Mróz zniszczył jabłonie
Transkrypt
Mróz zniszczył jabłonie
ROLNICTWO Historia jednego gospodarstwa 4 W gospodarstwie u Romualda Kowalskiego w Pawłowicach był już niejeden gość. Jego oborę oglądali: Holendrzy, Niemcy, Amerykanie, a nawet Chińczycy. Wtedy, przed laty, była jedną z najnowocześniejszych, a pan Romuald otrzymał tytuł młodzieżowego wicemistrza produkcji mleka w kraju. Za te osiągnięcia odbierał talony - a to na tarpana, a to na samochód osobowy, potem na ciągnik. Takie to były czasy. Ale początki wcale nie były łatwe. Mama pana Romualda Barbara Kowalska wspomina, jak jej rodzice zaczynali gospodarowanie na półtora hektara swojego i kilku dzierżawionych. W latach 60. dokupowali ziemię, powiększali dzierżawę, a później przepisali ją córce i zięciowi. I pani Barbara z mężem pomnażała dobytek. A zarabiali na czym się dało - na hodowli, mleku, na uprawach cebuli. W 1986 roku gospodarstwo przejął od nich syn. Dwa lata później ożenił się i do dziś już razem z żoną Iwoną prowadzą całość. W międzyczasie rodzice wybudowali nowy dom, chlewnię, oborę, dokupili sprzęt. Postawili na hodowlę bydła i produkcję mleka. Trzody chlewnej też zawsze trochę mieli, ale syn ma świń dużo więcej. Rocznie odchowuje około 200 tuczników. Pan Romuald mówi, że hodowla trzody chlewnej nie jest teraz zbyt opłacalna. Za kilogram tucznika ostatnio płacono 2,90 zł. To zaledwie tyle, żeby pokryć koszty. Ale pamięta lata, gdy dostawał za kilogram o ponad złotówkę więcej. Dziś lepiej wychodzi się na mleku. Jednak pracy z tą produkcją jest znacznie więcej. W gospodarstwie Romualda Kowalskiego jest 45 sztuk bydła, w tym 28 dojnych krów. Dwa razy dziennie, przez kilka godzin, trzeba być w oborze. A potem są jeszcze prace porządkowe - a to malowanie obory, a to przegląd dojarek, a to mycie okien. Trudno wygospodarować czas na urlop. Ostatnio na urlopie pan Romuald był z żoną trzy lata temu, i to tylko parę dni. - Najbardziej brakuje mi teścia mówi pani Iwona - Zawsze był w gospodarstwie, znał się na wszystkim, pomagał w hodowli. Niestety, odszedł na zawsze. Babcia Barbara pomaga w domu, Państwo Kowalscy zgodzili się na zdjęcie tuż przy wejściu do obory. Razem z nimi stanęły trzy obecne w domu córki. gotuje, prasuje, zostaje z dziećmi. Bo państwo Kowalscy mają czwórkę pociech. Dziś najstarsza córka ma 18 lat, syn 16, a dwie młodsze dziewczynki 13 i 9. Wszyscy już pomagają rodzicom, ale samych nie zostawia się ich w domu. Za duża odpowiedzialność. Pan Romuald opowiada o swoich planach inwestycyjnych. W gospo- Mróz zniszczył jabłonie Dwie mroźne noce sprawiły, że zmarzły drzewa w sadzie w Brylewie. Przy gruncie było wówczas minus siedem stopni. A to jest temperatura, która sprawia, że zawiązane już kwiaty i owoce spadają z drzew. Najbardziej zmartwiony jest ogrodnik Marek Dudka. Sad w Brylewie ma ponad 50 lat. Na 26 hektarach rosną głównie jabłonie, ale jest też trochę śliw, brzoskwiń, wiśni. Jabłoniowy sad był już kilkakrotnie odnowiony. Dziś najstarsze drzewo ma około 20 lat, ale jest bardzo dużo o wiele młodszych. W brylewskim sadzie znajdzie się niemal wszystkie odmiany jabłek. Są jabłka lobo, delikates, spartan, champion, ligol, idearet, cortland, jonagoret i wiele innych. - W dobrych latach sad daje firmie zyski - mówi Jan Szkudlarczyk, wiceprezes OHZ Garzyn. - W tym roku, niestety, jabłek będzie mało. Mówiąc szczerze, w tej produkcji nie tylko o zyski chodzi. Jabłonie to także wizytówka zakładu. Produkujemy bowiem owoce najwyższej jako- ści, po który przyjeżdżają do nas konsumenci nie tylko z najbliższego terenu. O naszych jabłkach mówi się w regionie, a bywały czasy, że wysyłaliśmy je nawet za granice. Majowy mróz ściął niemal 90 proc. rozkwitniętych już drzew. Ogrodnicy przed kilkoma dniami obeszli całą plantację i stwierdzili, że owoców niektórych odmian nie będzie w ogóle. Zupełnie wymarzły na przykład championy. Będzie trochę lobo, idareta, trochę rubina i glostera, ale to i tak w niewielkich ilościach. W minionych latach z sadu w Brylewie zbierano około 700 ton, w tym roku nie urośnie więcej niż 100 ton. - To bardzo zła wiadomość mówi Marek Dudka, główny ogrodnik. - Pracowaliśmy jak zaw- sze. Były zimowe i wiosenne cięcia, były opryski, były nowe nasadzenia, a tymczasem zbiorów będzie jak na lekarstwo. Takiej straty spowodowanej mrozem nie notowano od lat. Najstarsi pracownicy mówią, że ostatnio tak mocno sad wymarzł trzydzieści lat temu. Pan Marek tu, w Brylewie, uczył się zawodu. Tutaj odbywał staż, a teraz od sześciu lat jest głównym ogrodnikiem. Po raz pierwszy mówi o takiej klęsce. Oczywiście drzewa nie znikną i sad będzie istniał dalej, ale zbiory z tego roku są prawie stracone. Dlatego coraz częściej dyskutuje się w Garzynie o założeniu deszczowni, która w razie mrozu ratowałaby owoce drzew. Okazuje się, że woda i wiatr potrafią zmyć mróz z kwiatów drzew. Prawdopodobnie taka inwestycja bardzo by się opłaciła, tym bardziej że w lecie można by też nawadniać plantację. Na razie w Brylewie urządzono przechowalnię owoców z prawdziwego zdarzenia. Powstała ona w budynku, który pracownicy postawili w 1987 roku. Teraz odpowiednio go wyremontowano i wyposażono. Wkrótce powstanie tam też zaplecze socjalne dla pracowników. W zimie ogrodnictwo zatrudnia bowiem 4 osoby, ale w czasie zbiorów dodatkowo 20 pań. Pomieszczenie socjalne bardzo by się więc przydało. W sadzie w Brylewie ogrodnicy sami robią szczepy drzew. Uprawiają też ozdobne odmiany jabłoni i wiśni. Warto po nie jesienią przyjechać. No i po jabłka, których przecież na początku sezonu nie zabraknie. darstwie właściwie co roku trzeba coś zrobić. Ostatnio wykładał kostką podwórze, remontował dom, wstawił plastikowe okna. Teraz myśli o kupnie nowego ciągnika, wymianie chłodni, postawieniu wiaty w ogrodzie. Wszystko jednak po kolei. - Gospodartwo jest spore - dodaje. - Mamy ponad 22 hektary ziemi. Uprawiamy buraki, kukurydzę, lucernę, zboże. Ale i tak trzeba paszy dokupić. Dla krów kupujemy właściwie wszystko. I wyjaśnia, że każda inwestycja wymaga zaplanowania. Prawdopodobnie rozpocznie od chłodni, ale gdy finanse pozwolą będzie i ciągnik. Średnio w roku każda krowa w gospodarstwie pana Romualda daje około 7600 litrów mleka. Dziennie od każdej odstawia się 600-700 litrów . Na ten wynik pracują w rodzinie wszyscy. HALINA SIECIŃSKA Pod koniec kwietnia na stawie w Luboni odbyły się Otwarte Zawody Wędkarskie. W wędkowaniu udział wzięły 24 osoby. Najwięcej ryb, bo 6,8 kg złowił Paweł Gubański (na zdjęciu) i to on zdobył puchar ufundowany przez sołtysa i Radę Sołecką. Po zawodach uczestnicy bawili się przy ognisku.