Wiecie co? Ta nasza Jagna to naprawdę ma talent. O elektryczność

Transkrypt

Wiecie co? Ta nasza Jagna to naprawdę ma talent. O elektryczność
Spox
Wiecie co? Ta nasza Jagna to naprawdę ma talent. O
elektryczność mi chodzi i o psucie. Ja nic nie mówię, kiedy ta
ofiara losu sama psuje sobie komórki i blendery, ale żeby u
mnie też?! Nie dość, że w ostatni weekend, na odległość,
spaliła mojemu mężowi kosiarkę, stopiła nam kabel pod
trawnikiem, to na dokładkę wywaliła mi korki w połowie chałupy
i jeszcze wysadziła bezpiecznik w bramie od garażu. Zdolna
sztuka, prawda? Tak, wysadzić w Krakowie siedząc sobie w
Warszawie, to trzeba być mega wybitnym psujem
Na szczęście mam remont i wyjątkowo zdolną ekipę pod ręką,
więc kabel pod trawnikiem już mam nowy, garaż udało się
naprawić za złoty pięćdziesiąt za bezpiecznik, plus
czarodziejski czteropak Harnasia, a kosiarka i tak nie jest
nam na razie potrzebna, bo po akcji ekipy remontowej, trawnika
już właściwie nie mamy i może nowy będziemy mieć jakoś we
wrześniu, jak już sobie wszyscy pójdą, więc na razie nie
zawracamy sobie głowy kosiarką, bo aktualnie mamy tylko
klepisko i nie ma co kosić.
Ale do rzeczy. Jak tak już Jagna wysadziła ten bezpiecznik od
garażu, choć wcale nie był podpięty pod to samo, co kosiarka,
to poleciałam w popłochu sprawdzać, co jeszcze zepsuła.
Telewizji prawie wcale nie oglądam, więc na ostatni rzut
sprawdziłam, czy telewizor jeszcze działa. Uff, działa. Jakoś
mi się włączyło w chwili, gdy na wizji pojawił się pewien
facet, a mnie naszła myśl, że skądś gościa znam.
„… Wiadomości sportowe. Dziękuję za uwagę. Janusz…”
Ech, i wtedy mi się przypomniała największa gafa mojego życia.
Oczywiście z udziałem tegoż właśnie pana z telewizji…
Początki mojej burzliwej korporacyjnej kariery przypadły mniej
więcej na połowę lat dziewięćdziesiątych, kiedy to zatrudniono
mnie w Browarze Żywiec – w charakterze przedstawiciela
handlowego. Jako że mój ówczesny, niesłychanie zakręcony szef,
nieprawdopodobnie bał się jakichkolwiek publicznych wystąpień,
zawsze, na wszelkiego rodzaju okazje i konferencje prasowe
wysyłał mnie. Przy tym tłumaczył się, że jako jedyna kobieta w
zespole powinnam takie rzeczy robić i już. Tak było i tym
razem. Właśnie czyniąc handlową wizytę w jakiejś wiejskiej
kuflotece, wisząc na drabinie i ryzykując życie, bohatersko
kleiłam tak zwane „firmowe wyklejki okienne”, gdy mój pager
zapiszczał złowrogo z wiadomością – Pilny kontakt PKR! PKR
równało się, że to szef właśnie siedzi przy telefonie i czeka
z jakimś shitem, więc porzuciwszy drabinę i moje wyklejki z
tańczącą parą krakowską, pognałam do najbliższej budki
telefonicznej. Mniej więcej po kwadransie dowiedziałam się, że
za godzinę mam się zameldować w krakowskim klubie prasowym Pod
Gruszką i wziąć udział w konferencji prasowej dotyczącej
Wyścigu Pokoju, którego to moja firma była głównym sponsorem.
– Ale Paweł, ja się kompletnie nie znam na kolarstwie!naprawdę byłam bliska rozpaczy.
– No, to co? Przecież sobie poradzisz.
– Może niech tam pójdzie któryś z chłopaków, przecież jest ich
dziesięciu. W końcu oni coś tam kminią z tych rowerów. Ja nie!
– Nie! Ty masz iść!
– Ale Paweł, ja nie mam pojęcia, o czym gadać do tych
dziennikarzy od kolarstwa!
– Nieważne. Właśnie dzwonił do mnie redaktor K. z Gazety
Krakowskiej i powiedział, że ty masz być i będzie gadał tylko
z tobą!
Zdziwiona tak zdecydowaną postawą nieznanego mi redaktora K. z
GK, posłusznie zwinęłam mój sprzęt do okiennych wyklejek i
popędziłam w stronę domu, żeby ze służbowego dresu przeskoczyć
w elegancki kostiumik, wyszorować paznokcie i godnie
zaprezentować naszą firmę na konferencji prasowej. Trochę
zaintrygował mnie fakt, że nasza ekipa od imprez plenerowych
nie dograła tak istotnych szczegółów związanych z wyścigiem,
więc zadzwoniłam do ich szefa i równo ochrzaniłam gościa, że
mi wżenił swoją robotę.
– Wyścig Pokoju to wasza bajka!- huknęłam koledze w telefon.
– Ale o co ci chodzi? Przecież Wyścig Pokoju jest w trakcie i
kończy się za dwa dni. Ja ogarniam temat, a wszystkie
konferencje prasowe już były.
Zaskoczona, nieco spuściłam z tonu i coraz bardziej
przestraszona skierowałam się w stronę klubu prasowego Pod
Gruszką.
Redaktor K. już na mnie czekał i od razu przy prezentacji
powołał się na dyrektor wydawniczą z jego gazety. Kurczę,
powołał się na koleżankę mojej mamy…, która przypadkiem
napuściła go na mnie. Tu przynajmniej wyjaśniło się, kto
gościa na mnie nasłał.
Boże…, za co…
Przecież o kolarstwie to ja wiem tyle, że był kiedyś taki
Szurkowski, i że jest peleton, i jeszcze jest jakaś premia
lotna. Niestety redaktor sportowy K. nie dał mi czasu na
myślenie, tylko na wejściu zaproponował banieczkę dla kurażu.
Na szczęście mogłam wykpić się samochodem, ale i tak,
niezrażony ucapił mnie za nadgarstek i pociągnął do stolika,
gdzie z namaszczeniem przedstawił mi dwóch zaaferowanych
facetów.
– Proszę, oto pan X z BBC. Nasz główny sponsor- oznajmił z
powagą.
Pode mną z wrażenia ugięły się nogi.
– A to pan Y. Komandor wyścigu, czy możemy przejść do rzeczy….
Myślałam, że padnę z przejęcia, ale tylko do chwili, kiedy się
okazało, że pan X i jego BBC to stacja benzynowa gdzieś pod
Dębicą, pan Y- komandor wyścigu, to dentysta z Dębicy, a
wyścig kolarski nie jest Wyścigiem Pokoju, tylko Wyścigiem
Szlakiem Podkarpacia i chcą tylko kilka parasoli, paru banerów
oraz dwa roll-bary na start i na metę.
Cóż, to cały mój szef
Już wyluzowana i ubawiona do granic stanęłam u boku redaktora
K., by powitać tłumnie nadciągających dziennikarzy. Redaktor
K. przedstawiał mnie wszystkim, gdy naraz weszło z sześciu
dziennikarzy sportowych z różnych mediów i jeszcze jacyś
ludzie. Zapanował lekki rozgardiasz. Niespecjalnie starałam
się zapamiętać, kogo witam, ale nagle do moich korporacyjnie
wyczulonych uszu dotarło zakazane słowo: TYCHY!
Do tego redaktor K. dorzucił swoje.
– Nooo…, Tyskie, pani Izo. Konkurencja, co nie?
No tak… Tylko tego jeszcze brakowało. Mój zdolny do
wszystkiego szef właśnie zgodził się sponsorować imprezę,
gdzie sponsorem była również konkurencja. Tylko on mógł w tym
swoim zamotaniu złamać niepisaną umowę między browarami, że
nawzajem w drogę sobie nie wchodzimy. Ale cóż, stało się,
trudno. Jakoś przeżyjemy to Tyskie. A oni nas.
Wściekła na szefa, że tak bez sensu mnie wrobił, przystanęłam
w kąciku i popijając soczek pomarańczowy przyglądałam się
rosnącemu tłumkowi dziennikarzy sportowych. Nagle ktoś chwycił
mnie za ramię.
No tak, to ten pajac z konkurencji.
– No… , wy to bogata firma, nie ma co. W kółko sponsorujecie
tylu sportowców. Reprezentację piłki ręcznej- Anna WalkiewiczEsjmont, no tak… Kolarzy też, i tak dalej. My to jesteśmy
biedni. My tylko lokalnie, siatkówkę.
Zagotowałam. Przesadził, kłamczuch jeden! Akurat dwa tygodnie
wcześniej byłam na mistrzostwach świata w kick boxingu i
Tyskie sponsorowało mistrzynie świata federacji jakiejś tam.
Sama widziałam.
– A co pan taki skromny, przecież wy też dajecie radę, ten
kick boxing i w ogóle…
– Nieee, skądże. My tylko siatkówkę, lokalnie – powiedział ten
koleś z konkurencji, a mnie szlag trafił.
– Nieprawda! Tak się składa, że niedawno byłam na
mistrzostwach świata w kick boxingu i na własne oczy
widziałam, że sponsorujecie najwyżej lokowane zawodniczki
federacji MMA! Marek Piotrowski wtedy walczył o utrzymanie
pasa. Nie wie pan?!
– Nie sponsorujemy, my tylko siatkówkę, lokalnie.
– Panie. Niech pan nie ściemnia! Ja byłam i na własne oczy
widziałam, że zwyciężczyni walk MMA miała na dresie wasze
logo.
– Ale, jakie logo?- gość nie dał za wygraną.
– No wasze!- fuknęłam wściekle, bliska pobicia bufoniastego
kłamczucha z konkurencji.
– Ale co ona tam miała napisane?
– No, jak to co?! No, TYSKIE!- wyplułam gotując wściekle, a
facet tylko wywrócił oczami.
– Pani pozwoli, że ja jeszcze raz się przedstawię. Janusz
Tychy. Telewizja Wisła…
P.s. Panie Januszu, jeśli pan to czytaserdecznie
to ja pozdrawiam

Podobne dokumenty