Między Kairem a Chicago jest pustka

Transkrypt

Między Kairem a Chicago jest pustka
Między Kairem
a Chicago jest pustka
Urodzony w 1957 roku egipski pisarz Ala al-Aswani (także Alaa
al-Aswany) jest autorem kilku książek prozatorskich, w tym dwóch
powieści, i z pewnością jednym z najsłynniejszych pisarzy arabskojęzycznych. Jego książki w świecie arabskim sprzedają się w niespotykanych tam nakładach.
Co jest przyczyną takiej popularności dentysty z Kairu? Po pierwsze,
niewątpliwie Al-Aswani jest doskonałym „opowiadaczem” – Ara­
bowie nazywają takiego człowieka hakawatim lub rawim. Książki
Al-Aswaniego charakteryzują się świetnym wyczuciem stylu, z zastosowaniem języka ulicy włącznie, i mają wszystkie właściwości dobrej
(o)powieści. Arabowie zaś bardzo cenią sztukę słowa oraz sztukę opowiadania i sami opanowali ją do perfekcji. Bez wątpienia Ala al-Aswani
mógłby stanąć w szranki z Szeherezadą z Księgi tysiąca i jednej nocy, bo
nie wszystkie wątki w swych utworach doprowadza do końca, jakby
czekając na kolejną noc.
Po drugie, tematyka prozy Al-Aswaniego obejmuje współczesne
problemy społeczne, moralne i polityczne świata arabskiego ukazane
bez ogródek i, jak twierdzą niektórzy krytycy, bez wielkich metafor czy
alegorii. Czy rzeczywiście jego proza nie jest alegoryczna? Sam Autor
w jednym z wywiadów zaprzeczył, jakoby był tak głęboko zanurzony
we współczesności, i stwierdził, że to, co pisze, ma charakter uniwersalny. Ale o tym przekonamy się naprawdę dopiero wtedy, gdy jego
twórczość poradzi sobie z upływem czasu i jego bezlitosnymi ocenami.
Teraz wiemy na pewno, że twórczość ta wywołuje żywe uczucia, budzi
6
M a r e k
M .
D z i e k a n
to zachwyt, to wstręt, to znów oburzenie. Dotyczy to wszystkich trzech
książek Al-Aswaniego: wszystkie gdzieś były zakazane, przez kogoś
były przeklinane, co zawsze wzbudza zainteresowanie – wiadomo,
owoc zakazany lepiej smakuje...
Chicago, druga po Imarat Jakubjan (polski przekład Kair. Historia
pewnej kamienicy) powieść Egipcjanina, to książka smutna, poruszająca i dająca do myślenia, a swoją strukturą przypomina wcześniejszą
prozę Autora. W tytułach recenzji zachodnich przekładów powieści
pojawiają się między innymi określenia: „walka kultur” („Frankfurter
Allgemeine Zeitung”) i „między dwoma światami” („The Guardian”).
Można dyskutować z tym pierwszym, ale drugie wydaje się doskonale
pasować do Chicago.
Co ciekawe, choć amerykańskie miasto pojawia się w tytule książki, to prawie nie ma go w tekście – ale nikt z tłumaczy (a ukazały się
już przekłady na angielski, francuski, niemiecki, włoski i szwedzki)
nie odważył się jednak na zmianę tytułu – może dlatego, że łatwy do
przełożenia? Ten stosunek treści do tytułu skojarzył mi się z wielkimi
klasycznymi arabskimi dziełami, które w tytułach zapowiadają historie
miast, a przekazują tylko biografie ich najwybitniejszych mieszkańców
i trudno byłoby w rzeczywistości odtworzyć dzieje miasta choćby
z wielotomowych „Dziejów Bagdadu” – Tarich Baghdad. Biorąc to pod
uwagę, Chicago mogłoby mieć nawet tytuł Kair i byłaby to taka sama
prawda – bo w tym kontekście powieść ukazuje fragment dziejów
pustki, jaka rozciąga się pomiędzy obu miastami, których nic nie łączy
i, co moim zdaniem jednoznacznie wynika z treści, raczej nigdy nie
połączy. O tym ostatnim świadczą losy bohaterów.
Na kartach powieści spotykamy grupę Egipcjan i Amerykanów
związanych z Katedrą Histologii Uniwersytetu Illinois w Chicago. Są
to zarówno profesorowie, jak i studenci medycyny oraz doktoranci. Ich
losy w naturalny sposób są ze sobą powiązane miejscem akcji, ale wiąże ich także coś więcej. Wszyscy, każdy na swój sposób, żyją w stanie
zawieszenia – specyficznego dualizmu, jaki od pewnego czasu spędza
sen z powiek arabskich intelektualistów, którzy zjawisku określanemu
najczęściej jako izdiwadżijja poświęcili już setki artykułów i rozpraw,
nadając temu terminowi najrozmaitsze znaczenia.
Czymże owa izdiwadżijja jest w przypadku bohaterów Chicago? Egip­
cjanie pojawiający się w powieści, kobiety i mężczyźni, choć przede
S ł o w o
w s t ę p n e
7
wszystkim ci ostatni, to ludzie, którzy nie całkiem potrafią poradzić
sobie ze swoją egipskością, czy może szerzej arabskością. Niektórzy są
jej wierni, inni zaś usiłują o niej zapomnieć, to co arabskie uważając za
prymitywne i zacofane. Arabskość ta wymieszana jest najczęściej z islamem (ale jest wśród bohaterów także chrześcijanin – Kopt). Okazuje
się jednak, że nie da się uciec przed własnym pochodzeniem, przed
cieniem (czy może światłem?) arabskości.
Widać, że w przypadku wszystkich egipskich bohaterów i bohaterek bardzo pożyteczna okazuje się koncepcja „trzeciego oka”, o której
pisał pochodzący z Syrii niemiecki pisarz Rafik Schami. Czym jest owo
„trzecie oko”? Schami pisze o swoim życiu w Syrii i w Niemczech, że
w rodzinnym kraju przez „trzecie oko” bez problemu mógł stwierdzić
choćby, czy z tyłu nie grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. W Europie
pozostało mu tylko dwoje oczu. Utracił możliwość nadodczuwania
i przeczuwania, utracił wrażliwość, która towarzyszy człowiekowi
w miejscach, gdzie czuje się bezpiecznie i gdzie jednocześnie owo
„trzecie oko” to bezpieczeństwo zapewnia. Teraz stał się bezradny
i wyobcowany. Zarówno w Niemczech, jak i za Oceanem „trzecie oko”
ślepnie.
Stan wyobcowania towarzyszy wszystkim bohaterom książki, bo
wszyscy, dobrzy i źli, młodzi i starzy, tu, w Ameryce, w Chicago, nie
czują się u siebie. Nie chodzi nawet o wyraźne objawy niechęci, jakie
spotykają ich ze strony niektórych miejscowych – do tego pewnie już
się przyzwyczaili. Chodzi o coś ważniejszego – o własne miejsce na
Ziemi. Jest pewnie tak, jak mówi sam Al-Aswani w wywiadzie dla
brytyjskiego dziennika „The Guardian”: „Tylko Egipt jestem w stanie
prawdziwie, osobiście odczuć. Kiedy jestem za granicą, staję się kimś,
kto ma bardzo dużo wspólnego ze sobą samym, ale to nie jestem naprawdę ja. Zawsze jestem chory na dom”. I dalej mówi, że w Chicago,
gdzie zdobył doktorat ze stomatologii, „wszystko jest usystematyzowane, praktyczne. W Egipcie wprost przeciwnie, ale to właśnie jest
piękne. To dla mnie najcudowniejsze miejsce na Ziemi”.
Zarówno Al-Aswani jak i jego bohaterowie (w postaci studenta
Nadżiego Abd as-Samada, piszącego pamiętnik, można dostrzec alter
ego Autora) zdają sobie sprawę z tego, że Egipt to nie raj i że nie mieszkają tam aniołowie rządzeni przez Dobrego Pana – świadczy o tym
kulminacyjna scena powieści, opisująca wizytę w Chicago prezydenta
8
M a r e k
M .
D z i e k a n
Egiptu. Mają świadomość, że to kraj ubogi, w zachodnim rozumieniu
nawet zacofany, targany problemami politycznymi, które niełatwo będzie rozwiązać nie tylko w najbliższej przyszłości. Sam Al-Aswani jest
współzałożycielem opozycyjnego ugrupowania „Kifaja” czyli „Dosyć”
– w domyśle „dosyć już dyktatorskich rządów Husniego Mubaraka”.
Ale prawie wszyscy wiele daliby za to, żeby znów móc przespacero­wać
się po bazarze Chan al-Chalili i zapalić sziszę w jednej z zadymionych
kafejek. Pewnie nawet profesor Rafat Sabit, który w sytuacji kryzysu
rodziny okazuje się być prawdziwym arabskim, nie amerykańskim
ojcem. I choć tak bardzo chce zapomnieć o tym, że nie jest prawdzi­
wym Amerykaninem, nie miałby z pewnością nic przeciw temu, choć
trudno byłoby mu się do tego przyznać.
A zatem można chyba zgodzić się z Alą al-Aswanim, że jego książka ma nie tylko wymiar realistyczny, że nie tylko opisuje aktualną
rzeczywistość. W sposób wyraźny ukazuje wielką przepaść między
Wschodem i Zachodem. Po raz kolejny przychodzi mi powtórzyć
jeden z moich ulubionych cytatów, trochę teraz niepoprawny politycznie i pochodzący od człowieka, którego poglądy społeczne są mi
raczej obce, Rudyarda Kiplinga, że Wschód jest Wschodem, a Zachód
Zachodem i nigdy nie powinny się spotkać. Bo Arab na Zachodzie
może przybrać maskę amerykańskiego biznesmena czy profesora, ale
pozostanie człowiekiem Wschodu. I bynajmniej nie jest to oskarżenie
którejkolwiek ze stron. Jestem przekonany, że rację miał brytyjski
dziennikarz Jay Parini, tytułując swoją recenzję Chicago „Between
Two Worlds” czyli „Między dwoma światami”. Ja dokładam do tego
słowa z nagłówka niniejszego tekstu: „Między Kairem a Chicago jest
pustka”. Oczywiście Kair i Chicago to mogą być równie dobrze Bagdad
i Berlin lub Damaszek i Londyn. Nie widzę silniejszych powiązań, choć
poprawna politycznie propaganda chciałaby zakrzyknąć za naszym
Mickiewiczem: „Kochajmy się!”. Najwyraźniej nie widzi ich także
Al-Aswani. Dowodzą tego choćby losy samego pisarza: po studiach
w Chicago powrócił do Kairu. Najwyraźniej nie był w stanie znieść tej
pustki. Owo „między” było dla niego najwyraźniej zbyt bolesne, życie
„tam” kosztowało zbyt wiele, a przestrzeń nie jest w stanie oderwać
człowieka z Bliskiego Wschodu od jego silnej tożsamości. Wszelkie
kulturowe podobieństwa pozostają tylko podobieństwami, daleko im
do identyczności.
S ł o w o
w s t ę p n e
9
W tym kontekście ciekawie rysuje się pewna cecha Chicago. O ile
Egipcjanie sportretowani są głęboko i wielowymiarowo, widać zas­
kakującą papierowość i schematyzm w ukazywaniu Ame­ryki i Amery­
kanów. Al-Aswani, choć sam dobrze zna Stany Zjednoczone, zdaje się
nie rozumieć do końca Zachodu. Stąd być może podejrzana jednowymiarowość obrazu społeczeństwa amerykańskiego, jawne potwierdzenie faktu, że nie tylko my myślimy stereotypami i nie tylko my
dość odporni jesteśmy na zrozumienie Innego (chodzi mi tu choćby
o wątki dyskryminacyjne, ewidentnie wyolbrzymione i nie całkiem
przekonujące).
Choć książka Ali al-Aswaniego jest na wskroś nowoczesna w stylu
narracji i języku, od pierwszych stron przypominała mi epickie obrazy
z monumentalnych powieści egipskiego pisarza-noblisty z 1988 roku
Nadżiba Mahfuza (1911-2006), uważanego za najwybitniejszego współczesnego pisarza arabskiego. Szukając w Internecie reakcji krytyków
i czytelników na Chicago natknąłem się na forum poświęcone dziełu
Al-Aswaniego, gdzie pewien dyskutant zakończył jedną ze swoich
wypowiedzi słowami: „Nadżib Mahfuz nie umarł!”.
I ja skończę tym stwierdzeniem. A polskiego Czytelnika, który
chciałby sprawdzić, czy mamy rację (ja i anonimowy autor wpisu na
www.itkallem.com), odsyłam po lekturze Chicago do którejś z powieści
egipskiego klasyka, które można przeczytać w polskich przekładach.
Marek M. Dziekan

Podobne dokumenty