Trzynaście

Transkrypt

Trzynaście
Trzynaście
Autorstwa ©Reedena Landsheya
Rozdział IV
Zapowiedź problemów
- Dzie… e…eeeeń dobry wszystkim.
Ziewając szeroko, kobieta zamknęła za sobą drzwi i rozglądnęła się po wnętrzu
podpuchniętymi oczami. Rozległe pomieszczenie tonęło w półmroku – na zewnątrz dopiero
zaczynało świtać, nie wspominając już o tym, że na ulicach nie minęła po drodze żywego
ducha. Gdy tylko postąpiła kilka kroków naprzód, jej nos od razu uderzyła ostra mieszanka
zapachów suszonych ziół i kwiatów, podwieszonych w bukietach tuż przy suficie. W końcu się
do nich przyzwyczaiła, ale przez pierwsze dni musiała co chwilę wychodzić, by zaczerpnąć
świeżego powietrza.
Przeczesując z roztargnieniem palcami rude włosy będące w stanie kompletnego nieładu,
dziewczyna nasunęła głębiej na nos okulary i wysilając wzrok, zaczęła szukać wzrokiem swojej
współpracowniczki. Ponieważ jej umysł wciąż znajdował się w łóżku, zajęło jej to
zdecydowanie dłużej niż powinno, ale w końcu się udało – wysoka, smukła sylwetka stała w
bezruchu przy jednym ze stołów znajdujących się w głębi pomieszczenia i najwyraźniej w coś
się wpatrywała. Podchodząc bliżej, kobieta zauważyła na blacie doniczkę z nieznaną jej rośliną.
- Mmmh… - mruknęła, stając obok swojej współpracowniczki i przecierając dłonią zaspane
oczy. - Czy mogę się w końcu dowiedzieć, co było powodem, dla którego chciałaś mnie widzieć
tu tak wcześnie…?
Anthrenka, niebiesko - czarna hybryda o wężowatym ciele, pokrytym na grzbiecie,
ramionach i smoczym pysku sierścią, a od spodu grubą łuską, uniosła palec w uciszającym
geście. Długa, czarna grzywa na jej rogatym łbie poruszyła się lekko, gdy nim pokręciła, a złote
ślepia spojrzały na dziewczynę z dezaprobatą.
- Przecież mówiłam ci kilka dni temu, że dziś jest dzień rozkwitnięcia rycarivy – wyszeptała,
przesuwając się nieco w bok, by kobieta mogła stanąć obok niej. Samica sprawiała wrażenie
ogromnie poekscytowanej, czego nie można było powiedzieć o jej współpracowniczce, która
bez większego przekonania przyglądała się kolczastej, dziwnie poskręcanej roślinie o
ciemnozielonych łodygach i pomarańczowych liściach. Wzdrygnęła się, zauważając jak duży,
rdzawoczerwony pąk porusza się lekko, jakby coś żywego chciało się z niego wydostać.
- Pyłek z jej kwiatu jest jednym z najcenniejszych składników eliksirów w całym Loyrandzie,
a także poza nim – powiedziała cicho Tora, pieszczotliwie gładząc doniczkę palcami. –
Oczywiście uwarzenie ich zajmuje prawie pół roku i może tego dokonać tylko naprawdę
uzdolniony alchemik… Mówi się nawet, że w odpowiednich łapach, czy też rękach może on
przywrócić życie… Bądź też je odebrać. Oczywiście płatki kwiatu też nadają siły wielu
eliksirom…
Chezz wyprostowała się ze skupieniem, nagle zapominając o śnie. Choć nie dała po sobie
tego poznać, słowa Anthrenki głęboko ugodziły jej alchemiczną dumę – w końcu ich sklep z
ziołami i miksturami(tu dziewczyna w myślach nałożyła na „mikstury” szczególny nacisk) znany
1
był na całe Loncorn i kilka sąsiednich krajów. Jeśli więc gdzieś miał powstać eliksir bazujący na
rycarivie, to właśnie tutaj.
- Jestem pewna, że podołam temu bez większego kłopotu – powiedziała, a w jej głosie
dało się wyczuć odrobinę wyniosłości. – Przecież nasz sklep jest jednym z…
Kolejny uciszający gest łapy Anthrenki strącił okulary z nosa Chezz, przerywając dumny
wywód i zastępując go wymrukiwanymi pod nosem przekleństwami. Gdy dziewczyna znów się
wyprostowała, pąk zdążył już niemalże całkowicie się rozchylić.
- Och… - wyrwało się jej mimowolnie. Płatki rycarivy miały jaskrawą, pomarańczowo –
rdzawą barwę i mieniły się lekko w półmroku pomieszczenia, zaś pręciki w jego środku
obsypane były szmaragdowym pyłkiem. Do nosów Chezz i Tory niemalże od razu dotarł
intensywny, drażniący zapach.
Wykonując kilka skomplikowanych ruchów łapą nad rośliną, Anthrenka wyszeptała słowa
zaklęcia w Pradawnej Mowie. Powietrze wokół kwiatu na chwilę zaiskrzyło się, po czym znów
stało się przeźroczyste.
- Zaklęcie zabezpieczające – wyjaśniła, uchwyciwszy pytające pytanie dziewczyny. – Dzięki
temu nie zwiędnie tak szybko i nabierze dodatkowej mocy.
Chezz skinęła jedynie w odpowiedzi głową, mruknęła coś pod nosem, po czym z lekkim
zawodem odwróciła się od stołu i ruszyła w stronę swojego warsztatu pracy, witając niemalże
z radością wysokie regały zastawione setkami flakoników o przeróżnej zawartości. Ogromny
kociołek, stojący obok osmalonego i wyszczerbionego przez niezliczone eksplozje i żrące
substancje stołu, bulgotał cicho pod wpływem magicznego ognia, zaś dziwne urządzenie,
zbudowane z drewna, metalu i skórzanych pasków stało obok, miarowo mieszało jego
zawartość ogromną łyżką. Uśmiechając się do siebie, kobieta poprawiła okulary na nosie i
chwytając księgę z sąsiedniej półki rozłożyła ją na stole, zaczęła czegoś w niej szukać.
- Pop znów w terenie? – zapytała Tora, która sunąc cicho po drewnianej podłodze
zatrzymała się przy kociołku i zajrzała do środka, najwidoczniej badając konsystencję
znajdującego się w nim eliksiru.
- Niestety tak, w dodatku już od kilku dni – mruknęła ze zniechęceniem Chezz, wodząc
palcem po kolejnych linijkach tekstu. Nigdy nie lubiła, gdy Pop musiał wyjechać gdzieś na
dłużej, by zbudować u klienta jeden ze swoich wynalazków – może i jego praca przynosiła im
sławę i pieniądze, ale zdecydowanie bardziej wolała, gdy mogła go mieć pod ręką. Tym
bardziej, że podróże pomiędzy odległymi krajami z roku na rok stawały się coraz bardziej
niebezpieczne.
- A co z Jinxem? – zapytała dziewczyna, chwytając jedną z pustych fiolek i podchodząc do
kotła, ostrożnie napełniła ją jego zawartością. Eliksir uwięziony za ściankami szkła na chwilę
rozbłysnął szkarłatem, po czym uspokoił się, przybierając mętną konsystencję. – Jego też już
nie widziałam od kilku dni.
- Pewnie robiłby to samo, co twój mąż, gdyby nie to, że potrzebujemy świeżych składników
– odparła Tora, odbierając od Chezz fiolkę. Wypowiadając szybko zaklęcie, zakorkowała ją i
odstawiła na bok. – Wysłałam go na zbocza Fas Carinol, po korzenie grzytówki i kilka
tamtejszych gryzoni… Możliwe, że uda też mu się odnaleźć kilka diamentów.
Chezz spojrzała na nią z zaskoczeniem.
- Przecież tamtejsze góry są siedzibą jednych z najdzikszych drapieżników w całym
Loyrandzie – wyszeptała. – Nie boisz się, że coś może mu się stać?
Słysząc jej słowa, Anthrenka roześmiała się, co brzmiało niczym urywany raz za razem syk.
- Moja droga – odpowiedziała po chwili z wyraźnym rozbawieniem w głosie. – Prędzej
bałabym się o los tamtych stworzeń, niż o życie mojego partnera.
2
Dziewczyna obdarzyła Torę nieco wymuszonym uśmiechem, po czym chwytając miskę z
długimi pazurami, odsypała kilka z nich na drewnianą wagę, która nagle zaczęła przeraźliwie
skrzeczeć. Poskoczywszy ze strachu, Chezz rozsypała resztę szponów po podłodze i zaczęła je
gorączkowo zbierać, podczas gdy waga wyła dalej w niebogłosy. Kiedy się wyprostowała,
wyrzuciła szybko z misy kilka pazurów, uciszając w ten sposób urządzenie. Wymamrotawszy
pod nosem kilka jadowitych przekleństw, wrzuciła je do osobnego, mniejszego kociołka.
Anthrenka najwyraźniej postanowiła tego nie komentować, wywracając jedynie oczami,
co aż nazbyt dobrze mówiło, co myśli o podobnych wynalazkach. Choć Jinx był wynalazcą
podobnie jak Pop, Tora nigdy nie pozwalała mu się mieszać do swoich zaklęć i fiolek, a już tym
bardziej udoskonalać je poprzez jakieś dziwne, mechaniczne urządzenia. Chezz zaś nie
potrafiła odmówić Popowi owych kilku urządzeń w sklepie, choć kilka razy doprowadziły ją już
niemalże do białej gorączki.
Otwierając jedno z okien wychodzących na ulicę, Tora przez moment spoglądała na ludzi,
Anthrenów, elfy i krasnoludy, którzy mijali w pośpiechu sklep, co pewien czas zawieszając na
krótką chwilę spojrzenie na szyldzie, przedstawiającym kipiący kociołek i stojącą w oknie
hybrydę.
Nagle coś czarnego wskoczyło na parapet, musnąwszy przy tym długim, smukłym ogonem
pysk Anthrenki, która wzdrygnęła się lekko.
- Nox! – zawołała, uśmiechając się szeroko na widok czarnego kota, który swoją budową
przypominał nieco większego dachowca o niebieskich oczach. – Gdzieś ty się podziewał? Od
miesięcy czekaliśmy na jakiekolwiek wieści!
Czarny kocur powoli odwrócił łeb w jej stronę.
- Nie rozumiem, skąd to zmartwienie – mruknął, po czym przeciągnął się i ziewnął szeroko.
Fakt, że zwierzę przemówiło nie wywarł najmniejszego wrażenia zarówno na Chezz, jak i Torze.
– Akurat to, co robię i gdzie jestem to tylko i wyłącznie mój interes. Nie potrzebuję opiekunki.
- A czy ktoś mówi, że jej potrzebujesz? – rzuciła znad starej księgi dziewczyna. – Chyba
prędzej przydałaby się Ci stała partnerka, żebyś w końcu jakoś ułożył sobie życie…
- Dzięki za zainteresowanie, ale spasuję. Wierność aż do śmierci niezbyt mnie interesuje –
odparł Nox, przeskakując na sąsiedni stół, zawalony starymi pergaminami i z uwagą zaczął się
przyglądać jednemu z nich. – Poza tym, jeśli stały związek wygląda w większości przypadków
tak jak twój z Popem, czy Tory z Jinxem, to wolę już zostać starym kawalerem – dodał zjadliwie.
Chezz cisnęła w niego owocem kaszelnicy, który akurat miała pod ręką, ale spudłowała.
Czarny kot obdarzył ją pogardliwym spojrzeniem, po czym odwrócił się do Anthrenki, która
niezbyt przejęła się jego zjadliwą uwagą – przez długie lata zdołała się już przyzwyczaić do
nadzwyczaj ironicznego charakteru Noxa.
- Corus poprosił mnie, żebym przekazał wam wiadomość – rzucił od niechcenia takim
tonem, jakby robił to z wielką łaską, powoli wymawiając każde kolejne słowo. – Uznał, że tylko
mnie może ją powierzyć…
- Jeśli będziesz dalej zwlekać z jej przekazaniem, przyrzekam wszystkim bogom, że
zamarynuję cię w słoiku – syknęła Tora, a jej ślepia rozbłysły gniewnie. – A kiedy już
odpowiednio długo poleżysz na półce, posłużysz dla Chezz za składnik jednego z naszych
eliksirów.
Przez chwilę Anthrenka oraz kot mierzyli się wzajemnie wzrokiem, od którego powietrze
wokół zdawało się iskrzyć. W końcu jednak Nox prychnął, odwracając łeb w bok.
- „Przejęliśmy jednego z Trzynastu.” – Siadając na blacie, czarny kot zaczął w dość udany
sposób naśladować dumny ton Corusa. – „Planujemy go przenieść, detale pojawią się wkrótce.
3
Torveni prawdopodobnie już wiedzą, więc miejcie się na baczności. Przydałoby się też kilka
lepszych eliksirów, liczymy na waszą pomoc w tej kwestii.”
Ślepia Anthrenki rozszerzyły się z zaskoczenia. Przez chwilę zarówno ona, jak i Chezz
wpatrywały się w kota w milczeniu.
- „Trzynastu”? – zapytała po chwili kobieta. – Nie mówisz chyba o jednym z kryształów, w
których Pradawni zamknęli swoją moc, przekazując je magom, którzy dziedziczyli je z
pokolenia na pokolenie? Przecież to tylko stara legenda, bajka dla dzieci opowiadana
wieczorami przy kominku… - W jej głosie dało się wyraźnie wyczuć powątpiewanie. Nox
prychnął cicho z pogardą, widząc jej reakcję.
- Są one bardziej realne, niż ci się zdaje. – Tora spojrzała na nią z powagą. – Kto jak kto, ale
ty doskonale powinnaś wiedzieć o ich istnieniu. Alchemikom znane są one najczęściej pod
nazwą kamieni filozoficznych.
Chezz otworzyła z zaskoczenia lekko usta.
- Kamień…? – Jej głos drżał lekko od emocji. – Ale jak to w ogóle…
Anthrenka odwróciła się w stronę kota, ignorując ją.
- Kiedy Corus przekazał Ci tą wiadomość? – zapytała.
- Wczoraj – mruknął w odpowiedzi kot, przerywając na chwilę lizanie przedniej łapy. –
Kiedy się ze mną skontaktował, byłem wiele mil poza miastem, więc nie było szans, żebym
poinformował was wcześniej.
- Rozumiem… - powiedziała cicho Tora w zamyśleniu, po czym zaczęła sunąć powoli po
podłodze, zataczając kółka.
- Jeżeli Torveni dowiedzieli się o krysztale, będą chcieli go jak najszybciej zdobyć, bez
względu na koszty podróży i ofiary. Nie zawahają się też na pewno przed zabiciem właściciela
kamienia, jeśli zdążył już przejąć moc - mruczała do siebie, nie zwracając uwagi na Chezz i
Noxa. – Oczywiście zaczną od mieszkańców i strażników, a skończą na rodzinie tego, kto
odnalazł kryształ… Chociaż znając Corusa, na pewno w jakiś sposób ich zabezpieczył. Czy na
pewno nie przekazał ci nic więcej?
Czarny kot pokręcił przecząco głową.
- Był w pośpiechu, więc nie zdążył powiedzieć nic więcej. – Nox spojrzał na nią z powagą
niebieskimi ślepiami. – Sprawa musi być poważna, skoro nawet on nie ma czasu na
wyjaśnienia…
Chezz, dotąd nasłuchująca w milczeniu, wyraźnie się oburzyła, słysząc te słowa.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia? Też coś – mruknęła gniewnie, spoglądając na kota. – Jeśli
chce od nas pomocy, mógł chociaż przekazać nieco więcej szczegółów, choćby nawet, jakie
mikstury mamy przygotować.
Czarny samiec spojrzał na dziewczynę z nieukrywaną powagą, unosząc lekko jedną z brwi.
- Chyba nie do końca się zrozumieliśmy, kobieto – odparł Nox, zachowując spokojny ton
głosu, choć jego oczy błysnęły w półmroku pomieszczenia chłodem. – Gdybyś tylko uważniej
mnie słuchała, zrozumiałabyś, że sytuacja jest nagła…
- OCH, A WIĘC NAGLE JESTEM DLA CIEBIE TYLKO KOBIETĄ?! – krzyknęła Chezz, czując jak
puszczają jej nerwy. – SZKODA, ŻE ZUPEŁNIE INACZEJ ŚPIEWASZ, KIEDY…!
Nagłe łomotanie w główne drzwi sprawiło, że wszyscy nagle ucichli, odwracając głowy w
ich stronę. Poprzez lekko zabrudzone, obwieszone suszonkami ziół okno dało się dostrzec co
najmniej trzy wysokie sylwetki. Grzbiet czarnego kota wygiął się w łuk, gdy ten zjeżył się i
syknąwszy cicho, cofnął się w cień pomieszczenia.
Nim którakolwiek z alchemiczek zdołała się odezwać, ciężkie drewniane skrzydło
otworzyło się szeroko, a do środka powoli wkroczyła dwójka Anthrenów, krasnolud i elf,
4
wszyscy ubrani w czarne płaszcze podróżne, każdy z wyszytym czerwoną nicią wizerunkiem
wilczego łba o obnażonych kłach – symbolem Torvenów.
Jeden z nich wystąpił naprzód, zsuwając z głowy kaptur i odsłaniając popielaty, rogaty łeb
lwa o czarnej grzywie. Seledynowe ślepia szybko omiotły całość izby, a następnie skupiły się
na stojącej naprzeciw niego Torze. Choć przerastała go co najmniej o głowę, zdawało się to nie
wywierać na nim wielkiego wrażenia. Skłoniwszy się przed nią lekko, przywołał na pysk
wymuszony uśmiech.
- Tora, moja droga. Minął szmat czasu, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni – odezwał się
kot z obłudną uprzejmością. – Jak zawsze powalasz swoją niezwykłą… Urodą.
Towarzysze nie poszli w jego ślady, w milczeniu łypiąc ponuro na wnętrze. Elf wpatrywał
się cały czas w Chezz, która zaczęła unikać jego przenikliwego spojrzenia, odwracając głowę w
bok.
- Daruj sobie ten teatrzyk, Ragnar – zasyczała w odpowiedzi naga, sunąc po podłodze w
stronę lwa i prostując się dumnie. Towarzyszący mu drugi Anthren i krasnolud cofnęli się o
krok, kładąc dłonie na rękojeściach broni przy swoich pasach. Tora dostrzegła ten gest – jej
oczy błysnęły groźnie w półmroku.
- Spokojnie panowie, jesteśmy tutaj gościnnie – mruknął spokojnie popielaty kot, choć w
jego głosie wyraźnie dało się wyczuć groźbę. – Potrzebujemy jedynie paru słów informacji.
- Och, w to nie śmiem wątpić – syknęła gniewnie Tora. – Szkoda tylko, że niemalże każda
„uprzejma” wizyta Torvenów kończy się przynajmniej jednym trupem, bądź spalonym domem.
Faktycznie, pokojowe rozwiązanie.
Elf, który dotąd uważnie przyglądał się dziewczynie, przeniósł spojrzenie w kąt, gdzie w
mroku ukrywał się Nox. Czyżby wyczuł, że w sklepie znajduje się jakaś magiczna istota?
- Może po prostu przejdźmy do rzeczy? – odezwał się drugi z Anthrenów, również zsuwając
z głowy kaptur. Był to również lew - szczupły, o popielato - brązowej sierści, ze skąpa grzywą
uwieńczoną długimi, prostymi rogami, oraz szarymi oczami, spoglądającymi na Ragnara z
wyraźnym zaniepokojeniem. – Potrzebujemy po prostu jednej, małej informacji… Po czym
każdy z nas rozejdzie się w swoją stronę.
- Ganror, chyba rozmawialiśmy już na temat wtrącania mi się w rozmowę… - zwrócił się
do drugiego kota Ragnar, z trudem ukrywając drżenie głosu.
- Dotarły do nas wieści, że w Canvil pojawił się jeden z trzynastu Laspirów, a to oznacza,
że ktoś musiał odnaleźć kamień – rzucił krasnolud, najwyraźniej zniecierpliwiony obecną
sytuacją. – Uznaliśmy, że jako tutejsze alchemiczki, będziecie na pewno posiadały jakieś
informacje na temat, kto to może być.
Na moment zapadła cisza, w trakcie której Rag spojrzał na krasnoluda z żądzą mordu w
oczach, a Tora i Chezz szybko wymieniły ze sobą spojrzenia. Wyglądało na to, że wieści
rozchodziły się z błyskawiczną prędkością.
- Wasze domysły okazały się zatem błędne. – Naga nie dała po sobie poznać, że słowa
Torvena wywarły na niej jakiekolwiek wrażenie. Chezz natomiast wróciła do przeglądania ksiąg
z recepturami, sprawiając wrażenie niezbyt zaangażowanej całą sprawą. – Jesteśmy w pełni
zajęte swoją pracą, która wymaga profesjonalności i precyzji. Nie mamy czasu na czcze
rozmowy z klientami i nie wsłuchujemy się w plotki, które krążą po mieście i jego okolicach.
- Tak, tak, wiem, że jesteście w pełni poświęcone swojej pracy i tak dalej… - rzucił z
niecierpliwością Ragnar, machając przy tym łapą. – Chodzi po prostu o to, czy nie…
- NIE – uciąwszy wypowiedź lwa, naga spojrzała na niego chłodno. – A teraz z łaski swojej
odejdźcie, przeszkadzacie nam w pracy.
5
Czwórka Torvenów wymieniła pomiędzy sobą w milczeniu spojrzenia. Ragnar westchnął
ze zrezygnowaniem, po czym skinął łbem na dotąd nieudzielającego się elfa. Ten zaś w
odpowiedzi uśmiechnął się lekko, po czym wykonując krok naprzód uniósł w górę jedną z dłoni,
poruszając szybko ustami, jakby formułował jakieś skomplikowane zaklęcie. Tora dopiero w
sekundę później zorientowała się, co się dzieje, ale było za późno na zbudowanie wokół siebie
i Chezz jakiejkolwiek obrony. Tuż za ich plecami rozległ się niski, gardłowy pomruk. Coś dużego
nagle poruszyło się w mrocznym kącie pokoju i z głośnym tąpnięciem opadło na deski podłogi…
- Przepraszam, ale czy moglibyście się panowie przesunąć? Tarasujecie całe wejście.
Wszyscy z zaskoczeniem spojrzeli w stronę nadal otwartych drzwi. Stał w nich wysoki
Anthren, który w pierwszym momencie przywodził na myśl mieszankę smoka i tygrysa. Tuż
obok niego znajdował się mężczyzna o krótkich włosach, ubrany w płaszcz podróżny i
nerwowo zaglądający do środka poprzez prostokątne szkła okularów.
Nagła zmiana sytuacji sprawiła, że elf przerwał inkarnację zaklęcia, a pozostali Torveni
rozsunęli się na boki, wpuszczając przybyszów do środka. Jeśli teraz wdaliby się w walkę,
byłaby ona na tyle głośna, by ściągnąć uwagę pozostałych mieszkańców miasta i jego
strażników.
- Zaraz… - mruknął Jinx, którego spojrzenie zatrzymało się na popielatym lwie. – Czy ja
ciebie przypadkiem…
- W każdym bądź razie dziękujemy wam za pomoc – mruknął szybko z udawaną
uprzejmością Ragnar, cofając się w tył i nakazując gestem łapy pozostałym towarzyszom, by
wyszli. – Na pewno zgłosimy się do was jeszcze w najbliższym czasie, by na spokojnie
dokończyć interesy.
I nim ktokolwiek zdołał im odpowiedzieć, opuścili sklep, pozostawiając za sobą otwarte
drzwi.
Tora odetchnęła głęboko z ulgą, podczas gdy Chezz osunęła się na krzesło, kryjąc twarz w
dłoniach i trzęsąc się lekko. Widząc to Pop rzucił na podłogę swoją torbę podróżną i podbiegł
do niej, obejmując ją ramieniem i uspokajając. Nox, który zdążył przybrać formę dużego
leoparda nim elf rzucił zaklęcie, wysunął się z mrocznego rogu pomieszczenia, wpatrując się
chłodnymi, niebieskimi ślepiami w miejsce, gdzie jeszcze chwilę stali Łowcy.
- Co tu się stało? – zapytał kompletnie zbity z tropu Jinx, odkładając na bok plecak z
zebranymi składnikami do mikstur. Pochodząc do drzwi wyjrzał na zewnątrz, po czym je
zamknął. – Kim oni byli i czego od was chcieli?
- Torveni, pod dowództwem Ragnara – odparła krótko naga. To jednak wystarczyło, żeby
oczy pancernego tygrysa zwęziły się groźnie. – Odnalazł się jeden z Trzynastu… Ale wyjaśnienia
zostawmy na potem. Nox – tu Tora zwróciła łeb w stronę leoparda. – Chcę, żebyś jak
najszybciej powiadomił Corusa o zagrożeniu. Liczy się każda minuta, więc wszystko zależy od
tego, jak szybko umiesz biec.
Czarny kot skinął potakująco łbem, po czym bez słowa wybiegł przez wciąż uchylone okno
ze sklepu, wcześniej przyjmując z powrotem formę zwykłego dachowca. Odprowadzając go
spojrzeniem, Tora odwróciła się do Jinxa.
- Wybacz kochanie, że nie pozwolę Ci odpocząć po tak długiej wyprawie, ale sprawa jest
bardzo pilna – mruknęła cicho, a na jej pysku odmalował się wyraz smutku. – Chcę, żebyś
odnalazł Rax, oraz Miyę i poinformował ich o zaistniałej sytuacji. Będziemy potrzebować
każdej pary łap i rąk do pomocy, jeśli plan Corusa ma dojść w ogóle do skutku.
Jinx w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się lekko i ujmując łeb samicy łapami, polizał lekko
jej policzek, po czym również wyszedł.
6
- Chezz, Pop. – Tora odwróciła się w stronę dwójki ludzi, a jej oczy błysnęły w mroku żywo.
– Będę potrzebować waszej pomocy, zarówno alchemicznej, jak i technicznej. Musimy
przygotować się każdą możliwą ewentualność.
- Nie rozumiem… Co tak właściwie się dzieje? – Mężczyzna, któremu w końcu udało się
uspokoić Chezz, wyprostował się i spojrzał na nagę. – Wszystko to brzmi tak, jakby szykowała
się jakaś wojna…
- I tak w istocie jest, mój drogi – odparła Tora, chwytając z półek słoje ze składnikami i
sunąc w stronę potężnego kotła.
7

Podobne dokumenty