Stary Testament
Transkrypt
Stary Testament
Stary Testament W powieści Steinbecka Na wschód od Edenu występuje rodzina patriarchalna. On, patriarcha z siwą brodą, ona, matka rodu, energiczna kobietka. Gdy chodziło o zaopatrzenie w wodę, patriarcha był niezastąpiony. Farmer planujący budowę studni wzywał patriarchę, a ten obchodził teren ze swą różdżką. Bezbłędnie wskazywał miejsce, gdzie należy kopać. Matka rodu była świetną gospodynią i doskonałą wychowawczynią swoich dzieci. Wierząca, pobożna, zapalona czytelniczka Biblii. Unikała dyskusji teologicznych i każdego, kto by chciał w sprawach Boskich deliberować, przywoływała do porządku. Według niej, należy po prostu wziąć do ręki Biblię, otworzyć i czytać. To wystarczy. Postawa tej kobiety w kwestii życia duchowego zachwyciła mnie. Czytać. Nie dysputować, nie mędrkować, nie rozszczepiać włosa na czworo, lecz czytać słowa Boże. Zdawało mi się, czytelnikowi powieści, że gdybym taką osobę miał wśród swoich znajomych, oddałbym się pod jej nadzór z całym zaufaniem. Kto wie, może bym odzyskał wiarę, zaczął spełniać wszystkie przykazania kościelne, dzień święty bym święcił, a Biblia stałaby się pierwszą książką w moim księgozbiorze. W miarę postępującej lektury matka rodu nabierała w mych oczach coraz większego autorytetu i ten mój respekt trwał długo, szkoda tylko, że nie do ostatniej stronicy. Ściśle mówiąc, trwał do momentu, gdy starzejąca się matka rodu zaczęła rozmyślać o życiu wiecznym. Powieściopisarz ujawnia takie oto refleksje snujące się po głowie matce rodu: ona niebawem znajdzie się w niebie, jest rzeczą samą przez się zrozumiałą, że trafi tam, nigdzie indziej, lecz żeby miała pogrążyć się w tym niebiańskim próżniaczym życiu, o nie, nie zniosłaby tego. Ona musi coś robić, krzątać się, uwijać od świtu do nocy, tak żyła tutaj, na ziemskim padole, i taki sam tryb życia zorganizuje sobie w niebiesiech. Na pewno znajdzie się tam coś do roboty. Od czasu do czasu rozedrze się jakaś anielska szata, więc ona, matka rodu, weźmie igłę i nitkę i naprawi. W jednym, drugim, trzecim i dziesiątym rozdziale znajdują się wzmianki o matce rodu i to, co czytam, wzbudza mój podziw dla owej niewiasty. I oto pod koniec powieści jej refleksje i wyobrażenia o życiu przyszłym działają na mnie jak zimny prysznic: następuje otrzeźwienie. A więc to ma być mój autorytet w sprawach duchowych. Ta idiotka. Ten kurzy móżdżek miałby być dla mnie wzorem. Za jej przykładem miałbym się stać takim małym, domorosłym biblistą, nie rozstającym się z tą... księgą ksiąg? Jaka tam księga ksiąg! Po prostu zabytek literatury dziecięcej. Bo jak inaczej nazwać coś, co jest idealną strawą duchową dla kretynek?