Kurier Galicyjski 5/2011

Transkrypt

Kurier Galicyjski 5/2011
kurier
galicyjski
18 – 31 marca 2011
nr 5 (129)
Niezależne Pismo Polaków na Ukrainie
DWUTYGODNIK
Wieści ze Lwowa, z ziemi lwowskiej, halickopokuckiej, woŁynia, bukowiny i podola
PAX ROMANA, PAX AMERICANA, PAX SOVIETICA
Pamięć bez
modyfikacji
KONSTANTY CZAWAGA
- s. 6 - 7
Diabelskie
twierdzenie
Fermanta
WŁODZIMIERZ PAŹNIEWSKI
- s. 19
WOLNOĆ TOMKU
W SWOIM DOMKU!
Nie jest nudno. Gdy oddajemy
do druku ten właśnie numer Kuriera Galicyjskiego, szanse libijskich
powstańców w Benghazi wydają się
być niewielkie. Świat ich zostawił, a
może raczej należałoby stwierdzić,
nigdy nie był nimi zainteresowany.
Podobnie jak dziwną i niezrozumiałą Czeczenią i innymi królestwami
Ubu.
Świat lubi twory przewidywalne i uporządkowane, choć historia
nawet jednego pokolenia, uczy, że
to tylko kolejne miraże.
Póki jednak zdają się trwać
wiecznie, zawsze można pohandlować sobie Mistralami i dorwać się
do nowych pół naftowych. Samoloty
nad Lockherbee nie spadają wszak
codziennie.
Zdecydowanie gorzej, gdy wybuchnie parę reaktorów jądrowych,
chociażby i na końcu świata. Nie
dość, że możemy mieć problem z
dostawą nowej Toyoty, to i pomóc
możemy wciąż niewiele, nawet przy
chęciach. Dobrych. Najważniejsze
więc – „nie straszyć obywateli”.
A’propos tych ostatnich. Przedwczoraj polski Trybunał Konstytucyjny uznał wprowadzenie stanu
wojennego 13 grudnia 1981 roku za
sprzeczne nie tylko z konstytucjami
PRL i IIIRP, ale też z prawem międzynarodowym.
Boskie
i cesarskie
SZYMON KAZIMIERSKI
- s. 22
Muzyka
bez fastfoodu
Joanna Demcio
- s. 13
Kultura to
umiejętność
dziedziczenia
czytaj na s. 8
- co różnym dzikusom i romantykom, ku pokrzepieniu serc dedykuję.
MARCIN ROMER
Nasi partnerzy
medialni
Kupując nasze pismo, wspomagasz słowo polskie na Wschodzie
Czekoladowa
miłość
JULIA ŁOKIETKO
- s. 28
Przegląd wydarzeń
2
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Informacja Ministra Spraw Zagranicznych
na temat polityki zagranicznej RP w 2011 r. (fragmenty)
Przedstawiam Wysokiej Izbie
informację na temat polityki zagranicznej ze świadomością, że po raz
pierwszy w Trzeciej Rzeczypospolitej
Minister Spraw Zagranicznych zdaje
relację z niemal pełnej kadencji swego
urzędowania, w stabilnym rządzie, w
ramach zgodnej koalicji. Zaszczytem
jest dla mnie to, że exposé – zgodnie
z obyczajem – przysłuchuje się ponownie Prezydent Rzeczypospolitej
i szef największej partii opozycyjnej.
Niech będzie to zwiastunem jedności
i stabilności polskiej polityki zagranicznej, co znakomicie zwiększa jej
skuteczność. (...)
Dziś nikt poza naszymi granicami
nie ma wątpliwości, że Polska to kraj
niepodległy. Raz na zawsze przezwyciężyliśmy złowrogą spuściznę rozbiorów i komunizmu. Nie tylko odbudowaliśmy państwo, ale wpisaliśmy je w
architekturę demokratycznego świata.
Znowu postrzegani jesteśmy nie jako
sezonowy efekt jakiegoś traktatu, lecz
konieczny, a nawet pożądany, element systemu międzynarodowego.
W ostatnich latach odzyskaliśmy także swobodę w kształtowaniu naszej
polityki. Nie jesteśmy już aplikantem,
ale krajem, który samodzielnie, choć
w granicach solidarności europejskiej
i sojuszniczej, określa swoje stanowisko. Kto temu oczywistemu faktowi
zaprzecza, ten nie szanuje pokoleń
Polaków, którzy śnili o tym, aby Minister Spraw Zagranicznych wolnej
Polski mógł zdawać sprawę ze swych
działań i planów przed demokratycznie wybranym Sejmem.
Nasza koniunktura międzynarodowa jest nadal sprzyjająca.
Polska jest coraz ważniejszym państwem Zachodu, ale nasza transatlantycka rodzina nie jest już pępkiem
świata. Mimo że nadal bogacimy się
i posiadamy realne zdolności obronne, inni bogacą i zbroją się szybciej.
Świat europocentryczny, który przyzwyczailiśmy się traktować jako oczywistość, przechodzi do historii. Ludność i gospodarki krajów-członków
NATO, czy nawet szerzej, OBWE,
stają się z każdym rokiem mniejszą
częścią populacji i gospodarki świata.
Ma to konsekwencje polityczne.
Powstają co najmniej dwa pytania:
Czy będziemy potrafili tak poszerzyć
krąg krajów, poczuwających się do
spuścizny tego, co nazywamy Zachodem, aby zachować nasze wpływy?
Czy, jako plan minimum, będziemy
umieli zintegrować nowe mocarstwa
wschodzące w ramach istniejących
instytucji międzynarodowych? Należy
szukać sposobów, aby zaspokoić aspiracje tych państw i, co za tym idzie, aby
ewolucja systemu międzynarodowego
mogła nadal odbywać się bez wojny.
Jaka jest recepta na politykę
zagraniczną drugiej dekady XXI wieku? Jak maksymalizować wkład, jaki
polityka zagraniczna może wnieść w
powodzenie naszego państwa i narodu?
Przede wszystkim, musimy
realistycznie ocenić, jakie są nasze
zasoby – intelektualne, społeczne, gospodarcze i wojskowe – w porównaniu
do rywali. Jaka jest korelacja sił.
Po drugie, określić, jaki przyświeca nam cel.
Po trzecie, wiedzieć, jak w
takich warunkach można prowadzić
polską politykę, jakie sobie stawiać
zadania.
Kładę nacisk na realizm w ocenie
naszej sytuacji nie po to, aby namawiać do porzucenia ideałów, lecz
odwrotnie, aby szanse na realizację
naszych aspiracji zwiększyć. Roztropność to wszak jedna z cnót kardynalnych.
Interes narodowy nie jest
bytem transcendentnym, lecz doczesnym. Mierzenie sił na zamiary było
zaletą w czasach niewoli, gdy nie mieliśmy nic do stracenia, prócz naszych
kajdan. Natomiast obywatel w wolnym
kraju zachowuje się odpowiedzialnie,
gdyż ma szansę przekazania swego
dorobku potomstwu. W obrębie jednego pokolenia przeszliśmy z jednej
sytuacji w drugą. Czas przyzwyczaić
się już do wolności. Naszym obowiązkiem jest racjonalnie kalkulować, a
nie grać na emocjach.
Wszyscy – jak jesteśmy na tej
sali – uważamy się za patriotów.
Jak powiadał historyk Lord Acton,
„Patriotyzm jest w życiu politycznym
tym, czym wiara jest w religii.” Ale
plemienne czy sekciarskie pohukiwanie to jeszcze nie patriotyzm. Każdy
z nas zastanawiał się, czym Polska
mogłaby być, gdyby nie noc zaborów,
koszmar drugiej wojny światowej czy
zniewolenie komunizmu. Nigdy nie
zapomnimy ani tamtych niesprawiedliwości, ani tych bohaterów, którzy
trwali w polskości. I właśnie dzięki
nim nie musimy dziś ograniczać się
do pokrzepiania serc. Odpowiedzialna polityka nie może być pochodną
martyrologicznej mitologii. Patriotyzm
to nie ciemne insynuacje lub chełpliwe mowy. Największym patriotą nie
jest ten, kto najwięcej o patriotyzmie
mówi, lecz ten, kto coś dla Polski realnie czyni.
Obnoszenie się z opacznie rozumianym honorem też nie budzi podziwu. Gdy w czasie pierwszej wojny
światowej pewien carski oficer zapytał Wieniawę Długoszowskiego, o co
właściwie walczą polskie legiony, ten
miał odpowiedzieć: „Wy bijecie się o
honor, a my o naszą wolność. Czyli
każdy walczy o to, czego mu brak.”
Dziś nasze państwo walczy o pozycję
na arenie międzynarodowej, a nie o
honor, którego nikt nam odebrać nie
może. I nie musimy nikomu tego udowadniać. (...)
Jak wielokrotnie doświadczyliśmy
w przeszłości, przekonanie o własnych
racjach nie wystarcza do osiągnięcia
sukcesu. „Opinie się liczą, ale zasoby
decydują”, mawiał norweski socjolog
Stein Rokkan. Przyjrzyjmy się więc
naszemu potencjałowi beznamiętnie,
tak jak to robią Niemcy czy Anglicy.
Dwadzieścia lat temu nasz Produkt
Krajowy Brutto, mierzony według parytetu siły nabywczej, wynosił około
160 mld dolarów. Dziś jest to ponad
717 mld dolarów, a zatem cztery i pół
razy więcej. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego,
wyprzedziliśmy Belgię, Szwecję, a
ostatnio, podczas tej kadencji, nawet
Holandię. Jesteśmy 20 gospodarką w
świecie, szóstą w Unii Europejskiej.
Moim zdaniem, jest szansa, że w perspektywie dekady nasz PKB zwiększy
się o kolejne 300 mld dolarów.
Nasz PKB to jedna trzecia gospodarki rosyjskiej, ale przewyższa ukraiński PKB – dwa i pół razy, a litewski
trzynaście razy. Natomiast niemiecki
PKB, mimo kryzysu, który dotknął ten
kraj boleśniej niż nas, wynosi 3 biliony
dolarów, czyli cztery razy więcej. Hiszpania, kraj ludnościowo do nas zbliżony, ma dwa razy większą gospodarkę.
Turcja również ma większy od nas potencjał, choć niższy dochód na głowę.
Pamiętajmy jednak, że o potencjale
decyduje nie tylko bieżący dochód,
ale i skumulowane bogactwo. Mamy
jeszcze sporo do nadrobienia.
Zwiększamy wymianę handlową – polski eksport jest 9-krotnie
wyższy niż w 1990 r. Jest też wyższy niż przed ostatnim kryzysem. W
ubiegłym roku wyniósł rekordowe 162
mld dolarów. Polskie inwestycje bezpośrednie za granicą osiągnęły już
poziom ponad 27 miliardów dolarów.
To umacnia pozycję Polski w krajach,
gdzie są one lokowane, szczególnie u
naszych sąsiadów – w Niemczech, na
Ukrainie i Litwie.
Po raz pierwszy w historii Polska,
według wskaźnika rozwoju społecznego ONZ, została w 2010 roku zakwalifikowana do krajów wysoko rozwiniętych.
W stosunku do 2007 roku poprawiliśmy aż o 12 miejsc naszą pozycję w
światowym rankingu konkurencyjności. Co drugi młody Polak studiuje.
Pod względem spójności społecznej
Polska jest blisko krajów rozwiniętych.
Jesteśmy postrzegani jako
kraj skutecznie walczący z korupcją. W rankingu Transparency International Polska awansowała w 2010
roku na 41 miejsce spośród 180 państw,
najlepsze z krajów Grupy Wyszehradzkiej. Jeszcze w 2007 roku Polska była w
tej grupie sklasyfikowana najniżej. (...)
Polacy obejmują ważne stanowiska.
Jerzy Buzek jest Przewodniczącym
Parlamentu Europejskiego. Janusz
Lewandowski odpowiada w Komisji
Europejskiej za jeden z najważniejszych obszarów - budżet unijny. Nasz
dyplomata znajduje się w ścisłym kierownictwie Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. Inni nasi obywatele kierują reprezentacjami unijnymi w
Jordanii i Korei Południowej. Niestety
utraciliśmy szefostwo jednej z frakcji
w Parlamencie Europejskim, ale Polacy są szefami biur NATO w Moskwie
i w Kijowie, kierują strukturami Sojuszu na Kaukazie. (...)
Działa 21 Instytutów Polskich za
granicą. Dynamiczny rozwój Polski
inspiruje tysiące artykułów prasowych
oraz programów radiowych i telewizyjnych. Sukcesem promocyjnym był
Rok Chopinowski, podczas którego
polskie placówki dyplomatyczne zorganizowały ponad 3,5 tysiąca projektów dla ponad 5 mln widzów na całym
świecie. Polski pawilon w Szanghaju
w trakcie Expo przyciągnął 8 milionów
zwiedzających, a za sprawą mediów
dotarł do milionów odbiorców, stając
się polskim symbolem międzynarodowym. Liczymy na zwiększone zainteresowanie turystów w związku z nadchodzącymi mistrzostwami Europy w
piłce nożnej. (...)
Rośnie zamożność Polaków. Ponad 85% naszego społeczeństwa widzi
pozytywny wpływ członkostwa w Unii.
Zwiększyło się poczucie bezpieczeństwa. Poprawiła się jakość życia. W
2007 roku nasz PKB na głowę wynosił
54% średniej unijnej, w 2009 roku, i to
mimo kryzysu, już 61%. Polacy są największymi optymistami w Europie.
Osiągnąwszy to, co w 1989 roku
wydawało się marzeniem ponad miarę, dziś stawiać musimy sobie jeszcze
śmielsze cele. (...)
Jaką politykę zagraniczną można
prowadzić, aby cel ten osiągnąć, tu
i teraz, mając takie, a nie inne atuty
i słabości, w takim otoczeniu międzynarodowym, w jakim przychodzi nam
działać?
Misją Ministerstwa Spraw Zagranicznych, sformułowaną przez sa-
mych pracowników, jest „realizacja
interesów Rzeczpospolitej Polskiej
poprzez współpracę w Europie i na
świecie na rzecz bezpieczeństwa, demokracji i rozwoju.” (...)
Wielką szansą na przybliżenie
się do tego celu będzie zbliżająca się
polska prezydencja w Radzie Unii
Europejskiej. „Przywódcą jest ten,
kto daje nadzieję” mawiał Napoleon
Bonaparte. W trudnych czasach dla
projektu europejskiego Polska ma
pomysły, jak tchnąć nowego ducha
w wiele unijnych inicjatyw.
Nikt w Unii nie oczekuje od nas
rzeczy nadludzkich. Oczekuje się
natomiast, że będziemy adwokatem
interesu europejskiego, arbitrem interesów narodowych. Stanowione
prawo i decyzje mają dobrze służyć
ponad pięciuset milionom obywateli
Unii. Musimy wykazać się dojrzałością
i pragmatyzmem. Niekiedy znajdować
salomonowe rozwiązania. Będziemy
realizować nasze interesy, ale nie będziemy interesowni. Nasz interes polega na umocnieniu wizerunku Polski
jako państwa stabilnego i sprawnego.
Na utrwaleniu dobrej marki.
Priorytetem będzie powrót na
ścieżkę szybkiego i trwałego
wzrostu gospodarczego Unii.
Są na to trzy sposoby. Pogłębiony rynek wewnętrzny, czyli nieskrępowany
handel, usługi i przepływ pracowników wzmocnią konkurencyjność Unii.
Ambitny budżet pozwoli inwestować
w działania prorozwojowe. I wreszcie
wiedza, doświadczenie i rozwój edukacji będą sprzyjać wykorzystaniu potencjału, jaki drzemie we wszystkich
Europejczykach.
Jesienią zwołamy w Warszawie
szczyt Partnerstwa Wschodniego. W Poznaniu obradować będzie Forum Społeczeństwa Obywatelskiego. Umowę Stowarzyszeniową
z Unią powinna niebawem podpisać
Ukraina. Mołdowa natomiast rozpocznie negocjacje umowy o wolnym
handlu. Partnerstwo Wschodnie to
również projekty wsparcia dla małych
i średnich przedsiębiorstw, efektywności energetycznej czy reformy administracji. To także dialog parlamentarzystów i wysiłki na rzecz złagodzenia reżimu wizowego.
Wspieramy proces rozszerzenia. Niegdyś otwarto nam drzwi,
które dziś uchylamy innym. Polskie
przewodnictwo zamierza wspierać zakończenie negocjacji akcesyjnych z
Chorwacją i ich kontynuację z Turcją. Szanse na uzyskanie statusu
kandydata mają też inne państwa
bałkańskie. Polska popiera dokończenie integracji Bałkanów Zachodnich z Unią.
Priorytetem prezydencji będzie
także bezpieczeństwo. Bezpieczna
Europa to Europa sprawnie reagująca w sytuacjach kryzysowych. To Europa, która w dziedzinie obronności
współdziała z NATO. Wydarzenia w
Libii wzmacniają polskie argumenty
na rzecz silniejszej europejskiej tożsamości obronnej. Gdy w naszym
sąsiedztwie – podobnie jak na Bałkanach w latach 90-tych – ponownie
leje się krew, powinniśmy jako Europa
3
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
móc mówić językiem dyplomacji, za
którym stoi siła.
Bezpieczna Europa to również
taka, która dba o stabilność dostaw
energii dla wszystkich państw członkowskich i ich obywateli. Dzięki budowie nowych połączeń, od 2015 roku
żaden unijny kraj nie będzie mógł być
izolowany od europejskiej sieci przesyłu gazu i elektryczności. Kolejne
polskie rządy walczyły o to przez lata.
Celem naszej prezydencji będzie uregulowanie współpracy z eksporterami
nośników energii i krajami tranzytowymi. Globalnemu zaangażowaniu Unii
służyć będzie wypracowanie strategii
dialogu i współpracy z partnerami strategicznymi, szczególnie z USA, Rosją
i Chinami. Zależy nam także na bezpieczeństwie żywnościowym. (...)
Aby wykorzystać pomyślną koniunkturę, potrzebujemy stabilnych
stosunków z partnerami, szczególnie
z sąsiadami.
Z Niemcami łączy nas
wspólnota interesów i demokratycznych wartości. Kraj ten
ugruntował swoją kluczową pozycję
na Kontynencie. W naszym interesie
jest, aby Niemcy oddziaływały na
Europę w ramach mechanizmu konsultacji, na które państwa członkowskie – a więc także my – mają spory
wpływ. Alternatywa, czyli przywództwo Niemiec „metodami tradycyjnymi”, jak to ujął pewien polityk CDU,
byłaby gorsza.
Polska i Niemcy - mimo różnicy
potencjałów i położenia - podobnie postrzegają sąsiedztwo Unii. Współdziałają na rzecz demokratyzacji, zarówno
na południu, jak i na wschodzie. Wspólne inicjatywy na Ukrainie i na Białorusi
wzmacniają naszą siłę oddziaływania.
Bliska współpraca z Niemcami toruje
nam drogę ku centrum decyzyjnemu
Unii. Pomaga w oddziaływaniu na
Rosję. Jednocześnie Niemcy są największym partnerem gospodarczym
Polski. Wzrasta wymiana handlowa:
eksport do Niemiec wyniósł w 2010
r. prawie 31 mld euro, czyli 5 mld więcej niż w 2007 r., przed kryzysem.
Nasza wymiana handlowa z
Niemcami jest większa, niż Niemiec
z Rosją. (...)
Mamy dobre relacje z Francją,
jednym z głównych inwestorów zagranicznych w Polsce i partnerem w
wielu projektach politycznych i gospodarczych. Państwem bliskim Polsce
pozostaje także Wielka Brytania,
z którą dzielimy poglądy m.in. w zakresie funkcjonowania unijnego rynku
wewnętrznego oraz w sprawach stosunków transatlantyckich. (...)Mylą
się ci, którzy uważają, że w Rosji
istnieje tylko jeden sposób myślenia.
Rosja rozwija się i otwiera na świat,
choć według innego kodu kulturowego niż nasz. Są tam oczywiście także
„wiecznie wczorajsi”, którzy tęsknią
za wielkomocarstwową glorią i twardą ręką władzy. Jednak wśród wielu
Rosjan, również na szczytach władzy,
górę bierze przekonanie o potrzebie
ukrócenia korupcji, unowocześnienia
gospodarki, wzmacniania państwa
prawa i demokratyzacji. Słowem –
konieczność modernizacji. Nie mam
pewności, w którym kierunku pójdzie
Rosja. Ale wiem jedno. Gdyby wybrała drogę ku integracji z szeroko
rozumianym Zachodem, na demokratycznych zasadach, to Polska byłaby
krajem, który skorzystałby na tym być
może najbardziej w Europie.
Ale niezależnie od systemu rządów w Rosji i właśnie dlatego, że
Polska samodzielnie kształtuje swoją
politykę zagraniczną, potrzebujemy
ułożenia stosunków z tym ważnym
sąsiadem. Są w Polsce ludzie, także
w tej Izbie, którzy na wiecznej wrogości do Rosji budują polityczne credo.
My odrzuciliśmy logikę, według której
wszystko, co złe dla Rosji, musi być
dobre dla Polski.
Lekarstwem na obawy przed
Rosją jest nowoczesna Polska, silna
potencjałem gospodarczym, więziami sojuszniczymi i pozycją międzynarodową. Oraz, na wszelki wypadek,
nowoczesnym systemem obronnym.
To, że nie mamy większych zatargów
z Rosją tylko wzmacnia naszą pozycję w Europie. (...)
Los Ukrainy leży przede
wszystkim w rękach Ukraińców. Politycy Pomarańczowej Rewolucji nie spełnili
pokładanych w niej nadziei.
Deklaracje o chęci przystąpienia do instytucji europejskich muszą być wsparte
trudnymi reformami. Korupcja, słabość systemu prawa,
obniżenie się standardów
demokratycznych, utrudniają Polsce tworzenie perspektywy europejskiej dla Ukrainy. Współpraca bilateralna
pozostaje jednak stabilna.
Stworzyliśmy Polsko-Ukraińskie Forum Partnerstwa.
Wdrożyliśmy umowę o małym ruchu granicznym. W
ubiegłym roku przyznaliśmy
na Ukrainie 450 tys. wiz, czyli
prawie tyle, ile wszystkie pozostałe kraje strefy Schengen
razem wzięte. Mimo kryzysu,
otworzyliśmy na Ukrainie 2
nowe konsulaty i zbudowaliśmy nową siedzibę konsulatu generalnego we Lwowie,
aby kolejki po wizy stały się
tylko złym wspomnieniem.
Ukraina jest naszym partnerem strategicznym. Jej
przystąpienie do Unii leży w
naszym długofalowym interesie. Dlatego za każdym razem,
gdy Polska będzie mogła
Ukrainie pomóc i władze w Kijowie będą sobie tego życzyły,
takiego wsparcia udzielimy.
Politykę względem Białorusi wyznacza zasada warunkowości. Los
bratniego i europejskiego narodu białoruskiego jest nam szczególnie bliski.
Wielokrotnie powtarzałem, że Polska
może szczególnie pomóc Białorusi, jeśli ta pójdzie drogą przemian. Musimy
jednak reagować w równie stanowczy
sposób, gdy Białoruś z tej drogi zawraca, łamiąc przy tym elementarne prawa ludzkie i obywatelskie. Wierzę, że
nadejdzie czas, gdy będziemy mogli
okazywać wsparcie Białorusi reformatorskiej i współdziałającej z Europą.
Wyszehrad to od 20 lat formuła potrzebna i dobrze funkcjonująca.
Mamy najlepsze w historii stosunki z
Czechami, Słowacją i Węgrami. Koordynujemy nasze stanowiska, w tym przed spotkaniami Rady
Europejskiej. Sukces Grupy Wyszehradzkiej jest dla państw Partnerstwa
Wschodniego przykładem tego, że
współpraca regionalna może prowadzić do członkostwa w Unii.
Litwa i Polska powinny w polityce
międzynarodowej iść ramię w ramię.
Po upadku komunizmu Polacy wspierali drogę Litwinów do niepodległości,
w warunkach jeszcze cięższych niż
nasze. Idąc razem ku NATO i Unii,
budowaliśmy instytucje dialogu rządowego i parlamentarnego, na miarę
sentymentów wielowiekowej wspólnej
przeszłości. Gotowi jesteśmy do powrotu do pogłębionej współpracy. Ale
prosimy, aby nie pogarszać sytuacji
szkolnictwa polskiego i zrealizować
od dawna stawiane postulaty Polaków na Litwie. Są to lojalni obywatele
demokratycznej Litwy, z prawem do
utrzymania swojej tożsamości, kultury i stanu posiadania. Z nadzieją
przyjmujemy niedawne słowa Pani
Prezydent Dalii Grybauskaite o równoprawnej roli Polaków w jej kraju.
Niezmiennie liczymy na ich realizację.
Zbliżające się głosowanie w litewskim
Sejmie nad projektem nowej ustawy o
oświacie, to niezwykle ważny sprawdzian, jak dalece strona litewska chce
chronić prawa swych mniejszości.
Doceniamy rolę Litwy jako prezydencji we Wspólnocie Demokracji. Z
sympatią obserwujemy też działania
litewskiego przewodnictwa w OBWE.
Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi w ramach NATO pozostaje trwały. Nasze stosunki z USA
są przyjacielskie, ale dojrzałe, przy
uwzględnieniu niewspółmiernych potencjałów. Nie mamy jednak złudzeń
- amerykańskie priorytety są gdzie
indziej: na Bliskim Wschodzie i – w
coraz większym stopniu - w Azji. Nie
wiadomo, czy w każdej sytuacji Ameryka będzie nam w stanie pomóc. (...)
Trzy główne idee przyświecały mi
w trakcie tej kadencji: po pierwsze,
wiarygodność, po drugie, solidarność
i po trzecie, modernizacja.
Polska w trakcie mojej kadencji
budowała swoją wiarygodność w obszarze bezpieczeństwa. Nasze postulaty wzmocnienia roli artykułu 5 czy też
nowych wyzwań dla bezpieczeństwa
zyskały poparcie sojuszników i znalazły odzwierciedlenie w nowej Koncepcji Strategicznej NATO.
Ukraina i Gruzja – jeśli sobie tego
życzą – mają perspektywę integracji w
postaci deklaracji szczytu w Bukareszcie i utrzymanej w nowej Koncepcji
Strategicznej „polityki otwartych drzwi”.
(...) Działamy na rzecz zwiększenia
spójności NATO. Dążymy do likwidacji
anachronicznych podziałów na „starych” i „nowych” członków Sojuszu.
Wskazujemy na potrzeby rozmieszczenia sojuszniczej infrastruktury obronnej
w Europie Środkowo-Wschodniej. Ten
region zasługuje na taki sam poziom
bezpieczeństwa, jakim cieszy się Europa Zachodnia. Dzięki między innymi naszym staraniom, NATO przyjęło
plany ewentualnościowe dla
Polski oraz państw bałtyckich. Razem
z innymi sojusznikami, patrolujemy
przestrzeń powietrzną Litwy, Łotwy
i Estonii. Utrzymując przez najbliższe
lata wydatki na poziomie 1,95% PKB,
jesteśmy – zarówno w NATO, jak i w
Unii – rzecznikiem lepszego wykorzystania wydatków obronnych w Europie. (...)
Dla Polski najważniejsza jest Europa, a zwłaszcza Europa ŚrodkowoWschodnia. Naturalnym obszarem
zainteresowania jest także region
Morza Bałtyckiego. Ale odrzucamy filozofię „nasza chata z kraja”.
Mamy interesy polityczne i gospodarcze także w innych regionach świata.
Od aktywności w nich zależeć będzie
czy Polska pozostanie ważnym podmiotem Europy, czy tylko partnerem
regionalnym. (...)
Jak pisał Horacy „gdy ściana
sąsiada stoi w płomieniach, to także twój kłopot ”. Solidarność to
dla Polaków pojęcie szczególne. We
wsparcie społeczeństwa białoruskiego zaangażowana jest nie tylko administracja, ale przede wszystkim dziesiątki polskich organizacji pozarządowych. W imię solidarności w miesiąc
po pobiciu i aresztowaniu większości
kandydatów w wyborach prezydenckich na Białorusi zorganizowaliśmy w
Warszawie konferencję darczyńców,
gdzie kilkadziesiąt delegacji państw
i organizacji międzynarodowych zadeklarowało wsparcie w wysokości
ponad 87 mln euro.
Transformacja systemowa i gospodarcza w Polsce była łatwiejsza
dzięki wsparciu przyjaciół. Dziś to my
pomagamy innym. W ostatnich dwóch
latach po raz pierwszy wartość polskiej
pomocy rozwojowej – adresowanej zarówno do krajów Partnerstwa
Wschodniego, jak i krajów globalnego
Południa – przekroczyła miliard złotych.
W ramach solidarności międzynarodowej dzielimy się polskim doświadczeniem, wspomagamy reformy i niezależne media. By skutecznie wspierać
ochronę praw człowieka i budowę
społeczeństwa obywatelskiego, powołujemy Fundację Solidarności
Międzynarodowej. Konsekwentnie łączymy projekty rozwojowe ze
wzmacnianiem demokracji, również na
szczeblu lokalnym. Szkolimy ukraińską
straż graniczną, pracowników socjalnych w Gruzji, pielęgniarzy w Zambii.
Wysyłamy wolontariuszy, budujemy
szkoły i oczyszczalnie ścieków.
Sympatyzujemy z ludźmi upominającymi się o wolność, pod każdą
szerokością geograficzną. Udowodnił to zeszłoroczny szczyt Wspólnoty Demokracji. To nie przypadek, że
Sekretariaty Wspólnoty Demokracji
oraz Biura Instytucji Demokratycznych
i Praw Człowieka OBWE mają swoją
siedzibę w Warszawie. Zaproponowaliśmy utworzenie Europejskiego
Funduszu na rzecz Demokracji, który ma wspomóc procesy
demokratyczne w całym sąsiedztwie
Europy. (...)
Solidarność w wymiarze europejskim to także niwelowanie dysproporcji w rozwoju. Nie chcemy, aby różnice
w PKB per capita pomiędzy najbied-
niejszymi a najbogatszymi państwami
członkowskimi były aż siedmiokrotne,
jak obecnie. Chcemy natomiast wspólnie zmierzać do stabilności, dobrobytu
i wysokiej jakości życia obywateli – w
Europie i jej sąsiedztwie. W obliczu
kryzysu wsparliśmy pożyczkami, po
200 mln dolarów, Islandię i Łotwę. Szczególnie zaangażowaliśmy
się na rzecz Mołdowy. Dzięki solidarnemu wsparciu Polski, Szwecji
i Rumunii jest ona bliżej unijnych
standardów.
Mówiąc o solidarności, pamiętamy o Polonii i Polakach za
granicą. Głównym zadaniem naszej
nowej polityki polonijnej jest budowanie sprzężenia zwrotnego między
Polską i naszą diasporą. W interesie
polskich społeczności jest wsparcie
państwa polskiego, bo każdy jego
sukces wzmacnia ich pozycję w krajach zamieszkania. Na różne sposoby
pomagamy Polonii i Polakom za granicą, zyskując ich zaangażowanie w
realizację interesów naszego kraju.
Tym skuteczniejsze, im mocniejsza
jest ich pozycja. (...)
To były trudne trzy lata, niekiedy
naznaczone chwilami zwątpienia. (...)
Świat zdawał się niekiedy balansować
na krawędzi chaosu. Dyktatorzy, od
Korei Północnej po Libię, pozostawali
bezkarni. Byliśmy świadkami niesprawiedliwych wojen, takich chociażby
jak konflikt rosyjsko-gruziński. Wróciły
demony znane z czasów Zimnej Wojny. Światowe załamanie gospodarcze
pokazało, jak kruchy jest porządek
międzynarodowy. Wyzwania społeczne, demograficzne i klimatyczne
uświadamiały nam, że korzystne otoczenie międzynarodowe Polski nie
jest dane raz na zawsze.
Nawet najtrudniejsze okoliczności
niosą jednak ze sobą także nadzieję.
(...)
Ignacy Jan Paderewski w swoim
exposé dał nam wskazówkę jak kontynuować dzieło, które właśnie się
wówczas zaczynało. Nad którym to
my mamy dziś pieczę i które przekażemy naszym następcom w kondycji
lepszej niż je otrzymaliśmy:
„Polska nie idzie ani w lewo ani na
prawo. Gdyby poszła konsekwentnie
w jednym lub drugim kierunku i doszła
do ostatecznych granic, toby znalazła
się albo w rowach reakcji albo w kałużach anarchii. Polska idzie naprzód,
ale prosto, prosto….”
W 2010 r. kraje UE
wydały Ukraińcom
ponad 1 mln wiz
Ponad milion wiz do państw Unii
Europejskiej otrzymali obywatele
Ukrainy w 2010 r. – głoszą opublikowane w piątek dane przedstawicielstwa Unii Europejskiej w Kijowie.
Prawie połowę z nich wydały konsulaty Polski.
„W ub.r. polskie konsulaty wydały
Ukraińcom 452 tys. wiz i odnotowują
spadek liczby wniosków wizowych
rozpatrywanych odmownie – z 2,7
proc. w 2009 r. do 2,1 w roku ubiegłym” – przekazał PAP Rafał Wolski,
szef konsulatu RP w Kijowie.
Ogółem we wszystkich konsulatach krajów UE na Ukrainie wskaźnik
odmów wyniósł w minionym roku 3
proc.
„Sądzimy, że będzie ich jeszcze
więcej, choćby ze względu na decyzję Polski o obniżeniu opłat za rozpatrzenie wniosku wizowego z 35 do 20
euro” – powiedział Wolski.
Obniżka ta wejdzie w życie 1 marca i dotyczy wniosku o wizę krajową.
Rozpatrzenie wniosku o wizę schengeńską nadal kosztuje 35 euro.
PAP
Przegląd wydarzeń
4
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Gorączka złota we Lwowie Przed wielkim
postem odżyły
stare obrzędy
Jurij Smirnow
tekst i zdjęcia
Cztery dni trwała we
Lwowie gorączka złota. Przy
ul. Kopernika dokładniej.
Właśnie tam odbyły się targi „Elit-EXPO”, na których
zwiedzającym przedstawiono wyroby jubilerskie ze
złota i srebra, kamienie szlachetne, zegarki najlepszych
firm jubilerskich i modne
akcesoria. Kto nie odwiedził tej ekskluzywnej wystawy, musi czekać na kolejną
okazję cały rok. W tym roku
przyszły całe rzesze ludzi,
każdego dnia przychodziły
tłumy nie tylko, by nacieszyć
oko, ale i dokonać zakupu.
Bogatych ludzi na Ukrainie
nie brakuje.
W piątek i sobotę przechadzałem się po salach przez parę
godzin. Przy każdym stoisku tłum
kupujących. Dla tych, kto nie trafił
na to święto złota, podam kilka informacji statystycznych. Tegoroczne
targi odbywają się już po raz piąty,
każdego roku w przeddzień 8 marca,
święta kobiet i wiosny. W tym roku
w targach wzięło udział 106 firm z
Ukrainy, Polski, Rosji i Chin. Swoje stoiska rozłożyli na 1100 m kw.
(podczas pierwszych targów było
70 wystawców na 674 m kw.). Trzy
piętra pałacu sztuki były dosłownie
zawalone złotem. Razem setki kilogramów, może nawet kilka ton złota.
Mężczyźni kupowali prezenty swoim
małżonkom i kochankom. Ale jeszcze więcej było kobiet, które kupowały ozdoby dla siebie. I to nie były
córki miliarderów, tylko zwykli ludzie
z lwowskiej ulicy. Ceny naprawdę
rewelacyjne. Znacznie niższe niż
w sklepach jubilerskich. Wszystko
w cenach producentów, którzy dodatkowo zrobili 30-50% upusty. Dla
kobiet były specjalne propozycje
cenowe. O mężczyznach oczywiście
nie zapomniano, prawdziwy mężczyzna również musi mieć odpowiednie
ozdoby ze złota i brylantów. Dla pa-
Pierożki z mięsem, pączki, smażona wątróbka, naleśniki, fanadziewana ryba, różne sałaty, nalewki, wina i… bimber
Halina Pługator
tekst i zdjęcia
nów firma Newton proponowała męskie zegarki z Danii, Włoch, Francji,
Hiszpanii, Chin i Ukrainy. Największe
stanowisko zajmowała Kijowska Fabryka Wyrobów Jubilerskich. Założona jeszcze w 1936 r., fabryka produkuje ponad 10000 różnych wyrobów
klasycznego i współczesnego wzornictwa. Fabryka „Krystal” z Winnicy
przedstawiła niezwykłą kolekcję brylantów własnej produkcji. Zwraca również uwagę produkcja firmy „Bursztyn
Ukrainy”. Za granicą mało kto wie, że
na Wołyniu w obwodzie rówieńskim,
wiele lat temu odnaleziono pokłady
bursztynu. Daleko od morza. Morze
było tu miliony lat temu, bursztyn pozostał. Teraz firma z Równego produkuje niezwykle eleganckie (i niedrogie) ozdoby z żywego kamienia
– bursztynu. Fabryka ma na razie
tylko cztery sklepy firmowe – dwa w
Równem, jeden w Poczajowie i jeden
we Lwowie przy ul. Krakowskiej. Dla
tych, kto nie zdążył kupić na targach
piękności ze słonecznym kamieniem, jeszcze nic straconego. Tłum
ludzi oglądał również kamienie szla-
chetne i wyroby z nich przy stoisku
chińskiej firmy „Lam-Lam”. Firma
mogła się pochwalić niezwykłymi
perłami naturalnymi z 30% zniżką.
Jedyny sklep tej firmy na Ukrainie
można znaleźć w Kijowie.
Zainteresowałem się nie tyle
pierścionkami, jak misternie wykonanymi medalami jubileuszowymi,
produkcji lwowskiej fabryki wyrobów
jubilerskich. Wielkie srebrne medale z okazji Euro 2012 i z widokami
Lwowa, cena 1200-1200 hrywien.
Złote medale o wadze od 10 do 20
gr., z portretami Iwana Franki, Danyły Halickiego i innych znanych
Ukraińców, w cenie 2500-2700 hrywien. Takie rzeczy można kupić i we
lwowskich sklepach jubilerskich.
A teraz coś, na co sobie tylko deputowany może pozwolić – odznaki
deputowanych ze złota z odpowiednimi napisami. Dla deputowanych
Rady Obwodowej waga odznaki stanowiła 11 gr, a cena 3950 hrywien.
Dla deputowanych Rady Najwyższej
– 17 gr złota, a cena 6970 hrywien.
Kto jednak niczego nie kupił
lub w ogóle nie odwiedził targów, o
wszystkich złotych cudeńkach może
się dowiedzieć ze specjalistycznych
czasopism: „Srebro”, „Pieniądze+”
lub „Wiadomości jubilerów Ukrainy”... A także u nas...
KG
W pokuckiej wsi Gostowie,
odradzają stare obyczaje.
W ostatnią niedzielę przed
Wielkim Postem we wsi
zebrali się ludzie, by godnie
przeżyć ten dzień i przy
okazji się zabawić. Na święto zostali zaproszeni również dziennikarze KG.
W Gostowie pieczołowicie pielęgnuje się tradycje. Wieś jest ośrodkiem religijności na Przykarpaciu.
Nawet za radzieckich ateistycznych
czasów, odbywały się tutaj podziemne
msze święte. Wielu dzisiejszych biskupów i duchownych ciepło wspomina
Gostów.
- Zawsze mieliśmy zżytą wspólnotę, umieliśmy się i bawić, i pracować
razem – mówi organizatorka święta
Zina Nanowska – Z upływem lat o
wielu rzeczach się zapomniało, oprócz
religijnych tradycji. Gdzie się podział
zapał w narodzie? Dlatego zdecydowaliśmy się popytać poważnych wiekiem gostwiczan o Post.
Entuzjaści uzyskali wiele informacji i zaczęli szykować się do święta.
Od wieków przed Postem zbierały się
wszystkie gospodynie i każda gotowała jakąś potrawę, przeważnie mięsną.
Gospodarze w tym czasie zajmowali
się muzyką. Zabawę w Gostowie pamiętali jeszcze długo wszyscy mieszkańcy okolicznych wsi.
- Wieczorem przed samym postem, dzieci z babciami po podłodze
toczyły surowe jaja, by post przechodził w życiu każdego człowieka równie szybko – dodaje przewodnicząca
gostowskiej Rady Wiejskiej Hanna
Naszczuk – Jeśli jajo rozbijało się, to
była zła wróżba. To oznaczało, że w
czasie postu ktoś we wsi dopuści się
wielkiego grzechu. Jeśli jajko toczyło
się równo i gładko, to czas przeleci
niezauważony i wszyscy radośnie doczekają Wielkanocy.
Pomysł podtrzymania pokuckiej
tradycji wsparły miejscowe władze.
Hanna Naszczuk i przewodniczący
Tłumackiej Rejonowej Administracji,
który zawsze podrzuca w rejonie turystyczne innowacje, sprosili gości.
Święto rozpoczęło się od mszy świętej, po której uroczystym korowodem
przeszli wszyscy pod Radę Wiejską.
Tam już był poczęstunek i muzyka.
Każda wieś przywiozła coś swojego.
Pierożki z mięsem, pączki, smażona wątróbka, naleśniki, nadziewana ryba, różne sałaty, nalewki, wina
i… bimber. Dziewczyny i chłopcy wynieśli symboliczne kłódki, które zostały zamknięte na znak odsunięcia na
bok hucznych zabaw.
Wasyl Seniw, przewodniczący
Rejonowej Administracji, zapewnił,
że na tłumackiej ziemi odbędzie się
jeszcze wiele festiwali, by goście z
okolicznych wsi czy sąsiedzkich obwodów mogli się dowiedzieć jak najwięcej o pokuckich tradycjach.
5
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
20. rocznica sakry biskupiej
JE Marcjana Trofimiaka
Koncelebransi uroczystej liturgii
bp Marcjan Trofimiak
Konstanty Czawaga
tekst i zdjęcia
Mszą św. dziękczynną w łuckiej katedrze łacińskiej,
2 marca b.r. ordynariusz diecezji łuckiej bp Marcjan Trofimiak uczcił 20-lecie swego
biskupstwa.
„W przededniu upadku systemu
komunistycznego, przebywający w
byłym ZSSR duchowni z Polski widzieli w ks. Trofimiaku najbardziej wybitnego kapłana pracującego na Ukrainie” – zaznaczył w homilii arcybiskup
lwowski Mieczysław Mokrzycki.
„Marcjan Trofimiak urodził się 16
kwietnia 1947 roku w miasteczku Kozowa na ziemi tarnopolskiej. W 1965
roku, po ukończeniu szkoły średniej,
rozpoczął naukę w klasie muzyki
lwowskiego liceum pedagogicznego.
Po odbyciu służby wojskowej kontynuował naukę w liceum. W 1969 roku
wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Rydze, na Łotwie. Święcenia kapłańskie otrzymał tam 26 maja
1974 roku z rąk biskupa (późniejszego
kardynała) Juliansa Vaivodsa. W trudnych czasach komunizmu, przez 17 lat
(1974-91) ks. Trofimiak był proboszczem jedynej ocalałej parafii diecezji
łuckiej w Krzemieńcu, obsługując pozostających bez opieki duszpasterskiej
katolików w obwodach: wołyńskim, tarnopolskim, rówieńskim i chmielnickim”
– kontynuował kaznodzieja podkreślając, że dzięki jego staraniom po 1989
roku udało się zarejestrować na tym
terenie nowe parafie i odzyskać wiele
świątyń katolickich.
„Dziś wspominamy także otrzymaną przed 20 laty, 2 marca 1991 roku
we lwowskiej archikatedrze sakrę
biskupią, w której brałem udział, jako
sekretarz wówczas jeszcze arcybiskupa Mariana Jaworskiego” – mówił dalej
arcybiskup Mokrzycki. Wspomniał także o posłudze biskupa Trofimiaka jako
biskupa pomocniczego lwowskiego,
gdy był wikariuszem generalnym archidiecezji lwowskiej. 18 maja 1996 roku
Jan Paweł II odtworzył diecezję łucką,
powierzając początkowo kierowanie
nią arcybiskupowi lwowskiemu, jako
administratorowi apostolskiemu, a 25
marca 1998 roku bp Marcjan Trofimiak
został mianowany jej ordynariuszem.
Arcybiskup Mokrzycki wspomniał też o
wielkiej pasji obecnego jubilata, związanej z umiłowaniem liturgii i muzyki
sakralnej, którą wykorzystał Episkopat
Ukrainy obrządku łacińskiego, powierzając mu funkcję przewodniczącego
Komisji Liturgicznej i Komisji ds. Bu-
downictwa Sakralnego. Przez 10 lat
biskup Trofimiak był wiceprzewodniczącym Konferencji Biskupów Ukrainy.
Od 2008 roku przewodniczy też Komisji ds. Kontaktów między Kościołem a
Państwem Ukraińskim.
„Można śmiało powiedzieć, że
bp Marcjan jest zarówno świadkiem
wcześniejszej, jak i twórcą najnowszej
historii Kościoła na Ukrainie” – podkreślił na zakończenie homilii metropolita
Mokrzycki.
W koncelebrze wzięli: udział bp kijowsko-żytomerski Jan Purwiński, bp
kanieniecko-podolski Leon Dubrawski, bp odessko-symferopolski Bronisław Bernacki, biskup-pomocniczy
kijowsko-żytomerski Stanisław Szyrokoradiuk i biskup pomocniczy lwowski
Leon Mały.
Uczestnicy uroczystości
Biskup Marcjan Trofimiak używał
podczas uroczystości oryginalnego ornatu o barwach złotych i czarnych. Po
zakończeniu liturgii, wyjaśnił dlaczego.
Okazuje się, że ten ornat towarzyszy
mu od pierwszych dni kapłaństwa.
W 1975 r. został uszyty przez śp. ks.
Augustyna Mednisa i podarowany ks.
Trofimiakowi przed Wielkanocą. Dziwnym może się wydawać pojednanie
złota i czerni w jednym ornamencie.
Jest to jednak wielki symbol tego, że
towarzyszą nam przez życie radość
i żałoba.
W imieniu episkopatu łacińskiego
Ukrainy, życzenia jubilatowi złożył biskup kamieniecko-podolski Leon Dubrawski, a w imieniu grekokatolików za
długoletnią współpracę podziękował
mu ks. mitrat Roman Behej. Życzenia
złożyli też: metropolita łucki i wołyński
Nifont z Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, metropolita Euzebiusz i arcybiskup Michał z Ukraińskiego Kościoła
Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego, Konsul Generalny RP w Łucku
Tomasz Janik, przedstawiciele władz
obwodu wołyńskiego i miasta Łucka,
przedstawiciele organizacji polskich
na Wołyniu, delegacja Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego oraz wspólnota parafii katedralnej.
W przedszkolu naszym nie jest źle?
13 marca br. Stadion „Ukraina”, przed początkiem meczu piłki nożnej między drużynami Karpaty-Lwów i Szachtar-Donieck.
W następnym dniu zdjęcie to
obiegło internautów na Facebooku
i posypały się komentarze. Większość osób była w szoku i ograniczyła się jedynie do napisania krótkich replik, typu: „Oho! Szaleństwo!
Itd.”. Niektórzy czy to serio, czy to
ironicznie powtarzali nacjonalistyczne hasła: „Sława nacji! Bohaterom
sława!”. Do wyczynów tym razem
nie doszło. Niektórym obecnym na
meczu osobom nawet podobała się
atmosfera meczu i zachowanie kibiców – śpiewanie pieśni narodowych,
rzucanie haseł. Straż na stadionie
zgarnęła jedynie jedną osobę, która zresztą okazała się być z Doniecka. Ironia ironią, szok szokiem
ale – „strasznie nawet pomyśleć o
tym, że idiotyczna wrogość kibiców
może stać się ideą narodową!” – piszą inni. Tak rozmyślali Ukraińcy.
Jak komentowali to wydarzenie
Polacy? Dominował pogląd, że podobne akcje służą jako tani i skuteczny sposób wywierania wpływu
politycznego na młodzież; mający
na celu zarzucenie kotwicy, nie
pozwalającej jej nawet na milimetr
zbliżyć się (chociażby mentalnie) w
kierunku integracji europejskiej.
Tylko tyle i aż tyle...
A wyobrażacie sobie EURO
2012?
dominika Lipińska
Przegląd wydarzeń
6
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Pamięć bez Modyfikacji
Konstanty Czawaga
Na przełomie zimy i wiosny br.
brałem udział w obchodach tragicznych wydarzeń w dwóch wioskach
położonych po obydwu stronach powojennej granicy polsko-ukraińskiej.
W Palikrowach (obwód lwowski)
ksiądz rzymskokatolicki przewodniczył modlitwie żałobnej w miejscu
kaźni 367 Polaków, a w Pawłokomie
(nad Sanem) kapłan grekokatolicki
odprawił panachidę w intencji 366
wymordowanych tam Ukraińców. W
obydwu wypadkach zostali zamordowani w bestialski sposób mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy. Jedni
– przez Ukraińców, drudzy – przez
Polaków. Po dokonaniu egzekucji,
sprawcy zrabowali domy i gospodarstwa ofiar, poczym je podpalili.
Dwie te krwawe akcje dzieli prawie
rok, jednak nie mamy zamiaru tego
akcentować czy porównywać zbrod-
ni. Przykładów czystek etnicznych
w historii świata było przecież wiele.
Z tym dzikim zjawiskiem spotykamy
się zarówno przed II wojną światową, jak również obecnie. I to nie jedynie na kontynencie afrykańskim.
20 lat temu, po podziale Jugosławii
widziałem sporo spalonych domów
na Bałkanach. Spotkałem wielu
Chorwatów, Serbów i Muzułmanów,
którzy walcząc o swoją wolność i
niepodległość własnego państwa,
nierzadko świadomie czy nieświadomie mordowali się nawzajem i
rabowali najbliższych sąsiadów.
Podczas pielgrzymek do Palikrów, Huty Pieniackiej i Pawłokomy,
zawsze wymieniano nazwy innych
miejscowości polskich i ukraińskich, których nie ominął los tragicznych wydarzeń na pograniczu
polsko-ukraińskim. Obecnie Polacy
i Ukraińcy pragną upamiętnić mogiły swych Rodaków. Ostatnio po-
szukiwaniem grobów wojskowych z
czasów I wojny światowej w Galicji
zajmują się też Rosjanie.
„Proszę państwa, na Ukrainie
podobnie jak w Polsce podaje się,
czy ta lub inna żywność produkowana jest bez Modyfikacji” – usłyszałem ostatnio od sprzedawczyni ze
sklepu na stacji paliw w Brodach.
Dobrze byłoby, gdyby nasza historia
i pamięć także pozostały bez Modyfikacji – pomyślałem.
Ukraińcy ze Lwowa
pielgrzymują do Nadsania
Konstanty Czawaga
tekst i zdjęcia
Z inicjatywy Stowarzyszenia Towarzystw Deportowanych Ukraińców „Zakerzonie”, z udziałem władz
obwodu lwowskiego, 4 marca odbyła się doroczna
pielgrzymka członków tych
ziomkostw do grobu współautora hymnu ukraińskiego,
greckokatolickiego księdza
Mychajła Werbickiego w
Młynach koło Korczowej, a
także do Pawłokomy koło
Dynowa, gdzie wzniesiono pomnik dla uczczenia
mieszkańców tej wsi, którzy 66 lat temu zostali zamordowani przez polskich
sprawców.
W Młynach oddano cześć ks.
Mychajłowi Werbickiemu (18151870), autorowi ukraińskiego hymnu
„Szcze ne wmerła Ukraina” w 196.
rocznicę jego urodzin. W zabytkowej drewnianej świątyni również nad
jego mogiłą odprawiono nabożeństwo żałobne z udziałem kapłanów
greckokatolickich z Polski i Ukrainy.
Tablica na ścianie kaplicy-rotundy,
wzniesionej 12 kwietnia 2005 roku
nad grobowcem ks. Werbickiego
przypomina, że kaplica była otwarta
z udziałem byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki a poświęcił
ją metropolita przemysko-warszawski obrządku bizantyńsko-ukraińskiego arcybiskup Jan Martyniak.
Tym razem nie spotkałem długoletniego wójta gminy Radymno
Stanisława Ślęzaka. Jeszcze nie
było przejścia w Korczowej-Krakowcu, gdy pan Stanisław pomagając przy remoncie starego nagrobka
ks. Mychajła Werbickiego mówił, że
przyjdzie taki czas, że będą tutaj
przyjeżdżać pielgrzymi z Ukrainy.
W panachidzie czyli nabożeństwie żałobnym uczestniczył też proboszcz parafii rzymskokatolickiej w
Korczowej ks. Wiesław Słysz, który
udostępnił pomieszczenie świątyni dla
wspólnej modlitwy. W rozmowie z korespondentem „Kuriera” polski kapłan
przy grobie ks. Mychajła Werbickiego
Modlitwa w Pawłokomie
Procesja w Młynach
powiedział: „Ta zabytkowa cerkiew
obecnie pełni rolę kościoła filialnego
parafii Korczowa. Obok tej świątyni,
pochodzącej z XVII wieku znajduje
się mogiła ks. Mychajła Werbickiego,
proboszcza grekokatolickiego, który
w XIX wieku służył w tej parafii. Każdego roku 4 marca gromadzimy się w
tym miejscu, na jego mogile, w świątyni, aby modlić się za śp. ks. Mychajła
Werbickiego, który przez lata służył
tutaj w Młynach, który dbał i troszczył
się o cerkiew a równocześnie jest
autorem melodii do hymnu Ukrainy,
czym na trwałe wpisał się w historię
tego miejsca. Każdego roku przyjeżdżają tu zarówno delegacje jak i wycieczki z Ukrainy. W ubiegłym roku w
grudniu przeżywaliśmy uroczystość
140. rocznicy jego śmierci. Najpierw
była uroczysta panachida w w zabytkowej cerkwi, a później modliliśmy się
nad mogiłą ks. Werbickiego”.
W obchodach w Młynach uczestniczyli konsul Ukrainy w Lublinie Sergij Dyryza, przewodniczący lwowskiej
rady obwodowej Oleg Pańkiewycz,
przedstawiciele sąsiadującego z powiatem jarosławskim województwa
podkarpackiego rejonu Jaworowskiego oraz Ukraińcy z Przemyśla.
Mychajło Werbicki (4 marca
1815 - 7 grudnia 1870) urodził się
w Jaworniku Ruskim, a pracował w
Przemyślu. Był nauczycielem, dyrygentem, napisał wiele utworów
świeckich i duchowych. Zmarł w
Młynach, gdzie był proboszczem.
Na jego mogile pozostał niewielki
nagrobek kamienny, postawiony w
1938 roku. Po przesiedleniu Ukraińców do Związku Radzieckiego
w powojennych Młynach mieszka
obecnie jedna rodzina grekokatolików.
Pielgrzymi ze Lwowa uczcili też
pamięć Ukraińców zamordowanych
w marcu 1945 roku w Pawłokomie,
wsi położonej nad Sanem koło Dynowa. Na pomniku otwartym w 2006
roku z udziałem prezydenta Polski
Lecha Kaczyńskiego i prezydenta
Ukrainy Wiktora Juszczenki zostały
złożone kwiaty i zapalone znicze.
Po wspólnej modlitwie głos zabrał
prezes Towarzystwa „Nadsiannia”
(Nadsanie) i Stowarzyszenia towarzystw deportowanych Ukraińców
„Zakierzonnia” (Zakerzonie) Wołodymyr Sereda oraz świadkowie
zagłady w Pawłokomie, a także
mieszkaniec tej wsi Dionizy Radoń,
który mówił o ciężkim przełamywaniu negatywnych stereotypów o
sąsiadach oraz swojej długoletniej
trosce o upamiętnienie ofiar ludności ukraińskiej. Prezes przemyskiego oddziału Związku Ukraińców
w Polsce, Maria Tucka zarzuciła
organizatorom lwowskiej pielgrzymki, że nie poinformowali o swoim
przyjeździe, co stało się powodem,
że w uroczystości wzięło udział tak
mało Ukraińców z Przemyśla. Nie
raz stawiano za wzór pielgrzymki z
Polski na Ukrainę, jak również wysoki poziom organizacji podobnych
obchodów przy pomnikach Polaków na terenach ziemi lwowskiej.
Pułkownik Ukraińskiego Kozactwa
Rejestrowego Roman Nakonecznyj
w rozmowie z korespondentem „Kuriera” wspomniał że gdy pracował
kiedyś we lwowskich zakładach pracy „Kineskop”, bezpłatnie pomagał
pracownikom „Energopolu”, którzy
odniawiali wtedy Cmentarz Orląt.
Każdy, bez wzlędu na narodowość czy wyznanie, ma prawo na
pamięć o swojej małej Ojczyźnie
i pozostawionych tam mogiłach
swoich bliskich – zaznaczali moi
rozmówcy.
7
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Konstanty Czawaga
tekst i zdjęcia
12 marca w Palikrowach, w kaplicy
rzymskokatolickiej i cerkwi, którą współużytkują prawosławni i grekokatolicy,
zostały odprawione nabożeństwa żałobne w intencji pomordowanych 67 lat
temu Polaków – mieszkańców tej wsi,
położonej koło Podkamienia, na granicy Galicji i Wołynia.
„Jestem niedobitym Polakiem” –
powiedział o sobie mężczyzna, którego
spotkałem w kaplicy. „Też jestem Polką,
ale nie znam języka polskiego, tylko
modlitwę – dodaje kobieta w średnim
wieku. – Dzisiaj jest tu nasz Dzień Pamięci”. Długi spis nazwisk ofiar mordu
odczytał podczas Mszy św. proboszcz
ks. Anatol Szpak, który dojeżdża do wsi
Palikrowy z Brodów.
„Tereny te były wystawione na
bardzo ciężką próbę – powiedział ks.
Szpak „Kurierowi”. – Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do tej miejscowości, dowiedziałem się od ludzi, że
jest tam tzw. Dolina Śmierci – miejsce
gdzie 12 marca 1944 roku wymordowano ponad 360 mieszkańców wsi.
Od 15 lat gromadzimy się tu 12 marca
na Mszy św. i modlimy w intencji ofiar.
Po Mszy św. udajemy się na miejsce
kaźni, gdzie stoi pomnik. Tam też odbywają się modlitwy. Ludzie nie mogą
zapomnieć tego strasznego wydarzenia. Z bólem i łzami w oczach wspominają bliskich, znajomych i krewnych,
których wówczas utracili. Przychodzą z
różnych parafii, nie tylko z naszej rzymskokatolickiej, ale też z cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej. Prawosławni
i grekokatoliccy księża odprawiają w
tym dniu w swoich parafiach nabożeństwa w intencji pomordowanych.
Pamięć trwa, bo tego się nie da zapomnieć. Nie chcemy szukać zemsty
czy odwetu, chcemy jednak zawsze
móc uczcić pamięć pomordowanych.
Prosimy Boga, żeby nigdy więcej nie
powtórzyły się takie straszne wydarzenia i w sercach ludzi panowała miłość,
która mogłaby zwyciężyć wszelkie
zło. Prosimy Miłosiernego Boga, aby
przyjął pomordowanych podczas akcji
„Dolina” do Królestwa wiecznej radości
w niebie”.
Na początku 1944 roku Palikrowy
liczyły 1884 mieszkańców i 360 zagród. 70% ludności stanowili Polacy.
We wsi znajdowało się kilkanaście
rodzin uciekinierów z innych części
Wołynia. „Wówczas, podobnie jak w
tym roku, była niedziela i podobnie
pięknie świeciło słońce” – opowiadają mieszkańcy, z którymi idziemy do
krzyża na miejscu egzekucji.
Według polskiej wersji oficjalnej,
zbrodnia została dokonana przez 4 Pułk
Policji SS, złożony z przeszkolonego w
Niemczech pierwszego rzutu. ukraińskich ochotników do 14 Dywizji Grenadierów SS oraz miejscowe bojówki UPA
i SKW. A co mówią świadkowie?
Pani Janina (z domu Dymytruk) miała wtedy 15 lat. Twierdzi, że
wszystko pamięta: „Obstąpili całą wioskę rano, w niedzielę, 12 marca. Byli
poubierani w szynele sowieckie, na
głowie mieli czerwone gwiazdy. Mówili,
że przyszli Ruscy, że tu front i chodźcie
na łąkę, będą zbory (zebranie)”.
W jakim języku rozmawiali?
Po ukraińsku. Kto im nie uwierzył – schował się, a kto uwierzył
Echo „Doliny Śmierci”
w Palikrowach
Anioł Pański na miejscu kaźni Polaków
Kapliczka w Palikrowach
Józefa Medwid
Woda była czerwona od krwi
– poszedł z nimi. Potem wypędzali.
Chodzili od podwórza do podwórza,
szukali ludzi. Dużo nas zebrali. Zrobili
koło, obstawili karabinami maszynowymi i już nie było którędy uciekać.
Tu rzeka. No i mówili, że w tej wsi
jest broń, że powinniśmy ją oddać.
Przypędzili mężczyzn i rozstrzelali
koło rzeki. Wśród nich był mój wujek.
Mówili: „Zaraz dostaniecie. Wydawajcie tych, kto ma broń”. Potem zaczęli
dzielić. Ukraińców w jedną stronę, a
Polaków w drugą. Nasza wioska była
mieszana, mieszkało tu 70 procent
Polaków. Wybrali sobie wśród mieszkańców dwie kobiety, które powinny
były wskazać kto Polak, a kto Ukrainiec. No i zaczęli strzelać. Ludzie padali. Dużo popadało do rzeki. Ta rzeka
ciekła krwią aż do drugiej wioski. Tam
ludzie płakali. No a Ukraińcy zostali.
Między nimi ocalałam. Po egzekucji
przywieźli sanie, zaprzężone w konie.
Ściągali buty z trupów, rozbierali ich
z kożuchów i płaszczy, rzucali sobie
do sań dobytek i wywozili. Domy Polaków popalono”.
Kim byli ci sprawcy?
Czy ja wiem, kto to był... Nasi ludzie. Nasi! Ci, co się wychowali z tego
pnia. To byli Rusini, jak mówiono kiedyś na Ukraińców. Rusini i Polacy z
jednego pnia są przecież. Brat targnął
się na brata. Żyliśmy w zgodzie, nie
znaliśmy żadnej kłótni. Tylko troje z
Ukraińców pokazało im Polaków...”.
Zapłakana Józefa Medwid dodaje,
że też tu była podczas masakry: „Miałam 7 miesięcy. W masakrze straciłam
rodziców. Babcia niosła mnie w zapasce między skazanymi na śmierć. Gdy
wyrosłam, opowiedziała mi, jak morderca uderzył ją kolbą i wypadłam na
ziemię w samej pieluszce. Zauważyła
to znajoma kobieta i zaczęła wołać,
ażeby podnieść dziecko spod nóg.
Oprzytomniała babcia zabrała mnie.
Dom nasz został spalony, tuliłyśmy się
po cudzych chatach do czasu, aż jedna
z kobiet wyjechała do Polski i sprzedała nam chatę. Pomordowanych zabrano na cmentarz potajemnie, ponieważ
mordercy zapowiedzieli, że będą oblewać zwłoki Polaków benzyną i palić.
Mój tato był Ukraińcem, a mama Polką.
Stał między Ukraińcami i trzymał przy
sobie mamę. Zdrajcy pokazali jednak,
że jest Polką. Nadaremnie błagał, ażeby nie odbierać matki od niemowlęcia.
Matkę zabito z jej siostrą, która miała
14 lat. Dziadka mego też wtedy zabili.
Niektórzy pytają, dlaczego płaczę na
pogrzebach. Samo się płacze – innych
tak ładnie odprowadzają z tego świata,
a moich rodziców i krewnych zebrano,
wykopano jamę i tak pogrzebano”.
„Nielicznym Polakom udało się
uratować – wspominały kobiety przy
krzyżu. – Jeden ze sprawców chodził
wzdłuż pomordowanych, pytał czy jest
ktoś żywy i strzelał do każdego, kto
podniósł głowę. Rzadko komu udało
się doczekać nocy”. Świadkowie opowiedzieli też, że uratowanych Polaków
przechowywali Ukraińcy jak tu, tak i w
okolicznych wioskach, karmili w kryjówkach, chlewach i stodołach.
Po wspólnej modlitwie, której
przewodniczył ks. Anatol Szpak, powoli wracamy. Ludzie nie ukrywają,
że chcieliby lepiej upamiętnić miejsce
męczeństwa Rodaków, jednak na
większy pomnik nie mają środków. Z
wdzięcznością wspominali rzadkich
gości z Polski. Pani Janina nie może
zrozumieć tych, kto usiłuje wymazywać z pamięci prawdę o tragedii
Polaków w tej okolicy – Palikrowach,
Podkamieniu, Hucie Pieniackiej.
Podczas tegorocznych obchodów
zagłady polskiej wsi Huta Pieniacka,
poseł na Sejm RP Zbigniew Wojciechowski w rozmowie z korespondentem „Kuriera” powiedział: „Dwa lata
temu, gdy z śp. Prezydentem Kaczyńskim byliśmy na uroczystościach
65. rocznicy zbrodni w Hucie Pieniackiej, była wśród nas pani Krystyna
Owczarz, która pochodzi z Palikrów.
Jej ojciec był nauczycielem wiejskim i
dyrektorem szkoły. Jako mała dziewczynka, chyba 5 – 6-letnia, pamięta jak
ostrzeżono ich i gdzie uciekali. Opowiadała, jakie to były straszne przeżycia. Szukała osób starszych, które
mogłyby pamiętać ojca. Z opowiadań,
które były przekazywane wśród mieszkańców wsi dowiedziała się, że parę
osób o nim pamiętało. Chyba po raz
pierwszy przyjechała do Palikrów po
wojnie. Znaleźliśmy też panią, która
mieszkała kiedyś vis-a-vis kościółka w
Palikrowach. Ma już ponad 90 lat. Staruszka poprowadziła nas na miejsce
mordu. „W przypadku rodzin mieszanych była następująca sytuacja. Jeśli
matka była Polką, to córki zostawały
przy niej i mordowano je. Jeżeli ojciec
był Polakiem, to synowie zostawali
przy nim i mordowano ich. Ale był też
przypadek, kiedy Ukrainka nie chciała
zostawić męża i synów. Zginęła razem
z nimi” – opowiadała. Są to rzeczy tragiczne, niewyobrażalne. Widziałem,
jak przeżywała pani Krystyna Owczarz.
Ona pamiętała i dziękowała Bogu za
to, że udało się jej uciec”.
Zbigniew Wojciechowski podkreślił
również, że podczas ich pobytu w Palikrowach nie było jakiegoś negatywnego nastawienia: „Widziałem nawet
współczucie ze strony mieszkańców
wsi. Sam fakt zbrodni rzuca jednak
cień nie tylko na tych, którzy wówczas
się jej dopuścili, ale również na potomnych. Dopóki nie oczyścimy się, dopóki
nie zostanie to wszystko powiedziane,
wręcz wykrzyczane, to nie zniknie ta
zadra, ten wrzód między narodem polskim a ukraińskim. Należy wrzód
przeciąć i oczyścić, żeby całe
ciało nie poddało się gangrenie. Gdy przyjeżdżali do mnie młodzi
Ukraińcy do Lublina, jeszcze jako do
wiceprezydenta czy wiceprzewodniczącego miasta, to mówiłem: musimy
powiedzieć prawdę, ogłosić i nawzajem
sobie wybaczyć, żeby można było dla
przyszłych pokoleń budować wspólną
Polskę, Ukrainę i Europę. Jesteśmy
przecież sąsiadami. Jak mało który naród, jesteśmy połączeni więzami krwi.
Nie ma w Europie podobnych narodów, tak bardzo ze sobą związanych,
nawet genetycznie. Jesteśmy wymieszani. Musimy żyć dobrze, ale żeby
żyć dobrze, szczęśliwie, sprawiedliwie
– musimy ogłosić prawdę i zbrodnię nazwać zbrodnią. Jeżeli jest jeszcze ktoś,
kto powinien być ukarany, to powinien
przynajmniej być ukarany moralnie.
Skazany”.
8
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Ochrona Dziedzictwa Kulturowego
Kultura – to umiejętność
dziedziczenia
Maria Basza
tekst i zdjęcia
V Międzynarodowa Konferencja pt. „Ochrona Dziedzictwa Kulturowego Ukrainy
Zachodniej”, która odbyła się
10 – 11 marca br. w odbudowującym się Młodzieżowym
Centrum Pokoju i Pojednania
w Bołszowcach koło Halicza,
na Ukrainie. Oprócz specjalistów z dziedziny architektury,
archeologii, ochrony zabytków
przybyły osoby piastujące
wysokie stanowiska w rządzie
Rzeczypospolitej Polskiej,
m.in.: wiceprzewodniczący
Komisji do Spraw Łączności z
Polakami na Wschodzie senator Łukasz Abgarowicz, Kon-
prowincjał zakonu franciszkanów (OFM Conv) o. Jarosław Zachariasz
wicz – superior delegatury Misjonarzy
Niepokalanej na Ukrainie wygłosił
prelekcję na temat: „Kościół i klasztor
w Tywrowie na Podolu – fascynująca
historia i wyzwania dla współczesności”. Ks. Jan Nikiel przedstawił referat
na temat „Prace konserwatorskie w
katedrze łacińskiej we Lwowie”. Prezes Towarzystwa Ochrony Zabytków
miasta Lwowa Andrij Saluk wygłosił
prelekcję na temat „Ratowanie dziedzictwa kulturowego miasta Lwowa”,
mgr Andrzej Kazberuk z Akademii
Sztuk Pięknych w Warszawie opowiedział o konserwacji drewnianej
XVIII wiecznej Golgoty na dziedzińcu
dyrektor generalny rezerwatu Stary Halicz Ołeksandr Berehowśkyj
Kościół i klasztor w Bołszowcach
Uczestnicy i goście V Międzynarodowej Konferencji w Bołszowcach. W pierwszym rzędzie (od lewej): senator RP Łukasz Abgarowicz, Konsul Generalny RP we Lwowie Grzegorz Opaliński, inspektor Departamentu Dziedzictwa Kulturowego w Ministerstwie Kultury
i Dziedzictwa Narodowego Michał Michalski
sul Generalny RP we Lwowie
Grzegorz Opaliński, inspektor Departamentu Dziedzictwa Kulturowego w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa
Narodowego Michał Michalski, prezes Fundacji Kultury
i Dziedzictwa Ormian Polskich
Ewa Abgarowicz, dyrektor generalny rezerwatu Stary Ha-
licz Ołeksandr Berehowśkyj,
a także przedstawiciele władz
lokalnych Ukrainy.
Współorganizator konferencji prowincjał zakonu franciszkanów (OFM
Conv) o. Jarosław Zachariasz przywitał
uczestników spotkania i podziękował za
przybycie. – Konferencja ma charakter
międzynarodowy, ale tak naprawdę –
polsko-ukraiński – zaznaczył prowincjał.
Podczas dwóch dni konferencji
goście z Polski i z Ukrainy zaprezentowali szereg referatów, dotyczących
dziedzictwa kulturowego w naszych
krajach, przedstawili wyniki badań,
prowadzone w różnych środowiskach
naukowych. Interesujący temat został
poruszony przez dra inż. Ryszarda
Nakoniecznego z Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej zatytułowany –
„Pogarda czy troska wobec wspólnego
dziedzictwa kultury?”. Dr Mirosław Furmanek z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego zapoznał słuchaczy z tematem „Kościół i klasztor
w Bołszowcach w świetle dotychczasowych badań”, dr Paweł Konczewski
– Uniwersytet Wrocławski, Instytut Archeologii wystąpił z prelekcją na temat
„Archeologia a dziedzictwo czasów
współczesnych. Badania w Charkowie, Katyniu, Miednoje i Smoleńsku”.
Kierownik Działu Etnografii Muzeum
w Gliwicach Bożena Kubit zaprezentowała referat z bogatą projekcją
multimedialną pt. „Gliwiccy Kresowianie”, art. plastyk Aleksandra Trochimowicz wygłosiła wykład „Malowidła
ścienne w sanktuarium Matki Boskiej
Bołszowieckiej”, o. Radosław Zmitro-
katedry Ormiańskiej we Lwowie, Inna
Dmitruk-Sorochtej (Lwowska Galeria
Sztuki) przybliżyła temat „Konserwacja malowideł ściennych Henryka
Rosena w katedrze ormiańskiej we
Lwowie”, dr Taras Tkaczuk (rezerwat
Stary Halicz) przedstawił wyniki badań wielowarstwowego stanowiska
Bołszowiec.
Nie sposób w tak krótkim artykule przedstawić wszystkich zagadnień, poruszonych przez prelegentów V Międzynarodowej Konferencji
„Ochrona Dziedzictwa Kulturowego
Ukrainy Zachodniej”, dlatego poprosiliśmy o krótkie streszczenie bogatej
tematyki przez nich przedstawionej.
Zaprezentujemy również komentarze
zaproszonych gości.
o. Grzegorz Cymbała proboszcz parafii Bołszowce, a także dyrektor
Centrum Pokoju i Pojednania na Ukrainie, które się tworzy:
- Konferencja ta, która zgromadziła wiele osób ze strony ukraińskiej
i ze strony polskiej ma posłużyć do
odkrywania dziedzictwa polskiego.
Wiemy, że to dziedzictwo dzisiaj jest
na terenie Ukrainy, tak, że dotyka także
dziedzictwa ukraińskiego. Konferencja
ma pomóc nam odkrywać dziedzictwo
wspólnie, szczególnie, że dzieje się to
w Centrum Pokoju i Pojednania, które
ma na celu przybliżać te dwa narody –
naród polski i naród ukraiński. Pomoże
nam popatrzeć na naszą historię w sposób pozytywny, na to, co nas łączy, co
możemy wspólnie zrobić. Byśmy mogli
odkrywać pozytywne wartości w sobie.
Prelegenci przedstawiali historię, archeologię, architekturę. Bardzo się cieszę, że była taka piękna
wymiana i zawiązywały się też piękne przyjaźnie, wymiana zdań poza
konferencjami, dzielenie się pewnym
dziedzictwem, które odkrywają w tych
zabytkach. Najbardziej cieszy to, że
tworzy się w tym miejscu klimat pokoju i pojednania.
My, jako franciszkanie, którzy
mamy nieść przesłanie pokoju, wszystko robimy, aby pokój na tej ziemi, a także między tymi narodami wprowadzić
i przybliżyć te dwa narody do siebie.
Jest naszym celem, aby ewangelizacja
pomogła nam również w stosunkach
państwowych, międzynarodowych,
żeby te dwa narody były dla siebie na
przyszłość i teraz bratnimi.
To sanktuarium odbudowujemy
tak mocno od czterech, trzech lat. Ja
tu jestem od trzech lat. Były to zgliszcza, rozwalone mury bez dachu. Są
tu już dobre warunki. Dzięki pomocy z Polski, mamy możliwość przyjmowania różnych grup, które udają
się na Ukrainę, czy też chcą organizować jakieś konferencje w tym
klimacie. Mamy już odnowione dwa
skrzydła, mamy sale konferencyjne,
możemy przyjąć tutaj pięćdziesiąt
osób z noclegami i z wyżywieniem.
Myślimy o tym, aby stronę promocyjną tego miejsca wykorzystać,
aby to miejsce służyło dwóm narodom – Polakom i Ukraińcom.
Dziękujemy Senatowi Rzeczypospolitej Polskiej, Ministerstwu Kultury
i Dziedzictwa Narodowego RP i rzeszom dobroczyńców, którzy wspierają nas, także organizacjom medialnym, m.in. Kurierowi Galicyjskiemu
i wszystkim tym, którzy przyczynili
się do rozwoju tego sanktuarium, które nabrało charakteru międzynarodowego, charakteru pojednania.
Ukrainy Zachodniej
9
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Łukasz Abgarowicz
senator Rzeczypospolitej Polskiej:
Konsul Generalny RP we Lwowie
Grzegorz Opaliński:
- Jest to kolejna, piąta już Konferencja, w nowej właściwie formie.
Dlaczego? Bo dzisiaj mówi się nie
tylko o tym miejscu, nie tylko o budowie obiektu i badaniach archeologicznych, dotyczących Bołszowiec,
ale w ogóle o zabytkach na Ukrainie
Zachodniej. O ich ochronie, wspólnej
ochronie wspólnego dziedzictwa Polaków i Ukraińców.
Już nawet nie wiem który raz jestem w Bołzowcach. Na konferencji
jestem drugi raz, z pięciu. Ale bywałem
w innych okolicznościach, szczególnie
w czasie świąt maryjnych w lipcu. Rzeczywiście miejsce jest ważne i świetny
cel mu przyświeca, bo tu jest budowany Dom Pojednania.
Podstawowym celem pomocy,
płynącej z Polski dla Polaków, mieszkających na Ukrainie jest stworzenie
odpowiednich warunków dla edukacji
młodych ludzi. To jest niesłychanie
ważne, aby oni mogli się kształcić
i zajmować jak najlepsze pozycje w
społeczeństwie, zachowując poczucie
- Obecna Konferencja jest przykładem tego jak ważną sprawą dla
tych ziem, dla ziem Zachodniej Ukrainy była wielonarodowość, wielokulturowość i wielokonfesyjność, czyli
wielowyznaniowość. Jest to ziemia
bardzo bogata w doświadczenia,
związane z tym, że współistniały ze
sobą wielkie narody, takie, jak Ukraińcy, Polacy. Były też tutaj mniejszości
– litewska, rosyjska, niemiecka. Dzięki
temu ta ziemia rozkwitała. Dzisiejsza
konferencja pokazuje, iż to dziedzictwo
kulturowe, dziedzictwo, które mamy
szansę odziedziczyć i kultywować po
naszych przodkach, daje owoc w postaci porozumienia między Polakami
i Ukraińcami, mimo tych trudnych kart
historii. Poza tym, zwróćmy uwagę na
to, że przy renowacji, czy też odbudowie w bardzo wielu przypadkach zabytków kultury, które przez Polaków
i Ukraińców są uważane za ich jednolite dziedzictwo kulturowe, współpracują ze sobą eksperci, zaangażowane są także instytucje parlamentarne
tożsamości polskiej. Mamy też świadomość, że potrzebna jest pomoc socjalna w pewnym zakresie. Na pewno,
ciągle jeszcze w Polsce mamy za mało
pieniędzy na te projekty, które tutaj
trzeba by realizować. Ale bardzo ważne jest, żeby tutaj środowiska polskie
się organizowały i dokładały swoją cegiełkę w postaci pracy, wysiłku do tego,
co my kładziemy, jeżeli idzie o pieniądze. Wtedy ta pomoc będzie rosła w
dwójnasób. Efekty wykorzystania tych
środków będą lepsze.
z Polski – Senat, instytucje rządowe,
czyli konsulat. Jest to także zagadnienie, wokół którego jednoczą się ludzie
dobrej woli, ludzie, którzy są zaangażowani w sposób bezpośredni – pomagają przy renowacji.
Bołszowce – to jest o tyle szczególne miejsce, że jeszcze kilka lat
temu była to budowla w stanie niemalże ruiny, grożąca zawaleniem.
Jeżeli kilka lat temu ktoś by powiedział, że dzisiaj będziemy znajdowali
się w znacząco już odrestaurowanym
klasztorze, gdzie kościół pełni funkcje
sakralne, gdzie będzie dość miejsca,
aby gościć młodzież właściwie z całej
Europy, gdzie będą warunki do tego,
aby młodzi ludzie z szeregu krajów
poznawali się ze sobą, zastanawiali
się jak budować przyszłość. Pewnie
by wówczas nikt by w to nie uwierzył.
Jest to bardzo dobry przykład
współpracy, która zjednoczyła i Polaków poprzez różne instytucje, w
których każdy z nas pracuje, i Ukraińców, którzy pomagali doradztwem,
jak też przeprowadzeniem pewnych
formalności. Jestem przekonany, że
Bołszowce, jako miejsce spotkań młodzieży, będzie takim miejscem, inicjatywą, która będzie promieniowała na
Polskę, na Ukrainę, zapewne też na
inne kraje europejskie, pokazując, że
razem można więcej, że warto budować, warto z szacunkiem odnosić się
także do trudnej historii tak, żebyśmy
w przyszłości tych błędów już nie popełniali.
Michał Michalski – inspektor Departamentu Dziedzictwa Kulturowego
w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej:
- To jest bardzo ważna Konferencja, piąta już, organizowana
tutaj, w Bołszowcach, w miejscu na
pewno ważnym dla historii i kultury
tych terenów. Cieszymy się bardzo,
że możemy uczestniczyć zarówno
w samej Konferencji, jak i szerzej
– w projekcie rewitalizacji sanktuarium pokarmelitańskiego, nad
którym teraz pieczę sprawują oo.
franciszkanie konwentualni tutaj, w
Bołszowcach. Sądzę, że Konferencja również jest ważna dlatego, że
były i będą tu jeszcze wystąpienia
(konferencja ciągle trwa) zarówno
polskich, jak i ukraińskich ekspertów, którzy odnosili się w nich do
potrzeb, zasad i celów ochrony
dziedzictwa kulturowego, które jest
dziedzictwem wspólnym. Wspólnym w tym sensie, że jest bliskie
zarówno Polakom, jak i Ukraińcom.
Przez obie strony podejmowane
są inicjatywy jego ochrony. Co jest
bardzo ważne – coraz częściej są to
inicjatywy wspólnie podejmowane,
zarówno tutaj, w Bołszowcach, jak
i we Lwowie, czy niedaleko stąd –
pod Iwano-Frankowskiem (Stanisławowem). Takie inicjatywy są podejmowane, są one w znacznej mierze
finansowane przez Ministerstwo
Kultury i Dziedzictwa Narodowego
RP. Pozostaje tylko wyrazić satysfakcję i nadzieję, że będą te prace
kontynuowane.
Projekty prac konserwatorskich na terenie ziem, stanowiących obecnie część Ukrainy, a
będących bliskich w historii Polski,
zostały podjęte już kilkanaście lat
temu i są finansowane ze środków
Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Narodowego. Mamy pewne swoje
priorytety, należy do nich zaliczyć
zabytki we Lwowie, takie jak – katedra łacińska, katedra ormiańska,
ale również kościół franciszkanów
św. Antoniego na Łyczakowie. Od
kilku lat traktujemy to jako wielkie
wezwanie.
W katedrze łacińskiej prace zostały podjęte jeszcze na początku
XXI wieku, czyli przed kilkoma latu.
Podówczas ich rozpoczęcie związane było z pielgrzymką papieża Jana
Pawła II na Ukrainę i są cały czas
kontynuowane. Do tej pory największym fragmentem, który już został
poddany kompleksowej restauracji jest prezbiterium katedry, które
praktycznie w całości już zostało
zrewitalizowane. Przed dwoma laty
zakończył się projekt konserwacji ołtarza głównego Wniebowzięcia NMP.
Jeżeli ktoś będzie miał okazję być
we Lwowie, to warto zwrócić uwagę
na ten ołtarz. Jest to wysokiej klasy
dzieła artystycznego i poddanego
znakomicie konserwacji przez mieszany zespół polsko-ukraiński.
W katedrze ormiańskiej, która
sama w sobie stanowi dzieło unikalne, bez analogii na terenie całej
Europy, przed kilkoma laty podjęliśmy prace konserwatorskie przy
zespole malowideł Jana Henryka
Rosena. W ciągu czterech sezonów
konserwatorskich zostały zakonserwowane malowidła na całej, jednej
ścianie. Prace są kontynuowane.
Co ciekawe, w zeszłym roku udało
nam się również rozpocząć kilkuletni projekt konserwacji zespołu
drewnianych rzeźb ołtarza, zwanego Ukrzyżowaniem, bądź Golgotą,
który od niepamiętnych czasów, a
na pewno od drugiej połowy XVIII
wieku znajduje się na południowym
dziedzińcu katedry ormiańskiej.
Nawiązując do Konferencji, w
trakcie której rozmawiamy, te prace
konserwatorskie, ich charakterystyki
są również przedmiotami referatów
i wystąpień. Za moment usłyszymy
wystąpienie polskiego konserwatora, który będzie mówił o pracach przy
ołtarzu Golgota w katedrze ormiańskiej, a potem charakteryzowane
będą prace w katedrze łacińskiej.
Rozpoczęły się polsko-ukraińskie prace konserwatorskie wy-
branych nagrobków na Cmentarzu
Łyczakowskim we Lwowie. Jest to o
tyle ważne, że jesienią roku poprzedzającego podjęcie prac, wspólnie
wybierane są nagrobki polskie,
ukraińskie, ormiańskie, niemieckie,
czy też austriackie. Cmentarz Łyczakowski we Lwowie jest jednym
z najlepszych dowodów wielokulturowości, wielonarodowości. W
ciągu minionych trzech-czterech
sezonów udało się już niemal 20
nagrobków zakonserwować. Myślę, że spotkamy się w kwietniu
tego roku, może w maju. Wtedy
rozpoczną się te prace, potrwają
do października. Zostaje objętych
kolejnych sześć nagrobków wedle
zróżnicowanych kryteriów – wagi
danej osoby w historii Polski, w
historii Ukrainy; wedle rangi artystycznej tego nagrobka. By posłużyć się przykładem, w zeszłym
roku pracom konserwatorskim
m.in. został poddany nagrobek
Franciszka Smolki – zasłużonego
w dziejach miasta, prezydenta Lwowa, marszałka Sejmu Krajowego,
wybitnego polityka. Jednocześnie,
od strony konserwatorskiej – nagrobek został wykonany w bardzo
ciekawej technologii.
Chciałbym podkreślić bardzo
mocno, że nasza oferta, którą kierujemy do strony ukraińskiej, oferta
z jednej strony pomocy finansowej
w zabytkach, które są na terytorium
Ukrainy, z drugiej strony, również
oferta merytoryczna, oferta pewnego transferu wiedzy, który łączy się
z pracami polskich konserwatorów,
spotkały się z bardzo dobrym odzewem. Zostało parafowane porozumienie z władzami miasta Lwowa,
które formalizuje naszą współpracę,
z którego jesteśmy bardzo radzi.
Urząd konserwatora miejskiego
miasta Lwowa jest partnerem i adresatem naszych wystąpień. Należałoby sobie życzyć aby ta współpraca była kontynuowana i żeby jej
zakres się poszerzał.
Lwów jest fascynującym miastem, ale nie zapominamy o zabytkach na terenie obwodu lwowskiego
czy też innych obwodów Zachodniej
Ukrainy. Prace konserwatorskie, finansowane ze środków Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego
są prowadzone w kilku, bywa – w
kilkunastu miejscach w ciągu roku.
Sztandarowym przykładem naszych
działań jest kolegiata św. Wawrzyńca w Żółkwi, gdzie prace toczą się
niemal dwadzieścia lat. Od przeszło
piętnastu lat są współfinansowane,
a obecnie w zasadzie w całości finansowane przez ministerstwo. Już
widać bardzo duży postęp, a myślę,
że turyści, jadący w przyszłym roku
na Euro na Ukrainę, będą już mogli
zapoznać się z kompletnie odrestaurowanym kościołem, jednym z
najcenniejszych obiektów sakralnych tej klasy, ufundowanych przez
hetmana Żółkiewskiego, kościołem,
z którym nierozerwalnie związana
osoba króla Jana III Sobieskiego.
Inne miejsca na mapie Ukrainy,
w których jesteśmy obecni z pracami
konserwatorskimi, z różnego rodzaju projektami, to Łopatyn – znakomite malarstwo w niewielkim i nieco
oddalonym od centrum ośrodku
miejskim. Finansujemy te prace od
kilku lat. Kolegiata radziwiłłowska
w Ołyce, na Wołyniu, bardzo trudny, bo niebywale zniszczony obiekt,
ale też zostały tam podjęte pewne
prace. Kamieniec Podolski – trochę
dalej stąd. Niebywale efektowny
kościół dominikański, w którym też
finansujemy prace. Pewne zabiegi
konserwatorskie również były prowadzone przy katedrze w Kamieńcu Podolskim. Można to wymieniać,
już tylko tytułem, nie rozwijając szerzej – Kołomyja, Kuty, Niżańkowice
tuż na granicy polsko-ukraińskiej,
Dobromil. To są obiekty, w których
te projekty są realizowane.
Z jednej strony, wynika to z tego,
że mamy już pewne rozpoznanie
potrzeb konserwatorskich. Z drugiej
strony, jest to również forma reakcji
z naszej strony na prośby kierowane
do ministerstwa. Istnieje możliwość
dofinansowania prac konserwatorskich ze środków programu ministra
Kultury i Dziedzictwa Narodowego
i z tej możliwości rok rocznie korzysta coraz więcej podmiotów, z
czego też mamy się tylko cieszyć.
Nie ograniczamy się wyłącznie do
architektury sakralnej czy zabytkowych cmentarzy, zdarzało się w
przeszłości i mam nadzieję, że będzie się tak zdarzało również teraz,
że ze środków ministerstwa został
wsparty remont dachu pałacu w
Podhorcach. W jakiejś mierze przed
paroma laty wsparliśmy również
remont siedziby Fredrów w Beńkowej Wiszni. Dofinansowaliśmy
w pewnym zakresie, trwające cały
czas, prace remontowo-budowlane
w pałacu arcybiskupów łacińskich
we Lwowie. Na szerszą skale prowadzone są prace o charakterze
inwentaryzacji architektury. Są nimi
objęte założenia rezydencjonalne
na przykład, na Wołyniu. Jest taki
projekt finansowany przez ministerstwo.
10
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Andrij Saluk – prezes Towarzystwa
Ochrony Zabytków miasta Lwowa,
prezes Towarzystwa Opieki
nad Zabytkami obwodu lwowskiego,
wiceprezes Ukraińskiego Narodowego
Komitetu „Ekomos”:
- Temat obecnej Konferencji
„Ochrona Dziedzictwa Kulturowego
Ukrainy Zachodniej” jest bardzo ważny i ciekawy. Podoba mi się, że jest
to Konferencja ukraińsko-polska. Jestem przekonany, że dbamy o wspólne dziedzictwo, bo nie sposób dokonać podziału, na dziedzictwo polskie
i dziedzictwo ukraińskie. Tego typu
spotkania są potrzebne zarówno dla
wzajemnego porozumienia, jak i dla
opieki nad dziedzictwem kulturowym.
Wspólna troska o dziedzictwo kulturalne pomaga w zachowaniu zabytków, w odpowiedniej ich konserwacji.
W swojej prelekcji poruszyłem
temat ochrony zabytków we Lwowie.
Jest to bardzo szerokie zagadnienie,
temat ten mogły być przedmiotem
jeszcze jednej Konferencji.
W dziedzinie ochrony pamiątek historycznych napotykamy na różne problemy. Są to inwestorzy, którzy chcą być
w środowisku zabytkowym, czy konserwatorzy, prezentujący niski poziom profesjonalizmu. Często niewłaściwie jest
rozumiane pojęcie „konserwacja”. Nie
jest to jakaś aranżacja na temat historii, jest to ważna dziedzina naukowa,
której powinniśmy przestrzegać.
Michał Dejnega – dyrektor Muzeum
Sztuk Pięknych w Stanisławowie
(Iwano-Frankowsku):
- Podczas Konferencji poruszono
temat wspólnego dziedzictwa dwóch
narodów. Powinniśmy się zatroszczyć
o zachowanie naszego wspólnego
dziedzictwa również w Stanisławowie. Chodzi tu przede wszystkim o
pałac Potockich, który w tej chwili
jeszcze istnieje, ale jest w stanie krytycznym. Trzeba by coś z tym zrobić.
Przed kilkoma laty planowano oddać
pałac Potockich dla Centrum Kultury.
Niestety, obecnie, jest on sprzedany
właścicielowi prywatnemu i nie wiadomo, co z tym „fantem” zrobić. W Stanisławowie są także inne zabytki architektoniczne, o które trzeba by zadbać.
Budowle nowoczesnej architektury
nie wpisują się w zabudowania starówki. W kolegiacie stanisławowskiej
mieści się obecnie Muzeum Sztuki
Sakralnej. Jest to najstarszy obiekt w
Stanisławowie. Budowla jest również
w krytycznym stanie, potrzebne są
środki aby ją ocalić. Podczas obec-
nej Konferencji wspólnie zastanawiamy się nad ochroną dziedzictwa
kulturowego naszych narodów, może
wspólnie uda nam się to zrealizować
zarówno dla dobra Ukrainy, jak i dla
dobra Polski.
Ryszard Wojciechowski –
prezes Towarzystwa Miłośników
Ziemi Podhajeckiej:
Towarzystwo powstało 14 listopada 2009 roku, natomiast działalność
nasza na rzecz Podhajec rozpoczęła się w maju 2008 roku, gdy po raz
pierwszy odwiedziłem ziemię rodzinną
moich rodziców. Tata pochodzi z Białokrynicy, mama ze Starego Miasta.
Od pieszego pobytu zostałem
zafascynowany tą ziemią, czuję się
jej mikrocząstką. Mówię „moje Podhajce”, dlatego robię wszystko, ażeby
wspomóc, na ile to możliwe, w odbudowie kościoła w Podhajcach.
Działamy wielotorowo – organizujemy akcję zbiórki darów bożonarodzeniowych dla naszych rodaków. Dwukrotnie
ściągałem dzieci z Podhajec na kolonie
do Polski, pomagam w załatwianiu
pracy osobom z ziemi podhajeckiej w
Oławie. Wspomagaliśmy również finansowo kaplicę w Białokrynicy.
Motto naszego Towarzystwa „pamięć i prawda, przebaczenie i pojednanie” powoli będzie na tej ziemi wcielane w życie. Spotykam się tu zawsze
z życzliwością, nie spotkałem jakiejś
wrogości wobec siebie. Mam nadzieję,
że nasze kontakty, im dłużej będą trwały, tym więcej wniosą dobrego w relacje
między Polakami a Ukraińcami. Uzyskaliśmy pozwolenie na odnowienie pomnika Mickiewicza, na zamontowanie
tablicy z polskimi napisami, który został
wzniesiony w stulecie jego urodzin. Pomnik będzie wieńczył sokół, tak, jak to
było do roku 1939. Mam nadzieję, że to
będzie mały krok do przywracania właściwego biegu historii tej ziemi.
dr inż. architekt Ryszard Nakonieczny z Wydziału
Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach,
pracuje na stanowisku adiunkta:
- W 2005 roku pani Wiesława Holik i o. Grzegorz Cymbała, franciszkanin odwiedzili nasz wydział i poprosili
o współpracę przy odbudowie klasztoru i kościoła w Bołszowcach. Razem z
moją koleżanką panią dr inż. architekt
Elżbietą Szponar-Regulską przyjechaliśmy tutaj i potem z naszymi studentami, podjęliśmy się pomocy.
Na dzisiejszym wykładzie przedstawiłem w szerszym aspekcie rolę
Bołszowców, jako pozytywnej idei
przywracania pamięci ziemiom, na
których ten klasztor się znajduje. Po
latach, kiedy bardzo negatywnie obchodzono się z dziedzictwem kultury,
nastał czas zweryfikowania pewnych
opinii. Ale do dnia dzisiejszego mamy
też bardzo negatywne przykłady braku poszanowania historii zarówno po
polskiej, jak i po ukraińskiej stronie.
Patrząc na Konkolniki, na Meduchę,
na wiele innych obiektów, jak na przykład, nieistniejący już dzisiaj, pochłonięty przez Dom Kultury w Haliczu
obiekt katolickiego kościoła parafialnego, możemy stwierdzić, że to były
bardzo złe przykłady arogancji wobec
kultury, kultury europejskiej. Należałoby się jednak wystrzegać takich przykładów. Po polskiej stronie do dnia
dzisiejszego ciągle jest arogancja
wobec niechcianej kultury PRL. Jak
na przykład, dworzec w Katowicach,
który został rozebrany. Ale nie tylko
ten obiekt, bo przecież cała oś kompozycyjna Katowic, zaprojektowana
w latach 60. i 70. – oś Spodek a Rynek, mają zostać wyburzone pawilony
Pałacu Ślubów, Centrum Variete itd.
Ciągle jeszcze w nas pokutuje
ten bardzo zły nawyk – podcinania
korzeni, z których wyrośliśmy. Były
to złe czasy, kiedy dostaliśmy się
pod „parasol” Związku Radzieckiego, ideologii komunistycznej,
która chciała po swojemu kreować
sytuację polityczną i gospodarczą.
Myślę, że należy zostawić próby
udowodnienia kto jest okupantem,
a kto nie jest okupantem, trzeba
przejść do przyszłości. Na Wawelu
pozostawiono przykłady okupanta
austriackiego, hitlerowskiego, nawet
mamy elementy cerkwi Aleksandra
Newskiego przy naszym największym patronie – Józefie Piłsudskim.
Wznieśliśmy się ponad te wszystkie
podziały i idziemy ku przyszłości.
Tomasz Mann powiedział, że kultura
– jest to umiejętność dziedziczenia.
Życzę narodowi polskiemu i ukraińskiemu – więcej kultury.
dr Mirosław Furmanek – Instytut Archeologii
Uniwersytetu Wrocławskiego:
- Konferencja „Ochrona Dziedzictwa Kulturowego Ukrainy Zachodniej”
odbywa się już po raz piąty. Niektóre
spotkania miały miejsce tutaj, w Bołszowcach, niektóre w Polsce. Odbywa
się wymiana informacji, wymiana wiedzy na temat tego, co poszczególne
ekipy robią w tym miejscu. Co jest niezwykle ważne, możemy się dowiedzieć
wielu rzeczy o innych obiektach, innych
działaniach konserwatorskich, związanych z ochroną dziedzictwa kulturowego na Ukrainie, działań prowadzonych
zarówno przez badaczy i konserwatorów polskich, jak również ukraińskich.
Spotkania podczas Konferencji na
pewno będą owocować w przyszłości.
Takie spotkania są bardzo potrzebne i miejmy nadzieję, że to nie jest
ostatnia Konferencja, że będą kolejne
i że będą się cieszyły coraz większym
zainteresowaniem. To zresztą widać w
tym roku. Na każdej kolejnej Konferencji jest coraz więcej wystąpień, coraz
więcej osób. Miejmy nadzieję, że tak
się to będzie rozwijać.
W odbudowie zespołu klasztornokościelnego w Bołszowcach niezwykle ważne jest to, że oprócz działań
pani Wiesi Holik czy zakonników, jest
wkład pracowników rezerwatu „Dawny Halicz”, którzy sprawują opiekę
administracyjno-konserwatorską nad
tym regionem, ich działania są godne
uwagi i pochwały.
Jeżeli chodzi o naszą obecność w
Bołszowcach… Pojawiliśmy się na zaproszenie pani Wiesi Holik, która jest
jakby, takim animatorem odtworzenia
tego obiektu. W związku z rozpoczęciem odbudowy i remontu, zaistniała
konieczność przeprowadzenia badań
archeologicznych, które związane
były przede wszystkim, przynajmniej
początkowo, z pomocą odnośnie technicznych kwestii, związanych z obiektem, czyli – jak posadowione są fundamenty, jakie jest podłoże geologiczne,
jak wygląda układ nawarstwień na
wzgórzu. W związku z tym założyliśmy szereg wykopów wokół kościoła,
w kościele, wokół klasztoru, które sukcesywnie od 2006 roku poszerzamy
Wiesława Holik
i w których odkrywamy cały szereg
różnych ciekawych rzeczy. Jednym z
najciekawszych obiektów, które udało
nam się znaleźć, to pozostałości starszego kościoła, który istniał, zanim powstał ten obecnie istniejący, osiemnastowieczny kościół. Fundamenty tego
kościoła znaleźliśmy pod podłogą
obecnego kościoła. Są to fundamenty
wzniesione z łupka lokalnego. Jak na
razie, udało nam się odkryć prezbiterium tego starszego kościoła. Kościół
był zdecydowanie mniejszy, miał inną
formę i co ciekawe – miał inną orientację niż obecny. Obecnie jest wejście
od strony wschodniej, natomiast ten
wcześniejszy – miał wejście od strony
zachodniej, czyli tak, jak powinno być.
Był orientowany według zasad budownictwa, związanego z wznoszeniem
kościołów. Kolejną ciekawą rzeczą
jest to, że w zasadzie całe wzgórze
zajmował cmentarz. Groby odkrywaliśmy we wszystkich wykopach, co trochę zaczęło nas szokować. Okazało
się, że cały klasztor wzniesiony na jakimś wcześniejszym cmentarzu. Nie
jesteśmy w stanie póki co powiedzieć
kiedy ten cmentarz został założony i
jak długo funkcjonował. Prawdopodobnie związany był z tym wcześniejszym kościołem, kiedy on funkcjonował, wokół niego chowano zmarłych.
Nie wykluczone, że ten cmentarz
jest jeszcze starszy, co mogłoby su-
gerować, że jeszcze wcześniej stała
tu jakaś świątynia, której na razie nie
udało nam się odkryć. Ciekawe również jest to, że oprócz różnego rodzaju zabytków i obiektów, związanych z
funkcjonowaniem kościoła, klasztoru i
tego cmentarza, znaleźliśmy cały szereg zabytków ze starszych okresów,
świadczących o tym, że wzgórze, na
którym znajduje się klasztor było zasiedlone przez ludzi dużo wcześniej.
Najstarsze ślady pobytu ludzi wiążą
się paleolitem, czyli ze starszą epoka kamienia, kiedy ludzie byli jeszcze
myśliwymi i zbieraczami. Prawdopodobnie na tym wzgórzu funkcjonowało
jakieś obozowisko, które wstępnie
możemy datować na koniec epoki lodowcowej. Po jakimś czasie pojawili
się tutaj pierwsi rolnicy, najprawdopodobniej w 5 tysiącleciu przed Chrystusem, o czym świadczą kawałki naczyń
z tego czasu, narzędzia krzemienne.
Także z późniejszych okresów mamy
jakieś pojedyncze zabytki, z epoki
brązu, z wczesnego średniowiecza, z
późnego średniowiecza. Ciężko nam
powiedzieć jak wyglądało to osadnictwo, zanim powstał klasztor, dlatego
że pozostałości po wcześniejszych
osadach zostały zniszczone przez
cmentarz, a później także – klasztor
i kościół.
11
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Jerzy Blazy – wicedyrektor firmy „Atlas”
Jesteśmy typową firmą producencką, lider polskiej chemii budowlanej.
Myślę, że oprócz Europy Zachodniej,
jesteśmy znani również na Ukrainie.
Staramy się wspierać to dobre dzieło –
renowację zespołu klasztorno-kościelnego w Bołszowcach. Tego typu obiekty, które są tu remontowane wymagają
specjalistycznych materiałów. Firma
„Atlas” produkuje m.in. specjalistyczne
materiały do renowacji, konserwacji
budynków zabytkowych. Wiadomo, że
to muszą być materiały, które „współgrają” ze starymi technologiami, ze
starymi materiałami. My w swej ofercie
takie posiadamy.
Dzięki olbrzymiemu zaangażowaniu pani Wiesławy Holik, która „patronuje” tutaj, pilnuje nas abyśmy nie zapomnieli o nich. Staramy się podzielić
własnymi doświadczeniami, wiedzą,
ponieważ mamy własnych specjalistów, którzy potrafią ocenić jaki produkt, jaki materiał jest właściwy, jest
Grzechy główne polskich przedsiębiorców
przy zakładaniu spółki na Ukrainie (Część 1)
Anna Zielińska
dobry. Staramy się pomóc nie tylko tu,
w Bołszowcach, ale gdzie tylko możemy. Jestem pierwszy raz na Ukrainie.
Jechałem tutaj nocą, nie wiele widziałem, ale wiele słyszałem. W moim
środowisku jest wiele osób, kolegów,
przyjaciół, którzy poprzez swoje korzenie związani są z tą piękną ziemią
ukraińską. Z pewnością przyjadę tu
jeszcze raz, a może i więcej.
Zburzyć Galicję – dyskusji c.d.
Zbyt śmieszne by bawić
Żanna Komar
autorka znanej książki „Trzecie miasto
Galicji. Stanisławów i jego architektura w okresie autonomii galicyjskiej”
Przedstawiam swój krótki komentarz, do upublicznienia którego
zmobilizowały mnie, opublikowane
na łamach poprzedniego numeru
KG, wypowiedzi mera Iwano-Frankowska i przewodniczącego wojewódzkiej administracji oraz rady w
nabierającej obrotów sprawie pałacu
Potockich: Oto one:
„Kwestia pałacu Potockich jest o tyle
problematyczna, że jest on własnością
prywatną. Do budynków przylegających
do pałacu ani Miejska, ani Wojewódzka
Rada nie ma prawa i nie może o nich
decydować” – Wiktor Anuszkiewiczus
mer Iwano-Frankiwska.
„…budynku tego pałacem nazwać
nie można, to już tylko ruiny… Wraz
z merem postanowiliśmy przygotować
dokumentację projektu wybudowania
nowego pałacu… Będą na to przeznaczone pieniądze z budżetu miasta”
– Mychajło Wyszywaniuk przewodniczący Iwano-Frankiwskiej Wojewódzkiej administracji.
Jak to mamy rozumieć? Czyż
sytuacja nie jest absurdalna? A na
pewno wskazuje ona na brak zwykłej dyskusji pomiędzy mężami stanu oraz, co nie jest nowością, brak
dyskusji społecznej. Przyznam, że
zasługą paranoidalnego artykułu
niejakiej pani Warciw jest właśnie
wywołanie obecnej dyskusji. W jej
rezultacie zobaczyliśmy brak wypracowanej strategii władz miasta co do
przyszłości nie tylko byłej rezydencji
założycieli miasta, ale także innych
historycznych obiektów. Zobaczyliśmy chaos myślowy i brak zrozumienia wartości dziedzictwa, jego
znaczenia dla przyszłości. Nikt nie
widzi coraz większych korzyści, które
można czerpać właśnie z dziedzictwa. Tego, że kompleks rezydencji
Potockich jest kapitałem, który przy
odpowiednim zarządzaniu będzie tylko wzrastał na wartości. Nie zdradzę
wielkiej tajemnicy, gdy powiem że
wiedza na temat jak to uczynić istnieje i pozostaje tylko kwestia chęci lub
niechęci jej posiadania…
ABC przedsiębiorcy polskiego na Ukrainie
Drugie pytanie, które się wyłania
z poprzedniego – to pytanie o poziom
i kwalifikacje specjalistów, na których
wszyscy zarówno mer, jak i przewodniczący Rady i Administracji się
powołują. „Specjaliści twierdzą, że
zabudowania na terytorium kompleksu pałacowego powstały w czasach
sowieckich” – mówi przewodniczący
Rady obwodowej Aleksander Sycz.
Pytam od razu – kto panu doradza
i jakich specjalistów się zatrudnia za
państwowe pieniądze? Składa się
ogólne wrażenie, że specjaliści przywoływani są tylko po to by przekonać
obywateli o słuszności podejmowanych odgórnie decyzji. Czyli powinni
swą kompetencją legalizować czyny
władzy, ale wcale nie po to żeby decyzje te były słuszne. Enigmatyczne
wypowiedzenia typu: „Czy będą niektóre części kompleksu pałacowego
wyburzone czy restaurowane – ocenią specjaliści”. (MW) – mają załatwić
sprawę. Przypomnę, że przyszłość
rezydencji Potockich nie jest sprawą
bynajmniej nową – trwa już od wielu lat, w ciągu których zabudowania
powinny przyjść do kondycji nieodwracalnej ruiny. No i wtedy przyjdą
„specjaliści”. Niepokazywanie planów i projektów, przeciąganie i przemilczanie – oto techniki, którymi się
zdobywa „najlepsze” rezultaty. Jak
długo jeszcze?
Niestety, dzisiaj okazuje się, że
kluczowymi są pytania o teraźniejsze
priorytety i motywacje samych wielkich panów – mężów stanu. Dobrze
żeby społeczeństwo wyrabiało sobie
nawyk wywierania wpływu na te motywacje, i samo stawało się głównym
priorytetem. Do tego powinniśmy dążyć. Dlatego to właśnie piszę.
02.03.2011
Polscy inwestorzy, którzy chcą rozpocząć działalność na Ukrainie nie zdają sobie sprawy z tego, że mają zamiar
działać w zupełnie innej rzeczywistości
niż ta, do której przywykli. Inność dotyczy praktycznie wszystkich dziedzin
życia, ale jeśli mówimy o interesach ma
szczególny, bo finansowy, wydźwięk.
Od czego rozpoczyna się tworzenie nowej firmy?
Statut
Przede wszystkim inwestorzy chcąc
zabezpieczyć swoje wkłady, wybierają
optymalną formę prawną przedsiębiorstwa. Doświadczenie podpowiada im
słusznie, że najbezpieczniejszą jest
spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Należy jednak pamiętać, że na
Ukrainie istnieje jeszcze jeden rodzaj
– spółka z dodatkową odpowiedzialnością. Tej formy, ze względu na późniejsze bezpieczeństwo inwestorów,
należy unikać.
Jeśli już uniknie się błędu wyboru
niewłaściwej formy spółki, następnym
wyzwaniem jest Statut.
Przedsiębiorstwo na Ukrainie prowadzi działalność na podstawie Kodeksu Cywilnego, Kodeksu Gospodarczego, Ustawy o Spółkach Gospodarczych
oraz dokumentów założycielskich. Jednym z nich jest Statut, znaczącym, jeśli
pozostałe akty prawne nie stanowią
inaczej.
Założyciele Spółki muszą mieć
świadomość, że przeglądać go będą
nie tylko oni sami, ale i Rejestrator
Państwowy, urząd zatrudnienia, bank,
urząd podatkowy, urząd celny, sądy
oraz notariusz – jeśli będzie musiał
podpisać jakikolwiek dokument, związany ze sprawami Spółki. Jest to dokument, który ma chronić bezpieczeństwo finansowe Właścicieli i zapewnić
sprawne funkcjonowanie przedsiębiorstwa. Sporządzenie Statutu jest
najważniejszym momentem tworzenia
nowej osoby prawnej na Ukrainie. W
razie konfliktów między Właścicielami
a osobami funkcyjnymi oraz Właścicielami między sobą, będzie, poza kodeksami prawa ukraińskiego, głównym
wyznacznikiem decyzji podejmowanej
przez sądy na Ukrainie.
Z doświadczenia wiem, że Statut
Właściciele (zwłaszcza kiedy są znajomymi, albo jest tylko jeden) traktują
lekko. Nie znając realiów nie mają
świadomości, jakie problemy mogą
ich spotkać na Ukrainie. W przypadku
ich zaistnienia, rozwiązywane będą
przez ukraińskie instytucje, w tym
sądy, na podstawie prawa ukraińskiego i przede wszystkim zarejestrowanego Statutu.
W Internecie czy zasobach firm
doradczych jest wiele „gotowców”,
dotyczących jego treści, należy jednak zwrócić uwagę na to, że każda
zakładana firma ma swoją specyfikę,
inne rozłożenie odpowiedzialności
między Wspólnikami, inne założenia
rozwojowe. Dlatego Statut powinien
odzwierciedlać tę różnorodność oraz
być odpowiedni do oczekiwań Założycieli Spółki. Należy przewidzieć
i założyć, że mogą się oni zetknąć
z sytuacjami, które nie zaistniałyby
na rynku polskim czy europejskim i
uwzględnić to w procesie tworzenia
tego dokumentu.
Chciałabym zaznaczyć, że dalej
przez określenie Właściciele czy Założyciele będę rozumieć Właścicieli
Większościowych, którymi zazwyczaj
są Polacy, rzadko Ukraińcy.
Najczęściej popełnianym błędem,
przy tworzeniu Statutu, jest zatrudnianie polskich firm doradczych, które
albo w ogóle nie znają prawa i realiów
ukraińskich, a jeśli znają to wyrywkowo, albo zatrudnianie firm ukraińskich,
które nie są zainteresowane ochroną
praw zleceniodawcy, a jedynie szybkim zyskiem. Nie będę tu snuć teorii
spiskowej pt. ukraińskie spółki chronią
interesy ukraińskich dyrektorów, ale
bardzo często zdarza się, że nastawione są na powierzchowną obsługę
klienta, skutkującą szybkim wpływem
wynagrodzenia. Umowa zazwyczaj
nie obarcza ich (to naiwność polskich
inwestorów) odpowiedzialnością za
konsekwencje nienależytego wykonania zlecenia. Inna rzecz, że zleceniodawcy często nie umieją sprecyzować
wymagań, dotyczących zawartości
Statutu, a po ogólnym, ustnym ustaleniu warunków umowy, nie czytają
jej pisemnej formy. Pamiętajmy, że to,
co uzgodnione słownie, a to, z czego
można w razie konfliktu rozliczyć zleceniobiorcę, to nie to samo.
Właściciele mają możliwość zabezpieczyć swoje interesy, dotyczące
funkcjonowania firmy w momencie
tworzenia Statutu. Kiedy zostanie on
przyjęty protokołem Walnego Zgromadzenia i zarejestrowany w Ujednoliconym Rejestrze, źle sformułowany,
potencjalnie umożliwia działania niezgodne z ich interesem.
Bywa, że przy opracowywaniu dokumentów założycielskich Inwestorzy
korzystają z usług firmy doradczej, poleconej przez przyszłego dyrektora, co
jest działaniem bardzo nierozsądnym.
Powiązania i znajomości na Ukrainie
mają często wydźwięk korupcyjny i korzystanie w takiej sytuacji z podpowiedzi dyrektora doprowadzić może do powstania różnych kuriozalnych zapisów.
Polski Inwestor zazwyczaj zakłada, że zleceniobiorca, któremu płaci,
kieruje się etyką zawodową i działać będzie w jego interesie. Dlatego,
nie orientując się w prawodawstwie
ukraińskim, przyjmuje jako prawdziwe
opinie firm doradczych, że czegoś nie
wolno umieścić w Statucie albo, że coś
jest niezgodne z kodeksami ukraińskimi. Tymczasem praktyka pokazuje, że
w przypadku znajomości z dyrektorem
(ale i udziałowcem mniejszościowym),
w dokumentach założycielskich „nie
można” umieścić tych zapisów, które
są niezgodne z jego interesem, jako
organu wykonawczego (lub udziałowca mniejszościowego).
W interesie Inwestora leży wybranie niezależnej firmy doradczej, najlepiej sprawdzenie poziomu jej usług
przez przestudiowanie referencji, a
w przypadku kwestionowania przez
nią proponowanych zapisów, prośba
o przedstawienie aktów prawnych, z
którymi są niezgodne.
Pamiętajmy również, że wszelkie
ustalenia, pytania i odpowiedzi na
nie, powinny być prowadzone w formie pisemnej, choćby elektronicznej,
a odbiór wykonanej usługi, w formie
aktu zdawczo-odbiorczego.
Przy ocenie pracy firmy, która pomaga Inwestorowi tworzyć Statut, należy zwrócić uwagę na zapisy, które nic
nie wnoszą do treści, a mają pozornie
świadczyć o profesjonalizmie i dokładności tej firmy. Są to punkty Statutu,
które dotyczą spraw oczywistych np.
„Spółka nie będzie wypłacać wynagrodzeń niższych niż wynosi zgodne
z prawodawstwem Ukrainy minimalne
wynagrodzenie”. Ten i wszystkie zapisy,
które mówią, czego Spółka NIE będzie
robić niezgodnie z prawem ukraińskim,
mają za zadanie dodać objętości dokumentowi i zamieszczanie ich w Statucie
nie ma sensu. Im więcej takich punktów
we wstępnej wersji, przesłanej Inwestorowi przez firmę doradczą, tym szybciej
proponuję zastanowić się nad zmianą
jej na inną.
Wszystkich, którzy zarzucą mi paranoję i uleganie teoriom spiskowym
odpowiadam – Statut jako dokument
założycielski reguluje sprawy Spółki.
Kiedy działa ona sprawnie i bez konfliktów, może zarastać kurzem na półce. Jednak w przypadku problemów,
jest dokumentem znaczącym i w takim kontekście należy rozpatrywać
poniższy tekst.
I jeszcze jedno: te same mechanizmy funkcjonowania Spółki, czy zarządzania nią, w Europie i na Ukrainie
działają inaczej. Przyczyny są tematem do długiej rozprawy, łączącej wątki
psychologiczne, prawne, etyczne etc. i
nie są przedmiotem tego artykułu.
Wracając do Statutu –punkty dotyczące nazwy, przedmiotu działalności Spółki, i tym podobne zapisy, nie
mają dużego znaczenia jeśli chodzi
o bezpieczeństwo Właścicieli. Poza
jednym, dotyczącym procentowego
udziału Właścicieli w kapitale Spółki.
Przykład: często zdarza się, że
udziałowiec zagraniczny wnosi do Spółki wkład pieniężny, a ukraiński nieruchomość, wiedzę dotyczącą rynku, etc. Zazwyczaj w takim przypadku, umawiają
się na prawie równe oszacowanie udziałów czyli np. 55 na 45 procent. Zagraniczny Inwestor czuje się bezpieczny, bo
zgodnie z ukraińskim prawodawstwem
do wykluczenia jednego z właścicieli
Spółki wystarczą głosy 50 % udziałowców. Jednak najczęściej nie zdaje sobie
sprawy, że zgodnie z Ustawą o Spółkach
Gospodarczych do stwierdzenia ważności Walnego Zgromadzenia konieczna
jest obecność właścicieli dysponujących nie mniej niż 60% udziałów. W
takim przypadku udziałowiec mniejszościowy może skutecznie unieważnić nieobecnością wszelkie postanowienia większościowego.
W następnym artykule omówione
zostaną te punkty Statutu, które mają
znaczenie strategiczne dla działalności
Spółki, a przy których popełniane jest
najwięcej błędów. Najbardziej znaczące są rozdziały dotyczące Najwyższego Organu Spółki oraz Organu
Wykonawczego. Pierwszym „punktem
oporu” Spółki jest precyzyjne określenie uprawnień Walnego Zgromadzenia.
Umieszczone w tym miejscu zapisy
mają zapewnić sprawne zarządzanie
Spółką i chronić jej Właścicieli przed
potencjalnymi zagrożeniami. Widzianymi z punktu widzenia europejskiego, jak
i wynikającymi z realiów ukraińskiego.
Nie należy liczyć na taryfę ulgową. Przepisy na Ukrainie zmieniają
się często, a Statut jest jedynym stałym punktem odniesienia, regulującym działalność Spółki.
Reasumując – uprawnienia Walnego Zgromadzenia powinny być określone jasno i w pełni. Muszą być określone
tak, jakby Właściciele zakładali teorię
spiskową. Mają w każdym przypadku zabezpieczać ich interesy i bezpieczeństwo
finansowo karne. Właściciele – założyciele powinni dokładnie je przestudiować.
Niestety zazwyczaj odnoszę wrażenie, że ograniczają się do akapitu,
dotyczącego dzielenia zysków.
W następnym artykule omówię błędy najczęściej popełniane w tym i w innych strategicznych punktach Statutu.
(cdn.)
Przegląd wydarzeń
12
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Julia Łokietko
tekst i zdjęcia
Koncert o tym tytule
sprezentowały lwowiakom
6 marca b.r. Zespół Pieśni
i Tańca „Weseli Lwowiacy”
oraz Kapela „Lwowska fala”.
Znajoma nazwa, co? A powiem, Wam – nie przypadkowa. Po spotkaniu w 1998 r.
z legendarną piosenkarką
„Wesołej Lwowskiej Fali”
Władą Majewską, Edward
Sosulski postanawia założyć
kapelę.
„Pojechaliśmy z Chórem Katedry
Lwowskiej do Warszawy. Przed mszą
w kościele św. Marka mieliśmy krótki
koncert. Kiedy ustawiliśmy się przy
ołtarzu, podeszła do mnie elegancka
pani i mówi: „Nazywam się Włada Majewska, proszę ładnie śpiewać. Ja ten
Lwów pamiętam. Przychodzi do mnie
co noc. Trzymajcie się i coś róbcie”.
Naprawdę mnie zatkało. Było to dla
mnie ostatecznym bodźcem by stworzyć kapelę. Wcześniej, mówiła mi o
kapeli prezes FOPnU Emilia Chmielowa, ale dopiero teraz te wszystkie
słowa do mnie dotarły. Wiadomo, że
nie była to pierwsza kapela. Mamy
przecież „Wesoły Lwów”. Bakcyl ten
jednak mnie drążył i zebrałem pełną
kompanię kabaretową. Jedna z solistek zgłosiła się do mnie sama. Śpiewała w lwowskiej filharmonii i dowiedziała się, że potrzebujemy solistki.
Dużo członków kapeli się zmieniło.
Obecnie mamy optymalny skład” –
opowiada Edward Sosulski. Tak to się
zaczęło i trwa do dziś.
Podstawowym zadaniem Kapeli
jest kontynuowanie przedwojennych
lwowskich tradycji batiarskich i w ten
sposób ocalenie ich od zapomnienia.
„Mieliśmy wspaniałych kompozytorów, autorów piosenek, np.: Janusz
Szlecht czy Henryk Wars. Jeżeli któryś specjalista posłuchałby różnorodności charakterów i piękna folkloru
lwowskiego, to nie jestem pewien, czy
mogłaby mu dorównać przedwojenna
Warszawa. Nasze piosenki są „rożne
różniste”. Opowiadają nam o Lwowie,
jego parkach, skwerach, humorze.
Dzięki nim możemy wyobrazić sobie
jakim był przedwojenny Lwów. Poza
granicami Lwowa i Ukrainy dajemy
świadectwo naszej tu obecności. Jest
to naszą misją” – opowiada kierownik
kapeli Edward Sosulski. W 2001 r.
„Lwowska fala” przygrywała Zespołowi Pieśni i Tańca „Weseli Lwowiacy”
podczas występu przed Ojcem Świętym Janem Pawłem II we Lwowie. W
2002 r. zdobyła puchar Prezesa Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Ratowania Folkloru Miejskiego za najlepsze
W ostatni dzień Karnawału
Edek i Alinka
Kontrabas Andrzej Lohocki, guzikówka Bogdan Lis, akordeon Mirek Ostiuk, skrzypce Bohdan Nazar, klarnet Andrzej
Rodycz
Poleczka. Zespół Pieśni i Tańca „Weseli Lwowiacy”
wykonanie pieśni i melodii lwowskich.
W 2005 r. odznaczono ją w Mrągowie
nagrodą dyrektor TVP2. W 2006 r., z
okazji 350 rocznicy Ślubów Króla Jana
Kazimierza, artyści bawili przedstawicieli RP w byłym Kasynie Szlacheckim
we Lwowie. Kapela „Lwowska Fala”
jest stałym uczestnikiem akademii z
okazji Dnia Konstytucji Polski 3 Maja
i Dnia Niepodległości 11 listopada,
jak również chętnie śpiewa dla Rodaków przy każdej sposobności. Wielu
przyjaciół posiada Kapela nie jedynie
we Lwowie czy na Ukrainie. Przyjaźń
wiąże ją z Polskim Zespołem Kabaretowo-Estradowym „Andrusi” (Republika Czeska), Zespołem Pieśni i Tańca
„Śląsk” im. Stanisława Hadyny, Państwowym Zespołem Ludowym Pieśni i
Tańca Mazowsze im. Tadeusza Sygietyńskiego, polskimi artystami z Łotwy
i Kanady. Płytę z lwowskimi hitami
„Lwowskiej Fali” można nabyć podczas koncertów, jako cegiełkę na roz-
wój kapeli. Artyści mają nadzieję, że
może kiedyś ukaże się ona w sprzedaży w Polsce. Byłaby to pierwsza
płyta powojennej lwowskiej kapeli.
Koncert „W ostatni dzień Karnawału” odbył się w szkole średniej nr
10, niedługo po porannej Mszy świętej
i spotkaniu Uniwersytetu Trzeciego
Wieku. „Pomysł na koncert zrodził się
już dawno. Karnawał zawsze zachęcał
nas do zrobienia uczty duchowej dla
lwowiaków” – mówi Edward Sosulski.
Płomiennymi rytmami tanga, artyści zachęcali gości do tańca. Nie
sposób było się im oprzeć, gdyż nogi
same niosły na parkiet. Na pytanie,
czy każdy koncert kapeli odbywa się
w kształcie dialogu artystów z publicznością, pan Sosulski odpowiada: „Była
to moja fantazja reżyserska. Czasami
słyszę od bliskich, że mam bardzo
bezpośredni kontakt z publicznością.
A jak inaczej? Taki właśnie trzeba mieć.
Zawsze powtarzam bawcie się, bo to
„W 1998 roku pojechaliśmy z Chórem
Katedry Lwowskiej do Warszawy. Przed
koncertem, podeszła do mnie elegancka
pani i mówi: „Nazywam się Włada Majewska, proszę ładnie śpiewać. Ja ten
Lwów pamiętam. Przychodzi do mnie co
nocy. Trzymajcie się i coś róbcie”.
Tango Lwowskie
wszystko dla Was. Reakcja publiczności jest dla wykonawców bardzo
ważna, ponieważ zależy nam na tym,
by widzowie bawili się na całego. Ciekawie wygląda, kiedy młody chłopak
zaprasza starszą pani, a dziewczyna
starszego pana. Nasza twórczość ma
sens kiedy widzowie odpowiadają poprzez klaskanie, śpiewanie, lub jeszcze lepiej – tańczenie”.
Z Zespołem Pieśni i Tańca „Weseli Lwowiacy” na kilka minut przenieśliśmy się też na batiarski dancing. W
jaki sposób udało się odtworzyć taką
atmosferę, opowiada nam kierownik
zespołu Edward Sosulski: „Układamy
choreografię na popularne lwowskie
szlagiery przedwojenne. Tak naprawdę nikt nie opisał jeszcze lwowskich
tańców. Coś widzieliśmy, coś czytaliśmy (prace Alicji Haszek), plus –
troszkę fantazji. Myślę jednak, że nie
głupio wyglądamy. My, młodzi lwowiacy, mamy to we krwi. Pod wpływem
tych melodii ruchy same się układają
w naszej fantazji. Stroje lat 30 też są
zasługą fantazji każdego. Pokazywałem tancerzom zdjęcia, a oni już sami
w starych szafach starali się odszukać
dla siebie coś charakterystycznego”.
Koncert w tę ostatnią niedzielę Karnawału stał się prawdziwą ucztą dla
wielbicieli lwowskich melodii i charakteru. Śmialiśmy się pod batiarskie piosenki typu „Husia siusia” tańczyliśmy
lwowskie tango, „rozmarzała nas poezja Mariana Hemara, niejeden też
puścił łezkę pod „Marsz lwowskich
dzieci”. „Staramy się autentycznie wykonywać lwowskie hity, dotrzymując w
miarę możliwości autentycznej gwary
i instrumentów” – zwierza się pan Sosulski. Naprawdę warto było opuścić
wcześniej łóżeczko i odwiedzić mury
polskiej szkoły. Mamy nadzieję, że
coraz częściej zespół będzie cieszyć nas swą twórczością.
Kierownik Zespołu Pieśni
i Tańca „Weseli Lwowiacy”
oraz Kapeli „Lwowska fala”
Edward Sosulski składa serdeczne podziękowania dyrektor szkoły średniej nr 10
Marcie Markuninej za umożliwienie koncertowania i przeprowadzania prób w progach
szkoły.
KG
Lwów przygotowuje się do budowy pomnika profesorów polskich
Konstanty Czawaga
tekst i zdjęcie
„Obecnie Rada Miejska Lwowa
uchwaliła wszystkie uzasadnienia
urbanistyczne oraz warunki budowy pomnika” – stwierdził dyrektor
departamentu rady miejskiej Lwowa Jurij Kryworuczko 9 marca br.,
podczas konferencji prasowej w ratuszu. –Pracujemy z architektami z
Polski i pod koniec marca rozpoczniemy uporządkowanie terenu na
Wzgórzach Wuleckich. Do budowy
pomnika zaangażowaliśmy polską
firmę. Tekst na tablicy będzie wypisany w trzech językach – ukraińskim, polskim i angielskim. Pamięć
o tym miejscu ma być pełna i dostępna następnym pokoleniom”.
Projekt prof. Aleksandra Śliwy z
Krakowa przewiduje ustanowienie
siedmiometrowej kamiennej bramy,
nawiązującej do biblijnego dekalogu. Głównym jej elementem są
sześcienne bloki noszące numery
dziesięciu przykazań. Regularność
tej konstrukcji jest naruszona na
przykazaniu piątym.
Jurij Kryworuczko zapewnił, że
pomnik zostanie wzniesiony i uroczyście otwarty 4 lipca 2011 roku podczas
obchodów 70. rocznicy mordu profesorów. 900 tys. hrywien z budżetu Lwowa
ma być przeznaczone na uporządkowanie terenu, a strona polska pokryje
koszty ustanowienia pomnika.
Obecny na konferencji prasowej radny Rady Miejskiej Lwowa z
ramienia partii „Swobody” bezskutecznie próbował podważyć warunki konkursu. Przewodniczącym jury
był znany lwowski historyk prof.
Jarosław Hrycak. Wynagrodzenie
wypłacono w złotówkach wyłącznie dlatego, że środki finansowe
wydzieliła tylko strona polska. Jurij Kryworuczko podkreślił wielkie
zaangażowanie Politechniki Lwowskiej w sprawę budowy pomnika.
Jurij Kryworuczko
KG
13
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Muzyka bez fastfoodu
Yorij Kloc w Lublinie podczas Festiwalu Jagiellońskiego
Joanna Demcio
Najbardziej na świecie
nienawidzę chamstwa i góralskiej muzyki – mawiało się w
PRL-u. Władza radziecka zrobiła porządek ze wszystkim,
co ludowe, etniczne. Poukładała na półeczkach i umieściła w muzeum. A żeby wiadomo było do końca z czym
możemy mieć ewentualnie
do czynienia, podpisała nieskomplikowanie: „Cepeliada”,
„Szarawarszczyna”. Ukraińska kultura ludowa miała o tyle
więcej szans na przetrwanie
od polskiej, że stanowiła właściwie podstawę i trzon całej
tradycji ukraińskiej. W PRL-u
ludowość została zniesiona
do rangi prostactwa. Więc jak
myślicie – jak sobie radzi ten
dział kultury obecnie? Nawet
tu u nas, we Lwowie? A no radzi. Dzięki paru ludziom i pewnym inicjatywom.
- Idea Etno-Klubu skupiła się
przede wszystkim na tym, by wszystko kręciło się wokół muzyki etnicznej.
Musieliśmy stworzyć odpowiednie
środowisko dla muzyków grających
folk – tłumaczy Ostap Kostium, jeden
z inicjatorów projektu.
Lwowski Etno-Klub jest projektem
prowadzonym od roku we współpracy
z Grupą Artystyczną Dzyga. Z jednej
strony jest to ruch wsparcia dla artystów, z drugiej – danie możliwości
usłyszenia muzyki etnicznej szerszej
grupie osób. Największym problemem
artystów, zajmujących się folkiem jest
brak rynku, na którym mogliby stale
pracować. Muzyka etniczna ma to
do siebie, że jedynym jej „ujściem” są
sporadyczne festiwale.
- Muzycy potrzebują klubu, pewnej
infrastruktury, dzięki której mogliby poczuć się trochę pewniej, systematycznie pracować nad materiałem. Z jednej
strony są to sprawy bardzo formalne,
jednak te wtorkowe spotkania są niezwykle ważne. Teraz szukamy partnerów, do utworzenia takiej siatki współpracy. Szczególnie liczymy tu na Polskę. Po pierwsze dlatego, że jest ona
w tym kontekście świetnie rozwinięta,
a poza tym wraz ze Lwowem znajduje
się we wspólnym informacyjno-kulturowym kole. Współpracowaliśmy już z
Litwinami, Polakami, Rosjanami, Mołdawianami, jednak wszystko to było
robione na podstawie prywatnych
kontaktów, a chciałoby się już opierać
o partnerstwo klubów – dodaje Ostap
Kostium.
- Różnica pomiędzy muzykami
ze Wschodniej i Zachodniej Ukrainy
polega na tym, że tam mają dobry
warsztat, to jest profesjonalne – tłumaczy Danyło Petruszenko, basista
zespołu Yoriy Kloc – Specyfika Lwowa
natomiast, polega na tym, że może
nie jest to najlepiej zagrane, ale na
pewno znacznie bardziej kreatywnie.
W Kijowie swojego czasu podjęto się również podobnego projektu,
jednak umarł on śmiercią naturalną.
Przyczyna tego była bardzo prosta –
skupiono się tam przede wszystkim na
swoich kijowskich zespołach, omijając
całą resztę. Lwowski klub jest otwarty
na każdy region Ukrainy i na każdy
kraj sąsiadujący bądź i nie. Dodatko-
nią na próbę i zaczynam grać, w pewnym momencie zaczynają przygrywać
mi skrzypce, kontrabas, zaczynamy
mieszać style. W ten sposób kombinujemy z muzyką żydowską, cygańską,
bałkańską, ukraińską. Dorzucamy do
tego elementy jazzu, rapu, nawet country.
Ukraina ma tę przewagę, że pozostały tu wciąż bardzo żywe konserwatywne ośrodki muzyki ludowej, np.
w górach. A ma to jeszcze do siebie,
że może się zmieniać, przechodzić w
inne formy. Jakość w tym wypadku
polega przede wszystkim na odnalezieniu korzenia, centrum.
- Nasz zespół zaczął kombinować
z drum&bass w ramach projektu niemieckiego Noise of Human Art. Wychodzi nam z tego żywy drum&bass,
który łączymy z etniczną muzyką białoruską, ukraińską, cygańską – mówi
Danyło Petruszenko – Bierzemy udział
w różnych miejskich projektach, typu
Lato na Rynku czy święto Pączka,
jeździmy po całej Ukrainie, Polsce
– tam zawsze mamy niesamowite
powodzenie. Pomimo tego, że polscy
artyści mają większe szanse na rozwój
ze względu na przynależność do Unii
Europejskiej, naszym plusem jest to,
że w Europie ukraińskość jest modna
i nowa. Do Lwowa ostatnio przyjeżdżał
czeski zespół Dva – są naprawdę dobrzy, a i tak ledwo dają sobie radę.
- We Lwowie rzadko mamy koncerty, w ciągu pół roku mieliśmy ze
dwa. Bardziej orientujemy się na Polskę – potwierdza Rafaliuk – Graliśmy
w Toronto, w Montrealu, tam nam się
szczególnie spodobało – Francuzi to
Zespół Yorij Kloc podczas koncertu
wym atutem Lwowa z całą pewnością
będzie jego położenie na pograniczu,
co czyni go taką „celnią kulturową”.
- Na Wschodzie artyści po prostu
nie mają tak licznych źródeł, z których mogli by czerpać – opowiada
Ostap Kostium – My mamy hucułów
czy bojków, u których muzyka instrumentalna jest bardzo rozbudowana.
W ten sposób my mamy świetnych
instrumentalistów, a Wschód Ukrainy
– dobre wokale.
- Kiedy uczyłem się w collage’u
im. Trusza, w jednej z pracowni zobaczyłem stare bojkowskie cymbały.
Jestem z Charkowa, u nas nigdy się
nie słyszało o tym instrumencie. Profesor zdjął je ze ściany i zaczął grać.
Wtedy zakochałem się w tym dźwięku
– opowiada Jurko Rafaliuk, cymbalista
zespołu Liudy Dobri – Nawet nie mógłbym ci powiedzieć jaki rodzaj muzyki
wykonujemy. Każdy członek naszego
zespołu dorastał na innego rodzaju
muzyce, każdy ma swoje upodobania.
Czasami w głowie kołacze mi się jakaś piosenka (ludowa), przychodzę z
niesamowici melomani, na nasze koncerty przychodziły tłumy, część ludzi
musiała stać pod klubem. Ciężko w
naszym mieście o koncert. W kółko
nam powtarzają, że publiczność się
nie zjawi. O, gdyby był to Kozłowski, to
co innego. Zainteresowana jest naszą
muzyką Polska, Kanada, Rumunia, ale
nie Ukraina. Dlatego Etno-Klub jest po
prostu niezbędny. Tam zbierają się ludzie, słuchają muzyki, wymieniają się
doświadczeniem. Wpadają tu muzycy
z całego świata.
- Niestety, Ukraina wciąż nie może
docenić tej dobrej, prawdziwej muzyki
– konstatuje Petruszenko z Yoriy Kloc No dobra, Iryna Biłyk kiedyś była dobrą
artystką, ale im dalej w las, tym grubsi
partyzanci… Kiedyś Oleh Skrypka powiedział bardzo mądrą rzecz – spytany
o to, kto mu się bardziej podoba z artystów występujących na Eurowizji, powiedział, że to tak jakby go spytać co
mu bardziej smakuje – cheeseburger
czy hamburger. McDonald zawsze pozostaje Mcdonaldem. Niestety, popularna ukraińska muzyka to fast food.
50-lecie metropolity lwowskiego
Mieczysława Mokrzyckiego
Metropolita lwowski Mieczysław Mokrzycki podczas obchodów ekumenicznych we Lwowie w marcu 2011 roku (zdjęcie
archiwum Kurii)
Z okazji przypadającego 29 marca 50-lecia Urodzin, w imieniu redakcji i czytelników „Kuriera Galicyjskiego”, pragniemy złożyć Jego Ekscelencji życzenia nieustających łask
Bożych i opieki Matki Bożej, wytrwałości i sił, cierpliwości
i dobrych ludzi na drodze posługi pasterskiej, dzięki której
wierni zbliżają się do Boga i umacniają w wierze.
Kuria Archidiecezji Lwowskiej obrządku łacińskiego bardzo serdecznie zaprasza na uroczystą Mszę św. z okazji 50. urodzin Jego Ekscelencji księdza
arcybiskupa Mieczysława Mokrzyckiego, Metropolity Lwowskiego, która będzie
sprawowana w intencji Dostojnego Jubilata 29 marca o godz. 10 w Bazylice
Archikatedralnej we Lwowie.
Delegacja z Koszalina
w Iwano-Frankowsku
Na zaproszenie mera IwanoFrankowska Wiktora Anuszkiewiczusa, 10-12 marca do
miasta przybyła delegacja
Urzędu Miasta Koszalina, na
czele z zastępcą prezydenta
Koszalina ds. kultury Zdzisławem Derebeckim.
Wizyta odbywała się w ramach
prowadzenia rozmów o współpracy między instytucjami kulturalnymi
miast partnerskich Iwano-Frankowska
i Koszalina, co miało zaowocować zaproszeniem na XX Festiwal Kultury
Ukraińskiej w Koszalinie.
10 marca doszło do spotkania
członków delegacji z zastępcą przewodniczącego ds. humanitarnych M.
Weresem i przewodniczącymi departamentów komisji wykonawczych.
Omówiono możliwości współpracy
w dziedzinach kultury, ekonomii,
oświeceniowej, turystycznej. Rozważano także możliwość podpisania
umów o współpracy pomiędzy instytucjami kulturowymi obu miast.
Weres podkreślił, że współpraca z
Koszalinem ciągnie się już od 2004 r.
Wcześniej istniała przede wszystkim
na polu projektów oświatowo – naukowych. Obecnie jest coraz bardziej
rozszerzana.
Derebecki wyraził nadzieję na ścisłą współpracę w ramach inwestycji,
biznesu, kultury, oświaty i sportu.
Doszło również do spotkania Derebeckiego, jako dyrektora Bałtyckiego
teatru dramatycznego im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie z dyrektorem
iwano-frankowskiego obwodowego
akademickiego muzyczno-dramatycznego teatru im. Iwana Franki Rościsławem Derżypilskim. Zaproszeni goście
mogli obejrzeć sztukę „Nacja”, według
powieści Marii Matios.
W ramach spotkania, odbyła się
ceremonia wręczenia nagród liderom ekonomicznego rozwoju IwanoFrankowska „Triumf 2010”. Goście
zapoznali się także z ekonomicznym
potencjałem miasta.
Iryna Rabarśka
przewodnicząca IwanoFrankowskiej młodzieżowej
komisji wykonawczej
Tamata kostyk zdjęcie
Sławni lwowianie
14
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Rewolucyjny księgarz lwowski
Beata Kost
Księgarz to bardzo zobowiązujące
słowo – twierdzą specjaliści z branży
księgarskiej. Przeciętny czytelnik raczej nie zastanawia się nad tym, że
właściciel księgarni to bardzo często
człowiek, który w pewnym stopniu odpowiada za rozwój intelektualny czytelnika, wszak to on sprowadza książki,
po które sięgniemy lub nie. W Polsce
na temat przygotowania do zawodu
księgarza, jako jeden z pierwszych
wypowiedział się Józef Zawadzki, najwybitniejszy polski księgarz i wydawca
pierwszej połowy XIX wieku. W swoim
memoriale z roku 1818 pisał między
innymi o znaczeniu wykształcenia
księgarzy. Pisał też o tym, że „jest potrzeba ażeby, księgarzy było wielu po
różnych miejscach kraju swą profesję
sprawujących”. W kraju pod zaborami,
miało to ogromne znaczenie.
Również we Lwowie w okresie
zaborów polskim wydawcom i księgarzom przypadła jedna z najważniejszych misji w kraju, ich działalność
miała nie tylko przeciwstawić się wynaradawianiu społeczeństwa, miała
też pozostać ważnym elementem
życia umysłowego miasta i regionu.
Jeden z najwybitniejszych księgarzy
lwowskich przybył do miasta ze Śląska Cieszyńskiego. Jan Milikowski
urodził się w 1781 roku w Oldrzychowicach koło Cieszyna. Ukończył
gimnazjum w Bratysławie, następnie
pracował jako nauczyciel w Końskiej
koło Cieszyna. Zmienił dość szybko
zawód, wkrótce można go było spotkać w Berlinie, gdzie rozpoczął praktyki jako księgarz. Kilkanaście lat (od
roku 1803) związany był z księgarnią K. B. Pfaffa, gdzie od 1817 roku
pełnił funkcję kierownika. Przybył do
Lwowa około 1820 roku. Wspólnie z
Ignacym Kuhnem założył we Lwowie
księgarnię pod szyldem „Kuhn i Milikowski”. Sklep funkcjonował później
jako Księgarnia Narodowa i Zagraniczna, Handel Muzyczny i Umniczy.
Milikowski rozwijał swoją działalność
również poza Lwowem, filie księgarni
powstały w Tarnowie i Stanisławowie.
Z księgarni i składów Milikowskiego
zaopatrywano w książki sporą część
kraju – okręgi tarnowski, bocheński,
rzeszowski, jasielski, sądecki, kołomyjski i brzeżański. Księgarnie w
Stanisławowie i Tarnowie były jedynymi księgarniami prowincjonalnymi
w Galicji. Lwowska księgarnia Milikowskiego mieściła się od roku 1822
w Rynku, w kamienicy pod numerem
25. Prowadzili tam wspólnicy również
działalność wydawniczą, drukowano
wiele interesujących pozycji, w tym
również zakazaną literaturę emigracyjną. Jan Milikowski sprowadzał też
do księgarni pozycje zakazane przez
cenzurę. W 1827 obaj panowie wydali
„Sonety” Adama Mickiewicza z iluW ubiegłym roku, w Kurierze Galicyjskim ukazał się apel o pomoc dla
Agnieszki Mokrzyckiej, chorej na nowotwór obu oczek. Od tej chwili minął
prawie rok.
Dziś 2,5 letnia dziewczynka jest
po czterech konsultacjach w niemieckiej klinice okulistycznej w Essen.
Znajduje się pod stałą kontrolą leka-
stracją muzyczną Karola Lipińskiego.
Było to pierwsze lwowskie wydanie
Mickiewicza, dzieło wydano w drukarni Piotra Pillera. W latach 1827-1828
nakładem Jana Milikowskiego wydano „Polihymnię czyli piękności poezji
polskiej” – sześciotomową antologię
zawierającą wyjątki dzieł najbardziej
znanych polskich poetów. Po śmierci
wspólnika Ignacego Kuhna w 1835
roku, Milikowski sam prowadził księgarnię. Były to złote czasy dla działalności księgarskiej – pole działalności
ogromne, a zakładów księgarskich jak
na lekarstwo. Miał więc Milikowski ze
swojej działalności duże zyski i wkrótce
dorobił się sporego majątku. Był właścicielem kamienicy przy ul. Blacharskiej we Lwowie. Utrzymywał kontakty
z oficynami wydawniczymi w kraju i za
granicą – w Warszawie, Brukseli, Paryżu, Lipsku i Wiedniu. Był jedną z najważniejszych postaci w świecie księgarskim. Wokół jego księgarni skupiało
się życie kulturalne Lwowa – stałymi
bywalcami księgarni byli profesorowie
Uniwersytetu Lwowskiego i literaci. Z
czasem stała się księgarnia czymś na
kształt kasyna literackiego, gdzie można było zapoznać się z wszelkimi nurtami literackimi i nowościami wydawniczymi. O oficjalne założenie takiego
„Kasyna” w swojej księgarni zabiegał
Milikowski bez skutku. Sądząc z tego
jak wiele wysiłku poświęcił organizacji
imprez i rozmaitych przedsięwzięć, był
społecznikiem z prawdziwego zdarzenia. Wśród organizatorów I zjazdu
księgarzy w roku 1846 spotykamy też
jego nazwisko.
Powiadano we Lwowie, że Milikowski był przedsiębiorcą, który wypłacił pierwsze honorarium literackie w
gotówce za pracę zleconą – trzydzieści guldenów otrzymał od niego Józef
Borkowski za przekład „Bogów Grecji” Schillera. Wydał potem Milikowski
bardzo ozdobnie tekst niemiecki wraz
z tłumaczeniem, ogłaszając nazwisko
autora tłumaczenia. Zaopatrywał też
czytelników lwowskich w prasę zagraniczną sprowadzaną do Austrii, ścią-
gał też periodyki emigracyjne. Około
roku 1840 Jan Milikowski próbował
sprowadzić legalnie dzieła Mickiewicza do Lwowa. Zdumienie urzędników austriackich wywoływał fakt, że
znalazł się ktoś, kto sprowadzić chce
prace filareta i autora Konrada Wallenroda. Milkowski zamawiając dzieła
emigracyjne i zakazane wyrobił sobie
prywatne kontakty, które pozwoliły
mu na utrzymywanie stosunków ze
wszystkimi znanymi twórcami. W
1848 roku Juliusz Słowacki właśnie
jemu przesłał swoje tomiki do druku.
Księgarz jeździł do Paryża prowadzić
rozmowy w sprawie zakupu rękopisów Adama Mickiewicza.
Musiał działać z dużą ostrożnością,
wciąż borykał się z cenzurą austriacką,
a dodatkowo znajdował się pod stałym
nadzorem policji. Jeszcze za życia
jego wspólnika Ignacego Kuhna doszło we Lwowie do głośnego procesu
podczas którego doszło do rewizji i
aresztowań – represje dotknęły głównie Ossolineum, aresztowano i skazano na karę więzienia dyrektora Konstantego Słotwińskiego oraz aresztowano i opieczętowano mienie drukarni
ossolińskiej. Milikowski i Piller zostali
poddani śledztwu z powodu przekroczenia przepisów cenzury. W sklepach
i mieszkaniach księgarzy przeprowadzano rewizje. Podczas przeszukania
podobno nie wykryto schowanej starannie paczki z dziełami Mickiewicza
tzw. wydanie „awiniońskie” (ponoć po
latach dzieła wyciągnięto z ukrycia w
księgarni Milikowskiego).
Dla Milikowskiego pozostającego
w stałym kontakcie z emigracją, nastały czasy stałego dozoru policyjnego.
Nadal posiadał prawo wykonywania
zawodu, ale sprowadzanie zakazanych
książek wiązało się z dużym ryzykiem
i wymagało przeróżnych wybiegów
– bardzo często przepłacano konduktorów w pociągach i to oni przewozili
skrzynie z książkami. Drukował wiele
prac nowatorskich i sam również starał
się o ich rozpowszechnianie – choćby
w środowisku wiejskim – co nie zawsze
POMOC DLA AGNIESZKI
rzy, którzy dają dużą szansę na uratowanie wzroku dziecka. Do tej pory
nie została podjęta konkretna terapia, ponieważ lekarze obserwując
chorobę, chcą zastosować najmniej
inwazyjną, ale najbardziej skuteczną
metodę. Wymaga to jednak kolejnych
wizyt w Essen [średnio co 3 miesią-
ce], które wiążą się z dużymi kosztami.
W tym miejscu dziękujemy
wszystkim ofiarodawcom za
wcześniejsze
odnosiło skutek, bo zazwyczaj władze
austriackie nie godziły się na pomysły
Jana Milikowskiego. Wiele książek
sprowadzanych przez niego było zakupionych przez Zakład Narodowy
im. Ossolińskich, był głównym dostawcą literatury bieżącej dla Ossolineum. Związany z Zakładem nie tylko
interesami handlowymi, wiele książek
ofiarował książnicy na własność. Wysyłał też polskie książki do rodzinnych
stron – jego dary otrzymywały szkoły
na Śląsku Cieszyńskim.
Milikowski zaangażowany był w
pracę „Sokoła”, jego nazwisko można
znaleźć w pierwszym zarządzie organizacji, ponadto opiekował się kasą
stowarzyszenia.
Wraz z Władysławem Bełzą, Karolem Wildem i innymi lwowskimi księgarzami założyli spółkę, która miała
wspierać interesy księgarzy i autorów
polskich. Był członkiem Gremium księgarzy w Lipsku i Wiedniu. Działał jako
radny miejski, a także jako członek Towarzystwa Gospodarczego.
Po 40 latach pracy przekazał prowadzenie księgarni synom, sam w
miarę możliwości pomagał w zarządzaniu księgarni.
Zmarł we Lwowie 16 sierpnia 1866
roku, pochowano go na cmentarzu
Łyczakowskim. Mówi się często, że
księgarz to zajęcie rodzinne, przechodzi z pokolenia na pokolenie i dopiero
w drugim lub trzecim pokoleniu można
mówić o profesji księgarskiej. Praca
Milikowskiego zaprzecza tej teorii. Wychował księgarzy w rodzinie, kształcił
uczniów. Wśród najbardziej znanych
byli Jan i Paweł Jeleniowe firma „Bracia Jeleń” działała w Przemyślu.
Po śmierci Jana Milikowskiego
księgarnię prowadzili synowie Edmund i Jan. Sześć lat po jego śmierci
księgarnia obchodziła 50 rocznicę istnienia. Ślązacy wysłali do Lwowa list
gratulacyjny.
wpłaty na rzecz Agnieszki – udało się
zebrać blisko 1000 zł – i ponawiamy
naszą prośbę do Czytelników o dalszą życzliwość i pomoc, bo tylko dzięki nim, mała lwowianka ma szansę na
to, że będzie widziała.
Dla polskich czytelników podajemy nr konta w Polsce:
Towarzystwo Miłośników
Lwowa
ul. Lisowskiego 1
65-072 Zielona Góra, PKO
BP S.A. IIO/Zielona Góra
nr: 47 1020 5402 0000 0702
0118 4308 z dopiskiem:
dla Agnieszki Mokrzyckiej
W tym roku mija 145 rocznica
śmierci księgarza.
Monika i Andrzej
Michalakowie RAE
Komentarze
15
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Sąsiedzi i tylko sąsiedzi? Świadczenia
pieniężne za obozy
pracy – po zmianach
Jan Wlobart
Czytając polską prasę czy
też obserwując media elektroniczne, mamy dość dużo informacji dotyczących Ukrainy,
jej aktualnej sytuacji i spraw,
które nurtują jej mieszkańców.
Wrażenie to może być spotęgowane w środowisku ludzi,
mających kontakt z obecnym
środowiskiem polonijnym na
Ukrainie, dlatego też wydaje nam się, że wiedza ta jest
obustronna, lecz czy tak jest
rzeczywiście? Czy Ukraińcy
posiadają podobną wiedze o
nas? Niestety, tu wielu czytelników rozczaruję, nie. Nasi sąsiedzi wiedzą o nas niewiele.
Do napisania tego tekstu sprowokowały mnie rezultaty ostatnich badań
socjologicznych przeprowadzonych
na Ukrainie na dość dużej populacji
mieszkańców Ukrainy po obydwu stronach Dniepru. Badania takie zostały
przeprowadzone po raz pierwszy od
kilkunastu lat i ich rezultaty mogą nas
nieco szokować. Otóż okazuje się, że
w społeczeństwie ukraińskim pokutuje
bardzo dużo stereotypów i niewiedzy,
dotyczących Polski oraz jej znaczenia
w Europie. To samo dotyczy wiedzy
o polityce swojego kraju i jego możliwościach we współczesnej Europie.
Przeciętny Ukrainiec uważa, że Ukraina może być powiązana z Rosją w
ramach Wspólnoty Niepodległych
Państw (WNP) i jednocześnie być
członkiem Unii Europejskiej, Polska
jawi się jako mało znaczący kraj w Unii
nie wart większej uwagi i dla większości stanowi kraj tranzytowy w podró-
Andrzej Sprycha
Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz i przewodniczący
Rady Europejskie Herman Van Rompuy. Źródło: flickr.com
ży do „prawdziwej” Europy. Ukraińcy
uważają, że Polska to taki sam kraj jak
Ukraina tylko nam się „powiodło” a im
nie. NATO jawi im się jako organizacja
wojskowa nie warta zachodu aby się
starać o wstąpienie do niej. Zaskoczeniem o sposobie myślenia badanych
Ukraińców jest opinia, że jeżeli mają
wstąpić do Unii Europejskiej, to należy
im za to zapłacić, sic! Te i wiele innych
opinii mieszkańców Ukrainy zdają się
wskazywać na, zdecydowanie większe
zainteresowanie sprawami wewnętrznymi jak regularne emerytury, koszty
życia, opłaty komunalne i inne mający
ścisły związek z własną koegzystencją.
Wiedzę na temat spraw aktualnych na
świecie, większość ludzi czerpie z
mediów publicznych, które pokazują
sprawy europejskie wyrywkowo, bez
dogłębnej analizy postępujących procesów politycznych w Europie i na
świecie. Na dobór informacji w masowym przekazie, jest bardziej położony
akcent na aktualności i relacje pomię-
dzy krajami WNP a Federacją Rosyjską. Pewną wskazówką na optykę i
perspektywę poddanych badaniu jest
fakt, że tylko 19% Ukraińców posiada
aktualnie ważne paszporty, umożliwiające podróże, po uzyskaniu wizy, co
dla wielu Ukraińców stanowi dodatkową okoliczność zniechęcającą ich do
podróżowania. Tak więc podstawowa
wiedza przeciętnego obywatela pochodzi z mediów masowych. Te i inne
uwarunkowania, kształtują wiedzę o
Polsce i Europie w świadomości wielu mieszkańców Ukrainy. Czytelników,
chcących bardziej „zgłębić” ten temat,
odsyłam do tygodnika „Polityka” z dnia
26 lutego 2011 do artykułu „W rozkroku i na barykadzie” autorstwa Jagienki
Wilczak.
Uważam, że przedstawione fakty
pozwolą bardziej nam zrozumieć naszych sąsiadów i zainicjują działania,
zmierzające do poszerzenia wiedzy o
nas przez Ukraińców.
KG
25 lutego 2011 r. Sejm Rzeczypospolitej przyjął nowelę zmieniającą dotychczasowe brzmienie ustawy
z 31 maja 1996 r. o świadczeniu
pieniężnym przysługującym
osobom deportowanym do
pracy przymusowej oraz
osadzonym w obozach pracy przez III Rzeszę i Związek
Socjalistycznych Republik
Radzieckich. Nowelizacja była
rzeczywiście niezbędna, bowiem do
wprowadzenia zmian zobowiązywał
wyrok Trybunału Konstytucyjnego,
który uznał za niezgodny z Konstytucją przepis zawarty w artykule
uzależniającym prawo do świadczenia od deportacji poza granice Rzeczypospolitej. Tak rozumiana deportacja, w zakresie w jakim pomija
przesłankę wywiezienia do pracy
przymusowej w granicach przedwojennego państwa polskiego, wchodziła w kolizję z ustawą zasadniczą.
Trybunał zaznaczył przy tym, że
dotychczasowa regulacja naruszała również zasadę sprawiedliwości
społecznej.
Obecnie „represją” w rozumieniu przepisów uprawniających do
świadczenia pieniężnego jest:
• osadzenie w obozach pracy przymusowej w okresie wojny w
latach 1939-1945 z przyczyn politycznych, narodowościowych, rasowych i religijnych,
Taka sobie bajka…
Agnieszka Sawicz
Na dzień 28 października 2012
roku zaplanowano na Ukrainie wybory parlamentarne, a tym samym
parlament przedłużył swoją kadencję
z czterech do pięciu lat. Można to postrzegać jako szansę, jaką daje sama
sobie Rada Najwyższa kontrolowana
przez proprezydencką Partię Regionów. Przyjąć, że skoro odbędą się już
po zakończeniu mistrzostw Europy
w piłce nożnej, a Euro 2012 mimo
wszystko okaże się spektakularnym
sukcesem, którego chwała spadnie
na Wiktora Janukowycza i jego ekipę,
to i wybory wygra w cuglach ta sama
ekipa. I takie myślenie nie jest pozbawione podstaw, ale też jest wersją
najłatwiejszą do przyjęcia dla tych, co
to chętnie mówią o zmianach i krytykują władzę, ale nie zrobią niczego,
aby zmienić istniejącą sytuację. Taki
fatalizm w polityce nic dobrego krajowi nie wróży.
A przecież możemy sobie wyobrazić taką to oto sytuację…
W niedookreślonym dziś jeszcze
dniu potwierdzone zostają wyniki
ukraińskich wyborów parlamentarnych. Znaczący procent głosów zdobywa zgodnie z przewidywaniami
Partia Regionów, lecz sensacją są
zmiany i wejście do Rady Najwyższej
nowych ugrupowań, wśród których
znajduje się AWPU. Akcja Wyborcza
Polaków na Ukrainie. Polacy stanęli
przed szansą, jaką dali sobie pierwszy
raz odkąd na mapie świata pojawiła się
niepodległa Ukraina. Pokazali swoją
siłę, jedność, będą mogli walczyć nie
tylko o poprawę sytuacji w kraju, lecz
i polepszenie warunków, jakie władza
stwarza mniejszościom narodowym.
Tym samym Dom Polski we Lwowie
stanie się wkrótce faktem.
A wszystko to dzięki aktywizacji ponad 144 000 przedstawicieli środowisk
polskich, którzy oficjalnie przyznali się
do swoich korzeni, prócz tego znacznej
liczby obywateli Ukrainy, jaka uznała
za bardzo atrakcyjny program przedstawiony w toku kampanii wyborczej.
Ogromną rolę odegrała konsolidacja
tych grup, których niewielka liczebność nie pozwala im marzyć o silnej
własnej reprezentacji, które szukały
drogi, by wpłynąć na politykę rządzących wobec mniejszości narodowych.
Oczekiwany skutek przyniosła wiara
w możliwość osiągnięcia sukcesu pod
warunkiem, że potrafi się zjednoczyć
we wspólnych działaniach.
AWPU z ugrupowania o niewielkim
znaczeniu zaczęło się w ten sposób
przeistaczać w partię ogólnoukraińską.
Wielka w tym zasługa przywódców
partii, jacy okazali się być ludźmi na
których nie ciążyły nigdy najmniejsze
nawet podejrzenia o korupcję i jacy
nie usiłowali budować obrazu organizacji na krzewieniu niezgody i rzucaniu
oskarżeń pod adresem kontrkandydatów. Byli też zawsze blisko swojego elektoratu nie składając zarazem
obietnic bez pokrycia. Praworządność,
uczciwość, wiarygodność i sprawność
działania stały się znakami firmowymi
AWPU, a społeczeństwo wybrało tych,
którzy oferowali im te jakże deficytowe
w polityce towary.
Brzmi to niewiarygodnie? Możliwe.
Lecz co stoi na przeszkodzie, by ten
jakże baśniowy dziś scenariusz został
zrealizowany? Oczywiście odpowiedzią na takie pytanie mogą być liczne argumenty o braku demokracji na
Ukrainie, kraju realizującym nieprzychylną mniejszościom politykę narodowościową, niedofinansowaniu… I o
ogólnej niemożliwości podjęcia działań
politycznych przez Polaków.
Tymczasem na Litwie, w której
jak pisze dziennik „Lietuvos Rytas”
rządząca prawica prowadzi obecnie
„ostrą politykę wobec mniejszości
narodowych”, która w polskich środo-
wiskach postrzegana jest częstokroć
jako nieprzychylna szczególnie tej
właśnie narodowości, wielką wygraną
wyborów samorządowych w dniu 27
lutego 2011 roku okazała się być Akcja
Wyborcza Polaków na Litwie. Odbyło
się to mniej więcej tak, jak zostało powyżej nakreślone, z tą wszakże różnicą, że AWPL zdobyła 6,5 proc. głosów
w skali całego kraju i 65 mandatów w
koalicji z Sojuszem Rosjan. Jak poinformował przewodniczący Głównej Komisji Wyborczej Zenonas Vaigauskas
wybory samorządowe wygrała opozycyjna Litewska Partia Socjaldemokratyczna, zdobywając 16,6 proc. głosów
i 328 mandatów spośród 1524 w 60
samorządach, nie mniej to właśnie
Akcja Wyborcza Polaków na Litwie
jest zdaniem litewskich obserwatorów
prawdziwym zwycięzcą i niespodzianką tego głosowania. Szczególnie, że w
Wilnie zajęła drugą pozycję, uzyskując
11 mandatów w 51 osobowej radzie,
z czego dwa przypadną Sojuszowi
Rosjan. Tam, realizując wyborczy
program, mniejszość polska będzie
chciała walczyć nie tylko o rozwiązanie
problemu zwrotu ziemi w stolicy, ale
przede wszystkim o rozwój obrzeży
miasta, gdzie od 20 lat nie realizuje się
żadnych inwestycji i rozszerzenie sieci
przedszkoli. I należałoby się spodziewać, że to wysunięcie na plan pierw-
• deportacja (wywiezienie)
do pracy przymusowej na okres co
najmniej 6 miesięcy w granicach terytorium państwa polskiego sprzed
dnia 1 września 1939 r. lub z tego
terytorium na terytorium: III Rzeszy
i terenów przez nią okupowanych w
okresie wojny w latach 1939-1945
oraz Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i terenów przez
niego okupowanych w okresie od
dnia 17 września 1939 r. do dnia 5
lutego 1946 r. oraz po tym okresie
do końca 1948 r. z terytorium państwa polskiego w jego obecnych
granicach.
Przypomnę, że Sejm RP dokonał bardzo istotnych zmian
omawianej ustawy już z dniem 1
stycznia 2010 r., od kiedy to wymóg posiadania stałego miejsca
zamieszkania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej do uzyskania świadczenia stał się wreszcie
nieaktualny. Stworzono wówczas
możliwość by osoby, którym swego czasu odmówiono prawa do
świadczeń właśnie z powodu braku
stałego miejsca zamieszkania na
terytorium RP – do złożenia wniosku o wznowienie postępowania w
terminie 36 miesięcy. Dotyczy to
osób, które po II Wojnie Światowej,
z różnych przyczyn, nie powróciły
do kraju i nadal mieszkają poza
Polską, a więc także na Ukrainie.
KG
szy zagadnień wykraczających poza
obszar zainteresowania Polaków na
Litwie stanie się kartą przetargową
w kolejnych wyborach parlamentarnych, w jakich, jak dziś się prognozuje, AWPL może zdobyć 10 mandatów
i stworzyć własną frakcję.
Litewski przykład może Polakom
na Ukrainie posłużyć za bodziec do
zjednoczenia i aktywizacji politycznej
swojego środowiska. Pozwolić zyskać
wiarę we własne siły, w realność wejścia do świata władzy, jaki dziś wydaje
się niedostępny, dać asumpt do analizy
możliwości i dotychczas popełnianych
błędów skutkujących marazmem i koncentracją na partykularnych interesach
małych społeczności, brakiem efektywnego myślenia w skali całego kraju. Ale
może też wywołać ledwie wzruszenie
ramion i stwierdzenie, że to, co tam się
udało, w warunkach ukraińskich i tak
jest niemożliwe.
Nie mniej niemożliwe jest owszem, dziś, prawdopodobnie i w wyborach samorządowych 2012 roku
także nie udałoby się jeszcze powtórzyć litewskiego sukcesu. Lecz by go
w ogóle osiągnąć warto podjąć już
teraz starania. Jak powiedział Wiktor
Hugo przyszłość ma wiele imion. Dla
słabych ma imię niemożliwe, dla nieśmiałych – nieznane, myślący i walczący nazywa ją ideałem. Cóż więc
stoi na przeszkodzie, by dla ukraińskich Polaków stała się ideałem?
KG
Polska w działaniu
16
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Projekt „Współpraca ze Wschodem –
Ochota dla Tradycji”
Witold Dzięciołowski
Minął kolejny, jedenasty już rok
Projektu „Współpraca ze Wschodem –
Ochota dla Tradycji”, realizowanego na
terenie Dzielnicy Ochota w Warszawie.
4000 osób miało okazję poznawać
Polskę i Ukrainę – Polacy z Warszawy,
Polacy z Ukrainy, Ukraińcy samodzielnie czy wspólnie z Polakami. Odkrywając, nie zaczynali jednak od trudnych
wzajemnych relacji i powikłanej historii.
Czy to działa? Jak we wszystkim –
czasem ktoś z uczestników nie wynosi
niczego pożytecznego. Bywają ludzie
odporni na wiedzę i wzruszenia, obawiający się tego, co nowe i nieznane.
Często proszę redaktora naczelnego „Kuriera”, by zgodził się umieszczać
relacje uczniów z Ochoty z pobytu
na Ukrainie. Poziom prac jest różny,
wnioski czasem dziwaczne.
Tym razem, zapraszam Państwa
do lektury relacji z pobytu 2 młodych
osób, Ukrainek z Iwano-Frankowska
– uczennicy (13 lat) i studentki polonistyki (20 lat). Czy piszą o Polsce,
o Warszawie, którą znamy? Czy są
to osoby, w których nasz kraj ma, czy
będzie miał nowych przyjaciół?
W początkach marca, na poświęcone ekologii spotkanie z uczniami
z Ochoty, przyjeżdża do Warszawy
kolejna grupa z Iwano-Frankowska
(liceum nr 3). Podobne wizyty będą
trwać do listopada, przyjmiemy kolejne
350 osób.
Warszawa i ja
We wrześniu 2010 r., na Festiwalu
Ekologicznym w Limnicy k. Iwano-Frankowska byłam tłumaczem grup polskich
z Chrzanowa, Brodnicy i dzielnicy Ochota w Warszawie. Tu poznałam pana
Witolda Dzięciołowskiego, radnego,
Przewodniczącego Komisji Oświaty
i Sportu Rady Dzielnicy Ochota. Głównie zajmowałam się tłumaczeniem, ale
był też czas wolny od pracy, a w nim –
długie rozmowy o Polsce i o Ukrainie,
o naszych trudnych relacjach, także o
niezwykłym mieście, jakim jest stolica
Polski. Warszawa – to niezwykłe miasto, które zachwyca wiele osób.
Kilka miesięcy trwały przygotowania do wyjazdu, aż 24 stycznia,
ok. 9 rano znalazłam się na Dworcu
Zachodnim w Warszawie. Czekał na
mnie pan Dzięciołowski. Przez prawie
poznać polską kulturę, czy po prostu
zwyczajne życie od środka.
Przez prawie dwa tygodnie widziałam wiele miejsc. W pierwszym dniu
poznałam dyrektora gimnazjum nr 17
Stanisława Piecha, który często bywał
na Ukrainie (podobnie jak wiele innych
osób z tej dzielnicy). Opowiedział mi o
działalności szkoły, umożliwiając udział
w lekcjach języka polskiego. W szkole
poznałam także Małgosię Stolarską,
doradcę zawodowego – osobę, która
pomaga uczniom przy wyborze dalszego kierunku nauki. Pomoc ta wydaje
się czymś niezwykle ważnym. Wielka
szkoda, że na Ukrainie nie ma tego
typu specjalistów.
W następnych dniach widziałam
inne szkoły – liceum im. Juliusza Słowackiego, gimnazjum im. Stanisława
żeby na własne oczy zobaczyć jak
tworzyła się historia i zobaczyć obrazy
wybitnych polskich malarzy…
W gimnazjum im. Stanisława Staszica byłam także na balu, który odbywa się na 100 dni przed końcowymi
egzaminami. Uczniowie bawili się w
rytm innej muzyki niż lubię i rozumiem,
rozmawiałam więc z nauczycielami
w pokoju nauczycielskim. Oglądałam
przygotowane przez uczniów dekoracje,
pokazujące Polskę czasów komunizmu.
(np. ogromnie powiększone kartki na
mięso, cukier, papierosy itd.) To był ich
własny pomysł. W pokoju nauczycielskim okazało się, że uczniowie przygotowują się do wyjazdu na Ukrainę. W
maju br. wezmą nawet udział w Dniach
Miasta Iwano-Frankowsk.
Mój pobyt w Warszawie nie ograniczył się jedynie do zwiedzania szkół.
Poznałam pracę ośrodków kultury.
Szczerze mówiąc, byłam zachwycona.
Zaproszono mnie na zajęcia śpiewu do
Ośrodka Kultury Ochoty. Włożono w
nie ogrom pracy. Dorośli ludzie uczyli
się śpiewu Gospel. Z okazji Dnia Babci
i Świąt Bożego Narodzenia, wnukowie
przygotowali Jasełka dla Babci. Dłuższy czas rozmawiałam z Agnieszką
i Izą, które w kwietniu przygotowują się
do wyjazdu na Ukrainę.
Miałam też możliwość zapoznać się
bliżej z działalnością Straży Miejskiej. Z
pani Haliną Ceglińską oglądałam filmy,
które pokazują w szkołach. Są poświęcone różnym tematom: narkotykom,
dopalaczom, pracy strażników z rzadko
spotykanymi zwierzętami, które mogą
być niebezpieczne dla życia ludzi. Praca
w Straży Miejskiej jest bardzo ciężka,
ale ciekawa. Rozmawiałam o Ukrainie
z naczelnikiem Straży Miejskiej, który
też przygotowuje się do wyjazdu w na
Ukrainę.
Bardzo zainteresował mnie również
Ośrodek Pomocy Społecznej „Wiara
i Nadzieja”. Każda sala jakby nas prze-
konuje, że nic nie utracono i życie trwa
mimo wszystko. Ludzie niepełnosprawni
uczą się tam jak radzić sobie w życiu.
Wspólnie gotują, rysują, haftują… itp.
W dniu poprzedzającym wyjazd
do domu, zaprosił mnie na rozmowę
zastępca Burmistrza dzielnicy Ochota
Piotr Zbikowski, który wielokrotnie odwiedzał Ukrainę. Wizyty te wspominał z
widocznym zadowoleniem, rozmawialiśmy o znanych mu miejscach w IwanoFrankowsu, zachęcał do ponownego
przyjazdu na Ochotę.
Przedszkola, szkoły (podstawowe,
gimnazjalne, średnie), ośrodki kultury,
biblioteki, ośrodki pomocy społecznej,
Straż Miejska, muzea (w tym, budzące falę emocji Muzeum Powstania
Warszawskiego), teatry, Urząd Dzielnicy – na tym nie skończyła się moja
znajomość z Warszawą. Czasem
spacerowałam z nowymi przyjaciółmi
po Starym Mieście, a czasem mogłam
zostać sama – miałam plan miasta,
znałam język, od dawna mam 18
lat. Nie uspokajało to jednak mych
opiekunów. W wolnym czasie przechadzałam się ulicami Śródmieścia,
zaglądałam do Galerii Handlowych,
miałam okazję widzieć budowę nowego Stadionu Narodowego, chodziłam
do teatru. Takiej Polski i Warszawy nie
znałam, nie znałam ludzi – tego, co
robią. Teraz Warszawa jest mi bliższa
i już nie taka tajemnicza. Chciałabym
tam wrócić i mam wrażenie, że mimo
wszystko czeka mnie jeszcze wiele
niespodzianek…
I jeszcze jedno zaskakujące
wrażenie – prawie wszędzie ludzie
przygotowywali się do wyjazdu na
Ukrainę, do Lwowa, Iwano-Frankowska, Kamieńca Podolskiego, Odessy.
Czekam więc na nowych znajomych
w moim rodzinnym mieście…
Nadia Słobodian
studentka IV roku
Instytutu Filologii
Katedry Języków Słowiańskich
Uniwersytetu Przykarpackiego
im. Wasyla Stefanyka
w Iwano-Frankowsku
Sen o Warszawie
dwa tygodnie poznawałam prawdziwe
oblicze Warszawy, jej ducha, mieszkańców, prawdziwe życie jednej z
dzielnic. Pierwszy tydzień mieszkałam
sama, w pokoju gościnnym przy sali
gimnastycznej w gimnazjum nr 15.
Drugi spędziłam w mieszkaniu polskiej
rodziny, nie całkiem zwyczajnej, bo
składającej się z rodziców i 9 dzieci.
Dostałam pokój jednej z dziewczyn,
która w ramach Programu Socrates
wyjechała na studia do Norwegii.
Rodzina przyjęła mnie niezwykle przyjaźnie. Stałe przebywanie w polskim
środowisku pomogło mi lepiej nauczyć
się rozmawiać i rozumieć po polsku,
Staszica. W gimnazjum nr 15, bardzo
przejęci nauczyciele opowiedzieli mi
o trudnościach w nauczaniu języka
polskiego. Odwiedziłam przedszkole
integracyjne, gdzie wspólnie uczą się
dzieci zdrowe i niepełnosprawne. W
grupie z gimnazjum nr 13 im. Stanisława Staszica uczestniczyłam w bardzo
ciekawej lekcji muzealnej na Zamku
Królewskim. Dotyczyła ona niezwykle
ważnego wydarzenia w historii Polski
– stworzenia Konstytucji 3 Maja w
1791 r. Uczniowie nudzili się ponieważ
przewodnik nie potrafił ich zaciekawić
swoją opowieścią. Uważam jednak,
że podobne wykłady są potrzebne,
Warszawa – piękna i tajemnicza,
o palecie kolorów, które podniosą na
duchu każdego. Rzeczywiście, każda
kamienica, każdy sklep czy centrum
handlowe są tak ożywione, że sprawiają wrażenie niezwykle optymistyczne.
To czyni stolicę Polski jedyną w swoim
rodzaju. W oczy rzuca się ilość katedr,
kościołów, rzeźb, pomników, fontann,
ulicznych latarni o niezwykłych wzorach. Miło jest usiąść na muzycznej
ławce, na której wciskając przycisk,
można posłuchać muzyki Chopina.
Duże wrażenie zrobił na mnie patriotyzm Polaków. Chęć dbania o swoją
kulturę, tradycje i zwyczaje. Świetnym
tego przykładem są odbudowane według przedwojennych zdjęć domy na
Starym Mieście. Chodząc uliczkami
Starówki, mam wrażenie, że trafiłam
do bajki z zamkami (Zamek Królewski)
i fortecami (Barbakan). Wszystko tu
przypomina o zamierzchłych dziejach.
Co się tyczy drugiej części Warszawy,
to rządzą tu przede wszystkim drapacze chmur. Bardzo podobał się mi
architektoniczny plan miasta. Tuż przy
artystycznie ozdobionej kamienicy,
znajduje się całkowicie współczesny
budynek. Będąc w styczniu w Warszawie, odwiedziłam gimnazjum im.
Stanisława Staszica. Wszystkie klasy
są tam wyposażone w komputery.
Lekcje są urozmaicone dzięki odstawianym scenkom do przeczytanych
utworów, projektom, konkursom, wystawom. Byłam zawiedziona jedynie,
gdy zobaczyłam bibliotekę zastawioną
komputerami, zamiast książek. Być
może w Internecie znajduje się więcej
informacji, jednak nic nie zastąpi przyjemności wertowania stron książki.
Znalazłam tu wielu przyjaciół, z
którymi utrzymuję stały kontakt przez
Internet. Początkowo ciężko mi było
porozumieć się z rówieśnikami, gdyż
dopiero rozpoczynałam naukę języka
polskiego.
Podczas pobytu w Warszawie,
mieszkając w polskiej rodzinie, zobaczyłam z jakim szacunkiem traktują
siebie nawzajem domownicy, jakie
tradycje są wciąż kultywowane.
Ze względu na folklor, literaturę, historię i architekturę, Polska jest dla mnie
krajem szczególnie atrakcyjnym.
Krystyna Magas
uczennica VII klasy
liceum nr 23, ul. Mazepy
w Iwano-Frankowsku
Ku Europie razem! Razem!
17
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Europejski Dom
Konferencja
młodzieżowa
Spotkań we Lwowie
w Samborze: pierwsze kroki
zrobione!
List do redakcji
Joanna Demcio
Ukraińskie i polskie
organizacje pozarządowe
mają nową platformę do
współpracy. We Lwowie
otwarty został Europejski
Dom Spotkań. Dzięki tej
inicjatywie, proces tworzenia
społeczeństwa obywatelskiego powinien pójść sprawniej.
EDS sprawi, że Lwów stanie
się przykładem wartości europejskich dla całej Ukrainy.
Polsko-ukraińska fundacja została założona przez liderów organizacji
obywatelskich z Polski i Ukrainy, którzy od lat realizują wspólne projekty
w tych dwóch krajach. Chodzi tu o
11 NGO’sów Lwowa i Wrocławia, a
także placówki dyplomatyczne Polski
i Ukrainy. Współpraca jednak nie będzie się ograniczała jedynie do tych
dwóch miast, będą również w niej
brały udział inne europejskie organizacje. Teraz będzie realną platformą
współpracy.
„Celem Europejskiego Domu Spotkań jest umożliwienie wymiany myśli,
odczuć i doświadczeń, tak aby słowa
o partnerstwie i pojednaniu narodów
polskiego i ukraińskiego stawały się
rzeczywistością” – czytamy w prasowym komunikacie EDS.
O tym, by Lwów stał się pośrednikiem między Europą a Ukrainą mówi
się już od 16 lat w kontekście budowy
Domu Polskiego, który miał odgrywać
również i taką rolę.
Pierwszy projekt ma polegać na
wprowadzeniu w obwodzie lwowskim
przesiewowych badań słuchu dla noworodków. Na jego realizację potrzeba 300 tys. dolarów.
Drugim projektem będzie szkolenie liderów organizacji pozarządowych, tak by mogli jeszcze sprawniej
działać. Mniejsze organizacje o lokalnym zasięgu mogą spodziewać się
ze strony EDS-u doradztwa i pomocy
prawnej.
- Lwowska Rada Miejska zrobi
wszystko, by udostępnić dla EDS-u
siedzibę na korzystnych warunkach
finansowych – podkreślał sekretarz
LRM, Wasyl Pawluk podczas konferencji prasowej.
Do tego czasu, EDS ma nadzieję na odnajmowanie pomieszczeń w
Ukraińskim Katolickim Uniwersytecie
czy szkole dla głuchoniemych przy ul.
Łyczakowskiej.
W uroczystości otwarcia Europejskiego Domu Spotkań uczestniczyli
m.in. mer miasta Andrij Sadowyj,
przedstawiciele władz Wrocławia
oraz posłowie na Sejm RP: Sławomir
Piechota, Miron Sycz i Jan Bury.
kalendarz
na 2011 rok
Szanowni Państwo,
ukazał się kalendarz na
2011 rok, poświęcony
195-leciu szkoły nr 10
we Lwowie (dawnej
św. Marii Magdaleny).
Kalendarze są do nabycia w bibliotece szkolnej.
Dzięki wsparciu finansowemu Fundacji „Semper Polonia” oraz Konsulatu
Generalnego RP we Lwowie, 25 lutego 2011 roku w
„Domu Polskim” w Samborze odbyła się konferencja
młodzieżowa „Problemy
i perspektywy aktywizacji
młodzieży polskiego pochodzenia i budowa mostów
między pokoleniami”.
Głównym celem konferencji było
pogłębienie procesów integracyjnych
i aktywizacja działalności młodzieży
polskiego pochodzenia lwowskiego
obwodu konsularnego oraz nawiązanie kontaktów i kształtowanie podłoża
przyszłej współpracy Klubu Stypendystów Fundacji „Semper Polonia” z
innymi polskimi organizacjami.
Rozpoczął konferencję prezes
Klubu Stypendystów Fundacji „Semper Polonia” we Lwowie Eugeniusz
Sało, przedstawiając krótki plan działalności na I semestr roku 2011. Następnie, Natalia Juśkiw opowiedziała
o projekcie rozwojowym „Szukamy
lidera!”, a Andrzej Ratusz – inicjator
konferencji – przybliżył zebranym projekt strony internetowej Klubu: www.
lwowksp.at.ua
Dla zebranych na konferencji stypendystów Zarząd Klubu przygotował
specjalne ankiety. Głównym ich celem
było dostarczenie informacji o tym, kim
są członkowie Klubu, jakie mają w stosunku do niego oczekiwania, co chcieli-
Prezes Klubu Stypendystów Fundacji „Semper Polonia” we
Lwowie Eugeniusz Sało (od lewej) oraz członkowie Zarządu
– Natalia Juśkiw i Andrzej Ratusz
członek Zarządu Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”
Michał Dworczyk
ci są fundamentem dobrego początku.
Jeśli ich brak – niczego nie możemy
zdziałać. O roli młodzieży w środowisku polskim i konieczności nauczania
języka polskiego, jako jednego z podstawowych czynników kształtowania
tożsamości narodowej mówiła nauczycielka szkoły niedzielnej im. Jana Pawła II w Samborze Krystyna Husarz.
Na konferencji odbyła się też prezentacja działalności Stowarzyszenia
„Wspólnota Polska”. Przeprowadził ją
członek Zarządu organizacji, Michał
Dworczyk, który obiecał wspierać
nowe ciekawe projekty Klubu.
Pod koniec spotkania, Konsul RP
Marcin Zieniewicz ogłosił, że już niebawem zacznie działać polska liga piłki nożnej lwowskiego obwodu konsularnego.
W konferencji wzięła też udział
pani Barbara Pacan, pracownik Kon-
Zaproszeni goście oraz uczestnicy konferencja
by dla niego zrobić – a przez to dla siebie samych. „W taki prosty sposób pragnęliśmy dowiedzieć się od studentów,
co nas tak naprawdę łączy”, – dzieli się
wrażeniami główna inicjatorka przeprowadzenia ankietowania Natalia Juśkiw.
Swoją część programową przedstawiciele lwowskiego Klubu zakończyli
prezentacją: „Podsumowanie działalności Klubu Stypendystów Fundacji Semper Polonia we Lwowie (2005-2010)”.
Następnie, po kolei, o swoich
osiągnięciach i planach opowiedzieli
prezesi i przedstawiciele klubów okręgowych obwodu lwowskiego – Sambor, Stryj, Mościska, Drohobycz, Krysowice, Strzelczyska, Łanowice etc.
Na koniec części oficjalnej spotka-
nia, słowo otrzymali przedstawiciele
Konsulatu Generalnego RP we Lwowie oraz zaproszeni goście. „Bardzo
ważnym jest budowanie więzi pomiędzy dużymi miastami i małymi miejscowościami, gdzie są skupiska polskiej
młodzieży, a także podtrzymywanie
kontaktu między stypendystami klubów z różnych miejscowości. Przykrym
było spostrzeżenie, że przy składaniu
dokumentów stypendyści często stoją
w milczeniu nie znając się nawzajem,
a przecież należą do jednego klubu” –
podkreślił Konsul Jacek Żur. „Oby nam
się chciało chcieć”, – tę prostą, ale jakże głęboką sentencję wytłumaczył w
swoim przemówieniu ks. Augustyn Bazan z Sambora. To właśnie dobre chę-
sulatu Generalnego RP we Lwowie.
Wszyscy uczestnicy zostali zaproszeni na kolację i zabawę integracyjną.
PS.
Osobne podziękowanie
Klub Stypendystów Fundacji
„Semper Polonia” we Lwowie
składa prezesowi TKPZL w
Samborze Czesławowi Prendkiewiczowi oraz wiceprezesowi Władysławowi Pukowi, którzy mile gościli nas w Domu
Polskim w Samborze.
Eugeniusz Salo
prezes Klubu Stypendystów
Fundacji SEMPER POLONIA
we Lwowie
Kurier kulturalny
18
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Główni dyrygenci orkiestr z Polski
w Filharmonii Lwowskiej
Michał Piekarski
W Filharmonii Lwowskiej, w
bieżącym sezonie artystycznym ma miejsce cykl koncertów „Головні диригенти
оркестрів Польщі”, odbywających się pod patronatem
Konsulatu Generalnego RP
we Lwowie, prezentujących
sylwetki wybitnych polskich
dyrygentów, występujących
we współpracy z orkiestrą
Lwowskiej Filharmonii. W piątek 4 marca br. o godz. 19.00,
w sali koncertowej przy ul.
Czajkowskiego 7 (przed wojną
Chorążczyzny 7) miał miejsce
niezapomniany wieczór, podczas którego orkiestrę poprowadził Dariusz Mikulski, zaś
na skrzypcach zagrała Myrosława Kotorowycz. Interesującego wprowadzenia do
koncertu dokonała Zofia Iwanowa, omawiając poszczególne utwory.
Dariusz Mikulski – to znany polski
dyrygent, dyrektor Filharmonii Sudeckiej w Wałbrzychu oraz wykładowca
Akademii Muzycznej w Łodzi. Występuje ze znanymi polskimi oraz zagranicznymi orkiestrami, zwłaszcza w krajach niemieckojęzycznych. Myrosława
Kotorowycz (Мирослава Которович)
kształciła się w Akademii Muzycznej
w Kijowie pod kierunkiem swego ojca
Bogodara Kotorowycza – wybitnego
ukraińskiego skrzypka i kompozytora. Jest solistką znanego zespołu
„Київська камерата”. Jest także zastępcą dyrektora artystycznego ansamblu „Київські солісти”.
Zabrzmiały dwa wspaniałe dzieła,
reprezentujące dwie różne epoki. W
pierwszej części usłyszeliśmy I Koncert Skrzypcowy op. 35 Karola Szymanowskiego – jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów. Koncert
powstał w 1916 r. i wykazuje wpływy
impresjonizmu oraz wielce indywidualnego stylu samego Szymanowskiego.
Jest to jedno z najwspanialszych dzieł
muzyki polskiej XX w., nie mające sobie równych także w światowej twórczości muzycznej. W drugiej części, dla
kontrastu, usłyszeliśmy monumentalną
III Symfonię Es-dur „Eroica” Ludwiga
van Beethovena, powstałą w 1803 r.
i reprezentującą styl późnego klasycyzmu, zahaczający już o wczesny
romantyzm.
Warto wspomnieć, że na początku
XX w. we lwowskiej filharmonii (mieszczącej się wówczas w Teatrze Skarbkowskim) wykonania symfonii Beethovena odbywały się pod kierownictwem
Mieczysława Sołtysa, znanego lwowskiego dyrygenta i kompozytora oraz
takich wybitnych zagranicznych kompozytorów jak Richard Strauss oraz
Gustaw Mahler. Ze Lwowem blisko
związany był też nasz wybitny kompozytor – Karol Szymanowski (ur. 1882 w
Tymoszówce w obwodzie czerkaskim,
zm. 1937 w Lozannie). Mieszkała tu
jego siostra Stanisława Korwin-Szymanowska (zam. Bartoszewicz), europejskiej sławy śpiewaczka, niedościgniona
interpretatorka utworów swojego brata.
cennego rozdeptać. Dlatego chodzę
po tym mieście z ogromną pokorą, z
ogromnym szacunkiem do ludzi, historii, kultury, tradycji i wydaje mi się,
że to wszystko wraca, że ta praca się
opłacała.
- To wspaniałe dzieło i właśnie tu jest jego miejsce. Cieszę
się, że Panu także się udziela
atmosfera wielonarodowego
i wielokulturowego Lwowa,
będącego takim do tej pory.
- Tak i życzyłbym sobie, żebym
następnym razem jak przyjadę do
Lwowa, nie było sytuacji, kiedy to ja
nie potrzebuję wizy, a ktoś ze Lwowa
jej potrzebuje, żeby wjechać do Polski. zupełnie tej sytuacji nie rozumiem
i jestem przekonany, że czas granic już
minął. Granice są nienaturalne.
- Dziękuję Panu bardzo za
wywiad. Zapraszamy do Lwowa jeszcze nie jeden raz.
***
Orkiestra symfoniczna Filharmonii Lwowskiej
We Lwowie zarówno przed I wojną
światową, zwłaszcza zaś w okresie
Polski niepodległej, wielokrotnie wykonywano dzieła Szymanowskiego.
Często występował sam kompozytor
oraz jego siostra. Lwów był zatem w
samym centrum wydarzeń artystycznych Polski międzywojennej. Po raz
pierwszy publiczność lwowska miała
okazję usłyszeć I Koncert Skrzypcowy w 1927 r., zadyrygowany przez
Adama Sołtysa. Także w późniejszych
latach we Lwowie odbywały się wspaniałe wykonania (i prawykonania) kolejnych dzieł Szymanowskiego.
Wykonanie Koncertu w dniu 4
marca 2011 r. było perfekcyjne. Dariusz Mikulski wspaniale poprowadził
orkiestrę Lwowskiej Filharmonii, wielokrotnie budując napięcie poprzez
umiejętne wstrzymywanie potężnego
składu. Wspaniale wypadła także solistka Myrosława Kotorowycz, jej wielce subtelna i poetycka gra oczarowała
słuchaczy. Na bis w I części artystka
wykonała utwór swojego ojca. Także
wiele przyjemnych wrażeń przyniosło
wykonanie III Symfonii Beethovena.
Dzieła tego formatu brzmią niesamowicie w niewielkiej stosunkowo sali
Lwowskiej Filharmonii, gdzie orkiestrę
mamy przed sobą jak na dłoni.
„Kurierowi Galicyjskiemu” wywiadu udzielili wykonawcy koncertu.
- Michał Piekarski: Jakie
są Pańskie wrażenia z pobytu we Lwowie, czy jest tu Pan
po raz pierwszy?
- Dariusz Mikulski: Tak, we Lwowie
jestem po raz pierwszy i nie ostatni.
- Bardzo się cieszę
- Jest to wspaniałe miasto. Wydaje mi się, że w tej chwili jestem bardziej świadomy polskiej historii i polskiej kultury. Jest jej tutaj bardzo dużo
na każdym kroku. Jest wiele polskich
śladów – byliśmy w kościele [katedrze
łacińskiej – red.], byliśmy również na
cmentarzu, widzieliśmy architekturę,
którą widzimy również w polskich
miastach oraz w Wiedniu. Jesteśmy
po prostu tak bardzo blisko siebie…
Udało się nam z orkiestrą doskonale porozumieć i nawiązać fanta-
Dariusz Mikulski
styczną więź. Wspominam czas pobytu
we Lwowie z ogromnym sentymentem
i na pewno tu wrócę.
- W tej właśnie sali, powstałej w 1910 r., która była kiedyś
salą koncertową Galicyjskiego Towarzystwa Muzycznego,
wielokrotnie występował Karol Szymanowski. Właśnie tu
odbyło się w 1928 r. prawykonanie III Symfonii Szymanowskiego „Pieśń o nocy”. Wykonywany był tu także I Koncert
Skrzypcowy, dlatego właśnie
z tym miejscem wybitnie związana jest postać Karola Szymanowskiego.
- Wydaje mi się, że dzięki temu połączeniu oraz, że mieliśmy szczęście
grać z tak wspaniałą solistką, która
nieprawdopodobnie czuję tę muzykę
pomimo, że Koncert ten nie jest łatwy,
wszystko się wspaniale udało i już w
tej chwili mogę powiedzieć, że jestem
bardzo szczęśliwy.
- A w dodatku wykonanie
w tej właśnie sali, do której
koncert ten wybitnie pasuje…
- Jak się o tym wszystkim pomyśli
– o Lwowie, o kulturze, która tutaj jest
w każdym kamieniu, to człowiek się
powoli boi stąpać, nie chcąc czegoś
- Michał Piekarski: Jakie
są Pani wrażenia z dzisiejszego wieczoru?
- Myrosława Kotorowycz: Bardzo
chciałam zagrać koncert Szymanowskiego. jest on rzadko wykonywany
pomimo, że to nadzwyczajny utwór,
o wielkich emocjach. On wymaga
przede wszystkim duchowego przygotowania i moim marzeniem było, żeby
go zagrać. Nie każda orkiestra może
go wykonać, ponieważ wymaga
on bardzo dużego składu [wielka
orkiestra symfoniczna z fortepianem
i potrójnie obsadzonymi instrumentami dętymi drewnianymi – red.]. Jestem
szczęśliwa, że wystąpiłam z takim
wspaniałym dyrygentem, ponieważ
doskonale kierował orkiestrą. dzięki
niemu grało się bardzo dobrze i przyjemnie.
- Także sam Karol Szymanowski dość blisko powiązany był ze Lwowem.
- Tak, dlatego z polskim dyrygentem we Lwowie najlepiej grać właśnie
Szymanowskiego.
***
Kolejne koncerty w ramach cyklu
„Główni dyrygenci orkiestr Polski” odbędą się w piątek 1 oraz 15 kwietnia o
godz. 19.00. Lwowska Filharmonia im.
S. Ludkiewicza, ul. Czajkowskiego 7.
Centrum Nauczania Języka i Kultury
Polskiej w Drohobyczu
SZANOWNI PAŃSTWO! Na podstawie Statutu Zjednoczenia Nauczycieli
Polskich na Ukrainie, w Drohobyczu obw. lwowski, działa Ogólno-Ukraińskie
Metodyczno-Koordynacyjne Centrum Nauczania Języka i Kultury Polskiej.
Centrum:
- udziela pomocy w rejestracji polskich placówek oświatowych oraz punktów
nauczania języka polskiego;
- przygotowuje programy nauczania;
- udziela pomocy metodycznej i dydaktycznej;
- organizuje szkolenia dla nauczycieli w zakresie metodyki nauczania języka
polskiego;
- pomaga w dostarczaniu odpowiednich podręczników i pomocy dydaktycznych.
Tel./fax: (0324) 45-01-77; e-mail: [email protected];
http: //www.znpu.com.ua
Adres do korespondencji: п/с 157а, м. Дрогобич 82100
Львівська обл.
Аdres siedziby: вул. Трускавецька, 9, м. Дрогобич,
Львівська обл. 82100
19
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Włodzimierz Paźniewski
W roku 1637 matematyk,
prawnik i poeta francuski
Pierre de Fermat (1601 – 1665).
Kolejność uprawianych przez
niego zawodów równie dobrze może ulec odwróceniu,
odkrył, że można tak dobrać
liczby naturalne x, y, z, by
utworzyły one równanie: x +
y = z, ale równanie może być
spełnione tylko i wyłącznie
wówczas, gdy liczby: x, y, z,
podniesiemy do potęgi drugiej. W ten sposób narodziło
się owiane legendą i tajemnicą wielkie twierdzenie Fermata. Czasami mówiono o diabelskim twierdzeniu Fermata lub
piekielnym problemie Fermata,
gdyż podejrzewano, że w tym
przypadku do matematyki
wmieszały się siły nieczyste,
a może nawet sam Mefisto.
Przez ponad trzysta lat twierdzenie uwierało naukę jak ludzka krzywda. Wyrażając wielkie twierdzenie językiem matematyki, należy je zapisać
następująco:
nnn
x +y =z
przy czym n nie może być większe od
liczby 2.
Humanistów, którzy w szkole średniej mieli notoryczne kłopoty z matematyką pragnę uspokoić, że nie będzie
tu żadnych skomplikowanych obliczeń.
Zatem posłużmy się przykładem. Niech
x = 3, y = 4, zaś z = 5.
Spróbujmy utworzyć z tych liczb
równanie: x + y = z.
3 + 4 = 5 ? (widzimy, że równanie
w żadnym przypadku nie może być
spełnione).
A teraz zobaczmy co stanie się,
gdy do tych samych liczb zastosujemy wielkie twierdzenie Fermata, czyli
podniesiemy je do kwadratu:
2 2 2
x + y = z
Podstawiamy liczby z naszego
przykładu:
2 2 2
3+ 4 = 5
Liczenie, czyli podniesienie liczb
do potęgi drugiej, jest na poziomie
szkoły podstawowej:
9 + 16 = 25
25 = 25
(równanie zostało spełnione).
Twierdzenie banalnie proste, lecz
jak udowodnić dlaczego tak się dzieje;
logicznie, krok po kroku tak, jak tego
wymaga myślenie matematyczne?
Przez wiele lat żaden człowiek nie potrafił udowodnić wielkiego twierdzenia
ani go podważyć.
Wiadomo, że Fermat przez całe życie nie rozstawał się z egzemplarzem
pracy greckiego algebraika Diofantosa
w przekładzie Bacheta, skąd czerpał
natchnienie i swoje niekonwencjonalne
pomysły. Problem 8 w księdze II dzieła brzmi następująco: „Podzielić dany
kwadrat na dwa kwadraty”. Właśnie to
karkołomne zadanie doprowadziło go
do wielkiego twierdzenia. Swoje odkrycie skwitował następującymi słowami:
„Znalazłem piękny dowód tego faktu,
jednakże margines jest zbyt wąski, by
go zamieścić”. Taką uwagę zapisał na
obrzeżu księgi, pozostawiając uczonych w wielkiej niepewności. Zadawano sobie pytanie czy rzeczywiście
udowodnił swoje wielkie twierdzenie,
z którymi nie potrafiły sobie poradzić
kolejne pokolenia matematyków i myślicieli, czy też zdając sobie sprawę,
że jest to niemożliwe, postanowił zakpić z uczonych przyszłości?
Jeszcze za życia podejrzewano
radcę parlamentu w Tuluzie o uprawia-
Diabelskie twierdzenie Fermata
nie białej i czarnej magii, co sugerowało, że do problemu Fermata wmieszały
się siły nieczyste. Stąd był już tylko
krok do niebezpiecznych oskarżeń o
konszachty z diabłem.
Nieprzypadkowo pisano o tamtej
epoce, że wilkiem jej z oczu patrzy.
Przy okazji wypominano uczonemu
dwie pozostałe profesje, co powodowało nie kończące się spory. Był przecież
poetą, czyli w opinii potocznej człowiekiem mało poważnym, stale bujającym
w obłokach. Z kolei zawód jurysty podsuwał przekonanie, że jest notorycznym
krętaczem i ma dość elastyczne podejście do problemów prawdy i fałszu, o co
zawsze obwiniano prawników.
Pała z matematyki
Z drugiej strony, w co bezgranicznie wierzyli entuzjaści Fermata, jako
badacz znany był ze swojej solidności
i skrupulatności. Należy do prekursorów rachunku prawdopodobieństwa,
teorii liczb oraz rachunku różniczkowego i całkowego. W geometrii zapoczątkował metodę współrzędnych. Do
dziś matematyka posługuje się małym
twierdzeniem Fermata. Pod sam koniec życia, w 1662 roku, sformułował
słynną zasadę Fermata, bez której
optyka nie potrafi się obejść również
w czasach współczesnych. Głosi ona,
że ruch światła pomiędzy dwoma
punktami A i B odbywa się po linii, dla
której droga optyczna jest najkrótsza.
Takiego człowieka w żadnym wypadku nie byłoby stać na kłamstwo, tym
bardziej w sprawach nauki.
Stała, choć niewielka grupka zwolenników Fermata, była dogłębnie przekonana, że zapisek o udowodnieniu
wielkiego twierdzenia polega na prawdzie. Pozostawał jeden słaby punkt,
skoro rzeczywiście odkrył dowód dlaczego w latach późniejszych nigdzie
go nie zapisał i w konsekwencji zabrał
tajemnicę do grobu? W ten sposób
traktując ludzkość jak niezbyt rozgarniętych uczniów, mających kłopoty z
rachunkami, zadał jej do rozwiązania
podstępne zadanie z treścią, z którym
potem biedziła się bezskutecznie przez
ponad trzysta lat.
Mówiąc językiem uczniowskim, nie
chciał podpowiadać, a nawet zniszczył
ściągawkę. Na próżno zostawiano nas
po lekcjach i kazano pisać klasówki.
Od 1637 roku za sprawą poety z Tuluzy ludzkość przynosiła do domu same
dwóje. Nawet korepetycje u Einsteina
na niewiele się zdały. Fermat okazał
się niepokonany. Być może swoim postępowaniem chciał nam przekazać jakieś ważne przesłanie. W końcu każda
epoka ma swoje własne tajemnice, do
których broni dostępu.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia co pewien czas wielkie
agencje prasowe przynosiły sensacyjną wiadomość: problem Fermata nareszcie został rozwiązany, czyli wielkie twierdzenie zostało udowodnione.
Raz miało się to udać Japończykowi,
drugi – amerykańskiemu profesorowi.
Potem równie szybko przychodziło
sprostowanie, że, niestety, radość z
odkrycia okazała się przedwczesna.
Sytuacja stawała się coraz bardziej
nerwowa. Do sprawy wmieszał się
duch hazardu, ponieważ rozpoczął
się swoisty wyścig z czasem, podszyty rozterką czy uda się przed końcem
dwudziestego wieku uporać z przeklętym problemem Fermata czy też
kolejne stulecie będzie zmuszone wywiesić białą flagę tak, jak to wcześniej
uczyniły: wiek siedemnasty, osiemnasty i dziewiętnasty? Pytania związane
z problemem Fermata rozbiegły się
więc po całym świecie, potęgując
Skąd jednak wzięła się nieprzejednana postawa i niechęć Nobla do
matematyki, która z czasem miała
stać się obsesją jego życia i osiągnęła
natężenie manii prześladowczej?
Pierre de Fermat
gorączkę i podsycając nastrój oczekiwania.
Wreszcie latem 1993 roku, pod
koniec wykładu, kompletnie zaskakując
swoje otoczenie, angielski matematyk,
pracujący w Princeton, profesor Andrew
Wiles, w świetle jupiterów i w obecności
kamer telewizyjnych ogłosił całemu
światu, że ponad wszelką wątpliwość
udowodnił wielkie twierdzenie Fermata.
Rezultat jego pracy wywołał jednak sporo zastrzeżeń wybitnych matematyków,
którzy odkryli w dowodzie pewne luki, a
nawet błędy na tyle poważne, że sam
Wiles wkrótce wycofał swój dowód.
Uzupełnienia i poprawki zajęły mu
kolejne dwa lata.
A jednak Wiles
Staraniom, by ostatecznie rozwiązać problem Fermata towarzyszyły
przez cały czas nadzieja i rezygnacja,
lecz zdaje się, że przeważał nastrój
zwątpienia czy uda się przed końcem dwudziestego wieku doprowadzić
sprawę do szczęśliwego zakończenia.
Wreszcie stało się to w roku 1995, a
więc niejako ostatnim rzutem na taśmę. Po 358 latach bezskutecznych
wysiłków, wspomniany już Brytyjczyk
Andrew Wiles, za drugim podejściem,
ostatecznie udowodnił wielkie twierdzenie Fermata.
A jednak mistrz z Tuluzy nie kłamał, choć nie zostawił nam ściągi. Za
to długo bawił się z uczonymi w kotka
i myszkę, wpisywał kolejnym pokoleniom pałę z matematyki, zachęcał
do korepetycji, kazał pisać klasówki,
nie zaliczał kolokwiów i oblewał na
egzaminach. Nareszcie można było
odetchnąć z ulgą.
Po latach repetowania tej samej
klasy, niezbyt rozgarnięta ludzkość w
końcu zdała na trójkę poprawkę z matematyki i z trudem uzyskała promocję
do następnego stulecia, więc jednym
słowem eureka i happy end! Ale gdy
przeczytałem o tym po raz pierwszy,
ogarnęła mnie melancholia, jakby zrobiło mi się trochę żal tajemnicy Fermata, która nagle przestała istnieć.
Zdaje się, że udowodnienie twierdzenia Fermata, czego dokonał, o
zgrozo, angielski profesor, jak swego
rodzaju klęskę przeżywano we Francji.
O francuskiej niechęci do wyspiarzy,
skrupulatnie odwzajemnianej na każdym kroku, wiadomo przecież nie od
dziś. Dodatkowym powodem frustracji
pozostawał fakt, że do brytyjskiego sukcesu przyczyniły się odkrycia współczesnego matematyka francuskiego.
Bez Nobla
Za uporanie się z problemem
Fermata, czyli udowodnienie wielkiego twierdzenia, co zajęło ludzkości
ponad trzy stulecia, uczonemu, który
tego dokonał na pewno należała się
nagroda Nobla, niestety, i tak nigdy
jej nie otrzyma, ponieważ zarówno
regulamin nagrody, jak i testament Alfreda Nobla, kategorycznie wyłączają
matematykę z tej formy wyróżnienia.
„Królową nauk”, zgodnie z życzeniem fundatora, dyskryminuje się od
samego początku, tj. 1901 roku, gdy
wręczono pierwsze Noble. Trwało to
ponad sto lat.
Dopiero niedawno tę nienormalną
sytuację postanowiła zmienić Akademia Norweska, która od 2003 roku, by
wyrównać rażącą niesprawiedliwość,
przyznaje coś w rodzaju namiastki
matematycznego Nobla. Ponieważ
wyróżnienia nie można sygnować
imieniem wynalazcy dynamitu, nazwano ją Nagrodą Abla, ku czci zmarłego
w wieku zaledwie dwudziestu siedmiu
lat w 1929 roku matematyka norweskiego Nielsa Henrika Abla.
Wysokość wyróżnienia, które jako
pierwszy otrzymał matematyk francuski Jean-Pierre Serre, specjalista od
topologii i teorii liczb, a jednocześnie
zapalony narciarz i alpinista, wynosi
768 tys. euro, czyli około 900 tys. dolarów amerykańskich. Serre wykładał
w Princeton, Los Angeles i w Harvardzie. Jego prace przyczyniły się do
ostatecznego rozwiązania tajemniczego problemu Fermata.
Wcześniej matematyczni geniusze
mogli, co najwyżej, liczyć na przyznawany co cztery lata przez Międzynarodowy
Kongres Matematyków medal Fieldsa
i symboliczną kwotę 1.500 dolarów
kanadyjskich. Niezwykle piękny medal
posiada wizerunek Archimedesa, a
nazwę zawdzięcza Johnowi Charlesowi
Fieldsowi, matematykowi kanadyjskiemu. Jako najmłodszy medal ten otrzymał swego czasu właśnie Serre.
Mściwy amant
Mało znane dzieje chorobliwej
nienawiści Nobla do matematyki i
kronikę dyskryminowania tej dziedziny
wiedzy, przytaczam za Leszkiem Turkiewiczem. W historii tej Nobel występuje w roli beznadziejnie zakochanego
amanta, jak w dziewiętnastowiecznym
romansie dla pensjonarek, o tym, że on
ją kochał, a ona go nie. Otóż na swoje
nieszczęście Nobel zakochał się w
niejakiej Sophie Hess. Uczucie, które
przypominało wynaleziony przez niego
dynamit; wybuchło nagle.
Trzeba przyznać, że w tym momencie ogromnego pecha miał nie tylko
sławny Szwed, ale również matematyka
i sami matematycy. Sophie była kobietą
piękną i kapryśną, trochę w opisanym
przez literaturę typie femme fatale,
co nie przeszkadzało, że stale kręcił
się wokół niej rój wielbicieli, których
kokietowała, wodziła za nos i porzucała
bez skrupułów. Jeden z jej przelotnych
kochanków wyznał po latach: „Gdy
mówiono mi, trzymaj się od niej z
daleka, właśnie tej kobiety pragnąłem
najbardziej”. Alfred Nobel nie był pod
tym względem wyjątkiem, a jednak to on
przeżywał swoją nieszczęśliwą miłość
najgłębiej. Uczucie okazało się miłością
niemożliwą do spełnienia, bo niestety,
pozbawione zostało wzajemności.
Na domiar złego, piękna kobieta, nie zwracając uwagi na cierpienia szwedzkiego Romea, w sposób
ostentacyjny zdradzała wynalazcę
z matematykiem Gostą Magnusem
Mittag-Lefferem. Żeby było zabawniej,
Mittag-Leffer był bliskim przyjacielem
Fieldsa, także matematyka, tego
od medalu z Archimedesem. W ten
sposób, jak w dobrej powieści, stale
splatają się klimaty, biografie i wątki.
W tej dramatycznej historii miłosnej, o którą nawet byśmy nie podejrzewali chłodnego Skandynawa, tak
naprawdę wszystko znajduje się na
swoim miejscu: wielkie uczucie graniczące z szaleństwem, cierpienie,
zdrada, chorobliwe ataki zazdrości
i wreszcie zemsta odrzuconego kochanka, która w rezultacie dopadła nie
tyle głównego winowajcę, czyli MittagLeffera, ale niejako przy okazji wszystkich matematyków i w końcu samą
matematykę jako dziedzinę wiedzy.
Niektórzy znawcy obyczajów epoki uznają za cud, że pragnienie zemsty nie podsunęło Noblowi pomysłu,
by zrobić praktyczny użytek ze swojego wybuchowego dzieła i po prostu
któregoś dnia wysadzić rywala w powietrze. W każdym razie przez ponad
sto lat, wynalazca dynamitu, niezwykle skutecznie mści się za swoje niepowodzenie miłosne na Bogu ducha
winnych matematykach.
Po tej romantycznej historii, kto
jeszcze ośmieli się twierdzić, że matematyka to monotonia i nuda pisania
liczb oraz wzorów? Opowieść miłosna z matematyką w tle, którą przytoczyłem to prawie literatura piękna,
podobnie jak owiany przez wieki tajemnicą, nierozwiązany od pokoleń
problem Fermata. Zagadki związane
z udowodnieniem diabelskiego twierdzenia, nastrój magii i dwuznaczności, wszystko to przypomina esej, który mógłby napisać sam Borges, gdyż
tkwi w tej historii stale wymykający się
sekret, stopniowane napięcie i spora
domieszka metafizyki. Świat jest biblioteką i wielką tajemnicą.
20
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Tadeusz Kurlus
Życie poświęcone ludzkości
Sejm Rzeczypospolitej
Polskiej ogłosił rok 2011 Rokiem Marii Skłodowskiej-Curie. Uczynił to w związku z 100.
rocznicą przyznania uczonej
Nagrody Nobla w dziedzinie
chemii, uhonorowaną tak po
raz drugi. To także okazja,
by przypomnieć, że żadnej
kobiecie, poza królowymi
brytyjskimi, Wiktorią i Elżbietą II, nie poświęcono aż tylu
znaczków. Spróbujmy im się
przyjrzeć, nie jesteśmy jednak
pewni, czy zdołaliśmy w naszym przeglądzie uwzględnić wszystkie. Ale wpierw
przedstawmy, choćby w zarysie, sylwetkę naszej sławnej rodaczki.
Dekada wielkich odkryć
Koniec XIX był dla nauk fizycznych okresem wyjątkowo bogatym w
nowe osiągnięcia. Heinrich Hertz odkrył fale elektromagnetyczne, co dało
podstawę rozwojowi radiokomunikacji, wkrótce potem Guglielmo Marconi
opatentował sposób transmisji sygnałów elektrycznych, co ulokowało go
wśród współtwórców radia, a Wilhelm
Conrad Röntgen ogłosił rozpoznanie
nowego typu promieniowania, nazwanego przezeń promieniowaniem X,
które wręcz zrewolucjonizowało medycynę. Niebawem do wymienionych
dołączyli Maria Skłodowska-Curie i jej
mąż Piotr Curie, którzy w 1898 r. odkryli
pierwsze pierwiastki radioaktywne, rad
i polon, co dało podwaliny radiochemii. Któż mógł przypuszczać, że w
gronie najwybitniejszych naukowców
świata znajdzie się skromna, ale łaknąca wiedzy panna Maria, ledwie co
przybyła do Paryża na studia ze znajdującej się pod rosyjskim zaborem
Polski? Jak udało się jej wspiąć na
wyżyny najwyżej w świecie cenionej
nagrody, przyznawanej za wyjątkowe
zasługi dla społeczeństw i ludzkości?
Przypomnijmy w skrócie życiorys Marii Skłodowskiej-Curie, przepleciony
także bardzo trudnymi i dla niej wydarzeniami.
Umowa z siostrą
Maria Skłodowska urodziła się w
Warszawie 7 listopada 1867 r. Zarówno ojciec, jak i matka byli nauczycielami, co pozwala zrozumieć, dlaczego przykładali szczególną wagę do
edukacji swych pięcioro dzieci, Zofii
(zmarła w młodym wieku), Heleny,
Bronisławy, Marii i Józefa. Ta troska
przyniosła owoce: Maria ukończyła
szkołę w 1883 r. jako medalistka. Nie
zamierzała na tym poprzestać, ale
w Polsce nie było wówczas w kraju polskiej wyższej uczelni. Wobec
tego chłonęła dalej wiedzę, wraz z
Bronisławą i Helą, uczestnicząc w
wykładach tzw. „Latającego Uniwersytetu”, wprowadzających słuchaczy
w arkana języka polskiego i historii
ojczystego kraju. Była to jednak namiastka prawdziwych studiów, wobec
tego obie siostry, Bronisława i Maria,
zaczęły marzyć o tym, by podjąć je
w Paryżu, na Sorbonie, gdzie w przeciwieństwie do Polski i wielu innych
krajów, już dopuszczano kobiety na
wyższe uczelnie. Ojca Skłodowskiego (matka zmarła w 1878 r.) nie było
jednak stać na pokrycie kosztów stu-
Historia w znaczki wpisana
diów córek, ale panny Skłodowskie
wymyśliły, jak sprostać wynikającym
z tego tytułu finansowym potrzebom.
Ustaliły, że wpierw pojedzie na studia,
na medycynę, starsza Bronisława,
Maria natomiast podejmie w kraju
pracę i uzyskiwane z tego tytułu pieniądze będzie przekazywać siostrze
na utrzymanie w Paryżu, a gdy ta
studia skończy, ona z kolei sfinansuje
Marii pobyt w Paryżu. I tak się stało:
Maria przyjechała do stolicy Francji w
1891 r. Początki były trudne, znalazła
się przecież w obcym środowisku, na
dodatek nie znała jeszcze zbyt dobrze
francuskiego. Mieszkała początkowo
u siostry, ale nie znalazła w jej domu
warunków sprzyjających nauce, Bronisława prowadziła bowiem dom
otwarty, zawsze pełen gości, poza
tym utrzymywała z mężem gabinet
lekarski, do którego wciąż zachodzili
pacjenci. Na dodatek Maria musiała
dojeżdżać dość daleko na uczelnię,
zajmowało jej to, tam i z powrotem,
dwie godziny, co było to dla niej czystą stratą czasu. Znalazła więc izdebkę bliżej uniwersytetu, na poddaszu
sześciopiętrowej kamienicy. W lecie
było w niej gorąco jak na Saharze, a w
zimie – tak mroźno, że woda w misce
zamarzała. Na ogrzewanie pokoiku
nie miała dość pieniędzy (do portmonetki wpływały tylko niewielkie sumy
za udzielane korepetycje), na noc
opatulała się wszystkimi częściami
garderoby, aby tylko móc zasnąć Do
tego spartańskiego życia dochodziło
jeszcze niedojadanie, odżywiała się
głównie chlebem, cieniutko posmarowanym tłuszczem, i niesłodzoną
herbatą. Swą niedolę opisała nawet w
wierszyku:
Wyżej, wyżej piąć się trzeba,
choć sześć pięter zieje strachem,
bo studentka blisko nieba
mieszka tutaj, tuż pod dachem.
Pokój wcale nie wspaniały,
w zimie zimny, w lecie znojny.
Ach, tak biedny i tak mały
Ale miły i spokojny.
Pierwsza na liście
Nie skarżyła się jednak nikomu na
swój los, na to, że każdy krok pogłębiający jej wiedzę o fizyce i matematyce był drogą przez mękę, że często
źle się czuje. Ale nie narzekała, przecież prowadziła ją do drzwi szeroko
otwartych dla chcących poszerzyć
swe wiadomości. Cieszyła się, że
ma tyle wolności i tyle czasu, dzięki
czemu może chodzić na wykłady najwybitniejszych wówczas francuskich
uczonych. Po dwóch latach, w 1893 r.,
przystąpiła do egzaminów warunkujących przyznanie licencjatu z fizyki.
Ciekawe, że już wówczas pojawiły się
w polskiej prasie krótkie informacje o
sukcesach polskiej studentki w Paryżu, krakowski dziennik „Czas” napisał
10 września owego roku: „Panna Maria Skłodowska złożyła egzamin na
wszechnicy paryskiej z niezwykłym
powodzeniem (…) do egzaminu stanęło 66 kandydatów i jedna kandydatka, stopień naukowy przyznano
tylko 19 osobom, w tej liczbie panna
Skłodowska przeszła pierwsza na liście”. Krótko zdawało się, że na tym
swą edukację zakończy, nie miała już
bowiem środków na jej kontynuację,
wróciła do Warszawy. Ale los się do
niej uśmiechnął, znajoma załatwiła jej
stypendium pozwalające na dalszy
pobyt w Paryżu. Kolejny licencjat, z
matematyki, uzyskała w 1894 r., tym
razem znowu z wysoką lokatą, na
drugim miejscu. Co dalej?
Rewolucja w medycynie
Nosiła się z myślą powrotu do kraju, w którym spodziewała się dostać
posadę nauczycielki, a może nawet
jakąś szansę na prowadzenie dalszych
badań naukowych. Ale te plany poszły
w niepamięć, gdy poznała Piotra Curie,
35-letniego wówczas francuskiego fizyka, podobnie jak ona zafascynowanego
zdobywaniem wiedzy, idealisty gotowego całe swe życie poświęcić nauce.
Tym samym kierowała się Maria, więc
było oczywiste, że zbliżą się do siebie.
Wprawdzie Piotr uważał, że nigdy nie
wstąpi w związek małżeński, który z
natury rzeczy uszczupliłby czas przeznaczony na badania naukowe (w 1880
r. odkrył zjawisko piezoelektryczności),
ale gdy Maria wyjechała na krótko do
Warszawy, jej nieobecność uświadomiła mu, jak bardzo jest mu bliska, zarzucił więc myśl o starokawalerstwie.
Także Maria tęskniła za nim. „Każde
z nas zrozumiało, że nie znajdzie lepszego towarzysza życia” – zapisała w
dzienniku. W 1895 r. wzięli ślub, tylko
cywilny, a w podróż poślubną udali się
poza Paryż na rowerach, zakupionych
z pieniędzy podarowanych im przez
przyjaciół. W 1897 r. urodziła się im
córka, Irena, w 1904 r. – Ewa.
Najważniejsze było jednak to, że
oboje małżonkowie nadal pracowali
naukowo, każde zgodnie ze swymi
zainteresowaniami. Maria, idąc za poradą Henri Becquerela, skupiła uwagę
na odkrytym przezeń przypadkowo
zjawisku radioaktywności. Także Piotr
uznał, iż jest to wielce obiecujące pole
naukowych dociekań i dołączył do
żony. Ich niezliczone próby i doświadczenia, często prowadzone w prymitywnych warunkach, wymagające
także wielkiego wkładu siły fizycznej
(by pozyskać rad, 10 miligramów po
trzech latach, trzeba było przerobić,
przegotować około 10 ton sprowadzonej z czeskiego Jachymowa blendy
smolistej) doprowadziły do wpisania
do tablicy Mendelejewa dwóch nowych pierwiastków: polonu (małżonkowie nazwali go tak, by w upamiętnić
ojczyznę Marii) i radu, odkrytych przez
małżonków w 1896 r. Jakie to miało
mieć w przyszłości znaczenie, mogą
powiedzieć tysiące chorych na raka,
którym w wielu przypadkach terapia
nowotworowa przy ich zastosowaniu
pomogła pokonać chorobę. Była to
rewolucja w medycynie. W bliższych
nam już czasach izotopy pierwiastków są wykorzystywane w medycynie
nuklearnej, która m.in. ogromnie udoskonaliła diagnostykę nowotworów.
W związku z rosnącym zapotrzebowaniem na rad w medycynie,
powstały, zwłaszcza w USA, przedsiębiorstwa wytwarzające go na dużą
skalę. Państwo Curie mogliby opatentować metodę jego produkcji, i pozyskać źródło znacznych dochodów, ale
oboje uznali, iż zyski z tego tytułu w
ogóle ich nie interesują, ich odkrycie
ma służyć całej ludzkości.
Pierwszy Nobel
W czerwcu 1903 r. Maria Curie
obroniła – jako pierwsza w świecie kobieta – pracę doktorską z fizyki (przyznające jej tytuł trzyosobowe ciało
pedagogiczne, w skład którego wchodziło aż dwóch przyszłych noblistów
uznało, że jeszcze nigdy dotąd nie
miało do czynienia z pracą doktorską
o tak wielkim znaczeniu dla nauki), w
tym samym roku małżonkowie Curie
otrzymali Nagrodę Nobla w dziedzinie
fizyki (wspólnie z Henri Bequerelem),
za wyniki badań nad promieniotwórczością (Maria Curie była pierwszą
w ogóle kobietą uhonorowaną tą
nagrodą). Laureaci powiadomili jednak Komitet Noblowski, że nie będą
mogli przyjechać po odbiór nagrody
(odebrali ją dopiero w 1905 r.), bo nie
pozwalają im na to zajęcia pedagogiczne, ale przyczyna odmowy udania się do Sztokholmu była całkiem
inna: oboje chorowali, już dawały o
sobie znać skutki ich stałego kontaktu
z substancjami promieniotwórczymi.
Maria była nieraz tak wyczerpana
pracą, że przyjaciele radzili jej, by
przynajmniej na jakiś czas ograniczyła zajęcia badawcze, skóra jej palców
była popękana, miała zawroty głowy,
Piotrowi z kolei trzęsły się nogi, tak że
z trudem mógł pracować na stojąco.
Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, co jest przyczyną ich dolegliwości.
Piotr, choć nieraz powtarzał, że rad
jest milion razy bardziej radioaktywny
od uranu, nosił małą jego próbkę w
kieszeni swej kamizelki, by pokazywać ją znajomym. A Maria trzymała
niewielką ilość soli radu na nocnym
stoliku, bo świecąc trochę rozjaśniały
ciemności. Nawet dziś, po latach, gdy
w paryskiej Bibliothèque Nationale
ktoś chce zajrzeć do notatników, w
których począwszy od grudnia 1897 r.
przez kolejne trzy lata zapisywali przebieg swych doświadczeń, musi podpisać dokument, że będzie je przeglądać na własne ryzyko, wciąż bowiem
będzie narażony na działanie radu, a
to potrwa jeszcze setki lat!
Zapewne to zapaść na zdrowiu
Piotra sprawiła, że dom państwa Curie nawiedziła tragedia: 19 kwietnia
1906 r., przechodząc przez ulicę,
osłabiony i wycieńczony, nie zdążył
uskoczyć przed nadjeżdżającym konnym pojazdem i poniósł śmierć na
miejscu. Maria została sama, z dwiema nieletnimi córkami. Zaproponowano jej stałą pensję, wystarczającą na
godziwe życie, ale odmówiła, powiedziała, że sama jest zdolna zapewnić
sobie utrzymanie. Przejęła po Piotrze
funkcję kierownika katedry fizyki na
uniwersytecie (była zatem pierwszą
kobietą wykładającą na Sorbonie, z
pierwszym wykładem wystąpiła w listopadzie 1906 r.). Nadal pracowała
także intensywnie w laboratorium. Co
nie przeszkadzało jej odnosić się ze
szczególną troską do edukacji córek,
zorganizowała nawet prywatną szkołę, w której nauczycielami byli rodzice
dzieci, jej znajomi, wybitni naukowcy,
inaczej układający program zajęć niż
to było przyjęte w szkołach państwowych. Eksperyment trwał dwa lata i z
pewnością w jakimś stopniu ukształtował charaktery młodzieży uczęszczającej do tej szkoły.
21
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Drugi Nobel
Sukcesy badawcze Marii zostały
ponownie dostrzeżone w Sztokholmie, w 1911 r. postanowiono tam ponownie przyznać jej Nagrodę Nobla,
tym razem za zasługi w rozwoju chemii, do którego przyczyniło się odkrycie radu i polonu. Chemicy stwierdzili
wówczas, że nagroda nie mogła trafić
w lepsze ręce, gdyż dokonania Marii
Curie należy uznać za największe
wydarzenie w historii chemii od odkrycia tlenu przez Josepha Priestleya
w 1774 r.
Rok 1911 mógł być zatem dla Marii
Curie kolejnym utrwalającym jej sławę. Stało się jednak inaczej, przeżyła
go ciężko. W styczniu, kiedy rozważano przyjęcie jej do grona członków
Académie française (byłaby w niej
jedyną kobietą) prawicowa prasa rozpoczęła kampanię usiłującą ją zdys-
kredytować. Posługiwano się hasłami
antyfeministycznymi, ksenofobicznymi, antysemickimi (Skłodowska? A
cóż to za nazwisko, zapewne mające
żydowskie korzenie?). Niewątpliwie
akcja ta odegrała decydującą rolę,
Marii zabrakło bowiem dwóch głosów, by drzwi do Akademii się dla
niej otwarły.
Jeszcze silniej dotknęła ją nagonka rozpętana pod koniec listopada,
gdy brukowa prasa zajrzała za kulisy
jej życia prywatnego. Chodziło o jej
znajomość z kolegą-fizykiem, Paulem
Langevinem. Jak dalece się do siebie
zbliżyli? Czy była to tylko więź wywołana wspólnymi zainteresowaniami naukowymi? Tego się nigdy nie dowiemy,
nie ma na te pytania odpowiedzi. Trzeba jednak dodać, że Paul Langevin już
od dawna żył z żoną w separacji, ale
Marii zarzucano, że to właśnie ona była
tego przyczyną, jakaś tam Polka ukradła męża przykładnej Francuzce! Ale
żeby to tylko prasa zajmowała się tym
„skandalem”, także w kołach uniwersyteckich zaczęto patrzeć na laureatką
Nobla krzywo. Czy może ona nadal
być profesorem na Sorbonie? Najlepiej
byłoby, gdyby opuściła Francję! Maria
znalazła wprawdzie obrońców, wśród
nich Raymonda Poincaré, przyszłego
prezydenta Francji, ale nagonka nie
ustawała. P. Langevin stanął nawet do
pojedynku z wydawcą gazety szczególnie zaangażowanej w oszczerczą
kampanię, Gustawem Téry, panowie
stanęli sobie naprzeciw w odległości
25 metrów, ale na hasło sekundanta,
żaden z nich nie podniósł pistoletu.
Wieści o nagonce na Marię Curie
dotarły także do Sztokholmu. Wysłano
do niej list z sugestią, że lepiej byłoby,
gdyby nie przyjechała na uroczystość
wręczenia nagrody, gdyż przekazujący ją laureatowi król mógłby w tej sytuacji poczuć się niezręcznie. A może
w ogóle należałoby odłożyć ceremonię aż do ostatecznego wyjaśnienia
ambarasującej sprawy? Nic podobnego, odpisała Maria Curie, przecież
nagrodę przyznano jej za odkrycie
radu i polonu, a tego faktu nie mogą
przecież przesłonić kalumnie rzucane
na nią przez wrogą jej prasę i ksenofobiczne francuskie koła. Także P. Langevin wysłał list do Szwecji, w którym
wyjaśnił wszystkie okoliczności znajomości obojga. Uroczystość wręczenia
nagrody odbyła się, 11 grudnia 1911 r.
Maria Curie wygłosiła w Sztokholmie
obowiązujące laureata przemówienie.
Podkreśliła w nim, że uważa, iż przyznana jej nagroda jest także uhonorowaniem wkładu w odkrycie nowych
pierwiastków jej męża, Piotra Curie.
Na frontach
Po tych szarpiących nerwy przeżyciach, Maria Curie popadła w depresję,
co spowodowało, że ją hospitalizowano. Potem wyjechała do przyjaciółki
do Londynu. Ale niebawem ponownie
podjęła prace w laboratorium, skupiając
się teraz całkowicie na badaniu promieniotwórczości. Nagonka na nią powoli
wygasła, a władze zaczęły dostrzegać,
ile prestiżu Maria Curie przydaje francuskiej nauce i Francji w ogóle. Kosztem
bardzo poważnych sum wybudowano
w Paryżu Instytut Radowy, ukończony
w 1914 r., placówkę, w której można już
było w odpowiednich warunkach kontynuować badania. Prace w niej przerwała I wojna światowa. Maria, uważając,
że w Bordeaux będzie bezpieczniej niż
w stolicy, wsiadła do pociągu mając
za bagaż 20-kilogramową ołowianą
skrzynkę zawierającą jej bezcenny
skarb: rad. Umieściła ją w bankowym
sejfie, i wróciła do Paryża. Teraz znalazła nowe pole działalności, otwarła
się możliwość niesienia pomocy żołnierzom na frontach, którzy odnieśli rany
w walkach. Wprost trudno uwierzyć, że
tej słabej kobiecie udało się zorganizować ponad 20 samochodów będących
mobilnymi szpitalami polowymi, wyposażonymi w aparaty rentgenowskie, a
także około 220 stacji radiologicznych,
dla których obsługi przygotowała fachowe kadry. Nieraz sama zasiadała
za kierownicą samochodu, by dotrzeć
do miejsc, w których najgęściej lała się
krew. Pomagała jej córka Irena, teraz
już 18-letnia panna.
Amerykańskie dary
Po wojnie uczona na nowo podjęła
pracę w Instytucie Radowym. Wszystko dobrze by się układało, gdyby miał
on wystarczającą do badań ilość radu.
Można by go nabyć w USA, gdzie już
pozyskiwano pierwiastek w dużych
ilościach, ale był bardzo drogi, na co
ani Instytut, ani Maria nie mieli środków. Nie udało jej się także znaleźć
hojniejszych donatorów. I tu doszło do
niezwykłego wydarzenia. Choć Maria
unikała kontaktów z prasą, jednak
gdy do jej gabinetu zapukała z prośbą
o wywiad amerykańska dziennikarka
Marie (Missy) Maloney, uchyliła drzwi
i szczerze opowiedziała, co jej leży na
sercu. Przede wszystkim brakuje jej
radu, ma w laboratorium tylko niecały gram. – A czy wiadomo, kto ma go
więcej? – zapytała żurnalistka. – USA
– odpowiedziała Maria Curie – około
50 gramów. – Musimy to jakoś załatwić, stwierdziła Amerykanka. – Ale kto
mógłby coś zrobić? – Amerykańskie
kobiety – powiedziała stanowczym głosem Maloney. Wydarzenia potoczyły
się teraz szybko, po powrocie do USA
dziennikarka zorganizowała, z pomocą
prasy i radia, wielką kampanię mającą
na celu zebranie środków na kupno
radu. Maria Curie, o której uprzednio
za Atlantykiem mało kto słyszał, stała
się nagle osobą popularną, pojawiły się
propozycje zaproszenia jej do Stanów,
by mogła opowiedzieć o swej pracy
cji zorganizowano uczonej w Operze Paryskiej triumfalne przyjęcie, z udziałem
wielu osobistości. Wielka aktorka, Sarah Bernhardt, odczytała wówczas „Odę
do Madame Curie”, w której uznała ją
aluzyjnie za siostrę Prometeusza.
Maloney nie poprzestała na tym,
podjęła kolejną akcję, by jeszcze raz
zdobyć dla Marii Curie gram radu, tym
razem z przeznaczeniem dla projektowanego przez nią Instytutu Radowego
w Warszawie. I znowu to się udało: w
1929 r. Maria ponownie wybrała się za
Wielką Wodę, tym razem, by odebrać
kolejny dar z rąk prezydenta Herberta
Hoovera, znowu gram radu (jego cena
spadła w minionych ośmiu latach do
50.000 dolarów), przeznaczony dla
warszawskiej placówki. Maria Curie
była po I wojnie światowej dwukrotnie
w Polsce, z okazji położenia kamienia węgielnego pod Instytut w 1925 r. oraz jego
otwarcia – przy jego organizacji bardzo
jej pomógł ówczesny prezydent Rzeczypospolitej, Ignacy Mościcki – w 1932 r.
Stan jej zdrowia jednakże stale
się pogarszał. Przestała już pracować, ale z uwagą śledziła postępy
kontynuatorów jej dzieła, córki Ireny
i zięcia, Fryderyka Joliot-Curie. Niestety, nie doczekała się uwieńczenia
ich prac Nagrodą Nobla z dziedziny
chemii w 1935 r., zmarła bowiem 4
lipca 1934 r. na białaczkę, chorobę
wywołaną jej długoletnimi pracami
nad promieniotwórczością.
i jej znaczeniu dla ludzkości. I odebrać gram radu! Udała się więc, z
obu córkami, w 1921 r. do USA, tam,
po wielu spotkaniach i odczytach na
uniwersytetach, wszędzie witana z
niebywałym entuzjazmem, została także przyjęta przez prezydenta Warrena
Hardinga, który wręczył jej szkatułkę
zamykaną złotym kluczykiem, zawierającą dar Ameryki – gram radu, który
kosztował wówczas bajońską sumę
100.000 dolarów! Po powrocie do Fran-
Pod kopułą Panteonu
W ciągu całej swej kariery Maria
Curie nigdy nie była łasa na zaszczyty, przeciwnie, popularność bardzo
jej ciążyła, uważała, że przeszkadza
jej w pracy naukowej. Albert Einstein
powiedział, że zapewne była jedyną
wśród uczonych osobą, której sława
nie uderzyła do głowy. Niemniej obsypano ją dziesiątkami rozmaitych medali
(m.in. złotym medalem Davy’ego, najwyższym odznaczeniem angielskiego
Towarzystwa Królewskiego, medalem
Mateucciego), uhonorowano niezliczoną liczbą honorowych doktoratów
(czterema w Polsce), zaproszono do
członkostwa w wielu akademiach,
stowarzyszeniach i organizacjach.
Marię Curie pochowano w Sceaux
pod Paryżem, obok jej męża, Piotra.
W 1995 r. na mocy decyzji prezydenta
Francji François Mitteranda doczesne
szczątki sławnego małżeństwa przeniesiono na najbardziej honorowe we
Francji miejsce – pod kopułę paryskiego Panteonu, gdzie Maria spoczywa
jako pierwsza kobieta, która tam znalazła miejsce wiecznego spoczynku
za osobiste zasługi. Wówczas także
została odznaczona Legią Honorową.
Maria Curie w filatelistyce
Wspomnieliśmy na początku, że
żadnej innej kobiecie (poza dwoma
monarchiniami) nie poświęcono tyle
znaczków, co Marii SkłodowskiejCurie, ale brak miejsca pozwala nam
zaprezentować tylko niewielki ich wybór (są to głównie polskie), a wśród
nich także jeden przedstawiający
dwukrotną laureatkę Nobla wraz z
mężem Piotrem.
Oczywiście, Poczta Polska wyda
w tym roku znaczek (w bloku) z okazji 100. rocznicy przyznania Nagrody
Nobla Marii Skłodowskiej-Curie; miał
się ukazać na początku roku, ale
termin wprowadzenia go do obiegu
przesunięto na listopad, więc go teraz
pokazać nie możemy.
Z ostatniej chwili: z okazji obchodzonego także w tym roku – na
mocy decyzji ONZ – Międzynarodowego Roku Chemii, już ukazało się
kilka znaczków, w tym dwa z wizerunkiem Marii Skłodowskiej Curie:
francuski i hiszpański.
Zespół „Sześć Złotych” ze Lwowa
Jesteśmy profesjonalnym zespołem muzycznym, zapewniamy usługi
muzyczne na wysokim poziomie, gwarantujemy dobrą muzykę oraz niepowtarzalny klimat. Organizujemy koncerty dla turystów we Lwowie.
Oferta:
- piosenki lwowskie i kresowe, pieśni wojskowe i patriotyczne, utwory instrumentalne, kolędy autorów
lwowskich, kolędy tradycyjne, przeboje jazzowe, piosenki ukraińskie,
oprawa muzyczna Mszy świętej,
piosenki religijne, arie.
Kontakt:
www.szesczlotych.org;
e-mail:
[email protected];
[email protected];
tel.: +380 97 33 23 001;
+48 880 620 076
22
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Nieznane fakty z życia króla
BOSKIE I CESARSKIE
Szymon Kazimierski
Mk 12,17:
Wówczas Jezus rzekł do nich:
„Oddajcie więc Cezarowi to, co należy
do Cezara, a Bogu to, co należy do
Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego.
Pamiętacie Państwo ten fragment
ewangelii, kiedy to faryzeusze wysłali
do Jezusa kilku szpiclów, mających
„pochwycić Go w mowie”, czyli sprowokować do powiedzenia czegoś
przeciwko władzy cesarza, za co można by Jezusa oskarżyć przed Rzymianami? Na pytanie, czy płacić podatki
Rzymianom, czy nie płacić, Jezus
patrząc na podobiznę cesarza, wybitą na monecie, powiedział właśnie te
słowa. Zadziwił hołotę, bo wyszedł z
prowokacji mądrze i elegancko. Scena
ta, opisana w ewangelii, przez stulecia
stanowiła lekcję dla całych pokoleń, a
dziś stanowi lekcję dla nas.
Podlegamy władzy podwójnej. Tej
tam, na niebie i tej tutaj, na ziemi.
Roztropność podpowiada nam, że o
ile władza Boska jest sprawiedliwa, to
władza sprawowana nad nami przez
ludzi, już taką być nie musi. Więc jeśli
nie chce się wejść z nią w konflikt, należy uważać na to, co się mówi.
Władza sprawowana przez króla, cesarza, czy kogo tam jeszcze, z
czasem budzi u panującego przekonanie o jego nieomylności, bezkarności i wszechmocy. Na co dzień potwierdza mu to swoim zachowaniem
przedstawicieli tej drugiej władzy, bo
duchowieństwo, które wzięło na siebie
ciężar obserwacji naszych poczynań,
trudy przewodnictwa po ścieżkach
złych i dobrych uczynków, a także egzekucji Boskich przykazań, stawi opór
niejako automatycznie.
„...Dziewica Klara
zgwałcona została
przez księcia Kazimierza
i do syta wykorzystana”
2 marca 1333 roku zmarł król Władysław Łokietek. 25 kwietnia tegoż
roku na króla Polski koronował się
jego syn Kazimierz. Nikomu, nawet w
stanie „wskazującym na spożycie”, nie
przyszłoby do głowy nazywać go wtedy Wielkim. Przeciwnie. Opinię miał
fatalną. Godną bardziej jakiegoś dzikusa i erotomana niż monarchy. Jakby
tego było mało, 13 grudnia 1349 roku,
na jego rozkaz, został wrzucony w
przerębel i utopiony pod lodem ksiądz
Marcin Baryczka, wikariusz katedry
krakowskiej. Wikariusz poniósł śmierć
męczeńską, bo ośmielił się zwrócić
uwagę królowi, że zachowuje się źle.
Niemoralnie. Apelował do króla, aby
ten się opamiętał. Mówił królowi, że
przeciw niemu jest już sporządzony
dekret ekskomuniki, który powstał
jako wyraz powtarzających się od lat,
a mimo to zupełnie bezskutecznych
napomnień. Dodatkowo oskarżał króla o bezprawne pobieranie danin ze
wsi biskupich. Myślicie Państwo, że
ksiądz Baryczka idąc na rozmowę z
królem, nie wiedział, czym może się
zakończyć ta rozmowa? – Na pewno
wiedział i na pewno się tej rozmowy
Ksiądz Marcin Baryczka, wikariusz katedry
krakowskiej poniósł śmierć męczeńską,
bo ośmielił się zwrócić uwagę królowi, że
zachowuje się niemoralnie. Apelował do
króla, aby ten się opamiętał. Mówił królowi, że przeciw niemu jest już sporządzony
dekret ekskomuniki, który powstał jako
wyraz powtarzających się od lat, a mimo
to zupełnie bezskutecznych napomnień.
Dodatkowo oskarżał króla o bezprawne
pobieranie danin ze wsi biskupich. Ksiądz
Baryczka został wrzucony do worka i wepchnięty pod lód na zamarzniętej Wiśle.
całe jego otoczenie, schlebiając
mu i prześcigając się w wykonywaniu każdego, nawet bzdurnego, czy
choćby, odrażającego polecenia. Stąd
władca czerpie przekonanie o swej wyjątkowości i chętny jest rozprawić się
z każdym, kto ośmieliłby się go krytykować. Zadufany w swoją siłę, niejeden z nich zaczyna, czasami wręcz
ostentacyjnie nie liczyć się z normami
nadanymi nam przez władzę Boską,
zapominając, że on sam też podlega
tej władzy jak każdy inny śmiertelnik
tu, na ziemi. Oczywiście, nie wszyscy
panujący poddają się takiej aberracji,
ale trzeba powiedzieć, że taka dolegliwość jest wśród nich powszechna.
Dzieje się to na różnych poziomach
i niekiedy jest nie tyle szkodliwe, co
raczej denerwujące dla otoczenia.
Ale bywa też inaczej. Wtedy rządzący będzie mógł spotkać się z reakcją
obawiał, ale mimo to powiedział królowi, co miał do powiedzenia. Można
się było spodziewać, że takiego ładunku prawdy powiedzianej królowi,
wikary nie przeżyje. Jakoż nie przeżył, wrzucony do worka i wepchnięty
pod lód na zamarzniętej Wiśle. Czy
król rzeczywiście popełniał tyle grzechów i niegodziwości?
– Sami Państwo oceńcie.
W roku 1325, piętnastoletniego
Kazimierza ożeniono z Aldoną, córką
litewskiego księcia Giedymina. Zanim doszło do ślubu, Aldonę należało
ochrzcić. Aldona uzyskała wtedy nowe,
chrześcijańskie imię Anna. Kazimierz
Aldony-Anny coś nie lubił i mało się nią
zajmował. Zajmował się za to innymi.
W roku 1329 wyjechał do swej
starszej siostry Elżbiety, królowej Węgier, żony króla węgierskiego Karola
Roberta. Wizyta w założeniu miała
Prawdopodobnie prawdziwy wizerunek Kazimierza Wielkiego na zworniku sklepienia bazyliki w Wiślicy, ufundowanej
przez Kazimierza
być wizytą edukacyjną. Spodziewano
się, że Kazimierz nabierze tam dworskiej ogłady, zdobędzie doświadczenie w zarządzaniu i dyplomacji. Mogłoby tak być, gdyby nie usposobienie
królewicza, bo jemu nie dyplomacja
była w głowie.
Kazimierz zwierzył się siostrze,
że wpadła mu w oko jej dwórka Klara Zach, córka magnata Felicjana
Zacha. Rodzeństwo z piekła rodem,
zaplanowało podstęp. Kazimierz, rzekomo chory, położył się do łóżka, a
Elżbieta wraz z Klarą przyszły do niego, niby to pielęgnować go w chorobie.
Po pewnym czasie Elżbieta wyszła
zamykając za sobą drzwi, a wtedy
nasz dzielny Kazimierz rzucił się na
Klarę, zaciągnął ją do już gotowego
łóżka i zgwałcił. „...Dziewica Klara
zgwałcona została przez księcia Kazimierza i do syta wykorzystana” – jak
napisał Jan Długosz.
Po takim „występie” Kazimierz,
czym prędzej wyjechał do Polski i tyle
było szkolenia w dyplomacji, zarządzaniu i przyswajaniu sobie dobrych,
dworskich obyczajów. Ale nie koniec
na tym. Wściekły Felicjan Zach, ojciec Klary, wtargnął do zamku w czasie, gdy królewska para jadła właśnie
obiad. Zach dobył miecza i ranił nim
króla w ramię. Król schował się pod
stołem, a królowa Elżbieta starała
się chyba odepchnąć Zacha, bo ten
obciął jej mieczem cztery palce u prawej dłoni, zanim został zabity przez
straż królewską. Jeszcze nie koniec
sprawy, bo ciało Zacha zostało poćwiartowane i wystawione na widok
publiczny. Klarę torturowano, a potem
obcięto jej nos, wargi i palce u obu
rąk. Tak potwornie okaleczoną wożono w żelaznej klatce i pokazywano w
całym kraju przez pięć lat, dopóki nie
umarła. Drugą córkę Zacha zabito pod
miastem Leva, syn Felicjana wleczony był za koniem, aż umarł. Wszyscy
krewni Felicjana do trzeciego pokolenia zostali skazani na śmierć, a dalsi
na wygnanie i konfiskatę mienia.
W Polsce, oficjalnie było o tym
oczywiście cicho, a wszelkie nieoficjalne informacje określane były, jako
kłamliwa krzyżacka propaganda. Od
tego czasu, paskudnie okaleczona
królowa Elżbieta nazywana była –
królowa Kikuta. Nie lubiano w Polsce
tej jędzy.
Królewicz Kazimierz uciekł
z bitwy pod Płowcami
Następny wyczyn królewicza Kazimierza miał miejsce w roku 1331,
kiedy to następca tronu uciekł z bitwy
pod Płowcami. Żeby uciekł sam, to pal
go licho, ale on wyprowadził z bitwy
cały oddział wojska, zostawiając na
pastwę losu ojca i resztę armii. Trudno powiedzieć, jak do tego doszło, bo
wszystko, co dotyczyło tej sprawy,
zostało utajnione już w tamtych czasach. Natomiast sama bitwa, a właściwie wojna polsko-krzyżacka w roku
1331, jest opisana dość szczegółowo.
Są dokładne opisy polskie i są opisy
krzyżackie. Przede wszystkim to nie
była tylko bitwa pod Płowcami, jak
to jest u nas w świadomości ogólnej.
To był szereg bitew, kończący się bitwą pod Płowcami, którą nota bene,
Polacy właściwie przegrali. Dziwne,
dlaczego nikt nie uczy w szkołach o
bitwie pod Radziejowem, którą Polacy zdecydowanie wygrali też 27 września 1331 roku, jak pod Płowcami, ale
wcześnie rano.
27 września 1331 roku odbyły się
dwie bitwy. Pierwsza, pod Radziejowem, rano i druga, pod Płowcami, po
południu. Pomiędzy obiema miejscowościami jest odległość jakichś dziesięciu kilometrów, więc nie ma mowy
o tym, że była to jedna bitwa w tym samym miejscu. Pod Radziejowem Po-
lacy wygrali, zdobywając krzyżackie
tabory i biorąc do niewoli wielu braci
i dostojników krzyżackich z Wielkim
Marszałkiem Zakonu Ditrichem von
Altenburgiem na czele. Tego samego
dnia po południu doszło do bitwy pod
Płowcami, gdzie Polacy zostali pobici
i musieli się z bitwy wycofać.
Krzyżacy również wycofali się po
tej bitwie. Straty po obu stronach były
okropne! Krzyżacy stracili ponad 1/3
swojej armii, a Polacy połowę. Żadna
ze stron nie mogła już dalej walczyć.
No i na samym początku tego
drugiego starcia, pod Płowcami, nasz
Kazimierz znika bez śladu.
Ale podobno widać było, że Kazimierz odchodzi, dowodząc dość
dużym oddziałem! Krzyżacy mówili
później, że Kazimierz uciekł i zatrzymał się dopiero aż w Krakowie (dystans około 320 kilometrów)! I pewnie
tak było, bo nikt nie próbował nawet
przekonywać, że Kazimierz przez
cały czas trwania bitwy znajdował się
przy boku ojca. O ucieczce Kazimierza Polacy milczeli. Nawet prowokowani krzyżackimi relacjami. A potem,
ponad sto lat po bitwie, raptem, Jan
Długosz wyszedł z rewelacją, że to
król Łokietek polecił Kazimierzowi
odejść z pola bitwy, obawiając się o
życie swojego syna. Posłuszny ojcu
Kazimierz, wraz z otaczającym go oddziałem ochronnym, miał się wycofać
do jakiegoś silnie ufortyfikowanego
zamku. Niestety. Mistrz Jan nie podał
nam nazwy tego zamku. Widocznie
zabrakło mu już na to wyobraźni.
Poprawianie historii po stu latach od opisywanych wydarzeń nie
przynosi naprawdę nic dobrego,
ale uchwycono się tego, jak tonący
brzytwy i teraz, przekonuje się nas,
że dzielny do szaleństwa Kazimierz,
musiał (zapewne ze łzami w oczach)
opuścić miejsce przyszłej bitwy na
wyraźny rozkaz ojca i króla. Wszystko zaś inne na ten temat, to oczywiście wredna, krzyżacka propaganda.
Proszę Państwa. Jeśli Władysław
Łokietek tak bardzo bał się o syna to,
po co go zabierał ze sobą na wojnę?
Tylko idiota, nie dowódca, pozwala
odejść dużemu oddziałowi wojska tuż
przed bitwą, na oczach szykujących
się do boju żołnierzy. Pozostający,
nie będą się wtedy dobrze bili. Będą
myśleli o tamtych, którym pozwolono
odejść, podczas gdy oni muszą tutaj
ginąć. Zastanawiająca jest ostentacja, z jaką Kazimierz opuszczał wojsko, szykujące się do bitwy.
Bo to może, proszę Państwa, nie
była ani ucieczka, ani odesłanie Kazimierza w bezpieczne miejsce. Mogło
być jeszcze inaczej. Król mógł wyznaczyć Kazimierza na dowódcę oddziału wydzielonego, mającego dokonać
jakiegoś manewru. Może manewru
Sprawy związane z wojskiem i obronnością nie były mocną stroną Kazimierza.
Do wojska nie miał powołania. Czuł natomiast powołanie do spraw łóżkowych.
Kobiety, jakie występowały w rolach jego
partnerek, dałoby się podzielić na trzy
grupy. Żony, kochanki stałe i kochanki
przygodne. Te ostatnie mogły być jednorazowe, lub wielorazowe, ale nigdy nie
zaznaczyły się czymś zasługującym na
zapisanie ich imienia w kronikach.
23
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
obejścia Krzyżaków? Manewru odciążającego polskie siły główne, atakiem
na Krzyżaków od tyłu! Bardzo to jest
podobne do Łokietka, dobrego żołnierza, jak i do roli Kazimierza, jaką miał
pełnić przy jego boku. A ten patałach
po prostu zwiał!
Kobiety w życiu
króla Kazimierza
Trzeba to sobie powiedzieć, że
sprawy związane z wojskiem i obronnością nie były mocną stroną Kazimierza. Do wojska nie miał powołania.
Czuł natomiast powołanie do spraw
łóżkowych. Nie wiadomo jak mu to
wychodziło jakościowo, ale ilością po
prostu imponował.
nie mogła mieć dzieci, więc król odesłał
ją do zamku w Żarnowcu. Po jakimś
czasie, będąc w Pradze, król poznał
wdowę po mieszczaninie Mikołaju –
Krystynę Rokiczankę. Zapałał do niej,
jak to się mówi, ale cwana Czeszka
zażądała ślubu i Kazimierz wziął z nią
ślub nie patrząc na to, że żyje nadal
jago legalna żona Adelajda. Adelajda
w geście protestu postanowiła opuścić
Polskę, co tylko pogłębiło atmosferę
skandalu, jaki wybuchł w Krakowie.
Wreszcie Rada Królewska wymusiła na
Kazimierzu, aby ten odesłał Krystynę do
Pragi. Krystyna wyjechała, ale do końca
życia używała tytułu Królowej Polski.
Czwartą żoną w kolejności, a trzecią żoną bigamiczną, została Jadwiga,
Ksiądz Marcin Baryczka
Kobiety, jakie występowały w rolach jego partnerek, dałoby się podzielić na trzy grupy. Żony, kochanki
stałe i kochanki przygodne. Te ostatnie mogły być jednorazowe, lub wielorazowe, ale nigdy nie zaznaczyły się
czymś zasługującym na zapisanie ich
imienia w kronikach.
Pierwszą żoną, była Litwinka Aldona, z którą Kazimierz miał dwie córki.
Aldona umarła jakoś dziwnie szybko,
więc król natychmiast ożenił się z Adelajdą, córką landgrafa Hesji. Adelajda
młodsza od Kazimierza o trzydzieści
lat córka księcia żagańskiego Henryka V. Jadwiga urodziła dwie córki,
które jednak nie zostały uznane za
potomstwo legalne ze względu na potrójną bigamię Kazimierza.
Zaraz po Adelajdzie pojawiła się
długoletnia kochanka króla Cudka,
żona królewskiego dworzanina Niemierzy z Golczy. Niemierza podobno
nie miał nic przeciwko temu, sowicie
wynagradzany przez króla za to, że
spokojnie stał sobie na uboczu. Cud-
ka urodziła królowi trzech synów, Niemierzę, Jana i Pełkę, ale jako dzieci z
nieprawego łoża nie mogli oni liczyć
na jakiekolwiek dziedziczenie. Romans króla z Cudką trwał pięć lat.
Późniejsza długoletnia kochanka,
to Żydówka o imieniu Estera. Estera urodziła królowi dwie córki i syna
Abrahama. Związek z Esterą trwał
cztery lata.
Kochanki przygodne, a było ich
mnóstwo, to była taka „zwierzyna
nierejestrowana”. Jak zapisano, było
ich parę dziesiątków, umieszczonych
w zamkach Opoczno i Czchów, gdzie
król „jakoby domy nierządne potworzył”. W Krakowie też miał taki „pododdział alarmowy”, z którego usług
chętnie korzystał.
Kazimierz umarł w wieku lat sześćdziesięciu. Zostawił po sobie dwie córki
legalne, dwie córki jakby trochę legalne, dwie nielegalne i czterech nielegalnych synów. Żadne z jego dzieci
nie miało prawa do polskiego tronu
i na Kazimierzu ZAKOŃCZYŁA SIĘ
DYNASTIA PIASTÓW.
To, co wyczyniał król, denerwowało i oburzało każdego biskupa
krakowskiego. Pierwszym, który się
królowi przeciwstawił, był Jan Grot,
który rzucił na króla klątwę i nałożył
interdykt na diecezję. Biskupowi chodziło nie tylko o niemoralność króla,
ale i o jego ustępliwość w stosunku
do sąsiadów, roszczących sobie
pretensje do polskich terytoriów. W
roku 1338, gdy ekskomunikowany
król wszedł do katedry, biskup ostentacyjnie przerwał nabożeństwo i wyszedł z kościoła!
Następnym, brzemiennym w skutki wydarzeniem, było zamordowanie
księdza Baryczki. Wszyscy wiedzieli,
że księdza zamordowano na rozkaz
króla. Tym razem na Kazimierza spa-
Kazimierz umarł w
wieku lat sześćdziesięciu. Zostawił po
sobie dwie córki legalne, dwie córki
jakby trochę legalne, dwie nielegalne
i czterech nielegalnych synów. Żadne z
jego dzieci nie miało
prawa do polskiego
tronu i na Kazimierzu zakończyła się
dynastia Piastów.
dła klątwa papieża Klemensa VI. Król
widząc, że to nie przelewki, zaczął się
kajać i wreszcie przebłagał papieża
obietnicą wybudowania szeregu kościołów, co miało być karą za zbrodnię.
I powstały te kościoły, stojące
zresztą do dzisiaj, natomiast o księdzu
Baryczce powoli zapominano i dziś nie
wiem, czy ktokolwiek o nim pamięta.
Początkowo zapowiadało się, że
ksiądz Baryczka zostanie, jeśli nie
świętym, to przynajmniej błogosławio-
skim i Statut Wiślicki dla Małopolski,
wydany w Wiślicy. Jan Łaski bardzo
chwalił Kazimierza ze tę inicjatywę
ustawodawczą, nazywając go wielkim, ale wielkim prawodawcą, wielkim,
bo po raz pierwszy, za jego inspiracją,
sporządzono spisanie prawa dotychczas tylko zwyczajowego. I wszystko!
Ale skoro taka notatka pojawiła się w
Statutach Łaskiego, zyskała sobie z
czasem swoje własne, prywatne życie i teraz dzieci w szkołach muszą
Za czasów Kazimierza wybudowano 53
zamki i otoczono murami 27 miast. Może
to jest niemało, ale do powiedzenia, że Kazimierz wymurował poprzednio drewnianą Polskę, jest jeszcze strasznie daleko.
Jego niby to zasługą było, że w ogóle coś
zaczął murować, ale jednocześnie był to
jego zwyczajny obowiązek, a nie zasługa.
nym, bo gdy ciało księdza wypłynęło
w końcu koło klasztoru augustianów,
zaczęło bić cudownym blaskiem. Bracia, w procesji, przenieśli ciało księdza Baryczki i pochowali je w swojej
kaplicy klasztornej. W miejscu pochowanie księdza zdarzały się podobno
cuda, ale Kościół jakoś nie podjął idei
jego beatyfikacji.
Dlaczego nadano królowi
przydomek –
Kazimierz Wielki?
Twierdzą niektórzy, że to przydomek Wielki, jakim obdarzono
Kazimierza, miał zniechęcić duchowieństwo do podjęcia tych działań,
ale to nie prawda. Ani za życia, ani
po śmierci nikt nie nazywał Kazimierza – Kazimierzem Wielkim! Nawet
Jan Długosz, żyjący jakieś sto lat po
Kazimierzu, nie znał jeszcze tego
określenia! Najczęściej nazywano
Kazimierza, Kazimierzem III, po Kazimierzu Odnowicielu i Kazimierzu
Sprawiedliwym. Skąd więc wziął się
ten Kazimierz Wielki?? – Wziął się
trochę z przypadku.
Po raz pierwszy o wielkości Kazimierza napisał Jan Łaski, arcybiskup
gnieźnieński, prymas Polski, kanclerz
wielki koronny i sekretarz królewski,
a dodatkowo kodyfikator prawa polskiego. Pojęcie wielkości Kazimierza
pojawiło się więc dopiero w 136 lat po
jego śmierci. W roku 1506 wydano tak
zwany Statut Łaskiego, czyli pierwszą
w historii Polski kodyfikację polskiego prawa. W swym statucie, Łaski
przytacza dwa statuty Kazimierza,
a to Statut Piotrkowski, wydany dla
Wielkopolski w Piotrkowie Trybunal-
się wysilać nad nieśmiertelnym tematem wypracowań – „Podaj powody,
dla których Kazimierz Wielki nazywany
jest Wielkim”. Dzieci nic nie wiedzą o
Statutach Łaskiego. Klepią więc, jak
za panią matką o Polsce drewnianej
i murowanej.
A to się da policzyć. Za czasów
Kazimierza wybudowano 53 zamki
i otoczono murami 27 miast. Może
to jest niemało, ale do powiedzenia,
że Kazimierz wymurował poprzednio
drewnianą Polskę, jest jeszcze strasznie daleko. Jego niby to zasługą było,
że w ogóle coś zaczął murować, ale
jednocześnie był to jego zwyczajny
obowiązek, a nie zasługa. Król powinien być głową państwa, powinien
być przywódcą narodu. Król powinien
być wzorem odwagi i honoru. Powinien świecić przykładem moralnym. –
Kazimierz takich cech charakteru po
prostu nie miał.
Tak się czasem dzieje, że ktoś
mało wartościowy staje się w narodowej legendzie Wielkim, a ktoś wartościowy odchodzi w zapomnienie.
Tak stało się z królem Kazimierzem,
którego jego współcześni, nigdy nie
nazywali Wielkim i księdzem Baryczką, którego współcześni cenili bardzo wysoko, ale potomni zapomnieli
doszczętnie. Nawet jego tablica nagrobna zaginęła gdzieś w XVIII wieku
i po dzielnym księdzu nie pozostało
właściwie nic. I szkoda, że go nie
pamiętamy, bo jak powiedział pewien
mądry człowiek: „Osoby przeciwstawiające się zepsutej władzy, zawsze
są potrzebne”.
KG
Poszukuję świadków
Poszukuję świadków, zamieszkałych w 1939 roku w Żeliborach w
powiecie rohatyńskim, w woj. stanisławowskim lub w okolicy, którzy mogliby potwierdzić, że Józefa z domu
Komornicka i jej mąż Franciszek Podleski byli do wybuchu II wojny światowej właścicielami nieruchomości
w Żeliborach. Deklaruję poniesienie
wszelkich kosztów.
Krystyna Podleska-Fronk
Uniwersytet im. Adama
Mickiewicza, Poznań
tel.: 00 48 61 829 44 07
tel. 604-19-78-66
mail: [email protected]
Franciszek Podleski
Dwór w Żeliborach
Józefa Podleska
Muzeum pod gołym niebem
24
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Lwowski panteon Sławy i Chwały
(ciąg dalszy z poprzedniego numeru)
Jurij Smirnow
tekst i zdjęcia
Centralnym punktem starej części cmentarza jest kaplica hrabiów
Dunin-Borkowskich. Zbudowano ją w
stylu klasycystycznym w 1812 roku,
na zamówienie hr. Leonarda Wincenta Dunin-Borkowskiego (1768-1839),
podkomorzego ostatniego polskiego
króla Stanisława Augusta. Po śmierci
młodej ukochanej żony Ignacji, hrabia
postanowił uwiecznić jej pamięć i założyć rodzinny grobowiec. Fundator
słynął z encyklopedycznej wiedzy, był
znanym tłumaczem, członkiem Stanów
Galicyjskich. W kaplicy pochowano 22
członków lub krewnych rodziny DuninBorkowskich. Wśród nich: dwie żony
fundatora i jego brat Stanisław – znany
geolog i mineralog, członek Akademii
Umiejętności w Wiedniu i Monachium.
W krypcie kaplicy spoczywają również
Anioł na grobie Celestyny
Czaykowskiej
Figura płaczki przy kaplicy
Dunin-Borkowskich
Kaplica hr. Dunin-Borkowskich
Antoni Schimser, pomnik na grobowcu rodziny Brayerów,
Tränklów i Weiglów
prochy Namiestnika Galicji Agenora hr.
Gołuchowskiego (1812-1875) oraz polskiej artystki-malarki Marii Wodzickiej
(1878-1966), która po II wojnie światowej nie wyjechała do Polski i została
we Lwowie.
Fasadę kaplicy ozdobiono czterokolumnowym portykiem z korynckimi
kapitelami. Między kolumnami ustawiono dwa posągi z piaskowca dłuta Hartmanna Witwera. Są to figury
płaczki i rozpaczającego młodzieńca. W latach 80. XX w. kaplica została
zdewastowana i nawet podpalona. Zawalił się dach z glorietką i sygnaturką,
został uszkodzony tympanon, rozbita
figura starogreckiego Charona i zgi-
nął odlany z brązu wielki herb hrabiów
umieszczony w tympanonie. Przy odbudowie kaplicy zmieniono kształt sygnaturki; nie udało się odnaleźć herbu. Nie
zważając na wszystkie zmiany, kaplica
nadal dominuje w starej części cmentarza. Dookoła niej, na sąsiednich
polach, znajdują się setki pochówków
znanych ludzi i cennych zabytkowych
pomników końca XVIII – początku XX
wieku. Wśród XIX-wiecznych pomników zwracają uwagę dzieła utalentowanych rzeźbiarzy: Hartmanna Witwera
(1774-1825), Antoniego Schimsera
(1790-1836), Jana Schimsera (17931856) i Pawła Eutelego (1804-1889).
Witwer i bracia Schimserowie byli
absolwentami Wiedeńskiej Akademii
Sztuk Pięknych. Ich dzieła prezentują wysoki europejski poziom rzeźby
lwowskiej, która według słów dr Biriulowa była w tym okresie „rezonansem
twórczości Antoniego Canovy i Bertela Thorvaldsena”. Przyjazd do Lwowa
około 1800 r., urodzonego w Tyrolu
Witwera, zapoczątkował utworzenie
nowej prężnej grupy artystów i przyniósł trwałe tradycje wiedeńskiego
klasycyzmu. Prawdopodobnie, rzeźbiarz współpracował ze swoim młodszym bratem Michaelem Witwerem, z
którym przybył do Lwowa. Urodzony w
1790 roku w Wiedniu, Antoni Schimser przyjechał do Lwowa w 1812 r.,
zaś w 1821 r. ściągnął do siebie młodszego brata Johana, zwanego w Galicji Janem. Groby wszystkich trzech
artystów znajdują się również w starej
części cmentarza, nieco wyżej kaplicy
Dunin-Borkowskich. Najmłodszy z artystów Paweł Eutele przybył do Lwowa w 1826 roku z Niemiec, również
na zaproszenie Antoniego Schimsera
i przez dłuższy czas był zatrudniony
w jego pracowni. Tylko dla Cmentarza
Łyczakowskiego rzeźbiarz stworzył
około 60 dzieł, co prawda, nie zawsze
równego poziomu. Wśród pomników
autorstwa Hartmanna Witwera trzeba
zwrócić uwagę na figurę Matki Boskiej
na kuli ziemskiej na grobie Marii Anny
z Kalinowskich hrabiny Ponińskiej wojewodziny poznańskiej, zmarłej we
Lwowie 19 października 1797 roku. Po
drugiej stronie alei znajduje się kolejna praca Witwera – nagrobek Józefa
Schabingera (zm. w 1808), przedstawiający postać pięknej kobiety-płaczki.
Niedaleko, na polu nr 10, przy
nagrobku Julianny Sivietlich ze Schragnerów (zm. w 1809 r.) stoi podobna
statua. Figury dwu płaczek wyróżniają
się perfekcją kształtów i wykwintnością
modelunku. Dłuta Hartmanna Witwera
są również nagrobki na grobach: Urszuli Głogowskiej (zm. 1803 r.), Anerli
Wagner (zm. 1805 r.), Józefa Wenzla
(zm. 1808 r.) i młodej Ormianki Rozalii Wartanowiczówny (zm. 1799 r.),
Anioł dłuta Jana Schimsera
Figura młodzieńca przy kaplicy Dunin-Borkowskich
przedstawionej w ubraniu wschodnim,
charakterystycznym dla Ormian lwowskich z tego okresu. Na grobie porucznika wojsk polskich Stanisława Nowickiego (1785-1815) rzeźbiarz ustawił
figurę jego patrona, św. Stanisława.
Wszystkie pomniki zostały wykonane
z piaskowca polańskiego.
Wśród dzieł Antoniego Schimsera
zwraca uwagę monumentalny pomnik
na grobie gubernatora Galicji barona
Franza von Hauera (1757-1822) na
polu nr 7, wykonany w kształcie bramy do świątyni egipskiej. Po obydwie
strony wejścia, na podwyższonych
cokołach, umieszczono figury dwu
odpoczywających lwów. Po przeciwległej stronie alei znajduje się jeszcze
jedno dzieło Schimsera – pomnik na
grobowcu rodziny Brayerów, Tränklów i Weiglów. Przedstawia on boga
snu Hypnosa, który zabiera do królestwa śmierci młodą kobietę. Obok
stoi zasmucony młodzieniec w stroju
greckim, który trzyma w rękach pełne
łez lacrinarium. Kilka kroków dalej
znajduje się pomnik na grobie Julianny z Schabingerów Nevather, który
również przedstawia procesję do kra-
Grobowiec rodziny Mosingów
iny niebiańskiej. Tym razem widzimy
młodą kobietę w asyście bogini nocy
Nikty i małego skrzydlatego chłopca
geniusza. Skrzydlatego boga śmierci
Tanatosa ze zgaszoną pochodnią w
prawej ręce Antoni Schimser umieścił
na grobie Marii Chatariny Chaudoir
(zm. 1821). Postać boga ustawiono na
trzymetrowym piedestale. Nieco wyżej
znajduje się grobowiec rodziny Rawskich, znanych lwowskich architektów. W tymże grobowcu pochowano
profesora Politechniki, architekta Władysława Sadłowskiego (1869-1940),
autora projektu Dworca Głównego we
Lwowie. Nad grobowcem zbudowano
wysoki monumentalny postument, na
którym ustawiono figurę siedzącej kobiety-płaczki dłuta wiedeńskiego rzeźbiarza Emila Schrödla.
Na skrzyżowaniu dróżek cmentarnych znajduje się grobowiec zasłużonej dla Lwowa rodziny Mosingów,
ozdobiony figurą Matki Boskiej na kuli
ziemskiej dłuta Pawła Eutelego. Po-
25
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
chowano w nim przedstawicieli kilku
pokoleń rodziny, a mianowicie: znanego lekarza i balneologa Godfryda
Mosinga (zm. 1873) – MD. Fizyka
m. Lwowa: księdza Karola Mosinga
(1815-1886) infułata, proboszcza kapituły metropolitalnej; lekarza-operatora dra Kazimierza Mosinga (18381898) – radcę cesarskiego, Juliana
Mosinga (zm. 1872 r. w Algerii) i ks.
Henryka Mosinga (1910-1999) – „ojca
Pawła”, profesora, wybitnego epidemiologa, badacza tyfusu plamistego.
W powojennym radzieckim Lwowie,
w głębokiej konspiracji, prowadził on
działalność duszpasterską. Dr Mosing
Figura Matki Boskiej na grobie Karola Mayera
był wychowawcą i opiekunem młodzieży polskiej w trudnych czasach prześladowania religii w Związku Radzieckim.
Ojciec Święty Jan Paweł II nazwał go
„człowiekiem sprawiedliwym, gorliwym
pasterzem i wytrwałym misjonarzem,
oddanym bez reszty Chrystusowi i ludziom”.
Po drugiej stronie alejki znajduje się szereg cennych nagrobków, a
mianowicie Celestyny Czaykowskiej
(1835-1854) dłuta Pawła Eutelego,
Justiana Tchórzewskiego dłuta Jana
Schimsera, Kajetana Grif-Czajkowskiego (1787-1859) dłuta Pawła Eutelego, rodziny Manugiewiczów dłuta
Jana Schimsera.
Niewielką neogotycką kaplicę rodziny Malinowskich, która znajduje się
po lewej stronie alei, zbudowano z nieotynkowanej czerwonej cegły i ciosanych kamiennych bloków. Prowadzą
do niej schody ozdobione balustradą
i ostrołukowe kute metalowe drzwi.
Fundatorem kaplicy był doktor prawa
Józef Kazimierz Malinowski, architektem-projektantem Michał Kowalczuk.
Nieco wyżej, po prawej stronie alejki, zwracają uwagę smukłe obeliski i empirowe pomniki na wojskowych grobach
austriackich: feldmarszałka gubernatora Galicji hr. Johanna Gaistrucka (zm.
1801), generał-porucznika Jana Marii
de Narboni (zm. 1846), komandora
orderu Marii Teresy i szefa 4 pułku dragonów cesarskich Jana Karola Hillera
(1718-1819), czy też Franciszka Masocha (1763-1845) – chirurga, profesora
i rektora Uniwersytetu Lwowskiego,
krewnego znanego austriackiego pisarza Leopolda von Sacher-Masocha.
Kresy Wschodnie
Anna Giedrys
Na polskim rynku księgarskim
ukazał się kolejny, piąty już z kolei,
tom nienumerowanej serii poświęconej sprawom polskim na Kresach
Wschodnich pt. „Polityczne, kulturalne i religijne aspekty sprawy
polskiej na Kresach Wschodnich”
pod redakcją prof. Bogumiła Grotta.
O ile poprzednie tomy skupiły się
na tematyce polsko-ukraińskiej, to
wspomniany poszerza spojrzenie
na Kresy o zagadnienia dotyczące
szeroko rozumianych spraw polskobiałoruskich.
Tom składa się z trzech części.
Pierwsza z nich obejmuje artykuły,
druga artykuły recenzyjne i recenzje, natomiast trzecia, ostatnia to
cześć wspomnieniowa, poświęcona
zmarłemu niedawno Wiktorowi Poleszczukowi.
Kolejno zamieszczone teksty traktują o sprawach niezwykle istotnych
dla polityki państw sąsiadujących
ze sobą dziś terytorialnie, a w przeszłości uwikłanych w najróżniejsze
sploty zdarzeń historycznych.
Problemy odnoszące się do ukazania pewnych niepodejmowanych
dotąd przez historyków polskich
kwestii polsko-ukraińskich porusza
Krzysztof Łada. w artykule „Priorytety nowej władzy banderowskiej na
Wołyniu w świetle raportów politycznych” oparł się przede wszystkim o
dokumenty, opisujące metody, którymi posługiwali się ukraińscy nacjonaliści.
Wiktor Poleszczuk w tekście na
temat mordów, dokonanych przez
banderowców na ludności spolonizowanej pochodzenia ukraińskiego
i ludności ukraińskiej wskazuje na
ideologiczne motywy popełnionych
zbrodni.
Artykuł, którego autorem jest
Maciej Strutyński, religioznawca
i politolog, sięgnął po temat działalności politycznej hierarchów
Kościoła grekokatolickiego w latach międzywojnia i okupacji. Drugi tekst Strutyńskiego odnosi się
do bieżącej polityki. Zasługuje na
szczególną uwagę, ze względu na
próbę opisania kształtującego się
od niedawna oblicza niepodległej
Ukrainy, pojawiającego się w niej
zjawiska nacjonalizmu i jego ewentualnych skutków na płaszczyźnie
międzynarodowej, a w szczególności w odniesieniu do Polski.
Kresy południowo-wschodnie w
myśli narodowych demokratów lat
okupacji – to temat, na który wypowiada się Olgierd Grott. Szerokie
ujęcie zagadnienia pozwala spojrzeć na to, w jaki sposób działacze
tego obozu politycznego interpretowali mechanizm stosunków polskoruskich. Zagadnienie związanie z
rozwiązaniem sprawy ukraińskiej
w Polsce po zakończeniu II wojny
światowej jest ukazane przez endeków w ciekawych aspektach.
I to na nich skupia swą uwagę
Grott. Dodać też należy, że jego
wywody są oparte na nie eksplorowanych dotychczas źródłach,
przez co wnoszą wiele nowego do
zagadnienia.
Bogumił Grott, redaktor tomu, poświęcił swoje zainteresowanie Polską
mieszkającym obecnie w Republice
Białoruskiej – „Polacy na Białorusi.
Szanse przetrwania?”. Autor podkreśla, że Polacy stanowią tam największe skupisko na dawnych Kresach
Wschodnich Rzeczypospolitej i fakt
ten powinien budzić największą troskę o Polaków mieszkających poza
granicami kraju i dlatego przyciąga
uwagę. Autor rozpoczyna swe przemyślenia od rysu historycznego ziem
i postaw ludności je zamieszkującej,
zmierzając do podkreślenia specyfiki
tematu.
Bolesny problem usuwania języka polskiego przez Kościół katolicki
z obrębu swojej obrzędowości poruszony został przez oszmiańskiego
proboszcza ks. Jana Puzynę w artykule pt. „Duszpasterstwo Polaków
na Białorusi dziś i jutro”. Tekst miejscowego kapłana jest świadectwem
stosunku do polskości na Białorusi.
Tekst prof. Winnickiego – „Polska-Baiłoruś – uskok i przenikanie
cywilizacyjne” stanowi rozważania
dotyczące cywilizacyjnej niejednolitości terytorium obecnej Republiki
Białoruskiej w kontekście tamtejszej
problematyki polskiej. Polacy i katolicy – kulturowy pierwiastek zachodni, a prawosławni – wschodni.
Ci ostatni ulegają wpływom kultury
rosyjskiej.
W kolejnym tekście prof. Winnicki ukazuje również czynniki wpływające na osłabienie samoświadomości narodowej Polaków mieszkających w Republice Białorusi. „Autor
wyróżnia pięć takich czynników.
Ponadto stara się zdekonstruować
czynniki służące depolonizacji, jak
i też wskazuje na możliwość przeciwdziałania takiemu rozwojowi sytuacji” (Bogumił Grott).
Prezentowana publikacja mówi
o sprawach trudnych, na temat
których rozpoczęcie dyskusji może
być zarzewiem do dynamicznego
jej przebiegu. Pominięcie ich w rozwoju dalszych stosunków politycznych i społecznych jest działaniem
jak najbardziej potrzebnym dla ich
dobrego przebiegu. O wartości dobrych relacji państw, graniczących
ze sobą historia wypowiedziała się
nie raz.
Polityczne, religijne i kulturalne
aspekty sprawy polskiej na Kresach
Wschodnich, pod redakcją Bogumiła Grotta, Kraków NOMOS, 2010,
ss. 230.
List do redakcji
Kontynuujemy
staropolskie
zwyczaje
W obecnym 2011 roku karnawał
był wyjątkowo długi, bo Wielki Post
zaczął się dopiero 9 marca, a więc
na zabawy karnawałowe mieliśmy
sporo czasu.
Słowo karnawał długo nie było
znane w Polsce. Używano nazw:
zapusty, mięsopusty, ostatki. Powszechnie przyjmuje się, że słowo
to pochodzi od wyrażenia łacińskowłoskiego carne vale (żegnaj mięso). Karnawał staropolski to przede
wszystkim bale na dworach i w pałacach, zabawy chłopstwa w karczmach, a mieszczan – w siedzibach
swoich cechów lub na ulicach. Wiele
staropolskich zwyczajów zamiera w
dzisiejszym zabieganym społeczeństwie, ale uroczystości karnawałowe
odżywają, a najchętniej dzieci garną
się do takich czy innych rozrywek,
uczestnicząc w balach przebierańców.
W Samborze wielkim karnawałowym miejscem zabaw od kilku lat
jest Dom Polski, gdzie 20 lutego b.r.
zebrało się liczne grono uczniów
młodszych klas Polskiej Niedzielnej Szkoły im. Jana Pawła II, którzy
bawili się wraz ze swoimi rodzicami,
młodszym rodzeństwem i wychowawcami oraz wzięli udział w konkursie na najciekawsze przebranie.
Karnawał był połączony z II Międzyszkolnym konkursem „Zimowe
klimaty w muzyce i poezji polskiej”.
Gościliśmy uczniów z Polskiej Sobotniej szkoły miasta Stryja. Pierw-
sze miejsce w konkursie poezji zdobyła Krystyna Jastrebska. Uczestnicy
konkursu byli przygotowywani przez
nauczycielki Irenę Jarosz i Marię
Ziembowicz. Za oprawę muzyczną
karnawału oraz prowadzenie konkursu wielkie brawa należą się pani
dyrektor Polskiej Niedzielnej Szkoły
Krystynie Husarz oraz Kazimierzowi
Husarzowi za przygotowanie zespołu „Fujareczka”.
Podczas balu wszystkim dopisywał dobry humor. Dorośli nie tylko przyglądali się zabawie swoich
podopiecznych, ale także włączyli
się w taneczne pląsy. Były tańce w
parach, w kołach oraz wężyki. Gry
i zabawy dla dzieci prowadziła Ołena Petruszka. Uczniowie swoją kreatywność wykazali w postaci pięknych i pomysłowych przebrań. Nie
zabrakło postaci z bajek – wróżek,
pszczółek, czarodziejów i oczywiście księżniczek. Gratulujemy rodzicom i dzieciom pomysłów!
A jaki karnawał bez tradycyjnych pączków, których nikomu nie
zabrakło! W tym roku pączki oraz
większość nagród zostały ufundowane przez zarząd TKPZL oddział
w Samborze na czele z Prezesem
Czesławem Prenkiewiczem. Dziękujemy!
Komitet rodzicielski
Polskiej Niedzielnej Szkoły
im. Jana Pawła II
w Samborze
26
18 – 31 marca 2011* Kurier Galicyjski
W historii c.k. Galicji niepoślednią rolę
odgrywali Podolacy – konserwatywne
stronnictwo polityczne ziemian Galicji
Wschodniej lat 1867-1914. W poprzednich
numerach Kuriera Galicyjskiego przedstawiliśmy historię tego ugrupowania. Poniżej kontynuujemy cykl artykułów poświęconych biografiom jego najwybitniejszych
przedstawicieli. Zapraszamy do lektury!
Artur górski
Wielu było Podolaków,
którzy dbali o rozwój polskiej
oświaty, widząc w niej szansę
na podniesienie wiedzy praktyczniej i upowszechnienie
cnót obywatelskich wśród
mieszkańców Galicji. Tym,
który szczególnie się zasłużył
w walce o polskie szkoły w XIX
w. był Jan Czajkowski, wieloletni poseł na Sejm krajowy
i członek Wydziału krajowego. Dostrzegając w oświacie
źródło postępu i rozwoju kraju
był m.in. inicjatorem założenia
w Kołomyi szkoły garncarskiej, a także gorąco popierał
otworzenie we Lwowie szkoły weterynaryjnej, pierwszej
w tej części monarchii. Był
gorącym orędownikiem przejęcia przez Wydział krajowy
podupadającej szkoły rolniczej w Dublanach, upatrując
w tym szansę na jej rozwój.
Zawsze i konsekwentnie stał
na straży nauczania w języku
polskim. Jak pisał Kazimierz
Chłędowski, Czajkowski był
w gronie tych posłów, którzy
„dalecy byli od tworzenia sobie politycznych ideałów, a
tym bliżsi praktycznych zdobyczy”.
Jan Euzebiusz Czajkowski urodził
się 15 grudnia 1811 r. Studiował prawo na Wszechnicy Lwowskiej. Mimo,
że obronił doktorat z prawa, nie zdecydował się na karierę akademicką.
Od młodości interesował się sprawami galicyjskimi i starał się brać
czynny udział w życiu publicznym. To
go zbliżyło do Agenora hr. Gołuchowskiego, wraz z którym znalazł się w
Radzie Przybocznej (Beirath), utworzonej w 1848 r. we Lwowie przez gubernatora Franza Stadiona. Jednak
krótko był formalnym doradcą gubernatora. W kwietniu 1848 r. udał się w
delegacji „szlacheckiej i miejskiej” do
Wiednia w celu przedstawienia cesarzowi adresu inspirowanego przez
Stadiona. Tam delegacja gubernatora
spotkała się z delegacją składającą się z przedstawicieli niezależnej
szlachty galicyjskiej pod przewodnictwem Jerzego ks. Lubomirskiego, która przywiozła ze sobą „adres obywatelski”. W adresie tym m.in. domagano
się jak najpilniejszego zwołania Sejmu dla Galicji „reprezentującego cały
naród bez różnicy klas i wyznań, a
przeto składającego się z duchowieństwa, posiadaczy ziemskich, obywateli miejskich, włościan i wszelkich
inteligencji, chociażby nie mających
własności”. Domagano się także własnej administracji. W tym względzie
Wiedeń powinien dać zgodę na powołanie komitetu narodowego, „złożonego z Polaków, powszechne zaufanie mających”, który miałby „zająć się
natychmiast całą wewnętrzną reorganizacją kraju na posadzie czysto narodowej, bo ta tylko może dać rękojmię
porządku i spokoju i zadowolić mieszkańców; aby przedsięwziął doraźne
urządzenie wewnętrzne, odpowiednie
duchowi czasu i naglącym potrzebom
narodu”. Z takim programem zaczęto
urabiać członków delegacji „oficjalnej”,
aby „dla dobra ojczyzny” odstąpili od
swej misji i przystąpili do adresu przywiezionego przez ks. Lubomirskiego.
Jak wspominał Florian Ziemiałkowski,
„jeden Czajkowski oświadczył bez
namysłu, że przystępuje”. Oznaczało
to zerwanie Czajkowskiego z gubernatorem Stadionem i jego Radą Przyboczną.
Po pierwszych zawodach w działalności publicznej, Czajkowski osiadł
na wsi w odziedziczonym po stryju
majątku w Kamionce Wołoskiej i zajął
się gospodarką. Jednak praca na roli
nie dawała mu pełnej satysfakcji, a
też należytych dochodów. W związku
z powyższym, wkrótce zdecydował
się na otworzenie we Lwowie kancelarii adwokackiej, która bardzo szybko
przyniosła mu powszechne uznanie
i znaczne środki finansowe.
Z chwilą powołania do życia Sejmu
krajowego w 1861 r. Czajkowski kandydował z obwodu żółkiewskiego i w
powtórnych wyborach został wybrany
wraz z Jerzym ks. Lubomirskim z kurii
wielkiej własności. Obwód ten stał się
jego „twierdzą wyborczą” do 1882 r.
W ciągu tych lat pracował w wielu komisjach, w tym w komisji krajowej dla
spraw indemnizacji i uporządkowania
ciężarów gruntowych, komisji gminnej, komisji dla statutu miasta Lwowa,
komisji petycyjnej, gdzie objął funkcję
przewodniczącego, komisji hipotecznej, komisji terytorialnej, gdzie był zastępcą przewodniczącego czy komisji
administracyjnej.
Był zwolennikiem polityki ugodowej, zwanej potocznie utylitarną. Jako
bliski współpracownik Agenora hr.
Gołuchowskiego, znalazł się w gronie
„mameluków”. Był jednym z założycieli i liderów Klubu Polskiego w Sejmie
krajowym. W 1866 r. dał się wybrać
do dwóch delegacji sejmowych, które
udały się do cesarza, pierwsza z wnioskiem o ustanowienie urzędu kanclerza
dla Galicji, a druga – tzw. delegacja
katastralna – w celu wyjaśnienia skarg
na urzędników przygotowujących nowy
kataster. Przy okazji drugiej delegacji
ustalono kandydaturę hr. Gołuchowskiego na namiestnika Galicji.
W Sejmie krajowym i w Wiedniu
był orędownikiem założenia we Lwowie szkoły weterynaryjnej. W debacie
sejmowej zapewniał, jako członek Wydziału krajowego, że „nasz kraj czując
najwięcej potrzebę takiego zakładu
(weterynaryjnego), oświadczył gotowość do poniesienia na ten cel ofiar
tak znacznych, że wobec nich skarb
państwa nie będzie wystawiony nawet
na połowę takich wydatków, jakie by
go czekały w razie założenia szkoły
weterynaryjnej w innej prowincji”. Wyraził przy tym przekonanie, że „w razie
Wyjęte z karty pamięci
Jan Czajkowski –
opiekun polskich szkół
Gmach Sejmu Galicyjskiego we Lwowie, ok. 1898 r.
założenia szkoły weterynaryjnej we
Lwowie nie braknie nauczycieli uzdolnionych do wykładania przedmiotów
w języku polskim”.
Szczególnie jednak Czajkowski
opiekował się szkołą rolniczą w Dublanach. Uczestniczył w wynegocjowaniu
warunków uznania tej szkoły za zakład
krajowy i przejęcia jej przez Wydział
krajowy od Galicyjskiego Towarzystwa
Gospodarskiego we Lwowie, które
miało kłopoty z utrzymaniem szkoły i nie gwarantowało jej rozwoju.
Sprzeciwił się także, aby w szkole w
Dublanach został wprowadzony drugi
język wykładowy – ruski. Tłumaczył,
że „zaprowadzenie języka wykładowego ruskiego wywołałoby potrzebę
zamianowania osobnych profesorów
dla wykładów ruskich, że z tego powodu urosłyby znacznie koszty, z którymi
wobec skromnych funduszów zakładu
bardzo ściśle rachować się należy, bo
zasoby tego zakładu nie wystarczają
na dotację profesorów dla wykładów w
dwóch językach”. Przypomniał, że Towarzystwo odstąpiło Dublany pod warunkiem, „aby językiem wykładowym
był polski i wyraźnie zawarowało, że w
razie, gdyby język polski przestał być
wykładowym, raczy swą darowiznę za
odwołaną”. To był tylko pretekst, gdyż
zastrzeżenie to dotyczyło języka niemieckiego, a przecież wprowadzenie
języka wykładowego ruskiego nie eliminowałoby wykładów w języku polskim.
Czajkowski zabiegał także o poprawę infrastruktury drogowej. W 1874 r.
interpelował do cesarsko-królewskiego
komisarza rządowego w przedmiocie
złego stanu drogi krajowej ze Lwowa
na Żółkiew i Rawę. „Jamy i głębokie
wyżłobienia – szczególnie na przestrzeni ze Lwowa do Żółkwi – stawiają
przejazdowi takie przeszkody, że często osie i u powozów resory się łamią,
a w czasie pory wilgotnej i w jesieni
i na wiosnę wozy w błocie grzęzną,
i wówczas droga do przebycia staje
się bardzo trudną” – pisał. Dlatego
apelował do rządu o „uskutecznienie
nieuchronnej rekonstrukcji tej drogi,
aby ten z każdym dniem pogarszający
się stan stanowczo usunąć (…), a tym
samym bezpieczny przejazd stał się
możliwym”.
W tymże roku poparł subwencję
1800 złr dla Towarzystwa Muzycznego we Lwowie, gdyż Towarzystwo w
prowadzonej przez siebie szkole postawiło „za główny cel naukę – nie zabawę”. Podkreślał, że nawet te osoby,
które do Towarzystwa nie należą, a
uczęszczają na koncerty przez nie
organizowane, „są świadkami znakomitego w szkole postępu”. Nie było
to jedyne wsparcie dla Towarzystwa
Muzycznego we Lwowie. W uznaniu
zasług w obszarze rozwoju kultury
muzycznej, w 1890 r. Czajkowski został wybrany prezesem tegoż Towarzystwa.
Podczas debaty w 1876 r. nad
wnioskiem o nadzorze nad urzędnikami gmin wiejskich i miasteczek
bronił „autonomii gminnej”. Zwracał
uwagę, że jeśli polityczna władza
powiatowa będzie działała wbrew
radzie gminnej i narzucała jej swoją
wolę, to „zamęt w gminnych stosunkach powstanie” i „podkopane zostaną powagi urzędowe”.
W 1880 r. był sprawozdawcą komisji o ustawie budowlanej dla 29 miast
i większych miasteczek w Galicji.
Podczas debaty opowiedział się przeciwko takim zapisom projektu ustawy,
które przez zbytni rygoryzm spowodują „zanadto wielkie ściśnienie wolności
budowlanej”, albo nałożą na gminy
takie obowiązki, połączone ze znacznymi wydatkami, „których szczególnie
mniejsze miasta nie są w stanie ponosić”. Był też przeciwny regulacjom
niepraktycznym, nazbyt skomplikowanym, które „mogą nawet stanąć na
przeszkodzie rozwoju miasta”.
Jak i inni Podolacy, Czajkowski
dbał o sprawy lokalne, szczególnie
zabiegając o pomoc dla pogorzelców. W 1882 r. wsparł petycję pogorzelców z miasteczka Rawy, którzy
prosili o udzielenie im zapomogi na
odbudowanie spalonych budynków
(w tym kościoła katolickiego, cerkwi
i bożnicy). Czajkowski wniósł o nagłość sprawy, a następnie zwrócił się
do Sejmu w słowach: „Wobec nędzy,
jaka tam panuje, nie pozostaje mi nic
innego, jak prosić o doraźną pomoc”.
I zwrócił się o udzielenie pogorzelcom
zapomogi, co Sejm skwapliwie przegłosował.
W 1867 r. Czajkowski wszedł w
skład Izby Poselskiej Rady Państwa
jako delegat Sejmu krajowego z kurii wirylistów i posiadłości większej.
W tymże roku, jako przedstawiciel
„większości”, którą stanowili głównie
posłowie z Galicji Wschodniej, został
wybrany wiceprezesem Koła Polskiego w Wiedniu. Jak pisze Stanisław Pijaj, Czajkowski należał do nielicznego
grona posłów, którzy „nadawali ton
pracy w Kole, jak i w Izbie (…) Byli
to ludzie z największym politycznym
doświadczeniem bądź odpowiednim
przygotowaniem, mający gruntowne
wykształcenie, najczęściej prawnicze”.
Ponadto Czajkowski został delegowany do komisji konstytucyjnej
Rady Państwa jako jeden z pięciu
posłów pochodzących z Galicji. W
trakcie prac komisyjnych sprzeciwiał
się zawężaniu kompetencji sejmów
krajowych. Występował także przeciwko demokratyzacji prawa wyborczego do Rady Państwa. Był jednym
z tych posłów, którzy opowiedzieli się
za wnioskiem Jerzego ks. Czartoryskiego, będącym sprzeciwem wobec
wprowadzenia wyborów bezpośrednich do Rady Państwa. W 1874 r.
wszedł do Izby Poselskiej w okręgu
Żółkiew-Rawa-Sokal. Z ramienia Izby
Poselskiej był wybierany w skład Delegacji do spraw Wspólnych. W dniu
28 maja 1895 r. z nominacji cesarskiej
zasiadł w Izbie Panów jako członek
mianowany dożywotnio.
Jako jeden z nielicznych polskich
posłów uczestniczył w Budapeszcie
w uroczystej koronacji cesarza Franciszka Józefa I na króla Węgier. Wystąpił tam jako nieoficjalny przedstawiciel Koła Polskiego, gdyż znaczna
jego część (głównie konserwatyści
krakowscy) opowiedziała się przeciwko oficjalnej delegacji, będąc przeciwnymi ugodzie z Węgrami.
Będąc czynnym adwokatem, jak
pisze Marian Tyrowicz, „cieszył się
poczesną opinią obrońcy karnego”.
W uznaniu jego dorobku prawniczego
został powołany do składu państwowej komisji dla egzaminów sądowych,
a także został wybrany prezesem Izby
Adwokackiej.
W 1871 r. został wybrany zastępcą członka Wydziału krajowego.
Natomiast jego zaangażowanie w
sprawy lokalne wyniosło go do godności marszałka Rady powiatowej w
Radzie Ruskiej. Nie uchylał się także
od różnych godności w organizacjach
gospodarczych i finansowych, m.in. w
Galicyjskiej Kasie Oszczędności, Galicyjskim Banku Hipotecznym, gdzie
został członkiem Rady Nadzorczej,
Galicyjskim Towarzystwie Gospodarskim czy w Towarzystwie Sadowniczo-Ogrodniczym.
Jan Czajkowski zmarł nagle, na
zawał serca w dniu 23 lutego 1897 r.
we Lwowie.
27
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Jurij Smirnow
tekst i zdjęcia
Zimowa, śnieżna pogoda
nie stanęła na przeszkodzie
tłumowi zainteresowanych
lwowskich Polaków w spotkaniu z redaktorem Januszem
Wasylkowskim. Sala była
wypełniona po brzegi. Przyszli przedstawiciele TKPZL,
członkowie Uniwersytetu Trzeciego Wieku, Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego,
pracownicy Konsulatu Generalnego RP we Lwowie, Polskiego Radia Lwów etc. Wielu
z nich zna Wasylkowskiego
od lat. Ponieważ organizatorem spotkania był Konsulat
RP, rozpoczął je konsul Jacek
Żur:
- Janusz Wasylkowski to legenda
wśród znawców Lwowa. Wie o tym
mieście właściwie wszystko. Dziennikarz, pisarz, krytyk teatralny i literacki.
W 1991 r. założył „Instytut Lwowski”
w Warszawie, jest długoletnim dyrektorem i redaktorem „Roczników
Lwowskich”, których ukazało się już
14 tomów. Wasylkowski to chodząca
encyklopedia, znawca spraw znanych
i mniej znanych. To człowiek, który
zbiera materiały, fakty i legendy o
Lwowie zaginionym, Lwowie którego
już nie ma.
Niezwykle ciekawy wykład redaktora trwał półtorej godziny. Mówił o
Lwowie, o losach starych lwowiaków
w Polsce i na całym świecie, o lwowskich zabytkach kultury i sztuki, o życiu literackim współczesnej Polski. W
swoim życiu poznał wielu zasłużonych
dla Lwowa ludzi, był jednym z założycieli Towarzystwa Miłośników Lwowa w Warszawie. Jest człowiekiem
bardzo precyzyjnym – po kilka razy
sprawdza każdy fakt, każde wydarzenie, nazwisko, każdą datę. Dlatego
niezwykle go irytują podane w druku,
niesprawdzone wydarzenia. Właśnie
od krytyki takich książek i opracowań
rozpoczął swoją wypowiedź. Dodam
tylko, że Wasylkowski jest krytyczny
nie tylko wobec innych, ale i wobec siebie. To składa się na talent
literacki, który pozwolił redaktorowi
zająć odpowiednie miejsce w gronie współczesnych pisarzy polskich
i poetów (Wasylkowski jest autorem
kilku tomików poezji).
- Będę się chwalił – rozpoczął
Janusz Wasylkowski – Chwalenie zaczyna się od tego, że urodziłem się we
Lwowie na Łyczakowie. Później mieszkałem na ulicy Reymonta. Jestem trochę pisarzem, trochę dziennikarzem,
bibliofilem, kolekcjonerem, wydawcą.
Ta ostatnia funkcja pociąga za sobą
najwięcej problemów. Ale kłopoty, to
nasza specjalność. Instytut Lwowski
to 20 lat pracy, 40 książek, 13 wystaw
artystycznych, liczne odczyty. To jedyna w swoim rodzaju placówka w
Lwowskie spotkania
z Januszem Wasylkowskim
Polsce. Niemcy na przykład mają 16
podobnych instytucji, które zajmują się
dziedzictwem dawnych swoich Kresów, czyli historią naszych ziem odzyskanych. Nic dziwnego, że w Polsce
brakuje specjalistów, znawców tematyki kresowej. Pojawiają się liczne
książki i rozprawy naukowe, pisane
nawet przez naukowców, studentów,
a wszystkie z błędami. Przykładem
może być książka „Dzieje Lwowa”
Leszka Podhorodeckiego. Napisana
w najlepszej intencji i z miłością do
naszego miasta, lecz bez odpowiedniego przygotowania, w wyniku czego
można się doszukać tysiąca błędów.
Tamte błędy żyją już własnym życiem
literackim, powtarzają je inni autorzy,
cytują w wywiadach o Lwowie. Kolejnym przykładem jest nowa pozycja
„Lwów – legenda wiecznie żywa”,
tylko przeglądając ją, znalazłem 60
błędów. Entuzjazm autora jest sprawą bardzo pochwalną, ale wiedza też
coś znaczy. Np. przy ulicy Sykstuskiej
jest kamienica z popiersiem Chopina
na górnym piętrze. Mało kto to popiersie zauważa, ale niektóre przewodniki
nazywają tę kamienicę Domem Chopina. Niby dlaczego? – Chopin nigdy
w tej kamienicy nie mieszkał. Pytałem
autorów tych przewodników skąd
się wzięła ta nazwa, nikt nie mógł
mi udzielić odpowiedzi. Odpowiedź
znalazłem osobiście. Otóż na parte-
rze przed wojną był sklep muzyczny
pod nazwą „Dom Chopina”. Pewna
pani napisała rozprawę naukową
„Życie codzienne Lwowa w latach
międzywojennych”, w której określiła
cmentarz na Paparówce cmentarzem
Żydowskim. Zbierając takie różne błędy
można już pisać historię przekłamania
historii Lwowa. Poziom nauki historycznej o Lwowie, nadal jest dość niski.
Nie ma specjalistów w obrębie różnych
tematów. We współczesnej Polsce
redaktor Janusz Wasylkowski
nauka źle stoi, jeszcze gorzej jest z
kulturą. Ciągle brakuje na to pieniędzy.
Zauważyć można także ogromne problemy z wydawnictwem i sprzedażą
książek. W ostatnich latach zamknięto
kilka księgarni tak szanownego wydawnictwa jak „Ossolineum”. Nie ma
pism społeczno-kulturalnych, prawie
nie istnieje fachowa krytyka literacka.
W Polsce funkcjonują dwa Związki
Literatów, oczywiście – skłócone ze
sobą. Podzielę się swoim doświadcze-
niem w wydawaniu książek. Otóż wydałem swego czasu, w 1991 r., zbiór
przedwojennego humoru żydowskiego
„Obyś żył w ciekawych czasach”. Spotykam znajomego Żyda ze Lwowa,
który mówi mi: „Panie Wasylkowski,
nie jestem zadowolony z Pańskiej
książki”, „Dlaczego” – pytam. „Książka dobra, ciekawa, ale nie lubię,
proszę pana, kiedy ktoś zarabia na
Żydach!”. Niezwykle ciekawym zjawiskiem był też bałak lwowski. Profesor
Kurcowa z Krakowa opracowała i wydała rozprawę o bałaku lwowskim, ze
słownikiem na około 1000 słów. Przez
całe życie zbierałem również wyrazy
i słowa języka lwowskiej ulicy. Uzbierałem ich 4500. Ale nie mam możliwości finansowej, by wydać słownik.
Z wielkim trudem wydaję też „Roczniki Lwowskie”. Gromadzę materiały,
mam dobrych autorów, ciekawe tematy, ale nie mam pieniędzy. W teczce redaktorskiej mam np. o konsulatach w przedwojennym Lwowie (był
nawet konsulat japoński). Znalazłem
w archiwach nieopublikowany rękopis
Łucji Charewiczowej o rodzinie lwowskich patrycjuszy Szolc-Wolfowiczów.
Mam ciekawe wspomnienia o ks. profesorze Henryku Mosingu, o historii
kościołów lwowskich, o Czechach we
Lwowie, o ratowaniu Żydów lwowskich w czasie II wojny świtowej. Na
ten temat mam własne wspomnienia. Moi rodzice w czasie okupacji
niemieckiej, przechowywali dwóch
młodych Żydów na strychu naszego
domu, w pralni. Znam historię o pewnej rodzinie polskiej, która uratowała
24 Żydów. W sprawę ratowania Żydów było zaangażowanych znacznie
więcej osób niż sądzimy.
Wspomnijmy jeszcze o lwowskich
piosenkach. Żadne miasto nie ma tylu
piosenek, co Lwów. Są nawet różne
warianty najbardziej popularnych piosenek. Znam trzy wersje „Balu u weteranów”, zaś słynny „Marsz lwowskich
dzieci” ma 100 zwrotek, napisanych
przez różnych ludzi, w różnych czasach, to prawdziwy fenomen! Prawdziwym fenomenem są też piękne zabytki
i widoki Lwowa, Dla mnie najpiękniejszy jest widok z fortów Cytadeli. Lubię
widok z hotelu George’a na lwowskie
place, teraz nikt już nie buduje placów,
tylko ronda bez żadnego stylu.
Tym razem przyjechałem do Lwowa na cały tydzień. We lwowskich bibliotekach, muzeach, archiwach szukam katalogów lwowskich wystaw
artystycznych z lat 1848-1939. Było
tych wystaw może 400. W domu w
Warszawie mam około 100 katalogów. Żadna biblioteka w Polsce nie
ma takiego zbioru. Mam nadzieję,
że te moje poszukiwania zaowocują
nową książką o lwowskich wystawach artystycznych.
Ze swojej strony życzymy panu
Januszowi powodzenia, zdrowia i wytrwałości!
Podczas każdego spotkania z ludźmi pokroju Janusza Wasylkowskiego,
zaczynam zdawać sobie sprawę z
tego, jaki ogromny intelektualny potencjał, bogactwo, jakich ludzi straciło
nasze miasto w wyniku II wojny światowej.
Przyjdź do mnie, Przyjacielu drogi! MY „Włóczęgi”, a Ty?
Bóg jest Miłością, jest naszym
Przyjacielem. Niewidzialną ręką
ociera łzy i wlewa do serca dobrą
radę. Przemawia nie tylko w ciszy
przez serce, nie tylko przez Pismo
Święte, czasami przemawia przez
innego człowieka. Trzeba tylko do
Niego przyjść. On wciąż czeka.
Jeśli nie udało się Ci być na
Mszy świętej, jeśli byłeś i chcesz
jeszcze raz odświeżyć w swej pamięci usłyszane w kazaniu słowa Pisma Świętego, jeśli chcesz lepiej je
zrozumieć, jeśli szukasz odpowiedzi
w swym życiu lub po prostu jest Ci
smutno i szukasz źródła ukojenia…
Serdecznie zapraszamy
do przesłuchania nagrań
z kazań księdza Mariana
Skowyry, proboszcza parafii rzymskokatolickiej w
Rohatynie.
Adres:
www.rkc-skowyra.com
Nowy polski teatr młodzieżowy
„Włóczęgi” zaprasza zainteresowaną
młodzież polską (i nie tylko) do współpracy. Tworzy się on przy Ludowym
Teatrze „My” – działającym ponad 25 lat
w ramach Centrum Twórczości Dzieci
i Młodzieży Galicji we Lwowie, wielokrotnym laureacie festiwali polskich
teatrów z zagranicy we Włocławku oraz
uczestniku Matury w instytucie Jerzego
Grotowskiego we Wrocławiu. Teatr „My”
jest teatrem młodzieżowym, dlatego
stale eksperymentuje. Pracujemy w stylu asocjatywnego teatru, czarnego teatru, teatru absurdu – nie zapominając
o utworach klasycznego repertuaru.
„Włóczęgi” pracują w języku polskim, a ich zadaniem jest propaganda
współczesnej i klasycznej polskiej sztuki
teatralnej w Ukrainie (przede wszystkim
w Galicji), jak również za granicą.
Kontakt: Walerij Sobeckyj
tel.: 0671482193;
[email protected]
28
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Julia Łokietko
tekst i zdjęcia
Lwów słynie ze swego
magicznego piękna i romantycznych zadumanych uliczek. Poznawać miasto można w różny sposób – ktoś
lubi architekturę, ktoś sztuki
plastyczne, ktoś fascynuje
się historią życia artystycznego czy też knajpami. Postanowiliśmy uchylić nieco
rąmbka tajemnicy o festiwalowym Lwowie.
Z okazji Dnia Walentyna, prezentem dla Lwowian stało się IV Święto
Czekolady. Był to pewnego rodzaju
powrót do źródeł, impreza bowiem
powstała właśnie z okazji Dnia Zakochanych, po czym przeniesiono ją na
Dzień Kobiet 8 marca. Czekolada jest
znanym afrodyzjakiem, otrzymywać ją
więc z rąk ukochanej osoby jest niezwykłą przyjemnością. Aby mężczyźni nie czuli się pokrzywdzeni, również
im poświęcono tegoroczne święto –
spod mistrzowskich rycerskich dłoni
Fotoreportaż
Czekoladowa Miłość
wynurzały się przepiękne i przepyszne czekoladowe konstrukcje.
Sercem imprezy stał się Pałac
Sztuki przy ul. Kopernika. Zapach
czekolady, wykwintna muzyka, romantyczne atrakcje i nieograniczony wybór
słodkich upominków czekały na zakochanych. O artystyczną oprawę święta w Pałacu zadbał też teatr żywych
rzeźb z Eupatorii. W tym roku imprezę
wsparli znani na Ukrainie producenci
czekolady, oferując gościom smakołyki w różnych punktach centrum miasta
– ogromną TRUFLĘ z wytwórni „Switocz” osadzono naprzeciwko Opery,
w Rynku czekała na łasuchów słodka
Alpejska Panna (MILKA) oraz stoisko
z Lwowskiej Pracowni Czekolady.
Przez festiwal przewinęło się 20 tys.
gości, którym sprzedano ponad 6 ton
czekolady. Marzeniem organizatorów
jest w niedalekiej przyszłości sprawić,
by Lwów znów ceniono w Europie jako
jedno z miast o szlachetnych czekoladowych tradycjach.
Z miłą przewodniczką zwiedzamy poszczególne etapy historii wlania się czekolady w morze życia Europy
Po wycieczce, już romantycznie nastawieni, wchodzimy do
sklepiku-kawiarni
Piękne damy o słodkich uśmiechach wabią gości Pałacu
Sztuki do Muzeum Czekolady od firmy AWK
Uroczyste otwarcie Święta Czekolady. „Życie składa się z
dwu pasów – czarnego i białego. Chciałbym, aby dla każdego we Lwowie pasy te były z czekolady” – wita gości burmistrz Lwowa Andrij Sadowyj
Częstują nas kawą i gorącą czekoladą z fontanny, jest też
okazja wymienić bilet na woreczek cukierków
Poruszając się majestatycznie pod klasyczną muzykę, wita
nas Dama Wenecka. Po drugiej stronie sali koncertowej kłania się jej Szlachcic
Greccy bogowie. Posejdon
– władca mórz i trzęsień ziemi. Atena – bogini mądrości,
sztuki, wojny sprawiedliwej.
Kiedy bogowie dzielili ziemię, wywiązał się spór między Ateną a Posejdonem o
Ateny. Zarządzono konkurs
o najcenniejszy dar. Posejdon ofiarował miastu strumień wody, który wytrysnął
ze skały. Pod dotykiem Ateny wyrosło drzewo oliwne
– prawdziwy skarb na nieurodzajnych ziemiach. Kogo
zostało miasto? :)
Siła wzrasta wraz z ilością
skonsumowanych czekoladek.
Sprawdzić tę regułę mógł każdy przy pomocy specjalnego
urządzenia (z Polski)
29
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Obok sali koncertowej spotykamy Anioła Stróża wszystkich
łasuchów
„60 lat minęło”. Z okazji pierwszej wizyty we Lwowie, gość
honorowy IV Święta Czekolady, włoski wokalista Robertino
Loretti otrzymał w prezencie swoją czekoladową podobiznę
(dzieło Wałentyna Sztefanio). Na portrecie widzimy uśmiechniętego chłopczyka z dorosłym wyrazem twarzy – takiego
właśnie Robertino pamięta cały świat. Już w wieku 12 lat
zasłynął on z wykonania sopranem włoskich piosenek ludowych „O sole mio”, „Mamma” czy też utworu „Ave Maria”.
Później było różnie. Wyjątkową popularność zdobył Loretti
w ZSRR. Włoski wokalista nie marnował we Lwowie czasu. W
Muzeum Solomiji Kruszelnickiej spotkał się z uczniami szkół
muzycznych i udzielił im cennych rad na temat kształtowania głosu. Lwowianie mogli też delektować się jego głosem
na koncercie w Operze. Okazało się, że bratowa Robertino
Loretti pochodzi z Grodu Lwa
Znany ukraiński cukiernik Walentyn Sztefanio (Użhorod)
stwarza Czekoladowe Miasto. W różnych punktach Pałacu pomagają mu inni. Najciekawsze jest to, że nie istniało projektu
miasta. Każdy cukiernik wykonał z czekolady jakąś jego część,
po czym wszystkie prace ułożono w spójną kompozycję. Wykorzystano trzy tony czekolady
Pocałunek pod arką wróży szczęście i wieczną miłość
14 lutego, na Rynku lwowskim, każda zakochana para miała
okazję podzielić się historią swojej miłości. Należało odtworzyć scenę pierwszej randki lub oświadczyn. Odważne pary
nagrodzono symbolicznymi upominkami
Każdy mógł znaleźć w programie coś dla siebie. Dla
dzieciaków, tych mniejszych
i większych, urządzono całe
piętro rozrywkowe. Można tu
było nie tylko zostać świadkiem stworzenia Czekoladowego Miasta, ale też samemu
nauczyć się robić różnego
rodzaju łakocie. Organizacją konkursów i zabaw zajęli
się artyści z polskiego teatru
„Wagabunda” (Kraków)
O tym i owym
30
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
Humor
żydowski
Bóg wie lepiej
Spotkali się ksiądz z rabinem i zaczęli wymieniać uwagi na swojej działalności. W pewnym momencie rabin
pyta:
- A ile ksiądz dostaje na swoje
potrzeby?
- To, co dostanę od wiernych na
tacę, dzielę na trzy: jedna część dla
Pana Boga, druga na potrzeby kościoła, trzecia dla mnie...
- No tak, u mnie jest podobnie
– powiada rabin – tyle że ja tacę z
pieniędzmi podrzucam do góry; Pan
Bóg wie najlepiej, ile mu potrzeba, to
sobie bierze, ile chce, a co spadnie na
ziemię, to pozostaje dla mnie...
***
Nie wybierać
Któregoś roku miano w Brodach
wybierać rabina i w tym celu rozlepiono ogłoszenia wzywające wiernych
do wyboru. Na drugi dzień poprzylepiał ktoś na tych wyborczych afiszach
paski z następującym wezwaniem:
„Nie wybierajcie Żyda!”.
***
Chełmianin wybierający się pociągiem do Lublina zatrzymuje na
drodze dorożkę.
- Słuchajcie no! Co kosztuje jazda
na dworzec?
- Pięćdziesiąt kopiejek.
- A taniej nie będzie?
- No, powiedzmy, czterdzieści...
- Dobrze.
- To proszę wsiadać!
- Ani mi się śni! Chciałem się tylko
przekonać, ile zaoszczędzę idąc do
stacji piechotą.
***
Na początku lat trzydziestych
chciałem się osobiście przekonać o
stanie umysłowym Żydów chełmskich.
Przybywszy na miejsce późnym wieczorem, zajechałem do małego hoteliku i znużony podróżą zasnąłem w
najlepsze. O północy zbudziło mnie
gwałtowne pukanie do drzwi.
- Panie, panie! Panie, panie!
- Co tam, do licha?!
- Przywieźli ze stacji dwa pańskie
kufry...
- Idź pan do jasnej cholery! Chcę
spać! Około pierwszej rozlega się ponowne pukanie.
- Co tam znowu?! – ryknąłem wyrwany ze snu. Tym razem portier zniżył
głos:
- Chciałem pana bardzo przeprosić. To nie były pańskie kufry!
Repertuar Opery Lwowskiej
marzec 2011
Piątek, 18 marca MŁODE GŁOSY OPERY LWOWSKIEJ, koncert wokalistów oraz symfonicznej orkiestry teatru, początek o
godz. 18:00
Sobota, 19 marca J. Strauss opera „ZEMSTA NIETOPERZA”,
początek o godz. 18:00
Niedziela, 20 marca M. Łysenko opera „NATAŁKA POŁTAWKA”, początek o godz. 12:00
Niedziela, 27 marca J. Strauss operetka „ZEMSTA NIETOPERZA”, początek o godz. 19:00
Czwartek, 31 marca F. Lehar operetka „WESOŁA WDÓWKA”,
początek o godz. 18:00
Informacje:
tel.: 0-0380 (32) 272-86-72
tel.: 0-0380 (32) 235-65-86
e-mail: [email protected]
POSZUKUJĘ INFORMACJI
O MOIM DZIADKU
FRANCISZKU SIENNICKIM
Franciszek Maria (nie Marian!)
Siennicki (brat Jan) urodzony w 1905
(?) w okolicach Stanisławowa (?). W
latach 30-ch bywał z rodziną na wczasach w Jaremczy. Brat kończył seminarium nauczycielskie, przyjaźnił się
z Józefem Czechowiczem, w Lublinie
założył w latach 30. pierwszą szkołę
specjalną (dla debili). Franciszek został policjantem, ostatnio był szefem
posterunku w Izbicy nad Wieprzem w
pow. krasnystawskim. Żona Wiktoria,
nauczycielka, córka Maria, syn Juliusz. Zginął wraz z bratem 9 września
39 podczas bombardowania Lublina.
Konsulat Generalny
Rzeczypospolitej Polskiej
we Lwowie
Sekretariat Konsula Generalnego RP we Lwowie
ul. Kociubińskiego 11A/3, 79005 Lwów
tel.: (032) 260 10 00
fax: (032) 260 29 38
e-mail: [email protected]
Wydział Spraw Prawnych i Opieki Konsularnej
ul. Kociubińskiego 11A/1, 79005 Lwów
tel.: (032) 260 10 00
fax: (032) 260 29 38
e-mail: [email protected]
Dni przyjęć: poniedziałek, wtorek, czwartek, piątek w godz.
10.00 – 14.00
W celu ułatwienia kontaktu prosimy
o uprzednie umawianie się na wizytę drogą telefoniczną
Wydział Współpracy z Polakami na Ukrainie
ul. Kociubińskiego 11A/3, 79005 Lwów
tel.: (032) 260 10 00
fax: (032) 260 29 38
e-mail: [email protected]
Dni przyjęć: poniedziałek, wtorek, czwartek, piątek w godz.
10.00 – 14.00
W celu ułatwienia kontaktu prosimy
o uprzednie umawianie się na wizytę drogą telefoniczną
Karta Polaka
ul. Smiływych 5, 79044 Lwów
tel.: (032) 235 21 60, 235 21 61, 235 21 70
fax: (032) 235 21 77
e-mail: [email protected]
Wydział Ruchu Osobowego
ul. Smiływych 5, 79044 Lwów
tel.: (032) 235 30 22
fax: (032) 235 30 18
e-mail: [email protected]
Będę wdzięczny za każdą wiadomość, Jerzy Lubach
adres: Topolnica 2, 07-214 Zatory, Polska
kom: +48 607215763; mail: [email protected]
Poszukujemy pracowników
Poszukujemy pracowników w różnych zawodach do pracy w
Polsce. Kontakt: +48717879815, [email protected] www.
bcj-konsalting.eu lub poprzez naszego agenta w Iwano-Frankowsku telefon: 0679028421 oraz: 0664191758
wizy turystyczne i wizy do pracy, sprawy paszportowe
ul. I. Franki 110, 79011 Lwów
tel.: (032) 297 08 61, 297 08 62, 297 08 63
fax: (032) 276 09 74
e-mail: [email protected]
MRG
ul. Smiływych 5, 79044 Lwów
tel.: (032) 235 30 22
fax: (032) 235 30 18
e-mail: [email protected]
Reklama w Kurierze
galicyjskim
ПЕРША СТОРІНКА
PIERWSZA STRONA
внутрIшнI СТОРІНКи
STRONy wewnętrzne
внутрIшнI СТОРІНКи
STRONy wewnętrzne
oСtahhЯ СТОРІНКa
STRONa ostatnia
1 cм 2 – 8,50 грн.
1 cm 2 – 8,50 UAH
повноколірний
pełny kolor
1 cм 2 – 6,00 грн.
1 cm 2 – 6,00 UAH
повноколірний
pełny kolor
1 cм 2 – 4,50 грн.
1 cm 2 – 4,50 UAH
чорно-білі
czarno-białe
1 cм 2 – 7,50 грн.
1 cm 2 – 7,50 UAH
повноколірний
pełny kolor
Na zlecenie
naszych klientów
umieszczamy
ogłoszenia w
prasie ukraińskiej
Ogłoszenia
niekomercyjne,
po uzgodnieniu
z redakcją,
mogą być drukowane
nieodpłatnie
31
Kurier Galicyjski * 18 – 31 marca 2011
Radio
przez Internet
Andrzej Nowogrodzki
Kijów
Coraz częściej słuchamy radia w
pracy, czy też w domu przy komputerze. W tym wypadku, zamiast łapać
ledwo co dochodzące na Ukrainę
polskie rozgłośnie przez zwykły odbiornik radiowy, możemy skorzystać
z możliwości słuchania radia przez
Internet. Oczywiście, jeśli nasz komputer jest do niego podłączony i nasz
dostawca nie rozlicza nas za każdy
kilobajt przesłanych danych, czyli za
– tak zwany – „trafik”.
Poniżej przedstawiam krótki wykaz najpopularniejszych polskich rozgłośni, które są obecne w Internecie.
Polskie Radio
Na stronie Polskiego Radia możemy słuchać poszczególnych jego
rozgłośni (Jedynka, Trójka) na żywo:
http://polskieradio.pl/sluchaj/
albo wybranych audycji
http://polskieradio.pl/podcasting/
Na tej ostatniej znajdziemy, na
przykład, wypowiedzi polityków z porannych Sygnałów Dnia w Jedynce,
czy też reportaże, a nawet starych poczciwych Matysiaków. Z kolei na stronie:
http://www.polskieradio.pl/
zagranica/ua/ znajdziemy informacje po ukraińsku – część także do
odsłuchania.
RMF FM
Na głównej stronie krakowskiej
rozgłośni – www.rmf.fm jest po
prawej stronie archiwum audycji. Z kolei, wciskając trochę wyżej przycisk
„Posłuchaj RMF FM”, będziemy mogli
posłuchać stacji na żywo. Warto odwiedzić także inną stronę tego radia:
www.miastomuzyki.pl
Tam znajdziemy co najmniej kilkadziesiąt internetowych „stacji”, które nadają właściwie każdy rodzaj muzyki. Warto zwrócić uwagę na RMF
Polski Rock, RMF Polskie Przeboje
czy RMF PRL.
Radio Zet
Warszawska rozgłośnia ma trochę
mniej rozbudowaną stronę internetową. Na: http://www.radiozet.pl/
Sluchaj/Default.aspx
możemy posłuchać aktualnie nadawanych audycji. Z kolei, na głównej
stronie znajdziemy zapisy wywiadów
Moniki Olejnik z politykami. Nagrania
nie tylko audio, ale też wideo.
Radio Maryja
Katolicki głos w Twoim domu może
brzmieć także z komputera. Wystarczy
wpisać: www.radiomaryja.pl i po
lewej stronie znajdziemy zakładkę „Słuchaj”. Wcześniej trzeba zainstalować
Real Player – można go ściągnąć na
stronie www.real.com.
To tylko niektóre najpopularniejsze stacje radiowe, których możemy
słuchać przez Internet. Inne znajdziemy na przykład na stronach:
www.radiostacje.com
i www.nadaje.com
LWOWSKA MIEJSKA
DZIECIĘCO-MŁODZIEŻOWA
SPOŁECZNA ORGANIZACJA
POLSKI ZESPÓŁ PIEŚNI I TAŃCA
„LWOWIACY”
ZAPRASZA
do Studium Tańców Polskich założonego przy PZPiT
„LWOWIACY”, dzieci i młodzież w grupach wiekowych
5-8 lat, 8-12 lat, 12-15 lat,
oraz do starszej grupy zespołu.
Próby zespołu odbywają się w szkole nr 10 we wtorki i czwartki, w godzinach
od 18.00 do 21.00.
Zgłoszenia przyjmujemy podczas prób zespołu lub na telefon: 0-677-982-315
badź 233-05-70,
a także udzielamy fachowych porad w dziedzinie polskiego tańca i strojów
ludowych.
Prezes LMDMSO Stanisław Durys
kierownik artystyczny PZPiT „Lwowiacy”
POLSKIE
RADIO
PRZEZ
SATELITę
Czas warszawski
07.00 - 07.59 SAT
09.00 - 09.59 SAT
12.30 - 12.59 mkHz
31.769445 41.187285 SAT
17.30 - 18.29 mkHz
48.856140 SAT
23.00 - 23.59 mkHz
49.586050 31.059660 SAT
00.00 - 00.59 SAT
SAT - program Polskiego
Radia dla Zagranicy
rozpowszechniany jest
w systemie DVB przez
satelitê HOT BIRD,
pozycja orbitalna 13ºE,
czêstotliwoœæ odbiorcza
10,892 Ghz, polaryzacja
pozioma (H) FEC,
SR 27500, Audio PID 119.
Audycje Polskiego Radia
dla Zagranicy emitowane
s¹ przez platformê cyfrow¹
Cyfra+
Ukraina - Lwów – Radio
Niezale¿nist UKF 106,7
MHz - Winnica - Radio TAK
103,7 FM - Chmielnicki Radio Podilla Center 104,6
FM- Równe - Radio Kraj
68,2 FM- ¯ytomierz – Radio
¯ytomyrska Chwyla 71,1
FM
i 103,4 FM - Dibrowica Radio Melodia 105,3 FM
Audycje
o Polakach
na Ukrainie
w Radiu Opole
Kliknij: http://www.radio.
opole.pl/moduly/akcje/
ukraina/
Do poprawnego odtworzenia
audycji polecamy program
WinAmp. Do pobrania ze
strony: www.winamp.com
Klikaj¹c na: http://www.
radio.opole.pl/moduly/
akcje/ukraina/
mo¿na pos³uchaæ o osobach,
zwi¹zanych ze Stanis³awowem.
Radio
Wnet
6 marca br. w Krakowie
w wieku 85 lat zmarła
ŚP. ŁUCJA GEDL
Lwowianka, duszą i sercem związana z rodzinnym miastem
do końca życia,
człowiek szlachetny i prawy, wielka patriotka i działaczka społeczna,
przez długie lata wspomagająca Rodaków we Lwowie
Cześć jej pamięci!
mężowi i rodzinie zmarłej
składamy wyrazy najgłębszego współczucia
i łączymy się w bólu
przyjaciele ze Lwowa
Radio Wnet – słychać nas od
7,07 – 9.00 w dniu powszednie, w
piątki 7,07 – 10.00 na falach 106,2
fm lub bezpośrednio z naszej strony
internetowej www.radiownet.pl
– po wejściu w zakładkę menu „słuchaj”. Jest tam również rozpisana
ramówka radia.
W czasie audycji Krzysztofa Skowrońskiego jesteśmy osiągalni na Skype: radiownet.antena. Prosimy
słuchaczy o sygnalizowanie swojej
obecności na Skype.
Zasięg przez radio – Warszawa
i okolice. W pozostałych regionach prosimy o słuchanie nas przez Internet.
Jak słuchać polskich
audycji na Ukrainie
„Lwowska Fala” – autorska audycja Danuty Skalskiej jest nadawana w każdą niedzielę od godz. 8.10 czasu polskiego na antenie
Polskiego Radia Katowice. Powtórka audycji – w niedzielę o
1.00 w nocy. W porze emisji można także słuchać „Lwowskiej Fali” na
stronie internetowej Polskiego Radia Katowice: www.radio.katowice.
pl, a wszystkie archiwalne nagrania są dostępne na stronie internetowej
Światowego Kongresu Kresowian: www.kresowianie.com
Radio Lublin na 103,2 i 99,6 MHz słychać bardzo dobrze aż po Lwów
(we Lwowie już nie).
Polskie Radio Warszawa I - na falach długich 225 kHz
Polskie Radio Lwów
Zachęcamy też wszystkich do słuchania Polskiego Radia Lwów (ze Lwowa) w
każdą sobotę od godz. 8.00 do godz. 12.00 (czasu polskiego) oraz w niedzielę
od godz. 18.15 do 20.15 na fali: http://www.radio-n.com/eng/OnAir/onair.htm.
W eterze program jest nadawany na fali 106,7 FM (Radio „Nezałeżnist”) i
jest dobrze słyszalny w promieniu 100 km od Lwowa.
Radio Polonia (godz. 18.30 – czasu miejscowego)
- Lwów – Radio Niezależnist UKF 106,7 MH
- Winnica – Radio TAK 103,7 FM
- Chmielnicki – Radio Podilla Center 104,6 FM
- Równe - Radio Kraj 68,2 FM
- Żytomierz – Radio Żytomyrśka Chwyla 71,1 FM i 103,4 FM
Radio Maryja: Chełm 102,8; Hrubieszów 95,8; Lubaczów 102,3; Przemyśl
105,1; Ustrzyki Dolne 94,5
Włodawa 104,5; Rzeszów UKF 104, 5
KURIER
galicyjski
«КУР’ЄР ГАЛІЦИЙСКИЙ»
Redakcja:
Skrytka pocztowa (a/c) nr 80
IwanoFrankiwsk 76000,
абонентська скринька №80
siedziba gazety:
IwanoFrankiwsk 76002
ul. Iwasiuka 60,
ІваноФранківськ
вул. Івасюка 60
tel. redakcji w Stanisławowie:
+38 (0342) 713866
tel./faks redakcji we Lwowie:
+38 (032) 2610054
email: [email protected]
konto bankowe na Ukrainie:
WAT „ KREDOBANK”
r/r 2600401025253
ПП Ровіцкі М.М.
Код ЄДРПОУ 1965816635
р/р 2600401025253 в ІФФ ВАТ
«КРЕДОБАНК» ,
м. ІваноФранківськ
МФО 336161
Świadectwo rejestracji
Seria KW nr 126391523 R
wydane 14.05.2007
Свідоцтво про державну реєстрацію
Серія КВ
№ 126391523 Р від 14.05.2007 р.
założyciel i wydawca:
Mirosław Rowicki
Засновник і видавець
М. М. Ровіцкі
Skład redakcji:
Marcin Romer:
redaktor naczelny
e-mail: [email protected]
Maria Basza:
zastępca red. naczelnego, dział fotoreportażu oraz dział grafiki komputerowej e-mail: [email protected]
Jurij Smirnow:
dział kulturalno-historyczny.
Konstanty Czawaga
e-mail: [email protected]
Halina Pługator
e-mail: [email protected]
Krzysztof Szymański
e-mail: [email protected]
Joanna Demcio
e-mail: [email protected]
Julia Łokietko
[email protected]
Natalia Kostyk
e-mail: [email protected]
dział informacji regionalnej
i reportażu.
Stale współpracują:
Agnieszka Sawicz, Elżbieta Lewak,
Eustachy Bielecki, Szymon Kazimierski, Aleksander Niewiński, Michał Piekarski, Irena Kulesza, Piotr Janczarek,
Tadeusz Olszański, Tadeusz Kurlus,
Jacek Borzęcki, Renata Klęczańska,
Maciej DęborógBylczyński, Wojciech
Krysiński, Aleksander Szumański,
Włodzimierz Osadczy, Taras Prochaśko, Dorota Jaworska, Olga Ciwkacz,
Wojciech Grzelak, Zbigniew Klimecki, Zbigniew Lewiński, Eugeniusz
Niemiec, Barbara Stasiak, Katarzyna
Łoza, Dmytro Antoniuk, Tadeusz Zubiński, Zbigniew Kulesza i inni.
Drukujemy również teksty autorów,
z którymi się nie zgadzamy!
Pismo wspierane przez Senat RP za
pośrednictwem Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie.
Za treść ogłoszeń, oświadczeń i reklam redakcja nie ponosi odpowiedzialności, nie zamówionych rękopisów
nie zwraca i pozostawia sobie prawo
do skrótów.
ТзОВ Видавничий Дім «Молода
Галичина».
Indeks na prenumeratę 98780
Індекс передплати 98780
Газета виходить 2 рази на місяць
O tym i owym
32
18 – 31 marca 2011 * Kurier Galicyjski
KURIER galicyjski
NITKOGRAFIA,
Można zaprenumerować
SZCZECIN i WOŁYŃ
na poczcie!!!
KOD PRENUMERATY
УКРПОШТА 98780
Agnieszka Ratna
tekst i zdjęcia
Zadziorny kogut i paw
o rozłożystym ogonie, delikatne motyle i żuki, różnorodne geometryczne figury.
Te oryginalne ażurowe
wyroby, stworzone są ze
zwykłych nici. Odpowiednie
ich sploty dają niezwykły
efekt. Twórczyni tych dzieł,
Maryna Horbatowa twierdzi,
że właściwie każdy może
zrobić coś takiego. Nici,
gwoździe, deska, wycinek
materiału i, rzecz jasna,
trochę fantazji oraz cierpliwości – to wszystko, czego
potrzeba do tworzenia.
- Z niciografią zapoznałam się
ponad 25 lat temu, studiując w Mińsku – opowiada Horbatowa – W tamtych czasach sztukę, zapoczątkowaną przez angielskie tkaczki w XVI w.,
postanowił odrodzić jeden z profeso-
Cena prenumeraty pocztowej
na rok 2011
1 miesiąc – 5,00 hrywien
3 miesiące – 15,00 hrywien
6 miesięcy – 30,00 hrywien
12 miesięcy – 60,00 hrywien
Organizacje i instytucje mogą też zamawiać
prenumeratę bezpośrednio w naszej redakcji:
osobiście, telefonicznie, listownie lub drogą mailową
([email protected])
PRENUMERATA W POLSCE
Możliwa jest prenumerata redakcyjna
do Polski i innych krajów. W sprawie
prenumeraty gazety do Polski, prosimy
o kontakt pod naszym adresem
email: [email protected]
lub listownie, telefonicznie, faxem na numery
i adresy podane w stopce redakcyjnej.
Maryna Horbatowa
Prace Maryny Horbatowej
Ilona Młynarska wręczyła herb Szczecina z nici prezydentowi tego miasta
rów Uniwersytetu. Jest to niezwykle
proste – w deskę zabija się gwoździe,
które omotuje się nićmi. Zobaczyłam
tę metodę i od razu „zachorowałam”
na nią. Wzięłam kilka lekcji, potem
odłożyłam je na bok. Dopiero gdy
poszłam na emeryturę, znalazłam
więcej czasu i znów do tego zajęcia
powróciłam. Udało mi się odnaleźć
profesora, który odkrył mi tajemnice
tej sztuki.
Według Maryny Horbatowej, obecnie pracy z nićmi uczą nawet dzieci w
przedszkolach. Obierają wtedy technikę „modern” – w kartonie robi się
dziury, przez które przewleka się nici.
Jednak łucka artystka nie odchodzi od
klasyki, jako jedyna na Ukrainie wciąż
tworząc w wersji angielskiej. Na dzień
dzisiejszy w jej dorobku znajduje się
setka prac i kilka wystaw własnych po
całej Ukrainie. Chociaż największym
powodzeniem jej prace cieszyły się w
Polsce.
- Już od kilku lat przywozimy prace
naszych lokalnych artystów do Szczecina w ramach Dni Ukraińskiej Kultury – mówi dyrektor salonu „Wołyński
Suvenir” Ilona Młynarska – W 2008 r.
wzięliśmy ze sobą prace Maryny Horbatowej – Polakom niezwykle przypadły do gustu. Najbardziej wzruszony
był prezydent Szczecina – na naszą
prośbę pani Maryna wykonała z nici
herb Szczecina, który sprezento-
Kantorowe kursy walut na Ukrainie
17.03.2011, Lwów
KUPNO UAH
7,95
11,05
2,74
12,79
2,75
SPRZEDAż UAH
1 USD
1 EUR
1 PLN
1 GBP
10 RUR
7,98
11,12
2,78
12,98
2,80
waliśmy panu prezydentowi. Teraz,
każdego roku jadąc na Festiwal, wręczamy w prezencie jakąś oryginalną
pracę wołyńskich mistrzów.
Sama artystka uważa, że niciografia ma wszelkie szanse na stanie
się częścią tradycyjnego wołyńskiego przemysłu. Maryna Horbatowa
nauczyła swej sztuki wielu następców, ale za najbardziej utalentowaną uczennicę uważa swoją synową
Tatianę, która obecnie sama jest
cenioną artystką. Obie stwierdzają,
że praca wykonana z nici to świetny
prezent. A do tego – dobry sposób na
poprawę humoru.
ciekawe strony
internetowe
o kresach www.kresy.pl
www.kresy24.pl
www.wspolnota-polska.org.pl
www.kresy.najlepsze.net
www.stanislawow.net
www.kresy.webpark.pl
www.kresykrakow.com.pl
www.kresywschodnie
webpark.pl
www.kresy.co.uk
stanislawow.pl
www.kresy2000.pl
www.fotojonny.republika. pl
www.poznajukraine.com
www.wycieczki.pl.ua
Pełne wydanie Kuriera
Galicyjskiego w PDF na:
www.lwow.com.pl
www.duszki.pl
www.pogranicze.eu
www.kresy24.pl
Ponadto
„Kurier Galicyjski” można kupić:
w Warszawie w Domu Spotkań z Historią:
tel. +48 (022) 851 39 66 (kod pocztowy 00753)
ul. Karowa 20
tel. +48 (022) 826 51 95 (kod pocztowy 00324)
oraz w Krakowie w Księgarni „Nestor”
przy ulicy Kanoniczej 15
tel. +48 (012) 421 92 94 (kod pocztowy 31002)
KURIER GALICYJSKI można kupić
Na terenie całej Ukrainy można kupić nasze pismo
w kioskach „Ukrpoczty” (w wypadku jego braku,
żądajcie od sprzedawców i powiadamiajcie redakcję!).
Ponadto: w kioskach „Wysoki Zamek” w Drohobyczu,
Truskawcu, Borysławiu, Samborze, Starym Samborze,
Turce i Stebnyku; w kioskach „Interpres” we Lwowie; w
polskiej restauracji „Premiera Lwowska” przy ul. Ruskiej
16 we Lwowie; w hotelu „Leopolis” – najlepszym hotelu
na Ukrainie; w Katedrze Lwowskiej, w kościele św. Antoniego we Lwowie, przy kościele Marii Magdaleny, a
także przy kościele w Krzemieńcu; w IwanoFrankiwsku
(d. Stanisławowie) w „Sklepie Zaliznym” – Rynek 7;
pismo jest też dostępne w hotelu „Dniestr” we Lwowie
oraz w Instytucie Polskim w Kijowie.
Korzystaj z usług polskich
przewodników ze Lwowa!
Fachowe oprowadzanie po Lwowie, pilotowanie
grup turystycznych po Kresach
tel.: 00380679447843
Proponujemy usługi turystyczne,
oprowadzanie po Lwowie i Kresach
w języku polskim
tel.: 0380677477329, 0380676750662,
0380504304511, 0380504307007, 0380509494445

Podobne dokumenty

kurier GALiCYJSki

kurier GALiCYJSki Nigdy nie miał już pokoju. Potem innej nie znał troski

Bardziej szczegółowo

żeby polska była polską

żeby polska była polską Wolność to trudny dar. Pamiętajmy wszakże, bo tego uczy nas historia, że wolność nie jest dana nam raz na zawsze. Istniejące obecnie w Europie warunki polityczne są dla Polski sprzyjające, relacje ...

Bardziej szczegółowo

nr 10 - Mój Lwów

nr 10 - Mój Lwów ofiarom katastrofy smoleńskiej pod poświęconą im tablicą w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie. opr. MARCIN ROMER

Bardziej szczegółowo

PO LWOWIE

PO LWOWIE zaznajomić żołnierzy polskich ze Lwowem, jego przeszłością, znaczeniem kulturalnem i artystycznem, dziejami jego walk i zabytkami miasta. Gdy zatem obecnie, w czasie gdy Lwów stał się znowu jak nie...

Bardziej szczegółowo