Piotrkowska
Transkrypt
Piotrkowska
Piotrkowska W redakcji „Kalejdoskopu” zachował się felieton zmarłej niedawno profesor Marii Kornatowskiej, napisany dla nas w październiku 2009 roku… W Łodzi dużo się dzieje. Centrum życia kulturalno-towarzyskiego stała się chluba naszego miasta – Manufaktura. Życie tętni tu od świtu do nocy. Jednak jej rozkwit zadał ostateczny cios ulicy Piotrkowskiej. Ze swoją secesją mogłaby być jedną z piękniejszych ulic w Europie, wielkomiejską promenadą z klimatem i duszą, nowoczesną i zarazem stylową, a przede wszystkim zadbaną. Mogłaby, ale nie jest. Umiera na naszych oczach. Zamknęły się markowe sklepy, znikły ładne wystawy – zastąpiły je banki i lokale sieciowe bez charakteru i „osobowości”, coraz więcej jest też sklepów z tandetą i lumpeksów. Prawdziwe życie toczy się w podwórkach, poza nielicznymi wyjątkami odrapanych i brudnych. Ziejące od lat pustką Dom Buta i Dom Prasy, odpadające tynki, liszajowate fasady budynków w pasażu Schillera, agresywne graffiti, dziurawe chodniki, brud, zdewastowana, nosząca ślady niegdysiejszej urody, ulica Moniuszki. Samo centrum – serce miasta. Niepojęta jest dla mnie obojętność, z jaką mieszkańcy Łodzi patrzą na agonię Piotrkowskiej – ulicy, która jest symbolem tego miasta, znakiem firmowym. Owszem, media alarmują, prasa co rusz publikuje ostre artykuły, działa tajemnicza Grupa Pewnych Osób, ale nie ma to większego oddźwięku. Władze nie reagują, a tzw. większość milczy, jak to na ogół zdarza się milczącej większości. Patriotyzm łodzian ma, jak wypada sądzić, charakter pasywny. Piotrkowska odzywa tylko wtedy, gdy rozkłada na niej swoje kramy Jarmark Wojewódzki. Miasto powraca do swych małomiasteczkowych korzeni. W Łodzi działa kilka renomowanych uczelni artystycznych, publicznych, z długoletnią tradycją, i prywatnych. Są zatem wykładowcy o znanych nazwiskach i rzesza studentów. Są, ale jakby ich nie było. Nie czuje się ich obecności. A przecież mogliby spróbować wpłynąć na estetykę Łodzi, na styl życia publicznego. Nawet powinni. Kiedyś, dawno, dawno temu nadawali ton życiu miasta. Mieli fantazję, inwencję, skłonność do ekstrawaganckich pomysłów, do prowokacji intelektualnej i artystycznej. Organizowali happeningi, czasem zabawne, a czasem subwersywne. Tworzyli wydarzenia, które miały znaczenie dla atmosfery Łodzi. Inteligencja, oryginalność i wyobraźnia były wówczas w cenie. Dawno, dawno temu, Piotrkowska miała charakter wielkomiejski, nie była tylko ulicą kiepskich sklepów, ale promenadą, tzw. deptakiem, na którym trzymano szyk, a kolorowe, przemyślnie ubrane dziewczyny z Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych stanowiły jego największą ozdobę. Teraz, w sobotnie wieczory Piotrkowską przewalają się wrzaskliwe, ordynarne watahy młodzi, niezbyt, przyznajmy, estetycznie odzianej, z nieodłącznym piwkiem w dłoni, a po bokach stoją niekończące się sznury taksówek. Ciekawe, na co czekają? Nie wiem, jak to się dzieje, że w innych miastach, choćby w Krakowie lub Wrocławiu, obecność młodej inteligencji jest bardziej widoczna niż w Łodzi, w większym stopniu determinuje ich pozytywny wizerunek. Istnieje w naszym mieście ruch intelektualno-artystyczny młodych, wychodzi organ młodych ludzi pióra, nieregularnik „Arterie”, młody łódzki reżyser, Piotr Szczepański, zrealizował „Aleję gówniarzy”, film o swoich rówieśnikach, koncertuje studencki zespół jazzowy, itd., itd. Ale są to najczęściej działania niszowe, znane głównie wtajemniczonym. Prawdziwe życie miasta Łodzi toczy się w centrach handlowych i na stadionach. Maria Kornatowska