Zanik poczucia sacrum - Kapucyni Piła

Transkrypt

Zanik poczucia sacrum - Kapucyni Piła
Drogi
Czytelniku!
Zanik poczucia sacrum.............................. 3
Odwieczny problem Teściowej.................. 5
Bóg zawsze kocha.
Niemal każdego dnia docierają do nas wiadomości z całego
świata o tym jak jest źle, jakie kataklizmy kogo spotkały, ile osób
zginęło... Wiemy, a może nie wiemy, o sytuacji w bardzo wielu krajach, w których tamtejszym mieszkańcom brak jest podstawowych
rzeczy do godziwego życia. Widzimy, że toczą się wojny. Wobec
tego wszystkiego można stawiać sobie słuszne pytanie o to, jaka
będzie przyszłość ludzkości? Co nas wszystkich czeka?
Ale nie różnilibyśmy się od mnóstwa reporterów telewizyjnych,
radiowych czy prasowych, mających na celu ukazanie intryg, kłótni
czy morderstw, gdybyśmy na tym poprzestawali. Oni robią to, czego
chce świat. A świat cały czas tym żyje. Jest ciągle spragniony chleba
i igrzysk.
My musimy patrzeć na świat oczami wiary. Musimy dostrzegać
w nim ciągłe działanie Pana Boga. Musimy pamiętać, że nawet tam,
gdzie sytuacja wygląda na beznadziejną, tam też jest Bóg. Tam również aktualne jest orędzie Ewangelii niosące nadzieję.
Bóg cały czas wychodzi nam naprzeciw. On ciągle działa. Do
nas należy tylko z całą prostotą powierzyć się Bogu, nasza niewielka
wiara do tego wystarcza. I nawet wtedy, kiedy czujemy się osamotnieni i chce się krzyczeć, że nikt nas nie kocha, to musimy pamiętać
o słowach Jezusa: Nigdy nie zostawię was samych. Nie znaczy to,
że nigdy w życiu nie możemy mieć wątpliwości. Musimy pamiętać,
że wątpienie i zaufanie można porównać do światła i cienia. One
mogą w naszym życiu istnieć niemal równocześnie, wcale siebie
nie wykluczając. To Bóg daje nam dzień po dniu przechodzić od
wątpliwości do zaufania.
Jednym z najjaśniejszych przejawów miłości Bożej jest przebaczenie. Przed Bogiem każdy człowiek jest dłużnikiem, któremu Bóg
mocą swego przebaczenia daruje długi.
Kiedy i my przebaczamy, także i nasze życie stopniowo się
przemienia. Nie trzeba chyba nikomu uświadamiać i tłumaczyć, jak
wiele radości jest w sercu człowieka, który pojednał się ze swoim
bratem czy siostrą, choć sytuacja wydawała się być beznadziejną.
Tym bardziej, gdy to on sam był powodem tej „napiętej” sytuacji.
Ta radość leczy wszystkie rany, nawet te głęboko ukryte. Wybuch
tej radości, jaka wtedy panuje w sercu człowieka, przekracza nasze
myślenie i pojmowanie. Radość prowadzi zaś do tego, że człowiek
pragnie wprowadzać pokój do swego serca i otoczenia.
Dlatego przebaczajcie sobie nawzajem winy, jak i Bóg Wam
przebaczył.
Ewa – matka wszystkich żyjących............. 6
„Czy nie jest to cieśla…?” ........................ 9
Sprawiedliwość........................................ 11
Aniele Boży Stróżu mój…....................... 13
Modlitwa św. Efrema Syryjczyka............ 14
Z pamiętnika pewnego belfra... .............. 15
Apokalipsa 2014...................................... 16
Podaj dalej… dobro................................. 20
Kierunek – Algieria.................................. 21
Krzyżówka............................................... 24
Święty Roch i raj dla zwierząt................. 24
Wołanie Miłości....................................... 23
Śladami Ojca Pio...................................... 26
Piotr Potulicki starosta ujsko-pilski......... 28
Pro Memoria............................................ 30
Szkoła Słowa Bożego.............................. 31
Msze św. w naszym kościele:
niedziele i święta: 7:00, 8:30; 10:00, 11:30,
13:00 14:30 (oprócz VII-VIII), 19:00
dni powszednie: 7:00, 8:00, 9:00, 18:30
Kancelaria Parafialna czynna:
wtorek i czwartek godz: 11:00-12:00 i 16:00-18:00
piątek i sobota godz: 11:00-12:00
Adres parafii:
64-920 Piła, ul. Ludowa 20
tel. 67 351 12 62, fax 67 213 13 32
www.pila.kapucyni.pl
e-mail: [email protected]
o. Marek Skwarło proboszcz
REDAKCJA: o. Marek Skwarło, Anna Adamczyk-Śliwińska, o. Andrzej Biniek, Roman Chwaliszewski,
Mariusz Góra, o. Łukasz Kopeć, Wojciech Krajewski, Cecylia Mirr, Hanna Rakowska,
Maciej Sarnowski, Bożena Wojtkowiak, Kamila Magdalena Wolicka
ZDJĘCIA: Archiwum „Głosu”, Marcin Ciemięga
DTP: Mariusz Góra
KOREKTA: Hanna Rakowska
ADRES REDAKCJI: 64-920 Piła, ul. Ludowa 20, tel. 67 351 12 62, fax 67 213 13 32, e-mail: [email protected]
DRUK: Zakład Poligraficzny Henryk Górowski, 64-920 Piła, al. Wojska Polskiego 66
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany tytułów bez konsultacji z autorami.
Styczeń-Luty 2014
3
Zanik poczucia sacrum
z s Agnieszką Gromadą, przełożoną pilskiego domu Sióstr Serafitek
i katechetką w Szkole Podstawowej nr 2, rozmawia Bożena Wojtkowiak
– Proszę parę
słów
powiedzieć
o domu rodzinnym
i latach szkolnych.
–
Pochodzę
z Gdańska, tam się
urodziłam i wychowałam. Tam uczęszczałam do szkoły
podstawowej i średniej.
We wczesnym okresie mego życia wpływ znaczący na mnie miała
moja mama. Ona uczyła mnie modlitw, czuwała nad moim rozwojem,
opiekowała się mną i moją o trzy
lata młodszą siostrą. Mama była
dla nas autorytetem i wzorem. Tata,
jak większość mężczyzn, zajmował
się utrzymaniem rodziny, aby nam
niczego nie brakowało. Stąd nie był
tak często z nami jak mama. Życie religijne rodziców było bardzo
głębokie, choć nie afiszowali się
z tym. Pamiętam, jak mama klęczała
W Zakopanem z s. Rafałą
Bartoszyce z s. Franciszką
z nami do wieczornego pacierza, a my
wspólnie z moją siostrą powtarzałyśmy modlitwy odmawiane przez nią,
ucząc się w ten sposób ich na pamięć,
ponieważ jeszcze nie potrafiłyśmy
czytać. Utkwił mi również obraz
modlącego się mojego
taty. Rzadko się zdarza, aby mężczyzna
w obecności dorastających córek klękał
wieczorem przy łóżku
i modlił się. Trzeba
mieć wielką odwagę
i wiarę, aby to uczynić.
Do szkoły średniej
uczęszczałam
w czasach strajków
w Gdańsku i stanu wojennego. Był to dla nas
młodych trudny okres.
Nurtowały nas ciągle
pytania. Dlaczego nie
możemy mówić otwarcie o Katyniu? Dlaczego nie ma krzyża
w szkole? Dlaczego niektórzy muszą ukrywać
się ze swoją wiarą?
– Kiedy zrodziła
się u siostry myśl
o powołaniu?
Styczeń-Luty 2014
– W latach osiemdziesiątych
w Gdańsku pojawiła się cała seria
pięknych filmów religijnych wyświetlanych w kościołach, również
w moim parafialnym kościele pod
wezwaniem Matki Bożej Różańca
Świętego w Gdańsku – Przymorzu.
Jednym z nich był film o św. Franciszku. Zachwycił mnie św. Franciszek
swoim umiłowaniem Boga, swoją
miłością do ludzi, zwierząt i całego
świata stworzonego. Zapadła mi
w sercu Jego prostota, radość franciszkańska. Zapragnęłam i ja podążyć
tą drogą, stać się Oblubienicą Pana.
Chodziłam wtedy do ósmej klasy
i trzeba było wybrać szkołę średnią,
zdecydować co dalej. Powiedziałam
moim rodzicom, że chcę zostać siostrą
zakonną. Odpowiedź była negatywna: jesteś za młoda, najpierw skończ
szkołę średnią, zapoznasz chłopaka,
wszystko się zmieni. Poszłam do
szkoły średniej, ale moje pragnienie
pozostania siostrą zakonną pozostało, a mogłabym dzisiaj z perspektywy czasu powiedzieć, pogłębiło się.
Szukałam swojej drogi. W tym czasie
trzykrotnie brałam udział w pieszej
pielgrzymce na Jasną Górę.
Pierwszy raz szłam z moją mamą,
ciocią i moją siostrą. Na pielgrzymce
panowała niesamowita atmosfera.
4
Wszyscy dla siebie byli braćmi
i siostrami, nie tylko z nazwy, bo tak
zwracaliśmy się do siebie, ale wszyscy sobie nawzajem pomagaliśmy,
czuło się serdeczność, troskę o drugiego. To był czas odkrywania Boga
w drodze, we wspólnocie.
Po powrocie z pielgrzymki odkryłam, że w mojej parafii posługują
Siostry Serafitki-franciszkanki. Poznałam s. Ewancję Rząse, tamtejszą
przełożoną sióstr na Przymorzu.
Siostra Ludgeria Wyrwas uczyła
wtedy moją siostrę katechezy i tak
siostry pokazywały mi, jak można
realizować miłość do Boga, służąc
drugiemu człowiekowi.
Dnia 10.09.1982 roku wstąpiłam
do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej
Bolesnej zwanych „Serafirkami”.
Rozpoczęłam postulat, potem dwa
lata nowicjatu w Krakowie, gdzie
jest wspólny nowicjat dla trzech
prowincji. Pierwsze śluby złożyłam
11.08.1985 roku w Gdyni-Orłowie.
Po pięciu latach śluby wieczyste.
– A po ślubach zaczęła się samodzielna służba!
– Pierwsze kroki w zakonie
Z s. Rafałą w Gdańsku-Oliwie
stawiałam
jako
wychowawczyni
w Domu Opieki
Społecznej
dla
dzieci w Poznaniu.
Po
ukończeniu
studiów wyższych
przygotowujących do pracy
katechetycznej,
rozpoczęłam pracę katechetyczną
najpierw jeszcze w
Pożegnanie w Szubinie
salkach przy paraPańskiej, w którym wzięło udział
fiach, a potem już
w szkole. Właśnie tu, będąc dwadzie- 50 dorosłych osób. Współpracowałam
ścia lat temu w Pile, podejmowałam przy realizacji tego przedsięwzięcia
po raz pierwszy pracę w Szkole Pod- z Domem Kultury w Szamocinie.
stawowej nr 2, w której obecnie ka– Jakie szczególne trudności
techizuję. Dziękuję wszystkim tym,
rodzą
współczesne czasy?
którzy pamiętają, że ich w tamtych
–
Brak
poczucia sacrum. Sacrum
czasach uczyłam i przypominają mi
to
pojęcie
odnoszące się do rzeczy
to. To bardzo miłe, choć uświadamiaświętych.
Z
tym pojęciem rodzą się
ją mi, ile lat już upłynęło.
pytania.
Jak
zachowuję się w miejChrystus prowadzi nas różnymi
scach
świętych,
takich jak kościół,
drogami, mówi do każdej z nas – Idź
cmentarz?
Co
wypada
robić, a czego
i nieś moją miłość do różnych ludzi.
nie.
Niby
wszyscy
wiemy,
a życie
Dlatego IDZIEMY, a nie ślubujemy
pokazuje
co
innego.
Jak
ogromne
stałego miejsca. To ON nas prowadzi, a my chcemy pełnić Jego wolę, znaczenie w życiu dziecka ma przydlatego te zmiany. Raz jesteśmy tu, kład rodziców. Dziecko naśladuje
a za rok albo dwa rodziców. Można zaobserwować
wspaniałe sytuacje, kiedy mama
w innym miejscu.
P o s ł u g i w a ł a m pochyla się nad dzieckiem, uczy
w różnych pla- czynić znak krzyża, przechodząc
cówkach. Między obok tabernakulum, uczy klęknąć.
innymi
byłam Wyjaśnia, że tu jest obecny Jezus, że
w Toruniu, Bia- to miejsce jest święte. Mądra mama
łośliwiu, Lesznie, to ta, która kocha swoje dziecko,
Gdańsku. Sześć lat ale potrafi także od niego wymagać.
byłam
przełożo- Dlaczego o tym mówię? Obserwuję
ną w Szamocinie szczególnie w czasie rekolekcji wieli tyle samo w Barto- kopostnych, że dzieci są w kościele
szycach. Wszędzie bez rodziców, jak wiele z nich nie
pracowałam
jako potrafi się zachować, nie wie, kiedy
katechetka.
Naj- wstać, kiedy usiąść. Nie wie, co robi
milej wspominam wchodząc do kościoła i choć tego
swoją pracę w Sza- wszystkiego uczą na katechezie, to
mocinie, bo miesz- jednak, gdy nie jest to ugruntowane
kają tam otwarci na przez przykład rodziców, jest szybko
każdą
inicjatywę zapominane. Sami obserwujemy, jak
niezwykli
ludzie, zachowuje się młodzież w kościele,
z którymi udało mi nieraz nawet się gorszymy, a przecież
się i z pomocą Bożą oni sami doskonale wiedzą, jak nalezrealizować wiele ży się zachować w kościele, a życie
pomysłów. Między pokazuje coś innego. Dlatego moja
innymi wyjazd do prośba do rodziców: mówmy naszym
Włoch dzieci wraz dzieciom o zachowaniu w kościele,
z rodzicami, mi- ale przede wszystkim bądźmy dla
sterium
Męki nich przykładem.
Styczeń-Luty 2014
5
Dobrą relację z teściową trzeba sobie wypracować!
Odwieczny problem Teściowej
Jeśli sięgniemy do Wikipedii (internetowej encyklopedii, którą każdy
może edytować), to okazuje się, że
istnieje nawet oficjalny Dzień Teściowej. W Polsce jest on obchodzony
5 marca i jest zdefiniowany następująco: „coroczne święto obchodzone
jako wyraz szacunku i wdzięczności
synowej lub zięcia wobec teściowej
za jej obecność, zainteresowanie
i pomoc w wychowywaniu dzieci,
utrzymaniu wspólnego gospodarstwa
domowego, rozwiązywaniu problemów itp”.
Życie jednak przynosi różne
sytuacje, które ilustrują odwieczny
problem: teściowa – synowa, teściowa – zięć. Trzeba przyznać, że
panuje nawet wśród nas przekonanie
o nierozwiązywalności tego dylematu. Ci, których on bezpośrednio
nie dotyka, uczynili sobie z niego
żelazny temat wszelkich możliwych
dowcipów i anegdot. Ludzie, którzy
go osobiście przeżywają, dalecy są
jednak od żartobliwego nastroju. Na
przeciętną synową słowo „teściowa”
działa jak przysłowiowa płachta na
byka. Oblicze typowej teściowej na
wspomnienie człowieka, z którym
jej dziecko nieopatrznie związało
swój los, też się z reguły nie rozjaśnia
promiennym uśmiechem. Mamy tu
najczęściej do czynienia z głęboko
zakorzenioną, obustronną niechęcią.
Badacze przyglądający się różnym
relacjom synowych i teściowych
doszli do wniosku, że cudem jest,
kiedy układają się one przyzwoicie.
Z reguły są to skomplikowane, raczej
toksyczne układy.
Powstaje zatem pytanie: czy trzeba biernie pogodzić się z losem, czy
może warto coś zmienić?
Zanim jednak odpowiemy na to
pytanie, określmy, kim jest ta przysłowiowa teściowa. Tylko nie kwitujmy
całej sprawy krótkim: jędza – bo to
do niczego dobrego nie doprowadzi.
Pomyślmy spokojniej i głębiej. Otóż
teściowa to po prostu mama współmałżonka. Do istoty macierzyństwa
należy nie tylko wydanie dziecka na
świat, ale także otoczenie potomka
jak najtroskliwszą opieką. Nie sposób
przecież przestać być matką – bez
względu na to czy dziecko jest małe,
czy duże. Stąd matka zawsze pragnie
dobra swojego dziecka. Psychologia
mówi nawet bardzo wyraźnie o specyficznej więzi, jaka łączy matkę ze
swoim dzieckiem, ale także i o tym,
że więź ta powinna się przeobrażać
wraz z dorastaniem pociechy. Rodzicielka musi pogodzić się z tym,
że wyrośniętego chłopca lub hożą
dziewczynę nie może prowadzić
przez całe życie za rękę. Z biegiem
czasu miejsce więzi biologicznej powinna zająć więź duchowa: szacunku
i wdzięczności dzieci wobec rodziców, za życie i wychowanie.
Sytuacja synowej czy zięcia zależy także w dużej mierze od postawy
współmałżonka. Kto się zdecydował
na małżeństwo, raz na zawsze dokonał wyboru. W koncepcji Bożej
bowiem małżeństwo jest wspólnotą
Styczeń-Luty 2014
miłości. Jest tego rodzaju instytucją,
której prawem, ośrodkiem, regułą
i spójnią ma się stać miłość – bezgraniczna, tak wielka, na jaką nas tylko
stać, nigdy nie wystarczająca, zawsze
jeszcze za mała, bo jej niedościgłym
wzorem jest miłość Chrystusa do Kościoła. „Mężowie, miłujcie żony, bo
i Chrystus umiłował Kościół, i wydał
za niego samego siebie” (Ef 5, 25).
Stąd też, ponad wszelką wątpliwość,
małżonkowi przysługuje pełnia miłości ze strony współmałżonka, który
nikogo na świecie nie powinien kochać więcej, niż swego towarzysza
życia – tego, komu miłość ślubował!
Również częstym źródłem problemów na linii młodzi – teściowie
jest brak pełnego zastosowania się
w życiu do jeszcze innych słów
Pisma Świętego: „Dlatego opuści
człowiek ojca i matkę, i złączy się
ze swoją żoną, i będą oboje jednym
ciałem” (Mt 19, 5). Właśnie ten brak
opuszczenia zarówno fizycznego, jak
i emocjonalnego jest nieraz przyczyną nieporozumień, konfliktów, wręcz
bolesnych zranień. Konsekwencje
owych napięć nie są dobre dla młodej
rodzinnej wspólnoty. Zabijają one
w młodych poczucie radości życia,
a jak wykazują statystyki – nierzadko
prowadzą do kryzysów małżeńskich,
kończących się rozwodem.
Praktycznie każdy, kto zakłada
rodzinę będzie miał teściową. Dobrą
relację z teściową trzeba sobie wypracować! Pracę najlepiej rozpocząć
zaraz po ślubie i od początku ustalić
jasne zasady i wytyczyć granice.
Warto też mieć na uwadze, że przed
teściową ciągle zdajemy niezwykle trudny egzamin – z życiowej
odpowiedzialności. Wykazując się
roztropnością, zaradnością, rozwagą,
troską, dobrymi manierami, kulturą
osobistą – zdobywamy jej zaufanie.
Nikt jednak nie jest perfekcyjny.
Trzeba pamiętać, że obok wad istnieją też zalety. Każdy z nas ma swoje
dobre strony: synowa, zięć, teść (to
w zasadzie oczywiste) i teściowa także – wbrew temu, co się powszechnie
6
Kobieta: Żona i Matka w Piśmie Świętym
Ewa – matka wszystkich żyjących
„Kobieta stworzona przez Boga z żebra wziętego od
Adama. Nie z jego głowy, żeby go nie przewyższyć; nie
z jego nogi, żeby nie być podeptanym przez nią, a z boku, żeby
być równą jemu, pod jego ręką, żeby być pod jego ochroną
i w pobliżu jego serca, żeby być kochanym przez nią”.
„Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po
czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją
sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi,
nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami
pełzającymi po ziemi” (Rdz 1,27-29).
„Potem Pan Bóg rzekł: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego
ponoć”. (Rdz 2,13)
„A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta
lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty...” (Rdz 3,1-20)
Ewa jest zachwycona tym, co widzi. Nie może odwrócić swoich oczu...
Wszystko, co ją otacza jest nieskazitelne.
Przyroda, którą zauważa, jest całkowicie świeża.
Powietrze, które wdycha, jest przejrzyste i czyste.
I woda, którą pije, nie ma śladu nieczystości.
Wszystkie stworzenia, które spotyka, żyją ze sobą
w całkowitej harmonii.
Jej absolutne szczęście małżeńskie i osobisty kontakt
z Bogiem – jest codziennym świętem. Ewa ma wszystko,
czego człowiek może tylko zapragnąć.
Wtem słyszy głos: „Czy doprawdy Bóg zapowiedział, że
nie wolno wam jeść ze wszystkich drzew ogrodu?” (Rdz. 3,1).
– Jakże to tak? Nagle zamyśliła się. Dlaczego? Przecież wcześniej nie wiedziałam jak przepiękne jest to drzewo stojące pośrodku ogrodu? Dlaczego więc teraz wydaje
mi się, że całe moje szczęście zależy od jego owoców?
Przecież spożycie coś takiego kuszącego może przenieść
tylko szczęście...
W pełni pochłonięta, nie zauważa, jak poddaje się
pokusie przekroczenia Bożego słowa, jak poddaje w wątpliwość Bożą miłość. Ewa nie wie, że w wężu, z którym
rozmawia, kryje się szatan (Obj 20,2; 2 Kor 11,14). On
sądzi. To właśnie teściowa, jako babcia naszych dzieci, dla nich niejednokrotnie zmienia rytm swojego życia
i poświęca się im całkowicie. Wyręcza w opiece, kiedy wciąga nas wir
pracy albo kiedy zabiegani potrzebujemy odrobiny prywatności.
Najwspanialszym zaprzeczeniem
funkcjonującego obecnie, szkodliwego stereotypu „złej i nieznośnej”
jest kusicielem i mordercą człowieka od początku stworzenia świata (J 8,44). Jego jedynym celem – wprowadzić
ludzi w błąd. Szatan nie przytacza słów Bożych dosłownie
(Rdz 2,16-17). On podaje swoje własne słowa.
Jego wystąpienie przeciw Bogu powinno ją ostrzec,
żeby więcej mu się nie przysłuchiwać. Na tym etapie kuszenia jeszcze można zapobiec upadkowi (J 4,7). Znalazła
się w niebezpiecznym położeniu, ale powinna mieć wolę
przeciwstawić się kusicielowi, nie powinna dać szatanowi
żalnych szans.
Na nieszczęście wdaje się w rozmowę z szatanem. Nie
tylko go słucha, ale mu odpowiada. I oto jest początek jej
upadku.
teściowej jest błogosławiona Marianna Biernacka, która w czasie II wojny
światowej oddała własne życie za swoją synową, spodziewającą się dziecka.
Odwieczny problem synowa –
teściowa, zięć – teściowa, należy do
trudniejszych życiowo zagadnień.
Nie trzeba jednak sądzić, że jest
nierozwiązywalny. Można go rozwiązać – przy odrobinie dobrej woli
– poprzez wzajemne zrozumienie; ze
Styczeń-Luty 2014
strony rodziców – niezaprzeczalnych
praw dorosłego dziecka do pełnej
samodzielności oraz ze strony dzieci
– potrzeb, obaw i tęsknot rodzicielskiego serca. Rola synowej i zięcia,
podobnie jak rola teściowej czy teścia, jest nie tylko rolą przymusową,
ale konkretnym życiowym zadaniem,
które trzeba podjąć z pełnym poczuciem odpowiedzialności.
Cecylia Mirr
7
Podobnie jak szatan, Ewa zniekształca słowa Boże
mówi: „Bóg powiedział: Nie wolno wam z niego jeść, nie
wolno wam go dotykać” (Rdz 3,3).
Do Bożych słów ona dodaje: „nie dotykać”, chociaż
o dotknięciu Bóg nic nie mówił. Śmierć za wykroczenie
traci swoje znaczenie, dlatego że Ewa zaczyna wątpić
w prawdziwość tych słów.
Szatan wygrał pierwszą walkę. Zdaje się, że kobieta
słuchając szatana jeszcze bardziej go ośmiela. Szatan nagle poczytuje Boga za kłamcę. Opisuje Boga tak, jakby
Bóg chciał dominować nad ludźmi i tym sposobem odebrać im szczęście.
„Umrzeć? – podśmiechuje się szatan – ty nie umrzesz,
ty będziesz szczęśliwą, czy ty kiedykolwiek mogłabyś
wyobrazić sobie, że będziesz podobna Bogu?”.
Chęć niezależności i nieposłuszeństwa decyduje
o przyszłości Ewy. Od czasu, gdy zaczęła rozmawiać
z szatanem, jest jej trudno się przeciwstawić (Ef 4,27).
To, co widzą jej oczy i pragnie jej serce, to bierze jej
ręka. Tym sposobem zbyt poddała się władzy kusiciela,
żeby móc przeciwstawić się pokusie i siłą rzeczy stało się:
zerwała owoc z drzewa i zjadła.
Ale na tym sprawa nie zakończyła się. Zwiedziona
kobieta sama staje się kusicielką. Ona wciąga w grzech
swego męża, który bez jakiegokolwiek sprzeciwu bierze
od niej owoc i spożywa go.
W tym momencie Ewa z przerażeniem zauważa, że
całe jej życie całkowicie zmieniło się.
Stworzenia Boże były na tyle doskonałe, że sam Bóg
był zadowolony z nich (Rdz 1,10.12.18.21.25). A mimo
wszystko czegoś tam brakowało dopóty, dopóki Bóg nie
stworzył Ewy.
I Pan Bóg powiedział: „Niedobrze, by Człowiek był
sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”
(Rdz 2,18). Dopiero po tym jak mężczyzna i kobieta, byli
stworzeni, zobaczył Bóg, że wszystko co stworzył, było
„bardzo dobre” (Rdz 1,31).
Ewa była stworzona rękami Bożymi. Była we wszystkim podobna do mężczyzny, odróżniała się tylko płcią.
Jako człowiek podobna jest do męża i posiada rozum.
Tak więc, jak i jej mąż, miała osobistą styczność i odpowiedzialność przed swoim Stwórcą. Tak więc, jak i mężowi, Bóg dał jej określone obowiązki. Dzięki swej odrębności, ona także powinna posiadać i zarządzać ziemią.
Wobec męża Ewa stworzona jest tak, aby być jego pomocą i dzielić z nim życie. Jej organizm został utworzony
tak, że odpowiada mężowi i razem z nim może wypełnić
zadanie rozmnażania. Chociaż Ewa została stworzona po
Adamie, to jednak od samego początku miała miejsce
w Bożym planie. Ewa byłaby niczym bez męża, jak i mąż
byłby niczym bez niej (l Kor 11,11-12). W małżeństwie
Ewa jest posłuszna mężowi (Ef 4,27). Adam został stworzony przez Boga do kierowania, aby w ludzkim życiu
był porządek. Bóg nie jest Bogiem niezorganizowania
i nieporządku. W Trójcy Świętej Syn nie stoi niżej od
Ojca (J 5,18) i nie ustępuje Jemu (l Kor 11,3).
W rodzinie żona w istocie równa mężowi (Gal 3,28),
ale w swoich czynnościach jest posłuszna mężowi tak,
jak Jezus jest posłuszny Bogu. Bożemu porządkowi od-
powiada, gdy żona dobrowolnie jest posłuszna mężowi.
Tylko mąż i żona razem mogą stworzyć jedno ciało – małżeńską parę. Para małżeńska charakteryzuje się własną
osobowością.
To nie suma dwóch oddzielnych istot – kształtuje się
nowa jedność. Bożym zamiarem jest, żeby małżeńska
para żyła w pełnej harmonii. Oni mają stanowić jedno
ciało. Ich związek powinien opierać się na wzajemnej
miłości i szacunku (Ef 5,33).
Ewa jest rozczarowana i czuje, jak gorzko została
oszukana.
Na początku zauważyła to po odnoszeniu się do Adam.
Nieoczekiwanie poczuli wstyd jedno przed drugim. Czują
się bezradni. Ich ochrona została zniszczona.
Spostrzegli, że nawzajem sprzeciwiają się sobie, a ich
wzajemne odnoszenie się nie jest takie nieprzymuszone
i swobodne jak dawniej. Pojawia się u niej potrzeba jakiegoś przykrycia się.
Wówczas więc odkryli, że są nadzy nie tylko wobec
siebie, ale i przed Bogiem. Ich niewinność znikła. Bliski
kontakt z Bogiem został naruszony.
Zamiast tego, by zostać podobnymi do Boga, jak im to
obiecał szatan, zlękli się Boga i zaczęli chować się przed
Nim. Wtedy Bóg wchodzi w tę okropną sytuację. Bóg
bierze inicjatywę odtworzenia stosunków wzajemnego
przebywania ze sobą.
Z jaką miłością Bóg przybliża się do nich. Zaczyna nie
od wymówek, lecz od pytania. Daje im możliwość przyznania się do winy i grzechu. Ale oni tego nie czynią.
Kiedy Bóg obwinia Adama (Rdz 5,12-14), że ona jako
głowa rodziny we właściwym czasie nie przeszkodził
grzechowi, Adam bez serca wini Ewę.
„Kobieta, którą mi dałeś za żonę” (Rdz 3,1?). To
brzmi tak, jakby Adam obwiniał Boga, że to On dał mu
tę żonę.
Ewa postępuje nie lepiej. Ona całą winę zrzuca na
węża. Jeśli byłaby uczciwa, to powinna szczerze przyznać
się, że w sposób dobrowolny poszła za jego radą.
Wąż ją uwiódł, to prawda, ale Ewa popełniła grzech
ze swojej woli. Poniosła porażkę podczas pierwszego doświadczenia, kiedy od niej wymagało się jedynie tego, żeby
w miłości była posłuszna Bogu, jako Jego stworzenie.
W rozmowie z Bogiem odsłania się jej okropna wina.
Będzie przeklęty nie tylko uroczy Edenski raj, ale
i cała ziemia. Ciernie i osty zarosną ziemię, która wcześniej nie znała chwastów.
Świat zwierzęcy, nad którym oni panowali, także został wciągnięty w zgubę śmierci. Wilk z owcą nie pasą się
razem spokojnie. Panuje władza zwycięzcy.
I raj, w którym zawsze żyli szczęśliwie, w jednej chwili
stał się utraconym rajem. Powinni stopniowo opuścić go,
żeby jako grzeczni ludzie nie jedli owoców z drzewa życia
i nie żyć wiecznie w grzesznym stanie (Rdz 3,22-23).
Ewa została stworzona jako ostatnie i końcowe ogniwo w łańcuchu stworzenia, swoim nieposłuszeństwem
zniszczyła szczęście ludzi i zwierząt, nie tylko swego
pokolenia, ale i wszystkich następnych pokoleń.
Przyszłość przedstawia się mroczna. Gdy człowiek
zerwał z Bogiem, zniszczona została wszelka więź.
Styczeń-Luty 2014
8
Macierzyńską radość przesłaniają jej cierpienie i ból.
Wskutek grzechu mąż skłania się do panowania nad nią.
Od tego momentu on stał się opiekunem Ewy.
Chociaż w momencie upadku nie zaraz pomarli, to
jednak śmierć stała się już rzeczywistością, faktem. Stali
się śmiertelnymi ludźmi.
Gorszą śmiercią od śmierci fizycznej jest śmierć
duchowa, ich rozłąka z Bogiem. Ona przychodzi w tym
samym czasie (Rdz 2,17; Ef 2,1). Ewa odczuła w głębi
swojej duszy.
Kiedy Ewa trzyma w rękach swego pierworodnego
syna Kaina, ma poza sobą jakże ciężki okres ciąży. Była
pierwszą kobietą na ziemi, która nie miała z kim podzielić
się swoimi przeżyciami, ponieważ nie miała ani matki,
ani siostry, ani koleżanki. Nie było kobiety, która mogłaby jej okazać pomoc, poradzić, która mogłaby pomóc
przy porodzie.
To niecodzienne uczucie – stać się matką, gdy wcześniej nie było się dzieckiem.
Czyż to dziwne, że w takich okolicznościach Ewa
zwraca się do Boga? „Otrzymałam mężczyznę dzięki
Panu” – mówi (Rdz 4,1), i z zadowoleniem patrzy na
swoje dziecko.
Przecież w każdym smutku jest promień światła. Bóg
nie tylko ukarał Adama i Ewę za ich grzech. Większą karę
poniósł wąż. Jemu było objawione zniszczenie przez jednego z potomków Ewy.
Czy Ewa spodziewa się i oczekuje, że dziecko w jej
rękach jest zapowiedzianym Mesjaszem?
W każdym bądź razie ona daje wyraz wiedze. Wierzy,
że gdyby człowiek głęboko upadł, może zawsze zwrócić
się do Boga – Ona spodziewa się, że Bóg udzieli człowiekowi nowych możliwości, jeśli on – nie patrząc na
wszystkie swoje rozczarowania – zdecyduje się ponownie
zaczynać z Bogiem.
Martwi ją, gdy dostrzega w dorosłym
Kainie to, że porodziła
grzesznego człowieka.
Jej syn staje się zabójcą
– bratobójcą.
Dopiero tutaj Ewa
w pełni widzi straszne
następstwo swego czynu. Ona przekaże śmierć
– duchową i fizyczną –
każdemu człowiekowi
narodzonemu z niej (Rz
3,10; 12,6-23). Żaden
człowiek nie może żyć
tak niewinnie, jak kiedyś
Ona żyła. Każdy będzie grzeszył. Nie tylko
w sposób dobrowolny,
ale i pod wewnętrznym
przymusem. Każdy bez
wyjątku będzie prowadził
nieustanną walkę między
dobrem a złem, dlatego że
jest zagubionym człowiekiem, którego grzech oddziela od
Boga. Szatan będzie stale podniecał człowieka namiętności
i jego dążenia do zła.
Szatan będzie próbował zwabić człowieka do grzechu.
Za każdym razem, kiedy ustępujemy ciału, popełniamy
grzech i następuje śmierć duszy (Hak l,14-15).
Izraelskiemu narodowi, jako spadkobiercy Ewy, przyjdzie znieść liczne cierpienia, jak na przykład pod miastem
Aj (Joz 7,20).
Przez wszystkie pokolenia ludzie będą, podobnie jak Ewa,
dążyć do tego, co nędzi oczy i zaspakaja pychę (l J 2,16).
Szatan będzie próbował zupełnie tak, jak postąpił
z Ewą, będzie kierował przeciw Bogu, podjudzał do niewdzięczności, dążył będzie do upadku człowieka tak, jak
i sam upadł przez swoją pychę (Iz 14,12-15).
Po upływie wielu lat grzech został odpokutowany
przez Jezusa Chrystusa (l J 2,) i każdy, kto przyjmuje
Jego wiarę jako swego Zbawiciela, ponownie ma dostęp
do Boga (J 1,12-13). Ale nawet i najlepsi wśród chrześcijan będą dostrzegać, że oni są skłonni do zła, chociaż
i pragną dobra (Rz 7,l5-19). Tylko Jezus Chrystus dokaże,
że człowiek gotowy jest przeciwstawić się pokusie, jeśli
trzymać się będzie słowa Bożego. Jeśli także, jak i Jezus
powie: „Napisano...” (Mat 4, 1-11).
Następstwa grzechu: łzy, smutek, cierpienie i ból tylko
wtedy ostatecznie znikną, kiedy Jezus Chrystus na nowo
ustanowi swoje Królestwo, a nowe niebie i nowa ziemia
staną się rzeczywistością (Ap 21,1-4).
Do tego czasu każdy człowiek będzie dręczony grzechami. I każdy człowiek będzie starał uprzedzać się, by
nie naśladować przykładu Ewa (2 Kor 11,3) przez którą
grzech wszedł na ten świat, kiedy ona pozwoliła szatanowi wmówić jej powątpiewanie w Boże słowa i Jego
miłość.
Styczeń-Luty 2014
Gien Karssen
Przełożył o. Elizeusz Ludwik Martynów
9
„Czy nie jest to cieśla…?” Mk 6,3
Zdarzyło się pewnego dnia, że do
Mistrza ciesielskiego przyniesiono
stół w opłakanym stanie z prośbą
o renowację. Cieśla był człowiekiem
o bardzo dobrym sercu, nigdy nie
odmawiał nawet najtrudniejszym zleceniom. Znał się również znakomicie
na stolarstwie. Ludzie mawiali, że
jest naiwny i daje się wykorzystywać
spryciarzom, gdyż żył ubogo, nie
miał wywieszonego cennika usług
i nikt nie wiedział, jak właściwie
załatwia rachunki. Każdy opowiadał
o Nim inne historie. Jedno było dla
wszystkich pewne: cieśla w swym
fachu był Mistrzem nad Mistrzami
i uchodził za genialnego artystę –
prawdziwego pasjonata. Dzieła, które
wychodziły z Jego rąk były tak niezwykłe i piękne, że budziły zachwyt
i przywiązanie u wielu. Nie zdarzyło
Mu się zrobić dwóch takich samych
rzeczy, nawet jeśli na pierwszy rzut
oka różniły się jedynie w detalach, po
bliższym przyjrzeniu się okazywały
się niepowtarzalne.
jak pomruki burzy, ludzie dziwili się,
że tak żmudna praca sprawia Mu tyle
radości. Wszelako, nie dało się z Nim
ponarzekać na pogodę, popsioczyć
na sąsiadów czy „czasy, w których
przyszło żyć”, ani pomartwić o jutro.
Trzymał się prostych zasad i wartości, mówił właściwie stale o miłości
więc choć na ogół Go lubiano i wielu
było Mu nawet bardzo wdzięcznych,
nie traktowano Go poważnie.
Stół, który trafił do Mistrza stolarskiego rzeczywiście był w stanie
tragicznym i jego właściciel tak się
wstydził, że przyniósł go ukradkiem,
ciemną nocą. Wahał się długo przed
drzwiami, w końcu jednak przemógł
się i zapukał. Gdyby to był inny rzemieślnik, pewnie byłby zrugał człowieka, że po nocach niepokoi wielkiego artystę i jeszcze przynosi taki
spróchniały, rozpadający się grat. Nie
taki jednak był Ten, który otworzył
drzwi. Pierwszym, co zobaczył właściciel pogruchotanego mebla były
oczy cieśli: uważne, jakby stęsknione
Mistrz zresztą nie zajmował się
tylko tworzeniem. Potrafił również
znakomicie odnawiać sprzęty, nawet
zniszczone, połamane czy rozpadające się. To była w zasadzie Jego najczęstsza, stolarska robota. Uwijał się
przy niej od rana do wieczora. Nawet
w nocy widziano światła w małym
warsztacie i zarys sylwetki pochylonej troskliwie nad jakimś meblem.
Powiadano, że jeśli tylko da Mu się
czas, nawet z najbardziej pospolitego
krzesła czynił prawdziwe dzieło sztuki. Słysząc dochodzące z pracowni
melodie, ciche i łagodne jak szum
odległego lasu albo czasami głębokie
i pełne łagodności. Oczy, które nie
gniewały się na późne najście tylko
w mig dostrzegły biedaka, uginającego się pod ciężarem rupiecia. Stolarz
otworzył drzwi szeroko, a stojącego
na ganku zalała fala światła. Na moment stracił rozeznanie i nic nie był
w stanie dostrzec. Ku swemu zdziwieniu jednak usłyszał pełne radości pozdrowienie i swoje imię. Gospodarz
natychmiast też zapytał gościa, czy
nie zechciałby zarzucić ciężaru, który
dźwigał na swych barkach. Ten zaś,
zaskoczony serdecznym przyjęciem
wahał się chwilę, w końcu jednak
przestąpił próg i ostrożnie położył
Styczeń-Luty 2014
mebel. Zażenowany, ze spuszczonymi oczami wybąkał:
– Wiem, że bardzo późno z tym
przychodzę i właściwie to powinienem lepiej o niego dbać… choć te
złamania to naprawdę nie moja wina,
zalepiłem je, jak umiałem, ale spoiwo było kiepskie i, niestety, zaczyna
się już rozpadać… przepraszam, że
to tak wygląda… – urwał. Było mu
coraz bardziej wstyd. W domu stolarza, w jasnym świetle stół wydawał
się nędzniejszy niż kiedykolwiek
przedtem. Zdało się właścicielowi, że
wyraźna jest każda rysa, odpryśnięte fragmenty drewna ziały niczym
otwarte rany, powierzchnia blatu
zaś była ciemna i brudna. Człowiek
zerknął na gospodarza. Ten jednak
jakby nie widział uszkodzeń, na których koncentrował się jego gość, za
to z zainteresowaniem przyglądał się
nadbudowie. Istotnie, do powierzchni blatu (przemalowanego niegdyś
na ciemnoniebieski kolor, z którego
zostały jeszcze gdzieniegdzie odpryski farby) przykręcona była krzywa
półka. Ewidentnie nie pasowała do
reszty konstrukcji. Była sklecona
z innych desek i wyglądała, jakby
jakieś dziecko bawiło się młotkiem
i kilkoma nie pasującymi do siebie
deseczkami. Kiedy gość zobaczył
zdziwiony wzrok stolarza, z niejaką
dumą w głosie powiedział:
– A to… No, sam ją wykonałem.
Ileż mnie to kosztowało pracy…
Może nie jest najpiękniejsza, ale
jestem bardzo przywiązany do tej
półeczki…
Cieśla nie powiedział nic,
uśmiechnął się tylko wyrozumiale
i okiem znawcy kontemplował mebel.
– Czy mogę go dotknąć, opukać
i sprawdzić w jakim jest stanie? – zapytał ciepło.
Gość spuścił wzrok zażenowany
i odpowiedział:
– Tak, oczywiście, właściwie to
po to przyszedłem. Myślałem jednak,
że zostawię Ci go i przyjdę później.
– Tak być nie może – odpowiedział spokojnie, głębokim głosem
gospodarz. – Chętnie go odnowię,
jeśli zechcesz, ale każdą naprawę
10
musimy skonsultować. Nie zrobię nic
bez twojej zgody.
– Ach, tak… – człowiek był
nieco rozczarowany. Nie planował,
że spędzi u cieśli dłużej niż chwilę
i nie przypuszczał, że renowacja będzie taka kłopotliwa. Rzucił szybko
okiem w stronę wyjścia. Gospodarz
uśmiechnął się wyrozumiale i milczał. Cierpliwie czekał na odpowiedź.
Tymczasem gość rozważał pospiesznie, czy naprawa jest mu rzeczywiście aż tak bardzo potrzebna. Właściwie stół był nadal całkiem użyteczny
i wciąż trzymał się na nogach. Ludzie, których znał, też nie mieli mebli
w jakimś szczególnie lepszym stanie.
Więcej, uważali nawet, że to zupełnie normalne. Wszystko zużywa się
z czasem i wystarczy ładny obrus, aby
przykryć pewne braki. O obrusy dbano więc najbardziej. Renowację zaś
u stolarza traktowano jako swoistą
fanaberię. Wiadomo przecież, że do
stolarza przychodzi się albo po nowy
mebel, albo gdy coś się połamie na
amen. Ewentualnie dla odświeżenia
blatu. Wszyscy tak robili. Wiedziano
wprawdzie, że stolarz jest wielkim
artystą i potrafi tworzyć dzieła zdumiewające, zdarzali się nawet tacy,
którzy często o tym mówili i byli Jego
zagorzałymi fanami. Ba, pokazywali
zdjęcia dzieł Mistrza, udowadniając niezwykły kunszt, przekonując
o Jego najwyższych kompetencjach
i genialnych zdolnościach. Wszyscy
oni wiedzieli, gdzie mieszka i uważali, że ich zadanie sprowadza się
do wskazywania drogi do warsztatu.
Człowiek jednak nie poznał dotychczas nikogo, kto mógłby się pochwa-
lić umeblowaniem po Mistrzowskiej
renowacji. Wprawdzie błyskały tu
i ówdzie ciekawe rzeźbienia, zdarzało mu się dostrzec z daleka pięknie
wyprofilowane blaty, bardzo niewielu jednak miłośników twórczości cieśli miało odwagę mówić, że były to
efekty regularnych wizyt w „tej słynnej pracowni”, że są rezultatem nie
tylko długich, nocnych rozmów ze
stolarzem, ale i całodziennej współpracy. Nietrudno też było zauważyć,
że stoły wielu entuzjastów cieśli nie
wyglądają jakby były heblowane,
czy choć szlifowane Jego dłonią.
A w każdym razie nie przypominały
tych ze zdjęć, o których z taką emfazą opowiadali. Z lubością lubili to
wytykać zwłaszcza zwolennicy obrusów. Stał więc gość niezdecydowany
w przedpokoju, przestępując z nogi
na nogę, zerkając to na stół, to na
drzwi. Pomyślał nawet, że właściwie
to wygłupił się z tą renowacją. Po cóż
tracić czas, skoro można, jak inni,
poprosić o podklejenie złamań albo
odświeżenie blatu i dołączyć do grona fanów cieśli. Albo jeszcze prościej
– sprawić sobie nowy obrus.
Wydawało się, że nim wreszcie
odpowiedział, minęła wieczność. Stał
w przedpokoju a wraz z nim przyniesiony gruchot. Gospodarz tymczasem
dyskretnie czekał na odpowiedź, nie
przeszkadzając gościowi w podejmowaniu decyzji. Zaprosił go też na
posiłek i nawet się nie obejrzał, jak
przegadali pół nocy. Człowiek poczuł
się zupełnie oczarowany. Tak cierpliwego, mądrego słuchacza i przyjacielskiego rozmówcy nigdy dotąd nie
poznał. Nie wiedział nawet, kiedy raStyczeń-Luty 2014
zem znaleźli się w pracowni i zaczęli
oglądać jego stół. Nadbudowana półeczka po kilku dysputach wcale nie
wydawała mu się już tak cenna, więc
sam zaproponował jej usunięcie. Wystarczyło kilka precyzyjnych ruchów
stolarza i stół odzyskał pierwotny
wygląd. Półeczka została z szacunkiem odłożona na bok. Gospodarz
zdmuchnął w drzazgi i podszedł do
stołu jak znawca, gdy chce ocenić
jego stan.
– Czy mogę? – zapytał znowu.
– Tak, proszę – człowiek poczuł,
że głęboko Mu ufa.
Wtedy stało się coś niezwykłego.
Wydało się gościowi, że cieśla głęboko się wzruszył. Dłońmi pogładził
stół, jakby doskonale go znał, jakby
to było Jego dzieło i długo czekał
na ten moment. Przez mgnienie oka
człowiek ujrzał na twarzy cieśli uczucie, jak gdyby ktoś wrócił do domu
rodzinnego, który dawno temu musiał
opuścić, a w którym przeżył niegdyś
szczęśliwe, pogodne chwile. Z Jego
postaci biła jasność, a pod łagodnym
dotknięciem Jego dłoni wygładzały
się na stole drobne bruzdy i większe
pęknięcia. Człowiekowi wydało się,
że śni… Co to były za dłonie… Jakby
dopiero teraz naprawdę je zobaczył.
Spracowane ale czyste i schludne,
budziły zaufanie. Przeczuwał, że niezawodnie odnajdą każdą rysę, nawet
najbardziej ukryte nadłamanie i rozpoznają, jak bezbłędnie je poskładać,
czym wypełnić i wygładzić. Takim
dłoniom można było bez obaw powierzyć nawet najbardziej delikatną
konstrukcję. Pomyślał, że mógłby
patrzyć na nie godzinami… Badały
drewno dokładnie i delikatnie jak
artysta kawałek pnia, w którym widzi
już gotowy instrument, jaki z niego
powstanie. Z wielką delikatnością
stolarz dotknął nóg stołu. Zaskrzypiały przeciągle, a On nachylił się
i słuchał uważnie, jakby dźwięk opowiadał Mu o każdym przeciążeniu.
Człowiek zastygł bez ruchu, wsłuchany, bo skrzypienie było znajome
ale jakby inne, mniej żałosne niż
pamiętał. Zdawało mu się, że dłonie
stolarza wydobywały z nich dźwięk
nowy...
I wtedy wreszcie ujrzał w dłoniach cieśli otwarte rany…
Nagle zrozumiał.
11
Sprawiedliwość
Sprawiedliwość jako podstawowa
zasada współżycia między ludźmi polega na oddawaniu każdemu tego, co mu
się należy. Sprawiedliwość jest zarówno
wartością, cnotą, jak i kategorią normatywną. Od wieków stanowi ona centralną wartość etyczną i religijną. Jest ideą
żywą w ekonomii, polityce, historii,
literaturze i sztuce, a także hasłem wszelkich ruchów społeczno-politycznych w kręgu kultury grecko-rzymskiej.
Sprawiedliwość uznawana jest za jedną z czterech cnót
kardynalnych. Jest więc podstawową sprawnością moralną człowieka, uważaną przez wielu za najważniejszą
z cnót, źródło wszystkich innych. Jako kategoria normatywna określa uprawnienia, czyli prawo podmiotowe
człowieka, korelatywnie związane z jego obowiązkami
czyli prawem obiektywnym.
Najpowszechniejsze koncepcje sprawiedliwości zawierają się w następujących formułach: każdemu to samo,
każdemu we dług jego zasług, każdemu według jego dzieł,
każdemu według jego potrzeb, każdemu według jego pozycji, każdemu według tego, co mu przyznaje prawo. Są
one z sobą nie do pogodzenia, niemniej elementem wspólnym wszystkich tych koncepcji jest postulat jednakowego
traktowania ludzi równych z pewnego punktu widzenia.
Każda z nich obiera jednak inny punkt widzenia, inną
kategorię uważa za istotną przy stosowaniu sprawiedliwości (zasługi, potrzeby, pozycję społeczną itp.). Wybór
danej kategorii istotnej zależy od uprzedniego przyjęcia
pewnej skali wartości, określonej wizji świata. A zatem
każda koncepcja sprawiedliwości jest w pewnym sensie
streszczeniem światopoglądu.
Pojęcie sprawiedliwości oparte jest na idei równości.
Jednak ludzie są sobie równi nie tylko w obrębie określonych kategorii uważanych za istotne, ale bardziej zasadniczo – z tytułu swego człowieczeństwa. Każdy człowiek
Serce zamarło w nim na chwilę,
a potem zatrzepotało boleśnie jak
zraniony ptak. Pojął w jednej chwili
tęsknotę, którą dostrzegł w oczach
gospodarza przy powitaniu i odkrył,
że on przecież dobrze zna te dłonie.
Były mu bliższe niż dłonie najdroższych ludzi. One zawsze czekały
i zawsze będą czekać. Pozostaną
wyciągnięte nawet jeśli on, człowiek,
odepchnąłby je. Nie cofną się nawet
jeśli swoją otwartość będą musiały
okupić bólem i krwią.
I widział, że zapłaciły już tę cenę…
Rany nie były zabliźnione.
Lecz w jakiś przedziwny sposób
stały się źródłem życia i biła z nich
jest osobą i ten fakt zrównuje wszystkich pod względem
praw i obowiązków. Osobie ludzkiej jako najwyższej wartości na ziemi, a w perspektywie chrześcijańskiej – jako
dziecku Bożemu, przysługuje bowiem niezbywalna godność, domagająca się afirmacji dla niej samej. Ta właśnie
godność uzasadnia prawa, zwane prawami człowieka lub
osoby ludzkiej oraz odpowiadające im obowiązki. Należą
do nich: prawo do życia, do dobrego imienia, do wolności
sumienia i religii, do wolnego wyboru stanu i swobody
życia rodzinnego, do swobodnego podejmowania pracy
zarobkowej, odpowiednich warunków pracy, sprawiedliwej płacy oraz do własności, prawo do zrzeszania się, do
emigracji, do udziału w życiu publicznym i inne. Ponieważ są one powszechne i nienaruszalne, nie można się
ich zrzec.
Zasady sprawiedliwości spełniają istotną rolę w porządkowaniu życia zbiorowości ludzkiej. Jako zjawisko
społeczne i warunek życia społecznego regulują różne
relacje międzyludzkie: między pojedynczymi ludźmi,
między jednostką a społeczeństwem, między poszczególnymi społeczeństwami. Sprawiedliwość wymienna
(zamienna) reguluje stosunki między osobami fizycznymi
według zasady równości między tym, co dajemy, a tym,
co otrzymujemy. Skoro jedna osoba ma prawo do jakiegoś dobra – druga powinna się z niego uiścić. Sprawiedliwość legalna (prawna) zachodzi między społeczeństwem
jako całością a podporządkowanymi mu jego członkami.
Poprzez, prawa mające na celu dobro wspólne określa
obowiązki obywateli, rodzin, jednostek gospodarczych
itp. względem społeczeństwa. Natomiast sprawiedliwość
rozdzielcza ustala obowiązki społeczeństwa wobec swych
członków. Reguluje wymiar dóbr, przywilejów, świadczeń
należnych jednostce ze strony społeczeństwa.
W przeciwieństwie do tych trzech rodzajów sprawiedliwości, których przedmiotem były ściśle ustawowo
wielka siła. Ich dotyk leczył, koił. Gdy
to do niego dotarło, poczuł, że w sercu wzbiera mu fala łkania, której nie
umiał i nie chciał powstrzymywać…
– Przepraszam... wyszeptał.
Nic więcej nie zdołał powiedzieć.
Płakał długo, a łzy kapały na otwarte dłonie cieśli, w które człowiek wtulał twarz.
***
Nie wiedział, jak długo przebywał
w Jego domu. Kiedy spadła ostatnia
łza zobaczył, że ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Stół zaś
zupełnie nie przypominał rupiecia,
z którym przyszedł. Lecz człowiek
nie chciał rozstawać się z Mistrzem.
– Czy mógłbym tu zostać?– zapytał?
Styczeń-Luty 2014
Cieśla spojrzał na niego przeciągle i łagodnie. Patrząc w Jego oczy
zrozumiał, że zawsze będzie mógł
przyjść do Niego. Nigdy już nie będzie sam.
Gdy wychodził, usłyszał, jak
gospodarz cichym, szczególnym głosem mówi:
– Powiedz ludziom, że kocham
ich, że się o nich wciąż troszczę. Jeśli
zeszli już z moich dróg, powiedz, że
szukam ich…
Anna Adamczyk-Śliwińska
passim: Iz 29,16; Iz 45,9-13; Iz 53,5; Iz
55,1; Jr 18,1-11; Za 4,6; Mt 11,28-30; Łk
24,29; Rz 9,20-21; Hbr 4,15-16
12
wyznaczone prawa, sprawiedliwość społeczna mocniej
akcentuje te prawa i obowiązki, które wypływają ze
społecznej natury człowieka. Opiera się ona na sprawiedliwości wymiennej, legalnej i rozdzielczej, lecz jej
podstawą nie jest świadczenie za świadczenie, nie oblicza
wszystkiego według bezwzględnej równości. Zwraca
uwagę przede wszystkim na gospodarczo i politycznie
słabych, którzy wprawdzie niewiele mogą dać, jednak
w stosunku do społeczności i do ludzi posiadających mają
naturalne prawa. Kluczowym problemem sprawiedliwości społecznej w zakresie pracy jest zagadnienie sprawiedliwej płacy. Wynagrodzenie za pracę jest bowiem konkretnym środkiem, dzięki któremu ogromna większość
ludzi korzysta z dóbr majątku społecznego. Zgodnie
z zasadą sprawiedliwości wymiennej wynagrodzenie
winno być proporcjonalne do świadczenia. Ponieważ
jednak pracownika należy widzieć nie tylko w relacji do
pracodawcy, ale również w szerszym kontekście społecznym, np. jako żywiciela rodziny, wydajność pracy nie
może być jedyną podstawą określania jego płacy. Wobec
tego za sprawiedliwą uznaje się taką płacę, która wystarcza na zapewnienie poziomu życia godnego człowieka,
na założenie i utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie
jej przyszłości. Nakazem sprawiedliwości społecznej jest
ponadto dążenie do pełnego zatrudnienia, przeciwdziałanie tworzeniu się uprzywilejowanych grup społecznych,
udostępnianie dóbr i usług kulturalnych jak największej
liczbie obywateli, likwidowanie dysproporcji między
poszczególnymi okręgami gospodarczymi danego kraju
i sektorami gospodarki (rolnictwo – przemysł – usługi).
Wszyscy pracownicy mają też prawo do uczestniczenia
w zarządzaniu przedsiębiorstwami i do osobistego doskonalenia się przez wykonywaną pracę.
Zasady sprawiedliwości społecznej dotyczą również
relacji międzynarodowych. Każde państwo ma prawo do
istnienia i rozwoju, dlatego w stosunkach między nimi
niedopuszczalna jest jakakolwiek forma dyskryminacji.
Dotyczy to zwłaszcza stosunków między państwami
bogatymi, a opóźnionymi w rozwoju, gdyż między innymi skutek niewłaściwych relacji cen na artykuły będące
przedmiotem wymiany handlowej, dysproporcje między
ich poziomem gospodarczym stale powiększają się.
A zatem wymogiem sprawiedliwości społecznej w zakresie umów międzynarodowych jest równość warunków
handlowych między partnerami Konwencje międzynarodowe regulujące niektóre ceny powinny wyeliminować
wszelką dyktaturę gospodarcza w tym zakresie. Ponieważ
własność jest nie tylko prawem, ale stwarza również
obowiązki, państwa zamożniejsze powinny spieszyć
z pomocą krajom potrzebującym. Wszelkie niszczenie
produktów dla utrzymania ich wysokich cen jest poważnym wykroczeniem przeciw sprawiedliwości.
Zakres sprawiedliwości nie ogranicza się jedynie
do stosunków międzyludzkich. Dotyczy również relacji
Boga do człowieka i człowieka do Boga. Bóg biblijny jest
Bogiem sprawiedliwym, ale Jego sprawiedliwość jest litością i miłosierdziem. Bóg usprawiedliwia i zbawia człowieka. Wobec tego człowiek winien jest Bogu wdzięczność, cześć i miłość, a wszelkie akty pobożności z jego
strony są czymś najbardziej słusznym i należnym Bogu.
Oczywiście taka „sprawiedliwość” człowieka względem
Boga nic pokrywa się z pojęciem sprawiedliwości między ludźmi, gdyż w stosunku człowieka do Boga nie ma
mowy o równości ani o proporcji miedzy tym, co człowiek daje Bogu, a tym, co od Niego otrzymuje. Przeciwnie, człowiek nigdy nie jest w stanie okazać Bogu tyle
czci i miłości, ile Mu się należy.
Zresztą, biblijne pojęcie sprawiedliwości, również
gdy idzie o stosunki między ludźmi, przekracza ideę
równej miary dla każdego. Najlepszym przykładem jest
wymaganie Pana .Jezusa, by wbrew starotestamentalnej
zasadzie „oko za oko, ząb za ząb” niejako nie liczyć tego,
co daje się bliźniemu: „Temu, kto chce prawować się
z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz1 Zmusza
cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące!”
(Mt 5, 40-41).
Biblijna, a zwłaszcza nowotestamentalna idea sprawiedliwości bliska jest więc miłości i miłosierdziu. Tak
sprawiedliwość jak miłość mają za przedmiot dobro osoby, lecz dla sprawiedliwości dobro jest przede wszystkim
przedmiotem, który należy w sposób właściwy rozdzielić,
natomiast przedmiotem miłości jest dobro bliźniego bez
podziałów i ograniczeń. Dzięki miłości możemy przybliżyć się do osoby, wniknąć w jej świat, utożsamić się z nią,
podczas gdy sprawiedliwość utrzymuje nas w pewnym
dystansie względem bliźniego. Ponieważ w działaniu obie
cnoty uzupełniają się, chrześcijanie powinni postępować
sprawiedliwie i z miłością.
Styczeń-Luty 2014
Opracował o. Henryk Masny
13
Pretorianie Pana Boga, cz. II
ANIELE BOŻY STRÓŻU MÓJ…
Któż nie zna tytułowej modlitwy z dzieciństwa wyuczonej przez naszych rodziców do swojego Anioła
Stróża, który nas chronił przed duchami i złymi mocami.
Wchodząc w dorosłość nasza wiara w Anioła Stróża nieco
się przewartościowała i z reguły pozostawiamy dzieciom
anielskie modlitwy, sami nieco szufladkując jego istnienie.
A tymczasem Anioł Stróż ciągle jest przy nas, czuwa nad
nami w każdej sekundzie naszego istnienia, od momentu
narodzin aż do chwili śmierci. Każdemu człowiekowi
jest przydzielony przez Boga jego anioł na wyłączność,
który czy chcemy tego czy nie, jest gotów interweniować
w chwili naszgo zagrożenia zarówno fizycznego jak duchowego.
O jego obecności w życiu człowieka w odniesieniu do
dzieci mówi sam Jezus: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam:
aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca
mojego, który jest w niebie” (Mt 18.10). W katechizmie kościoła katolickiego czytamy natomiast: „Życie ludzkie od
dzieciństwa aż do zgonu jest otoczone wstawiennictwem
aniołów. Każdy wierny ma u swojego boku anioła jako
opiekuna i stróża, by prowadził go do życia” (KKK 336).
Podobnie, aczkolwiek wnikliwiej, definiuje ten
fakt Tomasz z Akwinu: „Człowiek za życia ziemskiego
znajduje się jakby w drodze, po której winien iść do
niebieskiej ojczyzny. Na tej drodze grożą mu rozliczne
niebezpieczeństwa tak od wewnątrz jak i od zewnątrz,
i dlatego jak długo człowiek pielgrzymuje po tej drodze
dla bezpieczeństwa przydzielony jest mu Anioł Stróż”
(ST I, z. 223, a 4).
Bez wątpienia więc Anioł Stróż jest najbliższym
współpracownikiem człowieka spośród dworzan Pana
Boga. Jest jego opiekunem, orędownikiem, towarzyszem
podróży, bezpośrednim wsparciem, strażnikiem jego
sumienia i pierwszą
linią obrony przed szatanem. Anioł Stróż jest
w pewnym sensie oczami
i uszami Boga, wyczulonymi na każdy przejaw
zła zbliżającego do człowieka i podnosi alarm
kiedy ono próbuje do
niego przeniknąć. Ciągle na warcie, ciągle na
nasłuchu, ciągle na czuwaniu, ciągle wypatruje
zagrożenia. I jest gotów
w każdej chwili spełnić
swoje zadanie. Ale człowiek musi z nim ściśle
współpracować, modlić
się do niego, wzywać go,
dziękować mu i stwarzać
jemu dogodne duchowe
warunki do działania.
To wysiłek, który przynosi ponadludzkie korzyści. Wręcz
niewyobrażalne, ale na pewno opłacalne.
Także wielu papieży wskazywało na potrzebę umacniania szczególnej więzi z aniołem stróżem.
Papież Pius XI (1857-1939) często zwracał się do
niego w modlitwie, o czym często mówił: „Niech ludzie
pamiętają o tym, że mają przy sobie niebieskiego przewodnika, nich pamiętają o tym, że Anioł Boży istotnie
czuwa nad nimi. Ta myśl doda im odwagi i ufności”
(z przemówienia do inteligencji katolickiej 10 czerwca
1923 roku). Podobnie papież Jan XXIII (1881-1963)
niejednokrotnie wspominał o interwencji Anioła Stróża
w jego życiu. Często powtarzał: „Mój dobry anioł podsunął mi to…, Mój dobry anioł podszepnął mi tamto…,
Mój dobry anioł obudził mnie dzisiaj rano…”.
Również św. Faustyna Kowalska tak pisze w swoim
Dzienniczku o spotkaniu z aniołem stróżem: „Prosiłam
Anioła Stróża o pomoc i w jednej chwili stanęła jasna
i promienna postać Anioła Stróża (…). Wierny Anioł
Stróż towarzyszył mi w sposób widzialny do samego
domu. Spojrzenie jego skromne i spokojne, a z czoła tryskał promień ognia (czoło jest miejscem myśli, a myśl jest
początkiem czynu. To umysł porusza wolę i skłania ją do
działania)”.
Zadaniem aniołów jest pełnienie woli Boga, której
właściwym przedmiotem jest dobroć. Aniołowie bezpośrednio widzą Boga, nieustannie przy nim przebywają
i wypełniają Jego rozkazy. Są więc wypełnieni dobrem
i Bożą miłością, którymi obficie napełniają człowieka.
Jeśli oczywiście on tego chce.
Nie można więc w żaden sposób ignorować Anioła
Stróża i jego działania, bo jest to również lekceważenie
Styczeń-Luty 2014
14
Modlitwa
św. Efrema
Syryjczyka
samego Boga-Stwórcy, który jasno definiuje więź człowieka z jego Aniołem Stróżem: „Oto Ja posyłam anioła
przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj
go i bądź uważny na jego słowa. Nie sprzeciwiaj się mu
w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię
moje jest w nim. Jeśli będziesz wiernie słuchał jego głosu
i wykonywał to wszystko co ci polecam, będę nieprzyjacielem twoich nieprzyjaciół i będę odnosił się wrogo do
odnoszących się tak do ciebie” (Wj 22,2-23).
Zakończeniem tych rozważań niech będzie propozycja codziennego odmawiania krótkiej nieco zapomnianej
codziennej modlitwy do swojego Anioła Stróża:
„Aniele Boży, Stróżu mój, mnie Tobie z dobroci Bożej
poleconego, oświecaj, rządź i prowadź. Amen”.
Maciej Sarnowski
PS. W tej chwili gdy czytasz te słowa, Twój Anioł
Stróż też jest przy tobie – rozejrzyj się!
Panie, spraw, abym wrócił do
[Twoich pouczeń:
chciałem wycofać się przed nimi,
lecz zdałem sobie sprawę
[z mojego zubożenia.
Dusza nie czerpie bowiem
[żadnego dobrodziejstwa
poza czasem,
w którym jest zwrócona ku Tobie.
HIERARCHIA ANIELSKA CHÓRY ANIELSKIE
I Zastęp – dworzanie (Anioły Oblicza)
• Serafini
• Cheruby
• Trony
II Zastęp – zarządcy (Chóry Porządku)
• Panowania
• Moce
• Władze
III Zastęp – wykonawcy
• Zwierzchności
• Archaniołowie
• Aniołowie
• Serafini – posiadają największa moc,
tworzą wokół Boga ognisko miłości.
• Cheruby – kontemplują mądrość
bożą, przedstawiani są w białych
szatach, które symbolizują jasność
umysłu. Mogą mieć kilka par skrzydeł. Z tego chóru prawdopodobnie
wywodzi się szatan.
• Trony – przynoszą ludziom sprawiedliwość Boga. Są symbolem
stałości, posłuszeństwa, wierności
i stabilności. Ich atrybuty to korona,
berło i purpurowe szaty.
• Panowania – to one wydają wśród
aniołów rozkazy i polecenia. Ich atrybutem podobnie jak u Tronów są jabłko, korona, berło oraz niebieskie lub
purpurowe szaty. Uosabiają męskość
i autorytet.
• Moce – przypisuje się im dokonywanie
cudów.
Przedstawiani
w zielonych szatach. Ich atrybutem
są pancerz, lanca, hełm, tarcza i proporzec (biały krzyż na czerwonym
polu) oraz laska mojżeszowa.
• Wadze – przedstawiani są z buława
i globusem. To aniołowie najbliżsi
ludziom.
• Zwierzchności – ten zastęp kieruje
Styczeń-Luty 2014
krajami i państwami. Noszą książęce
szaty w kolorze zielonym lub kapłańskie stuły. Ich atrybuty to korona,
berło i tarcza.
• Archaniołowie – spełniają czynności
poselskie, zwiastując ludziom rzeczy
wielkiej wagi (np. Gabriel zwiastujący Maryi urodzenie Jezusa).
Ze względu na swoja niezwykłą waleczność i nieustępliwość przedstawiani są zwykle z zbroi rycerskiej.
• Aniołowie – duchy najniższego
chóru, to opiekunowie konkretnych
ludzi. Są uzdolnione muzycznie
i dlatego ich atrybutem są instrumenty muzyczne. Nie posiadają ściśle
określonego koloru.
Hierarchia anielska na podstawie twórcy
angelologii Pseudo-Dionizego Aeropagity
15
Z pamiętnika pewnego belfra...
„Gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi
przez uszanowanie dla darów nieba…”
C. K. Norwid
Te symboliczne słowa jednego z naszych największych poetów dźwięczą w mojej głowie zawsze wtedy,
gdy czuję, że „kruszyna chleba” i szacunek do niej odchodzą w niebyt i zapomnienie. Od jakiegoś czasu mam
wrażenie, że niedługo słowa Norwida będą zrozumiałe
tylko dla takich idealistów jak ja i ludzi z mojego bądź
starszego pokolenia.
Skąd taki wniosek? Z obserwacji szkolnej dziatwy,
która nabożną czcią otacza niedopitą puszkę coca-coli,
ale niedojedzoną kanapkę bez skrupułów rzuca w kąt.
Gdyby jeszcze ten kąt był np. parapetem albo specjalnym
pojemnikiem, to nie ma problemu. Gorzej, jeśli kromka
pieczywa ląduje na podłodze, na schodach albo – po
prostu – w koszu na śmieci. Ogromnie mnie to irytuje.
A już najbardziej smucę się (i – nie ukrywam – złoszczę),
jeśli dzieciak, którego poprosi się o podniesienie leżącego
chleba, najpierw tłumaczy, że to nie jego, a potem, widząc
nieustępliwość nauczyciela, podnosi go z widocznym
obrzydzeniem trzymając w koniuszkach palców, by –
broń Boże – nie dotknąć posmarowanej kromki. „Norwid
się w grobie przewraca” – myślę w takiej sytuacji.
Bo przecież chleb to nie tylko podstawa naszej diety. To SYMBOL dostatku, dobrobytu i bezpieczeństwa.
Z szacunku dla chleba i jego rangi wzięły się dziesiątki
mądrych, życiowych frazeologizmów. Mówimy: „wyjechać za chlebem”, „nie samym chlebem człowiek żyje”,
„z tej mąki chleba nie będzie” itd.
Czasami, gdy zdarzy się okazja, rozmawiam o tym
z moimi uczniami. Przekonuję się wtedy, że chyba nie
jest tak źle, jak mi się czasami wydaje. Okazuje się, że
w większości domów są specjalne pojemniki na resztki
pieczywa. Dzieciaki tłumaczą, że zużywa się je potem
np. do dokarmiania zwierząt. Pamiętam, jak kiedyś jeden
chłopiec z czwartej klasy lekko zażenowany wtrącił, że
jego babcia całuje chleb zawsze wtedy, gdy spadnie na
podłogę. Kilku chłopców parsknęło śmiechem, ale drugie tyle było oburzonych ich reakcją. Wtedy głos zabrała
taka cicha dziewczynka z ostatniej ławki. Powiedziała,
że jej mama nigdy nie kupuje krojonego chleba, tylko
taki w całym bochenku, bo wtedy łatwiej zrobić z tyłu
znak krzyża. Prastary polski zwyczaj, w którym wyraża
się wszystko – pokora, mądrość i prostota w rozumieniu
rzeczy ważnych.
„Dlaczego więc wyrzucacie chleb, gdzie popadnie”?
– pytam podbudowana dziecięcymi wypowiedziami.
Zwykle nikt się do tego nie przyznaje, a ja nie prowadzę
dochodzenia. Nie o to chodzi. Ważne, by o tym mówić
i rozbudzać w dzieciach wrażliwość na wszelkie możliwe
sposoby. Sama po takiej dyskusji – tak pół żartem, pół
serio – każę dzieciakom składać ślubowanie, że nigdy
już nie wyrzucą chleba, a jeśli taki zobaczą – podniosą.
Z realizacją bywa różnie, ale pocieszam się, że coś w tych
głowach i sercach zostanie.
Wczoraj schodzę sobie z drugiego piętra. Patrzę,
a na schodach piękna kanapka z wędliną wysypującą się z
równiutkich kromek. I tabun dzieciaków, z których żadne nie schyliło się, by ją podnieść. Cóż… teoria sobie,
a życie sobie. Zawsze jeszcze pozostaje siła autorytetu
rodzicielskiego. Dlatego – kochani Rodzice! Gadanie
żadnego belfra nie zastąpi Waszego przykładu. Uczcie
swoje pociechy, że chleb nie zasługuje na to, by go tak
traktować. Może się kiedyś zemścić….
Oby nam go nigdy nie zabrakło.
Belferka
Stowarzyszenie
Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych
„Równy Start”
KRS 0000178467
Organizacja Pożytku Publicznego
ul. Św. Rocha 13
61-142 Poznań
Stowarzyszenie prowadzą
Siostry Serafitki w Poznaniu
Styczeń-Luty 2014
16
To ma miejsce w jednym z najbiedniejszych krajów świata
Apokalipsa 2014
Dzień Apokalipsy –
wtorek 21 stycznia
2014 roku
W ostatnim czasie Anti-Balaka
zaatakowała Selekę w Bocaranga.
Rezultat – miasto wyzwolone z ręki
rebeliantów, trochę radości i nadziei.
Później smutek i złość, bo miasto stało się łupem rabusiów i złodziei.
Zniszczono całkowicie kilka dzielnic, spalono domy (kilkaset), to co było
najpiękniejsze poszło z dymem. Kilkanaście osób rannych, w tym (dzieci
i kobiety), kilkoro zabitych (minimum
3 Seleka, 2 Anty-Balaka, 6 cywilów).
Przy naszym domu, na werandach,
wsalachparafialnych,setkiludzi,głównie
dzieci i kobiety. Mężczyźni spędzali noce
w ogrodzie.
We wtorek o 13.00 razem z Cipriano chcieliśmy jechać drogą do
Bozoum odwieźć dr Ione. Po 80
km mieliśmy mieć spotkanie z karmelitami, z którymi dr Ione miała
odjechać, a my z powrotem. 5 km
od Bocaranga dowiedzieliśmy się
o grupie Seleka, którzy sie zbliżają
w stronę misji. Zawróciliśmy do
domu. O 13.45 strzały w całym mieście. Potężne wybuchy, świst kul.
Ludzie na naszej misji spanikowani,
chowają się gdzie kto może, do łazienek, do kuchni, do pokojów. Strzały
coraz bliżej, wreszcie kilka strzałów
w nasze drzwi do refektarza i w bra-
mę. Później na podwórzu kilkanaście
strzałów. Ojciec Cirillo i ja wychodzimy z podniesionymi rękoma.
Strzały z AK nie ustają. Kilkunastu
Seleka wchodzą do naszych pokoi,
biorą co popadnie, żądają pieniędzy,
samochodów, strzelają pod nogi
i w sufit, przy głowie. Jeden samo-
chód uruchamiają i wyjeżdżają, drugi
najpierw został ostrzelany, zniszczono deska rozdzielczą, rozbito szyby.
Biorą kilkanaście motocykli, które
ludzie pozostawili u nas, te które nie
mogą odpalić – strzał w silnik.
Styczeń-Luty 2014
Trwa to ponad jedną godz.,
grożą śmiercią, kilka razy wprowadzają pojedynczo do pokoi i strzelają. Później sytuacja się powtarza
u sióstr. Do nas przychodzą jeszcze
dwie grupy uzbrojone i sytuacja się
powtarza. Około 16.00 odjeżdżają,
a ludziom radzimy uciec do buszu.
W ciągu dwóch minut kilkaset ludzi przerywa siatkę w ogrodzeniu
i uciekają za szkołę katechistów do
sawanny. Około 17.00 przyjeżdża
jeszcze jeden samochód pełen uzbrojonych ludzi, ale ci nie są agresywni.
Chcą tylko łańcuch do ciągnięcia
innego samochodu. Na szczęście
odjeżdżają. Na misji zostajemy we
troje: Cipriano, Nestor i ja. Nestor
ma zadraśniętą rękę od rykoszetu.
Seleka wzięli jeden nasz samochód,
jeden od sióstr i jeden dr Ione, nasz
jeden motocykl i kilkanaście od ludzi,
W ogrodzie znajdujemy jednego starszego mężczyznę, kula
rozerwała nogę i przeszła na wylot,
i jedną kobietę, ranną w brzuch, kula
na wylot, krwawi, pełno krwi. Idę
do sióstr po dr Ione, u sióstr tak jak
u nas. Na szczęście nikt nie jest ran-
17
ny, nie ma zabitych. Wracam do nas,
kobiecie daję rozgrzeszenie, umiera
dwie sekundy później. Przynoszą
małą dziewczynkę, rana postrzałowa
w nogę, kula przeszła na wylot. Lekarka ją opatruje. Na misji już nie ma
nikogo.
Dochodzi godz. 19.00, później
21.00, idziemy do swoich pokoi,
później 23.00, później 1.00 i tak do
rana. Za dużo jak na jedno popołudnie. Rano odprawiamy Mszę, tak
jak zwykle, sporo ludzi, przyszli też
wziąć swoje rzeczy z misji. W sawannie odkrywają jeszcze kilka ciał,
zabitych od kul, kilka rannych. Jedna
kobieta 2 rany postrzałowe w jedno
ramię, zdruzgotane kości.
Środa, oczekiwanie na następny
przejazd Seleka, nerwowo, nie wiadomo co robić, za co się wziąć. Nestor
idzie do buszu, Cyryl też. Jesteśmy
z Cipriano. Chowamy niektóre rzeczy, żeby być trochę zajętym.
Wieczorem idziemy do domu
naszego kucharza (Massayo), około
500 m od domu, twarda noc na ziemi, bez poduszki na matach. Wracamy dziś około 3.30 do domu. Rano
Msza, mało ludzi, kilka sióstr. Cztery
młodsze siostry też mieszkają na polach a z nimi 24 dziewczyny z Foyer
(internat).
Dziś cały dzień oczekujemy jesteśmy we dwóch, pojawia się Cyryl
i Nestor. U sióstr działa Internet, więc
korzystamy, podając kilka wiadomości. Wczoraj mieli do nas dojechać
Seleka, ale jeszcze nie dojechali.
W mieście nie ma nikogo, niewielu
Anti-Balaka, nie mają juz naboi. Ale
i tak grabią miasto, bo karabin
w ręku. Kilka razy przychodzą na misje. Mówię, że nie mogę ich wpuścić
z bronią, akceptują i odchodzą. Siostry decydują się spać dziś w szkole
katechistów, my trochę dalej u naszego kucharza. Jest sam a cała jego
rodzina w polu. Po chwilach prawdziwego zagrożenia i niebezpieczeństwa
jesteśmy relatywnie bezpieczni. Bracia z Czadu mówią, że może uda im
się odzyskać nasze samochody, które
już tam są. Poczekamy, zobaczymy.
Właśnie pisząc te słowa słyszymy odgłosy samochodów. W nogi do buszu.
Pisze po półotrej godziny. Siostry też
poszły do buszu. Zatrzymaliśmy się
około jednego km od domu. Ciepło,
słońce, kurz, muchy, itp. Pół godziny czekania, samochody podobno
odjechały. Wracamy z Cipriano na
misję, idę aż do szpitala i na główną
drogę, ani żywej duszy. Słowa Ave
Maria same cisną się na usta. Na
głównej drodze widać ślady dużego
samochodu. Słyszę jakieś dźwięki.
Spotykam jednego pana, który pracuje przy antenie telefonicznej. Mówi,
że widział dwa samochody, jeden
10-kołowy i drugi mały. Ulga. Ten
mały koloru czerwonego widziano
wczoraj w Bouar i na niego właśnie
czekamy. Wracam na misje około
500 m, posyłam po siostry. Przychodzą do domu. Prawdopodobnie
będzie spokojna noc... Prawdopodobnie będziemy spali w sawannie,
ale chyba już spokojniej. Gdzie te
Styczeń-Luty 2014
samochody pojechały – Ndim czy
Ngaoundaye, na razie nie wiadomo.
Na samochodzie było pełno żołnierzy
Seleka. Miejmy nadzieję, że nie będę
nic brać po drodze. Teraz próbujemy dzwonić do Lekarzy bez granic
z Paoua (135 km od Bocaranga), aby
ewakuowali trzech mocno rannych.
Może dojadą jutro.
fr Robert Wnuk - Bocaranga RCA
Zdrada przez selekę z
Ngaoundaye – wcześniej
nasi przyjaciele!
21 styczeń Ngaoundaye – miasteczko położone 20 km od Czadu
i Kamerunu.
Od samego rana zaczęli przychodzić do nas ludzie. Na misji mieliśmy
około 100 osób. Około 13.00, dowiedzieliśmy się że Seleka zaatakowała
naszą misję w Bocaranga. Zaraz po
tej wiadomości nasz gwardian (przełożony) zorganizował spotkanie – co
robić. Odsyłamy ludzi z naszej misji,
niech uciekają na pola, w różne miejsca – u nas nie jest bezpiecznie. My
zaczynamy chować pieniądze, komputery, telefony, rzeczy najbardziej
wartościowe.
Godz: 16:00 i wszystko się zaczęło. Zobaczyłem motory, a na
nich uzbrojonych selekowców, którzy na początku patrolowali nasze
miasteczko, szukając Anti-Balaka.
Nie znaleźli ich… zatem do dzieła.
Najpierw pojechali do sióstr (mieszkają od nas jakieś 600 metrów),
kiedy ich zobaczyłem powiedziałem
do mojego przełożonego – idziemy.
Ubieramy habity i idziemy… okazuje
się, że wśród tej ekipy, są nam znani
selekowcy, którzy przyjeżdżali do
nas (wcześniej) napić się kawy, coli,
rozmawiać o pokoju. Twierdzili, że
oni są inni, że chcą pokoju – a teraz
nie ma możliwości dialogu, żadnej
rozmowy. Wszystko trzeba oddać.
Wchodzimy na podwórko do sióstr
– wychodzi jeden z nich, załadował
broń i nie kazał się ruszać, próbuje
przekręcić głowę, włożyć rękę do kieszeni – mam tam telefon – bez szans,
ładuje kałacha… po chwili czekania
pytają nas o pieniądze oraz samochody. Mówimy, że nie mamy ich przy
sobie, jednak wszystko okazało się
jasne – był z nimi jeden miejscowy
18
człowiek – przewodnik, który doskonale znał nasze misje i rzeczy, które
posiadamy.
Zatem idziemy do nas jesteśmy
prowadzeni przez 3 uzbrojonych
selekowców. Najpierw pieniądze,
nasz przełożony przynosi kasetkę
z pieniędźmi i daje to, co mamy
43 000 CFA (około 100 euro), nie są
zadowoleni. W tym czasie wszyscy
stoimy na naszym podwórzu – broń
skierowana w naszą stronę. Ok!
Teraz samochody – gdzie je macie?
W trakcie tych rozmów, ktoś do mnie
dzwoni – telefon miałem w kieszeni –
słyszą dzwonek telefonu – muszę go
oddać… nie zdążyłem wyłączyć go.
Idziemy po samochody – prowadzeni jak skazańcy, przez 4 uzbrojonych selekowców. Gdzie idziemy
– a no właśnie około 300 metrów od
nas mamy zakład stolarski – i tam
je schowaliśmy. W trakcie drogi jesteśmy popędzani – aby iść szybciej
– jeden z nich mówi do nas „ potrzebujecie kopniaka, aby iść szybciej”.
Dochodzimy do drzwi – biorę klucze,
nie mogę znaleźć klucza, do kłódki –
trudno, ręce mi się trzęsą, po chwili
znów jeden seleka ładuje broń….
Znajduje, otwieramy – zabierają dwa
samochody oraz naszego współbrata
Rolanda, który jedzie z nimi jako
kierowca. Wcześniej podczas rozmów
– mówią do naszych braci Afrykańczyków – „i tak was zabijemy”.
Zabierają samochody, komputery, telefony, pieniądze i odjeżdżają
z naszym bratem kapucynem, a my
się martwimy co dalej, co będzie – czy
go nie zabiją. Smutek, smutek i to ciągle pytanie co będzie z Rolandem…
Odpalam Internet – bo tylko to mi
zostało, natychmiast dzwonię do Bouar – do br. Jacka Dębskiego i mówię
o całej sytuacji… 2 siostry oraz Ewelina – świecka wolontariuszka proszą
mnie o spowiedź. Idziemy do kaplicy,
modlimy się – a tu nagle głos, Roland
wrócił – co za radość, Seleka puściła
go z latarką – szedł piechotą 7 km,
był około 21.00 u nas…
Cała noc była bezsenna, najdrobniejszy szelest, huk – sprawiał, że
zrywaliśmy się na żywe nogi.
Środa 22 stycznia, godz: 13.00 –
otrzymujemy komunikat, że seleka
jedzie w naszą stronę. Biegnę szybko do mojego pokoju, patrzę przez
okno – to prawda, widzę samochód
a na nim kilku żołnierzy seleki. Zatem
w nogi – krzyknąłem komunikat,
siostry, ewakuacja – mieliśmy jedna
minutę, aby to zrobić. Mały plecak
i w nogi w stronę ogrodu, który prowadzi do wioski, a stamtąd już do
buszu. Słyszymy strzały – okazało się
później, że strzelali w nasza stronę.
Na misji został br. Francesco
– Włoch oraz 2 braci środkowoafrykańczyków. Selaka kazała im iść do
naszej jadalni, a ci zaczęli plądrować
nasze pokoje. Gdzie nie mogli wejść,
z broni niszczyli zamki i wchodzili.
Dwa pokoje naszych braci Afrykańczyków – zupełnie splądrowane, nasz
składzik żywnościowy oraz cześć
rzeczy elektronicznych. Po tym drugim napadzie – byliśmy nie do życia.
Podjęliśmy decyzję, że opuszczamy
misje. Następna noc w Centrum
kulturalnym, i następna… i tak do
dzisiaj, spakowani, bo może trzeba
będzie uciekać..
Dopiero później dotarło
do mnie, że mogłam
zostać zgwałcona…
Dzień przed napadem na nasze
misje ludzie zaczęli znosić do nas
swoje cenniejsze rzeczy. We wtorek
(21 stycznia) od samego rana również znoszone są rzeczy do nas. Na
mieście panuje cisza, która krzyczy,
że coś jest nie tak. Po informacjach
z Bocarangi – wszystkie osoby, które
były u nas (3 rodziny), odesłaliśmy
do domów, gdyż już wiemy, że to
Styczeń-Luty 2014
nie jest bezpieczne miejsce dla nich.
W momencie gdy odchodziła ostatnia
rodzina, usłyszeliśmy pierwsze strzały. Rodzina cofnęła się na nasze podwórko, jednak s. Basia powiedziała,
żeby uciekali czym prędzej, misja nie
jest bezpiecznym schronieniem.
Przez okna zauważyłam pierwsze
motory, 4 osoby na dwóch motorach.
Wyszłyśmy przed dom i jeden z selekowców zapytał, czy nie ma wroga
na posesji. Basia odpowiedziała, że
są tylko 3 misjonarki i nie ma więcej
nikogo. Kazano nam otworzyć bramę
i pojawili się wszyscy – 8 osób, uzbrojeni w kałasznikowy oraz rakiety.
Zażądali benzyny oraz samochodu.
Basia odpowiedziała, że samochód
został wywieziony do Kamerunu.
Zażądali pieniędzy, telefonów, komputerów.
Basia poszła do pokoju, a z nią
razem jeden z nich – aby dać mu pieniądze, a później każdy z nich wziął
nas pojedynczo i kazali otwierać pokoje. Basia miała przygotowane pieniądze około 100 000 CFA oraz Ania
40 000 CFA. Pozabierali wszystkie
telefony, które znaleźli, szukali dosłownie wszędzie… powiedzieli, że
mamy dać samochód. Mamy wsiadać
na motor i jedziemy po samochód.
Odpowiedziałyśmy, że samochód
mamy w Kamerunie, a motoru nigdy
nie miałyśmy. Po tych przepychankach, zabrali nas każdą z osobna
i kazali otwierać pokoje. Gdy byłam
w pokoju z jednym z nich, pociągnął
mnie za bluzkę liczył na coś więcej.
19
W tym momencie wkurzyłam się
i wyszłam z pokoju na dwór. Szedł
za mną z karabinem, i na podwórzu
przeładował magazynek… bałam się,
ale gorszy strach mnie ogarniał, jak
zostawałam sama z którymś z nich
w pokoju. Otwierałyśmy wszystkie
pokoje, wchodzili i zabierali, co
uważali za wartościowe. Cały czas
mówili: „pieniądze”, i straszyli nas
bronią, że nas zabiją. Jednak nic im
się nie udało zrobić, próbowali nas
nakłonić do współżycia, przymusić
bronią. Dopiero później doszło do
mnie, że mogłam zostać zgwałcona
lub po prostu stracić życie…
Pomimo tego, że jadąc do RCA na
misje dużo wiedziałem o tym, co się
tutaj dzieje, ta sytuacja jednak pokazała mi, do czego są zdolni bandyci
pochodzący z Czadu i Sudanu. Dziwi
mnie to, że ta wojna nie jest nazwana po imieniu, Czad przeciw RCA.
W momencie kiedy sąsiadujące kraje
zamykają granice, Czad przyjmuje
tych złoczyńców, jako bohaterów,
którzy złupili ten biedny kraj i teraz
spokojnie mogą wracać. Ubierają cywilne ciuchy i żyją normalnie.
Nie żałuję mojej decyzji, którą
podjęłam, aby przyjechać tutaj pomimo tych wydarzeń, które miały
miejsce w naszym mieście. Nie
chcę opuszczać misji oraz ludzi tutaj
mieszkających. Wydarzenia te pokazują jak człowiek może reagować,
kiedy jest zagrożone jego życie.
Po tym zajściu (21 stycznia)
poprosiłam br. Benedykta Pączka
o spowiedź, bo tak naprawdę w przyszłości wszystko może się wydarzyć.
Kazali nam otworzyć bramę,
grzecznie się z nami przywitali, podając dłoń. Pytali nas, czy jest u nas
Anti-Balaka, po czym przeszli do
konkretów i od tej pory nie odstępowali nas na krok. Pieniądze, telefony,
komputery, samochód – oto ich oczekiwania. Przyszli z przewodnikiem,
który mówił w sango i dokładnie
wiedział, gdzie wszystko się znajduje. Oni natomiast mówili po arabsku.
Dałam im pieniądze 110 000 CFA
(jakieś 200 euro), później chodzili od
pokoju do pokoju żądając pieniędzy.
Po tym rabunku kazali nam wyjść
na zewnątrz. Bałam się, że gdzieś
nas wywiozą. Znałam ich twarze,
no właśnie ich szef też wiedział, że
jestem dyrektorką szkoły, którą prowadzimy. Kazał mi wsiąść na motor
i pokazać, gdzie jest samochód. Ja
nie wsiadłam, to później chcieli mi
zabrać moje dokumenty, żeby mnie
szantażować, trzeci coś wspominał
o sznurkach, nie wiem, czy chcieli
nas bić czy związać – i po chwili
cześć z nich odjechała w Waszą stronę (kapucynów). Dwóch zostało, aby
nas pilnować, abyśmy czasem nie
wezwały pomocy. Jeden z nich wziął
Ewelinę (świecka wolontariuszka)
i zaprowadził do jednego z pokoi,
później kolej na nas, brał nas za rękę
i wprowadzał do domu, po czym rzucił propozycję, aby ściągnąć ubranie.
Jak powiedziałem, że nie, to przyłożył broń. Po kilku minutach – zrezygnował, widząc nasz upór. Krzyczeli
pieniądze, komórki, wszędzie gdzie
były drzwi, musieliśmy je otwierać.
Nie bałam się o życie, bałam się
Ewelina – świecka wolontariuszka
z Łomży
Bałam się,
że nas wywiozą…
Pracuję na misjach od 4 lat,
w Ngaoundaye od września 2013
roku. Po raz pierwszy w taki sposób
– face to face – miałam spotkanie
z Seleką. Byłyśmy w trakcie ewakuowania się do braci kapucynów,
kiedy usłyszeliśmy strzały. Wiedziałyśmy że już nie możemy uciec,
więc wyszłyśmy z podniesionymi
rękoma. Jak wychodziłyśmy strzelali w powietrze. Chcieli nas chyba
przestraszyć.
Styczeń-Luty 2014
że nas wywiozą, zwiążą sznurami
i nas zgwałcą. Tego się najbardziej
bałam. Miałam w sobie wewnętrzny
spokój…
Chyba 5 minut przed ich przyjazdem, zdążyłyśmy spożyć Pana
Jezusa z naszej kaplicy, aby seleka
nie sprofanowała Najświętszego
Sakramentu, zabrałam także do
mojej osobistej torebki Relikwie
bł. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, i przez cały czas chodzę z nimi
– aż do tej pory.
Nie wiem, kto stoi za tą rebelią,
wiem jednak, że Seleka to tylko pionki, które są kierowane przez kogoś.
Ktoś pozwala tym bandytom wracać
do kraju. Zabijali, gwałcili, kradli,
palili domy i co tylko sobie można
wyobrazić – a teraz wracają z wielkimi łupami jako prawdziwi bohaterowie. Myślę, że za jakiś czas znów
wrócą – jak tylko trochę sytuacja się
polepszy.
Podczas tych wydarzeń, nie chciałam opuszczać misji, ale był u mnie
taki krytyczny moment, aby gdzieś
uciec, ale był to tylko moment. Ani
nie można się modlić, ani pracować,
tylko myśleć jak i gdzie uciekać
i kiedy przyjadą. To młodzi chłopcy,
17, 18 lat, często po spożyciu narkotyków są zdolni do wszystkiego.
Mam nadzieję, że przełożeni tego
kraju, Francja – wyślą w stronę granicy kilku żołnierzy, aby nas strzegli.
Jeżeli zaś nie (a to już prawie tydzień) jesteśmy zdani sami na siebie.
Będziemy uciekać i chronić się tak
jak mieszkańcy tego miasta.
s. Barbara Samborska SMBP
20
Dobre serce wyczuwa potrzeby drugiego serca
św. Urszula Ledóchowska
Podaj dalej… DOBRO
Oszpecony bliznami po oparzeniach Eugene Simonet jest pedagogiem, który wkłada w pracę dużo serca
i wykracza poza programy. Pewnego dnia zadaje uczniom
zadanie: „Pomyśl, co mógłbyś zrobić aby świat stał się
lepszy i wprowadź to w życie”. Trevor to zadanie traktuje
bardzo poważnie. Najpierw wymyśla sposób: „Znajdź
trzy osoby, którym pomożesz. Musi to być coś, czego nie
mogły zrobić same. W zamian niech one pomogą trzem
następnym osobom itd. Powstanie wówczas piramida
dobra...” – tak powstaje ruch „podaj dalej”. Idea opiera
się na wierze naiwnego dziecka w bezinteresowność
i ludzką dobroć, wydawałoby się więc, że nie ma szans
powodzenia. Jednak Trevor sam postanawia wdrożyć ją
w życie. Pierwszą osobą, której próbuje pomóc, jest Jerry,
bezdomny narkoman. Dzięki pomocy chłopca znajduje
grunt pod nogami, próbuje porzucić nałóg, znajduje lokum i pracę. Niestety, wraca do narkotyków. Trevor jest
przekonany, że zawiódł. Jednak pewnego razu Jerry pomaga dziewczynie pragnącej popełnić samobójstwo. Odciągając ją od zamiaru skoczenia z mostu mówi: „Proszę
to dla mnie zrobić. Uratuje mi pani życie”. System „podaj
dalej” zadziałał.
To tylko historia opowiedziana w filmie „Podaj dalej”.
Niektórzy może stwierdzą, że to tylko fikcja filmowa. Niektórzy może jednak zatrzymają się nad nią chwilę dłużej,
by stwierdzić, że taki „system” działa także w ich życiu.
Nie chodzi o to, by trzymać się kurczowo sztywnej
kalkulacji, tworzyć bilanse, dodawać, odejmować, mnożyć czy dzielić, by każda osoba, której wyświadczone
zostało dobro, przekazywała je dalej – właśnie takiej
a nie innej ilości osób. Nie chodzi też o to, by „zmuszać”
innych do dobra. Nikogo do niczego nie trzeba zmuszać,
bo w człowieku jest dobro, było ono bowiem i jest w Bogu
Ojcu, który nas stworzył na swój obraz i podobieństwo: „
A widział Bóg, że były dobre”, a po stworzeniu człowieka:
„A Bóg widział, że wszystko co uczynił, było bardzo dobre”.
Chodzi o coś innego. O to mianowicie, że dobro ulega
rozmnożeniu, jak chleb, który rozmnożył Jezus. Dobro
nie ma zobowiązywać, zmuszać. Dobro ma cieszyć, budzić chęci do dzielenia się nim. Bo dobro jest w Tobie.
Jest we mnie i w każdym z nas. Może wątpisz? Zdarza się
to czasami – może nie przesadzę mówiąc – każdemu. Ale
mają nam o tym dobru w nas, przypominać miłość Boga
Ojca i Jego słowa, które każdego dnia do nas kieruje poprzez ludzi, tych najbliższych, i tych, których spotykamy
każdego dnia, a być może tylko raz w życiu.
Każdy człowiek jest dobrem i każdy człowiek wnosi
swego rodzaju dobro, nawet jeśli trudne i niezrozumiałe,
i nie identyfikowalne – przynajmniej na początku – jako
dobro, to okazuje się pomocne, potrzebne, a z czasem coraz bardziej zrozumiałe. Bo Pan Bóg przemienia wszystko w dobro.
Czy to nie zbyt idealistyczne i naiwne? Zdecydowanie
nie! Zwykła ludzka uprzejmość jest dobrem czy umiejętność słuchania i to niekoniecznie osoby, którą się zna (nie
mówię o podsłuchiwaniu). Moja koleżanka jechała któregoś dnia w Lublinie komunikacją miejską. Była zmęczona
i głodna po całym dniu zajęć. Powiedziała o tym swojej
znajomej. W tym momencie, ku ich zdziwieniu, stojąca
obok pani podarowała jej… banana. Głupie? Śmieszne?
Nie, po prostu dobre! I uświadomiłam sobie, jak wiele
w moim życiu dzieje się dobra. A w Twoim?
Chciałabym Ci zaproponować drogi Czytelniku, byśmy podawali dalej DOBRO i nie tylko dobro. Byśmy podawali dalej MIŁOŚĆ, RADOŚĆ, ZROZUMIENIE, swój
CZAS. Byśmy podawali SIEBIE dalej, tak jak czynił to
Boży Syn, a nasz Brat, Jezus Chrystus.
Styczeń-Luty 2014
Kamila Magdalena Wolicka
21
Kierunek – Algieria
Chłodzę się...
Często, na moją odpowiedź, że jadę do Algierii, moi
rozmówcy poważnieli i nie mogli zrozumieć „po co się tam
pchać”. I „przecież u nas jest dużo do roboty”. To prawda,
że jeśli się chce, wszędzie można głosić ewangelię, ale ja
po prostu nazwałbym to moje pragnienie powołaniem. Myślę, że to Pan Bóg mnie zaprasza, żebym tam jechał, aby
być tam z małą grupką chrześcijan pośród muzułmanów.
I w pierwszym rzędzie nie dla nich, ale ze względu na mnie.
To sposób Pana Boga na moje nawrócenie.
Algieria to kraj największy w Afryce, siedem i pół
razy większy od Polski (ludności mniej więcej tyle samo
co w Polsce), którego środkową część zajmuje Sahara
– największa pustynia świata (wbrew utartym wyobrażeniom to nie tylko piasek, ale też kamienie, skały, kolczaste
roślinki…). Jest to kraj muzułmański. Kościół katolicki
nie stanowi nawet promila mieszkańców. A przed VII w.,
przed najazdem arabskim, była to ziemia chrześcijańska
z 1500 biskupami, pośród nich ze św. Augustynem… Teraz
w Algierii są 4 diecezje katolickie, z czego południowa,
diecezja Sahary, jest jedną z największych terytorialnie na
świecie (6,5 x większa od Polski). Moja diecezja, Oranu,
liczy ok. 500 chrześcijan (trudno ustalić, bo np. w Oranie
jest kilka tysięcy imigrantów, pośród których mogą być
chrześcijanie) i 14 księży (ze mną) z czego część w podeszłym wieku. Chrześcijanie, którzy uczestniczą w liturgii
to przede wszystkim studenci z francuskojęzycznych krajów Afryki subsaharyskiej oraz pojedynczy europejscy
pracownicy różnych firm.
W Tiaret (miasto ponad 200 tys. mieszkańców, ok. 270
km na płd-zach od stolicy – Algieru) kapucyni francuscy
są od ok. 7 lat. Służą tu około 100 studentom. Mogą oni
przyjść, spotkać się, pograć w ping-ponga, porozmawiać
przez Internet ze swoimi rodzinami i oczywiście pomodlić
się: rozważać Biblię, celebrować Eucharystię i oczywiście:
pośpiewać! Z braku w okolicach wspólnoty protestanckiej,
modlą się z nami też młodzi protestanci.
Algieria jest krajem doświadczonym przez cierpienie.
Kolonia francuska od 1847 r., krwawa wojna o niepodległość (1954-1962), po której do teraz rany dobrze się nie
zabliźniły, wojna domowa z ekstremistami muzułmańskimi nazywana tutaj „czarnym okresem” (1991-2002), bieda dużej części społeczeństwa pomimo bogactwa kraju,
jakim jest ropa i gaz, brak przemysłu, brak perspektyw,
nowoczesne wojsko i policja, o których ktoś mi powiedział, że nie broni obywateli przed zagrożeniem ale rządzących przed obywatelami…
Tu, gdzie paliwo tańsze od wody…
Tak, to prawda! Z litr benzyny: 23 dinarów podczas gdy
butelka wody mineralnej: 30. Kurs oficjalny, państwowy
to 100 dinarów za 1 euro. Ale na czarnym rynku normalny
jest kurs 170 dinarów za 1 euro. Wychodzi więc nawet
ok. 6-7 litrów benzyny za 1 euro…
Te
sztuczne
ceny podtrzymuje państwo jako
„opium dla ludu”.
Również dopłaty
(czy też brak podatków) do podstawowych produktów
żywnościowych
pozwalają żyć sobie
na minimalnym poziomie. Ale już ponad to – raczej nie
ma perspektyw…
Chyba, że się uda
wyjechać…
Styczeń-Luty 2014
22
Powrót do przeszłości…
Kiedy po raz pierwszy tutaj przyjechałem, skojarzyła
mi się Polska lat ’80. Wszechobecna policja (prawie każde
skrzyżowanie w większym mieście, blokady na drogach,
kontrole nawet co parę kilometrów), szare nieotynkowane domy wyglądające na „w stanie surowym”, dużo
smutnych, pooranych zmarszczkami twarzy i mentalność
„homo sovieticus” (np. w Tiaret dwa razy uroczyście
otwierano ładny skwerek z fontanną i zabudowaniami
handlowymi, by ostatecznie kompleks stał zamknięty
z obawy przed wandalami…). Teraz, kiedy trochę pobyłem pomiędzy tubylcami, to negatywne wrażenie trochę
ustąpiło, ale ciągle mam wrażenie, że jak w mojej młodości przyjdzie mi stać w kolejce po 10 rolek papieru
toaletowego i po pół kilo parówek.
Pierwsza krew…
Nie, nie będzie tu mowy o jakimś prześladowaniu. Po
prostu, poszedłem sobie raz do fryzjera, żeby przyciąć
bardziej mojego „jerzyka”. Po tej operacji starszy pan
wziął brzytwę i … tu właśnie polało się trochę krwi. Ale
przeżyłem. I zapłaciłem mniej niż złotówkę…
A jeśli już mowa o prześladowaniach, to muszę powiedzieć, że osobiście nie spotkałem się z żadną wrogością
ze strony tubylców. Wręcz przeciwnie, z życzliwością i…
ciekawością. Jest to kraj stosunkowo zamknięty (trudności z wizą i zła opinia w mediach powodu „czarnego
okresu” i chyba zeszłorocznego ataku terrorystycznego
na rafinerię na południu kraju), którą to izolację chyba
celowo podtrzymują rządzący, którym nie na rękę byłaby
szersza wymiana między Algierczykami i resztą świata.
Jeszcze by Algierczykom wzrosły aspiracje…
Ja spotkałem samych życzliwych Algierczyków.
Ale kiedyś odwiedził nas pewien katechumen z Kabylii
(o tym szczególnym regionie w Algierii za chwilę). Szukając naszego lokum w Tiaret, pytał o „kościół katolicki”.
Ktoś nie wiedział, ktoś inny ze zdziwieniem wzruszył ramionami ale byli też i tacy, którzy reagowali agresywnie:
„tu żadnego kościoła nie ma!”. W tym sensie mieli rację,
że faktycznie nie mamy kościoła z wieżą i dzwonami
(ten który był został wyburzony i zamieniony na meczet
po odzyskaniu niepodległości). Widać po tym incydencie,
że może być i tak, że w ogromnej mniejszości i nierzucający się w oczy jesteśmy tolerowani, może przez niektórych trochę jak ciekawy okaz z ZOO. Ale musimy znać
swoje miejsce w szeregu: tu jest Ziemia Islamu.
Kraina algierskich górali…
Często, gdy odpowiadałem w Polsce na pytanie, skąd
pochodzę (urodzony w Wadowicach), ludzie konstatowali,
że jestem góralem. Oczywiście dla mnie górale to Zakopane albo przynajmniej Nowy Targ, niemniej rozumiem, że
dla jakiegoś pilanina mogę być góralem. Lubię górali. Jeśli
można uogólnić to są zadziorni, uparci i wydaje im się, że
ta dolinka gdzie żyją, otoczeni górami to najlepsze miejsce
na świecie, a gdzie indziej to już jacyś dziwacy…
W Algierii jest taki region, który przypomina takich
górali. To Kabylia, górzysty region w płn-wsch części
kraju. Ludzie, którzy najdłużej bronili się przed najazdem Arabów w VIII w., przed Turkami w XVI w., przed
Francuzami w XIX w. i którzy w latach ’80 żywiołowo
przeciwstawiali się odgórnej arabizacji jako spoiwa
państwowości. Podczas „czarnego okresu” w latach ’90,
podczas gdy w innych regionach wybuchały bomby, porywano i zabijano ludzi, gdy ucięte głowy straszyły dzieci
idące do szkoły – wymysłu szatana, tutaj było względnie spokojnie: Kabylczycy szybko uporali się ze swoimi
ekstremistami, a ci z zewnątrz bali się zapuszczać w te
strony, gdzie ludzie dobrze się wzajemnie znali, często
byli ze sobą bliżej lub dalej spokrewnieni, byli uzbrojeni
(myśliwi) a specyficzna zabudowa miasteczek byłaby dla
obcych pułapką.
Ci ludzie do teraz, pomimo tego, że są muzułmanami,
nie uważają się za Arabów, ale za Berberów (plemiona
rdzenne Algierii, sprzed najazdu Arabów, „ziomkowie”
św. Augustyna) i gdy któryś się nawróci na chrześcijaństwo na zarzuty zdrady odpowiada: „wróciłem tylko do
religii przodków”.
Odwiedziłem w Kabylii Polaka, mojego imiennika –
o. Mariusza, ze zgromadzenia Ojców Białych, zgromadzenia powstałego dla ewangelizacji Afryki. On twierdzi,
że Kabylia ze swoją specyfiką jest jakby laboratorium,
które pokazuje perspektywy przemian dla całej Algierii.
Jeśli tak, to dobry znak: wielu Kabylczyków przyjmuje
chrześcijaństwo i pomimo nieuniknionych napięć, jest
nawet możliwe żyć w jednak rodzinie dwom braciom:
muzułmaninowi i chrześcijaninowi. Jednak rozwijają się
głównie wspólnoty protestanckie, bardziej dynamiczne
i „bliżej” rdzennej ludności. Kościół katolicki jest tu trochę jakby przestraszony zjawiskiem, które mu nie pasuje
do założeń: być tylko pośród muzułmanów, jak Karol
de Foucauld, ostrożnie wobec nawróceń (możliwa prowokacja) nie głosić ewangelii wprost. Jednak jeśli ktoś
pyta o Chrystusa, czy rozwiązaniem jest odsyłać go do
wspólnoty protestanckiej? Ot dylematy tamtejszego duszpasterza…
Błogosławieni,
którzy świadczą o pokoju…
O. Mariusz odwożąc mnie do Tiaret z Kabylii zawiózł
mnie do Tibherine. Jest to miejsce, o którym wiedza została rozpowszechniona przez film: „Des hommes et des
dieux” – „Ludzie i bogowie” o męczeństwie Trapistów
podczas „czarnego okresu” lat ‘90. Piękna przyroda otaczająca klasztor, cisza, świadectwo tych Braci utrwalone
na prostych gazetkach ściennych i przekazywane przez
wolontariuszy, którzy tu tymczasowo mieszkają, proste
groby zamordowanych mnichów, odwiedziny tego miejsca przez różnych ludzi, także muzułmanów... Być tam
przez chwilę to były jakby rekolekcje dla mnie…
Iść w stronę słońca…
Pewnego razu pojechałem z wizytą duszpasterską do
Ain Sefra, sześć godzin bardziej na południe od Tiaret,
w pobliże granicy z Marokiem (ta granica jest zamknięta z powodu napięć między dwoma krajami, ale ponoć
Styczeń-Luty 2014
23
w mieście?) pośród naszych młodych parafian i świata
muzułmańskiego. Piękne doświadczenie. I zakupy na
targu i ping-pong ze studentami i rozmowy w moim łamanym francuskim z panem Abdul Aziz o Trójcy Świętej…
Nasi przyjaciele – muzułmanie chcieli wyrazić swoją
życzliwość i odpowiedzialność za mnie: raz zostałem zaproszony na obiad a dwa inne razy obiad mi przyniesiono:
tradycyjny kuskus… Pewnie gdy będę tu na dłużej będzie
inaczej, ale tym razem pomimo samotności, było miło…
Siostry z Ain Sefra po wodę pitną u źródła
w najlepsze kwitnie tam przemyt: paliwa do Maroka
a narkotyków do Algierii). Mieszkają tam 4 siostry Franciszkanki Misjonarki Maryi. Mszę św. mają tylko wtedy
jak przyjedzie do nich ksiądz, jeśli co dwa tygodnie – to
dobrze, raz od nas z Tiaret a raz z El Abiodh Sidi Cheikh
od Małych Braci Jezusa, Zgromadzenia inspirującego się
duchowością Karola de Foucauld (tam z braku księdza
wyświęcono 70-latka, taki młody-stary ksiądz). Tym
razem padło na mnie. Na dworzec odprowadził mnie br.
Hubert, który również poinformował kierowcę, że będzie
miał na pokładzie żółtodzioba, który jedzie w tamte okolice po raz pierwszy i jeszcze nie potrafi czytać maczków
po arabsku, z prośbą, aby mnie wysadził w odpowiednim
miejscu. Nie przejmowałem się więc oznaczeniami, a tylko podziwiałem krajobrazy. Po dobrych kilku godzinach
podróży okazało się, że jestem już 90 km za moim celem,
„w środku pustyni” (ale nie w środku Sahary!) w drodze
do następnego miasta. Kierowca lekko spanikował (obcokrajowiec tutaj, sam, koło granicy z Marokiem, on, który
czuje się za to odpowiedzialny…). Ale szybko wpadł na
genialny pomysł i po chwili, mrugając światłami, zatrzymał autobus jadący w przeciwną stronę. Ja – przesiadka
na pustkowiu. Nowy autobus, zdziwione spojrzenia pasażerów, spóźnienie u sióstr 2,5 h…
Tam też, w Ain Sefra po raz pierwszy widziałem wydmy Sahary piaszczystej. Ale tylko 14 km tego było. Po
więcej trzeba jeszcze dużo dalej na południe…
Poznałem również sympatycznego staruszka, który
stał się moim przewodnikiem po mieście przez dwa dni.
Któregoś popołudnia, po dobrych kilku kilometrach spaceru dochodzimy do drogi. Ja patrzę krytycznie na osiemdziesięciolatka: „To co, bierzemy taksówkę?”. A on:
„A co, zmęczyłeś się?”. Tak, pan Tayeb ma poczucie
humoru i drogę powrotną odbyliśmy pieszo. A jeszcze
o przysłowiowej gościnności Arabów niech zaświadczy
fakt, że kiedy tak spacerowaliśmy z moim przewodnikiem, tyko na jednej ulicy mieliśmy trzy zaproszenia na
tradycyjną herbatkę miętową…
Piękny krajobraz pustyni
Algieria, Ziemia Obiecana?
Teraz jestem znowu w Algierii. Niedawno skończyłem kurs języka francuskiego w Strasburgu (może teraz
nie pomylę tak łatwo z powodu francuskiej wymowy
„czosnku” ze „skrzydłami”: choć z drugiej strony sprawiłem radość braciom czytając „pod Twoim czosnkiem
jesteśmy bezpieczni”), dostałem wizę na trzy miesiące.
Mam nadzieję dostać teraz kartę pobytu. Trzymajcie
kciuki (duchowe). Ale jeśli to Pan Bóg prowadzi, jeśli
to On daje pragnienia i przekonuje władze zakonne, to
może również przekonać jakiegoś urzędnika w policji dla
obcokrajowców i w ministerstwie ds. religijnych. Nawet,
jeśli to będą muzułmanie.
PS. Na koniec pragnę serdecznie pozdrowić dzieci,
które przygotowywałem do I Komunii św., całą Oazę oraz
MF Tau i WF Tau. Pamiętam o Was i polecam się Waszej
modlitwie!
br. Mariusz Matejko
Na pustyni, pustelni franciszkańskiej…
Pod koniec mojego pobytu w Tiaret wszyscy bracia
Francuzi wyjechali do Francji na rekolekcje. Zostałem
na tydzień sam (czy byli jeszcze jacyś Europejczycy
Przywitanie w Tiaret
Styczeń-Luty 2014
24
KĄCIK DLA DZIECI
Czystość
Siedem grzechów
głównych
Z AZ DR O ŚĆ
.... .... .... .... .... .... ....
Uzupełnij krzyżówkę, wpisując grzechy
główne, które są przeciwieństwem cnót. Litery
z zaznaczonych pól wpisz kolejno do diagramu,
a utworzsz hasło.
Poprawne rozwiązanie należy przynieść na serduszku w niedzielę 23 lutego br. na Mszę św. o godz. 11.30, na której
nastąpi losowanie nagrody.
Na podstawie materiałów katechetycznych opracował
Wojciech Krajewski
Święty Roch i raj dla zwierząt
Żył niegdyś święty Roch. Był to wielki święty, który
przemierzał drogi całego świata i leczył ludzi oraz bydlęta
z wścieklizny. Szedł zawsze za psem, który zwał się Roszek,
a którego kochał bardzo, gdyż pies uratował mu raz życie.
Pies też był światy, na swój sposób. Lizał rany, które pielęgnował jego pan. i rany zamykały się raz na zawsze.
Święty Roch i Roszek nigdy nie rozstawali, nie do pojęcia
był jeden bez drugiego, jak nic można pojąć dzwonu bez serca
albo niewiasty bez złośliwości.
Pewnego razu święty Roch umarł. Umierają wszyscy,
nawet święci. A po jego śmierci pies zaczął wyć i on też
odszedł z tego świata. Miał małą, leciutką duszyczkę, tak że
dotarł do bram raju równocześnie ze świętym.
Święty Roch zastukał kijem pielgrzymim i wymienił
swoje imię. Uzdrowił mnóstwo nieszczęśników, więc byt
pewien. A wkroczy do raju główną bramą. Święty Piotr
pospieszył, otworzył odrzwia o dwóch skrzydłach, ale zaraz
otworzył szeroko też oczy patrzące spod okularów. Za cieniem świętego ujrzał cień psa.
– Precz mi stąd! Nie ma dla psów miejsca w raju!
– Trzeba jednak znaleźć temu psu jakieś miejsce – odparł
święty Roch. – Jesteśmy nierozłączni. Uratował mi życie
i jest także na swój sposób święty.
– Dajże pokój! Też mi opowiadanie! Także mnie pewien
kogut uratował duszę, skłaniając do skruchy. Czyż jednak
przywiodłem go ze sobą, kiedy przybyłem tutaj? Nie przywiodłem go nawet do wejścia, nawet w pobliże Aniołów
Bożych! Nie, mój drogi, kogut pozostał na zewnątrz, a ja
wszedłem do środka. Twój pies uda się do mojego koguta, ty
zaś połączysz się ze świętymi, którzy już na ciebie czekają!
Idziemy! Mam dokładne rozkazy, jak ci już powiedziałem.
– Zatem trudno – rzecze uparty święty Roch. – Skoro Roszek nie wejdzie do raju, nie wejdę i ja. Wolę psa,
którego znam, od twojego raju, którego jeszcze dobrze nie
poznałem!
Skoroś taki grubianin – wrzasnął święty Piotr, który stracił
panowanie nad sobą – idź sobie precz razem z twoim psem!
I poszli.
Co się stało z Rochem i Roszkiem? Tego nie wiem. Sądzę
jednak, ze podjęli swoją wędrówkę i że ich cienie dokonywały cudów i uzdrawiały ludzi z wścieklizny.
Mówiono o nich na całym świecie. Papież, który był
sprawiedliwy, chciał ich jakoś wynagrodzić. Z Rocha uczynił z całą ceremonią prawdziwego świętego i rozkazał, by
w jego kościele wystawiono obraz, na którym nowy święty
byłby przedstawiony z psem. W gruncie rzeczy w ten sposób
kanonizował także Roszka, choć nie padło na ten temat ani
słowo.
Kiedy wieść o tym doszła do raju, Ojciec Wiekuisty
kazał wezwać świętego Jana Chrzciciela, który był wszak
pierwszym świętym, i rzekł:
– Mamy więc zacną duszę imieniem Roch. Papież zrobił
z niego świętego, musicie go odszukać i sprowadzić tutaj.
Chcę go zobaczyć i złożyć mu powinszowanie. Trzeba też
powiedzieć świętej Cecylii, żeby pomyślała o jakiejś oprawie muzycznej.
Jan Chrzciciel biegał przez trzy dni i noce, ale było to
tak jakby szukał jaskółek w zimie. Wpadł w zakłopotanie
i pomyślał, że trzeba naradzić się ze świętym Piotrem.
Dobry klucznik nie zapomniał o historii człowieka
z psem. Kiedy usłyszał, że ów człowiek został naprawdę
świętym i że Ojciec Wiekuisty chce się z nim widzieć, trochę
się strapił. Lękał się, że spotka go kara za to, iż działa z własnej inicjatywy. Święty Jan, który miłował wielce świętego
Piotra, pocieszał go jak umiał i obiecał, że wszystko będzie
w porządku.
Wrócił więc przed oblicze Ojca Wiekuistego i rzecze:
– Panie, wybacz mi głupotę. Od trzech dni i nocy szukam
daremnie naszego nowego świętego, ale nigdzie go nie ma.
Styczeń-Luty 2014
25
Trzydzieści lat temu stanął pewnego wieczoru u bram raju, ale
byt 7 psem, a ponieważ święty Piotr nie chciał wpuścić psa,
święty Roch poszedł sobie i nie mam pojęcia, gdzie przebywa.
Ojciec Wiekuisty zaczął rozmyślać, a kiedy wszyscy
w raju usłyszeli, że rozmyśla, zapadła cisza. Potem rzekł:
– No dobrze. Święty Piotr jak zawsze wykonuje sumiennie swoje obowiązki. Ale święty Roch wróci, gdyż
tego chcę. Zatrzyma sobie psa. Pozwólcie wejść jemu i psu.
Zrobię wyjątek.
Kiedy świętemu Piotrowi doniesiono o tym, zmienił się
na twarzy. Ładny wyjątek!
– Tak, tak – rzekł – pozwolimy wejść psu Rocha! Zobaczycie, że w ślad za nim pójdą wszystkie zwierzęta, jakie
były stworzone! Wkrótce nie da się tu, w raju, mieszkać.
I z rozdrażnieniem otworzył tylną bramę, ale nie chcąc
patrzeć na psa, schronił się do stróżówki i poprosił Zacheusza o zastępstwo. Zacheusz, który kochał bardzo zwierzęta,
gdyż byt niskiego wzrostu, stanął na progu i krzyknął ile sil
w płucach:
– Roszek do nogi! Chodź, Roszku, chodź, bo dobry Bóg
chce cię zobaczyć!
I oto stawili się Roch i Roszek. Święty uśmiecha się z
duma. wybija mocno krok sandałami pielgrzyma i odwraca
się co dziesięć kroków, żeby pogłaskać Roszka, który liże go
po rękach i wymachuje ogonem niby pióropuszem. Stawił się
cały raj, aniołowie, cherubini, archaniołowie, święci obojga
płci, wszyscy tłoczyli się, żeby zobaczyć, jak przechodzi
pełen wdzięku piesek, który węszył miłe wonie raju i zdawał
się śmiać z ukontentowania.
Była to wspaniała uroczystość. O świętym Rochu prawie
zapomniano. Wszystkie pieszczoty, przysmaki, a nawet muzyka były dla Roszka. A święty Roch, który tak kochał swojego
psa. był nader zadowolony, że jego samego tak zaniedbano.
Kiedy minęła pierwsza chwila radości, w tłumie nastąpiło
poruszenie i pojawił się święty Piotr z włosami w nieładzie,
spojrzeniem surowym i kluczami w dłoni.
– Panie – rzekł, zwracając się do Ojca Wiekuistego, który
uśmiechał się do Roszka skulonego u jego stóp. – Panie, oddaję ci klucze. Nie będę odźwiernym dla psów.
A Ojciec Wiekuisty ciągle uśmiechał się, nic nie mówiąc.
Święty Piotr dodał:
– Panie, zresztą to niesprawiedliwe. Czemuż to pies świętego Rocha ma być samotny? Skoro brama raz została otwarta,
moim zdaniem, inne zwierzęta też powinny tu wejść.
Ojciec Wiekuisty ciągle się uśmiechał.
Święty Piotr ciągnął:
– Panie, jeśli chcesz, bym nadal sprawował pieczę nad
kluczami, powinieneś wpuścić tu mojego koguta. Siedzi na
wszystkich dzwonnicach i wzywa grzeszników do pokuty.
W ten sposób także można zostać świętym!
– Wpuśćmy więc i koguta – rzekł wówczas Ojciec Wiekuisty, nie przestając się uśmiechać – będzie to kolejny wyjątek!
W tym momencie wybuchła sprzeczka. Wszyscy święci,
którzy kochali jakieś zwierzęta, zaczęli protestować i bronić
swojej sprawy.
– A moja gołębica? – mówił Noe. – Moja gołębica, która
przyniosła mi gałązkę oliwną?
– A kruk, który karmił mnie na pustyni? - rzekł Eliasz.
– A mój pies, który merdał ogonem? – żalił się Tobiasz.
– A oślica, która prorokowała, kiedym na niej siedział?
– wtrącił się Balaam.
– A wieloryb, który przez trzy dni gościł mnie w brzuchu?
– dodał Jonasz.
– A prosiaczek, który uratował mnie od nudy? - rzekł
święty Antoni.
– A łania – dorzucił święty Hubert – która niosła krzyż
na głowie?
– A brat wilk i bracia ptaki, i siostry ryby? – zabrał głos
święty Franciszek.
– A mul, który przyklęknął przed hostią – powiedział ten
drugi święty Antoni.
O, przyjaciele moi, zrobiło się doprawdy niezłe zamieszanie. Ale Ojciec Wiekuisty, który ani na chwilę nie przestał
się uśmiechać, nakazał skinieniem ciszę i oznajmił:
– Ten pies, który przywarł do moich stóp, sprawia, że
aż tło mego serca wzbija się, niby modlitwa, ciepło jego
dobroci. Pokój zwierzętom. Zwierzęta kochane przez świętych mają w sobie coś więcej niźli inne, mają jakby duszę.
Niechaj wejdą. Każdy z was wprowadzi zwierzę, które było
mu przyjacielem.
Ujrzano wtedy przedziwną procesję. Zwierzęta cztero – i dwunożne, zwierzęta okryte sierścią i piórami, ptaki
i ryby, sunęły powoli ku tronowi Boga. I we wszystkich tych
zwierzętach była wielka dobroć, która jeszcze jaśniejszym
czyniła splendor raju.
Jakiś młodziutki święty, który byt bardzo dowcipny,
rzekł ze śmiechem:
– Wygląda to jak arka Noego! A święty Augustyn odparł:
– No właśnie! Arka Noego była obrazem raju! Jezus opuścił wówczas swoje spojrzenie, które widzi wszystko, na tę
zgromadzoną rzeszę, co czciła Go bez słów i rzekł:
– Nie ma tu jednak wszystkich. Brakuje osiołka i wołu, które ogrzewały Mnie swoim oddechem, kiedy byłem malutki.
Więc osiołek i wół pojawiły się za chwileczkę. Stały już
bowiem przy wejściu, czekając na swoją kolej. A Jezus pogłaskał je z uśmiechem.
Jean Quercy, Leggende cristiane, Milano 1963, s. 545-548
Wołanie Miłości
Gdy Miłość Cię woła, idź za jej
głosem, choćby Cię wiodła
po ostrych kamieniach.
Uwierz Miłości, gdy mówi do Ciebie,
choćby jej wołanie rozwiało sny Twoje,
choćby jej wicher połamał Twoje gałęzie.
Miłości nie zdołasz za nos wodzić,
pozwól - niech Ona - Ciebie wiedzie.
Czy kochasz szczerze?
Oto wołanie Miłości :
wstawaj o świcie i leć na skrzydłach serca,
by powitać dziękczynieniem Dzień Miłości,
dla niej żyć, służyć,
porzucić wszystko
dla Wielkiej Miłości JEZUSA
Styczeń-Luty 2014
26
Śladami Ojca Pio
Dla mnie rok 2013 był wyjątkowo
bogaty w pielgrzymki. Mój kolega,
aktualnie ksiądz diecezjalny, ojciec
Czesław, były kapucyn, z którym byłem razem w Afryce, namówił mnie
na pielgrzymkę do Asyżu i do Ojca
Pio. Było to pod koniec października.
Wszystko się zaczęło od Chamery.
Przez przełęcz Cenis wjechaliśmy do
Włoch koło Susa, kierując się na Turyn, Bolonię, Florencję dojechaliśmy
do Asyżu. Siostra Irena znalazła dla nas
prawdziwy polski bigos na kolację.
Wtorek 22 października Asyż – Foligno
Jakie było nasze zdziwienie, gdy
na drugi dzień rano, dolina asyska,
zalana była gęstą mgłą tak, że Bazylika Matki Bożej wydawała się
maleńka wysepką. Ten niebiański
widok, jak z samolotu, zapowiadał
nam cudowny dzień.
O godzinie 9.00 w Bazylice św.
Franciszka koncelebrujemy z ojcem
z Kambodży. Czytam pierwsze czytanie, wsłuchując się w moje włoskie
dźwięki. Ten sympatyczny i gościnny
ojciec zaprasza nas na kawę. Przekroczyć mury Sacro Convento wydaje
się niezasłużona nagrodą. Może dlatego idziemy do włoskiej spowiedzi
i dajemy się ogarnąć mrokom krypty
grobu św. Franciszka.
Na obiedzie idziemy do Ojca
Stanisława Wardęgi. Dla tych, którzy
go pamiętają z Piły, informacja – on
jest teraz w Foligio. Po południu
w naszym programie Matka Boża
Anielska i powrót do Sacro Convento. Spodziewamy się, że jakiś
Polak Franciszkanin oprowadzi nas
po klasztorze. Ojciec Andrea – nasz
poranny koncelebranse – przedstawia
nam Stanisława, który bardzo nieufny na początku, godzi się na wprowadzenie nas do środka. Jest pięknie!
Środa 23 października
Przez Noria, miasteczko urodzin
św. Benedykta (z Nursji) i Cascia
(św. Ryta) kierujemy się na Akwileję
i do Pietrelcina.
Zjeżdżając do Pietrelcina, zorientowaliśmy się, że na naszej drodze
znajdowały się już dwa z naszych
klasztorów, najpierw Venafro [miejsce walk ze złym duchem podczas
krótkiego pobytu w 1911, lekarz
twierdzi że jego dni są policzone]
i Morcone (6 stycznia 1903 r. wstępuje do Zakonu) klasztor nowicjacki.
W tym ostatnim spotkaliśmy misjonarza z Czadu Elizeusza, z którym spędziłem trzy miesiące w Szwajcarii w Saint
Maurice, na kursie franciszkańskim.
Do miejscowości urodzenia
Francesco Forgione, zajechaliśmy
późnym wieczorem, bracia oglądali
jakiś mecz. Pokoje gościnne i klasztor robią na nas wielkie wrażenie.
Pomieszczenia wysokie, co najmniej
trzy metry i pół.
Czwartek 24 października
Rano modlimy się z braćmi
i koncelebrujemy Mszę z gwardianem
i studentem Etiopczykiem z Rzymu,
który pomaga w spowiadaniu.
Jest mgliście, jakby Ojciec Pio
chciał nam pokazać, jak wyglądała
jego codzienność i szarość spędzonych tutaj prawie siedmiu lat. Miejscowość wydaje się opustoszała,
jesteśmy chyba jedynymi pielgrzymami. Zwiedzamy dom rodzinny i pokoje porozrzucane w chyba czterech
budowlach i ze dwóch uliczkach.
Kościół Św. Anny w remoncie,
przygotowuje się na przyjęcie ważniejszych gości niż my. W świątyni
parafialnej jakaś grupa niemiecka
odprawia pobożnie Mszę św. Nie
chcemy przeszkadzać, pojedziemy
do Piana Romana, gdzie rodzina Forgionne posiadała pola i pastwiska.
Naszym zamiarem jest też odwiedzenie Gesualdo (listopad grudzień
1909), w Avelino około 50 km od
Pietrleciny. Proponujemy studentowi
z Rzymu, by jechał z nami.
Przed kościołem jest pomnik
Ojca Pio spowiednika. Można prawie
uklęknąć, by się wyspowiadać. Przeżywamy mały stres. Brat, który nam
odpowiada w domofonie, jest poirytowany, bo zmęczony. Ogromny brodacz w habicie tarasuje nam wejście,
ale po chwili daje się udobruchać
Styczeń-Luty 2014
i oprowadza nas po klasztorze i częstuje kawą. Część muzealna składa
się z relikwii, szat liturgicznych,
dokumentów. Słynne dzieciątko
z szopki znane we Włoszech.
Po drodze będziemy mieli Montefusco, prowincję Avelino około 30
km od Pietrleciny (Ojciec Pio spędzi
tam kilka miesięcy na przełomie
1908/1909. Tutaj 19 listopada otrzyma świecenia niższe i subdiakonat
dwa dni później).
Piątek 25 października
W programie – Foggia, święty
Michał Archanioł San Giovanni.
Wyjeżdżamy po Mszy św. porannej i śniadaniu. Celebrował
„Maestro”,
ktory
wykorzystuje
okazję, aby w zakrystii powiedzieć
burmistrzowi, że wkrótce opuszcza
Pietrelcine, będzie proboszczem
w Gesualdo.
Foggia jest ważnym etapem
w życiu Ojca Pio. Rafaellina Cerase,
pobożna i uduchowiona pani z wyższych sfer ofiarowuje swoje życie, by
„wyciągnąć” Ojca Pio z Pietrelciny do
klasztoru. To dzięki jej sugestii prowincjał od 1914 r. pozwala młodemu
kapłanowi na kierownictwo duchowe
przez korespondencję. Ojciec Pio zwabiony w pułapkę przyjeżdża w lutym
do Foggi, by zapewnić kierownictwo
i opiekę duchową Rafaellinie.
Klasztor jest obecnie zamieszkały
przez Klaryski Kapucynki.
Udajemy się na górę św. Michała Archanioła, schodzimy przed
zamknięciem (przerwa obiadowa)
Bazyliki. Młody Michaelita, Polak,
pozwala nam na szybkie oddanie
hołdu temu miejscu. Zwiedzamy
malownicze miasteczko, spotykamy
grupy z Polski, kupujemy pamiątki.
Do San Giovanni Rotondo zjeżdżamy kilkanaście kilometrów.
Szukamy naszego hotelu. Ponoć Kapucyni są jego właścicielami. Przejeżdżamy koło Casa di sollievo della
sofferenza i kompleksu klasztornego.
Schodzimy do miasta i zaczynamy
od Nowej Bazyliki i relikwii Ojca
Pio. Nieśmiało, jakby bojąc się go
obudzić, podchodzimy do szyby, za
którą wystawione jest ciało świętego.
Znam go tylko ze zdjęć. Po raz pierwszy staję przed nim twarzą w twarz.
Wszystko co czytałem o nim i mó-
27
wiłem, wciela się w zabalsamowane
ciało mistyka stygmatyka. Prawie
w ostatniej chwili zauważam jego
sczerniałe palce. Ponieważ zawieramy znajomość, nie da się modlić.
Zbyt duży natłok myśli. Pielgrzymi
przesuwają się, żeby ustąpić miejsca
innym. Odmawiam sobie komfortu
dotykania szyby. Fotografuję pamięcią tego, który tak bardzo przypominał Jezusa. Zostawiam sobie na
później dialog z Nim.
Kościół z 1959 roku zwany
pierwszą bazyliką poprowadzi nas do
miejsca, gdzie znajdował się sarkofag Ojca Pio. Widząc ten pusty grób,
myślimy o chwale zmartwychwstania
i jego wyniesieniu. Najlepiej jak potrafię, tłumaczę mojemu współbratu,
co jest najważniejsze w salach muzealnych. Kto potrafi „wystawić” modlitwę, ofiarę, cierpienie, wierność,
przyjaźń, gorliwość zakonną? Eksponaty mówią nam o tym, że on tutaj żył
Bogiem i w Bogu. Nie ma warunków
do robienia zdjęć. Czesław filmuje
trochę swoją „tablette”.
Tego wieczoru jesteśmy zaproszeni na kolację. Spotykamy wspólnotę
bardzo kolorową i międzynarodową
- kilkunastu studentów z Rzymu, bracia z prowincji i inni goście, mamy
naprzeciw dominikanina. Zostaliśmy
powitani jako Kapucyni z Francji.
Bracia z Afryki w salce rekreacyjnej opowiadają nam o studiach i pytają nas o życie Kościoła we Francji.
Dobra okazja, żeby sobie porozmawiać po włosku bez kompleksów.
Do hotelu wracamy zmęczeni dobrze po 22.00.
Piątek 25 października
Jesteśmy zgłoszeni na Mszę św.
poranną o siódmej trzydzieści przed
Świętym Ojcem Pio. Kapucyn pielgrzym z grupą przewodniczy Mszy
świętej, koncelebruje nas pięciu.
Jesteśmy zaproszeni na śniadanie
do klasztoru. Kilka zdjęć zrobionych
z ogrodu braci, gdzie na słynnym
białym murku Ojciec Pio gawędził
z przyjaciółmi i synami duchownymi.
Ta ziemia dla mnie jest świętą. W refektarzu spotykamy inne – Ojca Pio,
staruszka, który wstąpił do Zakonu,
był oficerem, na polecenie Ojca Pio
z nakazem żeby przyjął to samo imię,
Pio. Ktoś, kto spędził przy świętym
kilkanaście lat. Brat zakonny, który
kończył śniadanie, oprowadził nas
po starym klasztorze, refektarzu Ojca
Pio i tej części, której Ojciec Pio używał w jego apostolstwie.
Jesteśmy tak pod wrażeniem jego
świadectwa, że klękamy prosząc
o błogosławieństwo.
Moje pierwsze błogosławieństwo
otrzymane od brata nie kapłana.
Wracamy do hotelu, zaklejam
ostatnie koperty, oddajemy klucze
i w dalszą drogę.
Sobota 26 października
Mamy do odwiedzenia Serracapriola, San Marco la Catola, San Elia
a Pianisi i Campobasso – Monti. Czy
uda nam się to zrobić? Rano mamy
wątpliwości.
Zaczynamy od Serracaprola, prowincja (województwo) Foggia. Ojciec Pio odbywa tutaj część studiów
(od 27 stycznia 1907-1908 teologia).
Komu w drogę temu czas! Na
mapce wygląda to tak, jak byśmy
błądzili, ale nasza nawigacja nie
mogła nas lepiej poprowadzić. Nasz
kierunek San Marco la Patola. Tutaj
w roku 1905 (październik) Pio spotka tutaj Ojca Benedykta przyszlego kierownika duchowego i także
prowincjała. Pio pozostanie tutaj do
kwietnia 1906.
W San Elia a Pianisi, przedostatniej miejscowości jakaś pani mi
mówi, że ona mnie zna. Oczywiście,
że tak – odpowiadam. – Widziała
mnie pani w telewizji Ojca Pio, dzisiaj rano. Miałem przedsmak sławy.
Brat Pio od 1904 roku będzie tutaj
uzupełniał swoje wykształcenie potrzebne do studiów do kapelaństwa.
Z kilkumiesięczną przerwa na pobyt
w San Marco la Catola, pozostanie
tutaj do 26 stycznia 1907.
Do Campbasso zajedziemy już
po ciemku. Zatrzymujemy się, by
sfilmować uroczy zachód słońca
i zrobiliśmy małe zakupy. To sobotni
wieczór. Jutro nie da się kupić ani
panettone ani makaronu włoskiego.
Campbasso nie jest małą miejscowością z jednym kościółkiem. Niestety,
nie mamy adresu klasztoru. Pytamy
o drogę. Udało nam się znaleźć klasztor, ale trwa Msza św. Cierpliwie
czekamy. Z ogłoszeń parafialnych
dowiadujemy się, że będzie zmiana
czasu. Śpimy godzinę dłużej.
Styczeń-Luty 2014
Niedziela 27 października
Rano koncelebrujemy o siódmej
trzydzieści z ex-prowincjałem i po
skromnym śniadaniu, nie mamy
odwagi zaprotestować. Tylko kawa.
Wyjeżdżamy do Lanciano. Udaje
nam się zaparkować w Lanciano.
Wchodzimy do bazyliki zbudowanej
na moście i później idziemy do kościółka konwentualnych, by zobaczyć
cud. Odczekaliśmy na zakończenie
Mszy św. Można na chwilę przysiąść
i pomedytować.
GPS prowadzi nas następnie do
Manopello do Kapucynów, którzy
strzegą relikwi ‘Vero Volto’ prawdziwego oblicza Jezusa. Kościół jest
zamknięty do 15.00. Cieszy nas to.
Zrobimy sobie małą sjestę w samochodzie. Gwardian nam wyjaśnia jak
oblicze z Całunu Turyńskiego pokrywa się z tym obliczem. Zaprasza nas
na kawę i pogawędkę. To współbracia z Akwilei, mają piecze nad tym
sanktuarium.
Papież Benedykt XVI przybył
z prywatną pielgrzymkę do Manopello.
Na wieczór zajeżdżamy do Pescary, gdzie rodzina z Neo (dziewięcioro
dzieci od 18 do 2 lat) zaprasza nas
na kolacje – „arosticini”, czyli małe
szaszłyczki z baraniny, specjalność
regionu. Inna rodzina z Neo daje nam
do dyspozycji mieszkanie.
Poniedziałek 28 października
Już turystycznie wracamy przez
San Marino (najtańsze paliwo we
Włoszech) i Rawennę do Chambéry.
Tunel Freju kosztuje tylko 41 euro.
Cztery tysiące kilometrów, godziny
rozmów, różańców i koronek. Tylko w Pietrelcina było pochmurnie
i mgliście, poza tym piękny, naprawdę błogosławiony czas.
Ojciec Pio jest moim świętym
„ojcem chrzestnym” (a moją „matka
chrzestną” jest Błogosławiona Teresa z Kalkuty). Jeden z pobożnych
miejscowych Sabaudczyków nauczył
mnie tego, żeby dla własnego wzrostu duchowego obrać sobie dwóch
„pomocników”.
Od czterech lat przed świętem
23 września przeprowadzam Triduum
w Chambéry. Przedtem przez kilka
lat każdego 23 miesiąca odprawiałem
Mszę ku czci Ojca Pio. W 2014 będę
mówił na temat przyjaciół Ojca Pio.
o. Karol
28
Piotr Potulicki
starosta ujsko-pilski i sługa Ojczyzny
Mijające 500-lecie ponowienia praw miejskich polstudia rozpoczęte
skiego, królewskiego miasta Piły stanowiły doskonałą
w 1546 r. na
okazję do przypomnienia minionych dziejów. W czasach
uniwersytecie
przedrozbiorowych były one nierozerwalnie związaw Frankfurcie nad
ne ze starostwem ujsko-pilskim, które wraz z naszym
Odrą. W 1557 r.,
miastem władcy Polski oddawali w dzierżawę zasłużokiedy
osiągnął
nym reprezentantom możnych rodów, głównie z terenu
pełnoletniość,
Wielkopolski. Na przełomie XVI i XVII wieku należeli
przeprowadził
do nich Potuliccy herbu Grzymała. Protoplastą owego
dział majątkowy
rodu był Przecław z Potulic, kasztelan rogoziński herbu
z braćmi. W ten
Grzymała, zmarły w 1485 roku. Dzięki niezwykłej skrzętsposób
wszedł
ności i obrotności w gromadzeniu majątku przyczynił się
w posiadanie dóbr
do podniesienia swego rodu na równi z Czarnkowskimi Zamek w Chodzieży
złotowskich obeji Górkami. Pod koniec życia ufundował kościół
mujących miasto
p.w. św. Trójcy w Chodzieży, a w jego władaniu było i zamek oraz 12 wsi a także Miasteczko Krajeńskie i 5 wsi
wówczas 30 wsi i jedno miasto oraz sumy zabezpieczone a także Murowaną Goślinę i 3 wsie. W 1561 r. poślubił
na dobrach królewskich.
Urszulę z Ostroroga Lwowską herbu Nałęcz posiadaUmiejętności jącą znaczny majątek oraz rozległe koneksje rodzinne.
te cechowały także W 1569 r. otrzymał nominację na kasztelana przemęckiego
kolejne pokolenia a już w 1570 r. był posłem na sejm warszawski. W dwa lata
Potulickich. Do później, po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów, był uczestnich należał także nikiem zjazdu Wielkopolan w Kole a następnie w Środzie.
Mikołaj Potulicki Podczas wolnej elekcji w 1573 r. oddał głos na Henryka
żyjący w I poł. Walezego i podpisał dyplom ogłaszający jego wybór na
XVI w. Karierę króla Polski. Już 25 stycznia 1574 r. wraz z reprezentacją
swą
rozpoczął magnatów i szlachty witał go na granicy koło Międzyjako
dworzanin rzecza, aby towarzyszyć w dalszej podróży przez Poznań
króla Zygmunta do Krakowa na sejm koronacyjny. Tam też 13 września
I Starego a na- w katedrze wawelskiej był świadkiem przysięgi nowego
stępnie
pełnił monarchy. Podczas drugiego bezkrólewia opowiedział
funkcję poborcy się za kandydaturą Stefana Batorego. Stąd na początku
podatkowego po- 1576 r. uczestniczył w zjazdach szlachty w Środzie
znańskiego.
Od i Jędrzejowie dla poparcia wspomnianej kandydatury.
1540
r.
był
wojeW dniu 23 kwietnia 1576 r. oczekiwał wraz z gronem senaHerb Grzymała
wodą, początkowo torów Stefana Batorego, aby wprowadzić go do Krakowa.
inowrocławskim a od 1543 aż do śmierci, która nastąpiła Wziął także udział w sejmie koronacyjnym. Dnia 2 maja
w 1545 brzesko-kujawskim. W swym niedługim życiu, 1576 r. przebywał u boku króla w Krakowie. W tym czasie
obok rodowej Chodzieży, dla której 13 lutego 1540 r. od dwóch lat był już wdowcem, więc kolejną wybranką
uzyskał królewskie zatwierdzenie przywileju miejskiego,
m.in. dzięki posagom swych trzech
kolejnych zmarłych żon, wszedł
w posiadanie wielu wsi z częściami
miast na Pałukach i Krajnie. Wśród nich
były okolice Margonina, Miasteczka
Krajeńskiego, Mroczy oraz Złotowa
wraz z zamkiem. Ten ostatni pod koniec życia rozbudował do rozmiarów
okazałej rezydencji magnackiej.
Ojcowskie dzieło kontynuował
najmłodszy z synów Piotr zrodzony z
Anny Służewskiej herbu Sulima córki
Piotra – wojewody kaliskiego. Do służby publicznej przygotował się poprzez Szwedzi ostrzeliwujący zamek w Złotowie
Styczeń-Luty 2014
29
jego serca została Dorota Wielopolska herbu Starykoń,
dworka królowej Anny Jagiellonki osierocona córka
Stanisława podsędka krakowskiego, właściciela Gdowa
i 8 wsi koło Wieliczki oraz Zofii z Zakliczyna Jordanówny. W dniu 8 maja 1576 r. sama królowa urządziła swej
wychowance na Wawelu huczny ślub i wesele z udziałem
własnym, króla,
dworu i członków
senatu. Z tej okazji na dziedzińcu
zamku wawelskiego odbył się turniej
rycerski, ostatni w
Polsce. Na kopie
walczyli wówczas
Mikołaj Tomicki,
kasztelanic gnieźnieński, z Andrzejem Zborowskim,
marszałkiem
nadwornym koronnym. Podczas
turnieju Mikołaj
skruszył 3 kopie. Rycerze w oporządzeniu turniejowym
Zręczność zaś obu z połowy XVI w.
rycerzy wzbudziła
taki podziw i aplauz, iż ogłoszono ich zwycięzcami turnieju, a królowa wręczyła im złote wieńce.
Od 8 maja
1576 r. Piotr Potulicki został mianowany wojewodą
płockim i od tej
pory był jednym
z bliższych współpracowników
króla i kanclerza
Jana Zamoyskiego. Uczestniczył
w orszaku królewskim do Malborka
oraz w wyprawie
wojennej
przeciwko Gdańskowi Uniwersytet wileński
a także był jednym z komisarzy królewskich wysłanych do Królewca
w sprawach dynastycznych Hohenzollernów jako administratorów Prus Książęcych. W marcu 1583 r. brał udział
w uroczystościach ślubnych kanclerza Jana Zamoyskiego z Gryzeldą Batorówną, bratanicą króla.
W 1585 r. otrzymał od króla starostwo wyszogrodzkie.
Dnia 25 lutego tego samego roku podpisał jako świadek
akt króla Stefana nadający kolegium jezuickiemu w Wilnie prawa uniwersyteckie. Po tym powrócił do Złotowa
i tu przebywał na swym zamku. Wysyłana z stąd korespondencja świadczyła o jego nieustającej aktywności
publicznej. Po śmierci króla Stefana Batorego opowiedział się za kandydaturą Zygmunta Wazy na króla. Dlatego 24 sierpnia 1587 r. wybrano go do kręgu delegatów,
którzy mieli witać Zygmunta w Gdańsku. Zaraz po sejmie
koronacyjnym, odbytym 9 marca 1588 r., król wyraził gotowość nadania Piotrowi Potulickiemu starostwa ujskopilskiego, które odebrał wojewodzie poznańskiemu Stanisławowi Górce, przywódcy stronnictwa habsburskiego.
Ostatecznie, w dniu 12 czerwca 1588 r. Piotr otrzymał
owe starostwo wraz miastem Piłą.
Na początku lat dziewięćdziesiątych XVI wieku
uczestniczył w podejmowaniu wszystkich istotnych problemów dotyczących Ojczyzny zachowując obiektywizm
i umiar w ocenie spraw. Pod koniec maja 1592 r. obecny
był w Krakowie na ślubie króla Zygmunta z Anną Austriaczką a następnie jako jeden z sześciu wojewodów
uczestniczył w koronacji niosąc przed królem jabłko
królewskie. Odtąd chociaż uczestniczył we wszystkich
sejmikach szlachty wielkopolskiej ograniczał swój udział
w dalekich podróżach w sprawach państwowych. Więcej
czasu poświęcał powiększaniu odziedziczonego majątku,
który teraz obejmował także rozległe dobra na ziemi dobrzyńskiej i Mazowszu. Założył także pierwszą wieś olenderską w Wielkopolsce zwaną Olendry Ujskie po 1945 r.
nazwane Ługi Ujskie niedaleko Piły. Dzięki posiadanym
środkom jeszcze bardziej rozbudował zamek na wyspie
w Złotowie, który był jego główną rezydencją, zamieniając go w okazałą budowlę w stylu późnorenesansowym
tzw. północnym. Zmarł przed 25 czerwca 1606 roku.
Dzieło ojca kontynuowały jego dzieci a zwłaszcza
syn Stanisław, piszący się „na Złotowie”. Po jego zaś
śmierci wdowa Zofia ze Zbąskich herbu Nałęcz poświęciła życie ubogim
i
Kościołowi.
W 1620 r. ufundowała w Sierpcu
klasztor
benedyktynek, które
sprowadziła
z Chełmna i uposażyła je połową
tego miasta i przyległymi wsiami.
W 1623 r. osiadła w nim razem
z córką Anną, która była benedyktynką. Tutaj też
w 1624 r. poruszony gestem Zofii Po- Zygmunt III Waza
tulickiej odwiedził
ją król Zygmunt III Waza ze swoim dworem. Przy tej okazji
zwiedził klasztor i kościół, a ona podjęła monarchę obiadem.
W 1657 r., podczas tzw. potopu, wojska szwedzkie zniszły
zamek złotowski. Czasy rozbiorowe uszczupliły fortunę
Potulickich, ale nadal należeli oni do najznakomitszych
rodów polskich, który wydał ponad 10 senatorów i nadal
bronił polskości także na obczyźnie.
Najlepszym tego przykładem jest życie i działalność
Anieli Potulickiej. Chociaż urodzona w 1861r. w Londynie jako spadkobierczyni dóbr potulicko-ślesińskich pod
Nakłem nad Notecią podjęła rozległą działalność społecz-
Styczeń-Luty 2014
30
ną i charytatywną. Do największych dzieł na tym polu był
zakup na prośbę Marii Karłowskiej, dziś błogosławionej,
40 morg ziemi i budynku w Poznaniu dla powstającego
zgromadzenia zakonnego p.w. „Dobrego Pasterza” oraz
utworzenie w 1928 r. Fundacji Potulickiej, której przekazała całe swoje dobra i całość dochodów z owych dóbr
na potrzeby Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
W 1932 r. pałac w Potulicach wraz 120 morgowym parkiem
darowała ks. Ignacemu Posadzemu, pierwszemu rektorowi
Seminarium Zagranicznego i naczelnemu przełożonemu
nowo powstałego Towarzystwa Chrystusowego, które podjęło pracę duszpasterską wśród emigracji polskiej.
W działalności Piotra Potulickiego oraz wszystkich
reprezentantach jego rodu poznajemy udział ludzi żyjących na północno-zachodnich rubieżach ówczesnej Rzeczypospolitej w codziennej służbie Bogu i Ojczyźnie.
DZIEŁO POMOCY ŚW. O. PIO
KRS 0000217272
Roman Chwaliszewski
Styczeń-Luty 2014
31
CZYTANIE
SZKOŁA
SŁOWA BOŻEGO
ROZWAŻANIE
TEOLOGIA ZAŚLUBIN W BIBLII
OSOBISTE
SŁUCHANIE
MODLITWA
I DZIELENIE SIĘ
WYBÓR
DZIAŁANIA
Temat spotkania:
„Mężczyzną i niewiastą
stworzył ich”
RDZ 10, 27
w czwartek 20 lutego 2014 r.
po Mszy św. wieczornej
Styczeń-Luty 2014

Podobne dokumenty