Aleksander dokręca śrubę
Transkrypt
Aleksander dokręca śrubę
O tym, jak białoruskie KGB prześladuje tamtejszych Polaków i jak poluje na dziennikarzy z Polski – korespondencja z Białorusi. KATARZYNA HEJKE Aleksander dokręca śrubę Przejście graniczne Terespol – Brześć. Kolejka samochodów z Polski przez trzy godziny ani drgnie. Białorusini jadą bez przeszkód. Sprawnie przebiega odprawa Niemców, do celników podjeżdżają także dwa auta turystów z Francji, zapaleńców marzących o odkrywaniu nowych zakątków Europy. Zmęczeni przymusowym postojem zaczynamy protestować. Nasze veto popierają rodacy-handlarze, dla których wyprawa do kraju rządzonego przez Aleksandra Łukaszenkę zaczyna się i kończy na najbliższej stacji benzynowej i sklepie wolnocłowym. Na przywiezionym do Polski litrze paliwa zarabiają prawie dwa złote. Białoruscy pogranicznicy w końcu kapitulują. Rozpoczynają odprawę Polaków. Przebiega mozolnie. Po ponad godzinie z ulgą wjeżdżamy na autostradę prowadzącą przez Mińsk aż do Moskwy. Na granicy pozostali nieszczęśni Francuzi – miejscowa biurokracja przystopowała ich pęd do poznania dzikich wschodnioeuropejskich rubieży. Choć naszym celem jest Grodno, kierujemy się do Baranowicz. To zupełnie nie po drodze. Mamy nadzieję, że dzięki temu osłabimy czujność białoruskiego KGB, które na grodzieńszczyźnie nie spuszcza oczu z polskich żurnalistów. Dom prawdziwy Baranowicze powstały w międzywojniu. Wówczas z zapomnianej prowincjonalnej mieściny stały się znaczącym ośrodkiem z newralgicznym węzłem kolejowym, przez który przecinały się trasy pociągów jadących do Wilna, Lwowa, Warszawy czy Moskwy. Dzisiejsze Baranowicze to kępki starych dzielnic zabudowanych urokliwymi drewnianymi domkami, otoczone lasem betonowych blokowisk. Jednak to właśnie tu działa jeden z najlepszych na Białorusi Domów Polskich. Domy Polskie powstają za pieniądze z RP. Pełnią rolę centrów polskiej kultury i polskiego szkolnictwa. W wielu miejscach ich działalność daleko odbiega od tych szczytnych założeń, ale akurat w Baranowiczach dom działa tak, jak powinien. Wydaje polską gazetę, jest siedzibą polskiej szkoły. Na lekcje polskiego przychodzą nawet te dzieci, których rodzice w domu mówią po rosyjsku. Baranowickim polskim centrum kieruje Teresa Siliwończyk, jedna z pierwszych, która miała odwagę skrytykować prołukaszenkowskiego prezesa Związku Polaków na Białorusi. Dziś już nie chce mówić o sytuacji w ZPB. Wiele przeszła: głuche telefony, groźby, tajemnicze samochody z białoruskimi i rosyjskimi numerami rejestracyjnymi, które zupełnie znienacka zajeżdżały jej drogę lub śledziły każdy krok. Mówi, że i tak nie ma najgorzej – mąż prowadzi własny biznes, zatem gdy ona straci pracę w Domu Polskim, nie zostaną bez grosza. Wykańczanie Białoruski sąd unieważnił marcowe wybory władz Związku Polaków na Białorusi. Uznał, że odbyły się niezgodnie z miejscowym prawem i nakazał przeprowadzenie kolejnych. Stało się tak dlatego, że w nowym kierownictwie ZPB zabrakło osób dających się sterować władzy w Mińsku, a po latach zupełnego podporządkowania, Związek stał się jedyną niezależną organizacją społeczną na Białorusi. Faworyzowanego przez reżim dotychczasowego prezesa Tadeusza Kruczkowskiego odsunięto od władzy. Nowym szefem ZPB wybrano Anżelikę Borys. Od kilku miesięcy białoruskie KGB robi wszystko, by zorganizować nowe wybory w ZPB. Najbardziej oporni działacze polskiej organizacji są szykanowani. Na pierwszy ogień poszli ci, którzy pracują w państwowych przedsiębiorstwach lub w urzędach. Wzywano ich na przesłuchania i grożono, że jeśli nie wezmą udziału w nowych wyborach i nie będą popierać wskazanego przez Mińsk kandydata, szybko stracą posady. Do tego dochodziły telefony z groźbami, przebijanie opon samochodów. Większość miękła dość szybko. Najbardziej bojowych w ciągu kilku tygodni doprowadzono niemal do obłędu. Tak było na przykład z liderką Związku w jednym z graniczących z Polską miast. Jeszcze przed marcowymi wyborami z otwartą przyłbicą wystąpiła przeciw Tadeuszowi Kruczkowskiemu. Powiedziała publicznie, że do głosowania na dotychczasowego prezesa zmusza KGB. Wkrótce straciła pracę. Niebawem z etatem pożegnał się także jej mąż. Zostali bez środków do życia. Każdego dnia odbierali kilka telefonów z groźbami. W końcu ulegli. Zgodzili się na zwołanie zebrania członków swojego oddziału Związku i wybranie delegatów na nowe wybory. Jest w błędzie ten, kto przypuszcza, że na Białorusi, w kraju który po dziś dzień celebruje datę rewolucji bolszewickiej, pracownicy cieszą się rozbudowanymi prawami. Dostęp do pracy to jedno z narzędzi kontroli społecznej. Nie ma umów o pracę na czas nieograniczony. Jedynie roczne lub dwuletnie kontrakty. Chcesz utrzymać etat – nie podskakuj. Niepokorni tracą zatrudnienie. W biedzie byli także ci hardzi działacze ZPB, których dzieci studiują w Polsce. Podczas przesłuchań informowano, że władze Białorusi wystąpią do Polski o ekstradycję ich pociech. Droga do Grodna Po dwóch dniach spędzonych w okolicach Baranowicz jedziemy do Grodna. Od jednej z miejscowych Polek zabieramy dwie torby mydeł, płynów do mycia, butów i szamponów – mamy przekazać je kobiecie o imieniu Ines, dostaję kartkę z numerem jej telefonu. Przejeżdżamy przez Nowogródek, w którym przez lata Polacy walczyli o polską szkołę. Mińsk mówił stanowcze “niet”, o dziwo nie był osamotniony – jak echo wtórował białoruskiemu prezydentowi ówczesny konsul generalny RP w Grodnie (dziś na placówce w Kijowie) Sylwester Szostak. Przekonywał Warszawę, że szkoła jest zbędna, a dalsze starania o nią popsują dobre relacje z administracją Łukaszenki. Z Nowogródka docieramy do Szczuczyna. Spotykamy proboszcza miejscowego kościoła. Ksiądz ucieka, gdy dowiaduje się, że przyjechali dziennikarze z Polski. - Jestem tu kilkanaście lat, przeszedłem piekło. Powiedzieli: będzie tu ksiądz pracował, jak będzie trzymał język za zębami. Z żalem rzuca jednak, że gdy bezpieka wzywała go na przesłuchania, nie mógł doprosić się pomocy prawnej od polskiej placówki dyplomatycznej. - Błagałem o adwokata, w końcu jestem obywatelem RP, mieli obowiązek pomóc – kończy cicho i znika w korytarzu przyległego do świątyni kolegium pijarów. Szef szczuczyńskiego oddziału Związku Polaków wsławił się występem w jednym z filmów szkalujących Polskę, który wyemitowała białoruska telewizja. Podczas marcowych wyborów murem stał za prołukaszenkowskim Tadeuszem Kruczkowskim, a teraz konsekwentnie uczestniczy w przygotowywaniu nowych wyborów władz ZPB. Jego żona, sędzia jest jedną z najważniejszych osób w mieście. Jak milicjant udaje Polaka Największe represje spotykają polskich działaczy w najważniejszych ośrodkach – miastach, w których ZPB działa prężnie, a jego liderzy mają własne, niezależne od władzy zdanie. W małych miejscowościach KGB i milicja nie mają czasu na zabawy – nękanie, straszenie. Gdy Polacy nie chcą się podporządkować i odciąć się od nowych władz Związku z Angeliką Borys na czele, wyręczają ich w tym miejscowi milicjanci. Podjeżdżają radiowozami pod siedzibę ZPB, zdejmują mundury. Jako cywile wchodzą do budynku i uczestniczą w zebraniu. Większość nie mogłaby się wykazać ani jednym polskim przodkiem, jednak ich autorem jest umiejętność podniesienia ręki w odpowiednim momencie. Głosują i wybierają delegatów na nowy, zwołany przez ministerstwo sprawiedliwości Białorusi, zjazd wyborczy Związku Polaków. Delegatami niektórych oddziałów zostają sami milicjanci, w innych wybierane są zupełnie nieznane osoby, niektóre nie znają ani słowa po polsku, a na co dzień posługują się językiem rosyjskim. Wedle krążącej po okolicach Grodna plotki – wśród nich jest już namaszczony w Mińsku nowy rosyjskojęzyczny lider Polaków. Kariera Tadeusza Kruczkowskiego dobiega końca. Wypada z gry, bo jest spalony w Polsce. W mieszkaniu na drugim piętrze Do Grodna wjeżdżamy zupełnie niepostrzeżenie. Nie jesteśmy śledzeni. Uspokojeni docieramy do umówionego wcześniej noclegu na peryferiach miasta. Chwila odpoczynku i telefon do tajemniczej Ines. Została uprzedzona o naszym przyjeździe. Podaje adres. Z samochodu przyglądamy się siedzibie zarządu ZPB. Przed budynkiem nikogo, w promieniu dwudziestu metrów trzy samochody, w każdym para krótko podstrzyżonych młodzieńców bacznie obserwuje okolicę. Białoruska milicja wyrzuciła z budynku nowe władze Związku. Na ulicę Feliksa Dzierżyńskiego (to adres ZPB w Grodnie) wprowadziła się na nowo ekipa Kruczkowskiego. Nad jej bezpieczeństwem czuwa milicja i KGB. Funkcjonariusze pilnują drzwi i dopuszczają do odwołanego w marcu prezesa. Miejsce wskazane przez Ines to długi czteropiętrowy blok. Ostatnia klatka. Nic nie wzbudza podejrzeń. Dookoła wiele samochodów, ale bez krótko odciętych osobników. Pukamy. Kto tam, pyta głośno męski głos. Podaję nazwisko. Po chwili orientujemy się, że jesteśmy w mieszkaniu Anżeliki Borys, teraz także siedzibie nieuznawanego przez białoruskie władze kierownictwa ZPB. Mówimy półgłosem, nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy podsłuchiwani. Niemal wszyscy najbliżsi współpracownicy pani prezes zaliczyli już więzienie lub przynajmniej zasądzono im pokaźne kary. Działacz i dziennikarz Związku Andrzej Poczobut poprzedniego dnia wyszedł z aresztu. Za udział w nielegalnej demonstracji musi zapłacić równowartość dwóch i pół tysiąca dolarów. By zebrać na Białorusi taką sumę, trzeba pracować przez dwa lata, nie wydając z comiesięcznej pensji ani kopiejki. Wychodzimy w towarzystwie dwóch działaczy Związku. Odjeżdżamy. Za nami rusza srebrna łada samara. Kluczymy małymi uliczkami blokowiska. Wjeżdżamy do centrum miasta, później znowu w boczne dzielnice. Towarzystwo tropi nas ponad półtorej godziny. Zdenerwowani parkujemy przed polskim konsulatem, samara mija nas i oddala się. Rozmawiam z szefem BOR naszej placówki. Proszę o przechowanie taśm z nagraniem rozmowy z Borys. Oficer ma wyraźnie dość żurnalistów z ojczyzny – w ciągu kilku dni konsulat pomagał kilku naszym dziennikarzom. Ostrzega, że czekają nasz trudne do przewidzenia problemy. To wolna amerykanka, wygląda na to, że mają dość polskich mediów – komentuje. Równocześnie z namis spod konsulatu rusza inny samochód. Powtarzamy scenariusz – staramy się zgubić nasz “ogon” w mieście. Jesteśmy jednak na gorszej pozycji – słabiej znamy topografię Grodna. Z takim towarzystwem nie możemy dojechać na nocleg. Jedziemy za kolumną TIR-ów. Na prostej wyprzedzamy je. “Ogon” płaci gapowe – nie zdążył wyminąć ciężarówek. Wjeżdżamy do lasu, wyłączamy światła. Przejechali, oddychamy z ulgą. Samochód chowamy za wysokim, szczelnym parkanem. Tymczasem w domu naszych gospodarzy panuje sielankowa atmosfera. Przyjechali goście aż zza Baranowicz. Dowiadujemy się, że to niezwykli ludzie – na co dzień mówią wyłącznie po białorusku. Językiem białoruskim włada nie więcej niż 7 czy 8 proc. mieszkańców Białorusi. Reszta mówi po rosyjsku. Nie ma się czemu dziwić – po rosyjsku mówi się w kraju Łukaszenki w urzędach, szkołach, w telewizji. O tym, jak silne jest tu oddziaływanie Moskwy, przekonujemy się podczas krótkiej rozmowy. - U was bardzo niebezpiecznie, dzieci biją na ulicach – współczują rozmówcy, nawiązując do pobicia dzieci rosyjskich dyplomatów w jednym z warszawskich parków. Polowania ciąg dalszy Nie ma wątpliwości, że białoruskie KGB poluje na polskich dziennikarzy. Nieważne, czy mają akredytację (czyli zgodę władz na pracę na terenie republiki), czy też przyjechali do Grodna posługując sie wizą turystyczną. Spotkanie z działaczami nieuznawanej części ZPB może skutkować konfiskatą materiałów czy nawet deportacją. Następnego dnia docieramy do Grodna zatrzymanym na drodze czterotonowym zdezelowanych ZIŁ-em. Autobusem podjeżdżamy do konsulatu. Chcemy spotkać się z Andrzejem Poczobutem i Andrzejem Pisalnikiem (redaktorem naczelnym niezależnego od władz “Głosu znad Niemna”) w pobliżu polskiej placówki. Tego przedpołudnia dociera informacja, że za kilka godzin przed grodzieńskim sądem stanie pierwszy prezes i założyciel ZPB Tadeusz Gawin. Gawin od ponad tygodnia siedzi w więzieniu. Odbywa karę m.in. za udział w spotkaniu z wicemarszałkiem Sejmu RP Donaldem Tuskiem. Na nowej, pośpiesznie zorganizowanej rozprawie, dawny lider ZPB ma być sądzony za pobicie współwięźnia i krytykowanie prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Od adwokata broniącego Gawina dowiadujemy się, że poprzedniego dnia z jego celi wyprowadzono innych osadzonych. Wprowadzono nowego mężczyznę. Po jakimś czasie zabrano go z powrotem. Zeznał on, że Gawin zaatakował go, a okładając złorzeczył prezydentowi. Sąd błyskawicznie zabrał się do pracy. Przeprowadził proces i skazał Polaka na kolejne 15 dni aresztu. Chodzi o to, by Tadeusza nie było podczas zarządzonych przez Łukaszenkę wyborów nowych władz Związku. Boją się go, wiedzą, że jest odważny i zdecydowany, oceniają jego znajomi. Niemal równocześnie przed konsulatem RP odbywa się demonstracja oburzonych polską polityką Białorusinów. Demonstrantów jest sześciu. Trzymają wycięty z brystolu transparent – na nim rosyjski napis: “Polsza niet”. Filmuje ich równie liczna ekipa państwowej telewizji. Z drugiej strony chodnika demonstrantom przyglądają się ich rodacy i czekają na wizy do Polski. Z konsulatu zamawiamy taksówkę. Ma podjechać pod boczne wejście. Telefonistka przyjmująca zgłoszenie podaje numer auta. Przyjeżdża samochód z innymi oznaczeniami. Mówi, że zastępuje. Przezornie nie podajemy nazwy miejscowości. Na bieżąco mówimy, jak jechać. Naszą uwagę zwraca jadący bezpośrednio za nami samochód. Towarzyszy nam nawet na peryferiach miasta. Wjeżdżamy w osiedle jednorodzinnych domów. Towarzyszący nam samochód wyprzedza nas i skręca w ulicę, którą wcześniej wskazaliśmy taksówkarzowi. Pewnie podsłuchuje nasze rozmowy przez zamontowane w taksówce radio CB – szepczemy. Nagle “ogon” odjeżdża, a jego miejsce zajmuje białe auto bez tablic rejestracyjnych. Zatrzymujemy taksówkę, płacimy i wysiadamy. Nieoznakowany samochód zwalnia i zatrzymuje sie na pobliskim wzniesieniu. My wchodzimy między domy. Jedna uliczka, druga. Oglądamy się za siebie. Gdy wydaje na się, że towarzystwo dało za wygraną, zza rogu wyłania się przód białego samochodu. Biegniemy kilkadziesiąt metrów. Chowamy się za stojące przy drodze betonowe kręgi. Dwaj młodzi mężczyźni obserwują okolicę z okien samochodu, są tuż obok nas, ale odjeżdżają. Dopadamy do naszych gospodarzy. Ładujemy bagaże do samochodu i pędzimy do Grodna. Wjeżdżamy na parking konsulatu. Dzięki pomocy naszych dyplomatów udaje nam się bez przeszkód pokonać polskobiałoruska granicę.