październik 2015 - Parafia pw św. Wojciecha w Krakowie

Transkrypt

październik 2015 - Parafia pw św. Wojciecha w Krakowie
październik 2015
JUBILEUSZ 15-LECIA KONSEKRACJI KOŚCIOŁA
I 30-LECIA PRACY PROBOSZCZOWSKIEJ
KS. PRAŁATA JÓZEFA CAPUTY
PARAFIALNA KOLONIA DLA DZIECI
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
3
SŁOWO KS. PROBOSZCZA
Drodzy Parafianie
Z woli Bożej po letnim wypoczynku Bóg wzywa nas,
abyśmy z zapałem i z nowymi siłami weszli w okres
wytężonej pracy. Pragnę prosić wszystkich parafian, dorosłych i młodzież, aby włączyli się w to wielkie zadanie, jakim jest organizacja Światowych Dni Młodzieży.
Każdy z nas powinien czuć się gospodarzem i dołożyć
starań, by wszystko udało się zrealizować, byśmy dali
świadectwo naszej wiary i otwartości na drugiego człowieka. Pracy jest wiele i każdy znajdzie możliwości, by
włączyć się w to wielkie dzieło. Potrzeba noclegów, tłumaczy, pomocy przy posiłkach, wolontariuszy począwszy od 15 roku życia. Chorych proszę, by dołożyli swoją
cegiełkę poprzez dar modlitwy i cierpienia. Nie przejdźmy obojętnie obok tego historycznego wydarzenia.
ks. Proboszcz
KALENDARIUM DUSZPASTERSKIE
W październiku zapraszamy do wspólnej modlitwy różańcowej w kościele i w naszych rodzinach.
W Święto Wszystkich Świętych 1 listopada program Mszy św. jest niedzielny z wyjątkiem Mszy św.
o godz. 13.00.
1. Od początku października można składać na
wypominki listopadowe i roczne.
2. Prosimy, by na wypominki roczne starać się
wpisywać ogólnie rodzinę bez wymieniania imion, na-
tomiast na listopadowe możemy wpisywać wszystkie
imiona.
3. W dniu 11 listopada pamiętajmy o naszej Ojczyźnie przez udział we Mszy św. o godz. 9.00, śpiew
patriotycznych pieśni i o wywieszeniu na naszych domach flagi Polski.
4. W I Niedzielę Adwentu 29 listopada rozpoczynają się rekolekcje Adwentowe, na które już serdecznie
zapraszam.
Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki
„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny!” – takie słowa
wypowiedziała Maryja, kiedy odpowiedziała z zaufaniem
na powołanie, jakim obdarzył ją Bóg. W październiku Kościół na nowo wzywa nas do modlitwy różańcowej. Rozważamy w niej i dziękujemy za „wielkie rzeczy”, które za
pośrednictwem Maryi zostały i nam dane: Wcielenie Syna
Bożego, Jego misja, zbawcza śmierć i zmartwychwstanie,
dar Ducha Świętego, moc przemiany serc, wspólnota wierzących. Każdy z nas może także wskazać w swoim życiu
takie „rzeczy”, wielkie, które są Bożym darem. Dziękujmy za nie i dzielmy się wiarą z innymi jak Maryja.
W tym numerze naszego pisma chcemy przybliżyć słowa Encykliki papieża Franciszka „Laudato Si”.
Papież pragnie, abyśmy dostrzegali Boże dzieła i brali
za nie odpowiedzialność. Każdy z nas ma „swój świat”,
w którym chce czuć się dobrze, u siebie. Można jednak
zamknąć się w tym świecie i uczynić z niego więzienie.
Papież wskazuje, że możemy budować świat przyjazny
dla wszystkich, świat, w którym nikt nie jest pozbawiony
praw oraz dóbr koniecznych i potrzebnych do życia.
Niedługo staniemy także na ziemi kryjącej doczesne szczątki naszych zmarłych. Wędrówka na cmentarz
jest powiązana z zadumą, modlitwą, odnajdywaniem nadziei, ale także otwieraniem serc i umysłów na prawdę,
że „życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy”. Przekonanie o tym pozwala tęsknić za tym, co czeka chrześcijanina „po drugiej stronie” i bardziej odpowiedzialnie
podchodzić do aktualnych, doczesnych spraw.
Mamy nadzieję, że „Okruchy” owocnie pomogą
Wam w przeżywaniu nadchodzących dni. Szczęść Boże!
Redakcja
Zdjęcie na stronie pierwszej okładki przedstawia obraz Święty Franciszek autorstwa Jusepe de Ribery, 1642 r. Autorem zdjęć na
stronie drugiej jest M. Łażewski, a na str trzeciej G. Leleń.
4
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
ŻYCIE PARAFII
KRONIKA PARAFIALNA
Parafialne Zawody Sportowe z okazji Jubileuszu 15-lecia konsekracji kościoła parafialnego Św. Wojciecha
w Krakowie – Bronowicach – czerwiec 2015.
4.06. – czwartek – uroczystość Najświętszego
Ciała i Krwi Pańskiej. Po Mszy św. o godz.17.00, celebrowanej przez ks. Krzysztofa Dębskiego, który w tym
dniu obchodził jubileusz 10 – lecia święceń kapłańskich
i ks. neoprezbitera Krzysztofa Cepila procesja eucharystyczna wyruszyła do czterech ołtarzy tradycyjną trasą – ulicami: Zarzecze, Przybyszewskiego, Zapolskiej
i Wesele.
7.06. Parafia Św. Jacka wyraziła wielką wdzięczność za ofiary na budowę kościoła. Zebrano 7510 zł.
10.06. Z racji jubileuszu 15. rocznicy konsekracji
naszej świątyni wydaliśmy monografię o parafii zatytułowaną „Spod mariackich po wojciechowe dzwony”,
zawierającą historię naszej parafii od początku istnienia
do końca 2014 roku.
13.06. O godz. 8.00 wyruszyła pielgrzymka do
Sanktuarium Matki Bożej w Rychwałdzie koło Żywca.
Parafialny Dzień Chorych..
14.06. Gościliśmy misjonarza o. Benedykta Pączka,
kapucyna pracującego w Republice Środkowej Afryki.
15.06. Minęła 30. rocznica przybycia ks. Józefa Caputy do Ośrodka Duszpasterskiego.
18.06. O godz. 19.00 odbyło się posiedzenie Rady
Duszpasterskiej.
25.06. Podczas uroczystej Eucharystii kończącej
rok szkolny i katechetyczny pożegnaliśmy siostrę Lidię Śpiewak, która przez rok pracowała pośród naszych
dzieci w Szkole Podstawowej, a od września podejmie
pracę w Radomiu. Roczną posługę w naszej świątyni
kończy zakrystianka, siostra Danuta Osuch.
1.07. Pracę kościelnego rozpoczął pan Łukasz Karaś.
12.07. Wyruszyła doroczna pielgrzymka Radia Maryja na Jasną Górę.
MUZYKA – POBUDZA W CZŁOWIEKU NOWE SPOSOBY
WYRAŻANIA SIEBIE
Benedykt XVI, papież – emeryt, doktorem honoris causa UPJPII i AM
Rektorzy UPJPII: ks. prof. dr hab. Wojciech Zyzak, ks.
kard. Stanisław Dziwisz – wielki kanclerz UPJPII oraz
rektor Akademii Muzycznej w Krakowie – prof. dr hab.
Zdzisław Łapiński wystosowali list do Benedykta XVI,
prosząc o uczynienie zaszczytu przyjęcia tytułów doktora honorowego obu uczelni. Papież odpowiedział: „Jednak propozycja przedstawiona mi przez Akademię Muzyczną w Krakowie i Uniwersytet Papieski Jana Pawła
II w Krakowie to prawdziwy wyjątek. Jestem świadomy,
że moje niewielkie teksty odnośnie muzyki kościelnej nie
zasługują na takie wyróżnienie. Jednak radość, że mogę
w ten sposób na nowo stanąć blisko czcigodnej i umiłowanej osoby Świętego Jana Pawła II jest tak wielka, że
nie mogę powiedzieć <nie> w sprawie tego wyróżnienia.
Przyjmuję zatem z wdzięcznością i radością doktorat honoris causa ze strony Waszych szanownych instytucji”.
Benedykt XVI, papież – emeryt, przyjął tytuł doktora honoris causa Akademii Muzycznej i Uniwersytetu
Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie w dzień poświęcenia wawelskiej katedry 4 lipca 2015r. o godz. 10.00
w sali posiedzeń Castel Gandolfo. Sala była piękna: ściany pokryte wytłaczanym, wzorzystym, jasnobordowym
atłasem, z wiszącymi nań gobelinami.
Wszyscy uczestnicy uroczystości 3 lipca modlili się
pod przewodnictwem ks. kardynała Stanisława Dziwisza
przy grobie św. Jana Pawła II, śpiewał chór Psalmodia
UPJPII oraz grał kwartet smyczkowy Ypsylon AM. Były
to podniosłe i wzruszające wydarzenia, które na zawsze
pozostaną inspirującą siłą naszej wiary.
Kard. Stanisław Dziwisz powiedział: „Ojcze Święty! Przede wszystkim pragnę wyrazić naszą ogromną
radość z tego dzisiejszego niecodziennego spotkania.
Przywożę pozdrowienia od Kościoła Krakowskiego,
który wdzięczny jest Waszej Świątobliwości za posługę
papieską, za wielkie dziedzictwo nauczania, a także za
życzliwość, z jaką się zawsze spotykaliśmy. Nie zapomnimy słów, które Ojciec Święty wypowiedział u nas 28 maja
2006 roku: <Kraków Karola Wojtyły i Kraków Jana
Pawła II jest również moim Krakowem!>
Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, erygowany
przez Waszą Świątobliwość 19 czerwca 2009 roku, oraz
Akademia Muzyczna w Krakowie postanowiły dać wyraz
naszej zbiorowej wdzięczności i przyznać Ojcu Świętemu doktorat honoris causa. Przyjęcie w drodze wyjątku tego wyróżnienia traktujemy jako wyraz szacunku
Waszej Świątobliwości dla świętego Jana Pawła II. On
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
sam – święty Papież – był zawsze pełen wdzięczności dla
swojego najbliższego współpracownika – Prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Jesteśmy pewni, że teraz spogląda
na nas z wysoka i cieszy się z naszego spotkania”.
O nadaniu tytułu doktora honoris causa Benedykowi XVI zadecydowały senaty obu uczelni na podstawie
przyjętych recenzji. Dla Uniwersytetu Papieskiego Jana
Pawła II w Krakowie recenzje przygotowywali: ks. prof.
dr hab. Andrzej Zając (UPJPII), ks. dr hab. Jacek Bramorski, (prof. AM Gdańsk) oraz prof. dr hab. Teresa Malecka (Akademia Muzyczna). Natomiast dla Akademii
Muzycznej w Krakowie recenzje przygotowali: ks. prof.
dr hab. Kazimierz Szymonik (Uniwersytet Muzyczny
im. Fryderyka Chopina w Warszawie), ks. dr hab. Robert
Tyrała (UPJPII) oraz bp. prof. dr hab. Tadeusz Pieronek
(UPJPII).
Uroczystość rozpoczął chór odśpiewaniem „Gaude
Mater Polonia”, a prowadził ją ks. dr hab. Robert Tyrała – dyrektor Międzyuczelnianego Instytutu Muzyki
Kościelnej. Uczestniczyli w niej: senaty obu uczelni
i pracownicy naukowi. Miałem ten niezwykły zaszczyt
być tam wraz z moją rodziną. Przemówienia przeplatane
były śpiewem chóru i grą utworów Mozarta przez kwartet smyczkowy.
Laudację doktoranta wygłosił prof. dr hab. Stanisław Krawczyński: „Najwyższy tytuł akademicki, jakim
jest doktorat honoris causa, dwie uczelnie: Uniwersytet
Papieski Jana Pawła II w Krakowie i Akademia Muzyczna w Krakowie nadają zawsze postaciom wybitnym
w działalności naukowej czy artystycznej, pracującym
5
na rzecz szeroko pojętego dobra. Są to jednocześnie osoby bliskie uczelnianym środowiskom ze względu na dążenie do tych samych wartości, jakie tworzą misje obu
szkół wyższych. Idea wiary, dobra i piękna niezwykle
silnie łączy postacie doktorów honorowych z ideami najwyższych wartości. Taką właśnie osobą wybitną i bliską
nam wszystkim jest pontifex romanus emeritus Benedykt
XVI. Sztuka, a zwłaszcza muzyka, jest naszemu wielkiemu Laureatowi szczególnie bliska. W swojej refleksji nad
jej wartością Benedykt XVI określa kształt jej natury,
zadania, jakie przed nią stoją, oraz funkcję, jaką pełni
w Kościele. To właśnie dzięki niej człowiek w sposób
szczególny może zbliżyć się do Boga, odkrywając Jego
piękno, wszechogarniającą miłość i nieskończone dobro.
Tak więc Ojciec Święty powierza muzykom kościelnym
wyjątkowe zadanie, mówiąc: <Jesteście strażnikami
piękna; dzięki swojemu talentowi możecie przemawiać
do serca ludzkości, trafiać do indywidualnej i zbiorowej
wrażliwości, rozbudzać marzenia i nadzieje […] Bądźcie
zatem wdzięczni za otrzymane dary i w pełni świadomi
wielkiej odpowiedzialności za ukazywanie piękna, za porozumiewanie się w pięknie i poprzez piękno!>. Odnajdywanie przez muzykę drogi prowadzącej do Boga staje się
w teologii Benedykta XVI ciągłym dążeniem do Najwyższego Piękna, które pomaga pogłębiać szczególną z Nim
więź. Staje się transcendentnym porozumieniem pomiędzy rzeczywistą Osobą Boga a pełnym oddania i miłości
dążeniem człowieka do Niego jako Piękna w jedynej niezaprzeczalnej i niepodważalnej Prawdzie. Ojciec Święty
w swojej teologicznej refleksji wskazuje na ścisły związek
Ostatnia modlitwa Anioł Pański przed abdykacją Benedykta XVI. Papież mówił: „Serdecznie
pozdrawiam Polaków. Dziękuję wam za pamięć i dowody bliskości, które otrzymuję od was
w tych dniach, a szczególnie za modlitwy”.
6
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
muzyki kościelnej z liturgią, ukazując ich zintegrowany
eschatologiczny wymiar. Ich ścisłe zespolenie staje się,
zdaniem Benedykta XVI, wniknięciem w najdoskonalszy wymiar rozumienia zależności człowieka od Boga.
Pozwala każdemu, mimo licznych pokus otaczającej go
rzeczywistości, szukać własnej drogi, którą zmierzać będzie do Niego i Jego wszechogarniającej miłości. Droga ta staje się więc źródłem rozwoju ludzkości, łaknącej
i szukającej. Bez tego szeroko pojętego sposobu rozwoju
człowiek nigdy nie osiągnie pełni człowieczeństwa. Dlatego w zespoleniu muzyki z liturgią należy upatrywać
środka pozwalającego na wyjście poza granice płytkiego
rytualizmu, będącego jedynie formą bez treści. To właśnie dzięki transcendentnej roli wzajemnie zespolonych
muzyki i liturgii człowiek potrafi oprzeć się pokusie hipostazowania swojej wartości i wartości wspólnoty. Dla
Benedykta XVI
muzyka pełni
rolę służebnej
formy, narzędzia budującego nowy Lud
Boży,
którego głową jest
Chrystus, a my
wszyscy jego
członkami. Bez
muzyki każda
forma liturgiczna staje się jedynie martwym
rytuałem, zwykłym
gestem
bez
związku
z
transcendencją, a każdy z nas traci bezcenną pomoc w rozwijaniu własnego
człowieczeństwa prowadzącego go do Stwórcy. Benedykt
XVI niezwykle szeroko ujmuje zakres teologiczny muzyki kościelnej: <to najwznioślejsza, służebna forma […],
w której wypełnieniu nie musi się ona wyrzekać swojej
artystycznej wielkości – przeciwnie, dopiero w ten sposób osiąga ją w pełni: oczyszcza zasypaną pyłem drogę
do serca, do jego najgłębszego wnętrza, gdzie spotyka się bezpośrednio ze swoim Stwórcą i Odkupicielem.
Wszędzie, gdzie to następuje, muzyka staje się drogą,
która prowadzi do Jezusa – drogą, na której Bóg ukazuje
nam swoje zbawienie>”.
Bulle doktorskie wręczyli: prof. dr hab. Zdzisław
Łapiński – rektor Akademii Muzycznej w Krakowie i ks.
prof. dr hab. Wojciech Zyzak – rektor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.
Papież – emeryt w swoim wykładzie doktorskim
powiedział: „W tej chwili mogę jedynie wyrazić moje
najszczersze i najserdeczniejsze podziękowania za wiel-
ki zaszczyt, jaki mi zgotowaliście, przyznając doctoratus
honoris causa. Dziękuję Wielkiemu Kanclerzowi, Jego
Eminencji drogiemu Kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi i Władzom akademickim obu Uczelni. Cieszę się
przede wszystkim, że w ten sposób jeszcze bardziej pogłębił się mój związek z Polską, z Krakowem, z ojczyzną
naszego wielkiego świętego Jana Pawła II. Bez niego bowiem trudno sobie nawet wyobrazić moją drogę duchową i teologiczną. Swoim żywym przykładem ukazał on
nam również, jak mogą się ze sobą łączyć radość wielkiej
muzyki sakralnej i zadanie wspólnego uczestnictwa w liturgii, podniosła radość i pokorna prostota celebracji
wiary .W latach posoborowych z nową żarliwością ujawnił się bardzo stary spór w tej kwestii. Ja sam wychowałem się w rejonie Salzburga, naznaczony wielką tradycją
tego miasta. Było tam czymś naturalnym, że uroczyste
Msze św. z towarzyszeniem
chóru i orkiestry stanowiły integralną
część naszego
doświadczenia
wiary w celebracji liturgii. Na trwałe,
na
przykład,
wpisało
się
w moją pamięć,
że skoro tylko zabrzmiały
pierwsze nuty
Mszy Koronacyjnej Mozarta,
to jakby otwierało się niebo
i można było bardzo głęboko odczuć obecność Pana.
Jednakże obok tego obecny już był Ruch Liturgiczny,
zwłaszcza za pośrednictwem jednego z naszych kapelanów, który później został wicerektorem, a następnie
rektorem Wyższego Seminarium Duchownego we Fryzyndze. Później, podczas moich studiów w bawarskim
Monachium, bardzo konkretnie coraz mocniej wnikałem
w ruch liturgiczny poprzez wykłady profesora Josepha
Paschera, jednego z najważniejszych ekspertów Soboru
w tematyce liturgicznej, a zwłaszcza przez życie liturgiczne we wspólnocie seminaryjnej. Tak więc stopniowo wyczuwalne stało się napięcie między participatio actuosa
[aktywnym uczestnictwem] zgodnym z liturgią a uroczystą muzyką, która otaczała działanie sakralne, chociaż
jeszcze tego tak silnie nie dostrzegałem. W Konstytucji
o Liturgii Soboru Watykańskiego II napisano bardzo wyraźnie: <Z największą troskliwością należy zachowywać
i otaczać opieką skarbiec muzyki kościelnej>. Z drugiej
strony tekst ten podkreśla jako podstawową kategorię
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
liturgiczną participatio actuosa wszystkich wiernych
w świętej czynności. To, co w soborowej Konstytucji jest
jeszcze zgodnie złączone, później, w recepcji Soboru,
było często stawiane w relacji dramatycznego napięcia.
Znaczące środowiska Ruchu Liturgicznego utrzymywały,
że dla wielkich dzieł chóralnych i dla mszy na orkiestrę
w przyszłości miejsce będzie tylko w salach koncertowych, a nie w liturgii, gdzie może być miejsce tylko dla
śpiewu i wspólnej modlitwy wiernych. Z drugiej strony
było zakłopotanie z powodu zubożenia kulturowego Kościoła, które musiało stąd wynikać. Jak można pogodzić
te dwie rzeczy? Jak realizować Sobór w jego całości?
Takie pytania narzucały się mnie i wielu innym wiernym,
zarówno ludziom prostym, jak i osobom posiadającym
wykształcenie teologiczne. W tym momencie warto może
postawić pytanie podstawowe: Czym właściwie jest
muzyka? Skąd pochodzi i do czego zmierza? Myślę, że
można wskazać trzy „miejsca”, z których wypływa muzyka. Pierwszym jej źródłem jest doświadczenie miłości. Kiedy ludzie byli zauroczeni miłością, otwierał się
im inny wymiar istnienia, nowa wielkość i perspektywa
rzeczywistości. Pobudzała ona także do wyrażania siebie
w nowy sposób. Poezja, śpiew i w ogóle muzyka zrodziły się z tego doświadczenia wstrząsu, z tego otwierania
się nowego wymiaru życia. Drugim źródłem muzyki jest
doświadczenie smutku, dotknięcie śmiercią, bólem i otchłaniami istnienia. Także i w tym przypadku otwierają
się w przeciwnym kierunku nowe wymiary rzeczywistości, które nie mogą znaleźć odpowiedzi w samych tylko
słowach. Wreszcie trzecim miejscem pochodzenia muzyki jest spotkanie z tym, co Boże, od początku w jakiejś
mierze definiującym to, co ludzkie. Tu najbardziej jest
obecne coś zupełnie innego i coś zupełnie wielkiego,
co pobudza w człowieku nowe sposoby wyrażania siebie. Może da się powiedzieć, że w istocie także w dwóch
pozostałych obszarach – miłości i śmierci – dotyka nas
tajemnica Boga, a więc w tym sensie dotknięcie przez
Boga stanowi w sumie źródło muzyki. To wzruszające,
gdy dostrzegamy, że na przykład w Psalmach ludziom nie
wystarcza już sam tylko śpiew i znajdujemy odwołanie
do wszystkich instrumentów: rozbudzona zostaje ukryta
muzyka stworzenia, jej tajemniczy język. Wraz z Psałterzem, w którym mamy do czynienia z dwoma motywami:
miłości i śmierci, znajdujemy się wprost u źródeł muzyki
Kościoła Bożego. Można powiedzieć, że jakość muzyki
zależy od czystości i wspaniałości spotkania z tym, co
Boże, z doświadczeniem miłości i cierpienia. Im bardziej
czyste i prawdziwe jest to doświadczenie, tym czystsza
i wspanialsza będzie także muzyka, która z niego się rodzi i rozwija.
W tym miejscu chciałbym wyrazić myśl, która
w ostatnim czasie pochłaniała mnie coraz bardziej, tym
bardziej, im częściej różne kultury i religie wchodzą między sobą w relacje. W ramach najróżniejszych kultur
i religii obecna jest wielka literatura, świetna architek-
7
tura, malarstwo i wspaniałe rzeźby. I wszędzie jest także
muzyka. A jednak w żadnym innym środowisku kulturalnym nie ma muzyki o wielkości dorównującej tej, która
zrodziła się w kontekście wiary chrześcijańskiej: od Palestriny do Bacha, Haendla, aż po Mozarta, Beethovena
i Brucknera. Muzyka zachodnia jest czymś wyjątkowym,
nie mającym sobie równych w innych kulturach. To powinno skłonić nas do zastanowienia.
Oczywiście, muzyka zachodnia wykracza daleko
poza dziedzinę religijną i kościelną. A jednak swoje najgłębsze źródło znajduje w liturgii, w spotkaniu z Bogiem.
Jest to bardzo wyraźne u Bacha, dla którego chwała
Boga stanowi w ostateczności cel całej muzyki. Wspaniała i czysta odpowiedź muzyki zachodniej rozwinęła
się w spotkaniu z Bogiem, który w liturgii uobecnia się
nam w Jezusie Chrystusie. Ta muzyka jest dla mnie wyrażeniem prawdy chrześcijaństwa. Tam, gdzie rozwija
się taka odpowiedź, miało miejsce spotkanie z prawdą,
z prawdziwym Stwórcą świata. Dlatego wielka muzyka
sakralna jest rzeczywistością o randze teologicznej oraz
o trwałym znaczeniu dla wiary całego chrześcijaństwa,
chociaż nie jest konieczne, aby wykonywana była zawsze
i wszędzie. Z drugiej jednak strony, jest również jasne,
że nie może zniknąć z liturgii i że jej obecność może być
szczególnym sposobem uczestnictwa w świętych obrzędach, w tajemnicy wiary.
Jeśli myślimy o liturgii celebrowanej przez świętego Jana Pawła II na każdym kontynencie, widzimy całą
szerokość możliwości ekspresyjnych wiary w wydarzeniu liturgicznym. Widzimy także, jak wspaniała muzyka
tradycji zachodniej nie jest obca liturgii, ale w niej się
zrodziła i rozwinęła, a w ten sposób nieustannie na nowo
przyczynia się do jej kształtowania. Nie znamy przyszłości naszej kultury i muzyki sakralnej. Ale jedno jest jasne:
tam, gdzie rzeczywiście zachodzi spotkanie z Bogiem żywym, który w Chrystusie przychodzi do nas, tam rodzi
się i nieustannie na nowo się rozwija także odpowiedź,
której piękno pochodzi z samej prawdy.
Działalność obydwu uczelni, które przyznają mi ten
doktorat honoris causa, stanowi istotny przyczynek, aby
wielki dar muzyki pochodzącej z tradycji wiary chrześcijańskiej pozostawał żywy i pomagał, by twórcza siła
wiary także w przyszłości nie gasła. Za to wam wszystkim serdecznie dziękuję, nie tylko za zaszczyt, jakim mnie
obdarzyliście, ale także za całą pracę, jaką wykonujecie
w służbie pięknu wiary. Niech Pan was wszystkich błogosławi!” Wielkie brawa przerwał chór śpiewając „Gaudeamus igitur”. Na zakończenie wszyscy podeszliśmy do
Ojca Świętego, przedstawiani przez ks. dr hab. Roberta Tyrałę, ucałowaliśmy pierścień i zamieniliśmy kilka
słów. Widać było wielkie wzruszenie na twarzy papieża.
Potem uściśnięcie dłoni i oczekiwanie na słowa, których
nie sposób było nie wypowiedzieć.
Marek Polański
8
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Pamięci ks. Kamila Kowalczyka w drugą rocznicę Jego śmierci
KAZANIE, KTÓREGO NIE WYGŁOSIŁEM...
Czy chce Pani tekst kazania, które przygotowałem, ale
nie zostało wygłoszone? – zapytał mnie ks. Kamil podczas jednego ze spotkań redakcji „Okruchów św. Wojciecha”. Oczywiście – odpowiedziałam natychmiast
– wiedząc, że dostanę prawdziwy „rarytas” dla duszy,
gdyż z takich właśnie kazań znaliśmy ks. Kamila.
Po chwili dzierżyłam w ręce maszynopis; zapytałam jeszcze, dlaczego nie zostało wygłoszone, na co
dostałam odpowiedź, że zmienił się plan niedzielnej
Eucharystii, (czy to przybył do parafii kaznodzieja z zewnątrz, czy też przysłano list z kurii, który należało odczytać – dzisiaj już nie pamiętam).
Zaraz po powrocie do domu, przeczytałam kazanie. Dzisiaj jest ono dla mnie cenną pamiątką po naszym ukochanym Wikariuszu i, chociaż nie wybrzmiało w kościele św. Wojciecha owej niedzieli, na którą
zostało przygotowane, podzielę się nim z Tobą drogi
Czytelniku „Okruchów św. Wojciecha”; może czytając
je przywołasz w pamięci wysoką sylwetkę młodego kapłana i ton głosu, którym wypowiadał słowa skierowane do nas.
„Przeszłość – jest
to dziś, tylko cokolwiek
dalej” – pisał niegdyś
Cyprian Kamil Norwid.
Wprawdzie historię można lubić lub nie, to jednak
– bez względu na osobiste
upodobania – trudno jest
wykluczyć jej wpływ na
nasze życie. Ona jest w nas.
To jest teraźniejszość, tyle,
że nieco przesunięta na
osi czasu. Historia jest dla
człowieka tym, czym dla
drzewa korzenie. Dostarcza mu pokarmu. Pozwala
wznosić się do nieba, bez
obawy upadku przy pierwszym wichrze.
Dziś niezwykle popularne jest doszukiwanie
się rodzinnych korzeni.
Człowiek chce wiedzieć,
z czego wyrasta. Dzieci
w szkołach przygotowują
drzewa genealogiczne. Archiwa parafialne i kurialne
oblegane są przez domoro-
słych badaczy dziejów swoich protoplastów. Rezultaty
bywają różne. Jedni z dumą wymieniają zasługi i dokonania pradziadków, inni szare życie swoich antenatów
spowijają milczeniem. Bo niby znojne posługiwanie się
motyką czy kosą miało mniejsze znaczenie niż dumne
poruszanie berłem czy szablą. Tymczasem – jak nie wypiera się poeta Józef Baran „Moi mali przodkowie”:
„cierpliwsi od Szymona Słupnika
stali przez całe życie na baczność
trzymając przed sobą
w zesztywniałych rękach
lustra
w tych lustrach
przeglądali się Wielcy
przymierzali korony berła
peruki i szczerbce
zwycięskie bitwy i bohaterskie klęski
przed tymi lustrami
czynili ostatnie przygotowania
do najdłuższej ze wszystkich wypraw
wyprawy w Historię”.
Dzisiejszej niedzieli znów przypatrujemy się Jezusowi
bawiącemu w rodzinnym Nazarecie. Ta prowincjonalna
wioska
była osadą nieznaną
ani Pismu Świętemu,
ani żadnemu ze znanych nam ówczesnych
spisów ludności, ani
nawet żydowskiemu
historykowi Józefowi
Flawiuszowi. Totalny
margines. I w takim oto
środowisku powstaje
wielki prorok. Kiedy
przemawia w miejscowej synagodze, ludzie
pytają: „Czy nie jest
to syn Józefa?”. Przecież syn prostego rzemieślnika nie może
być prorokiem. Jezus
ubiega myśli ziomków, którzy na końcu
języka mieli starożytne
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
przysłowie: „Medice, cura te ipsum” – „lekarzu, ulecz
samego siebie”. Mówi im, że nikt nie jest prorokiem we
własnej ojczyźnie.
W genealogii Jezusa z Nazaretu, przekazanej
nam przez św. Mateusza, nie znajdziemy samych tylko
świetlanych postaci. Pojawiają się w niej osoby, których słusznie można by się wstydzić. Spośród zaledwie
czterech kobiet wspomnianych przez Ewangelistę, żadna nie była Żydówką, wszystkie natomiast były obciążone grzechem. Tamar, Rachab, Rut, Batszeba. Tamar
– spłodziła z własnym teściem, Judą, dwóch synów,
Rachab – prostytutka z Jerycha; Rut – poganka wywodząca się od Moaba, syna Lota – bratanka Abrahama
– narodzonego z kazirodczego związku z własną córką po zagładzie Sodomy i Gomory i Batszeba – „dawna żona Uriasza”, która z pozamałżeńskiego związku
z królem Dawidem wydała na świat Salomona. Nie
chodziło oczywiście o to, żeby insynuować, iż wszystkiemu winne są kobiety. Oto pierwszą osobą, której objawiona została wieść o Wcieleniu Syna Bożego, była
niewiasta – Miriam z Nazaretu. Pierwszą zwiastunką
radości wielkanocnego poranka była niewiasta – Maria
Magdalena.
Tak się przedstawia historia Zbawiciela. Bóg się nie
wstydzi, że w Jego
żyłach płynie krew
grzeszników! Toteż
i Jego generacja nie
jest wyidealizowana,
lecz taka,która głośno
woła, że On – Bóg-Człowiek – niósł
w swych przodkach
znamię grzechu, od
którego
przyszedł
wybawić ludzi. Bez
wyjątku: Żydów i nie-Żydów. Wszystkich!
Ciebie, siostro i bracie, także.
A my? Jakże
często wstydzimy się
niektórych krewnych
i przodków. Może
warto zadać sobie pytanie: kogo z własnej
rodziny najchętniej
byś się wyparł? Ojca
alkoholika, brata kryminalisty, matki chorej psychicznie, upośledzonego czy kalekiego syna, dziadka
w Wehrmachcie lub
w bezpiece? A może
9
skrzętnie ukrywasz w gronie bliskich skandal obyczajowy, odmienną orientację polityczną (lub inną), albo po
prostu biedę?
Współczesnemu człowiekowi trudno żyć bez tzw.
„kreowania własnego wizerunku”. Wizażyści mają pełne
ręce roboty, aby zbudować ten właściwy. Ludzie silą się,
aby uchodzić za kogoś, kim naprawdę nie są. Wystarczy
przyjrzeć się profilom na Facebooku. Wielu nie przyznaje się do własnego Nazaretu, bo to mało atrakcyjne. Lepiej przemilczeć, wygodniej konfabulować.
„Wyrzucili Go z miasta” – napisze Ewangelista.
Ziomkowie pozbyli się Jezusa. Chcieli Go mieć na swoją
małą, ludzką miarę. Niczym „złotą rybkę” do spełniania
życzeń. Ale że najpierw zażądał od nich wiary, postanowili Go usunąć. Wiara jest bowiem trudna, jeśli ktoś
siebie uznaje za „pępek świata”.
Czy nie masz w tym momencie déja vu? To przypomnij sobie, kogo ze swojego życia już wyzułeś, kogo
byś najchętniej wykluczył z Kościoła, kogo wyobcował
w klasie, w pracy, w towarzystwie? A może wyrzuciłeś
ze swego życia także Boga, bo ci niewygodny? Nie od
dziś wiadomo, że jak się nie żyje tak, jak się wierzy,
wówczas zaczyna się wierzyć tak, jak się żyje. To nie
Słowo Boże mamy naginać do naszych widzimisię, ale
to my mamy do niego
dorastać.
Wydarzenie
z Nazaretu nie należy
tylko do historii. Dzieje
się w życiu wielu z nas.
I doskonale potwierdza,
że: „Przeszłość – jest to
dziś tylko cokolwiek dalej. (...) Nie jakieś tam
coś, gdzieś, gdzie nigdy
ludzie nie bywali!...”.
(Kazanie na 4. Niedzielę Zwykłą (C), 3 lutego
2013 r.)
udostępniła i opatrzyła wstępem Anna
Stawowiak
P.S. W wydanej przez
Parafię św. Wojciecha
książce „Wikary z Bronowic” znajdują się te
kazania śp. ks. Kamila
Kowalczyka, które zostały wygłoszone, powyższe kazanie, jak zaznaczyłam w tytule, jest
kazaniem niewygłoszonym i można przypuszczać, że do tej pory nigdzie niepublikowanym.
10
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
KAPŁANI Z BRONOWICKIEJ PARAFII – KS. PRAŁAT JAN BIELAŃSKI
Jak wiadomo, obchodzimy w tym roku piętnastą rocznicę konsekracji naszego Kościoła. Z tej okazji, w kolejnych numerach „Okruchów”, chciałbym przedstawić
sylwetki Kapłanów, którzy przyczynili się do powstania naszej parafii, zasłużyli się pracą dla niej i pozostali
w naszych wspomnieniach. Postaram się z nimi spotkać
i porozmawiać o ich wspomnieniach z okresu pracy
w Bronowicach, oraz o tym, jak potoczyły się ich dalsze
losy. W tym numerze zapraszam do przeczytania tekstu
o księdzu prałacie Janie Bielańskim.
Ksiądz Prałat Jan Bielański. Pierwszy organizator
naszej parafii, potem organizator parafii Św. Brata Alberta w Czyżynach i jej późniejszy proboszcz. Wspaniały
Kapłan i dobry, szlachetny człowiek.
Urodzony 3 stycznia 1939 roku w Odrowążu Podhalańskim, tam też ochrzczony 6 stycznia 1939. Po ukończeniu gimnazjum w Nowym Targu, w 1957 roku
wstąpił do Krakowskiego
Seminarium Duchownego.
Święcenia kapłańskie przyjął z rąk księdza kardynała
Karola Wojtyły 23 czerwca 1963 roku. Pracował
w Stryszawie, w Zakopanem w parafii św. Rodziny, w parafii Św. Floriana w Krakowie. W latach
1976-1980 organizował naszą parafię, św. Wojciecha
na osiedlu Bronowickim.
Następnie został duszpasterzem III rejonu parafii
Bieńczyckiej, a od 1983
roku proboszczem czyżyńskiej parafii św. Brata Alberta, gdzie pracuje do tej
pory, już jako emeryt, choć,
jak sam twierdzi, kapłan na
emeryturę nie przechodzi
nigdy. W roku 1996 dostąpił godności prałata.
Udając się na spotkanie z księdzem Janem, sądziłem, iż zadam mu kilka zaplanowanych wcześniej pytań.
Kilkanaście minut, może pół godziny... Szybki wywiad.
Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się myliłem. Krótkie
spotkanie zamieniło się w długą, pasjonującą rozmowę
z niezwykłym człowiekiem, wysłuchałem bardzo ciekawej i bogatej historii kapłana i miejsc z nim związanych.
Postaram się zebrać w krótką relację to, co usłyszałem.
Na początku zapytałem księdza Prałata o wspomnienia z okresu pracy w parafii św. Wojciecha, o to,
jakie doświadczenia stąd wyniósł, co szczególnie zapamiętał oraz jak potoczyły się jego losy po odejściu z naszej parafii.
Ksiądz Prałat przyszedł na świat w rodzinie o silnych tradycjach katolickich i patriotycznych. Tak opowiadał o swojej młodości:
„Moim marzeniem od dzieciństwa było zostać księdzem. Podobał mi się strój kapłana, śpiew religijny, obrzędy mszy świętej. (…) Na drodze do kapłaństwa miałem małe przeszkody: po ukończeniu szkoły podstawowej mój ojciec nie wyraził zgody na dalszą naukę, gdyż
oczekiwał pomocy w gospodarstwie i bał się kosztów
kształcenia. (…) Mama i ja przekonaliśmy tatę, że poradzimy sobie. (…) A potem... matura, seminarium, święcenia, kapłaństwo. Przyłożyłem ręce do ewangelicznego
pługa i nie oglądam się wstecz.”
O pracy w Bronowicach mówił dużo i bardzo
barwnie:
„W 1976 roku ksiądz
kardynał Karol Wojtyła powiedział do mnie:
na osiedlu Bronowickim
w Krakowie przy Szkole
35, na Złotym Rogu trzeba założyć samodzielne
duszpasterstwo i nową
parafię. To był dla mnie
„poligon
doświadczalny”, który mi się później
bardzo przydał. Tam –
bloki, bloki, kilkadziesiąt
domków jednorodzinnych
i osiem tysięcy mieszkańców. Jak, gdzie i za
co tworzyć tu nową placówkę? Ale Pan Bóg, św.
Wojciech, a także ksiądz
prałat Stanisław Truszkowski i grono dzielnych
katolików pomogło mi
stworzyć fundamenty pod
dzisiejszą parafię św. Wojciecha.”
„Przez rok szukałem punktu zaczepienia. Chodziłem, szukałem, pytałem. W końcu dowiedziałem się
o możliwości zakupu budynku piekarni przy ulicy Bronowickiej. Udało się.”
„Przez jakiś czas byłem właścicielem kamienicy
w Krakowie” śmieje się ksiądz Jan.
„Pierwsze trzy noce nie mogłem spać. Miałem mały
pokoik od strony ulicy. Tramwaje nie dawały zasnąć,
a potem budziły. Później się przyzwyczaiłem. Księża
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Szkodoń i Nowobilski mieli duży pokój po drugiej stronie domu. Tam mieli ciszę”.
„Zmagałem się z wieloma problemami, nie było dojazdu do budynku, a trzeba było prowadzić prace remontowe i budowlane. Trzeba było wyburzyć piec piekarniczy, wydawało się to błahostką, a zajęło ponad miesiąc.
Trzeba było zorganizować salę do nauki religii, kaplicę.
A na początku, przez jakiś czas, utrzymać wszystko w tajemnicy. Ławki i stoły do salki przenosiłem sam pewnej
nocy, z budynku obok szkoły na Złotym Rogu. Zacząłem
o północy, skończyłem o czwartej nad ranem.
Ale z pomocą Pana Boga, św. Wojciecha i grupy
parafian, która szybko się koło mnie zebrała i bardzo
wspomagała, mimo trudności, udawało się realizować
nasze plany.”
W 1980 roku ksiądz Jan Bielański został duszpasterzem III rejonu parafii w Bieńczycach, a od 1983 roku
proboszczem tworzonej przez siebie parafii Św. Brata
Alberta. Początki tej pracy wspomina tak:
„Ksiądz kardynał Franciszek Macharski skierował
mnie do parafii Bieńczyce, do III rejonu duszpasterstwa.
Przybyłem tu już z pewnym doświadczeniem bronowickim. Napotkałem życzliwość Metropolity, księdza proboszcza Józefa Gorzelanego i całego zespołu duszpasterskiego.”
„Z tego okresu najlepiej pamiętam decyzję ówczesnego prezydenta Krakowa, Józefa Gajewicza, który
uznał potrzebę i dopuścił możliwość budowy kościoła.
Potem moment poświęcenia placu i Krzyża został mi
mocno w pamięci, pierwsza dostawa desek i ochotnicy
do budowy ogrodzenia, kaplicy, a potem domu parafialnego...”
„W latach dziewięćdziesiątych, w jednym roku
do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiło 530 dzieci.
Przez trzy niedziele, tam przy kaplicy, na dworze, nieraz w deszczu (uciekaliśmy kilka razy pod koniec mszy
świętej do kaplicy), stłoczeni, zmoknięci – tego nie sposób zapomnieć! A potem, po sześciu latach te same dzieci
przystępowały do bierzmowania. To była masa, masa!”
„ A później, przez dwa dni i jedną noc, bez przerwy,
betonowanie stropu kościoła i żelbetonowego pierścienia spoczywającego na ośmiu filarach, podtrzymujących
żelazną konstrukcję dachu świątyni. Tam na górze, na
tych ośmiu filarach, jest ogromny i ciężki pierścień żelbetonowy, stąd właśnie wylewanie betonu musiało trwać
bez przerwy, żeby nie było później kłopotów z jego łączeniem się.”
Historia budowy kościoła w Czyżynach i związane
z nią wydarzenia, opowiedziana przez księdza Prałata,
mogłaby być materiałem na kolejny, zapewne ciekawy
i pasjonujący artykuł.
Jednocześnie ksiądz Jan angażował się też w działalność charytatywną, mając i na tym polu ogromne zasługi. Jak sam twierdzi, tak musi być. Patron parafii zobowiązuje do czynienia dobra i pomocy potrzebującym.
11
Na tym też według niego polega kapłaństwo. Na służbie
Bogu i ludziom wszędzie tam, gdzie zachodzi taka potrzeba. I ta służba trwa nadal. Nadal pomaga potrzebującym materialnie, służy wiernym przez posługę w konfesjonale, sprawując Eucharystię, udzielając sakramentów.
Często pomaga samą swoją obecnością. „Kapłan nigdy
nie przechodzi na emeryturę”. Spotyka się z ludźmi
starszymi, z młodzieżą, wspomaga duszpastersko różne
wspólnoty na terenie parafii, ale także poza nią. Pamięta
też o swoich rodzinnych stronach, odwiedzając je często,
biorąc udział w tamtejszych uroczystościach, gdyż i tam
jest pamiętany i znany jako dobry człowiek i kapłan. Jest
dumny ze swoich korzeni, ze swojego góralskiego pochodzenia. Wspomaga górali nie szczędząc czasu i pieniędzy na krzewienie góralskiej kultury, sztuki, muzyki
i śpiewu. Nie wszyscy to rozumieją i aprobują, ale „jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził”.
Bardzo ważną w jego życiu jest też działalność na
rzecz „Solidarności”. Wspierał odważnie strajkujących
hutników w czasie stanu wojennego. Był wśród nich
w najtrudniejszych momentach, spowiadał, udzielał Komunii Świętej, wspomagał dobrym słowem, dodawał
otuchy, nie zważając na ryzyko, jakie sam ponosi. Pomimo nacisków ze strony Służby Bezpieczeństwa nigdy
nie zgodził się zostać donosicielem, co zapewne także
utrudniało mu pracę przy budowie kościoła. Jednak nigdy nie działał na szkodę swojej umiłowanej Ojczyzny
oraz na szkodę innych ludzi.
Za swoje zasługi był wielokrotnie wyróżniany
i odznaczany. W roku 2007 został wyróżniony tytułem
Nowohucianina roku przez kapitułę „Głosu – Tygodnika
Nowohuckiego”.
„Jestem szczęśliwym człowiekiem. Cieszę się
zdrowiem, choć wiem, że słońce chyli się ku zachodowi.
Cieszę się szacunkiem u ludzi, ale wiem, że jeszcze dużo
jest do zrobienia”.
„Kilka zdań jest ważnych w moim życiu:
– Porta patet, cor magis – co znaczy: drzwi otwarte, serce bardziej.
– U kogo Bóg jest na pierwszym miejscu, u tego
wszystko jest na właściwym miejscu.
– Kapłaństwo jest trudne, ale piękne i radosne,
ponieważ prowadzi ludzi do Boga i sprowadza Boga do
ludzi.
Na koniec naszego spotkania odmówiliśmy wspólnie Anioł Pański. Ksiądz Jan wskazał na figurę Jezusa
zawieszoną na ścianie pokoju. Figurę szczególną, gdyż
nieposiadającą rąk.
„Popatrz. To ja mam być Jego rękami”
Pisząc te słowa o księdzu prałacie Janie Bielańskim
wspierałem się własnymi notatkami, tym, co zapamiętałem z rozmowy oraz bogatymi materiałami, które podarował mi bohater artykułu.
Grzegorz Leleń
12
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
ENCYKLIKA PAPIEŻA FRANCISZKA LAUDATO SI
ZACHOWAJ PORZĄDEK,
A PORZĄDEK CIEBIE ZACHOWA
„Ekologia” – to słowo pojawia się czasem w naszych rozmowach, a częściej w radiu lub telewizji. Różne są zapewne związane z nim skojarzenia. Przede wszystkim, słysząc
„ekologia” myślimy o ochronie przyrody. Są osoby, które
rozumieją sens troski o otaczające nas środowisko. Wiedzą, że ta troska jest wzajemna: przyroda odpłaci „dobrem
za dobre” i „złem za złe”. Z drugiej strony jednak wystarczy wybrać się do pobliskiego lasu, aby znaleźć tam
plastikowe worki ze śmieciami, butelki, puszki, a nawet
porzuconą oponę samochodową czy starą pralkę. Czasem
ochrona przyrody kojarzy się z grupami, które organizują
protesty przeciwko pewnym inwestycjom zakłócającym
porządek natury lub też z osobami posiadającymi skrajne
poglądy. Sam kiedyś spotkałem osobę, która z litością patrzyła i mówiła o leżącej na stole wiązance ciętych kwiatów, które „tak bardzo cierpią”, a po kilku tygodniach
z agresją w głosie wypowiadała się o lekarzu, który nie
chce zabić nienarodzonego dziecka.
Warto w tym kontekście podkreślić, że prawdziwa ekologia wymaga całościowego podejścia do świata.
Świat należy traktować jako dom, cały świat. Świat jest
duży, a więc myślenie o nim nie może być ciasne. Trzeba mieć całościową wizję świata, a więc hierarchię wartości. Każdy, kto nie żyje bezmyślnie, zadaje sobie pytanie o to, co jest dla niego ważne, czemu warto poświęcić
swoje siły, czego należy bronić. Idzie
w głąb. Ekologia to przede wszystkim odpowiedzialne, a zatem szersze
i głębsze spojrzenie na siebie, życie,
świat. Następnie jest to życie według
zasad. Jeśli uznaję, że coś jest ważne,
dla czego warto się poświęcić, jeśli
uważam, że złamanie pewnych zasad zniszczy życie moje lub innych,
to przełamuję swój egoizm. Potrafię
działać wbrew sobie wtedy, gdy staję
się zagrożeniem dla świata. To może
wielkie słowa: „być zagrożeniem dla
świata”. Oczywiście nie jestem bezpośrednio odpowiedzialny za cały świat.
Przede wszystkim odpowiadam za tę
jego cząstkę, po której stąpają moje
stopy. Gdyby się jednak chwilę zastanowić, to dostrzegę, że moje powiązaZamiatająca pokojówka,
Henry Meynell Rheam (1859-1920).
nia z tym wielkim światem są mocniejsze, niż mi się wydaje. Wystarczy spojrzeć na metki ubrań, które zawierają
informacje o krajach, gdzie je wyprodukowano, aby się
o tym przekonać.
Życie według zasad, dostosowanie się do nich, może
być trudne dla wielu z nas. Kiedyś pewien mądry, święty
człowiek powiedział: „Zachowaj porządek, a porządek ciebie zachowa.” Ta maksyma była powtarzana przez księdza,
który miał duży wpływ na środowisko młodzieży przy mojej rodzinnej parafii. Nie zawsze jako młodzi ludzie potrafiliśmy „zachować porządek”. Myśleliśmy głównie o porządku
zewnętrznym, o dyscyplinie, dzięki której można osiągnąć
w życiu pewne rzeczy. Zgadzam się i dzisiaj z tym, że jest to
bardzo istotne, zwłaszcza w okresie dzieciństwa i młodości,
a i później pomaga. Z biegiem czasu jednak zrozumiałem,
że najpierw trzeba mieć porządek „w środku”. I nie chodzi
tutaj o jakieś wewnętrzne napięcie, wynikające z trzymania
się na smyczy, ale o… pokój, wewnętrzny pokój. O takim
pokoju mówi Ewangelia i Listy Apostołów. Najpierw jest to
pokój z Bogiem. Otwartość na Bożą mądrość, porzucenie
tego, co się Bogu nie podoba. To wynik łaski Bożej, ale też
wewnętrznej walki. Następnie jest to pokój z ludźmi: przebaczenie i pojednanie, otwartość na innych, ale też umiejętność przeciwstawienia się temu, co poniża i szkodzi. Drugi
jest bliźnim, jest przyjacielem w drodze. Jak pięknie jest,
gdy ludzie mieszkający pod jednym niebem i idący po jednaj drodze odkryją to i uszanują. Oznacza to także, że nie
trzeba dawać się „wodzić za nos”. Jest to także pokój ze
stworzeniem. Po pierwsze człowiek powinien odkryć, że
nie potrzebuje za wiele. Są rzeczy, których mieć nie musi.
Następnie warto zrozumieć, że jesteśmy dla siebie po to, aby się dzielić.
Chodzi o to, co posiadamy, co otrzymaliśmy lub co zostało wypracowane.
Chrześcijańska ekologia nosi na sobie
rys wdzięczności i pracowitości. Tam,
gdzie pojawia się chciwość i lenistwo,
życie cudzym kosztem, tam kończy się
chrześcijaństwo, a zaczynają się puste
słowa o „równych prawach”, „litości”,
czy nawet „miłosierdziu”. Warto wejść
na drogę ekologii. Dlaczego? Konsekwentne kroczenie tą drogą otwiera
umysł i serce, wzywa do pokonywania
egoizmu, pozwala uznać prawa Boże
nad światem. W efekcie – taką trzeba
mieć nadzieję – człowiek staje się bardziej człowiekiem, a dzięki temu świat
staje się piękniejszy.
ks. Wojciech
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
13
RADOŚĆ DAWANIA...
Ostatnia encyklika papieża Franciszka z czerwca
2015 r. posiada znamienny tytuł: „LAUDATO SI”
(„POCHWALONY BĄDŹ...”), zaczerpnięty z pieśni
św. Franciszka, wyrażającej miłość i szacunek do ZIEMI, całej jej przyrody i wszystkich zamieszkujących
ją istot: „Pochwalony bądź, Panie mój, przez siostrę
naszą, matkę Ziemię, która nas żywi i chowa, wydaje
różne owoce z barwnymi kwiatami i trawami...” Celem
encykliki jest próba powstrzymania katastrofy ekologicznej, która grozi naszemu „wspólnemu domowi”.
Każdy powinien więc zapoznać się z tym niezwykle
przejrzystym, syntetycznym, przejmującym prawdą
dokumentem, aby zrozumieć istotę, przyczyny i skutki
światowego kryzysu ekologicznego.
Tak jak wszystko na świecie, także
ten kryzys sprowadza
się do CZŁOWIEKA,
jego wewnętrznych
wartości, a raczej –
w tym przypadku –
ich braku.
W części wstępnej encykliki Papież
przypomniał wszystko to, co na temat
ekologii napisali Jego
Poprzednicy, ale o roli
człowieka w tym zagadnieniu – co interesuje mnie w tej chwili
najbardziej – najobszerniej wypowiedział się w rozdziale III, zatytułowanym „LUDZKI PIERWIASTEK KRYZYSU EKOLOGICZNEGO”. Zawarł w nim m.in. krytykę WYPACZONEGO ANTROPOCENTRYZMU (antropocentryzm
to pogląd, że człowiek jest ośrodkiem i celem świata,
a wszystko w przyrodzie dzieje się ze względu na niego). W akapicie 119 tego rozdziału czytamy: <Krytyka
ta> „...nie powinna też stawiać na drugim planie WARTOŚCI STOSUNKÓW MIĘDZY LUDŹMI. Jeśli kryzys
ekologiczny jest ujawnieniem się lub zewnętrznym przejawem KRYZYSU ETYCZNEGO, KULTUROWEGO
I DUCHOWEGO nowoczesności, to NIE MOŻEMY
ŁUDZIĆ SIĘ UZDROWIENIEM NASZYCH RELACJI Z PRZYRODĄ I ŚRODOWISKIEM NATURALNYM BEZ UZDROWIENIA WSZYSTKICH PODSTAWOWYCH RELACJI MIĘDZYLUDZKICH. Gdy
myśl chrześcijańska domaga się podkreślenia szczególnej wartości człowieka – ponad innymi stworzeniami –
daje wówczas podstawę, by dowartościować każdą oso-
bę ludzką, a w ten sposób pobudza do uznania innych”.
Warto również zacytować z akapitu 123 tego rozdziału
krytykę RELATYWIZMU (relatywizm oznacza, że
wszelkie wartości oraz związane z nimi normy i oceny
mają charakter względny).
<Relatywizm> „jest tą samą patologią, która pobudza daną osobę do wykorzystywania innej i potraktowania jej jedynie jako przedmiotu, zmuszając ją do pracy
przymusowej lub sprowadzając do niewolnictwa za długi. Jest to ta sama logika, która prowadzi do porzucenia
osób starszych, które nie służą naszym interesom, czy
do wykorzystywania seksualnego dzieci. Jest to także
logika wewnętrzna tych, którzy mówią: > Pozwólmy, by
niewidzialne siły rynku uregulowały gospodarkę, ponieważ ich szkodliwy
wpływ na społeczeństwo i przyrodę
jest nieunikniony.<
Jeśli nie ma żadnych
PRAWD OBIEKTYWNYCH ANI
STAŁYCH ZASAD
poza zaspokojeniem
własnych aspiracji
i doraźnych potrzeb,
jakie ograniczenia
może mieć handel
ludźmi, organizacje
przestępcze, przemyt
narkotyków,
handel „krwawymi
diamentami”
czy
skórami zwierząt zagrożonych wyginięciem? Czyż to
nie ta sama logika relatywizmu usprawiedliwia handel
organami ludzi ubogich, aby je sprzedać czy wykorzystać do badań, lub odrzucenie dzieci, ponieważ nie odpowiadają życzeniom swoich rodziców? Chodzi o tę
samą LOGIKĘ „UŻYJ I WYRZUĆ”, generującą wiele
odpadów jedynie z powodu NIEUPORZĄDKOWANEGO PRAGNIENIA KONSUMOWANIA WIĘCEJ NIŻ
FAKTYCZNIE POTRZEBA”.
Z powodu ogromu i złożoności zagadnień zawartych w encyklice, pragnę jeszcze ściślej zakreślić ramy
tematyczne tego artykułu do sprawy NIEKONTROLOWANEJ ŻĄDZY CZŁOWIEKA DO POSIADANIA
RZECZY I SPLENDORÓW. Ośmieliłam się więc sparafrazować jedno ze słynnych haseł – wskazówek św. Jana
Pawła II, aby „BARDZIEJ BYĆ NIŻ WIĘCEJ MIEĆ”
na – podobne w duchu i treści – „WIĘCEJ DAWAĆ
(ofiarowywać, dzielić się, poświęcać) NIŻ MIEĆ (posiadać, gromadzić, kupować), przy czym „dawać” możemy
14
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
nie tylko rzeczy materialne, ale np. dobry przykład, czas,
nadzieję, wsparcie, „serce” (czyli dobre uczucia) itp.
Chodzi o to, aby egoizmowi, zachłanności, bezmyślności przeciwstawić altruizm, empatię, hojność...
W p. 8. wstępnej części encykliki Papież przywołał słowa patriarchy Bartłomieja: „Każdy z nas na miarę
swoich skromnych możliwości przyczynia się do małych
katastrof ekologicznych”, a w p. 9 napisał „Patriarcha
Bartłomiej (–) zaproponował, byśmy PRZESZLI OD
KONSUMPCJI DO POŚWIĘCENIA, OD CHCIWOŚCI DO WIELKODUSZNOŚCI, OD MARNOTRAWSTWA DO ZDOLNOŚCI DZIELENIA SIĘ, DO ASCEZY, KTÓRA OZNACZA UCZENIE SIĘ DAWANIA,
A NIE PO PROSTU REZYGNOWANIA...”
Jak najczęściej testujmy wrażliwość naszego sumienia w tym względzie, zadając sobie proste pytania, np.
– Czy poświęcam wystarczająco dużo czasu sprawom naprawdę ważnym (np. swojej rodzinie)?
– Czy pamiętam przysłowie: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”?
– Czy – w miarę swoich możliwości – pomagam
innym w ich trudnej sytuacji życiowej?
– Czy swoim postępowaniem daję dobry przykład
innym (zwłaszcza dzieciom i młodzieży )?
– Czy – w taktowny sposób – dzielę się z innymi
swoim życiowym doświadczeniem?
– Czy w swojej pracy zawodowej mam możliwość
działań proekologicznych?
– Czy muszę kupić jeszcze jeden talerz, płaszcz,
mebel, samochód?
– Czy nie da się naprawić jakiegoś urządzenia zamiast kupować nowe?
– Czy oszczędzam wodę i wszelkie nośniki energii?
– Czy segreguję śmieci?
– Czy nie zostawiam śmieci w lesie lub nad rzeką?
– Czy nie marnuję jedzenia? itp.
To wielka radość móc coś komuś ofiarować, móc
się z kimś czymś podzielić... Mam nadzieję przekonać
tych, którzy nie doświadczyli jeszcze radości dawania,
stawiając im za przykład wolontariuszy, których spotykamy w szpitalach i hospicjach, których widzimy
na ekranach telewizorów w Lourdes czy w Afryce...
Zwróćmy uwagę, że to ludzie uśmiechnięci, spokojni,
serdeczni...
Kiedy rozglądniemy się wokół siebie, zobaczymy
zapewne też takich ludzi wśród nas... Materialne i duchowe „dary serca” trzeba też umieć przyjmować, nie
unosić się dumą, czy myśleć o rewanżu... Dziękując, pomyślmy o tym, że może będziemy mieć okazję oddać to
samo innym ludziom...
Swoje rozważania pragnę zakończyć słowami piosenki „Tolerancja”, skomponowanej i wykonywanej
przez Stanisława Sojkę do tekstu Kory Jackowskiej.
Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie?
Budować ściany wokół siebie – marna sztuka,
Wrażliwe słowo, czuły dotyk – wystarczą
Czasami tylko tego pragnę, tego szukam ...
Na Miły Bóg! Życie nie tylko po to jest, by brać,
Życie nie po to, by bezczynnie trwać.
I aby żyć, siebie samego trzeba dać...
Problemy twoje, moje, nasze boje, polityka...
A przecież każdy włosek, nasze lata, policzone.
Kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień,
niech rzuci.
Daleko raj, gdy na człowieka się zamyka.
Na Miły Bóg! Życie nie tylko po to jest, by brać,
Życie nie po to, by bezczynnie trwać.
I aby żyć, siebie samego trzeba dać...
Anna Siess
Giotto di Bondone, Kazanie do ptaków,
XIII w.
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
15
PRZEMIJANIE
Rodzimy się i... przemijamy, tak samo jak przemija otaczający nas świat. Z każdą chwilą zdążamy do kresu
ziemskiego życia. Jako dzieci i ludzie młodzi z reguły
nie zastanawiamy się nad upływającym czasem, a tym
bardziej nie myślimy o śmierci, chyba że „odszedł” ktoś
bliski lub sami zostaliśmy dotknięci ciężką chorobą.
Z biegiem lat i życiowych doświadczeń coraz częściej
podejmujemy refleksje o przemijaniu. Wtedy i czas ulega jakby przyspieszeniu. Tak było od zarania dziejów.
Kruche i ulotne jest życie, a śmierć czeka każdego
z nas. Ten nieuchronny proces – przemijanie – staje się
nieszczęściem, jeśli nie jest drogą ku zbawieniu. Przemijanie niekiedy budzi w nas lęk, czyni zgorzkniałymi.
Nie przyjmujemy do naszej świadomości prawdy, że lęk
przed przemijaniem jest tym silniejszy, im bardziej chce
się przed nim zabezpieczyć lub uciec. Zapobiec przemijaniu nie sposób, to ułuda.
Człowiek w swojej zuchwałości i pysze marzył
często nawet o nieśmiertelności zamiast zaakceptować
świat stworzony przez Boga i zaplanowany przez Niego
porządek rzeczy. Owe marzenia skutecznie rozwiązuje
śmierć.
„Panta rhei” (wszystko płynie) – słowa greckiego
filozofa Heraklita z Efezu mówią o przemijaniu. Heraklit twierdził, że wszystko się zmienia: „nie można dwa
razy wstąpić do tej samej rzeki, jej wody bowiem zmieniają się, ciągle płyną”. Usystematyzował on pojęcia
i prawdopodobnie jako pierwszy zaproponował teorię
powszechnej zmienności.
Temat przemijania intrygował człowieka zawsze.
W literaturze i sztuce podejmowano go bardzo często.
Oto dwa przypomnienia. O ulotności życia pisał m.in.
Jan Kochanowski:
„Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława.
Wszystko to minie jako polna trawa”.
Ks. Jan Twardowski również wskazywał na nieuchronność i szybkość przemijania, ale także na miłość,
która może przemijanie uczynić pięknym:
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą,
zostaną po nich buty i telefon głuchy (…)
Tak szybko stąd odchodzą, jak drozd milkną w lipcu,
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon,
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy,
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć,
kochamy wciąż za mało i stale za późno”.
Pismo Święte, a zwłaszcza Stary Testament, odnosi się
w różnym kontekście do kwestii przemijania. Już w Księdze Rodzaju znajdujemy słowa Pana Boga do pierwszych
rodziców po ich upadku: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”, mówiące o marności ludzkiego żywota.
W Księdze Psalmów często znajdujemy odniesienia do przemijania, np.:
– „Człowiek jak cień przemija,
na próżno tyle się niepokoi,
gromadzi, lecz nie wie, kto to zabierze” (Ps 39,7),
– „Kończymy nasze lata jak westchnienie.
Czas naszych dni – to lat siedemdziesiąt
lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt;
a większość z nich – to trud i marność,
bo szybko mijają, my zaś odlatujemy” (Ps 90, 9-10),
– „Dni człowieka są jak trawa,
kwitnie jak kwiat na polu;
ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma,
i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje”
(Ps 103,15-16).
Także w innych Księgach Starego Testamentu odnajdujemy teksty mówiące o kruchości i marności życia, np.:
– „Dni moje lecą jak tkackie czółenko,
i kończą się, bo braknie nici” (Hi 7,6),
– „Człowiek zrodzony z niewiasty ma krótkie i bolesne życie.
Wyrasta i więdnie jak kwiat, przemija jak cień, co
nie trwa” (Hi 14,1-2),
– „Czas nasz jak cień przemija,
śmierć nasza nie zna odwrotu:
pieczęć przyłożono i nikt nie powróci” (Mdr 2,5).
W Księdze Izajasza sam Pan Bóg mówi, że niebo
i ziemia przeminą, a nasze życie jest kruche i wskazuje
nam, że tylko w Nim znajdziemy zbawienie:
„Zaiste, niebo jak dym się rozwieje
i ziemia zwiotczeje jak szata,
a jej mieszkańcy wyginą jak komary.
Lecz moje zbawienie będzie wieczne,
a sprawiedliwość moja zmierzchu nie zazna” (Iz 51,6).
„Marność nad marnościami – wszystko jest marnością” – to z kolei słowa z Księgi Koheleta, której treścią
są rozważania nad sensem ludzkiego życia. Autor zadaje pytanie, jaka jest droga do prawdziwego szczęścia
i nie znajdując odpowiedzi, stwierdza, że wszystko jest
marnością. Szczęścia bowiem nie daje bogactwo i sława, rozkosze i mądrość. Kohelet widzi jednak dar Boży
w stworzonych dobrach i radzi korzystać z nich roztropnie, bacząc na sąd Boży:
„Boga się bój
i przykazania Jego przestrzegaj,
bo cały w tym człowiek!
Bóg bowiem każdy czyn wezwie przed sąd
dotyczący wszystkiego, co ukryte: czy dobre
było, czy złe” (Koh 12,13-14).
16
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
„Przemija... postać tego świata” mówi św. Paweł
w 1 Liście do Koryntian (por. 1Kor 7,31), a św. Jan jakby uzupełniał i wskazywał właściwą drogę: „Świat zaś
przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia
wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1J 2,17).
Pan Bóg w historii zbawienia każdego człowieka „zaprogramował” drogi prowadzące do nieba. Realizację pozostawił nam, ludziom posiadającym wolną wolę. Mamy
zatem możliwość wyboru między dobrem a złem. Odrzucając plan Bożej miłości zdążamy ku potępieniu. Czasu nie
mamy dużo: „Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście,
co się ukazuje na krótko, a potem znika” (Jk 4,14).
Św. Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim” pisał:
„I tak przechodzą pokolenia. Nadzy przychodzą na świat
i nadzy wracają do ziemi, z której zostali wzięci (…) Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens, ma sens.”
Mijają pokolenia, odchodzimy i pamięć o nas odchodzi
w zapomnienie...
Czas listopadowej zadumy – Święto Wszystkich
Świętych i Dzień Zaduszny – może być czasem głębokiej refleksji, dostrzeżenia sensu naszego życia i jego
przemijania.
Zatrzymaj się i pomyśl!
AS
ENCYKLIKA PAPIEŻA FRANCISZKA „LAUDATO SI”
(FRAGMENT)
Radość i pokój
Duchowość chrześcijańska proponuje alternatywny
sposób rozumienia jakości życia i zachęca do prorockiego
i kontemplatywnego stylu życia, zdolnego do głębokiej
radości, unikając obsesji na tle konsumpcji. Ważne jest
podjęcie dawnego nauczania, obecnego w różnych tradycjach religijnych, a także w Biblii. Chodzi o przekonanie,
że „mniej znaczy więcej”. Rzeczywiście, nieustanne gromadzenie możliwości konsumpcji rozprasza serce, uniemożliwiając docenienie wszystkiego i każdej chwili. Natomiast stawanie w pogodzie ducha przed tym, co istnieje,
choćby tego było niewiele, otwiera nam znacznie większe szanse na zrozumienie i spełnienie osobiste. Duchowość chrześcijańska proponuje rozwój wstrzemięźliwości
i zdolności radowania się, mając niewiele. To powrót do
prostoty, która pozwala nam się zatrzymać i docenić to,
co małe, i dziękować za możliwości, jakie daje życie, nie
przywiązując się do nich ani nie smucąc z powodu tego,
czego nie posiadamy. Wymaga to unikania dynamiki panowania i gromadzenia samych tylko przyjemności.
Wstrzemięźliwość przeżywana świadomie i w wolności wyzwala nas. Nie jest gorszym życiem, nie jest
mniejszą intensywnością, ale całkiem odwrotnie. W istocie tymi, którzy bardziej się rozkoszują i lepiej przeżywają każdą chwilę, są ci, którzy nie chcą wybierać tu
i tam, nieustannie poszukując tego, czego nie mają,
lecz doświadczają, co oznacza docenienie każdej osoby
i każdej rzeczy, uczą się nawiązywać kontakt i potrafią
się cieszyć z najprostszych rzeczy. W ten sposób potrafią pomniejszyć niezaspokojone potrzeby i zredukować
zmęczenie i niepokój. Można mieć niewiele, a żyć intensywnie, zwłaszcza gdy jesteśmy w stanie odkryć inne
przyjemności i odnajdywać satysfakcję w braterskich
spotkaniach, usługiwaniu, w realizowaniu swoich charyzmatów, w muzyce i sztuce, w kontakcie z naturą, w modlitwie. Szczęście wymaga umiejętności ograniczenia
pewnych potrzeb, które nas ogłuszają, i pozostawania
w ten sposób otwartymi na wiele możliwości, jakie daje
nam życie.
Wstrzemięźliwość i pokora nie cieszyły się w minionym stuleciu oceną pozytywną. Ale kiedy powszechnie ulega osłabieniu praktykowanie jakiejś cnoty w życiu osobistym i społecznym, prowadzi to w ostateczności do wielu zaburzeń równowagi, także ekologicznej.
Dlatego nie wystarcza już mówienie jedynie o integralności ekosystemów. Musimy zdobyć się na mówienie
o integralności życia ludzkiego, konieczności popierania
i łączenia wszystkich wielkich wartości. Zanik pokory
w człowieku, nadmiernie podekscytowanym możliwością panowania absolutnego, bez żadnych ograniczeń,
może jedynie prowadzić do wyrządzenia szkody społeczeństwu i środowisku. Nie jest łatwo rozwijać tę zdrową pokorę i radosną wstrzemięźliwość, jeśli stajemy się
samowystarczalni, jeśli wykluczymy Boga z naszego życia, a Jego miejsce zajmuje nasze własne ego, jeśli uważamy, że to my sami określamy, co jest dobre, a co złe.
Z drugiej strony, nikt nie może wzrastać w radosnej
wstrzemięźliwości, jeśli nie jest pogodzony z samym
sobą. Częścią właściwego zrozumienia duchowości jest
poszerzenie naszego rozumienia pokoju. Jest on czymś
więcej niż brakiem wojny. Pokój wewnętrzny osoby ma wiele wspólnego z troską o środowisko i dobro
wspólne, ponieważ, jeśli są one przeżywane autentycznie, odzwierciedla się w nich zrównoważony styl życia
w połączeniu ze zdolnością do zadziwienia, prowadzącą
do głębi życia. Natura jest pełna słów miłości, ale jak
je usłyszeć pośród ciągłego hałasu, niepokoju i roztargnienia czy też kultu powierzchowności? Wiele osób doświadcza głębokiej niestabilności, popychającej do wykonywania wszystkiego na pełnych obrotach, by czuły
się zajęte, w ciągłym pośpiechu, i by tratowały wszystko
wokół siebie. Ma to wpływ na sposób, w jaki traktujemy
środowisko. Ekologia integralna wymaga, aby poświęcić trochę czasu na odzyskanie spokojnej harmonii ze
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
stworzeniem, na refleksję o naszym stylu życia i naszych
ideałach, na kontemplację Stwórcy, który żyje pośród
nas i w tym, co nas otacza, a którego obecności «nie powinno się wytwarzać, lecz odkrywać, odsłaniać».
Mówimy o pewnej postawie serca, przeżywaniu
wszystkiego z pogodną koncentracją, umiejętności bycia
przed kimś w pełni obecnym, nie myśląc o tym, co nastąpi później, o postawie tego, kto daje siebie w każdej
chwili jako dar Boży, który powinien być przeżywany
w pełni. Jezus uczył nas tej postawy, kiedy zachęcał nas,
byśmy spojrzeli na lilie polne i ptaki powietrzne, lub gdy
w obecności człowieka poszukującego «spojrzał z miłością na niego» (Mk 10, 21). On umiał być w pełni obecny
17
wobec każdego człowieka i każdego stworzenia, i ukazał
nam w ten sposób drogę przezwyciężenia chorobliwego
niepokoju, który czyni nas powierzchownymi, agresywnymi i niepohamowanymi konsumentami.
Wyrazem tej postawy jest zatrzymanie się, by podziękować Bogu przed i po posiłku. Proponuję wszystkim wierzącym, aby wznowili ten cenny zwyczaj i przeżywali go głęboko. Ta chwila błogosławieństwa, choć
bardzo krótka, przypomina nam o naszej zależności od
Boga, umacnia nasze poczucie wdzięczności za dary
stworzenia, wyrażając uznanie dla tych, którzy swoją
pracą zapewniają te dobra, oraz ugruntowuje solidarność
z najbardziej potrzebującymi.
KOŚCIÓŁ: NAUKA, LUDZIE, MIEJSCA, WYDARZENIA
O MUZYCE CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
CZĘŚĆ I, WPROWADZENIE
Gdybym przypadkowym przechodniom w ulicznej sondzie
zadał pytanie, czym jest muzyka chrześcijańska, usłyszałbym
zapewne tyle odpowiedzi, ile byłoby zapytanych osób. Dla
jednych byłyby to gregoriańskie chorały, dla innych wielogłosowy chór przy akompaniamencie orkiestry symfonicznej.
Ktoś powiedziałby, że to gospel, a ktoś dodałby, że to na pewno psalmy śpiewane w towarzystwie delikatnych dźwięków
gitary klasycznej. Rzadziej pojawiłyby się głosy opowiadające
się za gatunkami rockowymi, heavy metalem czy też hip – hopem. Lecz jestem pewien, iż każda z udzielonych odpowiedzi
byłaby prawidłowa.
Bo czym jest muzyka chrześcijańska? Dla mnie to muzyka, która, niezależnie od gatunku jaki przedstawia w warstwie
instrumentalnej, niesie przesłanie o Dobrej Nowinie. Nawołuje
do miłości Boga i bliźniego, zachęca do czynienia dobra.
Być może ktoś zarzuci, że muzyka popularna, rozrywkowa, nie jest właściwa, aby sławić imię Boga. Ja takim zarzutom przeciwstawiłbym słowa Psalmu 150:
Alleluja!
Chwalcie Boga w Jego świątyni,
chwalcie Go na wyniosłym Jego nieboskłonie!
Chwalcie Go za potężne Jego czyny,
chwalcie Go za wielką Jego potęgę!
Chwalcie Go dźwiękiem rogu,
chwalcie Go na harfie i cytrze!
Chwalcie Go bębnem i tańcem,
chwalcie Go na strunach i flecie!
Chwalcie Go na cymbałach dźwięcznych,
chwalcie Go na cymbałach brzęczących:
Wszystko, co żyje, niech chwali Pana!
Alleluja.
Ja rozumiem je tak, że miłe jest Bogu, aby Go chwalić.
Lecz to nam pozostawia wybór jak. Czy przy dźwiękach harfy,
czy ostro brzmiących gitar elektrycznych i perkusji. Czy też
może przy elektronicznych samplach i rymowanych rytmicznie wersach hip – hopowych zwrotek.
Hans Memling, Muzykujące
anioły, 1470 r.
18
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Dlatego też chciałbym napisać klika słów o muzyce, która powstaje na Chwałę Boga i z miłości do Niego. Opowiedzieć o ludziach młodych i starszych, bardziej i mniej znanych,
którzy wywodząc się z różnych środowisk i reprezentujących
różne, często odmienne i dalekie od siebie nurty muzyczne,
mają tą jedną wspólną cechę – chcą śpiewać Panu.
Zastanawiam się często, co skłania artystów do tworzenia muzyki poświęconej Bogu? Najczęściej nie jest to muzyka
komercyjna. Trudno im przebić się do rozgłośni radiowych czy
do telewizji i osiągnąć sukces, niosąc przesłanie Miłości Boga,
miłości bliźniego i czynienia dobra. Bez skandalu, bez obrażania wszystkich wokół. Bez udawania kogoś, kim nie są, bez
ulegania modom.
Udaje się to nielicznym spośród wielu muzyków chrześcijańskich. Owszem, usłyszymy w radio zespół Luxtorpeda,
jego lider, Robert „Litza” Friedrich gości na antenie radiowej
i telewizyjnej udzielając wywiadów i mówiąc o Bogu i o swojej wierze. Zauważymy na rynku muzycznym obecność jego
projektu Arka Noego, w którym udział obok dorosłych muzyków biorą też dzieci. Przy odrobinie szczęścia usłyszymy
Mietka Szcześniaka czy Antoninę Krzysztoń. Ale to jest
kropla w morzu, zaledwie kilka osób, spośród wielu niemniej utalentowanych muzyków.
Jednak gdy widzi się tych artystów na koncertach,
czyta udzielone przez nich wywiady, obserwuje, jak
wbrew modzie tworzą swoje piosenki na chwałę Panu,
można być pewnym, iż to nie ów sukces jest wyznacznikiem ich szczęścia.
Przez tę „medialną banicję” muzyków niewstydzących się swojej wiary niewielka jest wśród słuchaczy
świadomość ogromnego bogactwa i różnorodności muzyki chrześcijańskiej.
Chór TGD (Trzecia Godzina Dnia).
Skąd wywodzą się ci właśnie muzycy? Czytając ich
biografie, najczęściej pojawiają się dwa wątki. Pierwszy
to człowiek wychowany w chrześcijańskiej rodzinie,
wierzący i chcący swój talent ofiarować Bogu i ludziom.
Drugi wątek, to muzyk, który w pewnym momencie nawrócił się do Boga. Postanowił odejść od dotychczasowego trybu życia. Lecz po zerwaniu z muzyką
powstawała pustka, której nie potrafi niczym zapełnić.
Wtedy pojawił się pomysł, aby tworzyć i grać dalej, lecz
już na chwałę Boga.
To oczywiście duże uproszczenie, bo tak naprawdę
ilu ludzi, tyle też ciekawych historii. Często historii opowiadanej poprzez tworzoną przez nich muzykę.
Słuchając często muzyki, głównie rockowej, zainteresowałem się również nurtem muzyki chrześcijańskiej.
Zacząłem poszukiwać coraz to innych wykonawców,
odkryłem dla siebie wielu wspaniałych muzyków wywodzących się z różnych środowisk, reprezentujących
wszystkie niemal gatunki muzyczne, a których łączy jeden wspólny cel – śpiew na Bożą Chwałę i ku naszej,
słuchaczy, radości.
W kolejnych numerach „Okruchów” postaram się
przedstawić sylwetki niektórych muzyków, zarówno
z rodzimej, jak i zagranicznej sceny muzycznej, przybliżyć gatunki muzyczne, które oni reprezentują i zabrać
Czytelników w podróż muzyczną pełną pięknych dźwięków i dobrego Słowa. Lecz już teraz chcę zaznaczyć,
iż pomimo tego, że postaram się wykroczyć poza ramy
własnych fascynacji muzycznych, będą to opinie i wybory często bardzo subiektywne. Być może jednak staną
się dla kogoś inspiracją do własnych poszukiwań?
Grzegorz Leleń
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
19
ŚW. BENEDYKT – PATRON EUROPY
Z ogromnej „puli talentów”, z jakiej Najwyższy rozdziela swoje dary wybranym, znakomita część dostała się Benedyktowi z Nursji, który żyjąc na przełomie
V i VI wieku wykorzystał je wszystkie, pomnażając je
ku chwale Darczyńcy i dla pożytku Europy. Zaopatrzony w mądrość, pokorę, zmysł organizacyjny i osobistą
świętość, skierowany całą duszą ku Chrystusowi – tworzył niezwykłą regułę życia zakonnego, która z czasem
stała się moralnym krwioobiegiem w organizmie kontynentu. Życiorys św. Benedykta pisany pięćdziesiąt lat
po jego śmierci, znany jest z pisma „Dialogi”, którego autorem był uczeń Świętego – papież św. Grzegorz
Wielki.
Benedykt urodził się w Nursji, w pobliżu Perugii,
ok. 480 r. jako bliźniaczy brat św. Scholastyki. Będąc
synem zamożnych patrycjuszy, mógł sobie pozwolić na
zdobywanie wiedzy w Rzymie. Jeszcze będąc w Nursji,
dał się poznać jako niezwykły młodzieniec, uczestnicząc
w studium teologicznym skupiającym osoby duchowne
i świeckie przy miejscowej katedrze. W Rzymie Benedykt doznał rozczarowania, gdy widział hulaszcze życie
rzymskiej młodzieży, która uważała, że w tak niepewnych czasach należy zatracić się w uciechach! Nie było
to bez przyczyny – tu historia: cztery lata przed narodzeniem się Benedykta – w 476 r. – ostatecznie upadło
Zachodnie Cesarstwo Rzymskie pod naporem plemion
barbarzyńskich, po niemal dwóch wiekach ciągłych najazdów, zmianach władzy, grabieży Rzymu i zniszczeniach. Był to okres przejściowy, niebywały przełom,
wśród ludności cesarstwa panowała atmosfera niepewności losu. Kończyła się pewna epoka, zwana „starożyt-
nością” – jak to dziś określają historycy, nadchodziło
„wczesne średniowiecze”.
Zniechęcony Benedykt opuszcza Rzym na przełomie V i VI w., aby udać się do jakiejś samotni, gdzie
mógłby poświęcić się Bogu przez modlitwę i kontemplację. W końcu, po wędrówkach, znajduje takie miejsce w Subiaco, należącym do regionu Castelli Romani
w pobliżu Rzymu. Jest to teren górzysty, pokryty gęstymi lasami. Romantyczne, zielone pagórki, oddzielone
od siebie rzekami i jeziorami – idealny krajobraz, który
sprzyjał pustelniczemu życiu. Tu, w jednej z grot wysokiej góry, Benedykt znalazł upragnione odosobnienie
i spokój. Do groty prowadziła skalista półka zawieszona nad przepaścią, z niej rozciągał się przepiękny
widok. I dzisiaj to miejsce tchnie niezwykłością – to
genius loci!
W zorganizowaniu pustelniczego życia pomógł Benedyktowi Romulus (nie ma pewności, czy był to mnich
z pobliskiego klasztoru św. Roman, czy też pustelnik
z jakiejś pobliskiej groty). Romulus dał młodzieńcowi
habit – symbol życia zakonnego, zaopatrywał go też
w pożywienie. Podobno Benedykt prowadził pustelnicze
życie ok. trzech lat, zanim pasterze kóz nie wykryli jego
schronienia... Zaciekawieni, zaczęli go odwiedzać i słuchać. Ogromna charyzma, mądrość i dobroć sprawiły, że
grono gości powiększało się tak, że wkrótce Święty miał
już sporą gromadkę uczniów. Wieści o Nim rozchodziły
się szybko. Ściągali do Niego świeccy i duchowni, rolnicy i patrycjusze, możni obywatele zaczęli przysyłać Mu
swoich synów na naukę do Jego szkoły, jak Benedykt
nazywał swój model życia religijnego.
Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment zabudowań klasztornych.
Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment górnego
kościoła.
20
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Kiedy zmarł przeor pobliskiego klasztoru, mnisi
zwrócili się do Benedykta, aby objął tę funkcję. Dał się
uprosić, ale wkrótce powstał konflikt na tle różnicy poglądów co do modelu życia zakonnego. Benedykt miał
już przemyślaną Regułę, którą później miał opisać, ale
ona stawiała mnichom znacznie większe wymagania niż
ta, do której mnisi tego klasztoru byli przyzwyczajeni.
Pewne źródła podają, że próbowano Go nawet otruć (!),
ale w cudowny sposób dzban z zatrutym winem sam
się rozbił. Benedykt nie widząc tutaj dla siebie miejsca,
mimo trzech owocnych lat pracy w tym klasztorze wrócił do Subiaco. Wobec coraz bardziej rosnącej liczby
uczniów pragnących podjąć trud życia według wskazań
Benedykta, zakłada On w okolicy 12 klasztorów dla każdego z 12-osobowej grupy, mianując przeora. Zapewne
wtedy zakłada żeński klasztor dla swojej siostry Scholastyki, która zafascynowana bratem, pragnie prowadzić
takie samo życie jak On. Klasztor żeński, istniejący do
dzisiaj, jest na innym wzgórzu, nieco poniżej, w ówczesnej miejscowości Plombariola, położonej w odległości ok. 10 km od Subiaco. Przez całe życie Bliźniaków
istnieje między nimi idealne porozumienie i głęboka,
religijna więź. Raz do roku spotykali się dla prowadzenia dysput teologicznych. Po pewnym czasie Benedykt
z garstką uczniów opuszcza jednak Subiaco, aby znaleźć
jeszcze spokojniejsze miejsce.
Pustelnia św. Benedykta zachowała taki wygląd
jak za jego tu bytności – dodano tylko wiszące lampy,
a na kamieniu – na którym pewnie siadywał – ustawiono
jego posąg. Grota, a właściwie cały szereg grot, został
w średniowieczu obudowany z zewnątrz kompleksem
klasztornym, który wsparty na pięciu architektonicznych
łukach opiera się o strome zbocze. Ślady tego połączenia budynku i skały – prześwity – widoczne są wewnątrz
grot; sączy się z nich światło dzienne. Skalną półkę,
biegnącą wzdłuż fasady budynku, zamieniono na wąski
taras. Niegdyś ta półka prowadziła do groty św. Benedykta. Wewnątrz w grotach urządzono kaplice – łączą
się one korytarzami i schodami. Wszystkie pomieszczenia zdobione są wspaniałymi malowidłami; szczególnie przepiękny kościółek posiada XIV-wieczne freski
ze szkoły sieneńskiej i XV-wieczne ze szkoły umbryjskiej. Z kościoła położonego najwyżej schodzi się poprzez kaplicę Matki Bożej po mozaikowej posadzce do
najniższego pomieszczenia – pustelni Świętego. Z tego
górnego kościoła boczne wyjście prowadzi na klasztorny
dziedziniec pełen kwiatów. Późniejsza historia klasztoru
jest bogata w wydarzenia. Odwiedzali go papieże i święci, także św. Franciszek. Wielu dostojników Kościoła
pobierało tu naukę. Subiaco to ulubione miejsce św. Jana
Pawła II.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy św. Benedykt wraz
z garstką uczniów opuścił Subiaco. Uznał zapewne, że
założone przez niego klasztorne wspólnoty same sobie
już poradzą. Wędrując z uczniami, po jakimś czasie (tu
pewna historyczna luka) Benedykt znajduje niedostępną
górę nad miastem Cassino, na której w 529 r., zakłada
Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment górnego
kościoła.
Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment wnętrza
klasztoru.
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
21
swoją Wspólnotę. Tu – na Monte Cassino – na ruinach
rzymskiej warowni, własnoręcznie wraz z braćmi buduje klasztor. W tej okolicy znajduje jeszcze resztki kultu
pogańskiego, więc zajmuje się nauczaniem okolicznej
ludności, nawracając ją do Chrystusa...
Na Monte Cassino św. Benedykt pozostaje do końca życia. Tu obmyśla i zapisuje ostateczną formę swojej
reguły życia zakonnego. Według jego zamierzeń, założona przez niego wspólnota nie miała być zakonem! To
miała być szkoła życia z Chrystusem według Ewangelii, a „Reguła” była komentarzem Ewangelii. Określał
to jako „szkołę służby Pańskiej”. Szczegółowe przepisy wskazywały drogę życia nie tylko mnichom we
wspólnocie, ale także pustelnikom i osobom świeckim.
Garnęli się więc łaknący nauki w tej szkole, która była
ostoją ładu moralnego i porządku w dobie dziejowego
chaosu.
Klasztory istniały już w II w., głównie na Wschodzie, jako miejsca odosobnienia i religijnego skupienia. W czasach św. Benedykta ruch monastyczny był
bardzo rozwinięty. Jednak te zgromadzenia miały niezbyt wyraźnie ustalone reguły. Św. Benedykt obmyślił
własną, oparł się na doświadczeniach tamtych wspólnot (np. św. Pachoniusza, św. Bazylego, św. Kasjana),
ale uściślił i uporządkował zasady życia wspólnotowego w sposób genialny tak, że w późniejszych wiekach
uznano Go za ojca monastycyzmu. Znane jest naczelne
hasło św. Benedykta: Ora et labora – „Módl się i pracuj”! To hasło można uznać jako syntezę Reguły. Było
jeszcze inne, używane przez Niego na zakończenie listów i dokumentów: UT IN OMNIBUS GLORIFICETUR DEUS (U+I+O+G+D) – „Aby we wszystkim Bóg
był uwielbiony”! To hasło należy uznać za ideę życia
według Reguły. Według niej Chrystus miał być centrum życia, a ona sama – praktycznym komentarzem
Ewangelii. Dlatego też zawierała bardzo szczegółowe
przepisy dotyczące wszystkich aspektów życia zakonnego; jej zaletą była niezwykła przejrzystość dotycząca
zasad postępowania. Choć Reguła była najbardziej surową ze znanych, miała dawać szczęście zjednoczenia
z Bogiem. Zadaniem mnicha było więc, aby wszystko,
co robi, w każdej chwili odnosić do Boga; mieć świadomość ciągłej Jego obecności. Cały dzień był precyzyjnie podzielony na czynności: modlitwa własna
i wspólna z braćmi (śpiewanie), sprawowanie Officium
– Eucharystia i Liturgia Godzin, osobiste studiowanie
Pisma Świętego (lectio divina), praca – w tym fizyczna
(„Bezczynność jest wrogiem duszy”).
Św. Benedykt przywrócił godność ludzkiej ciężkiej pracy. W systemie niewolniczym, który wtedy
jeszcze funkcjonował, praca fizyczna przeznaczona
była dla niewolników i ludzi niższego stanu – pogardzano nią. W Regule św. Benedykta miała być radością
mnicha! W rozkładzie dnia był przewidziany także...
odpoczynek! Dla pogłębienia coraz większej łączności z Chrystusem – co było głównym celem Reguły
– mnich miał wykształcić w sobie odpowiednie cechy
charakteru, takie jak: umiejętność panowania nad sobą,
zachowanie umiaru we wszystkim, radość z pracy, posłuszeństwo przeorowi, życie w ascezie, stałe doskonalenie się w kontemplacji, uczenie się. Zaskakujące są
Subiaco – klasztor św. Scholastyki – wnętrze kościoła.
Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – wnętrze kościoła klasztornego.
22
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
też zalecenia św. Benedykta, aby nikt w klasztorze nie
doznawał smutku... Mnich miał nie opuszczać swojej
wspólnoty, chyba że został wysłany przez przeora, aby
założyć gdzieś nową. Nie było w tym sprzeczności, że
życie mnicha podzielone było między samotność z jednej strony, a łączność ze wspólnotą – celem doskonalenia swojej duchowości – z drugiej.
Reguła św. Benedykta objęła cały ruch monastyczny. Stała się wzorem dla przyszłych reguł, a w pewnym
momencie była już jedyną obowiązującą w Kościele
zarówno dla męskich jak i żeńskich klasztorów. Przyjęli ją także cystersi i kameduli. Posiew jej jest ogromny
– trudno ją przecenić. Św. Benedykt umarł na stojąco
przed ołtarzem śpiewając psalm, podtrzymywany przez
uczniów, po przyjęciu Komunii św. w dniu 21 marca 547 r. Spoczął w krypcie klasztornego kościoła na
Monte Cassino obok swojej siostry, zmarłej rok wcześniej – św. Scholastyki. Świętego Benedykta nazywa
się ojcem cywilizacji europejskiej i patriarchą Zachodu. Wyrazem tego jest tytuł patrona Europy, przyznany
mu przez papieża Pawła VI w czasie II Soboru Watykańskiego w dniu 24 października 1964 r. Wszystko,
co się powie o Nim i Jego Regule, to będzie jeszcze za
mało! Pozostaje mi, choć pobieżnie, przedstawić dokonania benedyktynów.
Reguła św. Benedykta stanowiła dla jego następców i braci doskonałe narzędzie do działania tak, że
życie klasztoru na Monte Cassino i klasztorów od niego
założonych mogło się toczyć ustalonym rytmem. Prócz
prac fizycznych, takich jak np.: kamieniarka, stolarka
czy uprawa roli były też inne, wymagające intelektualnych właściwości, jak: studiowanie i przepisywanie
ksiąg nie tylko Starego i Nowego Testamentu oraz innych chrześcijańskich, ale także autorów starożytnych
– greckich i rzymskich pisarzy i filozofów. Powstałe
potem klasztory posiadały skryptoria, w których pracowali bardziej wykształceni bracia. Jeżeli dziś znamy
dzieła Sofoklesa, Arystotelesa, Platona i innych – za-
wdzięczamy to benedyktynom. Oni przenieśli dorobek
kulturalny starożytnych i przez nich świat mógł się
z nim później zapoznać. Benedyktyni wyspecjalizowali się także w malarstwie miniaturowym, zdobiąc nim
woluminy. Malarstwo to kopiowano, wykonując wspaniałe freski w świątyniach. Nieraz całe życie mnich
poświęcał wykonywaniu jednej księgi – stąd mówi się
z podziwem o „benedyktyńskiej cierpliwości i pracy”.
W założeniu wspólnota nie miała wychodzić do świata
(klasztor – łac. claustrum – miejsce zamknięcia) przeciwnie – to świat miał przychodzić do niej, i tak się
działo!
Tak jak niegdyś w Subiaco, również na Monte
Cassino gromadzili się liczni kandydaci – osoby świeckie i duchowne – do nauki w „szkole życia służby Pańskiej”, aby swe życie kształtować według Reguły. Do
furty klasztoru na Monte Cassino pukali i byli przyjmowani po próbie reprezentanci wszystkich warstw ówczesnego społeczeństwa, wszyscy poszukujący prawdy, skruszeni grzesznicy i późniejsi święci. Zgłaszali
się plebejusze i niewolnicy (za zgodą swych panów),
ludzie średniego stanu, patrycjusze, książęta a nawet
królowie. Szczególna sytuacja wytworzyła się w VI w.
Po upadku Cesarstwa Zachodu na jego terenie utworzyły się z plemion barbarzyńskich państewka-królestwa.
Już w V w. Kościół musiał brać w obronę ludność Cesarstwa, negocjując z najeźdźcami. Hierarchowie Kościoła wykazali się w tym czasie – o czym warto pamiętać – niezwykłymi umiejętnościami duszpasterskimi
tak, że ogromna liczba barbarzyńców przyjęła chrzest
w pierwszym i drugim pokoleniu. W VI w. z czasem
zasilili grono kształcących się w benedyktyńskich
szkołach przyklasztornych. Praktycznie w tym czasie
innych szkół nie było, więc do benedyktynów udawali
się wszyscy, którzy łaknęli wiedzy, aby w duchu ewangelicznym, zgodnie z Regułą, rozpocząć życie świeckie lub zakonne. Otrzymywali więc nie tylko formację
religijną, ale również całą dostępną wówczas wiedzę,
Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – plac i wejście
do kościoła klasztornego.
Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – atrium przed
wejściem do kościoła.
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
23
w tym dorobek starożytnych Greków i Rzymian. Było
normą, że patrycjusze przysyłali swoich synów na naukę do benedyktyńskich klasztorów.
Ten proces rozciągnął się na całe stulecia. Kształcenie Europy rozpoczęli benedyktyni – piętnaście wieków niezwykłego oddziaływania Reguły! Ukształtowała ona intelektualnie całe pokolenia ludzi mogących
podjąć się w przyszłości poważnych zadań w społeczeństwie średniowiecznej i późniejszej Europy. Później, pod wpływem reguły św. Benedykta, również inne
zgromadzenia podjęły się tej nauczającej roli. W rezultacie w ciągu wieków benedyktyni dali Kościołowi 22
papieży, 5000 biskupów, setki świętych i błogosławionych; również wiele wybitnych, chrześcijańskich jednostek wyszło z ich szkoły. Benedyktynami byli późniejsi patroni: Anglii – św. Augustyn, Niemiec – św.
Bonifacy, Skandynawii – św. Oskar, Czech, Węgier
i Polski – św. Wojciech.
Klasztory benedyktynów rozsiały się po całym
Zachodzie. Gdziekolwiek uczniowie św. Benedykta się
pojawili, budowali najpierw swoją siedzibę, potem drogi, mosty, uprawiali ziemię, gdyż wspólnota miała być
samowystarczalna. Swoimi doświadczeniami agrotechnicznymi dzielili się z okoliczną ludnością. Zakładali
też szkoły dla świeckich. Wokół klasztorów powstawały
osiedla, nawet miasta. Kwitło życie religijne i gospodarcze mieszkańców. Przede wszystkim zaś benedyktyni
uczyli i ewangelizowali kogo się tylko dało, zważywszy
na pozostałości kultów pogańskich i stale napływające plemiona barbarzyńców. Aby schrystianizować cały
Zachód – to wymagało czasu. Jednak gorliwie dokonali
tego benedyktyni, zaczynając swoje dzieło w okresie zagrożonym przez chaos.
Regułę św. Benedykta najpierw rozsławił jego
biograf – papież św. Grzegorz Wielki. Znaczenie jej
stale rosło. Karol Wielki w I. połowie IX w. uznał ją za
przewodnią w swoim państwie. Następny rozkwit benedyktynów to wiek X – okres reformy Kościoła i wiel-
ka rola klasztorów związanych z opactwem w Cluny.
Wtedy też powstają nowe odgałęzienia, skierowane
szczególnie w stronę monastycyzmu ubogiego – cystersi i kameduli. Na początku XIX wieku następuje ruch
odnowy życia we Francji (opactwo Solmes) i w Niemczech (opactwo Beuron). Benedyktyni docierają też
do Ameryki, Afryki i Azji – to kluczowe momenty
triumfalnego pochodu przez wieki. Do Polski najpierw
– jako misjonarz – przybył benedyktyn św. Wojciech..
Pierwsze klasztory powstały w XI w. Bolesław Chrobry
sprowadził benedyktynów z Monte Cassino, budując
dla nich klasztor świętokrzyski w 1006 r. Dziś są obecne w naszym kraju liczne zgromadzenia męskie i żeńskie oparte na Regule. Najbardziej znane są klasztory
w Lubiniu i Tyńcu.
Przepisując księgi, benedyktyni na gruzach starożytnej cywilizacji grecko-rzymskiej stworzyli cywilizację chrześcijańską. Chrystianizując Europę, zadecydowali o jej duchowym obliczu, dając jej światło wiary i kultury na całe stulecia. Symbolem tego stało się
Monte Cassino. Ironią historii jest to, że zostało zniszczone właśnie w obronie chrześcijańskiej Europy przed
barbarzyństwem XX wieku. Monte Cassino padło ofiarą, klasztor został zbombardowany przez aliantów w lutym 1944 r., aby zlikwidować okupujące go oddziały
niemieckie, broniące tzw. Linii Gustawa zagradzającej
drogę do Rzymu na tamtym odcinku. Uwolnienie Rzymu – to ocalenie wartości europejskiej cywilizacji. Polacy, zdobywając Monte Cassino dnia 18 maja 1944 r.,
zastali już tylko ruiny klasztoru... Dziś, przywrócony
do dawnej świetności, znowu jest symbolem chrześcijańskiej Europy. Spójrzmy ze czcią i wdzięcznością na
tę Świętą Górę.
Na stoku polski cmentarz wojskowy, a na nim napis:
„Przechodniu, powiedz Polsce...”. Położony na szczycie
klasztor zdaje się mówić: „Przechodniu, powiedz Europie, jaka jest jej tożsamość”!
Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – ołtarz z grobem św.św. Benedykta i Scholastyki.
Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – widok od
strony Polskiego Cmentarza Wojennego.
Krystyna Ungeheuer-Mietelska
24
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
LATARNIE UMARŁYCH –
RELIKTY ŚREDNIOWIECZNYCH WIERZEŃ
[odtąd ] już nocy nie będzie .
A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca,
bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków.
(Ap 22, 5)
Oprócz różnorodnych, znanych obecnie, funkcji światła, w czasach średniowiecza światło miało dodatkowe znaczenie. Było symbolem związanym z pamięcią
o zmarłych. Wierzono, że duszom pokutującym pomagało dostać się do wieczności i przypominało o modlitwie w ich intencji. Utrzymywanie ognia na grobach
było charakterystyczne dla kultu pogańskiego i innych
kultur; w rzymskich katakumbach znajdowały się lampy pogrzebowe. Było ono kultywowane również przez
pierwszych chrześcijan. Od początków chrześcijaństwa
lampy i świece oznaczały dusze zmarłych. Światła wieszano na grobach, aby przypominały o przemijaniu świata i tym samym wierzono w nieprzemijającą światłość
życia w niebie.
Zapalanie zniczy na grobach w Dniu Zadusznym (2
listopada) wywodzi się z przedchrześcijańskich zwyczajów obecnych na terenach słowiańszczyzny. Wierzono,
że z 1 na 2 listopada dusze naszych zmarłych wracają na
Latarnia umarłych w Sarlat-la-Canéda.
tę jedną noc na ziemię i potrzebują jakiegoś drogowskazu. Światło miało pokazywać im drogę. Często także
rozpalano piece i ustawiano stoły z jedzeniem, aby dusze przodków mogły się ogrzać i najeść. W literaturze
obrzędy te opisane zostały przez Mickiewicza w Dziadach oraz przez Reymonta w Chłopach. Zwyczaje kultywowane były aż do początku XX wieku, szczególnie
na terenach wschodniej Polski. Karmienie tzw. dziadów
proszalnych, masowo pojawiających sie przy cmentarzach w Dzień Zaduszny, było tego przykładem. Przygotowane jedzenie dawano żebrakom, oni za to mieli
wypominać zmarłych, czyli modlić się, żeby ich dusze
były zbawione.
W czasach średniowiecza, po zapadnięciu zmroku,
następowały wszechobecne ciemności. W miastach na
sygnał trębacza o nadchodzącym zmierzchu zamykano
bramy, które otwierano na ponowny sygnał o świcie.
Ciemności nocy budziły lęk, mroczne zaułki napawa-
Pomnik poległych w kształcie latarni zmarłych.
Proj. arch. Wawrzyniec Dayczak, 1918 r.
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
25
ły strachem, wierzono w błąkające się w ciemnościach
pokutujące dusze zmarłych i nocne zjawy. Na drodze
czyhało mnóstwo niebezpieczeństw: wybojów, rynsztoków, nierzadko złoczyńców. Tylko najbogatsi mogli
przemierzać drogę w towarzystwie służących z zapalonymi pochodniami. Nikłe światełka migotały jedynie przed karczmami. Oprócz tych świateł były jednak
i inne. Mrok rozświetlały lampki i kaganki umieszczone w tajemniczych, smukłych budowlach, przypominających słupy, wieżyczki czy kolumny. Były to latarnie
umarłych. Murowane z kamienia lub cegły miały wysokość od kilku do kilkunastu metrów; ich wygląd nawiązywał do stylu gotyckiego, rzadziej stylizowane były
na wzór romański; wewnątrz wydrążony był otwór –
kanał (w większych latarniach znajdowały się spiralne
schody), którymi wciągano na otwarty prześwit zapalany nocą kaganek; prześwit był tak skonstruowany, aby
światło było widoczne z każdej strony. Szczyt zwieńczony był najczęściej stożkowatym hełmem zakończonym
krzyżem. Często na dole takiej kolumny znajdowały się
drzwiczki prowadzące do kanału. Latarnie budowane
były na masywnych, czworobocznych lub kolistych podstawach, które nierzadko umieszczano nad grobowcem
lub ossuarium (kostnicą).
Pierwsze i najliczniejsze latarnie umarłych wzniesiono w pierwszej połowie XII wieku w centralnej
i zachodniej Francji. Prawdopodobnie ich budowa była
związana z tworzeniem fundacji zakonnych i klasztornych cmentarzy. Znaczną rolę w ich upowszechnieniu
odegrało opactwo benedyktyńskie w Cluny. Zakon słynął
z wielkiego kultu pamięci o zmarłych, przyczynił się do
rozwoju obrzędowości pogrzebowych i do rozpowszechnienia latarń umarłych. Najpiękniejsze, które przetrwały
do dziś, znajdują się w Fenioux, Sarlat-la-Canéda, Pranzac, Sant-Pierre-d’Oléron i La Châtre.
Przypuszcza się także, że latarnie mogły być pewnego rodzaju drogowskazami. Stawiano je bowiem na
skrzyżowaniach ważnych traktów drogowych. We Fran-
cji miały wytyczać drogę do Composteli i innych miejsc
pielgrzymkowych (latarnie w Longjumeau, Arles). Od
XII do XIV w. latarnie wznoszono także w północnych Włoszech, Austrii, południowych Niemczech oraz
w Czechach i Polsce. Najczęściej stawiane były jako samodzielne budowle przy cmentarzach, nieopodal szpitali, przytułków i zamkniętych miejsc odosobnienia dla
trędowatych, tzw. leprozoriach. Informowały przechodniów o zbliżaniu się do miejsc związanych ze śmiercią i ostrzegały przed niebezpieczeństwem zakażenia.
W czasie epidemii ułatwiały niosącym zmarłych trafić
do miejsc pochówku.
Pod koniec XIV wieku latarnie są budowane coraz
rzadziej, a w ich miejsce pojawiają się niewielkie kaplice
na kształt grobowców, w których pośrodku zawieszano
zapalaną lampę. Kaplice te jednak służyły tylko jednej
osobie lub rodzinie, a nie jak latarnie umarłych -ogółowi.
Z czasem jednak i te kapliczki przekształcają się w większe cmentarne kaplice służące wszystkim. Do wznoszenia latarni umarłych powrócono we Francji pod koniec
XIX wieku, a także zaczęto je stawiać na cmentarzach
wojskowych, głównie dla poległych w czasie I wojny
światowej.
Co dzisiaj pozostało z tamtych latarń sprzed ośmiu
i więcej wieków? Najwięcej, ok. 100, zachowało się we
Francji. Wiele bezpowrotnie uległo zniszczeniu, inne
przebudowano, rozbudowano lub przeniesiono w inne
XIX –wieczny Plac Słowiański. Latarnia umarłych sprzed
szpitala trędowatych, T.B. Stachowicz, 1845 r.
Latarnia umarłych przy kościele św. Mikołaja (przeniesiona
z obecnego pl. Słowiańskiego), (fot. as-cb).
26
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
miejsce, a ich funkcje zmieniły się. Już nie ostrzegają, nie
przepędzają upiorów, nie oświetlają drogi zabłąkanym
duszom, nie skłaniają do modlitw i pamięci o śmierci
i przemijaniu. Wiele z nich to dzisiaj kapliczki z figurami
lub obrazami świętych, pod które przynosi się kwiaty,
zapala świętym świece, czasem odprawia nabożeństwa,
ale nie kojarzą się ze śmiercią.
W Polsce wzniesiono ich niewiele. Zachowały się
m.in.:
– w Kielcach przy Kościele św. Wojciecha, wybudowana w 1732 r. na nieistniejącym już cmentarzu;
obecnie z figurą Chrystusa Frasobliwego. Na cokole zachował się, częściowo już nieczytelny napis:
ANNO DOMINI 1732 DIE 2X* APRILIS KPWDK
CIAŁA LUCKIE NA TEM MIESCV SPOCZYWAJZCE
VPRASZAJE PBOZNOSCI WASZY (-------- --------) OIE
POZDROWIENIA ANIELSKIE,
– w Ożarowie, obecnie kapliczka z figurą Chrystusa Frasobliwego; stoi na miejscu dawnego szpitala dla
choleryków,
– w Kazimierzu Dolnym z 1588 r. z figurą Chrystusa Frasobliwego,
– pod Krakowem w Osieku i Imbramowicach,
obok klasztoru, opisywana jako przydrożna kapliczka
słupowa z XVIII wieku.
Najwięcej latarni umarłych i tak identyfikowanych
znajduje się w Krakowie. Najcenniejszą i najstarszą
Latarnia – kapliczka przy ul. Kopernika 44, (fot. as-cb)
w Polsce latarnią umarłych jest latarnia z XIV wieku
znajdująca się obecnie przy kościele św. Mikołaja na
ulicy Kopernika 9. Przeniesiona tutaj została w 1871 r.
z dzisiejszego pl. Słowiańskiego, gdzie do 1818 r. znajdował się szpital dla trędowatych przy kościele św. Walentego. W 1845 r. latarnię uwiecznił Teodor Baltazar
Stachowicz. Na obrazie widoczna jest pomiędzy kościołami św. Krzyża i św. Walentego. Po rozbiórce kościołów
i szpitala stała tam jeszcze przez 53 lata. W zachowanym
opisie z końca XIX w. czytamy:
Wykonana z kamienia w XIV w. Na cokole wysokim na 30 cm, wznosi się ośmiokątny słup, zdobny w górnej części ślepem rozetowaniem. Wysokość
słupa wraz z cokołem aż po krawędź daszku 3,53 m.
Wysokość całej latarni mniej więcej 6 m. W jednej ze ścianek trzonu mieści się prostokątny otwór
(9x16 cm) służący niegdyś do windowania oszklonej
latarni (kaganka) w wydrążonej szyi słupa. (...) Na
szczycie nowa figurka Chrystusa (...) W ściankach
dachu mieściły się pierwotnie otwory, przez które
światło wydostawało się na zewnątrz – zamurowano
je w 1871 roku.
Dalej, przy ul. Kopernika 44 przy murze klasztoru
Karmelitanek stoi kapliczka, niegdyś latarnia-drogowskaz
oświetlająca drogę do klasztoru; być może wskazywała
również kierunek do klasztoru Cystersów w Mogile.
Latarnia umarłych – obecnie kapliczka przy wejściu do
Parku Krakowskiego, (fot. as-cb).
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Rolę latarni – drogowskazu pełniła także kapliczka
przy wejściu do Parku Krakowskiego. Wskazywała drogę do letniej rezydencji królewskiej w Łobzowie oraz do
klasztoru Kamedułów.
Na cokole napisy:
Wołasz Boga, On często schodzi po kryjomu
I puka do drzwi Twoich – aleś rzadko w domu
A. Mickiewicz
Ku chwale Najśw. Marii Panny
Staraniem Zarządu
Miejskiej Kolei Elektrycznej
Odnowiono 1938
Inna kapliczka na szlaku do Łobzowa znajduje się
przy ul. Tetmajera. W wyniku prowadzonych prac archeologicznych ciągle odkrywane i weryfikowane są inne
tego typu obiekty. I tak wg obecnego stanu wiedzy zachowane latarnie umarłych, czy latarnie – drogowskazy
to kapliczki przy ul. Tynieckiej, Kozienickiej, Skotnickiej i opisane:
– Kapliczka Sobierajów przy ul. Dobrego Pasterza
wzniesiona w 1683 r. na pamiątkę pobytu króla Jana III
Sobieskiego w drodze pod Wiedeń lub wg innych źródeł
– jej powstanie związane jest z upamiętnieniem konfederacji barskiej.
27
– Latarnia umarłych przy ul. Konopnickiej,
tzw. Słup Dębnicki. Przeniesiona tutaj z ul. Bułhaka
z powodu budowy centrum kongresowego. Zbudowana
w XVI wieku w stylu barokowym, zamiast wewnętrznego kanału miała zewnętrzną rynnę służącą do wciągania
zapalanej na noc lampki. Pełniła funkcję latarni na szlaku z Kazimierza do klasztoru Benedyktynów w Tyńcu.
Badania archeologiczne potwierdziły, że istniał niegdyś
w tym miejscu cmentarz choleryczny.
– Kapliczka Boga Ojca przy ul. Wielickiej z barokową figurą Boga Ojca na szczycie. Niegdyś latarnia
umarłych; stała przed starym cmentarzem Podgórskim.
W obecne miejsce przeniesiona została po II wojnie
światowej. Umieszczona współcześnie tablica poświęcona jest żołnierzom rozstrzelanym w czasie II wojny
światowej.
Na koniec jeszcze o najciekawszej krakowskiej latarni umarłych. Najciekawszej, bo do dnia dzisiejszego
jej pierwotna funkcja nie została zmieniona. Co wieczór
w jej prześwicie zapala się światło. Co prawda już nie
ostrzega i nie rozświetla średniowiecznych mroków,
wszak Planty są rzęsiście oświetlone elektrycznością,
ale jej światło przywołuje zadumę i przypomina pamięć
o tych, którzy odeszli przed nami.
Latarnia powstała w pierwszej połowie XVI wieku.
W wyniku epidemii kiły, która wybuchła w Krakowie
z końcem XV w., rajcowie miejscy w 1528 r. podjęli
decyzję o budowie szpitala dla chorych wenerycznie.
Pod budowę wyznaczono teren poza murami miasta na
wyspie wiślanego rozlewiska. Wraz ze szpitalem wzniesiono kościół pod wezwaniem ŚŚ. Sebastiana i Rocha
(święci patroni mieli chronić przed zarazami). Mały,
drewniany kościółek spłonął podczas obrony miasta
w 1655 r. Został jednak szybko odbudowany. W roku
1793 kościół i zabudowania zostały zniszczone przez
huragan. Kościołek i cmentarz zlikwidowano ostatecznie w 1821 r. Na miejscu pozostała tylko latarnia, zwana
dzisiaj kapliczką św. Gertrudy. Stoi do dzisiaj – teraz na
tyłach hotelu Royal i swoim światłem przypomina o życiu pozagrobowym, nieśmiertelności duszy i o potrzebie
modlitwy za zmarłych.
Szkoda tylko, że na tych dawnych reliktach pobożności i średniowiecznej bojaźni ludzi nie ma żadnej informacji, jaką skrywają historię.
oprac. as (c-b)
Latarnia – kapliczka św. Gertrudy na krakowskich Plantach
(fot. as-cb)
Wykorzystane materiały:
1). Ruchałowski A., Latarnie umarłych. W: Kraków. Nr 11 (13),
2005.
2). B.S., Latarnie umarłych. W: Gazeta Rycerska, 23 marca
2005. [dostęp 22.05.2015].
3). [teksty: Jakubowski K. et al.], Spacerownik krakowski.
Warszawa, [ 2010], 2013.
4). Kracik J., Rożek M., Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice
w dawnym Krakowie. Kraków, 1986.
5). Źródła internetowe.
28
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
CIERPIENIE BOGA I CZŁOWIEKA
CHRZEŚCIJAŃSTWO CZY JEGO POZORY?
Praca w szpitalu skłania do refleksji dotyczącej bycia (por. Wj 11,1-10). Niestety, dwadzieścia lat wolności
chrześcijaninem w tym szczególnym miejscu. Odnosi się oraz pojawienie się nowego pokolenia, spośród którego
ona w równej mierze do personelu medycznego, jak i do wielu otrzymało wszystko zbyt łatwo, zatarło pierwotną
chorych oraz odwiedzających. Rozważania te inspiro- tęsknotę za Bogiem i Jego ukrzyżowanym Synem. I zły
wane są również coraz mocniejszymi głosami obrońców duch powrócił do wolnej ojczyzny z siedmioma gorszyi przeciwników obecności Krzyża w miejscach publicz- mi od siebie (por. Mt 12,43-45) – sekularyzacją, materianych, a przecież takim miejscem jest również szpital. lizmem, libertynizmem, promiskuityzmem, seksizmem,
Będąc studentem, a następnie młodym lekarzem w okre- poprawnością polityczną i ateizmem.
Niepokoi jednak zwłaszcza upolitycznienie Osoby
sie realnego socjalizmu, daremnie szukałem kaplicy, czy
też Krzyża w sali szpitalnej. Opieka duszpasterska nad Chrystusa, który broniąc godności człowieka, nigdy nie
chorymi w szpitalu była wówczas wstydliwie ukrywa- utożsamiał się z władzą ziemską, bowiem królestwo Jego
na, a kapelan przemykał korytarzami skoro świt, aby nie nie jest z tego świata (por. J 18,36). Należy również zdecydowanie przypomnieć „duszpasterzom” bogaczy, że:
drażnić tych, co „zawsze mieli rację”.
W tych trudnych czasach była ogromna tęsk- „[Chrystus] sporządziwszy [...] bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze
nota za Krzyżem
świątyni,
także baw życiu publiczranki i woły, poroznym, a zwłaszcza
rzucał monety banw szpitalu, gdyż
kierów,
a stoły ponadawał on sens
wywracał” (J 2,15).
ludzkiemu cierpieBył
solidarniu. Chorzy pragnęli
ny z człowiekiem
również sakramenod ubóstwa stajni
tów, a zwłaszcza Eubetlejemskiej (por.
charystii. Krzyża nie
Łk 2,1-16), poprzez
było na ścianach, ale
zwyczajne
życie
upominał się o swow Nazarecie (por. Łk
ją obecność w ludz2,52), aż po wyniszkich
sumieniach.
czenie na Krzyżu
W tym Znaku zdoi takim pragnie pobywali siłę do życia
zostać. Uczniowie
i godność nie tylko
Jego i ich następcy
chrześcijanie, lecz
od
samego początrównież ludzie nie- Figura Chrystusa sprzed kościoła św. Krzyża w Warszawie.
ku podejmowali to
wierzący, poszukuzadanie. Wiara bez
jący prawdy. Krzyż
uczynków
jest
bowiem
dla
nich
martwa
(por. Jk 2,18).
– symbol miłości, pojednania i wolności drażnił tylko
zniewolonych, a będących na usługach nieprzyjaciół lu- Symbole wprawdzie ożywiają wiarę, jednak potrzeba
człowieka, aby uwierzył i żył według jej zasad.
dzi i Boga.
Spór o Krzyż jest sporem o uznanie Syna BożeWspominam zatem te chwile, kiedy Krzyż wrócił na swoje miejsce. Tysiące ludzi o czystych sercach, go. Chrystus sam ostrzegał, że będzie on dotyczył naspracowanymi dłońmi wieszały w całej Polsce ten Znak wet osób tworzących najściślejszy krąg rodziny. „Odtąd
nadziei, ale również „Znak, któremu sprzeciwiać się bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu:
będą” (Łk 2,34). Nie były to puste gesty, ale wyraz wia- troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojry i zwycięstwa miłości nad nienawiścią, zwycięstwa ciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw
wolności nad zniewoleniem. Naród nasz przypominał córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synoIzraelitów, którzy ocaleni zostali z niewoli egipskiej wej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12,52-53). Za-
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
nim Krzyż zostanie bowiem zdjęty ze ściany, musi być
zlekceważony i zapomniany lub, co gorsze, całkowicie
wyrzucony z sumienia. Chrystus ostrzega: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia, lecz biada temu, przez
którego przychodzą” (Łk 17,1).
Można w pewnym sensie zrozumieć argumenty
przeciwników Chrystusa i Jego Kościoła, są to bowiem
racje księcia ciemności, który od zawsze składa tę samą
propozycję: „Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon,
wszystko będzie Twoje” (Łk 4,7). Nie ma jednak usprawiedliwienia dla osób nazywających się chrześcijanami,
a ukrywających swoje przekonania z obawy przed utratą
korzyści: materialnych, politycznych, czy też społecznych. Chrystus nie pozostawia wątpliwości: „[...] Kto się
przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie
wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów
Bożych” (Łk 12,8-9).
29
Prawdziwa wiara rodzi się bowiem w czasie próby.
„[...] Jeśli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę
na doświadczenia! Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, a nie trać równowagi w czasie utrapienia! Przylgnij
do Niego i nie odstępuj” (Syr 2,l-3a). Kto zatem nie ma
dość sił, aby przyznać się do Chrystusa przed ludźmi,
straci jedyną i niepowtarzalną okazję poznania Syna Bożego, podobnie jak panny nieroztropne, którym zabrakło
oliwy (por. Mt 25,1-13).
Człowiek jako istota społeczna, powołana do życia
we wspólnocie z Bogiem, nie może zamknąć miłości do
Niego w obrębie własnej izby. Życie każdego chrześcijanina powinno być czytelnym znakiem ukazującym Tego,
który oddał za niego życie. Jest to wymóg konieczny
odwzajemnienia Miłości (por. Mt 25, 31-46). Natomiast
kompromis ze złem dokonuje się wówczas, jeżeli człowiek dał się zwieść i stracił z oczu Chrystusa ukrzyżowanego, na którego powinien patrzeć nieustannie.
PODAROWAĆ SAMEGO SIEBIE
Jedynym ratunkiem dla terminalnie chorego, z powodu nieodwracalnego uszkodzenia ważnego dla życia
narządu, jest transplantacja. Zabiegi przeszczepiania
narządów mają swoją historię. Pierwsza niedoskonała
próba jest wykonana na zwierzęciu
w XVIII wieku. Od
tamtego czasu techniki transplantacji są
wciąż doskonalone.
Wymaga to współdziałania wielu dziedzin nauki. Dane
statystyczne wykazują, jak wielu ludzi
zawdzięcza zdrowie
i życie przeszczepionemu narządowi.
Kościół
katolicki
zabiegi te uznaje za godne najwyższej pochwały, a Jan
Paweł II określa je jako przejaw „kultury życia” (Encyklika «Evangelium vitae». O wartości i nienaruszalności
życia ludzkiego, por. EV nr 77). Podobnie do zabiegów
tych odnoszą się pozostałe Kościoły chrześcijańskie, jak
również religia żydowska.
Celem zabiegu transplantacji może być wyłącznie
integralne dobro chorego ze względu na jego wyjątkową
godność, mającą uzasadnienie w biblijnym przekonaniu,
że człowiek został stworzony na „obraz Boży” (por. Rdz
1,27). Zatem „godność osoby” oznacza przede wszyst-
kim to, że nie jest on przedmiotem działań medycznych,
lecz jest podmiotem.
Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że: „[Człowiek] jest zdolny poznawać siebie, panować nad sobą,
w sposób dobrowolny dawać siebie oraz tworzyć
wspólnotę z innymi
osobami; przez łaskę jest powołany
do przymierza ze
swoim Stwórcą, do
dania Mu odpowiedzi wiary i miłości,
jakiej nikt inny nie
może za niego dać”
(Katechizm Kościoła Katolickiego 357,
dalej KKK).
Słusznie jednak spostrzega F. Fukuyama, że „godność człowieka” jest współcześnie jednym z najczęściej
używanych terminów w polityce i najmniej rozumianym
przez ludzi. Dzieje się tak, ponieważ pojęcie to zostało
oderwane od Boga, a tylko On jest źródłem i wyjaśnieniem ludzkiej godności (por. Koniec człowieka, tłum.
B. Pietrzyk, Kraków 2004, s. 197).
Stąd też człowiek nie posiada samowładnego prawa dysponowania sobą, swoim ciałem, ani też drugim
człowiekiem. Nie może również postrzegać transplantacji wyłącznie w kategoriach użyteczności społecznej.
30
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Zatem głównym motywem dawstwa narządów jest miłość do Boga i bliźniego oraz solidaryzowanie się z ciężko chorym poprzez bezinteresowny dar, który wyklucza
wszelką komercję, wymianę lub handel.
Solidarność z człowiekiem znajdującym się w niebezpieczeństwie śmierci jest silniejsza od religijnych
różnic. Znany jest przypadek uratowania życia katolika,
cierpiącego na pęcherzykowe zwłóknienie płuc, przez
rodzinę baptystów, która zgodziła się na transplantację
koniecznego do życia narządu od tragicznie zmarłego,
w wyniku samochodowego wypadku, ich ojca.
Należy jednak wyraźnie rozróżnić słuszną interwencję medyczną od nieuzasadnionego eksperymentu.
Kongregacja Nauki Wiary uczy, że medycyna, służąc
umocnieniu zdrowia, często przekracza granicę, poza
którą napotyka przeszkody nie tylko natury technicznej,
lecz również etyczno-moralnej. Wówczas, chociaż jest
możliwe wykonanie zabiegu, to należy powstrzymać się
od niego ze względu na poszanowanie godności chorego
i szacunek dla jego ludzkiej natury. Na podjęcie tej trudnej decyzji ma istotny wpływ przyjęty system wartości
etycznych i wiara w Boga.
Pobranie jednego z narządów parzystych od żywego dawcy wymaga świadomego i uprzedniego przyzwolenia ze strony dawcy i biorcy, po wcześniejszym zapoznaniu ich z wszystkimi możliwymi konsekwencjami
dla zdrowia i życia. Natomiast narządy pojedyncze mogą
być pobrane dopiero po śmierci człowieka, która została
stwierdzona z całą pewnością. W przeciwnym wypadku mielibyśmy do czynienia z zabójstwem. Wymaga to
doskonalenia metod rozpoznawania śmierci człowieka,
która jest jednym z najbardziej dyskusyjnych zagadnień
współczesnej bioetyki. Obecnie przyjmowane jest kryterium „neurologiczne”, według którego ustanie aktywności mózgu oznacza utratę zdolności integrujących, a więc
śmierć osoby. Przy obecnym zasobie wiedzy ta definicja
nie jest sprzeczna z założeniami chrześcijańskiej antropologii i nie narusza ludzkiej godności.
Wzrastająca liczba oczekujących na przeszczep
skłania do poszukiwania rozwiązań na drodze międzygatunkowych transplantacji. Jest ona dopuszczalna pod
warunkiem, że nie stworzy poważnego zagrożenia dla
życia i zdrowia biorcy oraz nie naruszy jego psychicznej
i genetycznej tożsamości. Natomiast uzyskiwanie narządów w drodze klonowania istoty ludzkiej jest niemoralne i narusza jej godność.
Zapewne w najbliższej przyszłości zwiększy się
liczba przeszczepianych narządów, a zwłaszcza nerek.
Stanie się to możliwe dzięki udoskonaleniu lekarstw
opóźniających odrzucenie przeszczepionego narządu oraz skutecznie zwalczających infekcje bakteryjne i wirusowe. Spowoduje to również rozszerzenie
przeszczepów międzygatunkowych poza granice eksperymentu. Z dużym prawdopodobieństwem można
przewidywać, że pomimo sprzeciwu wielu środowisk,
wciąż będą ponawiane próby zalegalizowania sztucznej „produkcji” narządów, poprzez klonowanie istoty
ludzkiej i techniki oparte na embrionalnych komórkach macierzystych.
Zatem istnieje pilna potrzeba wypracowania etyki uprzedzającej eksperymentalne działania medyczne.
Etyki, która nie tylko stanie na straży godności człowieka, ale nauczy go dokonywać wyboru godziwych
interwencji medycznych. Stąd też nie chodzi o rozstrzygnięcia moralne inspirowane kategoriami: sukcesu, użyteczności społecznej, relatywizmem norm, czy
też samymi intencjami. Etyka nowoczesnej medycyny,
zajmując się najtrudniejszymi problemami człowieka,
nie może być oderwana od miłości, prawdy i sprawiedliwości.
Nawrócenie
Spróbuj zrozumieć
Ciemno było...
Latarnik świata
Zapalił we mnie światło.
Ono poraziło oczy duszy.
Czy boli cię światło? - zapytał –
Bo twój grzech bardzo mnie boli.
- Sercem zrozumiałem to
I nauczyłem się płakać.
Czy nie widzisz, że jest mi źle?
Spróbuj mnie zrozumieć.
Nie zmuszaj do uśmiechu,
Ale przytul i bądź cicho.
Zobaczyłem to,
Czego nie było widać.
Przeraziłem się...
Latarnik cierpliwie czekał.
Łzy szczerego żalu
Obmyły duszę.
Latarnik przygarnął ją
I odtąd chodzimy już razem.
Obejmij i nie puszczaj,
A może głos mego serca usłyszysz,
Który ci powie,
Że kochać to znaczy wytrwać.
Notka o autorze:
Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ, lekarz, teolog, kapelan Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, duszpasterz chorych dzieci, związany z ZHR, otrzymał Order Uśmiechu, autor publikacji naukowych z zakresu deontologii
medycznej i etyki lekarskiej, poeta.
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
31
POEZJE
Twarze
Zaduma nad życiem niespełnionej poetki
Rozsypany na biurku stos zdjęć niepoukładanych.
Patrzę na twarze zamazane już nieco przeszłością
I na te teraźniejsze, jakby zatrzymane w pośpiechu.
Z tymi twarzami wiążą się niepowtarzalne historie.
Tak jak jedyny i niepowtarzalny jest każdy człowiek.
Tu pełna energii i filuternego błysku w oku twarz tej,
Która miała tyle zapału i nowych pomysłów na życie,
A którą potem czas i zły człowiek oszukał i zdradził.
Tam uśmiechnięta dziewczyna z blond-warkoczem,
Układająca wciąż świeże kwiaty w wazonie,
Marząca o gromadce dzieci, a zmagająca się z mężem-pijakiem.
A te rozpalone zaciekawieniem świata oczy drobnej twarzyczki
Zgasły już w odmętach wielkiej tragedii...
Ten ciemnooki przystojniak, łamiący niewieście serca,
Który pozostał później tak opuszczony
Jak spróchniały pień równie niepotrzebnego już drzewa.
Tamta z kolei twarz chłopca o spojrzeniu niewinnego dziecka,
Który niestety nie sprostał wymogom dorosłości
I okazał się skończonym łotrem.
Są tu też twarze, w których oczach można było już wtedy
Wyczytać powołanie do życia samotnego, czyli wyższego.
Wiele z tych twarzy odcisnęło się mocnym atramentem
Na białym płótnie mojej niedokończonej pamięci.
Niosę ten wizerunek ostrożnie, niczym relikwie święte
I składam go przed Bramą Nieśmiertelności.
I znów kolejny rok mego życia minął.
Wskazówki przebiegły obok mnie szybciej niż zdążyłam
pomyśleć,
Że to już tyle lat...
Lał przeplatanych łzami i uśmiechem,
Głupotą nad wyraz i mądrością niewielką, sukcesami małymi
i porażkami olbrzymimi,
A przecież pełnych Nadziei na...
I myśl taka zaświtała w mej głowie.
Że może by tak zebrać przyprószone siwizną siły i talenty
wszelkie
I dogonić przyszły czas...
I mieć znów swoje wielkie pięć minut,
W ciągu których świat słanie na głowie i pokiwa
z udawanym zrozumieniem.
A ja będę płonąć...
Wierzyć znów będę i w serce i w rozum,
W ludzi światłych, bo tyle już dokonali, w ludzi wiernych,
bo doświadczonych
I w tych ciągle niespełnionych...
A gdy już Wam powiem, czego pragnę,
Uwierzę na nowo w siebie i zacznę wypełniać moje śmieszne
powołanie,
A potem spalę się nagle...
Będą mnie opłakiwać nad grobem
I może kłoś w tym smutku wiersz serdeczny napisze.
A serce me w popiół się zamieni...
Notka o autorce:
Elżbieta Boduch (1961-2015), poetka, chora na zanik mięśni, w tomiku „Twarze” odsłania wewnętrzne zmagania z chorobą,
ukazuje sens dni przeżytych w poszukiwaniu Boga i dobra w napotkanych osobach, zgłębia tajemnice ważnych aspektów życia.
Czytelniku, może Ty także tworzysz poezje. Ten kącik jest dla Ciebie.
Zapraszamy Cię do zamieszczania w nim własnych wierszy.
32
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
Drogie dzieci, nasi najmłodsi parafianie!
Witamy Was serdecznie po wakacyjnej przerwie. Miło
zobaczyć Was w kościele i znów usłyszeć Wasze radosne
głosy.
Na nowy początek chcę Wam zaproponować cykl
opowiadań; nazwałam go „Święci w opowieściach”. Dowiecie się z nich, jak żyły osoby, które zostały wyniesione na ołtarze, czyli są świętymi. Zobaczycie, że: po
pierwsze, tak jak Wy byli dziećmi, uczniami (nie zawsze
super zdolnymi), a przede wszystkim nie wszyscy byli
jakoś szczególnie wyjątkowi, a jednak Pan Bóg sprawił,
że teraz są naszymi orędownikami przed Jego Boskim
Obliczem.
Pierwszym Świętym, o którym chciałam Wam opowiedzieć, będzie święty Stanisław Kostka, patron dzieci
i młodzieży, a więc Wasz patron. Jego wspomnienie liturgiczne, czyli dzień, w którym polski Kościół katolicki
modli się do św. Stanisława Kostki, przypada 18 wrze-
śnia, a więc u początku roku szkolnego. Modlimy się
w tym dniu za uczniów, aby w kolejnym roku nauki Pan
Bóg błogosławił im za wstawiennictwem Świętego Stanisława. Oczywiście, w pozostałe dni roku również możecie modlić się do swojego patrona, w sprawach szkolnych i wszystkich, z którymi trudno Wam sobie poradzić.
Jak umiłować najbliższych naucz mnie, Stanisławie.
Jak ukochać szkołę – powiedz mi, Stanisławie.
Jak zrozumieć sens wyrzeczeń oświeć mnie, Stanisławie.
Jak zrealizować cel życia wskaż mi, Stanisławie.
Amen
Taka modlitwa, raptem kilka słów, ale wypowiedzianych z ufnością i pełnym oddaniem w opiekę Świętego – wystarczy. A teraz o samym Świętym:
Stanisław Kostka urodził się w październiku 1550 r.
w Rostkowie, wiosce położonej około 4 kilometrów
od Przasnysza, na Mazowszu. Miał trzech braci
i dwie siostry. Swój dom
rodzinny wspominał w takich oto słowach: „Rodzice
chcieli, byśmy byli wychowani w wierze katolickiej,
zaznajomieni z katolickimi
dogmatami, a nie oddawali
się rozkoszom. Co więcej,
postępowali z nami ostro
Rysunek Maciej Jarocki
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
i twardo, napędzali nas zawsze do wszelkiej pobożności,
skromności, uczciwości tak, żeby nikt z otoczenia, jak
i z licznej służby, nie mógł się na nas skarżyć o rzecz
najmniejszą”.
Św. Stanisław swoje pierwsze nauki pobierał
w domu rodzinnym. Następnie,w wieku 14 lat, razem
ze swym bratem – Pawłem rozpoczęli studia u jezuitów
w Wiedniu. Do jezuickiej szkoły w Wiedniu uczęszczało wówczas około 400 uczniów, a regulamin tej szkoły streszczał się w jednym zdaniu: „Taką pobożnością,
taką skromnością i takim poznaniem przedmiotów
niech się uczniowie starają ozdobić swój umysł, aby się
mogli podobać Bogu i ludziom pobożnym, a w przyszłości ojczyźnie i sobie samym przynieść także korzyść”. Początkowo Stanisławowi nauka szła trudno,
ale pod koniec trzeciego roku należał już do najlepszych uczniów kolegium. Władał płynnie językiem ojczystym, niemieckim i łacińskim; uczył się też języka
greckiego.
Przez trzy lata pobytu w Wiedniu Stanisław znał
tylko drogę do kolegium, do kościoła i do domu. Swój
wolny czas poświęcał na lekturę i modlitwę. Był słabego zdrowia; w grudniu 1565 r. jego stan uległ takiemu
pogorszeniu, że Stanisław był bliski śmierci. Kiedy
się okazało, że nie może otrzymać Wiatyku, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić katolickiego kapłana,
wtedy św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której
się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu ów Wiatyk. Również
w chorobie objawiła się Świętemu Matka Najświętsza i złożyła mu na ręce Boże Dzieciątko. Od Niej to
doznał cudownego uleczenia z poleceniem, by wstąpił
do Towarzystwa Jezusowego. Nie było to rzeczą łatwą dla Stanisława, gdyż jezuici nie mieli zwyczaju
przyjmować kandydatów
bez woli rodziców, a on
na nią nie mógł liczyć,
gdyż ojciec Stanisława
stanowczo się temu sprzeciwiał. Po wielu trudnościach i zmaganiach Stanisław został przyjęty do
jezuitów najpierw na próbę, gdzie zadaniem jego
było sprzątanie pokoi
i pomaganie w kuchni.
Po pewnym jednak czasie
Rysunek Zosia Trząska
33
przełożony generalny przyjął go do nowicjatu. Rozkład zajęć nowicjuszy przedstawiał się następująco:
modlitwa, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu
i w szpitalach. Stanisław czuł się szczęśliwy, że wreszcie osiągnął swój życiowy cel. Przełożeni pozwolili
Stanisławowi złożyć śluby zakonne. Wielkim wydarzeniem w życiu św. Stanisława było przybycie
1 sierpnia, w uroczystość Matki Bożej Anielskiej (dziś
tę uroczystość obchodzimy 2 sierpnia), św. Piotra Kanizjusza, który wygłosił dla nowicjuszy konferencję,
dziś nazwalibyśmy to rekolekcjami. Po tej konferencji
Stanisław powiedział do kolegów: „Dla wszystkich
ta nauka świętego męża jest przestrogą i zachętą, ale
dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym, umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu”. Koledzy zlekceważyli
sobie jego słowa. Jeszcze 5 sierpnia jeden z ojców zabrał Stanisława do Bazyliki Najświętszej Maryi Panny
na doroczny odpust. Za kilka dni było święto Wniebowzięcia Matki Bożej. 10 sierpnia Stanisław napisał
list do Matki Bożej i ukrył go na swojej piersi. Prosił,
by mógł odejść z tego świata w Uroczystość Wniebowzięcia Maryi. Jego prośba została wysłuchana.
W przeddzień Uroczystości Wniebowzięcia Stanisław
dostał silnych mdłości i zemdlał. O północy zaopatrzono go Wiatykiem. Przeszedł do wieczności tuż po
północy 15 sierpnia 1568 r., mając zaledwie siedemnaście lat.
Wieść o jego pięknej śmierci rozeszła się lotem
błyskawicy po całym Rzymie. Wbrew zwyczajowi zakonu jezuitów ciało Stanisława przyozdobiono kwiatami.
W dwa lata później, gdy otwarto grób św. Stanisława,
znaleziono Jego ciało nietknięte rozkładem. Wkrótce
zaczęły nadchodzić wiadomości o cudownych uzdrowieniach za Jego przyczyną. W 1726 r. papież Benedykt
34
Okruchy św. Wojciecha – październik 2015
XIII kanonizował św. Stanisława Kostkę. Ciało Świętego spoczywa w Kościele św. Andrzeja w Rzymie na
Kwirynale. Dwieście lat po kanonizacji sprowadzono
do Polski cząstkę Jego relikwii, która spoczywa w Pa-
Konkurs
Konkurs
rafii św. Stanisława Kostki w Sulechowie. Tam też udają
się każdego roku piesze pielgrzymki dzieci i młodzieży
z różnych zakątków naszego kraju.
Konkurs
Znany polski poeta Cyprian Kamil Norwid napisał na
cześć Św. Stanisława Kostki wiersz. Postarajcie się go
odszukać, na kartkach narysujcie postać Świętego lub
wklejcie obrazek z Jego wizerunkiem, wpiszcie tekst
wiersza, a na odwrocie prośbę, jaką chcielibyście skierować do swojego Patrona. Przygotowane przez Was kartki
wyślemy do Parafii św. Stanisława w Sulechowie, gdzie
Konkurs
Konkurs
podczas pielgrzymki dzieci i młodzieży Wasi rówieśnicy
modlą się w nadesłanych intencjach.
Podpisane kartki należy przynieść na Mszę św.
w niedzielę, 25 października, o godz. 10.30.
Na wszystkich uczestników konkursu czekają
nagrody!
WAKACJE TEOFILA
Witajcie,
Jesteście pewnie, Drogie Dzieci, ciekawe jak spędziłem wakacje. Opowiem Wam.
Pewnej niedzieli, tuż przed rozpoczęciem wakacji,
zabrały mnie do domu Zosia i jej młodsza siostrzyczka
Tereska. Ucieszyłem się, gdyż już kiedyś z nimi spędzałem wakacje i było fajnie. Wiedziałem też, że czeka mnie
kąpiel, a to już gorzej... Ale nie warto być brudasem,
więc zgodziłem się, a suszenie na sznurku, w towarzystwie innych maskotek i wygrzewanie się na słonku było
całkiem fajne.
Razem z Zosią i Tereską jeździłem na wycieczki.
Byliśmy na lotnisku, oglądaliśmy samoloty, w skansenie
w Wygiełzowie podziwialiśmy stare, zabytkowe domy.
Kibicowaliśmy kolarzom na trasie Tour de Pologne,
zwiedzaliśmy Szczawnicę, zawitaliśmy też do Łomnicy
Zdrój, do przyjaciół dziewczynek. Czasem na kilka dni
jechaliśmy do babci i dziadzia moich opiekunek.
Na dwa tygodnie wyjechaliśmy do Koninek, do
bardzo miłego i gościnnego księdza Zdzisława. Tam
chodziliśmy wygrzewać się nad rzeką, na spacery po
parku, na lody... Było super!
Ale nie zapominaliśmy przy tym o Panu Bogu.
O nie! Co wieczór czytaliśmy Pismo Święte, pamiętaliśmy o Mszy Świętej. Odwiedziliśmy centrum ruchu
Światło – Życie na Kopiej Górce w Krościenku, pomo-
dliliśmy się przy grobie księdza Franciszka Blachnickiego, założyciela tego ruchu.
Byliśmy też na pielgrzymce Ruchu Światło – Życie i służby liturgicznej do Kalwarii Zebrzydowskiej.
A tam wielka radość! Spotkanie z księdzem kardynałem Stanisławem Dziwiszem, krótka rozmowa, potem
Msza Święta, w trakcie której krzyże animatorskie
przyjęły Gabrysia, kuzynka Zosi i Tereski oraz Justyna z naszej parafii. A ja dumnie machałem flagą Światowych Dni Młodzieży, które już niedługo odbędą się
w Krakowie.
Byliśmy jeszcze w Myślenicach, na IV Myślenickim Zlocie Mini. Tam razem z dziewczynkami próbowałem wybrać samochód, jaki kupię, gdy dorosnę. Fajne te
Miniaki...
Ponadto, ponieważ jestem już coraz większy, zastanawiałem się, kim zostać w przyszłości. Może strażakiem, strażnikiem miejskim, rolnikiem, może kolarzem,
może kierowcą autobusu. Popróbowałem różnych prac.
Ale jednak najlepiej jest mi z dziećmi. Dlatego, gdy wakacje dobiegły końca, wróciłem do naszego Kościoła,
aby co tydzień odwiedzać któreś z Was w domu, czytać
z Wami Pismo Święte, przytulać i dawać radość. To też
jest piękna praca, którą teraz przez cały rok będę wykonywał z uśmiechem, aż do następnych wakacji.
Okruchy św. Wojciecha
Wydawca: Parafia św. Wojciecha, ul. Św. Wojciecha 4, 30-134 Kraków, tel. 12 636 73 69
Zapraszamy do współtworzenia naszego pisma. Kontakt: ks. Wojciech Mozdyniewicz
Informujemy, że redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania zmian i skrótów
oraz nie bierze odpowiedzialności za treść nadesłanych artykułów
Teofil
WAKACJE TEOFILA
Papież Franciszek na zakończenie Encykliki „Laudato Si” napisał:
Proponuję dwie modlitwy. Jedną z nich możemy dzielić się ze wszystkimi wierzącymi
w Boga Stworzyciela i Ojca, a drugą odmawiajmy, aby chrześcijanie potrafili podjąć
zobowiązania, jakie wobec stworzenia stawia nam Jezusowa Ewangelia.
Modlitwa za naszą ziemię
Chrześcijańska modlitwa wraz ze stworzeniem
Wszechmogący Boże, który jesteś w całym wszechświecie
oraz w najmniejszym z Twoich stworzeń,
Ty, który otaczasz swą czułością wszystko, co istnieje,
ześlij na nas moc swojej miłości,
byśmy zatroszczyli się o życie i piękno.
Napełnij nas pokojem, abyśmy żyli jak bracia i siostry
i nikomu nie wyrządzali krzywdy.
Ojcze ubogich,
pomóż nam uratować opuszczonych i zapomnianych tej ziemi,
którzy znaczą tak wiele w Twoich oczach.
Ulecz nasze życie,
byśmy strzegli świata, a nie łupili go,
byśmy rozsiewali piękno,
a nie skażenie i zniszczenie.
Dotknij serc
tych, którzy szukają jedynie zysków
kosztem ubogich i ziemi.
Naucz nas odkrywania wartości każdej rzeczy,
kontemplowania w zadziwieniu,
uznania, że jesteśmy głęboko zjednoczeni
z każdym stworzeniem
w naszej pielgrzymce ku Twej nieskończonej światłości.
Dziękujemy, że jesteś z nami każdego dnia.
Wspieraj nas, prosimy, w naszych zmaganiach
na rzecz sprawiedliwości, miłości i pokoju.
Chwalimy Cię, Ojcze, wraz ze wszystkimi stworzeniami,
które wyszły spod Twojej wszechmocnej ręki.
Twoje są i pełne są Twojej obecności
i Twojej czułości.
Pochwalony bądź, Panie!
Jezu, Synu Boży,
wszystko przez Ciebie zostało stworzone.
Kształtowałeś się w łonie Maryi,
stałeś się częścią tej ziemi
i oglądałeś ten świat ludzkimi oczyma.
Dziś żyjesz w każdym stworzeniu
w Twojej chwale Zmartwychwstałego.
Pochwalony bądź, Panie!
Duchu Święty, który swoim światłem
kierujesz światem ku miłości Ojca
i towarzyszysz jękom stworzenia,
Ty żyjesz także w naszych sercach,
by nas pobudzać ku dobru.
Pochwalony bądź, Panie!
Panie Boże w Trójcy Jedyny, piękna Wspólnoto nieskończonej
miłości,
naucz nas kontemplowania Ciebie
w pięknie wszechświata,
gdzie wszystko mówi nam o Tobie.
Rozbudź nasze uwielbienie i wdzięczność
za każdą istotę, którą stworzyłeś.
Obdarz nas łaską poczucia się wewnętrznie zjednoczonymi
ze wszystkim, co istnieje.
Boże miłości, ukaż nam nasze miejsce w tym
świecie
jako narzędzi Twojej miłości
dla wszystkich istot tej ziemi,
bo żadna z nich nie jest przez Ciebie
zapomniana.
Oświeć posiadających władzę i pieniądze,
aby nie popadli w grzech obojętności,
aby miłowali dobro wspólne, wspierali słabych
i opiekowali się światem, w którym żyjemy.
Ubodzy i ziemia wołają:
Panie, obejmij nas swą mocą i światłem,
abyśmy chronili wszelkie życie,
przygotowali lepszą przyszłość,
aby nadeszło Twoje Królestwo
sprawiedliwości, pokoju, miłości i piękna.
Pochwalony bądź, Panie!
Amen.

Podobne dokumenty