tutaj
Transkrypt
tutaj
Magyar Nemzet, 22 marca 2013 r. STIER GÁBOR Polska szuka swojego nowego miejsca w świecie Ambasador Roman Kowalski o proeuropejskości Warszawy, współpracy weimarskiej i wzmacnianiu marki wyszehradzkiej Tysiącletnia przyjaźń polsko-węgierska jest czymś wyjątkowym w Europie. W tym duchu są już od lat organizowane, co roku 23 marca, obchody Dnia Przyjaźni Polsko-Węgierskiej, które tym razem odbędą się w Tarnowie. W obchodach tradycyjnie uczestniczą Prezydenci dwóch krajów. W dniu dzisiejszym, w przeddzień obchodów, Prezydent János Áder odbędzie rozmowy ze swoim polskim odpowiednikiem, Prezydentem Bronisławem Komorowskim oraz premierem Donaldem Tuskiem. Dzień przyjaźni jest jednak okazją nie tylko do spojrzenia w przeszłość i rozrachunku, ale daje również możliwość omówienia planów na przyszłość. A między przyjaciółmi jest rzeczą naturalną, że potrafią szczerze dyskutować również o takich sprawach, co do których akurat się ze sobą niezbyt zgadzają. Rozmawialiśmy z Ambasadorem RP w Budapeszcie, Romanem Kowalskim. - Sądząc z deklaracji, Europa Środkowa ponownie znalazła się w centrum zainteresowania węgierskiej polityki zagranicznej. Uzasadnia to fakt, że w lipcu tego roku Budapeszt przejmuje od Warszawy Prezydencję w Grupie Wyszehradzkiej. Bez Polski nie można mówić o silnej Europie Środkowej, ale czy w ogóle to samo mamy na myśli posługując się tym terminem? - Myślę jednak, że nie tylko na podstawie deklaracji. W ostatnim czasie mamy bardzo wiele praktycznych działań, które potwierdzają autentyczne zainteresowanie i Węgier, i Polski Europą Środkową. I chodzi nie tylko o nasze przewodnictwo w V4, czy też węgierski Rok Europy Środkowej. Myślę, że wiele spraw oceniamy dzisiaj bardzo podobnie. Sukces negocjacji w sprawie przyszłego budżetu Unii Europejskiej to wspólny sukces Europy Środkowej i partnerów europejskich, którzy nasze racje podzielają. Bardzo dobre, regularne i bezpośrednie relacje polityczne, praktyczne działania na rzecz bezpieczeństwa energetycznego regionu, projekty na rzecz rozwoju infrastruktury, wsparcie naszych partnerów z Bałkanów Zachodnich i Partnerstwa Wschodniego, bardzo konkretne decyzje w sprawie wspólnej Grupy Bojowej V4 to tylko niektóre elementy, które pokazują, że praktyczna współpraca regionu się umacnia. Cieszę się, że także pan redaktor uważa, że bez silnej Polski nie można mówić o silnej Europie Środkowej. Ale myślę też, że to stwierdzenie można odwrócić. Silna Europa Środkowa umacnia też pozycję Polski. Samo pojęcie Europy Środkowej jest dość nieostre i długo można byłoby o oczywiście nim debatować. Z polskiej perspektywy bowiem Europa Środkowa to także państwa bałtyckie, Białoruś i Ukraina, z węgierskiej bez wątpienia to pojęcie sięga dalej na południe, ale przecież nie o to chodzi. Ważne jest, że w każdej formule w pojęciu Europy Środkowej są i Węgry, i Polska, i nasi wyszehradcy partnerzy, a to stwarza i bardzo duże możliwości, i jednocześnie nakłada na nasze kraje szczególne zobowiązania. To, że powinniśmy zwiększać prestiż i globalną widzialność regionu, jest bezdyskusyjne. Niemniej jednak nasz region występuje w polityce zagranicznej poszczególnych krajów z nierówną wagą. Podczas gdy Węgry podkreślają potrzebę wzmacniania tożsamości środkowoeuropejskiej, Polska ma do tego pragmatyczne podejście, uwzględniające jej unijną siłę lobbingową – można powiedzieć, że zachowuje wobec regionu pewien dystans. Ujmując symbolicznie – Budapeszt chętnie by wsiadł do „warszawskiego ekspresu”, ale Warszawa nie chce czekać na spóźniających się pasażerów. Czy zgadza się Pan z takim obrazem? - W sumie cieszę się, że pan redaktor ocenia polską politykę jako pragmatyczną. Bardzo często takiego pragmatyzmu brakowało nam w skomplikowanej historii naszego kraju. Mówimy i myślimy o bardzo konkretnych interesach i sprawach, tak więc pragmatyzm zapewne tu nie zaszkodzi. Jednocześnie jednak chciałbym szczerze podkreślić jak autentycznie ważny jest dla nas region Europy Środkowej i współpraca wyszehradzka. Myślę, że znakomicie pokazuje to obecne polskie przewodnictwo. Chcemy nadać współpracy regionu szerszy wymiar, umocnić wyszehradzką markę, bo doceniamy jej znaczenie, już nie tylko w Europie. Temu właśnie służą spotkania w formacie z Bałkanami Zachodnimi, partnerstwem wschodnim, państwami bałtyckimi, nordyckimi, z kanclerz Niemiec, prezydentem Francji, czy planowane jeszcze w trakcie naszego przewodnictwa spotkania z liderami kluczowych gospodarek świata i cały cykl spotkań resortowych oraz eksperckich. Podejmujemy w trakcie przewodnictwa w V4 tematy ważne nie tylko dla nas, ale także dla całego kontynentu, takie jak bezpieczeństwo, energetyka, przyszłość polityczna i gospodarcza Europy. A co do warszawskiego ekspresu, to chce podkreślić, odchodząc od tej wszechobecnej i u nas, i na Węgrzech retoryki, że przede wszystkim on nie może „pędzić” z szybkością 55 km na godzinę, by po ponad 12 godzinach wreszcie pokonać trasę Budapeszt-Warszawa. Myślę, że to jest realny i jednoczenie bardzo symboliczny problem. Czynnikiem zakłócającym nasze stosunki może być również to, że Polska i Węgry inaczej spoglądają na Unię Europejską – przynajmniej na poziomie retoryki. W dodatku również sytuacja dwóch krajów wewnątrz UE coraz bardziej różni się od siebie. Podczas gdy Warszawa zdecydowanie dąży ku centrum i przemawia głosem optymizmu, Budapeszt przesuwa się na peryferie i jest coraz bardziej sceptyczny. Czy w takich okolicznościach może zostać zachowana solidarność w regionie? - Solidarność to coś znacznie więcej. To pojęcie ma także swój wymiar emocjonalny i w tym zakresie nie ma żadnych problemów w relacji polsko-węgierskiej. Trudne negocjacje w zakresie Wieloletnich Ram Finansowych pokazały, że potrafimy być skuteczni i solidarni także w kluczowych sprawach europejskich. Utrzymanie jedności państw V4 do samego końca negocjacji pokazuje, że potrafimy myśleć perspektywicznie i globalnie, a nasz wspólny głos w zjednoczonej Europie nie może być i nie będzie lekceważony. Oprócz samego wyniku tych negocjacji także ten pozytywny sygnał, że potrafimy działać efektywnie i solidarnie, to nasz wspólny, europejski sukces. Wydaje mi się, że każdy kolejny dzień przynosi potwierdzenie tej naszej regionalnej solidarności, o której mówi pan redaktor. Polska rzeczywiście dąży do centrum i chce stabilnej, konkurencyjnej i silnej Europy. Aby mieć realny wpływ na podejmowane, strategiczne decyzje trzeba być w centrum. Nie chce wypowiadać się na temat retoryki, bo ona zawsze wynika z wielu najróżniejszych uwarunkowań. Cieszy mnie jednak utrzymujący się, pomimo wielu problemów także u nas, polski optymizm i pozytywne spojrzenie na Europę. Różnie wyjaśniają to eksperci, ale bez wątpienia ostatnie lata to swoisty przełom w polskim myśleniu o nas samych i naszej przyszłości. Osobiście uważam, że bardzo długo tkwiliśmy w trudnej, narzuconej przez historię alternatywie, na którą skutecznej odpowiedzi udzieliło dopiero nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Nie musimy być obowiązkowo anty-coś lub anty-ktoś, i wyraźnie widać, że większość Polaków to rozumie, że naprawdę „fajnie” jest być pro. Więc jesteśmy proeuropejscy, a to dzisiaj przynosi Polsce wymierne korzyści. Myślę też, że bardzo skutecznie -choć bez wapienia ogromnym wysiłkiem - budujemy dzisiaj zupełnie nową pozycję Polski w Europie i świecie. Nadal dostrzegamy wzajemną sympatię w relacjach dwóch społeczeństw, niemniej jednak pojawiło się nowe nastawienie, odbiegające od etosu historycznej bliskości. Popularność Węgier spadła szczególnie wśród młodych Polaków. W jaki sposób można odnowić te tysiącletnie kontakty? - Wzajemna sympatia Polaków i Węgrów to coś wyjątkowego, o co powinniśmy bardzo dbać. Nie jestem w tej kwestii obiektywny, bo moja sympatia dla Węgrów jest już chyba zupełnie nieobiektywna i przy tym wolna od jakiejkolwiek polityki. Myślę też, że tak naprawdę nie jest aż tak źle. Musimy pamiętać, że młode pokolenia Polaków i Węgrów to już nieco inni ludzie, wolni od wielu traum, otwarci, wykształceni i zorientowani na przyszłość, którzy też dzięki angielskiemu zdołali dość skutecznie pokonać tę barierę językową, która dzieli jakoś tam jednak nasze narody. Dostrzegam tu ogromny potencjał, bo dzisiaj Polacy i Węgrzy mają okazję do spotkań, wspólnej nauki i nawiązywania przyjaźni już nie tylko w Polsce i na Węgrzech. Zainteresowanie Węgrami w Polsce jest bardzo duże, działają trzy oblegane hungarystyki, które wobec liczby chętnych otwierają nawet płatne formuły zaoczne. Tak więc nie jest źle, jest po prostu inaczej. Gdybym miał być odrobinę złośliwy (będę) to zasugerowałbym na przykład nie zamykanie filologii polskiej na uniwersytecie w Debreczynie, najstarszej zresztą na Węgrzech. Nasze obroty handlowe to dzisiaj 6 miliardów EUR, ciągle mamy ogromne możliwości w zakresie wzajemnych inwestycji i obecności biznesowej w naszych krajach, Polska i Węgry to kraje o tysiącletniej historii, wspaniałej kulturze, Polska to prężny, 40-milionowy rynek i może przyda się tych kilku-, kilkunastu młodych Węgrów, którzy po polsku będą odnawiać te tysiącletnie, unikalne kontakty. - Rozwojowi naszych stosunków nie pomaga fakt, że w obu krajach pojawiają się one z podtekstem politycznym a przez to powodują efekt rykoszetu. Nie poprawia wizerunku Węgier w polskim społeczeństwie, nie mówiąc już o polskim rządzie, branie przez siły eurosceptyczne, stojące w opozycji do premiera Donalda Tuska, premiera Węgier na sztandary i wykorzystywanie go do wewnętrznych rozgrywek politycznych – nawet, jeśli czynione jest to z najlepszym zamiarem. Co prawda, stosunków bilateralnych nie wzmocniło również podejście F. Gyurcsánya do rządu J. Kaczyńskiego… - Jak pan redaktor dobrze wie, w minionych 25, a może i więcej latach zawsze mieliśmy tendencję do wzajemnego interesowania się sobą, ale i podporządkowywania tego zainteresowania wewnętrznym interesom. Świadczyły to z jednej strony o tym, że jesteśmy dla siebie wzajemnie ważni, przekonani o jakimś szczególnym podobieństwie obu nacji, a z drugiej jednak o tym, że takie zainteresowanie powinno być uznane za wartość zbyt cenną, żeby sprowadzać ja do wewnątrzpolitycznych uzysków. Na szczęście obok tego aspektu był jeszcze zawsze ten drugi: stopniowo postępującej współpracy bilateralnej i regionalnej, a także integracji z Zachodem obu naszych państw. I ten drugi aspekt - jeśli spojrzeć z perspektywy pomału 25-lecia, okazuje się ważniejszy niż wszelkie tendencje do wzajemnego i wewnętrznego wygrywania stereotypów pozytywnych i negatywnych. To jest wkład naszej generacji do tego, co - mówiąc bardzo górnolotnie - kiedyś współtworzyli Piastowie i Arpadowie, Jagiellonowie I Batory, Bem i Petofi, Antall József senior i junior, późniejszy premier Węgier, młodzież obu krajów w 1956 r. i demokratyczna opozycja lat 70-tych i 80tych. To dziedzictwo próbujmy doceniać, chronić i rozwijać, czasami z wiatrem, czasami i pod wiatr aktualnych politycznych mód. Używając terminologii pana redaktora powiedział bym, że nie jest ważne kto kogo bierze na sztandary. Ważne są słowa i czyny tych, którzy dzisiaj ponoszą i polityczna, i realną odpowiedzialność za naszą współpracę, a także za wykorzystanie tego pozytywnego potencjału, który tkwi w relacjach polsko-węgierskich i za realizację tak ważnych dla naszych krajów, całego regionu i całej Europy projektów, o których mówiłem już wcześniej. Takie działania można ocenić bardzo wymiernie, a pole do działania, zwłaszcza w relacjach gospodarczych, inwestycjach, obszarze szeroko rozumianej infrastruktury – co chce podkreślić raz jeszcze – jest ciągle naprawdę bardzo duże. Jestem przekonany, że ostatecznie to takie wymierne efekty, a nie retoryka - będą ocenione i docenione. Tak samo zresztą jak ich brak. Nie zawsze udawało nam się – mimo bliskości duchowej i geograficznej – kształtować realny obraz siebie nawzajem – nie tylko z powodu wspomnianego już upolitycznienia stosunków, ale również deficytu informacyjnego. Być może wydarzenia dziejące się w Budapeszcie postrzegane są w Polsce w zbyt ciemnych kolorach, a wiadomości z Warszawy – nie umniejszając sukcesów Polski – węgierskie społeczeństwo odbiera dość bezkrytycznie, na zasadzie „trawy zawsze bardziej zielonej u sąsiada”. Czy również Pan dostrzega taki rozdźwięk w odbiorze? - Pewnie trochę tak jest. A co do braku informacji, to chyba dzisiaj w dużym stopniu sprawa i wyzwanie dla mediów. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że przez cały wywiad "pan redaktor" sam próbuje się skupiać naprowadzać mnie na polsko-węgierskie różnice. Tymczasem minione dwie i pól dekady były ciągle okresem, gdy jedni podkreślali różnice, a inni - w tym także przecież pan redaktor - robili wiele, nawet przy świadomości różnic, aby nasza współpraca bilateralna się rozwijała. I tak się właśnie stało. Na początku razem Polacy i Węgrzy demontowali blok wschodni, potem razem tworzyliśmy struktury współpracy regionalnej i wreszcie razem weszliśmy do rozmaitych organizacji świata zachodniego. A potem - ku zaskoczeniu wielu - okazało się, że również razem możemy być już w ramach Unii. Jeśli te wszystkie osiągnięcia porównamy z wizjami przyszłości tworzonymi, również na Węgrzech, na przełomie lat 80-tych i 90-tych, które w zdecydowanej większości nie zakładały takiej równoległości rozwoju i integracji obu naszych krajów, to okaże się, jak silne są te głębokie podobieństwa cechujące kraje i społeczeństwa naszego regionu, stanowiące bardziej niż wola poszczególnych polityków prawdziwą podstawę naszej współpracy. Europa Środkowa to nie jest wspólnotą geograficzną. To wspólnota krajów o silnych związkach historycznych, a przede wszystkim o podobnej woli ułożenia sobie przyszłości w bliskim powiązaniu z Zachodem. I w tym sensie Europa Środkowa się poszerza - w minionej dekadzie faktycznie dołączyły do niej Rumunia i Bułgaria, teraz pomału także kraje postjugosłowiańskie, w przyszłości maja szanse znaleźć się w niej kraje takie jak Ukraina czy nawet Białoruś. Jednocześnie prawie każdy z nas ma jeszcze inne regionalne związki: Węgry są krajem dunajskim, Polska - również państwem bałtyckim, Rumunia - czarnomorskim. W wypadku Polski dużą rolę gra też poczucie położenia na wielokrotnie kluczowej dla losów Europy osi równoleżnikowej, od Francji przez Niemcy, Polskę i Ukrainę ciągnącej się do Rosji, która to oś bywała w przeszłości wielokrotnie przekleństwem zarówno dla nas, jak i dla całej Europy Środkowej, a dzisiaj trzeba robić wszystko, aby – np. poprzez weimarską współpracę FR, DE i PL - wzmacniała kooperację całej Europy. Te indywidualne zakorzeniania poszczególnych państw Europy Środkowej trzeba zatem postrzegać jako atut, a nie obciążenie - dzięki nim nasz region może być atrakcyjniejszy i silniejszy. Oczywiście, pod warunkiem, że sama zachowa niezbędne minimum, a najlepiej maksimum wewnętrznej zdolności do kooperacji. A wracając na zakończenie już do wspomnianego przez pana redaktora tak zwanego realnego obrazu, to przyznajmy, że nie podlega dyskusji bardzo realna przyjaźń łącząca nasze narody, która sprawdziła się w najtrudniejszych przecież chwilach naszej trudnej historii. To przyjaźń, z której jesteśmy i powinniśmy być dumni, i zawsze pamiętamy o życzliwości i pomocy jakiej Polacy doświadczyli z Węgier i na Węgrzech. Myślę też, że coroczny dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej - 23 marca - to właściwa okazja, by naszym Węgierskim Przyjaciołom powiedzieć raz jeszcze, że pamiętamy i dziękujemy.