pdf 132kB - Krajewscy.lublin.pl
Transkrypt
pdf 132kB - Krajewscy.lublin.pl
Wiesław Krajewski W sprawie „mycia zębów” i innych wątpliwości językowych w stomatologii (Czasopismo Stomatologiczne 1997, 5, 368-371) Wiele osób drażni określenie mycie zębów. Według nich, jest ono zbyt potoczne i nie oddaje całej złożoności tego zabiegu. Zalecają oni bardziej używanie wyrażenia szczotkowanie lub w najgorszym przypadku oczyszczanie. Zastanówmy się bliżej nad istotą tego sporu. Mycie, to - według słownika języka polskiego - tyle co usuwanie brudu za pomocą wody, mydła, środków chemicznych, szczotek itp. Z kolei czyścić, oczyszczać to znaczy - robić czystym, doprowadzić do stanu czystości, usunąć z czegoś brud, śmiecie, odpadki itp. Według tego rodzaju definicji, nie ma w tych określeniach sprzeczności i można je traktować jako formy równorzędne. Są one zresztą podawane jako synonimy. Dla mnie umyty znaczy tyle samo co czysty. Nie jestem pewien, czy unikanie wyrażenia mycie zębów jest takie uzasadnione. Przecież nawet o tak skomplikowanym i bez porównania dokładniejszym zabiegu, jakim jest mycie rąk do operacji, nie mówi się wcale inaczej. Mnie mycie zębów (jeśli tylko jest wykonane dokładnie) nie razi. Tak samo jak nie razi mnie określenie dentysta w porównaniu ze stomatologiem, choć teoretycznie można się spierać, że zakres działania stomatologa jest większy, bo obejmuje całą jamę ustną, a nie tylko zęby, jak to sugeruje nazwa dentysta. Jeśli ktoś chce unikać słowa mycie, może mówić np. toaleta - albo pielęgnacja jamy ustnej, ale są to już bardziej wyszukane określenia. Dla wyrażenia swojej dezaprobaty wobec często spotykanego niedokładnego mycia zębów, można określić je jako obmycie albo przemycie, ewentualnie - mycie powierzchowne lub pobieżne. Zastosowanie tu może mieć również słowo szorowanie, oznaczające wykonywanie szczoteczką poziomych tam i z powrotem ruchów. Szorowanie daje dobry efekt w przypadku garnków lub podłogi, ale jest zupełnie nieskuteczne dla pełnych zakamarków i nierówności zębów. Czy można natomiast zastąpić termin mycie wyrazem szczotkowanie? Raczej nie. Szczotkowanie odnosi się bowiem do mycia za pomocą szczotki, a więc jest pojęciem węższym, bo przecież higiena jamy ustnej (szczególnie ta dokładna, jaką zalecamy) to nie tylko szczoteczka, ale także nitka dentystyczna i wykałaczka. O ile użycie nitki nie jest trudne do nazwania - mamy na to ładne określenie nitkowanie, to większy kłopot sprawia nam wykałaczka. Neologizm wykałaczkowanie przecież odpada, patyczkowanie też jest nie do przyjęcia, że nie wspomnę o dłubaniu. Z wykałaczkami jest też inny problem. Wiele osób unika tej nazwy, używając innego określenia - patyczki międzyzębowe. Przede wszystkim chyba nie podoba im się ten wyraz, a może w grę wchodzi również fakt, że wykałaczkami nazywane są też cienkie patyczki (szpilki), na które nadziewa się małe porcje sera, śledzia, kanapki itp., co ułatwia ich branie z półmiska. Nie mają one oczywiście zalecanego przez dentystów trójkątnego przekroju, przez co są dyskryminowane nie tylko w użyciu, ale i w nazwie. Tymczasem wykałaczki od dawien dawna tak właśnie nazywano i nie wiem, czy potrzebne są tu jakieś zmiany. Podobną etiologię ma unikanie określenia proteza, choć - szczerze mówiąc - jest to nazywanie rzeczy po imieniu, na korzyść słowa dostawka lub wkładka. Dostawka może nie jest taka zła, ale kojarzy mi się przekornie ze zwrotem pójść w odstawkę. Natomiast to drugie określenie przypomina mi wojskową zupę z wkładką. Zresztą nikt nie nazywa protezowania wkładko- albo dostawkowaniem. Zgłaszam natomiast weto przeciw nazywaniu ubytków próchnicowych dziurami, a usuwania zębów - ich wyrywaniem. Nie wyobrażam sobie sera szwajcarskiego bez dziur, można robić dziury w ziemi, a nawet w niebie, są tacy, którzy szukają dziury w całym, można też wiercić komuś dziurę w brzuchu, ale nie w zębach! Tam są tylko ubytki, chociaż dopuszczałbym i tę drugą nazwę (choć tylko w zdrobnieniach jako dziurki lub dziureczki) jeśli zwracamy się do dzieci przedszkolnych, na tej samej zasadzie, według której bakterie nazywamy robaczkami. Wyrywanie zębów potrafię sobie wyobrazić. W dawnych wiekach byli nawet fachowcy od tego rodzaju zabiegów, zwani wyrwizębami lub wyciągaczami zębów. Swój proceder uprawiali przy okazji jarmarków, przy wtórze tłumów i dźwiękach muzyki. Poubierani w wymyślne stroje, zęby po prostu wyrywali. Dodać należy, że zabieg taki wykonywano oczywiście bez znieczulenia, a poddanego jemu delikwenta przywiązywano do krzesła lub trzymało go kilku krewkich pomocników. Dziś - być może - niektórzy też wyrywają zęby, ale znakomita większość lekarzy dentystów je usuwa. Wątpliwości może wzbudzać także wyraz plomba na określenie wypełnienia. Pochodzi on od łacińskiej nazwy plumbum, z czasów, kiedy ubytki w zębach wypełniano ołowiem. Nie byłbym taki rygorystyczny i dopuściłbym używanie tego wyrazu przynajmniej w mowie potocznej. Ostatecznie ołówek też wcale nie jest robiony obecnie z ołowiu, a mimo to wcale nie zmienił nazwy. Pewną niekonsekwencję można zauważyć w określeniach szczęka górna i szczęka dolna. Z anatomicznego punktu widzenia coś takiego nie istnieje. Są tylko szczęki - lewa i prawa oraz żuchwa. Ale jak wobec tego wytłumaczyć nazwę szczękościsk lub szczękorozwieracz? Tego rodzaju wątpliwości językowych w stomatologii można znaleźć znacznie więcej. Na protetyce uczono mnie np. o bezzębiu całkowitym i częściowym, chociaż to pierwsze określenie jest masłem maślanym, a drugie po prostu nie ma sensu. Podobnie niezbyt logiczne jest używane w ortodoncji wyrażenie wyleczony częściowo. Czy można być częściowo zdrowym, albo odwrotnie - chorym tylko częściowo? Wiele określeń należy do swoistego żargonu stomatologicznego. Są wśród nich takie wyrazy jak: kapa, gilza, borowanie i pochodzące od niego bor i bormaszyna czy też wzięte z krawiectwa - miara, przymiarka lub podszewkowanie. Należą tu też określenia wzięte z łaciny. Słyszy się np. ząb pulpitowy, sfrakturowany, zluksowany czy po prostu kariesowy, chociaż wszystkim są znane odpowiednie polskie określenia. Nie wyobrażam sobie natomiast, żeby internista powiedział: żołądek ulkusowy albo serce infarktusowe. Za trochę przesadne uważam również określenie ekstrakcja zamiast polskiego usunięcia, ekskawator zamiast wydrążacza, albo sonda zamiast zgłębnika. Nie wiem natomiast jak się ustosunkować do dewitalizacji i ekstyrpacji. Może lepiej jest powiedzieć dewitalizacja niż uśmiercanie? A czy ekstyrpacja jest gorsza od wyłuszczenia? Niezbyt jasne jest też, jak mówić i pisać: pęseta czy pinceta. A może bezpieczniej używać zamiast nich określenia szczypczyki stomatologiczne? Słowniki dopuszczają obie wymienione formy. Innego typu, może nie błędem, ale co najmniej niezręcznością jest też nazywanie jednego z narzędzi kanałowych szczurzym ogonem. Trudno pewnie znaleźć lepsze określenie, całe pokolenia stomatologów tak mówiły, ale od samej tej nazwy można dostać dreszczy. Inne odzwierzęce określenie - kozia stópka - jest już o wiele bardziej sympatyczne niż budzący grozę szczurzy ogon. Rozwój stomatologii w ostatnich latach jest bardzo szybki i dostosowywanie odpowiedniego słownictwa nie nadąża za zmianami. Pojawiły się w związku z tym w naszym języku takie obce określenia jak: bond, cleaner, liner, sealant, glass-ionomer, primer, varnish, finder, reamer, scaler, pins. Nagromadzenie tego rodzaju określeń czyni naszą mowę dla wielu osób postronnych zupełnie niezrozumiałą. Sądzę jednak, że z tej sytuacji nie ma satysfakcjonującego wszystkich wyjścia. Po prostu - rodzimych wyrazów raczej nie ma, a te ob- ce trudno przetłumaczyć na język polski, tak by nie były one zbyt długie i opisowe, nie brzmiały śmiesznie lub równie obco. Wszystkie te przykłady są dyskusyjne. Można się spierać, jak należy mówić, jakich używać określeń. Nie rozstrzygam tych spraw, bo nie czuję się do tego upoważniony. Wyrażam tylko swoje zdanie. Wydaje mi się, że zawsze warto się zastanawiać nad tym co i w jaki sposób się mówi.