t
Transkrypt
t
NOWY SĄCZ t KRYNICA t LIMANOWA t STARY SĄCZ t PIWNICZNA t MSZANA DOLNA t MUSZYNA www.nowysacz.naszemiasto.pl www.krynica.naszemiasto.pl www.limanowa.naszemiasto.pl Zobacz nas: www.tygodnikgn.gk.pl piątek, 4 lipca 2008 Dwaj mężczyźni podejrzani o śmiertelne pobicie Stanisława K. są na wolności. Odsiedzieli tylko dwa miesiące w areszcie. Mieszkańcy Mszany Górnej są zbulwersowani STR.8 FOT. PRZEMYSŁAW KIMALA ZABILI? Przekazywanie dla klubu pieniędzy bez pełnej kontroli nad tym jak są wydawane nie ma sensu. Może nie warto utrzymywać drużyny za wszelką cenę ∑ str. 3 RAPORT WÓJT MA NAS W NOSIE W Chełmcu ludzie nie mogą dojechać do pracy, a wójt spokojnie wypoczywa na urlopie. Na razie dostają się do miasta okazją albo wspólnie z sąsiadami organizują transport ∑ str. 6 FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI DLACZEGO GO MILIONY DLA SANDECJI WAŻNE SPRAWY Na razie historycy nie będą lustrować dawnych sądeckich opozycjonistów. Chcą jednak odkrywać bolesne dla Sącza momenty najnowszej historii ∑ str. 7 FOT. SŁAWOMIR WRONA IPN WKRACZA DO SĄCZA ROZMOWA TYGODNIA Doradzamy gdzie i jak na Sądecczyźnie można uprawiać winorośl. Produkcja wina może sprawić wiele satysfakcji ∑ str. 10 FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI ZAKŁADAMY WINNICĘ LUDZIE I ICH PASJE REKLAMA 0134598/A/BEDAG Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 2 REKLAMA 0136868/A/GARAN Sądeccy Romowie będą nam nagle pstrykać zdjęcia Nie zdziw się, gdy w najbliższym tygodniu na ulicy zaskoczą cię Cyganie z aparatem, prosząc o wspólne zdjęcie. Od 4 do 11 lipca Stowarzyszenie Przyjaciół Rodziny w Nowym Sączu wspólnie z Martą Kotlarską, antropologiem kultury i fotografem, i grupą Romów z Krakowa będzie realizować projekt romski „Pstryk” – akcja fotograficzna „Zróbmy razem zdjęcie”. – Takie nieszablonowe akcje są bardzo potrzebne – mówi Andrzej Burkat, prezes stowarzyszenia, od dwóch lat opiekujący się romską świetlicą na osiedlu przy ul. Zawiszy Czarnego. – Podobna akcja odbyła się już w Szaflarach i uważam ją za sukces w przełamywaniu barier miedzy Romami i Polakami. – Finansowany w ramach programu dla tolerancji Fundacji Batorego projekt ma dać młodym Romom szansę podniesienia poczucia własnej wartości i ma być dla nich alternatywą na konstruktywne spędzenie czasu w wakacje. Dwudziestka młodych Cyganów w wieku od 7 do 16 lat zrobi aparaty fotograficzne z tekturowych pudełek, tzw. camera obscura. Potem za ich pomocą zilustrują trzy romskie bajki napisane przez Jana Mirgę – Roma z Czarnej Góry. Warsztaty zakończy happening uliczny. – Będzie dotykał nadal aktualnej problematyki wyjścia z tradycyjnego zamkniętego świata Romów – uważa Burkat. – Dzieci romskie będą za- REKLAMA REKLAMA praszały przypadkowych przechodniów do wspólnego zdjęcia. Każde ze zdjęć same opatrzą komentarzem. Fotografie powstałe podczas happeningu zostaną udostępnione na stronie internetowej www.AkademiaPstryk.pl Powstałe podczas warsztatów ilustracje zaprezentuje starosądecka galeria Pod Piątką. – Romski „Pstryk” organizowaliśmy najpierw w Szaflarach i cieszył się olbrzymim zainteresowaniem wśród Romów – mówi Marta Kotlarska. – Wiadomość o projekcie rozeszła się różnymi kanałami. Romowie z kolejnych miejscowości zapraszali nas, byśmy, jeżeli tylko będziemy mieli możliwość, także u nich poprowadzili podobne zajęcia. Do współpracy zaprosili nas między innymi asystenci romscy z Czarnej Góry, Czarnego Dunajca i Warszawy. Namawiał nas też na współpracę wójt z Zawiszy Czarnego i postanowiliśmy korzystać z jego gościny. Nad przebiegiem warsztatów czuwała będzie również Małgorzata Mirga, Romka, absolwentka krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Obecnie studiuje pedagogikę. Jest współpracowniczką romskiego stowarzyszenia edukacyjnego Harangos, animatorką działań ze społecznością romską w Czarnej Górze i Szaflarach i współkoordynatorką zakończonego powodzeniem zeszłorocznego romskiego „Pstryka”. (RAF) 0135074/A/ZAJMA 0132681/A/JANMIN - Wybierz OFE WARTA Zadzwoń: 793 505 373 Dojazd nawet do domu. REKLAMA 0132214/A/BABEW Cygańskim dzieciom spodobała się akcja „Pstryk” FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI WĘDRUJCIE Z BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM Na górze Paproć rozpoczęto sezon turystyczny ziemi limanowskiej. Mszę św. w intencji turystów odprawiali ks. dziekan Ryszard Stasik – proboszcz parafii w Łososinie Górnej oraz ks. Stanisław Opocki. Po nabożeństwie rozpoczęła się zabawa przy tańcu i śpiewie. Wystąpił Zespół Regionalny Spod Kicek z Mordarki, młodzieżowa grupa Consonans z Zespołu Szkół nr 1 w Limanowej, grupy taneczne Jambo i Twenty Angels, Leśne Skowronki z repertuarem piosenki turystycznej oraz Mila ze Starej Wsi. Kazimiera i Marek Piwowar z Męciny serwowali chleb z łopaty oraz kołacze, Czesław Kaim z Rupniowa zapraszał na przejażdżki konne, limanowscy ratownicy GOPR przywieźli z sobą ściankę wspinaczkową, a pracownicy Gminnego Zespołu Użyteczności Publicznej w Limanowej zaprosili do konkursów z nagrodami. W konkursie plastycznym pierwsze miejsce zdobył Mateusz Uryga z Kaniny, w konkursie wiedzy o regionie nagrodzone zostały Marta Zięba z Piekiełka oraz Dominika Talarczyk ze Starej Wsi, a w symultanie szachowej najlepszy był Kazimierz Golonka z Piekiełka. W konkurencjach sprawnościowych mistrzem okazał się Daniel Kapitan z Sowlin. (IK) FOT. ARCHIWUM Warto zobaczyć... Gang i sejmik W najbliższą niedzielę w podsądeckiej Kamionce Małej odbędzie się doroczna impreza Lato w Dolinie Kamionki. W tym roku gwiazdą programu będzie zespół Gang Marcela, który wystąpi na estradzie o godz. 18.30. Na festyn bogaty w atrakcje zaprasza tradycyjnie Gminny Ośrodek Kultury. Będą tańczyć i śpiewać Mszalniczanie, Mystkowianie, Kamionczanki, zespół Barvinok z zaprzyjaźnionej słowackiej Kamienki, gości zabawi także kabaret Masztalscy. Prócz występów estradowych w programie jest także kiermasz sztuki ludowej. Nie zabraknie gorących i zimnych pyszności oraz napojów. *** Zespół regionalny Koronka z Bobowej oraz Grupa Obrzędowa Stowarzyszenia Kół Gospodyń Wiejskich z Męciny będą reprezentować nasz region na dwudniowym XXIV Międzywojewódzkim Sejmiku Wiejskich Zespołów Teatralnych, który rozpoczyna się jutro w Bukowinie Tatrzańskiej. Wystąpi 11 zespołów rekomendowanych przez wojewódzkie ośrodki lub domy kultury z czterech województw: małopolskiego, śląskiego, podkarpackiego i opolskiego. Najlepsze zespoły pojadą na XXV Centralny Sejmik Teatrów Wsi Polskiej, który odbędzie się w Tarnogrodzie 17 października. Współorganizatorem imprezy jest Małopolskie Centrum Kultury Sokół w Nowym Sączu. (IK) Poznaj sąsiada M iejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Nowym Sączu realizuje na osiedlu Kochanowskiego pilotażowy projekt pod nazwą Centrum Aktywności Lokalnej. Ma on na celu integrację mieszkańców pod hasłem: „Jak dobrze mieć sąsiada”. W najbliższą niedzielę w ogródku jordanowskim w ramach tego projektu odbędzie się po południu osiedlowy festyn, na który MOPS wraz z innymi instytucjami zaprasza wszystkich mieszkańców „Piekła”, aby przy wspólnej zabawie lepiej się poznali. Atrakcji będzie mnóstwo. Między innymi grillowanie, pokazy sprawnościowe, tańce i zabawa. Jeśli pomysł okaże się strzałem w dziesiątkę, będzie realizowany również na innych osiedlach. ( YES) Tydzień w „Nowosądeckiej” Republika sądecka K iedy u wrót Sądecczyzny pojawił się książę Albert Saski wraz z małżonką Elmirą, włodarzom Nowego Sącza i powiatu nowosądeckiego jego wizyta zapewne skojarzyła się z lipcową rocznicą zburzenia Bastylii. Zatem mając w myślach żywe idee republikańskie, żeby nie powiedzieć socjalistyczne, nie przybyli na bankiet wydany z okazji tak podniosłej wizyty w podsądeckim Rytrze. Jeśli pojawiłby się król, cesarz, a może chiński burmistrz... byłoby pewnie inaczej. Przodkiem księcia Alberta był znany bawidamek August II Mocny. Ten, który giął podkowy niczym cienki drucik aluminiowy. To do czasów jego panowania historycy odnoszą zawołanie szlachty: „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa! ”. Monarchiści z konfederacji spiskiej, którzy tak skrzętnie przypominają historię, chyba wolą nie pamiętać o tych niezbyt chlubnych epizodach w dziejach Polski związanych z monarchią, głosząc, że brat księcia Alberta, książę Maria Emanuel z Wettinów, jest prawowitym spadkobiercą polskiego tronu... Natomiast władze Sącza związane z Prawem i Sprawiedliwością wyraźnie pokazały przy okazji wizyty książęcej pary swoje republikańskie oblicze. JERZY WIDEŁ RAPORT Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 3 Od 1,5 do 2 milionów złotych deklaruje prezydent Nowego Sącza jako wsparcie dla Sandecji w II lidze. Czy warto wydawać nasze pieniądze na piłkarzy? P rzeszkody padają jedna po drugiej i dziś jest właściwie pewne, że Sandecja w nowym sezonie przystąpi do rozgrywek w zreformowanej II lidze. Dla kibiców płynie z tego pewnie radosne przesłanie, ale jest jeszcze inne, które dotyczy wszystkich mieszkańców Nowego Sącza. Po pierwsze, wszyscy bez wyjątku mają w tym wydarzeniu swój udział, bo płacąc podatki, zrzucili się na kwoty, jakie sądecki samorząd łoży na klub od wielu miesięcy. Po drugie, wygląda na to, że są to udziały długoterminowe, bo klub bez wsparcia miasta nie jest w stanie utrzymać się sam. Te udziały obarczone są przy tym ryzykiem i budzą szereg pytań, które na Kilińskiego przyjmowane sązniechęcią, ale zktórymi musi liczyć się Ryszard Nowak, deklarując dalsze utrzymywanie sądeckiej piłkarskiej tradycji. Miliony z naszych kieszeni Deklaracja prezydenta Ryszarda Nowaka jest konkretna. Prezydent godzi się z faktem, że nie udało się znaleźć dla klubu sponsora strategicznego i w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest wsparcie ze strony miasta. Konkretna kwota nie padła, ale R. Nowak nie wyklucza, że może to być nawet ok. 2 mln zł. To wsparcie obwarowane jest jednak szeregiem warunków, jakie klub musi spełnić. Pierwszym krokiem musi być sporządzenie możliwie najbardziej precyzyj- Kibice Sandecji gotowi są sami zrzucić się na utrzymanie swojego klubu nych szacunków wydatków. Określone mają być w nich nie tylko cele, na jakie będą wydawane miejskie środki, ale także ich uzasadnienie. Dotyczy to zarówno kosztów związanych z pensjami zawodników i pracowników administracyjnych, jak i kosztów bieżących, na przykład wyjazdów na mecze, noclegów itd. – To ma być też połączone ze zbilansowaniem wpływów pozabudżetowych, czyli pie- niędzy od drobnych sponsorów czy wpływów z innej działalności, jaką prowadzi Sandecja – mówi prezydent Nowak. – Moja propozycja jest taka, żeby nie tworzyć pewnej fikcji z przekazywaniem Sandecji jakichś parkingów czy placu targowego w zarządzanie. Z tego są określone wpływy, teraz trzeba je obliczyć, dodać kwotę, jaką przekazujemy w ciągu roku na sport kwalifikowany, i to musimy zabezpieczyć w budżecie. Ta operacja jest o tyle potrzebna, że miasto nie może wyłączyć specjalnej kwoty dla klubu z Kilińskiego. Te pieniądze muszą być wpisane w pulę planowaną co roku na sport kwalifikowany, czyli na wsparcie dla budżetów wszystkich działających w mieście klubów. Całość musi być zatem na tyle duża, żeby się nie okazało, że Sandecja weźmie niemal wszystko. Kolejnym warunkiem, jaki musi spełnić klub, by uzyskać deklarowaną dotację, ma być zwołanie w ciągu dwóch miesięcy walnego zgromadzenia członków stowarzyszenia i powołanie nowego zarządu. Dopiero wówczas prezydent zamierza podjąć próbę przekonania sądeckich radnych, by wyrazili zgodę na tak wysokie wsparcie dla Sandecji, a to wcale nie będzie łatwe. Wątpliwości radnych Radość z awansu do II ligi jest wielka, ale czy potrwa długo? FOT. ARCHIWUM Wprawdzie Ryszard Nowak może liczyć na bezpieczne „arytmetyczne” zaplecze, ja- kie daje mu mający większość klub radnych PiS, ale i w nim mogą się pojawić wątpliwości. – Jeśli taka propozycja do nas wpłynie, na pewno poważnie ją rozważymy, ale ja nie usłyszałam jeszcze oficjalnie od prezydenta, że zamierza dać Sandecji aż 2 mln zł. Dlatego nie mogę dziś powiedzieć ani tak, ani nie – mówi przewodnicząca klubu PiS Barbara Jurowicz. Zapytana, czy jako mieszkanka Nowego Sącza sama gotowa byłaby zaakceptować taką wersję, B. Jurowicz przyznała, że także u niej pojawiają się wątpliwości. – Są za i przeciw. Na pewno jest to klub z tradycjami i jednak chluba miasta – o to trzeba dbać. Natomiast słyszę od pana o sporej kwocie z publicznych pieniędzy, a nad takimi decyzjami trzeba się zawsze mocno zastanowić – mówi szefowa klubu radnych, wcielająca się w rolę statystycznego mieszkańca Nowego Sącza. Dosadniej wątpliwości formułuje szef opozycyjnego w radzie klubu PO Piotr Lachowicz. – Sądzę, że zdania będą tu bardzo podzielone. Druga liga drugą ligą, ale Sandecja nie może być studnią bez dna – mówi wprost lider opozycji w radzie. Zdaniem Lachowicza jeśli nie powstanie program naprawczy przywracający w Sandecji normalność, to istnieje bardzo poważna obawa, że będziemy mieli, jak się wyraził, „jednorazową drugą ligę, a potem znowu spa- FOT. PRZEMYSŁAW KLIMALA dek”. W takiej sytuacji zasadność wydawania sporych kwot z budżetu jest mocno wątpliwa. Lachowicz nie przekreśla szansy na poparcie wizji prezydenta Nowaka, chce jednak nie tylko deklaracji, ale gwarancji, że powołany zostanie zarząd, który będzie można rozliczać z każdej decyzji i który jego zdaniem powinien się zająć szukaniem strategicznego sponsora innego niż miasto. – Proszę zauważyć, że my już dokładamy do Sandecji ponad milion złotych co roku. Teraz te pieniądze mają być większe, a do tego trzeba jeszcze doliczyć środki, jakie miasto poprzez MOSiR łoży na utrzymanie obiektów. Ja tylko przypomnę, że most na Kamienicy kosztował ok 6 mln zł – dodaje radny. Opierając się na opinii swojej i klubowych kolegów, Lachowicz dodaje, że rozumie rolę, jaką odgrywa Sandecja, promując sport i kulturę fizyczną w ogóle, także tradycję, która wkrótce zamknie się 100–leciem, ale jego zdaniem warto się też zastanowić nad proporcjami pomiędzy pieniędzmi, jakie miasto wydaje na sport wyczynowy, a budżetem, na jaki mogą liczyć mniejsze kluby czy ogniska, w których młodzi ludzie mogą uprawiać dowolne dyscypliny. Działacze milczą Bardzo trudne jest uzyskanie komentarza do tych wątpliwości u najbardziej zainteresowanych. czyli osób dziś kierują- cych Sandecją. Pełniący funkcję kuratora Witold Wąsik unika kontaktów z dziennikarzami, twierdząc, że jest za wcześnie na konkrety. Nawet zakładając, że kompetencje kuratora są ograniczone i w dodatku jego misja wkrótce dobiegnie końca, to jednak taka postawa na pewno nie poprawia atmosfery wokół Sandecji. Bardzo trudne okazuje się dziś uzyskanie precyzyjnej informacji, ile dokładnie wynoszą długi Sandecji wobec ZUS i urzędu skarbowego. Nikt nie chce też ujawnić, ile w sumie klub musi jeszcze wypłacić zawodnikom. Jedyne co wiadomo, to że tylko w tym roku miasto wsparło Sandecję kwotą ok. 840 tys. zł, a premia, jaką zawodnicy mają dostać za II ligę, to 150 tys. zł. Tych informacji udziela sam prezydent Ryszard Nowak, zapewniając, że wszystko zostanie ujawnione, bo do tego zmuszają przepisy. – Dokładna informacja musi być ujawniona, a okazją będzie walne zgromadzenie, które wyłoni nowy zarząd – spodziewa się Nowak, przyznając, że wszyscy mieszkańcy, skoro tak spora kwota z ich podatków ma być przekazana Sandecji, mają pełne prawo do rzetelnej informacji. Czy to prawo będzie aktualne również w przyszłości? Rozliczcie się z pieniędzy Prezydent i przy takim pytaniu powołuje się na przepisy, które każą wszystkim stowarzyszeniom bardzo skrupulatnie rozliczać każdą złotówkę. Jednak przykładem, który paradoksalnie uspokaja i niepokoi zarazem, jest sytuacja z poprzedniego sezonu, kiedy do rozliczenia miejskiej dotacji zabrakło 160 tys. złotych. Klub rzeczywiście zwrócił do kasy miasta brakujące pieniądze, na które nie było żadnych faktur ani rachunków, odbyło się to jednak w tajemniczych okolicznościach. Jedyne, czego można się było dowiedzieć od ówczesnych działaczy, to stwierdzenie, że odbyła się zrzutka wśród sympatyków klubu. Taki model rozliczania klubowej kasy jest niewątpliwie nie do przyjęcia i pozostaje mieć nadzieję, że ścieżka uzdrawiania sytuacji w klubie zostanie utrzymana i kolejne informacje dotyczyć będą wyłącznie sukcesów sportowych, a nie kolejnych zmian zarządów i kolejnego wyciągania klubu z zapaści. SŁAWOMIR WRONA 4 Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 NOWOSĄDECKIE Rozdajemy bilety na romans z problemami ądeckie kino Sokół zaprasza na komedię romantyczną „Dwa dni w Paryżu”. Film będzie wyświetlany do 10 lipca. Seanse rozpoczynają się o godzinie 19. Widzowie poznają historię francuskiej fotografki Marion i amerykańskiego projektanta Jacka, którzy postanawiają ożywić swój związek romantyczną podróżą doEuropy. Ich „podróż życia”okazuje się jednak pasmem kłótni i nieporozumień. Wdrodze powrotnej zatrzymują się nadwa dni wParyżu, urodziców Marion. Ten postój okazuje się pretekstem dopokazania różnic kulturowych między Amerykanami i Francuzami. Jacka zadziwiają wielogodzinne rozmowy o seksie, pijani taksówkarze, a także byli kochankowie jego dziewczyny, którzy zdają się wyskakiwać zkażdego kąta... To, co przeżywa mężczyzna w rodzinnym domu swojej żony, nie wróży dobrze przyszłości francusko–amerykańskiej pary... Czy miłość zwycięży? Dla naszych Czytelników mamy kilka zaproszeń na film „Dwa dni w Paryżu”. Dostaną je szczęśliwcy, którzy jako pierwsi pojawią się dziś w południe w naszej nowosądeckiej redakcji z aktualnym wydaniem „Gazety Nowosądeckiej”. S REKLAMA NIE PRZEGAP ny podarowała jej matka Reinholda. W sobotę o godz. 18 do Nowego Sącza dotrze XIX Wyścig Solidarności i Olimpijczyków. Meta ustawiona zostanie na al. Piłsudskiego. Kolarze przekroczą ją po pokonaniu liczącego ponad 230 km etapu, który rozpocznie się na rynku w Krośnie. Do godnego przywitania uczestników wyścigu zachęcają sądeczan zarówno prezydent miasta Ryszard Nowak, jak i jeden z głównych działaczy niegdyś sądeckiej, a dziś małopolskiej „Solidarności” Andrzej Szkaradek. – Serdecznie zapraszam wszystkich na al. Piłsudskiego w pobliże ronda Solidarności – mówi A. Szkaradek. – Pierwsi zawodnicy powinni dotrzeć ok. godziny 18.20. Oczekując na uczestników wyścigu, będzie można spotkać wielu znakomitych polskich sportowców. Wśród nazwisk, jakie wymieniają organizatorzy, są m. in. Jan Tomaszewski, Irena Szewińska i Zbigniew Pietrzykowski, polski bokser medalista trzech olimpiad z Melbourne, Rzymu i Tokio. Międzynarodowy Wyścig Solidarności i Olimpijczyków jest jedną z dwóch najbardziej prestiżowych imprez kolarskich organizowanych w Polsce. Podobnie jak bodaj najbardziej znany Tour de Pologne, wyścig Solidarności ma najwyższą międzynarodową klasę UCI 2.1. To oznacza wpisanie imprezy w kalendarz najważniejszych wyścigów w Europie i gwarantuje start wielu znanych ekip. JERZY WIDEŁ (WROS) Sądeccy Niemcy czoraj z Sądecczyzny wyjechała ostatnia grupa Niemców, którzy gościli w rodzinnych stronach. Przyjechali na otwarcie i poświęcenie kościoła ewangelickiego w sądeckim parku entograficznym. Wydarzenie było wzruszające zwłaszcza dla tych, którzy uczęszczali do kościoła w Stadłach, gdzie do stycznia 1945 r. mieszkali. Świątynia w skansenie została przeniesiona właśnie z tej wsi. – Na uroczystość przywrócenia kultu religijnego w kościele ewangelickim przyjechała grupa 24 Niemców, potomków kolonistów józefińskich, z których większość urodziła się przed II wojną światową w Stadłach, Gołkowicach i Podrzeczu – mówi Stanisław Banach ze Stadeł, który wystąpił w roli przewodnika. – Wśród gości byli między innymi prof. Gertrude Thiele, pastor Ulrich Rasch i 91–letnia Emilie Hinz. Pierwsza grupa kolonistów przybyła do Stadeł z Palatynatu już w 1786 roku na mocy dekretu cesarza austriackiego Józefa II wydanego w 1783 roku. Założyli parafię ewangelicką, zbudowali kościół, szkołę. W ostatnim mie- W siącu wojny na mocy rozkazu Hitlera musieli opuścić swoją małą ojczyznę. Profesor Thiele miała wtedy 10 lat, a Reinhold Brunner – siedem. Staraniem mieszkańców i strażaków Stadeł odnowiony został cmentarz ewangelicki. Odbyła się tam uroczystość zasadzenia trzech symbolicznych lip na znak pojednania i przyjaźni narodów. Za kopanie dołków pod drzewka ochoczo zabrali się wójt Podegrodzia Stanisław Łatka, przewodniczący rady gminy Stanisław Banach i Reinhold Brunner. Szczególnym wydarzeniem było spotkanie po latach mieszkanki Stadeł sędziwej Kunegundy Szabli z Reinholdem Brunnerem. Pani Kunegunda w czasie wojny pracowała u ojca Reinholda Johana w gospodarstwie i zajmowała się wychowaniem kilkuletniego wówczas Reinholda. Kunegunda Szabla bardzo ciepło wspomina rodzinę Brunnerów. – Dobrzy ludzie byli, a Renuś był zawsze bardzo grzeczny – mówi. – Wyrósł na porządnego człowieka. Pani Kunegunda Szabla na spotkanie ze swoim wychowankiem Reinholdem przy0135965/A/PACDO Niemcy z Gołkowic byli wzruszeni spotkaniem po latach FOT. JERZY WIDEŁ szła do kościoła ewangelickiego w skansenie w sukience z materiału, który w czasie woj- Przysięga raz jeszcze MSZANA DOLNA. Szczęśliwe pary małżeńskie Urzędzie Gminy w Mszanie Dolnej odbyła się uroczystość związana z obchodami 50–lecia pożycia małżeńskiego kilkudziesięciu par mieszkających w gminie. Spotkanie w urzędzie poprzedziła msza św. w kościele pod wezwaniem św. Michała Archanioła w Mszanie Dolnej, gdzie jubilaci odnowili przysięgę małżeńską. Miłość, wierność i uczciwość małżeńską ślubowali sobie po raz kolejny: Teresa i Adam Baranowie, Anna i Antoni Blecharczykowie, We- W ronika i Jan Chorągwiccy, Stefania i Stanisław Cieluszakowie, Anna i Józef Cieżowie, Aniela i Władysław Drelichowie, Zofia i Jan Drągowie, Zofia i Michał Filipiakowie, Helena i Jan Kaletowie, Katarzyna i Eugeniusz Kościelniakowie, Maria i Józef Łabędziowie, Maria i Władysław Muchowie, Józefa i Józef Nowakowie, Zofia i Jan Nowakowie, Stefania i Józef Nowakowie, Janina i Karol Ogielowie, Helena i Józef Pałkowie, Janina i Jan Potaczkowie, Genowefa i Józef Pyrzo- Małżonkowie–jubilaci z Mszany Dolnej wie, Zofia i Stanisław Saterowie, Rozalia i Andrzej Stożkowie, Władysława i Jan Śmiałkowie, Julia i Józef Trzeciakowie, Maria i Stefan Trzepaczkowie, Zofia i Władysław Węglarzowie oraz Anna i Józef Wojtyczkowie. Po mszy św. wójt Tadeusz Patalita w imieniu prezydenta RP wręczył medale za długoletnie pożycie małżeńskie. Gratulacje przekazali wojewoda Małopolski Jerzy Miller i metropolita krakowski ks. kardynał Stanisław Dziwisz. ( YES) FOT. ARCHIWUM NOWOSĄDECKIE Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 5 Zrekonstruowali pergaminy Atrakcja w Piwnicznej czoraj do Muzeum Regionalnego Towarzystwa Miłośników Piwnicznej powróciły z Torunia po rekonstrukcji trzy najstarsze zachowane dokumenty królewskie spisane na pergaminach, zaświadczające o prawach i przywilejach Piwnicznej. Konserwacji pergaminów podjęli się specjaliści z Torunia. Wcześniej krakowscy konserwatorzy uznali zadanie za zbyt trudne i odmówili. Radości nie kryje Barbara Talar, kustosz Muzeum Towarzystwa Miłośników Piwnicznej. Piwniczna jest jednym z nielicznych miast w Małopolsce, gdzie zachowały się tak wartościowe dokumenty. – Szczególnie zależało nam na tym, by w 425. rocznicę bitwy pod Wiedniem wróciły do nas z Torunia dokumenty nadane miastu przez Jana III Sobieskiego w Żółkwi 4 lutego 1649 roku – mówi Barbara Talar. – Wszak król Sobieski wracał po wiktorii wiedeńskiej do Polski przez Piwniczną. Oprócz pergaminów Sobieskiego toruńscy specjaliści dokonali renowacji dwóch dokumentów wydanych przez króla Zygmunta III Wazę w Krakowie 5 marca 1596 roku i 26 lipca 1602 roku. W Mimo trudnej sytuacji Sądeckie Towarzystwo Budownictwa Społecznego wybudowało najwięcej mieszkań FOT. JERZY WIDEŁ Ludzie zadłużeni, ceny materiałów budowlanych rosną, terenów brak Koniec sądeckiego TBS? eśli warunki, w jakich przyszło działać towarzystwom budownictwa społecznego w kraju, się nie zmienią, to grozi im zagłada. Ten los zgotowany przez ustawodawców i rynek materiałów budowlanych Andrzej Kita, prezes Sądeckiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego, określa krótko – wykańczanie budownictwa czynszowego i duszenie go aż do skutku. Sądeckie TBS istnieje w tym mieście jako spółka ze stuprocentowym udziałem miasta już ponad 10 lat. Sztandarowym osiedlem jest osiedle Błonie przy ulicy 29 Listopada. Mieszka w nim obecnie ponad 1500 osób. Pierwszy budynek oddano tam do użytku w 2004 roku. – We wrześniu tego roku zamierzamy przekazać do użytku kolejne dwa budynki z 61 mieszkaniami, w przygotowaniu są dwie kolejne inwestycje, pierwsza dotyczy budowy do 2010 roku trzech budynków, zaś do 2012 kolejnych ośmiu – wylicza prezes zarządu Andrzej Kita. – I wtedy nastąpi koniec budownictwa czynszowego na Błoniach. Na te przedsięwzięcia mamy gotową dokumentację i pozwolenia na budowę. J REKLAMA 0135049/A/JANMIN stalowego, żeliwa metali kolorowych Prezes Kita znany jest powszechnie z okazywania nadmiernego optymizmu. Ale kiedy zaczyna się skarżyć, w jakich warunkach przyszło mu teraz stawiać prognozy co do przyszłości firmy, którą od początku kieruje, optymizm z jego twarzy znika. – W 2004 roku rząd SLD, wprowadzając nowe zapisy ustawy o budownictwie czynszowym, właściwie je wykończył – mówi bez krztyny dyplomacji. – Proces inwestycyjny wydłużył się wtedy od trzech miesięcy do półtora roku. Zmieniono jednostopniową drogę składania wniosków o kredyty do trzech stopni. Bank Gospodarstwa Krajowego przyjmuje je tylko raz w roku, i to we wrześniu, i nawet jeśli mamy przygotowane dokumenty pozwolenia budowlanego w styczniu, to musimy czekać do września. Co to oznacza, nie muszę chyba dodawać. Kiedy zatem można ogłaszać przetargi w sytuacji horrendalnego wzrostu cen materiałów budowlanych i braku firm wykonawczych na rynku? To tylko niektóre elementy duszenia STBS–ów. Rośnie inflacja, ludzie się coraz bardziej zadłużają w bankach. Trzy laREKLAMA 0133331/A/JANMIN Powszechna Spółdzielnia Spożywców w Krynicy - Zdrój „Scrap-metal” Nowy Sącz, ul.Kolejowa - dawny plac PKP rozładunku węgla przed przejazdem kolejowym (w kierunku ul.Zielonej) godz.8-16 s.8-14 CENY - sprawdź nas ! REKLAMA Bliższe informacje pod tel. 0136038/A/SUWPI Rozstrzygnięcie konkursu ofert nastąpi w terminie nie dłuższym niż 14 dni od daty składania ofert. Pozostałe warunki konkursu pozostają bez zmian. ta temu jeden metr kwadratowy mieszkania wraz z infrastrukturą kosztował 1,8–2 tysięcy złotych. Dzisiaj ponad 3,5 tysiąca złotych. Prawie sto procent, a zarobki ludzi bynajmniej nie miały takiego wzrostu. – Od lat Izba Gospodarcza Towarzystw Budownictwa Społecznego w kraju występuje o nowelizację rozporządzenia z kwietnia 2004 roku w sprawie warunków i trybu udzielania kredytów i pożyczek ze środków Krajowego Funduszu Mieszkaniowego, a także wymagań dotyczących lokali finansowanych przy udziale tych środków – tłumaczy prezes Kita. – Kolejne rządy nie potrafiły tego problemu rozwiązać. Mimo tak niepewnej sytuacji co do przyszłości STBS popyt na mieszkania nie maleje. – W tej trudnej sytuacji na rynku mieszkań czynszowych moim zdaniem najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby powiększenie grona udziałowców o inne gminy podsądeckie – twierdzi prezes Kita. – Tak jak się to stało w przypadku też miejskiej spółki Sądeckie Wodociągi. JERZY WIDEŁ REKLAMA Świeżo położona kostka bardzo szybko zarasta trawą FOT. MONIKA LESZKO GOŁKOWICE Wyrzucili pieniądze w trawę ieszkańcy Gołkowic koło Starego Sącza są oburzeni. Chodniki, które niespełna dwa lata temu wyłożono nową kostką brukową, teraz zarastają trawą. – Mam wrażenie, że pieniądze zostały wyrzucone w błoto, a raczej w trawę – mówi mieszkanka Gołkowic. Jeden z pracowników firmy zajmującej się układaniem kostki powiedział nam, że problemu można było łatwo uniknąć, kładąc pod kostkę specjalny materiał izolacyjny, np. geowłókninę. – Zapewne gmina chciała zaoszczędzić i nie położono izolacji. W efekcie chodnik wygląda teraz paskudnie – wyjaśnia. Urząd Miasta Starego Sącza, do którego terytorialnie należą Gołkowice, odpiera jednak zarzuty i całą odpowiedzialnością obarcza... nasiona traw, które wyjątkowo intensywnie rozsiewają się w Gołkowicach. – Geowłóknina w tym przypadku nie rozwiąże problemu, ponieważ trawy, które tam wyrosły, nie są zakorzenione w podłożu, tylko w spoinie – tłumaczy fachowo Paweł Dybiec z UMiG w Starym Sączu. Burmistrz Starego Sącza Marian Cycoń obiecuje, że przy kolejnych tego typu inwestycjach zadba o odpowiednie zabezpieczenie. – Okropnie to wygląda, dlatego dopilnuję, aby pod kostkę brukową wszędzie kładziono geowłókninę i w przyszłości unikniemy takich problemów – zapewnia. Doraźnie problem w Gołkowicach ma zostać rozwiązany w najbliższych dniach. Oczyszczenie chodnika zostanie zlecone bezrobotnym, których gmina Stary Sącz zatrudnia do utrzymania porządku przy drogach. M JERZY WIDEŁ MONIKA LESZKO Ognisko muzyczne z Łącka docenione Jubileuszowy prezent od ministra zasłużonym dla kultury muzycznej Ognisku Muzycznym działającym przy Gminnym Ośrodku Kultury w Łącku rozpoczęły się przygotowania do jubileuszu 50–lecia. Z tej okazji cenny prezent ognisko otrzymało od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – pieniądze na zakup nowych instrumentów. – Na zakończenie roku szkolnego dzieci i młodzież dały koncert – mówi Barbara Moryto, dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultu- W 0071460/C/STRIW ry. – Zaprezentowały piosenki i melodie ludowe, a najlepsi absolwenci wykonali utwory muzyczne Bacha, Haydna, Ogińskiego. Każde z grona 56 dzieci, które ukończyły rok szkolny, otrzymały od Barbary Morytowej pamiątkowe cenzurki. Ognisko Muzyczne założył długoletni nauczyciel, założyciel i dyrygent tamtejszej orkiestry dętej Tadeusz Moryto, patron orkiestry. Ognisko jest kopalnią talentów, umożliwiającą naukę muzyki zdolnym łąckim dzieREKLAMA ciom na miejscu w Łącku. Uczęszczało do niego ponad tysiąc uczniów. Wielu z nich zasiliło renomowane orkiestry symfoniczne w kraju i za granicą, ale przede wszystkim z niego pochodzą muzycy grający w kapelach ludowych, we wspomnianej Orkiestrze Dętej im. Tadeusza Moryty. W sierpniu swoje 15–lecie obchodzić będzie zespół regionalny Górale Łąccy. Jego członkowie też kiedyś uczyli się muzyki w ognisku. JERZY WIDEŁ 0135418/B/JANMIN Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 6 Wójt Chełmca ma nas w nosie O dkąd autobusy nowosądeckiego MPK jeżdżące dotąd po chełmeckich wioskach zawracają z powrotem przy granicy miasta, trwa odbijanie piłeczki między Urzędem Miasta i MPK a chełmeckimi urzędnikami. Obie strony obwiniają się wzajemnie o zerwanie umowy, na stronach urzędowych pojawiają się sążniste wyjaśnienia. Wątpliwe, by mieszkańcy mieli jednak czas i ochotę zgłębiać ich treść, tym bardziej że drogę do Nowego Sącza przychodzi im teraz pokonywać pieszo. Na środowym spotkaniu z przewoźnikami, zamkniętym dla mieszkańców, którzy, a jakże, pojawili się w urzędzie domagać się zapewnienia komunikacji, nie padły żadne konkrety. Wątpliwe, że Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne, tak jak to się stało w innych gminach, zastąpi PKS, bo nikt z przedsiębiorstwa na rozmowach się nie pojawił. Do rozmów przystąpiono o pół roku za późno. Już wtedy problem wisiał w powietrzu, bo gmina jako jedyna z wszystkich ościennych gmin podmiejskich podpisała umowę z Urzędem Miasta tylko na pół roku. – Przypominamy jedynie, że zapewnienie komunikacji mieszkańcom jest ustawowym obowiązkiem gminy – mówi Józef Dąbrowski z Piątkowej Gaju. – Oczywiście każde zastępstwo będzie mile widziane, ale busy pozostawiają naprawdę wiele do życzenia. Dopiero teraz będą zapchane do granic możliwości. Strach pomyśleć, co będzie w razie wypadku. Choć mam samochód, to często korzystałem z autobusów i pasażerów nie było wcale tak mało – dodaje. Zdaniem Józefa Dąbrowskiego likwidacja połączeń MPK ma jeszcze inny aspekt. Mianowicie ekologiczny. Każde miasto czy gmina powinno dążyć do ograniczenia samochodowego ruchu, i to nie tylko w centrum. Tym bardziej dotyczy to ciasnego Nowego Sącza. Pozbawieni transportu mieszkańcy postawieni zostali pod ścianą i kupią tanie samo- NOWY ROZKŁAD JAZDY Linia 3 – zmiana trasy, 4 – likwidacja, 5 – skrócona do przystanku Wielopole ARGE; 9 –wydłużona z Rynku do os. Helena, 14 – skrócona do Falkowska Sklep; 17 – nie zatrzymuje się w Chełmcu – wydłużona (za linię nr 20) do Jana Pawła; 20 i 21 – likwidacja, 25– do przystanku Mystków Most; 27 – kursuje do Piątkowej Łęg (granica miasta), zwiększona liczba kursów; 29 –likwidacja, 30 – nie zatrzymuje się w Chełmcu, 42 – zmiana trasy: z Węgierska Carbon do Chełmiec Marcinkowicka skrzyżowanie. chody albo będą organizować się po kilka osób. Do pracy dojeżdżać przecież muszą. – Po prostu się cofamy – uważa pan Józef. Tomaszowi Smoleniowi z Marcinkowic też nie podoba się ciasnota w busach. – Owszem, są konkurencyjne. Firemki nie mają rozbuchanej administracji i mniejsze koszty pracy – mówi Smoleń. – Ale żony z niemowlęciem busem nigdzie bym nie posłał – twierdzi mieszkaniec Marcinkowic. Z likwidacji linii niezadowoleni są też mieszkańcy samego miasta. Gros osób ma w gminie rodziny, które często odwiedza. – Te autobusy naprawdę były potrzebne. Mój syn chodzi do szkoły średniej w Marcinkowicach, mam tam rodzinę – opowiada Halina Chlipała – To tak jakby oddzielić dwie miejscowości murem. Kursy busów dobrze że są, ale w weekendy, gdy studenci wrócą z zaocznych studiów, wieczorem do domów nie będą mieli się czym dostać. Główna wada busów to zdaniem pasażerów mniejsza liczba kursów w soboty i niedziele, a w dni powszednie szybkie kończenie pracy jak na komunikację zbiorową. Ostatnie przejazdy koło godziny 19. Sytuacji niestety nie da się rozwiązać szybko i nie będzie to wina przewoźników. Więcej kursów to konieczność przyjęcia do pracy nowych kierowców, a być może i rozbudowa taboru. A chętnych do jazdy busem znaleźć będzie trudno. Dopłaty, o które rozbija się cała sprawa, dotyczą pieniędzy dokładanych do biletów ulgowych i osób uprawnionych do bezpłatnego podróżowania. FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI Mieszkańcy Chełmca dawali ostro wyraz swemu niezadowoleniu Oświadczenie Urzędu Miasta wyraźnie mówi, że już od dawna nie ma rentownych linii MPK za sprawą szerokiego zakresu uprawnień do bezpłatnych przejazdów i systematycznie rosnących cen paliw. Każda gmina korzystająca z usług MPK dopłaca, i to na takich samych zasadach. Pomijając już to, co było przyczyną zawieszenia kursów, pozostaje bez odpowiedzi pytanie, jak sobie mają poradzić chełmczanie. – Wójt ma nas w nosie, a my czekamy na konkretne rozwiązania – mówi Ryszard Lewandowski. – Będziemy dochodzić swego aż do rozwiązania sprawy. – Władze gminy Chełmiec wykazują w tej sprawie wyjątkową indolencję. Według mieszkanców szczytem arogancji jest fakt, że w dniu, kiedy przestały jeździć autobusy, wójt poszedł sobie na urlop. Wicewójt natomiast złożył doniesienie na jednego ze zdesperowanych mieszkańców, który w szamotaninie zerwał mu krawat. Jak podaje zwięzły komunikat policji, „poprzez złapanie za koszulę i krawat oraz odpychanie naruszono nietykalność cielesną zastępcy wójta gminy” i komenda w Chełmcu prowadzi w tej sprawie postępowanie. Mieszkańcy Chełmca próbują się tymczasowo zorganizować i nawzajem podwozić samochodami. Apelują do kierowców dojeżdżających autami z odleglejszych miejscowości, by brali „na okazję” stojących przy drodze mieszkańców chełmieckich wiosek. Wszystko, zdaniem ludzi, wygląda na farsę, ale do śmiechu im nie jest. Czują się oszukani i porażeni niefrasobliwością i brakiem kompetencji swoich lokalnych władz. Mają nadzieję, że przynajmniej do końca wakacji znajdzie się jakieś rozwiązanie, bo co zrobią z dziećmi jeżdżącymi do szkoły? (RAF) Przez lata zawodówki traktowane były jako coś gorszego, potem jako deficytowa forma kształcenia – teraz obie te opinie okazują się chybione Prawda o zawodówkach T wierdzenie, że absolwent Zasadniczej Szkoły Zawodowej po jej ukończeniu znajduje pracę z dnia na dzień, okazuje się nieprawdziwe. Tak samo mitem można nazwać to, że zawodówka jest najłatwiejszą szkołą ponadgimnazjalną i trzeba do niej kierować tych, którzy nie radzą sobie z nauką. Między bajki należy też włożyć opinie, że szkoły zawodowe są celowo likwidowane, bo polskie władze oświatowe mają ambicję, by wszyscy młodzi ludzie zdawali maturę. Jaka jest zatem prawda o zawodówce? Jak to wygląda w Nowym Sączu? Trudno dziś ustalić, jak wielu absolwentów sądeckich gimnazjów wybrało w tym roku naukę w Zasadniczej Szkole Zawodowej. Z danych kuratorium oświaty wynika, że nie będzie tu jakiejś rewolucji. Podział ustalił się już w poprzednich latach i wahania są niewielkie. Najwięcej, bo nieco ponad 50 proc., młodych ludzi wybiera naukę w liceach ogólnokształcących, ok. 35 proc. decyduje się na technika, pozostałe 15 proc. to właśnie uczniowie, którzy trafiają do Zasadniczych Szkół Zawodowych. Mit pierwszy – Wcale nie jest tak łatwo znaleźć pracę po zawodówce. Wielu pracowników rzeczywiście szuka dziś wykwalifikowanych robotników, takich jak murarz, spawacz czy elektromechanik, ale wcale nie chodzi o absolwentów zawodówek – mówi Stanisława Skwarło, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Nowym Sączu. Przed zatrudnieniem pracodawca pyta przede wszystkim o doświadczenie, a z tym zaraz po szkole bywa zwykle nie najlepiej. Młody człowiek ze świadectwem z zawodówki może liczyć zatem najwyżej na staż i dopiero po nim zabiegać o zatrudnienie na dłużej. Jak tłumaczą doradcy zawodowi, poziom wykształcenia czy specjalność nie decydują o tym, jak szybko absolwent szkoły ponadgimnazjalnej znajdzie pracę. Przede wszystkim ważna jest motywacja i gotowość do ewentualnej zmiany profilu. – Musimy też pamiętać, że zmienił się rynek pracy i dziś na przykład sądecki Nevag, który niedawno szukał ślusarzy i spawaczy, ma unormowane zatrudnienie i nie słyszymy, by potrzebował kolej- nej dużej grupy pracowników – przyznaje S. Skwarło. – Nikt celowo nie likwiduje zawodówek – podkreśla bardzo mocno Waldemar Szudek, dyrektor delegatury Małopolskiego Kuratorium Oświaty w Nowym Sączu, przyznając przy tym, że w ostatnich latach zainteresowanie tą formą kształcenia spadało. Główny skutek tego trendu to odejście ze szkół wielu nauczycieli praktycznej nauki zawodu. To powoduje, że nawet jeśli szkoły byłyby gotowe przywrócić likwidowane wcześniej oddziały, to nie są w stanie zebrać potrzebnej kadry. Niewidzialna ręka rynku Podsumowując, pozycja zawodówki w ostatnich latach mocno się zmieniła. Nie można jednak jednoznacznie powiedzieć o ich schyłku czy potrzebie otwierania nowych tego typu szkół. Jak wynika z opinii specjalistów, bardziej przydałaby się elastyczność i zdolność do szybkiego reagowania na zapotrzebowania rynku. Chodzi głównie o uruchamianie takich specjalności, jakie są najbardziej poszukiwane. Dla przykładu potwierdza się informacja o tym, że wielu młodych ludzi, słysząc o rozkwitającym rynku budowlanym, chce kształcić się w tym kierunku, wybierając właśnie poziom szkoły zawodowej. W sądeckim Zespole Szkół Budowlanych istnieją dziś dwie klasy zawodowe o specjalnościach murarz i mon- ter instalacji sanitarnych. Dodatkową klasę murarzy w ZSB organizuje OHP. – Mamy bardzo duże zainteresowanie, trafiło do nas ok. 120 podań do każdej z dwóch klas i nierzadko młodzi ludzie deklarowali naszą szkołę jako szkołę pierwszego wyboru – mówi Maria Ochoda, zastępca dyrektora ZSB ds. dydaktycznych. To oznacza, że konieczna będzie selekcja i uważne liczenie punktów uzyskanych na egzaminie kończącym gimnazjum i za świadectwo. Paradoksalnie, może się nawet okazać, że odpadną uczniowie z liczbą punktów, która wystarczyłaby do wpisania na listę uczniów niektórych liceów czy techników. SŁAWOMIR WRONA Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 Nie należy się spodziewać, że utworzony w Nowym Sączu punkt konsultacyjny IPN odpowie na wszystkie pytania o trudne momenty historii miasta i jego mieszkańców Krok do prawdy Senator Stanisław Kogut dopiął swego, choć jak się okazuje tylko w połowie. W Nowym Sączu pojawi się szyld IPN, ale na razie będzie to jedynie punkt konsultacyjny zajmujący się głównie edukacją historyczną młodzieży. Czy także trudne karty sądeckiej historii, choćby z okresu PRL, i zawiłe życiorysy niektórych sądeczan doczekają się zbadania? Jeszcze nie teraz, ale na pewno warto – mówi w rozmowie z „Gazeta Krakowską” Michał Zacłona, najprawdopodobniej pierwszy z historyków sądeckiego IPN. ∑ – Co Pana zdaniem powinno być głównym zadaniem sądeckiego IPN? – Przede wszystkim w IPN istnieje pion edukacyjny i sądzę, że biorąc pod uwagę niewielką przecież liczbę osób, jakie mogą tutaj pracować, tym właśnie należałoby się zająć. To może być choćby dotarcie do młodzieży z informacją, czym jest IPN. To mogą być lekcje dotyczące stosunkowo nieodległej historii prowadzone tutaj na miejscu czy też wyjazdy do siedziby krakowskiej IPN w Wieliczce. Cały czas ak- tualna jest też kontynuacja konkursu historycznego dla młodzieży. ∑ – Ten konkurs odbywałby się pod szyldem IPN? – Nie wszystko mamy tu do końca uzgodnione. Jest senator Stanisław Kogut, który oferował połowę swojej diety senatorskiej jako nagrodę w tym konkursie. Natomiast naszą rolą w organizacji tego konkursu mogłoby być sporządzenie regulaminu, zachęcanie młodych ludzi do udziału, a potem przechowywanie ich prac. Kwestia tematyki poszczególnych edycji konkursu jest otwarta. Pomysłów jest sporo, już zgłasza się do mnie wiele osób z propozycjami. ∑ – Jak Pan myśli, co w historii Nowego Sącza mogłoby być interesującym tematem do badań dla młodych ludzi? – Myślę, że wcale nie musi to być coś oczywistego w stylu losów opozycji z lat 80. czy działania aparatu represji. Zastanawiam się, czy nie mogłyby to być sprawy dawniejsze, na przykład czym żyła młodzież po ‘68 roku aż do lat 80.? Jakie opowiadała sobie dowcipy? Jakiej muzyki słuchała i jakie czytała książki czy też, co wydaje się bardzo interesujące, jakiej muzyki nie mogła słuchać i jakich książek nie mogła czytać i dlaczego? ∑ – Czyli myśli Pan bardziej o koncentrowaniu się na wątkach obyczajowych niż politycznych? – Nie zawsze politycznych. Na polityczne wątki, kiedy okrzepniemy, w sensie sądeckiej komórki IPN, też pewnie przyjdzie czas. ∑ – Jak rozumiem, zadaniem IPN w Nowym Sączu nie byłaby jedynie organizacja konkursu dla młodzieży? – Oczywiście nie. Rolą osób zatrudnionych w punkcie, a nie wiemy jeszcze, jak może się to rozwinąć, byłoby też na przykład gromadzenie dokumentów nazywanych przez historyków wywołanymi. To mogą być wywiady, reportaże, jakieś zdjęcia, dokumenty archiwalne, które IPN powinien przechowywać. Wiem, że takie materiały istnieją, bo wiele osób przychodziło do nieistniejącej już stacji Polskiego Towarzystwa Historycznego i deklarowało przekazanie dokumentów z rodzinnych archiwów. Te materiały dotyczą różnych okresów, nie tylko lat powojennych, ale także samej okupacji, o której nie wszystko zostało jeszcze powiedziane. Wiem o wielu pamiętnikach, które są w sądeckich domach, ale nie zostały jeszcze opublikowane. ∑ – Musi Pan jednak zdawać sobie sprawę z tego, że hasło IPN budzi też bardzo konkretny apetyt związany z tą najbliższą historią, na przykład oczekiwanie, że zajmiecie się zbadaniem kontrowersyjnych życiorysów ludzi związanych z sądecką opozycją. Te oczekiwania są nieuzasadnione? – Nie mam prawa mówić, że nie są uzasadnione, natomiast czy powinniśmy być adresatami tych oczekiwań? W świetle tego, czym zajmuje się IPN tak, ale ani kadrowo, ani pewnie merytorycznie na razie nie będziemy gotowi do tego, żeby wyniki takich badań za rok czy dwa przedstawić. To jest żmudna i ciężka praca, jaką musi wykonać historyk, zanim poważy się na opublikowanie odpowiedzi na nurtujące społeczność pytania. Ja raczej przestrzegam przed takimi apetytami. Nie uchylamy się od tego zadania, ale to jest przyszłość raczej dalsza niż bardzo bliska. Na pewno warto taką pracę wykonać, tym bardziej że w Wieliczce jest naprawdę dużo materiałów dotyczących Nowego Sącza, i o czym sam się przekonałem, a także słyszałem od tamtejszych historyków, są one naprawdę świetnie zachowane. Można w związku z tym sądzić, że opracowania oparte na takim materiale będą bardzo precyzyjne i wiarygodne. ∑ – Pańskim zdaniem jako historyka, jaki moment w historii Nowego Sącza zasługuje przede wszystkim na zbadanie? – Nieżyjący już pan Mieczysław Smoleń, kiedy spacerowaliśmy kiedyś po mieście, powiedział do mnie: – Nie zdaje pan sobie nawet sprawy, co przeżyłem. Opowiedział mi wówczas o swojej wizycie w sądeckim więzieniu, gdzie na jednej ze ścian zobaczył dwa napisy. Jeden z nich brzmiał: „O matko moja, ginę. Jestem zabrany przez gestapo”, i niemal identyczny napis, ale jego autorem był więzień zabrany przez Urząd Bezpieczeństwa, który kończył się słowami: „... pewnie jutro zostanę stracony”. Są to przecież jakieś miary ostateczne, które muszą historyka inspirować. ∑ – Czyli jednak ta niedawna historia jest wyzwaniem wartym podjęcia? – Na pewno tak. Natomiast trzeba pamiętać, i ja to zawsze powtarzam, świat, w którym żyjemy, jest wielobarwny. Ciekawe jest i to, jakie były motywy ludzi, którzy podejmowali pracę w aparacie represji. Dlaczego to robili? Czy była w tym ideologia, czy szukanie chleba? To moim zdaniem też zasługuje na zbadanie. SŁAWOMIR WRONA REKLAMA 7 0104341/D/GARAN 8 Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 REPORTAŻ MAJĄ PRAWO SIĘ BAWIĆ, ALE NIE TAK... Nienawiść na śmierć T o nie była żadna bójka ani nawet pobicie. Ja myślę, że to było zaplanowane morderstwo – mówi zapłakana kobieta z Mszany Górnej, oskarżyciel posiłkowy w toczącej się przed sądeckim sądem sprawie, która ma wyjaśnić okoliczności śmierci 25–letniego Stanisława K. z Mszany Górnej. Gdy rok temu w lipcu znaleziono go pod mostkiem, dwieście metrów od domu w mszańskim osiedlu Bolsęgi, jeszcze żył. W szpitalu okazało się, że ma śledzionę w strzępach, uszkodzoną wątrobę, połamane żebra i wewnętrzny krwotok. Lekarze podjęli walkę o jego życie, ale przegrali. Dwaj mężczyźni podejrzani o śmiertelne pobicie Stanisława K. są na wolności. Odsiedzieli tylko dwa miesiące w areszcie. Potrójny dramat – To skandal. Drobnych złodziejaszków traktuje się bardziej surowo od tych dwóch – mówi jeden z mieszkańców Mszany Górnej. Na początkowym etapie śledztwa rozważano, czy obrażenia, jakich doznał Stanisław K., są wynikiem pobicia czy też upadku z mostka. Mostek ma około dwóch metrów wysokości. Czy można zabić się, skacząc z dwóch metrów? Wątpliwości rozwiał lekarz – biegły z Krakowa, który zeznał, że to nie wchodzi w rachubę. Prawdopodobnie Stanisław K., który wedle opinii lekarza był przed feralnym dniem okazem zdrowia, został pobity i zrzucony z mostka. Z prokuratorskich zarzutów tłumaczą się przed sądem dwaj młodzi ludzie z Lubomierza – Józef N. i Stanisław N. Obaj nie przyznają się do winy. Ale to ich właśnie wskazał tuż przed dramatycznymi wydarzeniami zmarły Stanisław. – Ratuj, bo mnie gonią! – wołał przez telefon komórkoREKLAMA wy do jednego ze swoich przyjaciół. Wymienił powszechnie znane w okolicy ksywki dwóch lubomierzan, którzy bawili się w tej samej dyskotece, z której wracał. Zarówno w Mszanie Górnej, jak w Lubomierzu huczy od plotek i domysłów. Trzy rodziny przeżywają dramat. Bliscy ofiary tragicznych wydarzeń sprzed roku do dziś nie otrząsnęli się z bólu. Są przekonani, że lubomierzanie planowali zabójstwo Staszka. Podejrzewają, że czekali na niego nieopodal domu i miejsca, gdzie rozegrała się tragedia. Rodziny oskarżonych – 31–letniego Józefa i dwa lata młodszego Stanisława – w niepewności czekają na wyrok. Mężczyznom grozi nawet kilkanaście lat odsiadki. Jeden z nich niedawno został ojcem. Czy to oni śmiertelnie pobili młodego człowieka, a jeśli tak – dlaczego? Czy prawdą jest, że odwieczny konflikt dwóch wsi – Mszany Górnej i Lubomierza – doczekał się śmiertelnej ofiary? Józefa N. i Stanisława N. broni rodzina, dając im alibi – wspólne grillowanie w gospodarstwie jednego z nich. Wojna w stodole Dramat rozegrał się 16 lipca w nocy z niedzieli na poniedziałek. Około drugiej. W mszańskiej dyskotece Ekwador, w której bawił się tej nocy Staszek, było podobno spokojnie. W Ekwadorze byli także tej nocy obaj mężczyźni z Lubomierza. Znał ich, a oni jego. Nie była to miła znajomość. – W 2004 roku w nieistniejącym już klubie Stodoła doszło do awantury. Burdę próbowali wywołać właśnie ci dwaj. Wystartowali do ojca właściciela lokalu. Staszek stanął w jego obronie. Stąd mieli z nim na pieńku – słyszymy od jednego ze świadków w procesie. Czy to zajście sprzed trzech lat, Stanisław K. miał przed sobą całe życie. Kochającą rodzinę, dziewczynę, licznych przyjaciół... po którym wszyscy bohaterowie tej historii musieli tłumaczyć się przed wymiarem sprawiedliwości, mogło wywołać aż tak wielką żądzę zemsty? Wyroki i krewni w policji Staszek musiał się czegoś bać, skoro poprosił dziewczynę, aby po dyskotece odwiozła go do domu. – Prosił też o to jednego z braci, ale ten wcześniej wypił trochę i nie chciał jechać nietrzeźwy. Do dziś nie może sobie wybaczyć... – płacze starsza siostra Staszka, pani Elżbieta. Wysiadł z samochodu około dwustu metrów od domu w przysiółku Bolsęgi. Odebrał jeszcze telefon od przyjaciela, któremu mówił, że jest ścigany, iprosił oratunek. Znajomy przy0134620/A/BEDAG jechał na wezwanie we wskazane miejsce. Szukał Staszka. Najpierw znalazł jego telefon, poźniej w rowie ofiarę tragedii. Przywiózł Staszka do domu, skąd szybko zabrało go pogotowie. Wszystko rozegrało się wniespełna pół godziny. – Wcześniej grozili Staszkowi, są na to świadkowie, miał powody, aby się obawiać tych ludzi. Obaj mają już zresztą po kilka wyroków na koncie. Między innymi za pobicia, kradzież i za prowadzenie samochodu po pijanemu. Widziałam w aktach sprawy. Zawiasy dostali za tamte przestępstwa, ale i tak czują się bezkarni. Może dlatego, że jeden ma siostrzeńca, który pracuje wpolicji w Krakowie, a drugi kuzyna... też w policji – mówi kobieta. Krewkie charaktery Pani Elżbieta jest rozżalona. – Tutaj straszne rzeczy się dzieją. Mam dorastające dzieciaki. I jak ja mam je puścić na dyskotekę? W samej dyskotece jest owszem ochrona i monitoring, ale co się dzieje po wyjściu z lokalu, tego już żadna kamera nie uwieczni. Skąd w ludziach tyle nienawiści i agresji? – płacze kobieta. Czy to nienawiść wsi? Opinie są różne. – To nie jest tak, że cała wieś nienawidzi sąsiedniej. Sama mam przyjaciół wLubomierzu, poczciwych ludzi, więc nie można wszystkiego wrzucać do jednego worka, ale między młodymi taka wojna zbyt często się toczy – mówi pani Elżbieta. Nie od dziś mówi się, że gorczańscy górale mają krewki charakter i nie przepuszczą, jeśli ktoś im podpadnie. –Tohasło: wojna wsi, najczęściej pojawia się jako tłumaczenie powodów bójek, gdy uczestnicy tłumaczą się przed policją albo przed sądem, ale myślę, że to nie jest jednak przyczyna. Znacznie częściej chodzi naprzykład opoderwaną przez konkurenta z sąsiedniej wioski dziewczynę albo o inny dyshonor – mówi komendant komisariatu w Mszanie Górnej Marek Szczepański. Dodaje, że te konflikty z rękoczynami nie zdarzają się tylko pomiędzy młodymi krewkimi mieszkańcami Mszany i Lubomierza. – W ubiegłym roku mieliśmy taki majowy festyn z piwem w mieście Mszanie, na którym ekipa młodych ludzi z Niedźwiedzia próbowała wymierzać dziką sprawiedliwość grupie z Mszany Górnej za pomocą kijów bejsbolowych. Jedna „armia” liczyła ośmiu, druga dziesięciu. I co się okazało? Dwóch pokłóciło się właśnie o dziewczynę, jeden przywiózł ze swojej wsi kolegów, żeby„wesprzeć” siłą swoje argumenty, i mieliśmy małą wojnę. Ale takie bijatyki z naszymi interwencjami nie zdarzają się często. Myślę, że są i takie, do których nie wzywa się policji, ale nic na to nie poradzimy – mówi komendant Szczepański. – Jeśli chodzi o samą dyskotekę, faktycznie jest już taki monitoring, jaki przydałby się w mieście, i taka ochrona, która dzwoni na policję, nawet gdy ktoś krzywo na kogoś innego popatrzy. FOT. ARCHIWUM Potrzebna prawda i życzliwość Większość tych małych wojen na froncie Mszana – Lubomierz kończy się niegroźnymi dla życia „pamiątkami” na ciele. W przypadku Staszka było niestety inaczej. – Bardzo prędko wyłączyliśmy się z tej sprawy i dobrze się stało, między innymi ze względu na tych policjantów związanych z osobami, których sprawa dotyczy – mówi komendant Szczepański. Rodzina Stanisława K. obawia się, że to właśnie może być przyczyną stosunkowo łagodnego potraktowania podejrzanych, którzy od września ubiegłego roku są na wolności. – Myślę, że wielu ludzi wie, co naprawdę się stało, tylko boi się świadczyć w sądzie. Dopóki kogoś nie spotka takie nieszczęście, nie rozumie, co przeżywamy – mówi pani Elżbieta, siostra Stanisława. Podkreśla, że dla dobra wszystkich mieszkańców Mszany i Lubomierza trzeba, aby wszyscy poznali prawdę. – Trzeba też, żeby i młodzi, i starzy zaczęli patrzeć na siebie życzliwiej i chować urazy, a nie od razu rzucać się do gardeł – mówi jeden z naszych rozmówców. Mniej więcej to samo powiedział ksiądz na pogrzebie Staszka. Młodzi ludzie mają prawo się bawić, ale nie tak... nie z takim finałem. IWONA KAMIEŃSKA NOWOSĄDECKIE Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 9 – Zawsze lubiłam szybkość i nie bałam się jej, mimo że każdy błąd mógł wyrzucić mnie wraz z sankami z toru. Kiedyś zjechałam, będąc w piątym miesiący ciąży i byłam lepsza od facetów. Mknąć tuż nad lodem, 100 km na godzinę, tego się nie zapomina – mówi Maria Semczyszak-Haszczakowa, mistrzyni świata w saneczkarstwie, która marzy, by znów mogła pomknąć w dół w lodowej rynnie na swym szczęśliwym torze w Krynicy Pierwsza dama saneczek dzieciństwie nawet do głowy by jej nie przyszło, że zostanie mistrzem świata. Nie marzyła o saneczkarskich laurach i nie trenowała od najmłodszych lat. Kto by tam zresztą pchał dzieci do kariery sportowej, gdy tuż po wojnie w beskidzkich wioskach ciężko było je wyżywić. Do sportu trafiła, jak mówi, w sposób naturalny, bo mieszkała w Krynicy. I naturalnie znalazła się w czołówce polskich saneczkarzy. W latach 50. i 60. tory były wyższe i bardziej kręte niż teraz. Budowano je z desek, na które nakładano mokry śnieg. Taką śniegową papkę wyrównywano i polewano wodą, żeby saneczkarze ślizgali się po gładkiej lodowej powierzchni. Najlepsi rozpędzali się do ponad stu kilometrów na godzinę, rekordzista na krynickim torze zjechał z 1609 metrów w 59 sekund. – Po latach byłam zdziwiona, że nasi następcy startowali z mniejszej wysokości – mówi Maria. – Tor w Krynicy skrócono do 1135 metrów. Najtrudniej jest na wirażach. – Jeśli zawodnik źle wszedł w zakręt, uderzał o deski albo wypadał z toru – mówi Marek Skowroński, trener kadry narodowej saneczkarzy. Wypadków śmiertelnych w Krynicy nie było, ale zdarzały się poważne urazy i złamania. Nie było o nie trudno, bo sportowców chronił tylko kolarski kask. – Na szczęście udawało mi się unikać wypadków – wspomina mistrzyni. Udawało się, bo Maria posiada to coś, co Skowroński określa jako głębokie „czucie” w saneczkarstwie. – Zawodnik w czasie zjazdu nie może widzieć, gdzie jedzie – mówi Skowroński. – Jest w pozycji leżącej. Działa na niego siła odśrodkowa, którą musi wyczuć i w najbardziej odpowiednim momencie wejść w zakręt – wyjaśnia. Kiedy jest ten moment? – Nie ma reguły. Odpowiednio dla każdego zakrętu – dodaje. Maria ma też drugą niezbędną dla saneczkarzy cechę. – To specyficzna dla tego sportu odwaga – mówi Skowroński. Gdy podczas mistrzostw świata stała na wieży górnej stacji toru saneczkowego na krynickiej Górze Parkowej, czekając na sygnał do startu, świetnie potrafiła zapano- Pędrak-Janowicz (jedynki) i H. Szubert (jedynki), Janina Łuszczewska i Jerzy Koszla (dwójki mieszane), zaś brązowe – Barbara Gorgoń-Flont (jedynki) oraz Helena Łacheta i Ryszard Janowicz-Pędrak (dwójki mieszane). Polacy zdobyli siedem na dziewięć możliwych do zdobycia medali. Maria, oprócz tytułu mistrzyni świata z 1958 roku, ma na swoim koncie jeszcze jedno, dla niej bardzo ważne, zwycięstwo. Gdy, mieszkając już na Słowacji, zrezygnowała ze sportu, poproszono ją, by została sędzią. – Zorganizowano też kurs dla trenerów – wspomina. – Na zakończenie były zawody. Miałam najlepszy czas, chociaż byłam jedyną kobietą i byłam też… w piątym miesiącu ciąży. Mój syn zawsze opowiada swojej córce, jak wcześnie zaczął jeździć na sankach – śmieje się. W Stara, drewniana rynna Maria Semczyszak często odwiedza swój tor. Patrzy na podniszczone belki, drewnianą rynnę, która kiedyś była słynna na cały świat. – Mam nadzieję, że sport będzie się tu rozwijał – mówi. Czy zjedzie z nowego toru, gdy powstanie? – Oczywiście! – zapewnia. – Bez wahania FOT. JACEK KOZIOŁ wać nad emocjami. – Oczywiście, byłam zdenerwowana – wspomina. – Ale przede wszystkim skupiona i skoncentrowana. Potrafiła również utrzymać nerwy na wodzy, gdy w czasie zjazdu za kolejnym zakrętem na torze pojawiła się przeszkoda. – Na środku leżała płoza – wspomina. – Ale miałam szczęście. Przejechałam nad nią, znalazła się dokładnie pośrodku pod sankami i nie zahaczyłam o nią moimi płozami – mówi. Już na dole zastanawiała się, czy nie protestować, zgłaszać, że przecież przeszkoda zmniejszała jej szanse na medal, mogła spowodować wypadek. Nie miała po co protestować. I tak wygrała. Czy wie, kto mógł podrzucić płozę? – Mam swoje podejrzenia, ale nie chcę o tym mówić – ucina. Gdy teraz odwiedza swój dawny klub sportowy i pochyla się nad gablotą, w której leży jej medal sprzed pięćdziesięciu lat, pracownicy Krynickiego Towarzystwa Hokejowego wpatrują się w nią jak urzeczeni. – To jest prawdziwa historia – mówi Jarosław Golonka. Wyjmuje pamiątki pani Marii, fotografie 25-letniej mistrzyni, dyplom, zdjęcia Krynicy, podczas tamtych zawodów przystrojonej jak na wielkie święto. – Cieszymy się ogromnie, że nas pani odwiedziła – zapewnia Halina Pajda przy pożegnaniu. I nie może się powstrzymać, by nie powiedzieć: – Tyle lat, a pani tak pięknie wygląda. – Wiecie, jaki komplement dzisiaj usłyszałam? – powie potem Maria do swoich braci. – Że stara baba i tak świetnie się trzyma – śmieje się. – Nieustannie w ruchu – mówi o Marii jej brat Jan, gdy siedzą w kuchni przy stole w jego krynickim mieszkaniu. – Ciągle gdzieś chodzi i chodzi, jakby nie mogła chwilę posiedzieć – dodaje. Jan nigdy nie uprawiał sportu, bo jak przyznaje, jest zbyt leniwy. Zresztą on tego jej saneczkarstwa nigdy nie lubił i nie rozumiał, co w tym takiego fascynującego. Ale wtedy, w 1958 roku, oczywiście był wśród publiczności. – Ogromnie się cieszyliśmy, kiedy wygrała – mówi. – Nikt się nie spodziewał, że uda jej się wywalczyć pierwsze miejsce. Triumf Polaków Podczas zawodów kilkadziesiąt lat temu Na sankach jeździła jak każde dziecko, bo przecież urodziła się w górach. W Andrzejówce, ma- łej wsi położonej w Beskidzie Sądeckim nad Popradem, między Muszyną a Żegiestowem. Ale w dzieciństwie o wiele bardziej fascynowały ją wyprawy ze starszym bratem Julianem do Muszyny albo Nowego Sącza. Szczególnie w 1945, gdy z Andrzejówki wyjeżdżali Łemkowie. – Julek odwoził ich do Nowego Sącza i okropnie chciałam z nim pojechać – wspomina. – Ale powiedział, że mnie nie zabierze, pojechał sam na dół wsią. Poleciałam za nim, górą, obok cerkwi, i wybiegłam na drogę. W końcu wziął mnie z sobą. Wysiedlenia głęboko zapadły w pamięć, tym bardziej że sama pochodzi z mieszanej rodziny. Ojciec był Łemkiem, matka Polką. – Gdy widziałam na stacji to straszne zatrzęsienie ludzi i zwierząt, te rozłąki rodzin… – urywa w połowie zdania. Tato zginął w Oświęcimiu, dlatego po wojnie ona i jej młodszy brat Jan zostali zabrani do domu dziecka w pobliskim Żegiestowie. Utworzonym w budynku sanatorium specjalnie dla sierot wojennych, których rodzice zginęli. – Dziadkowie wyjechali na Ukrainę, mama zachorowała, było biednie, więc zamieszkaliśmy w sierocińcu Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Tak się to nazywało – mówi. Szkoda jednak było pięknego żegiestowskiego sanatorium na dom dziecka. – Przenieśli nas na Śląsk. Później poszłam do technikum handlowego w Strzelcach Opolskich. Po ukończeniu szkoły przez krótki czas pracowała w Żaganiu, by wreszcie w 1952 roku wrócić w rodzinne góry. Zamieszkała w Krynicy. I zapisała się do klubu sportowego. – Zaczynałam od narciarstwa alpejskiego i klasycznego – opowiada. – Zresztą do dzisiaj lubię narty. Później była sekcja saneczkarska. – Moim trenerem był pan Witkowski. Wprowadził świetną atmosferę. Wszyscy razem dobrze się czuliśmy. Cudownie wspominam treningi, wyjazdy na obozy, zgrupowania kadry i zawody. To przyniosło efekty w 1958 roku. Krynickie mistrzostwa to był ogromny sukces polskich saneczkarzy. Złoto zdobył wtedy także Jerzy Wojnar, słynny pilot szybowcowy i saneczkarz Olszy Kraków oraz klubu w Zakopanem. Srebrne medale wywalczyli Ryszard Czy nie brakowało jej zjazdów, treningów i atmosfery zawodów, gdy w 1962 roku wyszła za mąż, zamieszkała w Czechosłowacji i porzuciła saneczkarstwo? – Na początku na pewno – mówi. – Potem już nie miałam czasu o tym myśleć, kiedy urodziły się dzieci. Mój mąż uważał, że to niebezpieczny sport, i nie chciał, bym go dalej uprawiała. Ślub odbył się w styczniu w Krynicy. – Było bardzo dużo ludzi. Ze Słowacji przyjechał cały autobus. Pojawił się też dyrektor KTH razem z żoną – opowiada. Nie mogła od razu wyjechać na Słowację. – Musiałam czekać, póki w ministerstwie w Warszawie nie wydano mi pozwolenia na wyjazd na stałe. Trwało to trzy miesiące – opowiada. Po mężu przyjęła słowackie nazwisko – Haszczakowa. Na Słowacji ukończyła studia pedagogiczne i pracowała w szkole jako nauczycielka. Urodziło się dwoje dzieci, starszy Grzegorz i młodsza Maria. Grzegorz mieszka w Preszowie, razem z żoną Gabrielą prowadzi biuro turystyczne. Często podróżuje po świecie. Maria wstąpiła do Zakonu Sióstr Służebniczek Bogurodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej w Dębicy. – Jako dziecko zawsze mnie pytała, kto w przyszłości zamieszka z rodzicami, ona czy Grzegorz – wspomina pani Maria. – Odpowiadałam, że jeśli wyjdzie za mąż za biednego, zostanie z nami, jeśli za bogatego, zostanie z nami jej brat. Teraz moja córka mówi, że wyszła za najbogatszego na świecie. Mimo iż po ślubie zamieszkała zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od swoich rodzinnych gór, okazało się, że to odległość bardzo trudna do przebycia. – Podróż ze słowackiego Sabinowa do Krynicy to była wielka wyprawa. Najbliższe przejście graniczne było w Zakopanem. Musieliśmy jechać cały dzień okrężną drogą. Dlatego z otwarcia przejścia w Leluchowie koło Muszyny chyba najbardziej cieszyłam się ja. Tor, na którym wygrywała tyle razy, od wielu lat popada w ruinę. Ocalała tylko dolna część i tam trenują saneczkarze. Jednak już niedługo ruszy w Krynicy budowa nowoczesnego toru saneczkowo–bobslejowego. Ma mieć 1846 metrów długości, będzie to pierwsza taka inwestycja w Europie Środkowo–Wschodniej. Nowoczesnych torów jest mało: cztery w Niemczech, dwa w USA oraz po jednym we Włoszech, Francji, w Austrii, Norwegii, Kanadzie i Japonii. Kolejny powstaje w Rosji. Jeśli powstanie w Krynicy, będzie mogła odrodzić się saneczkarska tradycja tego miasta. Stara, drewniana konstrukcja powstała w 1928 roku. W 1935 rozegrały się na niej mistrzostwa Europy, a po drugiej wojnie dwa razy mistrzostwa świata. EDYTA TKACZ 10 Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 LUDZIE I ICH PASJE Już od 13 lat tworzą swoje drzewo genealogiczne. W poszukiwaniu przodków Czaplińscy z Czaplina doszli do XIV w. Podróż do korzeni Setki godzin w Bibliotece Jagiellońskiej, wertowanie skryptów i herbarzy, żmudne poszukiwanie krewnych na niemal wszystkich kontynentach – poszukiwanie swoich korzeni to praca na lata dla kilku osób. Moda na genealogię ma coraz większą rzeszę zwolenników, ale to robota dla najcierpliwszych. Kazimierz zostaje wysłany do Krakowa do gimnazjum. Tam za namową kolegi Narcyza Jankowskiego zaciąga się do powstania w 1863 r. Potem wraca do Krakowa i zostaje urzędnikiem celnym. Tak powstaje linia krakowska Czaplińskich, bo Kazimierz zakłada tam rodzinę i z Emilią Popiel ma dziewięcioro dzieci – siedmiu synów i dwie córki. Jeden z nich Emil kończy uniwersyteckie studia, potem, pociągając za sobą brata Władysława, wstępują do Legionów. Z wojny wracają w stopniach oficerskich: Władysław – kapitana, a Emil – majora. W międzywojniu awansują do stopni podpułkownika i pułkownika. Po wybuchu II wojny światowej Władysław dostają się w ręce Sowietów i ślad po nim ginie. Emil z niemieckiej niewoli wraca i dożywa 84 lat. Alojzy Czapliński z Grybowa, absolwent prawa UJ i Akademii Ekonomicznej w Krakowie, już podczas studiów zagłębił się w gąszcz rodzinnych koligacji. Razem z kuzynami, Andrzejem Czaplińskim z Wrocławia i Januszem Czaplińskim z Lublina, poważnie zajęli się kopaniem w dokumentach jakieś 13 lat temu. Herb za uratowanie króla – W te wakacje z Andrzejem chcemy usystematyzować i uzupełnić wiedzę – mówi Alojzy Czapliński, potomek średniowiecznych rycerzy. – Herb naszym dalekim przodkom nadał Władysław Łokietek. Napadnięty w górskim wąwozie, został uratowany przez naszego przodka Stanisława. Potem z racji braku świadectw pisanych dokumentowanie przodków Czaplińskich jest utrudnione, a nici rodzinne porwane. Kompletne drzewo zaczyna się od Jana Czaplińskiego, ur. ok. roku 1600 dowódcy Lisowczyków, który za męstwo podczas walk w Prusach w latach 1625–1628 przeciw Szwedom był drugi raz herbowany. Otrzymał od króla odmianę herbową. Zamiast strusich piór na hełmie wstawiona została korona i zbrojne ramię z mieczem. Rodzinna duma – Poszukiwanie odsłania niezwykłą historię rodzinną, o której można opowiadać godzinami – uważa pan Alojzy. – W naszej rodzinie byli rycerze, profesorowie, urzędnicy celni, jezuici, masarze, kożusznicy, burmistrzowie, garncarze i kapelmistrze, stolarze i komendanci straży ogniowej. Ginęli na wojnach, w Oświęcimu, Katyniu, przepadali w Argentynie i innych zakątkach świata. Trudno to wszystko objąć, ale każdy odnaleziony to wielka radość. Daje jeszcze mocniejsze zakorzenienie w teraźniejszości i poczucie dumy. Czaplińscy herbu Drogosław wzięli swoje nazwisko od Czaplina w ziemi czerskiej na Mazowszu. W końcu XVII w. synowie Michała, potomka Jana Czaplińskiego, przenoszą się na Litwę. Dwóch z nich, Szymon i Michał, walczą w szeregach Wspomnień czar Alojzy Czapliński herbu Drogosław, nadanego jego rodzinie przez Władysława Łokietka FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI konfederatów barskich. Przyparci do granic Rzeczpospolitej konfederaci upadli, a bracia znaleźli schronienie w Grybowie. Tu zaczyna się opowieść o Czaplińskich nierozerwalnie związanych od tego czasu z Grybowem. Szymon i Michał kupują od właściciela dworu Hoscha nieużytki nad potokiem Strzylawka i tam zakładają rodziny, zamieniając miecz i konia na warsztat rzemieślniczy. Liczne potomstwo osiedlało się przy rodzicach, ziemię dzielono, ród potężniał. – Niedługo trzeba było czekać, aż urosło gęsto zaludnione przedmieście, zaścianek samych Czaplińskich – przypomina dzieje pan Alojzy, idąc wybrukowaną ulicą Węgierską. – Mateusz z żoną Teklą miał sześciu synów. Dwaj najstarsi poszli do szkół w świat, przy rodzicach zostali Piotr, Karol, Jan, Kazimierz. Jak wszyscy na przedmieściu żyli z roli i rzemiosła. Piotr był garncarzem i kapelmistrzem orkiestry, Karol, mój stryjek, masarzem i burmistrzem, Jan stolarzem i komendantem straży ogniowej. Tymczasem linia grybowska żyje sobie swoim rytmem do dziś i choć Grybów to już zupełnie inne miasteczko, pan Alek tak dużo o nim wie, że mógłby napisać encyklopedię grybowską. Alojzy Czapliński doczekał się trzech synów i wnuka. A na wakacje przyjadą do niego bratankowie Wojtek i Andrzej. Będzie im miał o czym opowiadać. Opowie im o Grybowie, którego już nie ma, pokaże stodoły z początku XIX wieku, powspomina o rybach łowionych narękę wgłębinach Strzylawki, poktórych nie ma dziś śladu, i nauczy kosić trawę tradycyjną kosą. Kupił taką specjalnie i sam naklepał. Chce, żeby młodsi choć trochę dotknęli bogatej przeszłości. RAFAŁ KAMIEŃSKI Stwórz swoje drzewo Jak stworzyć swoje drzewo genealogiczne? Zacznij od siebie, swoich rodziców, dziadków i rodzeństwa. Potem zajmij się wujkami i ciotkami. Aby uprościć gromadzenie danych, podziel drzewo na fragmenty. Możesz podzielić rodzinę wielopokoleniową na rodziny monogamiczne. Można użyć gotowych formularzy publikowanych np. na Genpolu. Trzeba spisywać wszystkie dodatkowe informacje. Ważne są miejsca i daty wszystkich ważnych wydarzeń. Każda drobna wskazówka może doprowadzić do większych pokładów informacji. Trzeba przejrzeć rodzinne archiwa. Wszelkiego rodzaju akty własności, legitymacje, pamiętniki, prasowe wycinki, publikacje. Przede wszystkim jednak rozmawiaj z rodziną i nie zapomnij zacząć od najstarszych. Oni pamiętają najwięcej. Sprawdź, czy ktoś już w rodzinie nie prowadzi podobnych badań. Razem zdziałacie więcej. Warto odwiedzić tych, co odeszli, i spisać informacje z nagrobnych tablic. Skorzystaj z internetu, czasem okazuje się pomocny. Z pomocą w tropieniu przyszłości przychodzi nowoczesna technologia. Dzięki amerykańskiej stronie www.ellisisland.org wiele osób znalazło ślady swoich bliskich. To cudowne źródło informacji. Zamieszczone są tam całe księgi pokładowe: imiona, nazwiska, kto płynął z jakiego kraju i dokąd, a bywa, że nawet stan zdrowia pasażera. Źródłem informacji mogą być bazy danych zawierające indeksy metrykalne, np. Genetekę, Przodkowie. com, Pomorskie TG. Więcej informacji szukaj na stronie Genealodzy. pl. Dlaczego genealogia jest dziś taka modna? Przed 1989 rokiem nikt specjalnie nie szczycił się szlacheckim pochodzeniem albo tym, że jest spadkobiercą właściciela fabryk, z wiadomych względów. Teraz jest inaczej, szukamy protoplastów, by poznać siebie i się samookreślić. Odkrywanie przeszłości to nie zajęcie dla kogoś, kto na siłę szuka swoich protoplastów wśród szlachty. Bo w genealogii najważniejsza jest prawda, a ta bywa czasem zaskakująca. Dla ludzi z fantazją Zakładamy winnicę Gdzie posadzić winorośl, jakie wybrać odmiany i jak o nie dbać, by mieć z nich pożytek. Dziś wszystko o zakładaniu przydomowej winnicy na Sądecczyźnie. Naszym czytelnikom doradza Ryszard Motawa, sądecki winiarz, właściciel doświadczalnej winnicy w Łazach Brzyńskich koło Jazowska. – Na Sądecczyźnie winnicę można założyć niemal wszędzie. Kluczem jest dobry dobór odmian do stanowiska. Tu służę pomocą. Testuję do naszych warunków klimatycznych około 130 odmian. Wiele już się sprawdziło. Bardzo dobre warunki do sadzenia winnych krzewów są w tradycyjnych rejonach sadowniczych – Łącko, Łososina, Łukowica. Ale odmiany o krótszym okresie wegetacji, które wcześniej dojrzewają, sprawdzą się i w chłodniejszych miejscach, jak okolice Muszyny czy Szczawnicy. Swoje krzewy sprzedawałem do Grywałdu, a to już przecież Podhale, gdzie nie ma takiego mikroklimatu jak na Sądecczyźnie. Trzeba pamiętać, by wybierać w miarę możności stanowiska słoneczne, bo winorośl to krzew ciepłolubny. Im więcej będzie miał słońca, tym lepsze i słodsze wyda owoce. Najlepsze są stoki o wystawie południowo–zachodniej. Nagrzane stoki oddają długo ciepło, a winorośl nie znosi gleb zimnych i podmokłych ani terenów wietrznych. Unikajmy kotlin i nisko położonych niecek, gdzie tworzą się mrozowiska. Przed sadzeniem winorośli zastanówmy się, jaką funkcję w ogrodzie ma ona pełnić. Czy zależy nam na dużych owocach? Czy wolimy wino, czy też soki? A może marzymy o bujnym pnączu porastającym altanę? Sadzonki można sadzić w październiku, ale najlepszym terminem zakładania plantacji jest wiosna. Rok wcześniej trzeba glebę nawozić wapnem. Bo z moich badań wynika, że większość naszych gleb jest zakwaszonych. Przy wiosennym sadzeniu krzewy mają czas się zakorzenić, a winorośl robi to bardzo szybko. W pierwszym roku nawet najbardziej odporne odmiany trzeba przy suszy takiej jak teraz podlewać. Na zimę korzenie wokół każdego młodego krzewu trzeba obsypać ziemią do wysokości 30 cm. Jeśli mamy odmiany mieszane i zmarzną, jest szansa, że odbiją z nowych pąków. Natomiast odmiany Vitis vinifera, czyli winorośli właściwej, są szczepione na odporniejszych podkładkach innych odmian. Gdy przemarzną, stracimy krzew. Trzeba poświęcić zatem im więcej zachodu. Sadząc na jesień, nie zaprawiajmy ziemi nawozami bogatymi w azot, bo niepotrzebnie przedłużymy wegetację i narazimy na mrozy. Krzewy posadzone wiosną, we wrześniu przechodzą w fazę spoczynku letniego i stopniowo drewnieją. Aby mieć w szpalerze fachowo posadzoną roślinę, trzeba w pierwszym roku uszczyknąć jej szczyt, gdy osiągnie 1,5 metra. To będzie podstawa przyszłego krzewu. Cięcia wiosenne przeprowadzamy, gdy ustąpią mrozy, ale jeszcze przed ruszeniem wegetacji. Warto również wyciąć wszystkie zbędne, cienkie gałęzie (tzw. pasierby) niepotrzebnie zagęszczające krzak oraz usunąć żółknące, chore liście, a także grona porażone chorobami grzybowymi. Ryszard Motawa testuje około 130 odmian. Jego wiedza poparta jest praktyką 17 lat pracy w winnicach Niemiec i Francji. Do sadzenia u nas w cieplejszych miejscach dobre są odmiany na wina: Regent, Rondo, Bianca. Do chłodniejszych okolic pan Ryszard poleca Aurorę, Casacade. Natomiast sprawdzone odmiany deserowe to Kodrianka, Arkadia, która posadzona przy ścianie może dać grona o wadze do 1,5 kg, i Festivee. Ceny sadzonek od 8 zł w górę. TEKST I ZDJĘCIE RAFAŁ KAMIEŃSKI REKLAMA REKLAMA 0131963/A/SUWPI REKLAMA 0127378/A/SUWPI REKLAMA OKN A Rolety, Żaluzje poszukujemy pracowników na stanowisko: MASARZ WYKRAWACZ MIĘSA 0111419/A/BABEW REKLAMA Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 11 0066924/A/SUWPI okna? drzwi? wysoka jakość w niskiej cenie Markizy Moskitiery Kontakt telefoniczny: 0600 033 017 lub 018 475 14 70 SKUP ZŁOMU REKLAMA 0102121/A/JANMIN ALU-MET hurtowe ceny! tel. 018 443 84 79 * transport REKLAMA 0096017/A/BABEW Montaż - Serwis - Sprzedaż •Klimatyzacja pomieszczeń •Klimatyzacja postojowa •Lodówki samochodowe •Części chłodnicze P.H.U. „MET-COOL” Nowy Sącz, ul.Krakowska 21 Tel. 018 443 16 66, 0600 880 204 www.metcool.pl REKLAMA 0135052/A/JANMIN REKLAMA 0135461/A/JANMIN REKLAMA 0135368/A/JANMIN REKLAMA 0135063/A/JANMIN •Producent galanterii betonowej •Beton towarowy + gruszki + pompa •Laboratorium i certyfikowana zakładowa kontrola produkcji 33-300 Nowy Sącz, ul.Krakowska 92 tel.: 018/4430561, 4431063, kom.507115027, 509330016 fax: 0184430561 REKLAMA 0135054/A/JANMIN Ginekolog - położnik Ortopeda Urolog Endokrynolog Dermatolog Laryngolog Alergolog Neurolog Okulista Chirurg Internista Medycyna pracy GRATIS REKLAMA 0134192/A/SUWPI 0135046/A/JANMIN www.duet-szafy.pl MA ATPHU REKLAMA 0119069/A/BABEW REKLAMA 0119352/A/BABEW 0131281/A/SUWPI Nowy Sącz (obok Pasoń Meble) NA KAŻDĄ KIESZEŃ! SZYBKA POŻYCZKA GOTÓWKOWA ZAMIEŃ DROŻSZE KREDYTY NA JEDEN Z NIŻSZĄ RATĄ. OFERTY WIELU DOBRYCH BANKÓW! Nowy Sącz, ul. Nawojowska 16, Tel. 018 444 28 28 Tarnów, ul. Krakowska 73 A, Tel. 014 621 16 53 REKLAMA REKLAMA REKLAMA 0126889/A/JANMIN REKLAMA 0093610/A/SUWPI OKNA Firma produkcyjno - handlowa REKLAMA 0130879/A/SUWPI REKLAMA 0104286/A/JANMIN REKLAMA 0115012/C/BANBE DRZWI •duża dyspozycyjność (praca w terenie), •duża samodzielność •gotowość do odbywania częstych podróży służbowych, •prawo jazdy kat B •doświadczenie handlowe będzie dodatkowym atutem •satysfakcjonujące wynagrodzenie, •możliwość rozwoju, •pracę w miłej atmosferze CVproszę przesyłać na adres [email protected] REKLAMA 0098686/A/SUWPI Nowy Sącz ul.Siemiradzkiego 9 tel.01844219 97 kom.502458992 REKLAMA 0088194/A/JANMIN budujemy pod klucz •inst.: CO, elektr., wod.-kan.•systemy dociepleń, systemy solarowe Nowy Sącz, ul.Żywiecka 13 tel./fax 18 441 72 96, kom. 609 333 008 [email protected] www.marko.sacz.pl REKLAMA 0124892/A/SUWPI KURSY OCHRONY REKLAMA 0087752/A/BABEW P RO M O C JA ! 19 90 Autoryzowany Partner: ul. Tarnowska 39, 33-300 Nowy Sącz tel. 018 444-36-60. e-mail: [email protected] Promocja trwa od 16 czerwca do końca sierpnia i obejmuje bramy segmentowe LPU z przetłoczeniami poziomymi, o wymiarach: szer. 250 x wys. 212,5 cm. 12 REKLAMA Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 REKLAMA 0131546/A/BABEW Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 13 Kibic Sandecji proponuje społeczną zbiórkę pieniędzy Stówa dla klubu? kładkę sympatyków Sandecji na rzecz klubu w wysokości po 100 złotych proponuje Zbigniew Szewczyk, sympatyk piłkarskiego zespołu. Do naszej redakcji przysłał list, w którym deklaruje, że będzie pierwszą osobą, która wpłaci do kasy wspomniane pieniądze. Szewczyk liczy na to, że uda się zebrać pół miliona, które stanowić będzie poważny procent w budżecie na nowy sezon. Senator Stanisław Kogut i Jarosław Wróblewski, prezes Stowarzyszenia Kibiców Sandecji, popierają pomysł, ale obawiają się, że trudno będzie zebrać 5 tysięcy osób chętnych do wyłożenia po 100 złotych. – Pomysł Szewczyka jest godny uwagi, ale chyba zbyt optymistyczny – mówią. „Jestem wiernym kibicem Sandecji od 1952 roku – pisze S Jarosław Wieczorek, od nowego sezonu piłkarz Jastrzębia-Zdroju? FOT. DARIUSZ GRZYB Rozmawiali z trenerem, wzięli zawodnika o I–ligowego GKS Jastrzębie przymierzano trenera Mirosława Hajdo. Zamiast szkoleniowca Kolejarza w tym śląskim klubie występować będzie piłkarz drużyny ze Stróż Jarosław Wieczorek. Zawodnik od kilku dni uczestniczy w treningach jastrzębskiej drużyny prowadzonej przez Jerzego Wyrobka. – Nie mam jeszcze podpisanej umowy z GKS – zastrzega Wieczorek. – Ale wszystko wskazuje na to, że zostanę w tym klubie. Trenuję i rozmawiam z działaczami. Przypomnijmy, że Wieczorek ma za sobą grę w Odrze Wodzisław Śląski oraz Koronie Kielce. W Kolejarzu Jarek miał wszystkie należności regulowane na czas, bo to klub stabilny finansowo, czego niestety nie da się powiedzieć o Jastrzębiu–Zdroju. Do tego grał w pierwszym składzie Koleja- D rza. Co więc skłoniło go do wyjazdu z Małopolski? – Do gry w Jastrzębiu przekonują mnie tylko występy w wyższej klasie rozgrywkowej. Kolejarz awansował do drugiej ligi, a GKS gra w pierwszej – dodaje Wieczorek. – Finansowo na pewno jest lepiej w Kolejarzu. Przed sezonem sporo mówiło się na temat zatrudnienia w GKS Jastrzębie Mirosława Hajdo. W śląskiej prasie pojawiły się już nawet teksty informujące o tym, że od nowego sezonu poprowadzi on zespół z Jastrzębia. Tymczasem Hajdo spokojnie odpowiadał, że na pierwszym miejscu stawia drużynę ze Stróż. I tak się stało. We wtorek trener Mirosław Hajdo nie poprowadził co prawda zajęć zKolejarzem (odbierał licencję szkoleniową), ale już dzień później zabrał się za trening. DARIUSZ GRZYB Po awansie do II ligi nadal mierzą wysoko G Cheikh Tidiane Niane, którzy związali się z Kolejarzem rocznymi kontraktami. Ibrahim jest doskonale znany na naszym terenie. Był bowiem piłkarzem Glinika/Karpatii Gorlice, ale zapytany o ten klub, niezbyt chętnie się wypowiada. Można sądzić, że nie był to dla niego najlepszy okres w przygodzie z piłką. W Kolejarzu ma być zupełnie inaczej. Zauważyliśmy również, że z drużyną Kolejarza Stróże ćwiczą ponadto młodzieżowy bramkarz Piotr Towarnicki ma takich problemów finansowych jak wielkomiejski, liczący 85–tysięcy mieszkańców Nowy Sącz. Władze miasta opracowują wielkie programy promocji miasta dla przyciągnięcia turystów i inwestorów. Sandecja dała władzom miasta jak na przysłowiowym talerzu doskonałą promocję w postaci rozgrywek drugiej ligi. Trzeba zrobić wszystko, aby klub spłacił zadłużenie i otrzymał licencję na udział w rozgrywkach”. Zbigniew Szewczyk proponuje: „A może by tak pomóc Sandecji w postaci honorowej i dobrowolnej składki sympatyków zasłużonego klubu sportowego. Na przykład 5 tysięcy sympatyków złoży się po 100 złotych – da to pół miliona złotych. Ja już zarezerwowałem tę w sumie symbo- Piłkarze Sandecji znajdują się na utrzymaniu miasta, czy wkrótce będą również na utrzymaniu kibiców FOT. DARIUSZ GRZYB Kolejarz wzmacnia szeregi hańczyk, Senegalczyk, Słowacy, Serb – takie międzynarodowe towarzystwo zamierza mieć w swojej kadrze zespół beniaminka Iligi Kolejarza Stróże. Do Kolejarza przychodzą od nowego sezonu: Jarosław Kandyfer, Michał Gryźlak i Rafał Zawiślan, wszyscy z Sandecji Nowy Sącz. Co prawda nie podpisali oni jeszcze umowy, ale ma to nastąpić za tydzień. Nowymi zawodnikami będą występujący dotychczas w Kmicie Zabierzów Ghańczyk Ali Ibrahim i Senegalczyk do naszej redakcji Zbigniew Szewczyk. – A więc to już 56 lat, czyli trochę więcej niż połowa historii klubu, którego dopinguję. Cieszę się bardzo, że przed jubileuszem 100–lecia drużyna awansowała do drugiej ligi. Radość moją zmąciły informacje o kłopotach klubu wynikające z zadłużenia. Miasto Nowy Sącz przeżywające podobno rozkwit może wyasygnować dla Sandecji półtora miliona. To mało. Wiem, że od kilku lat klub bezskutecznie poszukuje bogatego sponsora”. Zbigniew Szewczyk pisze dalej: „To jest wstyd dla władz miasta (niedawno wojewódzkiego), że małe miasteczko Muszyna ma mistrza Polski w siatkówce kobiet, a gminny Klub Sportowy Kolejarz Stróże wprowadził drużynę do drugiej ligi i nie z Arki Gdynia, najskuteczniejszy napastnik Glinika/Karpatii Gorlice i czwartej ligi Rafał Gadzina, utalentowany junior Grybovii Jakub Niepsuj (ostatnio w juniorach Sandecji, debiutował i w seniorach tego klubu) i Kamil Thiel z UKS SMS Łódź. Wkrótce na testy przyjadą Słowacy i Serb. Sztab szkoleniowy klubu ze Stróż został powiększony o Józefa Stefanika, prowadzącego ostatnio Igloopol Dębica. To ojciec piłkarza Kolejarza – Marcina. (DG) TRENERZY Z LICENCJAMI Jarosław Araszkiewicz i Mirosław Hajdo, szkoleniowcy prowadzący odpowiednio Sandecję i Kolejarza Stróże, odebrali w Polskim Związku Piłki Nożnej licencje uprawniające ich do prowadzenia II–ligowych zespołów. Oba sądeckie kluby powinny zagrać w tej klasie rozgrywkowej. Powinny, bo los Sandecji nie jest jeszcze jasny w związku z degradacją Korony Kielce. Decyzje muszą zapaść szybko. Jeszcze w tym miesiącu nastąpi inauguracja II ligi. (DG) liczną kwotę – deklaruje nasz Czytelnik. O zdanie na temat propozycji Zbigniewa Szewczyka zapytaliśmy senatora Stanisława Koguta i kibiców. – Na pewno jest to jakieś rozwiązanie i dobry pomysł – odpowiada senator. – Tylko czy znajdzie się aż pięć tysięcy osób chętnych do wyłożenia po 100 złotych? Jeżeli ktoś ma w rodzinnym budżecie 800 czy 1000 złotych, to ta kwota stanowi poważną sumę w wydatkach, bynajmniej niesymboliczną. Głos zabrał też Jarosław Wróblewski, prezes Stowarzyszenia Klubu Kibica Sandecji. Członkowie tego Stowarzyszenia składają się miesięcznie po 10 złotych, proponowana przez Szewczyka suma jest 10 razy większa. – Pomysł pana Szewczyka jest ciekawy – mówi Wróblewski. – Obawiam się jedynie, czy znajdzie się aż tylu chętnych do wyłożenia stu złotych. Pięć tysięcy osób to duża liczba, tym bardziej że na mecze Sandecji chodzi po 2000 osób. Sporo kibiców wyjechało za granicę, wielu nie przychodzi na stadion z różnych powodów. Jeżeli ten pomysł zostałby odpowiednio nagłośniony i, co najważniejsze, pewne osoby przyrzekłyby, że pieniądze te nie będą zmarnowane, to warto poprzeć taką ideę. Piłkarze Sandecji rozpoczęli już przygotowania. Inauguracja ligi nastąpi pod koniec miesiąca. A później drużynę czekają długie, nawet i 700–kilometrowe, wyjazdy. Przy tym wciąż nie jest jasne, czy degradacja Korony Kielce nie spowoduje degradacji Sandecji. W tej sprawie wciąż brak ostatecznego rozstrzygnięcia, choć ani kibice, ani działacze nie dopuszczają myśli, by sądecki klub poniósł konsekwencje związane z nadużyciami w Koronie. DARIUSZ GRZYB Senegalczyk pomoże Glinikowi Gorlice TRANSFERY ądeczanin Maciej Korzym, zamiast w Turcji, jak ostatnio głosiły ogólnopolskie media, podpisał kontrakt z Odrą Wodzisław Śląski. Piłkarz został wypożyczony z warszawskiej Legii, gdyż trudno byłoby mu w nowym sezonie przebić się do pierwszego składu tego klubu. Z innych ciekawostek odnotujmy, że trener Marian Tajduś z Tymbarku otrzymał wstępną propozycję ze Stali Rzeszów, III–ligowego zespołu, który na finiszu nie zakwalifi- S kował się do nowej drugiej ligi. Tajduś znajduje się również w kręgu zainteresowania Glinika/Karpatii Gorlice. W gorlickim klubie ciągle nie podjęto decyzji w sprawie szkoleniowca. Skoro mowa o Gliniku, pierwszym nowym zawodnikiem, który podpisał kontrakt w tym klubie przed III–ligowym sezonem, jest 22–letni Senegalczyk Mouhamadou Traoré. Dzisiaj na zajęcia przyjedzie Konrad Podobiński, ostatnio grający w Zagłębiu Sosnowiec – Młodej Ekstraklasie. (DG) 14 Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 Sądeccy motocykliści próbują podbić Europę Dwieście na godzinę N Hokeiści KTH znają już termin rozpoczęcia ligi. Pozostaje im teraz dobrze przygotować się do sezonu FOT. DARIUSZ GRZYB Krynicki hokej stawia na młodych wychowanków N iemal bez echa przeszło walne zgromadzenie członków Klubu Sportowego KTH Krynica Zdrój. W skromnym gronie spotkali się działacze, delegacja drużyny z trenerem Markiem Bialikiem i kilku sympatyków. Z uwagą czekano na głos w sprawie finansów KTH. Mimo wielu trudności ostatni rok udało się zamknąć na plusie, co należy uznać za sukces. Wielką pomoc okazali sponsorzy i osoby wspierające działalność klubu. Trwają rozmowy ze sponsorami w sprawie pozyskania kolejnych firm do współpracy. Na walnym rozmawiano też o nowym sezonie. Wiadomo, że zespół, który przystąpi do rozgrywek, będzie miał poważnie zmieniony skład kadrowy. Zdecydowaną większość stanowić będą wychowankowie. To właśnie na nich opierać się będzie ze- spół prowadzony przez Marka Bialika. W KTH znajdzie się trzech zawodników bardzo dobrze znanych w uzdrowisku, są to Adrian Chabior (ostatnio grający w Zagłębiu Sosnowiec), bramkarz Daniel Kachniarz (ostatnio w Toruniu) i Mateusz Dubel (ostatnio Cracovia). Wymienieni stanowić będą solidne wzmocnienie drużyny. W kadrze krynickiego klubu dojdzie także do ubytków. Dwóch hokeistów – Robert Brocławik i Artur Zieliński – podpisało nowe kontrakty w Sanoku, młody obiecujący bramkarz Nikifor Szczerba i Tomasz Cieślicki przenieśli się do Krakowa, Kamil Pawlik i Bartłomiej Pociecha trafią do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu. Klubów szukają Marcin Hak i Michael O’Donnell. DARIUSZ GRZYB a torze wyścigowym Grand Prix w czeskim Brnie zadebiutowała Sądecka Grupa Motocyklowa w składzie: Paweł Górka, Michał Czup i Mariusz Migacz. Nasi motocykliści wzięli udział w Memoriale Frantiśka Stastneho, zaliczanym do mistrzostw Polski i mistrzostw Europy. – Stanęliśmy do walki z najlepszymi zawodnikami w Europie. Ranga zawodów była wysoka, podobnie jak i poziom – mówi Mariusz Migacz. Sądeczan prześladował jednak pech. W pierwszym dniu Michałowi pękła uszczelka i wyciekł olej, ale dzięki pomocy Marka Szkopka z teamu Dialog udało się uporać z awarią. W drugim dniu podczas treningu Paweł i Michał zaliczyli wywrotki (na tym samym okrążeniu) i uszkodzili motocykle. – Mimo że udało się nam przygotować motory do kwalifikacji, od których zależał start w głównym wyścigu, niestety wyścig uniemożliwiła nam pogoda – dodaje Migacz. Po dwóch godzinach, kiedy przestało padać, sądeczanie przygotowali się do drugiego etapu kwalifikacji i jedynej szansy na start w wyścigu głównym. W kwalifikacjach wzięło udział 68 zawodników z całej Europy. Do startu głównego zakwalifikowano 53, w tym całą naszą ekipę. – Już to można było uznać za sukces. Przy tak wysokim poziomie zawodów znaleźliśmy się wśród najlepszych – dodaje Migacz. Jako ciekawostkę podajmy, że ostatnim motocyklistą, który zakwalifikował się do głównych zawodów, był wspomniany Mariusz Migacz, który wygrał zaledwie o sekundę z utytułowanym Czechem Jirzim Kozelką z ACCR MS Racing. Beskid zagra w I lidze? Niespodziewana szansa dla nowosądeckich piłkarek ręcznych J erzy Gasparski, prezes Klubu Sportowego Beskid Nowy Sącz, poinformował nas, że istnieją duże szanse na to, że klub awansuje do pierwszej ligi. Beskid po spadku z pierwszej ligi borykający się z kłopotami finansowymi i kadrowymi grał szczebel niżej. Młode dziewczęta przed nowymi rozgrywkami postawiły przed sobą ambitne plany. Tymczasem decyzja Związku może sprawić, że o awansie Nowy Sącz dowie się już za kilka dni. Prawdopodobnie powstaną dwie pierwsze ligi: północ i południe. To bardzo rozsądna decyzja z ekonomicznego punktu widzenia. Zespoły z południa nie będą już musiały jeździć na północ, aby rozgrywać swoje mecze. Najdalszymi wyjazdami byłyby podróże w okolice Warszawy i Kielc. Beskid zyska w tym przypadku awans. Nowy sezon rozpocznie w pierwszej lidze. – Sportowo jesteśmy przygotowani na grę w wyższej klasie rozgrywkowej – zapewnia Gasparski. – Mamy ciekawy młody zespół, który poprowa- dzi trener Włodzimierz Strzelec. W kadrze Beskidu zapowiada się poważna zmiana kadrowa. Katarzyna Wańczyk, młodzieżowa reprezentantka Polski, szybka skrzydłowa, otrzymała propozycję gry w klubie w stolicy i prawdopodobnie tam przeniesie się na studia. W najbliższym czasie spodziewane jest też zebranie w Beskidzie. Słychać głosy, że klub poszerzy swoją działalność o nową sekcję... (DG) Niewątpliwie „czarnym koniem” wyścigów miał być Paweł Górka, prowadzący w klasyfikacji generalnej mistrzostw Polski. Niestety, podczas jazdy na trzecim okrążeniu będącemu w ścisłej czołówce Pawłowi odmówiła posłuszeństwa skrzynia biegów, co uniemożliwiło mu ukończenie wyścigu, a tym samym miejsce na podium. Pomimo kłopotów Paweł znajduje się nadal w pierwszej trójce w klasyfikacji generalnej mistrzostw kraju, co jest niewątpliwie dużym sukcesem tego utalentowanego zawodnika. O sporych postępach może mówić również Michał Czup, startujący po raz pierwszy w klasie Rooki (wcześniej klasa Pretendent). W rywalizacji mistrzostw Europy zajął 21. miejsce, a w mistrzostwach kraju jest 7. Mariusz Migacz startujący również po raz pierwszy w Rooki ukończył wyścig na 43. miejscu w mistrzostwach Europy, a 17. w mistrzostwach kraju. – Na pewno można było uzyskać lepsze wyniki, ale stres, pogoda i niepowodzenia z motocyklami nie pozostały bez wpływy na samopoczucie naszych kierowców wyścigowych. Niemniej start w Brnie należy uznać za bardzo udany – dodaje Mariusz Migacz. Za tydzień sądeccy zawodnicy wystartują w Poznaniu w czwartej rundzie mistrzostw Polski i teraz zacznie się walka o punkty. Dzięki naszej sądeckiej trójce w świecie wyścigów motocyklowych zaczęto mówić o Nowym Sączu. To niewątpliwy sukces naszego miasta. Nowy Sącz ma dwóch zawodników w czołówce mistrzostw Polski w klasie Rooki 1000. Niewiele jest klubów w Polsce, które mogą się tym pochwalić. Najlepszy czas na torze w Brnie osiągnął Alex HOKEJ Działacze Krynickiego Towarzystwa Hokejowego postanowili zrezygnować w tym roku z udziału w rozgrywkach Pucharu Polski. Ma to na celu ograniczenie wydatków i skupienie się tylko na ligowej rywalizacji. W Krynicy podkreślają, że walka o awans do ekstraligi hokeja na lodzie jest najważniejsza. Powrót do krajowej elity trwa od dwóch lat. Może najbliższy sezon będzie tym udanym i przełomowym? (DG) Yoonga. Jego wynik to 1min 47 sek. Najlepszym polskim zawodnikiem jest Paweł Szkopek – 1,58. Wyniki sądeczan: Paweł Górka – 2,14, Michał Czup – 2,18, Mariusz Migacz – 2,34. Szybkości uzyskiwane na torze w Brnie plasują się w granicach 102–290 km/h. Mariusz Migacz poinformował nas, że wszyscy sądeccy motocykliści opłacają sprzęt oraz starty z własnych pieniędzy. Jest to niezwykle drogie hobby. Prowadzone są rozmowy z firmami w sprawie sponsoringu. DARIUSZ GRZYB Na pierwszym planie sądeczanie, motocyklowi uczestnicy mistrzostw Polski i Europy FOT. ARCHIWUM Emocje rozpoczną się we wrześniu HOKEJ D ziewięć zespołów, w tym KTH Krynica Zdrój, wystąpi w nowych rozgrywkach pierwszej ligi hokeja na lodzie. Inauguracja nastąpi 20 września. Najpoważniejszym kandydatem do awansu jest Unia Oświęcim, spadkowicz z PLH. Stawkę uzupełnia siedem drużyn z ubiegłego sezonu oraz dwie nowe: rezerwy Cracovii i gdańskiego Stoczniowca. Wycofały się natomiast rezerwy Naprzodu Janów. Sezon zasadniczy oficjalnie rozpocznie się 20 września, ale wcześniej cztery spotkania awansem rozegrają hokeiści SMS IPZHL. Mecze przełożono z grudnia ze względu na przygotowania i udział reprezentacji U–20 wmistrzostwach świata. Liga potrwa do 26 października. Później będzie dwutygodniowa przerwa, a po niej hokeiści powrócą na lód 15 listopada. Zakończenie sezonu zasadniczego nastąpi w połowie lutego. Zaraz po tym zespoły przystąpią do rozgrywek play–off. Mistrza pierwszej ligi poznamy w połowie marca przyszłego roku. KTH rozpocznie sezon meczami u siebie. 20 września zmierzy się z UKS ZSME Sosnowiec. (DG) Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 15 Muszyna okazała się bardziej atrakcyjna od Japonii, Rosji czy Niemiec Kadrowe roszady it transferowy w Muszynie. Joanna Kaczor, znajdująca się na trzecim miejscu wśród najlepiej punktujących zawodniczek po dwóch weekendach World Grand Prix (98 pkt) za Turczynką Tokatlioglu Seda (117) i Chinką ZhaoRuirui (100), podpisała dwuletni kontrakt z Muszynianką Fakro Muszyna. Prezes i zarazem trener muszyńskiego zespołu Bogdan Serwiński nie ukrywa, że ten transfer planowano od dawna. – Obserwowaliśmy postępy, jakie Aśka czyniła, grając w USA. Podczas Grand Prix we Wrocławiu upewniliśmy się, że nasz wybór był bardzo dobry. Kaczor należała do grona najlepszych zawodniczek polskiej kadry. Propozycja z Muszynianki Fakro nie była jedyną dla Jo- H Marlena Mieszała i jej syn Michał zapamiętali niezwykle serdecznie muszyński klub, działaczy i kibiców FOT. DARIUSZ GRZYB Marlena Mieszała z żalem żegna się z Muszyną arlena Mieszała spędziła pięć lat w uzdrowisku. Z gór przenosi się nad morze. Będzie występować w Gedanii Gdańsk. Była kapitan muszyńskiego klubu z sentymentem rozstaje się z Muszyną. – Nie mówię, że już nigdy nie zagram w Muszyniance Fakro. Kto wie, może jeszcze kiedyś tutaj wrócę? – Chciałabym serdecznie podziękować tym wszystkim osobom, które mi dobrze życzyły, ale i tym, które nie były mi przychylne. Muszynę zachowam niezwykle miło w swoim sercu. Przede wszystkim chcę podziękować niani Michała Angelice Jurczyńskiej i jej rodzinie. To moja serdeczna przyjaciółka. Brakuje mi słów, aby opisać to wszystko, co teraz czuję, kiedy przyszło nam się rozstać. Małgorzata Mirek ze szkoły, do której uczęszczał mój syn, kibice i pani Marysia przeżywająca emocjonalnie każdy nasz mecz – to M kolejne osoby, którym chcę podziękować. Marlena nie ukrywa, że jest jej przykro, że nie zdążyła osobiście pożegnać się z prezes Muszynianki Marią Janas. – Od pani prezes wiele się nauczyłam, wiele jej zawdzięczam, podobnie jak klubowi, dyrektorowi Grzegorzowi Jeżowskiemu i prezesowi Bogdanowi Serwińskiemu. Pięciu wspólnie spędzonych lat nie da się wymazać z pamięci. To były dla mnie piękne lata. Zawodniczka stonowała swoje nastroje. Jeszcze nie tak dawno czuła żal, że w klubie podziękowano jej za dalszą współpracę. – Wiem, że w życiu następują zmiany i kiedyś musiał nastąpić koniec mojej gry w Muszynie. Żegnam się z tym miastem, ale i cieszę, że trafiłam do Gdańska, klubu stabilnego finansowo. DARIUSZ GRZYB anny Kaczor. Otrzymała bowiem oferty z Rosji, Włoch, Niemiec, a nawet Japonii. Do tej rywalizacji przystąpiła też Gwardia, ostatni klub zawodniczki, ale bez powodzenia. W Muszyniance Fakro Kaczor czeka trudna walka o miejsce w pierwszej szóstce. Bogdanowi Serwińskiemu udało się zmontować niezwykle silny zespół, w którym żadna z zawodniczek nie może być pewna gry od początku danego spotkania. – To podniesie rywalizację w zespole – mówi szef klubu. W przyszłym sezonie w Muszyniance Fakro grać będzie druga libero – Monika Targosz z Wisły Kraków. Jest to zawodniczka, którą od dziecka zna drugi trener „mineralnego” klubu Ry- Dzisiaj wieczorem siatkarki Muszynianki Fakro poznają swoje rywalki w Lidze Mistrzyń. Skład „mineralnych” jest silniejszy niż dwa lata temu. Czy sukcesy będą większe? FOT. DARIUSZ GRZYB MIODOWY MIESIĄC Losowanie Ligi Mistrzyń Zawodniczki chcą do Turcji albo do Hiszpanii. Trener woli Włoszki zisiaj w wiedeńskim Ratuszu odbędzie się uroczysta ceremonia losowania poszczególnych grup Ligi Mistrzyń. Do Austrii udała się delegacja mistrza Polski Muszynianki Fakro Muszyna. My skontaktowaliśmy się z Aleksandrą Jagieło (panieńskie nazwisko Przybysz), kapitanem „mineralnego” zespołu, pytając o losowanie. – Na pewno wylosowanie którejś z włoskich drużyn nie byłoby dla nas dobre. To zespoły niezwykle silne. Życzyłabym sobie natomiast, abyśmy D trafiły na Turczynki, chociaż i w tamtejszych klubach poczyniono spore wzmocnienia. Jeżeli chodzi natomiast o połączenie gry z turystyką, to byłabym całym sercem za tym, abyśmy trafiły na Hiszpanki. W tym kraju jeszcze nie byłam, więc nadarzyłaby się znakomita okazja do poznania tamtych pięknych terenów. Co ciekawe, życzenia przed losowaniem naszej kapitan są dokładnie odwrotne niż trenera Bogdana Serwińskiego. On marzy o wylosowaniu Włoszek, natomiast chce szard Litwin. Jego zdaniem siatkarka ta zasługuje, by dać jej szansę gry w wyższej klasie rozgrywkowej. Na razie Monika będzie jedynie zmienniczką Marioli Zenik, najlepszej libero w kraju. Dwie pozostałe nowe siatkarki to Milena Rosner z Foppy Bergamo oraz Ivana Plchotova, ostatnio występująca we włoskim Unicom Kerakoll Sassuolo. 28–letnia Rosner po dwóch latach wraca do uzdrowiska. Po wyjeździe z Muszyny związała się z hiszpańską Teneryfą Marichal. Milena już przed rokiem była chętna do powrotu do Muszynianki Fakro. Wówczas nie podpisano stosownego porozumienia. W styczniu nawiązano ponownie kontakt. uniknąć gry z tureckimi drużynami... Aleksandrę Przybysz zapytaliśmy także o poczynione ostatnio wzmocnienia w muszyńskim klubie. – Cieszę się, że działacze pozyskali wartościowe zawodniczki. Przed nami bardzo długi sezon – gra w Lidze Mistrzyń, Pucharze Polski i Lidze Siatkówki Kobiet. Znam dobrze Czeszkę Ivanę Plchotovą to bardzo dobra siatkarka, która w lidze włoskiej była wysoko ceniona za swoją grę. Aleksandra Jagiełło, bardziej znana pod panieńskim nazwiskiem Przybysz, kapitan siatkarek Muszynianki Fakro, miodowy miesiąc spędzi w Bułgarii. Zawodniczka, wykorzystując przerwę w ligowych spotkaniach, korzysta z uroków wakacji. W Muszynie ostro pracują za to dyrektor klubu Grzegorz Jeżowski i prezes Bogdan Serwiński. Dopinane są rozmowy m.in. ze sponsorami, ustalane szczegóły gry w nowym sezonie. DARIUSZ GRZYB (DG) Trener Serwiński nie ukrywa, że liczy na doświadczenie siatkarki i jej ogranie w zagranicznych ligach. Nową postacią w Muszyniance Fakro będzie środkowa Ivana Plchotova. Czeszka grała we włoskim Kerakoll Sassuolo. To jedyna zagraniczna siatkarka w drużynie Muszynianki. – Ivana mówi po polsku, a ja biegle posługuję się słowackim w mowie i piśmie – zaznaczał ostatnio Serwiński w jednym z wywiadów. – Nie będzie problemów z komunikacją. Nowe siatkarki zastąpią opuszczające zespół Marlenę Mieszałę (wybrała grę w Gedanii Gdańsk), Agatę Karczmarzewską (AZS Białystok) i Gabrielę Wojtowicz (Farmutil Piła). Celem Muszynianki w tym sezonie oprócz obrony tytułu mistrzowskiego będzie również osiągnięcie jak najlepszego wyniku w rozgrywkach Ligi Mistrzyń i Pucharze Polski. Na koniec wspomnijmy o innych siatkarkach, które znajdowały się na liście życzeń „mineralnego” klubu. Muszynianka Fakro na pozycję środkowej chciała pozyskać Eleonorę Dziękiewicz z Winiar Kalisz, ale nie była w stanie przebić oferty z Bielska. Duży wpływ na transfer Dziękiewicz miał i trener Igor Prielożny, za którym siatkarka podążyła z Kalisza do Bielska–Białej. Drużyna z uzdrowiska chciała także sprowadzić Marię Liktoras. Rozmawiano i z Anną Woźniakowską z Winiar. Siatkarka ta była chętna do zmiany klubu, ale w Muszynie ostatecznie nie wylądowała. Nie udało się także porozumieć z Anną Barańską, która podobnie jak Dziękiewicz zamieniła Kalisz na Bielsko–Białą. DARIUSZ GRZYB Bielsko będzie nam poważnie zagrażać RYWALE MUSZYNY ywale Muszynianki Fakro kompletują skład. Trener Igor Prielożny, który od nowego sezonu będzie pracował w BKS Aluprof Bielsko–Biała, poczynił transfery. Z poprzedniego klubu Winiar Kalisz sprowadził cztery zawodniczki: Helenę Horkę, Eleonorę Dziękiewicz, Annę Barańską i Agatę Sawicką. Przychodzą ponadto Berenika Tomsia R z Gedani i Katarzyna Skorupa z Farmutilu Piła. W Pile nowe zawodniczki to Joanna Frąckowiak z AZS AWF Poznań, Gabriela Wojtowicz z Muszynianki Fakro, Paulina Maj i Edyta Kucharska, obie z Aluprof Bielsko–Biała. Borykające się z problemami finansowymi Winiary sprowadziły Anitę Chojnacką, Dominikę Sieradzan i Ewelinę Toborek z Gwardii Wrocław. (DG) 16 REKLAMA Gazeta Krakowska piątek 4 lipca 2008 REKLAMA 0130335/A/PACDO