Finis coronat opus

Transkrypt

Finis coronat opus
Finis coronat opus
Wpisał Wioletta Bielas
Piątek, 07 Sierpień 2009 00:00
Towarzyszące przed wyprawą wyobrażenia o szlaku na Widawce napawały optymizmem i
chęcią zmierzenia się z żywiołem. Niestety, rzeczywistość okazała się trochę inna niż mogło się
wydawać. Rzeka miała być wszakże usiana zwałkami, progami, jazami etc., a w sumie
skończyło się na dość wartkim nurcie i zaskakującej krętości rzeki, dwóch niewielkich progach i
jednym tylko porządnym jazie. Oczywiście to dla nas stanowczo za mało!!! Przecież jechaliśmy
na ten spływ żądni wrażeń i adrenaliny, a musieliśmy obejść się smakiem.Na ziemię sprowadził
nas, jeszcze przed zejściem na wodę, pewien „tubylec”, który, tonem raczej pocieszającym
oznajmił, że wszelkie przeszkody zostały usunięte i droga jest czysta… hm… chciało by się
powiedzieć: a miało być tak pięknie! Można było też powiedzieć: trudno, i robić swoje. Taka
więc wersja weszła w życie i bez większego ubolewania nad sprawą, po tradycyjnej, krótkiej,
aczkolwiek mocnej rozgrzewce ruszyliśmy w drogę. Płynięciu towarzyszyły ucieszne zabawy,
oraz biesiadne przyśpiewki, także wszelkie rozczarowanie odeszło w siną dal, a zapanowała
ogólna radość i rozluźnienie.
Młodsza część spływu od razu narzuciła dobre tempo, które
po wstępnych protestach zaakceptowane zostało również przez dojrzalszych kajakarzy. W
związku z powyższym był czas na dłuższy postój i porządne grillowanie, połączone z
ożywczymi kąpielami w brunatnych wodach Widawki. Mało tego, kiedy ekipa dotarła do celu
okazało się, że nikomu nie śpieszno do zejścia z wody i zakończenia całej imprezy, więc, ku
uciesze wszystkich (prócz naszego kochanego pana Henia) postanowione zostało „dociągnąć
do trzydziestki” (30 km). Cóż dużo mówić… warto było! Na końcu obranego odcinka czekał,
niczym nagroda dla wytrwałych i ambitnych, piękny jazik, z jednym przęsłem umożliwiającym
upragniony skok, którego brakowało nam do pełni szczęścia. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że
to koniec wieńczy dzieło.
{gallery}widawka{/gallery}
Zaraz… te słowa pchały się przecież do głowy również na poprzedniej wyprawie. Kto był, ten
wie… Nie da się przecież ukryć, że na Radomce szału nie było, ale kiedy mimo nacisków z
lądu, na przekór gróźb i prób zniechęcenia do dalszego płynięcia, część ekipy postanowiła iść,
a raczej płynąć w zaparte, to dopiero wyjaśniło się, po co przyjechaliśmy na tę rzekę.
Wpłynięcie z takiej mizernej Radomki do wielkiej Wisły to uczucie graniczące z najpiękniejszymi
doznaniami, do jakich zdolny jest człowiek, che che, mam tu oczywiście na myśli zachwyt,
wzruszenie, zdziwienie czy radość.Wnioski nasuwają się same: wytrwałość popłaca, bo
przecież może się okazać, że najlepsze jest w zasięgu ręki, i tylko trzeba po to sięgnąć.A
propos tego, co pod ręką… kiedy skorzystamy z przystaniowych boisk ???
{gallery}radomka{/gallery}
1/1