List do Polski-z archiwum ks. Ireneusza Kliche
Transkrypt
List do Polski-z archiwum ks. Ireneusza Kliche
Castelli 30.03.2005 Drodzy Przyjaciele! Na początku wszystkich Was Serdecznie pozdrawiam! Trwając w radości Zmartwychwstania, chciałbym na chwilę powrócić do dnia moich pierwszych urodzin w Argentynie! Był to naprawdę szczęśliwy dzień – zaczął się od miłych telefonów zaraz po północy! W skrzynce pocztowej czekało na mnie mnóstwo listów, podobnie w mailowej! Po południu pojechałem do jednej z kaplic, niedaleko Castelli odprawić Mszę Świętą. O 20.00 była zapowiedziana Msza Święta w parafii w intencji wszystkich Kobiet. Słyszałem też o „kanaście” z okazji moich urodzin.( każdy coś przynosi i wszyscy się dzielimy). Do Kościoła przyszło nawet sporo ludzi, głównie kobiet. Ja przewodniczyłem, a Jose-Luis powiedział kazanie. Po Mszy Świętej w zakrystii zrobił się tłok, wszyscy zaczęli mi składać życzenia i pytali, gdzie będzie kolacja! Nie miałem zielonego pojęcia-mówiłem: trzeba zapytać nowego Proboszcza! Nie trwało długo i już były stoły na dworze, krzesła i powoli się zapełniało.( i stoły i wokół). Przyszło może 50 osób, młodych, starszych i bardziej starych, wszyscy żeśmy się świetnie bawili-jedząc i pijąc, co przynieśli! Było bardzo prosto, sympatycznie i miło! Skończyliśmy grubo po północy! Potem był mój pierwszy samotny wyjazd na północ, o którym już pisałem! Następnie rozpoczął się Wielki Tydzień! W Wielką Środę mieliśmy Mszę Świętą w Saenz-Peni, podczas której Biskup święcił oleje święte i odnawialiśmy przyrzeczenia kapłańskie. Wyglądało to mniej więcej jak w Polsce, chociaż bardziej prosto i skromnie! W Wielki Czwartek przyjechał do nas ks.Henryk Pawełek, który pracuje w sąsiedniej parafii, w Tres Isletas, ok.50 km. od Castelli. Razem zjedliśmy obiad, wypili dobre wino i pojechałem do Miraflores( ok.50km) w przeciwnym kierunku. Tutaj się kończy asfalt. O 20.00 miałem Mszę Świętą z myciem nóg. Właśnie w czasie obiadu ks.Henryk opowiadał, jak kiedyś mył nogi i woda była bardzo brudna. Mnie spotkało coś podobnego. Oczywiście nie znalazło się 12 mężczyzn, więc były też apostołki. Pierwszy z brzegu siedział Indianin, kiedy polałem jego stopę wodą, trochę zrobiła się mętna, a kiedy otarłem ją białym ręcznikiem-zmienił kolor!!! To jest naprawdę umywanie nóg. W tym pyle, podczas drogi człowiek szybko się brudzi. Nawet jadąc autem z zamkniętymi oknami w środku jest pełno pyłu. W Wielki Piątek miałem ceremonie w parafii. Przed 15 poszedłem do zakrystii, nikogo nie było. O 15.00 miała rozpocząć się Koronka do Bożego Miłosierdzia, potem Ceremonie, potem Droga Krzyżowa ulicami. Za piętnaście trzecia zaczęli się schodzić. Teraz wszystko na szybko. Nie ma fioletowego materiału, by przykryć krzyż, nie ma świeczek, nie ma ludzi do czytania Męki Pańskiej, itp. Trochę się wkurzyłem, ale potem sobie myślę-człowieku, co się przejmujesz, przecież wszystkiego nie możesz dopilnować! Będą mieli tak, jak sobie przygotowali! W końcu całość wyszła dobrze. Po wszystkim, w naszym dawnym kinie młodzież wystawiła „Pasję”. W Wielką Sobotę znów miałem wyjazd-tym razem jeszcze 30 km. za tę miejscowość, gdzie kończy się asfalt. Tam pracują 2 siostry Urszulanki Szare-jedna z Polski-s.Stefania! U nich odprawiłem Ceremonie o 17, potem wróciłem się 30 km, by w Miraflores odprawić o 20.00. Po wszystkim wróciłem na farę około 23. Tu ceremonie jeszcze trwały. Wszystko odbywało się na zewnątrz. Po Mszy procesja z Paschałem wokół placu, potem życzenia, uściski, śpiewy. Poszedłem spać o 1.30, by wstać o 3.30- bo o 4.00 wyjeżdżamy na północ. Zabieram młodzież z gitarą i robotników, którzy od poniedziałku chcą zacząć pracować!(tutaj nie ma drugiego święta, poniedziałek jest normalnym dniem roboczym). O 9.30 pierwsza Msza Święta w Comandancia Frias ze chrztami, potem bawiliśmy się z dziećmi i po sjeście powrót 100 km. do Fuerte Esperanza, gdzie o 20.00 miałem kolejną Mszę Święta, też ze chrztami i 9 dzieci przystąpiło do I Komunii Świętej. Po wszystkim, ok.21.30 wyjechaliśmy do Castelli (120 km. lasem, potem 40 km. asfaltem). Po drodze zaczęło się błyskać, ale szczęśliwie o północy byliśmy już na farze!!! I tak zakończyły się Święta po argentyńsku! Trochę mi brakowało całej tej otoczki, tej gorączki przygotowań, tych ceremonii dopietych na ostatni guzik, tego śpiewu ( Exultet recytowany!), śniadania wielkanocnego-nawet nie było jajka! No i lanego poniedziałku!!! Na szczęście, mimo wszystko Chrystus i tutaj w Chaco – ZMARTWYCHWSTAŁ-ALLELUJA! A Wasza pamięć, modlitwy, życzenia, kartki, paczki, telefony, maile- wszystko to pozwoliło mi być z Wami całym moim sercem w radosnych dniach Świąt Wielkanocnych! Niech ta radość ze zmartwchwstania Chrystusa trwa w nas jak najdłużej! Tego sobie i Wam życzy Ireneo misjonarz z Argentyny