Nôbarżi kaszëbskô gmina s. 10
Transkrypt
Nôbarżi kaszëbskô gmina s. 10
Nôbarżi kaszëbskô gmina s. 10 Swiãto Dzãkczënieniô s. 3 Numer wydano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji oraz Samorządu Województwa Pomorskiego. W NUMERZE: 3 Czôrno-żôłté Swiãto Dzãkczënieniô Red. 4 Medal dla kopalni tematów Red. 5 Kaszuba, co walczył po obu stronach frontu W.R. 8 Jak budowano kościół Ducha Świętego W.R. 10 Nôbarżi kaszëbskô gmina Z Andrzejã Lemańczikã gôdô Dariusz Majkòwsczi 12 Kapłan niezłomny Andrzej Busler 15 Fotograf powstania warszawskiego z Kaszub Jerzy Nacel 16 Pòszmakôj Kaszëbë Edita Jankòwskô-Giermek 18 Tłómaczenié, pisanié, zéńdzenia… Red. 19 Céle mùszą bëc realné Pioter Lessnaù, Éwelina Stefańskô 22 Upamiętnienie zasłużonego Kaszuby Andrzej Busler 23 Gdańsk to część Kaszub Z Andrzejem Januszajtisem rozmawia Sławomir Lewandowski 26 Bëc kaszëbsczim ùsôdzcą Z Jerzim Łiskã gôdô Stanisłôw Janke 28 Wycieczka z wiosłem Marta Szagżdowicz 30 Zasada „SZU”, czyli o wzajemnej grzeczności Stanisław Salmonowicz 32 Czas wanogi Kazimierz Ostrowski 32 Czas wanodżi Tłóm. Iwóna Makùrôt 34 Lëdowô Pòlskô wedle zrzeszińców Słôwk Fòrmella 36 Nowy Śpiewnik Polski z melodyami Józef Borzyszkowski 40 Drodżi i nima w piesni wanodżi Tómk Fópka 42 Zrozumieć Mazury. Część 1 Waldemar Mierzwa 44 Rumia, Reda i Wejherowo w historycznej pigułce Bogusław Breza 47 Przenikanie Ryszard Ronczewski 49 Biografie – Roman Woyke. Część 1 Krzysztof Kowalkowski 51 Z kaszëbsczim do Słowenie Adrian Watkowski, tłóm. Tomôsz Ùrbańsczi 52 Tajemnica dzwonu Jacek Borkowicz 53 Nôdgroda Remùsa rd 54 Oryginalny świat Kaszubów Z Justyną Pomierską rozmawia P.D. 56 Półwiecze „Zeszytów Chojnickich” Kazimierz Jaruszewski 58 Lektury 64 Rowerem po Nordzie Sławomir Lewandowski 66 W Lęborskich Lasach Kamila Kotowska 67 Świat w kolorze nadziei Maria Pająkowska-Kensik 68 Honor, małpa i kości Jerzy Samp 68 Tcza, môłpa i kòstczi Tłóm. G.J. Schramke 72 Z drugiej ręki 74 Wiérztë. Zygmùnt Narsczi 75 Dobiwcowie z Gniewina DM 76 Klëka 81 „Moja Pomorska Rodzina” już dziewiąty raz Krzysztof Kowalkowski 82 Działo się w Gdańsku Teresa Juńska-Subocz 83 Droga Tómk Fópka 84 Pëlckòwskô afera pòdsłëchòwô Rómk Drzéżdżónk POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Od redaktora Gospodarzem tegorocznego Zjazdu Kaszubów jest Pruszcz Gdański – miasto, w którym przenika się kilka kultur: kaszubska, kociewska, żuławska, kresowa… Pisząc te słowa, nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądało i czy się uda to wielkie święto, ale z pewnością ze względu na miejsce, w którym się spotkamy, będzie to wyjątkowa okazja do wzajemnego poznania się. Dobrze, że na scenie obok zespołów kaszubskich pojawią się Kociewiacy z Frantówki, a nawet Górale, któ- ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20–23 tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31 e-mail: [email protected] REDAKTOR NACZELNY Dariusz Majkowski ZASTĘPCZYNI RED. NACZ. Bogumiła Cirocka rzy mają nas zachęcać do umiłowania małej ojczyzny. Warto poznawać kulturę ZESPÓŁ REDAKCYJNY i sposób myślenia tych, którzy są blisko, i tych, którzy mieszkają trochę dalej, bo Danuta Pioch (Najô Ùczba) smażenie się we własnym sosie rzadko przynosi postęp. (WSPÓŁPRACOWNICY) KOLEGIUM REDAKCYJNE Na rozpoczęte już lato proponujemy naszym Czytelnikom m.in. kilka tekstów o najbardziej kaszubskiej gminie (przynajmniej wg wyników ostatniego spisu powszechnego), czyli Lipnicy, a poszukującym aktywnego wypoczynku i polecamy artykuł o pięknie rowerowych ścieżek na nordowych Kaszubach, i zachęcamy ich do przekonania się na własne nogi i oczy, czy jego autor ma rację. Dariusz Majkowski Edmund Szczesiak (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Piotr Dziekanowski Aleksander Gosk Stanisław Janke Wiktor Pepliński Bogdan Wiśniewski Tomasz Żuroch-Piechowski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Iwona Makurat Grzegorz J. Schramke Karolina Serkowska Tomasz Urbański PRENUMERATA Pomerania z dostawą do domu! Dariusz Paciorek aeroart.com.pl jez. Trzebielsk Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20–23 Aby zamówić roczną prenumeratę, należy • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: [email protected] • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 – czynna w dni robocze w godzinach 7–17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. FOT. NA OKŁADCE WYDAWCA DRUK Zakład Poligraficzny Normex Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim, zgodną z obowiązującymi zasadami, odpowiadają autorzy i tłumacze. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. Wszystkie materiały objęte są prawem autorskim. 2 POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 WËDARZENIA Czôrno-żôłté Swiãto Dzãkczënieniô Na rôczbã kardinała Kazmierza Nycza Kaszëbi pòjachelë do warszawsczi Swiãtnicë Bòżi Òpatrznoscë dzãkòwac za swiãtégò Jana Pawła II i 25 lat wòlnotë. 1 czerwińca we Warszawie bëło fejrowóné Swiãto Dzãkczënieniô. Ju sódmi rôz pòd Swiãtnicą Bòżi Òpatrznoscë zeszłë sã rzmë lëdztwa. Latos òb czas òbchòdów òsoblëwie bëło widzec Kaszëbów, jaczich przëjachało do stolëcë Pòlsczi przez pół tësąca. W farwnëch lëdowëch ruchnach stojelë, w zòrganizowónëch karnach, w pierszich régach przed wôłtôrzã. Jesmë przëjachelë do Warszawë dzãkòwac za to, że ùdało sã nama wëzwëskac wòlnotã do rozwiju naji tatczëznë. Kaszëbë zmieniłë sã òb òstatné 25 lat pòzytiwno – gôdô ò célu ti wiôldżi pielgrzimczi przédnik Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Łukôsz Grzãdzëcczi. Ùroczëstą Mszą Swiãtą òdprôwiôł kardinôł Pietro Parolin, Sekretéra Stónu Apòsztolsczi Stolëcë. Na zakùńczenié òbchòdów delegacjô Kaszëbów dała mù w darënkù ksążkã z tłómaczeniama sztërzëch ewanieliów na kaszëbsczi. To dokôz robòtë ò. prof. Adama Sykòrë, chtëren przełożił nen dzél Swiãtëch Pismionów z òriginalnëch jãzëków. W procesji z darama przedstôwcowie naji spòlëznë nieslë kòpiã sztaturczi Matczi Bòsczi Swiónowsczi, Królewi Kaszub. Òstała òna przekôzónô do Swiãtnicë Bòżi Òpatrznoscë, gdze mô przëbôcziwac najã bëtnosc we Warszawie 1 czerwińca 2014 rokù, ale téż bëc dokazã redotë z kanonizacji Jana Pawła II i wdzãcznotë za 25 lat wòlnotë. Chcemë jesz dodac, że òb czas Mszë Swiãti jedno z czëtaniów i dzél mòdlëtwë wiérnëch òstałë przeczëtóné w kaszëbsczim jãzëkù. Czëta najô redakcyjnô drëszka Katarzëna Główczewskô. Red., òdj. DM POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 3 Medal dla kopalni tematów 9 czerwca 2014 roku to dzień, który złotymi zgłoskami wpisuje się w historię naszego pisma. Tego dnia bowiem w imieniu „Pomeranii” jej wieloletni redaktor naczelny i obecny przewodniczący Kolegium Redakcyjnego Edmund Szczesiak odebrał Medal Księcia Mściwoja II. Medal ten ustanowiony został w 1997 roku. To najbardziej prestiżowe wyróżnienie, zaraz po honorowym obywatelstwie, przyznawane przez Radę Miasta Gdańska. Otrzymują je zasłużone dla Gdańska osoby, instytucje czy organizacje. Medal Księcia Mściwoja II przyznawany jest za zasługi na polu lokalnym. Miesięcznik „Pomerania” wyróżnienie otrzymał za „wieloletnie efektywne promowanie na wysokim poziomie edytorskim kultury kaszubsko-pomorskiej, niezmiernie ważnej dla umacniania tożsamości naszego regionu, a także tradycji historycznych Gdańska i Pomorza”. 4 Podczas uroczystej sesji Rady Miasta Gdańska, która odbyła się w Dworze Artusa właśnie 9 czerwca, laudację na cześć „Pomeranii” wygłosił Jerzy Samp, członek Kapituły Medalu Świętego Wojciecha i Księcia Mściwoja II. Trzeba przyznać, że miesięcznik „Pomerania” to dla wielu badaczy rozmaitych dziedzin wiedzy o naszej „małej ojczyźnie” – prawdziwa kopalnia tematów. I to zarówno dotyczących mniej lub bardziej odległej przeszłości, jak i naszych już czasów. Wiele pomysłów i prognoz wybiega też w przyszłość. Oby okazała się ona równie łaskawa i owocna dla uhonorowanego dziś pisma. Z całego serca tego życzę naszej najbardziej na północ wysuniętej „kopalni” tematów, których waga oceniana przecież będzie także przez przyszłe pokolenia, mam nadzieję – zresztą nie tylko Pomorzan. Dziękujemy prof. Sampowi (współtwórcy naszego miesięcznika) za te słowa, dziękujemy Radzie Miasta Gdańska za przyznany nam Medal Księcia Mściwoja II. To nagroda dla wszystkich, którzy od 50 lat poświęcają swój czas i talenty „Pomeranii” – dla wszystkich redaktorów, autorów, pracowników zatrudnionych lub pracujących społecznie w naszej redakcji i wreszcie dla Czytelników, którzy są najważniejszą częścią każdego pisma. Red. Laureatami Medalu Księcia Mściwoja II w 2014 roku zostali oprócz „Pomeranii”: Andrzej Dębiec, Joanna Muszkowska-Penson i Stowarzyszenie SUM. 9 czerwca w Dworze Artusa wręczono również Medale Świętego Wojciecha, przyznawane corocznie za popularyzację Gdańska i podnoszenie rangi miasta poza granicami kraju. W tym roku otrzymali je: Janusz Lewandowski, Peter Oliver Loew i Błażej Śliwiński. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z GOCHÓW Kaszuba, co walczył po obu stronach frontu 71 lat temu do domu jego rodziców w Kiedrowicach zapukał listonosz i wręczył Zygmuntowi Werze powołanie do niemieckiej armii. To był początek jego czteroletniej wojennej tułaczki. Rozpoczął ją w mundurze Wehrmachtu, a zakończył w uniformie 2 Korpusu Polskiego. Historia, jakich wiele na Kaszubach, czyli „syndrom dziadka z Wehrmachtu”. Dom z widokiem na jezioro W tym roku skończył 90 lat. Z Kiedrowicami w gminie Lipnica (na Gochach) związany jest od urodzenia. W czasie mojego życia wieś zmieniła się nie do poznania. Przed wojną jedynym murowanym budynkiem była szkoła. Reszta to drewniane chaty, przykryte najczęściej słomą – opowiada Zygmunt Wera, dziarsko pchając taczkę z drewnem na opał. Muszę coś robić, bo inaczej człowiek zastygnie i wcale z łóżka nie wstanie – mówi pogodny staruszek, zrzucając drewno. Z okien jego domu położonego na wysokiej skarpie rozciąga się piękny widok na całą okolicę. Jak na dłoni widać ponadstuhektarowe Jezioro Kiedrowickie, przytulające się do centrum miejscowości. Od zawsze mam taki widok, to się przyzwyczaiłem. Dom moich rodziców, który spalił się w czasie wojny, stał tuż obok. Potem ożeniłem się i zamieszkałem tutaj, zaledwie kilkaset metrów dalej – opowiada, wbijając wzrok w horyzont. Jako dziecko zjeżdżaliśmy z tej skarpy na sankach prosto na drogę. Dzisiaj już nie można tego robić, bo jeździ nią za dużo samochodów. A w jeziorze było też o wiele więcej ryb. Łowiono je również zimą pod lodem. Mieszkańcy mieli niewiele sprzętu, dlatego kilka razy w roku organizowano duże połowy. Wtedy wynajmowano ludzi, którzy zawodowo rybaczyli i mieli ogromne sieci. Jednym z nich był Bielawa z osady Hamer-Młyn. Pamiętam, że po jednym takim połowie z jeziora wyciągnięto tyle ryb, że wysypywały się z furmanki, na którą je załadowano – wspomina mieszkaniec Kiedrowic. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Powołanie do Wehrmachtu Swoją edukację zakończył na 4 klasach w miejscowej szkole. Murowany budynek koło jeziora powstał w 1913 r. Przez długie lata nauczycielem był tam Feliks Burkiewicz. Uczył dzieci do 4 klasy. Aby skończyć trzy kolejne, trzeba było dojeżdżać do pobliskiej Lipnicy. Ja nie poszedłem, bo rozpoczęła się wojna – mówi Wera. Przyznaje, że na początku wieść o jej wybuchu wcale go nie przerażała. Byłem młodym chłopcem, dlatego wojna bardziej mnie ciekawiła, niż się jej bałem. Wyglądałem przez okno rozczarowany. U nas nie było jej widać. O tym, że wybuchła, dowiedzieliśmy się od tych, którzy mieli radio. Z tego, co pamiętam, w Kiedrowicach były tylko dwa lub trzy odbiorniki. Ojciec chodził słuchać wiadomości nadawanych po niemiecku, do nauczyciela. Któregoś dnia przyszedł i powiedział, że niemiecka armia przekroczyła polską granicę. Dopiero kilka dni później do Kiedrowic przyjechało dwóch żołnierzy na motocyklu. Widziałem, jak mój ojciec i August Ginter podeszli do nich i zaczęli rozmawiać. Ojciec znał dobrze niemiecki, bo w I wojnie światowej został wcielony do niemieckiego wojska – opowiada dalej. Na początku wojna nie zmieniła dużo w życiu wsi. Ludzie obrabiali swoją ziemię i żyli tak, jak wcześniej. Jedyną zmianą było aresztowanie nauczyciela Burkiewicza. Dzieci musiały dojeżdżać do szkoły w Lipnicy, gdzie pracował Niemiec – przypomina sobie. Do 1943 r. pomagał ojcu w prowadzeniu 15-hektarowego gospodarstwa. Nie mieliśmy prądu, dlatego pamiętam długie zimowe wieczory i to, jak całą zimę młóciliśmy cepami zboże z naszej stodoły. Bywało tak, że latem jedynie wieczorami był czas, aby spotkać się z kolegami – mówi mieszkaniec Kiedrowic. Niestety wojna położyła kres jego dzieciństwu. Był luty 1943 r., zbliżały się jego 19. urodziny. Co jakiś czas słyszało się, że ktoś w okolicy dostał powołanie do Wehrmachtu. To był początek klęski Niemiec, dlatego brali do wojska każdego, kto mógł udźwignąć karabin. Na wojnę szli starzy i młodzi. W połowie lutego przyszła kolej na mnie. Bałem się, ale trzeba było wykonać nakaz. Ucieczkę traktowano jak dezercję, za co groziła śmierć. Wywieźliby też całą rodzinę – ze smutkiem na twarzy opowiada 90-latek. W wyznaczonym terminie ojciec odwiózł go furmanką do Lipnicy, gdzie wsiadł do autobusu jadącego do Chojnic. Stamtąd pociągiem dotarł 5 Z GOCHÓW do Starogardu Gdańskiego. Razem ze mną byli Jan Łącki, Franciszek Pruski, Augustyn Kurkowski i Stanisław Lipiński, którzy w tym samym czasie dostali powołanie. W Starogardzie Gdańskim rozdzielono nas. Ja z Pruskim trafiliśmy najpierw do koszar pod Berlinem, a potem do Verden nad rzeką Aller – wspomina początek swojej wojennej drogi. W Kriegsmarine Pamiętam, jak w moje urodziny, 1 maja, patrzyłem przez okno i z żalem myślałem o tym, że jestem sam, daleko od domu i w niemieckim wojsku. Jedyną otuchą byli Polacy, którzy służyli razem ze mną. Trzymaliśmy się zawsze razem, przez to bardzo ciężko szła nam nauka niemieckiego – mówi Z. Wera. Po kilku miesiącach trafiłem na południe Francji, skierowano mnie na szkolenie artyleryjskie. To tam po raz pierwszy przeżyłem alarm bombowy i ewakuację do schronów przeciwlotniczych – przypomina sobie. Niemieckie siły zbrojne ponosiły coraz większe straty, dlatego żołnierzy często przerzucano z jednego miejsca w drugie, aby uzupełnić obsadę. Tak Zygmunt Wera trafił do Holandii, gdzie został wcielony do Kriegsmarine. Trafiliśmy do jednego z niemieckich portów, Wilhelmshaven. Pewnego dnia z moim kolegą Ślązakiem zostaliśmy wysłani do miasta po zaopatrzenie. Wtedy zobaczyłem zbombardowane domy w centrum i przestraszonych ludzi, którzy przed każdym nalotem 6 ukrywali się poza miastem. Czułem, że koniec wojny i klęska Hitlera są bliskie – mówi. Po kilku tygodniach z Niemiec po raz kolejny przeniesiony został do Francji. Zaokrętowano mnie na trałowcu o nazwie Marsylia. Pływaliśmy po Atlantyku. Szukaliśmy min zastawionych przez aliantów. Pamiętam, jak jedna z nich podczas nieudanego manewru wybuchła bardzo blisko kadłuba. Zatrzęsło całym okrętem, a jego dziób się uniósł od fali wywołanej przez minę. To nie było jedyne zagrożenie. Wciąż nękały nas angielskie i amerykańskie myśliwce. Strzelali z broni pokładowej, lecąc tuż nad wodą. Po pokładzie świstały pociski, odbijając się od stalowych elementów, a my w pośpiechu szukaliśmy bezpiecznego schronienia – opowiada. Pierwszy urlop dostał dopiero po 9 miesiącach służby. Przez Niemcy jechałem tzw. pociągiem urlopowym przeznaczonym wyłącznie dla żołnierzy jadących z zachodniego frontu. W ciągu dwóch dni dotarłem do Chojnic. Pamiętam, że 1 listopada byłem w Kiedrowicach. Czułem się szczęśliwy. W domu nic się nie zmieniło. 16 dni szybko jednak minęło i musiałem wracać – wspomina mieszkaniec Kiedrowic. Niemieckie straty na wszystkich frontach rosły z miesiąca na miesiąc. W portach było coraz mniej jednostek nadających się do działań wojennych. Nas skierowano do przekształcenia jednego z okrętów na statek szpitalny. Miał popłynąć z rannymi żołnierzami z Francji do Niemiec. Malowaliśmy wszystko i demontowaliśmy sprzęt przez kilka dni, gdy pewnego razu w samo południe nad port nadleciały alianckie myśliwce i bombowce. Miałem wrażenie, że wszystko stało się w ułamku sekundy. Usłyszałem tylko świst i wybuch bomby, która trafiła w nasz statek. Tak jak wszyscy rzuciłem się do ucieczki. Chciałem jak najszybciej wydostać się ze statku, który stał się jednym z celów nalotu. Dopiero gdy odbiegłem na kilkaset metrów, odwróciłem się i zobaczyłem latające nisko nad portem samoloty, płomienie, rannych i ciała zabitych żołnierzy. Schowaliśmy się na nabrzeżu, w jednym z bunkrów dla U-bootów. To było jedyne bezpieczne miejsce w okolicy, chronione grubą warstwą żelbetonu – przypomina sobie Z. Wera. Niewola jak wyzwolenie W szeregach niemieckiej armii było coraz większe zamieszanie. Dopiero po kilku dniach przyszedł jakiś niemiecki oficer i zabrał nas w miejsce, gdzie przebraliśmy się w polowe mundury. Wysłano nas do walki. Pamiętam, jak szliśmy przez ruiny Brestu. Nagle usłyszeliśmy warkot samolotów i odgłosy wybuchów. Kolumna żołnierzy rozpierzchła się we wszystkich kierunkach. Biegłem, a wokół świstały kule. Udało mi się dotrzeć do jakiegoś okopu. Zaraz za mną wpadło tam dwóch innych niemieckich żołnierzy. Byli młodzi i tak samo przerażeni. Głodni i spragnieni siedzieliśmy tam przez 2 dni. Wokół słychać było odgłosy POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z GOCHÓW walk, ale żaden z nas nie miał zamiaru wychodzić i brać w nich udziału. Pojawił się jednak jakiś oficer. Kazał nam iść za nim. Tak trafiliśmy do miejsca, gdzie było więcej niemieckich niedobitków i kuchnia polowa. Syci szybko zasnęliśmy. Gdy się ocknąłem, okazało się, że jestem w środku bitwy. Całe szczęście, że okolice porastały niskie drzewa gajów oliwnych, które dawały jakieś schronienie, inaczej piloci samolotów mieliby wszystkich jak na dłoni. Szczęście mi sprzyjało. Znowu udało mi się schronić w jakimś okopie z kilkoma innymi żołnierzami. Spędziliśmy tam całą noc. Nad ranem usłyszeliśmy szelest liści. Ktoś szedł i rozmawiał. Nie był to jednak język niemiecki. Okazało się, że nadeszli Amerykanie. Jakiś sierżant zajrzał do naszego bunkra. Kazał wszystkim wyjść. Zostaliśmy rozbrojeni. Zapytali, czy wewnątrz ktoś został, a potem puścili do środka kilka serii z karabinu maszynowego. Tak trafiłem do niewoli – opowiada o swoich losach Zygmunt Wera. Razem z innymi dostał się do obozu jenieckiego. Oprócz Niemców byli tam Czesi, Francuzi i Polacy. Pomyślałem wtedy, że właśnie takich żołnierzy miał Hitler. W obozie każdy trzymał ze swoimi. Również po przesłuchaniach jeńcy zostali rozdzieleni zgodnie z narodowością. Byłem wśród Polaków, których zapakowano na okręt płynący do Anglii. Tak trafiłem do Dover. Po raz kolejny wszystkich wypytywano i spisywano. Gdy sprawdzano obecność, usłyszałem nazwisko Wirkus. Serce mi szybciej zabiło. Pomyślałem wtedy: „O to musi być swój człowiek”. I rzeczywiście tak było. Pochodził z Lipnicy, mieszkał trzy kilometry ode mnie – wspomina z uśmiechem na twarzy. Wspólnie z innymi Polakami trafił do polskiego obozu w Szkocji. Po dwóch tygodniach każdy dostał propozycję wstąpienia do Polskiego Wojska, do II Korpusu. Nie zastanawiałem się długo – mówi. W polskim mundurze Każdy dostał przydział. Miałem przejść szkolenie spadochronowe, jednak poprosiłem o przeniesienie do artylerii. Po krótkim szkoleniu znów zostaliśmy zapakowani na statek. Wokół Gibraltaru dopłynęliśmy do Neapolu w słonecznej Italii, gdzie znajdowała się jedna z baz II Korpusu Polskiego. Wtedy nawet nie zdawałem sobie sprawy, co to jest za wojsko, i jakie jest nasze zadanie. Byłem jeszcze dalej od domu, ale szczęśliwy, bo wokół słyszałem język polski – opowiada Z. Wera. Dobrze wspominam ten czas i dzieci sprzedające wszędzie soczyste pomarańcze. Byliśmy doskonale wyposażeni w nowoczesne działa i pojazdy – wspomina Z. Wera. Trwało przygotowanie do ostatniej ofensywy, która miała doprowadzić do odbicia Półwyspu Apenińskiego. Przejeżdżaliśmy przez Loreto. Wspólnie z Wirkusem pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych udało nam się zwiedzić sławną tamtejszą katedrę. Na jednym z ołtarzy zobaczyłem Matkę Boską Częstochowską i popiersie Jana III Sobieskiego. Podniosło mnie to na duchu. Następnego dnia mieliśmy jechać na linię frontu. Pamiętam, jak otrzymaliśmy sygnał do ataku. Z naszych pozycji było doskonale widać, jak alianckie bombowce lecą nad niemieckie pozycje. Potem do ataku ruszyły myśliwce. Pod wieczór przyszła kolej na nas. Nasze działa miały nośność do 22 tys. jardów. Byliśmy w stanie razić Niemców z odległości 20 km. Strzelaliśmy całą noc, tak że aż działa się grzały i trzeba je było dodatkowo chłodzić – opowiada. W II Korpusie walczył aż do kapitulacji Niemiec w maju 1945 r. Gdy wojna się skończyła, Zygmunt Wera z resztą polskich żołnierzy walczących we Włoszech został przerzucony do Anglii. Anders mówił, że do Polski kierowanej przez rosyjskich agentów wrócić nie możemy. A jak wrócimy, to tylko z rozwiniętymi sztandarami i z bronią w ręku. Niektórzy postanowili zostać. Ja jednak chciałem wracać. Tym bardziej, że w domu od dwóch lat nie mieli ode mnie żadnej wieści. W 1947 r., wysiadając w porcie w Gdańsku, zakończyłem swoją wojenną podróż. Wróciłem do Kiedrowic, gdzie wkrótce się ożeniłem z Małgorzatą Żmuda Trzebiatowską i tak szczęśliwie od 64 lat razem żyjemy – kończy opowieść Z. Wera. Niektórzy mieli mniej szczęścia. Na wschodnim froncie w szeregach Wehrmachtu zginęło 10 mieszkańców Kiedrowic. W.R. Fot. ze zbiorów Z. Wery OFICJALNY PORTAL ZRZESZENIA KASZUBSKO-POMORSKIEGO AKTUALNOŚCI WYDARZENIA KOMUNIKATY MEDIA FOTORELACJE POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 7 Z GOCHÓW W styczniu br. opublikowaliśmy artykuł „100 lat parafie w w Bòrowim Młinie”, który zainteresował wielu naszych czytelników. W tym numerze wracamy do tematu budowy kościoła w tej miejscowości i podajemy kolejne fakty z ciekawej historii tej wiekowej świątyni. Jak budowano kościół Ducha Świętego Pojawili się we wsi nie wiadomo skąd. Jak anioły z niebios tchnęli w mieszkańców pomysł budowy kościoła i zniknęli – opowiada ks. Jacek Halman, proboszcz parafii pw. Ducha Świętego w Borowym Młynie, która niedawno obchodziła swoje 100-lecie. Z kroniki wsi Cóż innego jak nie Opatrzność sprawiło, że miesiąc przed uroczystymi obchodami 100-lecia parafii w Borowym Młynie w gminie Lipnica w jednym z domowych archiwów znaleziono tajemniczą, nikomu nieznaną kronikę wsi. Kilka pożółkłych stron zapisano (na maszynie) dokładnie 50 lat wcześniej. Autor Leon Skiba ze szczegółami opisuje ciekawe wątki z historii wsi i narodzin parafii – mówi ks. Halman. Wcześniej katolicy z Borowego Młyna chodzili do odległego o 12 km kościoła w Borzyszkowach. Mimo sporej odległości musieli być przywiązani do najstarszego na Gochach kościoła, bo gdy pojawiła się propozycja przeniesienia do Borowego kaplicy z Koczały, odmówili. Mniej więcej w tym czasie, w 1885 r., we wsi świątynię postawiła wspólnota ewangelicka. Być może ten fakt sprawił, że w głowach katolików zaczęła się rodzić podobna myśl. Z kroniki wiadomo, że komitet budowy kościoła założył leśniczy i jego teść. Dwaj mężczyźni nie pochodzili stąd. Wiadomo, że byli Polakami o niemieckobrzmiących nazwiskach. Tak jak nagle się pojawili, tak po dwóch latach zniknęli. Niczym anioły, które zaszczepiły w mieszkańcach myśl budowy świątyni – stwierdza dzisiejszy proboszcz. Trzy warunki Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej mieszkańcy Borowego wybrali spośród siebie delegację, która pojechała do Pelplina prosić o zgodę na utworzenie parafii. Biskup Augustyn Rosentreter 8 zgodził się, ale postawił trzy warunki. Pierwszy to sala, w której do czasu powstania kościoła miały być odprawiane nabożeństwa. Wygospodarowano takie miejsce w domu Rudników. Mieszkańcy mieli też zapewnić dom dla księdza. Borowianie spełnili i to życzenie, oddając księdzu dwa pokoje w domu, który dziś stoi naprzeciwko kościoła. Najwięcej trudności było z wypełnieniem trzeciego warunku, czyli z zebraniem 20 tys. marek na utrzymanie księdza, które trzeba było przekazać do kurii. Czasy były trudne, a mieszkańcy nie należeli do najbogatszych, ale pieniądze udało się zebrać. 9 grudnia 1913 r. biskup Augustyn Rosentreter erygował naszą parafię – mówi ks. J. Halman. Architekci z Włoch, dzwony z Bochum Pierwszym proboszczem został Bernard Gończ, Kaszuba z Kościerzyny. Z kroniki L. Skiby wiadomo, że mieszkańcy Borowego Młyna przyjęli go z wielką pompą. Na dworzec kolejowy w Trzebiatkowej po pierwszego proboszcza nowej parafii pojechało 14 bryczek! Ks. B. Gończa wieziono do Borowego tą najbardziej zdobioną należącą do Mikołaja Gintra. Pierwszą mszę, pasterkę, odprawiono w prowizorycznej salce. Pierwszym zadaniem proboszcza był wybór miejsca na świątynię. Podobno zaproponowano trzy potencjalne lokalizacje. Jednak dziś już nie wiadomo, gdzie znajdowały się dwie pozostałe. Gdy próbowałem to ustalić, starsi mieszkańcy podawali przynajmniej kilkanaście możliwych miejsc. To obecne wybrano prawdopodobnie ze względu na bliskość świątyni ewangelickiej – przypuszcza ks. Halman. Kościół postanowiono zbudować w stylu eklektycznym, czyli łączącym różne style. Architektów ściągnięto aż z Włoch. Z tego, co wiem, nie ma drugiej identycznej budowli. Zresztą nie tylko to nas wyróżnia. W całej diecezji nie ma też drugiej parafii pw. Ducha Świętego – z dumą mówi ksiądz z Borowego. Ks. Gończ wyjątkowo skrupulatnie prowadził wszystkie zapiski związane z darowiznami i zakupami. Księga przychodów i rozchodów zachowała się do dziś. Z niej wiemy, ile kosztowały elementy wyposażenia, m.in. figury, dzwony, witraże i marmury. Wszystko pochodziło z najwyższej półki, od najlepszych niemieckich producentów. Nie oszczędzano też na materiałach budowlanych. Nawet cegłę sprowadzono z Niemiec – opowiada dzisiejszy proboszcz parafii w Borowym Młynie, przeglądając pożółkłe karty 100-letniej księgi założonej 22 grudnia 1913 r. przez pierwszego proboszcza. Z niej wiadomo m.in., że dzwony odlano w Bochum, witraże pochodzą z Berlina, a figury z Ratyzbony. Budowy świątyni nie przerwał nawet wybuch I wojny światowej. Większość mężczyzn trafiła na front. Gdy wyjeżdżali, kościoła nie było, kiedy wrócili, już stał. Dlatego do dziś w Borowym mówi się, że wzniosły go kobiety i dzieci. Prace budowlane trwały niespełna dwa lata. Budowla została pobłogosławiona w 1916 r. na Zesłanie Ducha Świętego – proboszcz podaje dokładną datę. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z GOCHÓW Ksiądz patriota Początki parafii w Borowym zbiegły się z zakończeniem I wojny światowej i odrodzeniem Polski. Mimo że wśród okolicznych mieszkańców przeważali Kaszubi, którzy utożsamiali się z Polską, przyłączenie do nowego organizmu nie było wcale takie pewne. Proboszcz B. Gończ był jednym z tych, którzy aktywnie włączyli się w walkę o korzystniejszy dla Polski kształt nowych granic. W Borowym opór był szczególnie silny, uwieńczony słynną „wojną palikową”. Do dziś w księdze małżeństw parafii Borowy Młyn zachował się wpis świadczący o wyjątkowym patriotyzmie ks. Gończa. Zapiski z roku 1920 rozpoczynają się od słów: „Niech żyje Polska! Ratyfikacja pokoju nastąpiła 10 stycznia 1920 r. w Paryżu o godz. 4 po południu. W tej chwili to daje początek panowania Polski!”. Za swój patriotyzm pierwszy proboszcz parafii w Borowym Młynie zapłacił najwyższą cenę. W 1940 r. został aresztowany. Jako wróg Niemiec trafił do obozu w Stutthofie, a później do Sachsenhausen, gdzie został rozstrzelany. Upamiętnianie przeszłości W swojej stuletniej historii parafia miała 7 proboszczów [opisywaliśmy ich w styczniowej „Pomeranii” – przyp. red.]. Nazwiska wszystkich zostały upamiętnione przez obecnego gospodarza parafii na dębowych drzwiach, które 10 lat temu zamontowano w wejściu do świątyni. Za sprawą ks. J. Halmana w tym miejscu szczególnie się dba o upamiętnienie przeszłości. Od starszych mieszkańców Borowego dowiedziałem się o miejscach, w których zostali pochowani polscy i radzieccy żołnierze. Zebraliśmy ich szczątki i pochowaliśmy w jednej mogile przy kościele. W drugim miejscu spoczywają trzej saperzy, którzy po wojnie rozminowywali te tereny i mieszkali w Borowym. Zginęli w wybuchu niewypału pod Rekowem – opowiada J. Halman, pokazując symboliczny kamienny pomnik. Ks. J. Halman już 14 lat pełni funkcję proboszcza tutejszej parafii. Czuję się tu bardzo dobrze. Dogaduję się z parafianami, może dlatego, że też jestem Kaszubą. W.R. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Ks. Jacek Halman przed świątynią w Borowym Młynie. Fot. W.R. 9 PAGINA LEWA Nôbarżi kaszëbskô gmina Z wójtã Lëpińców Andrzejã Lemańczikã gôdómë ò Festiwalu Pòlsczich i Swiatowëch Hitów pò Kaszëbskù, szkólnëch i zmianach na Gôchach. Wójt Lëpińców czë wójt na Gôchach? Jak sã wóm barżi widzy? Òbëdwie fòrmë mie sã widzą. Je prôwdą, że czëjã sã mòcno sparłãczony z Gôchama, chòc sóm jem sã tuwò nie rodzył. Ùrodzony jem w Przechlewie, ale mòji starszi są z Gôchów, a jô wespół z całą familią jem tuwò przecygnął w 1978 rokù. Czëjã òbòwiązk promòwaniô tegò piãknégò dzélu Kaszëb. Chcã, żebë wszëtcë wiedzelë, że je taczi región, gdze mieszkô wiele wôrtoscowëch lëdzy, co żëją kaszëbizną. Òdkądka pamiãtóm, ten jãzëk béł na Gôchach wszãdze wkół – w gôdce mieszkańców, ale téż na rozmajitëch ùroczëznach. Kąsk mało czëc gò do dzysô w kòscele, ale tak je nié le na Gôchach. Mëszlã równak, że w Brzéznie Szlachecczim przënômni spiéwów pò kaszëbskù je w kòscele dosc tëli. Kò jesce tam òrganistą. To je prôwda. Ju òd 17 lat. I próbùjã jak nôwiãcy spiewac pò kaszëbskù, 10 òsoblëwie w czas Gòdów. Lëdzóm widzą sã naje kòlãdë, dostôwają jich tekstë i sã włącziwają. Corôzka czãscy téż proszą mie ò spiéwanié pò kaszëbskù młodi lëdze, chtërny stôwają przed wôłtôrzã. Chcą w tim wôżnym mòmence czëc kaszëbiznã. Ni mùszã gadac, że dlô mie to wiôlgô redota. Młodim lëdzóm kaszëbizna na Gôchach parłãczi sã przédno z rokrocznym Festiwalã Pòlsczich i Swiatowëch Hitów pò Kaszëbskù. To waje ùkòchóné dzeckò? Tec to prawie wë zaczãlë, jakno direktor szkòłë, no mùzyczné swiãto w Lëpińcach. Tak bëło, ale ni mòżemë ògrańcziwac na jich dzejaniów leno do festiwalu. Żlë jidze ò kaszëbiznã na Gôchach w òstatnëch latach, to mùszimë sã copnąc do 1983 rokù, czej pòwstôł part Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Jegò przédniczką bëła dzysô ju swiãti pamiãcë Władisława Spiczak-Brzezyńskô. Wnenczas w Brzéznie Szlachecczim bëłë wiôldżé wëdarzenia z leżnoscë 300. roczëznë Wiedeńsczi Bitwë i dobré warënczi, żebë założëc part. Gôchowie nôleżelë do Zrzeszeniô ju rëchli, niejedny nawetka òd zôczątkù, ale zapisywelë sã do Chòniców. Òd 1983 rokù mòżna bëło ju zacząc taką òrganiczną robòtã, na co dzéń. A drëgô baro wôżnô chwila to wprowadzenié kaszëbiznë do szkòłów. Pamiãtóm, że jem béł pierszim direktorã w gminie, jaczi to zrobił [w Lëpińcach], ale zarô krótkò pòtemù naczãlë ùczëc kaszëbsczégò w Brzéznie Szlachecczim i Bòrowim Młinie. Wôrt pòdczorchnąc, że wa zaczinelë w czasu, czej jesz nie bëło taczich państwòwëch subwencjów jak terô. Në jo. Pierszé zajãca òdbëłë sã w 1999 rokù. To tak pò prôwdze béł regionalizm, a ùczbã jãzëka przëszła kąsk pózni. Chcemë wrócëc do festiwalu hitów pò kaszëbskù. Skądka takô ùdba? Zrzeszenié miało starã ò to, żebë kaszëbizna żëła na Gôchach na rozmajitëch POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 NA GÔCHACH płaszczëznach. Òrganizowało imprezë wspòminkòwé, kùlturalné, patrioticzné – to wszëtkò bëło równak z leżnoscë rozmajitëch roczëznów czë wëdarzeniów. Jesmë brelë téż ùdzél w rokrocznëch òglowòkaszëbsczich swiãtach, jak Zjôzd Kaszëbów, Dzéń Jednotë Kaszëbów, ale kòl nas nie bëło nick, co dzejało sã rok w rok. Stądka pòjawiła sã deja Festiwalu Pòlsczich i Swiatowëch Hitów pò Kaszëbskù. To sã przëjãło. Pò piãc latach mómë dwa razy wiãcy ùczãstników jak na pòczątkù i z corôz to nowëch dzélów Kaszëb. Ùcznióm to sã baro widzy, bò mògą pòznawac jãzëk czësto jinaczi, nié sedzącë nad ksążkama. A szkólny nie narzékają, że mają z tim robòtã? Szkólny mògą sã wëkazac. Gdze je ùczony kaszëbsczi jãzëk w gminie Lëpińce? We wszëtczich spòdlecznëch szkòłach i gimnazjach. Miesąc temù jesmë pùblikòwelë w „Pò meranii” kôrbiónkã z bùrméstrã Bëtowa Riszardã Sylką ò szkólnëch kaszëb sczégò i jich wiédzë. Na Gôchach, jistno jak w Bëtowie, je widzec wiôldżé zainteresowanié szkólnëch rozmajitima kùr sama i pòdiplomówką. To rozkôz z górë – òd wójta, jaczi sóm żëje kaszëbizną? Jô rozkôzów nie dôwóm. To nié te czasë. Gôdóm ze szkólnyma, że wôrt sã sztôłcëc i jem rôd, że wiele z nich to rozmieje. Mómë jich na Gôchach dosc wiele i jich jakòsc wcyg sã zmieniwô na lepszé. Dzysô to są czãsto méstrowie kaszëbsczégò jãzëka, dobri znajôrze naji kùlturë, tradicji. Ni mògã terô wëmienic wszëtczich i przeprôszóm, że niejednëch nie wspòmnã, ale tak na gòrąco przëchôdô mie do głowë Éwa Swiątek-Brzezyńskô, jakô baro wiele robi w sprawach artisticznëch. Dzecë, co są przez niã ùczoné, dobiwają wiele nôdgrodów w malowanim na skle i rozmajitëch kònkùrsach. To téż przédniczka najégò partu Zrzeszeniô. W Lëpińcach dzejô Danuta Prądzyńskô-Lewandowskô. Wespół z Agnészką Cyrą prowadzëła zespół Gochy, a òd wiãcy jak dwadzesce lat dzejô z karnã Małe Gochy. Szkòła w Bòrowim Młinie je znónô z dobrëch recytatorów. Wnetka co rok czëjemë ò nôdgrodach dlô ùczniów z ti wsë POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 w kònkùrsu „Rodnô mòwa” w Chmielnie. A żlë jidze ò szkólnëch nôbarżi znónëch za grańcama gminë, to gwës mùszimë rzeknąc ò Anie Glëszczińsczi. Wiedno zaczinôł jem lekturã „Pòmeranii” òd ji felietonów, a dopiérze pózni czëtôł jem resztã. Móm nôdzejã, że ju wnetka ji tekstë wrócą do najégò pismiona. Jô téż. Ta przerwa w pisanim je spar łãczonô z ùrodzenim dzecka. To muszimë ji wëbaczëc, bò nowi Kaszëbi téż są nama baro pòtrzébny. Wôrt rzeknąc, że Gôchë są téż „ekspòr terã” szkólnëch na całé òkòlé. To prôwda, wiém, że szkólny z naji gminë ùczą np. w Chònicach, w Bëtowie; w Tëchómiu i pewno w jinëch placach. Skądka to sã bierze? To nick dzywnégò, skòrno prawie w naji gminie w òstatnym spisënkù pòwszechnym nôwiãcy mieszkańców wpisało, że gôdô co dzéń pò kaszëbskù. 58,8%! Na całëch Kaszëbach nigdze ni ma lepszégò rezultatu. Ò to prawie jem chcôł sã spitac. Wiele lëdzy to baro zadzëwòwało. Nié Kartuzë, Serakòjce czë Pùck, ale prawie Lëpińce są nôbarżi kaszëbsczé. Jesce sã tegò spòdzéwelë? Jem sã pòzytiwno zdzëwił. Na kòżdim zéńdzenim w przedspisënkòwim czasu jô gôdôł, że mùszimë pòkazac, że jesmë Kaszëbama. Promòcjô bëła w całi gminie, jesmë téż mielë dobrëch spisëjącëch… Pierszi plac na Kaszëbach to dlô nas wiôlgô redota. Nick tej dzywnégò, że dëbeltné tôfle kòl drogów stoją w całi gminie. Jinaczi ni mòżemë. 300 tôflów z kaszëbsczima pòzwama przëpòminô, że jesmë na Kaszëbach. Òkróm te mómë pòstawioné tpzw. „witacze” z nôdpisama pò pòlskù i kaszëbskù „Witómë na Gôchach”, òzdobioné mòdłama z kaszëbsczégò wësziwkù. Dlôcze kaszëbizna tak bëlno sã rozwijô w bëtowsczim krézu? Lëdze sami mają ò to starã czë to brzôd robòtë Zrzeszeniô abò samòrządôrzów? Jakò samòrządowcë ni mómë specjal nëch pòtkaniów w ti sprawie i na pew no w kòżdi gminie wëzdrzi to jinaczi, ale to, że kaszëbiznë na bëtowsczi zemi je wiele wiãcy jak w niejednëch regionach, to më sami widzymë. Przëczënów je wiele, a jedną z nich są czekawé inicjatiwë wójtów czë bùrméstra Risza Sylczi. To òsoblëwie jegò mùszã pòchwalëc, bò mô tëch bëlnëch ùdbów dosc tëli. Sygnie tu rzeknąc ò bédënkù przërëchtowaniô, wëdaniô i przekôzaniô do szkòłów kaszëbsczégò ùczbòwnika ò najim pòwiece. Starosta Jack ŻmùdaTrzebiatowsczi to téż Kaszëba, tej dzywno, żebë nie pòpiérôł kaszëbsczich sprôw. Chcã jesz dodac, że wôżnym człowiekã dlô rozwiju kaszëbiznë òsoblëwie w naji gminie je Zbigórz Talewsczi. Przecygnął na Gôchë z jinëch strón, ale wiele zrobił i wcyg robi, żebë nas wëpromòwac przez stôwianié pamiątkòwëch tôflów czë wëdôwanié cządnika „Naji Gòchë”. To dobré wespółdzejanié. Cos zrobi part Zrzeszeniô, cos gmina, cos òn. Bez kònkùrencji. Co sã zmieniło na Gôchach w òstatnëch latach? Żlë jidze ò kaszëbsczé sprawë, to ju jesmë rzeklë. Z jinëch rzeczy wôrt pòwiedzec, że corôz wiãcy najich mieszkańców jezdzy za robòtą do miasta. Z gòspòdarzeniô na tëch piôskach wiedno bëło cãżkò przeżëc i lëdze szukają jinëch mòżlëwòtów. Zdôwô mie sã, że jakò gmina jesmë dobrze wëkòrzëstelë òstatné 10 lat – nie chcã gadac le ò mòji kadencji, bò to nié leno w tim czasu bëło widzec rozwij. Ùdało sã scygnąc wiele dëtka z bùtna. Na Gôchach wëpiãkniało. Òswiatowé spòdlé je nié do pòrównaniô z tim, co bëło niedôwno. Mómë gimnasticzné sale, wielefónkcyjné bòjiska. Kùńczi sã kanalizacjô gminë, remòntowóné sa drodżi, mómë starã ò òchronã nôtërë. A czegò felëje? Nôbarżi przedsãbiorców. Są cziskùle, ale to za mało, bò nie chcemë pòzwòlëc na rozkòpanié całi gminë. Mómë wiele lasów (wiãcy jak 50% gminë), nadlesyństwò, drzewny przemësł, ale pòdjimców felëje. Pò sąsedzkù w Tëchómiu je jich wnetka 200. Chcôłbëm, żebë i ù nas bëło wiãcy. Gôdôł Dariusz Majkòwsczi Òdj. K. Rolbiecczi 11 ROK KSIĘDZA HILAREGO JASTAKA Niezłomny kapłan 3 kwietnia 2014 roku minęło sto lat od narodzin śp. księdza prałata dr. Hilarego Jastaka. Gdynia nie zapomniała o swoim honorowym obywatelu, 15 stycznia br. na XXXV Sesji Rady Miasta Gdyni jednogłośnie podjęto rezolucję w sprawie ustanowienia roku 2014 Rokiem ks. Prałata Hilarego Jastaka. ANDRZEJ BUSLER Młodość Urodził się w Kościerzynie 3 kwietnia 1914 roku. Był najmłodszym z szesnaściorga dzieci Marii i Jakuba Jastaków. Matka zmarła, gdy Hilary miał zaledwie 7 lat. Jakub Jastak to postać niezwykle znana w Kościerzynie, w czasach zaboru pruskiego należał bowiem do aktywnych działaczy propolskich, w okresie I wojny światowej zasiadał w Radzie Miejskiej Kościerzyny z listy polskiej, a w międzywojniu był początkowo przewodniczącym Rady, a w późniejszym czasie burmistrzem tego miasta. Za sprawą działalności społecznej i politycznej swego ojca młody Hilary miał okazję do spotkań z wieloma działaczami i literatami kaszubsko-pomorskimi, którzy często odwiedzali kościerski dom Jastaków, byli to m.in. Antoni Abraham, Tomasz Rogala, biskup Konstantyn Dominik, ks. Kazimierz Bieszk, ks. Józef Wrycza, redaktor Władysław Kulerski, Izydor i Teodora Gulgowscy oraz ks. Leon Heyke (który był także jego nauczycielem i miał ogromny wpływ na powołanie do kapłaństwa swojego ucznia). W Kościerzynie Hilary Jastak ukończył Szkołę Powszechną przy Seminarium Nauczycielskim oraz Gimnazjum Męskie w Chełmnie. Kapłaństwo i wojna Po zdaniu matury w 1934 roku podjął naukę w Seminarium Duchownym w Pelplinie, którą przerwał wybuch II wojny 12 światowej. Studia ukończył w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, święcenia kapłańskie otrzymał 7 czerwca 1941 roku z rąk arcybiskupa Stanisława Galla i został wysłany, jako wikariusz, do wsi Lubań, a następnie do Józefowa pod Otwockiem, gdzie działał w konspiracyjnej organizacji „Krzyż i Miecz”. W Goszczynie koło Grójca, stanowiącym kolejne miejsce pracy duszpasterskiej, zasilił szeregi Armii Krajowej i został kapłanem tego okręgu, niosąc pomoc duchową partyzantom walczącym w okolicznych lasach. Przybrał pseudonim konspiracyjny „Abraham”. W czasie okupacji uczył religii, łaciny i języka niemieckiego w tajnej szkole średniej. Podobnie w Sulejowie i Strachówku, Golubiu i Pogódkach, gdzie pracował w następnych latach. Gdyński Caritas i Dom Chłopców W 1945 roku powrócił do rodzinnej Kościerzyny. Początkowo mianowano go administratorem w Pogódkach, kilka miesięcy później został jednak przeniesiony jako wikariusz i prefekt do parafii Najświętszej Marii Panny w Toruniu. W lutym 1946 roku mianowano go dyrektorem Caritasu Okręgu Gdynia przy parafii Najświętszej Marii Panny Królowej Polski oraz kapelanem Caritas Academica przy Wyższej Szkole Handlu Morskiego. Po latach wspominał, że od młodości marzył o osiedleniu się w Gdyni. Te strony pierwszy raz ujrzał podczas wycieczki szkolnej przed wojną. Nowoczesne portowe miasto o korzeniu kaszubskim z dużą mozaiką przybyszów z różnych stron Polski pociągało go. Od 1949 roku był proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni. Zastał prowizoryczny, niewielki kościół, który groził zawaleniem. W 1956 roku rozpoczął budowę nowej świątyni. W ówczesnych realiach komunistycznego państwa było to niezwykle trudne zadanie, skutecznie hamowane przez ówczesne władze. Działalność w Caritasie w okresie powojennym stawiała przed ks. Jastakiem ogrom zadań. Duża część ludności, zarówno autochtoni jak i repatrianci, potrzebowała pomocy materialnej. Caritas zajmował się dystrybucją darów z UNNRY, darów amerykańskiej Polonii i Czerwonego Krzyża. Organizowano dokarmianie poprzez organizację kuchni polowych, które prowadziły szarytki (Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo). Tę działalność mocno wspierali Szwedzi w ramach Swedish Relief Organization. Od 1946 roku ks. Jastak zaczął organizować kolonie letnie dla ubogich dzieci, początkowo w gdyńskiej dzielnicy Mały Kack, a w późniejszym czasie w Białej Górze. Wiele tych dzieci było wojennymi sierotami, po zakończeniu kolonii okazało się, że część z nich nie ma dokąd wracać. Z tej przyczyny ks. Jastak założył w Białej Górze unikalną placówkę, którą nazwał Domem Chłopców. Po latach wspominał, że bardzo nie lubił nazwy sierociniec, i starał się jej unikać. Była to samowystarczalna instytucja, chłopcy poza nauką uczyli się gospodarować na POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 ROK KSIĘDZA HILAREGO JASTAKA roli, uprawiać warzywa i owoce, a także zgłębiali tajniki rękodzieła ludowego za sprawą Franciszka Menczykowskiego, znanego rzeźbiarza ludowego, oraz Franciszki Majkowskiej, twórczyni szkoły wejherowskiej haftu kaszubskiego. Eksperyment okazał się wielkim sukcesem. Od początku działalności gdyński Caritas był pod stałą inwigilacją Urzędu Bezpieczeństwa, który w połowie 1948 roku zażądał od władz kościelnych usunięcia ks. Jastaka ze stanowiska dyrektora. Stało się to rok później, niemal jednocześnie ks. Hilary Jastak został powołany, o czym już była mowa, na stanowisko proboszcza nowo utworzonej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni. W 1950 roku na skutek szykan komunistycznych władz Dom Chłopców przestał istnieć. Ks. Jastak uratował część majątku tej placówki i przewiózł ją do salezjańskiego sierocińca w Rumi. Wielu pracowników gdyńskiego Caritasu zostało aresztowanych lub wysiedlonych w inne regiony Polski. Kryptonim „Kaszuba” Ksiądz Hilary Jastak od początków swego pobytu w Gdyni był pod stałą „opieką” Urzędu Bezpieczeństwa, który przez lata starał się utrudniać jego działalność. UB w swych aktach operacyjnych nadało księdzu Jastakowi kryptonim „Kaszuba”. Przez przeszło trzydzieści lat władze wytoczyły mu wiele spraw sądowych i przekazały około 500 wezwań. Po latach, już w wolnej Polsce, z humorem wspominał, że dzięki temu zyskał wiedzę prawniczą nie mniejszą niż ta, którą mają adwokaci. Szczególnie w latach stalinowskich sytuacja gdyńskiego proboszcza, jego wikariuszy i osób, które pomagały w działalności parafii NSPJ, była bardzo trudna i niebezpieczna – bezpieka śledziła ich i przesłuchiwała w gmachu UB, dochodziło do prowokacji, zaczepek, szantażu i grożenia bronią ze strony funkcjonariuszy. Wiele razy próbowano złamać opór gdyńskiego kapłana, który był zdeklarowanym antykomunistą. W 1950 roku doszło do jego aresztowania, po dwóch miesiącach ks. Jastak został zwolniony. Przez wiele lat gdyńskiego kapłana wspierał duchowo Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński, który 19 kwietnia 1953 roku odwiedził Gdynię i gościł POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Ks. Hilary Jastak w gdyńskiej stoczni w 1980 roku. Fot z Archiwum Komisji Krajowej NSZZ Solidarność w parafii NSPJ. Mimo przeszkód i szykan ks. Jastak doprowadził do wzniesienia nowego, okazałego kościoła. Była to kontynuacja przedwojennej idei stworzenia bazyliki morskiej na szczycie Kamiennej Góry. Kościół i plebania przyciągały wielu ludzi z różnych środowisk, były nie tylko miejscem modlitwy, ale i ożywionej działalności. Spotykały się tu różnego typu wspólnoty modlitewne, chóry, zespoły, organizowano opłatki wigilijne, śniadania wielkanocne; działał tu m.in. Chór Męski „Dzwon Kaszubski” i dziecięca Schola Cassubia. Grudniowa apokalipsa i polski Sierpień 17 grudnia 1970 roku na ulicach Gdyni polała się krew, za sprawą decyzji komunistycznej władzy życie straciło wielu niewinnych ludzi – portowców, stoczniowców, uczniów gdyńskich szkół. Parafia NSPJ stała się oazą dla rodzin zabitych i rannych. Kościół w tym czasie był otwarty przez całą dobę. Zorganizowano pomoc duchową i materialną dla rodzin, które najbardziej ucierpiały. 20 grudnia 1970 roku ks. Hilary Jastak odprawił niedzielną mszę św. w intencji poległych na ulicach Gdyni. Świat i Polska nie dowiedziały się w tamtym czasie o gdyńskim czarnym czwartku. Ks. Jastak przygotował szczegółowy przebieg wydarzeń grudniowych i przedstawił ten dokument prymasowi Polski. Dziesięć lat później Polacy znowu wystąpili przeciwko komunistycznej władzy, a impuls wyszedł ponownie z Pomorza. Strajkowało wiele zakładów pracy, w tym także Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni. 16 sierpnia 1980 gdyńscy stoczniowcy zwrócili się do ks. Jastaka z prośbą o odprawienie w stoczni mszy świętej. 17 sierpnia gdyński kapłan odprawił pierwszą w PRL mszę na terenie zakładu pracy. Podczas nabożeństwa udzielił kilkutysięcznej rzeszy stoczniowców absolucji zbiorowej. Uczynił to z obawy o zbrojną interwencję milicji i wojska. Jeśli doszłoby do takiej, to straty ludzkie byłyby z pewnością ogromne. Podczas kazania ks. Jastak jednoznacznie stanął po stronie robotników: Uważam za łaskę Opatrzności Bożej, że mogę dziś sprawować Najświętszą Ofiarę wśród was, ukochani bracia i siostry, którzy tak rozważnie, dostojnie i spokojnie bronicie prawdy i niezbywalnego prawa człowieka. Wszystkie prawa przemawiają za wami, za waszą postawą i słusznymi postulatami (…). We wrześniu 1980 roku powstał Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia. Ks. Jastak został jego honorowym członkiem obok prymasa Stefana Wyszyńskiego. Zaledwie kilka miesięcy później – 17 grudnia 1980 roku 13 ROK KSIĘDZA HILAREGO JASTAKA Prof. Brunon Synak gratuluje ks. Hilaremu Jastakowi tytułu Honorowego Członka ZKP (1999 rok). Fot. z archiwum Teresy Hoppe – skromny, ale niezwykle wymowny pomnik Ofiar Grudnia stanął w pobliżu przystanku Gdynia Stocznia, nieopodal miejsca, gdzie dekadę wcześniej rozegrały się krwawe wypadki grudniowe. W grudniu 1981 roku ogłoszono wprowadzenie stanu wojennego. Ks. Hilary Jastak po raz kolejny otaczał pomocą aresztowanych i ich rodziny. Aparat władzy podjął w tym czasie nieudaną próbę aresztowania odważnego proboszcza. Uwięziono dwóch księży, ks. Jana Borkowskiego i ks. Tadeusza Kuracha, oraz świeckiego pracownika parafii NSPJ Henryka Kardasa. Po wielu interwencjach ks. Jastaka aresztowani zostali wypuszczeni po siedmiu miesiącach. Plebania parafii NSPJ stała się miejscem spotkań opozycjonistów, m.in. Lecha Wałęsy, Joanny i Andrzeja Gwiazdów, Anny Walentynowicz i Arkadiusza Rybickiego. W 1984 roku ks. prałat Hilary Jastak przeszedł na emeryturę. W dalszym ciągu związany był z parafią NSPJ. Król Kaszubów W społeczności gdyńskich Kaszubów ks. Hilary Jastak cieszył się wielkim poważaniem. Nazywano go często królem Kaszubów, a to określenie jest zarezerwowane dla nielicznych, tych, którzy wyróżnili się szczególną działalnością na rzecz swej małej ojczyzny. Wcześniej ten zaszczytny tytuł był używany wobec 14 Antoniego Abrahama. Ks. Hilary Jastak przez całe życie podkreślał swe kaszubskie pochodzenie i pielęgnował kulturę kaszubską. Był kaszubsko-pomorskim bibliofilem. Wnętrze jego mieszkania wypełniały setki książek i czasopism związanych z tą tematyką oraz mnóstwo dzieł lokalnych artystów – obrusów, rzeźb itp. Kilka lat po śmierci prałata, gdy powstał Ośrodek Kultury Kaszubsko-Pomorskiej w Gdyni, część roczników miesięcznika „Pomerania” zasiliła powstający księgozbiór tej placówki. W wolnej Polsce Ks. Hilary Jastak w 1991 roku został wyróżniony tytułem Honorowy Obywatel Gdyni. W tym samym roku założył Fundację Pomocy Stypendialnej dla młodzieży z Pomorza, która przez kilkanaście lat swej działalności pomogła w kształceniu dziesiątków uczniów i studentów, głównie z Kaszub. W 1995 otrzymał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a w 1999 roku honorowe obywatelstwo Kościerzyny. Wojsko Polskie w dowód zasług nadało mu stopień kapitana, a w późniejszym czasie majora rezerwy. O bogatej działalności gdyńskiego kapłana świadczą liczne tytuły kościelne i świeckie, m.in. Prałata Honorowego Jego Świątobliwości, Kanonika Honorowego Kapituły Archidiecezjalnej Gdańskiej, Kapelana Światowego Fot. Ewa Hoppe Związku Armii Krajowej, Kapelana Honorowego Solidarności Stoczni Gdynia S.A. oraz Członka Honorowego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Do końca swego życia ks. Jastak zachował jasność umysłu, a jego skromne mieszkanie odwiedzały dziesiątki gdynian, szukając i pociechy, i rady. Cenne rady prałata niejednokrotnie stanowiły drogowskaz w działaniu dla wielu czołowych osobistości ze świata polityki, nauki i kultury. W swej działalności był człowiekiem niezwykle starannym, poukładanym i konsekwentnym. Cechowało go niekonwencjonalne, kaszubskie poczucie humoru i ogromna wiedza. Jego zwyczajem było częstowanie dzieci cukierkami. Zmarł 17 stycznia 2000 roku w Gdyni. Wedle swej woli spoczął w sąsiedztwie świątyni Najświętszego Serca Pana Jezusa, którą zbudował i w której pełnił służbę duszpasterską przez 51 lat. W jego pogrzebie uczestniczyło około dwóch tysięcy gdynian i gości z różnych części Polski. Trumnę zmarłego okryła kaszubska stanica zrzeszyńców. Mijają lata, a na grobie ks. Jastaka wciąż palą się znicze i leżą świeże kwiaty. W 100. rocznicę jego urodzin nastąpiło podpisanie aktu erekcyjnego i wmurowanie kamienia węgielnego pod jego pomnik, który stanie w końcu sierpnia br. u zbiegu gdyńskich ulic: Batorego i Władysława IV, nieopodal parafii NSPJ. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 HISTORIA / WAŻNE DATY Fotograf powstania warszawskiego z Kaszub Był fotoreporterem Referatu Fotograficznego Biura Informacji i Propagandy AK. W powstaniu warszawskim najczęściej fotografował w rejonie Śródmieścia. Żołnierz Armii Krajowej, uczestnik powstania warszawskiego Joachim Joachimczyk „Joachim”, syn Jana i Agnieszki, urodził się 16 maja 1914 roku w Swornychgaciach na południowych Kaszubach. W 1935 roku zamieszkał w Gdyni. Brał udział w kampanii wrześniowej w rejonie Gór Świętokrzyskich jako porucznik 16 Dywizji Piechoty. Podczas okupacji niemieckiej mieszkał w Warszawie. Posługiwał się wtedy pseudonimem „Joachim”. Jako żołnierz Armii Krajowej był fotoreporterem Referatu Fotograficznego Biura Informacji i Propagandy AK. Szczególnie oryginalne i ciekawe są jego zdjęcia przedstawiające powstańców, którzy 1 września po przebiciu ze Starówki wychodzą z kanałów przy ulicy Wareckiej, oraz ukazujące życie codzienne ludności cywilnej i walki na Czerniakowie. Po kapitulacji powstania klisze i odbitki ukrył w domu przy Alei Róż, lecz po wyzwoleniu odnalazł tylko ich część. Wywieziony do Stalagu XB w Sandbostel pod Hamburgiem, zbiegł podczas transportu do kolejnego obozu. Podróżował przez całe Niemcy bez jakichkolwiek dokumentów. W listopadzie 1944 roku dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego udało mu się dostać do Gdyni, gdzie nawiązał kontakt z Tajnym Hufcem Harcerzy. Organizował z nimi akcję B-1, w wyniku której sfotografowano okręty znajdujące się w porcie gdyńskim. Zdjęcia przekazano Brytyjczykom, którzy w dniach 18–19 grudnia 1944 roku przeprowadzili nalot na port, zatapiając wiele jednostek, między innymi słynny pancernik Schleswig-Holstein. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 DZIAŁO SIĘ w lipcu i sierpniu • 9 VII 2004 – w Rewie odsłonięto Aleję Zasłużonych Ludzi Morza. Każdą z postaci przypomina gwiazda w kształcie Róży Wiatrów. Pierwsze trzy osoby, które w ten sposób uhonorowano, to: gen. Józef Haller, armator Klemens Długi i Jan Leszczyński, wychowawca kadr morskich. • 10 VII 1964 – w Kartuzach zmarł Jan Bieliński, wydawca, księgarz i dziennikarz, szczególnie zasłużony przy wydawaniu „Pielgrzyma” i „Gazety Kartuskiej”, której później został właścicielem, były burmistrz komisaryczny Wejherowa (1920–1922). Urodził się 1 czerwca 1870 w Nowej Wsi. Pochowano go na cmentarzu w Kartuzach. • 12 VII 1944 – w Stutthofie na szubienicy obozowej powieszony został Lucjan Cylkowski, nauczyciel, działacz harcerski, uczestnik ruchu oporu podczas II wojny światowej, komendant hufca gdańskiego Szarych Szeregów. Urodził się 23 maja 1907 we wsi Zimne Zdroje. Brał również udział w akcji B-2, która polegała na dostarczeniu Armii Czerwonej planów niemieckiej obrony Gdyni, co przyczyniło się do szybkiego wyparcia Niemców z tego miasta w marcu 1945 roku. Po wojnie skończył studia ekonomiczne i pracował wiele lat jako dyrektor Zespołu Szkół Chemicznych w Gdyni-Cisowej. Autorstwo zdjęć sygnowanych pseudonimem „Joachim” było zagadką przez wiele lat. Rozwiązał ją w 1979 roku prof. Władysław Jewsiewicki. Zdjęcia J. Joachimczyka gościły w Warszawie i Paryżu na wystawie „Powstanie Warszawskie w obiektywie powstańczych fotoreporterów” w latach 2004–2005. Znalazły się również w wielu publikacjach dotyczących powstania warszawskiego. Zachowało się około 500 zdjęć wykonanych przez Joachimczyka. „Joachim” zmarł 4 maja 1981 roku w Gdańsku. Odznaczony Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. • 18 VII 1964 – w Charzykowach zmarł Stefan Apolinary Bieszk, nauczyciel, pisarz i poeta, autor sztuk teatralnych oraz kilkudziesięciu wierszy i pieśni, współzałożyciel Zrzeszenia Kaszubskiego. Urodził się 23 lipca 1895 we Fryburgu Bryzgowijskim. Pochowany został w Chełmnie. • 19 VII 1764 – urodził się Krzysztof Celestyn Mrongowiusz, pastor, nauczyciel języka polskiego oraz jego obrońca, polski kaznodzieja, leksykograf, gramatyk, poliglota i tłumacz, jeden z pierwszych badaczy kaszubszczyzny. Ogłoszony przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie patronem 2014 r. Urodził się w Olsztynku, w jego domu otwarto muzeum. Zmarł 3 czerwca 1855. • 24 VII 1904 – w Przymuszewie urodziła się Anna Łajming, pisarka. Chociaż pisała głównie po polsku, jednak treść jej utworów i zawarte w nich dialogi kaszubskie wyznaczają jej wysokie miejsce w literaturze kaszubskiej. Zmarła 13 lipca 2003 w Słupsku i tam została pochowana. • 7 VIII 1914 – w Kartuzach urodził się Feliks Marszałkowski, działacz społeczny i kaszubski, redaktor pisma „Zrzesz Kaszëbskô”, sekretarz Aleksandra Majkowskiego. Swoje teksty publikował m.in. w„Pomeranii”; laureat Medalu Stolema. Zmarł 21 stycznia 1987 w Bydgoszczy, pochowany został na cmentarzu w Kartuzach. Źródło: Feliks Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie Jerzy Nacel 15 PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ Pòszmakôj Kaszëbë Restaùracjô czë kaszëbsczé centrum kùlturë? Gwësno môl, w chtërnym mòżna òdczëc, że tuwò są Kaszëbë. Karczma Mùlk w Miszewkù kòl Chwaszczëna. Wôrt jã òbôczëc, jeżlë czedës nalézeta sã na dardze midzë Kaszëbską Szwajcarëją a Trójgardã. Jô zajachała w òkòlé òb czas warkòwniów dlô piszącëch pò kaszëbskù. Ò Mùlkù czëła jem wiele. Mùsz je to sprawdzëc. Rôczã bënë! E D I TA J A N KÒ W S KÔ -GIERMEK Ù nas wiedno je swiãto kaszëbsczi fanë Restaùracjô pòwsta 3 lata temù, w 2011 rokù. Wëzdrzi równak jak stôrô kaszëbskô chëcz. Mùlk béł wëbùdowóny tak, jak przóde na Kaszëbach, a jistnô chëcz je zarô kòl Przedkòwã – w Wilanowie. Mniészą wersjã kôtë nalézemë w Szimbarkù, w Centrum Edukacje i Promòcje Regionu. Przeniósł jã tam Daniél Czapiewsczi. Chëcz z Miszewka je czile razów wikszô. Czekawi je jesz dak bùdinkù – zawiniãti z bòków, tak jak to przóde robilë, czej kłedlë tzw. szindle. Je to nowòsc dlô kògòs, chto nie znaje tuwòtészi architekturë. Nad dwiérzama restaùracje bùszno pòwiéwają czôrno-żôłté kaszëbsczé fanë. Nie je to równak niżóden apartny dzéń ani kaszëbsczé swiãto. W Mùlkù wiedno je swiãto kaszëbsczi fanë – gôdô miéwca karczmë Dariusz Labùdda, chtëren witô a rôczi bënë. Je Kaszëbą z Serakòjc, terô mieszkańcã 16 Banina. W òkòlé Trójgardu przecygnął, jak sóm gôdô, za białką a za robòtą – wszëtczégò pò përznã. Kaszëbë mô we krëwi, gôdô pò naszémù, znô kaszëbską kùlturã, kùcharzi doma téż pò kaszëbskù. Jak cwierdzy: Abò cos robimë 100% pò kaszëbskù, abò nijak nie robimë. A co dlô niegò òznôczô bëc Kaszëbą? Chòdzëc do kòscoła, miec rodzëznã a bëc robòcym. Kaszëbi są téż ùpiarti, ale to dobrze, bò dzãka temù nie òdpùszcziwają, dlôte téż kaszëbizna tak piãkno sã rozwijô – dolmaczi. I tak pòwstôł Mùlk, żebë pòkazac cos jinégò a nowégò lëdzóm z bùtna, cos, czim dzéń w dzéń żëjemë, czim mòżna sã bùsznic. A lëdze, chtërny tuwò przëchôdają, są czekawi wszëtczégò, co kaszëbsczé: kùchni, atmòsferë, mùzyczi, zwëków, jãzëka. Tuwò nie je Cepeliô Zazéróm bënë a widzã, że tak pò prôwdze je – Mùlk pòkazywô lëdzóm Kaszëbë na wszelejaczi ôrt. Mòżna tuwò czëc, szmakac pò kaszëbskù a pòznac kąsk ti kùlturë. Ò tim za sztót. Pierszé, co je widzec w bùdinkù, to wëstrojenié. Tak jak bùten, kaszëbskô chëcz je drzewianô bënë. Wëzdrzi jak jizba w skansenie, le je wikszô i barżi widzałô. Wëdôwô sã mie, że jidã z czasã dowslôde. Wkół stołë a stółczi z drzewa, na westrzódkù grëbé, drzewiané balczi trzimają pòsowã. Tam sam je widzec mòdła kaszëbczégò wësziwkù, leno nié taczé tradicyjné, jak to przódë wësziwelë na sztofie, a jiné, barżi nowòczasné, zrobioné na przëmiôr z metalu czë wëmalowóné na scanach. Na nen ôrt mómë metalowé kaszëbsczé hôczi na ruchna, kaszëbsczé kwiatë z metalu, chtërne ùpiãksziwają bar, czë kaszëbsczé wiôldżé złoté tëlpë, pawié òczka a rozetë malowóné na scanach chëczë. Wszëtkò je nowé a szëkòwné. Stôré czasë pamiãtają le niechtërne elemeńtë wëstrojenia, np. originalné, 107 lat stôré balczi z òkòlégò Kiezmarkù, abò cegłë z 1938 rokù, z chtërnech zbùdowelë bar – z kaszëbsczi cegielnie z Mirochòwa. Je téż imitacjô pétrochòwi lãpë, tak bë gòsc Mùlka jesz barżi mógł so przedstawic, jak to czedës bëło w kaszëbsczich chëczach. Tuwò nie je Cepeliô, nie nalézesz za wiele òbstrojeniô – gôdô miéwca karczmë. Je tak, jak czedës na wsach – prosto a spòkójno. Lëdze piją so kôwkã a arbatã, słëchają kaszëbsczi mùzyczi, nie nëkają, czëją sã jak doma ù starków, mògą òddichnąc, przëjachac z rodzëznama. To je wôżné terô, czej swiat nëkô jak òbarchniałi. Móm téż starã, żebë mòglë dobrze zjesc – dodôwô Labùdda. Jidã dali. Na scanach widzec je po pùlarné Kaszëbsczé Nótë a Nótë Tobacz nika – mało znóné na Kaszëbach. Te nótë wëmëslił méster tobacznik Andrzéj Òlszewsczi ze Serakòjc – dolmaczi mój rozpòwiôdôcz. Jeżlë chtos znaje Kaszëbsczé Nótë, nie mdze miôł jiwru, żebë zaspiewac te dlô tobacznika, bò melodiô je takô samô, a słowa nalézemë na òbrôzkach. A pòczątk jidze tak: to je krótczé, to je dłudżé, to kaszëbskô dënica, to są lëstë, to są rodżi, POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ to òznôczô tobakã... i tak dali – smieje sã miéwca restaùracje, a dodôwô: w Mùlkù tobaka je baro wôżnô. Nawetka niechtërny kelnerowie mają rodżi do tobaczeniô kòl se i gòsce mògą tej zażëwac. To je téż zgódné z nają prowadną mëslą „Jak jem najadłi i napiti, tej nos mùszi bëc tobaką przebiti”. I jesz mùszi pamiãtac, że w Mùlkù sã nie kùrzi – tu sã tobaczi! – pòkazywô taczé nôdpisë, chtërne wiszą na scanie jizbë. Kòl nich bùszni sã całô kòlekcjô tobacznëch różków a wiôldżich rogów. Pò swójskù Co mòżna rzeknąc ò „mùlkòwëch” szmakach? Gwësno są swójsczé. Pòznajã to pò piecu, chtëren je na samim strzódkù restaùracje. Pieką sã w nim wszelejaczé ôrtë chleba, midzë jinszima na lëstach kapùstë. Zazéróm w róg jizbë – tam z balków zwisają wòrztë a rozmajité sztëczczi wãdzonégò miãsa, chtërne mòże kùpic abò pòszmakac na môlu. W lodownicë żdają skła ze swójsczima wërobinama, jak kaszëbsczi zylc, léberka, szmórowóné miãso czë slédz w òcce. I na kùńcu jesz bùcha Mùlka – napitczi. Nôbarżi znóné a cekawé w pòzwie i szmakù to „Czôrné pòdniebienié”. Jegò recepturë nie jidze pòznac – to krëjamnota. Jiné napitczi są zrobioné z wiszniów, krëszków a cëkru. Je nawetka takô nowòsc, jak picé z òstrëch papriczków chilli. A co mòżna nalezc w menu? Przede wszëtczim kaszëbiznã, bò pòzwë wszëtczich môltëchów napisóné są w najim jãzëkù. Kaszëbsczi je tuwò nôwôżniészą gôdką, a blós dolmaczi sã jã na pòlsczi. Czasã gòsce proszą ò kôrtã pò pòlskù, bò nie są w sztãdze niczegò zrozmiec – gôdô gwôscëcél. Jeżlë jidze ò jestkù, to w kôrce nie felô rëbów, plińców, gãsë, zupë z wrëków abò czôrninë. Kùchniô Mùlka warzi „pò kaszëbskù”, tak jak przódë robilë w najich dodomach. Wszëtczé recepturë są òd starków, zebróné pò wsach. Mùlkówi kùchôrz to téż Kaszëba – jegò mëma a starka kùcharzëłë pò kaszëbskù. Równak nimò zwëkòwëch szmaków menu restaùracje wcyg sã rozwijô – dodôwô sã nowé składniczi, żebë ùbògacëc kaszëbsczé môltëchë. Jak zagwësniwô miéwca karczmë, dwa razë w rokù kąsk zmieniwô sã całosc – zëmą dostóniemë wicy miãsnégò jestkù, òb lato môltëchë mdą lżészé. Przede wszëtczim słëchómë najich gòscy i mómë starã, żebë zmieniac to, co lëdzóm mni szmakô. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Mùzyka i filmë Jidã do drëdżi zalë na górze. Pò drodze òbzéróm jesz wiôlgą tôflã z „Òjcze nasz” pò kaszëbskù a céch z grifã, chtërne wiszą na scanach kòl trapów. To barżi czekawòstka dlô lëdzy z bùtna, chtërny nie znają kaszëbsczich symbòlów a jãzëka. Mają òrãdz przeczëtac mòdlëtwã pò naszémù i tak doznac sã, że mómë swój jãzëk a céch – dolmaczi Labùdda. Mómë sã czim chwôlëc – dodôwô. Górnô zala to môl barżi do òrga nizowaniô zéńdzeniów z czekawima lëdzama niżle do jedzeniô pôłnia. Òd scanë do scanë nafùlowónô dłudżima stołama, tej mòżna tuwò sadnąc w wikszim karnie a kògò pòsłëchac czë co òbezdrzec. Wëstrojenié to przede wszëtczim instrumeńtë: akòrdionë, kaszëbsczé skrzëpice, bùrczibas, basë czë bazuna. W nórce nalézemë jesz klawér. Chto z gòscy lubi mùzykòwac, mòże próbòwac grac, równak nié na wszëtczich instrumeńtach. Nie jidze na wszëtczich, bò niechtërne z nich to ju anticzi, np. akòrdion z 1946 rokù – dolmaczi Labùdda. Pòd pòwałą widzec je téż projektor do pòkazywaniô filmów i ekran. To tuwò w kòżdi czwiôrtk lëpińca ju òd trzech lat je Festiwal Kaszëbsczich Filmów – mòżna tej òbzerac filmë pò kaszëbskù abò ò Kaszëbach. Kùzniô To jesz nié wszëtkò, co mòżna nalezc w Mùlkù. Jidzemë bùten i przechôdómë do drëdżégò bùdinkù, chterën spar łãczony je z restaùracją. To jinô kaszëb skô chëcz – Kùzniô, chtërna je dëcht nowô, bò òsta òdemkłô latos w łżëkwiace. Zëma bëła cepłô, to dało sã chùtkò zrobic, bò bùdowac zaczãlë më dopiérkù w rujanie 17 Ò LEPSZĄ KASZËBIZNÃ 2013 rokù. Naszi lëdze robilë, z Kaszëb, dlôte to je bëlno zrobioné – bùszni sã mié wca. Kùzniô wëzdrzi jak prôwdzëwô kaszëbskô chëcz, nimò że cegłë pòchôdają ze Wschòdnëch Prus (są wicy jak 180 lat stôré), a stalatné belczi spòd Warszawë, ale ju kamë są z Pãpòwa. Dak, jistno jak ten na restaùracje, je krëti szindlama, a kłedlë je dakôrze z Sejnów (ti sami, co henëtny). W westrzódkù je kòwôlsczi piec zrobiony z cegłów z 1938 rokù z Mirochòwa. A w scanach nalézemë stôré pòmiemiecczi cegłë z 1908 rokù, jak sã przëzdrzimë, tej widzec je na nich miemiecczé asygnatë. Je tuwò téż króm, w chtërnym kùpimë mùlkòwé swójsczé wërobinë, na przëmiôr wòrztë, chtërne wãdzy sã zarô kòl Kùzni, w szpecjalnym wãdzarnikù. Je òn bùten, pòstawiony tak, cobë gòsce Mùlka mòglë òbzerac jak w westrzódkù sã dëmi i jak czedës na wsach robilë miãso. Jic góralsczim szlachã Czëc je tuwò kaszëbsczégò dëcha. Nie jidze blós ò restaùracjã z kaszëbsczim wëstrojenim czë swójsczim jestkù, ale téż ò kùlturowé dzejania. Òkróm Festiwalu Kaszëbsczich Filmów Mùlk robi téż pòtkania z kaszëbsczima pisarzama. Tej-sej mòżna òbezdrzec kaszëbsczé kabaretë. Co niedzelã czëc je prôwdzëwą kaszëbską kapelã, chtërna graje lëdową mùzykã, a ji nôleżnicë kôrbią ò historie Kaszëb czë szpòrtëją. Łoni w séwnikù Mùlk zrobił całi turniér kapelów, òb czas chtërnégò grelë Górale z Barani Górë. Latos téż są planë, żebë zrobic kaszëbsczi jubel – bãdze spiéwa a wòrztë! – rôczi Dariusz Labùdda a dodôwô: Më tuwò mómë kaszëbiznã dzéń w dzéń i dlôcze nie żëc z tegò, tak jak robią to na przëmiôr Górale? Òni ju dôwno na to wpedlë, że swòjé òkòlé trzeba pòkazëwac, bùsznic sã nim a robic na tim dëtczi. Czej jedzemë w górë, to wszãdze czëc je góralską mùzykã. Dlôcze ni mòże tak bëc na Kaszëbach? Jeżlë lëdze są czekawi wszëtczégò i chcą tuwò rézowac, to wôrt je inwestowac, le robic to tak, żebë nie bëło sromòtë. A mëszlã, że w Mùlkù ni mô wstidu. Karczma bëlno sã rozwijô. Dzejómë téż razã z partã Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô z Banina. Mómë rozmajité ùdbë, chtërne chcemë razã zrëszëc. Wespółrobią z nama białczi z Kòłów Wiesczich Gòspòdëniów z Pãpòwa, Chwaszczëna, Tokarów, Żukòwa a Miszewka, chtërne rëchtëją jestkù òb czas filmòwégò festiwalu. Biznes z Miszewka parłãczi lëdzy. Czas pòkôże, czë Mùlk stónie sã nowim kaszëbsczim centrum kùlturë. Òdj. E. Jankòwskô-Giermek Tekst je brzadã zéńdzeniô dlô piszącëch pò kaszëbskù w Wôrzenkù, jaczé òstało ùdëtkòwioné przez Minysterstwò Administracji i Cyfrizacji. Tłómaczenié, pisanié, zéńdzenia… 7 i 8 czerwińca w Wôrzenkù òdbiwałë sã pòtkania dlô piszącëch pò kaszëbskù. 15 ùczãstników kôrbiło ò tim, jak lepi pisac w rodny mòwie, słëchało doradów barżi doswiôdczonëch gazétników i szukało w òkòlim témów do swòjich tekstów. Wôżnym dzélã latoségò zéńdzeniô bëłë warkòwnie prowadzoné przez Bòżenã Ùgòwską, chtërna ùczëła przińdnëch dolmaczérów i gazétników, na co wôrt dawac bôczenié, robiącë tłómaczenia z rozmajitëch jãzëków na kaszëbsczi. Chca jem, żebë mòji słëchińcowie pamiãtelë, że jãzëk to nié blós słowizna, ale téż òsoblëwô kònstrukcjô zdaniów, idiomë i wiele jinëch sprôw. Akùrôtné, dosłowné tłómaczenié, wezmë na to, z pòlsczégò na kaszëbsczi mało czedë je nôlepszé – pòdczorchiwa Ùgòwskô. Westrzód témów, jaczé próbòwelë pòznac i òpisac ùczãstnicë pòtkaniów, bëłë latos m.jin. òdniesenia midzë Kaszëbama a jinyma mieszkańcama Banina, pòétickô biografiô Kazmierza Jastrzãbsczégò czë kaszëbsczé szlachë w restaùracje Mùlk. W dzélu brzôd ti robòtë bédëjemë najim Czëtińcóm ju w tim numrze naszégò cządnika (na 18 s. 16–21), a zaòstałé tekstë mdze mógł przeczëtac jesz latos. Za pòmòc w òrganizacje zéńdzeniów dzãkùjemë Jacekòwi Fópce i direkcji Szkòleniowò-Kòlonijnégò Òstrzódka w Wôrzenkù. To béł bëlny plac na spòkójną robòtã! Dalek òd trzôskù, westrzód drzew i krótkò jezora dało sã pò prôwdze wiele zrobic bez wiôldżégò ùmãczeniô. Jesmë téż baro rôd, że mielë dlô nas czas przedstôwcowie partów Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô z òkòlégò. Ùdało sã nama pòtkac ze zrzeszeńcama z Banina, Chwaszczëna i Szëmôłda i pòsłëchac ò jich dzejanim. Zéńdzenié dlô piszącëch pò kaszëbskù w Warzenkù òstało ùdëtkòwioné przez Minysterstwò Administracji i Cyfrizacji. „Stodółka” – môl kònferencjów i cãżczi robòtë nad tekstama. Òdj. z internetowi starnë Fùndacje Pro Caritate Gedanensis. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ Céle mùszą bëc realné „Gmina skôzónô na dobëcé”. „To czas aktiwnoscë môlowëch pòspólnotów”. Te dwa zéwiszcza pò gôdce z Jackã Fópką – przédnikã Kòmitetu Mieszkańców szas. Rewerendë i Pólny òsoblëwie òstałë nama w pamiãcë. Òklepóné? Nabùsznioné? Kąsk jo. Ale prôwdzëwé. PIOTER LESSNAÙ, É W E L I N A S T E FA Ń S KÔ Pòspólnym spòdlim dlô dzejaniów mieszkańców szaséjów Rewerendë i Pólny bëło ùcwiardzenié drogów i – co za tim jidze – pòprawienié przejazdowòscë. Chùtkò sã òkôzało, że to leno czëpk lodowi górë, bò timczasã wëszło jesz, że mùsz biôtkòwac ò òswietlenié drodżi czë bezpiek piechtnëch i jesz zmienic na lepszé estetikã wsë. Ale za régą… Chwaszczëno mô dzysô przez 3 tës. mieszkańców i je jedną z nôwiãkszich môlëznów gminë Żukòwò. A lëdze zameldowóny przë szas. Rewerendë i Pólny to kòl 1/6 ti wielënë. Spòlëznowô struktura nie apartni sã za baro òd jinszich wsów, jaczé leżą krótkò Trójgardu. Jack Fópka badérowaniów, prôwdac, nie robił, ale rechùje, że kòl 50% lëdztwa na tim terenie to drżëniowi mieszkańcë, a drëgô pòłowa to lëdze, co tuwò przecygnãlë z bùtna. Taczi je téż zestôwk – czësto nieùmëslno – w samim kòmitece. Jack Fópka, Wòjcech Freiberg i Joana Gùtowskô to „tuwòtészi” – òd prastarków, a Jarosłôw Wësocczi, Róbert Rëbińsczi i Arkadiusz Òbiegłi są przedstôwcama „nowëch” – przédno z Trójgardu. Ale de facto pòdzélu ni ma, bò je pòspólny cél i swiąda jednégò môlu. Dodôwkòwą wôrtnotą w kòmitece je rozmajité doswiôdczenié jegò nôleżników, chtërny dzejają na wiele pòlach. To pòmôgô w rozeznôwanim pòtrzebów i òb czas realizacji rozmajitëch ùdbów. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 *** 29 strëmiannika 2012 rokù. Trójgard i całé Pòmòrzé rëchtëje sã do wiôldżégò fùtbòlowégò swiãta, to je Mésterstwów Eùropë. Timczasã w sedzbie jedny z chwaszczińsczich pòdjimiznów mieszkańcë Rewerendë i Pólny – jesz nié jakò kòmitet – pòtikają sã pierszi rôz. Kòl piãcdzesąt lëdzy, w tim szôłtës Gerard Barsowsczi i nôleżnicë Szôłtësczi Radzëznë. Gminowëch radnëch nie bëło, bò Chwaszczëno niżódnégò ni mô . Ale ò tim pózni. Na pierszim zéńdzenim szôłtës òbiecôł mieszkańcóm 400 betonowëch platów do ùcwiardzeniô drodżi. To nié za wiele, bò sygnie leno na zbùdowanié 80 m. Ale je téż priwatnô firma – deweloper, jaczi bùdëje w òkòlim sedlëszcze. Òbrzesziwô sã dodac do tegò pòstãpné 250 m i swòje słowa zjiscył. Je pierszé dobëcé. *** Jesmë nie chcelë na tim skùńczëc, widzącë, kùli je jesz do zrobieniô – kôrbi Jack. Pòwstôł kòmitet, żebë dzejania dlô rozwiju Rewerendë i Pólny bëłë stałé. Kò do robòtë je wiele. M.jin. zbiéranié smiecy. Akcjô òdbiwô sã rôz w rokù. Bierze w ni ùdzél kòl 20–30 sztëk lëdzy. Òstatnô miała plac w pòłowie czerwińca. Òstało zebrónëch 20 miechów òdpôdów, a wespół òd zôczątkù dzejaniô kòmitetu – wiãcy jak 100. Terô czas na dzëczé wësëpiszcza, jaczé są ùcemiãgą kòlgdińsczich lasów. Z nima téż cos zrobimë – zagwësniwô Fópka. Pòstãpnô sprawa to jiwer z wòdą, jaczi cësnienié òb czas „malënowégò sezonu” mòckò spôdało. Dzysô je lepi, bò kòmitet béł inicjatorã bùdowë nowi przepòmpòwnie, a latos pòwstónie jesz stëdniô. Sprawa wierã nôwôżniészô – bezpiek mieszkańców, òsoblëwie nômłodszich. W òbrëmienim tëch dzejaniów ùdało sã zrobic przeńdzenié dlô piechtnëch na krziżówce Rewerendë i krajewi drodżi nr 20. Òkróm te pòja wiłë sã drogòwé znaczi, zdrzadło dlô szoférów, przëstónkòwô wiata a téż òstałë wëcãté krze i drzewa, jaczé ùtru dniwałë widocznosc. Terô je robionô analiza natãżeniô rësznotë, co mô wskô zac, czë na zjezdze z krajówczi je brë kòwnô sygnalizacjô. Je téż kaszëbsczi element. Dzãka kòmitetowi w òkòlim Rewerendë i Pólny są pòstawioné trzë dodôwkòwé tôfle z kaszëbską pòzwą Chwaszczëna. Nalezc je mòżna na grańcë z Bòjanã i Gdinią. Bëłë téż dzejania, co wëchôdałë bùten szas. Rewerendë i Pólny – m.jin. òrganizacjô pòtkaniów w sprawie taczich inwesticjów, jak Trasa Kaszëbskô, Metropòlitalnô Òkrãżnica czë Pòmòrskô Metropòlitalnô Bana. *** Negòcjacje z gminowima ùrzãdnikama, wëszëznama Gdini, Generalną Direkcją Krajewëch Drogów i Aùtostradów. Pôrãdzesąt telefónów, setczi dokùmentów, tësące mejlów. Jesmë mielë swiądã, że bãdze wiele biórokracji, ale to, ò co sã biôtkùjemë, to realné problemë, jaczich rozrzeszenié je wôżné dlô mieszkańców – pòdczorchiwô Jack Fópka. 19 PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ Pò zbiéranim smiecy. Drëdżi òd lewi przédnik kòmitetu J. Fópka Wniosk w kòżdi sprawie pòpiérało kòl 300–400 lëdzy. To ju mòże wpłënąc na ùrzãdników. Òkróm te nie twòrzimë „aferów”, a nasze pismiona to nié òbwinë czë domôganié sã czegòs, le analiza problemów i bédënk jich rozrzeszeniô. Jidze nama ò dialog i partnerstwò. Téż òb czas realizacji inwesticji – wezmë na to ùcwiardzywaniô drogów. Mieszkańcë i môlowé pòdjimiznë zagwësniwają materiôł, a gmina dopłôcô na robòtã. Samòrządzëna to pòspólnota mieszkańców. Ni ma pòdzélu na „më” i „òni”. Na najich pòtkaniach le rôz szło na òstré z Szôłtëską Radzëzną. Pòjawiło sã pôrã lëdzy, chtërny mielë kònkretné żądania. Problem w tim, że bëlë òni przënãcony do tegò, że zwënégòwac mòżna cos leno biôt ką, a nié rozmòwą – wspòminô Fópka. Ale òkróm dialogù są brëkòwné jesz dëtczi. Na inwesticje skłôdają sã mieszkańcë. Wiãcy jak 80% domôcëch gòspòdarstwów przekôzało òb 3 lata (2012–2014) pò tësąc złotëch na drodżi. Do tegò dorzucëło dëtczi 9 môlowëch firmów i Szôłtëskô Radzëzna. Nie felëje taczich, co òd zôczątkù gôdelë, że całô akcjô sã nie ùdô. Ale to leno dôwało nama mòcë do dzejaniô. Nawetka dzysô, czej zmianë są baro widoczné – niedowiérców je dosc tëli – gôdô Jack. I jesz jedna statistika – w Chwasz czënie na wiesczé zéńdzenia z wiãcy jak 20 3 tës. mieszkańców przëchòdzy strzédno kòl 70 lëdzy. Na pòtkania kòmitetu Rewerendë i Pólny – kòl 40, chòc mieszkańców je szesc razy mni, a zéńdzeniów wiãcy. *** Pòtrzébné są dzejanié òddolné, spòlëznowô aktiwnosc. To òna je lékã na felënk dowiérnotë do władzë – kąsk zmieniwô témã Jack. A w mòlowëch spòlëznach je wiôlgô mòc. Tuwò krótkò mieszkô kapiténa òkrãtu. Z drëdżi stronë mómë maratończika – pòkazywô rãką za òkno. Są téż jiny spòsobny spòrtowcë. To wszëtkò są mòżlëwòtë, chtërne wôrt wëzwëskac. Żelë kòżdi naléze chòc pôrãdzesąt minut, żebë np. òpòwiedzec ò swòjim żëcym dzecóm, to bãdze super – dodôwô. Jiny przikłôd. Jeden z mieszkańców szas. Pólny, warkòwò sparłãczony z energetiką, darmôk zrobił projekt òswietleniô drogów. Przekôzôł gò gminie i latos pòstawią piãtnôsce lãpów – pierszich na Rewerendze. Inwesticjô mdze kòsztac 80 tës. zł. *** Je corôz wiãcy ùcwiardzonëch drogów, pòjawiłë sã znaczi kòl nich, òglowò zmieniło sã tu na lepszé – gôdô nama Nela, mieszkanka Pólny. Czegò felëje? Ni ma placu dlô dzecy, gdze bë sã mògłë pòtikac i razã pòbawic. Dobrze bë téż bëło, jakbë na Rewerendã i Pólną dojéżdżałë aùtobùsë ZKM Gdiniô. Chòc reno i pò pôłnim, czedë dzecë jadą do szkòłë i z ni wrôcają. Mało je téż kùlturalnëch akcjów. Są zéńdzenia kòl ògniszcza pò zbiéranim smiecy, ale to nie sygnie – dodôwô. Na Pólny mieszkô téż wasta Rafôł. Jak pòdczorchiwô – trzeba sã bëło samémù zòrganizowac, bò chòc Chwaszczëno mô wiele mieszkańców i płacy niemôłé pòdatczi, to wnetka nick za to nie dostôwô. Dlôte pòwstôł kòmitet. I dobrze dzejô – kùńczi. *** Rewerenda? To dalek stądka, pòd Gdiniã jak sã jedze – gôdô nama mieszkanka centrum Chwaszczëna, jaczé je kòl dwùch kilométrów òd szas. Rewerendë i Pólny. Kòmitet? Cos jem chëba czëła. Że drogã zrobilë. Ale leno tëli. Tuwò, w centrum, nick chëba ni mają zrobioné. Jidzemë dali i wchôdómë na priwatné pòdwòrzé. Pierszi rôz czëjã ò taczim kòmitece – chùtkò kùńczi gôdkã mieszkańc. *** Gerard Barsowsczi je szôłtësã Chwasz czëna òd 26 lat. Nie przëpòminô sobie POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ w òstatnëch 25 latach pòdobny ini cjatiwë we wsë. Nicht sã tim nie interesowôł, bò nie bëło kòmù. Chwaszczëno ni miało tëli lëdzy, co dzysô, nie bëło tëli sedlëszczów. Pitóny ò dzejanié kòmitetu gôdô krótkò: baro dobré. Pòdczorchiwô téż, że to jedurnô takô znanka spòlëznowi aktiwnoscë w Chwaszczënie. *** To mô wiele wiãkszé znaczenié, czej inicjatiwa jidze „òd dołu” i mieszkańcë sami cos robią, niżle czejbë chtos z górë kôzôł to jima robic – gôdô ks. Pioter Gruba, probòszcz parafie pw. Swiãtëch Apòsztołów Szëmòna i Judë Tadéùsza w Chwaszczënie. Tam, gdze lëdze sã razã wkół pòspólny sprawë, je pò prostu lepi – dodôwô. *** Dzysô, czedë gôdają, że to, czegò nie dô sã nalezc w internece, nie jistnieje, kòmitet mieszkańców szas. Pólny i Rewerendë ni mô swòji internetowi stronë, ani nawetka profilu na Facebookù! Dlôcze? Facebook? To je za mało na naji kòmitet. Mómë dobrą łączbã z lokalnyma mediama, ôrtu Chwaszczyno.com czë Kartuzy.info. Z mieszkańcama sedlëszcza mómë mejlowi kòntakt. Dejade, żlë bãdze tegò nót, to téż założimë Facebook, ale terô jesz nie mùszimë – wëslécô Jack Fópka. Zéndzenia we sztërë òczë baro parłãczą lëdzy. Mòże je to dobri spòsób integracji w dzysészich czasach? *** Dzejania kòmitetu są planowóné z wë przedzenim. Dlôte robòta do kùńca lato ségò rokù i na pózni je ju przemëslónô. Przede wszëtczim dokùńczenié ùcwiar dzywaniô Rewerendë i Pólny a téż bù dowa zwòlniwającëch progów (lepszô droga zôchãcywô wiele szoférów do chùtczégò jachaniô). Na to zadanié ùdało sã ju ùdostac 6 tës. zł z szôłtësczégò fùnduszu. Pòjawią sã téż nowé tôfle z pòzwama szasëjów. Nôleżnicë kòmitetu chcą téż zrobic z szas. Telewizyjny „môłą òkrãżnicã” dlô mieszkańców Chwaszczëna, bò krajewô droga nr 20 je wnetka dërchã w tropach. Òstatnô sprawa to szerokpasmòwi internet. Tu równak je brëkòwnô ekòno POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Ùcwiardzywanié szas. Pólny micznô analiza, jakô pòkôże, czë to lónëje. Mieszkańcóm – gwës jo. A òperatoróm? Mòże sã òkôzac, że nié. Je téż ùdba bùdowë placu do zôbawë abò bòjiszcza. Ale to ju pózni. Przińdnota mdze stôwia przed kò mitetã drãdżé wëzwania (a równoczasno szanse). To m.jin. bùdowa dwùch drogów chùtczi rësznotë – Metropòlitalny Òkrãżnicë i Trasë Kaszëbsczi. Z jedny stronë lżi bãdze dojachac do robòtë do Gduńska czë Wejrowa, ale gwës dlô lëdzy, co mieszkają krótkò tëch sztrasów, taczé sąsedztwò òznôczô wiele problemów. Je nôdzeja, że òb czas bùdowë Pólnô i Rewerenda stóną sã technycznyma drogama i pòjawi sã na nich asfalt, ale nôprzódka mùsz je doprowadzëc do mòdernizacji wòdocygù i bùdowë kanalizacji. Kòmitet mô téż starã ò to, żebë mie szkańcë wsë mòglë wëzwëskac mòżlë wòtë, jaczé dô Pòmòrskô Metropòlitalna Bana, chtërna mògłabë rozrzeszëc wikszosc codniowëch kòmùnikacyjnëch drãgòtów. *** Jak jesmë ju napiselë, nimò że Chwasz czëno mô wiãcy jak 3 tës. mieszkańców, to w Miesczi Radzëznie Żukòwa felëje chòc jednégò radnégò z ti wsë. To brzôd m.jin. pòprzédny òrdinacji. Tim razã mdze równak jinaczi, bò òstałë wprowôdzoné jednomandatowé welowné òkrãdżi. Dlô Chwaszczëna òznôczô to, że pò lëstopadnikòwëch welacjach bãdze miało swòjich radzëcelów – i to jaż dwùch. Czë westrzód nich naléze sã przedstôwca Rewerendë i Pólny? Nie je wiedzec. *** Chcemë sã dzelëc doswiôdczeniama – pò drechòwùje Jack Fópka. Nasza inicjatiwa pòdskôcô téż dzejania na jinëch szaséjach czë w sąsednëch môlëznach. To je nôterné. Czej chto ùzdrzi, jak më napiselë wniosk w sprawie drodżi, tej mô ju spòdlé do prôcë ù sebie. Blós sã ceszëc – dodôwô. Na zakùńczenié pòdczorchiwô, że zwënéga mô wiele òjców i bez wspiarcô całégò kòmitetu i partnerów nie ùda łobë sã zmienic wëzdrzatkù Rewerendë i Pólny. Òdj. ze zbiérów kòmitetu Tekst je brzadã zéńdzeniô dlô piszącëch pò kaszëbskù w Wôrzenkù, jaczé òstało ùdëtkòwioné przez Minysterstwò Administracji i Cyfrizacji. 21 HISTORIA Upamiętnienie zasłużonego Kaszuby Gdynia to młode miasto. Można by zatem pomyśleć, że nie ma długiej historii. Miłośnicy nauki o tej nazwie, zajmującej się badaniem przeszłości, wiedzą jednak, że jest inaczej. Wiele dzielnic Gdyni, które dawniej były samodzielnymi miejscowościami, może się pochwalić niezwykle ciekawymi i bogatymi dziejami. Jednym z takich miejsc na gdyńskiej mapie jest Chylonia. ANDRZEJ BUSLER 6 czerwca w Gdyni miała miejsce uroczystość ukazująca cząstkę jej bogatej historii – nadanie węzłowi drogowemu imienia Antoniego Jasińskiego, dawnego sołtysa i wójta chylońskiego, orędownika powrotu tych ziem do Macierzy. Uchwałę o nadaniu nazwy upamiętniającej tego zasłużonego Kaszubę radni gdyńscy podjęli blisko rok wcześniej: 28 sierpnia 2013 roku na 33. sesji Rady Miasta Gdyni. Uroczystość zgromadziła wielu członków rodu Jasińskich. Jej organizatorami byli: Rada Miasta Gdyni, gdyński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego oraz gdyńska Szkoła Podstawowa nr 40. Rozpoczęto mszą św. z kaszubską liturgią słowa, celebrowaną przez ks. prałata Stanisława Megiera w kościele pw. Przemienienia Pańskiego, w asyście pocztów sztandarowych Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego z Gdyni i Szemuda, gdyńskich szkół podstawowych nr 40 i 43 oraz gimnazjów nr 3 i 16. Msza św. została odprawiona w intencji Antoniego Jasińskiego w 65. rocznicę Jego śmierci. Poszczególne czytania w języku polskim i kaszubskim prezentowali gdyńscy radni oraz członkowie ZKP Oddział w Gdyni. Oprawę muzyczną zapewnił, wywodzący się z Chyloni, Chór Męski „Dzwon Kaszubski” oraz Zbigniew Klaga. Odsłonięcie tablicy z nazwą węzła im. Antoniego Jasińskiego nastąpiło u zbiegu ulic Morskiej i Chylońskiej w Gdyni-Cisowej z udziałem prezydenta Gdyni. Ceremonię poprowadził wiceprzewodniczący 22 Rady Miasta Gdyni Jerzy M i o t k e. P o odcz y ta n iu treści uchwały przez radną Ewę Krym i poświęceniu tablicy przez Antoni Jasiński (1887–1949). ks. prałata Sta- Fot. ze zbiorów Teresy Rdzeń nisława Megiera nastąpiło uroczyste odsłonięcie tablicy przez prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, córkę Antoniego Jasińskiego Teresę Rdzeń oraz prezesa gdyńskiego oddziału ZKP Andrzeja Buslera. Odsłaniającym tablicę towarzyszyli uczniowie SP nr 40 w strojach kaszubskich. Ostatnia część obchodów odbyła się w chylońskiej Szkole Podstawowej nr 40, w której od lat kultywuje się tradycje regionalne, a także naucza języka kaszubskiego. Po wystąpieniu wiceprzewodniczącego Rady Miasta Gdyni Jerzego Miotke głos w imieniu rodziny patrona zabrała Teresa Rdzeń, a następnie, w imieniu społeczności kaszubsko-pomorskiej, Andrzej Busler. Sporą atrakcję, i to nie tylko dla miłośników historii, stanowił wykład dr. Tomasza Rembalskiego, który opowiadał „O wójcie Antonim Jasińskim i dziejach Chyloni”. Uroczystość odbywała się w czasie trwających w szkole Dni Kaszubskich, dlatego też kolejnym punktem programu było wręczenie nagród zdobytych przez uczestników Międzyszkolnego Podczas uroczystości głos zabrał prezydent Gdyni Wojciech Szczurek. Fot. Wioletta Talbierz Rodzina Antoniego Jasińskiego. Fot. Czesław Pettke Konkursu Plastycznego „Kaszubskie dekoracje”, nad którym honorowy patronat objęli posłanka RP Teresa Hoppe i Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdyni. Po tej części przyszedł czas na występy artystyczne w wykonaniu zespołu, którego członkami są uczniowie SP nr 40. Grupą opiekuje się Urszula Chomicka – nauczycielka języka kaszubskiego. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 POMORSKI SALON KULTURALNY Gdańsk to część Kaszub Z Andrzejem Januszajtisem, znawcą historii Gdańska i Pomorza, prezesem Stowarzyszenia „Nasz Gdańsk”, rozmawia Sławomir Lewandowski. Czy Gdańsk jest stolicą Kaszub? Gdańsk jest stolicą Pomorza Gdańskiego. W związku z tym, że te ziemie od wieków zamieszkują Kaszubi, można też nazwać Gdańsk stolicą Kaszub. Choć należy pamiętać, że każde zjawisko trzeba rozpatrywać w zależności od czasów, w których ono zachodzi. Jeśli się tego nie robi, powstają liczne nieporozumienia, np. uważa się dawnych książąt gdańskich za książąt kaszubskich, a tymczasem wywodzili się z rodu Lisów pochodzącego z ziemi sieradzkiej, jak wykazał prof. Błażej Śliwiński. Ale jeśli uznać te ziemie za kaszubskie, choć wówczas tak nie mówiono, to można uznać Gdańsk za stolicę Kaszub. Nie uważam, żeby było w tym coś złego. Zdaję sobie sprawę, że Kartuzy i Kościerzyna, a ostatnio także Gdynia roszczą sobie prawo do bycia stolicą Kaszub. Mamy więc równocześnie cztery stolice. Z tych czterech miejscowości Gdańsk był zawsze ośrodkiem wiodącym, zawsze zamieszkiwali tu Kaszubi, od zawsze jest też to rynek zbytu dla kaszubskich płodów. Co istotne, w Gdańsku mieści się główna siedziba Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, co samo w sobie powinno być odpowiedzią na pytanie, dlaczego za stolicę Kaszub uchodzi właśnie gród Neptuna. Od kiedy Kaszubi są obecni w stolicy Kaszub? Kaszubi byli tu przez cały czas, od początku istnienia Gdańska, a więc od X wieku. Choć na początku mówiono o nich Pomorzanie, bo jak wspomniałem, we wczesnych wiekach nie używano określenia Kaszubi. Przez całe stulecia Gdańsk był także miejscem wędrówek m.in. kaszubskich rybaków, którzy przybywali tu, aby sprzedać złowione w Bałtyku ryby. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Gdańsk przez wieki był miastem wielokulturowym, zamieszkałym przez wiele nacji. Jakie miejsce zajmowali w nim Kaszubi? Zazwyczaj Kaszubi utożsamiani byli z niższą warstwą społeczeństwa. Była służba kaszubska, wyrobnicy, robotnicy, rybacy. Były też oczywiście małżeństwa mieszane, niektórzy mogli się wybić dzięki temu. Natomiast pod Gdańskiem zamieszkiwała szlachta kaszubska, częściowo zniemczona. Byli to ludzi bogaci, mający wpływ na okolicznych mieszkańców. Do tego grona zaliczyć można rodziny Jackowskich z Sulmina, Pierzchów czy Krokowskich. Ci ostatni uchodzili za prawdziwą mieszankę niemiecko-polsko-kaszubską. Wspomniane rody były współtwórcami pomorskiej i gdańskiej historii. W nowej powojennej rzeczywistości szczególnie ludność napływowa podchodziła do Kaszubów z rezerwą, nie bardzo wiedząc, czy traktować mieszkańców Kaszub jako Polaków czy Niemców. Na Pomorze Gdańskie na stałe przyjechałem w 1948 roku. Od tego czasu mogłem się przyjrzeć tutejszym stosunkom. W Gdańsku była duża, choć nieprzeważająca liczba ludności pochodzącej z Kresów: z Wilna, ze Lwowa. Mówiono o nich: ci zza Buga. Najwięcej osób jednak przyjechało z centralnej Polski. Byli też Kaszubi i niemieckojęzyczni autochtoni. Zdarzały się między nimi spięcia. Raz doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy zwróciłem uwagę mężczyźnie, który w sklepie chciał kupić towar bez kolejki. Nazwał mnie Kaszubą, co uznałem za komplement, odpowiadając mu, że jeśli Kaszuba oznacza porządek, to ja się chętnie przyznaję do kaszubszczyzny. Był to jednak przykład negatywnego stosunku do tego, co kaszubskie. Dzisiaj tych animozji już nie dostrzegam, Kaszubi są jedną z najliczniejszych grup etnicznych w Polsce, grupą, która pielęgnuje swoją tradycję, i co ważne, grupą, która stale przybiera na ilości i na pewno nie grozi jej wyginięcie. Czy zgodzi się pan profesor z tym, że w Gdańsku – jak ustaliliśmy na wstępie, w stolicy Kaszub – przeciętny turysta miałby dzisiaj problem, aby znaleźć widoczne ślady kaszubszczyzny? Ślady są, jedne bardziej widoczne, inne mniej. Niemal w sercu Głównego Miasta stoi pomnik księcia Świętopełka, w Gdańsku występują zespoły kaszubskie. Wspomniałem już o siedzibie głównej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Domu Kaszubskim. Jest oczywiście katedra oliwska – ważne miejsce dla każdego Kaszuby. Są także te mniej widoczne znaki, ukryte w nazwach, których niestety nie szanujemy. Podam przykład potoczku Redewka, który płynął niegdyś z lasów oliwskich przez V Dwór i Zaspę, dalej skręcał i wpadał do jeziora Zaspa, a z niego tzw. Gardzielą do Wisły. Pierwotnie na mapie Heddinga z roku 1652 widnieje jako Radewka. Wraz z powstaniem w Letnicy siatki ulic w XIX wieku jedną z nich nazwano Redefkaweg (Droga nad Redewką). Po wojnie, przez ignorancję lub nieświadomość, przemianowano tę ulicę na Uczniowską. Nazwa ładna, lecz bez związku z historią. Przy okazji ostatniej przebudowy dróg w Letnicy była szansa, aby przywrócić dawną nazwę. Niestety, mieszkańcy się nie zgodzili, uznając ją za niemiecką, co oczywiście też nie jest argumentem. Tymczasem Redewka pochodzi od słowa „reda”, „rada”. W całej Polsce słowo „rada 23 POMORSKI SALON KULTURALNY wprawdzie nie był Kaszubą, ale był silnie zaangażowany w sprawy Kaszub i ich mieszkańców, w pewnym sensie ich reprezentował. Prof. Józef Borzyszkowski, wybitna osobowość, bez wątpienia o kaszubskich korzeniach, mieszkając w Gdańsku, jest również zaangażowany w sprawy kaszubskie. W Gdańsku są Kaszubi, zrzeszają się, czują wspólnotę, przyznają się do tego, że są Kaszubami. Trudno w tym momencie mówić, że Gdańsk wypycha Kaszuby. Gdańsk to część Kaszub, a Kaszubi obecni są tu od wieków. To już ustaliliśmy. Fot. S. Lewandowski rzeczka” oznacza szybko płynąca, wesoła, bystra, a końcówka jest kaszubska – „ewka”. Przegłos z „a” na „e” jest typowo kaszubski. Na przykład na Radunię Kaszubi mówią Redunia. Redewka jest to niewątpliwie prastara nazwa rzeczki, którą można znaleźć na mapach z XVII wieku. Takie nazwy trzeba pielęgnować. Redewka jest wyraźnym śladem kaszubszczyzny w mieście Gdańsku, co ważne, nie jedynym takim śladem. Czytając książki Güntera Grassa, który sięga do przedwojennego Gdańska, czy Pawła Huelle, który z kolei wraca do powojennych lat miasta, czytelnik poznaje świat Kaszub, który zaczyna się już za lasami oliwskimi. Tymczasem Matarnia, Firoga, Bysewo czy Rębiechowo, obecne w twórczości gdańskich pisarzy, coraz mocniej są wchłaniane i urbanizowane przez Gdańsk, który 24 tym samym wypycha Kaszuby z ich matecznika. Jest czymś naturalnym, że kiedy miasto się rozrasta, to wchłania sąsiednie okolice. Granice automatycznie się wówczas przesuwają. Gdańsk jest tego doskonałym przykładem. Wspomniał pan o Matarni czy Bysewie, ale są jeszcze Łostowice czy Zakoniczyn – dawne wsie sięgające aż do Kowali – także wchłonięte przez miasto i zasiedlone przez tysiące mieszkańców. Pamiętam puste przestrzenie za terenami dzisiejszego Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, gdzie można było posłuchać śpiewu skowronków. Dzisiaj, jak wiadomo, tereny te ogarnia zabudowa. Istota rzeczy nie polega na wchłanianiu wsi czy na wypieraniu wsi i jej wiejskiego charakteru, tylko na ludziach. To ludzie tworzą charakter danego miejsca. W Gdańsku mieszkał i działał Lech Bądkowski, W tym roku obchodzimy Rok Mrongowiusza, który był jednym z pierwszych badaczy folkloru kaszubskiego. Nie był jedynym nie-Kaszubą, którego zainteresowała grupa etniczna z Pomorza. Po nim byli choćby wspomniany Lech Bądkowski i Gerard Labuda. Krzysztof Celestyn Mrongovius miał wielkie zasługi przede wszystkim jako twórca słownika niemiecko-polskiego, w którym zawarł także wiele słów kaszubskich. Trzeba jednak podkreślić, że nie był on pierwszym uczonym, którego zainteresowali Kaszubi. Przed nim był choćby luterański proboszcz z Bytowa Szymon Krofey. Krofey i Mrongowiusz mieli oczywiście również swoich następców. Chętnie przypomnę o Józefie Łęgowskim, autorze pracy Kaszuby i Kociewie, w której zawarł pierwszy obszerniejszy obraz etnograficzny obu regionów. Jest to swego rodzaju pionierska książka, w której spisał zwyczaje, opowieści i legendy obu regionów. W odróżnieniu choćby od Mrongowiusza, który zajmował się słowem i gwarą kaszubską, Łęgowski zajął się całym spektrum kaszubszczyzny, od mowy, przez obyczaje, a na strojach kaszubskich kończąc. Wędrując po Kaszubach, spisywał rozmowy tak, jak one brzmiały. Każdy, kto kocha Kaszuby i czuje się z nimi związany, powinien sięgnąć po tę książkę. Prof. Brunon Synak w swojej autobiografii Moja kaszubska stegna stwierdził, że mowa kaszubska powoli zanika. Profesor przyznał się, że sam niejako się do tego przyczynił, gdyż będąc wielkim orędownikiem kaszubszczyzny, jednak nie nauczył swoich wnuków języka przodków. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 POMORSKI SALON KULTURALNY Gdy przeczyta się książkę Józefa Łęgowskiego i porówna się ją z dzisiejszą kaszubską mową, to dostrzeżemy ewolucję języka mówionego. To dowód na to, że język dostosowuje się do miejsca i czasu. Na pewno trzeba tę mowę i tę kulturę pielęgnować, żeby nie zginęła, chociaż wydaje się, że jest to proces nieunikniony. Kultura miejska zabija i pochłania wszystko. Ale czymże jest język mieszkańców miast? To zlepek wyrazów często zapożyczonych także z kultury wiejskiej. Dzisiaj istnieją ośrodki, które pielęgnują kaszubską tradycję, przede wszystkim Muzeum – Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich czy Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Oba muzea to skarbnica żywej kultury Kaszubów, od oryginalnych chat z ich wyposażeniem, po starodruki i rękopisy kaszubskich artystów. Ta forma pielęgnowania tradycji dla przyszłych pokoleń gwarantuje zachowanie pamięci o języku i kulturze kaszubskiej. Rozmawiamy o zanikaniu kaszubskiej mowy, o znikomych śladach kaszubszczyzny w Gdańsku, tymczasem na naszych oczach zmienia się sam Gdańsk. Zdarza się, że te zmiany nie są pozytywne, gdyż kosztem nowej inwestycji tracimy bezpowrotnie budowle lub miejsca o historycznym znaczeniu. Stowarzyszenie „Nasz Gdańsk”, którego jest pan prezesem, wielokrotnie interweniowało w sprawie inwestycji realizowanych w Gdańsku, czy też wyrażało swoje zdanie na ich temat. Nie zawsze taka interwencja zyskuje aprobatę władz miasta, architektów czy deweloperów. Niestety czasami prościej jest zaistnieć, szokując swoją postawą lub swoim dziełem. Tak bywa zarówno wśród artystów oraz w szeroko rozumianej kulturze, jak i w architekturze. Czasami ekstrawaganckie projekty, sprzeczne z historią POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 i tradycją danego miejsca zyskują poklask jednych, budząc jednocześnie niesmak u drugich. Nasze Stowarzyszenie stara się, na tyle, na ile jest to możliwe, wskazywać dobre rozwiązania, jednocześnie mówiąc, co wydaje się nam niedobre dla Gdańska. Tak jest choćby w przypadku zabudowy północnego cypla Wyspy Spichrzów, gdzie inwestor chce wybudować w miejscu dawnych spichlerzy niedopasowane skalą i formą budynki, które zakłócą także przestrzeń w sercu Głównego Miasta. Czasami o braku dobrych rozwiązań można mówić również w kontekście nazewnictwa ulic, placów czy skwerów. Wspomnieliśmy o Redewce, ale te przykłady można by mnożyć. Dzisiaj niestety nadal podchodzi się lekceważąco do nazewnictwa. Swego czasu byłem członkiem komisji, która była odpowiedzialna właśnie za nazewnictwo. Opracowaliśmy historię nazw dzielnic i nazewnictwo ulic, placów i skwerów, a także zasady nazywania nowych ulic. Niestety nasz zapał przerwała decyzja władz o nowej nazwie dla starej ulicy, decyzja podjęta bez zasięgnięcia naszej opinii i pomijająca przyjęte przez nas zasady, co podcięło nam skrzydła. Oczywiście nie sądzę, że było to celowe działanie. Po prostu władza czasem zapomina, po co powołuje jakieś ciało. Nazwy ulic i dzielnic są gdańskim skarbem. 80% tych nazw pochodzi sprzed rozbiorów Polski, a ponad 30% ze średniowiecza. Część z nich, choć zachowała historyczne źródło, w naturalny sposób została spolszczona, np. ulica Korzenna nazywała się wcześniej Pfefferstadt, czyli Korzenne (Pieprzowe) Miasto. Jest tu pewne nawiązanie do genezy nazwy. Warto o nie dbać, a nie nadawać nazwy, które w żaden sposób nie pasują do danego miejsca, np. Skwer Niemena na terenie bastionu elżbietańskiego. Jeszcze innym przykładem jest Zaułek Zachariasza Zappio, który ustanowiła swego czasu Rada Miasta Gdańska, nie konsultując tego z nikim. Tymczasem w Gdańsku już mamy ulicę Zappia. To jest ulica Czopowa, dawna Zappen Gasse, ale nie od czopu (Zapf), tylko od nazwiska Zappia. Kilka lat temu zbieg alei Armii Krajowej i 3 Maja nazwano węzłem Groddecka. Bardziej pasowałaby tu zachowana do 1945 r. stara nazwa Czarne Morze, tym bardziej, że rodzina Groddecków była już dawniej uhonorowana ulicą na Dolnym Mieście (dzisiejsza ul. Radna), wystarczyłoby przywrócić tę nazwę. Dlaczego Czarne Morze? Nazwa przedwojennej ulicy w tym miejscu pochodziła od glinianki wypełnionej ciemną wodą przy wejściu na ul. Biskupią, której zakrzywienie do dziś powtarza jej kształt. W dawnym Gdańsku powtarzano nawet związaną z tym zagadkę: z jakiej góry widać Morze Bałtyckie i Morze Czarne? Oczywiście z Biskupiej Górki. W maju obchodziliśmy 20-lecie Stowarzyszenia „Nasz Gdańsk”, którego jest pan wieloletnim prezesem. Jak pan ocenia te dwie dekady? Były to lata wypełnione działalnością dla Gdańska i gdańszczan, wzbogacającą wizerunek miasta i przywracającą ważny czynnik rozwoju, jakim są wartości historyczne. Walczyliśmy o to, by nowa architektura nie zaburzała pięknego historycznego kraj obrazu miasta. Nasze hasło brzmi: „zachować stare, budować nowe – jedno w zgodzie z drugim”. Wielkim sukcesem jest regularne wydawanie miesięcznika „Nasz Gdańsk”, który cieszy się dużym zainteresowaniem władz i mieszkańców Gdańska. Dbamy o upamiętnienie sławnych ludzi i wydarzeń historycznych tablicami i pomnikami. Kontynuujemy spotkania z ludźmi zasłużonymi dla historii miasta. Aktywnie przyczyniliśmy się do powstania Rady Dzielnicy Śródmieście. Jesteśmy obecni w życiu miasta. 25 PÒMÒRSCZI LËTERACCZI SALON Bëc kaszëbsczim ùsôdzcą Z pòétą i kómpòzytorã Jerzim Łiskã gôdô Stanisłôw Janke. Të sã ùrodzył szescdzesąt sztërë lata temù w Pùckù. Dzysôdnia w miastach mało chto ju gôdô pò kaszëbskù. A jak bëło kòl ce doma? Jô òd pòczątkù rósł i wëchòwiwôł sã w chëczë kòl Pólny 9, chtërna òso blëw ie w cządze mòjégò dzectwa bëła nafùlowónô kaszëbską mòwą. Ji mieszkańcë – mëmka, tatk, stark Ksaweri, starka Klara i ji sostra Józefina z dodomù Bòrchmann, jak téż cotka Sztefaniô Lieske, sostra mòjégò òjca, i dwaj strijowie Kazmiérz i Jan Łiskowie, bracynowie mòjégò òjca – gôdalë ze sobą blós pò kaszëbskù, tej nen jãzëk mie béł znóny òd kòlibczi. Czedë sã ù cebie zaczãło dzejanié na placu kaszëbsczi kùlturë? Jô zaczął dzejac jakò dwanôscelatny knôp, czej jô tańcowôł i spiéwôł w latach 1962–1964, midzë jinszima kaszëbsczi repertuar, w karnie dzejającym w Pań stwòwim Ògniszczu Artisticznym, chtër no prowadzył Rómùald Łukòwicz. I co dali? Pózni jô zaczął kómpònowac mùzykã do wiérztów kaszëbsczich pòétów, midzë jinszima do słów Jana Trepczika, ksãdza Léòna Heyczégò, ksãdza Antona Peplińsczégò, Stanisława Òkònia, Alosza Nôgla, Jerzégò Stachùrsczégò, Eùgeniusza Prëczkòwsczégò, Marii Bòszke i téż do swòjich. Òd 1970 rokù skómpònowóné przez mie piesniczczi w kaszëbsczim jãzëkù jô spiéwôł òbczas wiele wëstãpów. Jô prezentowôł je na wszelejaczich binach, midzë jinszima w Krakòwie (Rotundze), we Gduńsku (Téater Wëbrzeże), Bełchatowie (Hala Spòrtowò-Widowiskòwô), Swiecym (Òstrzódk Kùlturë, Spòrtu i Turisticzi), 26 ale téż w taczich òsoblëwëch môlach, jak na promie Pomerania, w òstrzódkach wczasowëch, szkòłach, robòtniczich hòtelach, a nawetka w sôdzë. W 1989 rokù, jak të so gwësno mòżesz wdarzëc, jô skómpònowôł mùzykã do twòjégò groteskòwégò widzawiszcza wedle pòwiôstczi Alosza Bùdzysza „Jak Kùlom bószów Krësztof Amerikã wëkrił”. Wës tawił je Kaszëbsczi Teater w Lëzënie. Twòje kaszëbsczé piesnie w twòjim wëkònanim, a téż wszelejaczich karnów, czëc mòżna bëło òd lat w radiu i telewizji. Czedë to sã zaczãło? W 1975 rokù òsmë mòjich kaszëbsczich piesniczków, spiéwónëch przez mie, nagrało Pòlsczé Radio we Gduńskù. Stało sã tak za sprawą redaktorczi Wandë Òbnisczi. Do dzysô dnia, òd 2012 rokù, jednã napisóną i wëkònywóną przez mie piesniczkã mòże czëc na YouTube. Je to „Mëmka” do słów ks. Antona Peplińsczégò. W latach sétmëdzesątëch të zaczął pisac swòje kaszëbsczé wiérztë… To bëło dokładno w 1979 rokù, trzë dzescë piãc lat temù. Jakò pòéta jô miôł swòjã pierszëznã w 1980 rokù; bëła to wiérzta „Wieczorny zwón”. W jaczich tomikach mòże nalezc twòje wiérztë? Jaczé to bëłë nakładë? Mùszã cë rzec, że to bëłë jak na pòézjã wiôldżé nakładë. Mòja pierszô pòétickô ksążka, Mój ògródk (1988), wëszła w tësącu egzemplarzi, zôs drëgô, Stegna (1991), òstała wëdónô w trzech tësącach sztëk. Malëjã kòlibiónkã (1996) bëła wëdónô w tësącu egzemplarzi, a w 1999 w drëdżim wëdôwkù jesz rôz w jistnym nakładze. W 2005 rokù mòje wiérztë wëdóné òstałë w pòéticczi ksążce Sztëczk sebie, téż w tësącu egzemplarzi, a nakłôd drëdżégò wëdôwkù (2012) nie je podóny w książce, ale mëszlã, że téż mògło bëc tësąc sztëk. Jesz rëchli, w 1994 rokù, mòje wiérztë wëdóné òstałë w ksążce Sôł miłosc, ale téż nie je tam pòdóny nakłôd. Të jes nié leno pòétą i kómpòzytorã, ale òd lat të wëstãpòwôł w mùzycznëch karnach… W latach 1970–1976 jô mòje kaszëb skòjãzëkòwé piesniczczi prezentowôł POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 PÒMÒRSCZI LËTERACCZI SALON midzë jinszima jakò solista i gitarzista karna mùzycznégò Klón. Më mielë próbë nôpierwi w Pôłczënie, a pózni, w latach 1973–1974, czedë jô béł czerownikã Gminnégò Òstrzódka Kùlturë w Strzelnie (gmina Pùck), karno dzejało przë tim môlu. Stamtądka pòchòdzëła Janina Ellwart (z chłopa Cëskòwskô), chtërna napisała wiôldżi kaszëbsczi hit „Tu je nasza zemia”. Òbczas jednégò z wëstãpów, a bëło to w bibliotece w Pôłczënie, czerowniczka Magdaléna Płomiéń, pòprosëła mie, żebë jô ùżëcził mikrofónu jednémù z młodzélców. Jô sã na to zgòdzył. Wtenczas przed mikrofónã stanął jesz nielatny, młodszi òd mie o szesc lat, znóny dzys na całëch Kaszëbach gôdkôrz Józef Roszman i przedstawił gôdkã swòjégò starka Jana Liepke „Jachta na dzëka”. Jô béł tej òczarzony, òsoblëwie jegò parodisticznym trimã. Pò jegò wëstãpie jô mù zabédowôł, żebë jezdzył z nama, tj. z karnã Klón, i w przerwach midzë naszima wëstãpama òpòwiôdôł smiészné pòwiôstczi. Òn sã z redoscą zgòdzył i tak sã zaczãła jego kariera gôdkôrza. Dzys jô jem zadowòlony, że jegò talent nie ùmknął mòjémù bôczënkòwi. A pózni… W latach 1977–1986 jô robił jakò czerownik Kaszëbsczégò Dodomù Kùlturë w Krokòwie i tamò jô założił kaszëbsczé karno Kaszëbë. Midzë jinszima wëstãpòwôł w nim gôdkôrz Aùgùstin Dominik, chtërnégò talent lëteracczi pózni òdkrił Jan Drzéżdżón, a mù pòmógł wëdac dwie ksążczi z gôdkama. Karno pòwstało na kanwie sztërzëch mùzykańtów, a pózni sã rozrosło do dwadzescë sztëk lëdzy. Jô béł nié le czerownikã tegò karna, ale téż spiéwôł i grôł na elektryczny gitarze, a pózni na akòrdionie. Më zwëskiwelë nôdgrodë i wëprzédnienia w rozmajitëch przezérkach, midzë jinszima w Sopòce, Chònicach, Kwidzynie, Tczewie. A czedë pòwstało Kaszëbsczé Trio Pòmòraniô? W 1985 rokù. Jô tej miôł ùdbã, żebë stwòr zëc pòsobné karno jak Klón, żebë jô mógł estradowò, jaknò solista, wëstãpòwac z mojima kaszëbsczima piesniczkama. Do tegò karna jô rôcził gôdkôrza Józefa Roszmana z Gniéżdżewa POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 J. Łisk òdbiérô sztaturkã kôłpia òd pùcczégò starostë Wòjcecha Dettlaffa za dzejanié dlô kaszëbiznë. Òdj. DM Pierszi òd prawi Jerzi Łisk i jesz grającégò na òrganach i niéKaszëbã Wòjcecha Czerwińsczégò ze S wôr ze w a ; R osz m a n p òza p ò wiôdanim gôdków grôł téż na diôbelsczich skrzëpicach. Czerwińsczi béł czerownikã tegò karna, a czej òn w 1988 rokù wëjachôł za grańcã, jô gò zastąpił, a na elektronicznym instrumeńce klawiszowim grôł Janusz Dubieniecczi. Më delë czileset kòncertów. Pózni, w latach 1989–1990, béł Kaszëbsczi Duet Pòmeraniô, w chtërnym òkróm mie grôł na elektronicznym instrumeńce klawiszowim Mariusz Wittbrodt. Czej òn wëjachôł do Stanów Zjednoczonëch, jô zaczął wëstãpòwac sóm. W latach 2001–2002 mòje kaszëbsczé piesniczczi spiéwôł jem w Kaszëbsczim Kabarece Fif. W marcu 1997 rokù jô dostôł prôcã w gminie Krokòwò i jô tamò założił Kaszëbsczé Karno Nasze Stronë. Na samim pòczątkù òno sã skłôdało z nôleżników Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô w Wiérzchùcënie. Òd 2006 rokù karno Nasze Stronë przeszło pòd òpiekã Szôłtësczi Radë w Prësewie i tam dzejô do dzysôdnia. Jô jem jegò artisticznym czerownikã, mùzycznym instruktorã, a téż spiéwóm i grajã w nim na akòrdionie. Të ju wnet môsz wiek emerytalny, ale czë to znaczi, że të leno òdpòcziwôsz? Òdpòwiém krótkò. Na plachù mòji lubòtny kaszëbsczi kùlturë bãdã dzejôł tak długò, jak Bóg dô. Òdjimczi ze zbiérów S.J. 27 GDAŃSK MNIEJ ZNANY Wycieczka z wiosłem W upalne dni męczy nas miejski skwar. Gdańsk można jednak zwiedzać także od strony wody. Zapraszamy na wakacyjny spacer… kajakiem. M A R TA S Z A G Ż D O W I C Z Zakochany kruk Naszą wyprawę rozpoczynamy na Żabim Kruku. W tutejszym klubie wodnym możemy wypożyczyć niezbędny sprzęt. O nietypowej nazwie miejsca krążą w mieście legendy. W znajdującym się tu bajorze pełnym żab miał pewnego dnia wylądować wielki kruk. Ptaszysko było tak naprawdę zaklętym młodzieńcem. Nieszczęśnik został przemieniony w kruka przez Lucyfera, który porwał jego piękną narzeczoną. Nie pozostało mu nic innego jak przeganiać bociany liczące na żabią przekąskę. Ropuszki odwdzięczyły się nowemu przyjacielowi i odnalazły miejsce ukrycia jego ukochanej. Krukowi udało się pokonać diabła, a gdy czar prysnął, odzyskał ludzką postać… Jeśli nie przekonuje nas legenda, to warto dodać, że niemiecka nazwa ulicy brzmiała Poggenpfuhl, czyli Ropusze Bajoro. I choć były to grząskie tereny, to takie określenie nosiły też miejsca, gdzie można było spotkać panny lekkich obyczajów. Serce portu Na początku naszej trasy płyniemy odcinkiem zwanym Starą Motławą. Nowa Motława biegnie po drugiej stronie Wyspy Spichrzów, a zwana jest tak, ponieważ została przekopana w 1576 roku. W czasach świetności Gdańska na wyspie znajdowało się ponad 300 magazynów. W sumie składowano tu nawet 250 tysięcy ton zboża. Mosty, które prowadziły na wyspę, były zwodzone. Mijamy najstarsze z nich – to Most Krowi i Zielony, zwany wcześniej Mostem Kogi – wzmiankowane były już w XIV stuleciu. Odcinek, na którym się znajdujemy, to serce dawnego gdańskiego portu. Mijamy Długie Pobrzeże z bramami wodnymi i przede wszystkim wielkim 28 Żurawiem. Z perspektywy wody zwróćmy uwagę na jego wielkość – zbudowany w 1444 roku, był największym dźwigiem portowym ówczesnej Europy. Ma około 30 metrów wysokości i 10 szerokości. U flisaków Mijając wyspę Ołowiankę z cumującym przy niej Sołdkiem, kierujemy się w stronę ujścia rzeki Motławy do Martwej Wisły. Po prawej stronie widnieje charakterystyczny komin przepompowni ścieków. Obiekt zbudowany w 1871 roku przetrwał niezmieniony do dziś, co daje mu miano najstarszej gdańskiej przepompowni. Płynąc, po lewej stronie zwróćmy uwagę na Kanał Raduni, który kończy tu swój ponad 13-kilometrowy bieg. Docieramy do Polskiego Haka, bo taką nosi nazwę nabrzeże po naszej prawej stronie. W tym miejscu moglibyśmy spotkać w XVI wieku odpoczywających polskich flisaków. Polski Hak rozgraniczał port wewnętrzny od zewnętrznego. Od 1870 roku mieściła się tu stocznia Klawitterów, która założona została w Gdańsku już w 1827 roku. Śluzy i Dziewice Martwą Wisłą płyniemy do Mostu Siennickiego, za którym skręcamy w prawo – znajdujemy się teraz na tzw. Opływie Motławy. Jeżeli wody Zatoki Gdańskiej są niskie, to mamy szczęście i możemy swobodnie przepłynąć przez śluzę. Jeśli nie – musimy przenieść kajaki. Dalsza część trasy wiedzie wzdłuż dawnych obwałowań miasta. Docieramy do kolejnej – tym razem zabytkowej Śluzy Kamiennej. Nawet gdy jest zamknięta, możemy przepłynąć przepustem po lewej stronie. Śluza zbudowana została w latach 1622–1623. Gdańszczanie mogli dzięki niej zatopić tereny leżące na południe od miasta. Okazało się to przydatne choćby w czasie wojen napoleońskich w 1807 i 1813 roku. Do śluzy prowadzi kanał ozdobiony czteroma wieżyczkami, zwanymi Dziewicami. Jeśli dość nam wrażeń, to skręcamy w lewo, w kanał za Mostem Toruńskim, i jesteśmy z powrotem na Żabim Kruku. Fot. DM. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 WYDARZENIA / OGŁOSZENIA Tabakiery Abrahama 21 czerwca w Gdyni uroczyście wręczano Medale Srebrna Tabakiera Abrahama. To prestiżowe wyróżnienie, przyznawane od przeszło dwudziestu lat przez gdyński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, związane jest z działaczem kaszubskim Antonim Abrahamem – bojownikiem o polskość Kaszub i Pomorza w latach zaboru pruskiego. Tegorocznymi laureatami tego medalu zostali: muzyk Stanisław Tempski, archeolog Danuta Król i wicemarszałek Senatu RP, prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w latach 1994–1998 Jan Wyrowiński. Obchody „Dni Abrahamowych” rozpoczęły się złożeniem kwiatów pod pomnikiem Antoniego Abrahama na Placu Kaszubskim. W tym roku odbyło się to w pięknej scenerii – udekorowanej kaszubskimi flagami ulicy Świętojańskiej. Dalsza część uroczystości miała miejsce w kościele pw. Michała Archanioła na Oksywiu, gdzie mszę św. w intencji Antoniego Abrahama celebrował ks. prof. Jan Perszon. Kulminacją sobotnich obchodów było wręczenie Medali Srebrna Tabakiera Abrahama w Zespole Szkół nr 11 w Gdyni-Pogórzu. Wśród wielu gości znaleźli się m.in. posłanka RP Teresa Hoppe, gdyńscy kapłani: ks. kanonik Kazimierz Glemma i ks. Adam Cholcha, wiceprzewodniczący Rady Miasta Gdyni: Beata Łęgowska i Jerzy Miotke, gdyński radny Jarosław Kłodziński, wójt Gminy Puck Tadeusz Puszkarczuk oraz przedstawicielki NSZZ Pracowników Oświaty – Joanna Grzesińska i Małgorzata Gackowska. Oficjalną część uroczystości zakończył występ Zespołu Pieśni i Tańca „Gdynia”. A.B. Etnofilologia czeka! Etnofilologia kaszubska to międzywydziałowy kierunek studiów (nauki humanistyczne i nauki społeczne) związany z nabywaniem wiedzy o Kaszubach (historia, literatura, język, kultura), z praktyczną nauką języka kaszubskiego (w programie studiów ok. 600 godzin ćwiczeń) i z nabywaniem kompetencji zawodowych w dwóch specjalnościach: • • nauczycielskiej (nauczyciel języka kaszubskiego w klasach IV–VI szkoły podstawowej) animacyjno-medialnej (praca w mediach kaszubskich, w wydawnictwach regionalnych, np. jako edytor tekstu lub korektor, czy też w instytucjach zajmujących się promocją regionu, m.in. w domach kultury i w administracji samorządowej). Po ukończeniu studiów licencjackich absolwent będzie mógł kontynuować naukę na studiach II stopnia na UG, m.in. na Wydziale Filologicznym (filologie obce po zdaniu na etapie rekrutacji egzaminu z języka kierunkowego, kulturoznawstwo), na Wydziale Historycznym (historia, historia sztuki, etnologia, krajoznawstwo i turystyka historyczna), na Wydziale Nauk Społecznych (po spec. naucz. wszystkie pedagogiki, dziennikarstwo, socjologia, politologia, filozofia). Kaszubskiego można się nauczyć od podstaw! Zapotrzebowanie na osoby znające biegle język kaszubski jest obecnie w środowisku kaszubskim bardzo duże. Po etnofilologii i odpowiednim przygotowaniu zawodowym można znaleźć pracę w szkolnictwie, w administracji samorządowej na terenie Kaszub, gdzie oczekuje się znajomości języka kaszubskiego, w instytucjach kultury i w mediach regionalnych. Więcej informacji na: www.kaszubi.pl/o/etnofilologia Òglowi Zarząd Pòlsczégò Neòfilologicznégò Towarzëstwa i Filologiczny Wëdzél Gduńsczégò Ùniwersytetu rôczą do ùdzélu w nôùkòwòdidakticzny kònferencji Sztôłcenié i doskònalenié szkólnëch cëzëch jãzëków i kaszëbsczégò jãzëka. Òdbãdze sã òna w dniach 8–10 séwnika na Filologicznym Wëdzélu Gduńsczégò Ùniwersytetu. Je to pòstãpnô edicjô rokrocznëch òglowòpòlsczich kònferencjów Pòlsczégò Neòfilologicznégò Towarzëstwa. Westrzód referatów baro wiele mdze sã tikało ùczeniô kaszëbsczégò jãzëka. Wôrt dac bôczënk chòcle na te dwa: Danuta Stanulewicz, Lucyna Radzimińskô „Warkòwi rozwij szkólnëch kaszëbsczégò jãzëka – diagnoza pòtrzébnotów tikającëch sã szkòleniów” i Renata Mistarz „Nowé fòrmë kaszëbsczi edukacji a doskònalenié szkólnëch: dwajãzëkòwé nôùczanié, etnicznô edukacjô w wëżigimnazjalny szkòle, systema zintegrowónégò metodicznégò doradzaniô dlô szkólnëch kaszëbsczégò a téż gwôsny historie i kùlturë”. Referatë sparłãczoné z ùczbą kaszëbsczégò jãzëka wëgłoszą téż m.jin.: prof. Jerzi Tréder, Marzena Dembek, Ludmiła Gòłąbk, Małgòrzata Kòczik, Danuta Pioch, Justina Pòmierskô, Bòżena Ùgòwskô. Òrganizatorzë przëszëkòwelë téż dzél z warkòwniama. Pò skùńczenim kònferencji kòżdi z ùczãstników dostónie certifikat. Wiãcy infòrmacji na starnie: www.skarbnicakaszubska.pl POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 29 GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH Zasada „SZU”, czyli o wzajemnej grzeczności STANISŁAW SALMONOWICZ Problem wzajemnego odnoszenia się ludzi w życiu codziennym, towarzyskim czy zawodowym w każdej epoce historycznej i w stosunku do każdej niemal grupy społecznej i zawodowej – zależnie od kultury i gospodarki epoki – wyglądał inaczej. Także troglodyci, mieszkając w jaskiniach, mieli swoje zwyczaje i obyczaje, choć oczywiście nadmiernie nam by się już nie podobały. Od zamierzchłych czasów w różnych cywilizacjach usiłowano „kodyfikować”, opisywać zwyczaje czy obyczaje ludzi, jedne ganiąc, inne chwaląc. Nie jest więc całkiem rzeczą przypadku, że najstarszy zachowany polski wiersz o tematyce świeckiej, pióra Przecława Słoty, burgrabiego poznańskiego, żyjącego na przełomie wieków XIV/XV, nosił tytuł „Wiersz o zachowaniu się przy stole”. Datowano ten wiersz na rok ok. 1400. Dziś na ulicy naszych miast, a nawet w restauracji łatwo możemy się przekonać, że polskie powiedzenie „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” jakby odchodziło w przeszłość, przestało dyktować, jak się człowiek w danej sytuacji powinien zachować. Nie kto inny, jak 30 nasz wieszcz narodowy, którego dzieło podobno już niedługo przestaniemy traktować jako lekturę szkolną (za długie czy niezrozumiałe dla młodego Polaka?!), pisał o tym w Panu Tadeuszu. Oto Sędzia, zobaczywszy młodzieży zbyt małe obycie przy stole z dostojnymi gośćmi, tak się odezwał, młodych ganiąc: Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwa, bo nie na tem kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna, zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. Ciekawy ten cytat [za wyd. IX; opr. S. Pigoń, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, Oddział w Krakowie 1982, s. 36–37], wyrażał oczywiście poglądy zamożnej szlachty u progu XIX wieku. W każdej epoce następnej, wraz z rozwojem oświaty, zamożności niektórych społeczeństw, przemian w kierunku równości wobec prawa i udziału w życiu politycznym, także obyczaje i zwyczaje życia codziennego ewoluowały i dziś niezwykle dynamicznie, niekiedy bez ładu i składu, ewoluują. To po drugiej wojnie światowej cywilizacja „amerykańsko-atlantycka”, zwłaszcza jak wynaleziono bikini i supermini, zmieniła gwałtownie wiele obyczajów społecznych. Z pewnym opóźnieniem wiele tych spraw wpłynęło szerokim nurtem do naszej społeczeństwa dopiero po upadku komunizmu, upowszechnieniu się wpływów światowej telewizji, seriali obyczajowych i globalnego internetu. W moim skromnym felietonie pozostawiam te sprawy na uboczu, chodzi mi tylko o problem dziś trudny pewnego minimum względów wobec bliźniego na ulicy, w autobusie, w życiu sąsiedzkim czy zawodowym. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH Byłem zawsze miłośnikiem klasycznych westernów amerykańskich, które zwłaszcza najstarsze, pilnie przestrzegały realiów opisywanej epoki. Warto więc może przypomnieć, iż problemy trudne wzajemnych stosunków międzyludzkich na „Dzikim Zachodzie” rozwiązywano raczej stosunkowo prosto, by nie użyć innego słowa: ktoś drugiego potrąca w saloonie bądź wyzywająco się zachowuje, a nawet wylał mu kieliszek ulubionej whisky. Otóż osoba w swoim poczuciu godności pokrzywdzona reagowała możliwie szybko wyciągnięciem kolta. Przed wiekami w Europie nie było zresztą inaczej. W XVII–XVIII wieku zawadiacka, czuła wielce na punkcie ochrony osobistego honoru szlachta we Francji, Hiszpanii czy we Włoszech reagowała nieuniknionym wyzwaniem na pojedynek w obliczu jakiegokolwiek istotnego czy rzekomego nawet wyrządzonego szlachcicowi „despektu”. Nic nie pomagało, że pojedynki w wielu krajach Europy, przynajmniej od wieku XVII, były surowo zakazywane. Jak to w praktyce wyglądało, dawniej w młodym wieku poznawało się z reguły z lektury Trzech Muszkieterów Aleksandra Dumas. Mam własny egzemplarz w języku oryginału i nieraz do niego wracałem. Dziś najwyżej poznaje się epokę z filmów kręconych wedle dzieł Dumasa. Rzadko jednak pamiętamy, że mania pojedynkowania „w obronie honoru” (co nakazywał tak zwany Kodeks Boziewicza, nauczający, jak postępować w tych sprawach) była plagą także w Polsce XX wieku, a pojedynki, choć formalnie surowo zakazane przez kodeksy karne, nieraz prowadziły do tragicznych skutków. Kolta przecież nie mam, pojedynkować się nie zamierzam, ale czasami czuję publiczną bezradność wobec ludzi, którzy uważają, iż „ulica do nich należy”, a mnie pozostaje powtarzanie powiedzenia Maksyma Gorkiego, który kiedyś napisał: „Żyję jakby nie na swojej ulicy”. Obserwacje pochopne, zwłaszcza telewizyjno-kinowe, nie odzwierciedlają przecież codziennego życia Europy POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Zachodniej, stwarzają nieraz mylne o nim wyobrażenia. Przebywając kiedyś w Londynie, obserwowałem z niejakim podziwem, że „prawdziwy Anglik”, nawet jeżeli nie nosi parasola, to czy w sklepie, czy na przystanku autobusowym, nawet jeżeli prawdziwej kolejki nie ma, spokojnie staje jako drugi czy trzeci, tworząc właśnie zalążek kolejki. Nikt z tych, co przychodzą później, tego nie neguje. U nas wsiadanie do masowych środków komunikacji z reguły odbywa się w atmosferze bojowej, nawet jeżeli nie ma tłoku, nikt się nie przejmuje, że potrąci wysiadających, podobnie bywa na ulicy czy przy wejściu do sklepu. Wiele takich słów, jak „przepraszam” czy „dziękuję” nawet moich studentów jakby nie obchodziło. Może tych słów już nie znają? Przykłady przedziwne z życia codziennego można by mnożyć. Ja się oczywiście zgadzam, iż wiele ceremonii życia z dawnych epok odeszło w przeszłość. Czy jednak nie idziemy w kierunku skrajnie odmiennym? W dzisiejszych społeczeństwach na podstawie seriali rozrywkowych rodzi się nieraz zupełnie błędny pogląd, iż na Zachodzie wszyscy na co dzień zachowują się tak, jak mieszkańcy Brooklynu czy londyńskich dzielnic bardziej „cudzoziemskich”. W istocie nie jest to prawdą. W biurach, instytucjach obsługujących klientów obowiązują jednak pewne zasady, których personel zawodowy przestrzega. Przebywałem kiedyś w Londynie w sierpniu, miesiącu wilgotnych upałów. Rano obserwowałem, jak udawano się do pracy w City (centrum banków i biur londyńskich). Upał był już od rana, ale urzędnicy byli każdy w garniturze, białej koszuli i z krawatem. Oczywiście, jak kończono pracę zawodową, dana osoba wsiadając do własnego auta, zrzucała marynarkę, zdejmowała krawat. Prywatnie każdy ubiera się tak, jak mu wygodnie. Pewne jednak zwyczaje są przestrzegane: inaczej ubieramy się na pogrzeb, inaczej do opery, a dowolniej na koncert muzyki młodzieżowej; urlopy, plaża to oazy pełnej swobody. Wyobrażam sobie, iż niektórzy z czytelników uznają mnie za osobę zgoła staroświecką. Nie mają racji. To, co przez wieki budowała cywilizacja europejska, chrześcijaństwo, rodziło pewien zespół konwenansów (nawyków) życia codziennego. Są to oczywiście kwestie, które ulegają ewolucji, i nie mam nic przeciwko temu pod warunkiem, że nie mylimy swobody bycia z traktowaniem innych osób bez minimum zwykłej codziennej grzeczności. Nikomu korona z głowy nie spadnie, gdy będzie życzliwszy dla otoczenia, nie będzie nadmiernie hałasował, traktował innych na zasadzie, że jestem silniejszy i nikt mi w mojej dzielnicy nie podskoczy. Mamy oczywiście najrozmaitsze tradycje obyczajowe i z tym się także trzeba liczyć. Mieszkańcy dawnych kresów w niejednym mieli odmienne zwyczaje niż mieszkańcy Śląska czy Pomorza. Wpływy niemieckie czy protestanckie tu i tam, oddziaływanie rządów rosyjskich także odgrywały swoją rolę. Przykładowo wspomnę o odmiennych tradycjach sięgających epoki dawnej Polski: odmienne były zwyczaje życia codziennego ludzi gór, Karpat czy Tatr, ludzi wielkich borów, leśników z dziada pradziada, czy zwłaszcza bartników w dawnej Polsce. Mieszkańcy nadmorskich regionów, nade wszystko rybacy od pokoleń, także wielce się różnili od tradycji chłopa pańszczyźnianego z Kieleckiego czy Lubelskiego. Dziś globalna cywilizacja elektroniczna, która nas pochłania, wiele różnic, charakterystycznych jeszcze dla II Rzeczypospolitej, niweluje, oddala w przeszłość. Są procesy nieuniknione, sukcesy techniki mają oczywiście różne, nieraz oszałamiające konsekwencje. Rzecz może jednak w tym, byśmy swobodę życia w wolnym kraju, wolnym od komunistycznych różnych kagańców, umieli wykorzystywać, swobody życia i bycia nie mylili ze zwykłym chamstwem, które nieraz, niestety, reprezentują u nas na co dzień politycy ze sceny polityki telewizyjnej i internetowej, która głównie polega na tym, że przeciwnikowi się przerywa, przeciwnika stara się zakrzyczeć, nie przekonać, że mamy rację, bo widać rzadko ją mamy… 31 Z POŁUDNIA Czas wanogi KAZIMIERZ OSTROWSKI Wakacje i czas urlopów to najlepszy okres dla krajoKto za młodu zasmakował w turystycznych wędrówkach, ten z wiekiem coraz większego nabiera do nich upodobania znawczych wypraw pieszych, wodnych, rowerowych etc. Po pierwsze wędrujmy, i wciąż poszerza zakres swojej ażeby zobaczyć, jak piękne ciekawości świata. WędrowaWędrujmy po naszej jest nasze Pomorze – Kaszunie staje się często namiętnością, która pcha człowieka kaszubsko-pomorskiej by, Kociewie i cała reszta regionu. Przekonać się, ile jest w najdalsze zakątki globu ojczyźnie, zwiedzajmy ją, w naszej krainie osobliwoziemskiego, jeżeli sytuacja życiowa mu na to pozwala. kierując się wskazówką Sta- ści, ciekawych miejsc, urokliwych miasteczek, gwarBa, dla większości nas odległe nisława Staszica: nych kurortów i zacisznych i egzotyczne kraje są niedo„Obce rzeczy dobrze jest pustkowi. Warto zwiedzać stępne, toteż muszą nam wystarczyć ojczyste strony, które znać, swoje – obowiązek”. Pomorze i czerpać stąd radość. Także po to, aby pełni z wielu powodów powinnizachwytu turyści z kraju śmy poznawać. Zostawmy innym dalekie podróże, odwiedzajmy miejsca nam bliskie i zagranicy nie zarzucili nam, iż „Cudze chwalicie, swego nie znacie...” i godne uwagi, a jeszcze nie poznane. Czas wanodżi Chto za knôpiczich lat zaszmakôł w turisticznëch wanogach, ten z latama corôz wiãkszi nabiérô do ni chãcë i dërch rozcygô òbjim swòji cekawòtë swiata. Wanożenié stôwô sã wiele razy nôłogã, co pchô człowieka w nôdalszé nórtczi zemsczégò globù, jeżlë żëcowô jeleżnosc na to dozwôlô. Wej, dlô wiãkszégò dzélu nas daleczé i egzoticzné kraje nie są do dostaniô, tej mùszą nama sygnąc òjczësté stronë, jaczé z wiele leżnosców je nót pòznawac. Òstawmë jinszim daleczé rézowanié, òdwiedzywôjmë môle krótkò nas i wôrtné bôczënkù, a jesz nie póznóné. Latné ferie i cząd wòlnégò to nôbëlniészi czas dlô krôjoznôwczich wanogów piechtnëch, wòdnëch, kòłowëch, etc. Pò pierszé rézëjemë, cobë òbaczëc, jak snôżé je nasze Pòmòrzé – Kaszëbë, Kòcewié i całô reszta regionu. Doznac sã, wiele je w naszi krôjnie òsoblëwòtów, cekawëch môlów, apartnëch gardów, głosnëch ùzdrowisków i cëchëch pùstków. Je wôrt zwiedzywac Pòmòrzé i cygnąc stądka redotã. Téż za tim, cobë zadzëwòwóny turiscë z kraju i zeza grańcë nie zarzucëlë nama, że „Cëzé më chwôlimë, a swòjégò nie znajemë...” 32 Lubòtnikama wanożeniégò bëlë młodokaszëbi. Jón Karnowsczi w dokazu Moja droga kaszubska wdarziwô so wiele piechtnëch wanogów w gimnazjowëch i seminarijnëch czasach w karnie drëchów, a wanodżi w 1910 r. z Aleksandrã Majkòwsczim pò zabòrsczi zemi zarechòwôł do „nôsnôżniészich sztótów swòji młodoscë” i tak je òpisywôł: „Wnenczas dopiérze jô nabrôł zrozmieniô dlô sëri bëlnotë naszich pùstków, knei, wrzosowiszczów, dlô chójków pòszarpónëch chają, kòrzowatëch jałówców itd. Krôjòbrôz pòczął do mie gadac, jô nalôzł nazôdną drogã do rodë i pòczął sã zlewac z ji dëszą” [tłóm. cytatów – IM). Z tą samą wrazlëwòtą wcygôł òsoblëwą snôżotã Kaszëb dr Majkòwsczi, chtëren wnet wëdôł swój pierszi turisticzny prowadnik pt. Zdroje Raduni, a czile lat pózni – ju w wòlny Pòlsce – Przewodnik po Szwajcarii Kaszubskiej. Przë òbëdwùch pisarzach to nie bëło zaùroczenié, co minãło, ale dérëjącé i dërchã pògłãbiwóné ùczëcé parłãczë z rodzynną zemią. Karnowsczi, robiący jakno sãdza w Chònicach, w 1930 r. wespółtwòrził kòło PTK (Polskie Towarzystwo Krajoznawcze) i òstôł wëlowóny jegò pierszim przédnikã. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z PÔŁNIA Miłośnikami wanożenia byli wielcy młodokaszubi. Jan Karnowski w Mojej drodze kaszubskiej wspomina wiele pieszych wycieczek w czasach gimnazjalnych i seminaryjnych w gronie kolegów, a wędrówki w 1910 r. z Aleksandrem Majkowskim po ziemi zaborskiej zaliczył do „najpiękniejszych chwil swej młodości” i tak je opisywał: „Wtenczas dopiero nabrałem zrozumienia dla szorstkiej piękności naszych pustkowi, kniei, wrzosowisk, dla sosen wichrem poszarpanych, jałowców korzowatych itd. Krajobraz zaczął do mnie przemawiać, znalazłem drogę powrotną do przyrody i począłem się zlewać z jej duszą”. Z taką samą wrażliwością chłonął osobliwe piękno Kaszub dr Majkowski, który wkrótce wydał swój pierwszy przewodnik turystyczny pt. Zdroje Raduni, a kilka lat później – już w wolnej Polsce – Przewodnik po Szwajcarii Kaszubskiej. W przypadku obydwóch pisarzy nie było to przemijające zauroczenie, lecz trwałe i wciąż pogłębiane uczucie więzi z rodzinną ziemią. Karnowski, pracując jako sędzia w Chojnicach, w 1930 r. współtworzył koło Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego (PTK) i został wybrany jego pierwszym prezesem. Nieporównanie gorsze były wówczas możliwości podróżowania, zatem inne upodobania i inne formy turystyki; wszystko zmieniła motoryzacja. Jeszcze za moich szkolnych lat na dalsze wycieczki jeździło się koleją, lecz po wyjściu z pociągu znaczne odległości trzeba było pokonywać per pedes. Dzięki temu więcej można było zobaczyć, usłyszeć, bardziej zbliżyć się do przyrody i ludzi aniżeli dziś – z okien samochodu. Wdrażała młodzież do takiej turystyki nieoceniona nauczycielka geografii, przedstawicielka znanego pomorskiego rodu Zofia Łukowiczówna, pseudo Iza (wszak uczyła o izobarach, izotermach itd.). Bywało, że towarzyszem naszym w tych wędrówkach był chojnicki muzealnik i zapalony wanożnik Julian Rydzkowski. W tymże czasie, w połowie lat pięćdziesiątych, popularnością cieszył się pieszy szlak turystyczny prowadzący przez Kaszuby – ze startem w Charzykowach i metą w Sopocie. Upodobały sobie tę trasę studenckie (i nie tylko) grupy z różnych ośrodków, jako marszrutę mniej więcej 10-dniowych obozów wędrownych. Jedną z miejscowości etapowych było Wiele, a tam niemal obowiązkowe wieczorne spotkania z sędziwym Wincentym Rogalą i jego towarzyszami Jasiem Nowaczykiem i Edmundem Konkolewskim. Drëch Wick wraz z Jasiem grali na cytrach i śpiewali poezje Karnowskiego, Edek recytował poemat Derdowskiego o Czôrlińsczim... Liczący 93 lata drëch Konkolewski jeszcze dziś bez zająknienia wyrecytuje całą epopeję! Nie wszyscy wiedzą, że ten znany wielewski gawędziarz ma duże zasługi dla popularyzacji turystyki: otóż w latach, o których mowa, był założycielem i prezesem pierwszego w Polsce wiejskiego koła PTTK (Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego). Po drugie – wędrujmy po naszej kaszubsko-pomorskiej ojczyźnie, zwiedzajmy ją, kierując się wskazówką Stanisława Staszica: „Obce rzeczy dobrze jest znać, swoje – obowiązek”. A letni czas sprzyja wanożeniu. Wiele gòrszé bëłë wnenczas mòżlëwòtë rézowaniô, tej jinszé òblubienia i jinszé fòrmë turisticzi; wszëtkò zmiénia mòtorizacjô. Jesz za mòjich szkòłowëch lat na dalszé wanodżi jezdzało sã baną, ale pò wińdzenim z banë długą drogã bëło nót jic per pedes. Dzãka temù wiãcy mòżna bëło ùzdrzec, ùczëc, bëc krodzy rodë i lëdzy niżlë dzysô – z aùtowëch òknów. Wcygała młodzëznã do taczi turisticzi nieòcenionô szkólnô òd geògrafie, przedstôwcka znónégò pòmòrsczégò rodu Zofiô Łukòwiczównô, pseùdo Iza (doch ùcza ò izobarach, izotermach itd.). Biwało, że drëchã naszim w tëch wanogach béł chònicczi mùzealnik i òchòtny wanożnik Julión Rëdzkòwsczi. W henëtnym czasu, w pòłowie piãcdzesątëch lat, pòpùlarnotą cesził sã piechtny turisticzny szlach jidący przez Kaszëbë – z zôczątkã w Charzikòwach i kùńcã w Sopòtach. Ùwidzałë sobie tã trasã sztudérsczé (i nié blós) karna z rozmajitëch òstrzódków jakno marszrutã kòl 10-dniowëch wãdrownëch òbòzów. Jednym z etapòwëch môlów bëło Wielé, a tam wnetka òbrzëszkòwé wieczórné zetkanié z wiekòwim Wincentim Rogalą i jegò drëchama Jaszã Nowaczikã i Édmùńdã Kònkòlewsczim. Drëch Wick z Jaszã grelë na cytrach i spiéwelë pòézje Karnowsczégò, Édk deklamòwôł pòémat Derdowsczégò ò Czôrlińsczim... Stôri terô 93 lata drëch Kònkòlewsczi jesz dzys bez zajikniãcô wërecytëje całą epòpejã! Nié wszëtcë wiedzą, że ten znóny wielewsczi gôdkôrz mô wiôldżé zwënédżi w rozkòscerziwanim turisticzi: w latach, ò jaczich je gôdka, béł załóżcą i przédnikã pierszégò w Pòlsce kòła PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze) na wsë. Pò drëdżé – wanożimë pò naszi kaszëbskò-pòmòrsczi tatczëznie, zwiedzywómë jã, czerëjącë sã wskôzą Stanisława Staszica: „Cëzé rzeczë dobrze je znac, swòje – òbrzészk”. A latny cząd pòmôgô wanożenimù. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Tłómaczëła Iwóna Makùrôt 33 KASZËBI W PRL-U Lëdowô Pòlskô wedle zrzeszińców W ny rédze artiklów chcemë przedstawic Tczëwôrtnym Czëtińcóm najégò cządnika dzeje Kaszëbów òb czas „lëdowëch” rządów w Pòlsce. Wëzwëskiwómë przë tim to, co zamkłé je w aktach zebrónëch w archiwùm Institutu Nôrodny Pamiãcë. Nen tekst bãdze równak kąsk jinszi jak te wëdóné rëchli, bò w nim głos zabierzą sami Kaszëbi. W aktach dôwny bezpieczi przewarało do dzysô téż to, co ò czasach, w jaczich żëlë, mëslelë kaszëbsczi dzejarze. W nym przëtrôfkù bãdą to Jón Trepczik a Aleksander Labùda. Kòżdi z nich na swój apartny ôrt, jeden pòwôżno, drëdżi zôs ze szpòrtã, napiselë, co sã jima nie widzało. SŁÔWK FÒRMELLA Trepczik ò platowanim kaszëbsczi kùlturë Pierszi tekst, jaczi terô przedstawimë, to pismiono napisóné rãczno przez Jana Trepczika i przeniosłë przez niegò na zéńdzenié z fónkcjonariuszama ùrzãdu do sprawów pùblicznégò bezpiekù w 1955 r. Jesz nigle gò napisôł, béł ju rôz „rôczony” na ÙB, gdze pitóny béł midzë jinszima ò swòje dzejanié przed wòjną, òb czas ni a pò ni. Miôł gadac, co wié ò dzejarzach kaszëbsczich, chtërnëch znaje, a na pòstãpny rôz miôł napisac dlô ùbòwców wszëtkò, co wié ò kaszëbsczim separatizmie, ò dzejanim przedwòjnowi ë pòwòjnowi „Zrzeszë Kaszëbsczi”, ò znónëch kaszëbsczich dzejarzach (miôł dac jich charakteristiczi) i ò tim, jaczi je jegò pòzdrzatk na òglowé ùregùlowanié kaszëbsczi sprawë. Na drëdżim pòtkanim z fónkcjonar iuszama kòmùnysticznëch krëjamnëch służbów 34 Trepczik rzekł, że nie zrobił tegò, co chca òd niegò bezpieka, bò nie rozmieje pisac dłudżich „rapòrtów”. Przëniósł jima dejade tekst, w chtërnym zamkł to, co chcôł wëszëznóm bezpiekù òdkazac. Tekst nen pùblikùjemë niżi. W òriginale napisóny béł pò pòlskù (dolmaczenié – SF) i béł na nim sztãpel Spòdleczny Szkòłë nr 4 w Wejrowie, gdze robił tej Méster Jón. Chcemë le przeczëtac, co napisôł, ë całi czas pamiãtac ò tim, że w czasach, czej tekst nen pòwstôł, pòtrzébnô bëła wiele wiãkszô jak dzysô òdwôga, bë drist rzec abò napisac, co sã mësli. Hewò nen dokôz: Kaszëbi, co dzejają na kaszëbsczim kùlturowim gónie, są wiérny dbóm załączonégò statutu Regionalnégò Zrzeszeniô Kaszëbów. Ò personach, jaczé sã tim zajimają, ni mògã nick wiãcy rzec, leno to, że są lubòtnikama kaszëbiznë i mni abò wiãcy pòswiãcywają sã ti robòce. W òdniesenim do ùstawù Lëdowi Pòlsczi są lojalny. Dlôcze stojimë z bòkù? Na ògle kaszëbskô inteligencjô je dbë, że Rząd Lëdowi Pòlsczi chce splatowac kaszëbską kùlturã – żebë nédżi Kaszëbów zdżinãłë. Czim to ùdokazniwómë? Nie dopùszcziwô sã i nie dôwô mòżlëwòtë dzejaniô na tim gónie niżódnémù Kaszëbie, Rząd L[ëdowi] P[òlsczi] nie przeznôczô niżódnëch dëtków na kaszëbsczé kùlturowé sprawë, w cządnikach nie je wòlno nama nick drëkòwac, w radio niżódny aùdicje nadawac. Jeżlë pòkażą sã jaczés znaczi ti robòtë, widzy sã w ni procëmpaństwòwé dzejanié, robi sã rapòrtë, Urząd Bezp[iekù] robi dochòdzenia i zatrzëmiwô robòtã w samim ji zaczątkù (np. karno w Starzënie). Wòłanié do ÙB kùlturowëch prôcowników – Kaszëbów je straszenim jich i pòdskacywô nawzôjną niedowiérnotã. Wòłanié mnie do ÙB w tëch sprawach je téż bùten szëkù, tima sprawama pòwinno sã zainteresowac Min[ysterstwò] Pòùczënë ë Kùlturë. Jaczé są naje pòstulatë? Rząd Lëdowi Pòlsczi pòwinien zwëskac dowiarã Kaszëbów przez danié mòżlëwòtë rozwiju kaszëbsczi kùlturë: trafic do Kaszëbów przez kaszëbsczé POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 KASZËBI W PRL-U słowò, kaszëbską piesniã, kaszëbską ksążkã a przede wszëtczim przez dëtkòwą pòmòc na rozwij kaszëbsczi kùlturë. Czë przez taczé pòstawienié sprawë niedowiérnota bë sã zwiãksziwa? Wierã nié. Ale nóm Kaszëbóm zdôwô sã, że tak, jak niemòżlëwé je zjiscenié najich pòstulatów, tak téż niemòżlëwô je wespółrobòta i zwëskanié dowiérnotë Kaszëbów. Przez historiã kaszëbsczé szczepë midzë Wisłą a Łabą skôzóné òstałë na znikwienié, a reszta jich, dzysdniowi Kaszëbi nie widzą ti bëlnotë ze starnë Rz[ądu] Lëdowi Pòlsczi, bë móc swòjã kùlturã ùretac òd czëstégò znikwieniô. Jón Trepczik Labùda ò stalinowcach Drëdżim, tim razã szpòrtownym tekstã, jaczi chcemë tuwò przedstawic, je felietón „Gùczów Mack gôdô” Aleksandra Labùdë. W archiwùm gduńsczégò partu INP jidze gò nalezc w jedny z teczków, co tikają sã rozprôcowiwaniô kaszëbsczich dzejarzów przez bezpiekã. Jak nen dokôz tam sã nalôzł, nie je jesz terô wiedzec. Mòże przëniósł gò esbekóm jaczis jich krëjamny wëspółrobòtnik, a mòże òstôł nalazłi ù samégò Labùdë òb czas rewizje, jakô òdbëła sã ù niegò doma w gòdnikù 1960 r. Napisóny je na maszinie i felëje w nim slédny linie, bò chtos, chto to pisôł, wierã za niskò zaczął pisac i przedòstatnô liniô tekstu nalazła sã na dolnym zberkù kôrtczi i ta slédnô sã ju nie zmiesca. Dokôz nen pòwstac mùszôł wierã gdzes kòle 1956 r., bò tedë to prawie warôł ten nié za dłudżi czas, czej kritikòwóny a tej sej nawetka POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 sztrôfòwóny bëlë ti ùbówcë, co walëlë niewinnëch lëdzy. Równak kòmùnysticzné wëszëznë nié dôwałë za baro skrziwdzëc swòjich słëgów i colemało miałë starã, bë stalinowcë mielë robòtã i ùbëtk w żëcym. Temù téż dali mòglë nick nie robic a grëbé dëtczi brac, to je, jak to bëło w jednym pòliticznym wicu, robic jak w socjalëzmie, a zarôbiac jak w kapitalëzmie. – Jedny, co pierwi grëbé dëtczi brelë, nick nie robilë a terô téż nick nie robią. To są ti pòrządny. A drëdzë, co za grëbé dëtczi walëlë niewinnëch lëdzy, dzys sedzą i walą sami se piãscą w brzëch i wrzeszczą: mea culpa, mea maxima culpa. A jesz jinszi piszą gramatikã pòliticzną. Hewò le so przeczëtôj tã jich nową kòniugacëją: CZAS BËŁI: jô béł të béł òn béł më bëłë wa bëła òni są – przë kùmie GÙCZÓW MACK GÔDÔ1 Witôjtaż lëdze Chcemë le so zażëc W miesce zetkôł jem sã z Piãtowim Tóną2. Nëkôł so prawie z procëmka i sã wiedno w tił òbzérôł. Przë tim òbzeranim zawôdzôł w lëdzy, z jedną białką sã zbùcnął a drëdżi stąpił na kùrzé òczë. – Cëż të wërôbiôsz, Tóna? Sedzysz so na Gdińsczich Pùstkach a czej rôz do miasta przëjedzesz, tej ni mòżesz pò lëdzkù chòdzëc, le babë bùcôsz i je pò kùrzëch òczach czwôrdzesz... – A witôjże, Mackù. A czë jô za to mògã, że te miesczé babë za casné kùrpë noszą i òd te mają kùrzé òczë? – A czemùż të sã tak wiedno w tił òbzérôsz? – Henë na ne chłopa z tą nową żôłtą teką. Mô nos zwieszony na kwintã a bùksë wëtroczkòwóné. Cëż to je za jeden? – Kò to jeden òd tëch stalinowców. Taczich dzys czile chòdzy pò miesce a pòznac jich mòżesz pò tëch nowëch żôłtëch tekach. – A cëż òni terô robią? CZAS HEWÒTNY: jô jem të jes òn je më jesmë wa jesta òni bëlë – w dzurze CZAS PRZECHÒDNY: jô bãdã miôł të bãdzesz miôł òn bãdze miôł më bãdzemë mielë wa bãdzeta mia [...]12 . 1 T ekst napisóny òstôł w stôrim pisënkù. Przërëch towanié w dzysdniowim pisënkù – Słôwk Fòrmella 2 T acewné miono kaszëbsczégò lëterata ë editorë Léòna Roppla. 35 MUZYKA Nowy Śpiewnik Polski z melodyami Pokolenia moich rodziców i dziadków oraz ich przodków wyrastały na Pomorzu w świecie wielu etni, języków, religii i kultur. Przy urzędowej dominacji języka niemieckiego, dzięki szkole, wojsku, a i sąsiadom, Kaszubi – Pomorzanie – Polacy nieźle poznawali niemiecką kulturę, a zwłaszcza niemiecką ludową i popularną pieśń. W lokalnym środowisku pomorsko-polskim obok regionalnych pieśni, także kaszubskiej piosenki ludowej, ich duchową i towarzyską strawą była różnorodna pieśń polska. Świadectwem i wyrazem tego swoistego kultu pieśni i zamkniętych w nich tradycji polskich są śpiewniki, m.in. Orfeusz ks. Ignacego Zielińskiego oraz pomnikowy (zaprezentowany wcześniej na tych łamach) Zbiór pieśni nabożnych… ks. Szczepana Kellera. J Ó Z E F B O R Z Y S Z KO W S K I Obok rodziny umiłowanie pieśni polskiej szerzyły przede wszystkim liczne od końca XIX wieku chóry kościelne i świeckie, najczęściej takie jak „Orfeusz”, działający od 1873 roku w Śliwicach, śpiewający zarówno pieśni religijne, jak i świeckie, ludowe i narodowe (zob. Adam Węsierski, Działalność najstarszego chóru kościelnego „Orfeusz” w Śliwicach w latach 1873–1945, „Studia Pelplińskie”, 2010, t. XLIII). Stąd tak powszechna znajomość bogatego repertuaru pieśni „kòzëch” i „bòżich”, śpiewanych w rodzinnym i towarzyskim kręgu, tak w czas odpoczynku jak i niejednej pracy. Czynnikiem umacniającym tę rzeczywistość były stosunkowo liczne wydawnictwa zbiorów pieśni. Do rodzimych, pomorskich dzieł z tej dziedziny należy Nowy Śpiewnik Polski z melodyami. Przeznaczony w pierwszym rzędzie dla towarzystw ludowych w Prusach Zachodnich, który opracowali: „X. Dr Antoni Wolszlegier, Dziekan i Proboszcz w Pieniążkowie i X. Leon Kurowski, Proboszcz w Lalkowach” (został wydany: „Nakładem X. Dr. Wolszlegiera w Pieniążkowie”, „Czcionkami Karola Miarki w Mikołowie” na Śląsku ok. 1900 roku). 36 Unikatowe egzemplarze śpiewnika Tak się szczęśliwie złożyło, iż przed ponad ćwierćwieczem egzemplarz tego śpiewnika trafił do moich rąk dzięki życzliwości dziś śp. dra Franciszka Wasielewskiego w Chełmnie nad Wisłą, w młodości aktywnego działacza pomorskiego ruchu śpiewaczego, w latach 1924–1938 prezesa Towarzystwa Śpiewu „Harmonia”, najprężniejszego chóru chełmińskiego w okresie międzywojennym. Gdy przed laty dr Krzysztof Korda z Tczewa przygotowywał na moim seminarium magisterskim pracę poświęconą postaci ks. Aleksandra Kupczyńskiego i dziejom Związku Towarzystw Ludowych na Diecezję Chełmińską, któremu patronował, okazało się, że mój egzemplarz Nowego Śpiewnika Polskiego… jest unikatowy. Nie posiadały go wówczas najbogatsze w podobne druki biblioteki w Pelplinie i Gdańsku oraz Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Przed kilku laty trafił do mojego księgozbioru drugi egzemplarz, wprawdzie nieco zdefektowany, ale także unikatowy, bo pochodzący ze spuścizny śp. Stefana Bieszka. Oba egzemplarze to jednakowo cenne i bliskie mojemu sercu i rozumowi pamiątki, niemal relikwie. W obu egzemplarzach na końcu znajduje się kilka tekstów innych pieśni, zapisanych rękami ich poprzednich właścicieli. Pieśni stare, Ale takie rześkie, jare… Pamiętając z wdzięcznością o postaciach poprzednich właścicieli tego zbioru – moich darczyńcach – nie zapominam o twórcach śpiewnika, jego nakładcy i drukarni. Najpierw jednak wypada przedstawić zawartość tegoż Nowego Śpiewnika Polskiego z melodyami. Obejmuje on 102 utwory, a poprzedza je swoiste motto. Tuż po stronie tytułowej znajdujemy fragment utworu Teofila Lenartowicza (1822–1893). Głosi on: Przynoszę Wam pieśni stare, Ale takie rześkie, jare, Że słuchając, jak we wiośnie Dusza gdyby ziele rośnie. I świat jej się w oczach złoci, Aż się cała rozochoci. Serce żywo zakołata I duch, jakby ptaszek lata; I człek mówi sam do siebie: Jeszcze Pan Bóg jest na niebie! Śpiewaj ludu polski złoty, Wypowiadaj twe tęsknoty, U orania, u zasiewu, Póty serca, póty śpiewu! POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 MUZYKA Nieobce są mi dwie pieśni oznaczone jako żeglarskie: „Choć burza huczy wkoło nas…” i „W morzu przegląda się gwiazdka srebrzysta”, podobnie góralskie: „Czerwony pas, za pasem broń…” i „Góralu, czy Ci nie żal…”. Sporo jest piosenek akademickich i typowo biesiadnych w rodzaju: „Dalej bracia wraz”, „Hej, Koledzy, z wspólnej czary”, „Pije Kuba do Jakuba”, „Pojedziemy na łów”, „Precz, precz od nas smutek wszelki”, „Służyłem u Pana”, „Tam na błoniu błyszczy kwiecie”, „Za Ebru falą” i „Witaj domku mój rodzinny”. Niejedną z nich śpiewaliśmy przy różnych okazjach, choćby na apelach wieczornych w internacie i przy ogniskach na wycieczkach w latach nauki w Liceum Pedagogicznym w Kościerzynie, zakończonej pół wieku temu, czy później na rajdach studenckich, wanogach i podczas wieczornych biesiad, nie tylko w starym domu Lewnów i chëczy klubu Pomorania w Łączyńskiej Hucie. Każda pieśń zawarta w Nowym Śpiewniku Polskim zawiera najpierw zapis melodii z tekstem Na pierwszym miejscu znalazła się ludowa pieśń „A u naszej Pani”, pod której tytułem zaznaczono jej obrzędową, dożynkową funkcję – „(Okrężne)”, a ponad nutami melodii – „Mazurek”. Podobnych pieśni o tematyce sielsko-wiejskiej, z których niejedną pamiętam z dzieciństwa (np. „Chłopek ci ja, chłopek. W polu dobrze orzę…”, „Co tak mocno stuknęło…”, „Była babuleńka…”, „Czego Kalino w dole stoisz…”), jest stosunkowo najwięcej. Wiele w nich słów dotyczących solidnej, uczciwej pracy i zgodnego życia w gromadzie, na przykład: „Kochajmy się bracia mili…”. Pojawiają się też strofy wspominające okrutny los sieroty, chłopa, robotnika, emigranta. Są też takie, jak: „Kiedy ranne wstają zorze…” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy…” czy „My chcemy Boga…” (jako ostatnia w zbiorze – wszystkie 6 zwrotek!). Nie mniej liczne są pieśni patriotyczne i religijne w rodzaju: „Bracia rocznica, wznieśmy puchary…”; „Do Ciebie Panie, wznosim nasze prośby…”; „Gdyby orłem być, lot sokoli mieć!...”. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 37 MUZYKA słyszałem w rodzinnym domu… Wynikało to zapewne z tego, że moja Mama Waleria z d. Trzcińska w dwudziestoleciu międzywojennym należała do Towarzystwa Śpiewu „Harmonia” w Karsinie, kultywującego tradycje tego stowarzyszenia sprzed I wojny, kiedy to jego współzałożycielem i dyrygentem był Wincenty Rogala. Po II wojnie bardzo aktywną członkinią „Harmonii”, jej sekretarzem, była najstarsza siostra, także śp., Eugenia, angażująca mnie nierzadko jako gońca z kurendą – zawiadomieniem o zebraniu, próbie chóru czy zespołu teatralnego działającego przy stowarzyszeniu. pierwszej zwrotki, a w drugiej części całość tekstu. Niekiedy podano nazwisko autora słów czy kompozytora melodii, np. Moniuszko, Karpiński, Lenartowicz, Mickiewicz… Nakładca przewidział możliwość dopisania przez właściciela Śpiewnika dodatkowych tekstów pieśni na czystych kartach na końcu zbioru. Dr F. Wasielewski w swoim egzemplarzu zapisał aż dziewięć, i to bardzo patriotycznych utworów. Ich tytuły to: „Marsz po r. 1831” („Gdy naród do boju wystąpił z orężem…”), „Boże coś Polskę”, „Ciężko ranny w boju chwały”, „Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej…”, „Marsz Polaków” („Rozproszone po wszem świecie polskie dzieci biedne”), „Polonez Kościuszki”, „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Dręczy lud biedny, Moskal okrutny…”, „Wisło moja, Wisło stara”. Ta ostatnia przypomina lata powstania styczniowego na Pomorzu. Napisana została przez Ignacego Danielewskiego (1829–1907), redaktora „Nadwiślanina” (potem „Gazety Toruńskiej” – mistrza Hieronima Derdowskiego), więzionego w gdańskiej twierdzy Wisłoujście za publikowanie artykułów o poprzedzających wybuch powstania wydarzeniach w Warszawie i Królestwie Polskim. Pieśń ta rychło stała się popularna we wszystkich trzech zaborach. Także te pieśni, zanim niejedną śpiewaliśmy w szkole, wcześniej 38 Miłośnik pieśni polskiej W tym miejscu warto bliżej przywołać postać dra Franciszka Wasielewskiego (1891–1985), którego poznałem, z którym się zaprzyjaźniłem dzięki przygotowywaniu monografii Inteligencja polska Prus Zachodnich 1848–1920. Dr Wasielewski, jako były filomata i student uniwersytetu w Berlinie, był jej przedstawicielem. Pochodził z rodziny chłopskiej, ze wsi Polskie Brzozie w pow. brodnickim. W Poznaniu ukończył gimnazjum i w 1912 roku podjął studia medycyny na uniwersytecie w Berlinie, przerwane wybuchem wojny i służbą w wojsku prusko-niemieckim na froncie. Ranny pod Verdun, po rekonwalescencji wrócił na studia. Dyplom lekarza uzyskał 16 czerwca 1920 roku w Berlinie, a stopień doktora wszechnauk lekarskich ze specjalnością pediatry na Uniwersytecie Jagiellońskim w roku 1922. Tuż po uzyskaniu dyplomu lekarza zgłosił się jako ochotnik na wojnę polsko-bolszewicką, po której w 1921 roku objął funkcję naczelnego lekarza w Centralnej Szkole Podoficerów Piechoty w Chełmnie. Po zwolnieniu się z wojska osiadł w 1922 roku na stałe w Chełmnie, gdzie praktykował jako lekarz domowy i m.in. kierownik Szpitala Zakładu Sióstr Miłosierdzia oraz lekarz kolejowy i gimnazjalny, a także ubogich i bezrobotnych. W latach 1923–1937 prezesował PTG „Sokół”, a od roku 1926 do 1931 należał do magistratu. Patronował miejscowym organizacjom – PCK, OSP, Miejskiemu Komitetowi Funduszu Obrony Narodowej. Zmobilizowany w sierpniu 1939 roku do wojska, po kampanii wrześniowej znalazł się w obozach jenieckich. Po zakończeniu wojny przez rok pracował w obozach polskiej ludności cywilnej w strefie brytyjskiej, skąd 18 maja 1946 wrócił do Chełmna; był początkowo lekarzem domowym, potem powiatowym. Do końca długiego życia służył obywatelom miasta, zwłaszcza najmłodszym, w różnych instytucjach służby zdrowia i oświaty, opiekując się społecznie między innymi chorymi w Zakładzie SS Miłosierdzia. Znał większość obywateli Chełmna, także wybitne postacie chełmińskiego garnizonu i duchowieństwa, o których wiele rozprawialiśmy, o których bardzo ciekawie opowiadał, będąc moim przewodnikiem po mieście i… jego cmentarzu. Spisał na moją prośbę wspomnienia, szczególnie obszerne w odniesieniu do lat wojny, nieco skąpe z lat pokoju. Nie chciał utrwalać w piśmie świadectw nędzy moralnej przedstawicieli bliskiego mu społeczeństwa, zwłaszcza tych, po których oczekiwał pokrewieństwa i podobieństwa do świetlanych postaci. Po śmierci żony, nie mając dzieci, żył w samotności w świecie wspomnień oraz radościami i smutkami swoich pacjentów. Był jedną z najważniejszych postaci, jakie w życiu spotkałem. Jako człowiek – miłośnik pieśni – potwierdzał słuszność porzekadła, iż tam dobrzy ludzie, gdzie pieśni kochają i śpiewają… Autorzy zbioru Do miłośników pieśni bez wątpienia należeli także autorzy Nowego Śpiewnika Polskiego z melodyami, choć nie angażowali się bezpośrednio, tak jak F. Wasielewski, w działalność pomorskich zespołów śpiewaczych. Jako proboszczowie bywali patronami towarzystw śpiewu, którym przede wszystkim patronowała i czyni to nadal św. Cecylia. O ks. A. Wolszlegierze (1853–1922) napisano już sporo, jako że należał do najwęższego grona przywódców polskiego ruchu narodowego pod zaborem pruskim. Urodził się w Szenfeldzie (dziś Nieżychowice) w pow. chojnickim w rodzinie ziemiańskiej. Jako uczeń gimnazjum chojnickiego był współzałożycielem organizacji filomackiej „Mickiewicz”, do której po latach należeli m.in. A. Majkowski i J. Karnowski. Studiował teologię we Wrocławiu, Innsbrucku, Monachium i Würzburgu, gdzie w 1879 POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 MUZYKA roku uzyskał doktorat z teologii i święcenia kapłańskie; był to bowiem czas kulturkampfu i zamknięcia Seminarium Duchownego w Pelplinie. Wróciwszy do diecezji, pracował w kurii, a następnie przez rok jako wikary w Czersku, a w latach 1884–1892 był dyrektorem Zakładu dla Księży Emerytów w Zamartem. Kolejno, do 1900 roku, był proboszczem w Dąbrównie na Mazurach i dziekanem pomezańskim, a następnie proboszczem w Pieniążkowie i dziekanem nowskim. Łączył pracę duszpasterską ze społeczno-narodową. Był organizatorem i przywódcą polskiego ruchu narodowego na Pomorzu, a zarazem sponsorem wielu przedsięwzięć lokalnych na terenie diecezji chełmińskiej, obejmującej także katolików w diasporze na Mazurach. Należał do obrońców języka polskiego w szkole i w kościele – w życiu publicznym. Współpracował z ks. Piotrem Wawrzyniakiem, patronem Związku Spółek Zarobkowych i Gospodarczych w Poznaniu, a także z drem Teofilem Rzepnikowskim i Stanisławem Sikorskim, wzmacniając polskie instytucje kredytowe, spółki parcelacyjne i handlowe, jak też towarzystwa ludowe i śpiewacze, nie szczędząc własnego grosza m.in. w walce o ziemię. Przewodniczył Radzie Nadzorczej Spółki Wydawniczej „Pielgrzym” w Pelplinie; wspierał polską prasę. Był prezesem Polskiego Centralnego Komitetu Wyborczego na Rzeszę Niemiecką i posłem do parlamentu niemieckiego. Jako zwolennik narodowej demokracji przeciwdziałał rozwojowi ruchu socjalistycznego, robotniczego i ludowego, utożsamianego z „Gazetą Grudziądzką”. Współpracował z ks. Aleksandrem Kupczyńskim (1875–1941), od 1903 roku proboszczem w Wielkim Garcu, a od 1926 w Tczewie. Ks. Kupczyński od 1906 roku był patronem Związku Towarzystw Ludowych. Jako współpracownik „Pielgrzyma” witał życzliwie ukazanie się „Gryfa” dra Aleksandra Majkowskiego. Z czasem „Pielgrzym” stał się najgorętszym przeciwnikiem ruchu młodokaszubskiego, widząc w nim konkurenta, nie tylko politycznego. Wolszlegier należał do liderów Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu w 1918 roku i działaczy Naczelnej Rady Ludowej, będąc jej wiceprzewodniczącym. Był inicjatorem powołania Koła Międzypartyjnego w 1919 roku w Tczewie, które weszło w 1920 roku w skład endeckiego Związku Ludowo-Narodowego na Pomorzu. Został wówczas pierwszym marszałkiem (przewodniczącym) wojewódzkiego sejmiku pomorskiego w Toruniu. Aktywnie wspierał akcję plebiscytową na Warmii, Mazurach i Powiślu. W 1919 roku, po śmierci brata Bolesława – również działacza narodowego i posła – przejął rodzinny majątek, a w 1921 zrezygnował z parafii i osiadł w Szenfeldzie. Oprócz Nowego Śpiewnika Polskiego z melodyami, wydał m.in. Wybór najużywańszych pieśni kościelnych wyjętych ze Zbioru pieśni nabożnych katolickich (Pelplin 1912). Ks. Wolszlegier zmarł 5 stycznia 1922 roku w szpitalu w Chojnicach, gdzie został pochowany. Jego rodzinny Szenfeld odziedziczyła bratanica, Irena Wolszlegier-Nieżychowska (1896– 1939), zaangażowana również w działalność społeczno-narodową. Jesienią 1939 roku zginęła z rąk hitlerowców w Dolinie Śmierci. Po wojnie Gminna Rada Narodowa w Chojnicach z pamięcią o niej podjęła uchwałę o zmianie nazwy miejscowości Szenfeld na Nieżychowice. Współtwórca Nowego Śpiewnika Polskiego… ks. Leon Kurowski (1873–1939) urodził się w rodzinie piekarza w Toruniu, gdzie jako gimnazjalista należał również do filomatów. Studiował w Pelplinie, gdzie w 1897 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był wikarym w Łasinie, a następnie w Pelplinie, gdzie pracował również w kancelarii biskupiej. W 1905 roku został proboszczem w Lalkowach, będąc duszpasterzem zaangażowanym w działalność narodową; m.in. wspierał strajk szkolny. Był opiekunem Towarzystwa Ludowego w parafii i od 1906 roku sekretarzem Związku Towarzystw Ludowych na Prusy Zachodnie. Stąd współpraca z ks. A. Wolszlegierem i ks. A. Kupczyńskim. Ofiarny na cele społeczne, m.in. na Dom Polski w Gdańsku, był zaangażowany w polskich radach ludowych. W II RP zasiadał Miejsce pracy Anny Łajming. w Sejmiku Powiatowym w Gniewie, gdzie w 1931 roku został proboszczem, będąc członkiem m.in. Miejskiego Komitetu Pomocy Bezrobotnym. Zginął w Lesie Szpęgawskim w październiku 1939 roku Można powiedzieć, że jako duszpasterz parafii kociewskiej, podobnie jak księża Wolszlegier i Kupczyński, przyczynił się do wzmocnienia polskości w całej diecezji chełmińskiej. Przykład Nowego Śpiewnika Polskiego drukowanego w oficynie Karola Miarki jest znakiem bliskich kontaktów Pomorza ze Śląskiem, skąd w nasze strony docierały, nie tylko w okresie zaboru, przeróżne wydawnictwa religijne i narodowe, o czym warto i dziś pamiętać. Biogramy przywołanych postaci z dziejów Pomorza zob. m.in. Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego i S. Rafiński, Chełmiński słownik biograficzny oraz Z. Stromski, Pamięci godni…, a przede wszystkim Ks. H. Mross, Słownik biograficzny kapłanów diecezji chełmińskiej wyświęconych w latach 1827–1920, Pelplin 1995. Fot. na s. 38 i 39 pochodzą z: ks. A. Mańkowski, Drukarstwo i piśmiennictwo w Pelplinie, Pelplin 1929. A MOŻE PRENUMERATA? POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 s. 2 39 NÓTAMA PRZËKRËTÉ Drodżi i nima w piesni wanodżi Wez mie prowadzë mòja steżenkò Dalek, daleczkò, przez rzmë, przez dołë! (Jón Trepczik, „Òb drogã”) W piątą jastrową niedzelã w kòscołach je czëtóny wëjimk z Ewanielie pòdług sw. Jana, w chtërnym apòsztoł Tomôsz pitô ò drogã. Jezës mù òdpòwiedzôł: Jô jem drogą, prôwdą i żëcym. Nicht nie przëchòdzy do Òjca jinaczi jak przeze mie. Chcemë sã doznac, jaczima drogama, òd dzejów nieznónëch pò żëjącëch, prowadzą nas aùtorzë tekstów wëbrónëch 100 kaszëbsczich piesniów. TÓMK FÓPKA W lëdowëch dokazach Zaszła do aptéczi Kùpic sobie léczi A òb drogã wzãlë Wilcë jã zarżnãlë („Kòza pòłkła jeża”) Hejda, do Pùcka pò sledza! Rëszómë wszëtcë, hej! Gòscyńcã, dróżką czë miedzą („Do Pùcka pò sledza”) Òj, teszno mie, teszno Do Janka mòjégò Żebëm dróżkã znała dobrze Szłabë jem do niegò („Òj, teszno mie” z Gòwina) Miała baba jednã krowã Wëpùscyła jã na drogã („Weronijô” z Wiôldżi Wsy) Anka gò w drogã krziżã żegnała („Rëbôcë, na mòrze” z Karwi) W ùsôdzkach Méstrów Hieronim Jarosz Derdowsczi napisôł przede swim pòématã „Ò Panu Czôrlińsczim, co do Pùcka pò secë jachôł” wiersz czerowóny do wiôldżégò Józefa Ignacégò Kraszewsczégò. Padłë w nim czãsto przëwòłiwóné dzysô słowa: Ni ma Kaszub bez Pòlonii… Dzél z tegò wiersza je spiéwóny na pòlonézerową nótã, pòd titułã: „Wë nóm drogã òtwòrzëlë”. Ksądz Antoni Peplińsczi w nôbarżi znóny kaszëbsczi piesni „Kaszëbë wòłają nas” (Stëdzyńsczé jezora) w drëdżi sztrófce, dze są zmieniwné słowa, bédëje: Chtëren nie wié, gdze to leżi, ten niech do (…) bieżi. I (…) tupnie nogą, to mù kòżdi drogã pòdô. 40 A co je czëc kòl Jana Trepczika? Méster wòli stegnë niże drodżi. Równak kąsk jich przez Trepczikòwé piesnie prowadzy, jak chòcle w jegò pierszim Kaszëbsczim piesniôkù z 1935 rokù, w dokazu „Na drodze naju”, dze Kaszëba w biôtczi ò wòlą bãdze szedł. Je „Òb drogã” cëtowónô na pòczątkù – z dołożnoscą. A w spiéwie „Òj, teskniã” je… drożeszcze. Trepczik ùsadzył mùzykã do tekstu pt. „Ò, lubòtny Jezë” Mariana Selina: Të wiedno mie strzeżë ë bądz kòle mie, Wstec prowadzë drogą, co wskôzëje Ce. Jón Piépka razã ze swim rówiennikã ze Starzëna Wacławã Kirkòwsczim zrobilë dwa „drogòwé” dokôzczi: Wësok na strądze stoi latarnia to ląd, to mòrze widã swim côrnie niejeden òkrãt z nią drogã nalôzł niejeden trafił do pòrtë w sztormie. („Mòrskô latarnia”) Jesz dzys òn stoji na drodze z bòkù („Kòzeł”) Ù Trédrów (z Czelna i Żukòwa) W piesni pt. „Drodżi sã krziżëją” Kòrneliusz Tréder z Czelna, wùja Witolda z Żukòwa, pisze: Kòżdé z nas mùszi pòznac swą drogã, Czë wëbierze dobrą, czë złą. Tëli dróg żëcé kòżdémù daje Jedna z nich mòże bëc Twą. Witóld Tréder z Żukòwa bédëje: Nie zabôczta bawic sã, lëdze stôri, młodi Nie sztridujta wcale, spiéwôjta wedle drodżi („Nie zabôczta bawic sã”) Na Kaszëbsczi drodze Wãgòrza mòżesz kùpic so Z bòkù truskaweczka Tak piãknô, że ho, ho („Kaszëbsczé serca”) POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 NÓTAMA PRZËKRËTÉ W bòżónkach Ksądz Jón Walkùsz mô „na sëmienim” „W sztëczkù chleba”, do jaczégò mùzykã ùsadza Witosława Frankòwskô: Niech ten Chléb, co Bòga krëje Dërch Kaszëbóm drogã znaczi I czap grzéchów z dëszë zmëje. Zemiã w niebò przejinaczi. Stanisłôw Bartëlôk i jegò dwa dokazë z mùzyką W. Kirkòwsczégò: W kùmku na sankù knôpik malinczi zaczinô zbierac lëdzczé ùczinczi Dobrima drogã do nieba sceli, bë lëdze dostãp do raju mielë. („W kùmku na sankù”) Pòjma redosno hen, do Swiónowa, gdze naji Nënczi trón swiãti je. Niech naj prowadzy tam prostô droga ë w czas kòmùdny, ë w jasné dnie. („Swiónowskô Pani”) Ù Stachùrsczégò Chãtno wëzwëskiwô drogã, twòrzącë tekstë piesniów, Jerzi Stachùrsczi. W jegò himnie do Bòga spiéwómë: Të jes widã, co swiécy nóm w noce i dnie, Co w drodze pòmôgô mie. („Të jes”) Je droga w jegò gòdowëch frantówkach: Mòje serce kòlibką dlô Ce je. Nie zabôcz w swi drodze czasã mie („Serce je kòlibką”) Swiécy gwiôzda, swiécy na niebie Żebë nalezc drogã do Cebie („Grôjta kòlãd zwónczi”) Droga cãżkô i dalekô Jezëskù Ce w żëcym czekô („Witôj, Jezë”) Na wësoczim niebie Gwiôzdë ju mërgô wid Żebë do Ce drodżi dzys nie zmilił nicht („Kòlibiónka dlô Jezëska”) POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 A z mùzyką Wòjcecha Bratka: Swiéc nóm gwiôzdo, swiéc na niebie i na drogã widu dôj. Lëdze chcą bëc blëżi sebie, wic do lëdzy z wida biôj. („Swiéc nóm gwiôzdo”) Swiécy gwiôzda, swiécy Na zëmòwim niebie Pòkazëje drogã Jezëskù do Cebie („Hej, kòlãdo, przëszedł czas”) Je w dzecnëch spiéwach: Skòczku, drogã skrócysz Na Kaszëbë wrócysz Twéj mùzyczi zwãczi Słuńca dadzą wiãcy („Òtemknij dwiérze, lese”) Roscą kòtczi nad wòdą Roscą kòle drodżi („Roscą kòtczi nad wòdą”) Të na ùdbë dzys skòczë wóz Òn ce bãdze do nieba wiózł Co dzéń tak ù Ce mùszi bëc Czej droga, pògòda („Czej drogą jic”) Do mùzyczi J. Stachùrsczégò Bòżena Szëmańskô-Ùgòwskô stwòrza piesniã „Christus tam stanął”: Stanął so Christus, stanął Na drodze, na rozstaju A Brigida Bùlczôk téż do jegò nótów napisała „Krziżewą drogã”: Nie chòdzë lëchą drogą I nie bądź pëszny, chcëwi Głosëwôj miłosc, wiarã Jak Jezës bądź cerplëwi Dokùńczenié artikla i spisënk wëzwëskóny w nim lëteraturë naléze Czëtińc w trzecym latosym numrze „Stegnë” (dodôwkù do séwnikòwi „Pòmeranie”). Fot. DM 41 ZROZUMIEĆ MAZURY Część 1 Kraina WA L D E M A R M I E R Z WA* Z Mazurami mamy problem. Oczywiście prawie wszyscy wiedzą, że to kraina położona w północno-wschodniej Polsce, słynna z licznych jezior i rozległych lasów, jednak z wykreśleniem jej granic dają sobie radę naprawdę nieliczni. Ba, sami mieszkańcy dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego, nawet jeśli orientują się, do którego z jego historycznych regionów należy ich miejscowość, często wbrew prawdzie, podają jako miejsce swojego zamieszkania Mazury, bo to „po prostu lepiej brzmi”. Tylko nieliczni próbują tłumaczyć zawiłości, bronić historycznej odrębności swoich małych ojczyzn. Od czasu zaś, gdy wymyślono, cokolwiek by mówić, puste w istocie, ale cudowne w prostocie rymu, hasło „Mazury cud natury”, prawie wszyscy mieszkańcy województwa warmińsko-mazurskiego chcieliby mieszkać, prowadzić interesy i przyjmować turystów na Mazurach. Rodzi to zabawne sytuacje: hotel Marina Golf Club Mazury wzniesiono koło historycznej stolicy Warmii – Olsztyna, a jeden z domów spokojnej starości zaprasza na Mazury, mieszcząc się w pobliżu najsłynniejszego warmińskiego sanktuarium w Gietrzwałdzie… Przyjęło się powszechnie uważać za Mazury wszystko, co na północ od Mazowsza i Podlasia, a na wschód od Wisły. Dzięki temu wielu rozciąga obszar tej krainy i na Suwalszczyznę, i na Powiśle, włączając do niej także Augustów, Iławę, Morąg czy Bartoszyce. Nie próbują dzielić regionu nawet redaktorzy radiowych czy telewizyjnych wiadomości. Dla nich każdy wypadek drogowy jest na Warmii i Mazurach, choć przecież sytuacja taka jest możliwa tylko wtedy, gdy ma on miejsce na granicy tych dwóch krain. Nikt nie protestuje też, słysząc, że Olsztyn 42 jest stolicą Warmii i Mazur, gdy miasto to pełni taką rolę tylko dla Warmii. Tymczasem Mazury to pojęcie historyczne, którego zaczęto używać na początku XIX wieku. Za ludność mazurską uważano wówczas polskojęzycznych ewangelików (luteran) mieszkających w południowej części Prus Wschodnich, potomków przybyszów z sąsiednich ziem polskich. To właśnie przede wszystkim wiara różniła mieszkańców tej krainy od sąsiadów z katolickiej Warmii. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że w przeciwieństwie do Warmii, Mazury nigdy nie miały jasno określonych administracyjnie granic. W połowie XIX wieku przyjęło się powszechnie uważać, że Mazury leżą tam, gdzie mieszkają mówiący po mazursku ewangelicy. Za mazurskie zaczęto więc uznawać w całości powiaty: olecki, ełcki, mrągowski, piski, szczycieński, nidzicki i ostródzki, a także południowe części powiatów gołdapskiego, węgorzewskiego i kętrzyńskiego. Miana Mazurzy długo używano jedynie wobec ludności polskojęzycznej, a żyjąca tu ludność niemiecka nazywała siebie Wschodnioprusakami lub po prostu Niemcami. Co ciekawe, w czasach III Rzeszy oficjalnie usankcjonowano nazwę Mazurzy, choć często dodając przymiotnik „niemieccy” w stosunku do wszystkich mieszkańców Prus Wschodnich od Ostródy aż po Olecko, bez względu na używany przez nich język. Wielu Niemców zaliczało powiat ostródzki do krainy zwanej Oberlandem, części dawnych Prus położonej w trójkącie między Pasłęką, doliną Wisły a Garbem Lubawskim. Po polsku nazywano ją Pogórzem, ale nazwa ta nie stała się powszechna. Jak twierdzi Grzegorz Jasiński, w rzeczywistości mieszkająca w okolicach Ostródy ludność polskojęzyczna uważała się za Mazurów, niemiecka zaś, nie chcąc utożsamiać się z ubogimi i uważanymi za stojących niżej kulturowo Mazurami, nazywała siebie oberlenderami. Po wygranym przez Niemców w 1920 roku plebiscycie pojawiło się, używane zamiennie z nazwą Oberland, niemające żadnego uzasadnienia i ahistoryczne pojęcie Mazur Zachodnich. W propagandzie hitlerowskiej wykorzystywano je w celu wytworzenia poczucia jedności „niemieckich” ziem mazurskich. Przed 1945 rokiem miano Oberland nosiły powiaty pasłęcki, morąski i ostródzki właśnie. Nazywano je czasami blonde Schwester Masurens, czyli jasnowłosą siostrą Mazur. Mazury utrzymały swą integralność terytorialną do konferencji pokojowej w Wersalu w 1919 roku. Na mocy postanowień traktatu kończącego I wojnę światową zamieszkała przez Mazurów Działdowszczyzna, będąca wówczas częścią wschodniopruskiego powiatu nidzickiego (niborskiego), przypadła Polsce bez plebiscytu. Zadecydował o tym działdowski węzeł kolejowy, umożliwiający bezkolizyjne połączenie Warszawy z przyznanym Polsce skrawkiem wybrzeża. W 1921 roku Działdowo zostało stolicą powiatu, który najpierw należał do województwa pomorskiego, by tuż przed wojną trafić do warszawskiego. Olsztynowi podlegał ponownie w latach 1950–1975. Po „gierkowskiej” reformie 49 województw trafił do ciechanowskiego. Od 1999 roku władze Działdowszczyzny znowu jeżdżą do stołecznego dla siebie Olsztyna. Kiedy w 1945 roku znaczna część dawnych Prus Wschodnich przypadła Polsce, jednym z wielu problemów, jakie w związku z tym musiano rozwiązać, nie najważniejszym, ale istotnym, stała się sprawa nazwy. Z dzisiejszej perspektywy być może trochę szkoda, że nie zdecydowano się wówczas nazwać nowo powstałego na tych terenach województwa – wschodniopruskim. Początkowo postawiono na Okręg POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 ZROZUMIEĆ MAZURY Oprac. Michał Knercer. Za: Mazury. Słownik stronniczy, ilustrowany, pod red. Waldemara Mierzwy, „Moja Biblioteka Mazurska” nr 13, Dąbrówno 2008. Mazurski. Ten administracyjny twór, działający w latach 1945–1946, obejmował włączone do Polski tereny dawnych Prus Wschodnich w ich granicach sprzed II wojny oraz Powiśle. W czerwcu 1946 roku w miejsce Okręgu powołano województwo olsztyńskie, przy tej okazji przekazując Powiśle (poza powiatem sztumskim) województwu gdańskiemu, a powiaty subregionu E-G-O, czyli ełcki, gołdapski i olecki, włączając do województwa białostockiego. Decyzja o administracyjnym odłączeniu ziem E-G-O od Mazur miała oczywiście podłoże polityczne i nie była niczym innym, jak próbą rozbicia integralności terytorialnej dawnych Prus Wschodnich. Próbą udaną, albowiem „repolonizacja” tej mazurskiej ziemi przebiegła dużo szybciej i skuteczniej niż na obszarach pozostawionych przy Olsztynie. W 1975 roku te trzy dawne mazurskie powiaty znalazły się w granicach nowo powstałego województwa suwalskiego. Nic dziwnego, że choć w 1999 roku ponownie przyporządkowano je POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 administracyjnie Olsztynowi, tym razem już w ramach województwa warmińsko-mazurskiego, to Ełk, Olecko i Gołdap nie czują dzisiaj zbyt mocnych związków z ziemiami dawnych Prus Wschodnich. W wielu sprawach mieszkańcy tej części Mazur nadal czują się, a zresztą w rzeczywistości i są, silniej związani z Białymstokiem i Suwałkami niż z Olsztynem czy choćby z Elblągiem, przyłączonym w ramach tej reformy do województwa warmińsko-mazurskiego. Integralności terytorialnej Mazur nie udało się utrzymać nawet w granicach powiatów. W wyniku reformy 1999 roku np. do najbardziej warmińskiego z warmińskich powiatu olsztyńskiego przyłączono na wskroś mazurską miejsko-wiejską gminę Olsztynek. To tu, w Olsztynku i okolicach miasteczka, Max P. Toeppen, najwybitniejszy chyba wschodniopruski historyk, autor m.in. Historii Mazur, napisał pod koniec XIX wieku ważną do dzisiaj pracę Wierzenia mazurskie, etnograficzną biblię Mazur. Toeppen był w Olsztynku nauczycielem i dyrektorem gimnazjum. Nie znając języka polskiego, w swoich rozmowach z Mazurami o ich zwyczajach i zabobonach musiał korzystać z pomocy tłumaczy. Podział dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego na Warmię i Mazury jest oczywiście sprawą drugorzędną. Wydaje się on kreśleniem nieistniejących granic. Nie ma już bowiem katolickiej Warmii i protestanckich Mazur. Zniknęły one wraz z dawnymi mieszkańcami tych ziem. Ostatnia fala ich wyjazdów do Niemiec, która miała miejsce w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, była konsekwencją umowy między Gierkiem a Schmidtem. Na mocy jej postanowień oddaliśmy za marki Mazurów, Warmiaków i Ślązaków. W ciągu czterech lat w ramach akcji łączenia rodzin wyjechało prawie 150 tysięcy osób. Niemcy mogli zacząć z przekąsem mówić: Wy macie Mazury, ale my Mazurów. * Historyk-regionalista, mazurski wydawca i autor, twórca i redaktor serii książek „Moja Biblioteka Mazurska”. 43 KULTURA Rumia, Reda i Wejherowo w historycznej pigułce Kultura jest wpisana zarówno w istotę Małego Trójmiasta Kaszubskiego jako całości, jak w istotę i dzieje każdego z miast wchodzących w jego skład. W prehistorii towarzyszyła im przede wszystkim w mowie i nazwach. Dwa najstarsze z nich – Reda i Rumia, jak twierdzą językoznawcy, swoje miano wywodzą od nazw przepływających przez nie rzek. Ma to historyczne uzasadnienie, bez wody w pobliżu żadna archeologiczna osada nie miała szansy rozwoju. Także w nazwie Wejherowo tkwi źródło poznania jego początku – woli pomorskiego magnata Jakuba Wejhera. B O G U S Ł AW B R E Z A Ustna tradycja w przekazywanych z pokolenia na pokolenie legendach, czyli niepisanej literaturze pięknej, zachowała te i inne wątki z przeszłości miast stanowiących Małe Trójmiasto Kaszubskie. Najstarsza legenda związana z Rumią opowiada o biskupie przetrzymywanym przez rumian w niewoli, z której wybawił go przejeżdżający przez wieś zakonnik, usłyszawszy śpiewaną przez biskupa po łacinie pobożną pieśń. Przekaz ten wyraźnie nawiązuje do zakonu cystersów, średniowiecznych właścicieli Rumi. Z kolei w najstarszych legendach, powiedzeniach, w których występuje Reda, są wymieniani Krzyżacy i krew (czerwień). To również ma swoje historyczne uzasadnienie, pośrednio nawiązuje do walk polsko-krzyżackich i największej bitwy wojny trzynastoletniej w Świecinie w powiecie puckim. W Wejherowie narodzinom miasta w XVII w. towarzyszyło przekonanie, że było to wotum za ocalenie życia jego założyciela przysypanego ziemią w trakcie walk króla Władysława IV na wschodzie ówczesnej Rzeczpospolitej. Nic dziwnego, że jest to wdzięczny motyw legend o powstaniu tego miasta. Pokazuje on też, jak znaczący może być w życiu każdego człowieka i większych społeczności przypadek. 44 Obiekty sakralne jako ośrodki kultury U historycznych początków każdego z tych miast był kościół i umiejscowiona w nim siedziba parafii. Był to nie tylko lokalny ośrodek kultu religijnego, ale też ówczesnej kultury. Świątynia stanowiła najciekawszy obiekt architektoniczny we wszystkich tych miejscowościach, w którym były prezentowane też przejawy innych sztuk, jak obrazy czy śpiew. To właśnie na kościołach wzorowała się okoliczna ludność, tworząc przydrożne krzyże i kapliczki, do dzisiaj stały element naszego kulturowego krajobrazu. W Wejherowie to źródło kulturowego oddziaływania nabrało szczególnego znaczenia. Można tutaj wspomnieć, że kilku wejherowskich duchownych okresu Polski szlacheckiej było jednocześnie znamienitymi historykami i literatami. Wymieńmy tylko gwardiana wejherowskiego klasztoru o. Grzegorza Gdańskiego, autora kroniki klasztornej, która do dzisiaj nie straciła walorów literackich i informacyjnych, oraz proboszcza wejherowskiej fary ks. Mateusza Praetoriusa, twórcy m.in. nadal cytowanego panegiryku ku czci króla Jana III Sobieskiego. Imię tego ostatniego było w przeszłości i jest obecnie chętnie przyjmowane na patrona licznych instytucji, organizacji i ulic Małego Trójmiasta Kaszubskiego. Należy podkreślić powstanie razem z Wejherowem kalwarii, jednej z najstarszych w Polsce. Jest ona sama w sobie przestrzenią kulturową o znaczeniu ogólnopolskim. To miejsce łączy w sobie wszystkie rodzaje sztuk, w tym architekturę (kapliczki), rzeźbę i malarstwo (wyposażenie kaplic), literaturę (na przykład modlitewniki kalwaryjskie) itd. Nic więc dziwnego, że nadal stanowi inspirację dla wielu twórców Małego Trójmiasta Kaszubskiego i przyjezdnych. Powstają poświęcone jej tomiki wierszy, często ilustrowane nawiązującą do niej twórczością plastyczną, organizowane są na jej terenie plenery malarskie, wzbudza zainteresowanie fotografików. To w dużej mierze dzięki niej Wejherowo jest mocno obecne w literaturze kaszubskiej, w tym w twórczości najwybitniejszego kaszubskiego pisarza Aleksandra Majkowskiego, który nawet poświęcił przybywającej na nią pielgrzymce z Kościerzyny specjalny poemat „Pielgrzymka wejherowska”. „Eksplozja” działań kulturalnych w międzywojniu Czas, w którym znacząco zmniejszyła się dominująca rola Kościoła jako ośrodka kulturotwórczego, czyli przede wszystkim koniec XVIII i cały XIX w., był w Polsce okresem zaborów, a część POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 KULTURA dotychczasowych funkcji Kościoła przejęło państwo. Był to jeden z powodów, że na terenie obecnego Małego Trójmiasta Kaszubskiego wyraźną przewagę wówczas zdobyła kultura niemiecka, promowana przez władze królewskich Prus i później cesarskich Niemiec. Można powiedzieć, że odzyskanie przez Polskę Pomorza, z Redą, Rumią i Wejherowem, w 1920 r. stworzyło nową jakość w rozwoju miejscowej kultury. To nie tylko „wybuchła Polska”, ale i polska, kaszubska kultura, przygniatana do tej pory przez zachodniego sąsiada. W okresie międzywojennym nastąpiła „eksplozja” polskich działań kulturalnych. Prowadziły je przede wszystkim różnego rodzaju towarzystwa, na ogół oddzielne dla tych trzech miejscowości. Uderza, że ich większość, niezależnie od charakteru działalności, zakładała kółka teatralne, z powodzeniem wystawiające sztuki, które wzbudzały znaczne zainteresowanie publiczności. Taki teatr amatorski – działający w wejherowskim gimnazjum – w 1925 r. po raz pierwszy wystawił debiut dramatyczny Bernarda Sychty pt. „Szopka kaszubska”, w przyszłości wybitnego leksykografa i cenionego kaszubskiego dramatopisarza. Wśród indywidualności tworzących wówczas na obszarze Małego Trójmiasta Kaszubskiego można wymienić Mieczysława Jarosławskiego, mieszkańca Redy. Ten zapomniany dzisiaj pisarz przed wojną był autorem poczytnych powieści przygodowo-sensacyjnych, w których stosunkowo często uwieczniał Wejherowo, Redę i Rumię. Jego dom na górze Jarej odwiedzali znani literaci, między innymi T. Dołęga Mostowicz, twórca kilkakrotnie ekranizowanej powieści Kariera Nikodema Dyzmy. Wydawana w Wejherowie od 1922 r. „Gazeta Kaszubska” była najbardziej poczytnym czasopismem wśród mieszkańców omawianego terenu. Dzisiaj zaś stanowi cenne źródło informacji o odbywających się na nim wydarzeniach kulturalnych. Wystarczy powiedzieć, że stanowiła główne źródło danych, na których podstawie O. Podolska opracowała i stosunkowo niedawno wydała Kalendarium życia kulturalnego i literackiego Wejherowa w dwudziestoleciu międzywojennym. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 W Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie. Fot. DM Wojenne represje wobec przedstawicieli kultury Bujny rozkwit polskiego życia kulturalnego został brutalnie przerwany przez wybuch II wojny światowej. Okupant publicznie, na wejherowskim rynku, spalił polskie i kaszubskie książki, w tym dramaty B. Sychty, co stanowi jeden z symboli jego podejścia do polskiej i kaszubskiej kultury na Pomorzu. W czasie okupacji twórcy obu kultur musieli działać w podziemiu, a wszyscy, którzy je wcześniej pomnażali, byli mordowani czy musieli się ukrywać. Represje dotknęły też tych, którzy chcieli korzystać z jej przejawów. Byli karani pobytem w obozach koncentracyjnych, więzieniach itd. Pod Wejherowem, w Piaśnickich Lasach naziści zamordowali kilka tysięcy bezbronnych ludzi. Trauma tych wydarzeń jest odczuwana do dzisiaj. Jednym z tego świadectw jest stałe zainteresowanie nią ludzi kultury. Piaśnica nadal inspiruje i pobudza kilka dziedzin sztuki. Powstają jej poświęcone albumy, tomiki wierszy, obrazy. W tym sensie spełnia podobną funkcję, jak wejherowska kalwaria. Okres powojenny – instytucje kultury, działalność społeczna i twórcy Uprawnione jest stwierdzenie, że rozwój powojennej polskiej kultury na Pomorzu rozpoczął się w Małym Trójmieście Kaszubskim. W każdym razie to właśnie w Wejherowie, 3 maja 1945 r., zaczęło się ukazywać pierwsze polskie czasopismo na Pomorzu Gdańskim, czyli „Wiadomości Wejherowskie”. Może to więc stanowić datę – symbol początku. Ponadto tutaj w 1946 r. odbył się I Kongres Kaszubski, mający wytyczyć między innymi założenia powojennej kultury kaszubskiej, a był przygotowywany głównie przez zespół redakcyjny tutejszego, kaszubskiego czasopisma „Zrzesz Kaszëbskô”. Trudno w krótkim artykule ocenić już ponad sześćdziesiąt powojennych lat działalności kulturalnej, ale warto spróbować wyróżnić jej kilka wiodących cech. Porównując chociażby z okresem międzywojennym, widać, że w o wiele mniejszym stopniu opiera się ona na organizacjach społecznych, za to w o wiele większym na instytucjach kultury, a tych powstało rzeczywiście sporo. We wszystkich miejscowościach tworzących Małe Trójmiasto Kaszubskie są – niegdyś państwowe, obecnie samorządowe – biblioteki. W każdym z tych miast działa też dom kultury. W Redzie został on reaktywowany w ubiegłym roku. W Wejherowie w poprzednim roku w jego ramach zainicjowała działalność Filharmonia Kaszubska, przedsięwzięcie niemające sobie równych w skali nie tylko naszego regionu. W Rumi z kolei są dwie takie instytucje: Miejski Dom 45 KULTURA Wiele działań kulturalnych inicjują działacze oddziałów ZKP, np. widoczni na zdjęciu zrzeszeńcy z Redy. Fot. DM Kultury i Dom Kultury Spółdzielni Mieszkaniowej „Janowo”. Warto też wspomnieć o powstałym w 1968 r. Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, które gromadzi, opracowuje, upowszechnia, jak również inspiruje różne przejawy życia kulturalnego, także z terenu Rumi, Redy i Wejherowa. Powojenny kilkudziesięcioletni okres spokoju sprzyja też stabilizacji, cyklicznemu powtarzaniu wielu inicjatyw kulturalnych, ich zinstytucjonalizowaniu. Wymieńmy niektóre z nich. Od 1966 r. w Wejherowie odbywa się Festiwal Pieśni o Morzu, nieco później zaczęto organizować – zyskujący coraz bardziej na znaczeniu – Ogólnopolski Przegląd Małych Form Teatralnych im. A. Luterka. W Rumi ma licznych zwolenników Międzynarodowy Festiwal Muzyki Religijnej im. ks. S. Ormińskiego i organizowany na nieco innych zasadach Jarmark Kaszubski, prezentujący między innymi osiągnięcia kaszubskiej kultury. W Redzie od kilku lat przeprowadzany jest „Ogólnopolski Konkurs Poetycki o Srebrną Łuskę Pstrąga”, który przyciągnął już znaczną – ku miłemu zaskoczeniu organizatorów – liczbę uczestników. 46 Owo zinstytucjonalizowanie nie jest oczywiście absolutne. W szczególności nie odnosi się do zespołów teatralnych, chórów i zespołów muzycznych. Te z swojej istoty polegają na współdziałaniu i muszą mieć wewnętrzną, społeczną więź. Dotyczy to między innymi działających prawie nieprzerwanie od 1920 r. chórów: Harmonii w Wejherowie i św. Cecylii w Rumi oraz założonych po wojnie: Cantores Veiherovienses w Wejherowie, Redzanie w Redzie i Rumianie w Rumi. Pewnym wyjątkiem pod tym względem jest też aktywnie działające w Redzie Stowarzyszenie Twórców Sztuki i Rękodzieła Artystycznego „Kunszt”. Przede wszystkim jednak o obliczu powojennej kultury Małego Trójmiasta Kaszubskiego decyduje indywidualność jej twórców. Tych jest coraz większe grono, co warto podkreślić, w różnych dziedzinach sztuki. Wszystkie miasta wchodzące w jego skład mają swoich wyśmienitych, nie tylko w skali lokalnej, co najmniej kilkunastu pisarzy, plastyków, malarzy, śpiewaków. Ich twórczość jest niepowtarzalna i, niezależnie od prezentowanego poziomu, uczy przeżywania piękna i piękno tworzy także w wymiarze indywidualnym, osobistym. Dlatego w niniejszym tekście pominięto ich nazwiska. Na wszystkie brakuje miejsca, a ich wybór spłyci skalę zjawiska. Z powyższego wynika jedno: zarówno w przeszłości, jak i w teraźniejszości nieodzownym elementem Małego Trójmiasta Kaszubskiego była i jest kultura. Wszystko też wskazuje na to, że tak również będzie w przyszłości! Jerzy Hoppe – redaktor pisemka „Rëmskô Klëka”, pisarz, regionalista z Rumi. Fot. DM POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 LITERATURA Przenikanie RY S Z A R D R O N C Z E W S K I Zdarzyło się to przed wielu laty, spędzałem wakacje nad jeziorem na Mazurach. Po deszczach nadeszły słoneczne i bardzo upalne tygodnie, a że był to koniec lata, rankami snuły się nad nadbrzeżnymi trzcinami mgły, których cienkie pasma zakradały się do niedalekich zagajników. Wyruszałem bardzo wcześnie na ryby, kiedy jeszcze świecił księżyc, trawa była mokra, na pajęczynach kropelki rosy, głębokie cienie pod drzewami na skraju lasu. Po przejściu małej łąki pozostawała do przebycia długa przesieka leśna, podnosząca się stromo do góry, aż las się kończył i w dole były już nadbrzeżne trzciny i jezioro. Kiedy tam docierałem, wody nie było widać, mgła przypominała zaśnieżone pole. W trzcinach miałem ukrytą łódź, a do niej przywiązany sadzyk z żywcami. Jakoś tak, w czasie gdy nadeszła pełnia księżyca, spłynął na mnie, nie dający się niczym wytłumaczyć, niepokój. Zacząłem się spieszyć i poranne wędrówki z domku nad jezioro przestały być wyprawą po nieznaną jeszcze, rybacką przygodę. Przybiegałem zdyszany do łodzi, spychałem ją pośpiesznie na wodę, a kiedy brzeg znikał w oparach, siedziałem długo bez ruchu i dopiero wschodzące słońce budziło mnie POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 z odrętwienia. Wracałem do brzegu i prawie biegłem do domku, trzęsącymi rękami otwierałem drzwi, kładłem się na łóżku, przesypiałem, czy może raczej przedrzemywałem cały dzień i dopiero wieczorem wszystko zaczynało być na powrót normalne. Pełnia księżyca już minęła, noce były ciemniejsze, ale powietrze i w dzień i w nocy nadal było nieruchome, a mgły pełzały jak żywe stworzenia. Czułem się coraz gorzej, aż któregoś wieczoru postanowiłem nazajutrz wyjechać. Jeszcze tylko ostatnia wyprawa o świcie i koniec. Uspokoiłem się, decyzja wyjazdu sprawiła, że wydało mi się, iż ten zły, a tak bardzo niezrozumiały czas już minął. – To pewno ta dziwna, upalna, bezwietrzna pogoda – mówiłem sobie w duchu, kładąc się spać. Stary budzik mojej Mamy zaterkotał 3.30 nad ranem. Woda w wiadrze stojącym na małym ganeczku była prawie ciepła, ale wspaniale mnie ożywiła. Złapałem torbę z jedzeniem i ruszyłem nad jezioro. Wędki od dawna zostawiałem w łodzi, nikt by ich tutaj nie ukradł, własnej roboty kije leszczynowe z jałowcowymi końcówkami. Było ciemniej niż zazwyczaj, cienki już księżyc wolniutko przesuwał się przez rzadkie chmurki. Tam w górze był jednak wiatr. Tutaj powietrze, nieruchome od tygodni, pachniało zbutwiałym drewnem i liśćmi. Pachniało zbliżającą się jesienią. Na skraju lasu stała ogromna sosna, jej zwisające gałęzie zagradzały ścieżkę, zwykle schylałem się i odgarniając najbardziej natrętne sosnowe miotełki, przechodziłem na przesiekę. I właśnie tutaj nurtujący mnie od kilku dni niepokój nasilał się. To było tak... jakby ktoś mnie obserwował... czasem tak bywa, idziemy ulicą i musimy się odwrócić... i rzeczywiście oglądamy się... widzimy czyjś wzrok wbity w nasze oczy. Ale tutaj nie było nikogo, starą sosnę mijałem, co prawda, jeszcze w ciemności, ale raz czy dwa zagłębiłem się w zarośla za ogromnym pniem, nikogo tam nie było... a jednak czułem obecność jakiejś istoty. W ten ostatni ranek, gdy dochodziłem do starej sosny, mój dobry nastrój nagle zniknął. Tuż obok ktoś był, nie miałem wątpliwości, czułem ciepło innej istoty, jej obecność, czułem czyjś oddech na twarzy. Odsunąłem gwałtownym ruchem gałęzie sosny, chcąc jak najprędzej minąć to miejsce, ale gałęzie nie dały się odsunąć, a gdy zacząłem się szamotać, przycisnęły mnie do pnia sosny. Raptem cały mój niepokój, co tu dużo gadać, całe przerażenie, minęło. Wtuliłem się w pień sosny, był ciepły i miękki. Zapadła zadziwiająca cisza. Wszakże 47 LITERATURA las i niedalekie jezioro zawsze przynosiły różne dźwięki, skrzypienia, dalekie nawoływania ptaków, plusk wody, gdy wielka ryba goniła drobnicę. A teraz to wszystko zamilkło. Słyszałem stukot własnego serca i szum krwi w żyłach, nic ponadto, ale i te dźwięki, i odczucia powoli zaczęły zanikać, kończyła się moja świadomość, jakbym się zapadał w bezdenny jar ciszy. I wtedy usłyszałem, a może to było tylko wrażenie dźwięku, może to były moje, lecz jakby nie moje myśli. Z pnia sosny, z otaczającej mnie ciszy, lecz także z mego wnętrza, dotarły do mojej świadomości słowa: „Jestem... twoim... odbiciem... z drugiej strony czasu... spotkałeś mnie już, choć może nie zauważyłeś... zbliżamy się do siebie wtedy... gdy możesz przejść na moją stronę... gdy możesz przejść na moją stronę... gdy możesz przejść...” – głos był coraz cichszy, aż zamilkł i znowu otoczyła mnie cisza, ale także ciemność. Byłem strasznie samotny, ta świadomość dominowała teraz we mnie. Chciałem się z tej samotności wyzwolić, mocniej przytuliłem się do pnia, zdawało mi się, że to jedyny ratunek, ale wiedziałem i to, że przecież nic mi nie zagraża. Znowu usłyszałem głos, dobiegający teraz z głębi lasu: „Gdy możesz... przejść na... moją stronę...” Byłem małym chłopcem, ktoś pochylał się nade mną, było mi bardzo zimno i mokro. Jakiś człowiek trzymał mnie na rękach, stojąc po pas w wartkim nurcie małej rzeczki. Z daleka biegła moja ciotka, słyszałem jej krzyk: „Utonął! Utonął!”. Obraz zakołysał się i przepadł, było cicho i ciemno pod starą sosną. Ale słyszałem, słyszałem wyraźnie końskie kopyta wystukujące rytm kłusa na piaszczystym dukcie. Siedzę okrakiem na linijce, śmiesznym, wileńskim wózku, przede mną dwa worki i plecy gajowego Gestrycha... to jedna z tych cudownych wypraw na stację w Stasiłach. Znowu były wakacje z dawnych, jakże dawnych lat... I gwizd lokomotywy na niedalekim przejeździe i konie spłoszone... spadam, koło linijki toczy się na moją głowę... ręka Gestrycha... wyciąga mnie... wywrócona linijka, galopujące konie, wszystko to znika w kurzu, gajowy niesie mnie na rękach... 48 Fot. Web-Mark Nie, to nie jest gajowy, to przecież sanitariusz w białym fartuchu, ale ta biel jest coraz bardziej zakrwawiona... to moja krew. Resztką świadomości widzę wywróconą małą półciężarówkę, to ulica Świętojańska, tuż przy Zarządzie Miasta Gdyni... jechaliśmy przecież po benzynę do Chyloni... Zapadam się w te przesuwające się w myślach wspomnienia, mam jednak świadomość, że stoję przytulony do starej sosny. Dlaczego, dlaczego teraz to wszystko mi się przypomniało? Znowu jest cisza. Wracam z dalekich stron... Zrobiło się jaśniej, usłyszałem narastający szum wiatru w wierzchołkach drzew. Musiałem, musiałem przytulić się jeszcze raz do sosnowej kory. I z wnętrza drzewa doszedł do mnie szept: „Jestem twoim odbiciem z drugiej strony czasu... spotkamy się jeszcze raz, gdy będziesz przekraczał tę ostateczną granicę...” Długo stałem przy starej sośnie, wiedziałem, że już nie wypłynę na jezioro. Wracałem wolno do domku, zaczął padać deszcz, zrywała się coraz silniejsza wichura. Wyjechałem pierwszym autobusem i dopiero po kilku tygodniach dowiedziałem się, że tego ranka wiatr zatopił łódź starego rybaka Kelcha. Nigdy już nie pojechałem na ryby nad tamto jezioro. Powoli zbliża się termin następnego spotkania z samym sobą na granicy czasu. Ryszard Ronczewski – aktor teatralny i filmowy, reżyser; od kilkudziesięciu lat związany z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Urodził się w Puszkarni pod Wilnem. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 BIOGRAFIE – ROMAN WOYKE Część 1 Dzieje rodu i powstanie 66 pułku W 2013 r. ukazała się praca Jak Kaszubi bili bolszewików. Jest to reprint książki Zarys historii wojennej 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty im. Marszałka J. Piłsudskiego autorstwa Wacława Jankiewicza (wyd. w Warszawie w 1929 r.) opisującej organizację pułku oraz jego szlak bojowy od Poznania do Horodca. Publikacja tego dzieła spowodowała, że zainteresowałem się nie tylko historią pułku, ale przede wszystkim dziejami jednego z jego oficerów Romana Woyke. KRZYSZTOF KOWALKOWSKI Z nazwiskiem Woyke stykałem się wielokrotnie podczas prac nad książką Miłobądz. Historia miejscowości i parafii 1250–2000 (Miłobądz 2000)*. W wielu materiałach, które wówczas przeglądałem, Woykowie byli wymieniani jako zaangażowani w pracę dla społeczności rodzinnej wsi Malenin i parafii w Miłobądzu. Nigdzie jednak nie zetknąłem się z informacją, że jeden z Woyków – Roman – walczył jako oficer polskiego wojska w 1920 r. z bolszewikami. Wynika to prawdopodobnie z sytuacji, jaka powstała po II wojnie światowej, gdy fakt walki z bolszewikami był wystarczającą przyczyną do prześladowań. Zapewne dlatego, jak wspominał w rozmowie ze mną Witold Woyke, syn Romana, jego ojciec nigdy o tej części swojego życia dzieciom nie opowiadał. Przodkowie Zanim jednak przedstawię losy Romana Woyke podczas walki z bolszewikami, chciałbym napisać więcej o jego przodkach. Czy byli oni Kaszubami? Raczej nie, choć trudno dziś powiedzieć, kim się czuli. Na pewno byli Pomorzanami, a w dzisiejszym rozumieniu granic regionów byli raczej Kociewiakami. Rodzina Woyke mieszkała w Maleninie na pewno nieprzerwanie od II połowy XVIII w. Malenin przed I rozbiorem Polski wchodził w skład POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 dóbr biskupów chełmińskich. Wraz z rozbiorem Polski król Prus przejął wszystkie dobra królewskie i kościelne, w tym także Malenin. Kataster kontrybucji Prus Królewskich 1772–1773 (znajd. się w Archiwum Państwowym w Toruniu) podaje, że w tym roku w Maleninie mieszkały 174 osoby, ale tylko 13 rodzin gospodarzyło „na swoim”. Gospodarzami byli Michał Halba – wolny sołtys, Piotr Bylang, Andrzej Helert, Tomasz Kamiński, Jan Kowalkowski, Tomasz Barganowski, Szymon Kalba (Halba?), Michał Woyke, Michał Gurzyński, Michał Basendowski – karczmarz, Piotr Langa, Józef Bylang oraz Michał Kowalkowski. Michał Woyke w dniu sporządzania katastru był żonaty i miał jednego syna. Jego gospodarstwo zajmowało obszar 3 włók chełmińskich (ok. 50 ha), a wraz z rodziną pracowali oraz mieszkali w gospodarstwie także dwaj parobkowie i jedna dziewka. Woyke miał 12 koni, 3 krowy, 30 owiec i 8 świń. Miał też obowiązek odpracowania 9 dni szarwarku. W tym miejscu chcę dodać, że wymieniony powyżej Michał Kowalkowski jest moim przodkiem. Kolejna pisana informacja o rodzinie Woyke pochodzi z 1833 r. Jak pisze Franz Schulz w Geschichte des Kreis Dirschau (wyd. w 1907 r. w Tczewie), według spisu gruntów syn wspomnianego Michała Woyke, także Michał, gospodarzył na 3 włókach i był sołtysem Malenina. Kilka informacji o rodzinie Woyke przynosi R. Woyke ok. 1980 r. Ze zbiorów W. Woykego kronika szkoły w Maleninie. Zapisano w niej, że gdy w 1842 r. w Maleninie utworzono pierwszą szkołę podstawową, Michał Woyke nie sprawował już funkcji sołtysa, ale został członkiem Rady Szkoły, która nadzorowała jej działalność. Syn tegoż Michała, Piotr wymieniany jest jako sołtys Malenina w 1873 r. W „Kronice szkoły w Maleninie z lat 1873–1920” zapisano, że w latach 1900–1902 jako naczelnik (wójt) gminy Malenin wymieniany był pan Woyke. Prawdopodobnie chodzi tu o Jana Woyke – ojca Romana, co potwierdza w jednym z listów do mnie (z 6.03.2014 r.) Witold Woyke, pisząc: Jan Woyke, ojciec Romana, w czasach pruskich 49 BIOGRAFIE – ROMAN WOYKE Malenin – dawny dom Woyków. Ze zbiorów autora był na pewno sołtysem. Przypominam sobie „dowód osobisty” z fotografią, który sam sobie wystawił z podpisem na pieczątce „Burgemaister”. To było nam dzieciom pokazywane jako ciekawostkę, że sam sobie wystawił. E. Raduński w swojej książce Zarys dziejów miasta Tczewa pisze, że w 1909 r. Jan Woyke był współzałożycielem pierwszej polskiej spółdzielni rolniczo-handlowej „Rolnik”, która powstała w Tczewie. Jak widać z powyższej krótkiej informacji, rodzina Woyke przez wszystkie lata zamieszkiwania w Maleninie cieszyła się poważaniem i zaufaniem współmieszkańców. Biografia bohatera W takiej właśnie szanowanej rodzinie, mieszkającej w Maleninie od pokoleń, przyszedł na świat Roman Teodor Jan Woyke. Urodził się 3 czerwca 1896 r. Jego rodzicami byli Jan (ur. 21.06.1861 r. w Maleninie) i Aniela z d. Żelewska (ur. 31.08.1868 w Łężycy pow. wejherowski). W notatkach Romana Woyke przesłanych przez jego syna Witolda, w liście z 22.01.2014 r., są dwa ciekawe zapisy. Jeden podaje, że nazwisko żony brzmiało Bach Żelewska, a drugi, że Jan Woyke w 1910 r. wyprowadził się do Łężyc. W innym liście (z 6.03.2014 r.) Witold Woyke pisze, że ślub Jana Woyke ze szlachcianką Anielą Bach Żelewską (herbu Brochwicz III) był wówczas uznany za mezalians. Jak pisze W. Woyke: Babcia Aniela była typową Kaszubką. Jak ją odwiedzaliśmy przed wojną, często się zapominała i mówiła po 50 kaszubsku, a my nic nie rozumieliśmy. Ojciec też umiał rozmawiać po kaszubsku. Nie wiadomo, jak duże było wówczas gospodarstwo w Łężycach, ale jak podaje Książka adresowa gospodarstw rolnych, w 1923 r. miało ono powierzchnię 271 ha, z czego m.in. 189 ha roli i 53 ha lasów. Gdy Jan mieszkał w Łężycach, gospodarstwem w Maleninie zarządzał „rządca”, a w 1925 r. gospodarstwo objął Roman Woyke, o czym w dalszej części tego artykułu. Wiadomo, że młody Roman uczył się w Königliches Gymnasium zu Culm (Królewskie Gimnazjum w Chełmie). Na pewno w roku szkolnym 1909/1910 był uczniem kwinty, czyli piątej klasy. Zapewne ukończył to gimnazjum, skoro w polskim wojsku otrzymał stopień oficerski, o czym będzie mowa w dalszej części tego artykułu. Jak wspomina w swoim liście (z 22.01.2014 r.) W. Woyke: [mój ojciec] Roman w 1916 r. został wcielony do niemieckiego wojska. Wysłany na front do Francji, tam został ranny. Dostał „żelazny krzyż”, wrócił do Malenina. Gdy zaczęło się powstanie wielkopolskie, poszedł do Wielkopolski. Jako wyszkolony żołnierz został dowódcą kompanii. Nie wiadomo, czy Roman Woyke walczył w powstaniu, a jeśli tak, to gdzie i jak długo. Powstanie wielkopolskie wybuchło 27 grudnia 1918 r. i trwało do 16 lutego 1919 r., zostało zakończone rozejmem. Powstanie przyczyniło się do przyznania Polsce na konferencji pokojowej w Paryżu niemal całości wyzwolonych ziem. W kaszubskim pułku Wiadomo natomiast, że mając doświadczenie wojskowe wyniesione z niemieckiej armii, wstąpił do powołanej w Poznaniu „Ochotniczej Dywizji Strzelców Pomorskich” utworzonej z ochotników z Pomorza i Kaszub. Wacław Jankiewicz we wspomnianej książce Zarys historii wojennej 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty… pisze, że dywizja miała się składać z pułków: toruńskiego, grudziądzkiego, starogardzkiego i kaszubskiego. Formowanie kaszubskiego pułku zapoczątkował rozkaz dzienny nr 30 z dnia 8 października 1919 r. dowódcy dywizji. Zgodnie z nim już istniejące pułki grudziądzki i toruński wydzieliły wszystkich ochotników Kaszubów jako kadrę kaszubskiego pułku. Pułk rozpoczął funkcjonowanie 15 października 1919 r. 21 października tr. zorganizowane zostały cztery kompanie kadrowe. Czwartą kompanią dowodził sierżant Woyke. W styczniu 1920 r. zorganizowano trzy bataliony, a dowódcą III batalionu został podporucznik Roman Woyke. Wymieniani tu sierżant i podporucznik Woyke to zapewne ta sama osoba, a awans z podoficera na oficera wynikał prawdopodobnie z doświadczenia Romana Woyke wyniesionego ze służby w wojsku niemieckim, a może także z doświadczenia w powstaniu wielkopolskim. Pisząc o latach służby w wojsku Romana Woyke, można by skorzystać z informacji dotyczących tej postaci znajdujących się w Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie. Niestety do końca 2014 r. archiwum jest w remoncie i nie udostępnia danych. Dlatego jedynym źródłem informacji o losach Romana Woyke w Wojsku Polskim w okresie 1919–1920 pozostaje Zarys historii wojennej 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty… 24 października 1919 r. delegacja pułku stanęła przed obliczem Marszałka Józefa Piłsudskiego z petycją, aby przyjął pułk pod swoją opiekę. Naczelny Wódz wyraził na to zgodę i od tego czasu pułk nosił imię „Marszałka Józefa Piłsudskiego”. Dokończenie w następnych numerach * Bibliografię prac przywoływanych w artykule opublikujemy w jego ostatniej części. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z ŻËCÔ PÒMÒRANIE Z kaszëbsczim do Słowenie Kaszëbsczi jãzëk wcyg rozkòscérzô òbrëmié swòjégò dzejaniô. Ùczą sã gò nié leno Kaszëbi z Kaszëb, ale téż lëdze, co pòchôdają z Warmie, Szczecëna czë daleczi Słowenie. Pòkôzelë to bëtnicë V edicje Kùrsu Kaszëbsczégò Jãzëka, chtërnégò ùroczësté zakùńczenié bëło 4 czerwińca w Kaszëbsczim Dodomie przë sz. Straganiarsczi. ADRIAN WATKOWSKI Darmòwi kùrs kaszëbsczégò jãzëka ùsôdzô òd 2009 rokù na Gduńsczim Ùniwersytece (GÙ) Karno Sztudérów Pòmòraniô. Òd trzech lat prowadzy gò Bòżena Ùgòwskô. Na zôczątkù brelë w nim ùdzél òsoblëwie nôleżnicë tego sztudérsczégò karna. Równak slédnym czasã zwiãkszëła sã wielëna bëtników spòza Kaszëb. Jednym z nich je Łukôsz Krygier, sztudéra anielsczi filologie na GÙ. Jesz nié tak dôwno kaszëbizna nie interesowała gò tak wiele. Zmieniła to jegò slédnô wanoga pò Kaszëbach. Òb czas òbzéraniô tak snôżich placów, jak Kartuzë, Chmielno, Wdzydze jô sã zetknął z kaszëbsczim pierszi rôz. Zainteresowôł jem sã nim, tej jô ùdbôł so lepi gò pòznac. I tak jem sã nalôzł tuwò. Emiliô Kùla pòchôdô ze Szczecëna, równak òd czilenôsce lat robi jakno szkólnô pedagòga w Pògòrzim w gminie Kòsôkòwò. Tamò pierszi rôz zetka sã z kaszëbsczim fòlklorã, to je z lëdowim karnã z Dãbògòrzô. Òd 2000 rokù prowadzy kaszëbsczé kółkò. Na tëch ùczbach ùczniowie szkòłë w Pògòrzim pòznôwają tuńce, frantówczi i kaszëbsczé brawãdë. Emiliô Kùla mëszli, że ten kùrs pòmòże ji lepi robic z ùczniama. Òd jaczégò czasu jô chca sã lepi naùczëc kaszëbsczégò w gôdce i pisanim. Czãsto piszã dlô mòjich ùczniów scenarniczi, jaczé terô bãdą pò kaszëbskù. Chcã jich naùczëc lepszi wëmòwë i artikùlacje òb czas pòkôzów na binie. Baro pòmòcné bëłë cwiczënczi, jaczé më robilë òbczas kùrsu. Łukôsz Krygier widzy jesz jednã wôżną przëczënã, żebë ùczëc sã kaszëbsczégò. Na Pòmòrzim baro chùtkò rozwijô sã turisticznô branża, co je mòcno POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 sparłãczonô z Kaszëbama. Dlôte znajemnota kaszëbiznë mòże ùłatwic nalézenié robòtë. Widzec to je téż w edukacje. Pia Szlogar je sztudérką pòlsczi filologie na katédrze slawisticzi Ùniwersytetu w Lublanie (w Słowenie). Jak gôdô, ò Ka szëbach dowiedza sã przez przëtrôfk, òb czas jednégò z wëkładów. Ùrzekła jã apartnosc Kaszëb na tle jinszich regionów Pòlsczi. To je òsoblëwé, że ù waji w Pòlsce je taczi region, co mô swòjã kùlturã i jãzëk, co baro sã różni òd pòlsczégò – gôdô. Fascynacjô sprawiła, że wzãła ùdzél w midzënôrodny wëmianie, przez co mògła rozwijac swòje zaczekawienia w kaszëbsczim karnie na pòlsczi filologie na GÙ. Tam pòznała sztudérów, co dzejają w Karnie Sztudérów Pòmòraniô. Ti bãdą ji pòmagac przë pisanim magistersczégò dokazu ò ekspresywnëch słowach brëkòwónëch w kaszëbsczim jãzëkù. Zachãcëlë jã téż do ùdzélu w kùrsu kaszëbsczégò jãzëka. Dzãka tim ùczbóm jô sã baro chùtkò naùczëła czëtac i pòzna kaszëbską òrtografiã. Równak më sã ùczëlë nié leno jãzëka. Bòżena Ùgòwskô mô dużą wiédzã, żle jidze ò historiã i kùlturã Kaszëb i dzãka ni më mòglë pòznac nen region na wiele ôrtów. Pia mëszli, że na tim sã nie skùńczi ji przigòda z Kaszëbama. W przińdnoce chce wrócëc do Gduńska w ramach doktorancczich sztudiów i cygnąc dali swòje badérowanié kaszëbsczégò jãzëka. Òbczas rozegracje zakùńczeniô kùrsu kòżdi z bëtników dostôł wdôrënkòwą diplomã i ksążczi. Pòsobno przë domôcym kùchù i kawie mòżna bëło pòdzelëc sã wrażeniama z nôùczi kaszëbsczégò. Bëtnicë wiele pëtalë ò céle i dzejalnotã Pòmòranie. Nôleżnicë ceszëlë sã z tak wiôldżégò zainteresowaniô. Jô jem rôd, że je to zainteresowanié nôùką kaszëbsczégò, òsoblëwie wëstrzód tëch, co nigdë ni miele z nim do ùczinkù. Jô mëszlã, że to je bëlny ôrt promòcje Kaszëb, co pòkôzywô téż, że robòta pòmòrańców dôwô dobri brzôd – ùwôżô Matéùsz Czaja, òpiekùn kùrsu ze stronë sztudérsczégò karna. Tłómacził Tomôsz Ùrbańsczi, òdj. M. Czaja 51 HISTORIA Tajemnica dzwonu Wmurowany w ścianę kruchty kościoła Mariackiego w Gdańsku, pęknięty i zdeformowany, od dawna przyciąga uwagę historyków miasta. Z zachowanego napisu wiadomo o tym dzwonie tyle, że pochodzi z Iwangorodu, twierdzy na granicy Estonii i Rosji. Nikt jednak nie wie, w jaki sposób trafił do grodu nad Motławą. Powstało na ten temat kilka teorii, czasem dość karkołomnych. Jak dotąd, żadna z nich nie wyjaśniła przekonująco tajemnicy dzwonu. Tymczasem jej rozwiązanie może być prostsze, niż myśleliśmy. JACEK BORKOWICZ Wotum (krótkotrwałego) zwycięstwa Dzwon został odlany w 1700 r. na cześć zdobycia Narwy przez szwedzkiego króla Karola XII. Iwangorod leży naprzeciwko Narwy, miasta i zamku po drugiej stronie granicznej rzeki. W ciągu wieków dzieje obydwu twierdz ściśle się ze sobą splatały. Raz walczyły przeciwko sobie, innym razem broniła ich ta sama załoga. Tak czy inaczej, jeśli tylko jakaś wojna – a było ich wiele – otarła się o jeden z zamków, natychmiast echo tego wydarzenia odbijało się o ściany drugiego. Tak było i w 1700 r., kiedy to Karol XII, po brawurowym zwycięstwie nad carem Piotrem I, wkroczył do Narwy. Niedługo potem zajął Iwangorod. Szwedzką wiktorię uwieńczono odlaniem dzwonu, który zawieszono w luterańskim kościele na iwangorodzkim zamku. Po kościele owym nie ma dziś nawet śladu, jednak z zachowanych rycin wiemy, jak wyglądał. Jego wieża zwieńczona była wysoką, strzelistą iglicą. Pod nią zawieszono wotum zwycięstwa. 52 Szkot w moskiewskiej służbie W cztery lata potem odwróciła się karta wojennego szczęścia. 9 sierpnia 1704 wojska rosyjskie zdobyły Narwę. Przez dwa dni zdobywcy dokonywali rzezi i gwałtów na ludności miasta, trzeciego dnia car posłał do nich prawosławnych kapelanów. Ci kazali sołdatom całować krzyż i przysięgać, że odtąd nie będą mordować cywilów. Rabować pozwolono im nadal. W tydzień później padł Iwangorod. Miejscowy kościół złupiono, zapewne wtedy zdjęto też dzwon z dzwonnicy. Co stało się z nim później? Zamiast stuprocentowej odpowiedzi, której nie otrzymamy, warto zainteresować się osobą zdobywcy. Nie chodzi tu o cara Piotra, lecz o jego dowódcę. Był nim generał Jerzy Benedykt Ogilvy, Szkot w służbie rosyjskiej. To on zdobył i Narwę, i Iwangorod. Car był bardzo zadowolony ze swojego dowódcy. Niedługo jednak trwała łaska monarchy. Rosyjscy generałowie pozazdrościli powodzenia zamorskiemu przybyszowi. Na skutek ich intryg Ogilvy w 1706 r. wystąpił z rosyjskiej służby i zaciągnął się do armii saskiej. Saksonia połączona była wtedy unią personalną z Polską, więc niejako automatycznie szkocki generał – obdarzony teraz stopniem feldmarszałka – stał się oficerem armii polskiej. Od razu też posłano go do walki z tym samym przeciwnikiem, z którym zmagał się pod murami Narwy. Sierota po feldmarszałku Polska, pod panowaniem Augusta II, związana była wówczas z Rosją antyszwedzkim sojuszem militarnym. Z kolei Szwedzi popierali rywala saskiego monarchy, Stanisława Leszczyńskiego, podobnie jak August obranego królem podczas wolnej elekcji. Jednym z mocnych punktów szwedzkiego oporu był Gdańsk – i tam właśnie wojenne losy przygnały naszego bohatera. Oblężenie i zdobycie Gdańska przez wojska saskie w 1710 r. nie należy do najbardziej znanych epizodów w historii miasta. Niewiele też wiemy o ówczesnych dokonaniach Ogilvy’ego. W każdym razie tego miasta zdobyć mu nie było dane: umarł podczas działań oblężniczych. Przyczyna śmierci nie jest znana, ale można się jej domyślić. W obozie wojskowym szerzyła się już dżuma, która niebawem spustoszyć miała całe południowe pobrzeże Bałtyku. Niedługo po zgonie feldmarszałka jego żołnierze, POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 HISTORIA / ZACHË ZE STÔRI SZAFË już pod innym dowództwem, przekroczyli linię gdańskich bastionów. To tyle, jeśli chodzi o fakty. Reszta to przypuszczenia. Nie mamy pewności, czy wśród ekwipażu zmarłego wojownika znajdował się dzwon ze zdobytej przezeń twierdzy. Jest to jednak prawdopodobne. Podobnie jak wniosek, że osieroconą wojenną pamiątkę ofiarowano gminie największego gdańskiego kościoła. Być może było całkiem inaczej. Jednak osoba Jerzego Benedykta Ogilvy’ego, którego losy – tak jak losy dzwonu z mariackiej kruchty – związały się z Iwangorodem i Gdańskiem, powinna zaintrygować historyków. Inne gdańskie zagadki autor próbuje wyjaśnić w opracowaniu redakcyjnym książki Ludwiga Passargego Z wiślanej delty, która niedługo ukaże się nakładem Wydawnictwa Oskar. Nôdgroda Remùsa Remùs – bòhatéra romana Aleksandra Majkòwsczégò – pchô naladowóną ksążkama karã. Kòl niegò stoji jegò wiérny towarzësz Trąba. Może zarôzka jaczi wiwat zagraje? Kòmùż to? Kò lëdzóm, jaczi na artisticznym czë kùlturalnym gónie dzejalë w wejrowsczi òbéńdze. Spiritus movens Nôdgrodë Remùsa béł Jerzi Czedrowsczi, a przëznôwało ją Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki, jegò wejrowsczi part. Aùtorã sztaturë béł wërzinôrz Stanisłôw Nastałi. Òd 60. do 80. lat XX stalata ùtczonëch nią bëło wiele artistów czë dzejarzów kùlturë z wejrowsczi zemi. W XXI stalatim Nôdgrodã Remùsa przëznôwô Zarząd Wejrowsczégò Pòwiatu. Dzysdnia nôdgrodzony dostôwają dëtczi, ale Remùsa z Trąbą na pòlëcë ju nie pòstawią. Òbôczą leno òdjimk sztaturë wëdrëkòwóny na diplomie. rd POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 53 ZE ŚWIATA NAUKI Oryginalny świat Kaszubów O książce poświęconej kaszubskim przysłowiom rozmawiamy z jej autorką dr Justyną Pomierską z Uniwersytetu Gdańskiego. Ten gruby tom, to kontynuacja twoich wcześniejszych zainteresowań kaszubskimi przysłowiami. Wydałaś już poświęconą im publikację popularnonaukową... Przësłowié samò sã rodzy w głowie zawierającą kaszubskie przysłowia z ich polskimi odpowiednikami (nie: tłumaczeniami!). To było ponad tysiąc przysłów, wybranych z ok. 4 tysięcy wypisanych ze Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej Bernarda Sychty. Tylko z Sychty. Uporządkowałam je w kilkunastu grupach tematycznych, np. o pogodzie, chorobach, przyjaźni, zaletach, wadach. W kontekście tej grubej książki, która leży przed nami, to była trochę jakby zabawa, ale bardzo inspirująca! Przekonałam się, z jak bogatym – i niezbadanym! – materiałem mam do czynienia, jak wiele kaszubskich przysłów nie ma swoich odpowiedników w zbiorze przysłów polskich, a także dostrzegłam oryginalność zaklętego w mądrości ludowej świata Kaszubów. analiza („Studium z paremiografii i paremiologii”). Owe dwa naukowe określenia w podtytule i tytule części drugiej oznaczają: paremiografia – zbieranie paremii (przysłów) i paremiologia – nauka o pochodzeniu przysłów, o ich znaczeniu i literackim uformowaniu. Takiej monografii o przysłowiach kaszubskich dotąd nie było. Jerzy Treder, badając frazeologię kaszubską na tle wierzeń i obyczajów, włączył do swej pracy także przysłowia, mianowicie w książce Frazeologia kaszubska a wierzenia i zwyczaje (na tle porównawczym) (1989), a także w wielokrotnie wznawianej książce z materiałami ze Słownika Sychty pt. Kaszubi. Wierzenia i twórczość. Nie ma ich jednak w rozprawie Ze studiów nad frazeologią kaszubską (na tle porównawczym) (1986). Bezpośrednio o przysłowiach traktują jego prace w zbiorze Nazwy ptaków we frazeologii i inne studia z frazeologii i paremiologii polskiej (2005) i Proverbia w prozie Anny Łajming (2003) czy liczne artykuły o słownictwie i frazeologii karcianej, rybackiej itp. Przysłowia kaszubskie to już jednak czysto naukowa praca. Pierwsza, jak mi się zdaje, tak szeroko zajmująca się tym tematem. Podtytuł „Studium z paremiografii i paremiologii” miał jednoznacznie określać naukowy charakter książki. Ale to dwuczęściowe dzieło: zbiór przysłów („Księga przysłów kaszubskich”) i jego Ile czasu poświęciłaś Przysłowiom? Mogłabym powiedzieć, że pracowałam nad tą książką ok. 10 lat. Ale to nie jest „czas pracy netto”. Na Uniwersytecie Gdańskim uczę dydaktyki języka polskiego, teraz też kaszubskiego i z tą dydaktyką wiąże się jakaś część mojego wysiłku naukowego. Poza tym mam troje dzieci, najmłodsza Basia urodziła się w 2006 r. 54 Ale te życiowe przerwy w pracy należy uznać za ważne, bo dały szansę na przemyślenia, weryfikację, uzupełnienia, dopowiedzenia. Można powiedzieć, że przy tej pracy nabierałam swoistej ogłady naukowej, dojrzewałam. Jak opis dziejów paremiografii zaczęłam chronologicznie od Ceynowy, to potem te pierwsze rozdziały musiałam gruntownie poprawić. A równolegle układałam część pierwszą, „Księgę przysłów kaszubskich”. Porządkowanie materiału językowego, to zawsze żmudna robota. Przyjęte przeze mnie na samym początku pracy założenie, aby umieścić kaszubskie paremie w kontekście przysłów polskich, nadto w takim układzie systemowym, jak to przed laty zrobili autorzy Nowej księgi przysłów polskich pod redakcją Juliana Krzyżanowskiego, aby niejako uzupełnić tę wydaną przed czterdziestu laty publikację – okazało się przedsięwzięciem bardzo czasochłonnym. Ale dotąd w paremiologii lepszego systemu niż porządek alfabetyczny wyrazów-jąder przysłów nie opracowano. Wydana przez Instytut Kaszubski książka zawiera przysłowia z wszystkich kaszubskich źródeł wydanych przed 1955 r. To ok. 8 tys. przysłów, a z wariantami jeszcze więcej! Czy tom wyczerpuje tę tematykę? Na pewno warto zbadać zasób i funkcjonowanie przysłów w kaszubskiej POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 ZE ŚWIATA NAUKI Dzieje paremiografii kaszubskiej opisałam bardzo wnikliwie, ale „Księgę przysłów kaszubskich”, ten scalony zbiór, można wykorzystać do różnorodnych dalszych badań! Taki był też pragmatyczny cel mojej pracy: wypisać wszystko, co zostało zapisane, uporządkować tak, aby system był „szczelny” i logiczny „w obsłudze”, nadto kompatybilny z Nową księgą przysłów polskich, aby udostępnić badaczom – Kaszubom i nie-Kaszubom – przebogaty zbiór przysłów kaszubskich do dalszych badań: językowych, kulturowych i innych. Wystarczy dla wszystkich. literaturze po 1945 r. W jednym z rozdziałów pokusiłam się o rekonstrukcję świata Kaszubów namalowanego przysłowiem, ale to na pewno jeszcze otwarte pole... Poza tym zbadałam językowy kształt przysłów, dokonałam pewnych uogólnień teoretycznych związanych z fenomenem trwania przysłowia jako gatunku folkloru. Bo trzeba powiedzieć, że zanim przysłowie zostało przez kogokolwiek zapisane, musiało się utrwalić w społecznej pamięci. I przetrwało w pamięci pokoleń, przekazywane z ust do ust. Ta „Księga przysłów kaszubskich” – z zapisami do połowy XX w. – powinna być kompletna. Ale kto wie, człowiek jest omylny, mogłam coś przegapić... Dzisiejsze możliwości szukania słów w zapisie elektronicznym oddają nieocenione korzyści leksykografii, temu też m.in. służyć ma znormalizowany zapis przysłów w „Księdze”, utrwalanych przecież przez kolejnych paremiografów w różnych ortografiach. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Porozmawiajmy o samych przysłowiach. Jak opisałabyś nasze kaszubskie na tle innych, ogólnopolskich? Kaszubi, aby wypowiedzieć ogólnoludzkie prawdy i myśli dydaktyczne, posługują się obrazami z codziennego życia, wyrażając je środkami artystycznymi zaczerpniętymi z mowy potocznej. Prostota i realizm to główne cechy artyzmu językowego przysłów. Najczęściej to zdania oznajmujące, często zaczynające się od kòżdi, wszëscë, wszëtkò, wiedno, wszãdze, nicht, nic. Zawierają nakazy, zakazy i przestrogi, np. „Nie lez na górã, nie spadniesz”, „Niech spi, mòże mù rozëmù narosce”. W przysłowiu pojedynczy chłop, konkretna białka reprezentują pewien typ zachowań, zaczynają odzwierciedlać charakter zbiorowości. Ta reprezentatywność typów ludzkich i zdarzeń codziennych dominuje w przysłowiach kaszubskich. Ścisły związek z naturą i zadziwiająca przybyszy pobożność kształtowały specyficzną osobowość. Kaszubi są pracowici, nie tolerują lenistwa. Będący w przeszłości przede wszystkim rybakami i rolnikami, żywią się owocami swojej pracy. Przysłowia o jedzeniu pokazują niewymyślny jadłospis Kaszuby. Przysłowia piętnują szczególnie plotkarstwo, obłudę, kłamstwo, dwulicowość, chciwość. Rozważny i oszczędny gbur stanowi wizytówkę i ostoję swojego gospodarstwa. Koń i krowa, to jego najważniejsi w pracy sprzymierzeńcy. Przysłów zawierających leksem pies jest prawie tyle, co tych z Bogiem! To XIX-wieczny obraz wsi, ale wiele mądrości do dziś nie przestało być aktualnymi. Jakie jest twoje ulubione? „Czej białka le je młodô i piãknô, tej òna téż ò tim wié” – to oryginalne kaszubskie. Są też takie specyficznie uformowane, jak dowcipy: „Le sã nie wdawôj w niżódną bitwã – rzekła białka do chłopa i rżnãła gò w łep!”, to z grupy obyczajowych perełek, ale częściej w drugą stronę: „Wszësczé gòdzënë nie są szczeslëwé – rzekł chłop i nabił babie”. Często powtarzam w pracy: „Rozłożenié ‘rozwaga’ z latama przëchòdzy. Wësłëchôj zdaniô jinëch, a tej zrób, jak cë twój włôsny rozëm kôże”. A w domu: „Môłé dzecë depcą pò nogach, wiôldżé pò sercu”. Lubię zwłaszcza takie przysłowia, których nie notują ogólnopolskie zbiory paremiograficzne. Kto wie, że tylko na Kaszubach zanotowano: „W jagwańce skrzëpczi są zamkłé. Kóńsczé kòpëta òdpùstu nie dodają. Ni ma to, jak człowiek mòże pòd swój stół tkac nodżi”? A nad czym teraz pracujesz? Dużo czasu poświęciłam na promocję etnofilologii kaszubskiej, jeżdżąc po szkołach ponadgimnazjalnych na Kaszubach. Takie wyjazdy w teren zakłócają rytm pracy „przy biurku”. Ostatnimi dniami jednak pracuję razem z ojcem [chodzi o prof. Jerzego Tredera – przyp. red.] nad zbiorem wybranych frazeologizmów w sześciu językach zachodniosłowiańskich. Punktem wyjścia jest wyrażenie lub zwrot czeski, do którego kolejne osoby dopisują odpowiednik słowacki, polski, kaszubski, dolno- i górnołużycki. Współpraca w tym projekcie, to konsekwencja ułożenia i wydania analogicznego zbioru wybranych paremii pt. Západoslovanské paremiologické dĕdictví. Ta książka, opublikowana w 2011 r. w Ostrawie, w Polsce jest prawie nieznana. Badania porównawcze paremiologii słowiańskiej, to nowa przestrzeń działania. Rozmawiał P.D. 55 ROCZNICE Półwiecze „Zeszytów Chojnickich” Wielu czytelników „Pomeranii” zna to czasopismo, niektórzy w nim publikowali. Wśród pomorskich tytułów prasowych „Zeszyty Chojnickie” zajmują bowiem szczególne miejsce jako periodyk popularyzujący najpierw wiedzę historyczną, a później interdyscyplinarną o ziemi chojnickiej. KAZIMIERZ JARUSZEWSKI Pismo ukazuje się nieregularnie od 1964 r. Pierwszy jego numer (w nakładzie 12 egzemplarzy) zredagowali regionaliści: Witold Look, Franciszek Pabich i Julian Rydzkowski. We wstępie autorzy napisali, że Powiatowe Archiwum Państwowe i Muzeum Regionalne w Chojnicach „pragną za pośrednictwem pierwszego, próbnego numeru (...) ukazać możliwości nie tylko pracy popularnonaukowej dla poznania dziejów Chojnic i okolicy, ale jednocześnie zamierzają przerwać, chociaż w formie bardzo skromnej ten rodzaj pisania, który w efekcie kończy się włożeniem dorobku do szuflady” (s. 4). Pierwsza edycja periodyku Idea wydawania pisma zrodziła się w gronie członków sekcji historyczno-regionalnej chojnickiego oddziału Zrzeszenia Kaszubskiego. Wydawcą siedemnastu kolejnych zeszytów było jednakże Chojnickie Towarzystwo Kulturalne (ChTK). Redaktorem periodyku (nr 1–6) najpierw został Witold Look (1929–1976), przedwcześnie zmarły historyk i archiwista, od 1960 r. kierownik Powiatowego Archiwum Państwowego w Chojnicach, autor wielu rozpraw dotyczących przeszłości Chojnic (m.in. „Uwag o historiografii miasta Chojnic” pomieszczonych w pierwszej edycji pisma). Dzięki dokonaniom Looka powiatowe archiwum stało się lokalnym ośrodkiem ruchu naukowego i badań regionalnych. Uzyskanie stałego zezwolenia na 56 wydawanie lokalnego periodyku nie było wówczas możliwe, dlatego konieczny był kamuflaż w postaci znaczącego nadruku „Do użytku wewnętrznego” – ograniczającego w teorii rolę „Zeszytów” do biuletynu stowarzyszenia. Pierwsze kolegium redakcyjne, odnotowane w numerze drugim czasopisma, stanowili: Wojciech Buchholz (przewodniczący), Witold Look (zastępca przewodniczącego), Kazimierz Ostrowski (sekretarz) oraz Jan Kania, Benedykt Kloskowski, Albin Makowski, Józef Osowicki, Julian Rydzkowski i Edmund Sadowski (członkowie). Później z tego grona ubyli J. Kania i B. Kloskowski, dołączyli natomiast Franciszek Pabich (jeden z 3 chojnickich „muszkieterów” – inicjatorów pisma) oraz Stanisław Ciechanowski. Zasłużony dla historiografii Chojnic W. Buchholz, wieloletni dyrektor liceum, wspomagał wysiłki zespołu redakcyjnego przez okres dziesięciu lat (1965–1975). Na uznanie zasługiwała też okładka „Zeszytów” zaprojektowana przez wybitnego artystę plastyka Janusza Jutrzenkę Trzebiatowskiego (tworzącego w Krakowie, ale wywodzącego się z Chojnic). Po śmierci W. Looka „Zeszyty Chojnickie” redagowali zasłużeni dla kultury regionu publicyści: Kazimierz Ostrowski (nr 7–9), dziennikarz, działacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego dobrze znany czytelnikom „Pomeranii”, oraz Klemens Szczepański (nr 10–14), nauczyciel, społecznik, autor licznych opracowań traktujących o dziejach Chojnic w XX w. oraz o nazewnictwie miejscowości powiatu chojnickiego. W redagowaniu pięciu numerów pisma K. Szczepańskiemu pomagali członkowie kolegium redakcyjnego: Grażyna Winiecka, Stefan Myszka, Zbigniew Stromski i Jerzy Zdunek. Na łamach „Zeszytów” zagościła także poezja Łucji Gocek i Jana Sabiniarza. Przyznać należy, iż kolejni redaktorzy i przewodniczący zespołu redakcyjnego posiadali szczególny dar: potrafili zjednywać współpracowników i pozyskiwać wartościowe materiały. W tym pionierskim okresie wydawniczym największe zasługi dla ciągłości tego tytułu i jego wysokiego poziomu merytorycznego położyli bezspornie Witold Look (spiritus movens całego przedsięwzięcia), K. Ostrowski (ściśle współpracujący z Lookiem już od numeru 2.) oraz K. Szczepański, który swoim zapałem i pasją regionalisty aktywizował środowisko w latach 80. minionego wieku. Jego nagła śmierć w 1989 r. miała wpływ na zaprzestanie ukazywania się „Zeszytów”. I kolejne wydania Potrzebny był nowy zastęp miłośników regionu, aby po dziesięcioletniej przerwie Chojnickie Towarzystwo Kulturalne z inicjatywy Jacka Knopka, Kazimierza Jaruszewskiego i Kazimierza Lemańczyka wznowiło wydawanie regionalnego periodyku popularnonaukowego pod dotychczasowym tytułem. Reaktywowane „Zeszyty Chojnickie”, pod redakcją J. Knopka i K. Lemańczyka, ukazały się trzykrotnie (numery 15–17) w latach 1997– –1999. Tytuł dotowany był przez Urząd Miejski w Chojnicach. W skład zespołu redakcyjnego wchodzili: Janina Cherek, POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 ROCZNICE K. Jaruszewski, J. Knopek, K. Lemańczyk, K. Ostrowski i Zbigniew Stromski. Na uwagę czytelników, prócz starannie dobranych tekstów, zasługiwała oprawa graficzna czasopisma, a szczególnie piękna okładka w postaci kolażu u ściśle związanego z przeszłością ziemi chojnickiej (autorstwa K. Lemańczyka). W 2003 r. dzięki wysiłkom K. Jaruszewskiego i J. Knopka „Zeszyty Chojnickie” powróciły. Zmienił się wydawca periodyku. Zaprzestało działalności ChTK, a trud przygotowania kolejnych numerów pożytecznego dla lokalnej społeczności czasopisma podjęło Chojnickie Towarzystwo Przyjaciół Nauk (ChTPN). Przewodniczącym kolegium redakcyjnego wybrany został w 2003 r. K. Jaruszewski, redakcję periodyku powierzono dr. J. Knopkowi. W skład zespołu trzymającego pieczę nad „Zeszytami” weszli wówczas, prócz wymienionych, J. Cherek, Piotr Eichler, Adam Krause (twórca okładki 20. numeru i logotypu pisma), Tomasz Myszka i K. Ostrowski. W 2006 r. po raz kolejny zmieniło się kolegium redakcyjne. Trzeba przyznać, że to pewna prawidłowość w historii chojnickiego periodyku: częsta rotacja osób współtworzących zespół odpowiedzialny za jego losy. Redaktor naczelny rocznika dr hab. Jacek Knopek dokooptował do kolegium pięciu naukowców z różnych ośrodków akademickich: profesorów Andrzeja Grotha, Zbigniewa Karpusa, Janusza Kuttę, Zenona Romanowa oraz Bogusława Polaka. Nie brali oni jednak czynnego udziału w pracach organizacyjnych i wydawniczych. Sekretarzem „Zeszytów” został Bogdan Kuffel, a K. Jaruszewski zrezygnował z funkcji przewodniczącego zespołu. Kolejna, i jak dotychczas ostatnia zmiana zespołu redakcyjnego, nastąpiła w 2011 r. Rocznik zaczął się ukazywać pod wspólną redakcją Kazimierza Jaruszewskiego i Bogdana Kuffla. Stałe kolegium utworzyły osoby od lat (często od urodzenia) związane z ziemią chojnicką i będące miłośnikami jej historii: Arseniusz Finster, Marian Fryda, Mariusz Grzempa (znakomity przyrodnik), K. Jaruszewski, J. Knopek, B. Kuffel, ks. bp Wiesław Śmigiel (wielki sprzymierzeniec chojniczan) i Jerzy Szwankowski (przygotowujący słowo wstępne w ostatnich edycjach pisma). POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Zespół ten podjął w 2012 r. starania o wpisanie periodyku na listę czasopism punktowanych. Rosnący poziom naukowy rocznika został doceniony – Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przyznało w 2013 r. dwa punkty za publikacje w „Zeszytach”. Zmiana formuły pisma Obecnie zawartość periodyku obejmuje sześć działów: I. Artykuły i rozprawy, II. Studia i materiały, III. Biografie, sylwetki, wspomnienia, IV. Sprawozdania, V. Recenzje, omówienia, polemiki i VI. Miscellanea. Czasopismo dostępne jest też w wersji elektronicznej. Odnajdziemy je na stronie Urzędu Miejskiego w Chojnicach: www. miastochojnice.pl Wsparcia finansowego pracom wydawniczym udziela Urząd Miejski w Chojnicach, życzliwie odnoszący się również do przedsięwzięć służących popularyzacji kultury i nauki. Urząd jest drugim, obok ChTPN, wydawcą rocznika. Utrzymany zostaje, zgodnie z sięgającą pół wieku tradycją, humanistyczny profil pisma, jednak jego formułę poszerzono o inne dyscypliny nauki (m.in. biologię, ochronę środowiska, ekonomię). Cieszy oko atrakcyjna wizualnie okładka, będąca dziełem Justyny Laska-Pietrzyńskiej (od numeru 21.). Na łamach czasopisma, obok opracowań miejscowych badaczy, pojawiały się teksty przedstawicieli środowisk i ośrodków naukowych, w tym cenionych profesorów, m.in. Mariana Biskupa, Józefa Borzyszkowskiego, Stanisława Gierszewskiego, Andrzeja Grotha, Kazimierza Tobolskiego. Do grona licznych animatorów „Zeszytów Chojnickich” w okresie pięćdziesięciu lat ich nieregularnego ukazywania się zaliczymy m.in. Witolda Looka, Juliana Rydzkowskiego, Franciszka Pabicha, Wojciecha Buchholza, Kazimierza Ostrowskiego, Klemensa Szczepańskiego, Zbigniewa Stromskiego, Kazimierza Lemańczyka, Jacka Knopka, Bogdana Kuffla i Kazimierza Jaruszewskiego. Zwieńczeniem skromnych obchodów półwiecza periodyku ma być, planowane na 27 czerwca br., wydanie numeru specjalnego pisma. Zeszyt ten będzie miał charakter retrospektywny i znajdą się w nim wybrane artykuły problemowe z różnych edycji pisma oraz reprezentujące kilka dyscyplin naukowych. Tak więc inicjatywa, która ukształtowała się w gronie najbliższych przyjaciół przed pół wiekiem, wciąż łączy chojniczan i tych, którzy tę ziemię pokochali. 57 Albumy tucholskie Na początek ciekawostka natury językowej. W dawnej polszczyźnie rzeczownik album miał rodzaj gramatyczny nijaki. Literackim tego świadectwem może być Lalka Prusa: „(...) pan Ignacy upuścił swoje album”. W liczbie mnogiej występowały zatem alba, tak jak studia czy licea. Napiszę przeto o albach bądź albumach wydanych w Tucholi w ubiegłym i obecnym roku. Trudno dziś uznać Tucholę za miasto rozwijające się w imponującym tempie pod względem przemysłowym czy gospodarczym. Raczej to spokojny i przyjazny turystom gród, malowniczo ulokowany nad rzeką Kicz w sercu Borów Tucholskich. Historia miasta i ziemi tucholskiej jest jednak bardzo bogata; sięga czasów książąt gdańsko-pomorskich i komturów krzyżackich. Wpływ na rozwój tego ośrodka miała na pewno gospodarka leśna. W mieście funkcjonuje od lat słynne technikum przygotowujące przyszłe kadry leśników. Sporo też zabytków. Warto odwiedzić to urokliwe miasteczko ze św. Małgorzatą w herbie. Spacer uliczkami Tucholi ułatwią i umilą nam dwa piękne wydawnictwa albumowe. Autorem pierwszego z nich jest chojnicki artysta fotografik Daniel Frymark, laureat wielu prestiżowych nagród (w tym National Geographic Polska i Newsweek Polska). Projekt graficzny publikacji przygotował ceniony w regionie grafik Bartosz Ostrowski. Podczas spotkania promocyjnego w tucholskiej bibliotece w styczniu ubiegłego roku D. Frymark zdradził zebranym, że niektóre fotografie kosztowały go wiele wysiłku i musiał poświęcić im sporo czasu. Oglądając poszczególne ujęcia, musimy przyznać rację artyście. Wspominał on, że bywał w Tucholi niekiedy przed świtem bądź późnym wieczorem, w zależności od oczekiwanego efektu utrwalonego na zdjęciu. Przykładami takich fotogramów 58 są ujęcia ulicy Cegielnianej (s. 25), przejazdu kolejowego przy ulicy Bydgoskiej (s. 35), ulicy Chojnickiej z kościołem pw. św. Jakuba Apostoła (małe arcydzieło! s. 39), jeziora Głęboczek (s. 72, 85 i 99), placu Wolności (s. 93), ulicy Głównej (kapitalne ujęcie burzowego nieba nad budynkami! s. 102). Długo w naszej pamięci pozostaną też barwne, rozzłocone panoramy miasta ze strzelistymi wieżami kościołów (s. 12–13, 45 czy 90). Kolejne strony publikacji dowodzą, że chojnicki fotografik dotarł wszędzie, do każdego zakamarka i zaułka Tucholi. Drugi album, zawierający fotogramy Józefa Basty, wydany został w marcu br. w związku z pięknym jubileuszem 80. urodzin twórcy. J. Basta wywodzi się z południa Polski, z ziemi nowosądeckiej, osiadł jednak w Borach Tucholskich (Śliwiczki, Tuchola). W mieście nad Kiczą jest postacią powszechnie znaną. Nauczyciel, dziennikarz, animator kultury, pracownik administracji państwowej, samorządowiec (radny wojewódzki i powiatowy). W latach 1975–1987 był naczelnikiem miasta i gminy Tuchola. Biografia tego człowieka obfituje w liczne dokonania, szczególnie na niwie kulturalnej i oświatowej. Do znaczących osiągnięć na tym polu zaliczymy również fotografie. Mimo organizowanych wystaw, publikacji setek zdjęć i udziału w konkursach trudno nazwać J. Bastę artystą; trafniej można by go określić mianem dokumentalisty. Jest on bowiem twórcą imponującej fotokroniki miejsc i obiektów, autorem setek tysięcy zdjęć, skrupulatnie przez niego opisanych i skatalogowanych. Jego wydawnictwo albumowe składa się z dwóch rozdziałów. W pierwszym z nich, metaforycznie zatytułowanym „Jest miasteczko gdzieś nad rzeczką”, zaprezentowano zdjęcia licznych obiektów ulokowanych w tucholskiej przestrzeni: zabudowy placu Wolności, szpitala, gmachu Poczty Polskiej, dworca PKP czy kościoła pw. św. Jakuba Apostoła. Obiekty te J. Basta fotografował w różnym czasie. Warto porównać np. widoki placu Wolności z lat 60. ubiegłego wieku (s. 21) ze współczesnym obliczem tego reprezentacyjnego dla tucholan miejsca (s. 27). Drugi rozdział pt. „Tucholskie życie” ukazuje ludzi podczas rozmaitych wydarzeń: imprez plenerowych, spotkań z politykami i gwiazdami estrady, promocji książek, odsłonięcia tablic i pomników, widowisk historycznych, parad kolędników etc. Być może żadne ze zdjęć pomieszczonych w tym albumie nie zapadnie nam głęboko w pamięć, natomiast przykuwa uwagę okładka – dzieło Sławomira Świetlika. Doskonale oddaje ono refleksyjną naturę człowieka niezwykle zasłużonego dla Borów i ich stolicy. Kazimierz Jaruszewski Daniel Frymark, Tuchola, wyd. Miejska Biblioteka Publiczna w Tucholi, [b.m], [b.r.]. Józef Basta, Tuchola i… Basta, wyd. Miejska Biblioteka Publiczna w Tucholi, [b.m], [b.r.]. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 LEKTURY O rybackim rzemiośle Omawianą w niniejszym artykuliku książkę Kutry z Wielkiej Wsi trudno jednoznacznie zakwalifikować. Jej autorzy, Bogdan Huras i Franciszek Necel, we wstępie określają ją jako „album poświęcony kutrom rybackim, dla których portem macierzystym było Władysławowo, port wybudowany w 1938 r.”. Rzeczywiście zdjęć jest w niej dużo, właściwie od jednego do kilku na każdej ze stron głównego tekstu. Mimo to można ją też uznać za rodzaj słownika, encyklopedii, bo jej większość stanowi z pozoru suchy opis właściwości technicznych i dziejów poszczególnych kutrów. Dodajmy, że autorzy ujednolicili i sformalizowali kolejne hasła, na końcu zamieścili do nich indeksy, wykorzystaną literaturę i przede wszystkim włożyli znaczny wysiłek badawczy w ich opracowanie, w tym przejrzeli sporą ilość archiwaliów i różnych publikacji (chociaż można by im podpowiedzieć kolejne). Wszystko to w części przedstawione wydawnictwo zbliża charakterem do publikacji naukowych. Jednak w tym kontekście razi nazwanie haseł poświęconych kutrom „biogramami”, które to pojęcie odnosi się do ludzkich życiorysów (por. np. Słownik języka polskiego, pod red. M. Szymczaka, Warszawa 1983, t. I, s. 167). Część słownikowa książki została poprzedzona stosunkowo zwartą, ciekawą informacją o przekształceniach sposobu połowów dokonywanych przez kaszubskich rybaków na Bałtyku, o rozwoju ich łodzi i kutrów oraz o ogólnych procesach związanych z rybołówstwem na tle przemian politycznych. Kiedy się patrzy na omawianą publikację całościowo, niewątpliwie budzi uznanie fakt skupienia wokół niej przez jej twórców licznego grona osób i instytucji. Wymownie o tym świadczy długa lista podmiotów, którym w książce autorzy dziękują za użyczone zdjęcia i informacje. Publikacja została dofinansowana przez licznych sponsorów, wydano ją w ramach większej serii wydawniczej „Księgi Floty Ojczystej”, a przedmowę do niej napisał dyrektor Muzeum Ziemi Puckiej. Przyciąga do niej też staranna szata graficzna autorstwa Krzysztofa Galla, dobrze dobrane cytaty ze źródeł POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 archiwalnych, opublikowanych wspomnień, prasy itd. Oczywiście nie ustrzeżono się też od drobnych potknięć, pomyłek, na przykład na s. 15 i 18 są podane różne daty powstania linii kolejowej łączącej Puck z Helem. Mimo braku przypisów w większości tekstu osobom zainteresowanym tym tematem łatwo się domyśleć, z jakich dotychczasowych publikacji autorzy zaczerpnęli poszczególne informacje. Gorzej jest już, gdy znaleźli je w archiwaliach, a wręcz niemożliwością wydaje się ustalenie źródła, gdy podstawą ich wiedzy były ich własne doświadczenia bądź relacje rodzin rybaków. To ostatnie ułatwiło jednak powstanie książki, która w jednakowym stopniu może wzbudzić zainteresowanie zarówno mieszkańców kaszubskiego wybrzeża Bałtyku, jej głównych bohaterów, osób chcących wiedzieć więcej o jego dziejach i kulturze, jak i profesjonalnych historyków, etnografów i innych specjalistów. Osoby patrzące na morze i rybaków „romantycznie” szczególną uwagę zwrócą na fakt, że niezależnie od sytuacji geopolitycznej, wliczając w to okres hitlerowskiej okupacji i późniejszego stalinizmu, czynni zawodowo rybacy zawsze mieli kontakt z przedstawicielami innych państw i systemów społeczno-politycznych, mogli poznawać inne krainy, czy wręcz swobodnie się przemieszczać, co chociażby uzmysławia udana ucieczka załogi jednego z kutrów w 1957 roku do Danii. Dla tych, którzy w pracy rybaka widzą przede wszystkim ogrom trudów życia codziennego, nie będzie zaskoczeniem wielość kolizji, zatonięć kutrów i członków ich załóg czy też odbieranie łodzi, wystawianie ich na licytacje z powodu zaległości finansowych. Dla miłośników filmów ciekawe mogą być informacje o losach kutrów, które stanowiły rekwizyty w znanym na Kaszubach filmie fabularnym „Kaszëbë”. Z kolei lektura omawianej książki przez profesjonalnych historyków między innymi utwierdzi ich w przekonaniu, że niektóre historyczne zjawiska są niezmienne niezależnie od systemów. Dotyczy to także – co najmniej w części – podejścia państwa do kaszubskich rybaków. Było ono podobne, mimo teoretycznie diametralnych różnic ideologicznych i etnicznych. Zarówno II Rzeczpospolita, III Rzesza, jak i Polska Rzeczpospolita Ludowa wspomagały rybaków w pozyskiwaniu własnych kutrów, często nadal pozostających własnością państwa, a ich użytkowników zobowiązując do spłat w złowionych rybach bądź pieniądzu. Sporo miejsca autorzy poświęcili skutecznym staraniom rybaków i polskich, powojennych władz, by kutry, które na skutek działań hitlerowskiego okupanta znalazły się w zachodnich częściach Niemiec (w radzieckiej strefie okupacyjnej było to więcej niż utrudnione), wróciły – zgodnie z prawem własności – do Polski. Ciekawe, czy to, co było dla polskiego państwa i kaszubskich rybaków oczywistym naprawieniem doznanej przez nich krzywdy, całkowicie uzasadnionym moralnie i prawnie, tak samo było odbierane przez stronę niemiecką? Znając podobne sytuacje z innych terenów, śmiem w to wątpić. Pośrednio wątpliwość tę potwierdzają również opisane w książce trudności z odzyskiwaniem byłej polskiej własności, nadawaniem nowych, niemieckich oznaczeń dawnym polskim kutrom, przerejestrowywaniem ich itp. Na marginesie można dodać, że sprawa ta ujawnia niecelowość przypisywania określonych cech przedstawicielom różnych narodów. Wygląda na to, że Niemcy starając się nie dopuścić do zwrotu kutrów, zachowywali się tak, jak konspirujący wcześniej Polacy, czyli to sytuacja często powoduje określone działania, nie etniczność wywołujących je ludzi. 59 LEKTURY To tylko niektóre spostrzeżenia, które nasuwają się po lekturze prezentowanej książki. Mam nadzieję, że skłonią one więcej osób do zajrzenia do niej, szczególnie pomorskich regionalistów. Takie publikacje, przy wszystkich swoich niedoskonałościach, mogą wywołać jedynie radość naszego środowiska. Mimo to żal, że w książce rzadko wprost mówi się o „Kaszubach”, używa przymiotnika „kaszubski”, a przecież w czasach, których ona dotyczy, większość władysławowskich rybaków była Kaszubami. Wspomnę jeszcze, że twórcy recenzowanego wydawnictwa, jak domniemywam, narzucili sobie wewnętrzne ograniczenia. Tak przynajmniej odbieram pominięcie w nim niektórych kwestii. Opisując sytuację rybaków pod koniec okupacji, sporo miejsca poświęcono nieprzestrzeganiu przez nich zarządzeń hitlerowców i dokonywaniu nielegalnych połowów, z których złowione ryby oddawano, jak podano za Augustynem Neclem: „ludności z okolicznych wsi oraz Polakom pozostałym w Gdyni”. Zapomniano wspomnieć, że część tych nielegalnych połowów przeznaczano na łapówki dla niemieckich urzędników, co wydatnie ułatwiało życie codzienne rybaków. W innej części tekstu wyrażono brak pewności, czy przy wodowaniu kutrów „chrzczono je” butelką szampana. Zastanawia więc, czy było to piwo, wódka, wino albo jeszcze coś innego? Czytelnikowi warto to wyjaśnić, tym bardziej, że trudno przyjąć, by autorzy książki, wielorako związani z rybołówstwem (także szkutnictwem), nie byli w stanie tego zrobić. Kończąc, chciałbym wyrazić życzenie, by podobnych książek, dotyczących różnych terenów Kaszub i rozmaitych przejawów aktywności ich mieszkańców, powstawało jak najwięcej. Chciałbym też, żeby jak najszybciej ukazała się, zgodnie z zapowiedzią, kolejna publikacja B. Hurasa i F. Necla o kutrach bardziej nam współczesnych. Bogusław Breza B. Huras, F. Necel, Kutry z Wielkiej Wsi, Porte Mare Pomorska Oficyna Wydawniczo- Reklamowa, [b.m.], [b.r.] 60 . Chwilowe olśnienia Trzynaście lat musiało upłynąć, aby pojawił się nowy tomik poetycki Stanisława Bartelika. W świecie dzisiejszej dynamiki życia literackiego, to cała epoka, tymczasem w porównaniu z debiutancką książeczką kaszubskiego poety niewiele się wśród jego najnowszych wierszy zmieniło. Tak jak w pierwszym zbiorku pt. Chòc mie szëmią jiné drzewa z 2000 roku, także wśród świeżo opublikowanych wierszy odnajdziemy poetyckie westchnienia do tatczëznë, rozpływanie się w pochwałach nad życiem na łonie kaszubskiej natury oraz pouczenia kierowane do współczesnych i młodych czytelników. Czyżby się w literaturze kaszubskiej nic nie stało, że twórca dalej pisze tak samo jak wcześniej? Odpowiedź jest prosta. Oczywiście, że w literaturze kaszubskiej nastąpiło bardzo wiele zmian, lecz Bartelik postanowił na to nie reagować. Dla niego bowiem jako dla poety nie uległa przekształceniu podstawowa sytuacja egzystencjalna, która motywuje go do pisania. Otóż od wielu lat przebywa w nieoswojonym emocjonalnie miejscu, Kielcach, które choć stały się jego miejscem zamieszkania i pracy, jednak nie wywołują u niego artystycznych aktów wyrazu. Natomiast do działalności literackiej stale inspirują Kaszuby, które pamiętane z czasów dzieciństwa i wczesnej młodości opiewane są w języku kaszubskim w tomiku Bestré szczescé opublikowanym w ubiegłym roku przez Wydawnictwo Rost. Na siedemdziesięciu stronach z wierszami Bartelika nie dzieje się zbyt wiele. Tak jak już zaznaczyłem, po pierwsze mamy tutaj poetyckie wyrazy miłości do rodzinnej ziemi, wypowiadane w tradycyjnych formach literackich (hymny) albo inspirowanych tradycją ludową (pieśń). O ile w takich utworach, jak Kaszëbë – nasz krôj czy Pòzdrowienié ojczyzna domowa jest wyrażana superlatywami życia codziennego, o tyle wiersze Przeżegnôj Bòże, W kaszëbsczi zemi albo Gòdë I, to formy zaopatrzone w obrazowanie religijne, łączone z czczeniem Matki Boskiej Sianowskiej czy kalendarzem liturgiczno-obrzędowym chrześcijaństwa. Nie odnajdziemy tutaj nadzwyczajnych pomysłów poetyckich i wypada zaakceptować takie połączenie literatury patriotycznej z dewocyjną, choć w tym zbiorku ani zbytnio ona nie wzrusza, ani nie uwzniośla. Tymczasem twórczość religijna, aby mogła odzwierciedlać żywe doświadczenie duchowe, powinna przecież się odnawiać także i przez formę… Druga tendencja najnowszego tomiku Bartelika związana z obrazowaniem życia wiejskiego także nie zaskakuje, kolejny raz świadcząc o tym, że autorzy literatury kaszubskiej mają poważne kłopoty w odnalezieniu współczesnego języka, który byłby odpowiedni do opisu natury. Takie utwory, jak Zymkòwé lëstë, W lôskù pòd brzóską lub Na zymkù ukazują jedynie powierzchnię życia przyrody. Samo wyliczenie przez poetę słońca, księżyca, chmur, wiatru, lasu, jeziora i roślin nie czyni jeszcze wiersza ciekawym. Tym bardziej, że w wierszach zebranych w tomiku słońce świeci, zające biegają a grzyby rosną… Trudno dostrzeżenie tych zjawisk uznać za odkrywcze. To raczej mało przekonujący powód, aby pisać wiersze. Wierszowane moralizowanie – trzeci aspekt poezji Bartelika – jest męcząco smutne. Oczywiście nikt nie odbiera poecie prawa do wypowiadania ocen na temat dzisiejszego świata, lecz czy rzeczywiście ma ważne ku temu powody, można powątpiewać. Co go skłania, aby przyjąć pozycję nauczyciela? Wiek? Doświadczenie? Wrażliwość? Czyż istotnie parenetyczne POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 LEKTURY formy wypowiedzi zgromadzone w wierszu Chto mówią coś dobitniej aniżeli przysłowia ludowe? Nie. Czy powiedziano coś głębokiego o miłości w wierszu Słëchôj? Nie. Czy odkryto nieznane pokłady ludzkiego żywota w utworze Alitëli? Także nie! Po co zatem pisać poezje? Może lepiej zdecydować się na stworzenie poradnika z przykładami rozwiązywania trudnych sytuacji życiowych? W poezji Bartelika wykreowany podmiot zdaje się pokładać wiarę w tradycyjnych wartościach humanistycznych. W liryku Dôjce wyrażona została ufność w rozum i nadzieję, w wierszu Chcã pojawia się pragnienie dobra i spełnienia egzystencjalnego dla wszystkich ludzi, w Jidã do Ce pobrzmiewa przekonanie, że miłość do ojczyzny przynosi sens życiu. Wyeksponowane tutaj przekonania i akty umiłowania same w sobie są czymś wartościowym i nie można ich uchylić. Jednakże znowu należy zapytać o formę wyrażenia tego typu tożsamościowej konfesji. Czy utwory podane wprost, bez metaforyzacji, z prostymi rymami jako głównym wyróżnikiem wierszowania, to istotnie ciekawa literatura? Może lepiej byłoby napisać osobne rozważania moralne, których nie będzie ograniczała forma liryki? Bartelik próbował przecież formy prozatorskiej w tomie Farwë żëcégò (2006) i nie była to porażka artystyczna, a więc wystarczy zmienić medium i to, co denerwuje w liryce, już takie nie będzie w innym ujęciu. Czasami można usprawiedliwić prostotę wyrazu poezji Bartelika faktem, że kieruje swoje utwory także do dziecięcego czytelnika. Takie formy, jak Kaszëbsczi wikt, Zëma dzecóm albo Jaskùlka, to niewątpliwie literatura ukazująca świat w przejrzystości, porządku i swoistej dydaktyce. Mogą one się znaleźć w procesie edukacyjnym, poszerzając słownictwo dzieci na etapie nauczania początkowego czy ewentualnie podstawowego. W tomiku odnaleźć można również wiersze nadające się do opracowania recytatorskiego czy muzycznego. Stąd Pòd bùkama lub Bãdze sztëmòwało? można z powodzeniem używać w szerszych, pozaliterackich kontekstach, np. podczas akademii szkolnych czy konkursów piosenki. A jednak wśród utworów dla dzieci Bartelika zauważyć można niepokojącą cechę. Przecież dziecko nie jest odbiorcą upośledzonym, któremu należy ogłaszać wierszem oczywiste fakty i zjawiska. Najmłodszy czytelnik potrzebuje także zabawy, radości i humoru. Oczekuje gry słowem, zaskoczenia i nowości, a tych właśnie cech w utworach kaszubskiego poety nieco brakuje. Nawet jeśli jego utwory pojawiają się w antologiach twórczości dla dzieci, to nie znaczy to, iż można spocząć na laurach i tworzyć rzeczy jednowymiarowe… Najciekawsze w najnowszym tomiku Bartelika są najkrótsze formy poetyckie. Myślę tutaj o czterowersowych miniaturach o tytułach: Bestré szczescé, Szrëwòt oraz Òmanienié. To tutaj wreszcie pojawia się poetycka przenośnia, iskrząca się niejednoznacznością i lekkością. Nie znaczy to jednak, że mamy tutaj do czynienia z wierszami żartobliwymi, wręcz odwrotnie, to formy refleksyjne i stonowane. Lekkość polega na tym, iż unika się przedstawiania rzeczywistości w zaledwie realistycznym wyrazie, moralizowania i pouczania, a proponuje ujęcie świata w niedopowiedzeniu i zawieszeniu. W konsekwencji obrazowo i metaforycznie opisuje się los i szczęście, z lekkim dystansem przedstawia miłość, wreszcie z rodzajem zdziwienia odkrywa złudzenia uczuć lub ograniczenia języka. W takich przypadkach Bartelik rzeczywiście staje się poetą, który rezygnuje ze sztampowego poetyzowania i decyduje się na ujawnienie próby i niedokonania. Podobnym celom mogłyby służyć miniatury pt. Zmëslënczi, jednakże trudno przesądzić, w jakim kontekście zostały napisane. Czy mają być one swego rodzaju kaszubskimi haiku, uwiecznieniem chwili, zaskakującym momentalnym olśnieniem? A może tylko docenieniem chwilowości, zwykłości oraz przeciętności. Zaledwie trzy utwory tego minicyklu nie mogą stanowić dostatecznych argumentów. Można żałować, że poetyka skrótu myślowego oraz swoistej „zwykłości” ujęcia świata nie została przez Bartelika wyzyskana szerzej. Można by przecież zapisać emocje z wiersza Letëchny wiater lub Łza w sposób jeszcze bardziej artystycznie powściągany, lakoniczny, bez publicystycznego lub realistycznego dopowiedzenia zabijającego właściwie poezję. Kaszubski literat zapomniał nieco, że liryka nie musi prowadzić czytelnika za rękę, że bardziej służy temu, aby wskazać możliwość, niż narzucić swój punkt widzenia. Przez owo zapomnienie Bestré szczescé wygląda na zbiorek poezji statycznej, rytualnie przywołującej Kaszuby, rutynowo zwracającej się do sacrum, pouczający dzieci i dorosłych. Tylko czasami, jakże rzadko, Bartelik odważa się na poezję niepokoju, notując małe, chwilowe olśnienia. Oby na następne odkrycia nie trzeba było czekać kolejnych kilkunastu lat. Daniel Kalinowski Stanisław Bartelik, Bestré szczescé, Wydawnictwo Rost, Banino 2013. KASZUBSKA KSIĘGARNIA INTERNETOWA POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 www.kaszubskaksiazka.pl 61 LEKTURY „Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość” W maju br. w Muzeum Miasta Gdyni promowano książkę Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość, pod redakcją Tadeusza Stegnera, długo wyczekiwaną przez miłośników Gdyni i jej okolic. Gdynia Zachód to umowne określenie stosowane od przeszło pół wieku przez urbanistów i architektów. Nie jest ono popularne nawet wśród samych gdynian. Powstało w latach 1957– –1960, gdy opracowywano ogólny plan zagospodarowania obszarów wokół Gdyni i Gdańska. Właśnie wtedy wskazano na miejscowości znajdujące się na zachód od zwartej zabudowy Gdyni. Twórcy książki przyjęli, że termin Gdynia Zachód odnosi się do dołączonych do Gdyni w latach 70. ubiegłego wieku jej obecnych dzielnic: Chwarzna, Wiczlina i Dąbrowy, oraz do jej okolic: Koleczkowa i Bojana, położonych w gminie Szemud w powiecie wejherowskim. Jako że to termin umowny, ciężko wytyczyć dokładne granice tego obszaru. Plany rozwoju Gdyni Zachód to odważne marzenie, by stworzyć nowoczesną, liczącą około sto tysięcy mieszkańców, dzielnicę Gdyni. Historia młodego miasta, jakim jest Gdynia, pokazała, że tak ambitne projekty można z powodzeniem realizować. Z pewnością podobną mrzonką wydawały się w początkach lat dwudziestych ubiegłego wieku plany budowy w ciągu niespełna dwóch dekad dwóch portów, wojennego i handlowego, oraz 120-tysięcznego nowoczesnego miasta. W 1988 roku na sesji Miejskiej Rady Narodowej zespół architektów pod kierunkiem Jadwigi Hryniewicz opracował projekt zagospodarowania przestrzennego Gdyni Zachód. Przemiany ustrojowe w Polsce, które nastąpiły rok później, spowodowały odłożenie realizacji tych planów na wiele lat. W ostatniej dekadzie powrócono do tej idei. Obszar Gdyni Zachód stał się miejscem wielu nowych inwestycji – budownictwa mieszkaniowego i usługowego oraz powstawania infrastruktury miejskiej. Obecnie przeprowadzana jest m.in. modernizacja ulicy Chwarznieńskiej, niebawem zostanie zakończony jej drugi etap. To kluczowa inwestycja drogowa dla zachodnich dzielnic Gdyni. Dotychczas nie istniała publikacja, która całościowo ukazywałaby dzieje tego obszaru. Sporo informacji na ten temat można było jednak znaleźć w opracowaniach Tomasza Rembalskiego i Bolesława Borka oraz dawniejszych – Franza Schultza. Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość usuwa wieloletni niedostatek w tej kwestii. Jest to szczególnie cenne, bo obszar ten może się pochwalić ciekawą historią. Owe tereny są zamieszkałe od czasów prehistorycznych. Tę najbardziej zamierzchłą historię możemy poznać, czytając pierwszy rozdział książki zatytułowany „Pradzieje Gdyni Zachód”. Jego autorami są archeolodzy Mirosław Fudziński i Piotr Fudziński. O późniejszej historii – od czasów średniowiecza do odzyskania niepodległości w 1920 roku – dowiadujemy się z trzech kolejnych rozdziałów, napisanych przez kustosza Muzeum Miasta Gdyni dr. Tomasza Rembalskiego: „W średniowieczu (1253–1466)”, „W czasach Rzeczypospolitej szlacheckiej (1466–1772)” oraz „Pod panowaniem prusko-niemieckim (1772–1920)”. Dariusz Małszycki, także pracownik Muzeum Miasta Gdyni, w rozdziałach pt. „W okresie II wojny światowej (1939–1945)” i „W czasach Polski Ludowej (1945–1989)” przybliża dwa ostatnie przedziały czasowe historii zaprezentowane w książce. To jednak nie wszystko, w kolejnym rozdziale Magdalena Szmytkowska i Mariusz Czepczyński prezentują krajobraz kulturowy Gdyni Zachód. W swoim tekście zawarli różnorodne informacje o ukształtowaniu terenu, klimacie, wodach, świecie fauny i flory, ochronie przyrody, rekreacji i atrakcjach turystycznych, przedsiębiorczości, demografii oraz życiu społecznym. Książkę zamyka artykuł Macieja Mykielskiego o ambitnych planach rozwoju tego obszaru. Z pewnością wielu czytelników zaskoczy informacja, że na tym terenie przewidziano możliwość wprowadzenia w przyszłości transportu szynowego. Na uwagę zasługuje staranność wydania książki. Sporym atutem są dziesiątki kolorowych map, skanów przeróżnych dokumentów, planów i zdjęć oraz bogaty materiał źródłowy zaczerpnięty z archiwów państwowych w Warszawie, Gdańsku, Bydgoszczy i Toruniu, pochodzący z wielu archiwów kościelnych i zbiorów prywatnych a także z relacji mieszkańców. Wydanie książki wsparła Grupa Inwestycyjna Hossa SA, realizująca na tym obszarze wiele inwestycji. Andrzej Busler Promocja w Muzeum Miasta Gdyni zgromadziła wielu gdynian. Fot. Andrzej Busler 62 Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość, pod redakcją Tadeusza Stegnera, Kosycarz Foto Press KFP, Gdańsk – Gdynia 2014. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 LEKTURY widzałé radio na Kaszëbach 800 000 słëchińców na Pòmòrzim dzéń w dzéń wôżné wiadła twòja òblubionô mùzyka pòzdrówczi ë kònkùrsë KASZUBY LATEM Rowerem po Nordzie Północne Kaszuby to jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Można je zwiedzać na wiele sposobów, np. rowerem. Wycieczkom rowerowym sprzyja stale rozbudowywana sieć tras rowerowych. SŁAWOMIR LEWANDOWSKI Wzdłuż zatoki Najbardziej popularną trasą rowerową Nordy jest niemal 44-kilometrowa ścieżka Puck – Hel. Jej popularność wynika z nadmorskiego położenia i z tego, że bez trudu przejedzie nią nawet niewprawiony rowerzysta. Przebiega ona w dużej części wydzieloną drogą rowerową. Między Juratą a Helem oraz w okolicy Swarzewa pojedziemy szutrową nawierzchnią, niekiedy przez niewielkie pagórki, co może być nieco męczące. W sezonie wiosennym i letnim miłośnicy rowerów bardzo często wybierają właśnie tę trasę. Tylko tu można podczas jazdy poczuć orzeźwiający wiaterek od morza, który niweluje trudy pokonywanych kilometrów. Nie bez znaczenia są również atrakcje turystyczne, które można wkomponować w plan całodniowej wycieczki. Najlepiej zacząć eskapadę od puckiego rynku, który w ostatnim czasie doczekał się rewitalizacji. Na Plac Wolności wróciła fontanna, a niedawno stanęła tam ławka z widniejącymi na puckim herbie lwem i łososiem. Jadąc w stronę portu rybackiego, gdzie rozpoczyna się ścieżka rowerowa w kierunku Helu, warto odwiedzić kościół św. Apostołów Piotra i Pawła. Pucka fara stojąca nad brzegiem Zatoki Puckiej, to jeden z najpiękniejszych zabytków sakralnych w tej części Pomorza. Trasa w kierunku Swarzewa ciągnie się najpierw przez puckie łąki, obok wpadającej do zatoki Płutnicy, następnie przez kilkaset metrów wzdłuż dość hałaśliwej drogi 216 Reda – Hel. Jednak ten odcinek jest bardzo urokliwy ze względu na bliskość Zatoki Puckiej. Można ją także podziwiać, robiąc przystanek w punkcie 64 widokowym Kaczy Winkel. Około 300 metrów za tym punktem widokowym ścieżka rowerowa zamienia się w polną dróżkę. W Swarzewie zaś biegnie po śladzie zwykłej asfaltowej drogi. Gdyby ktoś miał ochotę na dłużej przystanąć w Swarzewie, warto to zrobić w pobliżu sanktuarium Matki Bożej Królowej Polskiego Morza, zwanym także Kaszubską Częstochową. Władysławowo to kolejna miejscowość, przez którą biegnie ścieżka rowerowa. Tu warto obejrzeć słynną Aleję Gwiazd Sportu, Ośrodek Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie, port rybacki i wieżę widokową Domu Rybaka. Niezależnie jednak od tego, czy zatrzymamy się we Władysławowie, czy będziemy tu tylko przejazdem, to w sezonie turystycznym trzeba być cierpliwym wobec ludzi, którzy nagminnie wchodzą na rowerowy szlak. Na turystów trzeba również szczególnie uważać w okolicy Chałup. Ścieżka ma tam charakter pieszo-rowerowej i o ile poza sezonem korzystają z niej jedynie rowery, o tyle w turystycznym szczycie więcej jest tam pieszych użytkowników. Uwagę należy także zachować, przejeżdżając w tych miejscach, gdzie znajdują się bramy wjazdowe do licznych w tym miejscu pól campingowych i szkół windsurfingu. Ok. 5-kilometrowy odcinek od Chałup aż po Kuźnicę to miejsce, gdzie królują miłośnicy sportów wodnych. Szczególnie pięknie na błękitnym niebie prezentują się latawce kitewindsurferów. W Kuźnicy ścieżka rowerowa przebiega m.in. w sąsiedztwie najmłodszego portu rybackiego nad Bałtykiem. Z nowoczesnej przystani, realizowanej z unijnych pieniędzy, rybacy korzystają od jesieni 2012 roku. Z kolei w Jastarni można zrobić krótką przerwę i zobaczyć wieżę latarni morskiej ukrytej w świerkowym lesie. Można też odpocząć na urokliwym molo w Juracie. Z Juraty do Helu trasa wiedzie przez las, równolegle do szosy. Ten odcinek ścieżki rowerowej jest najmniej płaski i na dystansie 11 kilometrów trzeba zaliczyć kilka pagórków. Użytkownicy rowerów górskich nie będą tu mieli żadnych trudności, ale tzw. rowerzyści miejscy, zwłaszcza ci z dziećmi w fotelikach, muszą zachować należytą ostrożność, pokonując tę część trasy. Jeszcze przed wjazdem do Helu zlokalizowane jest Muzeum Obrony Wybrzeża będące żywym świadectwem II wojny światowej. Miejsce szczególnie polecane miłośnikom militariów i historii. Ostatni przystanek na tej trasie rowerowej to Hel z mnóstwem atrakcji i z miejscami, w których można zjeść obiad. A na odpoczynek najlepsza będzie plaża. Ścieżka rowerowa z Pucka do Helu to rezultat współpracy kilku gmin Mierzei Helskiej. Dzięki temu cykliści mogą korzystać z jednej z najpiękniejszych tras rowerowych w Polsce. Ścieżka ma jeszcze jedną zaletę: gdyby zabrakło nam sił na którymś z kilometrów, możemy wsiąść do pociągu, który w sezonie letnim jest wyposażony w wagony do przewozu rowerów. Śladem dawnej linii kolejowej Prezentując drugą trasę rowerową na Nordzie, warto przypomnieć historię nieistniejącej już jednotorowej linii kolejowej nr 263 (ze Swarzewa do Krokowej), którą na początku XX wieku wybudowało konsorcjum cukrowni, gorzelni i organizacji rolników z okolicznych terenów. W dużej części to połączenie (ok. 22 km) zostało sfinansowane przez rodzinę von Krockow, POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 KASZUBY LATEM właścicieli miejscowych dóbr. Pierwszy pociąg wjechał na tę linię 26 września 1903 roku. Początkowo była to kolejka prywatna (Kleinbahn Aktiengesellschaft Putzig-Krockow) do majątku i siedziby rodu von Krockow w Krokowej. Służyła także do przewożenia płodów rolnych z okolicznych pól. Przebieg trasy tej kolei nie jest przypadkowy i stanowi świadectwo tego, że na początku XX wieku względy narodowościowe miały znaczenie na Pomorzu Gdańskim także w aspekcie budownictwa kolejowego. Mimo że ludność niemiecka i polska współżyła na tych terenach bez większych konfliktów, to wytyczając przebieg przyszłej kolei, zdecydowano się ominąć wsie Starzyno i Sulicice będące, w przeciwieństwie do sąsiednich wsi zdominowanych przez ludność niemieckojęzyczną, majątkami polskich dziedziców. W 1922 roku, po przejęciu tej części Pomorza Gdańskiego przez Polskę, linia przeszła pod zarząd Polskich Kolei Państwowych. W 1979 roku zamknięto ją, by naprawić wysłużone torowisko. Ruch wznowiono dopiero w maju 1983 roku. Czteroletni okres przerwy w kursowaniu pociągów sprawił, że mieszkańcy przyzwyczaili się do korzystania z autobusów PKS, co z kolei przełożyło się na niską frekwencję w pociągach obsługujących tę trasę. Pociągi pasażerskie z Pucka do Krokowej kursowały do roku 1989, ruch towarowy zawieszono dwa lata później. Po zamknięciu torów dla ruchu pociągów odcinek ten przez kilka lat służył m.in. miłośnikom drezynowych przejazdów po nieczynnych liniach kolejowych Pomorza Gdańskiego. Niestety coraz częstsze przypadki kradzieży torów zmusiły ich do zaprzestania działalności na tym terenie. W listopadzie 2005 roku ostatecznie zamknięto nieczynną i zdewastowaną linię kolejową. Jednak dzięki unijnej inwestycji o linii kolejowej Swarzewo – Krokowa nadal się mówi. Asfaltowa droga ciągnąca się z Gnieżdżewa (od stacji Swarzewo) przez Łebcz, Starzyński Dwór, Radoszewo, Kłanino, Sławoszyno, aż do dawnej stacji Krokowa, wraz z postojami w miejscu dawnych peronów, stanowi dziś bowiem dość zróżnicowaną trasę rowerową. Jej zalety to nieporuszanie się po niej samochodów i pieszych (poza kilkoma miejscami, POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Na ścieżce Swarzewo – Krokowa. Fot. S. Lewandowski w których krzyżuje się z innymi drogami) oraz piękne krajobrazy z licznymi farmami wiatrowymi w okolicach Łebcza. Trasa jest dość łatwa do pokonania. Nieco trudniejsza, ze względu na pochylenie terenu, w kierunku Krokowej, łatwiejsza w odwrotnym kierunku. Można ją pokonać w półtorej godziny. Jednakże warto zarezerwować sobie więcej czasu i zaplanować kilka stacji po drodze. Atrakcyjności temu szlakowi dodają bowiem liczne zabytki, głównie architektury: neobarokowy, trójnawowy kościół z początków XX wieku w Łebczu, zespół zabudowań w Starzyńskim Dworze pamiętający czasy, kiedy posiadłość należała do cystersów oliwskich, budynek kuźni w Radoszewie – pamiątka po istniejącym jeszcze po ostatniej wojnie XIX-wiecznym zespole dworsko-folwarcznym, należący niegdyś do rodziny von Grassów pałac szlachecki z XVIII wieku w Kłaninie, i oczywiście zespół pałacowo-parkowy oraz kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krokowej. W tym ostatnim obiekcie, wybudowanym w latach 1833–1850 i wzorowanym na katedrze z Rotterdamu, w podziemiach znajdują się rodowe krypty von Krockowów. Opisywana ścieżka rowerowa na trasie dawnej linii kolejowej nr 263, o długości ponad 17 km, została oddana do użytku w lipcu 2011 roku. Projekt został sfinansowany w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego dla Województwa Pomorskiego na lata 2007–2013. Wartość inwestycji to ok. 3,2 mln zł, z czego unijne dofinansowanie wyniosło niemal 2,7 mln zł. Pozostałą kwotę pokryły gminy Puck i Krokowa. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze połączenia opisywanej trasy z Puckiem. Być może nastąpi to w niedalekiej przyszłości. Oby jednak nie kosztem istniejącej i potrzebnej mieszkańcom Nordy linii kolejowej Reda – Puck – Hel. 65 ULUBIONE MIEJSCE NA POMORZU Park na tyłach pałacu w Zwartowie Fot. urloplandia.pl W Lęborskich Lasach KAMILA KOTOWSKA Kiedy pierwszy raz odwiedziłam Zwartowo, niewielką osadę kaszubską na północno-zachodnim krańcu powiatu wejherowskiego, miałam 11 lat, głowę pełną marzeń i koszyczek z pisankami. Nie zachwycił mnie wtedy park na tyłach pałacu, w którym się zatrzymaliśmy. Nie zwróciłam uwagi na zabytkową architekturę XIX-wiecznej budowli. Ani myślałam o bliskości lubiatowskiej plaży czy Lęborskich Lasów. Wtedy całym moim światem był plac zabaw i obiecana przez rodziców przejażdżka konna. Dzisiaj i moje życie wygląda inaczej, i Zwartowo. Początek jesieni. Słońce leniwie wygląda zza chmur, dając nadzieję na ostatnie ciepłe dni. Wiatr porusza fiołkowymi liśćmi buku purpurowego. To wznosi kwiaty tulipanowca amerykańskiego, najwyższego drzewa w parku, to pozwala im opaść. Wstaję z ławki i przez chwilę przyglądam się roślinom tworzącym na środku ogrodu barwne koło, widoczne z pałacowego tarasu. Kilka metrów dalej, 66 na małym boisku, trzech chłopców podaje sobie piłkę i biega wokół kosza. Ich śmiechy słychać w niewielkim budynku na skraju ośrodka. Domek pełni funkcję wypożyczalni sprzętu wszelakiego. Miły starszy pan zapisuje na moje nazwisko czerwony rower z nadgryzionym siodełkiem. Powietrze w oponach sprawdza trzy razy. Rower stacza się z górki, nabierając tempa. Mijam wiejski kościółek z czerwonej cegły, ten sam, do którego zanieśliśmy święconkę podczas pierwszego pobytu. Po chwili skręcam w stronę lasu. Tam, wśród śpiewu ptaków, pozwalam myślom wirować między zielenią drzew a błękitem nieba. To moje miejsce wytchnienia, magiczne miejsce, które sprawia, że czas się zatrzymuje, a smutki odchodzą w zapomnienie. Wracam. Oddaję rower i patrzę na pałac. Trzy kolumny przed wejściem podtrzymujące długi balkon wyglądają, jakby pamiętały czasy, kiedy panicze śpiewali serenady swym królewnom. Okienko na poddaszu przywodzi na myśl sekretny pokoik, w którym uwięziona piękność wyczekuje mężnego rycerza (w XIV wieku Zwartowo należało do rycerza Petera Von Littow). Sala bankietowa, masywne schody, długie i ciężkie kotary w ogromnych oknach przypominają o wielkich balach maskowych, o ucztach i zabawach. Podróż w czasie... Wieczorem, kiedy słońce się chowa i skazuje świat na jesienny chłód, siadam przy ognisku. Wpatrzona w ogień, słucham dźwięków gitary i pogodnych śpiewów. Gdzieś zza domku-wypożyczalni słychać rżenie koni. Mogłabym przysiąc, że czuję zapach oddalonej o osiemnaście kilometrów plaży w Lubiatowie, słyszę fale uderzające o piaszczysty brzeg, widzę lekko poruszające się na wietrze krzewy na wydmach. Kiedy wyjeżdżam ze Zwartowa, nigdy nie czuję smutku czy rozgoryczenia. Jestem gotowa na powrót do szarych zabudowań, woni spalin i gwaru dużego miasta. Jestem gotowa zmierzyć się z tym, przed czym uciekłam. Wiem, że z każdą następną wizytą w Zwartowie odkryję coś nowego. Nie tylko w tej małej miejscowości, ale też w sobie. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z KOCIEWIA Świat w kolorze nadziei MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK Pisząc felieton z Kociewia, muszę zacząć od Kaszub, gdzie często bywam. Nieprzypadkowo trafiłam kiedyś do wielkiej wsi – Luzina, by uczestniczyć w spotkaniu poświęconym Gerardowi Labudzie. Miałam szczęście poznać tam niezwykłą kobietę, Genowefę Kasprzyk, o której już wiele dobrego słyszałam. Od razu budziła sympatię i porywała do działań. Jedna z tych dzielnych kobiet, które robią „coś ponad”, wychodzą poza ramy schematu dom – rodzina (oczywiście bardzo ważnego!). Od ich pochodni warto zapalić i swoją. Są tacy ludzie, którzy odchodząc, stają się bardziej obecni – myślałam podczas żałobnej mszy w luzińskim kościele. W „pożegnaniach” długa lista Jej zasług: radna, aktywny społecznik, animatorka wielu przedsięwzięć kulturalnych, „dobra dusza ziemi luzińskiej”. Bogate życie i o wiele za krótkie. Genowefę Kasprzyk żegnało wielu znanych i bliskich mi – z kaszubskiej przestrzeni – osób, tych utwierdzających, że idzie się we właściwym kierunku. Nieoczekiwanie (w wiosenny dzień) zabrzmiała ulubiona przez Zmarłą „Kolęda dla nieobecnych”. Tak liryczna i tak porażająca. To wielki dar od Boga, mieć poetycką duszę. Może warto tu więc przytoczyć słowa R.M. Rilkego: Myślę, że prawdziwym dziedzictwem tego, kto pozostaje w żałobie po śmierci ukochanej osoby, jest większa odpowiedzialność (…). Ten, kto odchodzi, pozostawia swoje rzeczy wielokrotnie rozpoczynane, by mogli je kontynuować ci, którzy w głębszy sposób byli mu bliscy. Po śp. G. Kasprzyk pozostało Towarzystwo Inicjatyw Obywatelskich POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 „Pro Bono” i nie tylko… Życzę dzielnej grupie wytrwałości i odnawialnych sił! Ilustracją tego, tj. nadziei wyrażonej w znanych słowach nie wszystek umrę, tym razem już z Kociewia – są od lat działania wytrwałych animatorów kultury. Przykład z XXXII już Konkursu „Recytujemy prozę i poezję kociewską im. Antoniego Górskiego”. Podczas finału eliminacji rejonowych, zorganizowanego jak zwykle w Starogardzie Gdańskim, uczestnicy otrzymali m.in. książeczkę Gzuby gadejó po kociewsku napisaną przez Mariolę Schulz, która zadedykowała ją ojcu, Janowi Schulzowi. Jeśli dzieci podejmują dobre dzieło ojców, to zawsze cieszy. Warto popularyzować krzepiące przykłady. Święto kociewskiego słowa było naprawdę uroczyste. Odświętność rozpisana na kolory z daleka rozpoznawalnych strojów (współczesnych, świetlicowych, czego nie mogą często przełknąć etnografowie), na pełne uroku dziewczęce warkocze, na chłopców dzielnie gadajóncych po naszamu… Uważam, że choć niebawem uciekną w stronę szalonej, często nijakiej, rozkrzyczanej i rozedrganej „światowej kultury”, to wielu z nich (zwłaszcza gdy dojrzeją) doceni walory tradycji, swojskości. Dobre wspomnienia z konkursów (organizowanych w Starogardzie Gdańskim, w Tczewie i Świeciu nad Wisłą) utrwalają miły obraz rodzinnej tradycji. Kociewianki to też Słowianki… i mają swój urok. W tym miejscu muszę przyznać, że nie dziwią mnie (tym bardziej nie oburzają) młodzi, którzy na zajęciach z kulturoznawstwa jako dobry przykład inspiracji folklorem podają właśnie wideoklip „My Słowianie”, ale to już inny, choć też ciekawy temat. Na południowym Kociewiu, którego bramą (jakże ważną!) jest Gruczno, z rozmachem świętowaliśmy złoty jubileusz kapłaństwa ks. Franciszka Kameckiego. Ten ksiądz to wspaniała postać – swojski, taki nasz, otwarty na innych, wydaje się zwyczajny, prosty, a zarazem taki niezwykły, mądry, z poetycką duszą, po prostu kochany. Wystarczy zajrzeć do kolejnych tomików, a jest ich długa lista, by się bardzo zdziwić i powiedzieć sobie: nie nadążam tak głęboko czy wysoko za jego myślami. Jeśli się nie zna dobrze biblijnych, literackich, kulturowych kontekstów, to za mało się wyczyta z jego tekstów. Tym bardziej, że jest często pokusa, by „spróbować drabiną do nieba”… Czytelnikom „Pomeranii” spoza diecezji pelplińskiej podaję, że właśnie w zasłużonym „Pielgrzymie” ks. Franciszek Kamecki publikuje pod takim wymownym tytułem felietony chętnie czytane. To się nam udało, po wielkich Kaszubach (Florian Ceynowa, ks. Bernard Sychta) trafili na południe Pomorza tacy, jak ks. Władysław Łęga (też był w Grucznie) i teraz ks. F. Kamecki, który świetnie i świadomie łączy Kociewie z rodzinnymi Borami Tucholskimi. Tomik poezji Borowiackie językowanie poświadcza pomorską wspólnotę kulturową, na którą składają się nie tylko sztygi zboża na polu, szymle w domu i jeszcze ten rozwerk, o którym już młodzi nie wiedzą… Choć walec postępu pędzi przez zieleń – jak pięknie w kociewskim Pelplinie śpiewała Alicja Majewska – to może uda nam się ochronić swój świat w kolorze nadziei… A na wakacje życzę jak najwięcej ciszy, która może mieć sto znaczeń. Jeszcze tylko powtórzę z poetyckiej piosenki zdanie: nie wynosi się na śmietnik snów i wzruszeń… Zatem wielu wzruszeń – życzę! 67 LITERATURA Honor, małpa i kości JERZY SAMP Wac zawsze był inny aniżeli jego rówieśnicy. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy poznali go w dzieciństwie, a jeszcze bardziej, gdy okazywał już hardość wobec rodziców, nie mówiąc o rodzeństwie i najbliższym otoczeniu. Za nic miał sobie wszelkie przestrogi mówiące o tym, na kogo wyrośnie, jeśli nie podporządkuje się obowiązującym od niepamiętnych czasów zasadom. Pracę na roli uważał za zło konieczne. Zamiast do pługa jakaś niepojęta siła ciągnęła go w szeroki świat, o którym wiedział jednak tylko tyle, ile mógł wyczytać z książek. Najchętniej jednak sięgał po dzieła „zakazane”. Jakimi sposobami do nich docierał, to już zupełnie inna sprawa. Jego rodzina, podobnie jak większość Pomorzan w owym czasie, ledwie wiązała koniec z końcem, on jednak zawsze znajdował środki na modny „miastowy” przyodziewek oraz na spełnianie zachcianek, o których lepiej nie wspominać. Przyszedł czas, gdy jako wyrostek nawet miejscowy kościółek zaczął omijać z daleka, a udział w odpustach ściągających do wsi rzesze wiernych uważał za przesąd. Na nic zdały się wszelkie słowne i... ręczne argumenty zatroskanego ojca oraz łzy matki. W końcu utracił nawet najbardziej wyrozumiałych nauczycieli w osobach miejscowego plebana i organisty. Poglądy wypowiadane przy (nie pierwszym zresztą) kuflu w tamtejszej karczmie sprawiły, że zaczęto go powszechnie uważać za niebezpiecznego niedowiarka, któremu książki pomieszały widać w głowie. Powiadano o nim, że Wac w Boga nie wierzy, głosząc, iż człowiek pochodzi od małpy. Po śmierci rodziców odziedziczył całkiem spory kawałek ziemi, na której uprawiał kartofle. Wiedział, że każdą ich ilość zawsze zdoła sprzedać z zyskiem w dalekim Gdańsku. Trzeba tam było tylko dotrzeć przed zimą. Po którychś udanych wykopkach napełnił ziemniakami wiele worków. Załadował nimi duży wóz i zaprzągł do niego dwa silne konie, które pożyczył od stryja. Ten, choć od śmierci brata nie nazywał go inaczej niż synem marnotrawnym, nigdy nie stracił nadziei na to, że Wac się poprawi. Ulitował się więc również tym razem. Zanim pożegnał Waca znakiem krzyża, przekazał mu kilka rad, Tcza, môłpa i kòstczi JERZI SAMP Wac wiedno béł jinszi jak jegò rówiennicë. Wiedzelë ò tim wszëtce, co pòznalë gò w dzecnëch latach, a jesz barżi, czej ju sã robił ùdornym przed starszima, bë nick tu nie rzec ò bracczich a sostrach i nôblëższim òkòlim. Za nick òn miôł wszëtczé òstrzédżi prawiącé ò tim, na kògùm òn wërosce, jeżlë sã nie pòddô òbrzésznym òd pòkónu swiata prawóm. Robòtã na gbùrstwie miôł so za mùszebné złé. W môl pługa jakôs niepòjãtô mòc cągnãła gò w szeroczi swiat, ò jaczim równak wiedzôł le tëli, co mógł wëczëtac z ksążków. Nômili jednak sëgôł pò „zakazóné” dokazë. Jaczima drogama òn do nich doprzëchòdzył, to je ju jinszô jinszosc. 68 Jegò familiô, juwerno jak wiãkszosc Pòmòrzanów w nym czasu, z biédą wëprzëchòdzëła, òn równak wiedno nalôżôł dëtczi na módny „miesczi” przëòbleczënk i na zjiscywanié zachcéwków, ò jaczich lepi nick ju nie gadac. Przëszedł czas, czej jakno niedolatk nawet môlowi kòscółk zaczął òbchadac dalek, a bëcé na òdpùstach scygającëch do wsë rzmë wiérnëch miôł so za gùsła. Na nick sã zdałë wszelejaczé słowné a... rãczné argùmentë zajisconégò òjca i łzë matczi. W kùńcu stracył nawetka nôbarżi wërozmiałëch ùczëcelów, to je môlowégò plebana i òrganistã. Pòzdrzatczi wëgôdiwóné przë (nié pierszim pò reszce) kùflu w henëtny karczmie sprawiłë, że lëdze zaczãlë gò òglowô miec za niebezpiecznégò niedowiérka, co mù ksążczi widzec pòmieszałë w łepie. Pòwiôdalë ò nim, że Wac w Bòga nie wierzi, skòrno rozpòwiôdô, że człowiek pòchôdô òd môłpë. Pò smiercë starszich wzął w spòsobie zacht wiôldżi sztëk zemi, na jaczim sadzył bùlwë. Wiedzôł òn, że kòżdą jich wielosc wiedno mdze w sztãdze sprzedac ze zwëskã w daleczim Gduńskù. Le nót bëło tam dojachac przed zëmą. Pò jaczims ùdałim wëbieranim bùlwów, wëfùlowôł nima wiele miechów. Tima zaladowôł wiôldżi wóz i zaprzãgnął do niegò dwa kraczi, jaczé pòżëcził òd strija. Nen, chòc òd smiercë bracczégò nie nazywôł młodélca jinaczi jak marnotrawnym sënã, nigdë nie stracył nôdzeji na to, że Wac sã pòprawi. Ùżôlił sã tej téż tim POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 LËTERATURA którym Wac solennie obiecał się podporządkować. Po pierwsze, zamiast sprzedać kartofle handlarzom czyhającym tylko na okazję przed gdańskim Kaszubskim Rynkiem, miał odwiedzić wskazane mu podwórza tamtejszych kamienic, głośno ogłaszając, co przywiózł, i sygnalizując swą obecność donośnym dzwonkiem, w który go stryj zaopatrzył. Po drugie, natychmiast po sprzedaży towaru i skasowaniu odpowiedniej kwoty miał ruszyć w długą drogę powrotną, nigdzie się nie zatrzymując. Zakazał też młodemu kupowania czegokolwiek poza jedzeniem, a już przede wszystkim radził omijać zajazdy i nikomu nie chwalić się tym, ile zarobił. Stryj chciał też go przestrzec przed pięknościami w kolorowych spódnicach, jednak taka uwaga nie przeszłaby staremu przez usta, wolał więc solidnie zażyć tabaki z krowiego rogu. Coś wszakże wspomniał o kosztownym honorze prawdziwego Kaszuby grającego w karty lub kości. I być może właśnie to zaważyło na konsekwencjach całej tej eskapady. W dalekiej drodze do Gdańska Wac kilka razy omal nie zasnął, trzymając wszakże skórzane lejce cały czas w garści. Konie ciągnęły mozolnie i powoli ciężki wóz we właściwym kierunku, nie jeden raz przyszło im bowiem przemierzyć tę drogę. Kusy Purtk jednak wstąpił w Waca, gdy tylko dotarli do miejsca, gdzie kończyła się Langfora, czyli Wrzeszcz, i należało wybrać albo sam środek wielkiej lipowej alei, albo też jej prawe ramię zwane Kaszubskim Traktem. Pierwszy przeznaczony był jedynie dla szybkich pojazdów, takich, jak dyliżanse albo wasągi. Mogło z niego korzystać także wojsko oraz straż pożarna i miejskie dorożki oraz jeźdźcy podróżujący w siodłach. Równolegle biegnący trakt był drogą dla furmanek oraz osób ciągnących rozmaite wózki, czy też pchających przed sobą jednokołowe taczki zwane karami. Nie bacząc na zasady obowiązujące w nadmotławskim grodzie, Wac, nad którym władzę przejął zły duch, wybrał środkową arterię. Co więcej, widząc już razã. Nigle pòżegnôł Waca znakã krziża, dôł mù pôrã rad, jaczim Wac zarzéczno przëòbiecôł sã ùsłësznic. Pò pierszé, miast sprzedac bùlwë hańdlarzóm, co le dulczëlë na leżnosc przed gduńsczim Kaszëbsczim Rënkã, miôł jic we wskôzóné mù bùtna henëtnëch kamiéńców, głosno dawac wiédzã ò tim, co przëwiózł, machtno przë tim zwòniącë zwònkã, jaczi strij mù dôł. Pò drëdżé, zarô pò sprzedanim towaru i dostanim przënôleżnych dëtków, miôł jachac w długą drogã nazôd a nigdze sã przë tim nie zatrzëmiwac. Zakôzôł téż młodémù kùpiac wszëtkò jinszé jak jestkù, a ju przede wszëtczim radzył òmijac gòscyńce i nick nikòmù sã nie chwôlëc tim, wiele òn mô zarobioné. Strij chcôł gò téż przestrzéc przed snôżotkama w farwnëch czitlach, dejade taczi bôczënk ju bë sã nie przecësnął stôrémù bez lëpë, tej òn mili so pòrządno zażił tobaczi z karwòwégò roga. Cos tec tam òn nadczidnął ò kòsztowny tczë prôwdzëwégò Kaszëbë grającégò w kartë abò kòscë. I bëc mòże prawie to zaważëło na skùtkach całi ti wanodżi. W daleczi drodze do Gduńska Wac pôrã razë mało co a nie ùsnął, całi równak czas trzimiącë skórkòwé lécczi w gôrscë. Kònie z ùcemiãgą i pòmalë cygnãłë cãżczi wóz w dobrim czerënkù, nié jeden ju doch rôz szło jima przewanożëc tã drogã. Kùsy Pùrtk równak wstąpił we Waca, czej le docygnãlë do placu, gdze kùńcziła sã Langfòra, to je Wrzeszcz, i nót bëło wëbrac abò sóm strzódk wiôldżi lëpòwi aleji, abò téż ji prawé remiã, zwóné Kaszëbsczim Traktã. Pierszi ùdbóny béł leno dlô chùtczich wòzëdłów, taczich jak diliżansë czë wasądżi. Mògło do te z niegò kòrzëstac wòjskò a téż ògniowô straż i miesczé dorożczi czë ti, co ridowalë. Równoleżny trakt béł drogą dlô fórmanków, a téż dlô lëdzy, co cygnãlë rozmajité wózczi, czë co pchalë przed sobą karë. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 przed sobą wieże starego Gdańska, poczuł się co najmniej jak jakiś panicz. Zakasał rękawy, do ust włożył cygaro i zaczął głośno poganiać swoje konie. Miejscy strażnicy tylko na to czekali. Może skończyłoby się jedynie na pouczeniu niesfornego kartoflarza, ale cygaro w jego ustach najwyraźniej im nie odpowiadało. Musiał nie tylko zawrócić na podrzędną drogę, ale i obiecać, że wracając z pieniędzmi, zapłaci policjantom należną karę. Na wszelki wypadek wzięli pod zastaw dwa worki ziemniaków, co nie spodobało się ich właścicielowi. Zły nastrój poprawili mu jednakże szybko tutejsi handlarze oblegający okolice Kaszubskiego Rynku. Ceny, jakie mu proponowano, były tym wyższe, im bardziej zbliżał się do targowiska. Wybrał tę najkorzystniejszą i nie bacząc na dobre rady stryja, zapomniał zarówno o podwórkach, jak i o dzwonku. Tym sposobem szybko pozbył się całego towaru i, co było dla Waca widocznie jeszcze ważniejsze, zaoszczędził sporo czasu. Bez zwôżaniô na prawa òbrzeszné w nadmòtławsczim gardze Wac, nad jaczim panowanié przejął złi duch, wëbrôł tã strzódkòwą drogã. Co wiãcy, czej ju widzôł przed sobą wieże stôrégò Gduńska, pòczuł sã nômni jak jaczis paniczk. Pòdkrãpôł rãkôwë, do gãbë włożił cygaro i zaczął głosno pògóniac swòje kònie. Miesczi wachtarze le na to żdalë. Mòże bë sã skùńczëło blós na pòùczenim pòbłaznowónégò bùlwòwnika, le to cygaro w jegò gãbie widzec jima bëło nié pò nosu. Mùszôł nié le nawrócëc na pòdrzãdną drogã, le téż i przërzec, że czej pòjedze nazôd z dëtkama, zapłacy szandaróm nôleżną sztrôfã. Na wszelejak wzãlë pòd zastôw dwa miechë bùlwów, co nijak nie widzało sã jich gwôscëcelowi. Lëchi ùstôw równakòż zlepszilë mù chùtkò hewòtny hańdlarze, chtërny òbstãpiwalë òkòlé Kaszëbsczégò Rënkù. Prizë, jaczé mù dôwalë, bëłë tim wëższé, 69 LITERATURA Teraz przyszła kolej na gdańskich bówków. Widząc pusty wóz i wyczerpane konie, szybko zwęszyli pieniądze, które tego dnia zarobił. A że szeleszczące papierki z wizerunkiem króla stworzono po to, by je wydać, poradzili Wacowi, by odpoczął wraz z nimi przy kuflu gdańskiego piwa. Jeden z nich pokierował go nawet pod wskazany adres, gdzie na zwierzęta czekać miał obfity furaż. Młodzieniec chętnie ich posłuchał. Po czym bówcy wraz z naiwnym Wacem przeprawili się na drugą stronę Motławy, gdzie stała portowa oberża o nazwie Zum Ewige Jude (Pod Wiecznym Żydem). Przybysz, uznawszy, że zrobił tego dnia świetny interes, poczuł się w tym miejscu niczym jakiś pan. Pragnął też gdańskim bówkom okazać swoją hojność. Postawił więc każdemu z nich po solidnym kuflu jopejskiego trunku. Ci zaś jakby tylko na to czekali. Pozwolili mu nawet długo rozwodzić się na temat mądrości, które obcy wyczytał w swoich zakazanych książkach, o pochodzeniu ludzi od małp. Niewiele wprawdzie z tego rozumieli, lecz gość nie pozwalając na to, by komukolwiek zaschło w gardle, stawiał coraz to nowe „kolejki”. Miał przecież mnóstwo zarobionych dopiero co pieniędzy. Gdańszczanie, dostrzegłszy plik banknotów, zapytali, czy on, tak oczytany chłop, nie chciałby bez żadnego wysiłku zarobić całkiem pokaźnej sumki. Wac ochoczo przystał na to. Teraz bówcy zapytali go, czy zna się na grze w kości. Odrzekł im, że tacy jak on grywają tylko w karty, a ci najbardziej biegli – w skata. Szybko jednak wprowadzono go we wszelkie, jak mu się wydawało, tajniki hazardu i wnet pierwsze kości zostały rzucone. Ze skórzanego kubka, po ich wcześniejszym wymieszaniu, potoczyły się po powierzchni stołu cztery różnej wielkości kosteczki z rogu. Mówiąc najogólniej, należało określić choćby w przybliżeniu sumę, jaką dawały przylegające do stołowego blatu, a więc niewidoczne dla oka, punkciki nawiercone w ściankach. Podana przez niego suma za pierwszym razem była bliższa prawdy niż ta jaką zapisali na swoich karteczkach trzej rywale Waca. W taki oto sposób pieniądze wyłożone przez grających powędrowały do niego. Radość i duma popychały go więc do dalszych zmagań. Na krótko wprawdzie szczęście odwróciło się od niego, lecz zaraz znów zaczął wygrywać. Potem jednakże nic nie szło już po jego myśli. Stracił wszystko, co jeszcze przed chwilą leżało przed nim na stole, lecz przecież od czego były banknoty, które tak szybko w owym dniu zarobił. I tak, nie wiedzieć kiedy, z kieszeni Waca powędrowały one do rąk bówków. Gdy i te przegrał, karczemni kumple przypomnieli mu o wozie, jaki pozostawił na jednym z gdańskich podwórek, następnie zaś o koniach. Przegrywający przypomniawszy sobie to, co mu mówił na pożegnanie doświadczony stryj o honorze jim krodzy béł targòwiszcza. Wëbrôł tã nôlepszą i nie zdrzącë na dobré pòradë strija, zabôcził tak ò bùtnach, jak téż ò zwónkù. Tak wej chùtkò sã pòzbéł całégò towaru i, co widzec bëło dlô Waca jesz wôżniészé, òbszczãdzył wiele czasu. Terô przëszedł czas na gduńsczich bówków. Widzącë lózy wóz a zmarachòwóné kònie, ruk-cuk wëcknilë dëtczi, jaczé tegò dnia bëłë zarobioné. A że chwarzczącé papiórczi ze szlachòtą króla òstałë stwòrzoné na to, bë je wëdac, pòradzëlë Wacowi, cobë razã z nima so òddichnął przë kùflu gduńsczégò piwa. Jeden z nich pòczerowôł gò nawetka pòd wskôzóną adresã, gdze na zwierzãta miôł żdac bòkadny fùter. Młodélc chãtno jich pòsłëchôł. Tej bówcë razã z letkòwiérnym Wacã przedostalë sã na drëgą stronã Mòtławë, gdze sta hôwingòwô karczma pòzwónô Zum Ewige Jude (Pòd Wiecznym Żëdã). Przëbélc, ùznôwszë, że zrobił tegò dnia bëlny hańdel, pòczuł sã w tim placu jak jaczi pón. Chcôł téż gduńsczim bówkóm pòkazac swòjã szczerotã. Pòstawił tej kòżdémù z nich pò pòrządnym kùflu jopejsczégò pitkù. Ti ale czejbë le na to żdalë. Pòzwòlëlë mù nawetka długò prawic ò mądroscach, jaczé cëzyńc wëczëtôł w swòjich zakôzónëch ksążkach, co sã tikałë pòchòdzeniô lëdzy òd môłpów. Nié za wiele z tegò bówcë pò prôwdze rozmielë, le gòsc nie pòzwalającë na to, bë kòmù bądz zaschło w gardle, stawiôł corôz to nowé „kòlejczi”. Miôł doch rzmã dopiérze co zarobionëch dëtków. Gduńszczanie, czej dozdrzelë lopk banknotów, zapitalë, czë òn, tak òczëtóny chłop, bë nie chcôł bez niżódny starë zarobic dëcht bëlnégò dëtka. Wac rôd béł za tim. Terô bówcë zapitalë gò, czë znaje sã na kòstkòwanim. Rzekł jima, że taczi jak òn cëskają blós w kôrtë, a ti nôbarżi òbeznóny – w skata. Chùtkò równak nowò pòznóny gduńsczi kamracë wprowadzëlë gò we wszelejaczé, jak mù sã zdôwało, krëjamnotë hazardu i wnet pierszé kòstczi òstałë cësniãté. Ze skórkòwégò kùbka, pò jich rë chlészim wëmieszanim, pòkùlnãłë sã pò wiéchrzëznie stołu szterë różny wiôlgòscë kòsteczczi z roga. Bë krótkò rzec, nót bëło chòcbë w przëblëżenim pòwiedzec sëmã, jaką dôwałë przëlegającé do stołowégò blatu, a tak tej nié do òbôczeniô dlô òka, pąkcëczi nawierconé w scankach. Pòdónô bez niegò sëma za pierszim razã bëła blëższô prôwdzëwi niżle ta, jaką zapisalë na swòjich karteluszkach trzeji procëmnicë Waca. Na taczi ôrt dëtczi wëłożoné bez graczów pòwanożëłë do niegò. Redosc i bùcha pòpichałë gò tej do pòsobnëch barkòwiznów. Prôwdac na krótkò szczescé òdwrócëło sã òd niegò, dejade zarô zaczął nazôd dobëwac. Pòtemù równakże nick ju jemù nie szło pò jegò mëslë. Stracył wszëtkò, co jesz przed sztótã leżało przed nim na stole, dejade doch òd czegò bëłë banknotë, jaczé tak chùtkò tegò dnia zarobił. I tak, nie je wiedzec czedë, z czeszeni Waca pòwãdrowałë òne do rãków bówków. Czej i te przegrôł, karczemny kómple przëbôczëlë 70 POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 LËTERATURA ważniejszym dla Kaszuby niż wszelki pieniądz, podpisywał weksel po wekslu. Gdy już nie miał nic, jego kompani z iście karczemnym gestem postawili mu strzemiennego, po czym szybko opuścili oberżę Pod Wiecznym Żydem. Został tu sam i bez grosza, lecz uratował przynajmniej honor. Kto wie, co by go później spotkało. Głęboka w tym miejscu Motława była kilka zaledwie metrów stąd, on zaś nie miał już czym i z czym wracać do swojej kaszubskiej wioski. Nad bankrutem ulitowała się jednak tamtejsza służąca – Truda. Mieszkała w ciasnym pomieszczeniu na piętrze bardziej przypominającym komórkę aniżeli pokoik. Odstąpiła mu własne łóżko, sama zaś wzięła się za sprzątanie opuszczonej już przez bywalców oberży. Tej nocy nie mógł zasnąć. Po raz pierwszy chyba w życiu zaczęło go gryźć sumienie. W półmroku na ścianie ciasnego pokoiku służącej jego zamroczony niedawną klęską wzrok wypatrzył niewielki obrazek. Była to czarno-biała grafika wyobrażająca Madonnę z małym chłopczykiem na kolanach. Tuż obok zauważył na obrazku, przytwierdzoną do deski ogrodzenia łańcuchem i rzemykiem, smutną małpkę. „Oto twój przodek” – przyszło mu na myśl, gdy przyjrzał się uważniej koczkodanowi. I właśnie wówczas nastąpiła jakaś niewyjaśniona przemiana w jego duszy. Wczesnym rankiem, gdy odezwały się dzwony na wieżach nadmotławskich świątyń, Wacowi udało się uprosić dobrą Trudę, która po wysprzątaniu sali spędziła resztę nocy, śpiąc na drewnianej ławie, o ów święty obrazek. Zabrał go ze sobą i przez wiele lat pracował w pocie czoła, wywożąc wszelkie nieczystości z klasztoru gdańskich dominikanów. Gdy wreszcie odwiedził rodzinną wioskę jako siwy starzec, nikt go tam nie poznał. Do końca życia pomagał innym tak, jak tylko potrafił. Zmarł w oliwskim szpitaliku, a zarazem przytułku dla samotnych i chorych imienia Świętego Łazarza. Z jednym tylko przedmiotem nigdy się nie rozstał. Był to święty obrazek z Madonną, małym Jezusikiem i koczkodanem. Nigdy już nic nie mówił o teorii dotyczącej pochodzenia człowieka. Słowa „małpa” unikał jak kaszubski Smętek wody święconej. Pobożny Wac, który za młodu „w Boga nie wierzył”, nawet nie przypuszczał, że brązowa od tytoniowego dymu grafika, ta sama, którą niegdyś dostał od Trudy w karczmie Pod Wiecznym Żydem na pamiątkę swej przemiany, wyszła spod rylca samego Albrechta Dürera. Zapewne by nie uwierzył, że po latach obrazek stanie się prawdziwą ozdobą gdańskiego muzeum, a kolekcjonerzy gotowi będą wydać fortunę, byle tylko mieć to arcydzieło w swojej kolekcji. mù ò wòzu, jaczi miôł òstawioné na jednym z gduńsczich pòdwòrzów, tej zôs ò kòniach. Tracący, czej przëbôcził so to, co mù na òddzãkòwanié gôdôł doswiôdczony strij ò tczë wôżniészi dlô Kaszëbë jak wszelczi dëtk, pòdpisywôł weksel za wekslã. Czej ju ni miôł nick, jegò kamrôce z jistamańtno karczmòwim gestã pòstawilë mù òddzãkòwné wëpicé, a tej chùtkò pòszlë précz z gòscyńca Pòd Wiecznym Żëdã. Òstôł tu le sóm i bez dëtka, le chòc ùretôł tczã. Chto wié, co bë gò dali pòtkało. Głãbòkô w tim placu Mòtława bëła le pôrã métrów dali, a òn doch ni miôł ju czim i z czim jachac nazôd do swòji kaszëbsczi wsë. Nad bankrotnikã sã równak ùżôlëła henëtnô dzéwka – Truda. Mieszka òna na górze w casny czeladnicë, co barżi przëbôcziwa kòmórka jak jizbã. Òdda mù swòjé łóżkò, a sama wzãła sã do sprzątaniô òpùszczony ju bez bëtników karczmë. Ti nocë ni mógł ùsnąc. Pierszi, wierã, rôz w żëcym zaczãło gò grëzc sëmienié. W smrokù na scanie casny jizdebczi dzéwczi jegò zasmroczałi niedôwnym stracënkã zdrok dozdrzôł niewiôldżi òbrôzk. Bëła to czôrno-biôłô grafika z przedstôwkã Madonnë z môłim knôpkã na kòlanach. Dëcht sprzëti na òbrazkù òbôcził, przërzeszoną do déla ògrodzeniô lińcuchã i rzemiszkã, smãtną môłpkã. „Hewò twój praòjck” – przëszło mù do mëslë, czej sã lepi przëzdrzôł kòczkòdanowi. I prawie tedë nastąpiła jakôs nié do wëwidnieniô przemiana w jegò dëszë. Wczas reno, czej sã rozzwòniłë zwònë na wieżach nadmòtławsczich swiątniców, Wacowi sã ùdało ùproszëc dobrą Trudã, chtërna pò wësprzątniãcu zalë przespa resztã nocë na drzéwiany ławie, ò nen swiãti òbrôzk. Wzął gò ze sobą i bez dłudżé lata robił z mòklëzną na skarni, wëwòżącë wszelejaczé nieczëstoscë z klôsztoru gduńsczich dominikanów. Czej kùreszce òdwiedzył rodną wies jakno sëwi starëszk, nicht gò tam nie pòznôł. Do kùńca żëcégò pòmôgôł jinszim tak, jak le rozmiôł. Ùmarł w òléwsczim szpëtôlkù a ùtułkù dlô sómnëch a chòrëch miona Swiãtégò Łazarza. Z jedną blós rzeczą nigdë sã nie rozestôwôł. Béł to swiãti òbrôzk z Madonną, môłim Jezëskã i kòczkòdanã. Nigdë ju nic nie gôdôł ò teòrie, co sã tika pòchòdzeniô człowieka. Słowa „môłpa” sã wëstrzégôł jak kaszëbsczi Smãtk swiãcony wòdë. Pòbóżny Wac, jaczi za młodégò „w Bòga nie wierził”, nawetka nie merkôł, że brunô òd tobacznégò dëmù grafika, ta sama, jaką czedës dostôł òd Trudë w karczmie Pòd Wiecznym Żëdã na wdôr swòji przemianë, òsta wërëtô bez samégò Albrechta Dürera. Gwës bë nie dôł wiarë, że lata lateczné pózni òbrôzk stanie sã prôwdzëwim ùsnôżenim gduńsczégò mùzeùm, a kòlekcjonerze bãdą w pòszëkù wëdac grëbégò dëtka, cobë le miec nen arcëdokôz w swòjich zbiérach. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Tłómacził G.J. Schramke 71 W planie Opera Kaszubska www.wejherowo.pl, 16.05.2014 Od otwarcia Filharmonii Kaszubskiej w maju 2013 r. do chwili obecnej (…) w wydarzeniach kulturalnych na scenie Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie, wystawach, warsztatach, zajęciach sekcji udział wzięło ok. 125 tysięcy osób. Przy Wejherowskim Centrum Kultury działa 28 grup artystycznych i sekcji zajęć, z których korzysta ponad 5,2 tys. dzieci i młodzieży. WCK to przede wszystkim miejsce, gdzie rozwijać swoje talenty mogą młodzi wejherowianie. (…) Wejherowskie Centrum Kultury realizuje szereg projektów z zewnętrznym dofinansowaniem: [m.in.] Projekt Marynistyczny – Nadmorskie Spotkania Twórcze – inżynieria morska polskiego i niemieckiego wybrzeża Bałtyku; Wyszehradzkie Nuty – Festiwal Pieśni o Morzu, (…) e-KULTURA i tradycja – nowe spojrzenie (Rok Kolberga 2014); Nadbałtycki szlak designu. (…) W najbliższym czasie planowane są: Zoriuszka, Opera Kaszubska oraz Projekt Neo Kaszubia Sąd Nieostateczny. (…) 10 maja został udostępniony taras widokowy na dachu Filharmonii. (…) Kaszubski ślad w bazylice Kurier Bytowski, 17.05.2014 Mało kto wie, że część fresków w Licheniu powstawała w Kleszczyńcu, a modelami byli m.in. członkowie zespołu kaszubskiego „Jasień”. Ich autorami są Hanna Haponiuk i jej mąż Waldemar. W ciągu trzech lat to mieszkające w Gdyni małżeństwo freskami pokryło setki metrów kwadratowych wnętrz Sanktuarium Maryjnego w Licheniu. (…) W bazylice, pracując jednocześnie z blisko setką innych artystów, spędzili więc kolejne 2,5 roku. Czasami 72 (…) zabierali pracę do domu w Gdyni oraz do rodziców w Kleszczyńcu. (…) Pobyt na naszej wsi artyści wykorzystywali też, tworząc projekty malowideł. Tak powstał m.in. Bóg Ojciec oraz Mojżesz. – Wiąże się z tym zabawna historia, bo modelem był mój tata. Ubraliśmy go w powłóczyste szaty i pojechaliśmy w ładne miejsce. Śmiechu było co niemiara, gdy tata wyglądający jak biblijny prorok pozdrowił po drodze zdziwionych policjantów – wspomina. Te zdjęcia z plenerów na łąkach w Kleszczyńcu bardzo pomogły w wykonaniu olbrzymiej, dużo większej od dorosłego człowieka postaci Boga. (…) Podczas innego z plenerów na terenie gminy Czarna Dąbrówka modelami były osoby ubrane w stroje Zespołu Pieśni i Tańca „Jasień”. – Pomysł z wykorzystaniem regionalnych strojów był odgórny. Pani architekt tak skomponowała całą bazylikę, aby znalazło się w niej jak najwięcej rodzimych elementów, polskiej flory i fauny oraz właśnie ornamentyki ludowej. Pomyśleliśmy wtedy z mężem, że nie ma sensu wymyślać strojów, skoro takie są na miejscu. Zrobiliśmy więc zdjęcia dorosłym i dzieciom – mówi H. Haponiuk. Powstające również w Kleszczyńcu freski z Kaszubami zawisły w jednej z kaplic. Przedstawiają poświęcenie obrazu Matki Boskiej Licheńskiej. Autorzy zapewniają, że osoby, które im do nich pozowały, na pewno rozpoznają się na zdjęciach. To m.in. Dariusz Narloch z żoną i dziećmi. – Gdy Hania nas poprosiła, chętnie się zgodziliśmy, bo to fajna przygoda. Potem ustawiała nas w różnych pozach – rozmodlonych, skupionych. Układała też osobno dłonie w różne gesty. Poza satysfakcją, że nasze wizerunki znajdą się w takim miejscu, to czułem też dumę, że ubierając stroje, przyczyniamy się do promowania Kaszub – mówi D. Narloch. (…) Basia Bieg na kaszubski Olimp kartuzy.info, 19.05.2014 (…) „Zdobądź najwyższe wzniesienie na Niżu Środkowo-Europejskim a zarazem Najwyższy Szczyt Polski Północnej” – pod takim hasłem w niedzielę odbył się Bieg Górski na Wieżycę, który był trzecim wydarzeniem w ramach cyklu Kaszuby Biegają 2014. Zawodnicy [ponad 200 osób] mieli do pokonania 10-kilometrową trasę. Choć było ciężko, dokuczało zmęczenie, pot lał się strumieniami, wszyscy uczestnicy pojawili się na mecie. Jako pierwszy Kaszubski Olimp zdobył Łukasz Kujawski z Żukowa. Wśród kobiet triumfowała zaś Barbara Bączek-Motała z Rumi. (…) Biegaczy do boju zagrzewali strongmani, którzy w Szymbarku rywalizowali o miano Siłacza Pomorza. Anna Lehmann, Natalia Bobrowska Gdańska edycja Monopoly www.gdansk.pl, 20.05.2014 Nowy York, Londyn, Grenada, a od jesieni również Gdańsk. Twórcy popularnej gry ogłosili, że nasze miasto jako pierwsze w Polsce doczeka się (…) własnej edycji Monopoly. Monopoly to jedna z najpopularniejszych gier na świecie (…) doczekała się do dziś wielu najróżniejszych edycji – na przykład tematycznych (Bajki Disneya, James Bond, Gwiezdne Wojny, Beatlesi), ale również poświęconych poszczególnym państwom i miastom. – Od dawna zastanawialiśmy się nad polską edycją gry, rozważaliśmy inne miasta, ale ostatecznie urzekł nas właśnie Gdańsk – wyjaśnia Bartosz Sikorski [przedstawiciel producenta gry]. (…) – Wybór miejsc, jakie znajdą się na planszy, to niezwykle trudna sprawa – mówi Peter Griffin, odpowiedzialny za gdańską edycję gry Monopoly. – Mamy własne pomysły, takie jak np. Żuraw czy Fontanna Neptuna, ale chcemy zachęcić gdańszczan do przesyłania własnych propozycji. Swoje opinie i sugestie internauci już dziś mogą wpisywać na profilu gry na facebooku: http:// www.facebook.com/GdanskMonopoly. (…) Warto przypomnieć, że pierwszym polskim miastem, które zaistniało w grze Monopoly, była Gdynia. Pojawiła się ona pośród 20 innych miast na planszy międzynarodowej edycji gry wydanej w 2008 roku. Gdynię wybrano dzięki głosom internautów z całego Trójmiasta POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 Z DRUGIEJ RĘKI – dzięki wspólnemu zaangażowaniu udało się wówczas zdeklasować takie światowe metropolie, jak Taipei czy Quebec. Michał Piotrowski Aby ocalić pamięć o zmarłych Żydach koscierski.info, 27.05.2014 Do wtorku większość mieszkańców powiatu kościerskiego nie wiedziała o jego istnieniu. Teraz o zlikwidowanym cmentarzu żydowskim przypomina pamiątkowa tablica. Odsłonili ją kościerscy samorządowcy i przedstawiciele Gminy Wyznaniowej Żydowskiej. „Pamięci spoczywających w tej ziemi mieszkańców Kościerzyny i okolic wyznania mojżeszowego” – taki napis widnieje na płycie, która pojawiła się tuż za budynkiem Urzędu Gminy w Kościerzynie. Pamiątkową tablicę oficjalnie odsłonięto w trakcie wtorkowej uroczystości. – Ta tablica ma ocalić pamięć o zmar łych i przypominać o istnieniu cmen- tarza żydowskiego – mówi Katarzyna Knopik, sekretarz gminy Kościerzyna. (…) Uroczystość odsłonięcia pamiątkowej tablicy połączona została z tematyczną konferencją. Uczestnikom spotkania przybliżona została między innymi historia mniejszości żydowskiej na Ziemi Kościerskiej. rzetelnego, na bieżąco aktualizowanego informatora o wydarzeniach w mieście. Wśród bazy kilkuset imprez znajdują się te najważniejsze, na które przybywają goście z całego świata. Do nich niewątpliwie należą Open`er Festival, Red Bull Air Race Gdynia 2014, Operation Gdynia Sails – Zlot największych żaglowców świata, Festiwal Filmowy DA w Gdyni, Coca Cola Cup czy Gdynia Blues Festiwal. (…) W aplikacji znajdziemy również traBezpłatny informator sy turystyczne, które pozwolą poznać www.gdynia.pl, 27.05.2014 miasto jeszcze lepiej. Proponowane są wędrówki piesze i rowerowe po Gdyni Aplikacja „Gdynia City Guide” to i okolicach. Do najciekawszych należą kompleksowy informator dotyczący trasy tematyczne: Szlak Legendy MorGdyni, a przede wszystkim jej boga- skiej Gdyni, Gdyński Szlak Modernitej oferty kulturalnej i turystycznej. zmu, Trasa Turystyczna Obiektów W rozbudowanej bazie miejsc zarówno Militarnych czy też Szlak Kulinarny turysta, jak i mieszkaniec może znaleźć Centrum Gdyni. Oprócz wymienionych coś dla siebie – obok atrakcji turystycz- funkcjonalności w aplikacji znajdują się nych polecamy bazę gastronomiczną, także informacje na temat transportu noclegową, a także miejsca sprzyjają- w mieście, a także planer umożliwiające uprawianiu sportów, rekreacji, roz- cy dodawanie ciekawych miejsc i wydarywce, a nawet zakupom! Prócz tych rzeń do swojego podręcznego przewodfunkcjonalności aplikacja spełnia rolę nika. (…) Tôrdżi dobri ksążczi! Burméster i Radzëzna Miasta Kòscérzna wespół z tameczną Gardową Bibloteką m. Kònstantégò Damrota rôczą do ùdzélu w piãtnôsti edicji Kòscersczich Tôrgów Kaszëbsczi i Pòmòrsczi Ksążczi „Costerina 2014”. Latosé Tôrdżi òdbãdą sã w sobòtã 12 lëpińca. Òb czas waraniô imprezë aùtorzë òpòwiedzą na binie ò swòjich dokazach, a na stojiszczach bãdze mòżlëwòta ùdostaniô jich aùtografów. Jak rok w rok nôlepszé ksążczi, jich ùtwórcowie i wëdôwcë dostóną nôdgrodë i wëprzédnienia. Nie zafelëje téż w Kòscérznie czekawëch pùblikacji, jaczé dô kùpiac w promòcyjnëch prizach. Rôczimë wszëtczich lubòtników lëteraturë na Tôrdżi „Costerina 2014”! Red. NAJŚWIEŻSZE INFORMACJE Z ŻYCIA ZKP W TWOJEJ SKRZYNCE MEJLOWEJ POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 73 Wiérztë. Zygmùnt Narsczi Ùrodzył sã 4 lëpińca 1920 rokù w Kôrsënie, a ùmarł w Toruniu w 2009. Swòje wiérztë drëkòwôł m.jin. w taczich pismionach, jak „Poezja” (tam debiutowôł w 1971 r.), „Litery”, „Pomerania” i „Norda”. W 1974 rokù wëdôł zbiérk kaszëbsczich wiérztów Moje pacierze, z jaczégò pòchòdzy dokôz „Mòja krajna” (pisënk pòdług: Dzëczé gãsë. Antologiô kaszëbsczi pòezji, Gdiniô 2004, wëdôwizna Region). Mòja krajna Mòje stronë, krajnë bëlné tam są, gdze na dësza bòru zawdë nócy, wiedno szëmi frantóweczczi dlô ùcechë, dlô robòtë i dlô żôlu. Me domôctwò tam je snôżé, gdze marzenie w prëskù jezór wiadło cëdné òpòwiôdô i mòdraczi dardżi mòje i rozkrzëwiô me nôdzeje i kòscerzi chrobré wzlotë. Mòje stronë cél mie wznoszą jaż do nieba mòdraczégò, jaż do gwiôzd zapôdłëch w głąbie, jaż do mgławic rozpôlonëch, co mëslowi wiéw zrzeszają w pãczi dzeła lëdzczi chwôłë. Prôca cãżkô i robòta kwitnie krasą w mòjich stronach i na pòlach dożniwk daje, ùrzmë rzezbi, lasë tuli, i òd małégò pòùcziwô, jak bòkadosc twòrzëc wiôlgą. Piãknosc tam na łągù rosce tãgą farew, niebem kwiatów i pò dëszë czôr rozpilô i pò sercu ckni zôpôchem, a w krąg sceli swą wezdrzałosc òczarzonym, snôżim widem, kòralowé mëslë krzesô, bùrsztinowé ògnie wzniecô. Żëcé w mòjim kraju płënie, jak na rzéka zakòlami, redoscami wkół falëje, roztokami wkrąg smãtkùje, bieżi pòprzez swòrné gatë, bąbrotëje jak ne babë, co plestają pò kòscele. W krajnie mòji je samòtnosc przëtulonô na òstrowie – takô miłô jak dzéweńka, takô snôżô jak lubòtné mej nażeny mòdré òczë. Òna piescy mòje lica i całuje mòją skarniã, mie ùsypiô marzeniami i czestëje pierznikami chwil redosnëch i ùczesnëch, co wieselą mòje serce, gdë smùtnawô je ma dësza. Tam i rodnô mòja mòwa zéwem tkliwim sã szemarzi, gôdczi teskné òpòwiôdô i wiesołé szołobùłczi wkół pò łąkach, pòlach nócy. Taczé są ne mòje stronë bëlné krajnë dalnëch marzeń, jak nëneczka mëslë tulą, jakò tatink pòùczają. Mòje stronë, krajnë bëlné tam są – dze kaszëbsczi lëdze kùją swòje cwiardé żëcé. Moje pacierze, 1974 WËDARZENIA Dobiwcowie z Gniewina Trzecy rôz nôleżnicë Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô pòtkelë sã na bòjiszczu, gdze szlë na miónczi, grającë w balã. Latos ùdało sã zagrac na gniewińsczim stadionie „Arena Mistrzów”, na jaczim w 2012 rokù trenérowelë Szpanijczicë – méstrowie Eùropë i wcyg jesz, czej piszã te słowa, méstrowie swiata w kòpóną balã. Do ùdzélu w fùsbalowim turnieju zgłosëło sã 10 karnów. Westrzód nich nôlepszi łoni zrzeszińcowie ze Stãżëcë, chtërny latos zagrelë w mòcno zmienionym zestawienim. Wëższô strzédzëzna wiekù i, co za tim jidze, wiãkszé doswiôdczenié, nie sygłë, żebë zôs dobëc pierszi môl. W latosëch miónkach nie nalezlë sã mòcny na gòspòdôrzów. W finale młodszé karno z Gniewina òkôzało sã lepszé òd gniewińsczich „oldboyów”, tej to ti pierszi przez rok mdą chòdzëc w chwale méstrów. Trzecy plac dobéł part z Cewiców, a czwiôrti ze Gduńska. Òkróm nich w turnieju zagrelë lubòtnicë nożnégò pùczka z partów w Baninie, Brusach i Szimbarkù, ga zétnicë i téż zrzeszeńcowie z Kòcewiô. Na òtemkniãcé rozgriwków ks. infùłat Stanisłôw Grunt òdprawił ùro czëstą mszą swiãtą, òb czas chtërny spié wało i grało karno Nadolanie. 1 Dzãkùjemë wszëtczim ùczãstnikóm, a òsoblëwie òrganizatoróm – partowi Zrzeszeniô z Gniewina, chtëren przë szëkòwôł fùsbalowé miónczi w wes półrobòce z Òglowim Zarządã KPZ. DM 1. Artur Zagòzdon ze Stãżëcë ni mòże ùwierzëc, że jegò karno trafiło na tak drãdżich procëmników. 2. Wbrusczi brómce wërósł grzib! 3. Młodzëzna z Gniewina pò dobëcym w finale. Ùmã czenié wiãkszé jak redota. 4. Kòl balë Maks – nowô gwiôzda z Kòcewiô. 5. Z grzãpë nad bòjiszczã turniej òbzérałë szpańsczé bùle. 6. Łukôsz Richert, jak widzec, je rôd z czwiôrtégò placu dlô Gduńska. 5 2 3 6 POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 4 75 KLËKA KÒSCÉRZNA. KASZEBERUNDA 2014 Droga maratonu dlô wszëtczich kòlô rzów i lubòtników jeżdżeniô na kòle – KaszebeRunda – prowadzy pò piãk nëch môlach Kaszëbsczi Szwajcarii. Latosô impreza bëła 25 maja. Ùczãstnicë jachelë na òdległosc 225 km abò krótszą: 121 km i 64 km. Je to szosowô petlëca ze sztartã i metą w Kòscérznie. Na drodze maratonu, w rozmajitëch môlach, rozłożoné bëłë tzw. kòlarsczé bùfetë, promùjącé kaszëbską kùchniã i kùlturã. Latos wëprzédniła sã gmina Brusë, chtërna przërëchtowa specjalné promòcyjné stojiszcze w Lesnie. Bëłë tam téż pamiątkòwé zabôwczi (pòl. maskotki) gminë Brusë – grzibczi Brusczi. Red., tłóm. KS Òdj. z archiwùm òrganizatora: http://rowerover.andgo.com.pl GŁÓWCZËCE. NÔÙKÒWÔ KÒNFERENCJÔ „Dzieje Gminy Główczyce i okolicy a teraźniejszość i dziedzictwo kulturowe jej mieszkańców” – takô bëła téma kònferencji, chtërna dérowa w Główczëcach 7 czerwińca. Referatë wëgłosëlë: mgr Kamil Kajkòwsczi („Pradzieje Główczyc i religia Pomorzan przed przyjęciem chrześcijaństwa”), dr Eùgeniusz Wiązowsczi („Główczyce – centrum środkowo-pomorskiej Cassubii a działalność Księży Salezjanów po 1945 roku”), dr Miłosława Bòrzëszkòwskô-Szewczik („Christian Graf von Krockow z Rumbska i jego obraz rodzinnej ziemi kaszubsko-pomorskiej”), dr Elżbiéta Szalewskô („Pałac i park v. Puttkamerów z Główczyc w krajobrazie kulturowym okolicy”), prof. Ana Kwasniewskô („O kulturze duchowej [dziedzictwie kultury niematerialnej] mieszkańców Główczyc i okolicy, w kontekście Krainy Słowińców”), prof. Józef Bòrzëszkòwsczi („Śladami Floriana Ceynowy z Przysierska i Aleksandra Hilferdinga z Petersburga. Tożsamość mieszkańców Główczyc dawniej i dziś”). Na kùńc ùczniowie z Przedszkòlno-Szkòlny Zrzeszë m. Władisława Broniewsczégò w Główczëcach zrobilë minikòncert kaszëbsczi piesni i pòézji. Pò kònferencji bëła mòżlëwòsc zwiedzaniô Szkòłowi Jizbë Pamiãcë, a téż parafialnégò kòscoła. Red., tłóm. KS KROKÒWÒ. MAJEWÉ WËDARZENIA W KPZ W dłudżi majewi weekend part KPZ w Krokòwie zòrganizowôł „Dzień kaszubski w krokowskim Muzeum”. Nôleżnicë partu i rôczony gòsce òbez drzelë wëstãpë karnów: Nasze stronë, 76 Redzanie i Manijôcë. Nôwiãkszą atrakcją bëłë równak deklamacje wiérztów J. Tuwima tłómaczonëch na kaszëbsczi przez T. Fópkã. Tekstë czëtałë nôleżniczczi krokòwsczégò partu KPZ. Chãtny mòglë próbòwac słodczich pieczëznów i chleba ze szmôłtã. W pòłowie maja wiôldżé karno zrzeszeńców z przédniczką Éwą Kùr dołączëło do pielgrzimczi òrganizowóny przez parafiã w Żarnówcu i rëszëło na zwiedzanié Lublina, Kòzłówczi, czile gardów Roztocza i Kazmierza nad Wisłą. Nôwiãkszé wrażenié na kaszëbsczich turistach zrobił Zamòsc, zwóny „Padwa Północy”. Dëchòwim òpiekùnã rézë béł ks. Krësztof Stachòwsczi – wiôldżi lubòtnik i drëch Zrzeszeniô. Kùńczący sã miesąc zamknãlë Ka szëbi z Krokòwa ùroczëstą mszą swiãtą w kòscele w Dãbkach w intencji ùmar łëch nôleżników partu. Òb czas mszë lëturgiô czëtónô bëła pò kaszëbskù, bëlno brzmiałë téż marijné piesni spiéwóné w rodny mòwie przez trójno zeszłëch zrzeszeńców. Bòżena Hartin-Leszczińskô, tłóm. KS Òdj. z archiwùm KPZ p. Krokòwò POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 KLËKA LËZËNO. SZLACHÃ KSÃDZA PASERBA Ùczniowie z Pùblicznégò Gimnazjum m. Kaszëbskò-Pòmòrsczich Pisarzów w Lëzënie razã z direkcją, szkólnyma i rôczonyma gòscama (m.jin. wòjtã gminë Lëzëno, probòszczã parafii sw. Wawrzińca, direktorã Zrzeszë Szkòłów m. J. Paserba w Tczewie i przédnikã môlowégò partu KPZ) 3 czerwińca aùtokarama pòjachalë na wanogã do Wiérzchùcëna i Żarnówca, żebë ùtczëc patrona latoségò rokù w swòji szkòle, chtërnym je ks. Janusz Stanisłôw Paserb. Swòją rézã wanożnicë zaczãlë òd òdwie dzeniô pòmnika òfiarów I swiatowi wòjnë w Wiérzchùcënie, pòd chtërnym słëchelë deklamacji wiérztë „Powrót Janusza Korczaka” w wëkònanim Natalii Grzenkòwicz, zapôlelë znit i wësłëchalë historii tegò môla, chtërnã òpòwiedza Jadwiga Kirkòwskô. Pòtemù wszëtcë szlë do kaszëbsczégò lapidarium w Wié rzchùcënie. Tam szkòłowi chùr kaszëbską spiéwą, kwiatama i ksążką pòdzãkòwôł Jadwidze Kirkòwsczi za ùczbã historii. Slédnym célã wanodżi szlachã ks. Paserba béł parafialny kòscół w Żarnówcu, ò chtërnégò dzejach gôdôł jegò probòszcz ks. Krësztof Stachòwsczi. Tu béł przédny dzél ùroczëstoscë, to je akademiô na temat żëcô i ùtwórstwa latoségò patrona lëzyńsczégò gimnazjum. W tim dniu bëłë téż dôwóné diplomë i nôdgrodë za ùdzél w pòétickò-prozatorsczim kònkùrsu pt. „Miłość, Przyjaźń, Dobro”.. Red., tłóm. KS Òdj. D. Nadolsczi LËNIÔ. MIÓNCZI W WËSZIWANIM ROZSĄDZONÉ 10 czerwińca pòdrechòwóny béł ju XIX Kònkùrs Kaszëbsczégò Wësziwkù – Lëniô 2014. Ùdbòdôwcą artisticznëch miónków i jich òrganizatorã òd samégò pòczątkù je méster wësziwkù, emeritowóny direktor Gminnégò Dodomù Kùlturë w Lëni Édmùnd Szëmikòwsczi. Na latosy kònkùrs przësłónëch bëło 298 dokazów òd 122 lëdzy z całégò pòmòrsczégò wòjewództwa i z òkòlégò Tuchòlë, tj. z wòjewództwa kùjawskò-pòmòrsczégò. Prôce òbtaksowało żuri, w jaczim bëlë: Élżbiéta Ball-Szimroszczik, Éwa Gilewskô, Joana Cëchòckô, Jadwiga Sommer i Édmùnd Szëmikòwsczi. Wiôlgô wiżawa dokazów, przedstôwiającëch wszëtczé szkòłë wësziwaniô, sprawiła, że òbsądzëcele przëznalë wiele równëch nôwëższich placów w kòżdi z wiekòwëch kategóriów. Wszëtczich przëszłëch na pòdrechòwa nié kònkùrsu przëwitôł direktor GDK Jón Trofimòwicz, a ùroczëstégò òtëmkniãcô dokònôł wójt gminë Lëniô Łukôsz Jabłońsczi. Białczi, chtërne zwëskałë pierszé môle i specjalné nôdgrodë, dostałë téż apartné niespòdzajnotë przësłóné przez Pierszą Damã RP Anã Kòmòrowską. Jak do te doszło? 2 maja Jón Trofimòwicz reprezentowôł pòmòrsczé wòjewództwò na ùroczësti galë dôwaniô nôdgrodów lëdzóm Patrioticzno Zakrąconym (je jednym z wëprzédnionëch). Òbczas pòtkaniô, chtërno bëło w Prezydencczim Pałacu, direktor lëńsczégò GDK przekôzôł w darënkù prezydencczi parze kaszëbsczé wësziwczi wëkònóné przez Stanisławã Hinc z Lëni, i pewno tedë Ana Kòmòrowskô sã dowiedza ò Kònkùrsu Kaszëbsczégò Wësziwkù. Red., tłóm. KS Òdj. z archiwùm Gminnégò Dodomù Kùlturë w Lëni WDZYDZE KISZEWSKIE. MUZEALNICY DZIECIOM W PREZENCIE Muzeum – Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach Kiszewskich przygotowało z okazji Dnia Dziecka wyjątkowy weekend. Od 30 maja do 1 czerwca odbywały się w nim bowiem warsztaty i lekcje przeznaczone głównie dla dzieci. W zabytkowej izbie lekcyjnej szkoły z Więckowych można było uczestniczyć w lekcji języka kaszubskiego czy w warsztatach muzycznych, czy też uczyć się kaszubskiego abecadła. Każdy mógł też poćwiczyć umiejętność pisania POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 gęsim piórem, „gryflem” lub stalowką. Dodatkowo w zagrodzie z Trzebunia „Na wiejskim podworku” każdy mógł doświadczyć, jak dawniej bawiły się dzieci, poćwiczyć chodzenie na szczudłach, strzelanie z łuku, wożenie szmacianych lalek w drewnianym wózku itp. Były też przeróżne warsztaty, m.in. szycia odzieży, drukowania tkanin, wykuwania gwoździ w starej kuźni, toczenia na kole garncarskim. Red., fot. A.M. 77 KLËKA BÓLSZEWÒ. MÉSTER ÒD CZËTANIÔ JE JU NALAZŁI W Pùbliczny Bibliotece Gminë Wejrowò m. Aleksandra Labùdë w Bólszewie 7 czerwińca òstôł rozsądzony Regionalny Czëtińcowi Kònkùrs „Méster Bëlnégò Czëtaniô”. Ùczãstników kònkùrsu, jich òpiekùnów i nôleżników Kònkùrsowi Kòmisji – Wandã Lew-Czedrowską, Anã Dunst, Adama Hébla, ks. Stanisława Bacha – przëwita Janina Bòrchmann, direktorka biblioteczi. W finale brało ùdzél 11 ùczãstników, w 4 kategóriach: ùczniów ze spòdlecznëch szkòłów (klasë IV–VI), ùczniów z gimnazjalnëch szkòłów (klasë I–III), ùczniów z wëżigimnazjalnëch szkòłów i dozdrzeniałëch. Nômłodszi ùczãstnicë czëtelë wëbróné wiérztë Juliana Tuwima. Gimnazjalëscë mielë za zadanié zinterpretowac dzéle legeńdów Janusza Mamelsczégò ze zbiéru Legendy kaszubskie/Kaszëbsczé legeńdë. Bëtnicë kònkùrsu z trzecy kategórii mielë przedstawic wëbróné wëjimczi z kaszëbsczégò tłómaczënkù epòpeji Adama Mickiewicza pt. Pón Tadeùsz, z knégów Domôctwò i Zómk, i z III dzéla romana Aleksandra Majkòwsczégò Żëcé i przigòdë Remùsa. Wëzwónim dlô dozdrzeniałëch bëła interpretacjô etiudów Tomasza Fópczi òpùblikòwónëch w zbiorze W jãzëk zgëldzony i wëjimków z III dzéla Żëcô i przigód Remùsa. W pierszi kategórii titel „Môłi méster bëlnégò czëtaniô” przëznóny béł Mónice Barzowsczi ze Spòdleczny Szkòłë w Czãstkòwie. II môl dosta Marta Kùjach ze Spòdleczny Szkòłë nr 6 w Kòscérznie, a III Nikòdém Cybùla ze Spòdleczny Szkòłë w Klukòwi Hëce. W kategórii dlô gimnazjalëstów titel „Strzédny méster bëlnégò czëtaniô” dosta Nataliô Peplińskô z Gimnazjum w Wąglëkòjcach. II môl zajãła Marta Lidzbarskô z Gimnazjum w Szëmôłdze, a III Magdaléna Cëchòsz z Gimnazjum w Gòwidlënie. W kategórii dlô ùczniów wëżigimnazjalnëch szkòłów titel „Méster bëlnégò czëtaniô” szedł do Anë Bònk ze Zrzeszë Òglowòsztôłcącëch Szkòłów nr 1 w Wejrowie. II môl dosta Wérónika Òkòniewskô z I Òglowòsztôłcącégò Liceùm w Kòscérznie, a III Kinga Pek téż z ti szkòłë, le jakno reprezentantka kartësczégò krézu. W kategórii dlô dozdrzeniałëch titel „Wiôldżi méster bëlnégò czëtaniô” przëznóny béł Arturowi Zagòzdonowi ze Stãżëcë. II plac zajãła Henrika Albeckô z Gòscëcëna. Specjalną nôdgrodã za ùdzél w nagranim platczi dlô Akademii Kaszëbsczi Bôjczi, ùfùndowóną przez Òglowi Zarząd Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, dosta Marta Lidzbarskô z Gimnazjum w Szëmôłdze. J. Bòrchmann, tłóm. KS Òdj. z archiwùm Pùbliczny Biblioteczi Gminë Wejrowò m. Aleksandra Labùdë w Bólszewie KÔŁPINO. „W REMÙSOWIM KRÃGŨ” Òd 12 do 16 maja w Zrzeszë Szkòłów w Kôłpinie ùczniowie brelë ùdzél w VI Kaszëbsczim Tidzéniu pòd zéwiszczã „W Remùsowim Krãgù”. Pierszégò dnia nômłodszé dzecë pòtkałë sã z lëdowima ùtwórcama – Jerzim i Kristiną Walkùszama, chtërny òpòwiedzelë ò stôrëch kaszëbsczich zwëkach. Pózni ùczniowie òbezdrzelë wëstãp kapelë Zómkòwô Góra i téater „Remùs i jegò królewiónka” wëkònóny przez kôłpińsczich gimnazjalëstów. Pòznelë téż taczé 78 instrumeńtë, jak: akòrdión, bùrczibas, diô belsczé skrzëpice i bazunã. 13 maja ùczniowie klas IV–VI pòtkelë sã z pòétką Karolëną Serkòwską. Pózni nawiedzył jich Remùs i môłi duch Srel. Òbezdrzelë téż téater „Zapadłi zómk” i wëstãp Szkòłowégò Regionalnégò Karna Wesołe Ludki. W bibliotece òdbéł sã kònkùrs czëtaniô pò kaszëbskù i mòżna bëło òbezdrzec wëstôwk ò kaszëbsczi lëteraturze. A gimnazjalësce tegò dnia piechti pòznôwelë mirochòwsczé lasë. W trzecy dzéń gòscã béł Bernat Hinc, chtëren òpòwiôdôł ò dôwnëch zwëkach na Kaszëbach i ò swòjich wanogach pò najim regionie. Ùczniowie przërëchtowelë mùltimedialné prezentacje „Kaszuby – moje miejsce zamieszkania” i wëstôwk „Galeria Książąt Pomorskich”. Pòstãpnégò dnia dzecë z klas I–III wëré zowełë do Chmielna, m.jin. do Mù zeù m Kaszëbsczi Ceramiczi Neclów, a ùczniowie klas IV–VI òbezdrzelë òliw ską katédrã i tameczny park. 16 maja gòsce wespół z ùczniama i jich starszima òbezdrzelë wëstãp karna Wesołe Ludki i szkòłowégò chùru Monodia i jesz scenkã w wëkònanim ùczniów kaszëbczégò jãzëka. Dobiwcóm plasticznëch i lëteracczich kònkùrsów òstałë wrãczoné nôdgrodë. Òrganizatorzë pòdzãkòwelë wszëtczim dobrzińcóm: bùrmésterce Kartuz, Kristinie i Jacekòwi Wrońsczim, Iwónie i Bògdanowi Górsczim, Annie Górsczi, Béjace i Cezarémù Brillowsczim, Kazmierzowi Fòrmellë, Magdalénie Szczepańsczi, Sztefanii Czapp, Teréze i Józefòwi Stolcóm, Marekòwi Bëczkòwsczémù i Stowôrze Turisticzné Kaszëbë. Red. (na spòdlim notczi Jolantë Czerwińsczi i Annë Knut-Żołnowsczi) POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 KLËKA CHMIELNO. RODNÔ MÒWA NA KÒNKÙRSOWI BINIE Finał 43. Wòjewódzczégò Recytatorsczégò Kònkùrsu Kaszëbsczi Lëteraturë „Rodnô Mòwa” òdbiwôł sã w Chmielnie 7 i 8 czerwińca. Przédną mëslą latoségò zakùńczeniô swiãta kaszëbsczégò słowa béł wëjimk z wiérztë Jana Zbrzëcë (Stanisława Pestczi, chtëren 7 czerwińca béł przëjachóny do Chmielna): „Kaszëbskô – brzôd karnowi starë ë anielsczégò zachcënkù”. Wëstartowało 53 deklamatorów w szesc kategóriach. Òstelë òbtaksowóny przez żuri, w jaczim bëlë: ks. prof. dr hab. Jan Walkùsz (przédnik), Tomôsz Fópka, Zbigórz Jankòwsczi, Stanisłôw Janke i Danuta Pioch. A to dobiwcowie latosëch recytatorsczich miónków: Przedszkòlnô kategóriô i klas „O” I môl – Samùél Serkòwsczi ze Zrzeszë Sztôłceniô i Wëchòwaniô w Dzérzążnie, II – Tadéùsz Baranowsczi ze Spòd leczny Szkòłë w Jastarni, III – Òlëwiô Szczãsniôk ze Zrzeszë Szkòłów w Kôł czëgłowach i Dominik Machalińsczi ze Zrzeszë Szkòłów z Integracyjnyma Òddzélama w Czelnie. Wëprzédnienié: Ana Narloch ze Spòd leczny Szkòłë nr 2 w Kòscérznie. Kategóriô ùczniów klas I–III spòdlecznëch szkòłów I môl – Môrcën Kònkòl ze Spòdleczny Szkòłë nr 2 w Kartuzach, II – Marta Melibruda ze Zrzeszë Szkòłów w Mie chùcënie, III – Agata Leliwa Piechòwskô ze Spòdleczny Szkòłë w Kòsobùdach i Agnészka Leszczińskô z Niepùbliczny Spòdleczny Szkòłë w Pòpowie. Wëprzédnienia: Aleksandra Òkònie wskô ze Zrzeszë Sztôłceniô w Łubianie, Bartosz Stenzel ze Spòdleczny Szkòłë w Pilëcach i Ana Witos z Zrzeszë Szkò łów w Miechùcënie. Kategóriô ùczniów klas IV–VI spòdlecznëch szkòłów I môl – Kamil Depka Prądzyńsczi ze Zrzeszë Szkòłów w Bòrowim Młinie, II – Krësztof Czaja ze Spòdleczny Szkòłë w Bòrzestowie, III – Dominika Rozpã dowskô ze Spòdleczny Szkòłë w Pilëcach. Wëprzédnienia: Marta Mùcha ze Spòd leczny Szkòłë w Lubaniu i Marta Witos ze Zrzeszë Szkòłów w Miechùcënie. Kategóriô ùczniów gimnazjalnëch szkòłów I môl – Joana Skrzipkòwskô z Òglo wòsztôłcący Mùzyczny Szkòłë we Gduń skù, II – Szimòn Heland ze Zrzeszë Szkòłów w Starzënie, III – Mónika Miszk ze Zrzeszë Szkòłów we Wiôldżich Roczitkach i Sylwiô Szreder ze Zrzeszë Spòdleczny Szkòłë i Pùblicznégò Gimnazjum w Pòmieczënie. Kategóriô ùczniów wëżigimnazjalnëch szkòłów I môl – Aneta Krefta z I Òglowòsztôłcącégò Liceùm w Kartuzach, II – Karól Barzowsczi ze Zrzeszë Wëżigimnazjalnëch Szkòłów nr 4 w Wejrowie i Patricjô Depka Prądzińskô ze Zrzeszë Òglowòsztôłcącëch Szkòłów w Bëtowie, III – Matéùsz Òrzłowsczi z Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Part w Kònarzënach. Kategóriô dozdrzeniałëch I môl – Adóm Doraù z I Òglowòsztôłcącégò Liceùm w Kòscérznie, II – Krësztof Dzemińsczi z KPZ p/ Dãbògórzé – Kò sôkòwò, III – Mark Serkòwsczi z Kartuz. Red., tłóm. KS WEJROWÒ. ŻŁOBIARKA ÒTËLIÔ SZCZUKÒWSKÔ I JI ÙCZNIOWIE W Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi Pismie niznë i Mùzyczi òdbéł sã wëstôwk ò dzejanim Òtëlii Szczukòwsczi (1900–1974), żłobiarczi, chtërna ùtwòrzëła żłobiarską szkółkã dlô wejrowsczi młodzëznë. Żłobiła i strojiła kaszëbsczima òrnameńtama drzewiané statczi, zbónczi, miniaturë skrzëniów. Zbiérała zdobné lëdowé mòtiwë. Pò smiercë i òjca, i swòjégò chłopa Sztefana (zdżinął w Stutthofie) w 1947 rokù zaczãła wespółdzejanié z etnografką Bòżeną Stelmachòwską. Towarziła ji w pòmòrzoznôwczich ekspedicjach nôùkòwëch. Ùczãstniczëła w krajowëch i zagranicznëch wëstôwkach lëdowégò kùńsztu i zwëskiwała wiele nôdgrodów. Òd 1950 rokù czerowała warkòwnią kaszëbsczi żłobiznë w wejrowsczi Cepelii. Pózni prôcowała w Wòjewódzczim Dodomù Lëdowégò Ùsôdztwa we Gduńskù. Pò przeńdzenim na emeriturã założëła wspòmnióną szkółkã dlô młodzëznë (karno ùczniów Szczukòwsczi „żłobiarską szkółką” pòzwała gazétniczka Izabella Trojanowskô). Ji ùczniama bëlë znóny dzys artiscë żłobiarze Andrzéj Arendt i Francëszk Sychòwsczi. Na zetkanim w Wejrowie wspominelë swòjã mésterkã, chtërna w latach szescdzesątëch i sétmëdzesątëch ùczëła żłobiarstwa dzewiãc knôpów i jedno dzéwczã, pòza Arendtã i Sychòwsczim: Bògdana Ceplińsczégò, Tomasza Englerta, Marka Zabòrowsczégò, Marka Mendika. Leszka Mistigacza, Jana Dudã, Jerzégò Sobkòwiôka i Zoszã Ptach. Òkróm wëstôwkù przëbôcziwającégò Òtëliã Szczukòwską òdbëła sã prezentacjô wësziwków wejrowsczégò klubu Tulpa i nieżëjący ju mésterczi tegò kùńsztu Elżbiétë Ebel. sj Òd lewi: Francëszk Sychòwsczi i Andrzéj Arendt. Òdj. Mónika Òrzeł WWW.KASZUBI.PL POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 79 KLËKA RËMIÔ. ROCZËZNA MIASTA W rujanie tegò rokù Rëmiô bãdze swiã towac 60 lat miastowëch prawów. Bãdze wëdóny drëkã II tom ksążczi Historia Rumi i „Rumskie kalendarium 1990– –2010”. Równo 790 lat temù pierszi rôz bëła zapisónô nazwa rzéczi i wsë (Rumna, Rumina) w dokùmence, w chtërnym Swiãtopôłk II pòcwierdzył własnosc cëstersów z Òléwë. Na dzysdniowé miasto skłôdô sã jesz téż stôré Zôgòrzé, dôwnô wies na ricersczim prawie. Czerwińcowé zéńdzenié przënôléżników rëmsczégò partu KPZ wëpadło prawie dzéń pò 33. „ùrodzënach” partu, a miało za témat „Historiã Rëmi w pòzérnicach”. Ùczãstnikama zéńdzeniô béł téż Klub Historika przë MDK [Miejski Dom Kultury]. Ò pòzérnicach – jich „złotëch czasach” òd kùńca XIX stalata do I wòjnë swiatowi – czekawo nama òpòwiedzôł prof. Klémãs Brusczi. Na scanach MDK do òbezdrzeniô bëło cziledzesąt pòcztowëch kôrtków, wiele z niemiecczim nôpisã „Rahmel-Sagorsch”. Nôwikszi zbiér taczich pòzérniców w Rëmi mô prezes Ludwik Bach. Jak wiedno, na zéńdzenim bëłë spra wòzdania z dzejaniô partu i òmówienié planów na przińdnotã. Wiceprezes Józef Lanc zdôł relacjã ze Swiãta Dzãkczënieniô we Warszawie (bëła tam naszô stanica!). A jesz w czerwińcu aùtokar zawieze chãtnëch do „krôju Słowińców”. Jich smùtné losë mògą bëc przestrzegą dlô Kaszëbów, jeżlë nie bãdą dbelë ò swòjã tożsamòsc. Prezes zaprôszôł do ùdzélu w lëpińcowim XVI Zjezdze Kaszëbów i zélnikòwim XXI Kaszëbsczim Jôrmarkù. J.H. Òdj. T. Dominik ŁUBIANA. PATRIOTYCZNY FESTYN Już po raz piąty w Łubianie zorganizowano sołecki Dzień Dziecka połączony z obchodami 70. rocznicy boju pod Łubianą. Uroczystości rozpoczęły się uroczystą mszą świętą w kościele pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego. Następnie przy pamiątkowym obelisku odbył się uroczysty apel poległych odczytany przez miejscowych harcerzy i partyzantów Gryfa Pomorskiego z grupy rekonstrukcyjnej z Męcikału. Potem młodzi ludzie wspólnie pojechali do miejscowości Korne, gdzie znajduje się pomnik poległych w boju pod Łubianą, i tam również oddano hołd ofiarom. Tego dnia w Łubianie ponad 70 osób wzięło udział w rajdzie pieszym. Dla dzieci zorganizowano wiele konkursów i zabaw. Można było też obejrzeć inscenizacje: przyrzeczenie nowo przyjętego partyzanta, uwolnienie z potulickiego obozu siostry płk. Dambka oraz najważniejszą – bój pod Łubianą. Na scenie wystąpił również pan Edmund Konkolewski – harcerz, żołnierz Września 1939, kaszubski gawędziarz, który recytował poezję wojenną. Red. Fot. P. Kwidziński WEJHEROWO. W ROCZNICĘ KORONACJI CUDOWNEGO OBRAZU W Sanktuarium Maryjno-Pasyjnym w Wejherowie odbył się odpust Wniebowstąpienia. W tym roku świętowano również XV rocznicę koronacji Matki Bożej Wejherowskiej. Uroczystości trwały kilka dni, od 30 maja do 1 czerwca. Na pierwszy dzień zaplanowano Sympozjum naukowe z okazji XV Rocznicy Koronacji Cudownego Obrazu (w Domu Pielgrzyma). Referaty na nim wygłosili: o. prof. dr hab. Bogusław Kochaniewicz OP (UAM, Poznań), który mówił o „»Stabat Mater Dolorosa iuxta crucem« 80 w interpretacji Jana Pawła II”, o. dr Kamil Paczkowski OFM (WSD, Wronki), który przedstawił „Miejsce kultu maryjnego w kulcie kalwaryjskim”, oraz ks. prof. dr hab. Jan Perszon (UMK, Toruń), który poszukiwał odpowiedzi na pytanie „Czy młodzi Kaszubi są maryjni?”. Na odpust Wniebowstąpienia przybyły liczne grupy pielgrzymów m.in. z Kościerzyny, Kartuz, Przodkowa, Żukowa, Grzybna. W sobotę odbyła się msza święta pod przewodnictwem abp. José Rodrígueza Carballo z udziałem ks. abp. Sławoja Leszka Głodzia i zaproszonych gości. Wieczorem zaś pątnicy i mieszkańcy Wejherowa mieli okazję wysłuchać koncertu dwóch zespołów: W niebo głosy oraz Greccio. W niedzielny poranek uroczystości rozpoczęto procesją z Najświętszym Sakramentem na kalwarię. Tam odbyła się suma odpustowa pod przewodnictwem o. prowincjała Filemona Janki OFM. Red. POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 KLËKA / WIEŚCI Z GDAŃSKIEGO ODDZIAŁU ZKP BANINO. Z WDZIĘCZNOŚCIĄ DLA ŚW. JANA PAWŁA II W chór głosów dziękujących za kanonizację Jana Pawła II włączył się baniński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Aż dwunastu zrzeszeńców z Banina uczestniczyło w historycznej pielgrzymce do Ojca Świętego przed dziesięcioma laty, kiedy modlono się i proszono o rychłą beatyfikację Sługi Bożego biskupa Konstantyna Dominika. Zarówno tamto wydarzenie, jak i słowa Jana Pawła II skierowane w Gdyni (1987) i Sopocie (1999) do Kaszubów przypomniane zostały na telebimie podczas spotkania z Teresą Hoppe, posłanką RP i znaną działaczką kaszubską z Gdyni, które odbyło się 14 czerwca w Baninie. Jô sã tu baro dobrze czëjã, tak jakbë jô bëła doma w Kòwôlewie (w gminie Szëmôłd), gdze jô gôdóm le pò kaszëbskù – rozpoczęła posłanka. W swojej wypowiedzi skoncentrowała się na wspomnieniach związanych z Janem Pawłem II. Uczestniczyła w wielu spotkaniach z nim, m.in. w Gdyni i Rzymie, podczas których przekazywano mu dar od Kaszubów. W Rzymie był nim wyhaftowany wizerunek bpa Dominika, który wciąż czeka na beatyfikację. W Baninie kùlt Bòżégò Słëdżi téż je żëwi – przypomniał Eugeniusz Pryczkowski. Ważną częścią banińskiego spotkania była promocja wznowienia modlitewnika Më trzimómë z Bògã (opublikowanego przez wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i oficynę Rost z Banina). Nieprzypadkowo ta książka została wznowiona tuż przed kanonizacją Jana Pawła II. Druga edycja modlitewnika, która ukazała się przed przyjazdem papieża do Sopotu, była bowiem opatrzona jego dedykacją: „Bòże pòmagôj. Jan Paweł II, 3 V 1999”. Najnowsze wydanie Më trzimómë z Bògã zostało wzbogacone o pieśni kościelne, które powstały w ostatnich 15 latach. Zamieszczono w nim także pieśń „Swiãti Janie Pawle”. Podczas spotkania wykonał ją zespół Młodzëzna, który ponadto zaśpiewał kilka innych nowych utworów. Swoje najnowsze piosenki zaprezentowała również dziecięca grupa Spiéwné kwiôtczi. Kolejnym miłym akcentem wieczoru było wręczenie legitymacji członkowskiej Bogumile Ropel oraz wyróżnienia hafciarkom, które uczestniczyły w XIX Konkursie Haftu Kaszubskiego w Lini. (jd) Fot. ze zbiorów E.P. „Moja Pomorska Rodzina” już dziewiąty raz Finał tegorocznej edycji Konkursu Genealogicznego „Moja Pomorska Rodzina”, organizowanego pod patronatem Prezydenta Miasta Gdańska Pawła Adamowicza (i przez to miasto dofinansowanego), odbył się 29 maja, tradycyjnie w gdańskim Gimnazjum nr 1 im. Mikołaja Kopernika. Organizatorem konkursu jest Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdańsku, w którego imieniu niżej podpisany organizuje to wymyślone przez siebie przedsięwzięcie i przewodniczy komisji konkursowej. Współorganizatorami „Mojej Pomorskiej Rodziny” byli także Urząd Miejski w Gdańsku, wspomniane Gimnazjum nr 1, Stowarzyszenie Archiwistów Polskich Oddział Gdańsk oraz Pomorskie Towarzystwo Genealogiczne. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 Przybyłych gości, w tym przedstawicieli współorganizatorów i donatorów, oraz uczestników powitała Maria Węgłowska – dyrektorka Gimnazjum nr 1, gospodarza konkursu. Przewodniczący jury omówił prace konkursowe, których w tym roku wpłynęło 69 (z 24 szkół podstawowych i gimnazjów). Podkreślił, że uczniowie szukając informacji, które posłużyły do stworzenia zaprezentowanych dzieł, odwołali się do pamięci rodziców, dziadków i innych członków rodziny. Jest to bardzo cenne, bo to właśnie najstarsze pokolenie zachowało w pamięci wspomnienia, które nieutrwalone odeszłyby wraz z nimi. Dodał również, że prace konkursowe pokazują, jak różnorodne jest pochodzenie dzisiejszych mieszkańców Gdańska. 81 WIEŚCI Z GDAŃSKIEGO ODDZIAŁU ZKP Następnie odczytał protokół jury. Podczas czytania prezydent Ewa Kamińska i Maria Węgłowska wręczały zwycięzcom nagrody i dyplomy, pozostałym uczniom dyplomy i drobne upominki, a nauczycielom dyplomy – podziękowania. IX Finał uświetnił program artystyczny w wykonaniu młodzieży z Gimnazjum nr 1. Nagrody i wyróżnienia otrzymali następujący uczestnicy: szkoły podstawowe •kategoria drzewo genealogiczne: I miejsce Kuba Kubacki Szkoła Podstawowa nr 48 i Emilia Trzebiatowska SP nr 58 •kategoria korzenie rodziny: I miejsce Michał Lickiewicz SP nr 85, II miejsce Zofia Ochnik SP nr 80, III miejsce Wojciech Szulc SP nr 80 i Laura Stefanowska SP nr 4; wyróżnienia – Kinga Tomaszewicz SP nr 20, Stanisław Nieradko SP nr 85, Julia Dulko SP nr 55, Gabriela Kuźniarska SP nr 47 i Jerzy Balcerak SP nr 82 •kategoria album „Historia mojej rodziny”: I miejsce Jakub Makarewicz SP nr 81, II miejsce Aleksandra Lipińska SP nr 85 •kategoria prezentacja multimedialna: I miejsce Marta Szyling SP nr 55, II miejsce Cezary Szefler SP nr 8, III miejsce Natalia Rzeczkowska SP nr 82; wyróżnienia – Małgorzata Lipińska SP nr 81, Wojciech Sołtys III Społeczna Sz. Podst. „STO”, Iga Świerkowska SP nr 8, Agnieszka Wygnał SP nr 8 gimnazja •kategoria korzenie rodziny: I miejsce Matylda Turska Gimnazjum nr 33, Julia Wołoszyk Gimn. nr 19, II miejsce Dominika Piętak Gimn. nr 1, III miejsce Joanna Rekowska Gimn. nr 1; wyróżnienie Damian Kowalski Gimn. nr 25 •kategoria drzewo genealogiczne: wyróżnienia – Emilia Lisius Gimn. nr 16 i Adrian Polański Gimn. nr 15 •kategoria album „Historia mojej rodziny”: wyróżnienie – Alicja Kozłowska Gimn. nr 46 •kategoria prezentacja multimedialna: I miejsce Antoni Grucela Gimn. nr 16, II miejsce Michał Majchrzak Gimn. nr 15; wyróżnienia – Marcin Gruźlewski i Agata Zdrojewska oboje z Gimn. nr 16 Wystawa prac konkursowych będzie dostępna w Gimnazjum nr 1 do 15 czerwca 2014 r. DZIAŁO SIĘ w Gdańsku • 11 maja – Wspólnota Kaszubska przy kościele św. Jana mszą św. z kaszubską liturgią słowa, sprawowaną przez ks. kapelana dr. Leszka Jażdżewskiego, uczciła 21. rocznicę swoich narodzin (23.04.1993). Druga część uroczystości odbyła się u poprzedniego, wieloletniego kapelana Wspólnoty ks. proboszcza Waldemara Naczka w Wocławach. • 22 maja – Instytut Kaszubski zaprosił nas do Tawerny Mestwin na promocję książki Justyny Pomierskiej Przysłowia kaszubskie. Laudację wygłosiła prof. Aneta Lewińska. Wśród szacownych gości byli: Stanisław Pestka, dr Michał Grabowski, prof. Marian Szczodrowski, prof. Cezary Obracht-Prondzyński, prof. Jerzy Treder – ojciec autorki, a zarazem najsurowszy recenzent książki. Spotkanie poprowadził prof. Józef Borzyszkowski. • 27 maja – uczniowie SP nr 82, z nauczycielką języka kaszubskiego Kasią Główczewską, zwiedzali Gdańsk śladami filmu „Kaszubi w Gdańsku”. Przewodnikiem był Jerzy Nacel, autor scenariusza filmu. Dzieci odwiedziły Dom Kaszubski – siedzibę ZKP, w którym Anna Dunst opowiedziała im o działalności Zrzeszenia. • 27 maja – w Matarni ks. proboszcz Jarosław Ropel obchodził jubileusz 25-lecia kapłaństwa. Agapę, w której wzięła udział cała parafia, przygotował Klub Kaszubów. Szczególnym gościem był ks. Eugeniusz Zieman, prof. KUL, rodem z Gdańska-Klukowa. • 30 maja – na cmentarzu w Kartuzach pożegnano emerytowanego pracownika nau kowo-dydaktycznego Katedry Chemii Nieorganicznej Wydziału Chemii Politechniki Gdańskiej dr. inż. Kazimierza Grzędzickiego – wieloletniego aktywnego członka Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Gdańsku, laureata Odznaki Honorowej Pieczęć Świętopełka Wielkiego kl. Srebrnej. Wśród żegnających byli m.in. przedstawiciele oddziału gdańskiego i Tadeusz Fiszbach. • 1 czerwca – mszą świętą w katedrze oliwskiej, odprawioną przez ks. proboszcza Zbigniewa Zielińskiego, rozpoczęło się Święto Pomorskiego Produktu Tradycyjnego połączone z wojewódzkimi obchodami Dnia Samorządu Terytorialnego. Uroczystości na placu przy • • • • katedrze otworzył marszałek woj. pomorskiego Mieczysław Struk. Wśród gości byli wiceministrowie Kazimierz Plocke i Bogdan Dombrowski. Zwiedzający mogli spróbować tradycyjnych potraw kuchni Kaszub, Kociewia i Żuław. Czas umilała kapela kaszubska. 1 czerwca – na zaproszenie metropolity warszawskiego kardynała Kazimierza Nycza Kaszubi z całych Kaszub, wraz ze sztandarami, wzięli udział w obchodach Święta Dziękczynienia przed Świątynią Opatrzności Bożej. Przedstawiciele Zrzeszenia znaleźli się w pierwszym szeregu, niedaleko pary prezydenckiej. W tym roku dziękowaliśmy za świętego Jana Pawła II. 5 czerwca – Gimnazjum nr 48 na gdańskim Jasieniu obchodziło 10. rocznicę nadania imienia Lecha Bądkowskiego. Uroczystości rozpoczęły się mszą św. w kościele pw. bł. Doroty z Mątów, odprawioną przez bp. Wiesława Szlachetkę. Uroczysta gala odbyła się na sali gimnazjum; gośćmi byli m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, przewodniczący Rady Miasta Bogdan Oleszek, Pomorska Kurator Oświaty Elżbieta Wasilenko, dyrektorzy zaprzyjaźnionych szkół, szefowa gdańskiej Solidarności nauczycieli, prezes ZKP Łukasz Grzędzicki oraz przedstawiciele Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Gdańsku – prezes Paweł Trawicki i sekretarz Jerzy Nacel. 7/8 czerwca – o północy, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, w bazylice Mariackiej sprawowana była msza św. pod przewodnictwem metropolity ks. abp. Sławoja Leszka Głodzia. Nocną mszę św. dziękczynną za świętych Jana Pawła II i Jana XXIII koncelebrowali: emerytowany metropolita gdański Tadeusz Gocłowski, biskup pomocniczy Wiesław Szlachetka oraz ponad stu kapłanów. Uczestniczyło w niej kilka tysięcy wiernych, wśród nich, na szczególne zaproszenie metropolity, byli, ze sztandarami, Kaszubi z Gdańska, Kolbud i Żukowa. 12 czerwca – w Kaszubskim Liceum Ogólnokształcącym w Brusach Felicja Baska-Borzyszkowska wspólnie z nauczycielem chemii Wojciechem Krajeckim przygotowali scenariusz lekcji chemii po kaszubsku, którą poprowadził członek naszego oddziału Jerzy Nacel, autor podręcznika Chemiô òglowô i òrganicznô. Teresa Juńska-Subocz Krzysztof Kowalkowski 82 POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014 SËCHIM PÃKÃ ÙSZŁÉ Droga TÓMK FÓPKA A droga to ju barżi dlô aùtołowëch je. Tu sã jedze – nié stoji. Jesz drogą pólną, taką z kòłoważóma, mòże sã przeńc czë nawetkã kòłã przejachac, bò romanticznô òna je. Jã kóń z wòzã zrobioné mô. I takô mô òstac. Mòtór taką drogã zeszpacy a aùtół do ni pasëje jak swinia do karétë. Taką prawie drogą nôlepi sã jidze we dwòje. Kòżdi mô w taczi drodze Nierôz bãdzesz namiszlôł sã w drodze, swòjã dróżkã a nade trôwką pòmidzë nima mòże rãkã pòdac Kądka jic, chtëren wëbrac môsz szlach. a tej splotłima bëne drodżi pôlcama, kòżdim pòsobnym rãk Wiédzkôj Synkù, że pòswiã Cë przodzy zybniãcym nagarënac szczescé nawzôjnégò pòznôwaniô. Mòjã gwiôzdã, bë gòrnią Twą ba... Òkróm dargów z piôskù są bezdëszné, wëgłãbierzoné cãżczima Droga. Dalekô – w nieznóné. Rëklëniastô, bò kaszëbskô, pòlskô. wakòzama w cepłé dnie asfaltë. Je kùreszce flaster, dze kòżdi Czasã szarô, pòwiatowô, bò ò taczich spiéwa Marila Rodowicz. kamiszk mô swòjã historiã… Jedze sã drogą donąd a nazôd. Czej w jedną stronã Równô, bò za ùnijné dëtczi zrobionô. Droga dodóm, co nią sã nôchùtczi wrôcô – w całoscë pòd wpłiwã… Krãtë-wãtë, co garniemë, mòże jeden drëdżégò duńc, przëscygnąc, wëprzedzëc. Wząc jak no to drogą nie są. I psé drodżi, co pasażérã. Mòże na drodze stanigdze nie prowadzą. nąc. Zmãczëc sã drogą. Z drodżi Nigle droga je drogą – je zawrócëc. Copnąc sã. Na drogã ùdbą leno. Ùdbą: „tądkã pùdã”. wëstąpic drëdżémù chto mòże. I jidzemë. Kroczimë. Drëbòlimë Nigle droga je drogą Zbójca. Taczi, co gwôłt zadôwô. abò nëkómë, zanôléżno òd te, czemù jidzemë. Bò co mô na – je ùdbą leno. Ùdbą: Rabùsznik abò jiny pòdatkòwi Na drodze leżec mòże kùńcu ti drodżi-ùdbë bëc… „tądkã pùdã”. ùrząd. „spiący szandara”, cobë nié za Żelë pasownégò célu ni ma, nie chùtkò jachac. Są téż czësto je nóm spieszno – pòsuwómë nié spiący szandarzë, co z masã cykùm-cakùm. Żlë cél je szinkama do łowieniô mańda– turzimë wëznaczonym mëslą tów w przëdarżnëch krzôkach szlachã. Czej cél je bëlny, zajimny – jidą z nama na wanogã jiny, sedzą… Mòże z lasu jakô latno òblokłô białka wëstąpic, bë jaczima je z nama pòde drogą. Chãtno jidą lëdzëska prostą dro- na złą drogã statecznégò człowieka sprowadzëc. Przë drogą. Òna skrôdzô czas jidzeniô. Czas nen sã skrócy, ga sã òbczas dze stoją téż benzynowé sztacje, dze mòże zatankòwac a co wanożeniô miło gôdô abò spiéwie. Na tim pòlégô òsoblëwòsc ze se wëtankòwac. (Czedës to sã nazéwało „karczma”, dze i krëjamnota pielgrzimków. Biwô, że z pòspólnégò rôz jidzeniô kòniska miałë wòdã, óws a sano a kùczrowie… wnetkã to czë jachaniô przëchòdzy sã do dłëgszégò pòspólnégò. Z tegò samò i spanié. Tej chòc kùczer mógł so wlôc do fùl – tec kóń robią sã pózni jubileùsze. I wójt z szefòwą Ùrzãdu Cywilnégò drogã znôł. Dzysô do fùl lejemë òktanów w mechaniczné kònie Stanu medale dôwają za długòlatné pòspólné przez żëcé jidze- a kùczrowie mògą sã leno wòdë nażłãpac…) Kòżdi mòże téż jachac w swòjã stronã. Tej sã mijómë nié, co sã pòdług bióralistów nazywô „pòżëcym”. Biwô, że Twòjim szlachã pózni rëgną jiny. Co nowégò z tima, co jadą procëm nama. I widoma do se mërgómë, bò wëmëslisz, wënalézesz, sproscysz – lëdze tã drogã wëbierzą, kòżdi mùszi widë miec zapôloné. Bò to sã tak paradni jadze, bò jes zrobił jima do wòlë. Ùprawił jednã z żëcowëch stegnów. czej słuńce swiécy a më mómë widë zapôloné... Pewno kóń bë Stegna jidze za ùdbą. Czej jã ju dosc wëdepcemë. Tej-sej ste- sã z te ùsmiôł, leno dze dzysô te kònie do òbsmianiô lëdzczi gna leno stegną òstôwô. Taką „le mòją”, co jiny do ni przëstãpù głëpòtë są…? Tam-sam drodżi sã stikają. Lëdze na krziżówkach téż sã ni mają. Tedë drogszô òna mie je niże droga, bò „mòjszô” òna niże jinëch. Lëdze stegnë lubią. Stegna je nôzdrowszô dlô czło- pòtikają. Czasã z te pòtkaniô je smiéch a redota. Tej-sej je wieka. Pòmali sã pòłikô métrë i kilométrë. Ze stegnë sã nie wiele pòdżãti blachë. Przińdze téż tak, że je to pòtkanié slédzlôżô, w całoscë czej bez smiotë cygnie. Dôwô bezpiek òna. né… Tedë òstôwô droga òstatnô. Z sakrameńtoma abò bez. Módnô òna je. Kòłowô. Do cyklistë stegna nôleżi, bò jinaczi Z pòchówkã abò bez. Ale z ùbezpieczenim, bò przecã wszëtcë òd smiercë drogò ùbezpieczony jesmë… krãcy sã taczi na kòle pò drodze jak kòszla w rzëcy. Pòjkôj, Synkù, pòkôżã Cë stegnã, Tã, co prosto prowadzy na swiat. Pòtkôsz lëdzy tam, biédã niejednã I niejeden mdze wanożny czap... POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014 83 Z BÙTNA Pëlckòwskô afera pòdsłëchòwô RÓMK DRZÉŻDŻÓNK XV UG DA S KI M Brifka pòkrącył banią a prawił dali: Brifka bez dłëgszi sztërk próbòwôł wëgódno ùsadzëc swòje – Gôdajã cë, wstid a sromòta na całi krôj. Cëż jô pleszczã, sztërë lëtrë kòl mie na łôwce. Cësnął sã, cësnął, krącył a krącył, kùreszce jem nie strzimôł, pãknął jegò przez łep a riknął na na całi swiat. – Jo, jo. Taczégò wstëdu w Pëlckòwie dôwno nicht ni miôł niegò: – Diôblëszcze, môsz të, glëpélo, robôczi w slôdkù?! Sedzë czëté. – Starosta pòwiôdôsz? Mòże môsz prôwdã. Hmmmm. Co doch, do pùrtka jaczégò, spòkójno! – Cëszi! – brifka przëtkł pôlc do lëpów, rozezdrzôł sã wkół, bë nie gadac, to starosta Tusy pôrã razy zéńdzenia z gazétnikama zwòłiwôł a sã dolmacził… zazdrzôł pòd łôwkã, a szeptnął czemùż ti jegò glëperckòwie mie na ùchò: – Nie gôdôj tak delë sã nagrac. brzëdkò. Mikrofónë mògą bëc – Czuł jem, że pò jegò wszãdze… Nie jem gwës, czë drëdżi kònferencje hùrma naju nichtos nie nagriwô. – Nagriwô? Naju? – zmôrlił Mòdlëtwë ò rozëm zbùńtowónëch lëdzy na szasé wëszła. Wiész të co ò tim? jem łësënã. dlô nëch najich pòlitików – Rozmòdlonëch, mackù, nié – Jo, jistno jak negò direknigdë nié za wiele. zbùńtowónëch, rozmòdlonëch! tora spółdzelczégò bankù Balkã – brifka wezdrzôł na mie dzyw a pòwiatowégò kòmeńdańta no. – Co të, przegrzecha, do szandarów Karnowsczégò. Ti dwaji so w Szãtopierzu kòl sznapsa ò tim a nym plestelë, na kòscoła nie chôdôsz? Kò Tusy prawie w Bòżé Cało wëstąpił, cos tam sã półòficjalno ùmôwielë, jaczés interesa robilë, krótkò przed procesją. Zrobił jem sã pëtlëwi na gãbie. a pòmión jejich gôdczi, jak piôrd, pò całim Pëlckòwie sã ro– Mòdlëtwë ò rozëm dlô nëch najich pòlitików nigdë nié zeszedł. – Czuł jem, dało to ale smród – machnął jem trzë razë pają za wiele – złożił jem rãce w „amen” a proszącyma òczama wëzdrzôł w niebò. kòle knérë. – Jesz do terô je czëc. Ma so tak dwaji z brifką jesz dłëgszi sztërk szeptã ò tim – Wòniô jak z szamba… – brifka pòcygnął nosã a skrzëwił a nym pòwiôdelë, co sztót wkół sã rozzérającë, pòd łôwkã mùniã. – Eeee, wëbaczë, miôł jem wczerô wëwiezc… – zasromôł pòdzérającë, rãce skłôdającë a w niebò wzérającë… Wtim, jak co nie trzasnie, jak ò zemiã nie pãknie… jem sã a chùtuszkò zmienił témã. – Nôgòrszé je to, że nëch nagraniów bëło wiele wicy. Neùmanna, negò wiész, chtëren Zdrzimë a przed nama cos zelonégò leżi. – Lesny? A të tu skąd? – pòdskòkł ùrzasłi brifka. rëchli miôł jaczis jiwer z òbrechòwanim czasu, téż pòdsłëchelë. – Z dakù – wëjãczôł lesny, tej cãżkò wstôł, ùsmiéchnął sã Chcôł nibë cos dlô swòji białczi załatwic… – Żebë blós Neùmanna! Wnetka wszëtczich nôwôżnié krzëwò a lëbawò rzekł: – Móm waju, drëszce. – Co môsz? szich pierdzëstółków z pòwiatu a gminë nagrelë. I co wëszło? – Móm waju nagróné. Jesz dzysô dóm waju gôdkã do Kò ti so nick z lëdzy nie robią! Òj Bòże, Bòże, je chòc jeden gazétë! sprawiedlëwi w najim Pëlckòwie? Ë jak rzekł, tak téż zrobił, co Wa, Tczëwôrtny Czëtińcowie, – Je… je… jeden bë sã mòże nalôzł – nie wiedzec czemù mògła w „Pòmeranie” przeczëtac… zajiknął jem sã a spitôł: – Starosta? S 84 BÓ CZ A I Z JA Z D K ZU W W P RU SZ XVI Zjôzd Kaszëbów – 5 lëpińca 2014 Gduńsczi Pruszcz POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Podobne dokumenty
I Kaszëbsczi Ňdpůst w Pňlanowie s. 3–5
składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22...
Bardziej szczegółowo