wbr.

Transkrypt

wbr.
Liberyjscy chłopcy
Po meczu uśmiechnięci pozują do fotki,
jedynie piłce nie jest do śmiechu.
Korek w Czerwonaku
Dzisiaj zawiewa od strony popsutych biofiltrów,
uroki zmierzchu musisz zostawić za drzwiami,
wśród kablobetonowych sarkofagów ultrapostęp
ani myśli się rozejść po matczynych kościach,
jedynie niewzruszona dupa Seleny nad szosą
wisi, jakby wszystko miała głęboko w sobie.
Czekamy, aż robot świateł puści kawalerię aut,
a twój wieczór cierpliwie czeka na inny wiatr.
Podeszwy chmur
Jak słońce nad Bauhausem o zmylonych barwach
objawiły mi się usta droższe od ust Mae West,
a Jeff Koons oklaskiwany na biennale w Wenecji,
wymawiał człowieka małą literą.
Relacją Akropol-Manhattan
dojeżdżam do ulicy bez śladów czasu,
co tędy przechodził,
blask Disneylandu uwodzi, tu dobra wróżka
wrzuciła ósemkę do nektaru Pembertona,
a z okładki zszedł wielki potwór elegancji,
tombakowe obcasy wybijają rytm, za winklem
owrzodzony rajfur składa parafkę na pośladkach
czternastoletniej Gimony z Konga. Witaj, słodziutka,
witaj w mojej stajni, mam na imię Augiasz.
Nie ma takich rzek, które by to zmyły.
Statua wolności w lewej ręce trzyma iPada,
patrzy na boeinga, który zbacza z kursu,
a my pociągamy ze słomek
oczarowani lekko żółtym światłem,
odbitym od wrześniowych pierzei przez moment –
zaciągnięty w banku.