Zanik poczucia sacrum - Kapucyni Piła
Transkrypt
Zanik poczucia sacrum - Kapucyni Piła
Drogi Czytelniku! Zanik poczucia sacrum.............................. 3 Odwieczny problem Teściowej.................. 5 Bóg zawsze kocha. Niemal każdego dnia docierają do nas wiadomości z całego świata o tym jak jest źle, jakie kataklizmy kogo spotkały, ile osób zginęło... Wiemy, a może nie wiemy, o sytuacji w bardzo wielu krajach, w których tamtejszym mieszkańcom brak jest podstawowych rzeczy do godziwego życia. Widzimy, że toczą się wojny. Wobec tego wszystkiego można stawiać sobie słuszne pytanie o to, jaka będzie przyszłość ludzkości? Co nas wszystkich czeka? Ale nie różnilibyśmy się od mnóstwa reporterów telewizyjnych, radiowych czy prasowych, mających na celu ukazanie intryg, kłótni czy morderstw, gdybyśmy na tym poprzestawali. Oni robią to, czego chce świat. A świat cały czas tym żyje. Jest ciągle spragniony chleba i igrzysk. My musimy patrzeć na świat oczami wiary. Musimy dostrzegać w nim ciągłe działanie Pana Boga. Musimy pamiętać, że nawet tam, gdzie sytuacja wygląda na beznadziejną, tam też jest Bóg. Tam również aktualne jest orędzie Ewangelii niosące nadzieję. Bóg cały czas wychodzi nam naprzeciw. On ciągle działa. Do nas należy tylko z całą prostotą powierzyć się Bogu, nasza niewielka wiara do tego wystarcza. I nawet wtedy, kiedy czujemy się osamotnieni i chce się krzyczeć, że nikt nas nie kocha, to musimy pamiętać o słowach Jezusa: Nigdy nie zostawię was samych. Nie znaczy to, że nigdy w życiu nie możemy mieć wątpliwości. Musimy pamiętać, że wątpienie i zaufanie można porównać do światła i cienia. One mogą w naszym życiu istnieć niemal równocześnie, wcale siebie nie wykluczając. To Bóg daje nam dzień po dniu przechodzić od wątpliwości do zaufania. Jednym z najjaśniejszych przejawów miłości Bożej jest przebaczenie. Przed Bogiem każdy człowiek jest dłużnikiem, któremu Bóg mocą swego przebaczenia daruje długi. Kiedy i my przebaczamy, także i nasze życie stopniowo się przemienia. Nie trzeba chyba nikomu uświadamiać i tłumaczyć, jak wiele radości jest w sercu człowieka, który pojednał się ze swoim bratem czy siostrą, choć sytuacja wydawała się być beznadziejną. Tym bardziej, gdy to on sam był powodem tej „napiętej” sytuacji. Ta radość leczy wszystkie rany, nawet te głęboko ukryte. Wybuch tej radości, jaka wtedy panuje w sercu człowieka, przekracza nasze myślenie i pojmowanie. Radość prowadzi zaś do tego, że człowiek pragnie wprowadzać pokój do swego serca i otoczenia. Dlatego przebaczajcie sobie nawzajem winy, jak i Bóg Wam przebaczył. Ewa – matka wszystkich żyjących............. 6 „Czy nie jest to cieśla…?” ........................ 9 Sprawiedliwość........................................ 11 Aniele Boży Stróżu mój…....................... 13 Modlitwa św. Efrema Syryjczyka............ 14 Z pamiętnika pewnego belfra... .............. 15 Apokalipsa 2014...................................... 16 Podaj dalej… dobro................................. 20 Kierunek – Algieria.................................. 21 Krzyżówka............................................... 24 Święty Roch i raj dla zwierząt................. 24 Wołanie Miłości....................................... 23 Śladami Ojca Pio...................................... 26 Piotr Potulicki starosta ujsko-pilski......... 28 Pro Memoria............................................ 30 Szkoła Słowa Bożego.............................. 31 Msze św. w naszym kościele: niedziele i święta: 7:00, 8:30; 10:00, 11:30, 13:00 14:30 (oprócz VII-VIII), 19:00 dni powszednie: 7:00, 8:00, 9:00, 18:30 Kancelaria Parafialna czynna: wtorek i czwartek godz: 11:00-12:00 i 16:00-18:00 piątek i sobota godz: 11:00-12:00 Adres parafii: 64-920 Piła, ul. Ludowa 20 tel. 67 351 12 62, fax 67 213 13 32 www.pila.kapucyni.pl e-mail: [email protected] o. Marek Skwarło proboszcz REDAKCJA: o. Marek Skwarło, Anna Adamczyk-Śliwińska, o. Andrzej Biniek, Roman Chwaliszewski, Mariusz Góra, o. Łukasz Kopeć, Wojciech Krajewski, Cecylia Mirr, Hanna Rakowska, Maciej Sarnowski, Bożena Wojtkowiak, Kamila Magdalena Wolicka ZDJĘCIA: Archiwum „Głosu”, Marcin Ciemięga DTP: Mariusz Góra KOREKTA: Hanna Rakowska ADRES REDAKCJI: 64-920 Piła, ul. Ludowa 20, tel. 67 351 12 62, fax 67 213 13 32, e-mail: [email protected] DRUK: Zakład Poligraficzny Henryk Górowski, 64-920 Piła, al. Wojska Polskiego 66 Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany tytułów bez konsultacji z autorami. Styczeń-Luty 2014 3 Zanik poczucia sacrum z s Agnieszką Gromadą, przełożoną pilskiego domu Sióstr Serafitek i katechetką w Szkole Podstawowej nr 2, rozmawia Bożena Wojtkowiak – Proszę parę słów powiedzieć o domu rodzinnym i latach szkolnych. – Pochodzę z Gdańska, tam się urodziłam i wychowałam. Tam uczęszczałam do szkoły podstawowej i średniej. We wczesnym okresie mego życia wpływ znaczący na mnie miała moja mama. Ona uczyła mnie modlitw, czuwała nad moim rozwojem, opiekowała się mną i moją o trzy lata młodszą siostrą. Mama była dla nas autorytetem i wzorem. Tata, jak większość mężczyzn, zajmował się utrzymaniem rodziny, aby nam niczego nie brakowało. Stąd nie był tak często z nami jak mama. Życie religijne rodziców było bardzo głębokie, choć nie afiszowali się z tym. Pamiętam, jak mama klęczała W Zakopanem z s. Rafałą Bartoszyce z s. Franciszką z nami do wieczornego pacierza, a my wspólnie z moją siostrą powtarzałyśmy modlitwy odmawiane przez nią, ucząc się w ten sposób ich na pamięć, ponieważ jeszcze nie potrafiłyśmy czytać. Utkwił mi również obraz modlącego się mojego taty. Rzadko się zdarza, aby mężczyzna w obecności dorastających córek klękał wieczorem przy łóżku i modlił się. Trzeba mieć wielką odwagę i wiarę, aby to uczynić. Do szkoły średniej uczęszczałam w czasach strajków w Gdańsku i stanu wojennego. Był to dla nas młodych trudny okres. Nurtowały nas ciągle pytania. Dlaczego nie możemy mówić otwarcie o Katyniu? Dlaczego nie ma krzyża w szkole? Dlaczego niektórzy muszą ukrywać się ze swoją wiarą? – Kiedy zrodziła się u siostry myśl o powołaniu? Styczeń-Luty 2014 – W latach osiemdziesiątych w Gdańsku pojawiła się cała seria pięknych filmów religijnych wyświetlanych w kościołach, również w moim parafialnym kościele pod wezwaniem Matki Bożej Różańca Świętego w Gdańsku – Przymorzu. Jednym z nich był film o św. Franciszku. Zachwycił mnie św. Franciszek swoim umiłowaniem Boga, swoją miłością do ludzi, zwierząt i całego świata stworzonego. Zapadła mi w sercu Jego prostota, radość franciszkańska. Zapragnęłam i ja podążyć tą drogą, stać się Oblubienicą Pana. Chodziłam wtedy do ósmej klasy i trzeba było wybrać szkołę średnią, zdecydować co dalej. Powiedziałam moim rodzicom, że chcę zostać siostrą zakonną. Odpowiedź była negatywna: jesteś za młoda, najpierw skończ szkołę średnią, zapoznasz chłopaka, wszystko się zmieni. Poszłam do szkoły średniej, ale moje pragnienie pozostania siostrą zakonną pozostało, a mogłabym dzisiaj z perspektywy czasu powiedzieć, pogłębiło się. Szukałam swojej drogi. W tym czasie trzykrotnie brałam udział w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Pierwszy raz szłam z moją mamą, ciocią i moją siostrą. Na pielgrzymce panowała niesamowita atmosfera. 4 Wszyscy dla siebie byli braćmi i siostrami, nie tylko z nazwy, bo tak zwracaliśmy się do siebie, ale wszyscy sobie nawzajem pomagaliśmy, czuło się serdeczność, troskę o drugiego. To był czas odkrywania Boga w drodze, we wspólnocie. Po powrocie z pielgrzymki odkryłam, że w mojej parafii posługują Siostry Serafitki-franciszkanki. Poznałam s. Ewancję Rząse, tamtejszą przełożoną sióstr na Przymorzu. Siostra Ludgeria Wyrwas uczyła wtedy moją siostrę katechezy i tak siostry pokazywały mi, jak można realizować miłość do Boga, służąc drugiemu człowiekowi. Dnia 10.09.1982 roku wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Bolesnej zwanych „Serafirkami”. Rozpoczęłam postulat, potem dwa lata nowicjatu w Krakowie, gdzie jest wspólny nowicjat dla trzech prowincji. Pierwsze śluby złożyłam 11.08.1985 roku w Gdyni-Orłowie. Po pięciu latach śluby wieczyste. – A po ślubach zaczęła się samodzielna służba! – Pierwsze kroki w zakonie Z s. Rafałą w Gdańsku-Oliwie stawiałam jako wychowawczyni w Domu Opieki Społecznej dla dzieci w Poznaniu. Po ukończeniu studiów wyższych przygotowujących do pracy katechetycznej, rozpoczęłam pracę katechetyczną najpierw jeszcze w Pożegnanie w Szubinie salkach przy paraPańskiej, w którym wzięło udział fiach, a potem już w szkole. Właśnie tu, będąc dwadzie- 50 dorosłych osób. Współpracowałam ścia lat temu w Pile, podejmowałam przy realizacji tego przedsięwzięcia po raz pierwszy pracę w Szkole Pod- z Domem Kultury w Szamocinie. stawowej nr 2, w której obecnie ka– Jakie szczególne trudności techizuję. Dziękuję wszystkim tym, rodzą współczesne czasy? którzy pamiętają, że ich w tamtych – Brak poczucia sacrum. Sacrum czasach uczyłam i przypominają mi to pojęcie odnoszące się do rzeczy to. To bardzo miłe, choć uświadamiaświętych. Z tym pojęciem rodzą się ją mi, ile lat już upłynęło. pytania. Jak zachowuję się w miejChrystus prowadzi nas różnymi scach świętych, takich jak kościół, drogami, mówi do każdej z nas – Idź cmentarz? Co wypada robić, a czego i nieś moją miłość do różnych ludzi. nie. Niby wszyscy wiemy, a życie Dlatego IDZIEMY, a nie ślubujemy pokazuje co innego. Jak ogromne stałego miejsca. To ON nas prowadzi, a my chcemy pełnić Jego wolę, znaczenie w życiu dziecka ma przydlatego te zmiany. Raz jesteśmy tu, kład rodziców. Dziecko naśladuje a za rok albo dwa rodziców. Można zaobserwować wspaniałe sytuacje, kiedy mama w innym miejscu. P o s ł u g i w a ł a m pochyla się nad dzieckiem, uczy w różnych pla- czynić znak krzyża, przechodząc cówkach. Między obok tabernakulum, uczy klęknąć. innymi byłam Wyjaśnia, że tu jest obecny Jezus, że w Toruniu, Bia- to miejsce jest święte. Mądra mama łośliwiu, Lesznie, to ta, która kocha swoje dziecko, Gdańsku. Sześć lat ale potrafi także od niego wymagać. byłam przełożo- Dlaczego o tym mówię? Obserwuję ną w Szamocinie szczególnie w czasie rekolekcji wieli tyle samo w Barto- kopostnych, że dzieci są w kościele szycach. Wszędzie bez rodziców, jak wiele z nich nie pracowałam jako potrafi się zachować, nie wie, kiedy katechetka. Naj- wstać, kiedy usiąść. Nie wie, co robi milej wspominam wchodząc do kościoła i choć tego swoją pracę w Sza- wszystkiego uczą na katechezie, to mocinie, bo miesz- jednak, gdy nie jest to ugruntowane kają tam otwarci na przez przykład rodziców, jest szybko każdą inicjatywę zapominane. Sami obserwujemy, jak niezwykli ludzie, zachowuje się młodzież w kościele, z którymi udało mi nieraz nawet się gorszymy, a przecież się i z pomocą Bożą oni sami doskonale wiedzą, jak nalezrealizować wiele ży się zachować w kościele, a życie pomysłów. Między pokazuje coś innego. Dlatego moja innymi wyjazd do prośba do rodziców: mówmy naszym Włoch dzieci wraz dzieciom o zachowaniu w kościele, z rodzicami, mi- ale przede wszystkim bądźmy dla sterium Męki nich przykładem. Styczeń-Luty 2014 5 Dobrą relację z teściową trzeba sobie wypracować! Odwieczny problem Teściowej Jeśli sięgniemy do Wikipedii (internetowej encyklopedii, którą każdy może edytować), to okazuje się, że istnieje nawet oficjalny Dzień Teściowej. W Polsce jest on obchodzony 5 marca i jest zdefiniowany następująco: „coroczne święto obchodzone jako wyraz szacunku i wdzięczności synowej lub zięcia wobec teściowej za jej obecność, zainteresowanie i pomoc w wychowywaniu dzieci, utrzymaniu wspólnego gospodarstwa domowego, rozwiązywaniu problemów itp”. Życie jednak przynosi różne sytuacje, które ilustrują odwieczny problem: teściowa – synowa, teściowa – zięć. Trzeba przyznać, że panuje nawet wśród nas przekonanie o nierozwiązywalności tego dylematu. Ci, których on bezpośrednio nie dotyka, uczynili sobie z niego żelazny temat wszelkich możliwych dowcipów i anegdot. Ludzie, którzy go osobiście przeżywają, dalecy są jednak od żartobliwego nastroju. Na przeciętną synową słowo „teściowa” działa jak przysłowiowa płachta na byka. Oblicze typowej teściowej na wspomnienie człowieka, z którym jej dziecko nieopatrznie związało swój los, też się z reguły nie rozjaśnia promiennym uśmiechem. Mamy tu najczęściej do czynienia z głęboko zakorzenioną, obustronną niechęcią. Badacze przyglądający się różnym relacjom synowych i teściowych doszli do wniosku, że cudem jest, kiedy układają się one przyzwoicie. Z reguły są to skomplikowane, raczej toksyczne układy. Powstaje zatem pytanie: czy trzeba biernie pogodzić się z losem, czy może warto coś zmienić? Zanim jednak odpowiemy na to pytanie, określmy, kim jest ta przysłowiowa teściowa. Tylko nie kwitujmy całej sprawy krótkim: jędza – bo to do niczego dobrego nie doprowadzi. Pomyślmy spokojniej i głębiej. Otóż teściowa to po prostu mama współmałżonka. Do istoty macierzyństwa należy nie tylko wydanie dziecka na świat, ale także otoczenie potomka jak najtroskliwszą opieką. Nie sposób przecież przestać być matką – bez względu na to czy dziecko jest małe, czy duże. Stąd matka zawsze pragnie dobra swojego dziecka. Psychologia mówi nawet bardzo wyraźnie o specyficznej więzi, jaka łączy matkę ze swoim dzieckiem, ale także i o tym, że więź ta powinna się przeobrażać wraz z dorastaniem pociechy. Rodzicielka musi pogodzić się z tym, że wyrośniętego chłopca lub hożą dziewczynę nie może prowadzić przez całe życie za rękę. Z biegiem czasu miejsce więzi biologicznej powinna zająć więź duchowa: szacunku i wdzięczności dzieci wobec rodziców, za życie i wychowanie. Sytuacja synowej czy zięcia zależy także w dużej mierze od postawy współmałżonka. Kto się zdecydował na małżeństwo, raz na zawsze dokonał wyboru. W koncepcji Bożej bowiem małżeństwo jest wspólnotą Styczeń-Luty 2014 miłości. Jest tego rodzaju instytucją, której prawem, ośrodkiem, regułą i spójnią ma się stać miłość – bezgraniczna, tak wielka, na jaką nas tylko stać, nigdy nie wystarczająca, zawsze jeszcze za mała, bo jej niedościgłym wzorem jest miłość Chrystusa do Kościoła. „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół, i wydał za niego samego siebie” (Ef 5, 25). Stąd też, ponad wszelką wątpliwość, małżonkowi przysługuje pełnia miłości ze strony współmałżonka, który nikogo na świecie nie powinien kochać więcej, niż swego towarzysza życia – tego, komu miłość ślubował! Również częstym źródłem problemów na linii młodzi – teściowie jest brak pełnego zastosowania się w życiu do jeszcze innych słów Pisma Świętego: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” (Mt 19, 5). Właśnie ten brak opuszczenia zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego jest nieraz przyczyną nieporozumień, konfliktów, wręcz bolesnych zranień. Konsekwencje owych napięć nie są dobre dla młodej rodzinnej wspólnoty. Zabijają one w młodych poczucie radości życia, a jak wykazują statystyki – nierzadko prowadzą do kryzysów małżeńskich, kończących się rozwodem. Praktycznie każdy, kto zakłada rodzinę będzie miał teściową. Dobrą relację z teściową trzeba sobie wypracować! Pracę najlepiej rozpocząć zaraz po ślubie i od początku ustalić jasne zasady i wytyczyć granice. Warto też mieć na uwadze, że przed teściową ciągle zdajemy niezwykle trudny egzamin – z życiowej odpowiedzialności. Wykazując się roztropnością, zaradnością, rozwagą, troską, dobrymi manierami, kulturą osobistą – zdobywamy jej zaufanie. Nikt jednak nie jest perfekcyjny. Trzeba pamiętać, że obok wad istnieją też zalety. Każdy z nas ma swoje dobre strony: synowa, zięć, teść (to w zasadzie oczywiste) i teściowa także – wbrew temu, co się powszechnie 6 Kobieta: Żona i Matka w Piśmie Świętym Ewa – matka wszystkich żyjących „Kobieta stworzona przez Boga z żebra wziętego od Adama. Nie z jego głowy, żeby go nie przewyższyć; nie z jego nogi, żeby nie być podeptanym przez nią, a z boku, żeby być równą jemu, pod jego ręką, żeby być pod jego ochroną i w pobliżu jego serca, żeby być kochanym przez nią”. „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Rdz 1,27-29). „Potem Pan Bóg rzekł: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego ponoć”. (Rdz 2,13) „A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty...” (Rdz 3,1-20) Ewa jest zachwycona tym, co widzi. Nie może odwrócić swoich oczu... Wszystko, co ją otacza jest nieskazitelne. Przyroda, którą zauważa, jest całkowicie świeża. Powietrze, które wdycha, jest przejrzyste i czyste. I woda, którą pije, nie ma śladu nieczystości. Wszystkie stworzenia, które spotyka, żyją ze sobą w całkowitej harmonii. Jej absolutne szczęście małżeńskie i osobisty kontakt z Bogiem – jest codziennym świętem. Ewa ma wszystko, czego człowiek może tylko zapragnąć. Wtem słyszy głos: „Czy doprawdy Bóg zapowiedział, że nie wolno wam jeść ze wszystkich drzew ogrodu?” (Rdz. 3,1). – Jakże to tak? Nagle zamyśliła się. Dlaczego? Przecież wcześniej nie wiedziałam jak przepiękne jest to drzewo stojące pośrodku ogrodu? Dlaczego więc teraz wydaje mi się, że całe moje szczęście zależy od jego owoców? Przecież spożycie coś takiego kuszącego może przenieść tylko szczęście... W pełni pochłonięta, nie zauważa, jak poddaje się pokusie przekroczenia Bożego słowa, jak poddaje w wątpliwość Bożą miłość. Ewa nie wie, że w wężu, z którym rozmawia, kryje się szatan (Obj 20,2; 2 Kor 11,14). On sądzi. To właśnie teściowa, jako babcia naszych dzieci, dla nich niejednokrotnie zmienia rytm swojego życia i poświęca się im całkowicie. Wyręcza w opiece, kiedy wciąga nas wir pracy albo kiedy zabiegani potrzebujemy odrobiny prywatności. Najwspanialszym zaprzeczeniem funkcjonującego obecnie, szkodliwego stereotypu „złej i nieznośnej” jest kusicielem i mordercą człowieka od początku stworzenia świata (J 8,44). Jego jedynym celem – wprowadzić ludzi w błąd. Szatan nie przytacza słów Bożych dosłownie (Rdz 2,16-17). On podaje swoje własne słowa. Jego wystąpienie przeciw Bogu powinno ją ostrzec, żeby więcej mu się nie przysłuchiwać. Na tym etapie kuszenia jeszcze można zapobiec upadkowi (J 4,7). Znalazła się w niebezpiecznym położeniu, ale powinna mieć wolę przeciwstawić się kusicielowi, nie powinna dać szatanowi żalnych szans. Na nieszczęście wdaje się w rozmowę z szatanem. Nie tylko go słucha, ale mu odpowiada. I oto jest początek jej upadku. teściowej jest błogosławiona Marianna Biernacka, która w czasie II wojny światowej oddała własne życie za swoją synową, spodziewającą się dziecka. Odwieczny problem synowa – teściowa, zięć – teściowa, należy do trudniejszych życiowo zagadnień. Nie trzeba jednak sądzić, że jest nierozwiązywalny. Można go rozwiązać – przy odrobinie dobrej woli – poprzez wzajemne zrozumienie; ze Styczeń-Luty 2014 strony rodziców – niezaprzeczalnych praw dorosłego dziecka do pełnej samodzielności oraz ze strony dzieci – potrzeb, obaw i tęsknot rodzicielskiego serca. Rola synowej i zięcia, podobnie jak rola teściowej czy teścia, jest nie tylko rolą przymusową, ale konkretnym życiowym zadaniem, które trzeba podjąć z pełnym poczuciem odpowiedzialności. Cecylia Mirr 7 Podobnie jak szatan, Ewa zniekształca słowa Boże mówi: „Bóg powiedział: Nie wolno wam z niego jeść, nie wolno wam go dotykać” (Rdz 3,3). Do Bożych słów ona dodaje: „nie dotykać”, chociaż o dotknięciu Bóg nic nie mówił. Śmierć za wykroczenie traci swoje znaczenie, dlatego że Ewa zaczyna wątpić w prawdziwość tych słów. Szatan wygrał pierwszą walkę. Zdaje się, że kobieta słuchając szatana jeszcze bardziej go ośmiela. Szatan nagle poczytuje Boga za kłamcę. Opisuje Boga tak, jakby Bóg chciał dominować nad ludźmi i tym sposobem odebrać im szczęście. „Umrzeć? – podśmiechuje się szatan – ty nie umrzesz, ty będziesz szczęśliwą, czy ty kiedykolwiek mogłabyś wyobrazić sobie, że będziesz podobna Bogu?”. Chęć niezależności i nieposłuszeństwa decyduje o przyszłości Ewy. Od czasu, gdy zaczęła rozmawiać z szatanem, jest jej trudno się przeciwstawić (Ef 4,27). To, co widzą jej oczy i pragnie jej serce, to bierze jej ręka. Tym sposobem zbyt poddała się władzy kusiciela, żeby móc przeciwstawić się pokusie i siłą rzeczy stało się: zerwała owoc z drzewa i zjadła. Ale na tym sprawa nie zakończyła się. Zwiedziona kobieta sama staje się kusicielką. Ona wciąga w grzech swego męża, który bez jakiegokolwiek sprzeciwu bierze od niej owoc i spożywa go. W tym momencie Ewa z przerażeniem zauważa, że całe jej życie całkowicie zmieniło się. Stworzenia Boże były na tyle doskonałe, że sam Bóg był zadowolony z nich (Rdz 1,10.12.18.21.25). A mimo wszystko czegoś tam brakowało dopóty, dopóki Bóg nie stworzył Ewy. I Pan Bóg powiedział: „Niedobrze, by Człowiek był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2,18). Dopiero po tym jak mężczyzna i kobieta, byli stworzeni, zobaczył Bóg, że wszystko co stworzył, było „bardzo dobre” (Rdz 1,31). Ewa była stworzona rękami Bożymi. Była we wszystkim podobna do mężczyzny, odróżniała się tylko płcią. Jako człowiek podobna jest do męża i posiada rozum. Tak więc, jak i jej mąż, miała osobistą styczność i odpowiedzialność przed swoim Stwórcą. Tak więc, jak i mężowi, Bóg dał jej określone obowiązki. Dzięki swej odrębności, ona także powinna posiadać i zarządzać ziemią. Wobec męża Ewa stworzona jest tak, aby być jego pomocą i dzielić z nim życie. Jej organizm został utworzony tak, że odpowiada mężowi i razem z nim może wypełnić zadanie rozmnażania. Chociaż Ewa została stworzona po Adamie, to jednak od samego początku miała miejsce w Bożym planie. Ewa byłaby niczym bez męża, jak i mąż byłby niczym bez niej (l Kor 11,11-12). W małżeństwie Ewa jest posłuszna mężowi (Ef 4,27). Adam został stworzony przez Boga do kierowania, aby w ludzkim życiu był porządek. Bóg nie jest Bogiem niezorganizowania i nieporządku. W Trójcy Świętej Syn nie stoi niżej od Ojca (J 5,18) i nie ustępuje Jemu (l Kor 11,3). W rodzinie żona w istocie równa mężowi (Gal 3,28), ale w swoich czynnościach jest posłuszna mężowi tak, jak Jezus jest posłuszny Bogu. Bożemu porządkowi od- powiada, gdy żona dobrowolnie jest posłuszna mężowi. Tylko mąż i żona razem mogą stworzyć jedno ciało – małżeńską parę. Para małżeńska charakteryzuje się własną osobowością. To nie suma dwóch oddzielnych istot – kształtuje się nowa jedność. Bożym zamiarem jest, żeby małżeńska para żyła w pełnej harmonii. Oni mają stanowić jedno ciało. Ich związek powinien opierać się na wzajemnej miłości i szacunku (Ef 5,33). Ewa jest rozczarowana i czuje, jak gorzko została oszukana. Na początku zauważyła to po odnoszeniu się do Adam. Nieoczekiwanie poczuli wstyd jedno przed drugim. Czują się bezradni. Ich ochrona została zniszczona. Spostrzegli, że nawzajem sprzeciwiają się sobie, a ich wzajemne odnoszenie się nie jest takie nieprzymuszone i swobodne jak dawniej. Pojawia się u niej potrzeba jakiegoś przykrycia się. Wówczas więc odkryli, że są nadzy nie tylko wobec siebie, ale i przed Bogiem. Ich niewinność znikła. Bliski kontakt z Bogiem został naruszony. Zamiast tego, by zostać podobnymi do Boga, jak im to obiecał szatan, zlękli się Boga i zaczęli chować się przed Nim. Wtedy Bóg wchodzi w tę okropną sytuację. Bóg bierze inicjatywę odtworzenia stosunków wzajemnego przebywania ze sobą. Z jaką miłością Bóg przybliża się do nich. Zaczyna nie od wymówek, lecz od pytania. Daje im możliwość przyznania się do winy i grzechu. Ale oni tego nie czynią. Kiedy Bóg obwinia Adama (Rdz 5,12-14), że ona jako głowa rodziny we właściwym czasie nie przeszkodził grzechowi, Adam bez serca wini Ewę. „Kobieta, którą mi dałeś za żonę” (Rdz 3,1?). To brzmi tak, jakby Adam obwiniał Boga, że to On dał mu tę żonę. Ewa postępuje nie lepiej. Ona całą winę zrzuca na węża. Jeśli byłaby uczciwa, to powinna szczerze przyznać się, że w sposób dobrowolny poszła za jego radą. Wąż ją uwiódł, to prawda, ale Ewa popełniła grzech ze swojej woli. Poniosła porażkę podczas pierwszego doświadczenia, kiedy od niej wymagało się jedynie tego, żeby w miłości była posłuszna Bogu, jako Jego stworzenie. W rozmowie z Bogiem odsłania się jej okropna wina. Będzie przeklęty nie tylko uroczy Edenski raj, ale i cała ziemia. Ciernie i osty zarosną ziemię, która wcześniej nie znała chwastów. Świat zwierzęcy, nad którym oni panowali, także został wciągnięty w zgubę śmierci. Wilk z owcą nie pasą się razem spokojnie. Panuje władza zwycięzcy. I raj, w którym zawsze żyli szczęśliwie, w jednej chwili stał się utraconym rajem. Powinni stopniowo opuścić go, żeby jako grzeczni ludzie nie jedli owoców z drzewa życia i nie żyć wiecznie w grzesznym stanie (Rdz 3,22-23). Ewa została stworzona jako ostatnie i końcowe ogniwo w łańcuchu stworzenia, swoim nieposłuszeństwem zniszczyła szczęście ludzi i zwierząt, nie tylko swego pokolenia, ale i wszystkich następnych pokoleń. Przyszłość przedstawia się mroczna. Gdy człowiek zerwał z Bogiem, zniszczona została wszelka więź. Styczeń-Luty 2014 8 Macierzyńską radość przesłaniają jej cierpienie i ból. Wskutek grzechu mąż skłania się do panowania nad nią. Od tego momentu on stał się opiekunem Ewy. Chociaż w momencie upadku nie zaraz pomarli, to jednak śmierć stała się już rzeczywistością, faktem. Stali się śmiertelnymi ludźmi. Gorszą śmiercią od śmierci fizycznej jest śmierć duchowa, ich rozłąka z Bogiem. Ona przychodzi w tym samym czasie (Rdz 2,17; Ef 2,1). Ewa odczuła w głębi swojej duszy. Kiedy Ewa trzyma w rękach swego pierworodnego syna Kaina, ma poza sobą jakże ciężki okres ciąży. Była pierwszą kobietą na ziemi, która nie miała z kim podzielić się swoimi przeżyciami, ponieważ nie miała ani matki, ani siostry, ani koleżanki. Nie było kobiety, która mogłaby jej okazać pomoc, poradzić, która mogłaby pomóc przy porodzie. To niecodzienne uczucie – stać się matką, gdy wcześniej nie było się dzieckiem. Czyż to dziwne, że w takich okolicznościach Ewa zwraca się do Boga? „Otrzymałam mężczyznę dzięki Panu” – mówi (Rdz 4,1), i z zadowoleniem patrzy na swoje dziecko. Przecież w każdym smutku jest promień światła. Bóg nie tylko ukarał Adama i Ewę za ich grzech. Większą karę poniósł wąż. Jemu było objawione zniszczenie przez jednego z potomków Ewy. Czy Ewa spodziewa się i oczekuje, że dziecko w jej rękach jest zapowiedzianym Mesjaszem? W każdym bądź razie ona daje wyraz wiedze. Wierzy, że gdyby człowiek głęboko upadł, może zawsze zwrócić się do Boga – Ona spodziewa się, że Bóg udzieli człowiekowi nowych możliwości, jeśli on – nie patrząc na wszystkie swoje rozczarowania – zdecyduje się ponownie zaczynać z Bogiem. Martwi ją, gdy dostrzega w dorosłym Kainie to, że porodziła grzesznego człowieka. Jej syn staje się zabójcą – bratobójcą. Dopiero tutaj Ewa w pełni widzi straszne następstwo swego czynu. Ona przekaże śmierć – duchową i fizyczną – każdemu człowiekowi narodzonemu z niej (Rz 3,10; 12,6-23). Żaden człowiek nie może żyć tak niewinnie, jak kiedyś Ona żyła. Każdy będzie grzeszył. Nie tylko w sposób dobrowolny, ale i pod wewnętrznym przymusem. Każdy bez wyjątku będzie prowadził nieustanną walkę między dobrem a złem, dlatego że jest zagubionym człowiekiem, którego grzech oddziela od Boga. Szatan będzie stale podniecał człowieka namiętności i jego dążenia do zła. Szatan będzie próbował zwabić człowieka do grzechu. Za każdym razem, kiedy ustępujemy ciału, popełniamy grzech i następuje śmierć duszy (Hak l,14-15). Izraelskiemu narodowi, jako spadkobiercy Ewy, przyjdzie znieść liczne cierpienia, jak na przykład pod miastem Aj (Joz 7,20). Przez wszystkie pokolenia ludzie będą, podobnie jak Ewa, dążyć do tego, co nędzi oczy i zaspakaja pychę (l J 2,16). Szatan będzie próbował zupełnie tak, jak postąpił z Ewą, będzie kierował przeciw Bogu, podjudzał do niewdzięczności, dążył będzie do upadku człowieka tak, jak i sam upadł przez swoją pychę (Iz 14,12-15). Po upływie wielu lat grzech został odpokutowany przez Jezusa Chrystusa (l J 2,) i każdy, kto przyjmuje Jego wiarę jako swego Zbawiciela, ponownie ma dostęp do Boga (J 1,12-13). Ale nawet i najlepsi wśród chrześcijan będą dostrzegać, że oni są skłonni do zła, chociaż i pragną dobra (Rz 7,l5-19). Tylko Jezus Chrystus dokaże, że człowiek gotowy jest przeciwstawić się pokusie, jeśli trzymać się będzie słowa Bożego. Jeśli także, jak i Jezus powie: „Napisano...” (Mat 4, 1-11). Następstwa grzechu: łzy, smutek, cierpienie i ból tylko wtedy ostatecznie znikną, kiedy Jezus Chrystus na nowo ustanowi swoje Królestwo, a nowe niebie i nowa ziemia staną się rzeczywistością (Ap 21,1-4). Do tego czasu każdy człowiek będzie dręczony grzechami. I każdy człowiek będzie starał uprzedzać się, by nie naśladować przykładu Ewa (2 Kor 11,3) przez którą grzech wszedł na ten świat, kiedy ona pozwoliła szatanowi wmówić jej powątpiewanie w Boże słowa i Jego miłość. Styczeń-Luty 2014 Gien Karssen Przełożył o. Elizeusz Ludwik Martynów 9 „Czy nie jest to cieśla…?” Mk 6,3 Zdarzyło się pewnego dnia, że do Mistrza ciesielskiego przyniesiono stół w opłakanym stanie z prośbą o renowację. Cieśla był człowiekiem o bardzo dobrym sercu, nigdy nie odmawiał nawet najtrudniejszym zleceniom. Znał się również znakomicie na stolarstwie. Ludzie mawiali, że jest naiwny i daje się wykorzystywać spryciarzom, gdyż żył ubogo, nie miał wywieszonego cennika usług i nikt nie wiedział, jak właściwie załatwia rachunki. Każdy opowiadał o Nim inne historie. Jedno było dla wszystkich pewne: cieśla w swym fachu był Mistrzem nad Mistrzami i uchodził za genialnego artystę – prawdziwego pasjonata. Dzieła, które wychodziły z Jego rąk były tak niezwykłe i piękne, że budziły zachwyt i przywiązanie u wielu. Nie zdarzyło Mu się zrobić dwóch takich samych rzeczy, nawet jeśli na pierwszy rzut oka różniły się jedynie w detalach, po bliższym przyjrzeniu się okazywały się niepowtarzalne. jak pomruki burzy, ludzie dziwili się, że tak żmudna praca sprawia Mu tyle radości. Wszelako, nie dało się z Nim ponarzekać na pogodę, popsioczyć na sąsiadów czy „czasy, w których przyszło żyć”, ani pomartwić o jutro. Trzymał się prostych zasad i wartości, mówił właściwie stale o miłości więc choć na ogół Go lubiano i wielu było Mu nawet bardzo wdzięcznych, nie traktowano Go poważnie. Stół, który trafił do Mistrza stolarskiego rzeczywiście był w stanie tragicznym i jego właściciel tak się wstydził, że przyniósł go ukradkiem, ciemną nocą. Wahał się długo przed drzwiami, w końcu jednak przemógł się i zapukał. Gdyby to był inny rzemieślnik, pewnie byłby zrugał człowieka, że po nocach niepokoi wielkiego artystę i jeszcze przynosi taki spróchniały, rozpadający się grat. Nie taki jednak był Ten, który otworzył drzwi. Pierwszym, co zobaczył właściciel pogruchotanego mebla były oczy cieśli: uważne, jakby stęsknione Mistrz zresztą nie zajmował się tylko tworzeniem. Potrafił również znakomicie odnawiać sprzęty, nawet zniszczone, połamane czy rozpadające się. To była w zasadzie Jego najczęstsza, stolarska robota. Uwijał się przy niej od rana do wieczora. Nawet w nocy widziano światła w małym warsztacie i zarys sylwetki pochylonej troskliwie nad jakimś meblem. Powiadano, że jeśli tylko da Mu się czas, nawet z najbardziej pospolitego krzesła czynił prawdziwe dzieło sztuki. Słysząc dochodzące z pracowni melodie, ciche i łagodne jak szum odległego lasu albo czasami głębokie i pełne łagodności. Oczy, które nie gniewały się na późne najście tylko w mig dostrzegły biedaka, uginającego się pod ciężarem rupiecia. Stolarz otworzył drzwi szeroko, a stojącego na ganku zalała fala światła. Na moment stracił rozeznanie i nic nie był w stanie dostrzec. Ku swemu zdziwieniu jednak usłyszał pełne radości pozdrowienie i swoje imię. Gospodarz natychmiast też zapytał gościa, czy nie zechciałby zarzucić ciężaru, który dźwigał na swych barkach. Ten zaś, zaskoczony serdecznym przyjęciem wahał się chwilę, w końcu jednak przestąpił próg i ostrożnie położył Styczeń-Luty 2014 mebel. Zażenowany, ze spuszczonymi oczami wybąkał: – Wiem, że bardzo późno z tym przychodzę i właściwie to powinienem lepiej o niego dbać… choć te złamania to naprawdę nie moja wina, zalepiłem je, jak umiałem, ale spoiwo było kiepskie i, niestety, zaczyna się już rozpadać… przepraszam, że to tak wygląda… – urwał. Było mu coraz bardziej wstyd. W domu stolarza, w jasnym świetle stół wydawał się nędzniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Zdało się właścicielowi, że wyraźna jest każda rysa, odpryśnięte fragmenty drewna ziały niczym otwarte rany, powierzchnia blatu zaś była ciemna i brudna. Człowiek zerknął na gospodarza. Ten jednak jakby nie widział uszkodzeń, na których koncentrował się jego gość, za to z zainteresowaniem przyglądał się nadbudowie. Istotnie, do powierzchni blatu (przemalowanego niegdyś na ciemnoniebieski kolor, z którego zostały jeszcze gdzieniegdzie odpryski farby) przykręcona była krzywa półka. Ewidentnie nie pasowała do reszty konstrukcji. Była sklecona z innych desek i wyglądała, jakby jakieś dziecko bawiło się młotkiem i kilkoma nie pasującymi do siebie deseczkami. Kiedy gość zobaczył zdziwiony wzrok stolarza, z niejaką dumą w głosie powiedział: – A to… No, sam ją wykonałem. Ileż mnie to kosztowało pracy… Może nie jest najpiękniejsza, ale jestem bardzo przywiązany do tej półeczki… Cieśla nie powiedział nic, uśmiechnął się tylko wyrozumiale i okiem znawcy kontemplował mebel. – Czy mogę go dotknąć, opukać i sprawdzić w jakim jest stanie? – zapytał ciepło. Gość spuścił wzrok zażenowany i odpowiedział: – Tak, oczywiście, właściwie to po to przyszedłem. Myślałem jednak, że zostawię Ci go i przyjdę później. – Tak być nie może – odpowiedział spokojnie, głębokim głosem gospodarz. – Chętnie go odnowię, jeśli zechcesz, ale każdą naprawę 10 musimy skonsultować. Nie zrobię nic bez twojej zgody. – Ach, tak… – człowiek był nieco rozczarowany. Nie planował, że spędzi u cieśli dłużej niż chwilę i nie przypuszczał, że renowacja będzie taka kłopotliwa. Rzucił szybko okiem w stronę wyjścia. Gospodarz uśmiechnął się wyrozumiale i milczał. Cierpliwie czekał na odpowiedź. Tymczasem gość rozważał pospiesznie, czy naprawa jest mu rzeczywiście aż tak bardzo potrzebna. Właściwie stół był nadal całkiem użyteczny i wciąż trzymał się na nogach. Ludzie, których znał, też nie mieli mebli w jakimś szczególnie lepszym stanie. Więcej, uważali nawet, że to zupełnie normalne. Wszystko zużywa się z czasem i wystarczy ładny obrus, aby przykryć pewne braki. O obrusy dbano więc najbardziej. Renowację zaś u stolarza traktowano jako swoistą fanaberię. Wiadomo przecież, że do stolarza przychodzi się albo po nowy mebel, albo gdy coś się połamie na amen. Ewentualnie dla odświeżenia blatu. Wszyscy tak robili. Wiedziano wprawdzie, że stolarz jest wielkim artystą i potrafi tworzyć dzieła zdumiewające, zdarzali się nawet tacy, którzy często o tym mówili i byli Jego zagorzałymi fanami. Ba, pokazywali zdjęcia dzieł Mistrza, udowadniając niezwykły kunszt, przekonując o Jego najwyższych kompetencjach i genialnych zdolnościach. Wszyscy oni wiedzieli, gdzie mieszka i uważali, że ich zadanie sprowadza się do wskazywania drogi do warsztatu. Człowiek jednak nie poznał dotychczas nikogo, kto mógłby się pochwa- lić umeblowaniem po Mistrzowskiej renowacji. Wprawdzie błyskały tu i ówdzie ciekawe rzeźbienia, zdarzało mu się dostrzec z daleka pięknie wyprofilowane blaty, bardzo niewielu jednak miłośników twórczości cieśli miało odwagę mówić, że były to efekty regularnych wizyt w „tej słynnej pracowni”, że są rezultatem nie tylko długich, nocnych rozmów ze stolarzem, ale i całodziennej współpracy. Nietrudno też było zauważyć, że stoły wielu entuzjastów cieśli nie wyglądają jakby były heblowane, czy choć szlifowane Jego dłonią. A w każdym razie nie przypominały tych ze zdjęć, o których z taką emfazą opowiadali. Z lubością lubili to wytykać zwłaszcza zwolennicy obrusów. Stał więc gość niezdecydowany w przedpokoju, przestępując z nogi na nogę, zerkając to na stół, to na drzwi. Pomyślał nawet, że właściwie to wygłupił się z tą renowacją. Po cóż tracić czas, skoro można, jak inni, poprosić o podklejenie złamań albo odświeżenie blatu i dołączyć do grona fanów cieśli. Albo jeszcze prościej – sprawić sobie nowy obrus. Wydawało się, że nim wreszcie odpowiedział, minęła wieczność. Stał w przedpokoju a wraz z nim przyniesiony gruchot. Gospodarz tymczasem dyskretnie czekał na odpowiedź, nie przeszkadzając gościowi w podejmowaniu decyzji. Zaprosił go też na posiłek i nawet się nie obejrzał, jak przegadali pół nocy. Człowiek poczuł się zupełnie oczarowany. Tak cierpliwego, mądrego słuchacza i przyjacielskiego rozmówcy nigdy dotąd nie poznał. Nie wiedział nawet, kiedy raStyczeń-Luty 2014 zem znaleźli się w pracowni i zaczęli oglądać jego stół. Nadbudowana półeczka po kilku dysputach wcale nie wydawała mu się już tak cenna, więc sam zaproponował jej usunięcie. Wystarczyło kilka precyzyjnych ruchów stolarza i stół odzyskał pierwotny wygląd. Półeczka została z szacunkiem odłożona na bok. Gospodarz zdmuchnął w drzazgi i podszedł do stołu jak znawca, gdy chce ocenić jego stan. – Czy mogę? – zapytał znowu. – Tak, proszę – człowiek poczuł, że głęboko Mu ufa. Wtedy stało się coś niezwykłego. Wydało się gościowi, że cieśla głęboko się wzruszył. Dłońmi pogładził stół, jakby doskonale go znał, jakby to było Jego dzieło i długo czekał na ten moment. Przez mgnienie oka człowiek ujrzał na twarzy cieśli uczucie, jak gdyby ktoś wrócił do domu rodzinnego, który dawno temu musiał opuścić, a w którym przeżył niegdyś szczęśliwe, pogodne chwile. Z Jego postaci biła jasność, a pod łagodnym dotknięciem Jego dłoni wygładzały się na stole drobne bruzdy i większe pęknięcia. Człowiekowi wydało się, że śni… Co to były za dłonie… Jakby dopiero teraz naprawdę je zobaczył. Spracowane ale czyste i schludne, budziły zaufanie. Przeczuwał, że niezawodnie odnajdą każdą rysę, nawet najbardziej ukryte nadłamanie i rozpoznają, jak bezbłędnie je poskładać, czym wypełnić i wygładzić. Takim dłoniom można było bez obaw powierzyć nawet najbardziej delikatną konstrukcję. Pomyślał, że mógłby patrzyć na nie godzinami… Badały drewno dokładnie i delikatnie jak artysta kawałek pnia, w którym widzi już gotowy instrument, jaki z niego powstanie. Z wielką delikatnością stolarz dotknął nóg stołu. Zaskrzypiały przeciągle, a On nachylił się i słuchał uważnie, jakby dźwięk opowiadał Mu o każdym przeciążeniu. Człowiek zastygł bez ruchu, wsłuchany, bo skrzypienie było znajome ale jakby inne, mniej żałosne niż pamiętał. Zdawało mu się, że dłonie stolarza wydobywały z nich dźwięk nowy... I wtedy wreszcie ujrzał w dłoniach cieśli otwarte rany… Nagle zrozumiał. 11 Sprawiedliwość Sprawiedliwość jako podstawowa zasada współżycia między ludźmi polega na oddawaniu każdemu tego, co mu się należy. Sprawiedliwość jest zarówno wartością, cnotą, jak i kategorią normatywną. Od wieków stanowi ona centralną wartość etyczną i religijną. Jest ideą żywą w ekonomii, polityce, historii, literaturze i sztuce, a także hasłem wszelkich ruchów społeczno-politycznych w kręgu kultury grecko-rzymskiej. Sprawiedliwość uznawana jest za jedną z czterech cnót kardynalnych. Jest więc podstawową sprawnością moralną człowieka, uważaną przez wielu za najważniejszą z cnót, źródło wszystkich innych. Jako kategoria normatywna określa uprawnienia, czyli prawo podmiotowe człowieka, korelatywnie związane z jego obowiązkami czyli prawem obiektywnym. Najpowszechniejsze koncepcje sprawiedliwości zawierają się w następujących formułach: każdemu to samo, każdemu we dług jego zasług, każdemu według jego dzieł, każdemu według jego potrzeb, każdemu według jego pozycji, każdemu według tego, co mu przyznaje prawo. Są one z sobą nie do pogodzenia, niemniej elementem wspólnym wszystkich tych koncepcji jest postulat jednakowego traktowania ludzi równych z pewnego punktu widzenia. Każda z nich obiera jednak inny punkt widzenia, inną kategorię uważa za istotną przy stosowaniu sprawiedliwości (zasługi, potrzeby, pozycję społeczną itp.). Wybór danej kategorii istotnej zależy od uprzedniego przyjęcia pewnej skali wartości, określonej wizji świata. A zatem każda koncepcja sprawiedliwości jest w pewnym sensie streszczeniem światopoglądu. Pojęcie sprawiedliwości oparte jest na idei równości. Jednak ludzie są sobie równi nie tylko w obrębie określonych kategorii uważanych za istotne, ale bardziej zasadniczo – z tytułu swego człowieczeństwa. Każdy człowiek Serce zamarło w nim na chwilę, a potem zatrzepotało boleśnie jak zraniony ptak. Pojął w jednej chwili tęsknotę, którą dostrzegł w oczach gospodarza przy powitaniu i odkrył, że on przecież dobrze zna te dłonie. Były mu bliższe niż dłonie najdroższych ludzi. One zawsze czekały i zawsze będą czekać. Pozostaną wyciągnięte nawet jeśli on, człowiek, odepchnąłby je. Nie cofną się nawet jeśli swoją otwartość będą musiały okupić bólem i krwią. I widział, że zapłaciły już tę cenę… Rany nie były zabliźnione. Lecz w jakiś przedziwny sposób stały się źródłem życia i biła z nich jest osobą i ten fakt zrównuje wszystkich pod względem praw i obowiązków. Osobie ludzkiej jako najwyższej wartości na ziemi, a w perspektywie chrześcijańskiej – jako dziecku Bożemu, przysługuje bowiem niezbywalna godność, domagająca się afirmacji dla niej samej. Ta właśnie godność uzasadnia prawa, zwane prawami człowieka lub osoby ludzkiej oraz odpowiadające im obowiązki. Należą do nich: prawo do życia, do dobrego imienia, do wolności sumienia i religii, do wolnego wyboru stanu i swobody życia rodzinnego, do swobodnego podejmowania pracy zarobkowej, odpowiednich warunków pracy, sprawiedliwej płacy oraz do własności, prawo do zrzeszania się, do emigracji, do udziału w życiu publicznym i inne. Ponieważ są one powszechne i nienaruszalne, nie można się ich zrzec. Zasady sprawiedliwości spełniają istotną rolę w porządkowaniu życia zbiorowości ludzkiej. Jako zjawisko społeczne i warunek życia społecznego regulują różne relacje międzyludzkie: między pojedynczymi ludźmi, między jednostką a społeczeństwem, między poszczególnymi społeczeństwami. Sprawiedliwość wymienna (zamienna) reguluje stosunki między osobami fizycznymi według zasady równości między tym, co dajemy, a tym, co otrzymujemy. Skoro jedna osoba ma prawo do jakiegoś dobra – druga powinna się z niego uiścić. Sprawiedliwość legalna (prawna) zachodzi między społeczeństwem jako całością a podporządkowanymi mu jego członkami. Poprzez, prawa mające na celu dobro wspólne określa obowiązki obywateli, rodzin, jednostek gospodarczych itp. względem społeczeństwa. Natomiast sprawiedliwość rozdzielcza ustala obowiązki społeczeństwa wobec swych członków. Reguluje wymiar dóbr, przywilejów, świadczeń należnych jednostce ze strony społeczeństwa. W przeciwieństwie do tych trzech rodzajów sprawiedliwości, których przedmiotem były ściśle ustawowo wielka siła. Ich dotyk leczył, koił. Gdy to do niego dotarło, poczuł, że w sercu wzbiera mu fala łkania, której nie umiał i nie chciał powstrzymywać… – Przepraszam... wyszeptał. Nic więcej nie zdołał powiedzieć. Płakał długo, a łzy kapały na otwarte dłonie cieśli, w które człowiek wtulał twarz. *** Nie wiedział, jak długo przebywał w Jego domu. Kiedy spadła ostatnia łza zobaczył, że ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Stół zaś zupełnie nie przypominał rupiecia, z którym przyszedł. Lecz człowiek nie chciał rozstawać się z Mistrzem. – Czy mógłbym tu zostać?– zapytał? Styczeń-Luty 2014 Cieśla spojrzał na niego przeciągle i łagodnie. Patrząc w Jego oczy zrozumiał, że zawsze będzie mógł przyjść do Niego. Nigdy już nie będzie sam. Gdy wychodził, usłyszał, jak gospodarz cichym, szczególnym głosem mówi: – Powiedz ludziom, że kocham ich, że się o nich wciąż troszczę. Jeśli zeszli już z moich dróg, powiedz, że szukam ich… Anna Adamczyk-Śliwińska passim: Iz 29,16; Iz 45,9-13; Iz 53,5; Iz 55,1; Jr 18,1-11; Za 4,6; Mt 11,28-30; Łk 24,29; Rz 9,20-21; Hbr 4,15-16 12 wyznaczone prawa, sprawiedliwość społeczna mocniej akcentuje te prawa i obowiązki, które wypływają ze społecznej natury człowieka. Opiera się ona na sprawiedliwości wymiennej, legalnej i rozdzielczej, lecz jej podstawą nie jest świadczenie za świadczenie, nie oblicza wszystkiego według bezwzględnej równości. Zwraca uwagę przede wszystkim na gospodarczo i politycznie słabych, którzy wprawdzie niewiele mogą dać, jednak w stosunku do społeczności i do ludzi posiadających mają naturalne prawa. Kluczowym problemem sprawiedliwości społecznej w zakresie pracy jest zagadnienie sprawiedliwej płacy. Wynagrodzenie za pracę jest bowiem konkretnym środkiem, dzięki któremu ogromna większość ludzi korzysta z dóbr majątku społecznego. Zgodnie z zasadą sprawiedliwości wymiennej wynagrodzenie winno być proporcjonalne do świadczenia. Ponieważ jednak pracownika należy widzieć nie tylko w relacji do pracodawcy, ale również w szerszym kontekście społecznym, np. jako żywiciela rodziny, wydajność pracy nie może być jedyną podstawą określania jego płacy. Wobec tego za sprawiedliwą uznaje się taką płacę, która wystarcza na zapewnienie poziomu życia godnego człowieka, na założenie i utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. Nakazem sprawiedliwości społecznej jest ponadto dążenie do pełnego zatrudnienia, przeciwdziałanie tworzeniu się uprzywilejowanych grup społecznych, udostępnianie dóbr i usług kulturalnych jak największej liczbie obywateli, likwidowanie dysproporcji między poszczególnymi okręgami gospodarczymi danego kraju i sektorami gospodarki (rolnictwo – przemysł – usługi). Wszyscy pracownicy mają też prawo do uczestniczenia w zarządzaniu przedsiębiorstwami i do osobistego doskonalenia się przez wykonywaną pracę. Zasady sprawiedliwości społecznej dotyczą również relacji międzynarodowych. Każde państwo ma prawo do istnienia i rozwoju, dlatego w stosunkach między nimi niedopuszczalna jest jakakolwiek forma dyskryminacji. Dotyczy to zwłaszcza stosunków między państwami bogatymi, a opóźnionymi w rozwoju, gdyż między innymi skutek niewłaściwych relacji cen na artykuły będące przedmiotem wymiany handlowej, dysproporcje między ich poziomem gospodarczym stale powiększają się. A zatem wymogiem sprawiedliwości społecznej w zakresie umów międzynarodowych jest równość warunków handlowych między partnerami Konwencje międzynarodowe regulujące niektóre ceny powinny wyeliminować wszelką dyktaturę gospodarcza w tym zakresie. Ponieważ własność jest nie tylko prawem, ale stwarza również obowiązki, państwa zamożniejsze powinny spieszyć z pomocą krajom potrzebującym. Wszelkie niszczenie produktów dla utrzymania ich wysokich cen jest poważnym wykroczeniem przeciw sprawiedliwości. Zakres sprawiedliwości nie ogranicza się jedynie do stosunków międzyludzkich. Dotyczy również relacji Boga do człowieka i człowieka do Boga. Bóg biblijny jest Bogiem sprawiedliwym, ale Jego sprawiedliwość jest litością i miłosierdziem. Bóg usprawiedliwia i zbawia człowieka. Wobec tego człowiek winien jest Bogu wdzięczność, cześć i miłość, a wszelkie akty pobożności z jego strony są czymś najbardziej słusznym i należnym Bogu. Oczywiście taka „sprawiedliwość” człowieka względem Boga nic pokrywa się z pojęciem sprawiedliwości między ludźmi, gdyż w stosunku człowieka do Boga nie ma mowy o równości ani o proporcji miedzy tym, co człowiek daje Bogu, a tym, co od Niego otrzymuje. Przeciwnie, człowiek nigdy nie jest w stanie okazać Bogu tyle czci i miłości, ile Mu się należy. Zresztą, biblijne pojęcie sprawiedliwości, również gdy idzie o stosunki między ludźmi, przekracza ideę równej miary dla każdego. Najlepszym przykładem jest wymaganie Pana .Jezusa, by wbrew starotestamentalnej zasadzie „oko za oko, ząb za ząb” niejako nie liczyć tego, co daje się bliźniemu: „Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz1 Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące!” (Mt 5, 40-41). Biblijna, a zwłaszcza nowotestamentalna idea sprawiedliwości bliska jest więc miłości i miłosierdziu. Tak sprawiedliwość jak miłość mają za przedmiot dobro osoby, lecz dla sprawiedliwości dobro jest przede wszystkim przedmiotem, który należy w sposób właściwy rozdzielić, natomiast przedmiotem miłości jest dobro bliźniego bez podziałów i ograniczeń. Dzięki miłości możemy przybliżyć się do osoby, wniknąć w jej świat, utożsamić się z nią, podczas gdy sprawiedliwość utrzymuje nas w pewnym dystansie względem bliźniego. Ponieważ w działaniu obie cnoty uzupełniają się, chrześcijanie powinni postępować sprawiedliwie i z miłością. Styczeń-Luty 2014 Opracował o. Henryk Masny 13 Pretorianie Pana Boga, cz. II ANIELE BOŻY STRÓŻU MÓJ… Któż nie zna tytułowej modlitwy z dzieciństwa wyuczonej przez naszych rodziców do swojego Anioła Stróża, który nas chronił przed duchami i złymi mocami. Wchodząc w dorosłość nasza wiara w Anioła Stróża nieco się przewartościowała i z reguły pozostawiamy dzieciom anielskie modlitwy, sami nieco szufladkując jego istnienie. A tymczasem Anioł Stróż ciągle jest przy nas, czuwa nad nami w każdej sekundzie naszego istnienia, od momentu narodzin aż do chwili śmierci. Każdemu człowiekowi jest przydzielony przez Boga jego anioł na wyłączność, który czy chcemy tego czy nie, jest gotów interweniować w chwili naszgo zagrożenia zarówno fizycznego jak duchowego. O jego obecności w życiu człowieka w odniesieniu do dzieci mówi sam Jezus: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18.10). W katechizmie kościoła katolickiego czytamy natomiast: „Życie ludzkie od dzieciństwa aż do zgonu jest otoczone wstawiennictwem aniołów. Każdy wierny ma u swojego boku anioła jako opiekuna i stróża, by prowadził go do życia” (KKK 336). Podobnie, aczkolwiek wnikliwiej, definiuje ten fakt Tomasz z Akwinu: „Człowiek za życia ziemskiego znajduje się jakby w drodze, po której winien iść do niebieskiej ojczyzny. Na tej drodze grożą mu rozliczne niebezpieczeństwa tak od wewnątrz jak i od zewnątrz, i dlatego jak długo człowiek pielgrzymuje po tej drodze dla bezpieczeństwa przydzielony jest mu Anioł Stróż” (ST I, z. 223, a 4). Bez wątpienia więc Anioł Stróż jest najbliższym współpracownikiem człowieka spośród dworzan Pana Boga. Jest jego opiekunem, orędownikiem, towarzyszem podróży, bezpośrednim wsparciem, strażnikiem jego sumienia i pierwszą linią obrony przed szatanem. Anioł Stróż jest w pewnym sensie oczami i uszami Boga, wyczulonymi na każdy przejaw zła zbliżającego do człowieka i podnosi alarm kiedy ono próbuje do niego przeniknąć. Ciągle na warcie, ciągle na nasłuchu, ciągle na czuwaniu, ciągle wypatruje zagrożenia. I jest gotów w każdej chwili spełnić swoje zadanie. Ale człowiek musi z nim ściśle współpracować, modlić się do niego, wzywać go, dziękować mu i stwarzać jemu dogodne duchowe warunki do działania. To wysiłek, który przynosi ponadludzkie korzyści. Wręcz niewyobrażalne, ale na pewno opłacalne. Także wielu papieży wskazywało na potrzebę umacniania szczególnej więzi z aniołem stróżem. Papież Pius XI (1857-1939) często zwracał się do niego w modlitwie, o czym często mówił: „Niech ludzie pamiętają o tym, że mają przy sobie niebieskiego przewodnika, nich pamiętają o tym, że Anioł Boży istotnie czuwa nad nimi. Ta myśl doda im odwagi i ufności” (z przemówienia do inteligencji katolickiej 10 czerwca 1923 roku). Podobnie papież Jan XXIII (1881-1963) niejednokrotnie wspominał o interwencji Anioła Stróża w jego życiu. Często powtarzał: „Mój dobry anioł podsunął mi to…, Mój dobry anioł podszepnął mi tamto…, Mój dobry anioł obudził mnie dzisiaj rano…”. Również św. Faustyna Kowalska tak pisze w swoim Dzienniczku o spotkaniu z aniołem stróżem: „Prosiłam Anioła Stróża o pomoc i w jednej chwili stanęła jasna i promienna postać Anioła Stróża (…). Wierny Anioł Stróż towarzyszył mi w sposób widzialny do samego domu. Spojrzenie jego skromne i spokojne, a z czoła tryskał promień ognia (czoło jest miejscem myśli, a myśl jest początkiem czynu. To umysł porusza wolę i skłania ją do działania)”. Zadaniem aniołów jest pełnienie woli Boga, której właściwym przedmiotem jest dobroć. Aniołowie bezpośrednio widzą Boga, nieustannie przy nim przebywają i wypełniają Jego rozkazy. Są więc wypełnieni dobrem i Bożą miłością, którymi obficie napełniają człowieka. Jeśli oczywiście on tego chce. Nie można więc w żaden sposób ignorować Anioła Stróża i jego działania, bo jest to również lekceważenie Styczeń-Luty 2014 14 Modlitwa św. Efrema Syryjczyka samego Boga-Stwórcy, który jasno definiuje więź człowieka z jego Aniołem Stróżem: „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa. Nie sprzeciwiaj się mu w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię moje jest w nim. Jeśli będziesz wiernie słuchał jego głosu i wykonywał to wszystko co ci polecam, będę nieprzyjacielem twoich nieprzyjaciół i będę odnosił się wrogo do odnoszących się tak do ciebie” (Wj 22,2-23). Zakończeniem tych rozważań niech będzie propozycja codziennego odmawiania krótkiej nieco zapomnianej codziennej modlitwy do swojego Anioła Stróża: „Aniele Boży, Stróżu mój, mnie Tobie z dobroci Bożej poleconego, oświecaj, rządź i prowadź. Amen”. Maciej Sarnowski PS. W tej chwili gdy czytasz te słowa, Twój Anioł Stróż też jest przy tobie – rozejrzyj się! Panie, spraw, abym wrócił do [Twoich pouczeń: chciałem wycofać się przed nimi, lecz zdałem sobie sprawę [z mojego zubożenia. Dusza nie czerpie bowiem [żadnego dobrodziejstwa poza czasem, w którym jest zwrócona ku Tobie. HIERARCHIA ANIELSKA CHÓRY ANIELSKIE I Zastęp – dworzanie (Anioły Oblicza) • Serafini • Cheruby • Trony II Zastęp – zarządcy (Chóry Porządku) • Panowania • Moce • Władze III Zastęp – wykonawcy • Zwierzchności • Archaniołowie • Aniołowie • Serafini – posiadają największa moc, tworzą wokół Boga ognisko miłości. • Cheruby – kontemplują mądrość bożą, przedstawiani są w białych szatach, które symbolizują jasność umysłu. Mogą mieć kilka par skrzydeł. Z tego chóru prawdopodobnie wywodzi się szatan. • Trony – przynoszą ludziom sprawiedliwość Boga. Są symbolem stałości, posłuszeństwa, wierności i stabilności. Ich atrybuty to korona, berło i purpurowe szaty. • Panowania – to one wydają wśród aniołów rozkazy i polecenia. Ich atrybutem podobnie jak u Tronów są jabłko, korona, berło oraz niebieskie lub purpurowe szaty. Uosabiają męskość i autorytet. • Moce – przypisuje się im dokonywanie cudów. Przedstawiani w zielonych szatach. Ich atrybutem są pancerz, lanca, hełm, tarcza i proporzec (biały krzyż na czerwonym polu) oraz laska mojżeszowa. • Wadze – przedstawiani są z buława i globusem. To aniołowie najbliżsi ludziom. • Zwierzchności – ten zastęp kieruje Styczeń-Luty 2014 krajami i państwami. Noszą książęce szaty w kolorze zielonym lub kapłańskie stuły. Ich atrybuty to korona, berło i tarcza. • Archaniołowie – spełniają czynności poselskie, zwiastując ludziom rzeczy wielkiej wagi (np. Gabriel zwiastujący Maryi urodzenie Jezusa). Ze względu na swoja niezwykłą waleczność i nieustępliwość przedstawiani są zwykle z zbroi rycerskiej. • Aniołowie – duchy najniższego chóru, to opiekunowie konkretnych ludzi. Są uzdolnione muzycznie i dlatego ich atrybutem są instrumenty muzyczne. Nie posiadają ściśle określonego koloru. Hierarchia anielska na podstawie twórcy angelologii Pseudo-Dionizego Aeropagity 15 Z pamiętnika pewnego belfra... „Gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba…” C. K. Norwid Te symboliczne słowa jednego z naszych największych poetów dźwięczą w mojej głowie zawsze wtedy, gdy czuję, że „kruszyna chleba” i szacunek do niej odchodzą w niebyt i zapomnienie. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że niedługo słowa Norwida będą zrozumiałe tylko dla takich idealistów jak ja i ludzi z mojego bądź starszego pokolenia. Skąd taki wniosek? Z obserwacji szkolnej dziatwy, która nabożną czcią otacza niedopitą puszkę coca-coli, ale niedojedzoną kanapkę bez skrupułów rzuca w kąt. Gdyby jeszcze ten kąt był np. parapetem albo specjalnym pojemnikiem, to nie ma problemu. Gorzej, jeśli kromka pieczywa ląduje na podłodze, na schodach albo – po prostu – w koszu na śmieci. Ogromnie mnie to irytuje. A już najbardziej smucę się (i – nie ukrywam – złoszczę), jeśli dzieciak, którego poprosi się o podniesienie leżącego chleba, najpierw tłumaczy, że to nie jego, a potem, widząc nieustępliwość nauczyciela, podnosi go z widocznym obrzydzeniem trzymając w koniuszkach palców, by – broń Boże – nie dotknąć posmarowanej kromki. „Norwid się w grobie przewraca” – myślę w takiej sytuacji. Bo przecież chleb to nie tylko podstawa naszej diety. To SYMBOL dostatku, dobrobytu i bezpieczeństwa. Z szacunku dla chleba i jego rangi wzięły się dziesiątki mądrych, życiowych frazeologizmów. Mówimy: „wyjechać za chlebem”, „nie samym chlebem człowiek żyje”, „z tej mąki chleba nie będzie” itd. Czasami, gdy zdarzy się okazja, rozmawiam o tym z moimi uczniami. Przekonuję się wtedy, że chyba nie jest tak źle, jak mi się czasami wydaje. Okazuje się, że w większości domów są specjalne pojemniki na resztki pieczywa. Dzieciaki tłumaczą, że zużywa się je potem np. do dokarmiania zwierząt. Pamiętam, jak kiedyś jeden chłopiec z czwartej klasy lekko zażenowany wtrącił, że jego babcia całuje chleb zawsze wtedy, gdy spadnie na podłogę. Kilku chłopców parsknęło śmiechem, ale drugie tyle było oburzonych ich reakcją. Wtedy głos zabrała taka cicha dziewczynka z ostatniej ławki. Powiedziała, że jej mama nigdy nie kupuje krojonego chleba, tylko taki w całym bochenku, bo wtedy łatwiej zrobić z tyłu znak krzyża. Prastary polski zwyczaj, w którym wyraża się wszystko – pokora, mądrość i prostota w rozumieniu rzeczy ważnych. „Dlaczego więc wyrzucacie chleb, gdzie popadnie”? – pytam podbudowana dziecięcymi wypowiedziami. Zwykle nikt się do tego nie przyznaje, a ja nie prowadzę dochodzenia. Nie o to chodzi. Ważne, by o tym mówić i rozbudzać w dzieciach wrażliwość na wszelkie możliwe sposoby. Sama po takiej dyskusji – tak pół żartem, pół serio – każę dzieciakom składać ślubowanie, że nigdy już nie wyrzucą chleba, a jeśli taki zobaczą – podniosą. Z realizacją bywa różnie, ale pocieszam się, że coś w tych głowach i sercach zostanie. Wczoraj schodzę sobie z drugiego piętra. Patrzę, a na schodach piękna kanapka z wędliną wysypującą się z równiutkich kromek. I tabun dzieciaków, z których żadne nie schyliło się, by ją podnieść. Cóż… teoria sobie, a życie sobie. Zawsze jeszcze pozostaje siła autorytetu rodzicielskiego. Dlatego – kochani Rodzice! Gadanie żadnego belfra nie zastąpi Waszego przykładu. Uczcie swoje pociechy, że chleb nie zasługuje na to, by go tak traktować. Może się kiedyś zemścić…. Oby nam go nigdy nie zabrakło. Belferka Stowarzyszenie Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych „Równy Start” KRS 0000178467 Organizacja Pożytku Publicznego ul. Św. Rocha 13 61-142 Poznań Stowarzyszenie prowadzą Siostry Serafitki w Poznaniu Styczeń-Luty 2014 16 To ma miejsce w jednym z najbiedniejszych krajów świata Apokalipsa 2014 Dzień Apokalipsy – wtorek 21 stycznia 2014 roku W ostatnim czasie Anti-Balaka zaatakowała Selekę w Bocaranga. Rezultat – miasto wyzwolone z ręki rebeliantów, trochę radości i nadziei. Później smutek i złość, bo miasto stało się łupem rabusiów i złodziei. Zniszczono całkowicie kilka dzielnic, spalono domy (kilkaset), to co było najpiękniejsze poszło z dymem. Kilkanaście osób rannych, w tym (dzieci i kobiety), kilkoro zabitych (minimum 3 Seleka, 2 Anty-Balaka, 6 cywilów). Przy naszym domu, na werandach, wsalachparafialnych,setkiludzi,głównie dzieci i kobiety. Mężczyźni spędzali noce w ogrodzie. We wtorek o 13.00 razem z Cipriano chcieliśmy jechać drogą do Bozoum odwieźć dr Ione. Po 80 km mieliśmy mieć spotkanie z karmelitami, z którymi dr Ione miała odjechać, a my z powrotem. 5 km od Bocaranga dowiedzieliśmy się o grupie Seleka, którzy sie zbliżają w stronę misji. Zawróciliśmy do domu. O 13.45 strzały w całym mieście. Potężne wybuchy, świst kul. Ludzie na naszej misji spanikowani, chowają się gdzie kto może, do łazienek, do kuchni, do pokojów. Strzały coraz bliżej, wreszcie kilka strzałów w nasze drzwi do refektarza i w bra- mę. Później na podwórzu kilkanaście strzałów. Ojciec Cirillo i ja wychodzimy z podniesionymi rękoma. Strzały z AK nie ustają. Kilkunastu Seleka wchodzą do naszych pokoi, biorą co popadnie, żądają pieniędzy, samochodów, strzelają pod nogi i w sufit, przy głowie. Jeden samo- chód uruchamiają i wyjeżdżają, drugi najpierw został ostrzelany, zniszczono deska rozdzielczą, rozbito szyby. Biorą kilkanaście motocykli, które ludzie pozostawili u nas, te które nie mogą odpalić – strzał w silnik. Styczeń-Luty 2014 Trwa to ponad jedną godz., grożą śmiercią, kilka razy wprowadzają pojedynczo do pokoi i strzelają. Później sytuacja się powtarza u sióstr. Do nas przychodzą jeszcze dwie grupy uzbrojone i sytuacja się powtarza. Około 16.00 odjeżdżają, a ludziom radzimy uciec do buszu. W ciągu dwóch minut kilkaset ludzi przerywa siatkę w ogrodzeniu i uciekają za szkołę katechistów do sawanny. Około 17.00 przyjeżdża jeszcze jeden samochód pełen uzbrojonych ludzi, ale ci nie są agresywni. Chcą tylko łańcuch do ciągnięcia innego samochodu. Na szczęście odjeżdżają. Na misji zostajemy we troje: Cipriano, Nestor i ja. Nestor ma zadraśniętą rękę od rykoszetu. Seleka wzięli jeden nasz samochód, jeden od sióstr i jeden dr Ione, nasz jeden motocykl i kilkanaście od ludzi, W ogrodzie znajdujemy jednego starszego mężczyznę, kula rozerwała nogę i przeszła na wylot, i jedną kobietę, ranną w brzuch, kula na wylot, krwawi, pełno krwi. Idę do sióstr po dr Ione, u sióstr tak jak u nas. Na szczęście nikt nie jest ran- 17 ny, nie ma zabitych. Wracam do nas, kobiecie daję rozgrzeszenie, umiera dwie sekundy później. Przynoszą małą dziewczynkę, rana postrzałowa w nogę, kula przeszła na wylot. Lekarka ją opatruje. Na misji już nie ma nikogo. Dochodzi godz. 19.00, później 21.00, idziemy do swoich pokoi, później 23.00, później 1.00 i tak do rana. Za dużo jak na jedno popołudnie. Rano odprawiamy Mszę, tak jak zwykle, sporo ludzi, przyszli też wziąć swoje rzeczy z misji. W sawannie odkrywają jeszcze kilka ciał, zabitych od kul, kilka rannych. Jedna kobieta 2 rany postrzałowe w jedno ramię, zdruzgotane kości. Środa, oczekiwanie na następny przejazd Seleka, nerwowo, nie wiadomo co robić, za co się wziąć. Nestor idzie do buszu, Cyryl też. Jesteśmy z Cipriano. Chowamy niektóre rzeczy, żeby być trochę zajętym. Wieczorem idziemy do domu naszego kucharza (Massayo), około 500 m od domu, twarda noc na ziemi, bez poduszki na matach. Wracamy dziś około 3.30 do domu. Rano Msza, mało ludzi, kilka sióstr. Cztery młodsze siostry też mieszkają na polach a z nimi 24 dziewczyny z Foyer (internat). Dziś cały dzień oczekujemy jesteśmy we dwóch, pojawia się Cyryl i Nestor. U sióstr działa Internet, więc korzystamy, podając kilka wiadomości. Wczoraj mieli do nas dojechać Seleka, ale jeszcze nie dojechali. W mieście nie ma nikogo, niewielu Anti-Balaka, nie mają juz naboi. Ale i tak grabią miasto, bo karabin w ręku. Kilka razy przychodzą na misje. Mówię, że nie mogę ich wpuścić z bronią, akceptują i odchodzą. Siostry decydują się spać dziś w szkole katechistów, my trochę dalej u naszego kucharza. Jest sam a cała jego rodzina w polu. Po chwilach prawdziwego zagrożenia i niebezpieczeństwa jesteśmy relatywnie bezpieczni. Bracia z Czadu mówią, że może uda im się odzyskać nasze samochody, które już tam są. Poczekamy, zobaczymy. Właśnie pisząc te słowa słyszymy odgłosy samochodów. W nogi do buszu. Pisze po półotrej godziny. Siostry też poszły do buszu. Zatrzymaliśmy się około jednego km od domu. Ciepło, słońce, kurz, muchy, itp. Pół godziny czekania, samochody podobno odjechały. Wracamy z Cipriano na misję, idę aż do szpitala i na główną drogę, ani żywej duszy. Słowa Ave Maria same cisną się na usta. Na głównej drodze widać ślady dużego samochodu. Słyszę jakieś dźwięki. Spotykam jednego pana, który pracuje przy antenie telefonicznej. Mówi, że widział dwa samochody, jeden 10-kołowy i drugi mały. Ulga. Ten mały koloru czerwonego widziano wczoraj w Bouar i na niego właśnie czekamy. Wracam na misje około 500 m, posyłam po siostry. Przychodzą do domu. Prawdopodobnie będzie spokojna noc... Prawdopodobnie będziemy spali w sawannie, ale chyba już spokojniej. Gdzie te Styczeń-Luty 2014 samochody pojechały – Ndim czy Ngaoundaye, na razie nie wiadomo. Na samochodzie było pełno żołnierzy Seleka. Miejmy nadzieję, że nie będę nic brać po drodze. Teraz próbujemy dzwonić do Lekarzy bez granic z Paoua (135 km od Bocaranga), aby ewakuowali trzech mocno rannych. Może dojadą jutro. fr Robert Wnuk - Bocaranga RCA Zdrada przez selekę z Ngaoundaye – wcześniej nasi przyjaciele! 21 styczeń Ngaoundaye – miasteczko położone 20 km od Czadu i Kamerunu. Od samego rana zaczęli przychodzić do nas ludzie. Na misji mieliśmy około 100 osób. Około 13.00, dowiedzieliśmy się że Seleka zaatakowała naszą misję w Bocaranga. Zaraz po tej wiadomości nasz gwardian (przełożony) zorganizował spotkanie – co robić. Odsyłamy ludzi z naszej misji, niech uciekają na pola, w różne miejsca – u nas nie jest bezpiecznie. My zaczynamy chować pieniądze, komputery, telefony, rzeczy najbardziej wartościowe. Godz: 16:00 i wszystko się zaczęło. Zobaczyłem motory, a na nich uzbrojonych selekowców, którzy na początku patrolowali nasze miasteczko, szukając Anti-Balaka. Nie znaleźli ich… zatem do dzieła. Najpierw pojechali do sióstr (mieszkają od nas jakieś 600 metrów), kiedy ich zobaczyłem powiedziałem do mojego przełożonego – idziemy. Ubieramy habity i idziemy… okazuje się, że wśród tej ekipy, są nam znani selekowcy, którzy przyjeżdżali do nas (wcześniej) napić się kawy, coli, rozmawiać o pokoju. Twierdzili, że oni są inni, że chcą pokoju – a teraz nie ma możliwości dialogu, żadnej rozmowy. Wszystko trzeba oddać. Wchodzimy na podwórko do sióstr – wychodzi jeden z nich, załadował broń i nie kazał się ruszać, próbuje przekręcić głowę, włożyć rękę do kieszeni – mam tam telefon – bez szans, ładuje kałacha… po chwili czekania pytają nas o pieniądze oraz samochody. Mówimy, że nie mamy ich przy sobie, jednak wszystko okazało się jasne – był z nimi jeden miejscowy 18 człowiek – przewodnik, który doskonale znał nasze misje i rzeczy, które posiadamy. Zatem idziemy do nas jesteśmy prowadzeni przez 3 uzbrojonych selekowców. Najpierw pieniądze, nasz przełożony przynosi kasetkę z pieniędźmi i daje to, co mamy 43 000 CFA (około 100 euro), nie są zadowoleni. W tym czasie wszyscy stoimy na naszym podwórzu – broń skierowana w naszą stronę. Ok! Teraz samochody – gdzie je macie? W trakcie tych rozmów, ktoś do mnie dzwoni – telefon miałem w kieszeni – słyszą dzwonek telefonu – muszę go oddać… nie zdążyłem wyłączyć go. Idziemy po samochody – prowadzeni jak skazańcy, przez 4 uzbrojonych selekowców. Gdzie idziemy – a no właśnie około 300 metrów od nas mamy zakład stolarski – i tam je schowaliśmy. W trakcie drogi jesteśmy popędzani – aby iść szybciej – jeden z nich mówi do nas „ potrzebujecie kopniaka, aby iść szybciej”. Dochodzimy do drzwi – biorę klucze, nie mogę znaleźć klucza, do kłódki – trudno, ręce mi się trzęsą, po chwili znów jeden seleka ładuje broń…. Znajduje, otwieramy – zabierają dwa samochody oraz naszego współbrata Rolanda, który jedzie z nimi jako kierowca. Wcześniej podczas rozmów – mówią do naszych braci Afrykańczyków – „i tak was zabijemy”. Zabierają samochody, komputery, telefony, pieniądze i odjeżdżają z naszym bratem kapucynem, a my się martwimy co dalej, co będzie – czy go nie zabiją. Smutek, smutek i to ciągle pytanie co będzie z Rolandem… Odpalam Internet – bo tylko to mi zostało, natychmiast dzwonię do Bouar – do br. Jacka Dębskiego i mówię o całej sytuacji… 2 siostry oraz Ewelina – świecka wolontariuszka proszą mnie o spowiedź. Idziemy do kaplicy, modlimy się – a tu nagle głos, Roland wrócił – co za radość, Seleka puściła go z latarką – szedł piechotą 7 km, był około 21.00 u nas… Cała noc była bezsenna, najdrobniejszy szelest, huk – sprawiał, że zrywaliśmy się na żywe nogi. Środa 22 stycznia, godz: 13.00 – otrzymujemy komunikat, że seleka jedzie w naszą stronę. Biegnę szybko do mojego pokoju, patrzę przez okno – to prawda, widzę samochód a na nim kilku żołnierzy seleki. Zatem w nogi – krzyknąłem komunikat, siostry, ewakuacja – mieliśmy jedna minutę, aby to zrobić. Mały plecak i w nogi w stronę ogrodu, który prowadzi do wioski, a stamtąd już do buszu. Słyszymy strzały – okazało się później, że strzelali w nasza stronę. Na misji został br. Francesco – Włoch oraz 2 braci środkowoafrykańczyków. Selaka kazała im iść do naszej jadalni, a ci zaczęli plądrować nasze pokoje. Gdzie nie mogli wejść, z broni niszczyli zamki i wchodzili. Dwa pokoje naszych braci Afrykańczyków – zupełnie splądrowane, nasz składzik żywnościowy oraz cześć rzeczy elektronicznych. Po tym drugim napadzie – byliśmy nie do życia. Podjęliśmy decyzję, że opuszczamy misje. Następna noc w Centrum kulturalnym, i następna… i tak do dzisiaj, spakowani, bo może trzeba będzie uciekać.. Dopiero później dotarło do mnie, że mogłam zostać zgwałcona… Dzień przed napadem na nasze misje ludzie zaczęli znosić do nas swoje cenniejsze rzeczy. We wtorek (21 stycznia) od samego rana również znoszone są rzeczy do nas. Na mieście panuje cisza, która krzyczy, że coś jest nie tak. Po informacjach z Bocarangi – wszystkie osoby, które były u nas (3 rodziny), odesłaliśmy do domów, gdyż już wiemy, że to Styczeń-Luty 2014 nie jest bezpieczne miejsce dla nich. W momencie gdy odchodziła ostatnia rodzina, usłyszeliśmy pierwsze strzały. Rodzina cofnęła się na nasze podwórko, jednak s. Basia powiedziała, żeby uciekali czym prędzej, misja nie jest bezpiecznym schronieniem. Przez okna zauważyłam pierwsze motory, 4 osoby na dwóch motorach. Wyszłyśmy przed dom i jeden z selekowców zapytał, czy nie ma wroga na posesji. Basia odpowiedziała, że są tylko 3 misjonarki i nie ma więcej nikogo. Kazano nam otworzyć bramę i pojawili się wszyscy – 8 osób, uzbrojeni w kałasznikowy oraz rakiety. Zażądali benzyny oraz samochodu. Basia odpowiedziała, że samochód został wywieziony do Kamerunu. Zażądali pieniędzy, telefonów, komputerów. Basia poszła do pokoju, a z nią razem jeden z nich – aby dać mu pieniądze, a później każdy z nich wziął nas pojedynczo i kazali otwierać pokoje. Basia miała przygotowane pieniądze około 100 000 CFA oraz Ania 40 000 CFA. Pozabierali wszystkie telefony, które znaleźli, szukali dosłownie wszędzie… powiedzieli, że mamy dać samochód. Mamy wsiadać na motor i jedziemy po samochód. Odpowiedziałyśmy, że samochód mamy w Kamerunie, a motoru nigdy nie miałyśmy. Po tych przepychankach, zabrali nas każdą z osobna i kazali otwierać pokoje. Gdy byłam w pokoju z jednym z nich, pociągnął mnie za bluzkę liczył na coś więcej. 19 W tym momencie wkurzyłam się i wyszłam z pokoju na dwór. Szedł za mną z karabinem, i na podwórzu przeładował magazynek… bałam się, ale gorszy strach mnie ogarniał, jak zostawałam sama z którymś z nich w pokoju. Otwierałyśmy wszystkie pokoje, wchodzili i zabierali, co uważali za wartościowe. Cały czas mówili: „pieniądze”, i straszyli nas bronią, że nas zabiją. Jednak nic im się nie udało zrobić, próbowali nas nakłonić do współżycia, przymusić bronią. Dopiero później doszło do mnie, że mogłam zostać zgwałcona lub po prostu stracić życie… Pomimo tego, że jadąc do RCA na misje dużo wiedziałem o tym, co się tutaj dzieje, ta sytuacja jednak pokazała mi, do czego są zdolni bandyci pochodzący z Czadu i Sudanu. Dziwi mnie to, że ta wojna nie jest nazwana po imieniu, Czad przeciw RCA. W momencie kiedy sąsiadujące kraje zamykają granice, Czad przyjmuje tych złoczyńców, jako bohaterów, którzy złupili ten biedny kraj i teraz spokojnie mogą wracać. Ubierają cywilne ciuchy i żyją normalnie. Nie żałuję mojej decyzji, którą podjęłam, aby przyjechać tutaj pomimo tych wydarzeń, które miały miejsce w naszym mieście. Nie chcę opuszczać misji oraz ludzi tutaj mieszkających. Wydarzenia te pokazują jak człowiek może reagować, kiedy jest zagrożone jego życie. Po tym zajściu (21 stycznia) poprosiłam br. Benedykta Pączka o spowiedź, bo tak naprawdę w przyszłości wszystko może się wydarzyć. Kazali nam otworzyć bramę, grzecznie się z nami przywitali, podając dłoń. Pytali nas, czy jest u nas Anti-Balaka, po czym przeszli do konkretów i od tej pory nie odstępowali nas na krok. Pieniądze, telefony, komputery, samochód – oto ich oczekiwania. Przyszli z przewodnikiem, który mówił w sango i dokładnie wiedział, gdzie wszystko się znajduje. Oni natomiast mówili po arabsku. Dałam im pieniądze 110 000 CFA (jakieś 200 euro), później chodzili od pokoju do pokoju żądając pieniędzy. Po tym rabunku kazali nam wyjść na zewnątrz. Bałam się, że gdzieś nas wywiozą. Znałam ich twarze, no właśnie ich szef też wiedział, że jestem dyrektorką szkoły, którą prowadzimy. Kazał mi wsiąść na motor i pokazać, gdzie jest samochód. Ja nie wsiadłam, to później chcieli mi zabrać moje dokumenty, żeby mnie szantażować, trzeci coś wspominał o sznurkach, nie wiem, czy chcieli nas bić czy związać – i po chwili cześć z nich odjechała w Waszą stronę (kapucynów). Dwóch zostało, aby nas pilnować, abyśmy czasem nie wezwały pomocy. Jeden z nich wziął Ewelinę (świecka wolontariuszka) i zaprowadził do jednego z pokoi, później kolej na nas, brał nas za rękę i wprowadzał do domu, po czym rzucił propozycję, aby ściągnąć ubranie. Jak powiedziałem, że nie, to przyłożył broń. Po kilku minutach – zrezygnował, widząc nasz upór. Krzyczeli pieniądze, komórki, wszędzie gdzie były drzwi, musieliśmy je otwierać. Nie bałam się o życie, bałam się Ewelina – świecka wolontariuszka z Łomży Bałam się, że nas wywiozą… Pracuję na misjach od 4 lat, w Ngaoundaye od września 2013 roku. Po raz pierwszy w taki sposób – face to face – miałam spotkanie z Seleką. Byłyśmy w trakcie ewakuowania się do braci kapucynów, kiedy usłyszeliśmy strzały. Wiedziałyśmy że już nie możemy uciec, więc wyszłyśmy z podniesionymi rękoma. Jak wychodziłyśmy strzelali w powietrze. Chcieli nas chyba przestraszyć. Styczeń-Luty 2014 że nas wywiozą, zwiążą sznurami i nas zgwałcą. Tego się najbardziej bałam. Miałam w sobie wewnętrzny spokój… Chyba 5 minut przed ich przyjazdem, zdążyłyśmy spożyć Pana Jezusa z naszej kaplicy, aby seleka nie sprofanowała Najświętszego Sakramentu, zabrałam także do mojej osobistej torebki Relikwie bł. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, i przez cały czas chodzę z nimi – aż do tej pory. Nie wiem, kto stoi za tą rebelią, wiem jednak, że Seleka to tylko pionki, które są kierowane przez kogoś. Ktoś pozwala tym bandytom wracać do kraju. Zabijali, gwałcili, kradli, palili domy i co tylko sobie można wyobrazić – a teraz wracają z wielkimi łupami jako prawdziwi bohaterowie. Myślę, że za jakiś czas znów wrócą – jak tylko trochę sytuacja się polepszy. Podczas tych wydarzeń, nie chciałam opuszczać misji, ale był u mnie taki krytyczny moment, aby gdzieś uciec, ale był to tylko moment. Ani nie można się modlić, ani pracować, tylko myśleć jak i gdzie uciekać i kiedy przyjadą. To młodzi chłopcy, 17, 18 lat, często po spożyciu narkotyków są zdolni do wszystkiego. Mam nadzieję, że przełożeni tego kraju, Francja – wyślą w stronę granicy kilku żołnierzy, aby nas strzegli. Jeżeli zaś nie (a to już prawie tydzień) jesteśmy zdani sami na siebie. Będziemy uciekać i chronić się tak jak mieszkańcy tego miasta. s. Barbara Samborska SMBP 20 Dobre serce wyczuwa potrzeby drugiego serca św. Urszula Ledóchowska Podaj dalej… DOBRO Oszpecony bliznami po oparzeniach Eugene Simonet jest pedagogiem, który wkłada w pracę dużo serca i wykracza poza programy. Pewnego dnia zadaje uczniom zadanie: „Pomyśl, co mógłbyś zrobić aby świat stał się lepszy i wprowadź to w życie”. Trevor to zadanie traktuje bardzo poważnie. Najpierw wymyśla sposób: „Znajdź trzy osoby, którym pomożesz. Musi to być coś, czego nie mogły zrobić same. W zamian niech one pomogą trzem następnym osobom itd. Powstanie wówczas piramida dobra...” – tak powstaje ruch „podaj dalej”. Idea opiera się na wierze naiwnego dziecka w bezinteresowność i ludzką dobroć, wydawałoby się więc, że nie ma szans powodzenia. Jednak Trevor sam postanawia wdrożyć ją w życie. Pierwszą osobą, której próbuje pomóc, jest Jerry, bezdomny narkoman. Dzięki pomocy chłopca znajduje grunt pod nogami, próbuje porzucić nałóg, znajduje lokum i pracę. Niestety, wraca do narkotyków. Trevor jest przekonany, że zawiódł. Jednak pewnego razu Jerry pomaga dziewczynie pragnącej popełnić samobójstwo. Odciągając ją od zamiaru skoczenia z mostu mówi: „Proszę to dla mnie zrobić. Uratuje mi pani życie”. System „podaj dalej” zadziałał. To tylko historia opowiedziana w filmie „Podaj dalej”. Niektórzy może stwierdzą, że to tylko fikcja filmowa. Niektórzy może jednak zatrzymają się nad nią chwilę dłużej, by stwierdzić, że taki „system” działa także w ich życiu. Nie chodzi o to, by trzymać się kurczowo sztywnej kalkulacji, tworzyć bilanse, dodawać, odejmować, mnożyć czy dzielić, by każda osoba, której wyświadczone zostało dobro, przekazywała je dalej – właśnie takiej a nie innej ilości osób. Nie chodzi też o to, by „zmuszać” innych do dobra. Nikogo do niczego nie trzeba zmuszać, bo w człowieku jest dobro, było ono bowiem i jest w Bogu Ojcu, który nas stworzył na swój obraz i podobieństwo: „ A widział Bóg, że były dobre”, a po stworzeniu człowieka: „A Bóg widział, że wszystko co uczynił, było bardzo dobre”. Chodzi o coś innego. O to mianowicie, że dobro ulega rozmnożeniu, jak chleb, który rozmnożył Jezus. Dobro nie ma zobowiązywać, zmuszać. Dobro ma cieszyć, budzić chęci do dzielenia się nim. Bo dobro jest w Tobie. Jest we mnie i w każdym z nas. Może wątpisz? Zdarza się to czasami – może nie przesadzę mówiąc – każdemu. Ale mają nam o tym dobru w nas, przypominać miłość Boga Ojca i Jego słowa, które każdego dnia do nas kieruje poprzez ludzi, tych najbliższych, i tych, których spotykamy każdego dnia, a być może tylko raz w życiu. Każdy człowiek jest dobrem i każdy człowiek wnosi swego rodzaju dobro, nawet jeśli trudne i niezrozumiałe, i nie identyfikowalne – przynajmniej na początku – jako dobro, to okazuje się pomocne, potrzebne, a z czasem coraz bardziej zrozumiałe. Bo Pan Bóg przemienia wszystko w dobro. Czy to nie zbyt idealistyczne i naiwne? Zdecydowanie nie! Zwykła ludzka uprzejmość jest dobrem czy umiejętność słuchania i to niekoniecznie osoby, którą się zna (nie mówię o podsłuchiwaniu). Moja koleżanka jechała któregoś dnia w Lublinie komunikacją miejską. Była zmęczona i głodna po całym dniu zajęć. Powiedziała o tym swojej znajomej. W tym momencie, ku ich zdziwieniu, stojąca obok pani podarowała jej… banana. Głupie? Śmieszne? Nie, po prostu dobre! I uświadomiłam sobie, jak wiele w moim życiu dzieje się dobra. A w Twoim? Chciałabym Ci zaproponować drogi Czytelniku, byśmy podawali dalej DOBRO i nie tylko dobro. Byśmy podawali dalej MIŁOŚĆ, RADOŚĆ, ZROZUMIENIE, swój CZAS. Byśmy podawali SIEBIE dalej, tak jak czynił to Boży Syn, a nasz Brat, Jezus Chrystus. Styczeń-Luty 2014 Kamila Magdalena Wolicka 21 Kierunek – Algieria Chłodzę się... Często, na moją odpowiedź, że jadę do Algierii, moi rozmówcy poważnieli i nie mogli zrozumieć „po co się tam pchać”. I „przecież u nas jest dużo do roboty”. To prawda, że jeśli się chce, wszędzie można głosić ewangelię, ale ja po prostu nazwałbym to moje pragnienie powołaniem. Myślę, że to Pan Bóg mnie zaprasza, żebym tam jechał, aby być tam z małą grupką chrześcijan pośród muzułmanów. I w pierwszym rzędzie nie dla nich, ale ze względu na mnie. To sposób Pana Boga na moje nawrócenie. Algieria to kraj największy w Afryce, siedem i pół razy większy od Polski (ludności mniej więcej tyle samo co w Polsce), którego środkową część zajmuje Sahara – największa pustynia świata (wbrew utartym wyobrażeniom to nie tylko piasek, ale też kamienie, skały, kolczaste roślinki…). Jest to kraj muzułmański. Kościół katolicki nie stanowi nawet promila mieszkańców. A przed VII w., przed najazdem arabskim, była to ziemia chrześcijańska z 1500 biskupami, pośród nich ze św. Augustynem… Teraz w Algierii są 4 diecezje katolickie, z czego południowa, diecezja Sahary, jest jedną z największych terytorialnie na świecie (6,5 x większa od Polski). Moja diecezja, Oranu, liczy ok. 500 chrześcijan (trudno ustalić, bo np. w Oranie jest kilka tysięcy imigrantów, pośród których mogą być chrześcijanie) i 14 księży (ze mną) z czego część w podeszłym wieku. Chrześcijanie, którzy uczestniczą w liturgii to przede wszystkim studenci z francuskojęzycznych krajów Afryki subsaharyskiej oraz pojedynczy europejscy pracownicy różnych firm. W Tiaret (miasto ponad 200 tys. mieszkańców, ok. 270 km na płd-zach od stolicy – Algieru) kapucyni francuscy są od ok. 7 lat. Służą tu około 100 studentom. Mogą oni przyjść, spotkać się, pograć w ping-ponga, porozmawiać przez Internet ze swoimi rodzinami i oczywiście pomodlić się: rozważać Biblię, celebrować Eucharystię i oczywiście: pośpiewać! Z braku w okolicach wspólnoty protestanckiej, modlą się z nami też młodzi protestanci. Algieria jest krajem doświadczonym przez cierpienie. Kolonia francuska od 1847 r., krwawa wojna o niepodległość (1954-1962), po której do teraz rany dobrze się nie zabliźniły, wojna domowa z ekstremistami muzułmańskimi nazywana tutaj „czarnym okresem” (1991-2002), bieda dużej części społeczeństwa pomimo bogactwa kraju, jakim jest ropa i gaz, brak przemysłu, brak perspektyw, nowoczesne wojsko i policja, o których ktoś mi powiedział, że nie broni obywateli przed zagrożeniem ale rządzących przed obywatelami… Tu, gdzie paliwo tańsze od wody… Tak, to prawda! Z litr benzyny: 23 dinarów podczas gdy butelka wody mineralnej: 30. Kurs oficjalny, państwowy to 100 dinarów za 1 euro. Ale na czarnym rynku normalny jest kurs 170 dinarów za 1 euro. Wychodzi więc nawet ok. 6-7 litrów benzyny za 1 euro… Te sztuczne ceny podtrzymuje państwo jako „opium dla ludu”. Również dopłaty (czy też brak podatków) do podstawowych produktów żywnościowych pozwalają żyć sobie na minimalnym poziomie. Ale już ponad to – raczej nie ma perspektyw… Chyba, że się uda wyjechać… Styczeń-Luty 2014 22 Powrót do przeszłości… Kiedy po raz pierwszy tutaj przyjechałem, skojarzyła mi się Polska lat ’80. Wszechobecna policja (prawie każde skrzyżowanie w większym mieście, blokady na drogach, kontrole nawet co parę kilometrów), szare nieotynkowane domy wyglądające na „w stanie surowym”, dużo smutnych, pooranych zmarszczkami twarzy i mentalność „homo sovieticus” (np. w Tiaret dwa razy uroczyście otwierano ładny skwerek z fontanną i zabudowaniami handlowymi, by ostatecznie kompleks stał zamknięty z obawy przed wandalami…). Teraz, kiedy trochę pobyłem pomiędzy tubylcami, to negatywne wrażenie trochę ustąpiło, ale ciągle mam wrażenie, że jak w mojej młodości przyjdzie mi stać w kolejce po 10 rolek papieru toaletowego i po pół kilo parówek. Pierwsza krew… Nie, nie będzie tu mowy o jakimś prześladowaniu. Po prostu, poszedłem sobie raz do fryzjera, żeby przyciąć bardziej mojego „jerzyka”. Po tej operacji starszy pan wziął brzytwę i … tu właśnie polało się trochę krwi. Ale przeżyłem. I zapłaciłem mniej niż złotówkę… A jeśli już mowa o prześladowaniach, to muszę powiedzieć, że osobiście nie spotkałem się z żadną wrogością ze strony tubylców. Wręcz przeciwnie, z życzliwością i… ciekawością. Jest to kraj stosunkowo zamknięty (trudności z wizą i zła opinia w mediach powodu „czarnego okresu” i chyba zeszłorocznego ataku terrorystycznego na rafinerię na południu kraju), którą to izolację chyba celowo podtrzymują rządzący, którym nie na rękę byłaby szersza wymiana między Algierczykami i resztą świata. Jeszcze by Algierczykom wzrosły aspiracje… Ja spotkałem samych życzliwych Algierczyków. Ale kiedyś odwiedził nas pewien katechumen z Kabylii (o tym szczególnym regionie w Algierii za chwilę). Szukając naszego lokum w Tiaret, pytał o „kościół katolicki”. Ktoś nie wiedział, ktoś inny ze zdziwieniem wzruszył ramionami ale byli też i tacy, którzy reagowali agresywnie: „tu żadnego kościoła nie ma!”. W tym sensie mieli rację, że faktycznie nie mamy kościoła z wieżą i dzwonami (ten który był został wyburzony i zamieniony na meczet po odzyskaniu niepodległości). Widać po tym incydencie, że może być i tak, że w ogromnej mniejszości i nierzucający się w oczy jesteśmy tolerowani, może przez niektórych trochę jak ciekawy okaz z ZOO. Ale musimy znać swoje miejsce w szeregu: tu jest Ziemia Islamu. Kraina algierskich górali… Często, gdy odpowiadałem w Polsce na pytanie, skąd pochodzę (urodzony w Wadowicach), ludzie konstatowali, że jestem góralem. Oczywiście dla mnie górale to Zakopane albo przynajmniej Nowy Targ, niemniej rozumiem, że dla jakiegoś pilanina mogę być góralem. Lubię górali. Jeśli można uogólnić to są zadziorni, uparci i wydaje im się, że ta dolinka gdzie żyją, otoczeni górami to najlepsze miejsce na świecie, a gdzie indziej to już jacyś dziwacy… W Algierii jest taki region, który przypomina takich górali. To Kabylia, górzysty region w płn-wsch części kraju. Ludzie, którzy najdłużej bronili się przed najazdem Arabów w VIII w., przed Turkami w XVI w., przed Francuzami w XIX w. i którzy w latach ’80 żywiołowo przeciwstawiali się odgórnej arabizacji jako spoiwa państwowości. Podczas „czarnego okresu” w latach ’90, podczas gdy w innych regionach wybuchały bomby, porywano i zabijano ludzi, gdy ucięte głowy straszyły dzieci idące do szkoły – wymysłu szatana, tutaj było względnie spokojnie: Kabylczycy szybko uporali się ze swoimi ekstremistami, a ci z zewnątrz bali się zapuszczać w te strony, gdzie ludzie dobrze się wzajemnie znali, często byli ze sobą bliżej lub dalej spokrewnieni, byli uzbrojeni (myśliwi) a specyficzna zabudowa miasteczek byłaby dla obcych pułapką. Ci ludzie do teraz, pomimo tego, że są muzułmanami, nie uważają się za Arabów, ale za Berberów (plemiona rdzenne Algierii, sprzed najazdu Arabów, „ziomkowie” św. Augustyna) i gdy któryś się nawróci na chrześcijaństwo na zarzuty zdrady odpowiada: „wróciłem tylko do religii przodków”. Odwiedziłem w Kabylii Polaka, mojego imiennika – o. Mariusza, ze zgromadzenia Ojców Białych, zgromadzenia powstałego dla ewangelizacji Afryki. On twierdzi, że Kabylia ze swoją specyfiką jest jakby laboratorium, które pokazuje perspektywy przemian dla całej Algierii. Jeśli tak, to dobry znak: wielu Kabylczyków przyjmuje chrześcijaństwo i pomimo nieuniknionych napięć, jest nawet możliwe żyć w jednak rodzinie dwom braciom: muzułmaninowi i chrześcijaninowi. Jednak rozwijają się głównie wspólnoty protestanckie, bardziej dynamiczne i „bliżej” rdzennej ludności. Kościół katolicki jest tu trochę jakby przestraszony zjawiskiem, które mu nie pasuje do założeń: być tylko pośród muzułmanów, jak Karol de Foucauld, ostrożnie wobec nawróceń (możliwa prowokacja) nie głosić ewangelii wprost. Jednak jeśli ktoś pyta o Chrystusa, czy rozwiązaniem jest odsyłać go do wspólnoty protestanckiej? Ot dylematy tamtejszego duszpasterza… Błogosławieni, którzy świadczą o pokoju… O. Mariusz odwożąc mnie do Tiaret z Kabylii zawiózł mnie do Tibherine. Jest to miejsce, o którym wiedza została rozpowszechniona przez film: „Des hommes et des dieux” – „Ludzie i bogowie” o męczeństwie Trapistów podczas „czarnego okresu” lat ‘90. Piękna przyroda otaczająca klasztor, cisza, świadectwo tych Braci utrwalone na prostych gazetkach ściennych i przekazywane przez wolontariuszy, którzy tu tymczasowo mieszkają, proste groby zamordowanych mnichów, odwiedziny tego miejsca przez różnych ludzi, także muzułmanów... Być tam przez chwilę to były jakby rekolekcje dla mnie… Iść w stronę słońca… Pewnego razu pojechałem z wizytą duszpasterską do Ain Sefra, sześć godzin bardziej na południe od Tiaret, w pobliże granicy z Marokiem (ta granica jest zamknięta z powodu napięć między dwoma krajami, ale ponoć Styczeń-Luty 2014 23 w mieście?) pośród naszych młodych parafian i świata muzułmańskiego. Piękne doświadczenie. I zakupy na targu i ping-pong ze studentami i rozmowy w moim łamanym francuskim z panem Abdul Aziz o Trójcy Świętej… Nasi przyjaciele – muzułmanie chcieli wyrazić swoją życzliwość i odpowiedzialność za mnie: raz zostałem zaproszony na obiad a dwa inne razy obiad mi przyniesiono: tradycyjny kuskus… Pewnie gdy będę tu na dłużej będzie inaczej, ale tym razem pomimo samotności, było miło… Siostry z Ain Sefra po wodę pitną u źródła w najlepsze kwitnie tam przemyt: paliwa do Maroka a narkotyków do Algierii). Mieszkają tam 4 siostry Franciszkanki Misjonarki Maryi. Mszę św. mają tylko wtedy jak przyjedzie do nich ksiądz, jeśli co dwa tygodnie – to dobrze, raz od nas z Tiaret a raz z El Abiodh Sidi Cheikh od Małych Braci Jezusa, Zgromadzenia inspirującego się duchowością Karola de Foucauld (tam z braku księdza wyświęcono 70-latka, taki młody-stary ksiądz). Tym razem padło na mnie. Na dworzec odprowadził mnie br. Hubert, który również poinformował kierowcę, że będzie miał na pokładzie żółtodzioba, który jedzie w tamte okolice po raz pierwszy i jeszcze nie potrafi czytać maczków po arabsku, z prośbą, aby mnie wysadził w odpowiednim miejscu. Nie przejmowałem się więc oznaczeniami, a tylko podziwiałem krajobrazy. Po dobrych kilku godzinach podróży okazało się, że jestem już 90 km za moim celem, „w środku pustyni” (ale nie w środku Sahary!) w drodze do następnego miasta. Kierowca lekko spanikował (obcokrajowiec tutaj, sam, koło granicy z Marokiem, on, który czuje się za to odpowiedzialny…). Ale szybko wpadł na genialny pomysł i po chwili, mrugając światłami, zatrzymał autobus jadący w przeciwną stronę. Ja – przesiadka na pustkowiu. Nowy autobus, zdziwione spojrzenia pasażerów, spóźnienie u sióstr 2,5 h… Tam też, w Ain Sefra po raz pierwszy widziałem wydmy Sahary piaszczystej. Ale tylko 14 km tego było. Po więcej trzeba jeszcze dużo dalej na południe… Poznałem również sympatycznego staruszka, który stał się moim przewodnikiem po mieście przez dwa dni. Któregoś popołudnia, po dobrych kilku kilometrach spaceru dochodzimy do drogi. Ja patrzę krytycznie na osiemdziesięciolatka: „To co, bierzemy taksówkę?”. A on: „A co, zmęczyłeś się?”. Tak, pan Tayeb ma poczucie humoru i drogę powrotną odbyliśmy pieszo. A jeszcze o przysłowiowej gościnności Arabów niech zaświadczy fakt, że kiedy tak spacerowaliśmy z moim przewodnikiem, tyko na jednej ulicy mieliśmy trzy zaproszenia na tradycyjną herbatkę miętową… Piękny krajobraz pustyni Algieria, Ziemia Obiecana? Teraz jestem znowu w Algierii. Niedawno skończyłem kurs języka francuskiego w Strasburgu (może teraz nie pomylę tak łatwo z powodu francuskiej wymowy „czosnku” ze „skrzydłami”: choć z drugiej strony sprawiłem radość braciom czytając „pod Twoim czosnkiem jesteśmy bezpieczni”), dostałem wizę na trzy miesiące. Mam nadzieję dostać teraz kartę pobytu. Trzymajcie kciuki (duchowe). Ale jeśli to Pan Bóg prowadzi, jeśli to On daje pragnienia i przekonuje władze zakonne, to może również przekonać jakiegoś urzędnika w policji dla obcokrajowców i w ministerstwie ds. religijnych. Nawet, jeśli to będą muzułmanie. PS. Na koniec pragnę serdecznie pozdrowić dzieci, które przygotowywałem do I Komunii św., całą Oazę oraz MF Tau i WF Tau. Pamiętam o Was i polecam się Waszej modlitwie! br. Mariusz Matejko Na pustyni, pustelni franciszkańskiej… Pod koniec mojego pobytu w Tiaret wszyscy bracia Francuzi wyjechali do Francji na rekolekcje. Zostałem na tydzień sam (czy byli jeszcze jacyś Europejczycy Przywitanie w Tiaret Styczeń-Luty 2014 24 KĄCIK DLA DZIECI Czystość Siedem grzechów głównych Z AZ DR O ŚĆ .... .... .... .... .... .... .... Uzupełnij krzyżówkę, wpisując grzechy główne, które są przeciwieństwem cnót. Litery z zaznaczonych pól wpisz kolejno do diagramu, a utworzsz hasło. Poprawne rozwiązanie należy przynieść na serduszku w niedzielę 23 lutego br. na Mszę św. o godz. 11.30, na której nastąpi losowanie nagrody. Na podstawie materiałów katechetycznych opracował Wojciech Krajewski Święty Roch i raj dla zwierząt Żył niegdyś święty Roch. Był to wielki święty, który przemierzał drogi całego świata i leczył ludzi oraz bydlęta z wścieklizny. Szedł zawsze za psem, który zwał się Roszek, a którego kochał bardzo, gdyż pies uratował mu raz życie. Pies też był światy, na swój sposób. Lizał rany, które pielęgnował jego pan. i rany zamykały się raz na zawsze. Święty Roch i Roszek nigdy nie rozstawali, nie do pojęcia był jeden bez drugiego, jak nic można pojąć dzwonu bez serca albo niewiasty bez złośliwości. Pewnego razu święty Roch umarł. Umierają wszyscy, nawet święci. A po jego śmierci pies zaczął wyć i on też odszedł z tego świata. Miał małą, leciutką duszyczkę, tak że dotarł do bram raju równocześnie ze świętym. Święty Roch zastukał kijem pielgrzymim i wymienił swoje imię. Uzdrowił mnóstwo nieszczęśników, więc byt pewien. A wkroczy do raju główną bramą. Święty Piotr pospieszył, otworzył odrzwia o dwóch skrzydłach, ale zaraz otworzył szeroko też oczy patrzące spod okularów. Za cieniem świętego ujrzał cień psa. – Precz mi stąd! Nie ma dla psów miejsca w raju! – Trzeba jednak znaleźć temu psu jakieś miejsce – odparł święty Roch. – Jesteśmy nierozłączni. Uratował mi życie i jest także na swój sposób święty. – Dajże pokój! Też mi opowiadanie! Także mnie pewien kogut uratował duszę, skłaniając do skruchy. Czyż jednak przywiodłem go ze sobą, kiedy przybyłem tutaj? Nie przywiodłem go nawet do wejścia, nawet w pobliże Aniołów Bożych! Nie, mój drogi, kogut pozostał na zewnątrz, a ja wszedłem do środka. Twój pies uda się do mojego koguta, ty zaś połączysz się ze świętymi, którzy już na ciebie czekają! Idziemy! Mam dokładne rozkazy, jak ci już powiedziałem. – Zatem trudno – rzecze uparty święty Roch. – Skoro Roszek nie wejdzie do raju, nie wejdę i ja. Wolę psa, którego znam, od twojego raju, którego jeszcze dobrze nie poznałem! Skoroś taki grubianin – wrzasnął święty Piotr, który stracił panowanie nad sobą – idź sobie precz razem z twoim psem! I poszli. Co się stało z Rochem i Roszkiem? Tego nie wiem. Sądzę jednak, ze podjęli swoją wędrówkę i że ich cienie dokonywały cudów i uzdrawiały ludzi z wścieklizny. Mówiono o nich na całym świecie. Papież, który był sprawiedliwy, chciał ich jakoś wynagrodzić. Z Rocha uczynił z całą ceremonią prawdziwego świętego i rozkazał, by w jego kościele wystawiono obraz, na którym nowy święty byłby przedstawiony z psem. W gruncie rzeczy w ten sposób kanonizował także Roszka, choć nie padło na ten temat ani słowo. Kiedy wieść o tym doszła do raju, Ojciec Wiekuisty kazał wezwać świętego Jana Chrzciciela, który był wszak pierwszym świętym, i rzekł: – Mamy więc zacną duszę imieniem Roch. Papież zrobił z niego świętego, musicie go odszukać i sprowadzić tutaj. Chcę go zobaczyć i złożyć mu powinszowanie. Trzeba też powiedzieć świętej Cecylii, żeby pomyślała o jakiejś oprawie muzycznej. Jan Chrzciciel biegał przez trzy dni i noce, ale było to tak jakby szukał jaskółek w zimie. Wpadł w zakłopotanie i pomyślał, że trzeba naradzić się ze świętym Piotrem. Dobry klucznik nie zapomniał o historii człowieka z psem. Kiedy usłyszał, że ów człowiek został naprawdę świętym i że Ojciec Wiekuisty chce się z nim widzieć, trochę się strapił. Lękał się, że spotka go kara za to, iż działa z własnej inicjatywy. Święty Jan, który miłował wielce świętego Piotra, pocieszał go jak umiał i obiecał, że wszystko będzie w porządku. Wrócił więc przed oblicze Ojca Wiekuistego i rzecze: – Panie, wybacz mi głupotę. Od trzech dni i nocy szukam daremnie naszego nowego świętego, ale nigdzie go nie ma. Styczeń-Luty 2014 25 Trzydzieści lat temu stanął pewnego wieczoru u bram raju, ale byt 7 psem, a ponieważ święty Piotr nie chciał wpuścić psa, święty Roch poszedł sobie i nie mam pojęcia, gdzie przebywa. Ojciec Wiekuisty zaczął rozmyślać, a kiedy wszyscy w raju usłyszeli, że rozmyśla, zapadła cisza. Potem rzekł: – No dobrze. Święty Piotr jak zawsze wykonuje sumiennie swoje obowiązki. Ale święty Roch wróci, gdyż tego chcę. Zatrzyma sobie psa. Pozwólcie wejść jemu i psu. Zrobię wyjątek. Kiedy świętemu Piotrowi doniesiono o tym, zmienił się na twarzy. Ładny wyjątek! – Tak, tak – rzekł – pozwolimy wejść psu Rocha! Zobaczycie, że w ślad za nim pójdą wszystkie zwierzęta, jakie były stworzone! Wkrótce nie da się tu, w raju, mieszkać. I z rozdrażnieniem otworzył tylną bramę, ale nie chcąc patrzeć na psa, schronił się do stróżówki i poprosił Zacheusza o zastępstwo. Zacheusz, który kochał bardzo zwierzęta, gdyż byt niskiego wzrostu, stanął na progu i krzyknął ile sil w płucach: – Roszek do nogi! Chodź, Roszku, chodź, bo dobry Bóg chce cię zobaczyć! I oto stawili się Roch i Roszek. Święty uśmiecha się z duma. wybija mocno krok sandałami pielgrzyma i odwraca się co dziesięć kroków, żeby pogłaskać Roszka, który liże go po rękach i wymachuje ogonem niby pióropuszem. Stawił się cały raj, aniołowie, cherubini, archaniołowie, święci obojga płci, wszyscy tłoczyli się, żeby zobaczyć, jak przechodzi pełen wdzięku piesek, który węszył miłe wonie raju i zdawał się śmiać z ukontentowania. Była to wspaniała uroczystość. O świętym Rochu prawie zapomniano. Wszystkie pieszczoty, przysmaki, a nawet muzyka były dla Roszka. A święty Roch, który tak kochał swojego psa. był nader zadowolony, że jego samego tak zaniedbano. Kiedy minęła pierwsza chwila radości, w tłumie nastąpiło poruszenie i pojawił się święty Piotr z włosami w nieładzie, spojrzeniem surowym i kluczami w dłoni. – Panie – rzekł, zwracając się do Ojca Wiekuistego, który uśmiechał się do Roszka skulonego u jego stóp. – Panie, oddaję ci klucze. Nie będę odźwiernym dla psów. A Ojciec Wiekuisty ciągle uśmiechał się, nic nie mówiąc. Święty Piotr dodał: – Panie, zresztą to niesprawiedliwe. Czemuż to pies świętego Rocha ma być samotny? Skoro brama raz została otwarta, moim zdaniem, inne zwierzęta też powinny tu wejść. Ojciec Wiekuisty ciągle się uśmiechał. Święty Piotr ciągnął: – Panie, jeśli chcesz, bym nadal sprawował pieczę nad kluczami, powinieneś wpuścić tu mojego koguta. Siedzi na wszystkich dzwonnicach i wzywa grzeszników do pokuty. W ten sposób także można zostać świętym! – Wpuśćmy więc i koguta – rzekł wówczas Ojciec Wiekuisty, nie przestając się uśmiechać – będzie to kolejny wyjątek! W tym momencie wybuchła sprzeczka. Wszyscy święci, którzy kochali jakieś zwierzęta, zaczęli protestować i bronić swojej sprawy. – A moja gołębica? – mówił Noe. – Moja gołębica, która przyniosła mi gałązkę oliwną? – A kruk, który karmił mnie na pustyni? - rzekł Eliasz. – A mój pies, który merdał ogonem? – żalił się Tobiasz. – A oślica, która prorokowała, kiedym na niej siedział? – wtrącił się Balaam. – A wieloryb, który przez trzy dni gościł mnie w brzuchu? – dodał Jonasz. – A prosiaczek, który uratował mnie od nudy? - rzekł święty Antoni. – A łania – dorzucił święty Hubert – która niosła krzyż na głowie? – A brat wilk i bracia ptaki, i siostry ryby? – zabrał głos święty Franciszek. – A mul, który przyklęknął przed hostią – powiedział ten drugi święty Antoni. O, przyjaciele moi, zrobiło się doprawdy niezłe zamieszanie. Ale Ojciec Wiekuisty, który ani na chwilę nie przestał się uśmiechać, nakazał skinieniem ciszę i oznajmił: – Ten pies, który przywarł do moich stóp, sprawia, że aż tło mego serca wzbija się, niby modlitwa, ciepło jego dobroci. Pokój zwierzętom. Zwierzęta kochane przez świętych mają w sobie coś więcej niźli inne, mają jakby duszę. Niechaj wejdą. Każdy z was wprowadzi zwierzę, które było mu przyjacielem. Ujrzano wtedy przedziwną procesję. Zwierzęta cztero – i dwunożne, zwierzęta okryte sierścią i piórami, ptaki i ryby, sunęły powoli ku tronowi Boga. I we wszystkich tych zwierzętach była wielka dobroć, która jeszcze jaśniejszym czyniła splendor raju. Jakiś młodziutki święty, który byt bardzo dowcipny, rzekł ze śmiechem: – Wygląda to jak arka Noego! A święty Augustyn odparł: – No właśnie! Arka Noego była obrazem raju! Jezus opuścił wówczas swoje spojrzenie, które widzi wszystko, na tę zgromadzoną rzeszę, co czciła Go bez słów i rzekł: – Nie ma tu jednak wszystkich. Brakuje osiołka i wołu, które ogrzewały Mnie swoim oddechem, kiedy byłem malutki. Więc osiołek i wół pojawiły się za chwileczkę. Stały już bowiem przy wejściu, czekając na swoją kolej. A Jezus pogłaskał je z uśmiechem. Jean Quercy, Leggende cristiane, Milano 1963, s. 545-548 Wołanie Miłości Gdy Miłość Cię woła, idź za jej głosem, choćby Cię wiodła po ostrych kamieniach. Uwierz Miłości, gdy mówi do Ciebie, choćby jej wołanie rozwiało sny Twoje, choćby jej wicher połamał Twoje gałęzie. Miłości nie zdołasz za nos wodzić, pozwól - niech Ona - Ciebie wiedzie. Czy kochasz szczerze? Oto wołanie Miłości : wstawaj o świcie i leć na skrzydłach serca, by powitać dziękczynieniem Dzień Miłości, dla niej żyć, służyć, porzucić wszystko dla Wielkiej Miłości JEZUSA Styczeń-Luty 2014 26 Śladami Ojca Pio Dla mnie rok 2013 był wyjątkowo bogaty w pielgrzymki. Mój kolega, aktualnie ksiądz diecezjalny, ojciec Czesław, były kapucyn, z którym byłem razem w Afryce, namówił mnie na pielgrzymkę do Asyżu i do Ojca Pio. Było to pod koniec października. Wszystko się zaczęło od Chamery. Przez przełęcz Cenis wjechaliśmy do Włoch koło Susa, kierując się na Turyn, Bolonię, Florencję dojechaliśmy do Asyżu. Siostra Irena znalazła dla nas prawdziwy polski bigos na kolację. Wtorek 22 października Asyż – Foligno Jakie było nasze zdziwienie, gdy na drugi dzień rano, dolina asyska, zalana była gęstą mgłą tak, że Bazylika Matki Bożej wydawała się maleńka wysepką. Ten niebiański widok, jak z samolotu, zapowiadał nam cudowny dzień. O godzinie 9.00 w Bazylice św. Franciszka koncelebrujemy z ojcem z Kambodży. Czytam pierwsze czytanie, wsłuchując się w moje włoskie dźwięki. Ten sympatyczny i gościnny ojciec zaprasza nas na kawę. Przekroczyć mury Sacro Convento wydaje się niezasłużona nagrodą. Może dlatego idziemy do włoskiej spowiedzi i dajemy się ogarnąć mrokom krypty grobu św. Franciszka. Na obiedzie idziemy do Ojca Stanisława Wardęgi. Dla tych, którzy go pamiętają z Piły, informacja – on jest teraz w Foligio. Po południu w naszym programie Matka Boża Anielska i powrót do Sacro Convento. Spodziewamy się, że jakiś Polak Franciszkanin oprowadzi nas po klasztorze. Ojciec Andrea – nasz poranny koncelebranse – przedstawia nam Stanisława, który bardzo nieufny na początku, godzi się na wprowadzenie nas do środka. Jest pięknie! Środa 23 października Przez Noria, miasteczko urodzin św. Benedykta (z Nursji) i Cascia (św. Ryta) kierujemy się na Akwileję i do Pietrelcina. Zjeżdżając do Pietrelcina, zorientowaliśmy się, że na naszej drodze znajdowały się już dwa z naszych klasztorów, najpierw Venafro [miejsce walk ze złym duchem podczas krótkiego pobytu w 1911, lekarz twierdzi że jego dni są policzone] i Morcone (6 stycznia 1903 r. wstępuje do Zakonu) klasztor nowicjacki. W tym ostatnim spotkaliśmy misjonarza z Czadu Elizeusza, z którym spędziłem trzy miesiące w Szwajcarii w Saint Maurice, na kursie franciszkańskim. Do miejscowości urodzenia Francesco Forgione, zajechaliśmy późnym wieczorem, bracia oglądali jakiś mecz. Pokoje gościnne i klasztor robią na nas wielkie wrażenie. Pomieszczenia wysokie, co najmniej trzy metry i pół. Czwartek 24 października Rano modlimy się z braćmi i koncelebrujemy Mszę z gwardianem i studentem Etiopczykiem z Rzymu, który pomaga w spowiadaniu. Jest mgliście, jakby Ojciec Pio chciał nam pokazać, jak wyglądała jego codzienność i szarość spędzonych tutaj prawie siedmiu lat. Miejscowość wydaje się opustoszała, jesteśmy chyba jedynymi pielgrzymami. Zwiedzamy dom rodzinny i pokoje porozrzucane w chyba czterech budowlach i ze dwóch uliczkach. Kościół Św. Anny w remoncie, przygotowuje się na przyjęcie ważniejszych gości niż my. W świątyni parafialnej jakaś grupa niemiecka odprawia pobożnie Mszę św. Nie chcemy przeszkadzać, pojedziemy do Piana Romana, gdzie rodzina Forgionne posiadała pola i pastwiska. Naszym zamiarem jest też odwiedzenie Gesualdo (listopad grudzień 1909), w Avelino około 50 km od Pietrleciny. Proponujemy studentowi z Rzymu, by jechał z nami. Przed kościołem jest pomnik Ojca Pio spowiednika. Można prawie uklęknąć, by się wyspowiadać. Przeżywamy mały stres. Brat, który nam odpowiada w domofonie, jest poirytowany, bo zmęczony. Ogromny brodacz w habicie tarasuje nam wejście, ale po chwili daje się udobruchać Styczeń-Luty 2014 i oprowadza nas po klasztorze i częstuje kawą. Część muzealna składa się z relikwii, szat liturgicznych, dokumentów. Słynne dzieciątko z szopki znane we Włoszech. Po drodze będziemy mieli Montefusco, prowincję Avelino około 30 km od Pietrleciny (Ojciec Pio spędzi tam kilka miesięcy na przełomie 1908/1909. Tutaj 19 listopada otrzyma świecenia niższe i subdiakonat dwa dni później). Piątek 25 października W programie – Foggia, święty Michał Archanioł San Giovanni. Wyjeżdżamy po Mszy św. porannej i śniadaniu. Celebrował „Maestro”, ktory wykorzystuje okazję, aby w zakrystii powiedzieć burmistrzowi, że wkrótce opuszcza Pietrelcine, będzie proboszczem w Gesualdo. Foggia jest ważnym etapem w życiu Ojca Pio. Rafaellina Cerase, pobożna i uduchowiona pani z wyższych sfer ofiarowuje swoje życie, by „wyciągnąć” Ojca Pio z Pietrelciny do klasztoru. To dzięki jej sugestii prowincjał od 1914 r. pozwala młodemu kapłanowi na kierownictwo duchowe przez korespondencję. Ojciec Pio zwabiony w pułapkę przyjeżdża w lutym do Foggi, by zapewnić kierownictwo i opiekę duchową Rafaellinie. Klasztor jest obecnie zamieszkały przez Klaryski Kapucynki. Udajemy się na górę św. Michała Archanioła, schodzimy przed zamknięciem (przerwa obiadowa) Bazyliki. Młody Michaelita, Polak, pozwala nam na szybkie oddanie hołdu temu miejscu. Zwiedzamy malownicze miasteczko, spotykamy grupy z Polski, kupujemy pamiątki. Do San Giovanni Rotondo zjeżdżamy kilkanaście kilometrów. Szukamy naszego hotelu. Ponoć Kapucyni są jego właścicielami. Przejeżdżamy koło Casa di sollievo della sofferenza i kompleksu klasztornego. Schodzimy do miasta i zaczynamy od Nowej Bazyliki i relikwii Ojca Pio. Nieśmiało, jakby bojąc się go obudzić, podchodzimy do szyby, za którą wystawione jest ciało świętego. Znam go tylko ze zdjęć. Po raz pierwszy staję przed nim twarzą w twarz. Wszystko co czytałem o nim i mó- 27 wiłem, wciela się w zabalsamowane ciało mistyka stygmatyka. Prawie w ostatniej chwili zauważam jego sczerniałe palce. Ponieważ zawieramy znajomość, nie da się modlić. Zbyt duży natłok myśli. Pielgrzymi przesuwają się, żeby ustąpić miejsca innym. Odmawiam sobie komfortu dotykania szyby. Fotografuję pamięcią tego, który tak bardzo przypominał Jezusa. Zostawiam sobie na później dialog z Nim. Kościół z 1959 roku zwany pierwszą bazyliką poprowadzi nas do miejsca, gdzie znajdował się sarkofag Ojca Pio. Widząc ten pusty grób, myślimy o chwale zmartwychwstania i jego wyniesieniu. Najlepiej jak potrafię, tłumaczę mojemu współbratu, co jest najważniejsze w salach muzealnych. Kto potrafi „wystawić” modlitwę, ofiarę, cierpienie, wierność, przyjaźń, gorliwość zakonną? Eksponaty mówią nam o tym, że on tutaj żył Bogiem i w Bogu. Nie ma warunków do robienia zdjęć. Czesław filmuje trochę swoją „tablette”. Tego wieczoru jesteśmy zaproszeni na kolację. Spotykamy wspólnotę bardzo kolorową i międzynarodową - kilkunastu studentów z Rzymu, bracia z prowincji i inni goście, mamy naprzeciw dominikanina. Zostaliśmy powitani jako Kapucyni z Francji. Bracia z Afryki w salce rekreacyjnej opowiadają nam o studiach i pytają nas o życie Kościoła we Francji. Dobra okazja, żeby sobie porozmawiać po włosku bez kompleksów. Do hotelu wracamy zmęczeni dobrze po 22.00. Piątek 25 października Jesteśmy zgłoszeni na Mszę św. poranną o siódmej trzydzieści przed Świętym Ojcem Pio. Kapucyn pielgrzym z grupą przewodniczy Mszy świętej, koncelebruje nas pięciu. Jesteśmy zaproszeni na śniadanie do klasztoru. Kilka zdjęć zrobionych z ogrodu braci, gdzie na słynnym białym murku Ojciec Pio gawędził z przyjaciółmi i synami duchownymi. Ta ziemia dla mnie jest świętą. W refektarzu spotykamy inne – Ojca Pio, staruszka, który wstąpił do Zakonu, był oficerem, na polecenie Ojca Pio z nakazem żeby przyjął to samo imię, Pio. Ktoś, kto spędził przy świętym kilkanaście lat. Brat zakonny, który kończył śniadanie, oprowadził nas po starym klasztorze, refektarzu Ojca Pio i tej części, której Ojciec Pio używał w jego apostolstwie. Jesteśmy tak pod wrażeniem jego świadectwa, że klękamy prosząc o błogosławieństwo. Moje pierwsze błogosławieństwo otrzymane od brata nie kapłana. Wracamy do hotelu, zaklejam ostatnie koperty, oddajemy klucze i w dalszą drogę. Sobota 26 października Mamy do odwiedzenia Serracapriola, San Marco la Catola, San Elia a Pianisi i Campobasso – Monti. Czy uda nam się to zrobić? Rano mamy wątpliwości. Zaczynamy od Serracaprola, prowincja (województwo) Foggia. Ojciec Pio odbywa tutaj część studiów (od 27 stycznia 1907-1908 teologia). Komu w drogę temu czas! Na mapce wygląda to tak, jak byśmy błądzili, ale nasza nawigacja nie mogła nas lepiej poprowadzić. Nasz kierunek San Marco la Patola. Tutaj w roku 1905 (październik) Pio spotka tutaj Ojca Benedykta przyszlego kierownika duchowego i także prowincjała. Pio pozostanie tutaj do kwietnia 1906. W San Elia a Pianisi, przedostatniej miejscowości jakaś pani mi mówi, że ona mnie zna. Oczywiście, że tak – odpowiadam. – Widziała mnie pani w telewizji Ojca Pio, dzisiaj rano. Miałem przedsmak sławy. Brat Pio od 1904 roku będzie tutaj uzupełniał swoje wykształcenie potrzebne do studiów do kapelaństwa. Z kilkumiesięczną przerwa na pobyt w San Marco la Catola, pozostanie tutaj do 26 stycznia 1907. Do Campbasso zajedziemy już po ciemku. Zatrzymujemy się, by sfilmować uroczy zachód słońca i zrobiliśmy małe zakupy. To sobotni wieczór. Jutro nie da się kupić ani panettone ani makaronu włoskiego. Campbasso nie jest małą miejscowością z jednym kościółkiem. Niestety, nie mamy adresu klasztoru. Pytamy o drogę. Udało nam się znaleźć klasztor, ale trwa Msza św. Cierpliwie czekamy. Z ogłoszeń parafialnych dowiadujemy się, że będzie zmiana czasu. Śpimy godzinę dłużej. Styczeń-Luty 2014 Niedziela 27 października Rano koncelebrujemy o siódmej trzydzieści z ex-prowincjałem i po skromnym śniadaniu, nie mamy odwagi zaprotestować. Tylko kawa. Wyjeżdżamy do Lanciano. Udaje nam się zaparkować w Lanciano. Wchodzimy do bazyliki zbudowanej na moście i później idziemy do kościółka konwentualnych, by zobaczyć cud. Odczekaliśmy na zakończenie Mszy św. Można na chwilę przysiąść i pomedytować. GPS prowadzi nas następnie do Manopello do Kapucynów, którzy strzegą relikwi ‘Vero Volto’ prawdziwego oblicza Jezusa. Kościół jest zamknięty do 15.00. Cieszy nas to. Zrobimy sobie małą sjestę w samochodzie. Gwardian nam wyjaśnia jak oblicze z Całunu Turyńskiego pokrywa się z tym obliczem. Zaprasza nas na kawę i pogawędkę. To współbracia z Akwilei, mają piecze nad tym sanktuarium. Papież Benedykt XVI przybył z prywatną pielgrzymkę do Manopello. Na wieczór zajeżdżamy do Pescary, gdzie rodzina z Neo (dziewięcioro dzieci od 18 do 2 lat) zaprasza nas na kolacje – „arosticini”, czyli małe szaszłyczki z baraniny, specjalność regionu. Inna rodzina z Neo daje nam do dyspozycji mieszkanie. Poniedziałek 28 października Już turystycznie wracamy przez San Marino (najtańsze paliwo we Włoszech) i Rawennę do Chambéry. Tunel Freju kosztuje tylko 41 euro. Cztery tysiące kilometrów, godziny rozmów, różańców i koronek. Tylko w Pietrelcina było pochmurnie i mgliście, poza tym piękny, naprawdę błogosławiony czas. Ojciec Pio jest moim świętym „ojcem chrzestnym” (a moją „matka chrzestną” jest Błogosławiona Teresa z Kalkuty). Jeden z pobożnych miejscowych Sabaudczyków nauczył mnie tego, żeby dla własnego wzrostu duchowego obrać sobie dwóch „pomocników”. Od czterech lat przed świętem 23 września przeprowadzam Triduum w Chambéry. Przedtem przez kilka lat każdego 23 miesiąca odprawiałem Mszę ku czci Ojca Pio. W 2014 będę mówił na temat przyjaciół Ojca Pio. o. Karol 28 Piotr Potulicki starosta ujsko-pilski i sługa Ojczyzny Mijające 500-lecie ponowienia praw miejskich polstudia rozpoczęte skiego, królewskiego miasta Piły stanowiły doskonałą w 1546 r. na okazję do przypomnienia minionych dziejów. W czasach uniwersytecie przedrozbiorowych były one nierozerwalnie związaw Frankfurcie nad ne ze starostwem ujsko-pilskim, które wraz z naszym Odrą. W 1557 r., miastem władcy Polski oddawali w dzierżawę zasłużokiedy osiągnął nym reprezentantom możnych rodów, głównie z terenu pełnoletniość, Wielkopolski. Na przełomie XVI i XVII wieku należeli przeprowadził do nich Potuliccy herbu Grzymała. Protoplastą owego dział majątkowy rodu był Przecław z Potulic, kasztelan rogoziński herbu z braćmi. W ten Grzymała, zmarły w 1485 roku. Dzięki niezwykłej skrzętsposób wszedł ności i obrotności w gromadzeniu majątku przyczynił się w posiadanie dóbr do podniesienia swego rodu na równi z Czarnkowskimi Zamek w Chodzieży złotowskich obeji Górkami. Pod koniec życia ufundował kościół mujących miasto p.w. św. Trójcy w Chodzieży, a w jego władaniu było i zamek oraz 12 wsi a także Miasteczko Krajeńskie i 5 wsi wówczas 30 wsi i jedno miasto oraz sumy zabezpieczone a także Murowaną Goślinę i 3 wsie. W 1561 r. poślubił na dobrach królewskich. Urszulę z Ostroroga Lwowską herbu Nałęcz posiadaUmiejętności jącą znaczny majątek oraz rozległe koneksje rodzinne. te cechowały także W 1569 r. otrzymał nominację na kasztelana przemęckiego kolejne pokolenia a już w 1570 r. był posłem na sejm warszawski. W dwa lata Potulickich. Do później, po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów, był uczestnich należał także nikiem zjazdu Wielkopolan w Kole a następnie w Środzie. Mikołaj Potulicki Podczas wolnej elekcji w 1573 r. oddał głos na Henryka żyjący w I poł. Walezego i podpisał dyplom ogłaszający jego wybór na XVI w. Karierę króla Polski. Już 25 stycznia 1574 r. wraz z reprezentacją swą rozpoczął magnatów i szlachty witał go na granicy koło Międzyjako dworzanin rzecza, aby towarzyszyć w dalszej podróży przez Poznań króla Zygmunta do Krakowa na sejm koronacyjny. Tam też 13 września I Starego a na- w katedrze wawelskiej był świadkiem przysięgi nowego stępnie pełnił monarchy. Podczas drugiego bezkrólewia opowiedział funkcję poborcy się za kandydaturą Stefana Batorego. Stąd na początku podatkowego po- 1576 r. uczestniczył w zjazdach szlachty w Środzie znańskiego. Od i Jędrzejowie dla poparcia wspomnianej kandydatury. 1540 r. był wojeW dniu 23 kwietnia 1576 r. oczekiwał wraz z gronem senaHerb Grzymała wodą, początkowo torów Stefana Batorego, aby wprowadzić go do Krakowa. inowrocławskim a od 1543 aż do śmierci, która nastąpiła Wziął także udział w sejmie koronacyjnym. Dnia 2 maja w 1545 brzesko-kujawskim. W swym niedługim życiu, 1576 r. przebywał u boku króla w Krakowie. W tym czasie obok rodowej Chodzieży, dla której 13 lutego 1540 r. od dwóch lat był już wdowcem, więc kolejną wybranką uzyskał królewskie zatwierdzenie przywileju miejskiego, m.in. dzięki posagom swych trzech kolejnych zmarłych żon, wszedł w posiadanie wielu wsi z częściami miast na Pałukach i Krajnie. Wśród nich były okolice Margonina, Miasteczka Krajeńskiego, Mroczy oraz Złotowa wraz z zamkiem. Ten ostatni pod koniec życia rozbudował do rozmiarów okazałej rezydencji magnackiej. Ojcowskie dzieło kontynuował najmłodszy z synów Piotr zrodzony z Anny Służewskiej herbu Sulima córki Piotra – wojewody kaliskiego. Do służby publicznej przygotował się poprzez Szwedzi ostrzeliwujący zamek w Złotowie Styczeń-Luty 2014 29 jego serca została Dorota Wielopolska herbu Starykoń, dworka królowej Anny Jagiellonki osierocona córka Stanisława podsędka krakowskiego, właściciela Gdowa i 8 wsi koło Wieliczki oraz Zofii z Zakliczyna Jordanówny. W dniu 8 maja 1576 r. sama królowa urządziła swej wychowance na Wawelu huczny ślub i wesele z udziałem własnym, króla, dworu i członków senatu. Z tej okazji na dziedzińcu zamku wawelskiego odbył się turniej rycerski, ostatni w Polsce. Na kopie walczyli wówczas Mikołaj Tomicki, kasztelanic gnieźnieński, z Andrzejem Zborowskim, marszałkiem nadwornym koronnym. Podczas turnieju Mikołaj skruszył 3 kopie. Rycerze w oporządzeniu turniejowym Zręczność zaś obu z połowy XVI w. rycerzy wzbudziła taki podziw i aplauz, iż ogłoszono ich zwycięzcami turnieju, a królowa wręczyła im złote wieńce. Od 8 maja 1576 r. Piotr Potulicki został mianowany wojewodą płockim i od tej pory był jednym z bliższych współpracowników króla i kanclerza Jana Zamoyskiego. Uczestniczył w orszaku królewskim do Malborka oraz w wyprawie wojennej przeciwko Gdańskowi Uniwersytet wileński a także był jednym z komisarzy królewskich wysłanych do Królewca w sprawach dynastycznych Hohenzollernów jako administratorów Prus Książęcych. W marcu 1583 r. brał udział w uroczystościach ślubnych kanclerza Jana Zamoyskiego z Gryzeldą Batorówną, bratanicą króla. W 1585 r. otrzymał od króla starostwo wyszogrodzkie. Dnia 25 lutego tego samego roku podpisał jako świadek akt króla Stefana nadający kolegium jezuickiemu w Wilnie prawa uniwersyteckie. Po tym powrócił do Złotowa i tu przebywał na swym zamku. Wysyłana z stąd korespondencja świadczyła o jego nieustającej aktywności publicznej. Po śmierci króla Stefana Batorego opowiedział się za kandydaturą Zygmunta Wazy na króla. Dlatego 24 sierpnia 1587 r. wybrano go do kręgu delegatów, którzy mieli witać Zygmunta w Gdańsku. Zaraz po sejmie koronacyjnym, odbytym 9 marca 1588 r., król wyraził gotowość nadania Piotrowi Potulickiemu starostwa ujskopilskiego, które odebrał wojewodzie poznańskiemu Stanisławowi Górce, przywódcy stronnictwa habsburskiego. Ostatecznie, w dniu 12 czerwca 1588 r. Piotr otrzymał owe starostwo wraz miastem Piłą. Na początku lat dziewięćdziesiątych XVI wieku uczestniczył w podejmowaniu wszystkich istotnych problemów dotyczących Ojczyzny zachowując obiektywizm i umiar w ocenie spraw. Pod koniec maja 1592 r. obecny był w Krakowie na ślubie króla Zygmunta z Anną Austriaczką a następnie jako jeden z sześciu wojewodów uczestniczył w koronacji niosąc przed królem jabłko królewskie. Odtąd chociaż uczestniczył we wszystkich sejmikach szlachty wielkopolskiej ograniczał swój udział w dalekich podróżach w sprawach państwowych. Więcej czasu poświęcał powiększaniu odziedziczonego majątku, który teraz obejmował także rozległe dobra na ziemi dobrzyńskiej i Mazowszu. Założył także pierwszą wieś olenderską w Wielkopolsce zwaną Olendry Ujskie po 1945 r. nazwane Ługi Ujskie niedaleko Piły. Dzięki posiadanym środkom jeszcze bardziej rozbudował zamek na wyspie w Złotowie, który był jego główną rezydencją, zamieniając go w okazałą budowlę w stylu późnorenesansowym tzw. północnym. Zmarł przed 25 czerwca 1606 roku. Dzieło ojca kontynuowały jego dzieci a zwłaszcza syn Stanisław, piszący się „na Złotowie”. Po jego zaś śmierci wdowa Zofia ze Zbąskich herbu Nałęcz poświęciła życie ubogim i Kościołowi. W 1620 r. ufundowała w Sierpcu klasztor benedyktynek, które sprowadziła z Chełmna i uposażyła je połową tego miasta i przyległymi wsiami. W 1623 r. osiadła w nim razem z córką Anną, która była benedyktynką. Tutaj też w 1624 r. poruszony gestem Zofii Po- Zygmunt III Waza tulickiej odwiedził ją król Zygmunt III Waza ze swoim dworem. Przy tej okazji zwiedził klasztor i kościół, a ona podjęła monarchę obiadem. W 1657 r., podczas tzw. potopu, wojska szwedzkie zniszły zamek złotowski. Czasy rozbiorowe uszczupliły fortunę Potulickich, ale nadal należeli oni do najznakomitszych rodów polskich, który wydał ponad 10 senatorów i nadal bronił polskości także na obczyźnie. Najlepszym tego przykładem jest życie i działalność Anieli Potulickiej. Chociaż urodzona w 1861r. w Londynie jako spadkobierczyni dóbr potulicko-ślesińskich pod Nakłem nad Notecią podjęła rozległą działalność społecz- Styczeń-Luty 2014 30 ną i charytatywną. Do największych dzieł na tym polu był zakup na prośbę Marii Karłowskiej, dziś błogosławionej, 40 morg ziemi i budynku w Poznaniu dla powstającego zgromadzenia zakonnego p.w. „Dobrego Pasterza” oraz utworzenie w 1928 r. Fundacji Potulickiej, której przekazała całe swoje dobra i całość dochodów z owych dóbr na potrzeby Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1932 r. pałac w Potulicach wraz 120 morgowym parkiem darowała ks. Ignacemu Posadzemu, pierwszemu rektorowi Seminarium Zagranicznego i naczelnemu przełożonemu nowo powstałego Towarzystwa Chrystusowego, które podjęło pracę duszpasterską wśród emigracji polskiej. W działalności Piotra Potulickiego oraz wszystkich reprezentantach jego rodu poznajemy udział ludzi żyjących na północno-zachodnich rubieżach ówczesnej Rzeczypospolitej w codziennej służbie Bogu i Ojczyźnie. DZIEŁO POMOCY ŚW. O. PIO KRS 0000217272 Roman Chwaliszewski Styczeń-Luty 2014 31 CZYTANIE SZKOŁA SŁOWA BOŻEGO ROZWAŻANIE TEOLOGIA ZAŚLUBIN W BIBLII OSOBISTE SŁUCHANIE MODLITWA I DZIELENIE SIĘ WYBÓR DZIAŁANIA Temat spotkania: „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” RDZ 10, 27 w czwartek 20 lutego 2014 r. po Mszy św. wieczornej Styczeń-Luty 2014