szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Rajcująca rajca Nasza zakrapiana winkiem pogawędka zahaczyła o niedawne wydarzenia domowe. Takim wydarzeniem była wizyta radnej, co walczy z projektem rozbudowy osiedla. Nie chce dopuścić, aby na dużym, porośniętym trawą placu między blokami postawiono tzw. apartamentowiec. Bój o ocalenie zielonego terenu wszedł w fazę kulminacyjną. Rajczyni Honorata Przyklęczna rozpisała ankietę skierowaną do mieszkańców: „Chcecie zabudowy? Czy też wolicie pustą przestrzeń, miejsce spacerów i rezerwuar świeżego powietrza? Wypełnijcie formularze, a ja przyjdę dnia tego a tego, żeby osobiście odebrać papierki i przy okazji wysłuchać waszych opinii.” Siedzieliśmy z Józefem naprzeciw siebie, w mojej kawalerce, od czasu do czasu stukaliśmy się kieliszkami. Zacząłem od cytatu: – Przyjdę odebrać osobiście. Po czym: – Ona przyjdzie odbierać tę ankietę, od 16 do 18. Dobra. Czekam z odetkanymi uszami, chociaż, jak ci wiadomo, zwykle są zapchane natłuszczoną watą. Teraz odsłonięte, mimo że morduje mnie hałas windy. Czuwam. Bo skoro przyjdzie, i to w ważnej sprawie, żywo mnie obchodzącej, warto pomęczyć się i poczekać. Może i mój głos w ankiecie zaważy w skromnej mierze. Nie przyszła. Godzina 18 – nie ma. Waruję przy drzwiach, wyglądam przez wizjer – nici. Ale gdzieś o wpół do siódmej słyszę odgłos windy i coś mnie tknęło. Wyglądam przez wizjer – ona. Polazła na dziewiąte piętro. No to, myślę sobie, już się doczekałem, za pięć, najdalej dziesięć minut będzie u mnie. Gówno! Sterczy tam, słyszę gadanie, mija kwadrans; o czym można tyle pierniczyć?! Wreszcie gadanina ucichła i zorientowałem się, że gaduła weszła głębiej. Najpierw stała na progu czyjegoś mieszkania, a potem wtryniła się do środka. Ucichnięcie nie oznaczało końca nawijania, tylko dopiero początek! Chyba ze trzy kwadranse tkwiła na górze. Wreszcie zlazła, trąciła od niechcenia mój dzwonek, ruszyłem natychmiast do drzwi – na próżno! Zadzwoniła do mnie, po czym, już w następnej chwili, stała pod twoimi drzwiami. Z wszystkimi ludźmi rajcowała do upojenia, o czym świadczyło jej późne zjawienie się w naszym segmencie; wszystkim hojnie poświęciła czas, a na mnie nawet dwu sekund nie raczyła poczekać! Józef ma dar uśmierzania moich irytacji. Zjawisko, którego nie rozumiem i wściekam się z tego powodu, on wyjaśnia. Lepiej ode mnie znając życie potrafi wykazać, że absurd irytującego mnie zdarzenia nie jest w istocie absurdem. Uspokaja mnie to, bowiem zrozumieć znaczy wybaczyć. I tak było tym razem. Sąsiad zapoznał mnie z metodą stosowaną przez wiele osób obchodzących mieszkania: nacisnąć w przelocie dzwonki na danym piętrze, jeden po drugim, wszystkie trzy w odstępie sekundy, nie zatrzymując się. Tam się przybysz kieruje, gdzie się najpierw drzwi otworzą. Nie sterczeć pod drzwiami, gdzie nie ma nadziei doczekania się, że ktoś głowę wychyli. Tę metodę zastosowała radna Honorata Przyklęczna Akcja przez nią przedsięwzięta pomogła jak umarłemu kadzidło. Teren został ogrodzony; tylko patrzeć, jak zaczną się roboty. Wrześniowe słoneczne popołudnie. Stojąc w progu otwartych drzwi balkonowych chłonę wzrokiem zalaną słońcem zieleń: trawa, bujne korony wierzb. Pragnę utrwalić sobie w pamięci ten pieszczący oczy widok, bo wnet przeminie. Gmaszysko, którego wizerunek komputerowy znany mi już jest z lokalnej prasy, uwali się na tym kawałku natury, nie tylko przygniecie grunt, wyprze drzewa, ale i zasłoni część południowego horyzontu. Tymczasem pejzaż trwa jeszcze taki, jaki przez minione trzydzieści lat oglądałem z wysokości swojego ósmego piętra. Lekki wietrzyk porusza zielonymi gałązkami, migoczą odblaski słońca na listkach. Cienie drzew wydłużają się, już tylko połowa łąki koi wzrok intensywną zielonością. Po radnej zostały prezenciki załączone w swoim czasie do ankietowego formularza: fibrowa ściereczka do przecierania okularów i długopis. Na oprawce tego przyboru i na ściereczce wydrukowano: Rada Miasta, Honorata Przyklęczna. Coś w rodzaju nagrody pocieszenia.