W tym numerze - Fundacja Ari Ari

Transkrypt

W tym numerze - Fundacja Ari Ari
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK O KULTURACH ORIENTALNYCH
NR 5, WRZESIEO 2010
Drodzy Czytelnicy!
Lato już prawie za nami i niebawem na Dalekim Wschodzie przestaną wiad zbawienne dla jednych,
a dla innych katastrofalne w skutkach, monsuny. Tymczasem zaczął się Ramadan, przed nami Święto
Narodzin Kryszny (Krishna Janmashtami), Święto Ganeśi (Ganesh Chaturthi), Rosz Haszana i Dzieo Szacha
Masuda; zaledwie kilka dni temu na wrocławskim Rynku można było wziąd udział w obchodach Ratha-jatry
a niebawem stanie na nim Dalajlama.
Zapewne częśd z Was właśnie wrzesieo wybrała na realizowanie wakacyjnych podróży. Tym jednak,
którzy zostają w domu, spieszymy donieśd, iż nadchodzący miesiąc obfituje we Wrocławiu i w całej Polsce
w orientalne wydarzenia, niezależnie od świąt. Jest to przede wszystkim czas licznych konferencji i czas
zapisów na kursy języków, taoców, sztuk walki. Szczególnie bogaty program artystyczny czeka, nie tylko
w naszym mieście, na miłośników kultury japooskiej. Warto także wziąd udział w Festiwalu Fantastyki
i Sztuki „Inne Sfery”, w ramach którego będzie można raz jeszcze obejrzed „Chitrę” i posłuchad prelekcji
o tematyce orientalnej.
Tych z Was, którzy wrócili już z wakacyjnych wojaży wzbogaceni o nowe doświadczenia, zachęcamy,
by podzielili się z nami swoimi wrażeniami – czy to z wyprawy do krajów Orientu, czy to w głąb orientalnej
kultury za pośrednictwem sztuki. Nie trzeba byd studentem ani mieszkaocem Wrocławia, by opublikowad
artykuł w naszym biuletynie. Liczy się jedynie zainteresowanie Wschodem. Przypominamy także
o nierozstrzygniętym jeszcze konkursie na haiku. Może wrześniowy kontakt z kulturą japooską zainspiruje
Was do pisania. A tymczasem zapraszamy do lektury!
Redakcja
W tym numerze:
„Dewa i asura”. Opowiadanie Jacka Tabisza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .s. 2
Pekin - miasto bram . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .s. 3
Autobusem przez Indie. Na przekór stereotypom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .s. 6
Tradycyjny indyjski teatr lalkowy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . s. 7
Nowości na liście światowego dziedzictwa UNESCO . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . s. 9
Spis podróżny. Ormianie w Polsce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . s. 10
Nowoczesnośd a czczenie hinduskich bóstw. O książce „Kult wizerunku Kryszny”. . . . . . . s. 11
„Kathak”. Wiersz Jacka Tabisza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .s. 12
Gdzie będziemy jutro o tej porze? Recenzja filmu „Pociąg do Darjeeling” . . . . . . . . . . . . . s. 12
Samudranath i niebiaoskie dapati z Himalajów. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .s. 14
NADCHODZĄCE WYDARZENIA. . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . s. 15
DEWA I ASURA
JACEK TABISZ
Wciąż stają się ogrody trwania. Ich liście kołysze wiatr a deszcz okrywa je chłodnym muśnięciem życia.
Niebo jest puste. Niosą się w nim zapachy kwiatów, łagodny szum kołyszących się gałęzi i kształtne smugi
barw. Jest spokojnie i cicho. Czas narodzin jest światłem, towarzyszy mu poranek. Dlatego słooce gra
we włosach dewy jak na strunach instrumentu. Wielośd jego ramion upodabnia go do drzewa i nie tylko
przez to jest do drzewa podobny. Obojętny wobec dróg wychodzących mu naprzeciw, niewzruszony wobec
tych, które już odeszły, dewa jest spokojny. Jest taki zazwyczaj – ponieważ dzisiaj właśnie trapi go niepokój.
- Czy ja na pewno jestem? – pyta, patrząc na siebie krytycznie i kiwając pokrytą twarzami głową.
- Widzę bramy rzeczywistości, a jednak mijam je i tutaj pozostaję. Któż inny czyni tak jak ja?
Las jest ciemny i gęsty. Liczne stworzenia prześcigają się w nim w gonitwie form. Jedne są świadome
i patrzą z uwagą, inne tylko gonią cienie kładące się na trawie, jak zawsze w porze wschodu. Dewa dochodzi
nad urwisko, gdzie kooczy się nagle płaskowyż porośnięty lasem i patrzy w morze bijące o stromo ścięte stoki
nadbrzeża. W jego oczach przypominających jeziora przeglądają się mewy i albatrosy, pozdrawiając go
zadziornym krzykiem. Po chwili opadają, by rzucid się na topiel pełną śmigających zwinnie ryb. Dewa wie,
że wszystko, co oferuje ten pejzaż, jest tylko metaforą, grą pojęd skrytych w załamaniach linii, w ich ruchu
mylącym spojrzenie, lecz również dwiczącym umysł.
- I ja jestem takim symbolem czegoś dalekiego – głos dewy niesie się nad falami jak spadający z góry
podmuch bryzy. – Wiem to tak dobrze, a jednak nie porzucam moich złudzeo, wciąż tu pozostając.
Gdy nadchodzi kres światów, skryty w formie martwego ziarenka ożywam w ziemi nowych czasów.
Dlaczego wierzę w to, że jestem, jak te ptaki?
Nici babiego lata płyną pod stopami dewa, dym przycupniętych osad drażni jego nozdrza, do jego uszu
dochodzą liczne głosy ludzi biegnących pośród pól, aby coś znaleźd, aby coś wyrosło. Ogarniają ich złote kłosy
pól. Dewa się uśmiecha.
- Gdybym tylko miał ich słodką niewinnośd – mruczy udobruchany. – Tę bezbrzeżną pewnośd, że są
najważniejsi. Arogancję pozwalającą na przejście wszystkich dróg bez spostrzeżenia, że w ogóle się szło.
Gdybym mógł wybrad za swój cel te wszystkie drobiazgi, które oni tak kochają. Umiejąc to wszystko,
zasnąłbym i nie obudziłbym się więcej. Rosłyby ze mnie formy, a dusza, jak przypływ i odpływ, płynęłaby
przez nie jak przez piaski plaż. Tak bardzo bym chciał mied w sobie iskierkę, zamiast ognia, albo ciepły dotyk
zamiast słooca...
- Jak zwykle nad zatoką – smok, który jest asurą, zachodzi dewę od tyłu, jak to ma już w swoim zwyczaju.
Z jego paszczy płynie dym, zielonkawe, nieco metaliczne szpony szarpią ziemię leniwie, zieleniąc się od trawy.
- Miałeś stoczyd ze mną bitwę i mnie pokonad. Ile mogę czekad na bieg wydarzeo, do tej pory nie spełniony?
- Ale ja chcę przegrad! – protestuje dewa. – Chcę tak jak ty zgubid te ramy i odrodzid się w innych,
aby móc zacząd wszystko od nowa.
- A co ci się nie podoba w starym? – potężny gad zwija skrzydła i przypatruje się uważnie swojemu
rozmówcy.
- Ty tego nie zrozumiesz – dewa wzrusza wielością ramion. – Narażony na ciągłe zmiany nigdy
się nie nudzisz. Ledwo otworzysz oczy, zaczynasz się starad, by zawładnąd okolicą i zmieniad wszystko,
co tylko możesz dostrzec.
- A ja z kolei podziwiam twoją stałośd i bardzo ci jej zazdroszczę – przyznaje asura. – Tak jakbyśmy grali
źle rozdane role, ja tę twoją, a ty moją, rzecz jasna.
- Może po to tylko istniejemy, aby nie byd sobą – westchnął ciężko dewa. – Tyle jest w nas życia,
a jednak nie możemy go pojąd, gubiąc się w swoich rolach.
- Gdyby nas nie było, runąłby most łączący rzeczywistośd z jej cieniem – zęby asury wystają
spod szerokiego pyska, a z jego nozdrzy buchają płomyki.
- Czy nie jesteśmy martwi, jak ten ocean, który jest złudzeniem? Jak te skały go obejmujące? – ramiona
dewy falują łagodnie. Odruchowo wzbiera w nich moc, spowodowana bliskością przeciwnika.
- Jesteśmy świadomie skałami, jesteśmy falami świadomie – smok wznosi skrzydła najeżone kolcami.
– Chod wszystko jest złudzeniem, my jesteśmy jego wzorcem, jego budulcem i siłą. Chod nas nie ma, zawsze
wracamy. Ja dośd często, a ty od czasu do czasu, po pełnej zagładzie. Jesteśmy strukturą nieistniejącego.
Inaczej byłaby tylko pustka, bez wyjścia i bez podążania, bez przebudzenia dla tych, którzy otwierają oczy
i z mgły czynią sobie podporę, by tę mgłę odrzucid. Stao do walki.
Dewa decyduje się wreszcie. Spłoszone ptaki uciekają, ocean podnosi się wysokim filarem w niebo
i opada po chwili nad szczątkami smoka. Drzewa unoszą z powrotem osmolone gałęzie. Słooce wyłania się
znad horyzontu, jego wolny ruch zmienia barwę nieba. Wszystko upływa kropla po kropli, krajobraz jest pusty
i pełen możliwości.
2
PEKIN – MIASTO BRAM
Kto przyjeżdża do Pekinu nie znając chioskiego ani historii powstania tego miasta, napotyka duże trudności
przy próbach samodzielnego poruszania się w jego obrębie. Mimo że wszędzie widnieją tablice z nazwami ulic
po angielsku (ciekawe, kiedy doczekamy się czegoś takiego w Polsce!), nie są one wystarczającą pomocą,
gdy stanąwszy na skrzyżowaniu dostrzegamy w każdym z czterech kierunków tę samą nazwę, różniącą się
jedynie dodaną sylabą (lub dwiema), oznaczającą usytuowanie wewnątrz bądź na zewnątrz, albo stronę świata.
Gdy jeszcze okaże się, że sylaba ta widnieje po chiosku na mapie, a na tablicy została przetłumaczona,
zorientowanie się, w którą stronę należy iśd, nie zawsze jest łatwe.
To nietypowe z europejskiej perspektywy zjawisko
posiada rzecz jasna swoją przyczynę. Otóż Chioczycy
tradycyjnie
nie
nadawali
ulicom
nazw
i nie numerowali domów. Punktami odniesienia
w Pekinie dynastii Ming i Qing były cztery pasy murów
miejskich, ulokowane w nich bramy, a także zdobiące
wiele ulic pailou – forma architektury efemerycznej,
pełniąca podobną funkcję do naszych łuków
triumfalnych (chioskie pailou mają jednak bardziej
kształt prostokątnej bramy). Późniejsze nazwy w dużej
mierze odzwierciedlają ten sposób myślenia, istnieją
zatem ulice „na wschód od bramy A”, „na północ
od bramy B”, „na zewnątrz bramy C”. I chociaż
gigantyczne mury miejskie rozebrano już prawie pół
wieku temu, dawne bramy pozostały do dziś głównymi
punktami
orientacyjnymi
dla
mieszkaoców,
którzy wciąż jeszcze zdają się w swej wyobraźni
przejeżdżad przez ich wirtualne odpowiedniki.
Mury odgrywają ogromną rolę już w legendzie
o założeniu Pekinu. Mowa w niej o tym, że cesarz
obawiał się napaści ze strony smoków, które dawniej
zamieszkiwały te tereny, i dlatego zaplanowano wokół
miasta wysoki mur o dziewięciu bramach. Taka liczba
bram miała stanowid nawiązanie do postaci
ośmioramiennego boga Nezhy (odpowiadały one
kolejno jego ramionom i głowie). Oczekiwano, że taki
kształt zapewni pomyślnośd miastu, gdyż to właśnie
ten bóg dawniej pokonał mieszkające w tych okolicach
smoki a smoczą rodzinę królewską uwięził w jednym
z jezior Gór Zachodnich. Po jego zwycięstwie morze
(czyli królestwo smoków) cofnęło się, odkrywając
ziemię nadającą się do zamieszkania i na niej właśnie
wzniesiono później Pekin.
Legenda ta nie ma bezpośredniego przełożenia
na rzeczywistośd historyczną, nie podaje się w niej
nawet imienia cesarza. Faktem jest natomiast,
że równina wokół dzisiejszej stolicy Chin była
w istocie około dwóch-trzech milionów lat
temu zatoką morską, stopniowo zasypaną przez
piasek zsuwający się z gór. Osadnictwo na tych
terenach sięga początków dynastii Zhou
(ok. tysiąca lat p.n.e.). Znaczenie polityczne
zyskało jednak dopiero miasto Yanjing,
czyli stolica zwaśnionego z paostwem Zhou
księstwa Yan, którego pozostałości znajdują się
obecnie w południowo-zachodniej części
Pekinu. W 226 roku p.n.e. zostało ono podbite
przez pierwszego władcę z dynastii Qin,
który zjednoczył pod swoim panowaniem
Walczące Królestwa i koronował się
na Pierwszego Cesarza.
Qin Shi Huang, bo o nim mowa, to ów najbardziej
chyba znany w Europie władca chioski, sportretowany
chodby w filmie Hero Zhanga Yimou, który
przeprowadził
liczne
reformy
społeczne
i administracyjne, ujednolicił pismo, system miar i wag
oraz walutę. On także rozpoczął budowę Wielkiego
Muru, by chronid swe paostwo przed najazdami
barbarzyoców z północy, i on to został pochowany
z armią terakotowych żołnierzy. Jego stolicą było
jednak Xianyang, a nie – leżąca na dalekim wschodzie,
prowincjonalna miejscowośd, nie mająca ani dla niego,
ani dla kolejnych cesarzy chioskich żadnego
strategicznego znaczenia.
Byd może nigdy by go też nie zyskała, gdyby
Pierwszy Cesarz zdołał dokooczyd budowę Wielkiego
Muru albo któryś z późniejszych władców okazał się
równie jak on w tym względzie zdeterminowany.
Pailou u wylotu alei na południe od Bramy Przedniej
(Qianmen). Sama brama w tle. Zdjęcie: K. Bryx.
Nie tylko zresztą w wyobraźni, gdyż dokładnie
po linii nieistniejących już obwarowao biegną dziś
kilkupasmowe ulice, pełniące rolę obwodnic
śródmiejskich
(dosyd
to
rozsądne
skądinąd
wykorzystanie przestrzeni zyskanej po zburzeniu
murów). Pod ziemią, dokładnie po obwodzie dawnego
Miasta Wewnętrznego jeździ też metro a jego stacje
znajdują się tam, gdzie kiedyś stały bramy, i noszą
te same nazwy. Plan Pekinu, który przez blisko pięd
wieków oddziaływał silnie na sposób życia
oraz postrzegania przestrzeni miejskiej przez jego
mieszkaoców, nie został zatem zniszczony wraz
z murami. Zniknął jednak z powierzchni ziemi
wspaniały zabytek chioskiego budownictwa.
3
Tak się jednak nie stało, a w X wieku, po upadku
dynastii Tang, plemię mandżurskie Kitanów podbiło
częśd północnych Chin i wybrało dawną siedzibę książąt
Yan na swoją dodatkową stolicę. Nazwali ją Stolicą
Południową, czyli Nanjing. W XII wieku miasto przeszło
w ręce Dżurdżenów, którzy pokonali Kitanów i podbili
większe jeszcze obszary północnych Chin, aż po Żółtą
Rzekę (Huang He) i dalej na południe. Uczynili oni
z Nanjingu swoją główną siedzibę, rozbudowali ją
znacznie, opasali nowymi murami i przemianowali
na Środkową Stolicę – Zhongdu.
To jednak nie kitaoska dynastia Liao ani nie
dżurdżeoska dynastia Jin położyły rzeczywiste
podwaliny pod wielkośd dzisiejszego Pekinu,
lecz kolejni zdobywcy, tym razem całych już Chin –
Mongołowie. Wnuk Czyngis-chana, Chubilaj-chan,
w 1260 roku zadecydował, że w pobliżu zajętego
Zhongdu, na terenie dziewiczym, wzniesione zostanie
nowe, godne jego potęgi miasto. Tak powstał
wspaniały Chanbałyk (co w języku mongolskim znaczy
Miasto Chana), przez Chioczyków nazywany Dadu,
czyli Wielka Stolica. Pałac cesarski otoczono
podwójnym pasem murów na planie prostokąta i fosą,
a dalej dopiero rozciągało się ogromne jak na tamte
czasy i silnie obwarowane miasto. To właśnie nim
zachwycał się Marco Polo.
Kompleks pałacowy wewnątrz Dadu został
zniszczony w antymongolskim powstaniu, na skutek
którego w połowie XIV wieku do władzy doszła chioska
dynastia Ming. Dlatego pierwszy cesarz z tej dynastii
obrał za swoją stolicę miasto Nankin
nad rzeką Jangcy, dawną siedzibę władców
z dynastii Tang i Song. Jednak w 1407 roku
cesarz Chengzu postanowił odbudowad wielki
Chanbałyk. Budowa, do której zatrudniono
prawie sto tysięcy rzemieślników i kilkaset
tysięcy robotników, potrwała blisko trzynaście
lat, z czego pierwsze dziesięd zajęło
przygotowywanie lub sprowadzanie z różnych
regionów Chin odpowiednich materiałów
(marmur, na przykład, transportowano
z odległości ok. 200 kilometrów, na łodziach
ciągniętych zimą lądem po specjalnie
przygotowanych, skutych lodem drogach).
W 1421 roku dwór Mingów przeniósł się
ostatecznie do nowego cesarskiego miasta,
nazwanego wówczas Północną Stolicą, czyli
Peiking (współcześnie wymawiane Beijing).
Wtedy też dla poprzedniej stolicy, jako leżącej
na południe od Pekinu, utrwaliła się nazwa
Nankin (Nanjing).
Teren XV-wiecznego Pekinu pokrywał się
tylko po części z obszarem Chanbałyku.
Osadzono go bardziej na południe, budując
nowe mury na osi wschód–zachód,
a ponieważ mur północny przesunięto dalej niż
południowy, zajmował on w sumie mniejszą
powierzchnię niż Dadu. Miał jednak rozległe
przedmieścia, szczególnie w części północnej.
Sam kompleks pałacowy, dawniej usytuowany
w
południowej
części
grodu,
odbudowano
na tym samym miejscu – znalazł się w ten sposób
niemal na środku nowego założenia urbanistycznego.
Południowa brama pałacu, która pełniła funkcję
reprezentacyjną, jeszcze w czasach mongolskiej
dynastii Yuan połączona była specjalnym korytarzem
z południową bramą miejską. Teraz korytarz ten
odpowiednio przedłużono, by dalej pełnił swoją
funkcję. Powodowało to znaczne utrudnienia
dla mieszkaoców stolicy, gdyż aby przejśd z jej części
wschodniej do zachodniej lub odwrotnie, należało
obejśd cały kompleks pałacowy od północy lub wyjśd
przez jedną z bocznych południowych bram
na zewnątrz miasta i wejśd przez inną.
W XVI wieku (w latach 1522-1566) dobudowano
dodatkowy mur otaczający południowe przedmieścia,
przez co powstały właściwie dwa ogrodzone murami
i połączone bramami skupiska domów, zwane Miastem
Wewnętrznym i Miastem Zewnętrznym. Podział ten
stał się szczególnie widoczny (i szczególnie uciążliwy
dla mieszkaoców) za panowania dynastii Qing
(1644-1911), kiedy to w obręb Miasta Wewnętrznego
wpuszczani byli jedynie Mandżurowie. Chioczycy
zamieszkujący Zewnętrzne Miasto, przecięte na pół
główną aleją czy też korytarzem wiodącym z pałacu
na południe, nie mieli już innej możliwości dotarcia
z jego wschodniej części do zachodniej i na odwrót,
jak tylko poprzez opuszczenie Pekinu jedną z bram
i obejście go dookoła.
Plan dawnych murów miejskich Pekinu.
Mury pobudowane przez Mingów oraz całe miasto
musiały byd imponujące, wnioskując z relacji
europejskich podróżników. Sam kompleks pałacowy,
znany nam pod nazwą Zakazanego Miasta to obszar
siedemdziesięciu dwóch hektarów, z czego na budynki
4
przypada
powierzchnia
szesnastu
hektarów
(16 000 m2), czyniąc go największym kompleksem
pałacowym świata. Jest on otoczony wysokim murem
z czterema bramami i fosą. Na zewnątrz Zakazanego
Miasta rozciągał się dawniej teren miasta cesarskiego,
od Tian’anmen (Bramy Niebiaoskiego Spokoju)
na południu, po Di’anmen na północy (jej położenie
zaznacza obecnie ulica Di’anmen Dajie), w którego
skład wchodziły także rozciągające się na zachód
od pałacu jeziora, obecnie częściowo leżące na terenie
parku Beihai. Miasto cesarskie również otoczone było
prostokątem murów.
W południowym murze Miasta Wewnętrznego
znajdowały się jeszcze dwie bramy. W murze
północnym było o jedną bramę mniej ze względu
na
tradycyjną
chioską
zasadę
planowania
przestrzennego, która głosi, iż ważna dla całości
symetria poszczególnych elementów powinna zostad
złamana od strony północnej, od niej bowiem napływa
wszelka zła energia. Z tego względu stałym elementem
chioskich założeo architektonicznych są ustawiane
od północy ekrany. W murze przeszkodą był po prostu
brak bramy, chod swego rodzaju dodatkową zaporę
dla złych mocy od strony północnej stanowił także,
ale już w obrębie miasta cesarskiego, Park Jingshan
ze
sztucznie
usypanym
wysokim
wzgórzem
zwieoczonym świątynią Buddy. Dziś z tego wzgórza,
leżącego dokładnie naprzeciw północnej bramy
Zakazanego Miasta, można podziwiad kompleks
pałacowy w całej jego okazałości.
Fosa wokół Zakazanego Miasta. Zdjęcie: K. Bryx.
Wychodząc przez jedną z jego czterech bram,
wchodziło się w obręb właściwego Pekinu, który
w drugiej połowie XVI wieku zaczął byd znany jako
Miasto Wewnętrzne. Otoczone wysokimi murami
i szeroką fosą, posiadało ono dziewięd bram. Centralna
brama w południowej części muru, Qianmen (Brama
Przednia), w czasach cesarskich oficjalnie nosząca
nazwę Zhengyangmen, czyli Brama Prosto Ku Słoocu,
zachowała się do dzisiaj w dobrym stanie. W ciągu
ostatnich kilku lat władze chioskie podjęły się także
na życzenie UNESCO odrestaurowania i odbudowania
części wiodącej od niej na południe (przez teren
dawnego Miasta Zewnętrznego) alei z jej oryginalną
zabudową. Stanowiła ona dawniej najbardziej
eleganckie przedmieścia Pekinu i główny trakt
prowadzący do pałacu. Dziś staje się jedną
z ciekawszych atrakcji turystycznych, a połączenie
szesnasto- i siedemnastowiecznej (bądź stylizowanej
na taką) architektury z nowoczesnymi sklepami
zachodnich marek tworzy intrygujący kontrast.
Południowa brama Zakazanego Miasta widziana od
wewnątrz. Zdjęcie: K. Bryx.
Bramy w murach zachodnim i wschodnim
pochodziły
jeszcze
z
czasów
mongolskich,
a po przesunięciu przez Mingów całości zabudowy
na południe utraciły one swoje centralne położenie.
Xizhimen (Brama Prosto na Zachód) i Dongzhimen
(Brama Prosto na Wschód) znalazły się niemal
przy północnych rogach miasta. Nieco bardziej
na południe istniała jeszcze jedna brama po każdej
ze stron, ale na południe od nich ciągnęły się w czasach
Mingów i Qingów 3,5-kilometrowe odcinki bez żadnego
przejścia aż do bram Xuanwu i Chongwen w murze
południowym. Wszystkie te bramy oraz siedem bram
Miasta Zewnętrznego zwieoczone były strażnicami
i oczywiście zamykane na noc.
Cudzoziemiec
przybywający
w
poselstwie
do cesarza z dynastii Ming lub Qing, musiał przebyd
pięd ogromnych bram i pięd mostów, zanim znalazł się
na terenie pałacowym, a u stóp jego rozpostarł się
pierwszy, gigantyczny dziedziniec. Możemy sobie tylko
wyobrażad, jak imponujące wrażenie wywoływało
u przybyszy to monumentalne założenie urbanistyczne,
nieporównywalne z niczym. Dziś jednak, gdy jedyną
rzeczywistą bramą Pekinu jest lotnisko, odczuwamy
byd może większy jeszcze zachwyt nad tym prężnie
rozwijającym się miastem, którego zdecydowanie
większa i wcale nie brzydka częśd została pobudowana
w wiekach dwudziestym i dwudziestym pierwszym.
Aleja na południe od Qianmen. Zdjęcie: K. Bryx.
Kaja Bryx
5
AUTOBUSEM PRZEZ INDIE. NA PRZEKÓR STEREOTYPOM
Siedzę właśnie na żelaznym piętrowym łóżku w tanim, multikolorowym dormitorium jednego z 1001 tanich
hoteli Delhi. Upał zwiększa się z dnia na dzień. Kończy się drugi miesiąc mojej kolejnej wyprawy do Kraju Lotosu i
Chaosu. Kraju, którego mimo regularnych od czterech lat wizyt, chyba nigdy nie zrozumiem. Jednak z roku na
rok, w miarę jak coraz głębiej i szerzej poznaję ten subkontynent, coraz bardziej widoczne stają się dla mnie setki i
tysiące stereotypów, poprzez które Indie funkcjonują w naszej „białej”, często żałośnie europocentrycznej
świadomości. Nie jestem ekspertem – Indie, zwłaszcza ze względu na to, że z reguły działam na ograniczonym
terenie o skrajnie odmiennej kulturze (buddyjskiej i klimacie (pustynno-wysokogórskim), poznaję wyrywkowo,
choć staram się prawdziwie. Ale do rzeczy.
Stereotyp „przecież tam jest
tylko bieda”. Kraj, który właśnie
wykupił brytyjskiego Rolls-Royce'a,
którego ekonomia jako jedna
z niewielu w czasie ogólnoświatowego kryzysu pnie się,
mozolnie acz jednak pod górę,
kraj, który podkupił mniejsze
i większe firmy w słowiańskiej
ojczyźnie i przedmurzu chrześcijaństwa (od Henkela w Raciborzu
po Hutę Sendzimira w Krakowie) –
ten kraj widzimy jako zbiorowisko
wiosek, których dzieci rzadko
kiedy biegają ubrane. Fakt – dwie
trzecie obszaru Indii to wioski,
które
niewiele
mają
do zaoferowania poza trzema
sklepikami z pepsi, papierosami
i mydłem. Nie znaczy to jednak,
że
ludzie
tam
mieszkający
przymierają głodem – przeciwnie,
wielu
z
nich
zarabia
wystarczająco wiele, by z własnej
pracy
utrzymać
często
trzypokoleniową rodzinę.
Być
może
dla
nas,
przyzwyczajonych do kupowania
na obiad „gotowców” (choć
i
takie
cuda
w
Indiach
dostaniemy w każdym mieście),
wizja jedzenia dzień w dzień ryżu
z
„papką”
z
soczewicy,
warzywami i jogurtem nie wydaje
się atrakcyjna, ale... no właśnie tej
papki, ugotowanej z najlepszego
(i najbardziej wartościowego) ryżu
przy sporym udziale świeżych
warzyw trzeba spróbować, żeby
poczuć wszystkie najwspanialsze
i najprawdziwsze smaki świata.
A jeśli nadal wierzymy
w ogólną biedę Indii – możemy
przyjrzeć się ludziom, którzy mimo
zarobków cztery razy niższych
niemal zawsze będą wyglądać
czyściej, schludniej, spokojniej
i
radośniej
niż
wymęczony
40-godzinnym dniem pracy biały
turysta
na
dwutygodniowych
wakacjach. A jeśli naprawdę
nadal cudem widzimy wszędzie
sterty
ubóstwa
–
polecam
serdecznie
krótką
wycieczkę
do Bangalore (stolicy technologii
informatycznej), Mumbaju (jednej
ze stolic światowej finansjery)
czy New Delhi. Mnie przepych
i
zaawansowanie
technologii
na co dzień tam używanych
wciąż onieśmielają.
Stereotyp „przecież tam jest
niebezpiecznie”.
Tak,
jest.
Ale z moich dotychczasowych
pobytów wynika, że niebezpiecznie jest w kilku przypadkach.
Po pierwsze, jeśli jesteś Indusem –
tak, niestety. Biały kolor skóry
w Indiach będący synonimem
turysty
(będącego
z
kolei
synonimem zarobku) chroni. Za to
ilość
gwałtów,
rabunków
i zaginięć ludzi w różny sposób
„niewygodnych”,
zwłaszcza
dla policji czy wojska, jest duża –
choć,
z
drugiej
strony,
proporcjonalnie niewiele wyższa
od
średniej
europejskiej.
Większość
moich
znajomych
Indusów powtarza do znudzenia –
jeśli masz kłopoty, nie wzywaj
policji. Policja to dopiero kłopot.
Fakt,
zdarzają
się
pobicia,
szczególnie w trakcie ulicznych
zamieszek – policja naprawdę nie
cacka się i przemoc jest używana
bez względu na płeć czy wiek.
Po drugie – jeśli nie umiesz
się zachować. Dla wielu turystów
Indie (zapewne ze względu
na
różnorodność
kultur)
są
synonimem raju z wolnością
bez ograniczeń. Nie dalej jak
miesiąc temu znajomy, z którym
wylądowałam w Darjeelingu,
kupił sobie nowe spodnie. Proste
i „indyjskie” w kroju. Po czym
zaczął
się
przebierać…
w
miejscowej
restauracyjce,
przy stoliku. Na mój zaniepokojony
szept („Co ty robisz?!”) odparł
zirytowany: „Daj spokój, przecież
to Indie!”. Tak, to Indie – być
może nam wydaje się, że życie tu
nie ma reguł (zwłaszcza, jeśli
patrzymy przez pryzmat prawa
drogowego), ale zapewniam –
nie ma kraju, nie ma kultury,
w której istniałoby tak wiele
przepisów i regulacji w sferze
społecznej. Nie mam na myśli
tylko tych presyjnych – po prostu
jeśli jako kobieta masz zbyt
głęboki dekolt (bo jest gorąco)
6
i odkryte ramiona, to bądź
świadoma, że dla Indusa są to
niezwykle erotyczne części ciała.
Jeśli je eksponujesz – jednocześnie
prowokujesz. Co więcej, jeśli
publicznie
całujesz
się
z chłopakiem
na ulicy, pijesz
alkohol lub palisz (a zauważ,
że naprawdę niewiele Indusek tak
się zachowuje w miejscach
publicznych)
–
wiedz,
że z perspektywy przeciętnego
Indusa (który o twojej kulturze wie
tyle, co ty o jego) głośno
krzyczysz:
„Przeleć
mnie!”.
Ja jednak, mieszkając przez trzycztery miesiące w wielu wioskach
i
podróżując
najtańszymi
„dla ludu” środkami transportu,
nigdy
nie
spotkałam
się
ani z przemocą, ani z kradzieżą.
Przeciwnie
–
przemierzając
rozklekotanym
autobusem
himalajskie pustkowia, sypiałam
pod jednym, dziurawym dachem
z kierowcą, „panem biletowym
i drugim pasażerem”, ponieważ
w wiosce, do której dotarliśmy,
nie było innego noclegu niż ten
w
skromnej
chacie
–
dla
pracowników
sieci
komunikacji autobusowej. Całą
noc razem jedliśmy, piliśmy rakszi
(miejscowy alkohol) i śpiewaliśmy.
Przed
zaśnięciem
musiałam
trzykrotnie zapewnić „współlokatorów”, że nie mam nic przeciwko
temu, że śpimy w jednym
pomieszczeniu
–
oddaleni
o dziesięć metrów od siebie. Rano
obudziłam się cała, zdrowa,
z gotowym śniadaniem i pełna
wdzięczności dla prostych ludzi,
którzy ledwo dogadywali się
ze mną po angielsku i którzy
z mojego kieszonkowego wyżyliby
miesiąc.
Stereotyp „jak ty tam
żyjesz? Przecież to jeden wielki
chaos!”. Prawda, ale pod przykrywką chaosu kryje się, o czym już
wspominałam, ilość reguł wprost
nie do ogarnięcia. I nie mam
na myśli systemu kastowego (który
oczywiście istnieje, aczkolwiek dziś
„niedotykalny” Dalit może być
bogatszy
od
„świętego”
bramina). Wystarczy iść kupić
bilet na pociąg –
system
rezerwacji biletów (wraz z pełną
dokumentacją – w „księdze” i w
komputerze), system „quotas”
ilości miejsc zarezerwowanych
dla poszczególnych „cegiełek”
społeczeństwa (kobiet, turystów,
żołnierzy, pracowników akademickich, artystów…) i w końcu
system
organizowania
samej
podróży pociągiem, trwającej
nieraz
trzy
dni
(nieustanny
catering – kawa, herbata, posiłki
przygotowane na każdej stacji
i dostarczane do wagonów
lub przygotowywane w specjalnym
„wagonie
kuchennym”,
dostęp do łazienek, toalet,
gniazdek do ładowania telefonów... no może nie wszystko
czyste i działające, ale jest).
Sonam,
mój
przyjaciel
i
mentor,
zwykł powtarzać,
że czasami dosyć ma mieszkania
w rodzinnej małej himalajskiej
wiosce. Nie ze względu na nudę –
przeciwnie – ze względu na ilość
komitetów,
wspólnych
prac
i obowiązków, w których jako
członek
wspólnoty
musi
uczestniczyć.
Inny
przyjaciel,
młody filmowiec, śmiał się zawsze,
że w Indiach, „kraju Chaosu”,
jest zasada na wszystko. Może
głupia i niezrozumiała, dodawał,
ale zasada.
Antonina Małowiecka

TRADYCYJNY INDYJSKI TEATR LALKOWY
Teatr lalkowy istnieje w Indiach od zarania cywilizacji. Już wśród wykopalisk archeologicznych
z Mohendżo Daro i Harappy (ok. 2500 lat p.n.e.) znalazła się terakotowa figurka byka z odczepianą głową,
którą można było w prymitywny sposób animowad za pomocą sznurka. Wiele odniesieo do teatru lalkowego
pojawia się także w sanskryckiej literaturze. Mahabharata, Ramajana, Bhagawata Purana, Kamasutra,
Arthaśastra, dramaty (m.in. autorstwa Kalidasy) i opowiadania oraz teksty buddyjskie wymieniają sztukę
lalkarską i teatr cieni jako popularną formę rozrywki albo też posługują się metaforami wykorzystującymi
odniesienia do nich. Czyni to również gramatyk Patandźali w swoim dziele Asztadhjaji Mahabhaszja.
W Natjaśastrze reżyser ludzkiego teatru nazwany zostaje sutradhara jako ten, który manipuluje ludźmi
pociągając za sznurki. Także w południowoindyjskim eposie Cilappatikaram, napisanym w języku tamilskim
około I w. n. e., mówi się wprost o teatrze lalkowym. Nawiązania do teatru lalek znaleźd można nawet
w skalnych edyktach króla Aśoki z III w. p.n.e. dotyczących praktyk religijnych i moralnych.
Indyjskie lalkarstwo posiada także swój
rodowód mitologiczny. W jednym z podao spisanych
przez XI-wiecznego autora, Somadewę, mowa jest
o tym, jak pewien cieśla wyrzeźbił tak piękne figurki,
że zauroczyła się nimi Gauri, małżonka Śiwy. Ten zaś
postanowił obdarzyd je życiem, aby zabawiały jego
żonę taocami. Bóg wysłuchał też modlitw cieśli i spełnił
jego prośbę o to, aby z daru mogły korzystad kolejne
zabawki. Ten mit, a także fakt, że nazwa lalki
w sanskrycie pokrewna jest słowu „dziecko” (lalka to
putraka, putrika lub puttalika – wszystkie te nazwy
wywodzą się z wyrazu putra (putta), oznaczającego
syna lub małego chłopca), spowodowały, że lalki
traktowane są ze szczególnym szacunkiem przez swoich
operatorów – przechowuje się je w specjalnych
skrzyniach, nierzadko w domowych sypialniach (często
„dobre” i „złe” charaktery „mieszkają” oddzielnie),
a gdy się zestarzeją i przestaną nadawad do dalszych
występów, na wzór pogrzebów ludzkich składa się w ich
intencji ofiarę, pudźę, i wrzuca do rzeki.
Spektakle lalkowe często prezentowane są
podczas świąt i festiwali religijnych, a same
przedstawienia poprzedza się czynnościami rytualnymi,
takimi jak modlitwa do Ganeśi, boga pomyślności,
odśpiewanie mantry, poświęcenie miejsca, w którym
odbywa się spektakl czy uroczyste rozpoczęcie.
Czynione jest to zarówno z szacunku dla bogów,
jak i publiczności. Widowisko ma bowiem przynieśd
pomyślnośd i pokój widzom. Zdarza się także, że ktoś
specjalnie zamawia spektakl z okazji uroczystości
rodzinnej (narodziny dziecka, ślub) lub po prostu chce
tym zapewnid szczęście społeczności, w której żyje.
W Kerali teatr cieni tolpavakuthu ma charakter w pełni
sakralny – widowiska mogą odbywad się tylko
w specjalnych budynkach teatralnych znajdujących się
na terenach kompleksów świątynnych poświęconych
bogini Kali, a cały przebieg spektaklu przepełniony jest
treściami i czynnościami religijnymi.
Zazwyczaj zawód lalkarza jest profesją
rodzinną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
W niektórych regionach artyści zajmują się także
uprawą roli. Dzieci rozpoczynają naukę we wczesnym
wieku pod okiem mężczyzny stanowiącego głowę
rodziny, który jest jednocześnie kierownikiem trupy.
Wczesna praktyka jest bardzo ważna ze względu
na brak formalnych źródeł pisanych na ten temat,
dlatego też oprócz umiejętności tworzenia lalek
i operowania nimi wymaga się pamięciowego
opanowywania dialogów, które czasem układane są
wierszem. Naucza się ich tylko ustnie. Lalkarze
zazwyczaj byli i są artystami wędrownymi,
występującymi najczęściej na jarmarkach i targach przy
okazji świąt. W przeszłości nieraz zdarzało się,
że władcy obejmowali ich patronatem, zapewniając
środki na utrzymanie teatru i rodziny, a w zamian
wymagali, aby układano historie sławiące ich czyny
i mądrośd oraz ilustrujące królewskie edykty, które
w ten sposób przekazywane były ludności.
Spektakle lalkowe przyciągają jednak także
i dzisiaj uwagę licznej publiczności i stanowią dla niej
rozrywkę, nawet jeśli przemycają treści edukacyjne
czy religijne. Prezentowane historie są powszechnie
7
znane i łatwe do zrozumienia, a wartośd widowiska
zależy od pomysłowości i kunsztu twórców w ukazaniu
po raz kolejny znanych opowieści (to samo zresztą
dotyczy klasycznego indyjskiego teatru i taoca).
Publicznośd często żywiołowo reaguje na rozwój
wydarzeo, przyłącza się do śpiewów i taoców lalek.
Zarówno dzieci, jak i dorośli wdają się w dyskusje
z postaciami i lalkarze muszą wykazad się refleksem
w udzielaniu szybkich i trafnych odpowiedzi
na podchwytliwe pytania.
Przedstawienia odbywają się na małej,
przenośnej scenie, która składa się z tkaniny
umieszczanej jako tło oraz kurtyny drukowanej
w kolorowe wzory lub wykonanej z patchworku.
Oświetlenie najczęściej stanowią lampy oliwne
ustawione po bokach sceny, tworzące
szczególną, tajemniczą atmosferę. Lalkami
manipulują mężczyźni, akompaniują im zaś
na instrumentach, śpiewają i wypowiadają
dialogi pozostali członkowie rodziny. Najmłodsi
uzupełniają instrumentarium, wydając z siebie
różne odgłosy, grając na bębnach i dzwonkach.
W tradycyjnym teatrze lalkowym wykorzystuje
się różne rodzaje lalek: pacynki, kukiełki,
marionetki oraz lalki teatru cieni. W różnych
stanach w Indiach spotkad można po kilka
rodzajów widowisk lalkowych.
Pacynki są małe i zakłada się je na rękę
jak rękawiczkę. Jeden lalkarz może jednocześnie
poruszad
dwiema
pacynkami,
kucając
lub siedząc na ziemi w ukryciu przed wzrokiem
widowni. Tego typu lalek używa się głównie
w Orisie i Kerali. Kundhei nacha, pacynki oriskie,
posiadają głowę i ręce z drewna, a reszta ciała
wykonana jest z długiego spływającego
kostiumu, który skrywa od razu dłoo operatora.
Gdy lalkarz zakłada tylko jedną pacynkę, sam
akompaniuje sobie na bębenku (czasem uderza w niego
dłonią z pacynką, co ma sprawiad wrażenie, że postad
sama gra). Przy dwóch pacynkach występuje dwóch
artystów, z których jeden trzyma lalki, a drugi gra
na instrumencie, ale obaj razem wypowiadają dialogi
i śpiewają. W kundhei nacha występują tylko dwa typy
postaci: Kriszna i jego ukochana – Radha. Wszystkie
spektakle obrazują historię ich miłości, co wiąże się
ze szczególnie silnym kultem Kriszny w tym stanie.
Dla przedstawienia duże znaczenie ma poziom
złożoności wykonywanych pieśni oraz umiejętności
wokalne aktorów. Pacynki z Kerali to pava-kuthu (pava
– lalka, kuthu – taniec). Są bardzo kolorowe i modeluje
się je na wzór aktorów kathakali, którzy noszą bogaty
i skomplikowany makijaż, barwne kostiumy i nakrycie
głowy. Wpływ kathakali jest tak wielki, że widowisko
to bywa nazywane także pava-kathakali. Towarzyszy
mu identyczny akompaniament muzyczny i odtwarza
się te same mitologiczne historie.
Innym typem lalek są kukiełki-jawajki
podtrzymywane za pomocą kijów. Mogą one mied
różne rozmiary i poruszają się na wiele sposobów.
Główny kij, umieszczony w korpusie lalki, zazwyczaj
schowany pod kostiumem, służy do jej trzymania,
a o działaniach postaci decyduje poruszanie dwoma
pozostałymi kijkami, przymocowanymi do jej rąk.
Niektóre lalki mogą także poruszad ustami i oczami –
wówczas operuje nimi dwóch lalkarzy. Przedstawienia
z udziałem jawajek spotkad można głównie w Orisie
i Bengalu Zachodnim, a także w stanach
banglojęzycznych takich, jak Tripura czy Assam. Istnieje
tam bogata tradycja lalkarska zwana putul-nach
(taoczące lalki). Kukiełki używane w putul-nach mają
1,5 metra wysokości i konstruowane są na ponad
2,5-metrowych bambusowych kijach. Korpus i ręce
także tworzy konstrukcja
z kijów
bambusowych, oklejonych sianem
i otrębami ryżowymi, uformowanymi
w pożądany kształt. Z powodu braku
nóg lalki ubrane są w sari lub dhoti
(długi i szeroki pas materiału, który
mężczyźni w różnych częściach Indii
noszą zamiast spodni). Kij, na którym
zbudowany jest korpus lalki, lalkarz
opiera na drewnianej podstawce
umieszczonej przy pasie, dzięki
czemu może swobodnie operowad
kijkami i sznurkami przyczepionymi
do łokci postaci. Lalkarze animują
lalki zza wysokiej, bambusowej
ścianki. Sami przy tym poruszają się,
nierzadko nawet taoczą, dzięki
czemu nadają im więcej życia
i energii. W putul-nach przedstawia
się historie z Ramajany i dawne
legendy.
Lalka kathputli.
Marionetki z kolei to lalki
posiadające w pełni ruchome korpusy i członki.
Wykonuje się je z drewna, drutu i materiału
wypchanego bawełną, szmatkami lub ścinkami
krawieckimi. Lalkę, zwieszaną z ręki, kontroluje się
za pomocą linek przymocowanych do różnych części jej
ciała. Tradycyjny teatr marionetkowy dominuje
w Radżastanie, Orisie, Maharasztrze, Karnatace i Tamil
Nadu. Oriskie gopalila kundhei to drewniane półmarionetki z odczepianymi ramionami. Od pasa w dół
składają się z powiewającego stroju. Kiedyś tłem
dla odtwarzanej akcji była mata utkana z pawich piór
(paw jest ptakiem poświęconym Krisznie), obecnie
jednak zastępuje się ją malowanymi dekoracjami.
Odgrywa się poematy mitologiczne, fantastyczne
i o tematyce społecznej, gęsto przeplatane wstawkami
tanecznymi i humorystycznymi.
Marionetkowy teatr z Maharasztry to kalasutri
bahulya. Cieszył się on wielką popularnością
do początku XX wieku, a wzmianki o nim pojawiały się
już w starożytnych tekstach i pieśniach. Lalki są małe
(mają od 20 do 45 cm), wykonane z gliny lub lekkiego
drewna. Ich górna częśd składa się z głowy i torsu,
a dolną stanowi upięty kolorowy materiał. Przyczepia
się do nich trzy linki – do głowy i rąk. Figurki tancerek
8
mają dodatkowo sznurki przymocowane do nóg,
a demony, które są największe, do groźnych, głośno
zatrzaskiwanych
szczęk.
Do
przedstawienia
przygotowuje się specjalną ramę wznoszoną
na wysokiej na metr platformie. Lalkarz, niewidoczny
dla publiczności, operuje marionetkami przywiązanymi
do jego palców z góry. Asystent wyśpiewuje historie
do akompaniamentu ludowych melodii.
Karnatacki teatr marionetek nosi nazwę
sutrada gombe atta. Korpus lalek jest okrągły, wyróżnia
się także nogi, ramiona, łokcie, biodra i kolana.
Niektóre lalki mają ruchome szczęki i kilka głów.
W jednym spektaklu może wystąpid nawet dwadzieścia
postaci. Historie zaczerpnięte są z eposów i puran,
a towarzyszy im dramatyczny akompaniament
muzyczny łączący styl klasyczny z ludowym.
W spektaklu, który może trwad całą noc, bierze udział
dwóch-trzech operatorów lalek, jeden pomocnik
i trzech-czterech muzyków.
W Tamil Nadu teatr marionetkowy nosi nazwę
bommalatam. Marionetki są największe i najcięższe
w Indiach, mogą bowiem mierzyd około 130 cm i ważyd
8-10 kg (czasami, jak w Karnatace, ze względu na ciężar
lalek linki zastępuje się kijkami). Wykonuje się je
ze specjalnego rodzaju drewna, które następnie się
maluje i ubiera w bogaty kostium. Trupa teatralna
składa się z pięciu do siedmiu osób, ale tylko jeden
artysta realizuje dany spektakl. Asystent pomaga
przy podnoszeniu właściwej lalki, a muzycy za liderem
powtarzają pieśni. Obecnie wprowadza się także
współczesne tematy (na przykład świadome
planowanie rodziny i zagrożenie AIDS), ale zazwyczaj
spektakle są pełne komizmu, a szczególnie ważną rolę
pełni w nich klaun.
Jednak najbardziej znane marionetki indyjskie
pochodzą z Radżastanu i nazywają się kathputli
(drewniana lalka). Wykonane są z drewna i materiału.
Drewnianą
głowę
maluje
się
w
sposób
charakterystyczny dla danej postaci występującej
w opowieści, lecz jedna lalka może mied dwie głowy,
umieszczone na przeciwległych koocach kawałka
drewna; podczas występu jedna z głów jest ukryta
pod suknią. Gdy lalkarz zręcznie „przerzuci” postad
na drugą stronę, pojawia się drugi charakter,
zakrywając jednocześnie pierwszy. Twarze zazwyczaj
maluje się na żółto, biało lub inny jasny kolor. Korpus
do pasa i ręce szyje się z materiału i wypycha bawełną
lub niepotrzebnymi skrawkami tkanin. Ręce,
w przeciwieostwie do innych marionetek indyjskich,
nie mają stawów. Braku nóg nie zauważa się dzięki
długim, kolorowym sukniom. Mimo że najczęściej
przywiązane są do palców lalkarza tylko trzema linkami,
artysta może manipulowad nimi z wielką zręcznością
i wyobraźnią. Bardziej skomplikowane lalki, na przykład
królewskie tancerki, wyposażone są w pięd-siedem
sznurków. Wśród tradycyjnych postaci pojawia się
na przykład żongler podrzucający piłki, jeździec
na koniu, klaun, zaklinacz węży. Bardzo popularna jest
postad o podwójnej twarzy: jednej przedstawiającej
mężczyznę, drugiej – kobietę. Najważniejszym cyklem
sztuk w repertuarze kathputli są ballady opiewające
heroiczne czyny Amara Singha Rathora, legendarnego
siedemnastowiecznego księcia z rodu Radżputów,
odgrywane przy akompaniamencie ludowej muzyki.
Podczas wypowiadania dialogów lalkarze często
używają boli, świstawki zrobionej z kawałka gumy
rozpiętej między dwoma bambusowymi paskami,
z której wydobywają przenikliwe dźwięki.
Współczesny teatr lalkowy w Indiach ma
jednak konkurenta w postaci mass mediów,
co powoduje, że stopniowo zanika tradycyjne
lalkarstwo. Chociaż w ostatnich latach został on odkryty
na nowo, zaczęto organizowad festiwale, pojawiły się
na jego temat książki i artykuły, nie przyczynia się to
właściwie do podtrzymania tradycji i rozwoju sztuki.
Nowe
pokolenia
nie
są
zainteresowane
kontynuowaniem
rodzinnej
profesji, zwłaszcza
że nie zapewnia im ona środków do życia. Z drugiej zaś
strony mimo wszystko słabe zainteresowanie ze strony
środowiska
uniwersyteckiego
i
artystycznego
powoduje, że brak jest organizacji aktywnie
i praktycznie wspierających teatr lalkowy. Nie tworzy
się profesjonalnych grup lalkarskich ani nie uczy
lalkarstwa w szkołach teatralnych. Produkcja lalek staje
się kosztowna, a zapotrzebowanie na spektakle spada.
Pozostają więc lalki na sprzedaż jako souveniry…
Justyna Rodzioska-Nair
Komitet Światowego Dziedzictwa UNESCO podczas 34. Sesji, która odbyła się w Brasilii w dniach
25 lipca – 3 sierpnia 2010 r. zdecydował o wpisaniu na Listę Światowego Dziedzictwa 21 nowych obiektów,
w tym 8 obiektów kulturalnych oraz 2 naturalnych należących do krajów Orientu. Są to:
Historyczne budowle "Centrum Nieba i Ziemi" w mieście Dengfeng (Chiny)
Obserwatorium astronomiczne Jantar Mantar w Dżajpurze (Indie)
Kompleks mauzoleum Szeika Safi al-Din Khānegāh i Sanktuarium w Ardabil (Iran)
Historyczny kompleks Wielkiego Bazaru w Tabriz (Iran)
Historyczne miasta Hahoe i Yangdong (Republika Korei)
Twierdza At Turaif w oazie ad-Dir'iyah (Arabia Saudyjska)
Stanowisko archeologiczne w Sarazm, obrazujące początki osadnictwa miejskiego w Azji
Środkowej (Tadżykistan)
Cytadela królewska Thang Long w Hanoi (Wietnam)
Krajobraz Danxia (Chiny)
Płaskowyż Centralny Sri Lanki (Sri Lanka)
9
SPIS PODRÓŻNY. ORMIANIE W POLSCE
Projekt „Spis podróżny. Ormianie w Polsce” jest realizowany od kilku miesięcy przez Fundację Ari Ari
dzięki dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego celem jest stworzenie szlaku edukacyjnoturystycznego śladami polskich Ormian, który ma ukazad nieoceniony wpływ „Synów Świętego Grzegorza”
na polską kulturę, naukę i gospodarkę.
Na
przestrzeni
wieków
Ormianie osiedlali się na ziemiach
Rzeczpospolitej, przenosili na jej
tereny wiele wspaniałych zabytków,
przywozili ze sobą cząstkę swojej
kultury i tradycji, która wpłynęła
nie
tylko
na
wzbogacenie,
ale również orientalizację polskiej
kultury materialnej. Najcenniejsze
były rękopisy. Traktowano je jako
przedmioty święte, o podobnym
znaczeniu jak ikony w prawosławiu,
niekiedy przypisywano im moc
czynienia cudów, dlatego też
Ormianie starali się je chronić.
Gdy
zmuszeni
byli
uciekać
z własnego kraju, zabierali je
ze sobą. W nowej ojczyźnie
Ormianie kontynuowali narodowe
tradycje i zakładali skryptoria,
by w nich kopiować przywiezione
księgi.
Imigranci z Armenii szybko
zapracowali na uznanie i szacunek
Polaków. Wielu z nich znało kilka
języków wschodnich, dzięki czemu
pracowali jako tłumacze, dyplomaci
oraz kupcy. Ponadto trudnili się
rzemiosłem artystycznym, słynęli
z produkcji kobierców, elementów
polskiego
stroju
narodowego
oraz zbroi. Ich wyroby trafiały
na bardzo podatny grunt, ponieważ
zawierały elementy zdobnictwa
zaczerpnięte ze sztuki tureckiej,
arabskiej
oraz
perskiej.
Ten orientalny typ ornamentyki
został bardzo dobrze przyjęty
w środowisku polskich Sarmatów.
Na multimedialnej mapie
Fundacji Ari Ari będą zaznaczone
również miejsca związane z Dolnym
Śląskiem, m.in.: Wrocław, Oława,
Oborniki Śląskie. Teren Wrocławia
zamieszkuje
znaczna
diaspora
ormiańska. Są to przede wszystkim
Ormianie z nowej imigracji, którzy
przybyli do Polski po drugiej wojnie
światowej, a zwłaszcza po upadku
ZSRR. Śladów Ormian można
szukać, na przykład, w kościele
przy
Placu
Dominikańskim,
gdzie
znajduje
się
tablica
upamiętniająca datę rzezi Ormian
(23 kwietnia), czy w bibliotece
im.
Ossolińskich,
posiadającej
w swych zbiorach iluminowane
rękopisy ormiańskie. Wrocławianie
oraz
turyści
mogą
również
spróbować
orientalnej
kuchni
ormiańskiej w restauracji Armine
przy ulicy Bogusławskiego 83,
którą prowadzi Pani Galina.
Wolontariusze z Fundacji Ari
Ari podążają szlakiem Ormian
i starają się odnaleźć rodziny
ormiańskie, a także wszelkie ślady
związane z egzystencją Ormian
w Polsce. Przeprowadzają wywiady
z Ormianami, poznają ich zwyczaje,
obrzędy, całą kulturę ormiańską oraz
płaszczyzny jej przenikania się
z kulturą polską. W ramach projektu
zostanie zbudowana multimedialna
strona szlaku,
na której znajdą
się zdjęcia, filmy, wywiady,
opracowania, materiały archiwalne
i interaktywne mapy opowiadające
o ludziach,
przestrzeniach
i wydarzeniach. Całość wirtualnej
wizji szlaku zostanie przetłumaczona
na języki: angielski, rosyjski
i ormiański.
Anna Kacperska
Fundacja Ari Ari jest organizacją pozarządową, która powstała w 2008 roku; jej nazwa wywodzi się z języka
ormiaoskiego i w wolnym tłumaczeniu oznacza „przybądź, podejdź, pomagaj”. Najważniejszymi celami fundacji są działania
na rzecz rozwoju społeczeostwa obywatelskiego, ochrony praw człowieka, działania mające na celu przeciwdziałanie
wykluczeniu ludzi z mniejszości etnicznych i narodowych, uchodźców, imigrantów oraz niepełnosprawnych.
Dotychczasowe realizacje Fundacji Ari Ari koncentrowały się wokół trzech projektów:
„Oczy szeroko zamknięte” – wspieranie osób i organizacji pomagających niewidomym i niedowidzącym w Armenii.
Korzystając z doświadczeo i umiejętności licznej grupy specjalistów (tyflo- i kynoterapeutów), Fundacja zapoczątkowała proces
wydobywania osób dotkniętych przez los z bezradności i społecznej izolacji, a nowoczesne formy terapii i rehabilitacji dały im
szansę na samodzielne funkcjonowanie w świecie;
Debaty o dziedzictwie kulturowym w Kowalu i w okolicach w ramach akcji „Masz głos, masz wybór”. Celem debat było
stworzenie płaszczyzny porozumienia, dialogu, tolerancji i poszanowania wielokulturowości oraz tradycji lokalnej;
„I nastała cisza... Rakutowo na Kujawach” – wolontariat dla europejskiego dziedzictwa kulturowego w Rakutowie.
Dzięki wolontariuszom z wielu krajów Ari Ari uporządkowała i udokumentowała trzy zaniedbane i opuszczone cmentarze
ewangelicko-augsburskie, a także żydowski kirkut. Zainteresowała także ich znaczeniem kulturotwórczym społecznośd lokalną
i władze samorządowe.
Obecnie Fundacja Ari Ari przeprowadza równocześnie projekty:
w Polsce: wspieranie mniejszości ormiaoskiej w Łodzi, tworzenie platformy internetowej dla popularyzowania dobrych
praktyk, ścieżka edukacyjna historii lokalnych w gminach Kowal i Baruchowo, wymiana młodzieży i wolontariuszy z Rosji,
Armenii, Ukrainy, Gruzji i Litwy;
w Armenii: budowanie organizacji Hangrvan w Erywaniu, zajmującej się terapią i rehabilitacją osób niepełnosprawnych,
projekt pomocy kynologicznej, badania archeologiczne;
w Gruzji: „Przyszłośd zaczyna się dzisiaj” – pomoc dla młodzieżowej organizacji uchodźców w Gruzji, wsparcie centrum
dzieci niepełnosprawnych w wąwozie Pankisi, projekt dla osób niewidzących i słabowidzących, warsztaty, szkolenia;
na Ukrainie: badania etnologiczne dotyczące Ormian nad Czeremoszem, wymiana młodzieży oraz transfer doświadczeo.
Osoby zainteresowane działalnością Fundacji i chętne do włączenia się w tworzenie projektu „Spis podróżny. Ormianie w Polsce”,
zapraszamy do współpracy i przesyłania na adres [email protected] materiałów, które mogłyby wzbogacid multimedialny szlak
śladami Ormian. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony internetowej www.ariari.org oraz strony Fundacji Ari Ari na Facebooku.
10
NOWOCZESNOŚD A CZCZENIE HINDUSKICH BÓSTW
KILKA SŁÓW O KSIĄŻCE KENNETHA R. VALPEYA KULT WIZERUNKU KRYSZNY
Na polskim rynku wydawniczym pojawia się niemało
prac dotyczących Indii, jednak zazwyczaj są to
wspomnienia z podróży lub teksty na temat hinduizmu,
które dośd powierzchownie przedstawiają przedmiot
swych rozważao, ewentualnie skupiają się na aspekcie
społecznym opisywanych zjawisk. Stan ten związany
jest między innymi z brakiem szerszej grupy odbiorców,
która
byłaby
zainteresowana
szczegółowymi
technicznymi informacjami na temat obcych kultów.
Zagadnienia te okazują się ciekawe i użyteczne
przede wszystkim dla wyznawców, którzy wykorzystują
je, aby wzbogacid swoją praktykę religijną. W efekcie
trudno jest natrafid na teksty, które w sposób krytyczny
ukazywałyby istotę hinduistycznej adoracji bóstwa.
Dlatego też uznałam za cenną i godną uwagi pracę
prof. Kennetha R. Valpeya Kult wizerunku Kryszny
(2009). Pozycja ta została opracowana przez wyznawcę
krysznaizmu, zarazem jednak cechuje się akademicką
rzetelnością (autor jest pracownikiem Wydziału
Studiów nad Hinduizmem Uniwersytetu Oksfordzkiego,
a także Uniwersytetu Walijskiego).
Poruszona w tej książce tematyka pozwala
zainteresowanym osobom zrozumied sens zjawisk,
z którymi zdarza nam się stykad na naszym polskim
gruncie. Mam tu na myśli między innymi festiwal
Ratha-jatry, o którym pisałam w poprzednim numerze
biuletynu (patrz: A. Krejczy, Ratha-jatra czyli indyjskie
Boże Ciało). Valpey poddaje bowiem badaniu
egzoteryczny aspekt wisznuizmu Dajtanji, najbardziej
popularnego na Zachodzie nurtu hinduizmu, opisując
obecne w nim zasady czczenia bóstwa. W nurcie tym,
wywodzącym się od bengalskiego mistyka Dajtanji
z XVI w., wymiar emocjonalny związku z Bogiem stał się
kluczowy, a obecnośd fizycznego obiektu czci jest
nieodzowna. Kult wizerunku stanowi w nim
podstawowy element budowania relacji między
wyznawcą a bóstwem. Valpey podaje jednak, iż tego
rodzaju adoracja świątynna – kładąca nacisk
na widzenie bóstwa – nie jest właściwa wyłącznie
ścieżce Dajtanji, lecz charakteryzuje indyjskie kulty
wielbienia już od pierwszych stuleci naszej ery (s. 47
omawianej publikacji).
Pierwsi współcześni teoretycy religii, tacy jak
Edward B. Tylor, James Frazer, Max Müller, Sigmund
Freud czy Karol Marks uważali, że jeśli religia przetrwa,
to tylko jako czysta duchowośd wolna od czczenia
wizerunków. Współczesny hinduizm stał się
zaprzeczeniem tej koncepcji, ponieważ okazało się,
że tzw. prymitywne formy religii mają swoje miejsce
w indyjskiej nieprymitywnej społeczności. Co więcej,
Valpey zwraca uwagę na fakt, że kult wizerunku
Dźagannathy (forma Kryszny) ma się dziś dobrze
nie tylko wśród Indusów, lecz został przeniesiony
na grunt zachodni, gdzie cześd oddają mu również
amerykaoscy i europejscy konwertyci. Dodad należy,
iż obok niego z Indii przywiezione zostały także inne
przedstawienia Kryszny oraz całe zaplecze teoretyczne,
opisujące, jak i dlaczego
należy je wielbid. Autor
podkreśla
przy
tym
ogromne
znaczenie
refleksji
teologicznej
stanowiącej nieodzowny
element
opisywanej
praktyki (ss. 18n).
Pisząc swą książkę,
Valpey postawił sobie dwa
cele. Po pierwsze chciał
poszerzyd
badania
nad kultem w tradycji
Dajtanji,
równoważąc
tendencję obecną we współczesnej nauce, która skupia
się na ezoterycznym aspekcie tej ścieżki, wiązanym
często ze sferą emocjonalną. Autor zwraca uwagę
na to, że obecnie tradycja ta w dużej mierze opiera się
na wymiarze społecznym, gdzie ważna jest działalnośd
misyjna i zakładanie nowych świątyo, a publiczny
charakter czczenia wymaga zwrócenia uwagi
na egzoteryczny aspekt praktyk, a więc czczenie oparte
na konkretnych regułach, a nie na spontanicznych
emocjach. Dodaje zarazem, że opisywana ścieżka
religijna ukonstytuowana jest na ciągłym przeplataniu
się obu komponentów.
Drugim
celem
Valpeya
było teoretyczne
wzbogacenie badao religioznawczych poprzez oparcie
się na schemacie zaproponowanym w ramach Projektu
Porównawczego Idei Religijnych na Uniwersytecie
Bostooskim. Zakłada on przede wszystkim ograniczenie
się do idei zawartych w najważniejszych tekstach danej
tradycji. Autor skupia się zatem na kluczowych
pojęciach religijnych odnoszących się do wizerunków.
Zawęża też swoje badania do dwóch podtradycji
wisznuizmu bengalskiego Dajtanji (ss. 21, 28).
Valpey opisuje dwie świątynie i stosowane w nich
praktyki oddawania czci wizerunkowi Kryszny
– w Indiach i na Zachodzie – które stają się
odpowiednio symbolami tradycji i nowoczesności.
Odwołuje się przy tym do Davida Smitha, który w swej
pracy Hinduism and Modernity (2003) zestawia
„współczesną ciężarówkę kapitalizmu” z wozem
Ratha-jatry – atrybutem przeszłości. Wbrew tym
sztywnym podziałom, to, co było jeszcze nie tak dawno
utożsamiane z wstecznością i miało odejśd do lamusa,
stało się dziś elementem nowoczesnego krajobrazu.
Pierwsza z opisanych praktyk przekazywana jest
wokół
czterystuletniej
świątyni
Radharamany
(imię Kryszny) we Wryndawanie w północnych Indiach
i określona jest przez badacza – zgodnie z koncepcją
Barbary Holdrege – jako „społecznośd ucieleśniona”,
gdyż znajduje się w ważnym centrum pielgrzymek
wyznawców, opiera się na dziedziczonej sukcesji,
związana jest z kulturą sanskrycką przekazywaną
przez braminów (najwyższa kasta), a także w jej ramach
wzorce kultu przedstawione w pismach świętych
11
nabierają realnego kształtu (ss. 27n, 77).
Druga natomiast skupia się wokół istniejącej
od ponad trzydziestu lat świątyni Bhaktivedanta Manor,
która znajduje się na północ od Londynu. Została ona
nazwana tu „tradycją misyjną”. Miano to nawiązuje
do zmian, które zapoczątkował reformator Dajtanja,
a które nabrały nowego wyrazu w XIX i XX w. Zachodnia
krytyka kastowości i idolatrii pociągnęła za sobą
aktywnośd
intelektualną,
stanowiącą
początek
działalności misyjnej wykraczającej poza granice Indii.
Jej rzecznicy zaczęli czerpad z nowoczesności, chcąc
skutecznie bronid swej tradycji, a także ją propagowad
(ss. 27, 135).
Oba typy społeczności przedstawiają odmienne,
ale nie przeciwstawne postawy. W obu goście
odwiedzający miejsce czczenia kontemplują wygląd
Kryszny, modlą się do niego, umilają mu czas śpiewając
i grając na instrumentach, kapłani zaś każdego dnia
budzą go, kapią, ubierają, karmią itd. Jednym z nas
tego rodzaju praktyki kojarzą się z podobnymi
obecnymi w chrześcijaostwie, gdzie obiektem kultu jest
Jezus czy Maryja, inni natomiast oburzają się w myśl
wschodnich ikonoklastów, odrzucając adoracje
wizerunków. Badacz jednak przede wszystkim chce
zrozumied znaczenie, teologiczny kontekst takiego
postępowania,
co
zostało
mu
umożliwione
dzięki przywołanej przeze mnie książce Valpeya.
Autor stawia w niej bowiem pytanie: „w jaki sposób
zachowad tradycję i dalej rozwijad się w obliczu
przeciwnych nurtów współczesności”? Natomiast
w odniesieniu jedynie do świątyni zachodniej: jakie jest
znaczenie obecnych tam form czczenia, które wyrwane
zostały ze środowiska hinduskich rodzin kapłaoskich?
Czytelników zainteresowanych tych tematem
odsyłam do wydanego w ubiegłym roku polskiego
tłumaczenia książki Kennetha R. Valpeya:
Kenneth R. Valpey, Kult wizerunku Kryszny.
Murtisewa w wisznuizmie Ćajtanji jako prawda
oddania, tłum. A. Owczarzak, P. Oźmina, R. Tatrowski,
Wrocław: Purana, 2009.
Aneta Krejczy
Jacek Tabisz
Kathak
(zainspirowane występem Rajendry Ganganiego)
Przestrzeń można stworzyć z ruchu i rytmu
Można ją przyzwać z obszarów bez miejsca
Tam gdzie twórcza siła składa swe wzory
Obojętna na kres i początek zmian
Ten taniec ma wieże kopuły świtu
Ma arkady przemieszane z wiatrem
Jest ciężki jak gwiazda w pustce lecąca
Jest jak motyl zrodzony z jej światła
On jest górami doliną i rzeką
On jest horyzontem który wszystko schwytał
On wraz z nocą morze pełni przebywa
Rzeczywistość w swe brzegi uderza
Ktoś przybył do przystani by ją wołać
I nagle opadł w piany fal srebrzyste
24 stycznia 2008
Delhi
Pandit Rajendra Gangani
GDZIE BĘDZIEMY JUTRO O TEJ PORZE? Recenzja filmu Pociąg do Darjeeling
Bajkowe krajobrazy Indii, podróż, trzech braci,
przyjaźo, miłośd, tragedia, śmierd, a w tle Irfan Khan.
Bollywoodzka masala? Nie, to Pociąg do Darjeeling film amerykaoskiego reżysera Wesa Andersona.
Niektórzy mówią, że Anderson potrafi stworzyd
lepszą masalę niż niejeden reżyser bollywoodzki. O ile
z tym stwierdzeniem można polemizowad, o tyle jedno
jest pewne - jego twórczośd wymyka się hollywoodzkim
szablonom a sam reżyser uwielbia łączyd gatunki
i doprawiad je absurdem i ironią. Mimo że Anderson
to twórca o skromnym dotychczas dorobku (zaledwie
sześd filmów długometrażowych, w tym animacja
Fantastyczny Pan Lis nominowana w 2009 roku
do Oskara), w środowisku już od kilku lat mówi się
o „stylu Wesa”, typuje się go na następcę Allena,
a chwali go sam Martin Scorsese. W jego historiach
nie znajdziemy ani łzawo-komediowych wyczynów
zakochanych w sobie bohaterów, ani też pasjonujących
12
pościgów i efektów specjalnych. Dotyczy to także
Pociągu do Darjeeling.
Oto w rytm piosenki Kinksów (This time
tomorrow) Peter (Adrien Brody) wyprzedza w gonitwie
za odjeżdżającym pociągiem everymana (Bill Murray),
który pozostaje na peronie. Tak zaczyna się wyprawa
mająca odmienid życie trzech ekscentrycznych braci.
Francis (Owen Wilson) przeżył wypadek i chce
odbudowad więzi z rodziną. To on wpada na pomysł
wspólnej podróży i odnalezienia matki. Peter niedługo
zostanie ojcem, ale nie dopuszcza do siebie tej myśli –
ojcostwo nie było częścią jego planu. Jego umysł wciąż
zajmuje tragicznie zmarły ojciec, po którym z uporem
maniaka gromadzi wszelkie możliwe pamiątki.
Jack (Jason Schwartzman) ucieka od byłej narzeczonej,
jednak myśl o niej dalej go prześladuje – regularnie
odsłuchuje wiadomości nagrane przez innych na jej
automatyczną sekretarkę. Wciąż zapewnia braci,
że postaci w opowiadaniach, które pisze, są fikcyjne –
co oczywiście nie jest prawdą.
Pozornie mężczyźni niewiele mają ze sobą
wspólnego, od śmierci ojca nawet ze sobą nie
rozmawiali – a jednak są tak samo sfrustrowani,
zawiedzeni, uzależnieni od leków... i nieufni w stosunku
do siebie. Dlatego też Francis zawiera z bradmi kolejne
układy. Chce, aby znów stali się bradmi, odbudowali
rodzinne więzy i odnaleźli siebie samych, a także
pojednali się z matką. W jego mniemaniu wyjazd ma
stad się dla każdego z nich duchową podróżą.
To naiwne przekonanie o przemianie duchowej, którą
ma przynieśd wspólna droga (odwiedzanie świątyo
i odtwarzanie rytuałów, których nie rozumieją)
oraz odnoszone fiasko (bracia wciąż nie potrafią się
ze sobą dogadad i nawet pasek od spodni może stad się
zalążkiem kłótni) to ironiczny śmiech samego
Andersona. Reżyser kpi z Zachodnich turystów, którzy
przyjeżdżają do Indii z nadzieją przeżycia oświecenia,
pragnąc tak naprawdę stłamsid codzienne problemy
i ukryd pustkę w swoim życiu. Kwintesencją takiej
postawy jest dialog braci w jednej ze świątyo:
- Myślicie, że to działa? Czujecie coś?
- Mam nadzieję.
- Musi.
Co jednak ważne, przemawiając językiem ironii
Anderson jednocześnie pokazuje swoich bohaterów w
łagodnym świetle, nie ośmiesza ich, przez co nasza
sympatia
do braci rośnie z każdą sceną – nawet ich
wybryki (w roli głównej: śmiercionośny wąż i gaz
pieprzowy) traktujemy z pobłażaniem.
Mimo że podróż mija braciom pod znakiem
kłótni i nieporozumieo, owa wyśniona przez Francisa
przemiana ostatecznie następuje. Nie daje jej jednak
ani rytuał pawiego pióra, ani modlitwa w sikhijskiej
świątyni, ani też... szybki seks z indyjską stewardessą.
Dopiero kontakt ze śmiercią, z mieszkaocami małej
bengalskiej wioski i z rytuałem pogrzebowym
(przypomina on braciom o ostatnim pogrzebie,
na którym byli – pogrzebie ojca) może wpłynąd
na oczyszczenie wzajemnych relacji. Owego
oczyszczenia dopełnia spotkanie z matką (Anjelica
Huston), która ukryła się w klasztorze – i która tak
naprawdę nie chce swoich synów widzied. Ostatecznie
pewnego ranka odchodzi, a bracia zaczynają rozumied,
że trzeba już odrzucid walizki ojca, pozbyd się bagażu
dotychczasowych doświadczeo i wsiąśd w biegu
do kolejnego pociągu. Co ważne, u Andersona nie ma
miejsca na moralizowanie ani dramatyzm – sceny
w wiosce są spokojne i leniwe, a opowieśd o matce
nie przytłacza tragizmem.
Pojawia się pytanie: dlaczego reżyser wybrał
akurat Indie do swojej historii? Czy zadecydowała o tym
miłośd Andersona do filmów Satyajita Raya? A może
coś innego? W Europie przed seansem Pociągu
wyświetlano krótkometrażowy film Wesa – Hotel
Chevalier. W zestawieniu z owym prologiem bardziej
przejrzysty staje się wątek ucieczki Jacka od byłej
dziewczyny, a piosenka zamykająca film – Les Champs
Elisées – zamiast pozostawiad wrażenie dysonansu,
przywołuje Paryż z prologu, co tworzy swoistą klamrę
kompozycyjną. Ale najważniejszy jest chyba kontrast
między światami – znanym Zachodem a wciąż
niepoznanym dla zachodniego widza Wschodem.
Widz ma do czynienia z inną przestrzenią – jak różny
jest to świat od tego prezentowanego w Hotel
Chevalier, gdzie widok na Paryż zamyka się w ścianach
kamienicy po drugiej stronie ulicy! Tutaj otwarta
przestrzeo północno-wschodnich Indii raduje oczy
widza, a w malowanym ręcznie w słoniki, niebieskim
pociągu można zjeśd obiad podany na ręcznie zdobionej
zastawie. To oczywiście Indie podkoloryzowane
i wyidealizowane, ale to właśnie takie Indie są
rewelacyjnym tłem wydarzeo – to w nich jest piękniej
i ma się nadzieję na duchowe oświecenie, gdyż to
właśnie nieznane miejsce może sprzyjad nieznanym
wcześniej doświadczeniom.
Można pokusid się o stwierdzenie, że kino
Andersona
to
kino
środka
–
ani
nie
przeintelektualizowane, ani też nie wpisujące się
w
ramy
oczekiwao
przeciętnego
odbiorcy
amerykaoskiego kina; tkwiące między mainstreamem
a kinem niezależnym. Siła jego twórczości tkwi
w prostych historiach opowiadanych w niesamowity
sposób, w umiejętności doskonałej obserwacji ludzkiej
natury, w dialogach i niebanalnym humorze, który
może nie powoduje u nas gwałtownych wybuchów
śmiechu, ale ma moc otwierania nam oczu na słodkogorzki świat bohaterów – a także na nasz własny.
Piękne zdjęcia dopełniają obrazu całości.
Taki też jest nominowany w 2007 roku
do Złotego Lwa Pociąg do Darjeeling. Niewyszukany,
ale przyciągający uwagę, czasem senny i refleksyjny,
ale nie stawiający przed widzem większych
intelektualnych oczekiwao. Film po prostu płynie, toczy
się powoli niczym tytułowy pociąg, czasem nawet tak
jak on gubi swą trasę, ale potem wraca na właściwy tor,
by opowiedzied nam historię o ucieczce, wolności
i rodzinnych więzach – nie mającą ani początku,
ani kooca.
13
Marta Zienkiewicz
SAMUDRANATH I NIEBIAOSKIE DAPATI Z HIMALAJÓW
Naczytaliśmy się dużo o Haridwarze jako o miejscu, w którym przebywają mędrcy, mistycy i święci.
Według Bhagawatapurany Uddhawa poinstruował Widurę, by udał się właśnie tutaj spotkad Maitreję Muniego.
Inny mędrzec, Kapila Muni, spełniał tu srogie wyrzeczenia. Pradżapati Daksza odprawił tu wielką ogniową
ofiarę. Nieopodal też, w Sapta Sarowaram, Ganga rozdziela się na siedem głównych nurtów, by nagrodzid
błogosławieostwami siedmiu Ryszich oddających się tu tapasji (wyrzeczeniu).
Po przybyciu do Haridwaru
wyruszyliśmy zatem od razu
na poszukiwanie joginów. Nasze
umysły nie widziały jednak nic
niezwykłego w ludziach z różnych
części Indii koczujących u brzegów
Gangi.
Po
parogodzinnym
spacerze
mieliśmy
dosyd
i zatrzymaliśmy się na odpoczynek
w
nadbrzeżnej
herbaciarni
(czyli w prowizorycznie skleconym
namiocie, gdzie podawano czaj).
Usłyszeliśmy tam, że całkiem
nieopodal odbywa się jagna
(ofiara ogniowa) a spełniający ją
aghori
przez
niektórych
mieszkaoców
okolicy
jest
uwielbiany, przez innych zaś
omijany z daleka.
Powodowani
ciekawością,
postanowiliśmy złożyd mu wizytę.
Poszliśmy wzdłuż brzegu Gangi,
kierując się w stronę smugi dymu
unoszącej się z zarośli. Wyszliśmy
z nich na polanę, gdzie naprzeciw
niewielkiego ognia siedział śliczny
chłopiec
o
arystokratycznym
wyglądzie, odziany w czarne szaty.
Wydawał
się
pogrążony
w
głębokiej
medytacji,
wspominając
więc
przykłady
z Bhagawatapurany o gniewie
mędrców, którym przeszkodzono
w rytuale, na wszelki wypadek
usiedliśmy cichutko kilka metrów
NIEBIAOSKIE DAPATI




250 gr. przesianej mąki
pszennej razowej
150 ml letniej wody
½ ł. soli
2-3 Ł. stopionego
masła
Do miski wsypad mąkę i sól.
Stopniowo dolewad wodę, tak
aby powstało miękkie, wilgotne
ciasto. Wyrabiad na stole, aż
będzie
gładkie.
Przykryd
wilgotną ściereczką kuchenną
i odstawid na 30 minut.
od niego i postanowiliśmy
poczekad. Po jakichś dziesięciu
minutach, nie odwracając się
w naszą stronę, młodzieniec
odezwał się pięknym angielskim,
mówiąc, że możemy podejśd
bliżej. Usiedliśmy nieśmiało koło
niego, dziwiąc się, jak rozpoznał
nie patrząc, że nie jesteśmy
Hindusami, i zaczęliśmy tłumaczyd,
co tu robimy. Młodzieniec
uśmiechnął się i rzekł, że nie
musimy nic mówid, bo wiedział,
że przyjdziemy go odwiedzid.
Woleliśmy nie wnikad, co ma
na myśli i podsumowaliśmy,
że ktoś z herbaciarni musiał go
uprzedzid o naszej wizycie...
Gdy rozmawialiśmy, urzekł
nas swoim łagodnym charakterem
i głęboką wiedzą na temat świata
i ludzi. Był osobą wykształconą.
Skooczył
sanskryt
na Uniwersytecie w Benaresie
(Waranasi), a potem przybył
nad
Gangę
oddawad
się
wyrzeczeniom, by jego studia
nie pozostały suchą nauką. Chciał
doświadczyd
mistycyzmu,
o którym naczytał się podczas
studiów w różnych księgach
starożytnych Indii. Miał na imię
Samudranath i pochodził z bardzo
pobożnej bramioskiej rodziny
z Benares. Nie był najstarszym
synem, więc rodzice nie wpadli
w rozpacz słysząc, że obrał drogę
sadhu. Matce musiał jednak
obiecad, ze jego główną siedzibą
pobytu
zostanie
Benares.
W Haridwarze znajdował się tylko
„przejazdem”,
czyli
podczas
odbywania pieszej pielgrzymki
do czterech świętych miejsc
w Himalajach.
Samudranath
widząc,
że jesteśmy trochę zmęczeni
naszym
długim
spacerem,
postanowił
nas
ugościd.
Poczęstował nas pyszną ziołową
herbatą i przyrządził specjalnie
dla
nas
cieplutkie
dapati.
Nie wiem, czy było to działanie
herbaty, ale dapati zdawały się
naprawdę niebiaoskie. Rozpływały
się w ustach. Czuliśmy się jak
królowie, jedząc pyszne dapati
i słuchając tajemniczych opowieści
naszego gospodarza o joginach
i mistykach, których można
spotkad
w
Himalajach.
Jednogłośnie podjęliśmy decyzję,
że ruszamy wyżej i chcemy
odwiedzid chod kilka miejsc
z opowieści Samudranatha. Został
on
naszym
przyjacielem
i mistycznym przewodnikiem,
podzielił się także przepisem
na swoje wspaniałe placki.
Na palniku położyd płytkę żeliwną bądź patelnię z grubym dnem. Z ciasta
uformowad wałek, pociąd go na małe kawałeczki, uformowad z nich kulki,
obtoczyd w mące i rozwałkowad na równe okrągłe placki o średnicy 1,5 – 2
mm. W miarę wałkowania podsypywad mąkę. Po rozwałkowaniu natomiast
usunąd jej nadmiar z placka i ułożyd go na rozgrzanej patelni/płytce. Gdy na
powierzchni placka pojawią się małe białe pęcherzyki, obrócid dapati na drugą
stronę i piec, aż zacznie się troszkę nadymad. Wtedy szybko za pomocą
szczypiec umieścid dapati bezpośrednio nad ogniem i obracad go nad nim
przez kilka sekund, aż dapati nadmie się jak balonik. Kiedy będzie całkowicie
upieczony, zarumieniony, bez wilgotnych miejsc, posmarowad dapati masłem
i ułożyd na talerzu. Przykryd pokrywką. Postępowad z następnymi plackami
w ten sam sposób.
Podawad gorące! Najlepiej z warzywami, soczewicą, czatnejem bądź
jogurtem.
Elżbieta Bielska
14
NADCHODZĄCE WYDARZENIA:
28 VIII - 5 IX, WARSZAWA - VII edycja Festiwalu
Kultury
Żydowskiej
Warszawa
Singera.
Więcej informacji: www.festiwalsingera.pl
2 IX – Święto Narodzin Kryszny (Krishna Janmashtami)
2 IX, godz. 17.30, WARSZAWA – koncert pianisty
Tempei Nakamura. Miejsce: Wydział Informacji
i Kultury Ambasady Japonii, Al. Ujazdowskie 51. Wstęp
wolny. Liczba miejsc ograniczona. Więcej informacji:
www.pl.emb-japan.go.jp
3 IX, godz. 20, WARSZAWA – drugi koncert pianisty
Tempei Nakamura. Miejsce: Centrum Sztuki
Współczesnej, ul. Jazdów 2. Więcej informacji:
http://tpjlodz.org.pl
Do
5
IX
przyjmowane
są
zgłoszenia
na międzynarodową konferencję „Global Dilemmas
of Security and Development in the Middle East”,
organizowaną przez Katedrę Bliskiego i Dalekiego
Wschodu UJ, która odbędzie się w dniach 9 i 10 XI
2010. Abstrakty należy wysyład na adres:
[email protected].
Więcej
informacji:
www.globaldilemmas.pl
Do 5 IX przyjmowane są zgłoszenia na ogólnopolską
konferencję „Wokół ofiary” organizowaną przez KN
Porównawczych Studiów Cywilizacji UJ oraz KN Myśli
i Kultury Wschodu UJ. Abstrakty należy wysyład
na adres: [email protected]. Więcej informacji
w opisie wydarzenia na Facebooku.
6 IX, od godz. 12, POZNAO – 18. Dni Kultury
Japooskiej. Więcej informacji: http://tpjwlkp.prv.pl
8 IX – Międzynarodowy Dzieo Alfabetyzacji.
8 IX po zachodzie słooca - święto Rosz Haszana,
żydowski Nowy Rok 5771.
9 IX – Dzieo Szacha Masuda (święto afgaoskie).
Do 9 IX trwają zapisy na bezpłatne jesienne kursy
języka koreaoskiego, kaligrafii, kuchni koreaoskiej
i taekwondo w Centrum Kultury Koreaoskiej
w
WARSZAWIE.
Więcej
informacji:
http://pl.korean-culture.org
Do
10
IX
przyjmowane
są
zgłoszenia
na międzynarodową konferencję „Saidism in the XXI
century”, organizowaną przez Katedrę Bliskiego
i Dalekiego Wschodu UJ, która odbędzie się 8 XI 2010.
Abstrakty
należy
wysyład
na
adres:
[email protected]. Więcej informacji:
www.saidism.pl
10 IX – muzułmaoskie święto Eid Al-Fitr (ostatni dzieo
Ramadanu).
11 IX – święto Ganesh Chaturathi.
11 IX – warsztaty taoca brzucha z Jasmin Wachowiak.
Grupa początkująca w godz. 10-12, zaawansowana
w godz. 13-15. Miejsce: Akademia Dom Taoca Pałacyk,
ul. Kościuszki 34. Cena: 75 zł; nieodpłatne z karnetem
VIP. Zapisy: [email protected], 693-693-396, 60921-58-96. Więcej informacji: www.flamencoarte.com
12 IX - warsztaty taoca brzucha z Hayal.
Godz. 12-14.30 – „Turecki folklor: cygaoski
i karsilama”. Godz. 15-17.30 – „Styl Randy Kamel technika plus choreografia”. Miejsce: Szkoła Taoca
RENN, ul. Krupnicza 6/8. Cena 1 warsztatu: 89 zł,
2 warsztatów: 169 zł; dla klientów RENNu zniżka 50%.
Zapisy:
[email protected].
Więcej
informacji:
www.taniec.renn.pl, www.szkolatanca.wroclaw.pl
Do 15 IX można nadsyład prace literackie
na międzynarodowy konkurs krótkich opowiadao
„Morze słów” organizowany przez Europejski Instytut
Spraw
Śródziemnomorskich
(IEMed)
oraz Eurośródziemnomorską Fundację Dialogu Kultur
im. A. Lindh, na adres: [email protected].
Więcej informacji: www.iemed.org
Do 15 IX można nadsyład artykuły naukowe do
kolejnego
numeru
Czasopisma
„Studia
Bliskowschodnie” wydawanego pod honorowym
patronatem prof. dr hab. J. Daneckiego przy Katedrze
Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, na adres:
[email protected]
18 IX, godz. 18 – spektakl butō Daisuke Yoshimoto
„Ruiny ciała”. Miejsce: Instytut Grotowskiego, Studio
Na Grobli, ul. Na Grobli 30/32. Ceny biletów (w cenę
wliczony następujący po spektaklu koncert Osjan):
25 zł, studenckie 20 zł. Rezerwacja i sprzedaż biletów:
71 344-53-20, [email protected]
18 i 19 IX, KRAKÓW – ogólnopolska konferencja
„Wokół ofiary” na Uniwersytecie Jagiellooskim,
dotycząca ofiar współczesnych kataklizmów, wojen
i przemian politycznych oraz przedstawieo tychże ofiar,
szczególnie na Bliskim Wschodzie, w Afryce i w Azji
Południowo-Wschodniej.
19 – 21 IX, godz. 17-21 – sesja warsztatowa taoca butō
prowadzona przez Daisuke Yoshimoto. Miejsce:
Instytut Grotowskiego, Studio Na Grobli, ul. Na Grobli
30/32. Cena: 200 zł (bez zakwaterowania i wyżywienia).
Informacje i zapisy: [email protected]
22 IX, godz. 14 – wykład XIV Dalajlamy Tenzina
Gjamtso, przebywającego z wizytą w Polsce, w Hali
Stulecia. Wstęp tylko za zaproszeniami.
24 – 26 IX – Festiwal Fantastyki i Sztuki
„Inne Sfery”. Wiele punktów programu
jest związanych z kulturą Orientu.
Organizatorzy:
Stowarzyszenie
Wielosfer. Miejsce: ODT Światowid,
ul. Sempołowskiej 54a. Akredytacja: 10,
15 zł. Szczegółowy program: http://is.wielosfer.pl
Przez cały wrzesieo odbywają się regularne treningi:
- południowego stylu indyjskiej sztuki walki kalarippajattu w Studiu Kalari. Prowadzący: Sankar Lal Sivasankaran
Nair i Justyna Rodzioska-Nair. Więcej informacji: www.studiokalari.art.pl
- kung-fu w Akademii Baguazhang. Prowadzący: Krzysztof Skwark. Więcej informacji: www.gongfu.com.pl
- jogi w Pureyoga Studio. Więcej informacji: www.pureyoga.pl
15
Uwaga! Konkurs na haiku związane z latem zostaje przedłużony do 20 października.
Wiersze własnego autorstwa (nie więcej niż pięć) przesyłajcie na adres:
[email protected]. Najlepsze haiku zostaną opublikowane w listopadowym
numerze biuletynu „Duniya”.
Redaktor naczelna: Kaja Bryx
Zespół redakcyjny: Marta Zienkiewicz (kierownik redakcji),
Alicja Łozowska, Jacek Tabisz, Elżbieta Bielska
Korekta: Alicja Łozowska, Kaja Bryx
Skład i opracowanie graficzne: Kaja Bryx
Interdyscyplinarne Koło Orientalistyczne UWr.
e-mail: [email protected]
www.iko.uni.wroc.pl
Instytucje współpracujące: Instytut Konfucjusza, Instytut Grotowskiego, Studio Kalari, Wydawnictwo Akademickie Dialog,
Wydawnictwo Smak Słowa, Akademia Baguazhang, Polsko-Chioskie Stowarzyszenie Wu-shu Nan-Bei, Pureyoga Studio,
Stowarzyszenie Polsko-Indyjskie Kalari, Akademia Ruchu, Szkoła Taoca Renn, Dom Taoca Pałacyk, Szkoła Taoca An Najma,
Szkoła Taoca Al-Mara, Świat Chin, Kalaczakra Gallery & Coffee, Klub Falanster, Portal Internetowy Forum Studiów Indyjskich
Hanuman.pl, Stowarzyszenie Integracyjne Hindusko-Polskie IPIS, Stowarzyszenie STIM, Greenway.
16

Podobne dokumenty