Wiktoria Andruszkiewicz "Cedryk i ja"
Transkrypt
Wiktoria Andruszkiewicz "Cedryk i ja"
Wiktoria Andruszkiewicz Cedryk i ja Trochę bolesny jest fakt, kiedy jedyne co wiesz to to, że istniejesz tylko w umyśle chorego człowieka. Czasami wydaje mi się, że kocham go jedynie dlatego, iż jest on jedyną osobą, z którą mogę rozmawiać. Choć, swoją drogą, Cedryk posiada bardzo ciekawą osobowość, która niesamowicie mnie intryguje. Czemu się dziwić? Jest w końcu wspaniałym człowiekiem z własną świadomością, a nie urojeniem. Wracając do tematu, nie mam pewności co do swoich uczuć. O ile takowe są obecne u takiej istoty jak ja. Ciągle siedzę mu na głowie, ale nie wiem, czy mogłabym zrobić dla niego wszystko. A poza tym, jednocześnie kocham go, jak i nienawidzę za to, że mnie stworzył. Ot, taki paradoks. Może lepiej byłoby, gdyby mnie nie widział. Istniałabym jedynie jako atom tworzący jego mózg. Jednakże narodziłam się, powolutku, rozwijając się z dnia na dzień. Stwierdziłam, że nazywam się Bonnibel. To przyszło tak samo z siebie. Pojawiłam się ubrana w błękitną, rozkloszowaną sukienkę, na głowie pojawiły mi się czarne, pozawijane na końcach włosy, a tęczówki nabrały siwego koloru, chociaż Cedryk powiedział mi, iż przypominają bardziej dwa diamenciki. Uwierzyłam mu na słowo, w końcu to on mnie stworzył. Nie musiał uczyć mnie pisania ani czytania. On, tak jakby... dzielił się ze mną swoimi umiejętnościami już wtedy, kiedy się „budziłam”. Gdy zobaczył mnie po raz pierwszy w swoim pokoju, nie wiedział za bardzo, co ma zrobić. W jego oczach wymalowany był strach zmieszany z nutą zaciekawienia. Patrzył na mnie, a ja na niego. Za oknem górowało słońce, więc pewnie było to południe, czyli miał zaraz iść na wykład. Tego dnia jednak odpuścił i przemówił do mnie. Chęć poznania mnie miała większą moc od obowiązków. Codziennie zadawał mi coraz liczniejsze pytania. Przestał się uczyć. Rzadziej spotykał się z innymi. Był mną zafascynowany. Powoli i ja zaczęłam coś do niego czuć. Przecież to jedyna osoba, jaką znałam. On częściej prawił mi komplementy, a ja częściej bałam się o niego, gdy miał sam gdzieś iść. Wiele razy po powrocie przynosił mi jakieś błyskotki albo ubrania. Problem polegał na tym, że nie mógł nigdzie znaleźć pracy - a pieniędzy ubywało. Mówił: „Wszystko w porządku, nie ma się o co martwić.” Było się o co martwić. Po kilku miesiącach okazało się, że jego rodzice chcą mnie poznać (nie wiedzieli wówczas, kim jestem). Błagałam go, aby odpuścił. Nie słuchał mnie. Pojechaliśmy więc do jego rodziców, którzy byli zawiedzieni, że rzekomo „nie przyjechałam”. Cedryk wyzwał matkę i ojca od nieczułych bestii. A oni w podziękowaniu wysłali go do psychiatryka. No dobra, nie było tam najprzyjemniej, ale lekarze przynajmniej nas rozumieli. Jednak z każdym dniem czułam się coraz bardziej wybrakowana, co szybko zostało zauważone przez mojego „stwórcę”. Bywało, że ignorował mnie, choć mimo wszystko starał się ciągle ze mną rozmawiać. Okazało się, że to przez leczenie. Zaplanował ucieczkę. Podobno jego przypadek był lekki, przeniesiono nas więc do dość przyjemnej sali, w której znajdowały się okna, jednak sama sala znajdowała się na trzecim piętrze. Cedryk nie zważał na to. Szyby były stare i łatwo dało się je wybić. Złapał mnie za rękę i skoczył. Nie wiem, jak przeżył. Niestety połamał się gdzieniegdzie, co było sporym kłopotem. Ale w końcu byliśmy wolni. Od tego czasu możemy żyć tak, jak chcemy. W końcu miłość jest wieczna.