bie „przed”, niż jego posta

Transkrypt

bie „przed”, niż jego posta
IPN CHRONI TAJEMNICĘ
ROMANSU WOJTYŁY
! Str. 7
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 44 (504) 5 LISTOPADA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
Owszem, to rzeczywiście
jest drastyczne pytanie, ale
lepiej zadać je samemu sobie „przed”, niż jego postawienie pozostawić innym:
chcesz być pochowany
godnie, po ludzku i w miarę tanio, czy po katolicku?
Wybór należy do Ciebie.
! Str. 8-9
! Str. 15
! Str. 10
ISSN 1509-460X
! Str. 17
2
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Prokuratora odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie cudu
w Sokółce. Stowarzyszenie Racjonalistów domagało się prokuratorskiego postępowania, bo odnalezione fragmenty ciała
mogą świadczyć o dokonanej zbrodni. „Takowej nie stwierdzono” – oświadczył prokurator i tym samym przeszedł do
historii kryminalistyki. Ta dowodziła dotąd, że jak jest ciało,
to musi być zbrodnia. Od teraz ma być odwrotnie. Dodatkowo prokuratorzy mogli uznać, że od ewentualnego mordu minęło 2 tys. lat, więc się ciut przedawnił.
W wywiadzie dla niezawodnej „Rzeczpospolitej” Jarosław Kaczyński oświadczył, że w zasadzie nadal jest premierem Polski, tylko ma właśnie niedługą przerwę w pełnieniu tej funkcji. Podobno kolega z łóżka obok zagadnął dziennikarkę „Rz”,
czy nie chciałaby zrobić wywiadu z Napoleonem.
Najwyższy Rycerz Zakonu Kolumba – ultrakatolickiego bractwa promującego cnoty duchowe – postanowił na zbitą cnotę
wypieprzyć trzech jego członków. Czym narazili się prominentni politycy PO Szczerba, Raś i Gut-Mostowy? Nie głosowali za
całkowitym zakazem in vitro. Odszczepieńcom nic nie pozostaje, tylko założyć Zakon Vasco da Gamy. A może da Gumy.
Prawica Rzeczypospolitej poleciła Ministerstwu Spraw Zagranicznych, by ostro zaprotestowało u swojego brytyjskiego
odpowiednika przeciwko realizowaniu na Wyspach (przez
angielskich filmowców) dokumentu o Radiu Maryja. Już sam
tytuł filmu ma brzmieć skandalicznie: „Córka Hitlera”. Generalnie się z partią Jurka nie zgadzamy, ale tym razem mają rację. Oczywiście, że powinno być: „wnuczka”.
Nawet DZIESIĘĆ RAZY mogła być zaniżona wartość działki przekazanej Kościołowi na Śląsku! Według złodziejskiej Komisji Majątkowej, ziemia warta była 1 mln zł, a według biegłych – co najmniej 10 milionów. Śledztwo wszczęła prokuratura w Gliwicach. Czy zatrzęsą się posady kościelno-rządowej
maszyny do przekrętów, czy pierwej portki prokuratorów?
Misiak jest księdzem. I jak na takowego przystało, chciał podarować ludziom serce. A dokładniej – kilkanaście tysięcy serc.
Kazał więc swoim ministrantowym zastępom wymalować je
czerwoną farbą na łódzkich chodnikach (jako reklamę kościelnej dyskoteki). Nawet dla urzędników świętego Kropy było to
przegięcie. Jak zobaczycie na trotuarze facecika na kolanach,
ze szmatą w jednej ręce i rozpuszczalnikiem w drugiej, to będzie to właśnie Misiak.
„Psy gończe, schizofrenicy, oszuści, sumienia nie mają, idą do
kościoła, i śluby biorą w kościele katolickim, i dzieci chrzczą,
i do komunii idą, i dzieci posyłają do komunii, a potem służą
kłamstwu” – to osąd doktora Tadeusza Rydzyka o dziennikarzach z mediów innych niż jego. A wszystko w Radiu Maryja,
które jest „katolickim głosem w twoim domu”. Teraz i zawsze.
W Koronowie urządzono imprezę dla nauczycieli. Główną
atrakcją był wielki tort. Ale jaki! Przyozdabiały go lukrowe
podobizny sekretarzy KC PZPR i hasło: „Aby Polska rosła
w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. No i stało się: Michał Tazbir
z PO złożył donos do IPN. Ten wszczął śledztwo w sprawie
propagowania symboli komunistycznych (art. 256 kk). To nie
są żarty, w tym chorym kraju za żarty idzie się siedzieć! 2 lata może dostać cukiernik i tyleż pomysłodawca tortu!
27 maja 2008 roku obywatel J. Waldemar kopnął w stojące na
schodach wiadro obywatelki I. Alicji. W wyniku aktu wandalizmu naczynie warte 10 zł 80 gr pękło, a sprawa znalazła się
w sądzie. I trwa już 1,5 roku. Odbyło się kilkanaście rozpraw,
sporządzono 4 ekspertyzy rzeczoznawców (trzech speców od
tworzyw sztucznych i jeden od komputerów), przeprowadzono dwie wizje lokalne i przesłuchano kilkunastu świadków.
Końca procesu, który kosztuje już kilkanaście tysięcy złotych,
wciąż nie widać, bo teraz wiadrem zajmie się sąd drugiej instancji. Tak wykuwa się polskie Prawo i Sprawiedliwość!
Kolejny efekt naszej publikacji! Alicja Grzymalska – dyrektor
widmo oddziału terenowego TVP Wrocław, której „zasługi”
opisywaliśmy w artykule „Tajemnice poliszynela” („FiM” 37/2009)
– 27 października br. decyzją zarządu TVP zwolniła fotel.
Ksiądz Alessandro Santoro to świntuch jest zwyczajny – uznał
arcybiskup Florencji Giuseppe Betori i lunął nieszczęśnika
z parafii. Co takiego zrobił księżulo, że popadł w niełaskę?
Udzielił ślubu mężczyźnie i kobiecie, która... wcześniej była
mężczyzną. Teraz Santoro ma przebyć dziesięcioletni „okres
refleksji i modlitwy”. Jeśli dobrze tłumaczymy z włoskiego,
oznacza to, że trafi do klasztornego lochu na dekadę. O chlebie i wodzie.
Amerykanie kręcą film o wojnie w Gruzji. Lecz kto zagra Kaczyńskiego w słynnej scenie, kiedy to nasz prezydent niesie
ocalenie bratniemu narodowi gruzińskiemu na placu w Tbilisi? Starszego pana nie może grać dziecko, a aktorzy z włoskiego teatru karzełków kategorycznie odmawiają. W akcie
desperacji przymierzono się do Danny’ego DeVito. Niestety,
okazał się wyższy o głowę.
Mamy szansę
olitycy zajęci bijatykami zapominają o realnych problemach. Ani im w głowie wspieranie przedsiębiorczych
rodaków. A przed nami jest szansa skoku cywilizacyjnego,
jakiej Polska nie miała od stuleci.
Po pierwsze, jesteśmy jednym z najlepiej wykształconych społeczeństw Europy. Wiąże się to z narastającym procesem dekatolicyzacji społeczeństwa. Młodzi zaczynają myśleć samodzielnie, a to jest motorem postępu. W dobie recesji sukces osobisty i sukces państwa gwarantują nowe
technologie i wynalazki. Tu mamy się czym pochwalić. To
w Polsce działa firma, która zmonopolizowała światowy rynek dekoderów dla telewizji. W małej firmie w Bielsku-Białej produkuje się ultralekkie samoloty. Naukowcy z Łodzi
wynaleźli unikalne opatrunki. Inni mają w ręku patent na
najczystszą insulinę. Mała łódzka firma jest światowym potentatem w produkcji najnowszego sprzętu rehabilitacyjnego. Polscy naukowcy przodują w przywracaniu słuchu, odnoszą duże sukcesy w biotechnologii. Zespół, któremu rząd
płaci śmieszne pieniądze, rozsławił nasz kraj niebieskim laserem. Firma z Krosna produkuje najmodniejsze w Europie
biurowe meble. Robimy najlepsze gry komputerowe. Nasze
stocznie jachtowe nie mogą się wyrobić z realizacją zamówień. Szacuje się, że tysiąc polskich, głównie nowych
firm zajmuje w różnych specjalistycznych branżach czołowe miejsca na świecie. Jest to solidny fundament,
na którym mogą wyrosnąć polskie marki o globalnym zasięgu. To potencjał dla szybkiego rozwoju całego kraju. Zadziwiająca jest różnorodność pomysłów polskich przedsiębiorców
i gama sektorów,
w które wchodzą. Takie np. Czechy stoją
eksportem samochodów i piwa, więc recesja w motoryzacji zachwiała tam całą gospodarką. W Polsce
mamy każdy rodzaj przemysłu, a nowe branże sami kreujemy, np. facet z Poznania ma zakład wyrobu lampek z brył
kłodawskiej soli i sprzedaje je tonami na cały świat.
Nieźle radzimy sobie z kryzysem. Dzięki systemowi ograniczeń, który wprowadził Grzegorz Kołodko, nasze banki nie
wpadły w pułapkę złych kredytów i teraz mogą pobudzać
gospodarkę. Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego nasze międzynarodowe interesy będą jeszcze skuteczniej chronione. Życie gospodarcze świata będzie się wkrótce koncentrowało wokół nowych, wschodzących potęg – Turcji,
Chin, Indii, Ameryki Łacińskiej, Afryki. Niemal wszędzie
tam mamy dobrą opinię i układy, nierzadko jeszcze z czasów PRL-u. Bardzo owocuje polska gościnność i kształcenie u nas studentów z całego świata, dziś często decydentów w swoich krajach. Wbrew temu, co głoszą PiS i prezydent, jesteśmy też całkowicie bezpieczni, jeśli chodzi
o atak militarny. A Rosja? A Rosji tylko żal...
Zdaniem prof. Krzysztofa Rybińskiego (wykładowca SGH,
były wiceprezes NBP), Polska – przy dobrej polityce gospodarczej – ma szansę stać się kluczowym państwem Europy. Mamy szansę na złoty polski wiek XXI. Tylko że łatwo
jest tę szansę zaprzepaścić.
Zagrożeniem jest postępujące zniechęcenie
Polaków do polityki, czemu akurat trudno się
dziwić. Tyle że przekłada się to na niską frekwencję wyborczą, a to grozi zwycięstwem
oszołomów (1997 r. – AWS, 2005 r. – PiS).
Autorytarne rządy nie mogą totalnie ograniczyć
naszych praw, bo hamuje je UE. Wyciągają
więc łapy w stronę gospodarki. A tam mieszanie przez prawicowych populistów grozi katastrofą. Szwankuje edukacja. Polska szkoła,
ze swoim głównym autorytetem w postaci
katechety, zamiast dobrych obywateli usiłuje
P
wychowywać pokornych katolików. Zamiast skupić się na
kształtowaniu wolnych umysłów i uczeniu pracy zespołowej, promuje się potakiwaczy, którzy nie widzą np. sprzeczności pomiędzy religijną opowiastką o stworzeniu świata
a odkryciami biologii. Pogłębia się w ten sposób deficyt tak
zwanego kapitału społecznego – nie ufamy sobie nawzajem, nie ufamy władzy. To wielki problem, bo życie, także
gospodarcze, opiera się na zaufaniu – bank ufa przedsiębiorcy, że biznesplan jest wykonalny, przedsiębiorca ufa bankowi, że ten w terminie przeleje raty kredytu. Brak zaufania i współdziałania może rozłożyć każde przedsięwzięcie.
Badania międzynarodowe potwierdziły, że wysoki poziom
kapitału społecznego zawsze generuje wysokie tempo wzrostu gospodarczego.
Kolejna niebezpieczna bariera to wprowadzony w 2001
roku głosami AWS-PSL-SLD-UW pomysł Ludwika Dorna dotyczący finansowania partii z budżetu państwa, który skutecznie zamroził system partyjny. Dla nowych inicjatyw pojawiła się bariera nie do przeskoczenia – brak kasy. Ci, którzy już raz weszli do Sejmu/Senatu, bronią swoich facjat w telewizji jak niepodległości. W mediach
pokazywane są wyłącznie partie parlamentarne,
choćby głupie i szkodliwe
jak PiS, czy bezideowe
jak SLD. Wyborcy, nie
znając alternatywy, głosują na nie lub zostają
w domu i wypinają się
na całą politykę. Wybory wygrywają
stare lisy. Kółko się zamyka. Skąd taka RACJA PL ma wziąć kapitał
na ulotki, plakaty, spotkania,
wiece itp.? Jak ma się
przebić? Chyba tylko wychodząc na ulice.
Ludzi zniechęcają do polityki także niespełnione obietnice. Nie tak dawno działacze SLD zarzekali się, że zrobią porządek z konkordatem, który jest kulą u nogi państwa i generuje obciążenia dla budżetu. Mogli przynajmniej sporządzić (choćby przepisać z „FiM”) wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie ustawy w sprawie ratyfikacji konkordatu oraz czy jest on zgodny z konstytucją. Wystarczy
do tego 50 podpisów, a tzw. lewica ma w Sejmie 53 szable (raczej patyki...). I co? I nic. Z kolei klub PiS, który głosował za traktatem lizbońskim, teraz składa wniosek do TK
w sprawie jego... niezgodności z konstytucją.
Następny problem to pomylenie przez państwo (czyt.
polityków) systemu podatkowego i polityki prorodzinnej. Efekt
jest m.in. taki, że z ulgi prorodzinnej korzystają wyłącznie najbogatsi podatnicy, a system publicznej pomocy społecznej
nie jest w stanie udzielić wsparcia rodzinom w kryzysie
– na przykład jeden z mazowieckich ośrodków pomocy społecznej wypłaca 12 zł zasiłku miesięcznie. O innych RPatologiach i pozytywnych przykładach z zagranicy już pisałem.
A przecież u nas zamiast cudów też może być cudnie.
JONASZ
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
łączając się w obchody rocznicy śmierci
ks. Jerzego Popiełuszki Instytut Pamięci Narodowej wydał 19 października okolicznościowy komunikat
o przedstawieniu zarzutów „jednemu z funkcjonariuszy SB w Warszawie, który realizował działania wobec
ks. Popiełuszki mające na celu jego
eliminację jako duszpasterza środowisk związanych z opozycją demokratyczną, które polegały m.in. na prowadzeniu postępowania karnego
o czyny faktycznie nie wypełniające
znamion przestępstwa”. Specjaliści
z instytutu zapewnili ponadto opinię publiczną, że sprawca popełnił
„zbrodnię komunistyczną w formie
stosowania represji oraz naruszania
W
W rzeczonym roku 1983, po
wielokrotnych bezskutecznych
ostrzeżeniach oraz interwencjach
u przełożonych księdza Popiełuszki, władze postanowiły wzmocnić
nacisk na Episkopat i wszcząć
śledztwo w sprawie „nadużywania”
ambony.
Oto chronologia późniejszych
wydarzeń:
! 21 września por. Mieczysław Ch. z Wydziału Śledczego
Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (jednostka reprezentująca SB „na zewnątrz” w relacjach
z prokuraturą i zajmująca się postępowaniami przygotowawczymi
wszczynanymi na podstawie materiałów operacyjnych), wykonując
polecenie przełożonego, sporządził
GORĄCY TEMAT
Adama Łopatkę solennego przyrzeczenia Sekretarzowi Episkopatu abp. Bronisławowi Dąbrowskiemu, że ks. Popiełuszko po
przesłuchaniu zostanie natychmiast
zwolniony do domu, arcybiskup
zgodził się pośredniczyć w przekazaniu wikaremu wezwania i jeszcze tego samego dnia skutecznie
doręczono je zainteresowanemu za
pośrednictwem kanclerza kurii ks.
Zdzisława Króla;
! 12 grudnia o godz. 9 ks. Popiełuszko w asyście adwokatów
Edwarda Wendego i Tadeusza
de Virion oraz specjalnie zwołanej na tę okazję widowni składającej się z aktywu parafialnego
wkroczył do budynku prokuratury.
Po odczytaniu mu zarzutów, że
na świadka Chrostowskiego, prokuratorki, por. Ch. (pełnił rolę protokolanta) i trzech innych oficerów
SB otwierał drzwi swojego mieszkania, jego oczom ukazał się widok
zapamiętany z ostatniej wizyty na
Chłodnej. „Na rewizję jechałem spokojny, bo nie miałem tam nawet
ulotki sprzed stanu wojennego”
– wspomina duchowny w swoich zapiskach. Tymczasem po kilkunastu
minutach okazało się, że w zakamarkach mieszkania poukrywano
tysiące ulotek, komponenty do ich
produkcji, a nawet amunicję i granaty łzawiące...
– Nikt się nie spodziewał takiego znaleziska i zostaliśmy postawieni pod ścianą. Zwłaszcza
przez tę cholerną amunicję, która
Gorączka na Chłodnej
IPN pochwalił się, że schwytał zbrodniarza
zaangażowanego w „eliminację ks. Popiełuszki”.
Okazuje się, że nie ma takiej granicy śmieszności,
której śledczy z instytutu nie byliby
w stanie przekroczyć.
podstawowych praw człowieka jakimi są – prawo do uczciwego procesu, a w szczególności prawo do obrony w postępowaniu karnym oraz prawo do wolności słowa i wyznania”.
Ta informacja trafiła na czołówki wszystkich mediów. Choć dziennikarze błagali o szczegóły, IPN nikomu nie ujawnił inicjałów
„zbrodniarza” ani jakichkolwiek
danych pozwalających choćby
z grubsza zorientować się, o co
chodzi. „Śledztwo ma charakter rozwojowy i w związku z tym można
prognozować, iż zebrany w sprawie
materiał dowodowy pozwoli na ogłoszenie zarzutów kolejnym osobom”
– wzbraniał się prokurator Bogusław T. Czerwiński, naczelnik pionu śledczego IPN w Warszawie.
Skoro tak, to pokażmy wszystko czarno na białym...
Rzecz dotyczy wydarzeń z 1983
roku. Artykuł 194 obowiązującego
wówczas kodeksu karnego powiadał, że „kto przy wykonywaniu obrzędów lub innych funkcji religijnych nadużywa wolności sumienia
i wyznania na szkodę interesów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”,
ten kwalifikuje się co najmniej do
roku odsiadki. Przepis był de facto
martwy, bowiem od wielu lat nie zastosowano go wobec jakiegokolwiek
duchownego. Ale istniał.
Nikogo chyba nie trzeba dzisiaj
przekonywać, że ks. Popiełuszko działał na szkodę PRL „wspierając słowem i czynem walkę o Polskę niepodległą i sprawiedliwą” – jak to określił niedawno pan prezydent Lech
Kaczyński, nadając duchownemu pośmiertnie „w uznaniu znamienitych
zasług” Order Orła Białego.
analizę dostarczonych mu przez kolegów z Wydziału IV („kościelnego”) dowodów w postaci kaset magnetofonowych i stenogramów publicznych wystąpień ks. Popiełuszki. W konkluzji por. Ch. napisał,
że według jego oceny duchowny
„nadużywa praktyk religijnych do
wystąpień antypaństwowych, a jego
wypowiedzi wyczerpują znamiona
przestępstwa z art. 194 kk.”. Notatkę oddał swojemu naczelnikowi
ppłk. Adamowi A., zaś ten – po
zaakceptowaniu wniosków podwładnego – przekazał całość dokumentacji Prokuraturze Wojewódzkiej w Warszawie;
! 22 września prok. Anna
Jackowska zapoznała się z aktami, a następnie wydała postanowienie o wszczęciu śledztwa (sygn.
S-51/83) w sprawie „nadużywania
przez obywatela Popiełuszkę wolności sumienia i wyznania na szkodę PRL”.
– Wysłaliśmy kilka wezwań na
przesłuchanie, lecz po prostu ich
nie odbierał. Później próbowaliśmy
doręczyć mu kwit bezpośrednio do
rąk, ale w kancelarii parafialnej św.
Stanisława Kostki proboszcz Teofil Bogucki oznajmił pracownikowi prokuratury, że może mu naskoczyć i nie przyjmie żadnego wezwania, na którym nie będzie pieczęci kurii metropolitalnej, bowiem
tylko jej Popiełuszko podlega. Wyraźnie i specjalnie się z tym nie kryjąc, robili sobie z władzy jaja – wspomina emerytowany prok. K.
! Dopiero 10 grudnia zdesperowanym urzędnikom udało się
osiągnąć cel. Po złożeniu przez szefa Urzędu ds. Wyznań ministra
„w wygłaszanych kazaniach permanentnie zawierał treści polityczne
zniesławiające władze państwowe”,
prok. Jackowska przystąpiła do rutynowego przesłuchania, a podejrzany (konsultując się co chwilę
z prawnikami) rutynowo korzystał
z prawa do odmowy udzielenia odpowiedzi na zadawane mu pytania.
Krótko mówiąc: elegancja-Francja.
Czynności zakończono o godz. 10.40
i gdy wszystko już wskazywało na
to, że lada moment ziści się obietnica dana abp. Dąbrowskiemu,
prok. Jackowska zarządziła rutynowe przeszukanie garsoniery ks. Popiełuszki przy ul. Chłodnej 15.
– To miała być czysta formalność. MSW obawiało się, że przeszukanie na plebanii może sprowokować jakieś incydenty, więc nalegało na prywatne mieszkanie. Ponieważ ksiądz ukrywał je przed
przełożonymi, chciano ujawnić fakt
istnienia garsoniery, żeby rozgrywać później tę historię propagandowo – wyjaśnia prok. K.
! „Po poinformowaniu podejrzanego, że w jego mieszkaniu przy
ul. Chłodnej zostanie przeprowadzone przeszukanie, adw. de Virion
oświadczył, że z uwagi na inne pilne czynności nie weźmie w tym
udziału. Ponieważ okazało się, że
podejrzany nie ma przy sobie kluczy do mieszkania i znajdują się one
w budynku plebanii przy ul. Hozjusza, J. Popiełuszko zaproponował,
iż pójdzie po nie kierowca (Waldemar Chrostowski – dop. red.). Podejrzany napisał na kartce polecenie wydania kluczy i po upływie kilkunastu minut kierowca je doręczył.
Wówczas adw. Wende oświadczył,
że jednak nie będzie uczestniczył przy
przeszukaniu, bowiem ma inne czynności służbowe” – czytamy w notatce z 12 grudnia 1983 r. sporządzonej przez prok. Jackowską;
! Gdy ok. godz. 14 ks. Popiełuszko w towarzystwie przybranego
absolutnie uniemożliwiała zaplanowane wcześniej wypuszczenie
podejrzanego. No bo jak by to wyglądało? Że księdzu wszystko wolno? On oczywiście wypierał się tej
amunicji, ale przecież każdy tak
mówi. Chcąc nie chcąc, musieliśmy go zamknąć. Wyszedł z aresztu już nazajutrz, po wizycie abp.
Dąbrowskiego u ministra Kiszczaka i solennym zapewnieniu, że
kard. Józef Glemp przykróci Popiełuszce smycz. Dopiero po latach wyszło na jaw, że my i ludzie
z Wydziału Śledczego zostaliśmy
wpuszczeni w kanał, bo te fanty
znalezione w mieszkaniu podłożyła wcześniej w tajemnicy przed
wszystkimi jakaś specgrupa z bezpieki – zżyma się prok. K.
„Wezwał mnie bp Romaniuk
(ówczesny rektor warszawskiego
seminarium duchownego – dop.
red.). Pojechałem do Seminarium
i tam spotkałem przy furcie ks. Prymasa. Weszliśmy do pokoiku. To,
co tu usłyszałem, przeszło moje najgorsze przeczucia. Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB
na przesłuchaniu szanowało mnie
bardziej” – odnotował ks. Popiełuszko w pamiętniku.
„Prymas sformułował życzenie,
aby ks. Popiełuszko »poprosił
o zmianę pracy, bowiem w środowisku robotniczym szuka jedynie
własnej popularności«, oraz zażądał złożenia na piśmie szczegółowego sprawozdania z jego działalności
duszpasterskiej” – czytamy w zbiorczej analizie opracowanej na podstawie podsłuchów w kurii i mieszkaniu księdza na plebanii.
A co działo się na Chłodnej,
zanim władze państwowe zdołały
uprosić hierarchów, żeby ks. Popiełuszko zechciał stawić się na
przesłuchanie?
– Oceny prawne homilii dawały wprawdzie podstawy do prokuratorskich zarzutów, jednak w „firmie”
3
przeważał pogląd, że oskarżenie
wyłącznie polityczne zrobi księdzu
dodatkową reklamę. Dlatego też
już wiosną 1983 r. specjalna grupa
z Departamentu IV dostała rozkaz
„zorganizowania” mocniejszych dowodów i przygotowania operacji
tajnego wejścia na Chłodną, żeby
je tam podrzucić. No cóż, w końcu Al Capone też poszedł do pierdla za podatki, a nie za działalność
mafijną – ironizuje były doradca
gen. Kiszczaka.
– W dużych bólach związanych
z trudnym usytuowaniem obiektu,
ale w końcu się udało. Mieliśmy
klucze, bazę w jednym z sąsiednich mieszkań i tylko czekaliśmy na
sygnał. Nasz udział w sprawie ograniczał się do pilnowania terminu
pierwszego przesłuchania Popiełuszki w prokuraturze. Możliwie najpóźniej odwiedzić jeszcze raz Chłodną, umyć ręce i przyglądać się ciągowi dalszemu. Gdy Jackowska wysyłała pierwsze wezwanie, my dwa
dni później zrobiliśmy swoje. Wkrótce zmroziła nas wiadomość, że podejrzany nie zaszczyci prokuratury
swoją obecnością, bo nie odebrał
wezwania. Z podsłuchu na plebanii wynikało, że Popiełuszko zamierza stosować tę metodę przez dłuższy czas. Schować się, aby uniemożliwić doręczenie. Na dziedzińcu kościoła wartę objęła bojówka kółka
różańcowego wraz z kilkoma mężczyznami z Huty Warszawa. Zagotowało nam się w tyłkach aż miło.
Na Chłodnej magazyn literatury
oraz amunicji i tylko patrzeć, jak
ktoś tam zajrzy, a władza jest kompletnie oszołomiona, że obywatel
tak bardzo lekceważy sobie prokuraturę. Ba, szukano nawet winnych
w szeregach, gdy posłaniec przedzierający się przez zaporę śpiewających niewiast z kolejnym wezwaniem na przesłuchanie nie dotarł do kancelarii parafialnej, bo
wartownicy zaproponowali mu, żeby „spierdalał, jeśli chce wyjść stąd
o własnych siłach”. Bez żadnego
kłopotu moglibyśmy doprowadzić
Popiełuszkę na przesłuchanie w ciągu godziny, ale nie było decyzji politycznej, więc dzień i noc pilnowaliśmy mieszkania na Chłodnej, przygotowani do natychmiastowej ewakuacji naszego „dobytku”, gdyby gospodarz pojawił się w okolicy. Resztę już znacie – ucina dalsze pytania jeden z uczestników operacji.
Pora wreszcie wyjaśnić, kogo
wini za to wszystko IPN:
– Zarzuty, o których było ostatnio tak głośno, postawiono panu
M.Ch., byłemu funkcjonariuszowi
Wydziału Śledczego. To on na zlecenie prokuratury kilkakrotnie
przesłuchiwał księdza po 12 grudnia 1983 r. i pozostawił w aktach
ślady. W Instytucie gorączkowo
poszukiwano jakiegoś sukcesu
na rocznicę i padło na M.Ch.,
choć mało kto wierzy, żeby wiedział o toczonej za kulisami grze,
w którą go wplątano – twierdzi nasz
informator z IPN-u.
DOMINIKA NAGEL
4
POLKA POTRAFI
ABC dobrej żony
Przez wieki diabeł wyszkolił się
w kuszeniu dobrych ludzi. Zwłaszcza tych szczęśliwie zaślubionych.
Warto zatem strzec małżeńskiego
łoża. Jak? Oto kilka podpowiedzi.
Pan ciemności, specjalista w rozbudzaniu cielesnej żądzy, ma dziś
do dyspozycji internet, kablówkę
i pełne zboczeń czasopisma. Dla
wszystkich zapobiegliwych pań domu, które chcą uniknąć małżeńskiej
zdrady, w jesiennym „Celu”, magazynie chrześcijańskim, pojawiło się
kompendium wiedzy: 11 przykazań
wiernej żony. Zaczynamy:
I. Komplementy najczęściej prawią mężczyźni niewierzący. „Diabeł wykorzystuje strategię: widzisz, a jednak komuś się podobasz”. A że każdy flirt jest
nielojalnością wobec małżonka,
należy odpowiedzieć: „Dziękuję, to miłe, co mówisz”, i szybko się oddalić.
II. Nie zostawaj sama w pracy z osobą płci przeciwnej.
„Nawet jeśli projekt, nad którym pracujecie, jest nie wiadomo jak ważny i niecierpiący zwłoki”. Staraj się też unikać wyjazdów integracyjnych, podczas których „pije się litry alkoholu, a ludziom
puszczają wszelkie moralne hamulce”. Jeśli już nijak nie możesz się wykręcić, „bądź dobrym świadectwem”.
III. Nie loguj się na internetowym, przez diabła samego wymyślonym, portalu Nasza-klasa. Kiedy „miłości z dawnych lat się odnajdują, zaczyna się coś w rodzaju wirtualnego
romansu”. A zatem, zanim wklepiesz
imię i nazwisko swojej dawnej sympatii, dobrze się zastanów!
IV. Jeśli w małżeństwie są problemy, powinnaś mieć przy sobie zaufane osoby, z którymi możesz się modlić. „Warto, aby byli to dojrzali chrześcijanie”. Najlepiej małżeństwo, ewentualnie jakaś samotna, ale stateczna
ościół rzymskokatolicki głośno krzyczy, że sprzeciwia się klonowaniu. Tymczasem sam, i to
od stuleci, cichcem stosuje inżynierię genetyczną.
Klonuje... kościoły.
Polskie media od dwóch tygodni ekscytują się „rewolucyjnym i nowatorskim” pomysłem Benedykta XVI,
zwanym także niezwykłym krokiem lub otwartą furtką
dla anglikanów. Chodzi mianowicie o stworzenie specjalnej struktury, która umożliwiłaby grupowe przechodzenie
anglikanów na katolicyzm.
Pomysł nie jest ani nowatorski, ani rewolucyjny, ani tym bardziej niezwykły. Jest to ni mniej,
ni więcej, tylko powołanie do istnienia czegoś w rodzaju nowego kościoła unickiego – klonu już
istniejącego kościoła „heretyckiego”, tyle że podporządkowanego Watykanowi. Ta metoda klonowania kościołów
jest stara niczym katolicki imperializm, bo chęć podporządkowania sobie przez biskupa Rzymu (zwanego
także papieżem) wszystkich Kościołów chrześcijańskich
swymi korzeniami sięga średniowiecza.
Przepis na udany klon jest bardzo prosty. W jakimś Kościele niezależnym od Watykanu (na ogół
prawosławnym) wybucha ostry konflikt. Dochodzi do
sporów doktrynalnych albo przepychanek personalnych
i czyjeś ambicje są urażone. Wówczas wkracza do akcji Watykan. Biskupom buntownikom proponuje założenie nowego Kościoła – do złudzenia przypominającego ten stary, z którym są skłóceni. Wszystko będzie
takie samo – liturgia, język, szaty, obrzędy, w mocy
pozostanie nawet zgoda na święcenie żonatych duchownych, byle tylko zgodzili się na jedno – podporządkowali się Watykanowi i przyjęli pełną katolicką doktrynę. Pozyskani biskupi otrzymywali na ogół kasę z Rzymu „na zagospodarowanie” i organizowali masowy werbunek wiernych w starym Kościele oraz przenoszenie
K
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
pani. Nigdy przenigdy nie może to
być wolny mężczyzna, bowiem „po
jakimś czasie takiego spotykania się
przyjdzie moment, że diabeł przypuści na was atak i coś zaiskrzy. Lepiej być zapobiegliwym”.
V. Mąż jest najważniejszą osobą w życiu, inne relacje są nam niepotrzebne.
VI. Coś dla niepoprawnych flirciar: jeśli zbytnio zapędzimy się
w gruchaniu, jak mantrę powtarzajmy sobie w głowie zdanie: „Czy powiedziałabym coś takiego, gdyby mój
współmałżonek był obok?”.
VII. Przyzwoicie się ubieraj. „Twój
nieskromny strój może być przyczyną
w najlepszym wypadku dyskomfortu
mężczyzn, a w najgorszym – ich grzechu popełnionego w myślach. Czy naprawdę bycie laską jest tego warte?”.
VIII. Chwal męża swego. Dużo,
często, jak nie ma za co, możesz coś
wymyślić.
IX. Jeśli czujesz, że w kontaktach małżonka z inną babą jest „drugie dno”, „prawdopodobnie Duch
Święty ostrzega cię, że diabeł coś przyszykował. Zacznij się modlić!”.
I nadal przyzwoicie się ubieraj!
X. Zwracaj uwagę na to, czym
karmisz umysł swój. Filmy, gazety, strony internetowe – niech
będą „czyste”.
XI. Najlepsze – od seksu z mężem nie stroń!
O ile będzie cię jeszcze
chciał...
JUSTYNA CIEŚLAK
ich do nowo powstałego klonu. Taką taktyką stworzono klony przy niemal każdym Kościele prawosławnym
i innych Kościołach Wschodu. Jeden z nich – wspólnota libańskich maronitów – odniosła pełny sukces:
wszyscy wierni przeszli do katolickiego klonu.
Nowa akcja Watykanu wobec Kościoła anglikańskiego nie jest żadnym „sukcesem ekumenicznym”,
jak to chcą przedstawić katoliccy lub niedouczeni dziennikarze. Jest to raczej skandaliczny krok wobec partnera ekumenicznego dialogu. To cyniczna gra, która ma na celu rozbicie Kościoła skonfliktowanego
wewnętrznie wokół miejsca i roli kobiet oraz ludzi homoseksualnych w tych wspólnotach.
W anglikanizmie od wieków istniały trzy nurty – konserwatywno-katolicyzujący, ewangeliczno-protestancki i liberalny. Wobec dominacji tego trzeciego w zachodnich wspólnotach anglikańskich Watykan gra na wyrwanie całego nurtu katolicyzującego
i stworzenie czegoś w rodzaju Kościoła anglikańsko-katolickiego z własnymi parafiami, biskupami, liturgią i żonatymi księżmi. Byle tylko uznali Benedykta za
swojego zwierzchnika. Pozwoli to Watykanowi pozyskać prawdopodobnie kilkaset tysięcy nowych wiernych,
na ogół zamożnych członków zachodnich klas średnich i wyższych – głównie w krajach anglosaskich. Wobec dotkliwego odpływu laicyzujących się katolików ten
nabytek cennych duszyczek może być zastrzykiem sił
i gotówki, który pozwoli Watykanowi na ładne kilka lat
podreperować nie tylko budżet, ale i swój wizerunek
– jako Kościoła atrakcyjnego dla konwertytów. A że
powstanie przy tym smród obłudy i reszta anglikanów
śmiertelnie się obrazi na Watykan za wycięcie im takiego chamskiego i nielojalnego numeru? Watykańczycy wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny, że w biznesie nie
liczą się sentymenty.
ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Watykańskie
klonowanie
Prowincjałki
Pewna kobitka z Rzeszowa ustawiła
na swojej działce figurkę Bożej Matki. Zarząd nakazał instalację zdemontować. Pan Tadeusz Drabik, który na
stałe mieszka na terenie ogródków działkowych, Maryję wybronił. Ale za to
chcą go wyrzucić ze związku działkowców, a być może będzie też musiał
zmienić miejsce zamieszkania. Teraz Matka Boska ma szansę wstawić się
za swoim wybawcą.
MĘCZENNIK ZA WIARĘ
Na gorącym uczynku przyłapano 18-latkę w siódmym miesiącu ciąży, która plądrowała chałupę pewnego mieszkańca Starogardu Szczecińskiego.
Gospodarz do domu wrócił za wcześnie, więc kradzież się dziewczynie nie
udała. Grozi jej za to do 10 lat pozbawienia wolności.
INSTYNKT MACIERZYŃSKI
Pewien mieszkaniec Barlinka miał oryginalną pasję – spod lokalnych sklepów kradł plastikowe manekiny, biegał z nimi po mieście, a w końcu wyrzucał do rzeki. Rozwijające się hobby stłumili w zarodku policjanci, którzy
porywacza aresztowali.
KOLEKCJONER
Regularnie kradł i zżerał słodycze ze
sklepu przy stacji benzynowej 38-letni mieszkaniec Szczecina. Utracone w ten sposób ciastka, czekoladki i inne
łakocie pracownicy stacji oszacowali na około 700 zł. Amatorowi łakoci
grozi do 5 lat pozbawienia wolności. A w mamrze deserów nie ma...
CIASTECZKOWY POTWÓR
84 donice z krzakami konopi indyjskich
hodował i czule pielęgnował 23-letni
mieszkaniec Łodzi. Mężczyzna plantację zorganizował w prowadzonym przez
siebie solarium. Policjanci, którzy zrobili nalot, zabezpieczyli towar o wartości circa 67 tysięcy złotych.
SŁONECZNY PATROL
Łukasz M. ukradł rower i postanowił go
spieniężyć. Klienteli szukał wśród warszawiaków spacerujących nocą po ulicach. Tak trafił na policjantów w cywilu. – Nie martwcie się, ten rower jest z Mławy. Właściciel na pewno jeszcze nie zdążył zgłosić kradzieży – reklamował. Transakcja skończyła się
w policyjnym areszcie.
Opracowała WZ
HANDEL OBWOŹNY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Zadanie główne to przygotowanie się do rządzenia. Jest taki program PiS: pełne szuflady, żeby w razie objęcia władzy być do tego przygotowanym lepiej niż
jakakolwiek ekipa przejmująca władzę do tej pory.
(Jarosław Kaczyński)
!!!
Ci, którzy nie są podsłuchiwani, to się dzisiaj nie liczą na tym świecie.
(Waldemar Pawlak)
!!!
Radio Maryja nie jest antysemickie, nie szerzy ideologii Narodowej Demokracji, a typ pobożności, jaki lansuje, jest głęboki i autentyczny, a nie rytualistyczny, kolektywistyczny i powierzchowny.
(konkluzja socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego,
analizujących rozgłośnię Rydzyka)
!!!
Z pozoru błaha sprawa katechezy dla przedszkolaków jest ważna dlatego,
że w tym właśnie okresie życia człowiek jest niezwykle chłonny. Niewykorzystanie tej naturalnej otwartości maluchów byłoby błędem w wychowaniu religijnym.
(„Gość Niedzielny” 43/2009)
!!!
Na co dzień bardzo lubię świntuszyć. Robiłam to kiedyś w moich falbankach. Przed koncertem. To podnosi adrenalinę. Struny głosowe też lepiej
pracują. Nie rozumiem więc niektórych artystek, które już nawet tydzień
przed występem tego nie robią.
(Majka Jeżowska)
!!!
Szczerze wierzę, że jestem najlepszym premierem, jakiego Włochy miały
w swojej 150-letniej historii.
(Silvio Berlusconi)
!!!
Biblia jest podręcznikiem złej moralności, który ma ogromny wpływ na naszą kulturę, a nawet na naszą drogę życia. Bez Biblii bylibyśmy innymi,
prawdopodobnie lepszymi ludźmi.
(José Saramago, pisarz portugalski, laureat literackiej Nagrody Nobla)
Wybrali: OH, AC, MarS
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
NA KLĘCZKACH
DYREKTOR
OD DOJENIA
To, jak Kościół potrafi wyciągać
pieniądze z Unii Europejskiej, widać
na przykładzie paulińskiej parafii św.
Barbary w Częstochowie. Remont
stojącego obok świątyni klasztoru ma
pochłonąć ok. 4,7 miliona zł. 85 proc.
tej kwoty pokryje unijny Fundusz
Rozwoju Regionalnego. Nic dziwnego, że zakon stworzył specjalny urząd
niemający precedensu w kościelnym
prawie i mniszych regułach. Jeden
z ojców, Andrzej Kuster, został
bowiem mianowany „dyrektorem
parafii św. Barbary ds. projektów
unijnych”.
o.P.
KOMISJA
W PROKURATURZE
Prokuratura w Gliwicach jest gotowa postawić zarzuty w sprawie drastycznego zaniżania wartości gruntów przekazywanych przez Komisję
Majątkową siostrom albertynkom.
Chodzi o niebagatelną powierzchnię 1500 ha atrakcyjnych gruntów,
m.in. na Śląsku. Według ustaleń prokuratury, rzeczoznawcy komisji zaniżyli wartość ziemi nawet kilkakrotnie, aby siostry mogły dostać jak największy areał.
MaK
NALEŻY SIĘ I JUŻ!
Uniwersytet Jana Pawła II może być finansowany bez ograniczeń
z budżetu państwa – tak w dniu 23
października zdecydował Sejm RP.
Lobbował o to sam kard. Stanisław
Dziwisz – kanclerz tejże szkoły
(„FiM” 41/2009). Metropolita argumentował, że rządowa pomoc uczelni po prostu się należy, a to głównie za rzekome krzywdy doznane za
czasów PRL-u. Wojtyłowy uniwerek
nawiązuje do tradycji wydziału teologii przy Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1954 roku relegowano tę
kościelną przybudówkę z państwowej uczelni. Dziś za te wszystkie
,,krzywdy” kardynał Dziwisz postanowił wystawić państwu polskiemu
sowity rachunek, domagając się publicznych pieniędzy.
Ciekawe, czy jeśli na rachunek
bankowy wojtyłowej Alma Mater
popłynie strumień państwowych
pieniędzy, władze uczelni zdejmą
ze studentów haracz w postaci 25
złotych opłaty miesięcznej. MP
OSZCZĘDZAJĄ
NA JPII!
Skandal w Pabianicach! Magistrat nie chce dalej płacić za gaz do
zniczy, które palą się przed pomnikiem JPII przy kościele św. Maksymiliana Kolbego oraz pod cokołem z Legionistą na Starym Rynku.
Rocznie miasto buliło za te dwa płomienie 20 tys. zł. Prezydent wypatrzył jednak w Niemczech (jak te
podróże się zwracają!) znicze elektryczne i takie chce sfinansować.
Przypominamy prezydentowi, że chytry może dwa razy stracić...
RK
LONGIN DAŁ GŁOS
Kryzys nie kryzys, ale są w Polsce urzędy miasta, gdzie pieniądze
wydaje się łatwą ręką. Gdzie?
W Częstochowie oczywiście. Tamtejszy magistrat przeznaczył ostatnio 100 tys. zł na restaurację archikatedry. Chodzi o tzw. piaskowanie – renowację elewacji niezwykle drogą metodą polegającą na
czyszczeniu jej strumieniem piasku
pod wielkim ciśnieniem.
PPr
NA ZAKUPY PO MSZY!
Strach radnych przed klerem
jest powszechny. Udowodnili to
ostatnio radni Krakowa, a potwierdzili ich koledzy z gminy Szerzyn,
którzy uchwałą Rady ograniczyli
handel w niedzielę. Sklepy mają
tam być zamknięte do czasu, aż
skończą się poranne msze święte.
Bez dyskusji!
Dodatkową ciekawostką jest
fakt, że w niektórych miejscowościach gminy sklepy mogą być
otwierane o różnej porze. Na przykład w samych Szerzynach właściciel może to zrobić już o godz. 10,
ale np. w Czermnej – dopiero o 13.
PPr
NIEBO W GĘBIE
Wybrany z list PiS niezrzeszony poseł Longin Komołowski, wicepremier oraz minister pracy i polityki społecznej w rządzie Jerzego Buzka, wreszcie, po prawie
2 latach od wyborów pokazał, za
co bierze pieniądze. Otóż według
tego związkowca najważniejszą
sprawą dla polskich rodzin jest
wprowadzenie całkowitego zakazu
in vitro, łącznie z delegalizacją
wszelkich badań nad zarodkami.
I dlatego złożył swój podpis pod
kuriozalnym projektem ustawy przygotowanym przez doradców Konferencji Episkopatu Polski. Poparcia udzielili mu także tacy politycy
jak Kazimierz Michał Ujazdowski, Jarosław Sellin, Piotr Krzywicki, Jan Filip Libicki oraz Ludwik Dorn. Złośliwi przypominają, iż za czasów Longina bezrobocie rosło, a płace realne spadały.
MiC
NASI OKUPANCI
URZĄD SPONSORSKI
jednego z księży, czy aby nie doszło do „profanacji państwa Watykan”. Ksiądz uspokajał, że błąd wyniknął zapewne z niewiedzy i nic
strasznego się nie stało, bo bez złej
woli nie ma profanacji. Odetchnęliśmy z ulgą – obrazy boskiej, klątwy ani wojny polsko-watykańskiej
nie będzie. A swoją drogą, żeby nie
wiedzieć, jak wygląda flaga okupanta, to doprawdy wstyd. MaK
Dziennikarze „Echa Miasta”
w Łodzi, widocznie z braku ważniejszych tematów w mieście popadającym w ruinę, zwęszyli profanację. Otóż podczas Tygodnia Papieskiego miasto obwieszono flagami Watykanu. Okazało się jednak, że spora część flag została
zamontowana do góry nogami.
Dziennikarze ogromnie zatroskali się tym „skandalem”, wzięli na
spytki władze miasta i odpytywali
Na rynku wędliniarskim pojawił się nowy smakołyk – kiełbasa
licheńska. Wyprodukowana przez
konińską firmę Indrob. I wszystko
byłoby pięknie i smacznie, ale...
flak, w którym siedzi mięsko, przyozdobiono wizerunkiem bazyliki
w Licheniu. Bez zgody świątobliwych gospodarzy! „Dzwonią do nas
ludzie i pytają, czy księża marianie zaczęli produkować kiełbasę”
– żali się ks. Wojciech Sokołowski, przełożony domu zakonnego.
Dodaje miłościwie: „Nie będziemy
się z nikim procesować. Chcemy tę
sprawę rozwiązać polubownie, spotkać się, wyjaśnić...”. Najstarsi górale powiadają: jak nie wiadomo,
o co chodzi...
JC
NIE WSZYSTKICH
ŚWIĘTYCH
To święto Kościół katolicki
wprowadził w celu wykorzenienia
pogańskich praktyk związanych
z kultem zmarłych.
Zwyczaj odwiedzania grobów
w Polsce upowszechnił się dopiero po klęsce powstania styczniowego. Odkąd jednak tradycja
z 2 listopada przeniosła się na wolny od pracy dzień Wszystkich
Świętych, odwiedziny grobów Kościół zaczął traktować wyłącznie
za swój „kult”, i to do tego stopnia, że w dniu 1 listopada niekatolikom niejednokrotnie zaczęto
odmawiać prawa do czczenia na
swój sposób pamięci o zmarłych.
W szczególności dotyczyło to socjalistów. „Już od kilku lat socjaliści płoccy w uroczystość Wszystkich
Świętych organizują na katolicki
cmentarz grzebalny pochody, gdzie
samowolnie, przy grobach swych
członków urządzają manifestacje
i przemówienia, uwłaczające powadze miejsca świętego i Kościoła katolickiego. A czynią to zawsze wbrew
woli zarządu cmentarnego. W roku
bieżącym, ażeby nie dopuścić do tej
profanacji cmentarza, zarząd cmentarza zwrócił się do Starostwa Płockiego o interwencję. Starostwo, opierając się na odpowiednich przepisach i ustawach, zabroniło wstępu
manifestantom na cmentarz i tem
samem uniemożliwiło urządzenie
partyjnej manifestacji na miejscu
świętem” – informował w 1934 roku „Głos Mazowiecki”.
AK
MIASTO PANA BOGA
S ąd w Rzymie uniewinnił watykańskiego dostojnika Cesare
Burgazziego, mistrza ceremonii
w Bazylice św. Piotra i pracownika departamentu stanu.
Jak pisaliśmy w ubiegłym tygodniu, 51-letni ksiądz zwrócił uwagę
policjantów, gdy nad ranem powoli przemierzał samochodem rejon
Valle Giulia, gdzie łowią klientów
prostytutki i transwestyci. Było jasne, że kierowca szuka młodej męskiej prostytutki – stwierdzili policjanci. Gdy poprosili go o dokumenty, gwałtownie dodał gazu i odjechał, potrącając trzech gliniarzy.
Podczas 20-minutowego pościgu
z dużą szybkością ulicami Rzymu
Burgazzi rozbił trzy samochody policyjne. Zatrzymany zaczął wrzeszczeć, że policja pożałuje swej akcji
(porównaj casus abp. Michalika).
W sądzie obrońca kapłana
oświadczył, że jego klient bał się, iż
może zostać porwany. Prokurator
5
domagał się 18 miesięcy więzienia.
Każdy z poranionych policjantów
wnioskował o 20 tys. euro odszkodowania. Sędzia uznał, że ucieczka
przed policją, poranienie funkcjonariuszy, rozbicie samochodów i utrudnianie aresztowania... „to nie jest
przestępstwo”.
Dlaczego? Bo Rzym to wciąż pobożne i potężne miejsce.
TW
KOŚCIELNY ŚLUB
JEDNOPŁCIOWY
Kościół Szwecji, jedna z największych w świecie wspólnot wyznania ewangelicko-augsburskiego (luterański), przegłosował na synodzie możliwość zawierania przez
wiernych tej samej płci kościelnych
małżeństw. Do tej pory ta wspólnota wyznaniowa akceptowała tylko błogosławieństwa par homoseksualnych. Kościół przyjął także klauzulę sumienia dla pastorów i pastorek, którzy nie będą chcieli z powodu poglądów religijnych prowadzić takiej ceremonii. Mają oni
wówczas wskazać nowożeńcom innego duchownego, który zgodzi się
uroczystość celebrować.
MaK
BEZSTANIKOWCY
Część Somalii, kraju rozdartego przez wojnę domową, jest zajęta przez sektę islamską, która wprowadziła rygor obyczajowy. Bojownicy sekty zatrzymują i karzą chłostą mężczyzn nienoszących brody
oraz kobiety noszące... staniki. Sekta uznała kobiecy wyrób bieliźniarski za wynalazek z piekła rodem.
Aby zweryfikować stan ubioru, policja religijna przypisała sobie prawo do rewidowania podejrzanie wyglądających niewiast. I pomyśleć,
że w naszym kręgu kulturowym spore poruszenie wywoływały kobiety
nienoszące biustonoszy.
MaK
6
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Wojtyła show
W czasie, gdy w stolicy katolickiej Bawarii
w wielkich namiotach, przy dźwiękach wesołej
muzyki, strumieniami leje się piwo, a stoły
uginają się od pieczonych golonek, kaczek
i kiełbasek, w odległym o tysiąc kilometrów
Krakowie również powstał okazały namiot.
yle że w jego wnętrzu
– zamiast rubasznych
dziewcząt uganiających
się z kuflami piwa – możemy podziwiać szeroko pojętą spuściznę JPII. Krakowską imprezę,
która odbywa się na skwerze przy ul.
Franciszkańskiej vis-à-vis papieskiego okna, nazwano swojsko: „Nie lękajcie się młodości! Karol Wojtyła – Jan Paweł II i młodzi”. Organizatorzy za pomocą najnowszej
T
troimy teraz groby jak ogródki, w których by nawet od złej biedy można się
napić piwa; świecimy dużo świeczek
nad grobowcami, ale też dlatego tylko
o nieboszczykach pamiętamy... – pisał krakowski publicysta Jan Kanty Turski w...
1864 roku.
Bo też trzeba wiedzieć, że dekorowanie
i oświetlanie grobów, dziś tak chętnie postrzegane jako „odwieczna” polska tradycja, liczy
sobie ledwie półtora wieku i pojawiło
się na ziemiach polskich dopiero po powstaniu styczniowym. Do połowy XIX wieku groby odwiedzano sporadycznie 2 listopada w Dzień Zaduszny (traktowany jako właściwe święto
zmarłych), po mszy i procesji na cmentarzu,
zupełnie przy tym nie troszcząc się ani o pielęgnację miejsca pochówku, ani tym bardziej
o jego zdobienie. Jeszcze w latach 60. XIX w.
– kiedy warszawskie cmentarze odwiedzało
już kilkanaście tysięcy mieszkańców – palenie na grobach lampek uważano za zwyczaj
„od niedawna z zachodu przyniesiony”. Co ciekawe – w Warszawie składanie na grobach
wiązanek kwiatów oraz zapalanie kolorowych
kaganków postrzegano jako obyczaj francuski, a w Krakowie uchodził on za niemiecki.
„Od rana warszawianie powozami, dorożkami i pieszo dążyli uczcić spokojnych mieszkańców mogił. Cmentarz zmienił się w prawdziwy spacerowy ogród” – donosił w 1872 roku redaktor „Kuriera Warszawskiego”. A zauważywszy, że na Powązkach znaczna liczba
grobów należących do wyższych warstw społeczeństwa wcale nie była oświetlona, doszedł
S
nawet do wniosku, że moda na dekorowanie
grobów jakby powoli zaczynała tracić na sile. Przy okazji zaobserwował też, że wiele
osób „udało się na cmentarz jedynie z chęci
użycia przechadzki i przypatrzenia się tłumom”.
Ale moda na przystrajanie grobów bynajmniej nie była w odwrocie. W roku następnym „wieczorem cmentarz miljonem świateł
zapłonął, groby przystroiły się smutną iluminacją śmierci, i spokojna „sypialnia zmarłych”
techniki medialnej postanowili oddziaływać na wszelkie zmysły przybyłych gości. Wchodzącego już
od progu witają liczne banery ze
zdjęciami JPII oraz tekstami jego
wypowiedzi. Wszystkiemu towarzyszy ckliwa muzyka związana z papą
– jak chociażby „Barka”, „Abba Ojcze”– czy też śpiewana na starą
góralską nutę „Syćka Se Wom Zycom”. W innej części sali usłyszeć
możemy fragmenty Jego przemówień
musiał. Wieczorem oświetlono wszystkie niemal
groby... Iluminacja była tak potężną, iż łuna jej
zaniepokoiła straż ogniową!”. Policja ostrzegała przed kieszonkowcami i gubieniem się
dzieci, a prawdziwą plagą stały się kradzieże świec i kwiatów.
„Pobożny zwyczaj dekorowania grobów
i w tym roku nie został zaniechany” – stwierdzał osiem lat później redaktor „Kuriera Warszawskiego”. Zachwycając się widokiem mogił
nie jest dopuszczaną i jedynymi kwestarzami
są zbierający ofiary do puszek na budowę kościoła parafialnego”.
Z roku na rok dekoracje i iluminacje grobów stawały się coraz bardziej wymyślne
i kosztowne. Wprawdzie biedni z konieczności ograniczali się do skromnej świeczki oraz
wianka z nieśmiertelników i barwinka czy
krzyża z jedliny, ale zamożniejsze warstwy
społeczeństwa hołdowały staropolskiej zasadzie „zastaw się, a postaw”, oświetlając groby swoich bliskich coraz rzęsiściej i zdobiąc je coraz większymi i kosztowniejszymi wieńcami. W związku
z tym w 1898 roku konserwatywny krakowski „Czas” wzywał na swoich łamach do powstrzymania „dogadzania próżności cmentarnej” i obchodzenia zaduszek „w duchu bardziej chrześcijańskim”, tzn. zamiast
marnotrawienia pieniędzy na wieńce i lampki – przeznaczania ich na msze za zmarłych.
Szaleństwo „próżności” i moda na cmentarne spacery panowała również w mniejszych miejscowościach. Jak informował
w 1890 roku „Kaliszanin”, w Kaliszu „tłumy
ludzi roiły się wśród krzyży i mogił, na których świeże kwiaty i płonące lampki i świeczki świadczyły o uczuciach żywych dla swoich
zmarłych. Niestety! Wśród tłumów większość
była takich, którzy przyszli dla spaceru, widowiska. Tych zdradzało ich zachowanie się, nie
licujące wcale ani ze świętością miejsca, ani
z poważnym nastrojem chwili, deptanie po mogiłach, niszczenie drzew i kwiatów, a nierzadko śmiech bezmyślny, tworzyły dysonans niemile rażący”.
AK
Cmentarne obyczaje
przybrała pozór czarodziejskiej dekoracji”.
Do tego dekoracja grobu w latach 70.
XIX wieku zaczęła stanowić coraz częściej
główny cel wizyt na cmentarzach. I to już nie
tylko 2 listopada w Zaduszki (nie dla wszystkich wolne), ale również w dzień Wszystkich Świętych – choć wolny od pracy, to
do niedawna jeszcze nieobchodzony powszechnie i uważany za sztucznie wprowadzone święto kościelne. Stopniowo proporcje zaczęły ulegać zmianie i już pod koniec XIX wieku większą frekwencją na cmentarzach cieszył się pierwszy dzień listopada.
Rekordowe oblężenie warszawskie cmentarze przeżywały w 1880 roku. „Stutysięczny
tłum płynął od rana potężną falą na cmentarne pole – relacjonował „Kurier Warszawski” – (...) przejście na niektórych punktach
ulic ku Powązkom prowadzącym było tak trudne, iż tłum kwadransami całemi wyczekiwać
„kąpiących się w morzu światła”, utyskiwał
jednocześnie na natrętów – handlujące obwarzankami kobiety i furmanów przemocą ciągnących ludzi do swoich pojazdów.
Tenże sam „Kurier” ubolewał w 1891 roku, że choć jak zwykle mauzoleum Hordliczków błyszczało różnokolorowymi lampkami, a najefektowniej udekorowana była krypta hrabiny Kossakowskiej, to aż trzy czwarte grobów na Powązkach (uchodzących już
wówczas za cmentarz elitarny) było w zupełnym zapomnieniu, a do tego cmentarną
ciszę zakłócały „rzekome śpiewy kilkuset żebraków”. Tymczasem na otwartym w 1885
roku cmentarzu na Bródnie, pełnym ubożuchnych mogił, „na wszystkich grobach położono wieńce, żywe kwiaty, mnóstwo lampek i świec, nad któremi, aby je wiatr nie zgasił, porozkładano parasole”, a „dzięki inicjatywie księdza kapelana, tłuszcza dziadowska
z żelaznym repertuarem: „Niech
zstąpi duch twój...”. Możemy podziwiać papieskie relikwie, m.in.
Wojtyłowe glany (może to Dziwisza?), w których przyszły papież pokonywał górskie szlaki, oraz słynny już kajak z drewnianym wiosłem.
Wstęp na wystawę jest darmowy,
jednak mile widziany jest zakup
albumu (w cenie od 150 zł), książek, zdjęć i innych broszur poświęconych kultowi JPII. Część wystawy poświęcona jest budowie papieskiego miasta „Wojtyłowa” z zachętą do kupna cegiełek oraz darowizn. Honorowy patronat nad wystawą objął Dziwisz wespół z marszałkiem województwa małopolskiego Markiem Nawarą. Tak więc
w centrum Krakowa, bez żadnej
konkretnej okazji, stoi sobie papieski namiot. To nic, że każdy średnio znający meandry żywota JPII
(trudno ich w Polsce nie znać) setki razy widział i słyszał to, co przygotowali organizatorzy. Jednak
w Polsce oraz pewnych kręgach
w dobrym tonie jest pochwalić się,
iż odwiedziło się papieską wystawę,
i pokazać zakupiony tam najnowszy album o „ojcu świętym”. Zapewnie taki główny cel przyświeca
tej jarmarczno-papieskiej imprezie.
Kazik Staszewski, jeden z lepszych
prześmiewców polskiej rzeczywistości, w jednym ze swych utworów ujął
to mniej więcej tak: sposób na długi to nowa powieść science fiction
Jan Paweł dwieście drugi.
MAREK PAWŁOWSKI
[email protected]
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
ydarzenia z października 1984 r. unicestwiły wszelkie plany SB dotyczące Ireny i Karola, bowiem najważniejsi
konstruktorzy oraz wykonawcy misternych kombinacji zostali aresztowani bądź zdymisjonowani. Co stało się wówczas z przechowywanymi
w sejfie dyrektora Departamentu IV gen. Płatka taśmami i stenogramami z podsłuchu w mieszkaniu Kinaszewskiej, „duplikatem”
jej pamiętników oraz filmem, w którym zagrała główną rolę?
– Generał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że lada dzień znajdzie się za burtą. To był bardzo skrupulatny facet. Do późnych godzin
nocnych przesiadywał w swoim gabinecie i selekcjonował akta, przygotowując je dla następcy. 29 października 1984 r. poprosił o przyniesienie do gabinetu posiłku ze specjalnej „generalskiej” stołówki. Zjadł
kilka kęsów i przerwał, bowiem miał
na linii pilny telefon. Rozmawiał
mniej więcej kwadrans, więc obiad
już wystygł. Chwilę później doznał
ataku bólu i torsji... Nastąpiła krótkotrwała utrata przytomności, interweniowało pogotowie ratunkowe.
Ktoś chciał go odesłać do domu
w worku. Bardzo łatwo można byłoby to przykryć próbą samobójczą, bo miał wiele powodów do desperacji – wspomina mjr K. pełniący wówczas obowiązki oficera dyżurnego Departamentu IV.
Cztery dni po „gastronomicznym” incydencie zawieszony już
w czynnościach gen. Płatek protokolarnie przekazał zawartość sejfu
płk. Czesławowi Wiejakowi – zastępcy szefa Służby Bezpieczeństwa
gen. Władysława Ciastonia, który osobiście akceptował wszystkie
plany operacji SB dotyczące Jana
Pawła II.
– Płatek nie musiał wtajemniczać Wiejaka w znaczenie papieskich „relikwii”, bo ten przez 5 lat
był u nas wicedyrektorem, a wcześniej (zanim jeszcze Wojtyła został
papieżem) – naczelnikiem Wydziału I nadzorującego rozpracowania
biskupów. Historię romansu Ireny
i Karola znał więc na wylot – zauważa płk. J. zajmujący w 1984 r.
jedno z najbardziej kluczowych stanowisk w Departamencie IV. Nasz
rozmówca zaliczał się niegdyś do ścisłego grona wtajemniczonych, jednak wyraźnie unika jednoznacznej
odpowiedzi na pytanie, czy „relikwie” jeszcze istnieją.
– Po likwidacji Departamentu IV większość dokumentacji operacyjnej zniszczono, ale pewną część
przejął Urząd Ochrony Państwa,
więc niewątpliwie zachowały się w archiwach i należy ich szukać w IPN-ie. Jedną z kopii filmu nakręconego w Krakowie przez ekipę kpt. P.
i przetworzonego później na „wywiad z Kinaszewską” posiadał płk.
B., najbardziej zaufany współpracownik i niemalże przyjaciel Płatka. Taśmy i stenogramy z „techniki” były też w rękach gen. S. Jeśli
W
zaś chodzi o wszelkie oryginały, to
ostatnim człowiekiem, u którego je
widziałem, będąc jeszcze w „firmie”,
był właśnie Wiejak. Co z nimi zrobił, nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Proszę to wyraźnie podkreślić, bo
doprawdy nie szukam kłopotów – zastrzega płk J.
Jeśli chodzi o prywatne archiwum
Kinaszewskiej (listy od Wojtyły
i wspólne zdjęcia) przechowywane
za jej życia przez ks. Andrzeja
Bardeckiego, sprawa jest prostsza.
HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI
zabrudzonych krwią zwierzęcą, prezerwatyw, odpadków żywności, niedopałków papierosów oraz rozrzucania nasion dzikiej róży wywołujących przykre swędzenie, co miało wywołać przekonanie wśród osób postronnych o niereligijnym charakterze
pielgrzymki i spowodować niechęć
do pątników” (cyt. z postanowienia o przedstawieniu zarzutów ppor.
Jerzemu D. w śledztwie S 17/06/Zk).
Przedziwnym trafem prokuratorzy
instytutu nie mogą (raczej nie chcą)
i jego podkomendna kpt. Beata Ł.
wyjaśnili, że na zlecenie IPN muszą
mnie przesłuchać w śledztwie o sygn.
S 12/06/Zk dotyczącym... zamachu
Alego Agcy na JPII w maju 1981 r.
„Nie ma problemu – mówię. – Ale
zanim przejdziemy do sedna, powinni państwo zorientować się i dokładnie zaprotokołować, o co chodziło
w sprawie operacyjnego rozpracowania »Triangolo«, w której Wojtyła
był głównym figurantem, oraz na jakiej podstawie obyczajowej knuto
będąca niegdyś ogniwem spinającym bezpiekę z Ireną i Karolem.
– Klucz do wszystkich akt trzyma teraz Lasota, człowiek Kościoła. Pan Marek kilkakrotnie już zapewniał, że w archiwach nie znaleziono dotychczas nawet jednego świstka wytworzonego przez
bezpiekę i mogącego stanowić podstawę do ewentualnego wszczęcia
śledztwa w sprawie krakowskich prowokacji... – mówi „FiM” prokurator K., były śledczy instytutu.
Tajemnice papiestwa
jednak upolować doskonale znanych
organizatorów i wykonawców:
! „prowokacji, której celem było wywołanie skandalu obyczajowego dotyczącego papieża”, nazwanej
wszelkie spiski przeciwko papieżowi.
Ile mamy na to czasu?”. No i nagle
okazało się, że stracili zainteresowanie – wspomina były oficer SB.
– Gdy IPN zaczął mi się lekko
dobierać do tyłka, za pośrednictwem
zaprzyjaźnionego włoskiego prawnika puściłem do Watykanu bączka, że mam różne ciekawe dowody
i pragnę być świadkiem w procesie
beatyfikacyjnym Wojtyły. Po kilku
po imieniu już w lipcu 2002 r. na łamach
„Biuletynu Instytutu
Pamięci Narodowej”
przez dra Marka Lasotę (dzisiaj szef krakowskiego Oddziału
IPN);
! „prowokacji
mającej na celu podrzucenie, a następnie
odnalezienie w toku
przeprowadzonej rewizji w mieszkaniu ks.
Andrzeja Bardeckiego
spreparowanych materiałów zniesławiających Ojca Świętego”, kłamliwie opisywanej na łamach rzeczonego „Biuletynu...”
w styczniu 2003 r.
Gdzie tkwi problem?
– W 2007 r. otrzymałem wezwanie z katowickiej Delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Zastępca naczelnika Wydziału Postępowań Karnych kpt. Bogusław M.
miesiącach zaprosili mnie na rozmowę, ale do Paryża. Opłacili bilet
w obie strony, przyzwoity hotel. Spotkałem się tam z księdzem (...).
Uzgodniliśmy, że ja już nie chcę być
świadkiem, a w zamian żaden dupek z IPN-u nie będzie wycierał
sobie buzi moim nazwiskiem. Na razie dotrzymują umowy – wyjaśniła
„FiM” pewna krakowska osobistość,
Nikt w Polsce nie zaryzykuje postawienia
przed sądem ludzi z byłych specsłużb za tajne
operacje przeciwko Janowi Pawłowi II. Dopóki
żyją świadkowie tajnego romansu santo subito...
Wiadomo, gdzie je ukryto, i nie ma
cienia wątpliwości, że nigdy nie zostaną ujawnione. Po śmierci Ireny
wszystkie posiadane przez nią kiedyś pamiątki i dokumenty ludzie
kard. Franciszka Macharskiego przewieźli w zapieczętowanej
skrzyni do nuncjatury apostolskiej w Warszawie, skąd wysłano ją pocztą dyplomatyczną
do Watykanu.
„Stasiu [Dziwisz] o wszystko zadbał” – mógł już wyznać
z ulgą ks. Bardecki, gdy wspólnie ze swoim starym znajomym
– płk. M. z krakowskiej SB
– wspominali lata wyrafinowanej
gry, w której stawką były losy papiestwa. Czy „Stasiu” zadbał również o to, żeby zatrzeć ślady
po zmarłej 30 sierpnia 1990 r.
Kinaszewskiej, ukrywając jej ciało w grobowcu zgromadzenia
sióstr augustianek na cmentarzu Rakowickim w Krakowie?
O zaangażowaniu w ten tajny pochówek kogoś niezwykle wpływowego świadczy fakt, że wbrew
bezwzględnie obowiązującym procedurom, oprócz nazwiska, imienia
oraz daty śmierci w archiwum Zarządu Cmentarzy Komunalnych nie
ma żadnych innych danych dotyczących tajemniczej kobiety.
– To doprawdy zdumiewające.
W aktach powinna być przechowywana karta zgonu zawierająca m.in.
pełne personalia zmarłego, jego
ostatni adres zamieszkania, informację o przyczynie śmierci i adnotację urzędu stanu cywilnego o zarejestrowaniu zgonu. Pracuję tu wiele lat, ale jeszcze nie zetknęłam się
z przypadkiem, żeby kogoś pochowano bez tego dokumentu – podkreśla urzędniczka ZCK.
IPN szarpie dzisiaj bezpieczniackie płotki, które dopuściły się przed
kilkudziesięcioma laty „zbrodni komunistycznych” w rodzaju „pozostawiania na trasie przemarszu pielgrzymek butelek po alkoholu, podpasek
7
(6)
– To dziwne, bo 13 kwietnia 2005 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Lasota powiedział:
„W mieszkaniu przyjaciela Ojca
Świętego, ks. Andrzeja Bardeckiego, dwie funkcjonariuszki SB, podając się za wolontariuszki organizacji charytatywnej, podrzuciły
pod nieobecność księdza paczkę ze
sfałszowanym pamiętnikiem, który miał rzucić cień na Karola Wojtyłę. Była tam mowa o zbytniej zażyłości biskupa z osobą z jego świeckiego otoczenia”. Skoro nie ma żadnego
świstka, to z czego Lasota wyssał tę bajkę? – pytamy prokuratora.
– Czy ja powiedziałem, że
faktycznie nie ma żadnych dokumentów?! Romans Wojtyły
z Kinaszewską wydaje się bezsporny, ale problem polega
na tym, że wciąż jeszcze żyje
zbyt wielu świadków mogących
to oficjalnie potwierdzić pod rygorem odpowiedzialności karnej za złożenie fałszywych zeznań. W tej fatalnej sytuacji
nikt nie zaryzykuje
postawienia ludzi zajmujących się „Triangolo” przed sądem.
Kto zagwarantuje, że
któryś z nich, przyparty do muru, nie
znajdzie w swoich
prywatnych archiwach jakichś kwitów
mogących wywołać
międzynarodowy
skandal? W polskich
realiach IPN jest
na to po prostu
za krótki – twierdzi
prokurator K.
Kochankowie zabrali swoją tajemnicę do grobu. Zatrzymał ją również
zmarły w 2001 r. ks. Bardecki.
Na otwarcie archiwów kościelnych
nie ma co liczyć. „Saperzy” z IPN
omijają bombkę szerokim łukiem.
Ludzie z bezpieki nie chcą się wychylać. Dziennikarze „FiM” pracują nad ciągiem dalszym. Być może
wkrótce nastąpi...
ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
– Kim jest, czym się zajmuje
i komu jest potrzebny mistrz ceremonii pogrzebowej?
– To człowiek prowadzący pochówki ludzi, którzy nie życzą sobie religijnych akcentów w swoim
życiu i po nim. Dawniej ktoś taki
był obecny w Urzędzie Stanu Cywilnego, dziś mistrz współpracuje
najczęściej z zakładami pogrzebowymi. Potrzebny jest tym, którzy
nie chcą słuchać na pogrzebach bliskich osób pieśni „Anielski orszak
niech twą duszę przyjmie” i opowieści o Piotrze przed i Cherubinach za bramą raju.
– Pogrzeb bez kapłana, poza
kościołem, bez całego przepychu
katolickiej liturgii to chyba mało atrakcyjna perspektywa dla
pogrążonej w żałobie rodziny
zmarłego?
– Świecka ceremonia bije na głowę religijne obrzędy. Mistrz ceremonii skupia się bowiem na osobie
zmarłego. Punktem kulminacyjnym
pożegnania jest życiorys, który powstaje po rozmowie z rodziną. Można więc powiedzieć, że mistrzowie
wiedzą, o czym mówią. W przeciwieństwie do księży, którzy opowiadają wyczytane w podręcznikach regułki o życiu wiecznym, którego
przecież sami nie mogli doświadczyć. Kapłani najczęściej odczytują
wielokrotnie te same homilie, co
sam odkryłem, gdy spostrzegłem
na pulpicie w jednej z kaplic pogrzebowych pożółkłą ze starości
kartkę z kazaniem, którą ksiądz
z pośpiechu zapomniał schować
do kieszeni.
– Więc jesteś konkurencją dla
Kościoła?
– Raczej odwrotnie. Ja nie prowadzę pogrzebów katolików, natomiast księża z chęcią odprawiają
msze za ateistów. Miałem taki przypadek w jednej miejscowości diecezji płockiej. Przygotowywałem się
już do ceremonii pogrzebowej, bo
proboszcz stwierdził, że nieboszczyk,
który kolędy nie przyjmował, nie jest
godzien, by go pochować po katolicku. Jednak po wizycie rodziny
w kancelarii parafialnej nagle okazało się, że zmarły stał się godny.
– Pewnie rodzina uregulowała zaległe ofiary kolędowe. Czyli o formie pogrzebu częściej decyduje rodzina niż zainteresowany.
– Najczęściej bliscy respektują
wolę zmarłej osoby, choć kiedyś podszedł do mnie facet, mówiąc, że
chciałby w przyszłości mieć pogrzeb
świecki, ale jego żona na pewno
się na to nie zgodzi.
– Wróćmy do samej ceremonii. Większość ludzi była na katolickim pogrzebie, ale świeckie
pożegnanie jest dla nich chińszczyzną. Jak wygląda taka uroczystość?
– Świecki pogrzeb w zasadzie jest
niepowtarzalny. Rodzina ma duży
wpływ na przebieg akcji, np. na muzykę, jaka ma być grana w kaplicy
czy przy grobie. Podstawowy schemat ceremonii w moim wykonaniu
Mistrz ceremonii
Polacy coraz częściej w miejsce religijnych
obrzędów wybierają humanistyczne celebracje
ważnych wydarzeń życiowych. O tym m.in.
rozmawiamy z mistrzem świeckich ceremonii
pogrzebowych, a jednocześnie dziennikarzem
„FiM” – Mirosławem Nadratowskim (o. P.).
to przywitanie żałobników, wstęp,
który może być nostalgiczną albo filozoficzną refleksją, tradycyjna minuta ciszy, życiorys zmarłego i rozważanie o przemijaniu. Jest też miejsce na symbolikę światła – symbol
obecności osoby, która odeszła. Całość jest wzbogacona muzyką, np.
„Marszem żałobnym” Chopina i innymi stosownymi utworami organowymi wykonywanymi przez moją żonę, która jest właścicielką firmy. Inne instrumenty to już tak zwana oferta dodatkowa.
– A ten piękny strój, który
masz na sobie?
– Mistrz ceremonii zazwyczaj jest
ubrany w czarną togę, choć zdarza
się, że ludzie proszą, by przewodniczyć pogrzebowi w garniturze, aby
nie było żadnych wątpliwości, że to
nie ksiądz chowa zmarłego.
– Jakie warunki trzeba spełniać, żeby zostać mistrzem świeckich ceremonii?
– W Polsce jest luka prawna i nie
ma certyfikatów zezwalających
na wykonywanie tego zawodu. Mogę powiedzieć, jakie ja spełniam warunki. Kilkanaście tysięcy wygłoszonych przemówień, referatów i konferencji z czasów, gdy byłem zakonnikiem; kilka prac z zakresu historii (przedrukowanych m.in. przez
„Studia Claromontana” oraz miesięcznik „Jasna Góra”) i grubo ponad sto publikacji w „Faktach i Mitach”, współorganizacja czterech
pielgrzymek papieskich na Jasną
Górę i dekada pracy na stanowisku
nauczyciela.
– Organizacja pielgrzymek
papieskich nie ma chyba zbyt wiele wspólnego ze świeckimi ceremoniami.
– Niezupełnie. Przecież liturgia
katolicka z okadzeniami, pokłonami i klękaniem została zerżnięta
z ceremoniału cesarskiego dworu
w Rzymie. A na Jasnej Górze poza ołtarzem dokonywała się świecka ceremonia na najwyższym poziomie, choćby w czasie wizyt koronowanych głów.
– A więc skłamałeś, że nie
jesteś konkurencją dla księży.
– Jeśli chodzi o jakość usług, to
rzeczywiście księża wypadają przy
mnie cienko. Pamiętam jeden
prowadzony przeze mnie pogrzeb w lipcu br. Po uroczystości podszedł do mnie pewien
mężczyzna i wzruszonym głosem zakomunikował, że gdyby
nie był emerytem, to zapłaciłby mi 1000 zł, czyli cztery razy
więcej, niż wynosi cena moich usług.
Myślę, że żaden ksiądz w Polsce
nie usłyszał takiego komplementu
i nikt nie chciałby klerowi płacić
4tys. zł (cztery razy więcej niż średnio biorą) za pogrzeb.
– Z tradycją ani wiarą i tak
nie wygrasz.
– A co katolickie pogrzeby mają wspólnego z wiarą w życie wieczne? Dogmat eschatologiczny papieża Benedykta XII powiada, że od razu po śmierci (mox post mortem) sytuacja człowieka jest wyjaśniona.
Inaczej mówiąc, zaraz po zgonie
idzie do nieba, piekła albo czyśćca.
Zatem co dają modły dwa albo trzy
dni po śmierci? Poza tysiakiem dla
proboszcza oczywiście...
– Ilu jest w Polsce mistrzów
świeckich ceremonii pogrzebowych?
– Trudno podać precyzyjnie liczbę, bo ciężko stwierdzić, czy każdy,
kto prowadzi ceremonię, jest
albo chce być mistrzem. Zdarza się
przecież, że pogrzebom świeckim przewodniczą pracownicy niektórych
zakładów pogrzebowych czy
rodziny zmarłych.
Niedawno prowadziłem pogrzeb pani, która wcześniej „kierowała” ceremonią pogrzebową swojego taty.
Z informacji, które można znaleźć
w internecie, wynika, że mamy
w Polsce ok. 20 mistrzów. Niestety,
większość właścicieli domów pogrzebowych jest z konieczności biznesowej powiązana z księżmi, bo jednak
przeważającą liczbę pogrzebów stanowią pochówki katolickie.
– Właściciele nie szanują niewierzących klientów?
– Oficjalnie zawsze są grzeczni,
ale np. jest zakład pogrzebowy
w okolicach Warszawy, w którym
cały pogrzeb świecki odbywa się
przy grobie, bo właściciel zauważył
grymas dezaprobaty na twarzy proboszcza, gdy zapytał go, czy zwłoki
ateisty może wprowadzić do kaplicy. Szef kolejnego, już w samej stolicy, powiedział, że nie może ze mną
współpracować, bo...
– Ma innego mistrza ceremonii.
– Skąd! Wpisał moje nazwisko
do wyszukiwarki Google, a informacje, które pojawiły się w internecie, skłoniły go do wykonania telefonu do księży po... referencje.
– A ci nie wykazali się chrześcijańskim miłosierdziem i nie
wystawili Ci przyzwoitego świadectwa pracy?
– Po wspomnieniach, które opublikowałem w lutym 2008 r. na łamach „FiM”, klasztor we Włodawie
ktoś obrzucił jajami. Było też wśród
ludzi Kościoła kilka zapaści zdrowotnych, a niektórzy stracili urzędy, więc się zemścili.
– Dziękuję za rozmowę.
Myślę, że mi wybaczysz, jak
złożę naszym Czytelnikom
życzenia, by mieli z Tobą
jak najrzadszy kontakt zawodowy.
– Lecz gdyby jednak...
mój telefon to: 721 269 207.
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
Ostatnia
podróż
rałat Bogdan Lipiec
– od ponad 20 lat proboszcz parafii Najświętszej
Marii Panny Królowej
Polski w Starachowicach, kanonik
honorowy kapituł kolegiackich
w Końskich i Opatowie, kapelan
świętokrzyskich partyzantów, od niedawna honorowy obywatel gminy
Waśniów. Prywatnie – rodzony brat
posła Krzysztofa Lipca (PiS) z Kielecczyzny, prawej ręki Przemysława Gosiewskiego. Człowiek niezwykle operatywny i bezpośredni
w ściąganiu zaległości
od swoich parafian. Ci
ostatni do dziś wspomiPogrzeb. W Polsce
nają pewną kolędę, pod– zwyczajowo
czas której każdemu wrękatolicki. I zwyczajowo
czał kartkę z wyliczanką:
sowicie odpłatny.
„Zmuszony jestem zwrócić
się z prośbą o pomoc finanCo w zamian oferują
sową na pokrycie naszych
tak zwani duszpasterze?
zobowiązań wobec Państwa
(sic!), Kurii Diecezjalnej,
Seminarium Duchownego,
Misji, Pomocy dla Kościołów Wschodu oraz opłaty
za energię elektryczną
i ubezpieczenia” – apelował żebrak Lipiec do owieczek. A przy okazji wyjaśniał swoją desperację:
„Stało się tak dlatego, że
część parafian w ogóle nie
chodzi do kościoła, a inni
w niedzielę idą do innych
kościołów i tam składają
ofiary. Prosimy więc o powrót do naszej świątyni.
Zwiększając
składane
u nas na tacę ofiary, wyrównamy to, co zalegamy”
– pisał sutannowy windykator, zamieszczając pod
apelem numer konta,
na które wierni mają przelewać zadłużenie.
Wśród tych, którzy pana przepychanki z kimkolwiek, a tym
rafię Lipca – choć do niej należą
bardziej z proboszczem, który w do– omijają szerokim łukiem, jest padatku nazwał mojego męża bezbożni Anna. Niezbyt zamożna emerytnikiem niezasługującym na katolicka. Przed obliczem swego proboszki pogrzeb – wspomina wdowa.
cza stanęła tuż po śmierci męża.
Usatysfakcjonowany prałat, zaPrzyszła – o zgrozo! – nie po to, aby
pewne wciąż żyjący wspomnieniazlecić prałatowi pochówek, ale
mi hucznie uczczonego 50-lecia kaz prośbą o zaświadczenie, a właścipłaństwa, na wydartej z zeszytu kartwie zgodę na to, by pogrzeb poce w kratkę wysmarował zezwoleprowadził ksiądz z innej parafii. Tanie. Napisał w nim także, że pani
kiej, z którą obydwoje z mężem byAnna... „złożyła na organistę, koli zżyci. Wizytę traktowała jak forścielnego i księdza kwotę jeden tymalność. Ksiądz Bogdan – wprost
siąc złotych”.
przeciwnie. Zawyrokował, że zgodę
W sąsiedniej parafii, gdzie fakowszem wyda, ale to będzie kosztycznie odbył się pogrzeb z księtowało. Tysiąc złotych! Pani Andzem, organistą i kościelnym, zapłana emerytury dostaje niewiele pociła 920 zł.
nad 800. Błagała więc dobrodzieja,
A jak jest w innych rejonach Polaby się ulitował, bo przecież musi
ski parafialnej?
jeszcze opłacić rzeczywisty pogrzeb.
Ale kapłan był nieugięty. Światło,
! Siedlisko, miejscowość w Lumisje, kuria, seminarium... – swoje
buskiem. Leszek miał 47 lat. Zmarł
zobowiązania wyliczał załamanej konagle, po tym jak użądlił go szerbiecie tak długo, aż zabrakło mu
szeń. Dla jego rodziny był to jedpalców u rąk.
nak dopiero początek koszmarnych
– Przypuszczałam, że będę muwydarzeń. Bo w dniu pogrzebu okasiała zapłacić, ale nie spodziewałam
zało się, że proboszcz postanowił
się, że aż tyle. Pożyczyłam te piedać ludowi niewiernemu nauczkę.
niądze i dałam księdzu, bo nie miaKodeks prawa kanonicznego mółam wyjścia. Dzień po utracie najwi, że nawet jeśli dany człowiek nie
bliższej osoby to nie jest dobry czas
uczestniczył regularnie w kościelnych
P
POLSKA PARAFIALNA
sakramentach, to i tak nie jest to
wystarczający powód, aby odmówić
mu pochówku. Kapłan może za to
dać upust swojemu z tego tytułu niezadowoleniu poprzez – jak wyjaśnia
ks. dr Dariusz Walencik – na przykład mniej okazałą ceremonię pogrzebową (o skromniejszej z tego
tytułu opłacie za pogrzeb już nie
wspomina). No, ale ceremonia, jaką zafundował zmarłemu i jego rodzinie proboszcz Zbigniew Wokotrub, była nie tyle skromna, co
wstrząsająca. Otóż pleban, po tym
jak zainkasował pieniądze za ostatnią posługę, nie wyraził zgody
na wniesienie do kościoła trumny
z ciałem zmarłego. Dlatego, że – jak
tłumaczył – za życia w kościele regularnie nie bywał, no i (skoro zmarł
nagle) nie otrzymał ostatniego namaszczenia. We mszy odprawianej
za swoją duszę pan Leszek więc
nie uczestniczył. Trumna z ciałem
stała obok kaplicy. Przy niej – rodzina i najbliżsi znajomi.
! Pogrzeb lubianego i szanowanego Jana Stachurskiego odbył się bez podobnych jak w Siedlisku incydentów. Ceremonię,
na którą przybyło niemal 500 osób,
prowadził proboszcz Apolinary Dereń z parafii w Kotli. Problem pojawił się wówczas, gdy wdowa
po Stachurskim zaczęła się dopytywać o termin mszy gregoriańskiej
za duszę zmarłego, na którą to mszę
hojnie rzucali na tacę uczestnicy pogrzebu. Wtedy okazało się, że pieniędzy... nie ma, bo zabrała je gosposia i wpłaciła na konto. Zagadywany o sytuację ks. Dereń oznajmił, że wszystko jest po bożemu,
a wdowa i reszta towarzystwa to
po prostu kanalie;
! W Rychnowach pogrążona w żałobie rodzina Ryszarda Jelonka oniemiała, a w końcu wyszła
z kościoła po tym, jak proboszcz rozpoczął mowę pogrzebową. Dowiedzieli się wówczas, że zmarły był
ubekiem i prześladowcą Kościoła.
Na tym nie koniec, bo posądził mężczyznę o podpalenie księżowskiego
samochodu i włamanie do kościoła. Dlaczego wobec tego zdecydował się na katolicki pochówek odstępcy? Bo – jak stwierdził – każdy
ochrzczony, nawet Adolf Hitler, ma
do tego prawo;
! Według kanonu 1184, na
katolicki pogrzeb nie mogą liczyć
9
notoryczni apostaci, heretycy
i schizmatycy; osoby, które wybrały spalenie swojego ciała z motywów
przeciwnych wierze chrześcijańskiej;
inni jawni grzesznicy, którym nie
można przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia wiernych.
Paweł, 47-letni syn Marii i Stanisława z Radomic, był – jak twierdzą mieszkańcy – porządnym człowiekiem. A największym jego grzechem był co najwyżej fakt, że miał
kłopoty z alkoholem. I choć starał
się walczyć z nałogiem, w końcu
przegrał. Inne zdanie
na ten temat miał proboszcz. Biednym rodzicom mężczyzny miejsce
na cmentarzu co prawda sprzedał, ale oświadczył, że mszy nie odprawi i trumny nie wyprowadzi, bo Paweł nie
chodził do kościoła.
Dlaczego ten sam
ksiądz nie miał oporów,
żeby oddać ostatnią posługę na przykład samobójcom, mieszkańcy wsi
mogą się tylko domyślać...
! ! !
Zapisy obowiązującego prawa cmentarnego mówią jasno, że ciała zmarłych należy grzebać na cmentarzach.
Coraz częściej owe wytyczne są przez rodaków
ignorowane, zaś urny
z prochami ich bliskich
zamiast w kolumbariach, lądują na przykład na domowych komodach. Bo taka była
ostatnia wola zmarłego.
Nad nowelizacją zmurszałego prawa pracuje
obecnie rząd. A proponowane zmiany w ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych przygotowane przez Główny Inspektorat Sanitarny to m.in. możliwość
rozsypania prochów zmarłego w dowolnym miejscu, a także dopuszczenie przechowywania urny w domu. Warunek – zachowanie szacunku dla zwłok i eliminacja zagrożenia sanitarnego. Mimo że konkretne decyzje jeszcze nie zapadły, a propozycje GIS-u będą konsultowane przez międzyresortowy
zespół, Kościół katolicki zagrzmiał
w posadach. I przemówił. Ustami
biskupa Tadeusza Pieronka:
„Miejsce zwłok jest na cmentarzu.
Pomysły rozsypywania prochów czy
stawiania urny w domu rodzą się
w chorych głowach. Prochy ludzkie
nie mogą być rodzinnym gadżecikiem. Godność człowieka idzie
z nim na tamten świat i realizowanie tych pomysłów nie ma sensu”
– zawyrokował hierarcha. Mimo że
reszta świata ma odrębne zdanie.
No tak, ale reszta świata nie zarabia takich kroci na cmentarnych
działkach.
JULIA STACHURSKA
Fot. Autor
10
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
POD PARAGRAFEM
Ciemność widzę, ciemność!
Co jest ważniejsze dla energetyków? Budowa
nowych elektrowni, sieci energetycznych czy
świątyń? Oczywiście, że budowa tych ostatnich.
Efekty już widzimy. Wystarczy, że spadnie trochę
śniegu i 1/3 Polski zabraknie prądu.
Od 20 lat polski sektor energetyczny poddawany jest nieustannym
reformom i przekształceniom. Co
ważne, większość firm i zakładów
kontroluje państwo. Udział prywatnych firm sięga ok. 19 procent obrotów (dwa prywatne zakłady energetyczne, kilka prywatnych elektrowni węglowych i wodnych oraz gazowych). Każde kolejne przekształcenie miało niby sprzyjać obniżeniu
kosztów, co powinniśmy odczuć
w naszych portfelach. Ceny energii
miały już nie rosnąć. Oczywiście, było na odwrót, bowiem kolejne reformy ograniczały się do mnożenia stanowisk w radach nadzorczych i zarządach. Łączono i dzielono firmy,
nie patrząc na rachunek ekonomiczny. Rząd PiS-u na siedzibę zarządu
podmiotu zrzeszającego elektrownie
w Bełchatowie i Opolu oraz kopalnie w Bełchatowie wybrał... Lublin.
W podobny sposób wybierano lokalizację innych energetycznych holdingów. Przy okazji miliony złotych
szły w formie darowizn na rzecz Kościoła katolickiego. Dyrektorzy zakładów energetycznych ścigali się
między sobą, kto spełni najbardziej
oryginalne życzenie biskupów. Nie
ma w tej chwili większej diecezjalnej letniej pielgrzymki na Jasną Górę czy regionalnego festiwalu piosenki religijnej, których nie finansowałyby firmy energetyczne. Także pielgrzymki Jana Pawła II oraz
Benedykta XVI sponsorowali producenci i sprzedawcy prądu. Duże
imprezy z okazji tak zwanego dnia
papieskiego w Warszawie, Krakowie
i we Wrocławiu finansowali energetycy. O tym wszystkim możemy się
dowiedzieć jedynie z lektury sprawozdań finansowych poszczególnych
spółek. Globalnego wykazu obdarowanych przez całe holdingi nie sporządza się, ale wiadomo, że chodzi
o setki milionów złotych.
Sponsorując różne kościelne
przedsięwzięcia, energetycy tłumaczyli, że w ten sposób wypełniają nałożone na ich firmy wymogi tak zwanej społecznej odpowiedzialności biznesu. W prywatnych firmach energetycznych (zarówno działających
w Polsce, jak i w innych państwach
UE) ową społeczną wrażliwość odczytuje się jako obowiązek
wspierania szkół oraz
świeckich organizacji wspomagających
ubogą młodzież.
Oprócz częstochowskich,
co roku jesienią
szefowie firm energetycznych odbywali pielgrzymki do polityków. Domagali się od nich wyrażenia zgody
na podwyżki cen prądu. Wyjaśniali
przy tym uprzejmie, że dodatkowe
pieniądze potrzebne są im na odbudowę sieci, remonty dotąd wybudowanych elektrowni i postawienie
nowych. W drodze negocjacji politycy godzili się na podwyżki, które
zazwyczaj były trochę niższe niż te
żądane. Po 20 latach okazało się,
że wybudowaliśmy tylko jedną nową elektrownię, zaś pilnej wymiany wymaga 80 proc. polskich sieci energetycznych. Inspektorzy NIK
twierdzą przy tym, że nie ma w Polsce firmy, która jest w stanie zagwarantować stabilność dostaw energii elektrycznej. Przerwać je może
omoc duchownym w święceniu śmigłowców, sal operacyjnych i wyremontowanych biur urzędników to zadania ministra zdrowia.
Przy tak licznych obowiązkach zrozumiałe jest, że na dalszy plan musiały odejść rzeczy mniej istotne. Do nich biurokraci z Ministerstwa Zdrowia zaliczyli:
! uporządkowanie sytuacji na rynku leków objętych państwową refundacją. A wydatki na medykamenty – zarówno po stronie
obywateli, jak i NFZ – rosną co roku, czego
się nie da w żaden sposób uzasadnić.
Politycy próbują zmniejszyć wydatki NFZ
na leki, przerzucając na pacjentów obowiązek pilnowania, czy lekarz właściwie wypełnił receptę. Jednocześnie warto pamiętać,
iż Polska znalazła się w grupie państw, w których – według WHO – życie i zdrowie pacjentów jest zagrożone przez brak dostępu
do leków.
P
drobna wichura czy zamieć. Doprowadzenie sieci energetycznych do stanu używalności oraz budowa nowych
elektrowni ma kosztować minimum
100 miliardów złotych, a część tego
rachunku mają ponieść zwykli obywatele i polskie firmy. Eksperci zwracają przy tym uwagę na następujące
dziwne zachowania polityków odpowiadających za sektor energetyczny:
! wymuszenie na dostawcach
energii uprzywilejowanego traktowania jednostek Kościoła katolickiego
poprzez obniżenie opłat za zużyty
prąd oraz stosowanie specjalnych
taryf i rabatów niedostępnych
dla innych klientów;
energetycznym, czyli PSE-Operatora, w wyniku różnych dziwnych operacji polityków PiS. W ciągu ostatnich lat udało mu się skończyć wyłącznie budowę swojej siedziby. Awarie, jakie miały miejsce w styczniu 2008 r. w Szczecinie i w październiku 2009 r. na Podlasiu, pokazały, że potrzebna jest nam sprawnie działająca w całym kraju, jednolita firma zarządzająca sieciami
energetycznymi. Wystarczyły umiarkowane
opady śniegu, aby
całe regiony zostały pozbawione
dostaw energii;
! zgodę na to, aby rolę narodowego operatora systemu dystrybucyjnego i zarządcy sieci energetycznej pełniło kilkadziesiąt spółek o małym kapitale i zazwyczaj pozbawionych cenniejszego majątku. Zarządzający wielkimi państwowymi grupami energetycznymi traktują firmy
sieciowe jako źródło przychodów
(wnoszą one opłaty na rzecz swoich
właścicieli za prawo do korzystania
z biur, parkingów, za dzierżawę sprzętu, a nawet za korzystanie z logo grupy), ale poza jednym przypadkiem
nie ujawnili dużych planów inwestycji w sieć (przypomnijmy, że wymiany wymaga aż 80 proc. napowietrznych i podziemnych kabli i słupów);
! znaczne osłabienie siły najważniejszej dotąd firmy w sektorze
! brak decyzji o budowie linii
łączących Polskę z Litwą oraz Niemcami. Niewielkim kosztem (eksperci szacują, że na ich postawienie potrzeba maksimum kilkunastu milionów złotych) Polska mogła uzyskać
źródło taniego prądu oraz zwiększyć swoje bezpieczeństwo energetyczne. Dokumentacja jest, taka kasa by się znalazła, tylko woli polityków nie ma.
Wykazują ją jednak, gdy chodzi
o projekt tak zwanego uwolnienia
(czyt. wzrostu) cen prądu. I to bez
wprowadzenia zasad i gwarancji pozwalających na pomoc państwa dla
ubogich Polaków. Ostatnio minister
gospodarki Waldemar Pawlak skutecznie zablokował ciekawą inicjatywę prezesa Urzędu Regulacji
! rozwiązanie kwestii tak zwanego importu równoległego leków z innych państw
UE. W bardzo wielu przypadkach cena preparatu sprowadzonego na indywidualne zamówienie jest o trzy czwarte niższa niż cena
tego leku w Polsce. Braki kadrowe w Urzędzie
dokumentacji leczenia i wystawiania im tak zwanych e-recept. Nikt nie panuje nad wdrożeniem
około 19 kosztownych systemów (17 samorządowych oraz 2 rządowych). Pomysł polega
na umożliwieniu lekarzom w dowolnym miejscu kraju dostępu do całości dokumentacji
Minister od święcenia
Rejestracji Preparatów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Preparatów Biobójczych
spowodowały, że zainteresowani na rozpatrzenie wniosku o zgodę na przywóz czekają
nawet pół roku. Wielką trudność sprawiło także pani minister powołanie prezesa i wiceprezesa Urzędu zgodnie z prawem.
! wprowadzenie jednolitych w całym kraju
wymogów dla systemów elektronicznej rejestracji pacjentów, ich ewidencji oraz prowadzenia
medycznej pacjenta (operacje, leki i tym podobne) za pomocą dwóch kliknięć myszy komputerowej. Dzisiaj pacjenci muszą ze sobą wozić kopie papierowej dokumentacji nawet sprzed
kilkudziesięciu lat. Obecnie lekarze w sytuacjach
nagłych zdani są na ruletkę, gdyż nie mają jak
sprawdzić, czy chory nie jest np. uczulony na konkretny lek.
! Według informatyków, z którymi rozmawialiśmy, jeżeli rząd nie określi minimalnych
Energetyki, dr. Mariusza Swory.
Dotyczy ona wprowadzenia cen socjalnych za prąd wraz z wprowadzeniem zróżnicowania opłat w ciągu
dnia (tak jak w Europie Zachodniej).
Swora chciał także otrzymać prawo
do większej kontroli kalkulacji cen
stosowanych przez firmy energetyczne. Nie podobało mu się bowiem to,
że każą one swoim klientom płacić
za prąd zużyty przez urządzenia pracujące na potrzeby energetyków, sieci przesyłowych (im są one starsze,
tym więcej energii potrzebują) oraz
za to, co się zgubiło pomiędzy elektrownią a klientem. W 2005 roku
kontrolerzy NIK szacowali, że ponad 20 proc. naszych rachunków to
opłaty za zgubioną energię. Stare sieci, oczywiście, powiększają straty.
Dodatkowo cenę prądu podnoszą absurdalne gwarancje zatrudnienia (nawet 20-letnie), których nie
da się znieść. A płacą za to zwykli
konsumenci i przedsiębiorcy.
Ci ostatni wiedzą doskonale, co oznacza uwolnienie cen prądu
spod kontroli państwa. W tym roku
płacą za niego więcej o ponad 35
procent. Pewnym sposobem na obniżenie rachunków, które o mało
nie doprowadziły do bankructwa
Huty w Stalowej Woli, jest zasada
swobody wyboru dostawcy. Energetycy znaleźli na to sposób. Pozwalają na zakup prądu prosto od elektrowni, ale narzucają tak wysokie
opłaty za przesył, że cała akcja przestaje być opłacalna.
Mariusz Swora, broniąc naszych
kieszeni, nie zgodził się na ponad 20-procentowe podwyżki cen
prądu w roku przyszłym. Energetycy próbują go przekonać do podwyżek o 12–16 procent. Podobno
jest to skutek inflacji, która wynosi 2–3 procent.
MICHAŁ CHARZYŃSKI
wymagań co do zakresu oraz formatu zapisu
danych, grozi nam niedający się opisać bałagan w systemie ochrony zdrowia. Zamiast nowoczesności i normalności będziemy mieli stare papierowe karty. Powód? Nowe elektroniczne karty będą czytelne tylko w ramach
danego systemu. Na przykład kwity wystawione na Mazowszu będą nie do odczytania w Łodzi i na odwrót. Ostrożne szacunki wskazują, że aby spiąć wszystkie systemy w jeden
wspólny, państwo będzie musiało wydać około pół miliarda złotych.
Urzędnikom pani minister zdrowia udało
się za to utrzymać tradycję święcenia wszystkiego co tylko się da. I dlatego dyrektor jej gabinetu politycznego publicznie obiecał, że Lotnicze Pogotowie Ratunkowe urządzi specjalną
mszę świętą z okazji wprowadzenia nowych śmigłowców, w trakcie której nowe maszyny zostaną pokropione. To może by tak przy tej okazji pokropić głowy urzędasów?
MiC
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
lipcu 1946 r. spod
omszałego kamiennego stopnia schodów pierwszej bramy górnego zamku w Niedzicy (zwanego również Dunajcem) wydobyto ołowianą rurę. Był przy tym Andrzej Benesz, a wraz z nim kilkunastu świadków, w tym żołnierze
Wojsk Ochrony Pogranicza. Po jej
otwarciu ukazał się pęk zbutwiałych
rzemieni, powiązanych w węzły i supełki. Rzemienie nosiły ślady farby,
a przyozdobione były poczerniałymi blaszkami z trzynastokaratowego złota, noszącymi napis: „Dunajecz, Vigo, Titicaca”. Odkryciem okazało się indiańskie kipu (w dialekcie keczua – „węzeł”) – pismo węzełkowe (patrz zdjęcie), należące
– obok pisma klinowego – do najstarszych systemów zapisywania informacji. Znalezione kipu miało
wskazywać miejsce ukrycia na terenie Polski złota Inków, potrzebnego niegdyś do odbudowy inkaskiej
państwowości.
Fascynująca historia inkaskiego
skarbu i obecności Inków na zamku w Niedzicy sięga XVIII-wiecznego Peru, postaci Sebastiana de
Berzeviczyego oraz powstania Tupaca Amaru II – indiańskiego
zrywu antyhiszpańskiego z lat
1780–1783. Sebastian Berzeviczy
(1698–1797) był pochodzącym z Podola szlachcicem z tytułem barona, globtroterem i awanturnikiem.
Wywodził się z bocznej gałęzi węgierskiej arystokracji, której protoplaści byli fundatorami zamku
w Niedzicy na Sądecczyźnie (a konkretnie był nim Kokosz Berzeviczy z Tyrolu). Niespokojny duchem,
przeżywszy nieszczęśliwą miłość
i śmierć swoich rodziców, w poszukiwaniu zapomnienia i przygód
przemierzał liczne kraje, docierając aż na Daleki Wschód. Stamtąd, zaciągnąwszy się na statek
pod hiszpańską banderą, trafił w połowie XVIII w. do Ameryki Południowej – zamorskiej prowincji hiszpańskiej. Pełnił tam liczne funkcje
w administracji kolonialnej. Na tyle też potrafił wkraść się w łaski
inkaskiej arystokracji, że poślubił
pannę o imieniu Runtu z książęcego rodu Inków. Z tego związku
urodziła mu się córka; nosiła ona
rzadko spotykane imię Umina, będące być może przezwiskiem.
W tym czasie Inkowie, okrutnie traktowani przez Hiszpanów,
po raz kolejny wzniecili zryw narodowowyzwoleńczy – największy w historii indiańskich powstań przeciwko hiszpańskiej okupacji. Na jego
czele stanął Metys, Tupac Amaru II,
uznawany za bezpośredniego potomka ostatniego wielkiego wodza
Inków. Powstanie wymierzone było przede wszystkim w lokalną administrację, dlatego Tupac Amaru II ogłosił się wicekrólem Peru,
naiwnie wierząc, że zyska łaskę
w oczach hiszpańskiego króla. Hiszpanie nie zamierzali się jednak układać z rebeliantami. Po kilku latach
walk z lepiej uzbrojoną regularną
W
armią i milicją kolonialną powstanie upadło. Tupaca podstępnie zwabiono pod pretekstem podpisania
układu w Cuzco i w barbarzyński
sposób stracono. Odwet hiszpańskich władz był bezwzględny, a represje przewyższyły wszystkie poprzednie. Hiszpanie postanowili wyciąć w pień całą rodzinę przywódcy
PRZEMILCZANA HISTORIA
11
dawnej rodowej własności Berzeviczych (zamek znajdował się wówczas w rękach spokrewnionego z Berzeviczami rodu Horvathów). Tutaj nastąpił ciąg dalszy dramatu.
Kiedy pewnego dnia 1797 r. Sebastian Benesz wybrał się na polowanie, na zamek wtargnęli zamaskowani zabójcy (prawdopodobnie
Inkowie w Niedzicy
Czy na zamku w Niedzicy hiszpańscy napastnicy
zamordowali inkaską księżniczkę Uminę? Wiele
wskazuje na to, że tak. Gdzie należy szukać
skarbu Inków, zwanego skarbem Uminy?
powstania i konsekwentnie wytępić
wszystkich tych, którzy mogliby
w przyszłości legitymizować się pochodzeniem z dynastii Synów Słońca. W niebezpieczeństwie znalazł się
również Sebastian Berzeviczy i jego córka Umina Berzeviczy.
Oto podczas wojny zdarzyło się,
że Umina poślubiła bratanka Tupaca Amaru II, Andreasa. Umina
wżeniła się tym samym wprost w rodzinę, wywodzącą się od ostatniego władcy Inków. W obliczu klęski
powstania jej mąż stał się jedynym
pretendentem do tronu, a zarazem
spadkobiercą resztki wielowiekowego dziedzictwa
Inków. Sebastian Berzeviczy w porę zdał sobie sprawę z zagrożenia. W 1786
roku zabrał Uminę, zięcia oraz kilku Indian i zorganizował ucieczkę z Peru do Włoch. Uciekinierzy, jak głosi legenda, zabrali ze sobą wielki skarb.
Miał on w przyszłości pomóc Inkom w odzyskaniu
tronu i odbudowie państwa ludów
andyjskich – Tawantinsuyu („Państwo pszczół”). Skarb ów został podobno obwarowany klątwą inkaskich
kapłanów, a miała ona dosięgnąć
każdego, kto zechciałby posiąść
skarb w sposób nieuprawniony.
Rodzina Berzeviczych osiadła
w Wenecji. Tutaj na świat przyszedł
syn Uminy i Andreasa – Antonio,
któremu nadano inkaski przydomek
Unkas. Względny spokój Berzeviczych nie trwał jednak długo. Ich
tropem podążyły bowiem hiszpańskie specsłużby, ludzie pozostający
na usługach Inkwizycji i królewskich
tajnych agentów. W 1796 r. zginął
zasztyletowany przez nich mąż Uminy. „Wczoraj wieczorem zabito jednego z Peru, z tych jacy tu są, został
pchnięty sztyletem i wrzucony do kanału. Napastnicy rozbiegli się (...)”
– donosił swoim władzom jeden
z agentów państwa weneckiego.
W obawie o życie Uminy i jej kilkumiesięcznego synka, Sebastian Berzeviczy szybko zmienił miejsce pobytu. Porzucił Wenecję, by zatrzymać się nad Dunajcem w Niedzicy,
wynajęci bandyci) i zasztyletowali
księżniczkę Uminę, zadając jej cios
prosto w serce. Sukces konkwistadorów okazał się jednak połowiczny. Syna Uminy, Antonia, ukryła
bowiem w porę służba. Zrozpaczony ojciec pochował córkę w srebrnej trumnie pod basztą kapliczną.
Eliminacja Uminy przez hiszpański wywiad, z którym związek mogło mieć Bractwo św. Wawrzyńca,
zwane też Bractwem Siedmiu Gwiazd,
sprawiła, że niedzicka kryjówka przestała być bezpieczna. Dożywający
swych lat Sebastian Berzeviczy, aby
zmylić trop i zatrzeć ślady, postanowił oddać Antonia Berzeviczy alias
Condorcanqui alias Tupaca Amaru III w adopcję swojemu krewnemu z Moraw. 21 czerwca 1797 r.
w Dniu Słońca – największego święta Inków – na zamku w Niedzicy
spisany został testament, będący jednocześnie aktem adopcji (tzw. testament Inków). W obecności delegacji Prześwietnej Rady Emisariuszy Inków, która zjawiła się na zamku, oraz proboszcza z Frydmana,
który spisywał dokument w łacinie,
wyznaczono bratanka Sebastiana,
Wacława Benesza, wykonawcą
ostatniej woli. Zaprzysiężony
przed krucyfiksem Wacław Benesz
podpisał dokument z następującym
zobowiązaniem: „Ja, Wacław Benesz
de Berzeviczy, baron de Dondangen, przysięgam wobec Męki Pańskiej, Prześwietnej Rady Emisariuszy
Inków i J. O. Stryga mego Sebastiana, uczynionych dzisiaj uchwał
ostatnich Prześwietnej Rady być kuratorem i rzetelnym wykonawcą.
W szczególności obliguję się: Antonia Inkasa legitime wnuka J. O. Stryga
mego Sebastiana (...) dla uchowania go, jak i edukacji przystojnej
za swego, wraz z małżonką mą przyjąć, takoż do ksiąg wpisać (...) nazwisko nasze, tytuł i splendor rodu
mu dać, by tem pewniej pochodzenie rzeczonego Antonia zakryć,
a od pościgu i prześladowców uchronić (...). Za obowiązek sobie biorę,
gdyby żadne poselstwo rzeczonego
Antonia Inkasa nie odebrało, a Ten
do swych leciech pełnych szczęśliwie
doszedł, wszystko o krwie i pochodzeniu Jego objaśnić, należny Mu testament bez żadnej opieszałości oddać (...). Grób Uminy, Sebastyanowej córki a Antonia matki, pod basztą kapliczną w czułej mieć opiece,
wystawienie Epitaphium do sposobniejszych dni zachowując”.
Kilka miesięcy później Sebastian
Berzeviczy zmarł. Liczył
sobie 99 lat! Na ówczesne lata był to rekord
na miarę całego kraju.
Co ciekawe, nie umarł ze
starości, a od ran zadanych w pojedynku o...
dziewczynę.
Adoptowany Antonio
zabrany został do Krumlowa na Morawach. Tam
dorastał w wielodzietnej
rodzinie swoich przybranych rodziców. Lata mijały, a Inkowie nie pojawiali się po swojego
księcia. Również dla Hiszpanów ślad
został skutecznie zatarty. Antonio,
teraz Anton Benesz, nie zajmował
się rodzinną tajemnicą, która przyniosła tyle nieszczęść. To samo przykazał swoim dzieciom. W jednym
z listów jego przybrany ojciec ubolewał, że Antonio tak się przejął
Francją i zniemczył, że „o starych
dziejach rodu, właściwym nazwisku
i tytułach ani słuchać nie chce”. Został mistrzem krawieckim, jak jego
przybrany ojciec. Ożenił się z Polką, Barbarą Rubinowską, z którego to związku miał trzy córki i pięciu synów. Potem ożenił się powtórnie. Zmarł w 1877 r. na cukrzycę.
Grobu Antonia już nie ma. Prochy
jego wskutek likwidacji cmentarza
w 1906 r. zostały złożone w zbiorowej mogile.
Poszukiwania rodowodowe rozpoczął prawnuk Antona, Andrzej
Benesz (1918–1976) – archeolog
i polityk, wicemarszałek Sejmu PRL
w latach 1971–1976. Próbował ustalić, ile prawdy jest w jego rodzinnej
opowieści. Na celowniku jego usiłowań znalazł się budzący emocje
hipotetyczny skarb Inków, zwany
skarbem Uminy. Na początek odnalazł on pochodzący z 1797 r. akt
adopcji Antonia Unkasa, przechowywany w kościele pw. Świętego
Krzyża w Krakowie. Świadkiem odkrycia był ówczesny proboszcz, profesor Uniwersytetu Lwowskiego
– Andrzej Mytkowicz. Ten kapitalnej wagi dokument dowiódł, że
opowieści o księżniczce Uminie i peruwiańskim księciu nie zostały wyssane z palca. Kolejnym odkryciem
było wspomniane na początku kipu.
Wydawało się, że następnym będzie
skarb Uminy...
Napis na blaszkach kipu „Dunajecz, Vigo, Titicaca” zinterpretowano w ten sposób, że skarb ukryto w trzech miejscach. Pomimo zaawansowanych prac archeologicznych, zwłaszcza w rejonie kaplicy
zamkowej, nie udało się znaleźć ani
skarbu, ani trumny Uminy. Znaleziono jedynie resztki gotyckich bram
wjazdowych i studnię pod mostem
zwodzonym. O pomoc poproszono
radiestetów, którzy stwierdzili, że
kopano zbyt płytko, a głęboko
pod zamkiem ukryty jest loch. Pojawiła się inna ewentualność – że
skarbu Uminy w Niedzicy nie ma,
gdyż zgodnie z inkaską tradycją złota nie przechowuje się w miejscu zamieszkania. Przez długie lata Andrzej Benesz szukał skarbu na zamku w sąsiednim Tropsztynie. Podejrzewano, że może się znajdować
w podziemnym tunelu, wykutym
pod Dunajcem. Inni radiesteci potwierdzili istnienie na głębokości
ok. 15 metrów dużego skupiska metali i kamieni szlachetnych. Kolejne hipotezy mówią, że skarb spoczywa gdzieś w górskich jaskiniach.
Wspomina się o Księżycowej Jaskini oraz Tunelu o Szklistych Ścianach w Levocskich Vrhach lub Spisskiej Magurze, ewentualnie o Tatrach Bielskich lub Wysokich.
W Niedzicy istnieje legenda
o duchu nieszczęsnej księżniczki
Uminy. Ukazuje się on ponoć jako
postać w bieli na dziedzińcu zamku i w pobliżu kaplicy zamkowej.
Duch ów miał zaprowadzić pewnego furmana zwanego Białym Jakubem do ukrytej komnaty, gdzie
stała srebrna trumna, a wokół niej
leżały porozrzucane skarby.
ARTUR CECUŁA
12
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
MITY KOŚCIOŁA
(4)
Kościół i faszyzm
rzeglądając kolejną porcję
pożółkłych fotografii, dochodzimy do pewnej oczywistej konstatacji: dwie ideologie – faszystowską i katolicką – łączyło coś więcej niż tylko krzyż, ten
Żelazny i krucyfiks, na mundurach
zbrodniarzy. Łączyła je pogarda. Wobec ludzi, tych poszczególnych, myślących inaczej, i wobec całych narodów.
MarS
P
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
sobotnie popołudnie
24 października lesbijki, geje i przyjaciele
przeszli ulicami Wrocławia, by zamanifestować poparcie
dla projektu ustawy o związkach partnerskich, zwrócić uwagę na potrzebę
publicznej debaty i sytuację ludzi wykluczonych ze względu na orientację
seksualną, a przede wszystkim – pokazać, że nie są tworem wyobraźni.
Ale że istnieją naprawdę.
W kolorowym, pogodnym mimo
aury i radosnym marszu – kulminacyjnym punkcie VII Festiwalu przeciwko
Wykluczeniom, w ramach którego odbywały się m.in. debaty z udziałem
naukowców i publicystów zajmujących
się kwestiami mniejszości seksualnych
– kroczyło około 300 osób. Także heteroseksualnych, które przyłączały się
do manifestujących w geście solidarności. Na transparentach hasła: „Edukacja w szkołach, a nie kościołach”,
„W mieście spotkań miejsca starczy dla
wszystkich”; „Niech dziedziczy po mnie
partner/ka, a nie państwo”. – Jest
nas 2,5 miliona, nie możemy być traktowani gorzej niż osoby heteroseksualne – tymi słowami zainicjowała akcję Mirosława Makuchowska, sekretarz zarządu Kampanii przeciw Homofobii. Wyruszyli spod Uniwersytetu
Wrocławskiego, przeszli przez starówkę, dotarli do Rynku. Dopiero tutaj
na drodze stanęli chłopcy z Narodowego Odrodzenia Polski. Zaprezentowali to, co umieją najlepiej: przepychanki, chamskie okrzyki w stylu: „Nasze ulice, wasze lecznice!”; „Pederaści,
lesby, geje, cała Polska z was się śmieje!; „Polska nasza, Holandia wasza!”.
Hipotezę, że żyjemy w katolickim kraju, w którym homoseksualizm jako parszywe zboczenie nie może być tolerowany, popierali argumentami pięści.
Tych najbardziej szwarnych natychmiast
spacyfikowała ochraniająca tęczowy
marsz policja. Młodzieńcy z NOP-u rozpoczęli jednak kolejny akt przedstawienia: podskoki w rytm skandowanego
hasła: „Kto nie skacze, jest pedałem”.
O dziwo – nie wszyscy z nich skakali...
Według organizatorów manifestu,
efekt został osiągnięty. Mimo że nie
pojawił się żaden z zaproszonych polityków. – Myślę, że ludzie zobaczyli, że coś można zrobić we Wrocławiu i że to może być fajne – twierdzi
Makuchowska.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Fot. Anna Smarzyńska
TO TEŻ JEST POLSKA
W
W Polsce 18 proc. gejów i lesbijek
doświadcza przemocy fizycznej, 80 proc.
– psychicznej. Dlatego wciąż czują się
obywatelami drugiej kategorii.
Od kilku miesięcy Grupa Inicjatywna, w skład
której wchodzą członkowie kilku organizacji gejowsko-lesbijskich, opracowuje projekt ustawy
o związkach partnerskich. Mowa w niej m.in.
o prawie do wspólnego rozliczania podatkowego, możliwości dziedziczenia majątku, korzystaniu z ubezpieczenia zdrowotnego partnera lub
partnerki. O pomoc i wsparcie zwracali się
do przedstawicieli obecnie rządzących partii
i do samego premiera Donalda Tuska. Ten
długo nie odpowiadał, aż w końcu ustami rzecznika poinformował, że w obecnej kadencji rząd
nie ma zamiaru zajmować się podobnym projektem. A szkoda, bo przecież miało się żyć lepiej. Wszystkim.
13
14
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
ZE ŚWIATA
Sztuka spółdzielczości
Elinor Ostrom dostała Nagrodę Nobla z ekonomii
za badania nad „zarządzaniem”. Amerykańska
badaczka nie starała się jednak odkryć,
jak „wydoić” pracownika. Interesuje ją to,
jak działają wspólnoty i spółdzielnie.
Profesor z uniwersytetu stanu Indiana skupia się na badaniu „wspólnotowego zarządzania zasobami”.
Chodzi o sytuacje, w których wiele
osób korzysta z ograniczonych i potrzebnych wszystkim rzeczy. Ostrom
badała pastwiska, systemy nawadniania, wodociągi, lasy i łowiska. Wszędzie porównywała, co sprawdza się
lepiej – własność prywatna, państwowa czy społeczna (spółdzielcza). Dzięki temu zaprzeczyła dominującej teorii, która mówi, że prywatne zawsze
znaczy lepsze; właśnie ta teoria uzasadniała prywatyzację lub nacjonalizację społecznej własności. Odkryła
także, że w praktyce to małe wspólnoty najlepiej potrafią zarządzać
ograniczonymi zasobami. Wieloletnie studia pozwoliły jej także określić warunki, które muszą być spełnione, by spółdzielnie i wspólna własność mogły efektywnie działać.
Jednocześnie dzięki swoim badaniom podważyła jeden z neoliberalnych „dogmatów”. Pokazała, że
przekonanie, iż większość ludzi jest
ze swej natury egoistyczna i kieruje
się jedynie własnym i pojmowanym
materialnie interesem, jest błędne.
Gminne pastwiska
Głównym punktem odniesienia
dla Ostrom nie był jednak ekonomiczny liberalizm. W pewnym zakresie było nim jego odbicie w naukach społecznych, bowiem nie tylko ekonomiści uwierzyli w całkowicie egoistyczną naturę człowieka. To przekonanie znalazło też swoje silne odbicie w socjologii i nauce
o zarządzaniu.
Ta ślepa wiara znalazła swój wyraz między innymi w głośnej „tragedii gminnych pastwisk” – koncepcji,
którą w 1968 roku na łamach „Science” ogłosił Garett Hardin. Ogłoszona przez znanego biologa teoria
wywarła duży wpływ na nauki społeczne. Była także niezwykle ważna
dla badań tegorocznej noblistki.
Ostrom wiele razy w swoich pracach
odwoływała się do tego pomysłu.
Autor artykułu w „Science” próbował udowodnić, że wszelka własność uspołeczniona wcześniej czy
później musi paść ofiarą prywatnych
celów i interesów. Aby dowieść swojej tezy, Hardin wymyślił teoretyczny koncept i – dla dodania swoim
argumentom siły – umieścił go w realnym otoczeniu, a dla jego przedstawienia użył prostego przykładu,
który jednocześnie był niezwykle
przekonujący.
Hardin przedstawił historię średniowiecznych angielskich pastwisk,
które – jak wówczas wierzono – zostały zniszczone przez nadmierny
wypas bydła. Jego rozumowanie
opierało się na założeniu, że pasterze kierowali się egoizmem i swoim wąsko pojętym interesem. Zgodnie z założeniami Hardina, każdy
z użytkowników tego wspólnego pastwiska dokona kalkulacji, w której policzy, ile zyska na wypasieniu kolejnej krowy, a ile straci. Zyska, ponieważ przybędzie mu nakarmiona sztuka bydła. Stratą jest
jedynie pogorszenie się stanu pastwiska, które jednak powinno dzielić się po równo na wszystkich użytkowników. W związku z tym ten,
który oszukuje, musi zyskać. A skoro zyskuje, to ma motywację do
oszustwa i wypasa coraz więcej
krów. Pisał: „Ruina jest przeznaczeniem, ku któremu pędzą wszyscy, a każdy z nich dąży do własnych najlepszych interesów w społeczeństwie, które wierzy w wolność
gminnych pastwisk”.
Kierowanie się egoizmem, który jest rozsądny z indywidualnego
punktu widzenia, w końcu doprowadza do nieuchronnej degradacji
wspólnego gruntu. W konsekwencji
tracą wszyscy, a uniknąć tragedii
– zdaniem zwolenników tezy o nieuchronności wygranej oszustów – można jedynie dzięki prywatyzacji lub
nacjonalizacji i kontroli.
Wskazywała, że jej badania empiryczne dowodzą, iż jest zupełnie inaczej. Owszem, są okoliczności i środowiska, w których rządzi właśnie egoizm, jednak w przypadku „gminnych
pastwisk” czy raczej „wspólnie zarządzanych zasobów” jest inaczej. Dowodzą tego nie tylko obserwacje Ostrom,
ale także wielu innych naukowców.
Jednym ze sztandarowych przykładów obalających tezę o niewydolności społecznego zarządzania są,
paradoksalnie, obserwacje łąk na pograniczu chińsko-rosyjsko-mongolskim. Jest to miejsce, w którym sąsiadują ze sobą trzy formy własności – prywatna w Chinach, państwowa w Rosji oraz spółdzielcza
w Mongolii. Degradacja gruntów znacjonalizowanych wynosiła w trakcie
Przede wszystkim, jak twierdzą
zwolennicy amerykańskiej badaczki, wspólnotowe „pastwiska” nie są
– jak chciał Hardin – „ogólnodostępne”. Aby zasoby nie uległy degradacji, zarządzająca nimi wspólnota musi mieć możliwość karania
„pasażerów na gapę” i ograniczania
dostępu do swojej własności. I na
ogół ma, ponieważ własność wspólnoty nie jest własnością niczyją.
Jednocześnie musi istnieć system motywacji, który zachęca do
realizacji tradycyjnych ustaleń.
I niekoniecznie muszą to być zachęty finansowe. Równie dobrze
może chodzić o reputację lub wzajemność działań.
To nie wszystko. Zauważono, że
wyjątkowo dobrze tego rodzaju metody sprawdzają się w niewielkich
grupach, które mają długą tradycję.
Ludzie, którzy się znają, nie kierują się we wzajemnych relacjach jedynie chęcią zysku. Takie wspólnoty wytwarzają własne normy, zaufanie i wymuszają wzajemność działań. Ludzie częściej niż zyskiem kierują się w nich przyzwoitością i częściej planują.
Zmienia myślenie
A naprawdę...
„Tragedia gminnych pastwisk”
przez lata towarzyszyła tegorocznej noblistce i stanowiła dla niej
najważniejszy punkt odniesienia.
Ostrom sprawdzała, jak ta nieprzezwyciężalna (przynajmniej w teorii) pułapka społeczna jest rozwiązywana w praktyce. Szybko okazało się, że w rzeczywistym świecie jest nieco inaczej, niż głosiła
teoria biologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego. „Istotna lekcja z badań empirycznych nad zrównoważonym wykorzystaniem zasobów to
to, że jest więcej możliwych rozwiązań, niż zaproponował Hardin”
– pisała Ostrom.
W jednym ze swoich artykułów
napisała: „(...) przewidywanie, że
użytkownicy nieuchronnie muszą
zniszczyć wspólne zasoby, opiera się
na modelu, który zakłada, że wszystkie jednostki są samolubne, pozbawione zasad i starają się zmaksymalizować krótkoterminowe zyski”.
Jeżeli te historie wydają się
zdecydowanie zbyt egzotyczne, by
mogły być prawdziwe, jest jeszcze
jedna. Znacznie bliższa, bo pochodząca z zachodniego kręgu kulturowego. Chodzi o łowiska w amerykańskim stanie Maine. Tam
w tym samym czasie i obok siebie
funkcjonowały dwa reżimy zarządzania dostępem do „łowiska”.
Państwo uregulowało dostęp do licencji na łowienie ryb. Natomiast
sami zainteresowani, czyli rybacy,
reglamentowali dostęp do poławiania krabów. Zasoby ryb w miejscowych wodach ulegały ciągłej degradacji, ponieważ omijano przepisy i nie uznawano ich za wiążące. Nie pomagały nawet kary.
W tym samym czasie kraby miały
Elinor Ostrom
prowadzenia obserwacji (lata
1990/2000) ok. 75 procent. W Chinach, gdzie niewielkie działki przekazano indywidualnym rolnikom, było to 30 proc., a w Mongolii degradacji uległo zaledwie 10 proc. pastwisk.
Inny przykład to systemy irygacyjne w Nepalu. Tradycyjnie są one tam
zarządzane przez wspólnoty rolników,
którzy mają swoje uświęcone zasady
i reguły korzystania z wody, do której dostęp jest ograniczony. Niewielkie wspólnoty budują swoje systemy
irygacyjne nieco archaicznymi metodami – z kamienia i gliny. Władze,
wykorzystując możliwości techniczne,
budują zarządzane przez państwo
wielkie systemy irygacyjne. Mimo użycia stali i nowoczesnej wiedzy inżynieryjnej efektywność tradycyjnych
sposobów nawadniania jest nieporównanie większa. Okazuje się, że tradycja i znajomość otoczenia są więcej
warte niż materiały i technologia.
się doskonale, a ustalone zasady
były respektowane. Musiały być,
ponieważ kary były znacznie gorsze. Jedną z nich było wyrzucenie
poza środowisko.
Elinor Ostrom, jej mąż Vince
oraz wielu młodszych naukowców,
których zafascynowała tematyka
zarządzania wspólnymi zasobami,
opisali setki innych miejsc, gdzie
zasoby są zarządzane spółdzielczo,
tj. wspólnotowo. I, co ważne, gdzie
takie zarządzanie się sprawdza.
A sprawdza się prawie wszędzie.
Dlaczego pastwisko
trwa
Dzięki długoletnim badaniom,
Ostrom opisała warunki, jakie muszą zostać spełnione, by wspólne
zarządzanie nie okazało się niszczące dla środowiska i wspólnych
zasobów.
Nagroda dla osoby, która wprowadza do zarządzania pojęcia zaufania, norm i uczciwości, pokazuje, jak daleko oddaliliśmy się od
tego, co na świecie dzieje się w badaniach nad gospodarką. U nas ekonomia to na ogół wciąż twarda nauka, która formułuje niepodważalne prawa. Człowiek w kapitalizmie
to „homo economicus”, który dla
dobra wszystkich powinien kierować się jedynie własnym interesem.
W tym samym czasie społeczność naukowa doceniła politolożkę,
która zwraca uwagę na pewne
„miękkie”, często niezauważalne elementy międzyludzkich relacji. I podkreśla, że to właśnie te elementy
oraz jakość społecznych (nie tylko
państwowych) instytucji wpływają
na powodzenie lub niepowodzenie
gospodarczych przedsięwzięć. Nobel Ostrom pokazał, że Zachód już
pogrzebał właściwą polskiemu liberalizmowi uproszczoną wizję człowieka – istoty rzekomo skazanej
na egoizm i „grabienie do siebie”.
Pogrzebał „homo economicusa”. Pokazał także, że Polska to wciąż naukowy i ideowy zaścianek.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że gminne grunty średniowiecznej Anglii, od których wszystko się zaczęło, w rzeczywistości funkcjonowały bardzo przyzwoicie. Badania historyczne wykazały, że do degradacji wielu z nich doprowadziło
dopiero „ogradzanie”, czy jak powiedzielibyśmy dzisiaj... prywatyzacja.
ELŻBIETA WALIGÓRA
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
godzin zabrakło amerykańskiemu sądowi,
by zmusić katolicką
diecezję Delaware do zapłacenia milionów dolarów odszkodowań dla molestowanych przez
księży dzieci. Ale pół doby dla adwokatów zboczeńców w sutannach to wieczność.
Dwa tygodnie temu, w poniedziałek, miał się rozpocząć proces 60-letniego księdza Francisa DeLuki. Późnym wieczorem w niedzielę
jego zwierzchnicy w purpurowych
12
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
adwokaci pierwszej tylko grupy ofiar
domagali się dla nich co najmniej 76
milionów dolarów. Sąd upadłościowy uznał natomiast, że całkowita suma (!) odszkodowań dla wszystkich
przeszłych i ujawnionych w przyszłości ofiar nie może przekroczyć 38 milionów, bo inaczej „biedna” diecezja
przesłałaby normalnie funkcjonować.
Nic – tylko molestować!
Wspomniany wcześniej Francis
DeLuca był księdzem w diecezji Delaware od 35 lat. 3 lata temu został
aresztowany za współżycie seksualne
– To wstrętny i desperacki krok,
by ukryć prawdę i opóźnić wypłacenie odszkodowań starzejącym się
ofiarom – odpowiada ich adwokat
Thomas Neuberger.
Przypomnijmy: gigantyczna afera pedofilska wewnątrz amerykańskiego Kościoła katolickiego ujrzała na dobre światło dzienne po publikacji w „Boston Globe” (2002 rok).
Lawina ruszyła, gdy dziennik opisał
sprawę księdza Johna Geoghana,
który przez 30 lat molestował 67 dzieci (tyle mu udowodniono). Casus
Pedofilski fortel
sutannach wymknęli się sprawiedliwości. Przynajmniej w części dotyczącej finansów. Zwrócili się bowiem
do sądu o ogłoszenie bankructwa
swojej diecezji Wilmington, która
obejmuje stan Delaware (bajecznie
bogaty amerykański raj podatkowy)
i kawałek stanu Maryland.
Miejscowa struktura kościelna
skupia 230 tysięcy katolików (co trzeci mieszkaniec stanu), zaś jej finanse są – jak to w podatkowym raju
– zupełnie nieprzejrzyste. Ściślej mówiąc, nie wiadomo dokładnie, ile ma
na kontach i gdzie. Z Delaware wolno bowiem transferować aktywa
w dowolne miejsce na świecie. Nawet na konta numeryczne.
Na razie diecezja wypłaciła
ofiarom molestowania 6 milionów
dolarów, ale hierarchowie słusznie
spodziewali się, że to ułamek tego,
co w wyniku kolejnych wyroków przyjdzie im zapłacić. Teraz, po sprytnym
wybiegu z bankructwem, będzie tak:
! wbrew groźnej nazwie „bankructwo” diecezja wcale nie przestanie istnieć ani działać;
! od chwili ogłoszenia bankructwa sąd przejmuje pieczę nad aktywami diecezji (konta i nieruchomości)
i to on decyduje, w jakiej wysokości
wypłacić odszkodowania, tak by... diecezja nie upadła (sic!). Przypomina to
trochę tzw. upadłość konsumencką.
Gdyby proces rozpoczął się, bankructwa już by nie można było ogłosić.
Jak opłacalne jest bankructwo,
można zobaczyć na przykładzie diecezji stanu Waszyngton, która też
– przerażona widmem milionowych
odszkodowań dla ofiar księży pedofilów – ogłosiła w roku 2004 upadłość. No i wygrała na całego, bo
z nieletnim kuzynem. Zeznania dziecka były jednak na tyle drastyczne, że
śledczy doszli do przekonania, iż tak
zboczone skłonności musiały drzemać w wynaturzonym księdzu dużo
wcześniej. Nie mylili się. Przez dwa
lata odnaleziono 22 kolejne ofiary
pedofila w sutannie. Niektóre z nich
zboczeniec dopadł trzy dekady temu,
gdy były czteroletnimi dziećmi.
Następnie detektywi zaczęli zastanawiać się, jak to możliwe, że taka czarna owca mogła ukrywać się
tyle lat wśród innych duchownych
i nie wzbudzić ich podejrzeń. I znów
gruchnęła kolejna bomba. Okazało
się, że DeLuca działał... wśród swoich. Takich samych jak on księży dewiantów, którzy pomagali sobie, kryli się wzajemnie, a nawet wymieniali adresami dzieci. Odnaleziono co
najmniej dziewiętnastu pedofilów
i blisko setkę ich ofiar (dziś są w większości dorosłymi osobami). Śledczy
nadal jednak zakładają, że sprawa
jest rozwojowa. Stąd ucieczka hierarchów Delaware w bankructwo.
– Nie miałem wyboru, musiałem tak postąpić – z rozbrajającą
szczerością przyznał biskup diecezji
Francis Malooly.
waj bracia oskarżyli ks. Roberta Stepka, że
przed laty molestował ich seksualnie. Stepek
do winy się nie przyznał.
Nie ma w tym nic
dziwnego, bo większość
duchownych idzie w zaparte, lecz ten – z pochodzenia Polak – poszedł
znacznie dalej: oskarżył swych oskarżycieli o kłamstwa
i zniesławienie. Można pomyśleć: czyżby był niewinny? Fałszywe oskarżenia w skandalu pedofilii kleru
w USA zdarzają się sporadycznie i policja ma wypróbowane metody w ich wykrywaniu. W sprawie Stepka nawet archidiecezja chicagowska po dogłębnym zbadaniu
D
Geoghana (został zamordowany
w więzieniu przez współwięźniów)
wywołał rzekę pozwów ofiar księży,
które do tej pory milczały.
W wyniku wszczętych śledztw
przestępstwo pedofilii udowodniono
ponad 4 tysiącom amerykańskich
księży (większość przyznała się do
winy). Różne diecezje USA – i te,
które uciekły w bankructwo, i te, które próbowały walczyć przed sądami
– wypłaciły do dziś ofiarom swoich
księży ponad 3 miliardy dolarów. Na
przykładzie Delaware widać, że to
na pewno nie koniec.
Nie koniec, bo szykują się
procesy daleko istotniejsze
i ciekawsze niż te dotyczące
obrzydliwych zboczeńców w czarnych sutannach. Te nowe mają posadzić na ławach oskarżonych przestępców w sutannach... purpurowych.
Wiadomo, że hierarchowie (nie tylko w USA) o makabrycznym procederze doskonale wiedzieli i tolerowali go. Czasem nawet wspierali.
A gdy gdzieś tam zupa się wylewała, robili wszystko, by skandal tuszować, a winnych ukrywać.
Mało tego, ostatnio amerykański sąd orzekł prawomocnie, że
w stan oskarżenia można postawić
nawet Watykan, bo nie tylko jego
prominentni koryfeusze, ale i szefowie Kościoła katolickiego (w tym jeden żyjący) o zboczeniach doskonale wiedzieli. Przez co najmniej 20 lat.
Co robiono z dewiantami? Awansowano ich. Nieraz do rangi biskupiej!
Niewykluczone zatem, że przyjdzie taki czas, kiedy to na ławach
oskarżonych będzie nie tylko czarno i purpurowo, ale także... biało!
MAREK SZENBORN
sprawy uznała, że istnieją uzasadnione podstawy, by sądzić, że duchowny popełniał przestępstwa. Dlatego
w roku 2006 został odwołany z parafii w Burbank.
W czerwcu stanowy sąd
apelacyjny odrzucił oskarżenie Stepka. Ten nie zrezygnował i odwołał się do
Najwyższego Sądu Stanu
Illinois, który właśnie odrzucił jego roszczenia. Pozostało już tylko odwołanie do Sądu Najwyższego USA.
Stepek utrzymuje, że oskarżający go motywowani
są zemstą i mają na widoku korzyści finansowe. Adwokat poszkodowanych przypomina, że bracia nie domagają się żadnego odszkodowania.
CS
Stepek szarżuje
15
Pecunia non olet
hristine Daniel jest lekarzem w Los Angeles, a jednocześnie wyświęconym duchownym w Kościele zielonoświątkowców. Kiedy
55-letnia dr Daniel uznała, że ta ostatnia rola jest dla niej znacznie
ważniejsza, została aresztowana i grozi jej wyrok do 80 lat więzienia.
C
Zarzuca się jej wyłudzenie 1,1
mln dolarów od co najmniej 55 rodzin ludzi chorych i umierających
na nieuleczalne nowotwory (osoby
w wieku od 4 do 69 lat). Występowała w religijnej telewizji kablowej
Trinity Broadcasting Network, twierdzac, że sporządziła mieszankę ziół
z całego świata o nazwie „C-Extract”,
których zażycie pozwała wyleczyć 60
proc. beznadziejnych przypadków
raka. Cudowna mikstura miała również zwalczać choroby Parkinsona
i Alzheimera, stwardnienie rozsiane oraz żółtaczkę.
Pacjentów zwabiała apelami
w programie Trinity „Praise the
Lord” (Chwalcie Pana), gdzie zapewniała, że zioła w połączeniu
z modlitwą przyniosą uzdrowienie.
„Byliśmy świadkami zmartwychwstań” – przekonywała dr Daniel.
Ludzie zamawiali miksturę, czyli
ciemnobrązowy płyn, płacili od 3,3
tys. dolarów wzwyż, następnie dzwonili pod wskazany numer i modlili
się razem z osobą po drugiej stronie. Potem umierali. Gdy pierwotna dawka nie skutkowała, Daniel
rekomendowała następną: bardziej
stężoną, więc droższą. Za 5 tys. dol.
Czasem doradzała chorym... przerwanie chemioterapii i naświetlań
promieniami gamma. Naciągała nawet duchownych innych wyznań. Katolicki ksiądz George McKinney,
założyciel katedry św. Stefana w San
Diego, którego matka umierała
z powodu raka jelita grubego, na
leczenie jej metodą ziółka plus modły wydał ponad 100 tys. dolarów!
Oprócz ziół Daniel sprzedała mu
specjalną maszynę własnej konstrukcji, która miała zmniejszać guz, emitując ciepło. Skończyło się jak zawsze – pogrzebem.
Rodziny chorych, gotowe uczynić wszystko, by uratować najbliższych, po ich śmierci zdawały sobie
sprawę, że padły ofiarą szarlatanki.
Zgłaszano skargi do różnych instytucji. Przesłuchiwana Daniel zaprzecza, by angażowała się w alternatywną medycynę. Leczenie modlitwą jest firmowym numerem zielonoświątkowców.
Dwa tygodnie przed aresztowaniem Daniel zamknięto recydywistę z Las Vegas, który obiecywał pacjentom z nowotworami cudowne
wyleczenie i wzywał do przerwania
leczenia szpitalnego.
JF
Zabiją Obamę?
ieczęsto ludzie robią tak drastyczne zwroty światopoglądowe jak Frank Schaeffer. Jego ojciec Francis uznawany jest
za twórcę współczesnej amerykańskiej prawicy religijnej.
N
Syn poszedł w ślady ojca, ale
potem zaczął samodzielnie myśleć.
W rezultacie tej czynności w roku
1980 wycofał się z ruchu konserwatywnych dewotów, a 20 lat później przeniósł się na lewą stronę sceny politycznej. W swej najnowszej
książce „Patience with God. Faith
for People Who Don’t Like Religion (or Atheism)” Schaeffer ostrzega przed niebezpieczną radykalizacją chrześcijańskiej prawicy, która
dramatycznie nasiliła się po wyborze Baracka Obamy na prezydenta. Obama może zostać zamordowany – alarmuje Schaeffer – lub
czeka nas atak w stylu wysadzenia
w powietrze biurowca federalnego
w Oklahoma City. „To przerażające, jak wielu pastorów w swych kazaniach – co jest udokumentowane – modli się o śmierć prezydenta. Czy trudno sobie wyobrazić, do
czego może to doprowadzić religijnego paranoika, który wysłucha takiego kazania i ma w domu kolekcję broni? Osobnikom tego typu do
nienawiści wystarczy, że świat lubi
czarnoskórego lidera USA. A zobaczycie, jak negatywna będzie reakcja prawicy religijnej na przyznanie mu Nagrody Nobla...”. PZ
16
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (30)
Słowiański pochówek
Aż do przyjęcia chrześcijaństwa na terenie całej
Słowiańszczyzny dominował ciałopalny obrządek pogrzebowy.
Kult zmarłych odbywał się głównie przy grobach.
Dawni Słowianie, podobnie jak
inne ludy, otaczali swoich zmarłych głęboką czcią. Kult dusz przejawiał się u Słowian w modłach za
zmarłych i ofiarach, a przede wszystkim w ucztach zadusznych. Najbardziej elementarną formą było periodyczne „karmienie zmarłych”.
Dane archeologiczne i źródła historyczne jedynie w ograniczonym
zakresie są w stanie przybliżyć przebieg ceremonii pogrzebowej u dawnych Słowian. Zmarły, jeśli zmarł
śmiercią naturalną, spoczywał prawdopodobnie przez pewien czas
w domu. Ubierano go w najlepsze
szaty, nakładano klejnoty, a następnie owijano białym płótnem. Często ciało wynoszono przez okno albo niekiedy podnoszono belkę progową, aby przenieść je pod progiem.
Innym zwyczajem było umieszczanie na progu topora albo innego
ostrego przedmiotu, tak by odciąć
zmarłemu drogę powrotną. Ciało
przenoszono w procesji żałobnej na
położony niedaleko osady cmentarz
i tam palono je w ustrynach, czyli
wyznaczonych do tego celu miejscach kremacji zwłok.
Obrzęd pogrzebowy był u Słowian
w zasadzie wyłącznie ciałopalny,
J
bo Słowianie wierzyli w oczyszczającą moc ognia. Zmarły, by przejść
w zaświaty, musiał zostać oczyszczony, wstępował bowiem ze sfery skalanej do sfery świętej, z profanum
do sacrum. Palono go nierzadko
w pozycji siedzącej, przywiązanego
do siedziska, które spalało się razem z nim. Arabski kupiec Ibn Rosteh, który przemierzał kraje słowiańskie i przekazywał informacje
z IX–X w., takimi słowami relacjonował słowiański rytuał pogrzebowy: „Kiedy kto z nich umrze, palą
go w ogniu, zaś ich kobiety, kto gdy
im umrze, krają sobie nożem ręce
i twarze. Gdy zmarły zostanie spalony, udają się do niego nazajutrz, biorą popiół z owego miejsca, dają go
do popielnicy i stawiają ją na pagórku”. Z innych tekstów arabskich,
a także bizantyjskich (wzmianka
Pseudo-Maurycego w „Strategikonie”) wynika, że istniał u Słowian
zwyczaj zadawania sobie śmierci
przez żonę zmarłego. Był on, podobnie jak dary grobowe, wyrazem
przekonania o potrzebie wyposażenia zmarłego na jego dalsze, już
pozagrobowe życie, ale też wynikał
z obawy, że wszystko, co do niego
należy, powinno z nim odejść, by
ak wychować dzieci w niereligij nej rodzinie mimo nieprzychyl nej presji religijnego otoczenia?
Oto pytanie, przed którymi stoją setki
tysięcy polskich rodziców. Wydaje się,
że pojawiła się chyba pierwsza pomoc na książka na ten temat.
Niewierzący rodzice w Polsce nie mają
łatwego zadania, gdy chcą wychować dzieci
w duchu wartości humanistycznych, które są
bliskie im samym. Często zdani są tylko na
samych siebie, no może jeszcze na niereligijnych dziadków, jeśli takowych – wyzwolonych z pęt dogmatyzmu (co raczej u nas rzadkie w tym pokoleniu) – mają. Nie mają jednak, tak jak katoliccy rodzice, prowadzonej
na masową skalę światopoglądowej edukacji
w szkole, nie mają ateistycznych spotkań
i obozów wakacyjnych dla dzieci, brakuje im
książek, filmów, a przede wszystkim wszechogarniającego, zgodnego z ich światopoglądem otoczenia, które potwierdza i utrwala
to, co w domu jest wpajane od kołyski.
Ponieważ sytuacja jest taka, jak ją powyżej opisałem, nie mógłbym nie wspomnieć
na łamach cyklu skierowanego do niereligijnej części Czytelników „FiM” o pionierskiej
na polskim rynku księgarskim książce wydanej pod redakcją Dale’a McGowana „Poza wiarą. Jak wychować etyczne, wrażliwe
dzieci w świeckiej rodzinie”. Od razu zaznaczam, że książka ta – napisana przez zespół
nie miał po co wracać. Rytualna
śmierć wdowy następowała najczęściej w wyniku uduszenia. W tej
sprawie wypowiedział się również
niemiecki kronikarz Thietmar, który donosił, że w Polsce przedchrześcijańskiej ciało każdego męża palono po śmierci, żona zaś, której odcinano głowę, podążała za nim.
Ówczesne pochówki słowiańskie
mogły odbywać się na szczytach pagórków i wzniesień, na drzewach
i słupach, a także na sztucznych,
stożkowatych nasypach. Do dziś odkrywane są na ziemiach polskich
cmentarze z grobami w formie małych kurhanów (odkryto je niedawno m.in. na Dolnym Śląsku, w pobliżu miejscowości Muszkowice). Przypuszcza się, że założenie pierwszych słowiańskich kurhanów (zwanych
też kopcami) przypadło na
okres, kiedy znaczna część
Słowian znalazła się pod dominacją azjatyckiego plemienia Awarów. Wiadomo też, że kurhany na ziemiach polskich usypywały plemiona dackie. Jedno z nich, zamieszkujące
łuk Karpat, było twórcą
tzw. kultury kurhanów karpackich. Słowianie różnie
umieszczali w nasypie
spalone szczątki. Zdarzało się, że rozsypywano je,
amerykańskich i brytyjskich autorów (także
Richarda Dawkinsa) – nie jest pozycją idealną. Jej główną wadą jest to, że została
osadzona w realiach aż do bólu amerykańskich, które w dużej części są obce mieszkańcom Europy. Do tego dochodzi styl charakterystyczny dla mentalności zaatlantyckiej
umieszczano w jamach, które przysypywano kurhanem lub też ustawiano na kurhanie. W tym kontekście miejscem wielokrotnych pochówków mogła być również kulminacja kopców Krakusa, Wandy oraz
Estery (są to kopce najprawdopodobniej proweniencji celtyckiej).
Urny z popiołami zakopywane były ponadto na polach i w lasach,
ewentualnie umieszczane w domkach (budkach) usytuowanych na
rozstajach dróg. Częściej jako lokalizację wybierano miejsca niedostępne, zalesione, dzikie i najlepiej
podmokłe. Grzebanie zmarłych „za
wodą”, na przykład za rzeką bądź
jeziorem, miało stanowić barierę dla
dusz, o których sądzono, że mogłyby niepokoić żyjących. Zdarzało się
również, że Słowianie wykorzystywali dawne miejsca pochówków megalitycznych. Chowali wówczas swoich zmarłych w pobliżu kamiennych
kręgów lub dolmenów (głazy ustawione pionowo).
światopoglądowo wspólnotą skupiającą głównie agnostyków. Unitarianie słyną za oceanem (i nie tylko) ze świetnych programów
edukacyjnych dla dzieci, które uczą wyzwolonego myślenia, otwartości i życzliwości wobec innych oraz akceptującego stosunku do
własnej i cudzej seksualności.
ŻYCIE PO RELIGII
Rodzice dzieciom
i irytujące szczegóły w rodzaju wyliczania
w notkach biograficznych autorów liczby ich
wnuków albo imion hodowanych kotów, na
co czytelnik europejski może reagować tylko wzruszeniem ramion.
Ale te dziwaczne szczegóły można jakoś
przeżyć dla zasadniczej treści książki, na którą składają się świadectwa rodziców wychowujących dzieci w różnych sytuacjach (np. małżeństwa mieszane ateistyczno-katolickie), relacje samych dzieci z rodzin niewierzących, porady specjalistów od wychowania oraz sugestie tego, jak w sposób laicki świętować, jak
rozmawiać na trudne tematy itp. Wśród ciekawostek można wspomnieć artykuł napisany przez... osobę duchowną, panią pastor
z Kościoła unitariańskiego, który jest liberalną
W książce są też fragmenty wzruszające,
jak np. list jednego z autorów skierowany do
własnej dorastającej właśnie córki. Znajdziemy tam m.in. taki fragment: „Do tej pory Twoje poglądy były kształtowane przede wszystkim
przeze mnie i przez mamę. Ponieważ zajmuję się
prowadzeniem badań, pisaniem o różnych poglądach oraz publicznym wygłaszaniem własnych
poglądów, lękam się, by moje silne przekonania nie wywarły na Ciebie nadmiernego wpływu. Mam nadzieję, że niezależnie od tego, w co
zdecydujesz się wierzyć, dokładnie to przemyślisz
i upewnisz się, że są to Twoje własne przekonania, a nie przekonania Twoich rodziców. Twoje poglądy w jakiejś konkretnej sprawie są dla
mnie mniej ważne niż to, czy starannie je przemyślałaś, badając argumenty i dowody oraz
Zmarłym wkładano do grobów
pożywienie na drogę w zaświaty.
Świadczą o tym odnajdywane w grobach kości zwierząt, zwłaszcza bydła,
rzadziej ptaków. Resztki pokarmów
mogą również świadczyć o ucztach,
jakie odprawiano na cmentarzach.
Część zabytków odnajdywana na
cmentarzyskach (w terminologii archeologów to miejsce chowania zmarłych, które przestało pełnić swoją
funkcję) znalazła się tam najpewniej
w rezultacie ich użycia podczas takich właśnie biesiad – dotyczy to
szczególnie rytualnie potłuczonych
naczyń, w których było pożywienie
i napoje. Uczty pogrzebowe, czyli stypy, stanowiły ważną część słowiańskiego obrzędu pogrzebowego. Były
sposobem uczczenia zmarłych i utrzymania więzi pomiędzy zmarłymi
a żywymi członkami rodziny i społeczności plemiennej. Organizowano je zaraz po zgonie, ale też 40 dni
po śmierci i w dni zaduszne (na przykład w rocznicę śmierci).
Wiadomo, że stypy miały huczny
charakter. Spożywano wtedy alkohol,
odprawiano również rytualne tańce,
używając masek. Bizantyjski kronikarz Teofylakt Simokatta, opisując
walki, jakie toczyli Słowianie z Bizancjum, wspomniał o interesującym
w naszym kontekście wydarzeniu. Otóż
opisując ujęcie jednego z wodzów
słowiańskich, stwierdził: „Barbarzyńcę zgubiło to, że był nieprzytomny po pijatyce, bo właśnie
w tym czasie wyprawiał uroczystość nagrobną po swoim
zmarłym bracie, jak to jest
u nich w zwyczaju”. Istnieją też
zapiski, że na cześć zmarłego
urządzano zawody sportowe.
ARTUR CECUŁA
dokonując głębokiej refleksji”. Myślę, że coś
podobnego może napisać tylko głęboko wolny wewnętrznie świecki humanista, który z bojaźnią i drżeniem szanuje godność drugiego
człowieka, także wtedy, gdy tym człowiekiem
jest jego własne dziecko. Jakiż człowiek
z tradycyjnych rodzin religijnych boi się, że
wywarł zbyt mocny wpływ na poglądy własnego dziecka? Przecież większość rodziców
w Polsce traktuje jako osobistą zniewagę fakt,
że ich dzieci obierają inną opcję światopoglądową niż ich własna, i o niczym innym tak
nie marzą jak o tym, aby dzieci naśladowały
ich we wszystkim, a najbardziej w wyznawanej przez nich religii. Niczego innego też tak
bardzo nie pragną jak tego, aby wywrzeć na
dzieciach jak najsilniejsze wrażenie, zwłaszcza w kwestiach wyznania. Po to w końcu
chrzczą niemowlęta, wtłaczają im do mózgów regułki i modlitwy, zanim jeszcze maluchy zaczną myśleć, organizują komunie i bierzmowania. Decyzję dziecka niezgodną z własną wolą traktują najczęściej jako zdradę,
obrazę, publiczną hańbę i powód do konfliktu niezależnie od motywów, jakimi kierowały się dzieci. „Argumenty, dowody i głęboka
refleksja” nie mają tu nic do dodania, ba, najlepiej, aby w ogóle nie zaprzątać sobie nimi
głowy. Powyższy cytat daje też wyobrażenie
o przepaści etycznej, jaka dzieli dobrze rozwiniętą moralność laicko-humanistyczną od
autorytarnie religijnej.
MAREK KRAK
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
o ciekawa konstrukcja,
bo choć opiera się na
opowieściach biblijnych,
to bliska jest ich przewartościowaniu. Piotr Czarnecki,
religioznawca z UJ, w błyskotliwym
eseju „Lucyferianizm niemiecki
w XIII w. – zapomniany odłam kataryzmu” wykazuje, że wbrew domniemaniom niektórych autorów
lucyferianie nie byli wymysłem inkwizytorów, lecz mutacją kataryzmu.
Jeśli byli ascetami, to w gruncie
rzeczy byliby przede wszystkim katarami, których odróżniałoby od większości innych katarów to, że dobre bóstwo nazywali Lucyferem, a nie Chrystusem. Według konkurencyjnego
T
Egipcie czy w Chinach. Z kultem
żaby spotykamy się również u niektórych wczesnochrześcijańskich heretyków z Afryki Północnej. Ofici,
odłam gnostyków, czcili węża.
W Egipcie żaba była symbolem
zmartwychwstania. W Indiach żaba
uchodziła za symbol ciemnego życia, związanego z materią, ale z drugiej strony – symbol Matki Ziemi.
Biblia uznaje ją za zwierzę nieczyste, a Ojcowie Kościoła – ze względu na jej „gadatliwość” – uważali,
że jest podoba heretykom. Ropucha zaś związana jest na Zachodzie
z symboliką solarną, co wydaje się
pasować do wyznawców „słonecznego boga”.
PRZEMILCZANA HISTORIA
wielkości średniego psa; kroczy on tyłem z uniesionym do góry ogonem.
Tego w zad całuje najpierw nowicjusz,
potem mistrz, a potem po kolei wszyscy inni, ale tylko ci, którzy są doskonali i godni tego zaszczytu. Niedoskonali, którzy nie uważają się za
godnych tego zaszczytu, otrzymują od
mistrza pocałunek pokoju. Kiedy wszyscy ponownie zajmą swoje miejsca,
wypowiedzą określone formuły i skłonią głowy w stronę kota, wówczas
mistrz wypowiada słowa: »Chroń
nas!« i powtarza to do ucha najbliżej stojącej osoby, ta powtarza to następnej, która odpowiada (...): »Wiemy o tym, panie!«, na co czwarta osoba dodaje: »Musimy być posłuszni!«”.
mężczyzn niż kobiet, wówczas mężczyźni zaspokajają swoją haniebną
żądzę także z innymi mężczyznami.
Również kobiety przemieniają na tych
spotkaniach naturalne obcowanie
płciowe w nienaturalne, które uprawiają ze sobą nawzajem. Kiedy już
dopełni się ta ohyda, ponownie zostaną zapalone światła i wszyscy znów
zasiądą na swoich miejscach, wtedy
z ciemnego kąta szkoły, jak to bywa
u tych najbardziej niegodziwych ze
wszystkich ludzi, wychodzi mąż, powyżej pasa jaśniejący i błyszczący niczym słońce, poniżej zaś włochaty niczym kocur, i jego blask rozświetla
całą komnatę. Wtedy mistrz obrywa
kawałek materii z szaty nowicjusza
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (27)
Lucyferianie
Lucyferianie czcili Lucyfera, ale inaczej niż sataniści.
Nie widzieli w nim nasienia diabelskiego, esencji zła.
Lucyfer był dla nich prawowitym królem niebios,
królem światła i jasnej strony mocy, niesłusznie
i podstępnie strąconym ze swego tronu przez Jehowę.
domysłu, byliby katarami, którzy
świadomie opowiedzieli się za twórcą materialnego wszechświata, odrzucając tym samym pogardę wobec
„materii”. A to, co wydawało się
przejawem ascezy, mogło być po
prostu wegetarianizmem, który istotnie nie zawsze każdemu wychodził
na zdrowie.
Pewne jest, że papież, który ustanowił średniowieczną inkwizycję, bardzo się ich przestraszył i wezwał do
krucjaty przeciwko nim. W bulli
„Vox in Rama” Grzegorz IX podnosi alarm na wieść o nowej groźnej herezji, która pojawiła się
w Niemczech pomiędzy istniejącymi
tam wcześniej kacerstwami. Papież
postrzega ją jako niebezpieczniejszą
i powszechniejszą niż inne herezje.
Dalej mamy opis rytuałów lucyferiańskich, w których pewnie elementy prawdy pomieszane zostały z teologiczną fikcją inkwizytorów:
„Kiedy przyjmują nowicjusza i po
raz pierwszy wprowadzają go do tej
szkoły niegodziwców, wówczas pokazują mu pewien rodzaj żaby, zwanej
przez niektórych ropuchą. Niektórzy
składają jej haniebny pocałunek na
zadzie, inni całują ją w pysk, wciągając przy tym do ust język i ślinę
zwierzęcia. Ropucha wydaje się niekiedy naturalnej wielkości, czasami
jest wielkości kaczki lub gęsi, najczęściej jednak osiąga rozmiary pieca
piekarskiego”.
Całowanie żaby w zadek nazbyt
przypomina późniejsze opowieści
przeciwko wolnomularzom, aby można temu dać wiarę, choć sam symbol żaby mógł być przez lucyferian
wykorzystywany. Symbol kultowy żaby występuje już w starożytnym
Jakie inne zarzuty formułuje papież?
„Kiedy nowicjusz podąża dalej,
na spotkanie wychodzi mu mężczyzna niezwykłej bladości, o całkiem
czarnych oczach, tak wynędzniały
i chudy, że prawie w ogóle bez ciała, sama tylko skóra i kości. Nowicjusz całuje go, czując, że jest on zimny jak lód. Po pocałunku z jego serca znikają do ostatniego szczętu wszelkie wspomnienia wiary katolickiej”.
Kostyczny herezjarcha z opisu był
prawdopodobnie biskupem lucyferiańskim. Retoryka katolicka tego
okresu miała skłonność do przerysowywania ascetycznych cech heretyków. Powszechnie przypisywano im
bladość wynikającą z rozlicznych postów, tak bardzo obmierzłych czerstwym i pulchnym katolickim duszpasterzom. W świetle zeznania heretyka imieniem Lepzet, złożonego
przed sądem świeckim Kolonii, w sposób nader specyficzny przygotowywano biskupa lucyferiańskiego do pełnienia obowiązków. Wybranego kandydata zaraz po urodzeniu zabierano od matki, by nie żywił się mlekiem. Potem już przez całe życie musiał powstrzymywać się od jedzenia
mięsa oraz innych produktów pochodzenia zwierzęcego, z wyjątkiem ryb.
Po osiągnięciu pełnoletności kandydat mógł zostać biskupem z prawem
przyjmowania nowych członków
i udzielania consolamentum, czyli katarskiego sakramentu. O takim właśnie zasuszonym wegetarianinie wspominała zapewne bulla papieska.
„Potem siadają do posiłku, a kiedy wstają po jego zakończeniu, zza
posągu, który zwykle stoi w tego rodzaju szkołach, wychodzi czarny kot
I znów całowanie w zadek! Tym
razem kota, czyli diabła, bo jak wyjaśnia „Młot na czarownice”, diabeł
posługuje się „tego rodzaju magicznymi zjawami w postaci kota (...), które to zwierzę jest symbolem niewierzących, tak jak pies symbolem księży,
według Pisma. Dlatego stale występują one koło siebie; zaś symbolem Zakonu Kaznodziejów (dominikanów)
jest, od imienia jego założyciela, szczekający pies walczący z kacerzami”.
Jeśli pies jest symbolem księdza
(na co niewierzącemu miłośnikowi
tych wiernych stworzeń ciężko jest
przystać), to oświeceniowy kabaret
masoński polegał na całowaniu księży w zad. W takie coś bawili się
członkowie Zakonu Mopsów i Mopsic, którzy w humorystycznym rytuale inicjacji całowali w zadek figurkę mopsa. Oni jednak robili to dla
zabawy, papież zaś, jak się wydaje,
pisze poważnie...
„Po tych czynnościach gaszą światła i przystępują do uprawiania najohydniejszego nierządu, nie bacząc
przy tym na więzy pokrewieństwa.
Jeśli się zdarzy, że przyjdzie więcej
i mówi do świetlistego męża: »Mistrzu,
to zostało mi dane i teraz ja oddaję
to tobie!«, na co świetlisty mąż odpowiada: »Dobrze mi służyłeś. Teraz
będziesz mi służył jeszcze więcej i lepiej; daję ci na przechowanie to, co
ty mi dałeś« – i natychmiast po tych
słowach znika bez śladu”.
Pomijając orgię, która jest raczej
twórczym wkładem papieskich informatorów i inkwizytorów, świetlista
postać ma być zapewne figurą samego Lucyfera, czyli – wedle źródłosłowu – niosącego światło, Syna Jutrzenki, odnoszącego się do Gwiazdy Porannej – Wenus, widocznej nad horyzontem przed wschodem Słońca.
Lucyfer z greckiego znaczy eosphoros („niosący świt”) lub phosphoros
(„niosący światło”). Świetlista postać
pół człowieka, pół kota – może tak
wyglądał posąg Lucyfera w synagodze lucyferian pod Kolonią?
Dalej papież opisuje doktrynę
sekty:
„Także kiedy co roku na Wielkanoc dostają z rąk księdza Ciało Pańskie, zanoszą je w ustach do domu,
po czym wypluwają do śmietnika na
17
pohańbienie Zbawiciela. Poza tym ci
najwięksi nieszczęśnicy ze wszystkich
nikczemników bluźnią wargami przeciwko stworzycielowi nieba i ziemi,
twierdząc w swoim szaleństwie, że ten
brutalnie, niesprawiedliwie i zdradziecko strącił Lucyfera do piekła.
Wierzą przy tym w tego ostatniego
i mówią, że to on jest stwórcą ciał
niebieskich i że kiedyś, po obaleniu
władzy Pana, powróci jeszcze w chwale. Dopiero przez niego i wraz z nim,
a nie przed nim, oczekują także własnego wiecznego zbawienia. Głoszą,
że nie należy czynić tego, co podoba
się Bogu, lecz raczej to, co mu się
nie podoba (...)”.
Pohańbiony i strącony „do podziemia” Lucyfer – w wierzeniach lucyferian stwórca ciał niebieskich
– może być odczytany jako reprezentacja przewartościowania, jakiego dokonało chrześcijaństwo. Na
piedestale postawiono królestwo metafizyczne, traktując królestwo ziemskie Lucyfera jako coś niewartego
uwagi (maluczkich). Lucyfer jednak
oświeci swym światłem otępiałą ludzkość, by przywrócić właściwy porządek wartości. Głęboko humanistyczne echa zaczynają pobrzmiewać
w tego rodzaju koncepcjach teologicznych. To przecież rewolucyjne
ujęcie: nie chodziło wszak o banalne „satanistyczne” uwielbienie zła
i czarnych ciuszków, ale o pokazanie, że to, co dotąd uchodziło za
symbol zła, nie jest nim w istocie!
Pierwsze wzmianki o lucyferianizmie w związku z egzekucją w Goslar kilku katarów pochodzą z XI w.
Alberyk de Trois-Fontaines pisze
w swojej kronice, że w 1233 r. Vigorosus de Baconia, wielki biskup
sekty lucyferian (secta luciferianorum), został ujęty i spalony w Tuluzie. Wedle tego autora, lucyferianie mieli poza murami Kolonii jakiś rodzaj świątyni (synagoga hereticorum), gdzie posągowi Lucyfera oddawano cześć do czasu, gdy zniszczył go bohaterski kapłan. Regularne ich prześladowania rozpoczął
mroczny inkwizytor Konrad z Marburga (1180–1233), ważna postać
w trzynastowiecznym Kościele niemieckim. Po rozpoznaniu sytuacji
Konrad zdał sprawę papieżowi, który zareagował na lucyferian wręcz
histerycznie. We wspomnianej wcześniej bulli stwierdza bowiem, że wobec tak strasznej herezji nie tylko
wszyscy prawi chrześcijanie winni
orężnie wystąpić, ale i wszystkie żywioły przeciw nim winny się sprzymierzyć. Powołując się na przykłady Starego i Nowego Testamentu,
Grzegorz IX wzywa do użycia siły,
obiecując każdemu mordercy nie tylko odpuszczenie grzechów, ale i odpust taki, jaki przysługuje uczestnikom wypraw do Ziemi Świętej. Po
papieskim wezwaniu do krucjaty
przeciwko heretykom podjął się jej
Konrad II, biskup Heldesheim, który wraz z kilkoma innymi hrabiami
wymordował lucyferian w ich głównych siedliskach w Nadrenii.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
18
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Świeccy mistrzowie – cd.
Redakcja „FiM” zamieściła w 41
numerze tygodnika ważki list pana Jana Cioska z Gryfic. Problem,
który wskazał autor owego listu, jest bardziej skomplikowany,
niż jemu samemu i wielu innym
osobom może się wydawać, albowiem dotyczy zawodu, który
tak de facto w polskiej nomenklaturze urzędowej nie istnieje.
Tak jest – nie istnieje. Wprawdzie
wszyscy ludzie, których los zetknął ze
śmiercią i wynikającą z tego faktu
ceremonią pogrzebu, wiedzą doskonale, że taki ktoś bywa bezwzględnie
potrzebny, ale i tak urzędnicza machina biurokratyczna tego nie dostrzega. Bez mistrza ceremonii pogrzeb
traci na swej oprawie, powadze i podkreśleniu ważności chwili pożegnania bliskiej osoby. Ciężar smutku, jaki panuje w takim momencie w sercach rodziny i przyjaciół zmarłego, nie
zawsze pozwala im na swobodne wyrażenie uczuć. Mowę pożegnalną może doskonale napisać i wygłosić zawodowy mistrz ceremonii! I tylko mistrz
ceremonii zrobi wszystko, aby uroczystość pożegnalna była na jak najwyższym poziomie. Tym bardziej że
w przeciwieństwie do pogrzebów wyznaniowych, które są zawsze takie
same (drobne różnice zależne są od
wysokości kwoty, jaką rodzina zmarłego ofiaruje parafii, czyli... zapłaci
Kościołowi), każda ceremonia bezwyznaniowa jest inna. Inna – bo zawsze
jest inne życie kolejnego zmarłego!
Bardzo wielu księżom (choć nie
wszystkim), szczególnie katolickim,
o ile nie zostali wcześniej odpowiednio zmotywowani do większego zaangażowania podczas ceremonii, nie bardzo zależy na dostojnym przebiegu
ceremonii. Nader często śpieszą się,
aby jak najszybciej ją „odwalić”. Zamiast przemówienia pożegnalnego,
o jakie poprosi ich rodzina, zwykle
wymruczą podsunięty tekst pod nosem. Mimo takich sytuacji kolejne rodziny zmarłych parafian, nie mając innego „wyjścia religijnego”, i tak przyjdą do kapłana, aby poprowadził pogrzeb. Także wtedy, gdy ksiądz robi
to niedbale i byle jak, co setki (!) razy widziałem na cmentarzach. Zawodowy mistrz ceremonii nigdy sobie na
to nie może pozwolić! Nie tylko z racji szacunku do rodziny i zmarłego,
ale choćby z tej przyczyny, że nikt więcej nie poprosiłby go o poprowadzenie ceremonii. I to niezależnie od faktu, że w naszym kraju zawodowych
mistrzów ceremonii z wyższym wykształceniem jest zaledwie kilku.
Firmy pogrzebowe, kierując się
kwestią finansową, często proponują
swoich własnych pracowników, pełniących na co dzień zupełnie inne
obowiązki. Ci jednak często mają kłopoty z napisaniem odpowiedniego
w formie i treści pożegnania i późniejszym jego wyartykułowaniem przy
grobie zmarłego. Jest to istotny problem inhumacyjny, albowiem wokół
pogrzebów bezwyznaniowych tworzy
się niesprawiedliwa i nader krzywdząca opinia społeczna, że są ubogie
w treści i celebrze. Nieprawdą jest,
że świeckie ceremonie pogrzebowe są
siermiężne i ubogie w swej oprawie.
Jako mistrz ceremonii wiem, że cmentarna uroczystość może być i bywa
– jeżeli prowadzi ją odpowiedni mistrz
– bogatsza w swym ceremonialnym
przebiegu, znacznie dłuższa w czasie
i zdecydowanie bardziej rozbudowana niż liturgiczna, wyznaniowa.
Po ponad 10 latach pracy jako
mistrz ceremonii świeckiej zauważam
narastającą liczbę pogrzebów bez
udziału księdza. I nie myślę tutaj
tylko o pogrzebach świeckich, ale
również o pogrzebowych ceremoniach
ielu z nas nie zdaje sobie sprawy
z tego, jak ogromny wpływ na stan
naszego zdrowia i samopoczucia ma to,
co spożywamy. Owszem, dostrzegamy,
że gorzej czujemy się po zjedzeniu określonego posiłku, ale najczęściej nie jesteśmy w stanie powiązać naszych dolegliwości i chorób ze swoją codzienną dietą.
Pokarm może być wspaniałym dostarczycielem energii, ale i prawdziwym zabójcą.
Jak więc powinniśmy się prawidłowo odżywiać? Odpowiedź, niestety, nie jest prosta. Istnieją przecież setki diet, ale jak dotąd nikt nie
opracował optymalnej dla wszystkich. Dieta
powinna być zindywidualizowana, gdyż każdy z nas jest odrębną jednostką biochemiczną, odrębną genetycznie. Musimy pamiętać,
że istnieją cztery podstawowe grupy krwi:
0, A, B, AB oraz osiem typów przemiany materii – typ metaboliczny o szybkim wytwarzaniu energii A, B, C, D i typ metaboliczny
wolny A, B, C, D. Wszystko to powoduje, że
sprawa staje się bardzo skomplikowana. Warto jednak zwrócić na to uwagę, ponieważ przetworzone produkty masowo przez nas na co
W
modlitewnych, które odbywają się
na przedśmiertne życzenie zmarłego, bez udziału kapłana. Ten ostatni rodzaj ceremonii zaczął się pojawiać najpierw sporadycznie, potem coraz częściej w ostatnich dwu,
trzech latach.
W kontekście tego wszystkiego
jest dla mnie rzeczą zupełnie niezrozumiałą, dlaczego o uregulowaniu zasad uprawiania tego absolutnie potrzebnego zawodu nie mówi się podczas obrad parlamentarnych, co skutkuje brakiem uregulowań prawnych.
Osoba pełniąca funkcję mistrza ceremonii winna mieć licencję na wykonywanie zawodu, a nie tylko jakieś
tam okolicznościowe przeszkolenie,
o czym łaskawie wspomina pan Jan.
Wrażliwość rodzinna w momencie
śmierci kogoś bliskiego oraz podczas
całej pogrzebowej ceremonii jego
ostatecznego żegnania jest postawiona na najwyższym poziomie człowieczym i w takiej sytuacji mistrzem prowadzącym tę uroczystość nie powinien być ktoś przypadkowy.
W Stanach Zjednoczonych istnieją specjalne szkoły kształcące mistrzów
ceremonii i dające im szeroką wiedzę, niezbędną do właściwego i na
odpowiednim poziomie prowadzenia
ceremonii pogrzebowych. U naszych
południowych sąsiadów, Czechów,
funkcjonują szkoły zawodowe przygotowujące do pracy przyszłych grabarzy. W Polsce, jak widać, tę ważną dla rodziny czynność może realizować każdy. Każdy, kto ma na to
ochotę. Czas zacząć to zmieniać!
Odpowiem na każdy list, przesłany do mnie na adres Redakcji
„Faktów i Mitów”.
Z wyrazami szacunku
Stefan Szwanke
mistrz świeckich ceremonii
pogrzebowych
ulwersujemy się skandalicznymi praktykami współczesnych „łowców skór”, a przecież za dawnych czasów wcale nie bywało lepiej.
W 1630 roku pleban parafii
w Kiełczynie w diecezji krakowskiej wykopał z grobu na cmentarzu parafialnym zwłoki pochowanego tam młynarza i podrzucił je
jego żonie pod dom. A wszystko
dlatego, że nieszczęsna wdowa
B
I straszne,
i śmieszne
– z bliżej nieznanych powodów
– nie dopłaciła pazernemu klesze,
czy raczej „hienie cmentarnej”, za
pogrzeb męża. Natomiast w 1645
roku zwłoki zmarłego arcybiskupa
lwowskiego Stanisława Grochowskiego zaaresztowali w czasie pogrzebu jego wierzyciele – aż do
czasu uregulowania należności
przez jego spadkobierców.
Świadkami zawziętej rywalizacji księży o pochówki zamożnych zmarłych, a ściślej – o doczesne dobra zapisywane przez
nich pośmiertnie na rzecz Kościoła, byli mieszkańcy niemal każdej
miejscowości, w której ulokowały się co najmniej dwie parafie.
W 1742 roku w Kaliszu powszechne zgorszenie wywołała walka pomiędzy kanonikami regularnymi
z kościoła św. Mikołaja a reformatami z parafii Świętej Trójcy.
Poszło o Bogu ducha winne ciało zmarłego rajcy kaliskiego Macieja Brzostowskiego. Nie zważając na jakiekolwiek dyspozycje,
kanonicy zarekwirowali trumnę
z nieboszczykiem i czym prędzej
pochowali go w swoim kościele.
GRUNT TO ZDROWIE
Kod metaboliczny
dzień spożywane, nawet te powszechnie uważane za zdrowe i dietetyczne, mogą być przyczyną licznych problemów zdrowotnych. Nie
w pełni strawione składniki pokarmu razem
z toksynami, np. konserwantami, przenikają
z jelita do krwiobiegu, gdzie układ odpornościowy rozpoznaje je jako obce białka i uruchamia mechanizm reakcji alergicznej. Odkryto, że przyczyną wielu chorób jest właśnie ukryta alergia pokarmowa, spowodowana pożywieniem niewłaściwie dobranym do naszego
indywidualnego ,,kodu matabolicznego”.
W ten oto sposób zapoczątkowujemy procesy
prowadzące do rozległych reakcji zapalnych,
czego konsekwencją jest zniszczenie białych
krwinek. Pozbawiony ochrony organizm staje
się podatny na infekcje bakteryjne i wirusowe,
Reformaci, uważając, że kasa za
pochówek zmarłego rajcy akurat
im się należy, natychmiast upomnieli się o zawłaszczonego przez
kanoników nieboszczyka. Wspierani przez uzbrojoną szlachtę ojczulkowie reformaci szykowali się
do odbicia drogocennych zwłok,
a kanonicy w celu odparcia planowanego ataku wystawiali specjalne warty przy grobie. Na
szczęście w porę interweniował
jak również coraz częstsze nowotwory. Jak
i kiedy objawi się ukryta alergia pokarmowa,
zależy od stanu systemu immunologicznego
i trawiennego danego człowieka oraz od jego
genetycznych predyspozycji. Właśnie dlatego
większość „diet dla wszystkich” nie działa tak,
jak byśmy tego oczekiwali, a wiele z nich jest
wręcz szkodliwych. Pytanie więc brzmi: które
produkty żywnościowe są dla nas bezpieczne,
a które nie? Odpowiedź daje test ukrytej
alergii pokarmowej, który wykonują specjalistyczne placówki, niestety głównie w dużych
miastach (szczegółowe namiary znajdą Państwo w internecie). Taki test pozwala dokładnie ustalić, jakie produkty wpływają negatywnie na konkretny organizm. Stanowi to
podstawę do opracowania indywidualnego
prymas i definitywnie rozstrzygnął spór kaliskich „łowców
skór”, nakazując kanonikom ekshumację zwłok Brzostowskiego
i zarządzając jego powtórny pochówek u reformatów.
Nie mniej niż przedstawiciele Kościoła do dóbr doczesnych
przywiązany był niejaki pan Białek. W 1553 roku zapisał Kościołowi w testamencie cały swój majątek, ale wcale nie na wieki wieków! Zastrzegł sobie bowiem, że
dobra mają mu być bezwzględnie
zwrócone po obiecywanym...
zmartwychwstaniu.
AK
kodu metabolicznego, do czego gorąco Państwa zachęcam. Najlepsze i najszybsze efekty
poprawy zdrowia uzyskuje się, gdy jednocześnie z wdrażaniem indywidualnej diety metabolicznej zastosuje się serię zabiegów nowoczesnej fizjoterapii. Oferta jest szeroka, ale
szczególnie polecam jeden z nich – zabieg
oczyszczania jelita grubego, czyli hydrokolonoterapia, o której będę pisał w następnych
artykułach. Każdy człowiek po 30 roku życia
nosi w swoim jelicie kilogramy zaległych, niestrawionych kamieni kałowych, które nieustannie zatruwają organizm i są przyczyną złego samopoczucia i wielu chorób, w tym przede wszystkim raka jelita grubego. Usprawnienie funkcji
układu odpornościowego zapewni nam dłuższe życie w zdrowiu, zachowanie młodego wyglądu, wigoru i lepszą kondycję fizyczną.
mgr Jacek Jurasik
www.hydrocolonoterapia.com.pl
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
LISTY
Krzyż i miecz
Wydaje się, że wybory do parlamentu-Sejmu – odbyły się niedawno. Pamiętamy dobrze przysięgi nowo wybranych posłów; ich przykładanie rąk do serca, że niby będą służyć tylko narodowi póki tchu starczy, przestrzegać zapisów konstytucji, dbać o dobro państwa itd. Olbrzymia większość posłów – jako wyznający wartości chrześcijańskie
– wzywała Boga, ażeby im w tym pomógł. Co teraz obserwujemy my, wyborcy? Wzajemne oskarżenia, tworzenie atmosfery strachu i groźby.
Często kamery sejmowe pokazują
zawieszony tam podstępnie krzyż.
Niby nic – ale przecież jest to powrót myślami do praktyk średniowiecza, kiedy to wojownicy o wiarę trzymali w jednej ręce krzyż, a w drugiej miecz... Teraz wojuje się nie mieczem, ale oszczerstwem, fałszem, pomówieniem. Chyba warto pomyśleć,
Panowie Posłowie, żeby zamiast krzyża powiesić w Waszym przybytku
igrzysk czerwoną lampę, która kojarzy się z przyjemnymi, wręcz radosnymi przeżyciami...
Sympatyk Lewicy
Uwolnić świat!
Chciałbym pogratulować organizatorom Marszu Ateistów i Agnostyków w Krakowie. Uważam, że
obecnie w Polsce całkowicie klerykalizowanej na watykańską modłę
ważne jest, abyśmy my – ateiści,
agnostycy, antyklerykałowie – zamanifestowali swój sprzeciw wobec katolickiej indoktrynacji. Marsz
odbywał się pod hasłem „Moralność bez wiary”. Oczywiście, katolicy od razu powiedzą za swoim guru JPII, że bez wiary nie ma moralności. Z kolei nasz guru – Richard Dawkins – twierdzi, że źródłem wszelkiego zła są religie. I ma
rację. Cała historia ludzkości o tym
świadczy. A już szczególnie historia Watykanu. O wierze Dawkins
powiedział: „Wiara jest złem dlatego, że nie wymaga uzasadnienia
i nie toleruje sprzeciwu”.
Na pewno nie wszyscy ateiści to
złote anioły, jak też nie wszyscy
katolicy to wcielone diabły. Ludzie
są po prostu różni – zarówno z jednej, jak i drugiej strony.
A nasz Wielki Święty JPII? Niekwestionowany autorytet moralny
w Polsce. Śmiem podważyć ten jego autorytet. Krył pedofilię wśród
księży w USA. przyjął w Watykanie abpa Lowa, któremu groziło tam
więzienie. Robił świętych z przestępców, np. kardynała Stepinaca
– Chorwata, który zachęcał do eksterminacji Serbów. Przez całe życie
walczył z kawałkiem gumy, której
zabraniał używać w dobie szerzącego się AIDS. W czasie jego papieżowania miały miejsce największe
afery finansowe, np. pranie brudnych pieniędzy przez Bank Watykański, kontakty z mafią włoską.
Szerzej pisze o tym Paul Williams
w książce „Watykan zdemaskowany – mafia, zbrodnie, pieniądze”.
Ostatnio dowiedzieliśmy się o romansie biskupa Wojtyły z panią Ireną Kinaszewską. Czyli Wojtyła sam
skorzystał, a drugiemu nie dał. Nie
zrobił nic dla zniesienia chorego celibatu. Już Paweł VI powiedział,
że „szatan krąży wokół ołtarza”. Taką to mamy moralność z katolicką
LISTY OD CZYTELNIKÓW
państwa, rozkłada bezradnie ręce,
mamrocząc o braku pieniędzy
w państwowej kasie. Nic nie mówi Pan o tym, że brakujące miliardy bezprawnie i wbrew konstytucji RP płyną nieprzerwanie do
kleszych kas i przepastnych worów
Kościoła katolickiego. Pan – o ironio – animator i pomysłodawca Komisji „Przyjazne Państwo”! Przyjazne komu?
Czy nie widzi Pan, że Polska
stała się państwem wyznaniowym
wśród państw cywilizowanej Europy?
nowego roku ma przestać działać.
Ani miasto, ani Narodowy Fundusz
Zdrowia nie chcą go dłużej utrzymywać. Powód: brak pieniędzy.
Zniknie jedyny punkt, w którym
człowiek pozbawiony środków do
życia, meldunku i ubezpieczenia
zdrowotnego mógł liczyć na opiekę
medyczną. Nie ma zgody na dobrowolną eutanazję, więc wybranym
zaserwuje się przymusową. Czy to
„duch święty” prowadzący Hannę
Gronkiewicz-Waltz przy podejmowaniu decyzji (jak sama zapewnia)
podszepnął jej takie rozwiązanie,
czy też mistrz Opus Dei, której jest
członkinią? A brak pieniędzy? Gronkiewicz-Waltz właśnie zafundowała
warszawiakom (za ich pieniądze, bez
pytania o zgodę) wielgachny krzyż
na pl. Piłsudskiego, utrzymuje z pieniędzy warszawskiego samorządu
Centrum Myśli JP2 (dobrze płatne
posadki – ale tylko dla swoich), sowicie dotuje lokatora pałacu na Miodowej, sponsoruje zachcianki Archidiecezji Warszawskiej, że o łożeniu
na Caritas nie wspomnę. Pro publico bono oczywiście...
Paweł Krysiński
Mistyfikacja
wiarą. Moralność podwójną, moralność pani Dulskiej, czyli co innego
się mówi i co innego robi. Władza
i pieniądze to religia księży. Steven Weinberg, fizyk amerykański,
laureat Nagrody Nobla, tak mówi
o religii: „Religia stanowi obrazę
dla ludzkiej godności. Tylko religia może sprawić, że dobrzy ludzie
robią złe rzeczy”. Uwolnić świat od
religii to hasło nas, ateistów.
Waldemar Szydłowski, Gdańsk
Państwem, w którym wszechobecny kler nie tylko pasożytuje, ale także decyduje o polityce, ustawodawstwie, finansach, prawie i odpowiedzialności oraz różnicuje i skłóca społeczeństwo według własnych,
katolickich kryteriów.
Jako ateiści i antyklerykałowie,
niezwiązani z żadną z czterech partii dominujących w polskiej polityce, sprzeciwiamy się marginalnemu
traktowaniu spraw autentycznie
ważnych.
Krzysia i Wojtek
Palikotowi zamiast
gratulacji...
PO wyborach
Panie Palikot, Pańskie docinki
pod adresem Kaczyńskiego na temat jego domniemanej orientacji
seksualnej są bardzo wymownym
przykładem cech homofoba, które
Pan właśnie reprezentuje i które
nie dodają Panu splendoru kulturalnego i rasowego polityka.
Dlaczego nie potępia i nie krytykuje Pan kleru, który pasożytuje
i okrada Polskę i Polaków...? To
nie kto inny jak obecny przewodniczący Klubu Poselskiego PO zawarł z klerem umowę ułatwiającą
procedury rozdawnictwa polskiego
majątku watykańczykom. To nie kto
inny jak szef pańskiej partii kilka
dni temu złożył z sejmowej trybuny wiernopoddańczą deklarację polskim biskupom, zapewniając ich, że
za jego kadencji sprawy Kościoła
nie będą przedmiotem żadnej krytycznej debaty...
Jakoś nie przeszkadza panu to,
że ten lojalny wobec kleru premier
polskiego rządu, słysząc o biedzie
i trudnościach materialnych najuboższych warstw społeczeństwa i niedostatkach w systemie finansowania
„Rozwiążę problemy Warszawy,
rozwiążę ten węzeł!” – słowa te słychać było codziennie w kampanii
wyborczej mającej wyłonić prezydenta Warszawy. Zadowoleni z jej
rządów są – owszem – zarówno pracujący w gmachu na placu Bankowym, jak i jej zaufani obsiadający
stołki w miejskich spółkach, których
pani prezydent hojnie wynagradza.
Doskonałe relacje panują też między panią Waltz i abp. Nyczem.
Była szefowa NBP w sprawie
antykoncepcji, in vitro i eutanazji
mówi jednym głosem z konserwatywnym skrzydłem partii dowodzonej przez Gowina. Zatem prezydent
Warszawy ostro wzięła się do roboty, by nie być posądzoną, że nie
realizuje polityki PO, „by żyło się
lepiej, wszystkim”. Problemem Warszawy jest m.in. bezdomność. Jednak wszystko wskazuje na to, że niebawem kłopot ten może zostać rozwiązany. Prowadzona przez lekarzy
wolontariuszy (nie pobierają żadnego wynagrodzenia) przychodnia
dla bezdomnych na Wolskiej to jedyny taki ośrodek w Warszawie. Od
Gołym okiem widać, że liczba
owieczek Kościoła katolickiego
w Polsce zmniejsza się, co naturalnie przekłada się na zmniejszanie
się dochodów tej instytucji. Aby temu zaradzić, sprokurowano „cud
w Sokółce”, który ma być koronnym
dowodem, że w konsekrowanym
opłatku faktycznie „istnieje Jezus
z duszą i ciałem”. Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, wierni i oddani słudzy Kościoła i abp. Ozorowskiego, stwierdzili, że strzępy tkanki dane do przebadania to fragmenty mięśnia sercowego człowieka. Ale dlaczego nie
zbadano, czy woda, w której rozpuszczono opłatek, zabarwiła się od
krwi, czy zabarwiono ją farbą. Dlaczego nie zbadano DNA tej krwi
(jeżeli to była krew) i nie porównano z DNA strzępka tkanki sercowej. Badania na DNA to obecnie
działania podstawowe w takich sytuacjach. Sprawa „Sokółki” z daleka śmierdzi mistyfikacją, żeby nie
powiedzieć: nędzną średniowieczną
prowokacją.
Jan Jacisz
Próba zabójstwa
Moja żona ma raka żołądka.
14.10. br. została przyjęta na oddział chirurgii onkologicznej w Opolu przy ul. Katowickiej 66A. I tu zaczęła się jej przepychanka z kapelanem. Żona otrzymała „Informator dla pacjentów”, w którym napisano, że „pacjenci hospitalizowani mogą korzystać z posługi duszpasterskiej”. W związku z tym codziennie była nagabywana przez pana
w kiecce, żeby przyjęła od niego ciastko, mimo że codziennie zdecydowanie odmawiała. W poniedziałek
19
19.10.br. dzięki wysokiej profesjonalności lekarzy wyszła żywa ze stołu operacyjnego, ale trzeba było całkowicie usunąć jej żołądek i śledzionę. Teraz zdesperowany czekam na
dalszy rozwój wypadków, a lekarze
i personel medyczny dwoją się i troją, by ją postawić na nogi. Natomiast pan kapelan wyczuł korzystną sytuację i koniecznie chciał moją żonę nawrócić na „prawdziwą
chrześcijankę”. Nadal się od niego
odpędzała – aż do soboty 24.10.br.
W feralną sobotę rano, gdy była
półprzytomna po zażytych lekarstwach, jak przez mgłę usłyszała jakiejś mamrotanie obok jej łóżka,
a następnie jakaś ręka wcisnęła jej
coś do buzi. Na tyle zdołała oprzytomnieć, by jeszcze zobaczyć wychodzącego z sali chorych kapelana. Wtedy natychmiast wszystko wypluła do worka na śmieci i to ją chyba uratowało od poważnych powikłań, bo w sobotę jeszcze nie wolno jej było nic pić, a co dopiero
jeść! Gdy mi to opowiedziała,
w pierwszej chwili miałem się z tym
zgłosić na policję, ale po chwili
się rozmyśliłem, bo oni też są na
kolanach.
Zuzanna i Henryk Drzymałowie
Opole
Tuszowanie zbrodni
Jak wyliczył Wolter, było 9 mln
468 tys 800 ofiar inkwizytorów. Powinno się ich wszystkich wynieść na
ołtarze jako męczenników. Byłby to
absolutny rekord świata, bo do tej
pory najwięcej – 106 osób w jednej
beatyfikacji – wyświęcił Jan Paweł II.
Większość męczenników zamordowanych przez Kościół to ofiary rzymskiej inkwizycji. O tym, jak działali
katoliccy siepacze, niech świadczą słowa przeora dowodzącego wojskami
inkwizycyjnymi; gdy został zapytany,
jak rozpoznać heretyka od chrześcijanina, odpowiedział: „Zabijać wszystkich. Pan Bóg ich odróżni”.
Próby zatuszowania tych zbrodni podjął się w 1588 roku Sykstus V
– papież, który dokonał egzekucji
tysięcy ludzi, w tym mnichów i ich
kochanek, które do celów lubieżnych wynajmowały też swe córki.
Sykstus V podniósł rzymską inkwizycję do rangi kongregacji. W 1798
roku inkwizycję obalono po włączeniu Państwa Kościelnego do Cesarstwa Francuskiego.
Natomiast w 1908 roku Pius X
przemienił inkwizycję w Kongregację Świętego Oficjum, a papież Paweł VI w 1965 roku zamienił ją na
Świętą Kongregację Doktryny Wiary. Tak to po zamordowaniu milionów ludzi papieże zatuszowali zbrodnię Kościoła.
Marian Kozak
RACJA Siedlce
Korespondent poszukiwany
Tygodnik „Fakty i Mity” nawiąże
współpracę z dziennikarzem z północnej Polski.
Redakcja
20
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
Co jednak sądzić o kremacji
zwłok i ewentualnym przechowywaniu prochów w domowym relikwiarzu lub rozsypaniu ich w wyznaczonym przez zmarłego miejscu? Czy
ciało koniecznie musi być złożone
w grobie?
Otóż zwyczajem hebrajskim było i jest grzebanie zmarłych. Biblia
mówi jednak o wyjątkach, kiedy
zwłoki spalano. Prawdopodobnie
czyniono to wtedy, kiedy uległy one
częściowemu rozkładowi i zachodziła obawa zarazy. Tak na przykład
uczyniono ze zwłokami Saula i zwłokami jego synów. Jedynie „kości ich
zebrali i pogrzebali pod tamaryszkiem
w Jabesz” (1 Sm 31. 12–13).
A jak powinien wyglądać chrześcijański pogrzeb i czym się różni od
katolickiego? Biblia nie podaje dokładnego opisu obrzędu pogrzebowego, mówi jednak, że przygotowanie
i pogrzebanie zmarłych spoczywało
na ich najbliższych. Żonę chował jej
mąż (Rdz 23. 19), a ojca – jego synowie (Rdz 25. 7–9; 35. 29) lub krewni, którzy zobowiązani byli respektować wolę zmarłego (Rdz 50. 13).
Przede wszystkim więc chrześcijańskie (biblijne) nabożeństwo pogrzebowe tym różni się od katolickiego, że odbywa się bez udziału kapłana, który rzekomo wyprasza duchową pomoc zmarłym; nie jest ono
oparte na jakichś jednolitych (sztywnych) przepisach liturgicznych i nie
jest nabożeństwem za zmarłego. Innymi słowy: nabożeństwo może prowadzić pastor lub ktokolwiek z doświadczonych wierzących, a sama
uroczystość żałobna, chociaż jest
ostatnią posługą, wyrażającą głęboki szacunek dla zmarłego, nie jest
nabożeństwem mającym wyjednać
W Liście do Hebrajczyków czytamy też, że zdarzały się przypadki, kiedy to wierzący Izraelici „byli
kamienowani, paleni, przerzynani piłą” (11. 37), a w czasach Nerona,
chrześcijanie byli rozszarpywani
i pożerani przez lwy. Ludzie umierali na różne sposoby i różnie też
traktowano ich martwe ciała. W średniowieczu np. wielu tzw. heretyków spłonęło na stosie, a mimo to
chrześcijanie wierzą, że wszyscy
zmartwychwstaną. Biblia mówi więc,
że niezależnie od tego, czy ktoś został pogrzebany, spalony, czy też
utonął w morzu, zostanie wzbudzony do życia lub na sąd (Ap 20. 13).
Chociaż więc biblijni chrześcijanie opowiadają się raczej za grzebaniem zmarłych, każdy ma prawo zdecydować o formie swego pochówku.
W przypadku kremacji, zgodnie z wolą zmarłego, jego prochy mogą zostać
umieszczone bądź to na cmentarzu,
bądź też (jeśli propozycja zmiany ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych zostanie przyjęta) w domowym
relikwiarzu lub innym miejscu.
mu jakieś łaski, nabożeństwem za
duszę zmarłego znajdującą się
w czyśćcu, lecz nabożeństwem
dziękczynnym, które również ma
przynosić pociechę pogrążonej
w smutku rodzinie i pobudzać obecnych do głębokiej zadumy nad
śmiercią i przemijaniem.
Różnice związane z uroczystością pogrzebową wynikają zatem
z podejścia do objawienia Bożego
zawartego w Piśmie Świętym. Kościół katolicki naucza bowiem, że
gdy człowiek umiera, idzie od razu
do jednego z trzech miejsc: do nieba, czyśćca lub piekła. Uczy więc,
że większość wiernych – mimo iż
korzystali z posługi Kościoła (licznych mszy, spowiedzi, komunii św.,
a nawet tzw. ostatniego namaszczenia) – idzie do czyśćca, gdzie
ich dusze oczyszczają się z grzechów
i przygotowują na spotkanie z Bogiem w niebie. Dalej naucza, że samo cierpienie w czyśćcu nie wystarczy, jeśli Kościół pielgrzymujący im nie pomoże. Stąd płatne modlitwy i msze za zmarłych.
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Pamięć o zmarłych
Jak kultywować pamięć o zmarłych w zgodzie z Biblią?
Czasem bowiem słychać zarzuty katolików, że ewangeliczni
chrześcijanie ze strachu przed bałwochwalstwem
lekceważą zmarłych, co jest odbierane jako pewna forma
niewdzięczności. Czy tak jest w istocie? I jeszcze jedno:
co Biblia mówi na temat chowania zmarłych? Czy ważne
jest miejsce pochówku, czy też zwłoki mogą być poddane
kremacji? Jak w ogóle powinien wyglądać chrześcijański
pogrzeb i czym różni się od katolickiego?
Pierwsze dwa dni listopada to
dla większości, w tym niekatolików,
okazja, by pójść na cmentarz, na
groby swoich bliskich, złożyć wieńce, zapalić znicze i modlić się
za ich dusze. Ale czy tylko w ten
sposób można kultywować pamięć
o zmarłych?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy sięgnąć przynajmniej
do czasów patriarchów, bo okazywanie szacunku zmarłym znane jest
właściwie od zarania świata.
Pisma Starego Testamentu łączą ten szacunek przede wszystkim
z tym, kim zmarli byli dla najbliższych oraz społeczeństwa. Bo przecież albo byli otaczani szacunkiem,
albo go ich pozbawiano. W tym drugim przypadku, jeśli za życia dopuścili się rażąco złych czynów, pozbawieni byli nawet pogrzebu (1 Krl 14.
11; 2 Krl 9. 34–37; Jr 16. 4) albo honorów pogrzebowych, jak to miało
miejsce w przypadku króla judzkiego Jojakima, o którym czytamy:
„Nie będą go opłakiwali (...). Będzie pogrzebany jak osioł, wywloką
go i wyrzucą poza bramy Jeruzalemu” (22. 18–19).
Szacunek dla zmarłych wiązał
się zatem przede wszystkim z przygotowaniem i pogrzebaniem zmarłego. Księga Rodzaju opisuje, że
kiedy zmarła żona Abrahama, patriarcha „odbył żałobę po Sarze
i opłakiwał ją” (23. 2). Następnie
zakupił pole z jaskinią i pochował
ją (23. 19–20). Później w tej samej jaskini pochowany został Abraham (25. 7–10), Izaak z żoną, Lea,
żona Jakuba, i on sam (35.2 9; 49.
29–33). Pogrzeb Jakuba odbył się
jednak ze szczególnymi honorami. Ciało zostało bowiem zabalsamowane, a gdy Józef i jego bracia oraz towarzyszący im dworzanie znaleźli się za Jordanem, „urządzili tam wielki i bardzo uroczysty
obrzęd żałobny. Józef obchodził po
swoim ojcu żałobę przez siedem dni
(...). Potem postąpili synowie jego
z nim tak, jak im rozkazał: synowie zawieźli go do ziemi kananejskiej i pochowali go w jaskini na
polu Machpela, które nabył Abraham wraz z polem na grób dziedziczny” (50. 10, 12–13).
Na tym właściwie, poza troską
o miejsce pochówku, kończyło się
oddawanie honorów zmarłym. Prawo Mojżeszowe wykluczało bowiem
– ze względu na niebezpieczeństwo
bałwochwalstwa i nekromancji
– wszelki kult zmarłych (Kpł 19. 28,
31; 20. 27; Pwt 18. 9–12). Być może również dlatego nikt z Izraelitów nigdy nie dowiedział się, gdzie
został pogrzebany Mojżesz (Pwt
34. 6). Nie grób bowiem, lecz życie
i działalność prawodawcy miały pozostać w pamięci Izraela.
Co więcej, w przypadku takich
mężów jak Mojżesz chodzi nie tylko o pamięć, ale również o respektowanie objawienia przekazanego
mu na górze Synaj. Jezus powiedział: „Gdybyście bowiem wierzyli
Mojżeszowi, wierzylibyście i mnie.
O mnie bowiem on napisał. A jeśli
jego pismom nie wierzycie, jakże uwierzycie moim słowom?” (J 5. 46–47,
por. Łk 16. 31).
Przykładem zaś takiej pamięci
i posłuszeństwa mogą być Rekabici, o których czytamy w Księdze
Jeremiasza (35.). Szczególnie znamienne jest to, że zachowali oni
wierność swojemu praojcu mimo
upływu czasu. Od pojawienia się Jonadaba, syna Rekaba, do Jeremiasza upłynęło bowiem ponad 200 lat
(2 Krl 10. 15). Ich wierność – kontrastująca z nieposłuszeństwem synów judzkich wobec Boga – jest tym
bardziej godna uwagi, że nie byli
oni Żydami, lecz Kenitami (1 Krn
2. 55), którzy przyłączyli się do Izraela po wyjściu z niewoli egipskiej
(por. Sdz 1. 16; 4. 11, 17; 5. 24). To
znaczy, że ich postawa wynikała
głównie z wiary w Boga. Żywą wiarę cechuje bowiem zarówno posłuszeństwo Bogu, pamięć o zmarłych,
nadzieja na zmartwychwstanie i spotkanie się z nimi, jak i wdzięczność
dla Boga za to, kim byli i co wnieśli w nasze życie (1 Tes 5. 18).
Nie jest więc tak, jak niektórzy
przypuszczają, że biblijnie wierzący
lekceważą miejsca pochówku zmarłych i zapominają o nich. To, że
nie wszyscy kultywują tradycyjne zapalanie zniczy na grobach swoich
bliskich, nie świadczy bowiem wcale o braku szacunku dla nich.
Biblia jednak ani jednym słowem nie mówi o czyśćcu. Jedynym
bowiem sposobem oczyszczenia,
tu i teraz, a nie po śmierci, jest
wyznanie grzechów Bogu, jak napisano: „Jeśli wyznajemy grzechy
swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy, i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości”
(1 J 1. 9). Biblia kładzie więc nacisk na to, co możemy i powinniśmy zrobić za życia, a nie po śmierci. Dlaczego? Ponieważ „w krainie
umarłych nie ma ani działania, ani
zamysłów, ani poznania, ani mądrości” (Koh 9. 10). Śmierć kładzie po prostu kres jakimkolwiek
zmianom. Biblia mówi: „Postanowione jest ludziom raz umrzeć,
a potem sąd” (Hbr 9. 28). Poza
tym czytamy: „Oto teraz czas
łaski, oto teraz dzień zbawienia”
(2 Kor 6. 2).
Krótko mówiąc, wieczny los
zmarłego nie zależy od praktyk
i posług kościelnych, od obecności kapłana ani od mszy i modlitw
za jego duszę, ale od Boga, Jego
łaski. A także od samego człowieka, który za życia, jak ów celnik z ewangelicznej przypowieści,
musi zawołać: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!” (Łk 18. 13).
Stąd też biblijne nabożeństwo
żałobne, które zwykle rozpoczyna
się w domu żałobnym, a kończy przy
grobie, jest raczej okazją do wyrażenia Bogu wdzięczności za zbawienie zmarłego. Jest okazją do poświęcenia mu – zgodnie z prawdą
– kilku ciepłych zdań, a w szczególności przypomnienia jego drogi wiary. To niejako podsumowanie jego
życia, oddanie szacunku zmarłemu
i pożegnanie go. W przypadku
śmierci ojca lub matki wskazane jest
zatem, aby to syn dał świadectwo
o tych, którzy go wychowali. Na tym
bowiem polega oddanie im najwyższego honoru.
Poza tym dla prowadzącego
uroczystość jest to również okazja,
aby przypomnieć sobie (wszystkim
uczestnikom pogrzebu), że jesteśmy tylko pielgrzymami na tej ziemi. Parafrazując wypowiedź Hioba: nadzy przyszliśmy na ten świat
i nadzy stąd odejdziemy (1. 21).
Ponadto prowadzący nabożeństwo zwraca uwagę na słowa pociechy i nadziei, mówiące o zmartwychwstaniu (1 Tes 4. 13–18).
Po tym ewangelicznym przesłaniu,
stosownej pieśni zebranych i dziękczynnej modlitwie dziękuje on
wszystkim uczestnikom, składa
kondolencje najbliższej rodzinie
zmarłego i trumna zostaje opuszczona do grobu. Zwykle czynności tej towarzyszą słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” (Rdz 3. 19) oraz: „Idź swoją
drogą, aż przyjdzie koniec (...) i powstaniesz do swojego losu u kresu
dni” (Dn 12. 13).
Uroczystość pogrzebowa kończy się sypaniem kilku garści ziemi na trumnę i składaniem kondolencji rodzinie zmarłego.
BOLESŁAW PARMA
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
Żadne ujawnione
przez nas najbardziej
szokujące fakty
z życia JPII, odsłonięte
skandale, przekręty
i obrzydliwe tajemnice
skrzętnie skrywane
za murem episkopatu,
a nawet Watykanu,
nie wywołały takiej
histerii jak niewinna
na oko prowokacja
dziennikarska związana
ze spowiedzią.
Przypomnijmy w czym rzecz.
Nasz dziennikarz, notabene ksiądz
(a nawet były zakonnik z Jasnej
Góry) zorganizował prowokację,
która na początku nie wzbudziła
naszego specjalnego zainteresowania. Przekonał nas, że chce pokazać, jak pobłażliwie traktują spowiednicy swoich kolegów księży,
którzy dopuścili się nadużyć seksualnych. Czym to skutkuje? Wiadomo – coraz powszechniejszymi
aktami pedofilii wśród kleru. Tekst
puściliśmy. Historia była taka: reporter „FiM”, podając się za księdza (nie kłamał, zgodnie z prawem
kanonicznym nadal nim jest i nigdy być nie przestanie), poprosił
kapłana w pewnej miejscowości
o spowiedź i rozgrzeszenie. Opowiedział spowiednikowi (kłamał),
jak to nie może się powstrzymać
i molestuje seksualnie małą dziewczynkę. Po tej ekspiacji kapłan nałożył na penitenta „straszną” pokutę, mianowicie odmówienie Psalmu 131. Tylko tyle.
A może aż tyle? Przyjrzyjmy się
fragmentom tych świętych słów:
Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę – tak we mnie jest
moja dusza.
Całość jest niewiele dłuższa.
I to naprawdę wystarczy, by uspokoić, wyciszyć swoją duszę? I można
już nie martwić się, czy swoją uspokoiło to dziecko w ramionach swojej matki? Ciekawa koncepcja winy
i kary. Zbrodniarza i ofiary. Miary
grzechu i dotkliwości rozgrzeszenia.
Ale ad rem. Nasz ksiądz dziennikarz (z lipną winą) całą rozmowę nagrał cyfrowym dyktafonem.
Wiedział co robi, bo okazało się, że
jak mało kto zna swoich niedawnych konfratrów.
„FiM” ukazały się w piątek,
a już w sobotę rozpętało się autentyczne piekło. Katolickie portale internetowe prześcigały się w wymyślaniu inwektyw pod naszym i autora tekstu adresem. Że: hańba,
zgnilizna moralna, łajdactwo, draństwo itp. A wszystko z tego powodu, że jakoby ujawniliśmy świętą
TRZECIA STRONA MEDALU
tajemnicę spowiedzi. Kłamstwo! Tajemnica dotyczy spowiednika, nie
penitenta!
Tak stanowi prawo kanoniczne,
ale ONI prawa nie czytają. Bo to
ONI są prawem. Gdyby tajemnicą
pod karą ekskomuniki objęci byli
penitenci, już większość dzieci komunijnych – które namiętnie dzielą się przeżyciami z pierwszej spowiedzi – na zawsze znalazłaby się
poza Kościołem.
A tak na marginesie, to spowiedź – tzw. uszna – została „wynaleziona” przez Krk w roku 1215
podczas soboru laterańskiego. Cel?
Władza już nie tylko nad ciałami,
ale także nad ludzkimi myślami.
W Biblii o czymś podobnym nie
ma ani słowa.
Kitel, który „polemizuje” z Hołownią mniej więcej tak: Dziennikarska prowokacja określona jest
kwestiami etycznymi. Taka prowokacja może być użyta tylko w przypadku bardzo poważnych przestępstw. A nie takich...
Co tu dużo mówić, ma rację
redaktor Kitel. Wsadzanie tłustej
łapy za majteczki dziecka, ślinienie się przy tym, podniecenie płaczem, posunięcie się dalej... i dalej... i jeszcze dalej... Ależ to żadne poważne przestępstwo. Może występek najwyżej. Nie to, co rozwód
na przykład, albo nie daj Boże powicie dziecka po in vitro.
Obok na redakcyjnej sofie siedzi Paweł Borecki – specjalista od
prawa wyznaniowego. Zabiera głos
Ani razu podczas całego programu żaden z dyskutantów, żaden
Hołownia słowem się nie zająknął
o problemie molestowanego dziecka. Że co? Że akurat to dziecko
było wymyślone? Ale tysiące innych na całym świecie było jak najbardziej realnych. Niestety!
Żaden też Kitel czy Sikorski
nie pomyślał o tym, że spowiednik – zamiast kazać recytować zboczonemu przestępcy jakiś wierszyk
– mógłby (zachowując pełną tajemnicę spowiedzi) powiedzieć do
penitenta: „Posłuchaj mnie dobrze,
ja za ciebie mszę odprawię, ja ci
dam rozgrzeszenie, ale warunkowe – jeśli ty mi tu przyniesiesz
zaświadczenie od psychologa, że
podjąłeś leczenie w wiadomej nam
GŁASKANIE JEŻA
Z życia hien
21
Bo jakoby naruszyliśmy świętą tajemnicę spowiedzi. No to powiem
tak: naruszymy ją jeszcze sto, jeszcze tysiąc razy, jeśli dopomoże to
wsadzić tam gdzie jego miejsce każdego zboczeńca krzywdzącego dzieci. Czterech już wsadziliśmy, a teraz zintensyfikujemy działania.
A co do tych hien, to szanowny panie Hołownia, panowie Kitel i Borecki, księże Sikorski... z tymi zoologicznymi przenośniami
i porównaniami to warto czasem
uważać, bo może być jak w Orwellowskim „Folwarku zwierzęcym”, którego ostatnie słowa
brzmią tak:
„Po chwili zwierzęta usłyszały odgłosy kłótni. Przybiegły pod okna
i odkryły, dlaczego świnie wydają im
się inne. Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka,
potem znów na świnię i na człowieka, i na człowieka... i na świnię, ale
nikt już nie mógł rozpoznać, kto
jest kim”.
Podobno nie inaczej bywa z hienami. Nawet gorzej. Czasem to już
trudno rozróżnić, kto tu naprawdę
jest hieną, a kto redaktorem. A już
z którego medium, to określić wręcz
niepodobna.
MAREK SZENBORN
PS Oto kilka (pierwszych z brzegu, można sprawdzić) komentarzy
internautów Onet.pl wpisanych po
obejrzeniu programu Hołowni:
Bronią ewidentnie skorumpowanych moralnie księży. Każdy czarny
w sutannie ma tyle za paznokciami,
że można by wykarmić cały Śląsk
~flik
Kościół jest po prostu perfidny
w bronieniu swojego statusu
~Hania
Ale mają cykorię dewianci
~młody
Kadr z programu „Między sklepami”
Trzy dni po publikacji głos zabrał sam biskup Libera i... ekskomunikował naszego księdza reportera.
Wszystko to jednak pryszcz wobec tego, co popełnił redaktor Szymon Hołownia z kanału „Religia
TV” (ITI). W programie tym,
a później na portalu Onet.pl, wyemitowano w ramach cyklu „Między sklepami” materiał pt. „Dyktafon w konfesjonale”. O tym, jak
rzetelny to dokument, niech zaświadczą słowa, jakimi Hołownia
go zaczyna: „Dziennikarz, a może
raczej dziennikarska hiena, na zlecenie antyklerykalnego brukowca,
udając księdza pedofila poszła do
spowiedzi...” Później słowo „hiena” w odniesieniu do dziennikarzy
„FiM” odmieniane jest przez
wszystkie przypadki.
Ale przecież Hołownia nie byłby rzetelnym dziennikarzem, gdyby do programu nie zaprosił „niezależnych” gości. Jest więc Bertolt
i oświadcza, a raczej kusi: „Ksiądz
mógłby zwrócić się do prokuratury
w sprawie dziennikarza „FiM”, który popełnił przestępstwo, bo nielegalnie wszedł w posiadanie informacji dotyczących pokuty (sic!). Ja
bym na miejscu poszkodowanego
wystąpił z wnioskiem o ściganie”.
Jasne, że tak. Nie dziecko, nie
jego matka powinny poprosić o sprawiedliwość. Nie one powinny mieć
ochronę prokuratury, policji, sądów
i wszystkich świętych (tych ostatnich to może raczej nie). To biedny podsłuchany i nagrany ksiądz jest
tu poszkodowanym – prawdziwą,
tragiczną ofiarą.
Ale klasą dla samego siebie jest
ksiądz Jan Sikorski, który w studiu oświadczył: „To uderzenie w relacje międzyludzkie, w zaufanie do
drugiego człowieka”. Kiedy już
przez chwilę miałem nadzieję, że
mówi o skandalicznej pobłażliwości spowiednika, Sikorski zasyczał:
„To hiena dziennikarska”.
obu sprawie. Zabieraj się zatem
i za tydzień widzę tu ciebie z takim
świstkiem”.
Zacząłem od tego, że prowokacja naszego reportera wywołała
wściekłą reakcję, której jako żywo
wcale się nie spodziewaliśmy. A powinniśmy. Uderzyliśmy bowiem
w daleko bardziej skrywaną tajemnicę Kościoła niż wszystkie przywłaszczone i przewłaszczone na lewo działki, wille i pałace. W tajemnicę, która rzuciła na kolana
Kościół amerykański, poważnie zachwiała australijskim i doprowadziła do kryzysu wiary w ultrakatolickiej Irlandii. W nieokiełznany przez
celibat i tyleż traumatyczny popęd
seksualny, który na razie w Polsce
kisi się w budkach konfesjonałów,
ale – przyjdzie czas – wybuchnie.
Tego się boją!
W programie Hołowni „Między
sklepami”, a także na kilku portalach
katolickich dziennikarze „Faktów
i Mitów” zostali nazwani hienami.
buhahahah, więc to kapłan jest
poszkodowany! Dyskutujący mają
chyba nie po kolei w głowie.
~Miłosz
Czy zauważyliście, jak ten cały
Szymon odwrócił uwagę od podstawowego problemu, jakim jest śmieszna kara za pedofilię księdza, który
się spowiada, a drąży temat nagrywania w kościele?? Taki jest cały KK.
~Ray
Zboczeniec czy inna gnida się
wyspowiada i dostaje rozgrzeszenie
no i jak gdyby nigdy nic przyjmuje
komunię, a rozwodnik/rozwodniczka która np. odeszła od męża kata
i ułożyła sobie życie z kimś, kto wspiera ją, jest be i rozgrzeszenia nie dostanie. Jezus był człowiekiem, który
wybaczał wszystkim, kochał ludzi,
pomagał, nie otaczał się luksusem,
czego nie można powiedzieć o naszych księżach. Księżulku, który
z Was jest bez winy, niech pierwszy
rzuci kamień. Kocham Jezusa, wierzę w Boga, a nie w obłudny Kościół.
~Kocham Jezusa
22
akkolwiek by patrzeć, 1 listopada to nie jest
miła data. Bez względu na to, jak bardzo
czcimy pamięć bliskich nam osób, dzień ten kojarzy się z przemijaniem. Także nas samych. Tak
o tym pisał Stanisław Barańczak w wierszu
„Święto Zmarłych”...
J
Okienko z wierszem
Podają sobie ręce
pod ziemią; leżąc na wznak, rozpychają
łokciami zgniłe deski, rozgarniają dłońmi
glebę, korzenie traw, odłamki próchna; milcząc
spiskują przeciw nam, zbierają siły;
zbyt wielu ich już;
zbyt wielu skulonych
w brzemiennych brzuchach grobów, które sterczą
tak kanciasto, że pęka ich ziemista skóra;
a oni rosną wewnątrz i rośnie im w płucach
ostatni przechowany haust powietrza, choć
przebiliśmy im pierś poprzez ziemię kołkiem
krzyża;
za lekka ziemia im i przegnił krzyż,
więc po co ta okrągła data: byśmy mogli
choć raz do roku za jednym zamachem
przywalić ich wieńcami, przygwoździć świecami
i przydusić nabożnym kolanem, aż stracą
nagromadzone siły, aż rozerwą
podziemny łańcuch rąk, opasujący Ziemię.
RACJA Polskiej Lewicy w Siedlcach zaprasza na spotkanie w klubie
LECH przy ul. B. Chrobrego 4 w Siedlcach w dniu 7.11.2009 r.
Tematy spotkania:
1. Sprzedaż części siedleckiego stadionu
2. Nieprzestrzeganie konstytucji przez siedleckie władze
3. Wolne wnioski
Marian Kozak, RACJA Siedlce
RACJA Polskiej Lewicy
www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
oroczna manifestacja partii RACJA
w Toruniu (24 października) przebiegała pod hasłem protestu z powodu bezprawia narastającego za sprawą polityków pozostających na usługach Kościoła.
Przewodnicząca partii Teresa Jakubowska podkreśliła szkodliwą działalność większości posłów, którzy tworzą niektóre ustawy zgodnie z wolą kleru, ale za to w rażącej
sprzeczności z polską konstytucją.
C
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Cała ziemia w ręce kleru
W swoim czasie cała władza poszła w ręce rad. Dziś w ręce kleru idzie cała ziemia. Wystarczy,
że księża powiedzą, jaki areał
i gdzie chcą dostać, aby słowo
stało się ciałem.
Politycy wręcz prześcigają się
w świadczeniu uprzejmości Kościołowi katolickiemu. Za życzliwe spojrzenie biskupa są gotowi oddać
wszystko. Co państwowe lub komunalne.
Bezprawie zaczęło się od ustawy z 17 maja 1989 r., w której kościelne osoby prawne potraktowano
zdecydowanie lepiej niż zwykłych
śmiertelników. Bez opłat zostały
uwłaszczone na posiadanych nieruchomościach oraz uzyskały praktycznie nieograniczone prawo do reprywatyzacji. Nawet tego, czego nigdy nie posiadały. Wnioski rozpatruje Komisja Majątkowa złożona
z przedstawicieli wyznaczonych
w równej liczbie przez MSWiA i Sekretariat Konferencji Episkopatu
Polski. W rzeczywistości nikt nie pilnuje interesów państwa ani samorządów. Cała komisyjna władza jest
w rękach klechów i ich totumfackich. Ponieważ od orzeczenia Komisji nie przysługuje odwołanie, na
porządku dziennym jest posługiwanie się fałszywymi dokumentami
i nierzetelnymi wycenami. W konsekwencji to, co Kościół stracił, jest
zawsze warte grube miliony, a to,
co ma w zamian łaskawie przyjąć,
zaledwie marne grosze.
Czas na ujawnienie roszczeń był
stosunkowo krótki. Upłynął 31 grudnia 1992 r. Siedemnaście mgnień
wiosny nie starczyło na rozpatrzenie 3063 wniosków. Podobno złożonych w terminie. Jak dotąd pozostaje tajemnicą, czy Komisja się nie
spieszy, bo co nagle to po diable.
Czy chce dać czas na rozszerzanie
żądań, czy też po prostu jej członkowie lubią dostawać co miesiąc wysokie wynagrodzenie z budżetu.
Kościół jest nienasycony. Już
dawno dostał znacznie więcej niż za
PRL stracił. Dla utrudnienia uczciwego rozliczenia zazwyczaj natychmiast sprzedaje odzyskane, a nienależne grunty. W rzeczywistości najbardziej zainteresowany jest kasą.
Znakomity przykład stanowi Kraków, gdzie Kościół wyłudził już ponad 1000 ha i wciąż żąda nowych.
Najlepiej w centrum. W kościelnych
nieruchomościach częściej uświadczy się hotele, kawiarnie, ekskluzywne sklepy, najbogatsze firmy niż
przytułki dla sierot czy samotnych
matek. Mocno poszkodowane są
szpitale i uczelnie. W budynkach należących uprzednio do dwóch klinik: toksykologii i chirurgii szczękowo-twarzowej mieści się Wyższa
Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna
„Ignatianum” (choć prywatna, finansowana z budżetu państwa)
i centrum wydawnicze, tyle że mniej
słynne niż Stella Maris. Bonifratrzy przejęli najstarszy w mieście
szpital przy ul. Trynitarskiej. Akademia Rolnicza straciła 9 ha na rzecz
norbertanek. Augustianie, choć skasowani w 1950 r. przez kard. Sapiehę, otrzymali budynek przy ul.
św. Katarzyny, gdzie mieścił się Wydział Architektury UJ.
RACJA w Toruniu
Zwróciła m.in. uwagę na powszechne łamanie konstytucyjnego prawa do zachowania milczenia w kwestiach wyznania w polskich przedszkolach i szkołach publicznych,
na naruszanie praw kobiet, na wszechobecną
cenzurę prewencyjną – zabronioną przez art.
54 konstytucji, a wymuszaną przez ustawę
medialną, która wymaga respektowania przez
media wartości chrześcijańskich.
Gospodarze imprezy – Józef Ziółkowski,
Tadeusz Szyk i Stanisław Błąkała – cytowali liczne przykłady łamania prawa wynikające z wpływu Kościoła na różne dziedziny naszego życia. Jarosław Najberg, jedyny radny Torunia z ramienia SLD, który przyszedł na
manifestację, mówił o nieodpłatnym przekazywaniu Kościołowi nieruchomości komunalnych przez samorząd.
Obecna była również grupa członków stowarzyszenia Młodzi Socjaliści – Brygada Toronto.
Manifestację pod pomnikiem Kopernika
ubarwił happening, który był ilustracją pazerności Kościoła, pedofilii panującej wśród księży i okrucieństwa zakonnic w stosunku do kalekich dzieci. Widowisko cieszyło się dużym
zainteresowaniem publiczności i mediów.
Rozdawano także ulotki RACJI oraz egzemplarze „Faktów i Mitów”.
TJ
Mimo jawnego bezprawia, większość krakowskich radnych jest przeciwna wystąpieniu prezydenta Majchrowskiego do Trybunału Konstytucyjnego w celu zbadania zgodności działań Komisji Majątkowej
z Konstytucją RP. Radni, którzy
– zamiast reprezentować swoje miasto – stoją na straży interesów kleru, powinni zostać odwołani. Ich haniebny czyn jest jednak o tyle bez
znaczenia, że wniosek tej treści, złożony przeze mnie w imieniu lewicy, leży już w Trybunale prawie rok.
Zapewne nie doczeka wyznaczenia
terminu przed rozpatrzeniem przez
Komisję Majątkową ostatniego
wniosku. A wtedy zostanie odrzucony, jako bezzasadny, bo Komisji
już nie będzie. Na szczęście nie ma
tego złego, co by na dobre nie wyszło. Rozbestwiony bezkarnością
kler robił w Komisji takie przekręty, że większość spraw kwalifikuje
się do prokuratury i sądu, a nie do
Trybunału. Chyba że w Strasburgu.
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
PS Europoseł z PiS, niejaki Poręba, który głosował przeciw odebraniu immunitetu Markowi Siwcowi,
też się podobno pomylił. I przysłał
do mnie e-maila z prośbą, żebym
o tym fakcie wszystkich poinformowała. W partii Kaczyńskiego, jak
ktoś coś zrobi z sensem, to zaraz się
okazuje, że niechcący i jeszcze przeprasza, żeby nie podpaść zwierzchnikowi. Europosłowie Bielan, Kamiński i Ziobro, choć byli obecni, na
wszelki wypadek nie głosowali.
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Młody pirat pyta starego pirata:
– Czemu masz drewnianą nogę?
– Kiedyś płynęliśmy i nagle podpłynął rekin i odgryzł mi nogę.
– A czemu zamiast prawej ręki masz hak?
– Zdobywaliśmy kiedyś inny statek i marynarz, z którym walczyłem, chlasnął mi dłoń szablą.
– A czemu nie masz jednego oka?
– A bo spojrzałem w górę i akurat mewa mi narobiła prosto w oko.
– Przecież od tego oka się nie traci.
– No tak... ale to był mój pierwszy dzień z hakiem zamiast ręki.
! ! !
– Jak łatwo stracić na wadze?
– Kupić wagę za stówę, a sprzedać za pięćdziesiąt.
1
B
31
8
S
7
9
E
P
A
Fot. A.K.
T
E
D
11
Y
A
Ł
C
24
R
U
H
N
R
32
C
Z
21
A
R
I
35
A
B
39
S
O
P
R
24
Ą
41
E
44
6
45
K
S
V
4
I
G
53
T
60
A
32
N
E
Z
L
A
T
25
W
G
18
T
27
A
46
2
K
47
R
T
S
K
R
Y
R
Z
19
28
L
47
B
48
P
13
G
30
R
K
E
E
R
O
N
33
T
M
P
U
26
R
G
N
G
A
L
T
D
Y
S
S
I
5
K
O
49
31
A
6
22
32
D
50
D
7
51
T
R
M
I
B
R
23
52
M
33
I
34
53
Y
E
Ć
E
54
F
G
9
34
N
14
O
K
52
M
H
I
C
K
E
O
27
O
12
A
K
K
Ó
40
N
D
50
A
Ó
P
O
I
55
O
10
A
E
Z
A
A
R
29
57
T
E
D
E
D
O
B
N
Y
D
D
O
B
R
Ą
R
P
A
R
14
G
A
T
67
S
T
Y
R
K
A
S
20
N
13
44
Y
O
12
A
K
T
77
O
K
Ń
53
T
K
E
P
63
K
E
66
N
11
T
I
R
N
S
72
E
62
A
R
Z
Ó
41
E
52
Ł
T
R
G
9
28
F
W
P
65
S
B
R
5
51
D
P
A
I
79
10
B
A
36
T
35
I
Ć
P
25
35
R
74
E
A
24
E
8
Z
26
A
P
F
69
I
Z
8
A
I
16
R
Y
A
D
76
S
Z
58
A
50
Z
56
A
64
Y
N
33
O
58
71
A
E
K
A
K
21
B
Z
T
S
R
S
R
A
E
63
S
S
W
30
A
I
1
J
A
T
N
4
E
22
L
Y
P
64
E
73
49
A
L
K
A
S
48
Z
T
G
J
39
I
A
38
13
R
P
18
Y
O
20
O
31
A
U
38
37
19
A
S
D
R
M
28
12
U
19
I
I
M
55
A
L
20
29
Z
Y
57
A
A
3
A
P
Y
B
A
59
49
E
K
E
22
11
R
O
1
F
M
I
78
S
56
Y
62
K
75
47
7
R
M
N
51
L
A
43
A
O
O
E
I
46
G
54
Y
68
70
C
6
S
40
15
L
25
R
L
A
46
P
61
U
U
A
T
L
G
60
23
45
U
59
E
I
L
A
E
42
D
2
T
R
Ł
T
R
K
30
U
K
T
54
E
R
18
5
S
P
T
Ę
E
48
37
S
E
K
B
4
3
A
Z
29
K
10
S
A
T
L
17
3
43
A
U
Y
36
E
42
61
Ę
P
15
D
W
H
34
A
M
21
Y
E
R
17
Z
A
14
R
Y
23
A
A
16
27
KRZYŻÓWKA
Poziomo: 1) srebrników dźwięk, 5) na co się bije?, 8) u fotografa, zmienia się w pasie, 10) brał udział w obradach Okrągłego Stołu, 11) firmowa ocena, 14) muzyk w traperkach,
15) o warszawiaku na górskim szlaku, 16) starożytny aquapark, 18) czy to tam mieszkają elfy?, 19) nie za duży Koreańczyk, 21) od córki rybaka, plus dwie rybie łuski, 22) wokół nich
fale, sięgają do kolan, 23) świadkowa z lilijką, 25) żyrafa jak
koń, 26) poddani zbuntowani, 29) nie musi być posłem, by
mieszkać w Brukseli, 30) piosenka śpiewana po angielsku,
32) tłusty od pączków, 33) pracują na parkiecie, prawie jak
maklerzy, 34) absolutnie najlepszy ustrój, 38) drzewo na pal,
42) gruźlicy zaczątki, 43) Krupowa koło Krupówek, 44) badanie per ty, 49) na konto małego fiata, 54) tego i chleba trzeba,
56) czysta nie jest obciążona, 57) to jest napad, 58) pomagał
Grekom w rachunkach, 59) ma flegmę we krwi?, 63) nigdy nie
będzie emerytem, 65) erotyczne jezioro nieopodal Pisza,
68) bywa wnikliwa, 69) prywatka u Tadka, czyli tańce na bańce, 70) ma tylko las i nic więcej, 71) na nim bogini, 72) kurtka
dla zakochanych, 73) wypromowane szwedzkie miasto, 74) ramię z nogą, wpada, choć nie wypada, 75) Marek, co pisał o Tomku, 76) Tygrys, Wieprz i Bóbr, 77) dziewczyna pogrążona w medytacjach, 78) wioska na wodzie, 79) dziewięciu wspaniałych
Pionowo: 1) beka, co nikomu nie przeszkadza, 2) charakterystyczna woń z chustek na szyję, 3) wykreślony z serca, 4) imię
kościelnej aferzystki z Gdańska, 5) dostojny bogobojny, 6) skojarz z policją i ambicją, 7) pomnikowa ściana zjaw, 8) chociaż
jest bóstwem, to kocha rozpustę, 9) parszywa choroba,
12) zmysł na dłoni, 13) koleżka mieszka, 17) małpa z drylem,
20) akt z dzieckiem na pierwszym planie, 23) jedna z dziesięciu w stówie, 24) psoci cioci, 27) koniec ciemnogrodu, 28) tego sprzętu z pola złodziej nie ukradnie, 29) z kuszy wyruszy,
31) filmowe żarty gagatków, 35) ganianie z łapaniem, 36) w to
miejsce puszczy nie dotarł postęp, 37) strach, że ach!, 39) nie
wolno mu tyle, co wojewodzie, 40) kupa roboty, 41) nie bez
przyczyny, 44) stała przy Peronie, 45) pisarz w stolarni, 46) lana do vana, 47) na nią kandydat na ministra czeka, 48) Olka
z Sandrą, 49) owieczka w farze, 50) pisarz w sklepiku, 51) z tezą w ustach, 52) umowny dodatek, 53) dziewczyny jak kamienie, 55) ta pani żyje bez Pana, 56) sknera z Moliera, 60) miodzio z orzechami między opłatkami, 61) zabaweczka Prusa,
62) tam za żetony dają miliony, 64) bywa w zimie i ma mieć,
65) gra na 14 rąk, 66) kochankowi brak w nich szczęścia,
67) nowa droga zrobiona ze starej.
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
I
2
R
T
A
T
15
16
17
26
36
55
37
O
56
38
57
39
58
40
59
41
T
60
N
61
42
E
62
Ę
43
R
63
K
44
Ę
45
A
64
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 42/2009: „Świętopietrze to święto pieprzu”. Nagrody otrzymują: Henryka Lipek z Łodzi, Piotr Kozyra z Lubina, Eugeniusz Pomorski z Rogowa. Aby wziąć udział
w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak;
Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko;
Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65;
Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za kwartał (182 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Przyszło nowe
Wielokrotnie publikowaliśmy pochodzące z różnych krajów zdjęcia
kościołów zamienionych w świeckie obiekty. W Świnoujściu też zamieniono kościół na kawiarnię. Na razie ewangelicki, ale od czegoś trzeba zacząć
Fot. W.P.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
to przykłady hoteli stworzonych dla szczególnych urlopowiczów – wybrednych, spragnionych wrażeń i bogatych.
W Laponii mamy odpowiedź na
efekt cieplarniany – tzw. Śnieżną
Wioskę, czyli teren o powierzchni
ponad 20 tysięcy metrów kwadratowych, pokryty tonami śniegu, a tam
cudny śnieżny hotel. W pokoikach
meble zbudowane z lodu i temperatura dochodząca do minus 5 stopni Celsjusza. Każdy, kto zdecyduje
się na pobyt w hotelu, otrzymuje śpiwór, ciepłe okrycia i instrukcje, jak
przeżyć noc. Dla gości przygotowano specjalne atrakcje: obserwację
zorzy polarnej, przejażdżki skuterami śnieżnymi i psimi zaprzęgami, powożenie zaprzęgiem reniferów.
W Kaiserslautern, w południowo-zachodnich Niemczech, wybudowano hotel więzienie. Jakiś czas
temu mieścił się tam prawdziwy zakład karny. Hotelowe pokoje wyposażone są w kraty, więzienne prycze
i drzwi z okienkiem. Goście otrzymują gustowne pasiaki. Hotelowy
bar otrzymał wdzięczną nazwę „Za
kratami”.
Chinka Jiao Meige kupiła kawałek ziemi, żeby założyć farmę. Było na niej tyle grobów, że nikt nie
chciał tam pracować. Pomysłowa
Jiao wymyśliła więc, że założy hotel
dla turystów, którzy chcą „doświadczyć uczucia śmierci”. Budynek ma
O
CUDA-WIANKI
Hotele odjechane
kształt chińskiego mauzoleum, a łóżka przypominają trumny.
Specjalny hotel dla naturystów
wybudowano w szwedzkiej miejscowości Hylterberg. Dziennikarka
z „The Times’a”, która odwiedziła
szczególny przybytek, wyznała później: „Nie miałam dylematu, w co
ubrać się na śniadanie czy spacer.
Zrzuciłam swoje zahamowania razem z ubraniami”. Przyjezdni po
przekroczeniu hotelowego progu zostawiają wszystkie fatałaszki i... Regulamin zabrania molestowania innych gości oraz seksu w publicznych
częściach hotelu.
W Japonii popularne są tzw. hotele miłości. Wybudowano ich
już ok. 30 tys. Każdego dnia
odwiedza je 1,37 milionów
par spragnionych cielesnych uciech. Bardzo ważna jest
dyskrecja. Za pokój płaci się w małym okienku, w którym można zobaczyć tylko ręce pracownika przyjmującego pieniądze, na hotelowym
parkingu tablice rejestracyjne samochodów są zasłonięte. Zadaniem hoteli jest spełnienie erotycznych fantazji gości, stąd stylizacja pokoi: gabinety lekarskie, sale tortur, statki
kosmiczne, wagony metra...
Właściciele hotelu w Bawarii
oferują młodożeńcom luksusowy
apartament na noc poślubną (i całodobowe wykwintne wyżywienie).
Wszystko gratis. W czym tkwi haczyk? W restauracji, która znajduje się dokładnie pod apartamentem, wisi ozdobny żyrandol. Kandelabr połączony jest łańcuchem
nie z sufitem, lecz
z jedną ze sprężyn
spodu małżeńskiego
łoża. Podobno rytmiczne ruchy żyrandola i jego kołysanie wyśmienicie poprawiają gościom
apetyt. Sala jest za
każdym razem pełna.
JC

Podobne dokumenty