Wspomnienia Babci Stasi

Transkrypt

Wspomnienia Babci Stasi
Głębokie
Wilno
Gdańsk
Warszawa

Polska, 1923
Wspomnienia Babci Stasi
Mojej drogiej i kochanej wnuczce Natalii ofiaruję garść wspomnień z mojego życia.
Sopot, 1997 r.
Głębokie
Dzieciństwo na Kresach Wschodnich
1923-1939
Może trochę o moich rodzicach, a waszych dziadkach.
Po 3.5 r. urodził się Tadzio2, mój brat, tak że nie
1
Mama moja pochodziła z Kresów Wschodnich, a tatuś był
byłam sama i mieszkaliśmy w swoim domu. Szkołę
Powszechną ukończyłam w Prozorokach (6 kl.) i zaczęłam
warszawiakiem z ul. Litewskiej. W czasie I wojny
naukę w Gimnazjum Koedukacyjnym w m. Głębokie.
światowej był wachmistrzem w 13 Pułku Ułanów
Mieszkałam u siostry mojej mamy, cioci Ludy
Wilenskich. Z tego tytułu mógł otrzymać po zakończeniu
[Włodarskiej].
wojny tzw. „działkę osadniczą”, tzn. kilka czy też
Miasto Głębokie leżało od naszych Prozorok w
kilkanaście hektarów ziemi, na której się nie znał, więc
odległości 42 km na zachód. Powiatowym miastem była
zrezygnował.
Dzisna, odległa od
Jako weterynarz został
Prozorok o około 30
skierowany do pracy na
km.
Jednak
wschodnich rubieżach
wszystkie urzędy i
II
Rzeczpospolitej
ważniejsze instytucje
Polskiej .
Tam się
znajdowały się w
ożenił i tam przyszłam
Głębokiem,
bo
na świat ja, 8-go maja
położenie
Dzisny
[1923] w Łotyszach,
było na samej granicy
leżących
koło
ze
Związkiem
Bobrowszczyzny,
na
Radzieckim.
północnym wschodzie
Oddzielała nas tylko
ówczesnej
Polski.
rzeka
Dźwina
Mama moja lubiła
Zachodnia.
ziemię i namawiała tatę,
żeby kupić, a że tacie
Na
święta
należała się działka
jeździłam do domu
osadnicza,
więc
pociągiem,
tzw.
postanowili starać się o
torpedą (dwa wagony
taką. Niestety nie było
już wolnej ziemi.
elektryczne);
jeśli
Tyczasem jeden z
przysłali po mnie
Stoją od lewej: Antoni (najstarszy) i Donata (najłlodsza z rodzeństwa)
osadników, późniejszy
konie, to końmi.
Łowczynowscy, Władysław Kozłowski, Władysław Konopacki( mąż
mój ojciec chrzestny [p.
Nawet lubiłam taką
Kazimiery z d.Łowczynowskiej, trzyma synka Czesława), Feliks
Trawiński],
miał
jazdę, gdyż robiliśmy
Włodarski. Siedzą od lewej: Heronima Kozłowska, ???, Ludwika
działkę w Prozorokach,
tzw. „postoje” żeby
Włodarska z d. Łowczynowska. Mała Stasia stoi z przodu.
a chciał wrócić w swoje
konie odpoczęły, a
Głębokie, ok. 1924 r.
strony, do Dobrzynia
my w tym czasie
nad Wisłą. Ponieważ
słuchaliśmy historii,
tatusiowi należała się ziemia za służbę w wojsku, dostał
które ponoć dawniej się zdarzały, jak napady zbójców w
zezwolenie na kupno tej działki, około 18 ha , która
lasach, szczególnie przy „czarnym ruczaju”, z którego
wkrótce została naszą własnością, a rządził nią brat mamy,
konie piły wodę. Na szczęście za moich czasów nic
wuj Antoni [Łowczynowski].
takiego się nie przytrafiło, a wycieczka była przyjemna i
pełna wrażeń.
1
Heronima Kozłowska, z d. Łowczynowska, ur. 30.IX.1900 r. – zm.
13.XII. 1973 r. w Koszalinie. Władysław Kozłowski, ur. 30.III.1895 w
Warszawie – zm. 11.XII.1984 r. w Gdańsku. Pobrali się w 1922 r.
2
Tadeusz Kozłowski, ur. 9.XI.1926 r. w Prozorokach
Przypomniało mi się, jak kiedys jechałam „torpedą,”
która dojeżdżała do stacji Ziabki oddalonej o 5 km od
naszych Prozorok. Z Wilna (do Sannik) jechała wnuczka
p. Litwińskiej. Mama z tą panią wyjechały po nas do
Ziabek, a mój brat chciał koniecznie zabrać mój bagaż i
zawieźć na swoim psie – Rex się wabił. Nie było innej
rady i trzeba było dla świętego spokoju oddać walizkę,
która na szczęście do domu dotarła w całości. A Tadek był
dumny z Rexa, kiedy transport się udał.
Nieraz z tym swoim ulubionym psem miał śmieszne
zdarzenia. Pewnego razu pan Chról – malarz z zawodu,
chciał koniecznie przejechać się na Rexie. Tadek nie miał
nic przeciwko temu, tylko zażądał dla psa wędliny za tą
zabawę. Pan Chról kupił żywność psu, którą ze smakiem
Rex zjadł i kiedy pasażer wsiadał na sanki (akurat była
zima), pies szarpnął mocno, a nasz podróżny, wsród
śmiechu i hałasu został na śniegu, podczas gdy Rex był
daleko i nie dawał się namówić na nieznanego pasażera.
Chciałabym jeszcze wspomnieć, jak oboje z Tadkiem
wieźliśmy na drabiniastym wózku pieczonego indyka z
życzeniami imieninowymi dla wuja Antoniego 13-go
czerwca. Wózek był udekorowany bławatkami i kąkolami.
Prezent ważył, jeśli się nie mylę, okolo 16 kg i trzeba go
było jakos dostarczyć, ale tym razem nie na Rexie, tylko
my oboje odświętnie ubrani, z wyuczonymi wierszykami
tego dokonaliśmy.
  
Nasze miasteczko nie było duże, dosłownie trzy ulice:
Odrodzenia, Dziśnieńska i Kościuszki, na której
mieszkaliśmy pod nr 2. Sąsiedzi byli sympatyczni i mili.
Często urządzaliśmy wycieczki nad jezioro w Kasarowie
lub gdzieś bliżej, na polanki w lesie. Rozścielało się
obrusy na trawie, na których umieszczało się
przygotowane w domu potrawy. Popijało się kwasem
chlebowym, synalko3 i innymi napojami i smacznościami.
Teraz nieraz wspominam roladę zwijaną z konfiturą z
malin i ułożoną na listkach klonowych i półmiskach, co
wyglądało bardzo zachęcająco i apetycznie, a
przygotowane przez moja mamę. Zabierano też tzw.
3
Synalko to rodzaj lemoniady, której nazwa pochodzi od nazwy firmy.
Na majówce, ok. 1938 r.
gramofon lub bez tuby patefon, żeby towarzystwo się
pobawiło – śpiewano i tańczono. Na takie majówki
zbierało się całe towarzystwo z księdzem, organistą,
lekarzem i innymi osobistościami na czele.
Jeszcze chciałam zaznaczyć, że do Wilna kursował z
naszego przystanku kolejowego Polewacze tylko jeden
pociąg: odjazd rano, a powrót wieczorem. Chodziliśmy do
pociągu w Polewaczach na spacery, żeby zobaczyć kto
przyjechał do naszych Prozorok, założonych przez
niejakiego Prokopa Prozora, dawno temu. Był tu kościół
katolicki, cerkiew prawosławna, szkoła powszechna,
poczta, posterunek policji, koszary KOP4, bożnica
żydowska, Kasa Chorych, apteka, Zarząd Gminy, remiza
strażacka z Ochotniczą Strażą Pożarną, sklepy oraz
rzeźnia, gdzie ubijano zwierzęta, a tatuś badał mięso po
uboju. Sklepy były przeważnie żydowskie.
Nasz wujek miał duży sklep spożywczo-galanteryjny,
w którym były wszystkie artykuły potrzebne w kresowym
miasteczku: wędliny, słodycze, kasze, mąka, materiały z
metra, nawet wódka na koncesji p. Gądka, smary, nafta,
itp.
Był też drugi, podobny sklep p. Łowejki, a także
spółdzielnia, w której było bardzo mało towaru.
4
KOP = Korpus Ochrony Pogranicza
Jarmarki odbywały się raz w tygodniu, w
poniedziałki. Zjeżdżali się wtedy z okolicznych wiosek
gospodarze ze swoimi produktami, jak: masło, jaja, kury,
mleko, kasza, mąka, mięso itp. artykuly.
Zapomniałam jeszcze o łaźniach tzw. miejskich,
których były dwie. Jedna, z której czasami i my
korzystaliśmy, należała do p. Hryniewicza. Przeważnie
jednak kąpaliśmy się u pp. Apiecionków, którzy mieszkali
niedaleko naszego miasteczka.
Po takiej kąpieli
częstowano nas kwasem chlebowym, gorącą herbatą, a
także pyszną sałatką z kwaszonych, solonych grzybów ze
śmietaną.
  
W naszej szkole urządzano przedstawienia, zabawy
itp. rozrywki, np. zabawę karnawałową w różnych
kostiumach. Pamiętam, mama uszyła Tadziowi kostium
Stańczyka, w zielono-żółte pasy, z czapką z trzema
dzwonkami, które za każdym ruchem wydawały dźwięki.
Brat mój był bardzo żywy i prędki, wszędzie było go pełno
i trzeba było temperować jego usposobienie. Ja byłam w
kostiumie marynarza. Rodzice nie mieli ze mną kłopotu,
zachowywałam się znośnie.
Kiedyś po takim balu o mały włos, a byśmy ulegli
zaczadzeniu. Zostawiono w domu pewną panią, która u
nas nocowała, a ona chcąc, żeby było cieplej, zamknęła
szyber w piecu, który był opalany węglem.
Pochorowaliśmy się mocno, ale szczęśliwie nic groźnego
nikomu sie nie stało, oprócz wymiotów i bólu głowy.
  
Święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc odbywały się
u nas. Wujkowie i wujenka mając sklep, nie mogli sobie
pozwolić na przygotowania do świąt; byli u nas na kolacji
wigilijnej czy też śniadaniu wielkanocnym. Bywała też
stale rodzina pp. Karwackich – przyjaciele naszej rodziny.
Ich dzieci były w naszym wieku – Halinka i Zbyszek.
Zasiadaliśmy do stołu wszyscy razem z nieodłączną
Michalinką i jej synem Józiuczkiem, jak też z Albertem,
czy też innym pomocnikiem zajmującym się
gospodarstwem.
Stół wielkanocny był zastawiony przez dwa dni.
Obowiązkowo na rogach stały cztery baby drożdżowe;
cztery torty: chlebowy, fasolowy, tzw. napoleon oraz jakiś
inny; mazurki: orzechowy, serowy, makowy; wielki
sernik z kratą na wierzchu; prosię nadziewane z
czerwonym jajem w ryjku; poza tym szynka ozdobiona
goździkami na zawiniętej skórce; głowa świni, też z
kolorowym jajkiem w pysku. Pasztet, schab, kaczka,
indyk lub inny drób musiały być na stole. Na co się miało
ochotę, to się jadło, popijając herbatą czy też kwasem
chlebowym.
Święta Bożego Narodzenia z Wigilią, gdy gwiazdkę
znaleźliśmy na nieboskłonie, zaczynało się od łamania
opłatkiem, z życzeniami i rozwijaniem prezentów, które
nie były tak bogate jak w czasach dzisiejszych. Choinkę
ubieraliśmy z tatusiem, bo mama była zajęta sprawami
ważniejszymi.
Wujek przychodził z orzechami,
pomarańczami i słodyczami, a także ozdóbkami z
czekolady, które trzeba było zawiesić na choince. Na
drugi dzień gościliśmy u pp. Karwackich, zaś trzeci był
przeznaczony na przyjęcie księdza prawosławnego,
zwanego baciuszką, z całą rodziną, gdzie było 7 dzieci, z
których jedna, o imieniu Ksenia, była moją przyjaciółką.
Na Święto Matki razem wyszywałyśmy ukradkiem, koło
cerkwi, serwetki na prezenty naszym mamom. Nawet
jedna z nich zachowała się do dziś.
Po dwóch tygodniach były święta u prawosławnych,
więc szliśmy z rewizytą do pp. Lichniakiewiczów.
Najbardziej nam się podobało dzwonienie dzwonami [w
cerkwi] przez pociąganie za sznury, co trzeba było robić o
godz. 12 w południe.
Nie mogę źle wspominać naszego życia na Kresach
Wschodnich. Ludzie byli szczerzy i dobrzy.
  
Siedem kilometrów od naszych Prozorok, wuj Felek
miał działkę osadniczą w miejscowości Zadarzenie, gdzie
jakiś czas mieszkała babcia z ciocią Donatą5. Nieraz na
wakacje przyjeżdżały dzieci cioci Kazi [Konopackiej] z
Brasławia czy też Widz - Czesiek, Władek i Stefcia, która
5
Donata Korzionok z d. Łowczynowska. Wyszła za mąż za Białorusina
Aloszę i została na Kresach, tzn. nie była wywieziona na Syberię.
była za mała do naszych wypraw, więc zostawała pod
opieką mojej mamy lub cioci Luby. Z Głębokiego
przyjeżdżały dzieci cioci Ludy [Włodarskiej], Tadek i
Jurek. Całą gromadką szliśmy pieszo na skróty do
Zadarzenia, które poznawaliśmy po żurawiu przy
studni.
Nauczono nas, jak postępować, gdyby zabolały
nas nogi. Należało usiaść w rowie na trawie z
nogami do góry, wypić synalko i zjeść słodycze
otrzymane od wuja Antoniego na droge.
Dla babci mieliśmy pudełko „kogucików” od
bólu głowy i tytoń z gilzami do robienia papierosów.
Uciechy było niemało w drodze i na miejscu, u babci
i cioci. Smakowały nam bardzo bliny smażone w
wielkim piecu na długiej patelni, tzn. kij był długi,
do którego była przymocowana patelnia. Były też
inne smaczności, jak sucha litewska kiełbasa czy
miód z ogórkiem prosto z grzędy. Zbieraliśmy też
poziomki, aby był dobry deser po obiedzie, a
najlepsze były zgniecione z cukrem i zalane
mlekiem. Ciocia Donia była dla nas bardzo miła i
starała się dogadzać, jak mogła.
Kiedyś chłopcy urządzili z koryta kajak i
pływali po stawie – nie chcieli mnie zabrać na
przejażdżkę, bo byłam dziewczynką. Postanowiłam
sama popływać na tym kajaku, kiedy ich nie było.
Niestety trwało to bardzo krótko.
Kajak się
przechylił, zanim zdążyłam wiosłem uderzyć o toń
wody, w której się znalazłam wołając o ratunek. Na
szczęście babcia była blisko, przybiegła, chwyciła
jakiś kij, podała mi go i tym sposobem chyba
uratowała mi życie. Chłopców nie było nawet śladu,
żeby mi przyjść z pomocą. W konsekwencji tego
zdarzenia zabroniono kąpać się w stawie wszystkim
dzieciom, ponieważ staw był głęboki, a o
nieszczęście nietrudno.
Wujek Felek miał w Zadarzeniu pasiekę. Nieraz
zabierał mnie na swój rower na ramę i jechaliśmy te
7 km., żeby sprawdzić czy można już trząść miód z
uli. Kiedyś na wakacjach była u nas Halinka
Karwacka. Pojechałyśmy, żeby wujkowi pomóc w
tej pracy. Należało wyjęte ramki z miodem odnosić
do piwnicy, w której stała beczka pożyczona od
sąsiada. Z tych ramek trzeba było najpierw długim nożem
obciąć woskowinę przykrywającą komórki z miodem,
następnie po cztery ramki stawiało się na krzyż w beczce i
Przed domem w Prozorokach, sierpień 1939 r.
Tadek na ganku; Stasia z Halinką Karwacką w ogródku
kręcąc rączką powodowało sie wylewanie miodu z ramek
do beczki. Niestety w tym wypadku nie bardzo nam
wyszło z pomocą. Pszczoły napadły na nas, a my zamiast
spokojnie odnieść ramki do piwnicy, aby się obronić od
pszczółek, uciekałyśmy do domu w popłochu.
Smakował miodzik prosto z ula, ale nie można było
dużo zjeść, chyba z ogórkiem lub kwaśnym jabłkiem i
czarnym razowym chlebem, którego smak czuję do dziś i
nie ma tak dobrego na świecie.
  
Nie żyje już od wielu lat wujek Felek
[Łowczynowski], zmarł w Londynie [1958]. Wuj Antoni
[Łowczynowski] jest pochowany w Szczecinie. (Byłyśmy
z moja mamą, ciocią Kazią i Cześkiem na pogrzebie).
Wuj Kajetan [Łowczynowski] od dwóch lat nie żyje, zmarł
w Londynie [1995]. Ciocia Luda z mężem Feliksem
[Włodarscy] leżą na cmentarzu w Gdańsku Oliwie, gdzie
też jest pochowana pani Gądkowa. Ciocia Kazia z mężem
Władysławem [Konopaccy] i synem Cześkiem „śpią”
spokojnie w Szczecinku, bo Stefcia i Bożenka [córka
Cześka] z mężem Januszem [Kozłowscy] bardzo dbają o
ich groby.
Z rodziny moich rodziców przy życiu został stryj
Felek [Tomczak-Kozlowski, brat Władysława], który
mieszka w Wołominie i obiecał, że nas latem odwiedzi.
szkolnej, jak całe grono nauczycielskie na czele z
dyrektorem, panem Wojakiewiczem.
Do dziś zachowałam niezapomniane wrażenia z obozu
harcerskiego w Horodźcu, majątku hrabiego Platera, koło
miasteczka Łużki, w Zielone Świątki przed wybuchem II
wojny światowej w 1939 r. Mam nawet zdjęcia z tego
obozu (robione przez Krysię Sorokównę), gdzie odwiedził
nas z częścią grona nauczycielskiego sam dyrektor oraz
hrabia Plater z żoną.
W Łużkach odbywała się
uroczystość
poświęcenia
karabinu
maszynowego,
ufundowanego przez tamtejsze społeczeństwo dla Wojska
Ochrony Pogranicza. Na tą niezapomnianą uroczystość
maszerowałyśmy chyba ze 2 km w słońcu grzejącym
niemiłosiernie, ale dumne i szczęśliwe, ponieważ
czułyśmy się potrzebne.
  
Czas leci teraz bardzo szybko. Zaczęłam pisać w
jesieni mego życia. Wracam do lat trzydziestych, kiedy to
zaczęłam się uczyć w Gimnazjum w Głębokiem.
Należałam do ZHP6, PCK7 i Sodalicji Mariańskiej8.
Naszym prefektem był ks. Kazimierz Mirynowski.
Lubiłam spotkania, które się odbywały na plebanii.
Urządzano „mikołajki,” zabawy, przedstawienia, a także
obozy harcerskie. Opiekunką ZHP w naszej szkole była
pani Halina Kukowiczówna, bardzo oddana młodzieży
6
ZHP = Związek Harcerstwa Polskiego
PCK = Polski Czerwony Krzyż
Sodalicja Mariańska = organizacja katolicka propagująca kult maryjny.
Od przełomu XIX i XX wieku zaczęła oddziaływać na życie społeczne.
7
8
W Gimnazjum w Głębokiem; Stasia w dolnym rzędzie, druga z
prawej
W szkole były urządzane zabawy, przedstawienia i
tym podobne rozrywki.
Zdolni uczniowie układali
piosenki dla lubianych nauczycieli. Np. ks. prefekt
otrzymał piękne tango, ponieważ lubił potańczyć z
uczennicami. Matematyk stale chodził w kapeluszu, więc
otrzymał piosenkę na melodię „Miałeś chamie złoty róg,”
a słowa:
„Masz pan piękny kapelusz,
przy nim piórko pawie, czy też strusie prawie,
jakże Ci w nim pięknie jest.”
Jednym słowem bawiliśmy się świetnie i nawet teraz
wspominam te czasy z czułością i tęsknotą, że już nie
wrócą.
Wywózka na Syberię
1940-1946
Wojna przekreśliła wszystko, cośmy kochali. Nie
zapomnę nigdy dnia 17.IX.1939 r., kiedy to ze Wschodu
wkroczyli najeźdźcy.
Z czołgów zastrzelili dwóch
chłopców z POW9, którzy chcieli bronić Ojczyzny, jak ich
uczono. Życie oddali za Nią i za nas. Cóż za odwaga!
Wątpię, czy dzisiaj ktoś z mlodych tak by postąpił.
  
Nie ominęła i mnie tragedia. 10.II.1940 r. zostałam
zabrana ze szkoły na transport do ZSRR. Przyjechał
NKWD10-zista do szkoły z kłamliwa informacją, że moi
rodzice są chorzy i chcą, żebym przyjechała. Nie
wierzyłam i gdy mu to powiedziałam odrzekł , że ja nie
mogę wiedzieć, co się przez noc mogło zdarzyć. Przez
całe miasto wieźli mnie jak przestępcę pod karabinem,
który miał nałożony bagnet. Byłam dumna, że jestem
strzeżona jak ktoś ważny, coś znaczący dla dwóch
bolszewików z NKWD-zistą na czele.
Zawieziono mnie na placówkę, gdzie było dużo ludzi
przeznaczonych na zsyłkę.
Mróz -40°C, a ja w
sznurowanych bucikach i wełnianych skarpetkach oraz
krótkim kożuszku. Jakas pani ofiarowała mi wielkie
wojłoki, które włożyłam na buciki. Po pewnym czasie
ciocia [Luda] przyniosła moją pościel, płaszcz i prowiant,
który był przeznaczony dla wujka do Buska, gdzie był w
niewoli. Nie pozwolono mi nawet pożegnać się z ciocią.
Załadowano nas na sanie i zawieziono do Podświla
oddalonego o 21 km, gdzie był punkt zborny. Moim
towarzyszem tej okropnej podróży był więzień z
Berezwecza z żoną, która przyjechała w odwiedziny,
zostawiając dzieci w domu same. Rodziców dołączono do
dzieci dopiero w Ziabkach, gdzie nas rozładowano. Chyba
nie zapomnę nigdy zapachu tego człowieka, przepoconego
i straszliwie głodnego. Co miałam z żywności od cioci,
oddałam tym ludziom, ponieważ nie dali im nawet tego, co
przyniosła ze swego domu [żona]. To było straszne i w
dodatku jazda w 40°C mrozie przez kilka godzin.
Niektórzy biegli za furmankami, żeby się rozgrzać. Ja
niestety nie mogłam, bo wojłoki były duże. Nie mogłam
9
POW = Polska Organizacja Wojskowa (tajna organizacja wojskowa
założona w 1914 r. w Warszawie z inicjatywy Piłsudskiego)
10
NKWD (z rosyjskiego) = Narodnyj Komitet Wnutrjennoj Diejatielnosti
(Ministerstwo Spraw Wewnętrznych)
iść, zmuszona siedzieć jak mumia z przemarzniętymi
rękami, które nie mogły utrzymać nawet mojej walizeczki.
W Ziabkach, stacji położonej 5 km od naszych
Prozorok, był tzw. punkt zborny, gdzie do bydlęcych
wagonów ładowano przesiedleńców, to znaczy nas.
Wagon nr 13 był przeznaczony dla nas. Byli tam moi
rodzice z bratem oraz prawie wszyscy znajomi.
Ucieszyłam się, bo poczułam, że jestem w domu ze
swoimi. Każdy chciał mnie częstować smakołykami i
miodem, swieżym chlebem, wędlinami itp. dobrymi
rzeczami.
Wagony towarowe byly zamykane, okna drutem
zakratowane i to kolczastym. Raz na dobę wypuszczano
nas na parę minut, żeby się załatwić – coś okropnego, bo
akurat wtedy się nie chciało. Potem zrobiono tymczasowy
ustęp zawieszony kocami, tak że przyzwyczailiśmy się
ostatecznie do takich „wygód”. Wieziono nas na wschód,
nawet mijaliśmy nasze Prozoroki. W oddali widać było
pana Wasilewskiego z Zamachowa, jak znaczył krzyżem
świętym, żegnając nasz transport.
Na środku wagonu stał żelazny piecyk. Po obu
stronach deski, tzw. prycze do siedzenia lub leżenia, bo o
chodzeniu nie było mowy.
Jechaliśmy ok. dwóch
tygodni, zatrzymując się na bocznych torach po kilka
godzin. Dawali gorącą wodę i jakąś zupę, tak że nie
można było umrzeć. W naszym wagonie jechało dwóch
starszych panów, nieznanych mi; byli braćmi. Jeden z
nich zginął w drodze, przy wypuszczaniu na swieże
powietrze. Nikogo to nie obchodziło. Dojechaliśmy do
stacji Kotłas, gdzie przeładowano nas na sanie i 50 km po
rzece Dźwinie Północnej dowieziono do posiołka
Dziabryno.
Zakwaterowano nas w barakach z desek, między
którymi były trociny, które miały zabezpieczyć przed
zimnem. Na 8 rodzin (31 osób) mieliśmy dwie płyty do
ogrzewania i gotowania. Pamiętam wszystkich dokładnie,
bo to było jak w rodzinie. Do dnia dzisiejszego, kiedy się
spotkamy, czujemy się sobie bliscy jak krewni.
Zaraz na drugi dzień podzielono nas na tych, ktorzy
mieli isc do pracy i tych, co do szkoły. Mężczyzn i
młode kobiety zawieziono do lasów do ścinania drzew .
Wiosną płynęło rzeką mnóstwo bali powiązanych w
tratwy, które parostatki ciągnęły do Archangielska.
Inni piłowali i rąbali drewno na tak zwane „szestaki,”
którymi opalano statki. Każdemu znaleźli zajęcie, czy kto
chciał, czy nie. Kto nie chciał pracować, tego zamykali
w areszcie, postraszyli i wypuścili, ale pracować musiał.
„Komary” – przed barakiem w Dziabrynie, lato 1940 r.
Ja, Tadek, Irka Gądkówna, Marysia Wasilewska i
jeszcze kilkoro dzieci, zaczęliśmy chodzić do szkoły w
Krasnoborsku. Płynęliśmy łodziami do wyspy, przez którą
należało przejść dość dużą odległość i przesiąść się na inną
łódź z Krasnoborska, która dowoziła nas na drugi brzeg
rzeki Dźwiny Północnej, gdzie była szkoła. Kiedy jednak
rzeka zamarzała, należało przez kilka dni zamieszkać u
kogoś, zanim rzeka całkiem zamarznie – mówiło się
„stanie”.
Takiego właśnie dnia miałam zamieszkać u pewnej
„babuszki”. Niosłam swoje książki i inne potrzebne
drobiazgi w tak zwanej korbuszce. Kiedy wsiadałam do
łodzi, lód się załamał i ja do ramion wpadłam do wody,
trzymając jednak mocno swój majątek. Przewoźnik
wyciągnął mnie bosakiem za palto do łodzi i popłynęliśmy
do Krasnoborska.
Ubranie na mnie było zupełnie
zamarznięte zanim dotarłam do stancji, gdzie miałam
zamieszkać. Babuszka ubrała mnie w coś suchego,
wsadziła na piec, napoiła herbatą z malinami i nawet nie
chorowałam. Mama moja była o mnie tak niespokojna, że
nastepną łodzią była w Krasnoborsku. Nie pamiętam, co
było dalej, zdaje mi się, że zostałam u „babuszki”, bo w
barakach było nie za ciepło.
Jakiś czas chodziłam do szkoły, a moje koleżanki
pracowały przy piłowaniu drewna, a w lecie przy spławie.
Pracujący otrzymywali na kartki 400g chleba, a reszta
miała mniejsze porcje. Zazdrościłam moim koleżankom,
że mogą pracować, a ja muszę chodzić do szkoły. To
trwało jakiś czas, aż do mojej choroby.
Zaziębiłam się i rozchorowałam na dobre. Tutejsza
lekarka nie rozpoznała, na co jestem chora. Podobno
byłam nieprzytomna i miałam wysoką temperaturę. Na
szczęście przez nasz posiołek przechodził lekarz-żydek,
który po zbadaniu mnie orzekł, że to jest zapalenie
miedniczek nerkowych. Leków nie było, więc kazał pić
napar z liści borówek czy też czarnych jagód. I jakoś
wyszłam cało z tego kłopotu, którego narobłam swoim
rodzicom.
Uparłam się, że będę pracowała, bo i chleba będzie
więcej i będę w towarzystwie młodych ludzi. Kiedy rzeka
ruszyła, spławialiśmy wielkie bale wiążąc je w tratwy,
które parostatek zabierał do Archangielska. Było tutaj
nawet wesoło. Śpiewaliśmy piosenki układane przez jedną
ze starszych dziewcząt, np.:
„Hej tam na Sybirze na północ daleko,
mieszkają Polacy nad tą Dźwiną rzeką.
Tutaj nas przywieźli, abyśmy wymarli
albo się też naszej polskości wyparli.
Dziabryno, Dziabryno, gorsześ jak więzienie.
Z więzienia wyjść możesz, z Dziabryna broń Boże.”
Praca w Dziabrynie, 1940 lub 1941 r.
  
Pisałam listy do koleżanek w Głębokiem, w których
opisywałam wszystko, co się u nas działo. Między innymi
wierszyki i piosenki były tematem w listach. Cenzura
jednak nie spała, przejmowała moje listy i pewnego
pieknego dnia przyjechali po mnie i zabrali jako
kontrrewolucjonistkę i wroga narodu sowieckiego. Nie
pozwolono mi nawet pożegnać sie z rodziną. Barak był
cały przewrócony do góry nogami – rewizja, w wyniku
której zabrano zdjęcia, książeczki do nabożeństwa,
pamiętniki. Na każdej kartce musiałam się własnoręcznie
podpisać. Byłam tym tak zmęczona, że mi się żyć nie
chciało.
W celi krasnoborskiego aresztu przenocowałam i na
drugi dzień płynęłam statkiem w stronę Kotłasu z moim
przyszłym śledczym. Zdaje mi się, że miał nazwisko
Iskusow lub Ipatow. Żemczugow był komendantem obozu
w Dziabrynie, Szachow zastępcą, a Iskusow lub Ipatow
był najmłodszy rangą.
Jak tylko odpłynęliśmy od
Krasnoborska, mój śledczy w cywilu kazał mi siedzieć w
kajucie, tak żeby mnie mógł widzieć przez okno, bo sam
chciał być na powietrzu i słońcu. Ja zaś złośliwie
chowałam się za okno, a on musiał pukać, żebym się
pokazała, ponieważ był za mnie odpowiedzialny i musiał
mnie do kotłaskiego więzienia dostarczyć zdrową i całą.
Wsadzono mnie do celi, w której znajdowały się
kobiety za różne przewinienia, z różnych paragrafów.
Drzwi się za mna zatrzasnęły, a jakaś kobieta rozebrana do
biustonosza coś śpiewała, pochyląjąc się przede mną.
Wybuchłam płaczem, widząc wiekszość rozebranych na
tle parującego tzw. “kipiatku” z dwóch kotłów. Doszła do
mnie starsza kobieta (o nazwisku Chodkiewicz, Fiokła
Stiepanowna) i przytulając mnie do siebie pocieszala, że
się przyzwyczaję. Nie miałam nawet miejsca, żeby się na
noc położyć. Wtedy też F. Stiepanowna zabrała mnie do
siebie pod łóżko, gdzie spałyśmy obie, aż mnie
przeniesiono do celi 58 dla politycznych.
Nocami zabierano mnie na przesłuchania, pytajac
stale o to samo, tzn. dlaczego pisałam takie listy.
Tłumaczyłam, że pisałam tylko prawdę, bo nie
wiedziałam, że to jest przestępstwem. Mowiłam, że u nas
w Polsce można było pisać, co się chciało.
Będąc w tej pierwszej celi, mogłam zgłaszać się do
sprzątania innych cel, gdy więźniowie mieli kąpiel w tzw.
“bani”. Chętnie się zgłaszałam, do pewnego czasu.
Kiedyś zapytano, kto umie szyć na maszynie, a że
chodziło o obszywanie prześcieradeł, więc się
zdecydowałam na tę pracę. Niestety, długo to nie trwało,
kazano mi zakończyć to co zaczęłam, ponieważ byłam
więźniem politycznym, a takich nie można zatrudniać.
Przeniesiono mnie do celi nr 58, z której można było tylko
chodzić na tzw. spacer (progołka). Tutaj też nie było za
luźno, ale spałam na jednym łóżku z pewną kobietą, która
też mnie przygarnęła do siebie. Jej przestępstwem było to,
że jechała bez przepustki do Leningradu, gdzie był jej mąż.
Tutaj była zupełnie inna atmosfera - opowiadano o
wszystkim. W tej celi dowiedziałam się, że moi rodzice
nie mieszkają już w Dziabrynie, a są w kołchozie
“Pobiedziciel”, gdyż my Polacy mamy amnestię i możemy
wybrać dowolne miejsce zamieszkania. Rodzice czekali
na zwolnienie mnie, ale jakoś się przeciągało.
Otrzymałam też niedługo zawiadomienie, że śledztwo jest
zakończone i grozi mi kara od 5 lat w górę i sprawa ma
być sądzona zaocznie, tzn. bez mojej obecności jako
kontrrewolucjonistki.
Czekałam długo na jakieś
wiadomości, ale bez skutku.
Wiem, że więziona byłam 7 miesięcy i 3 dni, ale w
żaden sposób nie pamiętam dokładnej daty, kedy mnie
zabrali. Było bardzo ciepło, kiedy przyjechali po mnie nad
rzekę, gdzie na łodziach równałyśmy długie bale
bosakami, żeby powiązać je w tratwy. Prawdopodobnie
był to miesiąc czerwiec lub lipiec.
  
Wreszcie doczekaliśmy się amnestii. Była sroga
zima, może miesiac luty. Kazano mi zabrać swoje rzeczy i
oznajmiono, że mogę udać się, dokąd chcę – jestem wolna
na podstawie amnestii. Takich jak ja zebrała się spora
grupka, ale z dziewcząt tylko nas dwie. Tą drugą była
Józka Iwaczkówna z kilkumiesięcznym dzieckiem na ręku,
które urodziło się w więzieniu. Nazwała go Jurkiem. Nie
siedziałyśmy razem, ponieważ traktowano nas, że bylyśmy
w “jednej sprawie”. Własciwie Józki nie znałam bliżej,
chociaż wiedziałam, że piosenki i wierszyki były jej
produkcji, ale ona była starsza ode mnie.
Leninem i Stalinem. Zostałam kierownikiem zlewni
Teraz też poradziła mi, żebym powiedziała, że chcę
mleka w Aleksiejewce. Nie pracowałam długo, ponieważ
jechać do rodziców, którzy wyjeżdżają na Barnaułmieliśmy możność wyjazdu do Polski.
Na drogę
Buzułuk i wtedy otrzymamy większy przydział żywności
otrzymałam od moich władz z Krasnoborska głowę
w postaci suszonej ryby i chleba. Rzeczywiście to się
żółtego sera, wyprodukowanego przez naszą mleczarnię.
udało, tylko nie wiedziałyśmy, jak się dostać do moich
Byliśmy bardzo szczęśliwi, że już wreszcie po
rodziców. W biurze poselskim dowiedziałyśmy się, że
czterech latach wracamy do Polski, ale niestety,
moja mama dość często zapytuje, czy mnie już zwolniono,
zatrzymano nas pod Charkowem na kolejne dwa lata.
bo wiedziala, ze amnestia już obowiazuje, wiec muszę na
Pracowałam tam w cegielni w Prykołotnym [Prikołotnoje]
nią czekać. Tak też się stało. Mama przyjechała z
jako magazynier, trochę w mleczarni, aż wreszcie
kołchozu z sianem, a wiozła do kołchozu na karmę dla
rzeczywiście doczekaliśmy się wyjazdu do Polski. Był to
zwierząt makuchy. Zabrała też Józkę z dzieckiem do nas,
czerwiec 1946 r.
żeby trochę nabrała sił. Byłyśmy za bardzo wymęczone,
żeby iść całą drogę pieszo.
Koń
musiał
ciagnąć
makuchy,
a
my
się
zmieniałyśmy co kawałek.
Tylko mama twardo szła
pieszo, uważając że jest
mocniejsza od nas, po tym
naszym „siedzeniu”.
Po pewnym czasie
Józka z Jurkiem została
zawieziona do Poselstwa w
Kotłasie i tam nimi miały
się
zaopiekować nasze
władze. Niestety, po moim
uwolnieniu nie mogliśmy
się dostać na transporty do
Buzułuku czy też Barnaułu.
Nie było innej rady jak
zabrać się do pracy w
kołchozie
“Pobiedziciel,”
wieś Aleksiejewka.
Ja
przyjmowałam mleko od
dojarek i wydawałam paszę
dla zwierząt kołchoźnych.
Po pewnym czasie zostałam
pracownikiem mleczarni, z
której wysłano mnie na
„kurs mistrzowski masła i
Pogrzeb babci Łowczynowskiej na Syberii, 1940 r.
sera”
do
Chołmogoru,
niedaleko
Archangielska.
Mam nawet świadectwo
ukończenia
kursu,
z
Powrót do Polski
1946
Jechaliśmy przez Lwów, Przemyśl, Tarnów, Opole i
Szczecin, w którym pozostali [tzn. wysiedli] tylko Żydzi,
bo reszta chciała być bardziej w środku, a nie na
rubieżach naszej Ojczyzny. Z Piły na własną rękę
pojechaliśmy do Szczecinka, w którego okolicy
zamieszkali wujostwo Konopaccy (ciocia Kazia, siostra
mojej mamy z rodziną). Zatrzymaliśmy się w PUR11
Szczecinek. Tatuś otrzymał pracę w PNZ12 Szczecinek13.
Ja zaś i mój brat rozpoczęliśmy naukę – ja w Sopocie14, a
Tadek w Gdyni. Po zdaniu matury postanowiłam
pracować w PNZ Nowy Dwór koło Szczecinka.
W tym czasie nasi rodzice mieszkali w Bobolicach.
Tatuś organizował Lecznicę dla Zwierząt, a ja po roku
pracy w Nowym Dworze otrzymałam pracę w
Nadleśnictwie Bobolice, gdzie pracowałam 3,5 roku.
Na ganku przed lecznicą, Bobolice ok. 1949 r.
Stefcia [Konopacka] i Stasia, 1946 r.
Liga Kobiet, Bobolice ok. 1950 r.
Heronima Kozłowska stoi druga od lewej .
11
PUR = Państwowy Urząd Repatriacyjny
PNZ = Państwowe Nieruchomosci Ziemskie, instytucja, która
przejmowała majątki
13
Władysław Kozłowski pracował w miejscowości Turowo, mieszkali
z żoną w tamtejszym pałacu.
14
Stanisława Kozłowska ukończyła Żeńskie Gimnazjum Stopnia
Licealnego w Sopocie, obecnie I LO im. Marii Skłodowskiej-Curie.
12
W międzyczasie wyszłam za mąż [za Stanisława
Skibę], urodziłam 3 dzieci, którymi trzeba było się zająć.
Rodzinka się powiększyła. Dzieci rosły, trzeba było
pomyśleć o ich kształceniu. Ponieważ uczyły się dobrze,
trzeba było umożliwić im [dalszą] naukę. Trzymanie na
tzw. stancjach i w internatach nie bardzo nam
odpowiadało. Przeprowadziliśmy się wiec do Sopotu,
gdzie zamieszkaliśmy i podjęliśmy pracę oboje z mężem w
PSS15 “Społem”.
  
Od 1982 r. jesteśmy na emeryturze.
Dzieci
pokończyły szkoły, studia i usamodzielniły się. Mamy 12
wnuków, z których mamy nadzieję doczekać się
porządnych i uczciwych Polaków.
Stanisława i Stanisław, ok. 1950 r.
15
Córki: Lidia (ur. 31.VIII.1950 r.)
r.)
i Melania
(ur. 10.XII.1951
PSS = Powszechna
Spółdzielnia
Spożywców
Syn Zdzisław (ur. 18.X.1954 r.)
Na plaży w Sopocie, 2002 r.

Podobne dokumenty