P raw n icy wp rześciera d ł
Transkrypt
P raw n icy wp rześciera d ł
cena 1, 00 zł ISSN 1895–7919 numer 3 (11) kwiecień 2007 W labiryncie biblioteki WFiS Prawnicy w prześcieradłach Mercedes wśród ekspresów Krzysztof Szturo z barku politologów Dandys wciąż żywy! Od oazy do oazy Łukasz Wróbel Za stworzenie możliwości obniżenia ceny Traktora dziękujemy spółce Presspublica, wydawcy dziennika kierownica traktora wdepniak Sikret Serwis Ania Godziuk (eŃ) (wdzięk) Dział Literacki Zosia Bluszcz (niezawodność) Naczel Marcin Trepczyński (refleksje) Jesteśmy w roku 1967 – przeczytałem ostatnio. I wciągnęło mię to zdanie. Wessało nagle w tę rzeczywistość. Choć prawie nic o niej nie wiem, bo mam tylko ścinki, dopełniane własnym światem, to trzymało mnie właśnie tam i wyjść nie pozwalało. Jesteśmy w 1967. Jesteśmy w roku 2007. I tym razem, gdy ktoś to przeczyta za 40 lat, nie dość, że coś połknie jego oddech i obezwładni, to znajdzie on obok akt miłosierdzia wobec schwytanego w sidła tejemnic języka. Bo nie zostawimy go ze ścinkami, ale z bogactwem świata Traktu w czasowych okolicach Triduum i eksplozji petard i dzwonów na Zmartwychwstanie. Zobaczy on człowieka początku mylenium. W gwoździu – Łukasza Wróbla, jednego z najpopularniejszych nauczycieli na polonistyce, który, wstąpiwszy na działo, opowie nie tylko o swoich afrykańskich przygodach, ale przedstawi też swój pogląd na literaturę i systemy filozoficzne; tak, o życiu będzie. Z kolei w śrubie – chłopców, dla których przede wszystkim liczy się wygląd; refleksja niepłytka, gardzą wulgarnym lansem; przy okazji Anine nowatorskie ujęcie wywiadu. Pozna on kolejnego studenta z pomysłem, czyli Lucjana, który uruchamia portal dla tych, którzy nie chcą spać. Zobaczy też, jak barwną postacią może być szef barku studenckiego, i z jaką pasją może traktować swoją pracę – spotka Pana Krzysztofa, dawniej szefa Eufemii, teraz – Cavo na politologii. Przekona się też, że labirynty biblioteczne to nie sprawa wyłącznie średniowiecznych historyjek, opowiadanych przez semiotyka z Florencji. W Lusterku Traktora ujrzy niedostępne studentom zakamary połączonej biblioteki WFiS-u, PAN-u i PTF-u, zajmującej ponad połowę budynku na KP3. Dowie się też o ważnych wydarzeniach (Traktor Dojedzie Wszędzie). O konferencjach – socjologów, debatujących w ramach Kongresu Obywatelskiego ze sławami życia publicznego o przyszłości Polski, dwóch młodych przedsiębiorców, którzy zaprosili do Instytutu Sobieskiego ekspertów i dziennikarzy, by pomówić o korepetycjach, oraz ludzi, którzy zajęli się wreszcie wizerunkiem niepełnosprawnych w mediach; i o dniach otwartych na UW, które upłynęły w posępnej atmosferze, lecz mogą dać wiele do myślenia. Ale także o tym, co przygotowywane (Przez Szyby...), m. in. o kontrowersyjnym konkursie retorycznym, w którym na dziedzińcu UW młodzi prawnicy posłużą się... prawem rzymskim. Wreszcie pozna zjawiska kulturowe naszych czasów, czyli swoiste metody translatorskie prof. Eugeniusza, kinową pasję socjologów z DKFS-u, goszczących ostatnio Zanussiego, oraz wspomnienie Józefa, co po świecie błądził, za ojczyzną tęskniąc. Z kwitkiem więc naszego gościa nie odprawimy. Zdrętwiały, splątany stanie on przed tym obrazem najpiękniejszej alei środkowowschodnioeuropejskiej stolczycy dawnego przedmurza i niech się zachwyca. A my, mieszkańcy Traktu, czytajmy swobodnie to, co ciekawego dziennikarze Traktora znowu odkryli i przygotowali. I poznawajmy się. Naczel Mechanik Maciek Matejewski (ekwilibrystyka) na masce traktora: Triduum Paschalne. Przejście przez śmierć bez Boga do życia z Nim. Śmierć i Zmartwychwstanie. Urealnia się w czasie każdej mszy, a najszerzej w te trzy dni. Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u R e d a k t o r N a c z e l n y: M a r c i n T r e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l Ł a m a n i e: M a c i e k M a t e j e w s k i W y d a w c a: S t o w a r z y s z e n i e E t n o g r a f ó w i Antropologów Kultur y „Pasaż Antropologiczny” N a k ł a d: 2 8 0 e g z. Wa r s z a w a – Tr a k t K r ó l e w s k i – A D 2 0 0 7 spis traktorowych części: kierownica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 wdepniak; Redakcja; na masce; stopka; spis części przez szyby traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 okienka; DKFS po raz pierwszy gwóźdź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4–5 Od oazy do oazy traktor dojedzie wszędzie . . . . . . . . . . . . . . . 6–7 II Kongres Obywatelski; pogotowienaukowe.pl; Dni Otwarte; Fakty i mity w lusterku traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8–9 Biblioteczne zakamary śruba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10–11 Dandys wciąż żywy la gente – mieszkańcy Traktu . . . . . . . . . . . 11–13 nocny Lucjan; zmarźnięci prawnicy; ekspresowy pan Krzysztof [ niezrzeszone ] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 legitymacje tractor sum . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14 Co powiedzieć chciał Rzymianin co w traktora duszy gra . . . . . . . . . . . . . . . 14–15 Znasz Konrada?; DKFS po raz drugi; DKFS po raz trzeci – sprzedany! impreza w traktorze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 o, logogryf; młodzkarnia Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 przez szyby traktora Okienko zaproszeniowe Okienko rozrywkowe Koncert Armii i Lao Che. Kiedy: 15 kwietnia, godz. 21 Gdzie: w Proximie, ul. Żwirki i Wigury 99 a Cena: 30 zł, 35 zł (przed koncertem) Majówka na Mazurach! Kiedy: 1–6 maja Gdzie: w Mikołajkach Cena: 360 zł Szczegóły: mikoł[email protected] License to high school! Klub ZOO: ul. Mazowiecka 13 (www.klubzoo.pl), 11.04 – Dj Newton & Dj Fez (80s, 90s, house, r`n`b)! 25.04 – Dj Skimor (80s, 90s, house, r`n`b)! Wstęp wolny! Promocje na drinki!! Majówka nad morzem SS WPiA UA Dziwnów (1–6.05.2007) Szczegóły na www.ss-wpia.pl PUPA – impreza skierowana głównie do artystów amatorów. Formuła tegorocznego Przeglądu obejmować będzie wszelkiego rodzaju prezentacje teatralne, pokazy fi lmów, wydanie antologii pt. „Ironia biegu rzeczy najzwyklejszych”, galerię, gdzie pokazane zostaną prace malarskie, fotograficzne, rzeźbiarskie, rysunkowe i graficzne, a także dwa Dni Muzyczne. Kiedy: 13–22 kwietnia Gdzie: w Centrum ŁOWICKA i Klubie No Mercy Szczegóły: www.pupa.art.pl Teatr Akademicki Instytutu Anglistyki „The Cheerful Hamlets” zaprasza na spektakl „One flew of Shakespeare’s Nest”, oparty na dziełach Williama Szekspira. Kiedy: 14 i 15 kwietnia Gdzie: w Montowni (ul. Konopnickiej 6). Cena: 15 zł Koło Naukowe Socjolingwistów Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW zaprasza wszystkich do wzięcia udziału w studenckiej sesji naukowej „Quo vadis Lingua?” Kiedy: 21 kwietnia Gdzie: w Pałacu Kazimierzowskim Szczegóły: http://ksils.webpark.pl/ Teatr Remus zaprasza do udziału w stażu teatralnym 1 kwietnia – 31 maja. Udział w stażu daje możliwość odpłatnej pracy w Teatrze Remus przy realizacji projektów animacji kultury na Pradze latem 2007 r. i nowego spektaklu na jesieni. Spotkanie i rozmowy kwalifi kacyjne: 12 kwietnia na ul. Inżynierskiej 3. Zapisy: [email protected] Szczegóły: www.teatrremus.pl, tel. 661 751 386 Leszek Szaruga (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich) zaprasza na wykłady „Literatura na żywo”. Ciekawe dla polonistów i niepolonistów. Kiedy: w każdy poniedziałek o 18.30 Gdzie: w Auditorium Maximum. Studenckie Koło Kulturoznawcze zaprasza do korzystania ze zbiorów Wideoteki Studenckiej (zamawianie fi lmów i ustalanie terminów oglądania za pośrednictwem poczty elektronicznej: [email protected] lub w otwartym grafi ku, który jest wywieszony w IKP na tablicy koło sali nr 12). Materiały mogą być udostępnione na miejscu (pokój 12) – dla studentów wiedzy o kulturze oraz innych kierunków, korzystających z oferty dydaktycznej Instytutu Kultury Polskiej. 21. kwietnia odbędzie się konkurs prawa rzymskiego „Ius Controversum” – szczegóły na stronie 12. Okienko różnościowe Organizacja studencka „Centrum Inicjatyw Międzykulturowych” poszukuje wolontariuszy do pracy z osobami ubiegającymi się o status uchodźcy w ramach projektu adaptacji zawodowej cudzoziemców. Kontakt: [email protected] Jak co roku od kilkunastu lat odbywa się w kwietniu Marsz Żywych. Jego celem jest dawanie świadectwa dla prawdy o Holocauście Zarząd Samorządu Studentów UW organizuje w tym roku wyjazd na to wydarzenie dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy: 16 kwietnia Szczegóły: [email protected] [email protected] „10 000 osób w czapkach pomarańczowych krasnoludków manifestuje na ulicy przeciwko rządowi Generała Jaruzelskiego...”. Wciąż trwa wystawa poświęcona Pomarańczowej Alternatywie, urządzona przez Koło Kultury Ulicznej IKP. Manewry na Śnieżce, Milicjanta jako dzieło sztuki, Rewolucję krasnoludków i inne ciekawe pomysły można sobie oglądać na I piętrze IKP – Szpitala św. Rocha. DKF Socjologów „Pod Spodem” zaprasza... Na pewno kiedyś przechodziliście w okolicach znanej, sieciowej, ukochanej przez antyglobalistów restauracji, a dokładnie przy jej filii na ulicy Świętokrzyskiej. W wielkomiejskim pędzie łatwo przeoczyć, że tuż obok, w samym sercu naszego pięknego miasta mieści się także inny lokal: „Grażynka”. Nie wiem dokładnie kiedy powstała „Grażynka”, ale jedno jest pewne – nie były to czasy szczególnie nam współczesne. Do środka zapraszają ciężkie, metalowe, ciemnobrązowe drzwi. Tuż za nimi gęsta ściana dymu, pewnie dość tanich papierosów. Kiedy oczy przestają piec, a płuca niepalacza powoli odzyskują rytm, naszym oczom ukaże się wnętrze, jakby to powiedzieć, ascetyczne. Ale jak ascetyczne! Stoliki, lada, krzesełka, kawa, herbata, piwo. Kawa, podana w eleganckiej zastawie „SPOŁEM” lub w urzekającej prostotą szklance z podstawką przyprawia o zawał serca tak w dosłownym, jak i przenośnym sensie. Jednym słowem możemy śmiało ogłosić druzgocące zwycięstwo polskiej myśli technicznej. Pierwszy wehikuł czasu należy do nas!! Dlaczego ja o tym wszystkim pisze? Ostatnio bardzo silnie widać powracającą „modę” na PRL. Nie mówię tu o polityce. Tam PRL jest tlenem, bez którego duża część naszej sceny politycznej traci rację bytu. Chodzi mi o modę wśród ludzi młodszych, naszą „ludową władzę ludu” znających jedynie z opowieści. W Warszawie i innych miastach powstaje coraz więcej lokali stylizowanych na PRL. Właśnie, stylizowanych. Kilka portretów Lenina, kilka batiuszki Józefa, kilka tabliczek z absurdalnymi zarządzeniami i to wszystko. „Grażynka” stylizowana na pewno nie jest. Nie wiem czy jest tak samo śmieszna, czy ma wystarczające natężenie absurdu na metr kwadratowy. Mówi jednak coś niecoś o swoich czasach i właśnie to mi się w tym lokalu najbardziej podoba. Taki też ma być wieczór, jaki „Pod Spodem” organizuje w piątek 20 kwietnia. Pokażemy dziesięć fi lmów dokumentalnych z okresu PRL, autorstwa najlepszych polskich reżyserów. Zapytamy ówczesnych Polaków „kto ty jesteś?” („Gadające Głowy” – K. Kieślowski; „Elementarz” – W. Wiszniewski), zajrzymy do zakładów pracy („Próba mikrofonu” – M. Łoziński; „Wanda” – W. Wiszniewski), szpitala („Szpital” – K. Kieślowski), podrzędnej knajpy („Muchotłuk” – M. Piwowski), szkoły („Egzamin dojrzałości” – M. Łoziński ) i jeszcze w kilka innych miejsc. Przewodnikiem po świecie Polski Ludowej będzie znany krytyk fi lmowy, Tadeusz Sobolewski. Zamiast tradycyjnej prelekcji, wszystkie fi lmy będą przeplecione opowieścią naszego gościa o fi lmach, ich twórcach i czasach, w których powstały. A co w tygodniu następnym, czyli 27 kwietnia? Bohaterami wieczoru będą wówczas młodzi dokumentaliści, zdobywcy wielu nagród (m.in. Złote Grono w Łagowie, Lajkoniki na Festiwalu Krakowskim), z Mistrzowskiej Szkoły Akademii Filmowej Andrzeja Wajdy Wspomniany wcześniej Tadeusz Sobolewski tak ich krótko charakteryzuje: „Po raz pierwszy spotkałem młodych polskich fi lmowców, którzy się nie skarżą, nie narzekają, że ktoś im czegoś nie daje, nie mówią z wrogością o swoich poprzednikach. Jest ich czterech. Spotkali się w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Andrzeja Wajdy i odtąd trzymają się razem. Długowłosy Maciek Cuske i jego bydgoski krajan Marcin Sauter. Najmłodszy z nich, ale najbardziej zorganizowany Piotr Stasik pochodzi spod Sieradza. Jest współzałożycielem dobrze prosperującego Towarzystwa Inicjatyw Twórczych »ę« i ma w sobie coś z misjonarza kultury. Jest też najlepiej uświadomiony w kwestii zdobywania funduszy europejskich. I czwarty – Th ierry Paladino, olbrzymi jowialny Francuz mówiący po polsku, który ma dziadków we włoskiej Kalabrii.” Jednym słowem: teraźniejszość i przyszłość polskiego dokumentu. Serdecznie zapraszamy wszystkich miłośników tak zwanej kultury do Domu Sztuki Ursynów, przy ulicy Wiolinowej 14, tuż obok stacji metra Ursynów. Spotykamy się zawsze w piątki o godzinie 19:15. Wszelkie dalsze informacje można znaleźć na stronie internetowej www.dkfs.art.pl. Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Łukasz Pawłowski socjologia 3 gwóźdź Od oazy do oazy Rozmowa z Łukaszem Wróblem Ma Pan opinię macho. Dobrze się panu pracuje na jednym z najbardziej sfeminizowanych wydziałów na UW? (śmiech) Może zacznijmy od tego: nie wiem, czy ten wydział jest jednym z najbardziej sfeminizowanych. Na pewno jest jednym z tych o największym odsetku studentek. Wracając do tematu: tak, bardzo dobrze mi się pracuje, ponieważ mam bardzo dobry kontakt ze studentkami, nawet lepszy niż za studentami. W jakim sensie? Eee...(śmiech) Muszę się zastanowić... Łatwiej znajdować mi przykłady ilustrujące rozmaite teorie, gdy komunikuję się z salą, w której jest większy odsetek kobiet. Prawdę mówiąc to nie wiem, na czym to polega. Na specyficznej wrażliwości kobiet? Być może... I chyba na większej łatwości abstrakcyjnego myślenia. Zdaje sobie Pan sprawę, że po tym stwierdzeniu poszerzyło się grono pańskich wielbicielek? Nie (śmiech). Nie zdaję sobie sprawy i podejrzewam, że jest to bardzo podchwytliwe pytanie. Na zajęciach mówi Pan o trudnych rzeczach językiem potocznym. Ten słynny luz w prowadzeniu zajęć to jakaś metoda? To są dwa pytania. Co do pierwszego: wydaje mi się, że cały myk polega na tym, aby o rzeczach jak najtrudniejszych mówić jak najprostszym językiem. Na studiach rozpisałem sobie „Fenomenologię ducha” w formie komiksu. Dziś też rysuję na tablicy różne strzałki i ludziki, żeby pokazać, że to, co jest abstrakcyjne i trudne tak naprawdę nie musi takim być. Jest tylko napisane w specyficznym, specjalistycznym języku. Inny słownik po prostu. Wystarczy go rozkodować i wszystko może być doskonale zrozumiałe. Jeśli to jakaś metoda, to w pierwszej kolejności pomagająca mi także poukładać sobie wszystko w głowie, nawet z takim ryzykiem, że część jakichś teoretycznych subtelności pominę. Student wiedzieć musi tyle, ile musi? To nie tak. Nie da się powiedzieć o wszystkim. Ja wolę nawet „połamać” daną teorię, byle z niej maksimum wyciągnąć. Wszystko polega na tym, aby zacząć abstrakcyjnie pracować, myśleć, nawiązywać kolejne asocjacje, skojarzenia i wtedy teoria nie jest przykrym obowiązkiem tak jak sugerujesz, ale student zacznie kombinować, wykorzysta tę teorię. Na przykład siedząc przy piwie z kolegą i chcąc mu powiedzieć „ty taki owaki”, powie mu to w innych słowach. To jest jak z młotkiem: możesz nim wbić gwóźdź albo wybić szybę. Oprócz obrazowych porównań lubi Pan podróże. O tak. Zanim skończyłem pierwszy rok studiów objechałem już stopem całą Europę. Poza tym była Syria, Turcja, Maroko, Mauretania, a teraz generalnie Afryka północna, Sahara. Po co Pan tam jeździ? W poszukiwaniu natchnienia? Można też tak powiedzieć, choć jest to raczej rodzaj uzależnienia, jak narkotyk. Musisz wyruszyć, bo inaczej Cię coś dusi. No i chodzę z plecakiem przez półtora miesiąca po Saharze, od jednej oazy do drugiej. Czyżby homo viator? Podróże kształcą, poznajesz świat, samego siebie... Może być. Ja nawet wolę podróżować samemu. Mam wtedy większą swobodę. Kiedyś jechałem do Mauretanii. Maroko, Sahara, 300 kilometrów pól minowych i jest się na miejscu. Wylądowałem tam dwa tygodnie po próbie jakiegoś puczu wojskowego. Dużo żołnierzy, latają helikoptery i ja jeden pomiędzy Mauretańczykami. W pewnym momencie jakiś patrol wojskowy wyciągnął mnie z taksówki, którą jechałem i pod lufą karabinu musiałem się przez dwie godziny tłumaczyć skąd jestem, dokąd jadę itp. I jak to się skończylo? Powiedziałem, że jestem poetą i zacząłem coś po polsku deklamować z natchnieniem. Wszyscy się rozczulili i mnie puścili. Serio. Jeszcze poczęstowali jakąś kozą czy wielbłądem. Podróże kształcą, ale podróż może Cię też spaczyć. Generalnie podróż zawsze jest jakąś zmianą. Wracasz zawsze innym człowiekiem niż byłeś. Co ważne: trzeba być otwartym na te zmiany. À propos zmian. Ma Pan opinie wolnomyśliciela. Co by Pan zmienił na uczelni gdyby jakimś cudem został pan rektorem UW. Może spróbowałbym zbudować powszechny model indywidualnych studiów, na skalę nieco szerszą niż obręb jednego wydziału. Taki MISH dla wszystkich. A co pan sądzi o USOS? USOS powinien pretendować do miana wydarzenia tego roku akademickiego. Generalnie edukacja powinna być nastawiona na indywidualizowanie studiów, natomiast usos faktycznie totalizuje wszystkich studentów i w tym momencie robi się bałagan. Nikt do końca nie wie, jak to działa, pojawiają się co chwila nowe informacje, a trzeba do tego dopasować wielu studentów. Wiadomo, że biografia każdego studenta jest różna. Jest tysiąc wydarzeń życiowych, które na poziomie interakcji z prowadzącym wpływają na moment i formę zaliczenia zajęć. Jak na ta chwilę usos wielu z takich różnych wydarzeń, które trzeba uwzględniać nie uwzględnia. Na studiach rozpisałem sobie „Fenomenologię ducha” w formie komiksu Poza tym studia polegają na pewnej samodzielności i zaradności, natomiast USOS to zmienia. Masz dwa terminy egzaminu, a jak nie, to dwója w indeksie. Odhumanizowanie studiów. Porozmawiajmy lepiej o literaturze. Czuje Pan kryzys polskiej twórczości w tej dziedzinie? A może jest to ogólnoświatowa tendencja? Niemożność opisania współczesności w interesujący sposób? Ja nie wiem, czy jest jakiś kryzys. Na pewno zmienił się nam model rzeczywistości. Nie mamy takiej rzeczywistości, jaka była 50, 80 czy 100 lat temu. A jaką mamy teraz rzeczywistość? Maksymalnie spluralizowaną, na co wpływa nie tylko duch naszych postmodernistycznych czasów, ale również takie zjawiska jak Internet, YouTube, www.pudelek.pl itp. I co z tego wynika dla literatury? Wieloperspektywiczność. Są tysiące różnych zjawisk, które można opisać na poziomie jed-4 Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 gwóźdź indywidualnym i w tym wzglę4 nostkowym, dzie w naszej literaturze sporo się dzieje tylko trzeba umieć dostrzec to, że literatura pełni teraz trochę inną funkcję niż kiedyś. Nie wierzy Pan w uniwersalne treści? Nie. To jest jakiś ersatz wyciągnięty z przygodnych doświadczeń. Jest to chyba pewne uroszczenie umysłu. Kilka pokoleń twórców starało się opisać te uniwersalia. Smutne, nie? (śmiech). Wydaje mi się, że tzw. uniwersalne treści pełnią rolę kompensacyjną. Jeżeli masz coś, co według ciebie jest treścią, wartością uniwersalną i się na nią powołujesz, to tak na dobrą sprawę taka idea porządkuje ci cały świat. Zatem jest to typowo racjonalistyczne myślenie, które totalizuje całą rzeczywistość. Wyobraźmy sobie drugą stronę medalu – brak jakichkolwiek ogólnych zasad, a wiec człowieka, Śmierć poezji? podmiot, który musi sobie regularnie, od Nie tam. Co jakiś czas ogłasza się śmierć poenowa kształtować zarówno rzeczywistość, zji, śmierć literatury, teorii, śmierć śmierci. która go otacza jak i samego siebie. Istnienie Ludzie dalej piszą wiersze. Jest natomiast takich zasad ruchomych, przygodnych spra- inne zjawisko: prawdopodobnie nikt nie wia, że po pierwsze życie jest trudniejsze, będzie już miał „rządu dusz”, przynajmniej po drugie będziemy nieustannie konfron- nie w najbliższym czasie. Z resztą, po co mieć towani z tym, że musimy żyć sami ze sobą taki rząd? i z innymi. Dzięki temu życie będzie jednak trochę uczciwsze, Do takiego Miłosza też możesz podejść na szczersze no i dopiero wtedy jest klęczkach albo go połamać, zmaltretować możliwość zaistnienia prawdziwej etyki interpersonalnej. Możemy być Dla prawdy. Proszę wybaczyć, ale wystarczy osobami, które mają podłoże, fundament. się przejść do ksera na Polonistyce i przeNiech to będzie np. Bóg, demokracja, wolna czytać wiersze w „LiteRacjach”. Dla mnie ekspresja samego siebie, cokolwiek, ale jeśli jest to lingwistyczny bełkot. przyjmujesz te niezmienne zasady, to jest ci A ja lubię lingwistyczną poezję. Taki linłatwo, bo zawsze masz się do czego odwołać. gwistyczny poeta wchodzi w mięso języka, Jeśli nie przyjmujesz tych zasad, to twoje wyciąga z niego żyły i ścięgna. Poza tym życie jest trudniejsze, ale zarazem o niebo „LiteRacje” to naprawdę dobre pismo. bogatsze. I jego poezja staje się zrozumiała dla barMoże wróćmy do literatury. Widział Pan dzo wąskiego grona. ostatnio jakiś polski tomik poezji, który Bergman też nie jest łatwy w odbiorze i co wstrząsnął bryłą świata? z tego? Ja mam dosyć tradycyjne poglądy. Mną od liceum nieustannie wstrząsa Andrzej Sos- I jest niezrozumiały dla 90% społeczeńnowski. Jego tomik „Tam gdzie koniec tęczy stwa. Tak jak ta poezja. nie dotyka ziemi” rzuca mnie na kolana. A poeci byli wcześniej zrozumiali? Zresztą Podoba mi się subtelna, delikatna poetyka do takiego Miłosza też możesz podejść na Jacka Dehnela, jakkolwiek wcale nie jestem klęczkach albo go połamać, zmaltretować. pewien czy jest on takim klasycystą, za Możesz albo słuchać, wierszy albo je wykojakiego uchodzi. Do tego wczesne wiersze rzystywać. Marty Podgórnik. Poza tym jestem uzależniony od Leśmiana i psalmów Nowaka. Mickiewicz porywał swoją poezją cały naród, za Podbipiętę była msza... No i ok. A teraz wszyscy się przejmują Harrym Potterem. Zresztą widzę tu analogie z Sienkiewiczem – dobra literatura przygodowa. To dobrze, że tak nam się relatywizuje świat? Odchodzimy od wielkich wizji, wielkie narracje się rozpadły. Tablice zostały połamane. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Tak jest. To jaką książkę współczesnego pisarza, polskiego lub zagranicznego poleciłby Pan naszym czytelnikom? Z zagranicznych to Pascala Quignarda, a z polskich? Jacka Dukaja. Łukasz Wróbel – urodzony w Sosnowcu, doktorant w Zakładzie Teorii Literatury i Poetyki, magister Polonistyki, absolwent MISH-u, student wydziału Filozofii, podróżnik, bluesman, kontestator. Ale to są, oprócz Dehnela i Podgórnik, starsi panowie, z czego dwaj nie żyją. A reszta? Czy są współcześni, młodzi poeci powalający na kolana? A może inne formy sztuki zajęły miejsce poezji? Film, poezja śpiewana, hip-hop... To, że hip-hop może być genialną poezją pokazał Kaliber 44. Czyli można opisać technokratyczny świat za pomocą metafor? I tak zawsze posługujemy się metaforami. Są tylko rożne słowniki. Możesz wszystko ubrać w mocna rytmizację jak Kaliber 44 albo zapisać to w języku Dehnela. Można to zrobić na tysiąc sposobów. Ale co do tego, że poezja traci na znaczeniu, to zgoda. Ludzie wolą Internet. Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Jan Barański polonizacja traktor dojedzie wszędzie Socjologowie w przyszłość II Kongres Obywatelski – raport W sobotę 10 marca wrzało. Brak słońca nie zdołał ostudzić gorącej atmosfery panującej tego dnia w gmachu głównym Politechniki Warszawskiej. Jej sprawcą był II Kongres Obywatelski, pod aktualnym i wizjonerskim hasłem przewodnim: „Rozwój przez wspólnotę i konkurencyjność”. Inicjatywa ta, wspierana przez Warsztaty Analiz Socjologicznych, gromadzi w jednym miejscu, w rozważaniach nad ważkimi problemami współczesnej polskiej rzeczywistości różnorodne środowiska społeczno-kulturowe, począwszy od sław świata nauki, poprzez przedstawicieli polityki, mediów i sektora pozarządowego, aż po młodzież licealną i studentów. Tym samym staje się demokratycznym forum wymiany myśli i poglądów, rozbudzając świadomość obywatelską i mobilizując do jej pogłębiania. Kongres Obywatelski to przede wszystkim miejsce spotkania: Ludzi i Idei, o czym świadczy dobór prelegentów i szczegółowy program sesji tematycznych. Poruszały one bieżące kwestie, m. in. przyszłe wartości Polaków, korzyści z migracji, kształtowanie polityki rodzinnej czy wizja Marszałek Bogdan Borusewicz rozwoju polskiej gospodarki w kontekście globalizacji. Panele miały charakter interaktywny, dawały publiczności możliwość udziału w dyskusji i zadawania pytań. Mimo Paulina Drożdż i Damian Podawca z WAS pokaźnej frekwencji fachowa obsługa zadbała o sprawny przebieg i miłą atmosferę. A po Kongresie jego młodzi uczestnicy mieli jeszcze okazję do nieformalnego spotkania w Warszawskim klubie „planbe”. Przygotowania do Kongresu zaczęły się miesiąc wcześniej. Dzięki inicjatywie Aleksandra Z. Zioły (szefa zespołu Warsztatów Analiz Socjologicznych) przed Kongresem 10 lutego 2007 roku w Warszawie i 12 lutego 2007 lutego w Opolu odbyły się spotkania focusowe, których tematem była Polska w oczach młodego pokolenia Polaków. W pierwszym uczestniczyli studenci i doktoranci z Krakowa, Warszawy i Wrocławia, w drugim – z Katowic, Gliwic i Opola. Zaowocowały one dziewięcioma tekstami, które znalazły się w publikacji Kongresowej, a koordynatorka owych spotkań Magdalena Mike wystąpiła w sesji otwierającej Kongres. Ewelina & Paulina Drożdż & WAS www.warsztaty.org Legalne korki konferencyja prasowa czy naukowa? Najciekawsze było, czy rzeczywiście legalne korepetycje można prowadzić tylko po zarejestrowaniu działalności gospodarczej. To jak tu swobodnie udzielać korepetycji? Przy wsparciu Instytutu Sobieskiego (Nowy Świat 27 – Trakt, a jak) Maciek Jaszczuk (prawo) i Maciek Gnyszka (socjologia i architektura) – młodzi przedsiębiorcy zrzeszający korepetytorów pod firmą Pogotowienaukowe.pl – zorganizowali w lokalu Instytutu konferencję „Korepetycje. Szara strefa. Co dalej?”. Fenomen Pogotowia oraz powyższa kontrowersja sprawiły, że zjawili się liczni przedstawiciele gazet i stacji radiowych. Problem dość szybko rozwiązał dr Adam Szafrański z WPiA, jednak dziennikarze potrzebowali na to trochę czasu i wciąż padały pytania: ale jeśli jestem studentem i chcę sobie trochę dorobić... Jak zaznaczył, prowadzenie zarejestrowanej działalności gospodarczej wiąże się z płaceniem podatków oraz składek ubezpieczeniowych i zdrowotnych, co stanowi istotną barierę opłacalności (na poziomie ok. 800 zł; dla początkującego ok. 300 zł). Ale pod pojęcie przedsiębiorcy z ustawy o swobodzie działalności gospodarczej podpada ten, kto działalność prowadzi w sposób ciągły i zorganizowany. Należy tu przyjąć, że dochód z działalności powinien być jego głównym czy znacznym dochodem, głównym źródłem utrzymania. Jeżeli więc taki student prowadzi działalność w węższym zakresie, wystarczy jeśli rozliczy się z urzędem skarbowym (19%), przy czym, o ile nie przekroczy I progu, podatek zostanie mu zwrócony. W takim wypadku udzielanie korków jest legalne, jeśli dopełni się tej formalności. I niczego się nie traci. Ciekawe było też pierwsze wystąpienie – prof. Elżbiety Putkiewicz z pedagogiki, Jaszczur która prezentowała wyniki badań przeprowadzonych w Polsce, na Bałkanach, na Kaukazie i w Mongolii. Pokazała ogromna skalę pobierania korepetycji (rekord w kategorii „przygotowywaniu się do egzaminów na studia” osiągnął Azerbejdżan – 90% licealistów; w Polsce – 50%) i patologicznego zjawiska udzielania korków swoim uczniom ze szkoły publicznej, co nazwała „łamaniem etosu szkoły i nauczyciela”, stawiając ogólne pytanie, czy świadczy to o porażce państwa w dziedzinie oświaty. Mówiła o scenariuszu descholaryzacji, według którego szkoła tylko certyfikuje, a młodzież uczy się gdzie indziej, oraz o zagrożeniu macdonaldyzacji na rynku korepetycji. Zapytana w tym kontekście o ocenę Pogotowia, określiła je jako wzór zdrowej alternatywy dla takich tendencji, ze względu na fachowość, brak utowarowienia i zubożenia (minimalizacji) oferowanej pomocy. Przemawiał też Maciej Chyż z Transparency Int. – o korkach jako formie korupcji itp., oraz Kuba Wronkowski z inkubatora przy UW, który ciekawiej mówił do mikrofonu na korytarzu przed rozpoczęciem, kiedy to skonstatował, że studia to już taki etap doszlifowywania, bo karierę należy budować już gdy się jest w podstawówce. Potem jeszcze dyskusja i pytania do Pogotowia. Oj ciekawie było. Nasi chłopcy, jeszcze przed rozpoczęciem maglowani przed kamerą i mikrofonami, świetnie dali sobie radę, raz po raz miażdżąc aluzjami Radio Kampus, które się nie akredytowało. No i już wiadomo, co dalej z tą szarą strefą. Nowy medialny wyszczerz Gnychola Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Naczel traktor dojedzie wszędzie Na prawo – w lewo Dni Otwarte na UW Niedziela 19 marca, przed południem. Szaro, chłodno, pada. Gdzie ta wiosna? Wysiadam z 503. Za chwilę natrafię na ulotkarzy – dni otwarte UW to dla nich świetna okazja – tłumy zdezorientowanych licealistów, sięgających po każdy papierek rozdawany w okolicach uniwerku. Tak było w poprzednich latach. Ale dziś przy bramie stoi tylko kilku, przechodniów jeszcze mniej. Może ja dni pomyliłam... Nad bramą żadnego napisu. Udam się w kierunku AudiMaxu. Tam zawsze najwięcej się działo. Przed budynkiem kręci się parę żywych istot. Tuż przy wejściu czerwona ulotka i pytanie – Interesowałaś się kiedyś Ameryką Łacińską? – Ale ja już mam studia. – To świetnie! W takim razie zapraszamy na podyplomowe. Przez chwilę wysłuchuję opowieści. Stop. Teraz ja trochę popytam. Stoją przy drzwiach, na pewno coś ciekawego zaobserwowali, usłyszeli. Najczęściej zadawane pytanie: Którędy na prawo?, a paradoksalnie jest na lewo. Przed stoiskiem dziennikarstwa dwie nieco zagubione dziewczyny. Dopiero przyszły. Co planują? Odwiedzić muzykologię i polonistykę. Dwa kroki dalej grupka roześmianych chłopaczków. Przyszli dowiedzieć się o wymogi. A może obejrzeć też studentów? Zdecydowanie tak. W szczególności studentki. – Wczoraj były takie fajne z europeistyki – rzuca jeden. – Tak! – potwierdza reszta zgodnym chórem. Które kierunki ich interesują? Historia, archeologia, administracja, geodezja. No proszę, żaden ani słowem o prawie. Najbardziej nietypowa rzecz, jaką usłyszeli? Na archeologii przekonywali, że na wykopaliskach dla zabicia czasu... się pije. Ta informacja wyraźnie zapadła chłopakom w pamięć. Przeczytali o tym na stronie internetowej? Wątpię. I nie znaleźli nikogo, kto by zniechęcał ich do swojego kierunku. Czemu studenci poświęcili wolny weekend na prezentowanie swojego kierunku? Często z obowiązku, jako samorządowcy. Względy towarzyskie i nutka patriotyzmu też nie okazały się bez znaczenia. Ludzi było znacznie mniej niż w poprzednich latach. Tłumaczono to większym dostępem do internetu, gdzie moża znaleźć większość potrzebnych informacji, słabą reklamą i kiepską pogodą. Czego zainteresowani chcieli się dowiedzieć? Pytania padały od dość konkretnych: o wymogi, próg punktów (którego oczywiście póki co nikt nie zna), Czy ulotka jest do wzięcia?, przez bardziej ogólnikowe: Czy łatwo się utrzymać?, po najbardziej niekonkretne: Jak jest na studiach? Niektórym jednak słowo „studia” nie chciało przejść przez usta i posługiwali się dość bezpiecznym, niezdefiniowanym zamiennikiem – zaimkiem: Co to właściwie jest? Co się po tym robi? O ile odpowiedź na to ostatnie nie sprawiała większych problemów, o tyle trudniej było studentom określić, co konkretnie oni zamierzają robić po ukończeniu swojego kierunku. Dni otwarte odwiedziła też pewna maturzystka, zainteresowana prywatnymi możliwościami dostania się na wymarzony kierunek oraz nadgorliwa mama z pytaniem: Do którego liceum mam posłać swojego syna, żeby dostał się na prawo? Przy stoisku politologii nie obyło się oczywiście bez akcentów politycznych: Skoro u Was kształci się przyszłych polityków, czy jest przedmiot „Kradzież mienia publicznego”? Sympatyczna. Tak przede wszystkim oceniali atmosferę dni zarówno organizatorzy, jak i uczestnicy. Niektórzy wskazywali jeszcze na integracyjny charakter imprezy i jej konstruktywność. Dla innych było wprost przeciwnie: zbyt niekonkretnie, leniwie a nawet śpiąco. Ale, jak powiedzieli panowie ze straży uniwersyteckiej: To już tradycja. Jak to oni, o żadnych przygodach, towarzyszących przedsięwzięciu, nie chcieli opowiedzieć. Za to zastrzegali się, że każdemu z uczestników zawsze w miarę możliwości pomogą, wysłuchają, zaprowadzą w upragnione miejsce i wręczą uniwersytecką krówkę w granatowym papierku z logo UW. Też dostałam. Warto było zapytać. Ola Popiołek germanistyka Fakty i mity czyli jak widzimy niepełnosprawnych 22. marca w warszawskim Silver Screenie odbyła się konferencja pt. Wizerunek osób niepełnosprawnych w mediach – fakty i mity. Zaprezentowane zostały doświadczenia brytyjskie w zakresie budowy nowoczesnego wizerunku osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Poruszona została tematyka włączania tych osób w codzienną komunikację w mediach. W konferencji wzięli udział: Elspeth Morrison, brytyjska specjalistka ds. wizerunku osób niepełnosprawnych, producentka telewizji BBC, Maryke Lefebvre, Dyrektor Zarządzająca Europejskiego Stowarzyszenia Agencji Reklamowych (EACA), Danuta Gorajewska, specjalistka ds. wizerunku osób niepełnosprawnych z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, Rzecznik Osób Niepełnosprawnych Telewizji Polskiej, scenarzystka Ilona Łepkowska oraz przedstawiciele agencji reklamowych. W dalszym ciągu ukazuje się osoby z dysfunkcją albo jako osoby bezradne, które nie mają zapewnionego minimum socjalnego, albo herosów, żelaznych bohaterów z tego względu, że starają się żyć tak jak osoby zdrowe. Nie ukazuje się ich jako osób uczestniczących w życiu społecznym, aktywnych, zadowolonych z życia. Nie chodzi tylko o tworzenie specjalnych programów adresowanych do tej grupy docelowej, ale włączanie tych osób w istniejące przekazy medialne. Dla przykładu w Telewizji Polskiej pracują 22 osoby posiadające orzeczenie o niepełnosprawności. Są one niewidoczne. Należy pamiętać, iż niepełnosprawność jest częścią życia, dosyć istotną, ale jednak częścią. Kreowanie takiego wizerunku implikuje poważne konsekwencje. Ze względu na stereotypowe ukazywanie osób z niepełnosprawnościami nie jest to atrakcyjne dla reklamodawców. Dla przykładu, Elspeth Morrison zwróciła uwagę, że język i słownictwo w niektórych materiałach filmowych o niepełnosprawności może nacechować pejoratywnie prezentowane wiadomości: Niekiedy ton głosu jest tak poważny, że sam zdaje się mówić: jakie to okropne, jakie to straszne. Moim zdaniem niepełnosprawność jest faktem, żyjąc z nią trzeba niejednokrotnie wziąć pod uwagę nawet w prozaicznych, zdawałoby się, sytuacjach. Szczególnie w Polsce, gdzie nie ma wypracowanych rozwiązań niezbędnych dla osób żyjących z niepełnosprawnością, takich jak zapewnienie dobrej jakości sprzętu, rehabilitacji czy zniesienia barier architektonicznych. Wprowadzenie tych rozwiązań w życie jest niezbędne ponieważ istnienie barier architektonicznych powoduje powstanie barier mentalnych. Niepełnosprawność nie powinna stać się pryzmatem przez który postrzegana jest osoba, ponieważ posiada ona także zalety i wady, plany marzenia. Na konferencji prezentowane były także spoty, reklamy, które mogą posłużyć jako dobry przykład kreowania osób niepełnosprawnych w mediach. Niestety, Telewizja Polska wycofała się z emitowania niektórych spotów, promujących rok 2003 jako Europejski Rok Osób Niepełnosprawnych. W moim przekonaniu były to bardzo dobre reklamy, które ukazywały ludzi z różnego typu dysfunkcjami jako osoby funkcjonujące w społeczeństwie, aktywne, których odmienny sposób poruszania się czy brak jednego ze zmysłów nie predestynuje do świętości czy litowania się nad taką osobą. Konferencja ta ukazała, gdzie jako społeczeństwo mamy dążyć. A wiadomo, że wytyczenie drogi jest równie ważne, jak podążanie nią. Dla mnie było to raczej rodzajem przypomnienia niż odkrycia nowej ścieżki, którą należy kroczyć. W Polsce jest ona nadal zarośnięta. Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Anna Werenc dziennikarstwo 8 w lusterku traktora winda, poziom -1 labirynty na I piętr ze i ich m ieszkańc y sandra i k Pani Ale wejś ci e do podz iemi - na włas ne ry zyko Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 tzw a w. test n w lusterku traktora Biblioteczne zakamary u filozofów i socjologów – Ale w bibliotece nigdy nie postała moja noga. Labirynt... – Biblioteka jest labiryntem? – (...) Biblioteka jest wielkim labiryntem, znakiem labiryntu świata. Wchodzisz i nie wiesz, czy wyjdziesz. Nie należy przekraczać słupów Herkulesa.. „Imię róży” Umberto Eco widok z C14, ulubionej ść szczupło pracowni naukowej Wbrew ostrzeżeniom starca Alinarda z Imienia róży odważyłam się zagłębić w pewien biblioteczny labirynt. I to nie byle jaki, bo labirynt najzasobniejszej w literaturę filozoficzno-socjologiczną biblioteki w Polsce. Biblioteka Wydziału Filozofi i i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego (bo o niej właśnie mowa) mieści się w budynku przy KP3. Jej bogate zbiory zajmują pokaźne przestrzenie od najgłębszych piwnic aż po strych (drożność międzypiętrową zapewnia książkom winda wybudowana w... kominie – udźwig 100 kg, ale podobno w praktyce załadowana powyżej 20 odmawia posłuszeństwa). I wierzcie mi lub nie, ale chwilami naprawdę można się tam poczuć jak w tajemniczym labiryncie rodem z powieści Eco. Całe szczęście, że personel biblioteczny nie ma w sobie nic z podejrzliwego i ponurego bibliotekarza Jorgego. Pan dyrektor Janusz Siek jest wzorcowym wręcz przeciwieństwem owego mnicha, a sympatyczna pani Ola Łabuńska, moja przewodniczka, z postaci literackich przywodzi mi na myśl jedynie Ariadnę. Każde piętro kryje jakieś ciekawostki. W magazynie, który mieści się na tyłach wypożyczalni, jeden z pracowników biblioteki trzyma swoją prywatną kolekcję sztuki. Na moje oko ponad 20 portretów pilnuje najgłębszego zakamarka na pierwszym piętrze i z wyżyn regałów obserwuje przemykających z książkami bibliotekarzy. Do nieprzeniknionych tajemnic bibliotecznych podziemi (które zwiedzałam w drugiej kolejności) prowadzi wejście obok toalety. Na drzwiach widnieje napis: „Węzeł cieplny. Wyłącznik główny”. Informacja dość nietypowa, jak na oznaczenie wrót do książkowego labiryntu. Ale kogo nie zrazi, ten ma szansę znaleźć tam (oprócz wydziałowego księgozbioru, rzecz jasna) m.in.: pokaźną grupę starych, połamanych krzeseł, „zezłomowane” nadwyżki dzieł Marksa, Lenina i Mao Tse Tunga, choinkę czy złamany wpół wentylator (węzeł cieplny i wyłącznik główny też oczywiście są). Spacerom po podziemnych korytarzach dodaje smaczku fakt, że kiedyś, zanim sprowadziły się książki, swoją siedzibę miały tam kości, czaszki i inne skarby wykopane przez archeologów. Na koniec został strych, który sam w sobie jest jedną wielką ciekawostką. W połowie lat ‘70 biblioteka była już tak szczelnie zapełnione regałami, że ówczesna pani dyrektor (kobieta o krągłych kształtach) miała trudności z przechodzeniem pomiędzy nimi. Zdecydowano wtedy, że czas najwyższy rozejrzeć się za jakimiś nowymi powierzchniami dla rozrastającego się błyskawicznie księgozbioru. Książki tułały się od jednej salki do drugiej, aż wreszcie na początku lat osiemdziesiątych (wtedy rozluźniono przepisy dotyczące zagospodarowywania strychów) zadomowiły się na poddaszu. Pan Janusz Siek wraz z profesorem Korolcem urządzili tam czytelnię tekstów fi lozoficznych od starożytności do renesansu, tak zwaną C14. Okazała się ona strzałem w dziesiątkę. Poddasze z pięknym widokiem na wieże kościoła św. Krzyża stało się ulubionym miejscem pracy fi lozofów z całej Polski, którzy przyjeżdżali tam korzystać z najbogatszego w kraju zbioru tekstów źródłowych. Do dziś pachnie tam starą biblioteką i fi lozoficzną zadumą, choć strych jest od niedawna na etapie przygotowań do generalnej przebudowy, a czytelnia C14 przenosi się na dół. Imponujące zbiory (m.in. odziedziczone w spadku po słynnych fi lozofach szkoły lwowsko-warszawskiej), unikalne archiwa rękopisów, a na straży tego bogatego księgozbioru skrupulatni bibliotekarze, którzy z pasją oddają się jego konserwacji, retrokonwersji, digitalizacji i innym równie skomplikowanym zabiegom. Po przewędrowaniu wszystkich bibliotecznych zakamarów (zajęło mi to prawie godzinę!) poczułam się naprawdę dumna, że korzystam z t a k i e j biblioteki. I, że odważyłam się wejść do labiryntu. Milena Linde filozofia i pedagogika Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 9 10 śruba Dandys wciąż żywy Powtarzam. Dandys wciąż żywy. Poniższy tekst to odsłona dandysa, a przy okazji odsłona budowy nowoczesnego wywiadu. Dialog zachęcający do dalszego zapoznania się z tekstem Persona x: Co tak rzęzisz? Odzywa się twoja gruźlica? Persona y: Jestem przeziębiony, skacowany i sponiewierany po wczorajszej nocy w Jadłodajni. Wstęp i zarysowanie konturów oraz tła Żyć i umrzeć przed lustrem? Czemu nie? Niektórzy by mogli. Na przykład Mori i Luca. Dandysi. Doskonale wtapiają się w stereotyp chłopaka-polonisty, takiego, co stoi pod wydziałem w pozie wysmakowanej, zaciągając się dymem, który unosi się wokół kolorowego szalika lub zawisa chmurą nad misternie splecioną konstrukcją niby-rozczochranych włosów. Odsłona pierwsza Wiele wyjaśniająca, zarazem będąca przedstawieniem postaci Mori, podpisałeś wasze wspólne zdjęcie „Czołowi dandysi polonistyki”. Czy naprawdę uważasz, że jesteście dandysami? Luca: Mori, podszywasz się pod moją dandysowską sławę. Mori: Zmierzchającą... Luca: No tak, jestem na piątym roku. (O czym piszesz pracę? Luca: O Charlesie Bukowskim) – w nawiasie, ale jednak podkreśla kontury i tło Kto jest większym dandysem? Mori: On! Luca: Czemu ja? Mori: Bo ty więcej o siebie dbasz. Luca: Ale wczoraj byłem zaniedbany. Aż mi się włosy świeciły. czasu, żeby pójść na zakupy. A gdzie kupujesz ubrania? Czy to Arkadia czy Tani Armani? Luca: W sklepie „Vintage”. Taki lumpeks, są tam diesle, lacosty. Tam kupiłem tę koszulę Pierre Cardin, która normalnie kosztuje dwieście złotych, a ja kupiłem ją za 60, nową, nieużywaną. Odsłona czwarta Krótka charakterystyka zachowania Luca: Mori, jak to jest, że ty wszędzie chodzisz i zawsze machasz jakąś flagą? Refl eksja nad Co to znaczy być dandysem? Mori: Trzeba dobrze wyglądać. Czasem się spędza dwie godziny rano w łazience... Luca: Ja nie spędzam aż tyle czasu w łazience. Czasem biję rekordy szybkości. W sobotę wstaję o 4 rano... Zaczynasz się szykować na wieczorne wyjście... Luca: Nie, mam pociąg do Tczewa, gdzie mieszka moja dziewczyna. Ostatnio zaspałem i musiałem szybko wybiec z domu, mimo to nie wyglądałem źle. Żyć i umrzeć przed lustrem Luca: Ostatnio rozmawiałem o tym z moją dziewczyną. Mamy to samo. Jak idziemy ulicą... To patrzycie na szyby zamiast na siebie nawzajem? Luca: Nie, jak sami idziemy i jedzie samochód i w szybie odbija się słońce, to przeglądamy się tak szybko, bokiem, Luca: Ale to jest dandys metafi zyczny. Pięknie wygląda, ale jest nieszczęśliwy, nie jest zdolny do działania. Wizerunek, wizerunek, wizerunek! Luca: Wi zeru nek zawsze jest kreowa ny. Zasadą da ndysa jest to, że trzeba wyglądać świadom ie. Nie jestem jakaś ciota, co po prostu siedz i przed lustrem. Ja kreuję swój wygląd. Jeżeli wygląda m tak, a n ie i naczej, to z naczy, że tak ch ciałem, że o to zadbałem, że to było pod moją kontrolą i że to jest element mojego wi zeru nk u. Sedno sprawy trzeba zaznaczyć innym krojem. Mori: Świadomość tego, że dobrze wyglądasz pomaga troszkę. Gdy wiem, że dobrze wyglądam, czuję się pewniej. Chcesz się podobać kobietom czy przede wszystkim sobie? Luca: Sobie. Chcę być zadowolony z tego, że wyglądam dobrze. W byciu dandysem nie chodzi o to, żeby wyrywać laski. Obszar występowania Świat przedstawiony postaci Gdzie są Gdzie najczęściej można spotkać dandysa? Czy istnieje taki kraj, miasto, klub lub wydział? Mori: Polonistyka! Może jeszcze te ekonomiczne kierunki. Tylko oni tam są innym rodzajem dandysów. Czytają Logo i muszą wyglądać tak samo. Lansują się. Luca: Bo w dandyzmie nie chodzi o lans. Nieee? Luca: Tzn. nie o taki wulgarny lans. Chodzi o taki dobry lans. Jak u Tyrmanda? Luca: Tak, taki dobry, fajny lans, nie prostacki. Nie chodzi o to, żeby się lansować z prądem, bywać w modnych klubach. Używacie brylantyny? Luca: Nie. To była taka brylantyna dnia powszedniego. Noszę teraz długie włosy, bo nie mam kiedy iść do fryzjera. Mori: Wiesz, jak teraz wyglądasz z tymi włosami? Kto grał Pawła z Klanu... Luca: No wiesz? Cechy inne Mori: Dandys to taki egocentryzm. Luca: Nie zgadzam się. To kojarzy się z czymś złym. Myślisz o aspekcie psychologicznym. A chodzi o wygląd zewnętrzny, wizerunek. Taki trochę PR. Sam sobie robisz PR. Odsłona druga, dająca do myślenia Czy dandys da się wziąć pod pantofel? Luca: Moja dziewczyna twierdzi, że jestem pod pantoflem... Może to prawda. Mori: Ja bym się dał wziąć pod pantofel jakiejś ładnej i inteligentnej dziewczynie. Odsłona trzecia Ubiór i miejsce jego zakupu Luca, masz na sobie dżinsy, krawat, kamizelkę i marynarkę. Luca: To mój ulubiony strój. Właściwie to cierpię na brak stroju. Ostatnio nie mam Ponieważ dandys wyciąga telefon chwytamy ten moment, w którym nas widać. Mori: Cierpię przez to, że na mojej klatce schodowej nie ma lustra... Luca: Na imprezie, w klubie zawsze się przeglądam, jak już jestem w łazience. Lubię wiedzieć czy nic nie psuje mojego wizerunku. Czy telefon jest elementem wizerunku dandysa? Luca: Telefon, oprócz tego, że ma służyć do dzwonienia, musi ładnie wyglądać. DG nie D&G Golić nie golić Najsławniejszy dandys? Mori: Dorian Gray. Luca: Są faceci, którzy golą sobie ciało. A ja uważam że facet powinien być owłosiony.4 Musi, skoro ma tyle twoich zdjęć w środku. Luca: Regularnie zgrywam na kompa. Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 11 la gente – mieszkańcy Traktu Nocna warta Lucjan opowiada o swoim nowym serwisie dla nocnych marków Nareszcie jest! NOCNE.WAW.PL – strona internetowa, która pomoże nam zaspokoić głód i pragnienie na całonocnych imprezach, już działa. Specjalnie dla Was (sic!) przeprowadziliśmy wywiad z jej współautorem, Lucjanem Morawskim. Wasza strona promuje jedzenie i alkohol na dowóz. Powiedz, jak powstał te pomysł. Idea zrodziła się z własnego zapotrzebowania. Ja i mój kolega z Politechniki, Szymon Biały, chcieliśmy kiedyś zamówić pizzę w nocy, bo zgłodnieliśmy. Niestety, nie mogliśmy znaleźć żadnych informacji w Internecie na temat fi rm zajmujących się dowożeniem jedzenia czy alkoholu po 22. Są przecież sklepy i pizzerie pracujące w nocy. Jeśli chodzi o całodobowe sklepy, to ciężko zorientować się, kiedy jesteśmy poza swoją okolicą. Są fi rmy rozwożące produkty spożywcze całą noc. Problem polega na tym, że nie ma na ich temat żadnych informacji w sieci. Tworząc naszą stronę musieliśmy sami zlokalizować, gdzie co jest. Wasza strona jest skierowana głównie dla studentów balujących na wyjazdach, poza domem? Tak, ale balować można również w dzień, dlatego nocne.waw.pl dostarcza informacji o fi rmach pracujących także w ciągu dnia. Pomyśleliśmy głównie o uczniach i studentach, ale także o biznesmenach. Przecież faceci w garniaku nie będą wychodzić z domu w nocy po pizzę. Słusznie. Dzięki stronie można zamówić dowóz nie tylko nocą, ale i w ciągu dnia. Jak to dokładnie wygląda? Na ekranie wyświetlają się wszystkie informacje o fi rmach zajmujących się dowozem i sklepach całodobowych: telefon, godziny pracy, adresy, a także i ich strony internetowe, jeśli takie istnieją. Promujecie jakieś firmy lub też one promują Was? Jak to jest? Staramy się wspierać małe fi rmy, bo do nich dużo trudniej dotrzeć – dużo ludzi klika w reklamy, a nierozwinięte sieci nie mają dobrego marketingu. Liczymy na to, że każdy zainteresowany coś doda od siebie i zwiększy bazę danych. Dlatego apelujemy o to do wszystkich, którzy natrafią na naszą stronę. Przewidujemy, że ludzie będą działać dla dobra innych – tak, jak my. Liczycie na zysk? Współpracę z fi rmami zaczynamy dopiero za 2 tygodnie. Jak na razie zarobiliśmy 10 dolarów przy tworzeniu strony. Na razie nie ma popytu, bo ludzie nie wiedzą o tym. Oczywiście, liczymy na jakiś zarobek w przyszłości. Naszą współpracę z fi rmami wyobrażamy sobie tak, że osoba zamawiająca coś dzięki naszej stronie dostanie hasło, które przedstawi przy zamówieniu. Dzięki temu dostanie np. specjalne hasło, a obsługa lokalu będzie wiedzieć, że klient trafi ł z naszej strony. Czy nie boicie się o problemy natury moralno – prawnej? Strona może ułatwić nieletnim dostęp do alkoholu. Tak, ale żeby temu zapobiec, dodamy ostrzeżenie: alkohol dozwolony od lat 18. Nie ma i nie będzie żadnych problemów prawnych. No, takie ostrzeżenie chyba niewiele pomoże. A jednak – może spowodować blokadę psychiczną. Nic więcej nie możemy zrobić. Odpowiedzialność spoczywa na dowożących, ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych za przekazanie produktów. Krysia Bielecka filozofia Wasza strona powstała jakiś miesiąc temu. Jak rozwinęliście współpracę z firmami? 4 Można być dandysem, ale nie można tracić przy tym atrybutów męskości. Ozdoby Codzienne i niecodzienne Mori: Lubię rzemyki, koraliki, drewniane, takie naturalne. Nie jakąś błyszczącą biżuterię, wyjebany w kosmos pasek. Luca: Sorry, ja się z tobą nie zgadzam, nie chcę ci teraz wrzucać. Bardzo nie lubię, jak facet ma tu koraliki, tam rzemyki, takie wszystkie pierdoły na sobie, takie drewniane rzeczy. Ja nie mam biżuterii, bo mi ciągle brakuje kasy, żeby sobie kupić coś porządnego. Chciałbym sobie kupić taki porządny, złoty, gruby łańcuch, taki mexico. Otoczenie i dramaty Mori: Wszystko, co otacza dandysa, jest dla niego ważne. Luca: Na przykład kolory, cały dizajn jego pokoju, w ogóle przestrzeni, w której żyje. piękna wszelakiego. Luca: Ja lubię Bogusława Lindę, lubię, jak się prezentuje, jak mówi, jego gesty. Mori: Małaszyński nieźle wygląda, tak spójnie. Luca: Dandys lubi mieć na sobie jakieś fajne akcenty, coś, co go wyróżnia z tłumu. Przykład – żółte, agresywne paski na bordowym tle mojej marynarki. Mori: Nie ma nic gorszego, niż mieć na sobie coś, co cię wyróżnia z tumu i w tłumie spotkać kogoś, kto ma na sobie to samo. Dandys może kreować swój wizerunek także w Internecie, np na blogu lub na gronie Zadanie: wyliczyć kilku polskich dandysów, a wśród nich wskazać dandysa bliskiego ideałowi Mori: Zaraz tu będą podejrzenia o homoseksualizm. Nie, dlaczego? Mori: Bo gdy facet mówi o innym mężczyźnie, że mu się podoba, to można to tak odczytać. Mori: Wirtualna rzeczywistość sprzyja temu, żeby trochę się podrasować. Podrasowujesz się w photoshopie? Propozycje dodane przez słownik Word, nie znający słowa podrasowujesz: odprasowujesz, doprasowujesz Mori: Tylko raz to zrobiłem. Najczęściej zmieniam tylko kolory. Odsłona ostatnia Pointa bez szoku Luca: Na tym polega cała zabawa, że budując swój wizerunek artystyczny mogę wybierać sobie różne rzeczy, które mi pasują. Ale przecież kobiety często zachwycają się urodą i stylem innych kobiet i nikt ich przez to nie posądza. Mori: My, humaniści, jesteśmy znawcami Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Ania Godziuk polonistyka 12 la gente – mieszkańcy Traktu Ius Prześcieradlum czyli konkurs prawa rzymskiego Co może robić trzydziestu półnagich studentów w sobotnie przedpołudnie na uniwersyteckim kampusie? Oczywiście, uważny obserwator życia kulturalnego, które toczy się wokół rozbebeszonego Krakowskiego Przedmieścia, musi kategorycznie odpowiedzieć: Jeśli to 21 kwietnia, to na pewno quasiretorzy w lnianych prześcieradłach toczą zażarte polemiki procesowe w czasie konkursu prawa rzymskiego „Ius Controversum”. Pomysł niecodziennej symulacji procesu rzymskiego à la anglosaski moot court zrodził się w głowach czworga studentów prawa i MISH-u, w tym w grossum caput piszącego te słowa, w połowie listopada na trzecim piętrze Kwatery Glównej ZHP na tyłach Sheratonu. Z poczatku koślawa, nieporadna myśl przeradzała się powoli w szeroki projekt pod egidą koła naukowego, które jako jedyne na kampusie statutowo i funkcjonalnie zajmuje się propagowaniem nauki prawa rzymskiego. Koło naukowe prawa rzymskiego i kanonicznego „Utriusque Iuris” na wydziale prawa to bowiem rzeczywiście jedyna struktura z założenia nurkująca w odmętach zawiłej historii prawa. A że ci studenci tworzą zarazem zarząd tego koła (O là!), stało się dla nich jasne, że konkurs na pewno nie będzie paraelitarnym, hermetycznym wydarzeniem wydziałowym. 21 kwietnia przed oczami akademickiego jury staną w szranki trzyosobowe drużyny, które zawczasu poznają treść 15 kazusów z prawa rzymskiego. Sędzią niech będzie Tytus. Drużyny na miejscu dopiero jednak wylosują kazus konkursowy, który będą musieli na punkty, i to przed zjadliwą, rozszalałą perspektywą panem et circenses publicznością studencką, po mistrzowsku odegrać w ramach swojej trójki. Jeśli się okaże, że Aulus zawarł z Sextusem umowę sprzedaży osła, zasądź sędzio na rzecz Sextusa prenumeratę „Traktora”. Tak więc podzieliwszy się na praetora (sedzię prawa), actora (powoda) i reusa (pozwanego), każda z drużyn walczyć będzie przed jury o jak najlepsze wyniki, aby dwa najlepsze teamy mogły zmierzyć się w ekscytującym, eksplodującym konfetti finale tego samego dnia po konkursowym obiedzie. W finale jednak drużynom nie pójdzie zbyt łatwo: nie dość, że obie zmagać się będą przeciwko sobie i to w tym samym kazusie, jedna jako actor, druga jako reus, to jeszcze przed jury w roli sędziego (iudexa – sędziego faktów, trochę jak przed amerykanską ławą przysieglych). Ale co najważniejsze, publiczność będzie miała nad obiema zmagającymi się stronami fundamentalną przewagę: widzowie przeczytają pełną wersję wydarzeń, podczas gdy każda z drużyn znać będzie tylko częsć faktów, a stąd będzie zaskakiwana niemal organicznie nagłymi Deus ex machina przeciwnika. Maciek Witek Piotrek Trzej z czterech Muszkieterów Słowa – twórców konkursu Zanosi się na niezłą zadymę, więc całe szczęście, że Krakowskie wciąż jeszcze w bebechach – nie będzie czego demolować. Ale nieco poważniej: „Ius Controversum” to poważny projekt konkursowy pod patronatem samorządu studenckiego i sponsorowany całkiem poważnymi nagrodami rzeczowymi. Ba, za poważnym projektem stoi poważne koło naukowe, które od ponad dziesięciu lat prowadzi w klimatycznej, kultowej niemal bibliotece prawa rzymskiego i papirologii im. R. Taubenschlaga w kampusowym budynku Collegium Iuridicum I, cotygodniowe spotkania z konstytucją, administracją, filozofią prawa karnego czy prawem międzynarodowym i europejskim. Zatem wbrew nazwie koło nie ogranicza się do „obojga” tytulowych praw; jego formuła wykracza znacznie szerzej, ale jakby nie patrzeć, niemal zawsze są to „dwa” prawa: pisane i zwyczajowe, czy naturalne kontra pozytywne. Ale prawo rzymskie w jego różnych wymiarach pozostaje jednak naszą domeną. Oryginalne połączenie formuły moot court z rzymskim procesem formułkowym to, jak sądzę, niekonwencjonalny sposób ucywilizowania trudnej i może przykrytej nieco kurzem dyscypliny. Może dlatego już tam, w harcerskiej kwaterze, zdecydowaliśmy, że zachęcimy do udziału i uwagi nie tylko studentów prawa, ale i socjologii, historii, kulturoznawstwa. Gdyby z nieco ironicznym uśmiechem zapytano mnie, komu dziś potrzebny jest proces rzymski, odpowiedziałbym bez wahania, że nasze prawo kontrowersji to nie dogmat myślenia o świecie, a jedynie formula nauki myślenia jako takiego. Niewiele jest bowiem konkursów retorycznych, więc niezależnie od tego, o czym mówić będą uczestnicy, ważne będzie to, że w ogóle będą mówić, i to mówić polemicznie, przekonująco. A tłumy przyszłych technokratów, klaskaniem mając obrzękłe prawice, pogratulują blyskotliwego mistrzostwa tym zadeklarowanym indywidualistom, którzy dla zwycięstwa nauczą się pracować w grupie. Przechodniu, jeśli więc spotkasz przyodzianego w prześcieradło młodzieńca, przykryj go płaszczem, co by nie umarł z zimna między koparką Komatsu a pryzmą bruku. Może uratujesz w ten sposób życie przyszłemu radcy, który tak rozpisze przetarg na remont traktu, że Paryż – Dakar nigdy nie wróci już na warszawską skarpę. 21 kwietnia zasądź sędzio na rzecz Sextusa nagrody dla zwycięzców konkursu. Mateusz O. Irmiński prawo, filozofia, „Utriusque Iuris” Na filozofii ogłoszono ostaniemi czasy, że studenci II, III i IV roku muszą w oznaczonym terminie wymienić swoje legitymacje na elektroniczne. Zarządzenie Pani Rektor w tej kwestii takiego obowiązku nie nakłada. Według §1 „Zachowują ważność legitymacje studenckie wydane studentom, którzy rozpoczęli studia przed dniem 1 października 2006 r.” Starym studentom wydaje się tą legitymację tylko wtedy, gdy z jakichś względów wydać ją należy (§3 ust. 2). Wydaje się jednak, że problem tkwi w sformułowaniu upraw- Czwarty nienia do ulgi, które widnieje na każdej legitymacji, czyli 50% na przejazdy pociągami (2 klasą). Nasze legitymacje będa poświadczać korzystanie z tej ulgi do końca tego roku kalendarzowego. Termin ten jednak – logicznie rzecz biorąc – dotyczy tylko ulg na pociągi. Co do innych ulg (np. na przejazdy środkami komunikacji miejskiej), stara legitymacja będzie je poświadczać i po tym terminie, bo nadal wynoszą one 50 %. Podstawa prawna: Rozporządzenie Ministra Transportu, DzU 2006, nr 153, poz. 1098 legitymacje Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 la gente – mieszkańcy Traktu Mercedes wśród ekspresów Rozmowa z panem Krzysztofem Szturo Wchodzę – Pan Krzyś od razu uśmiecha się szeroko. Zawsze tak wita swoich klientów. „Nie może być tutaj smutno, kto by chciał wtedy przychodzić?” – mówi. Na dobry początek rozmowy dostaję kubek pysznej kawy. Teraz na Nowym Świecie prowadzi Pan restaurację Cavo? Tak. Ten lokal to kontynuacja tej pierwszej Eufemii, która powstała na Krakowskim Przedmieściu, na ASP. Dlaczego przenieśliśmy się? Trzeba się rozwijać, otwieram też kilka innych klubów. Poza tym ciężko było przedłużyć tam umowę. Ja chciałem na dłużej, oni na krócej. No i trzeba było tam zrobić klimatyzację. Poza tym otwiera się teraz Żurawia, od przyszłego tygodnia. Bedzie tam taki sam styl, jak w pierwszej Eufemii, z ASP, artystyczny wygląd, rzeźbione ściany, artystyczne jedzenie, artystyczna obsługa. Jak się panu z nowymi studentami żyje? Obawiałem się, że oni są trochę inni. Ale są tacy sami, bardzo fajni. Jest ok, dobrze mi się pracuje. Bardzo polubiłem studentów tego wydziału, fajni ludzie, niezłe imprezy organizują. Przychodzą tu do nas, są jakieś zabawy, wystawy. W pierwszej Eufemii nie działo się tak dużo jak tutaj teraz. Bardzo prężnie działa tutejszy samorząd studentów, stale coś się dzieje. Jest może nawet fajniej. A stała klientela z Eufemii? Przychodzą, przychodzą. Początkowo zarzekali się, że nigdy tu nie zajrzą. Bo wiadomo, inni studenci. Ale jednak. Organizujemy różne imprezy, połowinki, był bal przebierańców na ostatki. Bawią się studenci i jedni, i drudzy. Robiliśmy tez sylwestra. Przyszli profesorowie, asystenci, studenci i też bardzo fajnie to wyszło. Nie żal Panu, że trzeba było opuścić dawną Eufemię? Mam trochę żalu, ale na Żurawiej będzie to samo. Tutaj to lokal jest zaprojektowany przez człowieka, co projektował restaurację Mercedes, i nic nie niestety nie mogę zmienić w wystroju. Musi być jak jest. Trochę tu luster powiesiliśmy, trochę kwiatów i innych. O, tam na przykład stoi jedna rzeźba z Eufemii, dostałem ją jako pierwszą od studentów, na samym początku. A na Żurawiej zrobię lokat pt. powrót Eufemii pierwszej. Planuje Pan rozszerzenie działalności? Cóż. Studenci filozofii proszą, żeby na KP3, tam na dole, zrobić im jakąś restaurację i też mam plan, żeby to jak w Eufemii było, kto wie. Studenci innych wydziałów też przychodzą, proszą. Rozmawiałem np. z Akademią Teatralną. Myślimy z żoną, żeby utworzyć filie, bo wszędzie jesteśmy znani. Co jakiś czas przerywamy rozmowę, przychodzą klienci, pan Krzyś musi ich obsłużyć. Dlaczego restauracja? Robimy to dla sztuki kulinarnej. Lubimy gotować, sprawiać, żeby był dobry klimat. Lubimy z żoną, kiedy studenci się dobrze czują, są zadowoleni. Wychowaliśmy już kilka pokoleń, mamy sporo znajomych, zaprzyjaźnionych ludzi. A biznes to przy okazji. Minęło nam już 10 lat na Uniwersytecie. Bo pierwszy był Skarabeusz, rozkręcony na geografii, najlepsze czasy, jakie ten bar przechodził. Później zostaliśmy porwani przez ASP, zaproponowali lepsze warunki, no i lokal fajniejszy. Pierwsza Eufemia 7 lat działała. Organizuje Pan także akcje charytatywne. Tak, zbieramy rzeczy dla dzieci z domu dziecka. Jakieś prezenty, kredki, ubrania. Zawozimy to do dwóch zaprzyjaźnionych domów dziecka. Mam takie fajnie podziękowania, zdjęcia, foldery od tych dzieci. Robimy te akcje dwa razy w roku, w grudniu na gwiazdkę i w okolicy maja/czerwca. Muszę powiedzieć, że studenci są bardzo hojni, kupią u mnie batona i wrzucą. Na początku, jak rozkręcałem tę akcję, to jak zobaczyłem pełen kosz, to aż mnie zatkało, wszystko było – zabawki, kredki, jakieś gry. Pomagamy jak możemy. Już czwarty rok z rzędu to robimy, a dzieciaki są zachwycone. Dla dzieci warto. Jaka była reakcja na zamknięcie dawnego lokalu? Kiedy zamknęliśmy Eufemię ludzie byli załamani, na gronie się martwili, co to będzie. Bo początkowo nie mówiliśmy, że jesteśmy tutaj, na Nowym Świecie 67. Lokal jest nie duży i nie chcieliśmy, żeby masa ludzi się zbiegła od razu. W końcu studenci z tego budynku muszą mieć gdzie zjeść. Chcieliśmy to systematycznie, powoli ogłosić, jak otworzymy Żurawią, żeby nie było tłoku. Zazwyczaj od poniedziałku do czwartku to pełno ludzi jest, nie ma wolnych stolików. Dzisiaj jest luźniej, bo piątek, ale jak widzisz, powoli się schodzą. Tajemnica Państwa kuchni? To jest przez lata sprawdzone. Wiemy, co lubi student. Gotujemy dla nich, żeby im smakowało. Podstawowa zasada – student lubi, żeby było smaczne, tanio i dużo. U nas to się sprawdza. Kawa pyszna, jedzenie też. Poza tym duży wybór dań mamy, sporo tego jest. Robimy nawet trochę takich bardziej wytwornych dla kadry naukowej. Ranking dań? Spaghetti jest tutaj number one, buritos, potem wszystkie zupy, szpinak, placki czy makaron ze szpinakiem. Sałatki są też bardzo lubiane, wszystko zostaje zjedzone. Pierś z kurczaka z serem zapiekana. Ja lubię gotować, lubię jak studenci są uśmiechnięci. Prowadzenie tych lokali sprawia nam z żoną przyjemność, to nasza artystyczna pasja. Moja żona Justyna wkłada całe serce w to, co robi. A najważniejsze, żeby student był zadowolony, żeby chciał do nas wrócić. Od czasu do czas z gośćmi pogadam, ktoś się czasem wyżali, jak mogę to pomogę. A jak z paleniem? W Eufemiii było to podzielone. Wiadomo, że Ci, co przychodzą na kawkę, to lubią sobie zapalić pijąc, ale zawsze mogą pójść na górę, do palarni. No, w Eufemii było to jednak plusem, ale lokal był większy, można było część wydzielić. Ile kaw robi Pan w ciągu jednego dnia? Nie wiem. Nie liczę tego. W Eufemii miałem ekspres z licznikiem, a tu mam taki profesjonalny. To jest poezja, można robić różne kawy. To jest taki mercedes wśród ekspresów, jeden z najlepszych w Europie. Nie ma tylko licznika. No, w każdym razie, bardzo dużo jest tych kaw. Na koniec zamawiam specjalność tego dnia – małże w sosie czosnkowym. Pyszne! Wiele restauracji z prawdziwego zdarzenia może pozazdrościć takiego dania! Zdradzi Pan sekret wykonania? (Mój rozmówca uśmiecha się przebiegle) Tajemnica zakładu. Karolina (Thida) Kalinowska politologia Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 13 14 tractor sum Co powiedzieć chciał Rzymianin czyli radykalny przekład dla każdego z łaciny na nasze z komentarzem i przypisami Hrmpf... Powitałbym Was dzisiaj jakimś radosnym, łaciennym pozdrowieniem, ale mam zły dzień i brak mi elementarnej ochoty, aby być miłym. Niech za ostrzeżenie wystarczy Wam wszystkim to, że na egzaminie z Typów Nawierzchni Drogowych w Apulii oblałem wszystkich zdających, asystenta, sprzątaczkę, strażnika uniwersyteckiego i kilku rzymskim bogom ducha winnych przechodniów przed moim Wydziałem. Więc nie oczekujcie jakichś towarzyskich fajerwerków. Pamiętamy, gdzie skonczyliśmy ostatnio – zaczęliśmy wgryzać się w dość absurdalnie się zapowiadający kawałek o ruchliwym i niezależnym TIRze rodem z Sardynii. Zobaczmy, co będzie dalej... praeterea, ne sic ut qui iocularia ridens percurram: quamquam ridentem dicere uerum Pierwsze słowo: praeterea. W takiej formie wydaje sie dość trudne, spróbujmy rozbić je na dwie części. Otrzymujemy prae i terea i od razu widzimy, że coś tu nie gra. Za dużo tu „e”. Jedno z pewnością jest zbędne, musiało przyplątać się z innego tekstu. Warto o tym pamiętać – jeżeli kiedykolwiek trafimy na dzieło Horadzego, w którym brak będzie jednego „e”, to będziemy wiedzieć, gdzie się ono zapodziało. Lecz w drugim słowie również mamy za dużo tej pięknej skądinąd literki. Można wysunąć hipotezę, że drugie z niecnych „e” jest w istocie literą „r”, która to litera „r” prawdopodobnie była zbyt zmęczona towarzystwem innego „r”, tego pierwszego, które było dokładnie takie samo – stąd zmiana. Wydawać się to może cokolwiek bez sensu, pamiętajmy jednak, że mamy do czynienia z utworem absourdalnym, nie-na-serio, bez sensu, w którym zmuszeni jesteśmy od czasu do czasu użyć narzędzi translatorskich, które zbyt wiele sensu nie mają. Mamy więc „pra terra”. „Pra”, a więc poprzedzanie czasowe, coś przed czymś. Tym czymś jest „terra”, czyli ziemia, podłoże, gleba. Zwróćmy uwagę na ostatnie ze słów. Otóż, co następuje na chwilę przed glebą? Oczywiście człowiek, zanim zaliczy glebę, najpierw upada. Chodzi zatem o upadek, proces upadania, potoczne lecenie, czyli lot. Do czego odnosi się ten lot? Struktura wiersza sugeruje, że do opisanego w zeszłym odcinku TIRa. Jest więc to TIR związany z lotem... Być może chodzi o ciężarówkę dostawczej firmy DHL? Tego się nigdy nie dowiemy (objaśniające wiele ilustracje do dzieła przepadły wieki temu), ale jest to realna i dość prawdopodobna możliwość. Zobaczmy, co dzieje się po przecinku. „Ne sic” nic nam nie mówi, ale postarajmy się wyłapać wszystkie przeinaczenia. Po pierwsze, w „ne” jedna litera jest odwrócona. Która? To bez znaczenia – po poprawce otrzymamy słowo „na” (e odwrócone daje a) lub też słowo „ue”, które znaczy tyle, co „we” (u jest łagodną i subtelną formą v, czyli po naszemu w... proste). Cóż natomiast znaczy owo tajemnicze „sic”? Ależ to nic innego jak „się”. Tekst najwyraźniej został strasznie wytrzęsiony, taki w nim bałagan – tutaj literka „ę” straciła kreseczkę i ogonek. A zatem „na się” (czyli de facto „na sobie”) lub „we się” (czyli de facto „w sobie”). Ciężarówka ma jakiś towar – czy na sobie, czy w sobie, to zależy od modelu wozu, a dokładnie od tego, czy naczepa jest otwarta, czy też nie. Mistż Horadzy najwyraźniej nie chciał tej kwestii rozstrzygać. Kolejne słowa informują nas, co jest owym towarem. Mamy oto bowiem „ut qui”. Jest „ut”, ale powinno być „ud”, chodzi więc o część nogi. „Qui” nie jest tu nazwą żadnego przedmiotu, lecz onomatopeją. Wymówmy to głośno i przeciagle: quuiiiiiiii! [kwiiiiiiiii!]. Jedno tylko zwierzę wydaje tak przedziwny i tajemniczy odgłos – to świnia!. Mamy więc udo świni, czyli golonkę. Następne są „iocularia ridens percurram”. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że chodzi o okulary do czytania dla kur! Odłączywszy „i” (spójnik), mamy „ocularia”, czyli liczbę pluralną (numerus mnogus) od „ocularium” – okular. „Ridens” podchodzi od angielskiego „read” (wiele słów nawiązuje tu do języka angielskiego, co wskazuje, że utwór pochodzi z tzw. okresu birminghamsko-plymouthskiego), „percurram” rozpada się zaś na „per” (na, a więc dla – to jasne, jeżeli mamy np. kurtkę na kogoś, to mamy ją dla tego kogoś), curram to kura (słowo łacińskie wyraźnie nawołuje do polskiego odpowiednika, albowiem wiele rzymskich kur przyjechało do pracy do Rzymu właśnie znad Wisły). Zobaczmy, co jeszcze podróżuje w sardyńskim transporcie. Pierwsze słowo to „quamquam”. To słowo jest głęboko zaszyfrowane. Zacznijmy od odwrócenia go wzdłuż osi poziomiej. Dostajemy „dnawdnaw”. Nadal nie ma to większego sensu, lecz możemy zapisać słowo od końca (jak nie wiadomo, co począć, takie rozwiązanie jest niejednokrotnie najwłaściwsze). Otrzymujemy wyraz „wandwand”. Mamy tu dwukrotnie powtórzone słowo „wand”, które Rzymianie przywieźli od brytyjskich druidów, a które oznacza „różdżkę”, a w szerszym kontekście – coś magicznego. Powtórzenie ma za zadanie podkreślić, z jak wielką magią mamy do czynienia (jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że wszelkie sugestie, jakoby dwukrotne „quam” [kwam] miałoby być kolejną onomatopeją, wskazującą na pewne dziobate ptaki wodne w liczbie dwóch, są całkowicie pozbawione podstaw jęzkowych, historycznych, czy jakichkolwiek innych). Kolejny wyraz to „ridentem”. Cóż to za dziwo? Zobaczmy: po pierwsze, widać wyraźnie ślady przesuwania liter. Najwyraźniej litera „n” została przesunięta – jej właściwe miejsce jest między „i” i „d”. Mamy więc „rind” i „etem”. Pierwsze słowo oznacza, mówiąc najoględniej, woła, bydlę. Źródłosłów jest niemiecki, dlatego też pewnie jest to wół z Niemiec. „Etem” wskazuje pewną czynność – jedzenie. Kiedyś wyraz ten miał prawdopodobnie formę „eat’em”, czyli „zjedz je/ich”, ale zaginęła gdzieś litera „a” – być może znajdziemy ją w innym tekście. Zjedz-wół, wół do jedzenia, wół martwy, wołowina. Dalej jest „dicere” – „di” jest spójnikiem wskazującym na to, że coś jest z czegoś, coś do czegoś należy. „Cere” to cera, czyli skóra. Ostatnie słowo – „uerum” – pochodzi od „wear”, czyli nosić. Skóra z martwego wołu do noszenia. Być może płaszcz, albo kurtka skórzana. I – nie zapominajmy – magiczna. Mamy więc: [Sardyński TIR] z DHL-u. W niej/na niej golonka i okulary do czytania dla kur; magiczna niemiecka galanteria skórzana. Bez pozdrowień, prof. dr hab. Eugeniusz Przypał-Sakramencki Hrmpf... 10 lat pod spodem Każda rocznica „oddolnej” instytucji kulturalnej powinna obecnie stanowić powód do radości. Oznacza ona bowiem, że znów udało się przetrwać kolejny rok, że znów udało się nie ustąpić się przed mocą Złowrogiego Potwora Komercji oraz, że znów udało się zachować swój intelektualny lans przy życiu. Dyskusyjnemu Klubowi Filmowemu Socjologów „Pod Spodem” udaje się to już dziesiąty rok. 23. marca powiedział on o tym głośno i z przytupem, w obecności licznie zgromadzonych gości. Przedstawicieli zarówno światka filmowego oraz DKF-owego, jak i uniwersyteckiego. Było więc i uroczyście, i w ogromnej mierze rodzinnie, swojsko. Po miłej i na szczęście krótkiej części oficjalnej nastąpił pokaz najlepszej dziesiątki krótkich metraży, które DKFS prezentował w swojej historii. W peletonie znalazły się m.in. animacja Jana Lenicy „Pan Głowa”, „Gadające Głowy II” – dokument Krzysztofa Wierzbickiego, a także studencka etiuda Janusza Majewskiego pod tytułem „Rondo”, gdzie młody i piękny Sławomir Mrożek gonił przez łąki i lasy strachliwego kelnera, a z drzewa spadał tajemniczy Pan Kolejarz. Zaprezentowane krótkie formy pełne były zarówno dowcipu, jak i refleksji. Było to doskonałe streszczenie 10 lat DKFS-u. Goście skuszeni bankietem szczęśliwie nie rozbiegli się na konkurencyjne imprezy, duża ich część została do późna, wiodąc ożywione dyskusje. Wydaje się, że uznanie, że obchody 10. rocznicy istnienia Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Pod Spodem” zakończyły się pełnym sukcesem, nie zawiera ani grama przesady. Dla jego członków i działaczy stanowiły one powód do dumy, dla gości zaś – okazję do obejrzenia kilku ciekawych filmów i może zachętę, by nas jeszcze kiedyś odwiedzić. Co pozostanie? Pięknie wydana rocznicowa publikacja, kilka zdjęć. I pewnie wzmożona chęć do dalszej pracy. Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Redakcja DKFS 15 co w traktora duszy gra Znasz Konrada? Joseph Conrad. Między lądem a morzem. 1857–1924 Z niektórych billboardów zerka na nas od jakiegoś czasu brodaty półprofil na czarnym tle. To Joseph Conrad zaprasza na swoją wystawę do Muzeum Literatury na Starówce. Warto się wybrać, bo ten człowiek miał życie niemal tak ciekawe, jak jego dzieła. Hasło przewodnie wystawy: Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem – i tak zawsze – usque ad finem... To follow the dream, and again to follow the dream – and – so always – usque ad finem... (Lord Jim) Na niewielkiej, choć oryginalnie zaaranżowanej ekspozycji można nie tylko poznać szczegóły z morskich podróży pisarza, ale również poczytać nieznane interpretacje „Lorda Jima” i „Jądra ciemności”. O twórczości Conrada pisał nawet – jak się okazuje – sam Bertrand Russell w swojej „Autobiografii”. W ostatniej sali wielcy polskiej literatury przerzucają się to słowami nagany, to uznania dla polskiego pisarza angielskiego. Orzeszkowa wymawia mu, jak zwykle, że nie pisał po polsku. Andrzejewski próbuje stanąć w obronie: „Nie wierzę, aby istniał na świecie człowiek, który by w pewnym momencie nie zapragnął porzucić ojczyzny”. Żeromski wpada w lekko nadęty zachwyt: „Z tej twórczości (...), w chwili zetknięcia się z falami morza, wionie na naszą literaturę ogromne powietrze, atmosfera kuli ziemskiej”. Przeciętnego zwiedzającego zaczyna już w tym momencie mdlić, więc wraca szybko do sali pierwszej, by posłuchać znów szumu morza. Z falującej wody co i rusz wyłania się jakieś stare zdjęcie albo cytat. „Człowiek, który się rodzi, wpada w marzenie” – czytamy zaraz obok gablotki z fragmentem statku „Otago”. Jedynego statku, na któ- rym Conrad pełnił funkcje kapitana. Był marynarzem przez dwadzieścia lat, których nie żałował. W jednym wywiadzie wyznał, że największej przyjemności doz nał, kiedy Niemiec zwrócił się do niego per kapitanie. Mimo że wzbogacił literaturę angielską, Conrad był jednak typowym Polakiem. Cała wystawa cierpi dotkliwie na brak oryginalnych pamiątek po pisarzu. Większość z nich tkwi niestety gdzieś w angielskich archiwach. Na 150. rocznicę swoich urodzin Conrad przybył do nas na nędznym fragmencie okrętowego poszycia. Trochę szkoda. Braki te, z różnym powodzeniem, próbuje nadrobić plastyczny projekt Adama Orlewicza, wzbogacony o elementy audiowizualne. Zdecydowaną podporą wystawy jest tak naprawdę jej naukowy konsultant – Zdzisław Najder – największy polski znawca Conrada. Jego artykuły można poczytać w gazecie, jaką otrzymuje się przy zakupie biletu (4 zł). Joseph Conrad, skądinąd znany jako Konrad Korzeniowski, nigdy nie chciał zamieszkać w Polsce na stałe. W wieku siedemnastu lat wyemigrował tam, gdzie dziś wyjeżdżają rzesze Polaków. I tym razem Conrad nie zabawi w ojczyźnie długo. Wystawa będzie otwarta do piętnastego sierpnia. Później brodaty profil i kawał skorupy dawnego żaglowca odpłyną znów w siną dal. Ania Maresz filozofia Kryształ i Zanussi w DKFS Wieczór 9. marca na pewno zapisze się w historii DKFS jako jeden z najbardziej interesujących. Mieliśmy okazję zobaczyć „Strukturę kryształu” – debiut reżyserski Krzysztofa Zanussiego, a po projekcji porozmawiać z samym reżyserem. Zanussi jako gość nie zawiódł. Z przyjemnością wprowadzał publiczność w kulisy realizacji filmu. Mówił o trudnościach w doborze aktorów, jak i w późniejszej pracy z nimi. Nie obyło się też bez wielu anegdot i wspomnień. Opowiadał m.in. o Krzysztofie Kieślowskim. W dyskusji zarówno z chęcią odpowiadał na salwy pytań, jak i dzielił się refleksjami na temat kondycji polskiego kina. Podkreślał istotną rolę widzów w procesie tworzenia filmów. Chodząc na drugorzędne produkcje utwierdzamy producentów w przeświadczeniu, że istnieje zapotrzebowanie na taką „sztukę”, że niczego więcej współczesny widz nie oczekuje. Tylko ze względu na późną porę rozmowa musiała się zakończyć, ale na pewno nie było to ostatnie spotkanie z Zanussim na Wiolinowej. „Struktura kryształu” przyniosła Zanussiemu szereg nagród, m.in. nagrodę argentyńskich krytyków filmowych za debiut reżyserski w Mar del Plata w 1970. „Struktura kryształu” nie posiada właściwie fabuły. Film opiera się na dialogu pomiędzy dawnymi przyjaciółmi, którzy spotkali się po latach. Zderzenie dwóch światów – naukowca oraz separującego się na prowincji meteorologa sprawia, że zadajemy sobie pytanie „Jak żyć”? Film pokazuje bezradność człowieka wobec tego pytania. Pokazuje jednak, że każda z decyzji wiąże się z rezygnacją ze szczęścia osobistego, czy samorealizacji zawodowej. Wieczór uświetnił również krótki metraż autorstwa Zanussiego „Komputery” z fenomenalnym Markiem Piwowskim jako narratorem. Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007 Redakcja DKFS 16 impreza w traktorze logogryf made by m. ~O~ 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. Żona Władka Jagiełły Trojańska oranżada Ścina główki jak makówki Indicativus ... activi Na publicznym możesz mówić. Trzy zmutowane dziewczątka z kreskówki „Cafe ..., bekonik, dużo wody kranowej!” Potwór ze świata Muminków Klasówka from Rodos Jagiellonka pozwalająca się czytać a rebours Tam na Krakowskim myszy piją piwo Imię Wajdy Np. Roland Lis w masce Legendarny król Brytów „Miau!” – powiedział ... „De leone et ...” (taki „muskularny” gryzoń) Zwierzątko głównie z uszami Martina Parsera Kwiatki Podczas którejś z moich licznych i pouczających podróży natknąłem się na dość podejrzaną książeczkę. Stylem i treścią przypominała skądinąd wyborne „Żywoty i poglądy słynnych filozofów” Diogenesa Laertiosa. Na grzbiecie wypisany miała zadziwiający tyuł: „Kwiatki”. Autorem jej miał być niejaki Martin Parser. Na karcie tytułowej znajdowała się dedykacja: „dla ukochanej nudziary, magister Terleckiej i nieodżałowanego Hamleta, księcia Kongo”. [Podejrzewam więc, że dziełko to może pochwalić się dość starożytną proweniencją. Rok wydania wprawdzie nigdzie nie jest wspominany, ale na drugiej stronie znajdował się napis: Paris – Madrid – Berlin – Zbąszyn – Båstad – Roma. Jako tłumacz i zarazem wydawca figuruje tajemnicza H. S. magistra philologiae linguarum omnium.] Wyjąwszy obfite przypisy, treść książeczki stanowi ponad tysiąc pouczających anegdotek, historyjek z porządną pointą, cytacików bez sensu i temu podobnych rzeczy, ułożonych najwyraźniej bez jakiegoś specjalnie narzucającego się klucza. Przyznaję – początkowo chciałem zachować ten bezcenny skarb tylko dla siebie. Po jakichś dwóch latach namysłu doszedłem do wniosku, że byłoby to najzwyklejsze świństwo wobec pozostałej części ludzkości. [Zaiste prawdziwie napisano – czyż zapala się swiatło, by ustawić je pod korcem, podobnież – czyż ukryje się miasto położone na górze?] Postanowiłem więc obdarować ludzi, ubogacić ich dusze [tak, tak panie doktorze Bober, ludzie w przeciwieństwie do bobrów je mają!], przysporzyć szczęścia lepszego gatunku, którego źródło jak wiemy leży w zrozumieniu, itd. i rzucić perły między moich ukochanych czytelników traktora. Jak głosi ludowa mądrość: Kwiecień kwiatki kwitnące kwintą kwantyfikuje. Wynika z niej, że w obecnym wydaniu na dobry początek znajdzie się aż pięć kwiatków [wybranych losowo, różnej wagi i miary, wszystkie jednak starożytne]. Na http://kwiatki.dobrze.org można przyznawać kwiatkom gwiazdki oraz dawać świadectwa, które z kwiatków najbardziej podniosły, ubogaciły, przybliżyły do Wielkiego Samotnika, itd. [metauwaga: ze względu na dość ograniczoną ilość miejsca w traktorze, musiałem powstrzymać się od publikowania bogatych gloss, pozwalających nawet największym maluczkim na cieszenie się darem Martina Parsera. Jeżeli uważacie, że powinny się znaleźć w następnych numerach, napiszcie pełen słusznego oburzenia list otwarty do małostkowości Trepczyńskiego w tej sprawie.] Po trzech paragrafach raczej zbędnego wstępu mogę wreszcie rzucić dumne [niech zabrzmi przynajmniej tak patetycznie jak tekścik o piątym prokuratorze Judei...]: Ecce flosculi: Ksenofanes wyraził kiedyś następującą opinię: dawniej pobożni ludzie mówili „broń Boże!”, dzisiaj pobożni ludzie mówią „broń Bozie!”. *** Podobno na powiedzonko Arystotelesa „tertium non datur”, Zenon odparł: primum i secundum też nie. *** Ajschylos imię swe otrzymał dopiero pod koniec swego długiego żywota. Ponoć zawdzięcza je następującemu akcydensowi: Ajschylos, ze względu na swój podeszły wiek, ilekroć musiał się schylić, to na skutek łamania w krzyżu, wydobywał z siebie [ponoć tylko dla fasonu!] przeciągły jęk „aj!” i stąd właśnie „Ajschylos”. Naoczny świadek, na którego relacji się opieramy, zarzekał się, że ta podejrzana etymologia jest szczerą prawdą. *** Gdy ktoś spytał Protagorasa, czego żąda by mógł rozpocząć z nim naukę, ten mu odrzekł: talentów. *** Przypisuje się Protagorasowi również powiedzenie, że miarą wiedzy jest talent. Rafał Młodzki filozofia, mgr informatyki Nowości, ciekawostki, ogłoszenia, intrygi, cytaty z zajęć, relacje zdarzeń nadprzyrodzonych i inne takie zbiera szef Sikret Serwisu – agent eŃ, czyli Ania Godziuk: [email protected] Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Podobne dokumenty
Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss
roku, czyli Trzeciego człowieka Carola Reeda, z samym Orsonem Wellesem w roli tytułowej. Zaszyjemy się w ciemnych uliczkach powojennego, czarnorynkowego Wiednia, gdzie młody, kanadyjski autor kieps...
Bardziej szczegółowo