Nôbarżi kaszëbskô gmina s. 10

Transkrypt

Nôbarżi kaszëbskô gmina s. 10
Nôbarżi kaszëbskô gmina s. 10
Swiãto Dzãkczënieniô s. 3
Numer wydano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji
oraz Samorządu Województwa Pomorskiego.
W NUMERZE:
3 Czôrno-żôłté Swiãto Dzãkczënieniô
Red.
4 Medal dla kopalni tematów
Red.
5 Kaszuba, co walczył po obu stronach frontu
W.R.
8 Jak budowano kościół Ducha Świętego
W.R.
10 Nôbarżi kaszëbskô gmina
Z Andrzejã Lemańczikã gôdô Dariusz Majkòwsczi
12 Kapłan niezłomny
Andrzej Busler
15 Fotograf powstania warszawskiego z Kaszub
Jerzy Nacel
16 Pòszmakôj Kaszëbë
Edita Jankòwskô-Giermek
18 Tłómaczenié, pisanié, zéńdzenia…
Red.
19 Céle mùszą bëc realné
Pioter Lessnaù, Éwelina Stefańskô
22 Upamiętnienie zasłużonego Kaszuby
Andrzej Busler
23 Gdańsk to część Kaszub
Z Andrzejem Januszajtisem rozmawia Sławomir
Lewandowski
26 Bëc kaszëbsczim ùsôdzcą
Z Jerzim Łiskã gôdô Stanisłôw Janke
28 Wycieczka z wiosłem
Marta Szagżdowicz
30 Zasada „SZU”, czyli o wzajemnej grzeczności
Stanisław Salmonowicz
32 Czas wanogi
Kazimierz Ostrowski
32 Czas wanodżi
Tłóm. Iwóna Makùrôt
34 Lëdowô Pòlskô wedle zrzeszińców
Słôwk Fòrmella
36 Nowy Śpiewnik Polski z melodyami
Józef Borzyszkowski
40 Drodżi i nima w piesni wanodżi
Tómk Fópka
42 Zrozumieć Mazury. Część 1
Waldemar Mierzwa
44 Rumia, Reda i Wejherowo w historycznej pigułce
Bogusław Breza
47 Przenikanie
Ryszard Ronczewski
49 Biografie – Roman Woyke. Część 1
Krzysztof Kowalkowski
51 Z kaszëbsczim do Słowenie
Adrian Watkowski, tłóm. Tomôsz Ùrbańsczi
52 Tajemnica dzwonu
Jacek Borkowicz
53 Nôdgroda Remùsa
rd
54 Oryginalny świat Kaszubów
Z Justyną Pomierską rozmawia P.D.
56 Półwiecze „Zeszytów Chojnickich”
Kazimierz Jaruszewski
58 Lektury
64 Rowerem po Nordzie
Sławomir Lewandowski
66 W Lęborskich Lasach
Kamila Kotowska
67 Świat w kolorze nadziei
Maria Pająkowska-Kensik
68 Honor, małpa i kości
Jerzy Samp
68 Tcza, môłpa i kòstczi
Tłóm. G.J. Schramke
72 Z drugiej ręki
74 Wiérztë. Zygmùnt Narsczi
75 Dobiwcowie z Gniewina
DM
76 Klëka
81 „Moja Pomorska Rodzina” już dziewiąty raz
Krzysztof Kowalkowski
82 Działo się w Gdańsku
Teresa Juńska-Subocz
83 Droga
Tómk Fópka
84 Pëlckòwskô afera pòdsłëchòwô
Rómk Drzéżdżónk
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Od redaktora
Gospodarzem tegorocznego Zjazdu Kaszubów jest
Pruszcz Gdański – miasto, w którym przenika się kilka
kultur: kaszubska, kociewska, żuławska, kresowa… Pisząc
te słowa, nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądało i czy się
uda to wielkie święto, ale z pewnością ze względu na miejsce, w którym się spotkamy, będzie to wyjątkowa okazja
do wzajemnego poznania się. Dobrze, że na scenie obok
zespołów kaszubskich pojawią się Kociewiacy z Frantówki, a nawet Górale, któ-
ADRES REDAKCJI
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31
e-mail: [email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Dariusz Majkowski
ZASTĘPCZYNI RED. NACZ.
Bogumiła Cirocka
rzy mają nas zachęcać do umiłowania małej ojczyzny. Warto poznawać kulturę
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
i sposób myślenia tych, którzy są blisko, i tych, którzy mieszkają trochę dalej, bo
Danuta Pioch (Najô Ùczba)
smażenie się we własnym sosie rzadko przynosi postęp.
(WSPÓŁPRACOWNICY)
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Na rozpoczęte już lato proponujemy naszym Czytelnikom m.in. kilka tekstów
o najbardziej kaszubskiej gminie (przynajmniej wg wyników ostatniego spisu powszechnego), czyli Lipnicy, a poszukującym aktywnego wypoczynku i polecamy
artykuł o pięknie rowerowych ścieżek na nordowych Kaszubach, i zachęcamy ich
do przekonania się na własne nogi i oczy, czy jego autor ma rację.
Dariusz Majkowski
Edmund Szczesiak
(przewodniczący kolegium)
Andrzej Busler
Roman Drzeżdżon
Piotr Dziekanowski
Aleksander Gosk
Stanisław Janke
Wiktor Pepliński
Bogdan Wiśniewski
Tomasz Żuroch-Piechowski
TŁUMACZENIA
NA JĘZYK KASZUBSKI
Iwona Makurat
Grzegorz J. Schramke
Karolina Serkowska
Tomasz Urbański
PRENUMERATA
Pomerania z dostawą do domu!
Dariusz Paciorek aeroart.com.pl
jez. Trzebielsk
Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT.
Zarząd Główny
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
Aby zamówić roczną prenumeratę, należy
• dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP,
ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki
zamawiającej) oraz dokładny adres
• zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: [email protected]
• Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy
kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 – czynna w dni robocze w godzinach 7–17. Koszt
połączenia wg taryfy operatora.
FOT. NA OKŁADCE
WYDAWCA
DRUK
Zakład Poligraficzny Normex
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania i redagowania artykułów
oraz zmiany tytułów.
Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim,
zgodną z obowiązującymi zasadami,
odpowiadają autorzy i tłumacze.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść ogłoszeń i reklam.
Wszystkie materiały objęte są
prawem autorskim.
2
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
WËDARZENIA
Czôrno-żôłté
Swiãto Dzãkczënieniô
Na rôczbã kardinała Kazmierza Nycza Kaszëbi pòjachelë do warszawsczi Swiãtnicë Bòżi
Òpatrznoscë dzãkòwac za swiãtégò Jana Pawła II i 25 lat wòlnotë.
1 czerwińca we Warszawie bëło fejrowóné Swiãto Dzãkczënieniô. Ju sódmi rôz
pòd Swiãtnicą Bòżi Òpatrznoscë zeszłë sã
rzmë lëdztwa. Latos òb czas òbchòdów
òsoblëwie bëło widzec Kaszëbów, jaczich
przëjachało do stolëcë Pòlsczi przez pół
tësąca. W farwnëch lëdowëch ruchnach
stojelë, w zòrganizowónëch karnach,
w pierszich régach przed wôłtôrzã. Jesmë
przëjachelë do Warszawë dzãkòwac za to,
że ùdało sã nama wëzwëskac wòlnotã do
rozwiju naji tatczëznë. Kaszëbë zmieniłë
sã òb òstatné 25 lat pòzytiwno – gôdô
ò célu ti wiôldżi pielgrzimczi przédnik
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Łukôsz Grzãdzëcczi.
Ùroczëstą Mszą Swiãtą òdprôwiôł
kardinôł Pietro Parolin, Sekretéra Stónu
Apòsztolsczi Stolëcë. Na zakùńczenié
òbchòdów delegacjô Kaszëbów dała
mù w darënkù ksążkã z tłómaczeniama sztërzëch ewanieliów na kaszëbsczi.
To dokôz robòtë ò. prof. Adama Sykòrë,
chtëren przełożił nen dzél Swiãtëch
Pismionów z òriginalnëch jãzëków.
W procesji z darama przedstôwcowie
naji spòlëznë nieslë kòpiã sztaturczi Matczi Bòsczi Swiónowsczi, Królewi Kaszub.
Òstała òna przekôzónô do Swiãtnicë Bòżi
Òpatrznoscë, gdze mô przëbôcziwac najã
bëtnosc we Warszawie 1 czerwińca 2014
rokù, ale téż bëc dokazã redotë z kanonizacji Jana Pawła II i wdzãcznotë za 25
lat wòlnotë.
Chcemë jesz dodac, że òb czas
Mszë Swiãti jedno z czëtaniów i dzél
mòdlëtwë wiérnëch òstałë przeczëtóné
w kaszëbsczim jãzëkù. Czëta najô redakcyjnô drëszka Katarzëna Główczewskô.
Red., òdj. DM
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
3
Medal dla kopalni tematów
9 czerwca 2014 roku to dzień, który złotymi zgłoskami wpisuje się w historię naszego pisma. Tego dnia bowiem w imieniu „Pomeranii” jej wieloletni redaktor
naczelny i obecny przewodniczący Kolegium Redakcyjnego Edmund Szczesiak
odebrał Medal Księcia Mściwoja II.
Medal ten ustanowiony został
w 1997 roku. To najbardziej prestiżowe
wyróżnienie, zaraz po honorowym obywatelstwie, przyznawane przez Radę
Miasta Gdańska. Otrzymują je zasłużone dla Gdańska osoby, instytucje czy
organizacje. Medal Księcia Mściwoja II
przyznawany jest za zasługi na polu lokalnym.
Miesięcznik „Pomerania” wyróżnienie otrzymał za „wieloletnie efektywne
promowanie na wysokim poziomie edytorskim kultury kaszubsko-pomorskiej,
niezmiernie ważnej dla umacniania
tożsamości naszego regionu, a także
tradycji historycznych Gdańska i Pomorza”.
4
Podczas uroczystej sesji Rady Miasta
Gdańska, która odbyła się w Dworze
Artusa właśnie 9 czerwca, laudację na
cześć „Pomeranii” wygłosił Jerzy Samp,
członek Kapituły Medalu Świętego Wojciecha i Księcia Mściwoja II. Trzeba przyznać, że miesięcznik „Pomerania” to dla
wielu badaczy rozmaitych dziedzin wiedzy
o naszej „małej ojczyźnie” – prawdziwa
kopalnia tematów. I to zarówno dotyczących mniej lub bardziej odległej przeszłości,
jak i naszych już czasów. Wiele pomysłów
i prognoz wybiega też w przyszłość. Oby
okazała się ona równie łaskawa i owocna
dla uhonorowanego dziś pisma. Z całego
serca tego życzę naszej najbardziej na północ wysuniętej „kopalni” tematów, których
waga oceniana przecież będzie także przez
przyszłe pokolenia, mam nadzieję – zresztą
nie tylko Pomorzan.
Dziękujemy prof. Sampowi (współtwórcy naszego miesięcznika) za te
słowa, dziękujemy Radzie Miasta Gdańska za przyznany nam Medal Księcia
Mściwoja II. To nagroda dla wszystkich,
którzy od 50 lat poświęcają swój czas
i talenty „Pomeranii” – dla wszystkich
redaktorów, autorów, pracowników zatrudnionych lub pracujących społecznie
w naszej redakcji i wreszcie dla Czytelników, którzy są najważniejszą częścią
każdego pisma.
Red.
Laureatami Medalu Księcia Mściwoja II
w 2014 roku zostali oprócz „Pomeranii”:
Andrzej Dębiec, Joanna Muszkowska-Penson i Stowarzyszenie SUM.
9 czerwca w Dworze Artusa wręczono
również Medale Świętego Wojciecha,
przyznawane corocznie za popularyzację
Gdańska i podnoszenie rangi miasta poza
granicami kraju. W tym roku otrzymali je:
Janusz Lewandowski, Peter Oliver Loew
i Błażej Śliwiński.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z GOCHÓW
Kaszuba, co walczył po obu
stronach frontu
71 lat temu do domu jego rodziców w Kiedrowicach zapukał listonosz i wręczył Zygmuntowi
Werze powołanie do niemieckiej armii. To był początek jego czteroletniej wojennej tułaczki.
Rozpoczął ją w mundurze Wehrmachtu, a zakończył w uniformie 2 Korpusu Polskiego. Historia,
jakich wiele na Kaszubach, czyli „syndrom dziadka z Wehrmachtu”.
Dom z widokiem na jezioro
W tym roku skończył 90 lat. Z Kiedrowicami w gminie Lipnica (na Gochach)
związany jest od urodzenia. W czasie
mojego życia wieś zmieniła się nie do poznania. Przed wojną jedynym murowanym budynkiem była szkoła. Reszta to
drewniane chaty, przykryte najczęściej słomą – opowiada Zygmunt Wera, dziarsko pchając taczkę z drewnem na opał.
Muszę coś robić, bo inaczej człowiek zastygnie i wcale z łóżka nie wstanie – mówi
pogodny staruszek, zrzucając drewno.
Z okien jego domu położonego na
wysokiej skarpie rozciąga się piękny widok na całą okolicę. Jak na dłoni widać
ponadstuhektarowe Jezioro Kiedrowickie, przytulające się do centrum miejscowości. Od zawsze mam taki widok,
to się przyzwyczaiłem. Dom moich rodziców, który spalił się w czasie wojny, stał
tuż obok. Potem ożeniłem się i zamieszkałem tutaj, zaledwie kilkaset metrów dalej
– opowiada, wbijając wzrok w horyzont. Jako dziecko zjeżdżaliśmy z tej skarpy na sankach prosto na drogę. Dzisiaj już
nie można tego robić, bo jeździ nią za dużo
samochodów. A w jeziorze było też o wiele
więcej ryb. Łowiono je również zimą pod
lodem. Mieszkańcy mieli niewiele sprzętu,
dlatego kilka razy w roku organizowano
duże połowy. Wtedy wynajmowano ludzi,
którzy zawodowo rybaczyli i mieli ogromne sieci. Jednym z nich był Bielawa z osady
Hamer-Młyn. Pamiętam, że po jednym takim połowie z jeziora wyciągnięto tyle ryb,
że wysypywały się z furmanki, na którą
je załadowano – wspomina mieszkaniec
Kiedrowic.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Powołanie do Wehrmachtu
Swoją edukację zakończył na 4 klasach
w miejscowej szkole. Murowany budynek
koło jeziora powstał w 1913 r. Przez długie
lata nauczycielem był tam Feliks Burkiewicz. Uczył dzieci do 4 klasy. Aby skończyć
trzy kolejne, trzeba było dojeżdżać do pobliskiej Lipnicy. Ja nie poszedłem, bo rozpoczęła się wojna – mówi Wera. Przyznaje, że
na początku wieść o jej wybuchu wcale
go nie przerażała. Byłem młodym chłopcem, dlatego wojna bardziej mnie ciekawiła,
niż się jej bałem. Wyglądałem przez okno
rozczarowany. U nas nie było jej widać.
O tym, że wybuchła, dowiedzieliśmy się
od tych, którzy mieli radio. Z tego, co pamiętam, w Kiedrowicach były tylko dwa
lub trzy odbiorniki. Ojciec chodził słuchać
wiadomości nadawanych po niemiecku, do
nauczyciela. Któregoś dnia przyszedł i powiedział, że niemiecka armia przekroczyła
polską granicę. Dopiero kilka dni później
do Kiedrowic przyjechało dwóch żołnierzy
na motocyklu. Widziałem, jak mój ojciec
i August Ginter podeszli do nich i zaczęli
rozmawiać. Ojciec znał dobrze niemiecki,
bo w I wojnie światowej został wcielony do
niemieckiego wojska – opowiada dalej.
Na początku wojna nie zmieniła dużo
w życiu wsi. Ludzie obrabiali swoją ziemię
i żyli tak, jak wcześniej. Jedyną zmianą było
aresztowanie nauczyciela Burkiewicza.
Dzieci musiały dojeżdżać do szkoły w Lipnicy, gdzie pracował Niemiec – przypomina
sobie.
Do 1943 r. pomagał ojcu w prowadzeniu 15-hektarowego gospodarstwa.
Nie mieliśmy prądu, dlatego pamiętam
długie zimowe wieczory i to, jak całą zimę
młóciliśmy cepami zboże z naszej stodoły.
Bywało tak, że latem jedynie wieczorami
był czas, aby spotkać się z kolegami – mówi
mieszkaniec Kiedrowic. Niestety wojna
położyła kres jego dzieciństwu. Był luty
1943 r., zbliżały się jego 19. urodziny. Co
jakiś czas słyszało się, że ktoś w okolicy dostał
powołanie do Wehrmachtu. To był początek
klęski Niemiec, dlatego brali do wojska każdego, kto mógł udźwignąć karabin. Na wojnę
szli starzy i młodzi. W połowie lutego przyszła kolej na mnie. Bałem się, ale trzeba było
wykonać nakaz. Ucieczkę traktowano jak
dezercję, za co groziła śmierć. Wywieźliby
też całą rodzinę – ze smutkiem na twarzy
opowiada 90-latek. W wyznaczonym
terminie ojciec odwiózł go furmanką do
Lipnicy, gdzie wsiadł do autobusu jadącego do Chojnic. Stamtąd pociągiem dotarł
5
Z GOCHÓW
do Starogardu Gdańskiego. Razem ze mną
byli Jan Łącki, Franciszek Pruski, Augustyn
Kurkowski i Stanisław Lipiński, którzy w tym
samym czasie dostali powołanie. W Starogardzie Gdańskim rozdzielono nas. Ja z Pruskim
trafiliśmy najpierw do koszar pod Berlinem,
a potem do Verden nad rzeką Aller – wspomina początek swojej wojennej drogi.
W Kriegsmarine
Pamiętam, jak w moje urodziny, 1 maja,
patrzyłem przez okno i z żalem myślałem
o tym, że jestem sam, daleko od domu
i w niemieckim wojsku. Jedyną otuchą
byli Polacy, którzy służyli razem ze mną.
Trzymaliśmy się zawsze razem, przez to
bardzo ciężko szła nam nauka niemieckiego – mówi Z. Wera. Po kilku miesiącach
trafiłem na południe Francji, skierowano
mnie na szkolenie artyleryjskie. To tam po
raz pierwszy przeżyłem alarm bombowy
i ewakuację do schronów przeciwlotniczych
– przypomina sobie.
Niemieckie siły zbrojne ponosiły
coraz większe straty, dlatego żołnierzy
często przerzucano z jednego miejsca
w drugie, aby uzupełnić obsadę. Tak
Zygmunt Wera trafił do Holandii, gdzie
został wcielony do Kriegsmarine. Trafiliśmy do jednego z niemieckich portów, Wilhelmshaven. Pewnego dnia z moim kolegą
Ślązakiem zostaliśmy wysłani do miasta
po zaopatrzenie. Wtedy zobaczyłem zbombardowane domy w centrum i przestraszonych ludzi, którzy przed każdym nalotem
6
ukrywali się poza miastem. Czułem, że koniec wojny i klęska Hitlera są bliskie – mówi.
Po kilku tygodniach z Niemiec po raz
kolejny przeniesiony został do Francji.
Zaokrętowano mnie na trałowcu o nazwie Marsylia. Pływaliśmy po Atlantyku.
Szukaliśmy min zastawionych przez aliantów. Pamiętam, jak jedna z nich podczas
nieudanego manewru wybuchła bardzo
blisko kadłuba. Zatrzęsło całym okrętem,
a jego dziób się uniósł od fali wywołanej
przez minę. To nie było jedyne zagrożenie.
Wciąż nękały nas angielskie i amerykańskie
myśliwce. Strzelali z broni pokładowej, lecąc
tuż nad wodą. Po pokładzie świstały pociski, odbijając się od stalowych elementów,
a my w pośpiechu szukaliśmy bezpiecznego
schronienia – opowiada.
Pierwszy urlop dostał dopiero po 9
miesiącach służby. Przez Niemcy jechałem tzw. pociągiem urlopowym przeznaczonym wyłącznie dla żołnierzy jadących
z zachodniego frontu. W ciągu dwóch dni
dotarłem do Chojnic. Pamiętam, że 1 listopada byłem w Kiedrowicach. Czułem się
szczęśliwy. W domu nic się nie zmieniło. 16
dni szybko jednak minęło i musiałem wracać – wspomina mieszkaniec Kiedrowic.
Niemieckie straty na wszystkich
frontach rosły z miesiąca na miesiąc.
W portach było coraz mniej jednostek
nadających się do działań wojennych.
Nas skierowano do przekształcenia jednego z okrętów na statek szpitalny. Miał
popłynąć z rannymi żołnierzami z Francji
do Niemiec. Malowaliśmy wszystko i demontowaliśmy sprzęt przez kilka dni, gdy
pewnego razu w samo południe nad port
nadleciały alianckie myśliwce i bombowce. Miałem wrażenie, że wszystko stało się
w ułamku sekundy. Usłyszałem tylko świst
i wybuch bomby, która trafiła w nasz statek. Tak jak wszyscy rzuciłem się do ucieczki. Chciałem jak najszybciej wydostać się ze
statku, który stał się jednym z celów nalotu.
Dopiero gdy odbiegłem na kilkaset metrów,
odwróciłem się i zobaczyłem latające nisko
nad portem samoloty, płomienie, rannych
i ciała zabitych żołnierzy. Schowaliśmy się
na nabrzeżu, w jednym z bunkrów dla U-bootów. To było jedyne bezpieczne miejsce
w okolicy, chronione grubą warstwą żelbetonu – przypomina sobie Z. Wera.
Niewola jak wyzwolenie
W szeregach niemieckiej armii było coraz większe zamieszanie. Dopiero po kilku
dniach przyszedł jakiś niemiecki oficer i zabrał nas w miejsce, gdzie przebraliśmy się
w polowe mundury. Wysłano nas do walki.
Pamiętam, jak szliśmy przez ruiny Brestu.
Nagle usłyszeliśmy warkot samolotów
i odgłosy wybuchów. Kolumna żołnierzy
rozpierzchła się we wszystkich kierunkach.
Biegłem, a wokół świstały kule. Udało mi się
dotrzeć do jakiegoś okopu. Zaraz za mną
wpadło tam dwóch innych niemieckich
żołnierzy. Byli młodzi i tak samo przerażeni. Głodni i spragnieni siedzieliśmy tam
przez 2 dni. Wokół słychać było odgłosy
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z GOCHÓW
walk, ale żaden z nas nie miał zamiaru wychodzić i brać w nich udziału. Pojawił się
jednak jakiś oficer. Kazał nam iść za nim.
Tak trafiliśmy do miejsca, gdzie było więcej
niemieckich niedobitków i kuchnia polowa.
Syci szybko zasnęliśmy. Gdy się ocknąłem,
okazało się, że jestem w środku bitwy. Całe
szczęście, że okolice porastały niskie drzewa
gajów oliwnych, które dawały jakieś schronienie, inaczej piloci samolotów mieliby
wszystkich jak na dłoni. Szczęście mi sprzyjało. Znowu udało mi się schronić w jakimś
okopie z kilkoma innymi żołnierzami. Spędziliśmy tam całą noc. Nad ranem usłyszeliśmy szelest liści. Ktoś szedł i rozmawiał.
Nie był to jednak język niemiecki. Okazało
się, że nadeszli Amerykanie. Jakiś sierżant
zajrzał do naszego bunkra. Kazał wszystkim wyjść. Zostaliśmy rozbrojeni. Zapytali,
czy wewnątrz ktoś został, a potem puścili
do środka kilka serii z karabinu maszynowego. Tak trafiłem do niewoli – opowiada
o swoich losach Zygmunt Wera.
Razem z innymi dostał się do obozu
jenieckiego. Oprócz Niemców byli tam Czesi,
Francuzi i Polacy. Pomyślałem wtedy, że właśnie takich żołnierzy miał Hitler. W obozie
każdy trzymał ze swoimi. Również po przesłuchaniach jeńcy zostali rozdzieleni zgodnie z narodowością. Byłem wśród Polaków,
których zapakowano na okręt płynący do
Anglii. Tak trafiłem do Dover. Po raz kolejny
wszystkich wypytywano i spisywano. Gdy
sprawdzano obecność, usłyszałem nazwisko Wirkus. Serce mi szybciej zabiło. Pomyślałem wtedy: „O to musi być swój człowiek”.
I rzeczywiście tak było. Pochodził z Lipnicy,
mieszkał trzy kilometry ode mnie – wspomina z uśmiechem na twarzy. Wspólnie
z innymi Polakami trafił do polskiego obozu w Szkocji. Po dwóch tygodniach każdy
dostał propozycję wstąpienia do Polskiego
Wojska, do II Korpusu. Nie zastanawiałem
się długo – mówi.
W polskim mundurze
Każdy dostał przydział. Miałem przejść
szkolenie spadochronowe, jednak poprosiłem o przeniesienie do artylerii. Po krótkim
szkoleniu znów zostaliśmy zapakowani na
statek. Wokół Gibraltaru dopłynęliśmy do
Neapolu w słonecznej Italii, gdzie znajdowała się jedna z baz II Korpusu Polskiego. Wtedy nawet nie zdawałem sobie sprawy, co
to jest za wojsko, i jakie jest nasze zadanie.
Byłem jeszcze dalej od domu, ale szczęśliwy,
bo wokół słyszałem język polski – opowiada Z. Wera. Dobrze wspominam ten czas
i dzieci sprzedające wszędzie soczyste pomarańcze. Byliśmy doskonale wyposażeni
w nowoczesne działa i pojazdy – wspomina Z. Wera.
Trwało przygotowanie do ostatniej
ofensywy, która miała doprowadzić do
odbicia Półwyspu Apenińskiego. Przejeżdżaliśmy przez Loreto. Wspólnie z Wirkusem pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych udało nam się zwiedzić sławną
tamtejszą katedrę. Na jednym z ołtarzy
zobaczyłem Matkę Boską Częstochowską
i popiersie Jana III Sobieskiego. Podniosło
mnie to na duchu. Następnego dnia mieliśmy jechać na linię frontu. Pamiętam, jak
otrzymaliśmy sygnał do ataku. Z naszych
pozycji było doskonale widać, jak alianckie
bombowce lecą nad niemieckie pozycje. Potem do ataku ruszyły myśliwce. Pod wieczór przyszła kolej na nas. Nasze działa
miały nośność do 22 tys. jardów. Byliśmy
w stanie razić Niemców z odległości 20 km.
Strzelaliśmy całą noc, tak że aż działa się
grzały i trzeba je było dodatkowo chłodzić
– opowiada. W II Korpusie walczył aż
do kapitulacji Niemiec w maju 1945 r.
Gdy wojna się skończyła, Zygmunt
Wera z resztą polskich żołnierzy walczących we Włoszech został przerzucony
do Anglii. Anders mówił, że do Polski kierowanej przez rosyjskich agentów wrócić
nie możemy. A jak wrócimy, to tylko z rozwiniętymi sztandarami i z bronią w ręku.
Niektórzy postanowili zostać. Ja jednak
chciałem wracać. Tym bardziej, że w domu
od dwóch lat nie mieli ode mnie żadnej wieści. W 1947 r., wysiadając w porcie w Gdańsku, zakończyłem swoją wojenną podróż.
Wróciłem do Kiedrowic, gdzie wkrótce się
ożeniłem z Małgorzatą Żmuda Trzebiatowską i tak szczęśliwie od 64 lat razem żyjemy
– kończy opowieść Z. Wera.
Niektórzy mieli mniej szczęścia.
Na wschodnim froncie w szeregach
Wehr­machtu zginęło 10 mieszkańców
Kiedrowic. W.R.
Fot. ze zbiorów Z. Wery
OFICJALNY
PORTAL
ZRZESZENIA
KASZUBSKO-POMORSKIEGO
AKTUALNOŚCI WYDARZENIA KOMUNIKATY MEDIA FOTORELACJE
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
7
Z GOCHÓW
W styczniu br. opublikowaliśmy artykuł „100 lat parafie w w Bòrowim Młinie”, który zainteresował wielu naszych czytelników. W tym numerze wracamy do
tematu budowy kościoła w tej miejscowości i podajemy kolejne fakty z ciekawej historii tej wiekowej świątyni.
Jak budowano kościół
Ducha Świętego
Pojawili się we wsi nie wiadomo skąd. Jak anioły z niebios tchnęli w mieszkańców pomysł budowy kościoła i zniknęli – opowiada ks. Jacek Halman, proboszcz parafii pw. Ducha Świętego
w Borowym Młynie, która niedawno obchodziła swoje 100-lecie.
Z kroniki wsi
Cóż innego jak nie Opatrzność sprawiło, że miesiąc przed uroczystymi obchodami 100-lecia parafii w Borowym
Młynie w gminie Lipnica w jednym
z domowych archiwów znaleziono tajemniczą, nikomu nieznaną kronikę
wsi. Kilka pożółkłych stron zapisano (na
maszynie) dokładnie 50 lat wcześniej.
Autor Leon Skiba ze szczegółami opisuje
ciekawe wątki z historii wsi i narodzin
parafii – mówi ks. Halman. Wcześniej
katolicy z Borowego Młyna chodzili do
odległego o 12 km kościoła w Borzyszkowach. Mimo sporej odległości musieli być przywiązani do najstarszego na
Gochach kościoła, bo gdy pojawiła się
propozycja przeniesienia do Borowego kaplicy z Koczały, odmówili. Mniej
więcej w tym czasie, w 1885 r., we wsi
świątynię postawiła wspólnota ewangelicka. Być może ten fakt sprawił, że
w głowach katolików zaczęła się rodzić
podobna myśl. Z kroniki wiadomo, że
komitet budowy kościoła założył leśniczy
i jego teść. Dwaj mężczyźni nie pochodzili stąd. Wiadomo, że byli Polakami o niemieckobrzmiących nazwiskach. Tak jak
nagle się pojawili, tak po dwóch latach
zniknęli. Niczym anioły, które zaszczepiły
w mieszkańcach myśl budowy świątyni
– stwierdza dzisiejszy proboszcz.
Trzy warunki
Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej mieszkańcy Borowego wybrali
spośród siebie delegację, która pojechała
do Pelplina prosić o zgodę na utworzenie parafii. Biskup Augustyn Rosentreter
8
zgodził się, ale postawił trzy warunki.
Pierwszy to sala, w której do czasu powstania kościoła miały być odprawiane nabożeństwa. Wygospodarowano takie miejsce
w domu Rudników. Mieszkańcy mieli też
zapewnić dom dla księdza. Borowianie
spełnili i to życzenie, oddając księdzu dwa
pokoje w domu, który dziś stoi naprzeciwko kościoła. Najwięcej trudności było
z wypełnieniem trzeciego warunku, czyli
z zebraniem 20 tys. marek na utrzymanie
księdza, które trzeba było przekazać do
kurii. Czasy były trudne, a mieszkańcy nie
należeli do najbogatszych, ale pieniądze
udało się zebrać. 9 grudnia 1913 r. biskup
Augustyn Rosentreter erygował naszą parafię – mówi ks. J. Halman.
Architekci z Włoch,
dzwony z Bochum
Pierwszym proboszczem został Bernard Gończ, Kaszuba z Kościerzyny.
Z kroniki L. Skiby wiadomo, że mieszkańcy Borowego Młyna przyjęli go
z wielką pompą. Na dworzec kolejowy w Trzebiatkowej po pierwszego
proboszcza nowej parafii pojechało
14 bryczek! Ks. B. Gończa wieziono
do Borowego tą najbardziej zdobioną
należącą do Mikołaja Gintra. Pierwszą
mszę, pasterkę, odprawiono w prowizorycznej salce. Pierwszym zadaniem
proboszcza był wybór miejsca na świątynię. Podobno zaproponowano trzy
potencjalne lokalizacje. Jednak dziś już
nie wiadomo, gdzie znajdowały się dwie
pozostałe. Gdy próbowałem to ustalić,
starsi mieszkańcy podawali przynajmniej
kilkanaście możliwych miejsc. To obecne
wybrano prawdopodobnie ze względu na
bliskość świątyni ewangelickiej – przypuszcza ks. Halman. Kościół postanowiono zbudować
w stylu eklektycznym, czyli łączącym
różne style. Architektów ściągnięto aż
z Włoch. Z tego, co wiem, nie ma drugiej
identycznej budowli. Zresztą nie tylko
to nas wyróżnia. W całej diecezji nie ma
też drugiej parafii pw. Ducha Świętego
– z dumą mówi ksiądz z Borowego. Ks. Gończ wyjątkowo skrupulatnie
prowadził wszystkie zapiski związane z darowiznami i zakupami. Księga
przychodów i rozchodów zachowała
się do dziś. Z niej wiemy, ile kosztowały elementy wyposażenia, m.in. figury,
dzwony, witraże i marmury. Wszystko
pochodziło z najwyższej półki, od najlepszych niemieckich producentów. Nie
oszczędzano też na materiałach budowlanych. Nawet cegłę sprowadzono z Niemiec
– opowiada dzisiejszy proboszcz parafii
w Borowym Młynie, przeglądając pożółkłe karty 100-letniej księgi założonej 22
grudnia 1913 r. przez pierwszego proboszcza. Z niej wiadomo m.in., że dzwony odlano w Bochum, witraże pochodzą
z Berlina, a figury z Ratyzbony.
Budowy świątyni nie przerwał nawet wybuch I wojny światowej. Większość mężczyzn trafiła na front. Gdy
wyjeżdżali, kościoła nie było, kiedy wrócili, już stał. Dlatego do dziś w Borowym
mówi się, że wzniosły go kobiety i dzieci.
Prace budowlane trwały niespełna dwa
lata. Budowla została pobłogosławiona
w 1916 r. na Zesłanie Ducha Świętego – proboszcz podaje dokładną datę.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z GOCHÓW
Ksiądz patriota
Początki parafii w Borowym zbiegły
się z zakończeniem I wojny światowej
i odrodzeniem Polski. Mimo że wśród
okolicznych mieszkańców przeważali
Kaszubi, którzy utożsamiali się z Polską,
przyłączenie do nowego organizmu nie
było wcale takie pewne. Proboszcz B.
Gończ był jednym z tych, którzy aktywnie włączyli się w walkę o korzystniejszy dla Polski kształt nowych granic.
W Borowym opór był szczególnie silny,
uwieńczony słynną „wojną palikową”.
Do dziś w księdze małżeństw parafii
Borowy Młyn zachował się wpis świadczący o wyjątkowym patriotyzmie ks.
Gończa. Zapiski z roku 1920 rozpoczynają się od słów: „Niech żyje Polska! Ratyfikacja pokoju nastąpiła 10 stycznia
1920 r. w Paryżu o godz. 4 po południu.
W tej chwili to daje początek panowania Polski!”.
Za swój patriotyzm pierwszy proboszcz parafii w Borowym Młynie zapłacił najwyższą cenę. W 1940 r. został
aresztowany. Jako wróg Niemiec trafił
do obozu w Stutthofie, a później do Sachsenhausen, gdzie został rozstrzelany.
Upamiętnianie przeszłości
W swojej stuletniej historii parafia
miała 7 proboszczów [opisywaliśmy
ich w styczniowej „Pomeranii” – przyp.
red.]. Nazwiska wszystkich zostały
upamiętnione przez obecnego gospodarza parafii na dębowych drzwiach,
które 10 lat temu zamontowano w wejściu do świątyni. Za sprawą ks. J. Halmana w tym miejscu szczególnie się
dba o upamiętnienie przeszłości. Od
starszych mieszkańców Borowego dowiedziałem się o miejscach, w których zostali
pochowani polscy i radzieccy żołnierze.
Zebraliśmy ich szczątki i pochowaliśmy
w jednej mogile przy kościele. W drugim
miejscu spoczywają trzej saperzy, którzy po wojnie rozminowywali te tereny
i mieszkali w Borowym. Zginęli w wybuchu niewypału pod Rekowem – opowiada J. Halman, pokazując symboliczny
kamienny pomnik.
Ks. J. Halman już 14 lat pełni funkcję
proboszcza tutejszej parafii. Czuję się tu
bardzo dobrze. Dogaduję się z parafianami, może dlatego, że też jestem Kaszubą.
W.R.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Ks. Jacek Halman przed świątynią w Borowym Młynie. Fot. W.R.
9
PAGINA LEWA
Nôbarżi kaszëbskô gmina
Z wójtã Lëpińców Andrzejã Lemańczikã gôdómë ò Festiwalu Pòlsczich i Swiatowëch Hitów pò
Kaszëbskù, szkólnëch i zmianach na Gôchach.
Wójt Lëpińców czë wójt na Gôchach?
Jak sã wóm barżi widzy?
Òbëdwie fòrmë mie sã widzą. Je prôwdą,
że czëjã sã mòcno sparłãczony z Gôchama, chòc sóm jem sã tuwò nie rodzył.
Ùrodzony jem w Przechlewie, ale mòji
starszi są z Gôchów, a jô wespół z całą
familią jem tuwò przecygnął w 1978
rokù. Czëjã òbòwiązk promòwaniô
tegò piãknégò dzélu Kaszëb. Chcã, żebë
wszëtcë wiedzelë, że je taczi región, gdze
mieszkô wiele wôrtoscowëch lëdzy, co
żëją kaszëbizną. Òdkądka pamiãtóm,
ten jãzëk béł na Gôchach wszãdze wkół
– w gôdce mieszkańców, ale téż na rozmajitëch ùroczëznach. Kąsk mało czëc gò
do dzysô w kòscele, ale tak je nié le na
Gôchach.
Mëszlã równak, że w Brzéznie Szlachecczim przënômni spiéwów pò
kaszëbskù je w kòscele dosc tëli. Kò
jesce tam òrganistą.
To je prôwda. Ju òd 17 lat. I próbùjã
jak nôwiãcy spiewac pò kaszëbskù,
10
òsoblëwie w czas Gòdów. Lëdzóm widzą
sã naje kòlãdë, dostôwają jich tekstë i sã
włącziwają. Corôzka czãscy téż proszą
mie ò spiéwanié pò kaszëbskù młodi
lëdze, chtërny stôwają przed wôłtôrzã.
Chcą w tim wôżnym mòmence czëc
kaszëbiznã. Ni mùszã gadac, że dlô mie
to wiôlgô redota.
Młodim lëdzóm kaszëbizna na Gôchach
parłãczi sã przédno z rokrocznym
Festiwalã Pòlsczich i Swiatowëch Hitów pò Kaszëbskù. To waje ùkòchóné
dzeckò? Tec to prawie wë zaczãlë,
jakno direktor szkòłë, no mùzyczné
swiãto w Lëpińcach.
Tak bëło, ale ni mòżemë ògrańcziwac na­
jich dzejaniów leno do festiwalu. Żlë jidze
ò kaszëbiznã na Gôchach w òstatnëch latach, to mùszimë sã copnąc do 1983 rokù,
czej pòwstôł part Kaszëbskò-Pòmòrsczégò
Zrzeszeniô. Jegò przédniczką bëła dzysô ju
swiãti pamiãcë Władisława Spiczak-Brzezyńskô. Wnenczas w Brzéznie Szlachecczim bëłë wiôldżé wëdarzenia z leżnoscë
300. roczëznë Wiedeńsczi Bitwë i dobré
warënczi, żebë założëc part. Gôchowie
nôleżelë do Zrzeszeniô ju rëchli, niejedny
nawetka òd zôczątkù, ale zapisywelë sã
do Chòniców. Òd 1983 rokù mòżna bëło
ju zacząc taką òrganiczną robòtã, na
co dzéń. A drëgô baro wôżnô chwila to
wprowadzenié kaszëbiznë do szkòłów.
Pamiãtóm, że jem béł pierszim direktorã
w gminie, jaczi to zrobił [w Lëpińcach],
ale zarô krótkò pòtemù naczãlë ùczëc
kaszëbsczégò w Brzéznie Szlachecczim
i Bòrowim Młinie.
Wôrt pòdczorchnąc, że wa zaczinelë w czasu, czej jesz nie bëło taczich
państwòwëch subwencjów jak terô.
Në jo. Pierszé zajãca òdbëłë sã w 1999
rokù. To tak pò prôwdze béł regionalizm,
a ùczbã jãzëka przëszła kąsk pózni.
Chcemë wrócëc do festiwalu hitów pò
kaszëbskù. Skądka takô ùdba?
Zrzeszenié miało starã ò to, żebë kaszëbizna żëła na Gôchach na rozmajitëch
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
NA GÔCHACH
płaszczëznach. Òrganizowało imprezë
wspòminkòwé, kùlturalné, patrioticzné
– to wszëtkò bëło równak z leżnoscë rozmajitëch roczëznów czë wëdarzeniów.
Jesmë brelë téż ùdzél w rokrocznëch
òglowòkaszëbsczich swiãtach, jak Zjôzd
Kaszëbów, Dzéń Jednotë Kaszëbów, ale
kòl nas nie bëło nick, co dzejało sã rok
w rok. Stądka pòjawiła sã deja Festiwalu Pòlsczich i Swiatowëch Hitów pò
Kaszëbskù. To sã przëjãło. Pò piãc latach
mómë dwa razy wiãcy ùczãstników jak
na pòczątkù i z corôz to nowëch dzélów
Kaszëb. Ùcznióm to sã baro widzy, bò
mògą pòznawac jãzëk czësto jinaczi, nié
sedzącë nad ksążkama.
A szkólny nie narzékają, że mają z tim
robòtã?
Szkólny mògą sã wëkazac.
Gdze je ùczony kaszëbsczi jãzëk w gminie Lëpińce?
We wszëtczich spòdlecznëch szkòłach
i gimnazjach.
Miesąc temù jesmë pùblikòwelë w „Pò­
meranii” kôrbiónkã z bùrméstrã Bëtowa
Riszardã Sylką ò szkólnëch ka­szëb­
sczégò i jich wiédzë. Na Gôchach, jistno
jak w Bëtowie, je widzec wiôldżé zainteresowanié szkólnëch rozmajitima kùr­
sama i pòdiplomówką. To rozkôz z górë
– òd wójta, jaczi sóm żëje kaszëbizną?
Jô rozkôzów nie dôwóm. To nié te czasë.
Gôdóm ze szkólnyma, że wôrt sã sztôłcëc i jem rôd, że wiele z nich to rozmieje.
Mómë jich na Gôchach dosc wiele i jich
jakòsc wcyg sã zmieniwô na lepszé. Dzysô to są czãsto méstrowie kaszëbsczégò
jãzëka, dobri znajôrze naji kùlturë, tradicji. Ni mògã terô wëmienic wszëtczich i przeprôszóm, że niejednëch nie
wspòmnã, ale tak na gòrąco przëchôdô
mie do głowë Éwa Swiątek-Brzezyńskô,
jakô baro wiele robi w sprawach artisticznëch. Dzecë, co są przez niã ùczoné,
dobiwają wiele nôdgrodów w malowanim na skle i rozmajitëch kònkùrsach. To
téż przédniczka najégò partu Zrzeszeniô.
W Lëpińcach dzejô Danuta Prądzyńskô-Lewandowskô. Wespół z Agnészką Cyrą
prowadzëła zespół Gochy, a òd wiãcy jak
dwadzesce lat dzejô z karnã Małe Gochy.
Szkòła w Bòrowim Młinie je znónô z dobrëch recytatorów. Wnetka co rok czëjemë ò nôdgrodach dlô ùczniów z ti wsë
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
w kònkùrsu „Rodnô mòwa” w Chmielnie.
A żlë jidze ò szkólnëch nôbarżi znónëch za
grańcama gminë, to gwës mùszimë rzeknąc ò Anie Glëszczińsczi. Wiedno zaczinôł
jem lekturã „Pòmeranii” òd ji felietonów,
a dopiérze pózni czëtôł jem resztã.
Móm nôdzejã, że ju wnetka ji tekstë
wrócą do najégò pismiona.
Jô téż. Ta przerwa w pisanim je spar­
łãczonô z ùrodzenim dzecka. To muszimë ji wëbaczëc, bò nowi Kaszëbi téż są
nama baro pòtrzébny.
Wôrt rzeknąc, że Gôchë są téż „eks­pòr­
terã” szkólnëch na całé òkòlé.
To prôwda, wiém, że szkólny z naji gminë ùczą np. w Chònicach, w Bëtowie;
w Tëchómiu i pewno w jinëch placach.
Skądka to sã bierze?
To nick dzywnégò, skòrno prawie
w naji gminie w òstatnym spisënkù
pòwszechnym nôwiãcy mieszkańców
wpisało, że gôdô co dzéń pò kaszëbskù.
58,8%! Na całëch Kaszëbach nigdze ni
ma lepszégò rezultatu.
Ò to prawie jem chcôł sã spitac. Wiele
lëdzy to baro zadzëwòwało. Nié Kartuzë, Serakòjce czë Pùck, ale prawie
Lëpińce są nôbarżi kaszëbsczé. Jesce sã
tegò spòdzéwelë?
Jem sã pòzytiwno zdzëwił. Na kòżdim
zéńdzenim w przedspisënkòwim czasu
jô gôdôł, że mùszimë pòkazac, że jesmë
Kaszëbama. Promòcjô bëła w całi gminie, jesmë téż mielë dobrëch spisëjącëch… Pierszi plac na Kaszëbach to dlô
nas wiôlgô redota.
Nick tej dzywnégò, że dëbeltné tôfle kòl
drogów stoją w całi gminie.
Jinaczi ni mòżemë. 300 tôflów z kaszëbsczima pòzwama przëpòminô, że
jesmë na Kaszëbach. Òkróm te mómë
pòstawioné tpzw. „witacze” z nôdpisama pò pòlskù i kaszëbskù „Witómë
na Gôchach”, òzdobioné mòdłama
z kaszëbsczégò wësziwkù.
Dlôcze kaszëbizna tak bëlno sã rozwijô
w bëtowsczim krézu? Lëdze sami mają
ò to starã czë to brzôd robòtë Zrzeszeniô abò samòrządôrzów?
Jakò samòrządowcë ni mómë spe­cjal­
nëch pòtkaniów w ti sprawie i na pew­
no w kòżdi gminie wëzdrzi to jinaczi,
ale to, że kaszëbiznë na bëtowsczi zemi
je wiele wiãcy jak w niejednëch regionach, to më sami widzymë. Przëczënów
je wiele, a jedną z nich są czekawé
inicjatiwë wójtów czë bùrméstra Risza Sylczi. To òsoblëwie jegò mùszã
pòchwalëc, bò mô tëch bëlnëch ùdbów
dosc tëli. Sygnie tu rzeknąc ò bédënkù
przërëchtowaniô, wëdaniô i przekôzaniô
do szkòłów kaszëbsczégò ùczbòwnika
ò najim pòwiece. Starosta Jack ŻmùdaTrzebiatowsczi to téż Kaszëba, tej dzywno, żebë nie pòpiérôł kaszëbsczich sprôw.
Chcã jesz dodac, że wôżnym człowiekã
dlô rozwiju kaszëbiznë òsoblëwie w naji
gminie je Zbigórz Talewsczi. Przecygnął
na Gôchë z jinëch strón, ale wiele zrobił i wcyg robi, żebë nas wëpromòwac
przez stôwianié pamiątkòwëch tôflów
czë wëdôwanié cządnika „Naji Gòchë”.
To dobré wespółdzejanié. Cos zrobi
part Zrzeszeniô, cos gmina, cos òn. Bez
kònkùrencji.
Co sã zmieniło na Gôchach w òstatnëch
latach?
Żlë jidze ò kaszëbsczé sprawë, to ju jesmë
rzeklë. Z jinëch rzeczy wôrt pòwiedzec,
że corôz wiãcy najich mieszkańców jezdzy za robòtą do miasta. Z gòspòdarzeniô
na tëch piôskach wiedno bëło cãżkò przeżëc i lëdze szukają jinëch mòżlëwòtów.
Zdôwô mie sã, że jakò gmina jesmë dobrze wëkòrzëstelë òstatné 10 lat – nie
chcã gadac le ò mòji kadencji, bò to nié
leno w tim czasu bëło widzec rozwij.
Ùdało sã scygnąc wiele dëtka z bùtna. Na
Gôchach wëpiãkniało. Òswiatowé spòdlé
je nié do pòrównaniô z tim, co bëło niedôwno. Mómë gimnasticzné sale, wielefónkcyjné bòjiska. Kùńczi sã kanalizacjô
gminë, remòntowóné sa drodżi, mómë
starã ò òchronã nôtërë.
A czegò felëje?
Nôbarżi przedsãbiorców. Są cziskùle,
ale to za mało, bò nie chcemë pòzwòlëc
na rozkòpanié całi gminë. Mómë
wiele lasów (wiãcy jak 50% gminë),
nadlesyństwò, drzewny przemësł, ale
pòdjimców felëje. Pò sąsedzkù w Tëchómiu je jich wnetka 200. Chcôłbëm, żebë
i ù nas bëło wiãcy.
Gôdôł Dariusz Majkòwsczi
Òdj. K. Rolbiecczi
11
ROK KSIĘDZA HILAREGO JASTAKA
Niezłomny kapłan
3 kwietnia 2014 roku minęło sto lat od narodzin śp. księdza prałata dr. Hilarego Jastaka. Gdynia
nie zapomniała o swoim honorowym obywatelu, 15 stycznia br. na XXXV Sesji Rady Miasta Gdyni
jednogłośnie podjęto rezolucję w sprawie ustanowienia roku 2014 Rokiem ks. Prałata Hilarego
Jastaka.
ANDRZEJ BUSLER
Młodość
Urodził się w Kościerzynie 3 kwietnia
1914 roku. Był najmłodszym z szesnaściorga dzieci Marii i Jakuba Jastaków.
Matka zmarła, gdy Hilary miał zaledwie
7 lat. Jakub Jastak to postać niezwykle
znana w Kościerzynie, w czasach zaboru pruskiego należał bowiem do aktywnych działaczy propolskich, w okresie
I wojny światowej zasiadał w Radzie
Miejskiej Kościerzyny z listy polskiej,
a w międzywojniu był początkowo
przewodniczącym Rady, a w późniejszym czasie burmistrzem tego miasta.
Za sprawą działalności społecznej i politycznej swego ojca młody Hilary miał
okazję do spotkań z wieloma działaczami i literatami kaszubsko-pomorskimi,
którzy często odwiedzali kościerski dom
Jastaków, byli to m.in. Antoni Abraham,
Tomasz Rogala, biskup Konstantyn Dominik, ks. Kazimierz Bieszk, ks. Józef
Wrycza, redaktor Władysław Kulerski,
Izydor i Teodora Gulgowscy oraz ks.
Leon Heyke (który był także jego nauczycielem i miał ogromny wpływ na powołanie do kapłaństwa swojego ucznia).
W Kościerzynie Hilary Jastak ukończył
Szkołę Powszechną przy Seminarium
Nauczycielskim oraz Gimnazjum Męskie
w Chełmnie.
Kapłaństwo i wojna
Po zdaniu matury w 1934 roku podjął naukę w Seminarium Duchownym w Pelplinie, którą przerwał wybuch II wojny
12
światowej. Studia ukończył w Metropolitalnym Seminarium Duchownym
w Warszawie, święcenia kapłańskie
otrzymał 7 czerwca 1941 roku z rąk
arcybiskupa Stanisława Galla i został
wysłany, jako wikariusz, do wsi Lubań,
a następnie do Józefowa pod Otwockiem, gdzie działał w konspiracyjnej organizacji „Krzyż i Miecz”. W Goszczynie
koło Grójca, stanowiącym kolejne miejsce pracy duszpasterskiej, zasilił szeregi
Armii Krajowej i został kapłanem tego
okręgu, niosąc pomoc duchową partyzantom walczącym w okolicznych
lasach. Przybrał pseudonim konspiracyjny „Abraham”. W czasie okupacji
uczył religii, łaciny i języka niemieckiego w tajnej szkole średniej. Podobnie
w Sulejowie i Strachówku, Golubiu i Pogódkach, gdzie pracował w następnych
latach.
Gdyński Caritas i Dom Chłopców
W 1945 roku powrócił do rodzinnej Kościerzyny. Początkowo mianowano go
administratorem w Pogódkach, kilka
miesięcy później został jednak przeniesiony jako wikariusz i prefekt do parafii
Najświętszej Marii Panny w Toruniu.
W lutym 1946 roku mianowano go
dyrektorem Caritasu Okręgu Gdynia
przy parafii Najświętszej Marii Panny
Królowej Polski oraz kapelanem Caritas
Academica przy Wyższej Szkole Handlu Morskiego. Po latach wspominał,
że od młodości marzył o osiedleniu się
w Gdyni. Te strony pierwszy raz ujrzał
podczas wycieczki szkolnej przed wojną.
Nowoczesne portowe miasto o korzeniu
kaszubskim z dużą mozaiką przybyszów
z różnych stron Polski pociągało go. Od
1949 roku był proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni.
Zastał prowizoryczny, niewielki kościół,
który groził zawaleniem. W 1956 roku
rozpoczął budowę nowej świątyni.
W ówczesnych realiach komunistycznego państwa było to niezwykle trudne
zadanie, skutecznie hamowane przez
ówczesne władze.
Działalność w Caritasie w okresie
powojennym stawiała przed ks. Jastakiem ogrom zadań. Duża część ludności,
zarówno autochtoni jak i repatrianci,
potrzebowała pomocy materialnej. Caritas zajmował się dystrybucją darów
z UNNRY, darów amerykańskiej Polonii
i Czerwonego Krzyża. Organizowano
dokarmianie poprzez organizację kuchni polowych, które prowadziły szarytki
(Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św.
Wincentego a Paulo). Tę działalność
mocno wspierali Szwedzi w ramach
Swedish Relief Organization. Od 1946
roku ks. Jastak zaczął organizować kolonie letnie dla ubogich dzieci, początkowo w gdyńskiej dzielnicy Mały Kack,
a w późniejszym czasie w Białej Górze.
Wiele tych dzieci było wojennymi sierotami, po zakończeniu kolonii okazało
się, że część z nich nie ma dokąd wracać. Z tej przyczyny ks. Jastak założył
w Białej Górze unikalną placówkę, którą nazwał Domem Chłopców. Po latach
wspominał, że bardzo nie lubił nazwy
sierociniec, i starał się jej unikać. Była to
samowystarczalna instytucja, chłopcy
poza nauką uczyli się gospodarować na
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
ROK KSIĘDZA HILAREGO JASTAKA
roli, uprawiać warzywa i owoce, a także zgłębiali tajniki rękodzieła ludowego
za sprawą Franciszka Menczykowskiego, znanego rzeźbiarza ludowego, oraz
Franciszki Majkowskiej, twórczyni
szkoły wejherowskiej haftu kaszubskiego. Eksperyment okazał się wielkim
sukcesem.
Od początku działalności gdyński
Caritas był pod stałą inwigilacją Urzędu Bezpieczeństwa, który w połowie
1948 roku zażądał od władz kościelnych
usunięcia ks. Jastaka ze stanowiska dyrektora. Stało się to rok później, niemal
jednocześnie ks. Hilary Jastak został powołany, o czym już była mowa, na stanowisko proboszcza nowo utworzonej
parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa
w Gdyni. W 1950 roku na skutek szykan
komunistycznych władz Dom Chłopców przestał istnieć. Ks. Jastak uratował
część majątku tej placówki i przewiózł
ją do salezjańskiego sierocińca w Rumi.
Wielu pracowników gdyńskiego Caritasu zostało aresztowanych lub wysiedlonych w inne regiony Polski.
Kryptonim „Kaszuba”
Ksiądz Hilary Jastak od początków swego pobytu w Gdyni był pod stałą „opieką” Urzędu Bezpieczeństwa, który przez
lata starał się utrudniać jego działalność.
UB w swych aktach operacyjnych nadało
księdzu Jastakowi kryptonim „Kaszuba”.
Przez przeszło trzydzieści lat władze wytoczyły mu wiele spraw sądowych i przekazały około 500 wezwań. Po latach, już
w wolnej Polsce, z humorem wspominał,
że dzięki temu zyskał wiedzę prawniczą
nie mniejszą niż ta, którą mają adwokaci.
Szczególnie w latach stalinowskich sytuacja gdyńskiego proboszcza, jego wikariuszy i osób, które pomagały w działalności parafii NSPJ, była bardzo trudna
i niebezpieczna – bezpieka śledziła ich
i przesłuchiwała w gmachu UB, dochodziło do prowokacji, zaczepek, szantażu
i grożenia bronią ze strony funkcjonariuszy. Wiele razy próbowano złamać opór
gdyńskiego kapłana, który był zdeklarowanym antykomunistą. W 1950 roku
doszło do jego aresztowania, po dwóch
miesiącach ks. Jastak został zwolniony. Przez wiele lat gdyńskiego kapłana
wspierał duchowo Prymas Tysiąclecia
Stefan Wyszyński, który 19 kwietnia
1953 roku odwiedził Gdynię i gościł
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Ks. Hilary Jastak w gdyńskiej stoczni w 1980 roku. Fot z Archiwum Komisji Krajowej NSZZ Solidarność
w parafii NSPJ. Mimo przeszkód i szykan
ks. Jastak doprowadził do wzniesienia
nowego, okazałego kościoła. Była to kontynuacja przedwojennej idei stworzenia
bazyliki morskiej na szczycie Kamiennej
Góry. Kościół i plebania przyciągały wielu ludzi z różnych środowisk, były nie
tylko miejscem modlitwy, ale i ożywionej działalności. Spotykały się tu różnego
typu wspólnoty modlitewne, chóry, zespoły, organizowano opłatki wigilijne,
śniadania wielkanocne; działał tu m.in.
Chór Męski „Dzwon Kaszubski” i dziecięca Schola Cassubia.
Grudniowa
apokalipsa i polski Sierpień
17 grudnia 1970 roku na ulicach Gdyni
polała się krew, za sprawą decyzji komunistycznej władzy życie straciło
wielu niewinnych ludzi – portowców,
stoczniowców, uczniów gdyńskich
szkół. Parafia NSPJ stała się oazą dla rodzin zabitych i rannych. Kościół w tym
czasie był otwarty przez całą dobę.
Zorganizowano pomoc duchową i materialną dla rodzin, które najbardziej
ucierpiały. 20 grudnia 1970 roku ks.
Hilary Jastak odprawił niedzielną mszę
św. w intencji poległych na ulicach
Gdyni. Świat i Polska nie dowiedziały
się w tamtym czasie o gdyńskim czarnym czwartku. Ks. Jastak przygotował szczegółowy przebieg wydarzeń
grudniowych i przedstawił ten dokument prymasowi Polski.
Dziesięć lat później Polacy znowu
wystąpili przeciwko komunistycznej
władzy, a impuls wyszedł ponownie
z Pomorza. Strajkowało wiele zakładów
pracy, w tym także Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni. 16 sierpnia 1980
gdyńscy stoczniowcy zwrócili się do ks.
Jastaka z prośbą o odprawienie w stoczni
mszy świętej. 17 sierpnia gdyński kapłan
odprawił pierwszą w PRL mszę na terenie zakładu pracy. Podczas nabożeństwa
udzielił kilkutysięcznej rzeszy stoczniowców absolucji zbiorowej. Uczynił
to z obawy o zbrojną interwencję milicji
i wojska. Jeśli doszłoby do takiej, to straty ludzkie byłyby z pewnością ogromne.
Podczas kazania ks. Jastak jednoznacznie stanął po stronie robotników: Uważam za łaskę Opatrzności Bożej, że mogę
dziś sprawować Najświętszą Ofiarę wśród
was, ukochani bracia i siostry, którzy tak
rozważnie, dostojnie i spokojnie bronicie
prawdy i niezbywalnego prawa człowieka.
Wszystkie prawa przemawiają za wami,
za waszą postawą i słusznymi postulatami
(…).
We wrześniu 1980 roku powstał
Społeczny Komitet Budowy Pomników
Ofiar Grudnia. Ks. Jastak został jego
honorowym członkiem obok prymasa
Stefana Wyszyńskiego. Zaledwie kilka
miesięcy później – 17 grudnia 1980 roku
13
ROK KSIĘDZA HILAREGO JASTAKA
Prof. Brunon Synak gratuluje ks. Hilaremu Jastakowi tytułu Honorowego Członka ZKP (1999 rok). Fot. z archiwum Teresy
Hoppe
– skromny, ale niezwykle wymowny
pomnik Ofiar Grudnia stanął w pobliżu
przystanku Gdynia Stocznia, nieopodal
miejsca, gdzie dekadę wcześniej rozegrały się krwawe wypadki grudniowe.
W grudniu 1981 roku ogłoszono wprowadzenie stanu wojennego. Ks. Hilary
Jastak po raz kolejny otaczał pomocą
aresztowanych i ich rodziny. Aparat władzy podjął w tym czasie nieudaną próbę
aresztowania odważnego proboszcza.
Uwięziono dwóch księży, ks. Jana Borkowskiego i ks. Tadeusza Kuracha, oraz
świeckiego pracownika parafii NSPJ Henryka Kardasa. Po wielu interwencjach ks.
Jastaka aresztowani zostali wypuszczeni
po siedmiu miesiącach. Plebania parafii
NSPJ stała się miejscem spotkań opozycjonistów, m.in. Lecha Wałęsy, Joanny
i Andrzeja Gwiazdów, Anny Walentynowicz i Arkadiusza Rybickiego. W 1984
roku ks. prałat Hilary Jastak przeszedł na
emeryturę. W dalszym ciągu związany
był z parafią NSPJ.
Król Kaszubów
W społeczności gdyńskich Kaszubów
ks. Hilary Jastak cieszył się wielkim poważaniem. Nazywano go często królem
Kaszubów, a to określenie jest zarezerwowane dla nielicznych, tych, którzy
wyróżnili się szczególną działalnością
na rzecz swej małej ojczyzny. Wcześniej
ten zaszczytny tytuł był używany wobec
14
Antoniego Abrahama. Ks. Hilary Jastak
przez całe życie podkreślał swe kaszubskie pochodzenie i pielęgnował kulturę
kaszubską. Był kaszubsko-pomorskim bibliofilem. Wnętrze jego mieszkania wypełniały setki książek i czasopism związanych z tą tematyką oraz mnóstwo
dzieł lokalnych artystów – obrusów,
rzeźb itp. Kilka lat po śmierci prałata, gdy
powstał Ośrodek Kultury Kaszubsko-Pomorskiej w Gdyni, część roczników miesięcznika „Pomerania” zasiliła powstający księgozbiór tej placówki.
W wolnej Polsce
Ks. Hilary Jastak w 1991 roku został wyróżniony tytułem Honorowy Obywatel
Gdyni. W tym samym roku założył Fundację Pomocy Stypendialnej dla młodzieży z Pomorza, która przez kilkanaście lat
swej działalności pomogła w kształceniu dziesiątków uczniów i studentów,
głównie z Kaszub. W 1995 otrzymał
Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu
Odrodzenia Polski, a w 1999 roku honorowe obywatelstwo Kościerzyny. Wojsko
Polskie w dowód zasług nadało mu stopień kapitana, a w późniejszym czasie
majora rezerwy. O bogatej działalności
gdyńskiego kapłana świadczą liczne tytuły kościelne i świeckie, m.in. Prałata
Honorowego Jego Świątobliwości, Kanonika Honorowego Kapituły Archidiecezjalnej Gdańskiej, Kapelana Światowego
Fot. Ewa Hoppe
Związku Armii Krajowej, Kapelana Honorowego Solidarności Stoczni Gdynia
S.A. oraz Członka Honorowego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Do końca
swego życia ks. Jastak zachował jasność
umysłu, a jego skromne mieszkanie odwiedzały dziesiątki gdynian, szukając
i pociechy, i rady. Cenne rady prałata
niejednokrotnie stanowiły drogowskaz
w działaniu dla wielu czołowych osobistości ze świata polityki, nauki i kultury.
W swej działalności był człowiekiem niezwykle starannym, poukładanym i konsekwentnym. Cechowało go niekonwencjonalne, kaszubskie poczucie humoru
i ogromna wiedza. Jego zwyczajem było
częstowanie dzieci cukierkami.
Zmarł 17 stycznia 2000 roku w Gdyni. Wedle swej woli spoczął w sąsiedztwie świątyni Najświętszego Serca Pana
Jezusa, którą zbudował i w której pełnił służbę duszpasterską przez 51 lat.
W jego pogrzebie uczestniczyło około
dwóch tysięcy gdynian i gości z różnych
części Polski. Trumnę zmarłego okryła
kaszubska stanica zrzeszyńców.
Mijają lata, a na grobie ks. Jastaka
wciąż palą się znicze i leżą świeże kwiaty. W 100. rocznicę jego urodzin nastąpiło podpisanie aktu erekcyjnego i wmurowanie kamienia węgielnego pod jego
pomnik, który stanie w końcu sierpnia
br. u zbiegu gdyńskich ulic: Batorego
i Władysława IV, nieopodal parafii NSPJ.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
HISTORIA / WAŻNE DATY
Fotograf powstania
warszawskiego z Kaszub
Był fotoreporterem Referatu Fotograficznego Biura Informacji
i Propagandy AK. W powstaniu warszawskim najczęściej fotografował w rejonie Śródmieścia.
Żołnierz Armii Krajowej, uczestnik
powstania warszawskiego Joachim
Joachimczyk „Joachim”, syn Jana
i Agnieszki, urodził się 16 maja 1914 roku
w Swornychgaciach na południowych Kaszubach. W 1935 roku zamieszkał w Gdyni. Brał udział w kampanii wrześniowej
w rejonie Gór Świętokrzyskich jako porucznik 16 Dywizji Piechoty. Podczas okupacji niemieckiej mieszkał w Warszawie.
Posługiwał się wtedy pseudonimem „Joachim”. Jako żołnierz Armii Krajowej był
fotoreporterem Referatu Fotograficznego
Biura Informacji i Propagandy AK. Szczególnie oryginalne i ciekawe są jego zdjęcia przedstawiające powstańców, którzy
1 września po przebiciu ze Starówki wychodzą z kanałów przy ulicy Wareckiej,
oraz ukazujące życie codzienne ludności
cywilnej i walki na Czerniakowie. Po kapitulacji powstania klisze i odbitki ukrył
w domu przy Alei Róż, lecz po wyzwoleniu odnalazł tylko ich część. Wywieziony
do Stalagu XB w Sandbostel pod Hamburgiem, zbiegł podczas transportu do kolejnego obozu.
Podróżował przez całe Niemcy bez jakichkolwiek dokumentów. W listopadzie
1944 roku dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego udało mu się dostać do
Gdyni, gdzie nawiązał kontakt z Tajnym
Hufcem Harcerzy. Organizował z nimi
akcję B-1, w wyniku której sfotografowano okręty znajdujące się w porcie
gdyńskim. Zdjęcia przekazano Brytyjczykom, którzy w dniach 18–19 grudnia
1944 roku przeprowadzili nalot na port,
zatapiając wiele jednostek, między innymi słynny pancernik Schleswig-Holstein.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
DZIAŁO SIĘ
w lipcu i sierpniu
• 9 VII 2004 – w Rewie odsłonięto Aleję Zasłużonych Ludzi Morza. Każdą z postaci przypomina
gwiazda w kształcie Róży Wiatrów. Pierwsze trzy
osoby, które w ten sposób uhonorowano, to: gen.
Józef Haller, armator Klemens Długi i Jan Leszczyński, wychowawca kadr morskich.
• 10 VII 1964 – w Kartuzach zmarł Jan Bieliński,
wydawca, księgarz i dziennikarz, szczególnie zasłużony przy wydawaniu „Pielgrzyma” i „Gazety
Kartuskiej”, której później został właścicielem, były
burmistrz komisaryczny Wejherowa (1920–1922).
Urodził się 1 czerwca 1870 w Nowej Wsi. Pochowano go na cmentarzu w Kartuzach.
• 12 VII 1944 – w Stutthofie na szubienicy obozowej powieszony został Lucjan Cylkowski, nauczyciel, działacz harcerski, uczestnik ruchu oporu
podczas II wojny światowej, komendant hufca
gdańskiego Szarych Szeregów. Urodził się 23 maja
1907 we wsi Zimne Zdroje.
Brał również udział w akcji B-2, która polegała na dostarczeniu Armii Czerwonej
planów niemieckiej obrony Gdyni, co
przyczyniło się do szybkiego wyparcia
Niemców z tego miasta w marcu 1945
roku.
Po wojnie skończył studia ekonomiczne i pracował wiele lat jako dyrektor
Zespołu Szkół Chemicznych w Gdyni-Cisowej.
Autorstwo zdjęć sygnowanych pseudonimem „Joachim” było zagadką przez
wiele lat. Rozwiązał ją w 1979 roku
prof. Władysław Jewsiewicki. Zdjęcia
J. Joachimczyka gościły w Warszawie
i Paryżu na wystawie „Powstanie Warszawskie w obiektywie powstańczych
fotoreporterów” w latach 2004–2005.
Znalazły się również w wielu publikacjach dotyczących powstania warszawskiego. Zachowało się około 500 zdjęć
wykonanych przez Joachimczyka.
„Joachim” zmarł 4 maja 1981 roku
w Gdańsku. Odznaczony Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem Kawalerskim
Orderu Odrodzenia Polski.
• 18 VII 1964 – w Charzykowach zmarł Stefan Apolinary Bieszk, nauczyciel, pisarz i poeta, autor sztuk
teatralnych oraz kilkudziesięciu wierszy i pieśni,
współzałożyciel Zrzeszenia Kaszubskiego. Urodził
się 23 lipca 1895 we Fryburgu Bryzgowijskim. Pochowany został w Chełmnie.
• 19 VII 1764 – urodził się Krzysztof Celestyn Mrongowiusz, pastor, nauczyciel języka polskiego oraz
jego obrońca, polski kaznodzieja, leksykograf, gramatyk, poliglota i tłumacz, jeden z pierwszych badaczy kaszubszczyzny. Ogłoszony przez Zrzeszenie
Kaszubsko-Pomorskie patronem 2014 r. Urodził
się w Olsztynku, w jego domu otwarto muzeum.
Zmarł 3 czerwca 1855.
• 24 VII 1904 – w Przymuszewie urodziła się Anna
Łajming, pisarka. Chociaż pisała głównie po polsku,
jednak treść jej utworów i zawarte w nich dialogi
kaszubskie wyznaczają jej wysokie miejsce w literaturze kaszubskiej. Zmarła 13 lipca 2003 w Słupsku i tam została pochowana.
• 7 VIII 1914 – w Kartuzach urodził się Feliks Marszałkowski, działacz społeczny i kaszubski, redaktor
pisma „Zrzesz Kaszëbskô”, sekretarz Aleksandra
Majkowskiego. Swoje teksty publikował m.in.
w„Pomeranii”; laureat Medalu Stolema. Zmarł 21
stycznia 1987 w Bydgoszczy, pochowany został na
cmentarzu w Kartuzach.
Źródło: Feliks Sikora,
Kalendarium kaszubsko-pomorskie
Jerzy Nacel
15
PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ
Pòszmakôj Kaszëbë
Restaùracjô czë kaszëbsczé centrum kùlturë? Gwësno môl, w chtërnym mòżna òdczëc, że tuwò są
Kaszëbë. Karczma Mùlk w Miszewkù kòl Chwaszczëna. Wôrt jã òbôczëc, jeżlë czedës nalézeta sã
na dardze midzë Kaszëbską Szwajcarëją a Trójgardã. Jô zajachała w òkòlé òb czas warkòwniów dlô
piszącëch pò kaszëbskù. Ò Mùlkù czëła jem wiele. Mùsz je to sprawdzëc. Rôczã bënë!
E D I TA J A N KÒ W S KÔ -GIERMEK
Ù nas wiedno je swiãto
kaszëbsczi fanë
Restaùracjô pòwsta 3 lata temù,
w 2011 rokù. Wëzdrzi równak jak stôrô
kaszëbskô chëcz. Mùlk béł wëbùdowóny
tak, jak przóde na Kaszëbach, a jistnô
chëcz je zarô kòl Przedkòwã – w Wilanowie. Mniészą wersjã kôtë nalézemë
w Szimbarkù, w Centrum Edukacje
i Promòcje Regionu. Przeniósł jã tam Daniél Czapiewsczi. Chëcz z Miszewka je
czile razów wikszô. Czekawi je jesz dak
bùdinkù – zawiniãti z bòków, tak jak to
przóde robilë, czej kłedlë tzw. szindle.
Je to nowòsc dlô kògòs, chto nie znaje
tuwòtészi architekturë. Nad dwiérzama
restaùracje bùszno pòwiéwają czôrno-żôłté kaszëbsczé fanë. Nie je to równak niżóden apartny dzéń ani kaszëbsczé swiãto.
W Mùlkù wiedno je swiãto kaszëbsczi
fanë – gôdô miéwca karczmë Dariusz
Labùdda, chtëren witô a rôczi bënë. Je
Kaszëbą z Serakòjc, terô mieszkańcã
16
Banina. W òkòlé Trójgardu przecygnął, jak sóm gôdô, za białką a za robòtą
– wszëtczégò pò përznã. Kaszëbë mô we
krëwi, gôdô pò naszémù, znô kaszëbską
kùlturã, kùcharzi doma téż pò kaszëbskù.
Jak cwierdzy: Abò cos robimë 100% pò
kaszëbskù, abò nijak nie robimë. A co dlô
niegò òznôczô bëc Kaszëbą? Chòdzëc
do kòscoła, miec rodzëznã a bëc robòcym.
Kaszëbi są téż ùpiarti, ale to dobrze, bò
dzãka temù nie òdpùszcziwają, dlôte téż
kaszëbizna tak piãkno sã rozwijô – dolmaczi. I tak pòwstôł Mùlk, żebë pòkazac cos
jinégò a nowégò lëdzóm z bùtna, cos, czim
dzéń w dzéń żëjemë, czim mòżna sã bùsznic.
A lëdze, chtërny tuwò przëchôdają, są czekawi wszëtczégò, co kaszëbsczé: kùchni,
atmòsferë, mùzyczi, zwëków, jãzëka.
Tuwò nie je Cepeliô
Zazéróm bënë a widzã, że tak pò prôwdze je – Mùlk pòkazywô lëdzóm Kaszëbë
na wszelejaczi ôrt. Mòżna tuwò czëc,
szmakac pò kaszëbskù a pòznac kąsk ti
kùlturë. Ò tim za sztót. Pierszé, co je widzec w bùdinkù, to wëstrojenié. Tak jak
bùten, kaszëbskô chëcz je drzewianô
bënë. Wëzdrzi jak jizba w skansenie,
le je wikszô i barżi widzałô. Wëdôwô
sã mie, że jidã z czasã dowslôde. Wkół
stołë a stółczi z drzewa, na westrzódkù
grëbé, drzewiané balczi trzimają pòsowã.
Tam sam je widzec mòdła kaszëbczégò
wësziwkù, leno nié taczé tradicyjné, jak
to przódë wësziwelë na sztofie, a jiné,
barżi nowòczasné, zrobioné na przëmiôr
z metalu czë wëmalowóné na scanach. Na
nen ôrt mómë metalowé kaszëbsczé hôczi
na ruchna, kaszëbsczé kwiatë z metalu,
chtërne ùpiãksziwają bar, czë kaszëbsczé
wiôldżé złoté tëlpë, pawié òczka a rozetë
malowóné na scanach chëczë. Wszëtkò je
nowé a szëkòwné. Stôré czasë pamiãtają
le niechtërne elemeńtë wëstrojenia, np.
originalné, 107 lat stôré balczi z òkòlégò
Kiezmarkù, abò cegłë z 1938 rokù,
z chtërnech zbùdowelë bar – z kaszëbsczi
cegielnie z Mirochòwa. Je téż imitacjô
pétrochòwi lãpë, tak bë gòsc Mùlka jesz
barżi mógł so przedstawic, jak to czedës
bëło w kaszëbsczich chëczach. Tuwò nie
je Cepeliô, nie nalézesz za wiele òbstrojeniô
– gôdô miéwca karczmë. Je tak, jak czedës
na wsach – prosto a spòkójno. Lëdze piją
so kôwkã a arbatã, słëchają kaszëbsczi
mùzyczi, nie nëkają, czëją sã jak doma
ù starków, mògą òddichnąc, przëjachac
z rodzëznama. To je wôżné terô, czej swiat
nëkô jak òbarchniałi. Móm téż starã, żebë
mòglë dobrze zjesc – dodôwô Labùdda.
Jidã dali. Na scanach widzec je po­
pùlarné Kaszëbsczé Nótë a Nótë Tobacz­
nika – mało znóné na Kaszëbach. Te
nótë wëmëslił méster tobacznik Andrzéj
Òlszewsczi ze Serakòjc – dolmaczi mój
rozpòwiôdôcz. Jeżlë chtos znaje Kaszëbsczé
Nótë, nie mdze miôł jiwru, żebë zaspiewac
te dlô tobacznika, bò melodiô je takô samô,
a słowa nalézemë na òbrôzkach. A pòczątk
jidze tak: to je krótczé, to je dłudżé, to
kaszëbskô dënica, to są lëstë, to są rodżi,
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ
to òznôczô tobakã... i tak dali – smieje sã
miéwca restaùracje, a dodôwô: w Mùlkù
tobaka je baro wôżnô. Nawetka niechtërny
kelnerowie mają rodżi do tobaczeniô kòl se
i gòsce mògą tej zażëwac. To je téż zgódné
z nają prowadną mëslą „Jak jem najadłi i napiti, tej nos mùszi bëc tobaką przebiti”. I jesz
mùszi pamiãtac, że w Mùlkù sã nie kùrzi
– tu sã tobaczi! – pòkazywô taczé nôdpisë,
chtërne wiszą na scanie jizbë. Kòl nich
bùszni sã całô kòlekcjô tobacznëch różków a wiôldżich rogów.
Pò swójskù
Co mòżna rzeknąc ò „mùlkòwëch” szmakach? Gwësno są swójsczé. Pòznajã to
pò piecu, chtëren je na samim strzódkù
restaùracje. Pieką sã w nim wszelejaczé
ôrtë chleba, midzë jinszima na lëstach
kapùstë. Zazéróm w róg jizbë – tam z balków zwisają wòrztë a rozmajité sztëczczi
wãdzonégò miãsa, chtërne mòże kùpic
abò pòszmakac na môlu. W lodownicë
żdają skła ze swójsczima wërobinama,
jak kaszëbsczi zylc, léberka, szmórowóné
miãso czë slédz w òcce. I na kùńcu jesz
bùcha Mùlka – napitczi. Nôbarżi znóné
a cekawé w pòzwie i szmakù to „Czôrné
pòdniebienié”. Jegò recepturë nie jidze
pòznac – to krëjamnota. Jiné napitczi są
zrobioné z wiszniów, krëszków a cëkru. Je
nawetka takô nowòsc, jak picé z òstrëch
papriczków chilli. A co mòżna nalezc
w menu? Przede wszëtczim kaszëbiznã,
bò pòzwë wszëtczich môltëchów napisóné są w na­jim jãzëkù. Kaszëbsczi je
tuwò nôwôżniészą gôdką, a blós dolmaczi sã jã na pòlsczi. Czasã gòsce proszą ò
kôrtã pò pòlskù, bò nie są w sztãdze niczegò
zrozmiec – gôdô gwôscëcél. Jeżlë jidze ò
jestkù, to w kôrce nie felô rëbów, plińców, gãsë, zupë z wrëków abò czôrninë.
Kùchniô Mùlka warzi „pò kaszëbskù”,
tak jak przódë robilë w najich dodomach.
Wszëtczé recepturë są òd starków, zebróné pò wsach. Mùlkówi kùchôrz to téż
Kaszëba – jegò mëma a starka kùcharzëłë
pò kaszëbskù. Równak nimò zwëkòwëch
szmaków menu restaùracje wcyg sã
rozwijô – dodôwô sã nowé składniczi,
żebë ùbògacëc kaszëbsczé môltëchë. Jak
zagwësniwô miéwca karczmë, dwa razë
w rokù kąsk zmieniwô sã całosc – zëmą
dostóniemë wicy miãsnégò jestkù, òb lato
môltëchë mdą lżészé. Przede wszëtczim
słëchómë najich gòscy i mómë starã, żebë
zmieniac to, co lëdzóm mni szmakô.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Mùzyka i filmë
Jidã do drëdżi zalë na górze. Pò drodze
òbzéróm jesz wiôlgą tôflã z „Òjcze nasz”
pò kaszëbskù a céch z grifã, chtër­ne
wiszą na scanach kòl trapów. To barżi
czekawòstka dlô lëdzy z bùtna, chtërny nie
znają kaszëbsczich symbòlów a jãzëka.
Mają òrãdz przeczëtac mòdlëtwã pò
naszémù i tak doznac sã, że mómë swój
jãzëk a céch – dolmaczi Labùdda. Mómë sã
czim chwôlëc – dodôwô.
Górnô zala to môl barżi do òrga­
nizowaniô zéńdzeniów z czekawima
lëdzama niżle do jedzeniô pôłnia. Òd
scanë do scanë nafùlowónô dłudżima stołama, tej mòżna tuwò sadnąc
w wikszim karnie a kògò pòsłëchac czë
co òbezdrzec. Wëstrojenié to przede
wszëtczim instrumeńtë: akòrdionë,
kaszëbsczé skrzëpice, bùrczibas, basë
czë bazuna. W nórce nalézemë jesz
klawér. Chto z gòscy lubi mùzykòwac,
mòże próbòwac grac, równak nié na
wszëtczich instrumeńtach. Nie jidze na
wszëtczich, bò niechtërne z nich to ju anticzi, np. akòrdion z 1946 rokù – dolmaczi
Labùdda. Pòd pòwałą widzec je téż projektor do pòkazywaniô filmów i ekran.
To tuwò w kòżdi czwiôrtk lëpińca ju
òd trzech lat je Festiwal Kaszëbsczich
Filmów – mòżna tej òbzerac filmë pò
kaszëbskù abò ò Kaszëbach.
Kùzniô
To jesz nié wszëtkò, co mòżna nalezc
w Mùlkù. Jidzemë bùten i przechôdómë
do drëdżégò bùdinkù, chterën spar­
łãczony je z restaùracją. To jinô kaszëb­
skô chëcz – Kùzniô, chtërna je dëcht
nowô, bò òsta òdemkłô latos w łżëkwiace.
Zëma bëła cepłô, to dało sã chùtkò zrobic,
bò bùdowac zaczãlë më dopiérkù w rujanie
17
Ò LEPSZĄ KASZËBIZNÃ
2013 rokù. Naszi lëdze robilë, z Kaszëb,
dlôte to je bëlno zrobioné – bùszni sã mié­
wca. Kùzniô wëzdrzi jak prôwdzëwô
kaszëbskô chëcz, nimò że cegłë pòchôdają
ze Wschòdnëch Prus (są wicy jak 180 lat
stôré), a stalatné belczi spòd Warszawë,
ale ju kamë są z Pãpòwa. Dak, jistno jak
ten na restaùracje, je krëti szindlama,
a kłedlë je dakôrze z Sejnów (ti sami, co
henëtny). W westrzódkù je kòwôlsczi
piec zrobiony z cegłów z 1938 rokù
z Mirochòwa. A w scanach nalézemë
stôré pòmiemiecczi cegłë z 1908 rokù,
jak sã przëzdrzimë, tej widzec je na nich
miemiecczé asygnatë. Je tuwò téż króm,
w chtërnym kùpimë mùlkòwé swójsczé
wërobinë, na przëmiôr wòrztë, chtërne
wãdzy sã zarô kòl Kùzni, w szpecjalnym
wãdzarnikù. Je òn bùten, pòstawiony
tak, cobë gòsce Mùlka mòglë òbzerac jak
w westrzódkù sã dëmi i jak czedës na
wsach robilë miãso.
Jic góralsczim szlachã
Czëc je tuwò kaszëbsczégò dëcha. Nie
jidze blós ò restaùracjã z kaszëbsczim
wëstrojenim czë swójsczim jestkù, ale téż
ò kùlturowé dzejania. Òkróm Festiwalu Kaszëbsczich Filmów Mùlk robi téż
pòtkania z kaszëbsczima pisarzama.
Tej-sej mòżna òbezdrzec kaszëbsczé
kabaretë. Co niedzelã czëc je prôwdzëwą
kaszëbską kapelã, chtërna graje lëdową
mùzykã, a ji nôleżnicë kôrbią ò historie
Kaszëb czë szpòrtëją. Łoni w séwnikù
Mùlk zrobił całi turniér kapelów, òb czas
chtërnégò grelë Górale z Barani Górë.
Latos téż są planë, żebë zrobic kaszëbsczi
jubel – bãdze spiéwa a wòrztë! – rôczi Dariusz Labùdda a dodôwô: Më tuwò mómë
kaszëbiznã dzéń w dzéń i dlôcze nie żëc
z tegò, tak jak robią to na przëmiôr Górale?
Òni ju dôwno na to wpedlë, że swòjé òkòlé
trzeba pòkazëwac, bùsznic sã nim a robic na
tim dëtczi. Czej jedzemë w górë, to wszãdze
czëc je góralską mùzykã. Dlôcze ni mòże tak
bëc na Kaszëbach? Jeżlë lëdze są czekawi
wszëtczégò i chcą tuwò rézowac, to wôrt
je inwestowac, le robic to tak, żebë nie bëło
sromòtë. A mëszlã, że w Mùlkù ni mô wstidu.
Karczma bëlno sã rozwijô. Dzejómë téż razã
z partã Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
z Banina. Mómë rozmajité ùdbë, chtërne
chcemë razã zrëszëc. Wespółrobią z nama
białczi z Kòłów Wiesczich Gòspòdëniów
z Pãpòwa, Chwaszczëna, Tokarów, Żukòwa
a Miszewka, chtërne rëchtëją jestkù òb czas
filmòwégò festiwalu.
Biznes z Miszewka parłãczi lëdzy.
Czas pòkôże, czë Mùlk stónie sã nowim
kaszëbsczim centrum kùlturë.
Òdj. E. Jankòwskô-Giermek
Tekst je brzadã zéńdzeniô dlô piszącëch
pò kaszëbskù w Wôrzenkù, jaczé òstało
ùdëtkòwioné przez Minysterstwò Administracji i Cyfrizacji.
Tłómaczenié, pisanié, zéńdzenia…
7 i 8 czerwińca w Wôrzenkù òdbiwałë sã
pòtkania dlô piszącëch pò kaszëbskù. 15
ùczãstników kôrbiło ò tim, jak lepi pisac
w rodny mòwie, słëchało doradów barżi
doswiôdczonëch gazétników i szukało
w òkòlim témów do swòjich tekstów.
Wôżnym dzélã latoségò zéńdzeniô bëłë warkòwnie prowadzoné
przez Bòżenã Ùgòwską, chtërna ùczëła
przińdnëch dolmaczérów i gazétników,
na co wôrt dawac bôczenié, robiącë
tłómaczenia z rozmajitëch jãzëków
na kaszëbsczi. Chca jem, żebë mòji
słëchińcowie pamiãtelë, że jãzëk to nié blós
słowizna, ale téż òsoblëwô kònstrukcjô zdaniów, idiomë i wiele jinëch sprôw. Akùrôtné,
dosłowné tłómaczenié, wezmë na to,
z pòlsczégò na kaszëbsczi mało czedë je
nôlepszé – pòd­czorchiwa Ùgòwskô.
Westrzód témów, jaczé próbòwelë
pòznac i òpisac ùczãstnicë pòtkaniów,
bëłë latos m.jin. òdniesenia midzë
Kaszëbama a jinyma mieszkańcama
Banina, pòétickô biografiô Kazmierza
Jastrzãbsczégò czë kaszëbsczé szlachë
w restaùracje Mùlk. W dzélu brzôd ti
robòtë bédëjemë najim Czëtińcóm ju
w tim numrze naszégò cządnika (na
18
s. 16–21), a zaòstałé tekstë mdze mógł
przeczëtac jesz latos.
Za pòmòc w òrganizacje zéńdzeniów dzãkùjemë Jacekòwi Fópce i direkcji Szkòleniowò-Kòlonijnégò Òstrzódka
w Wôrzenkù. To béł bëlny plac na
spòkójną robòtã! Dalek òd trzôskù, westrzód drzew i krótkò jezora dało sã pò
prôwdze wiele zrobic bez wiôldżégò
ùmãczeniô. Jesmë téż baro rôd, że mielë
dlô nas czas przedstôwcowie partów
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
z òkòlégò. Ùdało sã nama pòtkac ze
zrzeszeńcama z Banina, Chwaszczëna
i Szëmôłda i pòsłëchac ò jich dzejanim.
Zéńdzenié dlô piszącëch pò ka­szëbskù
w Warzenkù òstało ùdëtkòwioné przez
Minysterstwò Administracji i Cyfrizacji.
„Stodółka” – môl kònferencjów i cãżczi robòtë nad tekstama. Òdj. z internetowi starnë Fùndacje Pro Caritate Gedanensis.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ
Céle mùszą bëc realné
„Gmina skôzónô na dobëcé”. „To czas aktiwnoscë môlowëch pòspólnotów”. Te dwa zéwiszcza
pò gôdce z Jackã Fópką – przédnikã Kòmitetu Mieszkańców szas. Rewerendë i Pólny òsoblëwie
òstałë nama w pamiãcë. Òklepóné? Nabùsznioné? Kąsk jo. Ale prôwdzëwé.
PIOTER LESSNAÙ,
É W E L I N A S T E FA Ń S KÔ
Pòspólnym spòdlim dlô dzejaniów
mieszkańców szaséjów Rewerendë i Pólny bëło ùcwiardzenié drogów i – co za
tim jidze – pòprawienié przejazdowòscë.
Chùtkò sã òkôzało, że to leno czëpk lodowi górë, bò timczasã wëszło jesz, że
mùsz biôtkòwac ò òswietlenié drodżi czë
bezpiek piechtnëch i jesz zmienic na lepszé estetikã wsë. Ale za régą…
Chwaszczëno mô dzysô przez 3 tës.
mieszkańców i je jedną z nôwiãkszich
môlëznów gminë Żukòwò. A lëdze zameldowóny przë szas. Rewerendë i Pólny
to kòl 1/6 ti wielënë.
Spòlëznowô struktura nie apartni
sã za baro òd jinszich wsów, jaczé leżą
krótkò Trójgardu. Jack Fópka badérowaniów, prôwdac, nie robił, ale rechùje,
że kòl 50% lëdztwa na tim terenie to
drżëniowi mieszkańcë, a drëgô pòłowa
to lëdze, co tuwò przecygnãlë z bùtna.
Taczi je téż zestôwk – czësto nieùmëslno
– w samim kòmitece. Jack Fópka,
Wòjcech Freiberg i Joana Gùtowskô to
„tuwòtészi” – òd prastarków, a Jarosłôw
Wësocczi, Róbert Rëbińsczi i Arkadiusz
Òbiegłi są przedstôwcama „nowëch”
– przédno z Trójgardu. Ale de facto
pòdzélu ni ma, bò je pòspólny cél i swiąda jednégò môlu. Dodôwkòwą wôrtnotą
w kòmitece je rozmajité doswiôdczenié
jegò nôleżników, chtërny dzejają na
wiele pòlach. To pòmôgô w rozeznôwanim pòtrzebów i òb czas realizacji
rozmajitëch ùdbów.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
***
29 strëmiannika 2012 rokù. Trójgard
i całé Pòmòrzé rëchtëje sã do wiôldżégò
fùtbòlowégò swiãta, to je Mésterstwów Eùropë. Timczasã w sedzbie
jedny z chwaszczińsczich pòdjimiznów
mieszkańcë Rewerendë i Pólny – jesz
nié jakò kòmitet – pòtikają sã pierszi
rôz. Kòl piãcdzesąt lëdzy, w tim szôłtës
Gerard Barsowsczi i nôleżnicë Szôłtësczi
Radzëznë. Gminowëch radnëch nie bëło,
bò Chwaszczëno niżódnégò ni mô . Ale ò
tim pózni.
Na pierszim zéńdzenim szôłtës òbiecôł
mieszkańcóm 400 betonowëch platów
do ùcwiardzeniô drodżi. To nié za wiele,
bò sygnie leno na zbùdowanié 80 m. Ale
je téż priwatnô firma – deweloper, jaczi
bùdëje w òkòlim sedlëszcze. Òbrzesziwô
sã dodac do tegò pòstãpné 250 m i swòje
słowa zjiscył. Je pierszé dobëcé.
***
Jesmë nie chcelë na tim skùńczëc, widzącë,
kùli je jesz do zrobieniô – kôrbi Jack.
Pòwstôł kòmitet, żebë dzejania dlô
rozwiju Rewerendë i Pólny bëłë stałé.
Kò do robòtë je wiele. M.jin. zbiéranié
smiecy. Akcjô òdbiwô sã rôz w rokù.
Bierze w ni ùdzél kòl 20–30 sztëk lëdzy.
Òstatnô miała plac w pòłowie czerwińca. Òstało zebrónëch 20 miechów
òdpôdów, a wespół òd zôczątkù dzejaniô
kòmitetu – wiãcy jak 100. Terô czas na
dzëczé wësëpiszcza, jaczé są ùcemiãgą
kòlgdińsczich lasów. Z nima téż cos
zrobimë – zagwësniwô Fópka.
Pòstãpnô sprawa to jiwer z wòdą,
jaczi cësnienié òb czas „malënowégò
sezonu” mòckò spôdało. Dzysô je lepi,
bò kòmitet béł inicjatorã bùdowë nowi
przepòmpòwnie, a latos pòwstónie jesz
stëdniô.
Sprawa wierã nôwôżniészô – bezpiek mieszkańców, òsoblëwie nômłodszich. W òbrëmienim tëch dzejaniów ùdało sã zrobic przeńdzenié dlô
piechtnëch na krziżówce Rewerendë
i krajewi drodżi nr 20. Òkróm te pòja­
wi­łë sã drogòwé znaczi, zdrzadło dlô
szo­férów, przëstónkòwô wiata a téż
òstałë wëcãté krze i drzewa, jaczé ùtru­
dniwałë widocznosc. Terô je robionô
analiza natãżeniô rësznotë, co mô wskô­
zac, czë na zjezdze z krajówczi je brë­
kòwnô sygnalizacjô.
Je téż kaszëbsczi element. Dzãka
kòmitetowi w òkòlim Rewerendë i Pólny są pòstawioné trzë dodôwkòwé tôfle
z kaszëbską pòzwą Chwaszczëna. Nalezc
je mòżna na grańcë z Bòjanã i Gdinią.
Bëłë téż dzejania, co wëchôdałë
bùten szas. Rewerendë i Pólny – m.jin.
òrganizacjô pòtkaniów w sprawie taczich inwesticjów, jak Trasa Kaszëbskô,
Metropòlitalnô Òkrãżnica czë Pòmòrskô
Metropòlitalnô Bana.
***
Negòcjacje z gminowima ùrzãdnikama,
wëszëznama Gdini, Generalną Direkcją Krajewëch Drogów i Aùtostradów.
Pôrãdzesąt telefónów, setczi dokùmentów,
tësące mejlów. Jesmë mielë swiądã, że bãdze
wiele biórokracji, ale to, ò co sã biôtkùjemë,
to realné problemë, jaczich rozrzeszenié je
wôżné dlô mieszkańców – pòdczorchiwô
Jack Fópka.
19
PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ
Pò zbiéranim smiecy. Drëdżi òd lewi przédnik kòmitetu J. Fópka
Wniosk w kòżdi sprawie pòpiérało
kòl 300–400 lëdzy. To ju mòże wpłënąc
na ùrzãdników. Òkróm te nie twòrzimë
„aferów”, a nasze pismiona to nié òbwinë
czë domôganié sã czegòs, le analiza problemów i bédënk jich rozrzeszeniô. Jidze nama
ò dialog i partnerstwò. Téż òb czas realizacji
inwesticji – wezmë na to ùcwiardzywaniô
drogów. Mieszkańcë i môlowé pòdjimiznë
zagwësniwają materiôł, a gmina dopłôcô
na robòtã. Samòrządzëna to pòspólnota
mieszkańców. Ni ma pòdzélu na „më”
i „òni”. Na najich pòtkaniach le rôz szło na
òstré z Szôłtëską Radzëzną. Pòjawiło sã
pôrã lëdzy, chtërny mielë kònkretné żądania. Problem w tim, że bëlë òni przënãcony
do tegò, że zwënégòwac mòżna cos leno biôt­
ką, a nié rozmòwą – wspòminô Fópka.
Ale òkróm dialogù są brëkòwné
jesz dëtczi. Na inwesticje skłôdają sã
mieszkańcë. Wiãcy jak 80% domôcëch
gòspòdarstwów przekôzało òb 3 lata
(2012–2014) pò tësąc złotëch na drodżi.
Do tegò dorzucëło dëtczi 9 môlowëch
firmów i Szôłtëskô Radzëzna.
Nie felëje taczich, co òd zôczątkù gôdelë,
że całô akcjô sã nie ùdô. Ale to leno dôwało
nama mòcë do dzejaniô. Nawetka dzysô,
czej zmianë są baro widoczné – niedowiérców je dosc tëli – gôdô Jack.
I jesz jedna statistika – w Chwasz­
czënie na wiesczé zéńdzenia z wiãcy jak
20
3 tës. mieszkańców przëchòdzy strzédno kòl 70 lëdzy. Na pòtkania kòmitetu
Rewerendë i Pólny – kòl 40, chòc mieszkańców je szesc razy mni, a zéńdzeniów
wiãcy.
***
Pòtrzébné są dzejanié òddolné, spòlëznowô
aktiwnosc. To òna je lékã na felënk
dowiérnotë do władzë – kąsk zmieniwô
témã Jack. A w mòlowëch spòlëznach je
wiôlgô mòc. Tuwò krótkò mieszkô kapiténa
òkrãtu. Z drëdżi stronë mómë maratończika – pòkazywô rãką za òkno. Są téż
jiny spòsobny spòrtowcë. To wszëtkò są
mòżlëwòtë, chtërne wôrt wëzwëskac. Żelë
kòżdi naléze chòc pôrãdzesąt minut, żebë
np. òpòwiedzec ò swòjim żëcym dzecóm, to
bãdze super – dodôwô.
Jiny przikłôd. Jeden z mieszkańców szas. Pólny, warkòwò sparłãczony
z energetiką, darmôk zrobił projekt
òswietleniô drogów. Przekôzôł gò gminie i latos pòstawią piãtnôsce lãpów
– pierszich na Rewerendze. Inwesticjô
mdze kòsztac 80 tës. zł.
***
Je corôz wiãcy ùcwiardzonëch drogów,
pòjawiłë sã znaczi kòl nich, òglowò zmieniło sã tu na lepszé – gôdô nama Nela,
mieszkanka Pólny. Czegò felëje? Ni ma
placu dlô dzecy, gdze bë sã mògłë pòtikac
i razã pòbawic. Dobrze bë téż bëło, jakbë
na Rewerendã i Pólną dojéżdżałë aùtobùsë
ZKM Gdiniô. Chòc reno i pò pôłnim, czedë
dzecë jadą do szkòłë i z ni wrôcają. Mało je
téż kùlturalnëch akcjów. Są zéńdzenia kòl
ògniszcza pò zbiéranim smiecy, ale to nie
sygnie – dodôwô.
Na Pólny mieszkô téż wasta Rafôł. Jak
pòdczorchiwô – trzeba sã bëło samémù
zòrganizowac, bò chòc Chwaszczëno
mô wiele mieszkańców i płacy niemôłé
pòdatczi, to wnetka nick za to nie dostôwô. Dlôte pòwstôł kòmitet. I dobrze dzejô – kùńczi.
***
Rewerenda? To dalek stądka, pòd Gdiniã jak
sã jedze – gôdô nama mieszkanka centrum Chwaszczëna, jaczé je kòl dwùch
kilométrów òd szas. Rewerendë i Pólny.
Kòmitet? Cos jem chëba czëła. Że drogã
zrobilë. Ale leno tëli. Tuwò, w centrum, nick
chëba ni mają zrobioné.
Jidzemë dali i wchôdómë na priwatné pòdwòrzé.
Pierszi rôz czëjã ò taczim kòmitece
– chùtkò kùńczi gôdkã mieszkańc.
***
Gerard Barsowsczi je szôłtësã Chwasz­
czë­na òd 26 lat. Nie przëpòminô sobie
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
PÒTKANIA DLÔ PISZĄCËCH PÒ KASZËBSKÙ
w òstatnëch 25 latach pòdobny ini­
cjatiwë we wsë. Nicht sã tim nie interesowôł, bò nie bëło kòmù. Chwaszczëno
ni miało tëli lëdzy, co dzysô, nie bëło tëli
sedlëszczów.
Pitóny ò dzejanié kòmitetu gôdô
krótkò: baro dobré. Pòdczorchiwô téż,
że to jedurnô takô znanka spòlëznowi
aktiwnoscë w Chwaszczënie.
***
To mô wiele wiãkszé znaczenié, czej inicjatiwa jidze „òd dołu” i mieszkańcë sami
cos robią, niżle czejbë chtos z górë kôzôł
to jima robic – gôdô ks. Pioter Gruba, probòszcz parafie pw. Swiãtëch
Apòsztołów Szëmòna i Judë Tadéùsza
w Chwaszczënie. Tam, gdze lëdze sã razã
wkół pòspólny sprawë, je pò prostu lepi
– dodôwô.
***
Dzysô, czedë gôdają, że to, czegò nie dô sã
nalezc w internece, nie jistnieje, kòmitet
mieszkańców szas. Pólny i Rewerendë
ni mô swòji internetowi stronë, ani nawetka profilu na Facebookù! Dlôcze?
Facebook? To je za mało na naji kòmitet.
Mómë dobrą łączbã z lokalnyma mediama,
ôrtu Chwaszczyno.com czë Kartuzy.info.
Z mieszkańcama sedlëszcza mómë mejlowi kòntakt. Dejade, żlë bãdze tegò nót,
to téż założimë Facebook, ale terô jesz nie
mùszimë – wëslécô Jack Fópka. Zéndzenia
we sztërë òczë baro parłãczą lëdzy. Mòże je
to dobri spòsób integracji w dzysészich czasach?
***
Dzejania kòmitetu są planowóné z wë­
przedzenim. Dlôte robòta do kùńca lato­
ségò rokù i na pózni je ju przemëslónô.
Przede wszëtczim dokùńczenié ùcwiar­
dzywaniô Rewerendë i Pólny a téż bù­
dowa zwòlniwającëch progów (lepszô
droga zôchãcywô wiele szoférów do
chùtczégò jachaniô). Na to zadanié ùdało
sã ju ùdostac 6 tës. zł z szôłtësczégò
fùnduszu. Pòjawią sã téż nowé tôfle
z pòzwama szasëjów.
Nôleżnicë kòmitetu chcą téż zrobic
z szas. Telewizyjny „môłą òkrãżnicã” dlô
mieszkańców Chwaszczëna, bò krajewô
droga nr 20 je wnetka dërchã w tropach.
Òstatnô sprawa to szerokpasmòwi
internet. Tu równak je brëkòwnô ekòno­
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Ùcwiardzywanié szas. Pólny
micznô analiza, jakô pòkôże, czë to lónëje.
Mieszkańcóm – gwës jo. A òperatoróm?
Mòże sã òkôzac, że nié.
Je téż ùdba bùdowë placu do zôbawë
abò bòjiszcza. Ale to ju pózni.
Przińdnota mdze stôwia przed kò­
mitetã drãdżé wëzwania (a równoczasno
szanse). To m.jin. bùdowa dwùch drogów chùtczi rësznotë – Metropòlitalny
Òkrãżnicë i Trasë Kaszëbsczi. Z jedny
stronë lżi bãdze dojachac do robòtë do
Gduńska czë Wejrowa, ale gwës dlô
lëdzy, co mieszkają krótkò tëch sztrasów, taczé sąsedztwò òznôczô wiele
problemów.
Je nôdzeja, że òb czas bùdowë Pólnô i Rewerenda stóną sã technycznyma
drogama i pòjawi sã na nich asfalt, ale
nôprzódka mùsz je doprowadzëc do
mòdernizacji wòdocygù i bùdowë kanalizacji.
Kòmitet mô téż starã ò to, żebë mie­
szkańcë wsë mòglë wëzwëskac mò­żlë­
wòtë, jaczé dô Pòmòrskô Metropòlitalna
Bana, chtërna mògłabë rozrzeszëc wikszosc codniowëch kòmùnikacyjnëch
drãgòtów.
***
Jak jesmë ju napiselë, nimò że Chwasz­
czëno mô wiãcy jak 3 tës. mieszkańców,
to w Miesczi Radzëznie Żukòwa felëje
chòc jednégò radnégò z ti wsë. To brzôd
m.jin. pòprzédny òrdinacji. Tim razã
mdze równak jinaczi, bò òstałë wprowôdzoné jednomandatowé welowné
òkrãdżi. Dlô Chwaszczëna òznôczô
to, że pò lëstopadnikòwëch welacjach
bãdze miało swòjich radzëcelów – i to
jaż dwùch. Czë westrzód nich naléze sã
przedstôwca Rewerendë i Pólny? Nie je
wiedzec.
***
Chcemë sã dzelëc doswiôdczeniama – pò­
drechòwùje Jack Fópka. Nasza inicjatiwa
pòdskôcô téż dzejania na jinëch szaséjach
czë w sąsednëch môlëznach. To je nôterné.
Czej chto ùzdrzi, jak më napiselë wniosk
w sprawie drodżi, tej mô ju spòdlé do prôcë
ù sebie. Blós sã ceszëc – dodôwô. Na zakùńczenié pòdczorchiwô, że
zwënéga mô wiele òjców i bez wspiarcô
całégò kòmitetu i partnerów nie ùda­
łobë sã zmienic wëzdrzatkù Rewerendë
i Pólny.
Òdj. ze zbiérów kòmitetu
Tekst je brzadã zéńdzeniô dlô piszącëch
pò kaszëbskù w Wôrzenkù, jaczé òstało
ùdëtkòwioné przez Minysterstwò Administracji i Cyfrizacji.
21
HISTORIA
Upamiętnienie
zasłużonego Kaszuby
Gdynia to młode miasto. Można by zatem pomyśleć, że nie ma długiej historii. Miłośnicy nauki
o tej nazwie, zajmującej się badaniem przeszłości, wiedzą jednak, że jest inaczej. Wiele dzielnic
Gdyni, które dawniej były samodzielnymi miejscowościami, może się pochwalić niezwykle ciekawymi i bogatymi dziejami. Jednym z takich miejsc na gdyńskiej mapie jest Chylonia.
ANDRZEJ BUSLER
6 czerwca w Gdyni miała miejsce uroczystość ukazująca cząstkę jej bogatej
historii – nadanie węzłowi drogowemu
imienia Antoniego Jasińskiego, dawnego
sołtysa i wójta chylońskiego, orędownika
powrotu tych ziem do Macierzy. Uchwałę o nadaniu nazwy upamiętniającej tego
zasłużonego Kaszubę radni gdyńscy podjęli blisko rok wcześniej: 28 sierpnia 2013
roku na 33. sesji Rady Miasta Gdyni.
Uroczystość zgromadziła wielu
członków rodu Jasińskich. Jej organizatorami byli: Rada Miasta Gdyni, gdyński
oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego oraz gdyńska Szkoła Podstawowa
nr 40. Rozpoczęto mszą św. z kaszubską
liturgią słowa, celebrowaną przez ks.
prałata Stanisława Megiera w kościele
pw. Przemienienia Pańskiego, w asyście
pocztów sztandarowych Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego z Gdyni i Szemuda,
gdyńskich szkół podstawowych nr 40
i 43 oraz gimnazjów nr 3 i 16. Msza św.
została odprawiona w intencji Antoniego
Jasińskiego w 65. rocznicę Jego śmierci.
Poszczególne czytania w języku polskim
i kaszubskim prezentowali gdyńscy radni oraz członkowie ZKP Oddział w Gdyni.
Oprawę muzyczną zapewnił, wywodzący się z Chyloni, Chór Męski „Dzwon Kaszubski” oraz Zbigniew Klaga.
Odsłonięcie tablicy z nazwą węzła im.
Antoniego Jasińskiego nastąpiło u zbiegu
ulic Morskiej i Chylońskiej w Gdyni-Cisowej z udziałem prezydenta Gdyni. Ceremonię poprowadził wiceprzewodniczący
22
Rady Miasta
Gdyni Jerzy
M i o t k e. P o
odcz y ta n iu
treści uchwały przez radną Ewę Krym
i poświęceniu
tablicy przez Antoni Jasiński (1887–1949).
ks. prałata Sta- Fot. ze zbiorów Teresy Rdzeń
nisława Megiera nastąpiło uroczyste odsłonięcie tablicy przez prezydenta Gdyni
Wojciecha Szczurka, córkę Antoniego Jasińskiego Teresę Rdzeń oraz
prezesa gdyńskiego oddziału ZKP
Andrzeja Buslera. Odsłaniającym
tablicę towarzyszyli uczniowie SP
nr 40 w strojach kaszubskich.
Ostatnia część obchodów odbyła się w chylońskiej Szkole Podstawowej
nr 40, w której od lat kultywuje się tradycje regionalne, a także naucza języka
kaszubskiego. Po wystąpieniu wiceprzewodniczącego Rady Miasta Gdyni Jerzego Miotke głos w imieniu rodziny patrona zabrała Teresa Rdzeń, a następnie,
w imieniu społeczności kaszubsko-pomorskiej, Andrzej Busler. Sporą atrakcję,
i to nie tylko dla miłośników historii, stanowił wykład dr. Tomasza Rembalskiego, który opowiadał „O wójcie Antonim
Jasińskim i dziejach Chyloni”.
Uroczystość odbywała się w czasie
trwających w szkole Dni Kaszubskich,
dlatego też kolejnym punktem programu było wręczenie nagród zdobytych
przez uczestników Międzyszkolnego
Podczas uroczystości głos zabrał
prezydent Gdyni Wojciech Szczurek.
Fot. Wioletta Talbierz
Rodzina Antoniego Jasińskiego.
Fot. Czesław Pettke
Konkursu Plastycznego „Kaszubskie
dekoracje”, nad którym honorowy patronat objęli posłanka RP Teresa Hoppe
i Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdyni. Po tej części przyszedł
czas na występy artystyczne w wykonaniu zespołu, którego członkami są
uczniowie SP nr 40. Grupą opiekuje się
Urszula Chomicka – nauczycielka języka
kaszubskiego.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
POMORSKI SALON KULTURALNY
Gdańsk to część Kaszub
Z Andrzejem Januszajtisem, znawcą historii Gdańska i Pomorza, prezesem Stowarzyszenia „Nasz
Gdańsk”, rozmawia Sławomir Lewandowski.
Czy Gdańsk jest stolicą Kaszub?
Gdańsk jest stolicą Pomorza Gdańskiego. W związku z tym, że te ziemie od
wieków zamieszkują Kaszubi, można
też nazwać Gdańsk stolicą Kaszub. Choć
należy pamiętać, że każde zjawisko trzeba rozpatrywać w zależności od czasów,
w których ono zachodzi. Jeśli się tego nie
robi, powstają liczne nieporozumienia,
np. uważa się dawnych książąt gdańskich za książąt kaszubskich, a tymczasem wywodzili się z rodu Lisów pochodzącego z ziemi sieradzkiej, jak wykazał
prof. Błażej Śliwiński. Ale jeśli uznać te
ziemie za kaszubskie, choć wówczas tak
nie mówiono, to można uznać Gdańsk za
stolicę Kaszub. Nie uważam, żeby było
w tym coś złego. Zdaję sobie sprawę, że
Kartuzy i Kościerzyna, a ostatnio także
Gdynia roszczą sobie prawo do bycia
stolicą Kaszub. Mamy więc równocześnie cztery stolice. Z tych czterech miejscowości Gdańsk był zawsze ośrodkiem
wiodącym, zawsze zamieszkiwali tu
Kaszubi, od zawsze jest też to rynek zbytu dla kaszubskich płodów. Co istotne,
w Gdańsku mieści się główna siedziba
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, co
samo w sobie powinno być odpowiedzią
na pytanie, dlaczego za stolicę Kaszub
uchodzi właśnie gród Neptuna. Od kiedy Kaszubi są obecni w stolicy
Kaszub?
Kaszubi byli tu przez cały czas, od początku istnienia Gdańska, a więc od
X wieku. Choć na początku mówiono
o nich Pomorzanie, bo jak wspomniałem, we wczesnych wiekach nie używano określenia Kaszubi. Przez całe stulecia
Gdańsk był także miejscem wędrówek
m.in. kaszubskich rybaków, którzy przybywali tu, aby sprzedać złowione w Bałtyku ryby. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Gdańsk przez wieki był miastem wielokulturowym, zamieszkałym przez wiele nacji. Jakie miejsce zajmowali w nim
Kaszubi?
Zazwyczaj Kaszubi utożsamiani byli
z niższą warstwą społeczeństwa. Była
służba kaszubska, wyrobnicy, robotnicy,
rybacy. Były też oczywiście małżeństwa
mieszane, niektórzy mogli się wybić
dzięki temu. Natomiast pod Gdańskiem
zamieszkiwała szlachta kaszubska, częściowo zniemczona. Byli to ludzi bogaci,
mający wpływ na okolicznych mieszkańców. Do tego grona zaliczyć można rodziny Jackowskich z Sulmina, Pierzchów
czy Krokowskich. Ci ostatni uchodzili za
prawdziwą mieszankę niemiecko-polsko-kaszubską. Wspomniane rody były
współtwórcami pomorskiej i gdańskiej
historii.
W nowej powojennej rzeczywistości
szczególnie ludność napływowa podchodziła do Kaszubów z rezerwą, nie
bardzo wiedząc, czy traktować mieszkańców Kaszub jako Polaków czy
Niemców.
Na Pomorze Gdańskie na stałe przyjechałem w 1948 roku. Od tego czasu mogłem się przyjrzeć tutejszym stosunkom.
W Gdańsku była duża, choć nieprzeważająca liczba ludności pochodzącej
z Kresów: z Wilna, ze Lwowa. Mówiono
o nich: ci zza Buga. Najwięcej osób jednak przyjechało z centralnej Polski. Byli
też Kaszubi i niemieckojęzyczni autochtoni. Zdarzały się między nimi spięcia.
Raz doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy zwróciłem uwagę mężczyźnie,
który w sklepie chciał kupić towar bez
kolejki. Nazwał mnie Kaszubą, co uznałem za komplement, odpowiadając mu,
że jeśli Kaszuba oznacza porządek, to ja
się chętnie przyznaję do kaszubszczyzny.
Był to jednak przykład negatywnego
stosunku do tego, co kaszubskie. Dzisiaj
tych animozji już nie dostrzegam, Kaszubi są jedną z najliczniejszych grup etnicznych w Polsce, grupą, która pielęgnuje
swoją tradycję, i co ważne, grupą, która
stale przybiera na ilości i na pewno nie
grozi jej wyginięcie. Czy zgodzi się pan profesor z tym, że
w Gdańsku – jak ustaliliśmy na wstępie, w stolicy Kaszub – przeciętny turysta miałby dzisiaj problem, aby znaleźć
widoczne ślady kaszubszczyzny?
Ślady są, jedne bardziej widoczne, inne
mniej. Niemal w sercu Głównego Miasta stoi pomnik księcia Świętopełka,
w Gdańsku występują zespoły kaszubskie. Wspomniałem już o siedzibie głównej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego,
Domu Kaszubskim. Jest oczywiście katedra oliwska – ważne miejsce dla każdego Kaszuby. Są także te mniej widoczne
znaki, ukryte w nazwach, których niestety nie szanujemy. Podam przykład
potoczku Redewka, który płynął niegdyś
z lasów oliwskich przez V Dwór i Zaspę,
dalej skręcał i wpadał do jeziora Zaspa,
a z niego tzw. Gardzielą do Wisły. Pierwotnie na mapie Heddinga z roku 1652
widnieje jako Radewka. Wraz z powstaniem w Letnicy siatki ulic w XIX wieku jedną z nich nazwano Redefkaweg
(Droga nad Redewką). Po wojnie, przez
ignorancję lub nieświadomość, przemianowano tę ulicę na Uczniowską. Nazwa ładna, lecz bez związku z historią.
Przy okazji ostatniej przebudowy dróg
w Letnicy była szansa, aby przywrócić
dawną nazwę. Niestety, mieszkańcy się
nie zgodzili, uznając ją za niemiecką,
co oczywiście też nie jest argumentem.
Tymczasem Redewka pochodzi od słowa
„reda”, „rada”. W całej Polsce słowo „rada
23
POMORSKI SALON KULTURALNY
wprawdzie nie był Kaszubą, ale był silnie
zaangażowany w sprawy Kaszub i ich
mieszkańców, w pewnym sensie ich
reprezentował. Prof. Józef Borzyszkowski, wybitna osobowość, bez wątpienia
o kaszubskich korzeniach, mieszkając
w Gdańsku, jest również zaangażowany w sprawy kaszubskie. W Gdańsku są
Kaszubi, zrzeszają się, czują wspólnotę,
przyznają się do tego, że są Kaszubami.
Trudno w tym momencie mówić, że
Gdańsk wypycha Kaszuby. Gdańsk to
część Kaszub, a Kaszubi obecni są tu od
wieków. To już ustaliliśmy. Fot. S. Lewandowski
rzeczka” oznacza szybko płynąca, wesoła, bystra, a końcówka jest kaszubska
– „ewka”. Przegłos z „a” na „e” jest typowo kaszubski. Na przykład na Radunię
Kaszubi mówią Redunia. Redewka jest
to niewątpliwie prastara nazwa rzeczki,
którą można znaleźć na mapach z XVII
wieku. Takie nazwy trzeba pielęgnować. Redewka jest wyraźnym śladem
kaszubszczyzny w mieście Gdańsku, co
ważne, nie jedynym takim śladem. Czytając książki Güntera Grassa, który
sięga do przedwojennego Gdańska, czy
Pawła Huelle, który z kolei wraca do
powojennych lat miasta, czytelnik poznaje świat Kaszub, który zaczyna się
już za lasami oliwskimi. Tymczasem
Matarnia, Firoga, Bysewo czy Rębiechowo, obecne w twórczości gdańskich
pisarzy, coraz mocniej są wchłaniane
i urbanizowane przez Gdańsk, który
24
tym samym wypycha Kaszuby z ich
matecznika.
Jest czymś naturalnym, że kiedy miasto
się rozrasta, to wchłania sąsiednie okolice. Granice automatycznie się wówczas
przesuwają. Gdańsk jest tego doskonałym przykładem. Wspomniał pan
o Matarni czy Bysewie, ale są jeszcze
Łostowice czy Zakoniczyn – dawne wsie
sięgające aż do Kowali – także wchłonięte przez miasto i zasiedlone przez
tysiące mieszkańców. Pamiętam puste
przestrzenie za terenami dzisiejszego
Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, gdzie można było posłuchać śpiewu
skowronków. Dzisiaj, jak wiadomo, tereny te ogarnia zabudowa. Istota rzeczy
nie polega na wchłanianiu wsi czy na
wypieraniu wsi i jej wiejskiego charakteru, tylko na ludziach. To ludzie tworzą
charakter danego miejsca. W Gdańsku mieszkał i działał Lech Bądkowski,
W tym roku obchodzimy Rok Mrongowiusza, który był jednym z pierwszych
badaczy folkloru kaszubskiego. Nie był
jedynym nie-Kaszubą, którego zainteresowała grupa etniczna z Pomorza.
Po nim byli choćby wspomniany Lech
Bądkowski i Gerard Labuda.
Krzysztof Celestyn Mrongovius miał
wielkie zasługi przede wszystkim jako
twórca słownika niemiecko-polskiego,
w którym zawarł także wiele słów kaszubskich. Trzeba jednak podkreślić, że
nie był on pierwszym uczonym, którego
zainteresowali Kaszubi. Przed nim był
choćby luterański proboszcz z Bytowa
Szymon Krofey. Krofey i Mrongowiusz
mieli oczywiście również swoich następców. Chętnie przypomnę o Józefie
Łęgowskim, autorze pracy Kaszuby
i Kociewie, w której zawarł pierwszy
obszerniejszy obraz etnograficzny obu
regionów. Jest to swego rodzaju pionierska książka, w której spisał zwyczaje,
opowieści i legendy obu regionów.
W odróżnieniu choćby od Mrongowiusza, który zajmował się słowem i gwarą kaszubską, Łęgowski zajął się całym
spektrum kaszubszczyzny, od mowy,
przez obyczaje, a na strojach kaszubskich kończąc. Wędrując po Kaszubach,
spisywał rozmowy tak, jak one brzmiały. Każdy, kto kocha Kaszuby i czuje się
z nimi związany, powinien sięgnąć po
tę książkę.
Prof. Brunon Synak w swojej autobiografii Moja kaszubska stegna stwierdził, że
mowa kaszubska powoli zanika. Profesor
przyznał się, że sam niejako się do tego
przyczynił, gdyż będąc wielkim orędownikiem kaszubszczyzny, jednak nie nauczył swoich wnuków języka przodków.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
POMORSKI SALON KULTURALNY
Gdy przeczyta się książkę Józefa Łęgowskiego i porówna się ją z dzisiejszą kaszubską mową, to dostrzeżemy ewolucję
języka mówionego. To dowód na to, że język dostosowuje się do miejsca i czasu. Na
pewno trzeba tę mowę i tę kulturę pielęgnować, żeby nie zginęła, chociaż wydaje
się, że jest to proces nieunikniony. Kultura
miejska zabija i pochłania wszystko. Ale
czymże jest język mieszkańców miast?
To zlepek wyrazów często zapożyczonych
także z kultury wiejskiej. Dzisiaj istnieją
ośrodki, które pielęgnują kaszubską tradycję, przede wszystkim Muzeum – Park
Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich
czy Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki
Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie.
Oba muzea to skarbnica żywej kultury
Kaszubów, od oryginalnych chat z ich
wyposażeniem, po starodruki i rękopisy
kaszubskich artystów. Ta forma pielęgnowania tradycji dla przyszłych pokoleń
gwarantuje zachowanie pamięci o języku
i kulturze kaszubskiej.
Rozmawiamy o zanikaniu kaszubskiej
mowy, o znikomych śladach kaszubszczyzny w Gdańsku, tymczasem na naszych oczach zmienia się sam Gdańsk.
Zdarza się, że te zmiany nie są pozytywne, gdyż kosztem nowej inwestycji tracimy bezpowrotnie budowle lub miejsca
o historycznym znaczeniu. Stowarzyszenie „Nasz Gdańsk”, którego jest pan
prezesem, wielokrotnie interweniowało w sprawie inwestycji realizowanych
w Gdańsku, czy też wyrażało swoje zdanie na ich temat. Nie zawsze taka interwencja zyskuje aprobatę władz miasta,
architektów czy deweloperów.
Niestety czasami prościej jest zaistnieć,
szokując swoją postawą lub swoim dziełem. Tak bywa zarówno wśród artystów
oraz w szeroko rozumianej kulturze, jak
i w architekturze. Czasami ekstrawaganckie projekty, sprzeczne z historią
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
i tradycją danego miejsca zyskują poklask jednych, budząc jednocześnie niesmak u drugich. Nasze Stowarzyszenie
stara się, na tyle, na ile jest to możliwe,
wskazywać dobre rozwiązania, jednocześnie mówiąc, co wydaje się nam
niedobre dla Gdańska. Tak jest choćby
w przypadku zabudowy północnego
cypla Wyspy Spichrzów, gdzie inwestor
chce wybudować w miejscu dawnych
spichlerzy niedopasowane skalą i formą
budynki, które zakłócą także przestrzeń
w sercu Głównego Miasta. Czasami o braku dobrych rozwiązań
można mówić również w kontekście
nazewnictwa ulic, placów czy skwerów. Wspomnieliśmy o Redewce, ale te
przykłady można by mnożyć.
Dzisiaj niestety nadal podchodzi się lekceważąco do nazewnictwa. Swego czasu
byłem członkiem komisji, która była odpowiedzialna właśnie za nazewnictwo.
Opracowaliśmy historię nazw dzielnic
i nazewnictwo ulic, placów i skwerów,
a także zasady nazywania nowych ulic.
Niestety nasz zapał przerwała decyzja
władz o nowej nazwie dla starej ulicy,
decyzja podjęta bez zasięgnięcia naszej opinii i pomijająca przyjęte przez
nas zasady, co podcięło nam skrzydła.
Oczywiście nie sądzę, że było to celowe działanie. Po prostu władza czasem
zapomina, po co powołuje jakieś ciało.
Nazwy ulic i dzielnic są gdańskim skarbem. 80% tych nazw pochodzi sprzed
rozbiorów Polski, a ponad 30% ze średniowiecza. Część z nich, choć zachowała historyczne źródło, w naturalny sposób
została spolszczona, np. ulica Korzenna
nazywała się wcześniej Pfefferstadt, czyli
Korzenne (Pieprzowe) Miasto. Jest tu pewne nawiązanie do genezy nazwy. Warto
o nie dbać, a nie nadawać nazwy, które
w żaden sposób nie pasują do danego
miejsca, np. Skwer Niemena na terenie
bastionu elżbietańskiego. Jeszcze innym
przykładem jest Zaułek Zachariasza Zappio, który ustanowiła swego czasu Rada
Miasta Gdańska, nie konsultując tego z nikim. Tymczasem w Gdańsku już mamy
ulicę Zappia. To jest ulica Czopowa, dawna Zappen Gasse, ale nie od czopu (Zapf),
tylko od nazwiska Zappia. Kilka lat temu
zbieg alei Armii Krajowej i 3 Maja nazwano węzłem Groddecka. Bardziej pasowałaby tu zachowana do 1945 r. stara nazwa
Czarne Morze, tym bardziej, że rodzina
Groddecków była już dawniej uhonorowana ulicą na Dolnym Mieście (dzisiejsza
ul. Radna), wystarczyłoby przywrócić tę
nazwę. Dlaczego Czarne Morze? Nazwa
przedwojennej ulicy w tym miejscu pochodziła od glinianki wypełnionej ciemną
wodą przy wejściu na ul. Biskupią, której
zakrzywienie do dziś powtarza jej kształt.
W dawnym Gdańsku powtarzano nawet
związaną z tym zagadkę: z jakiej góry
widać Morze Bałtyckie i Morze Czarne?
Oczywiście z Biskupiej Górki. W maju obchodziliśmy 20-lecie Stowarzyszenia „Nasz Gdańsk”, którego jest
pan wieloletnim prezesem. Jak pan ocenia te dwie dekady?
Były to lata wypełnione działalnością dla
Gdańska i gdańszczan, wzbogacającą wizerunek miasta i przywracającą ważny czynnik rozwoju, jakim są wartości historyczne.
Walczyliśmy o to, by nowa architektura nie
zaburzała pięknego historycznego kraj­
obrazu miasta. Nasze hasło brzmi: „zachować stare, budować nowe – jedno w zgodzie z drugim”. Wielkim sukcesem jest
regularne wydawanie miesięcznika „Nasz
Gdańsk”, który cieszy się dużym zainteresowaniem władz i mieszkańców Gdańska. Dbamy o upamiętnienie sławnych
ludzi i wydarzeń historycznych tablicami
i pomnikami. Kontynuujemy spotkania
z ludźmi zasłużonymi dla historii miasta.
Aktywnie przyczyniliśmy się do powstania
Rady Dzielnicy Śródmieście. Jesteśmy obecni w życiu miasta.
25
PÒMÒRSCZI LËTERACCZI SALON
Bëc kaszëbsczim ùsôdzcą
Z pòétą i kómpòzytorã Jerzim Łiskã gôdô Stanisłôw Janke.
Të sã ùrodzył szescdzesąt sztërë lata
temù w Pùckù. Dzysôdnia w miastach
mało chto ju gôdô pò kaszëbskù. A jak
bëło kòl ce doma?
Jô òd pòczątkù rósł i wëchòwiwôł sã
w chëczë kòl Pólny 9, chtërna òso­
blë­w ie w cządze mòjégò dzectwa
bëła nafùlowónô kaszëbską mòwą. Ji
mieszkańcë – mëmka, tatk, stark Ksaweri, starka Klara i ji sostra Józefina
z dodomù Bòrchmann, jak téż cotka
Sztefaniô Lieske, sostra mòjégò òjca,
i dwaj strijowie Kazmiérz i Jan Łiskowie,
bracynowie mòjégò òjca – gôdalë ze sobą
blós pò kaszëbskù, tej nen jãzëk mie béł
znóny òd kòlibczi.
Czedë sã ù cebie zaczãło dzejanié na
placu kaszëbsczi kùlturë?
Jô zaczął dzejac jakò dwanôscelatny
knôp, czej jô tańcowôł i spiéwôł w latach
1962–1964, midzë jinszima kaszëbsczi
repertuar, w karnie dzejającym w Pań­
stwòwim Ògniszczu Artisticznym, chtër­
no prowadzył Rómùald Łukòwicz.
I co dali?
Pózni jô zaczął kómpònowac mùzykã
do wiérztów kaszëbsczich pòétów,
midzë jinszima do słów Jana Trepczika, ksãdza Léòna Heyczégò, ksãdza Antona Peplińsczégò, Stanisława Òkònia,
Alosza Nôgla, Jerzégò Stachùrsczégò,
Eùgeniusza Prëczkòwsczégò, Marii
Bòszke i téż do swòjich. Òd 1970 rokù
skómpònowóné przez mie piesniczczi
w kaszëbsczim jãzëkù jô spiéwôł òbczas
wiele wëstãpów. Jô prezentowôł je na
wszelejaczich binach, midzë jinszima
w Krakòwie (Rotundze), we Gduńsku
(Téater Wëbrzeże), Bełchatowie (Hala
Spòrtowò-Widowiskòwô), Swiecym
(Òstrzódk Kùlturë, Spòrtu i Turisticzi),
26
ale téż w taczich òsoblëwëch môlach,
jak na promie Pomerania, w òstrzódkach
wczasowëch, szkòłach, robòtniczich
hòtelach, a nawetka w sôdzë. W 1989
rokù, jak të so gwësno mòżesz wdarzëc,
jô skómpònowôł mùzykã do twòjégò
groteskòwégò widzawiszcza wedle
pòwiôstczi Alosza Bùdzysza „Jak Kùlom­
bószów Krësztof Amerikã wëkrił”. Wës­
tawił je Kaszëbsczi Teater w Lëzënie.
Twòje kaszëbsczé piesnie w twòjim
wëkònanim, a téż wszelejaczich karnów, czëc mòżna bëło òd lat w radiu
i telewizji. Czedë to sã zaczãło?
W 1975 rokù òsmë mòjich kaszëbsczich
piesniczków, spiéwónëch przez mie,
nagrało Pòlsczé Radio we Gduńskù. Stało sã tak za sprawą redaktorczi Wandë
Òbnisczi. Do dzysô dnia, òd 2012 rokù,
jednã napisóną i wëkònywóną przez mie
piesniczkã mòże czëc na YouTube. Je to
„Mëmka” do słów ks. Antona Peplińsczégò.
W latach sétmëdzesątëch të zaczął pisac swòje kaszëbsczé wiérztë…
To bëło dokładno w 1979 rokù, trzë­
dzescë piãc lat temù. Jakò pòéta jô miôł
swòjã pierszëznã w 1980 rokù; bëła to
wiérzta „Wieczorny zwón”.
W jaczich tomikach mòże nalezc twòje
wiérztë? Jaczé to bëłë nakładë?
Mùszã cë rzec, że to bëłë jak na pòézjã
wiôldżé nakładë. Mòja pierszô pòétickô
ksążka, Mój ògródk (1988), wëszła
w tësącu egzemplarzi, zôs drëgô, Stegna
(1991), òstała wëdónô w trzech tësącach
sztëk. Malëjã kòlibiónkã (1996) bëła
wëdónô w tësącu egzemplarzi, a w 1999
w drëdżim wëdôwkù jesz rôz w jistnym
nakładze. W 2005 rokù mòje wiérztë
wëdóné òstałë w pòéticczi ksążce Sztëczk
sebie, téż w tësącu egzemplarzi, a nakłôd
drëdżégò wëdôwkù (2012) nie je podóny w książce, ale mëszlã, że téż mògło
bëc tësąc sztëk. Jesz rëchli, w 1994 rokù,
mòje wiérztë wëdóné òstałë w ksążce Sôł
miłosc, ale téż nie je tam pòdóny nakłôd.
Të jes nié leno pòétą i kómpòzytorã, ale
òd lat të wëstãpòwôł w mùzycznëch
karnach…
W latach 1970–1976 jô mòje kaszëb­
skòjãzëkòwé piesniczczi prezentowôł
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
PÒMÒRSCZI LËTERACCZI SALON
midzë jinszima jakò solista i gitarzista
karna mùzycznégò Klón. Më mielë próbë
nôpierwi w Pôłczënie, a pózni, w latach
1973–1974, czedë jô béł czerownikã
Gminnégò Òstrzódka Kùlturë w Strzelnie (gmina Pùck), karno dzejało przë
tim môlu. Stamtądka pòchòdzëła Janina Ellwart (z chłopa Cëskòwskô),
chtërna napisała wiôldżi kaszëbsczi hit
„Tu je nasza zemia”. Òbczas jednégò
z wëstãpów, a bëło to w bibliotece
w Pôłczënie, czerowniczka Magdaléna
Płomiéń, pòprosëła mie, żebë jô ùżëcził
mikrofónu jednémù z młodzélców.
Jô sã na to zgòdzył. Wtenczas przed
mikrofónã stanął jesz nielatny, młodszi òd mie o szesc lat, znóny dzys na
całëch Kaszëbach gôdkôrz Józef Roszman i przedstawił gôdkã swòjégò
starka Jana Liepke „Jachta na dzëka”.
Jô béł tej òczarzony, òsoblëwie jegò parodisticznym trimã. Pò jegò wëstãpie
jô mù zabédowôł, żebë jezdzył z nama,
tj. z karnã Klón, i w przerwach midzë
naszima wëstãpama òpòwiôdôł smiészné pòwiôstczi. Òn sã z redoscą zgòdzył
i tak sã zaczãła jego kariera gôdkôrza.
Dzys jô jem zadowòlony, że jegò talent
nie ùmknął mòjémù bôczënkòwi.
A pózni…
W latach 1977–1986 jô robił jakò
czerownik Kaszëbsczégò Dodomù
Kùlturë w Krokòwie i tamò jô założił kaszëbsczé karno Kaszëbë. Midzë
jinszima wëstãpòwôł w nim gôdkôrz
Aùgùstin Dominik, chtërnégò talent
lëteracczi pózni òdkrił Jan Drzéżdżón,
a mù pòmógł wëdac dwie ksążczi
z gôdkama. Karno pòwstało na kanwie
sztërzëch mùzykańtów, a pózni sã rozrosło do dwadzescë sztëk lëdzy. Jô béł
nié le czerownikã tegò karna, ale téż
spiéwôł i grôł na elektryczny gitarze,
a pózni na akòrdionie. Më zwëskiwelë
nôdgrodë i wëprzédnienia w rozmajitëch
przezérkach, midzë jinszima w Sopòce,
Chònicach, Kwidzynie, Tczewie.
A czedë pòwstało Kaszëbsczé Trio
Pòmòraniô?
W 1985 rokù. Jô tej miôł ùdbã, żebë
stwò­r zëc pòsobné karno jak Klón,
żebë jô mógł estradowò, jaknò solista,
wëstãpòwac z mojima kaszëbsczima
piesniczkama. Do tegò karna jô rôcził
gôdkôrza Józefa Roszmana z Gniéżdżewa
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
J. Łisk òdbiérô sztaturkã kôłpia òd pùcczégò starostë Wòjcecha Dettlaffa za dzejanié dlô kaszëbiznë. Òdj. DM
Pierszi òd prawi Jerzi Łisk
i jesz grającégò na òrganach i niéKaszëbã Wòjcecha Czerwińsczégò ze
S wôr ze w a ; R osz m a n p òza p ò ­
wiôdanim gôdków grôł téż na diôbelsczich skrzëpicach. Czerwińsczi béł
czerownikã tegò karna, a czej òn w 1988
rokù wëjachôł za grańcã, jô gò zastąpił, a na elektronicznym instrumeńce
klawiszowim grôł Janusz Dubieniecczi. Më delë czileset kòncertów. Pózni,
w latach 1989–1990, béł Kaszëbsczi
Duet Pòmeraniô, w chtërnym òkróm
mie grôł na elektronicznym instrumeńce klawiszowim Mariusz Wittbrodt. Czej
òn wëjachôł do Stanów Zjednoczonëch,
jô zaczął wëstãpòwac sóm. W latach
2001–2002 mòje kaszëbsczé piesniczczi spiéwôł jem w Kaszëbsczim Kabarece Fif. W marcu 1997 rokù jô dostôł
prôcã w gminie Krokòwò i jô tamò założił Kaszëbsczé Karno Nasze Stronë.
Na samim pòczątkù òno sã skłôdało
z nôleżników Kaszëbskò-Pòmòrsczégò
Zrzeszeniô w Wiérzchùcënie. Òd 2006
rokù karno Nasze Stronë przeszło pòd
òpiekã Szôłtësczi Radë w Prësewie
i tam dzejô do dzysôdnia. Jô jem jegò
artisticznym czerownikã, mùzycznym
instruktorã, a téż spiéwóm i grajã w nim
na akòrdionie.
Të ju wnet môsz wiek emerytalny, ale
czë to znaczi, że të leno òdpòcziwôsz?
Òdpòwiém krótkò. Na plachù mòji
lubòtny kaszëbsczi kùlturë bãdã dzejôł
tak długò, jak Bóg dô.
Òdjimczi ze zbiérów S.J.
27
GDAŃSK MNIEJ ZNANY
Wycieczka z wiosłem
W upalne dni męczy nas miejski skwar. Gdańsk można jednak zwiedzać także od strony wody.
Zapraszamy na wakacyjny spacer… kajakiem.
M A R TA S Z A G Ż D O W I C Z
Zakochany kruk
Naszą wyprawę rozpoczynamy na Żabim Kruku. W tutejszym klubie wodnym
możemy wypożyczyć niezbędny sprzęt.
O nietypowej nazwie miejsca krążą
w mieście legendy. W znajdującym się tu
bajorze pełnym żab miał pewnego dnia
wylądować wielki kruk. Ptaszysko było
tak naprawdę zaklętym młodzieńcem.
Nieszczęśnik został przemieniony w kruka przez Lucyfera, który porwał jego
piękną narzeczoną. Nie pozostało mu nic
innego jak przeganiać bociany liczące na
żabią przekąskę. Ropuszki odwdzięczyły
się nowemu przyjacielowi i odnalazły
miejsce ukrycia jego ukochanej. Krukowi udało się pokonać diabła, a gdy czar
prysnął, odzyskał ludzką postać… Jeśli
nie przekonuje nas legenda, to warto dodać, że niemiecka nazwa ulicy brzmiała
Poggenpfuhl, czyli Ropusze Bajoro. I choć
były to grząskie tereny, to takie określenie nosiły też miejsca, gdzie można było
spotkać panny lekkich obyczajów.
Serce portu
Na początku naszej trasy płyniemy odcinkiem zwanym Starą Motławą. Nowa
Motława biegnie po drugiej stronie
Wyspy Spichrzów, a zwana jest tak,
ponieważ została przekopana w 1576
roku. W czasach świetności Gdańska na
wyspie znajdowało się ponad 300 magazynów. W sumie składowano tu nawet 250 tysięcy ton zboża. Mosty, które
prowadziły na wyspę, były zwodzone.
Mijamy najstarsze z nich – to Most Krowi i Zielony, zwany wcześniej Mostem
Kogi – wzmiankowane były już w XIV
stuleciu. Odcinek, na którym się znajdujemy, to serce dawnego gdańskiego portu. Mijamy Długie Pobrzeże z bramami
wodnymi i przede wszystkim wielkim
28
Żurawiem. Z perspektywy wody zwróćmy uwagę na jego wielkość – zbudowany w 1444 roku, był największym dźwigiem portowym ówczesnej Europy. Ma
około 30 metrów wysokości i 10 szerokości.
U flisaków
Mijając wyspę Ołowiankę z cumującym
przy niej Sołdkiem, kierujemy się w stronę
ujścia rzeki Motławy do Martwej Wisły.
Po prawej stronie widnieje charakterystyczny komin przepompowni ścieków.
Obiekt zbudowany w 1871 roku przetrwał
niezmieniony do dziś, co daje mu miano
najstarszej gdańskiej przepompowni.
Płynąc, po lewej stronie zwróćmy uwagę
na Kanał Raduni, który kończy tu swój
ponad 13-kilometrowy bieg. Docieramy
do Polskiego Haka, bo taką nosi nazwę
nabrzeże po naszej prawej stronie. W tym
miejscu moglibyśmy spotkać w XVI wieku odpoczywających polskich flisaków.
Polski Hak rozgraniczał port wewnętrzny
od zewnętrznego. Od 1870 roku mieściła
się tu stocznia Klawitterów, która założona została w Gdańsku już w 1827 roku.
Śluzy i Dziewice
Martwą Wisłą płyniemy do Mostu Siennickiego, za którym skręcamy w prawo
– znajdujemy się teraz na tzw. Opływie
Motławy. Jeżeli wody Zatoki Gdańskiej
są niskie, to mamy szczęście i możemy
swobodnie przepłynąć przez śluzę. Jeśli
nie – musimy przenieść kajaki. Dalsza
część trasy wiedzie wzdłuż dawnych
obwałowań miasta. Docieramy do kolejnej – tym razem zabytkowej Śluzy
Kamiennej. Nawet gdy jest zamknięta,
możemy przepłynąć przepustem po
lewej stronie. Śluza zbudowana została w latach 1622–1623. Gdańszczanie
mogli dzięki niej zatopić tereny leżące
na południe od miasta. Okazało się to
przydatne choćby w czasie wojen napoleońskich w 1807 i 1813 roku. Do śluzy
prowadzi kanał ozdobiony czteroma
wieżyczkami, zwanymi Dziewicami.
Jeśli dość nam wrażeń, to skręcamy
w lewo, w kanał za Mostem Toruńskim,
i jesteśmy z powrotem na Żabim Kruku.
Fot. DM.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
WYDARZENIA / OGŁOSZENIA
Tabakiery Abrahama
21 czerwca w Gdyni uroczyście wręczano Medale Srebrna Tabakiera Abrahama.
To prestiżowe wyróżnienie, przyznawane od przeszło dwudziestu lat przez
gdyński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, związane jest z działaczem kaszubskim Antonim Abrahamem
– bojownikiem o polskość Kaszub i Pomorza w latach zaboru pruskiego. Tegorocznymi laureatami tego medalu zostali: muzyk Stanisław Tempski, archeolog
Danuta Król i wicemarszałek Senatu RP,
prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w latach 1994–1998 Jan Wyrowiński.
Obchody „Dni Abrahamowych” rozpoczęły się złożeniem kwiatów pod pomnikiem Antoniego Abrahama na Placu
Kaszubskim. W tym roku odbyło się to
w pięknej scenerii – udekorowanej kaszubskimi flagami ulicy Świętojańskiej.
Dalsza część uroczystości miała miejsce
w kościele pw. Michała Archanioła na
Oksywiu, gdzie mszę św. w intencji Antoniego Abrahama celebrował ks. prof.
Jan Perszon.
Kulminacją sobotnich obchodów
było wręczenie Medali Srebrna Tabakiera Abrahama w Zespole Szkół nr 11
w Gdyni-Pogórzu. Wśród wielu gości znaleźli się m.in. posłanka RP Teresa Hoppe,
gdyńscy kapłani: ks. kanonik Kazimierz
Glemma i ks. Adam Cholcha, wiceprzewodniczący Rady Miasta Gdyni: Beata
Łęgowska i Jerzy Miotke, gdyński radny
Jarosław Kłodziński, wójt Gminy Puck Tadeusz Puszkarczuk oraz przedstawicielki
NSZZ Pracowników Oświaty – Joanna
Grzesińska i Małgorzata Gackowska.
Oficjalną część uroczystości zakończył występ Zespołu Pieśni i Tańca „Gdynia”.
A.B.
Etnofilologia czeka!
Etnofilologia kaszubska to międzywydziałowy kierunek studiów (nauki humanistyczne i nauki społeczne) związany z nabywaniem
wiedzy o Kaszubach (historia, literatura, język, kultura), z praktyczną nauką języka kaszubskiego (w programie studiów ok. 600 godzin
ćwiczeń) i z nabywaniem kompetencji zawodowych w dwóch specjalnościach:
•
•
nauczycielskiej (nauczyciel języka kaszubskiego w klasach IV–VI szkoły podstawowej)
animacyjno-medialnej (praca w mediach kaszubskich, w wydawnictwach regionalnych, np. jako edytor tekstu lub korektor, czy też w instytucjach zajmujących się promocją regionu, m.in. w domach kultury i w administracji samorządowej).
Po ukończeniu studiów licencjackich absolwent będzie mógł kontynuować naukę na studiach II stopnia na UG, m.in. na Wydziale Filologicznym (filologie obce po zdaniu na etapie rekrutacji egzaminu z języka kierunkowego, kulturoznawstwo), na Wydziale Historycznym
(historia, historia sztuki, etnologia, krajoznawstwo i turystyka historyczna), na Wydziale Nauk Społecznych (po spec. naucz. wszystkie
pedagogiki, dziennikarstwo, socjologia, politologia, filozofia).
Kaszubskiego można się nauczyć od podstaw!
Zapotrzebowanie na osoby znające biegle język kaszubski jest obecnie w środowisku kaszubskim bardzo duże. Po etnofilologii i odpowiednim przygotowaniu zawodowym można znaleźć pracę w szkolnictwie, w administracji samorządowej na terenie Kaszub, gdzie
oczekuje się znajomości języka kaszubskiego, w instytucjach kultury i w mediach regionalnych.
Więcej informacji na: www.kaszubi.pl/o/etnofilologia
Òglowi Zarząd Pòlsczégò Neòfilologicznégò Towarzëstwa i Filologiczny Wëdzél Gduńsczégò Ùniwersytetu rôczą do ùdzélu w nôùkòwòdidakticzny kònferencji Sztôłcenié i doskònalenié szkólnëch cëzëch jãzëków i kaszëbsczégò jãzëka.
Òdbãdze sã òna w dniach 8–10 séwnika na Filologicznym Wëdzélu Gduńsczégò Ùniwersytetu. Je to pòstãpnô edicjô rokrocznëch
òglowòpòlsczich kònferencjów Pòlsczégò Neòfilologicznégò Towarzëstwa.
Westrzód referatów baro wiele mdze sã tikało ùczeniô kaszëbsczégò jãzëka. Wôrt dac bôczënk chòcle na te dwa:
Danuta Stanulewicz, Lucyna Radzimińskô „Warkòwi rozwij szkólnëch kaszëbsczégò jãzëka – diagnoza pòtrzébnotów tikającëch sã
szkòleniów” i Renata Mistarz „Nowé fòrmë kaszëbsczi edukacji a doskònalenié szkólnëch: dwajãzëkòwé nôùczanié, etnicznô edukacjô
w wëżigimnazjalny szkòle, systema zintegrowónégò metodicznégò doradzaniô dlô szkólnëch kaszëbsczégò a téż gwôsny historie i kùlturë”.
Referatë sparłãczoné z ùczbą kaszëbsczégò jãzëka wëgłoszą téż m.jin.: prof. Jerzi Tréder, Marzena Dembek, Ludmiła Gòłąbk, Małgòrzata
Kòczik, Danuta Pioch, Justina Pòmierskô, Bòżena Ùgòwskô.
Òrganizatorzë przëszëkòwelë téż dzél z warkòwniama. Pò skùńczenim kònferencji kòżdi z ùczãstników dostónie certifikat.
Wiãcy infòrmacji na starnie: www.skarbnicakaszubska.pl
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
29
GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH
Zasada „SZU”,
czyli o wzajemnej grzeczności
STANISŁAW SALMONOWICZ
Problem wzajemnego odnoszenia się
ludzi w życiu codziennym, towarzyskim czy zawodowym w każdej epoce
historycznej i w stosunku do każdej
niemal grupy społecznej i zawodowej
– zależnie od kultury i gospodarki epoki – wyglądał inaczej. Także troglodyci,
mieszkając w jaskiniach, mieli swoje
zwyczaje i obyczaje, choć oczywiście
nadmiernie nam by się już nie podobały. Od zamierzchłych czasów w różnych
cywilizacjach usiłowano „kodyfikować”, opisywać zwyczaje czy obyczaje
ludzi, jedne ganiąc, inne chwaląc. Nie
jest więc całkiem rzeczą przypadku,
że najstarszy zachowany polski wiersz
o tematyce świeckiej, pióra Przecława
Słoty, burgrabiego poznańskiego, żyjącego na przełomie wieków XIV/XV, nosił tytuł „Wiersz o zachowaniu się przy
stole”. Datowano ten wiersz na rok ok.
1400. Dziś na ulicy naszych miast, a nawet w restauracji łatwo możemy się
przekonać, że polskie powiedzenie „Nie
czyń drugiemu, co tobie niemiłe” jakby
odchodziło w przeszłość, przestało dyktować, jak się człowiek w danej sytuacji
powinien zachować. Nie kto inny, jak
30
nasz wieszcz narodowy, którego dzieło podobno już niedługo przestaniemy
traktować jako lekturę szkolną (za długie czy niezrozumiałe dla młodego Polaka?!), pisał o tym w Panu Tadeuszu. Oto
Sędzia, zobaczywszy młodzieży zbyt
małe obycie przy stole z dostojnymi gośćmi, tak się odezwał, młodych ganiąc:
Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił
komu
W uczciwości, w grzeczności; a ja
powiem śmiało:
Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.
Niełatwa, bo nie na tem kończy się, jak
nogą
Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać
lada kogo;
Bo taka grzeczność modna, zda mi się
kupiecka,
Ale nie staropolska, ani też szlachecka.
Grzeczność wszystkim należy, lecz
każdemu inna;
Bo nie jest bez grzeczności i miłość
dziecinna,
I wzgląd męża dla żony przy ludziach,
i pana
Dla sług swoich, a w każdej jest pewna
odmiana.
Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić
I każdemu powinną uczciwość wyrządzić.
Ciekawy ten cytat [za wyd. IX; opr.
S. Pigoń, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, Oddział w Krakowie
1982, s. 36–37], wyrażał oczywiście
poglądy zamożnej szlachty u progu
XIX wieku. W każdej epoce następnej,
wraz z rozwojem oświaty, zamożności
niektórych społeczeństw, przemian
w kierunku równości wobec prawa
i udziału w życiu politycznym, także
obyczaje i zwyczaje życia codziennego
ewoluowały i dziś niezwykle dynamicznie, niekiedy bez ładu i składu,
ewoluują.
To po drugiej wojnie światowej cywilizacja „amerykańsko-atlantycka”,
zwłaszcza jak wynaleziono bikini i supermini, zmieniła gwałtownie wiele
obyczajów społecznych. Z pewnym
opóźnieniem wiele tych spraw wpłynęło szerokim nurtem do naszej społeczeństwa dopiero po upadku komunizmu, upowszechnieniu się wpływów
światowej telewizji, seriali obyczajowych i globalnego internetu. W moim
skromnym felietonie pozostawiam
te sprawy na uboczu, chodzi mi tylko
o problem dziś trudny pewnego minimum względów wobec bliźniego na
ulicy, w autobusie, w życiu sąsiedzkim
czy zawodowym.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH
Byłem zawsze miłośnikiem klasycznych westernów amerykańskich, które
zwłaszcza najstarsze, pilnie przestrzegały realiów opisywanej epoki. Warto
więc może przypomnieć, iż problemy
trudne wzajemnych stosunków międzyludzkich na „Dzikim Zachodzie”
rozwiązywano raczej stosunkowo
prosto, by nie użyć innego słowa: ktoś
drugiego potrąca w saloonie bądź wyzywająco się zachowuje, a nawet wylał mu kieliszek ulubionej whisky. Otóż
osoba w swoim poczuciu godności pokrzywdzona reagowała możliwie szybko wyciągnięciem kolta. Przed wiekami w Europie nie było zresztą inaczej.
W XVII–XVIII wieku zawadiacka, czuła
wielce na punkcie ochrony osobistego
honoru szlachta we Francji, Hiszpanii
czy we Włoszech reagowała nieuniknionym wyzwaniem na pojedynek
w obliczu jakiegokolwiek istotnego
czy rzekomego nawet wyrządzonego
szlachcicowi „despektu”. Nic nie pomagało, że pojedynki w wielu krajach Europy, przynajmniej od wieku XVII, były
surowo zakazywane. Jak to w praktyce
wyglądało, dawniej w młodym wieku
poznawało się z reguły z lektury Trzech
Muszkieterów Aleksandra Dumas. Mam
własny egzemplarz w języku oryginału i nieraz do niego wracałem. Dziś
najwyżej poznaje się epokę z filmów
kręconych wedle dzieł Dumasa. Rzadko jednak pamiętamy, że mania pojedynkowania „w obronie honoru” (co
nakazywał tak zwany Kodeks Boziewicza, nauczający, jak postępować w tych
sprawach) była plagą także w Polsce
XX wieku, a pojedynki, choć formalnie
surowo zakazane przez kodeksy karne, nieraz prowadziły do tragicznych
skutków.
Kolta przecież nie mam, pojedynkować się nie zamierzam, ale czasami
czuję publiczną bezradność wobec ludzi, którzy uważają, iż „ulica do nich
należy”, a mnie pozostaje powtarzanie
powiedzenia Maksyma Gorkiego, który
kiedyś napisał: „Żyję jakby nie na swojej
ulicy”.
Obserwacje pochopne, zwłaszcza
telewizyjno-kinowe, nie odzwierciedlają przecież codziennego życia Europy
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Zachodniej, stwarzają nieraz mylne
o nim wyobrażenia. Przebywając kiedyś
w Londynie, obserwowałem z niejakim
podziwem, że „prawdziwy Anglik”,
nawet jeżeli nie nosi parasola, to czy
w sklepie, czy na przystanku autobusowym, nawet jeżeli prawdziwej kolejki
nie ma, spokojnie staje jako drugi czy
trzeci, tworząc właśnie zalążek kolejki. Nikt z tych, co przychodzą później,
tego nie neguje. U nas wsiadanie do
masowych środków komunikacji z reguły odbywa się w atmosferze bojowej,
nawet jeżeli nie ma tłoku, nikt się nie
przejmuje, że potrąci wysiadających,
podobnie bywa na ulicy czy przy wejściu do sklepu. Wiele takich słów, jak
„przepraszam” czy „dziękuję” nawet
moich studentów jakby nie obchodziło.
Może tych słów już nie znają?
Przykłady przedziwne z życia codziennego można by mnożyć. Ja się
oczywiście zgadzam, iż wiele ceremonii
życia z dawnych epok odeszło w przeszłość. Czy jednak nie idziemy w kierunku skrajnie odmiennym? W dzisiejszych społeczeństwach na podstawie
seriali rozrywkowych rodzi się nieraz
zupełnie błędny pogląd, iż na Zachodzie wszyscy na co dzień zachowują
się tak, jak mieszkańcy Brooklynu czy
londyńskich dzielnic bardziej „cudzoziemskich”. W istocie nie jest to prawdą.
W biurach, instytucjach obsługujących
klientów obowiązują jednak pewne
zasady, których personel zawodowy przestrzega. Przebywałem kiedyś
w Londynie w sierpniu, miesiącu wilgotnych upałów. Rano obserwowałem,
jak udawano się do pracy w City (centrum banków i biur londyńskich). Upał
był już od rana, ale urzędnicy byli każdy
w garniturze, białej koszuli i z krawatem. Oczywiście, jak kończono pracę
zawodową, dana osoba wsiadając do
własnego auta, zrzucała marynarkę,
zdejmowała krawat. Prywatnie każdy
ubiera się tak, jak mu wygodnie. Pewne
jednak zwyczaje są przestrzegane: inaczej ubieramy się na pogrzeb, inaczej do
opery, a dowolniej na koncert muzyki
młodzieżowej; urlopy, plaża to oazy
pełnej swobody. Wyobrażam sobie, iż
niektórzy z czytelników uznają mnie
za osobę zgoła staroświecką. Nie mają
racji. To, co przez wieki budowała cywilizacja europejska, chrześcijaństwo,
rodziło pewien zespół konwenansów
(nawyków) życia codziennego. Są to
oczywiście kwestie, które ulegają ewolucji, i nie mam nic przeciwko temu pod
warunkiem, że nie mylimy swobody
bycia z traktowaniem innych osób bez
minimum zwykłej codziennej grzeczności. Nikomu korona z głowy nie spadnie, gdy będzie życzliwszy dla otoczenia, nie będzie nadmiernie hałasował,
traktował innych na zasadzie, że jestem
silniejszy i nikt mi w mojej dzielnicy nie
podskoczy.
Mamy oczywiście najrozmaitsze tradycje obyczajowe i z tym się także trzeba liczyć. Mieszkańcy dawnych kresów
w niejednym mieli odmienne zwyczaje
niż mieszkańcy Śląska czy Pomorza.
Wpływy niemieckie czy protestanckie
tu i tam, oddziaływanie rządów rosyjskich także odgrywały swoją rolę.
Przykładowo wspomnę o odmiennych
tradycjach sięgających epoki dawnej
Polski: odmienne były zwyczaje życia
codziennego ludzi gór, Karpat czy Tatr,
ludzi wielkich borów, leśników z dziada pradziada, czy zwłaszcza bartników
w dawnej Polsce. Mieszkańcy nadmorskich regionów, nade wszystko rybacy
od pokoleń, także wielce się różnili od
tradycji chłopa pańszczyźnianego z Kieleckiego czy Lubelskiego. Dziś globalna
cywilizacja elektroniczna, która nas pochłania, wiele różnic, charakterystycznych jeszcze dla II Rzeczypospolitej,
niweluje, oddala w przeszłość.
Są procesy nieuniknione, sukcesy
techniki mają oczywiście różne, nieraz
oszałamiające konsekwencje. Rzecz
może jednak w tym, byśmy swobodę życia w wolnym kraju, wolnym od
komunistycznych różnych kagańców,
umieli wykorzystywać, swobody życia
i bycia nie mylili ze zwykłym chamstwem, które nieraz, niestety, reprezentują u nas na co dzień politycy ze sceny
polityki telewizyjnej i internetowej, która głównie polega na tym, że przeciwnikowi się przerywa, przeciwnika stara
się zakrzyczeć, nie przekonać, że mamy
rację, bo widać rzadko ją mamy…
31
Z POŁUDNIA
Czas wanogi
KAZIMIERZ OSTROWSKI
Wakacje i czas urlopów to najlepszy okres dla krajoKto za młodu zasmakował w turystycznych wędrówkach,
ten z wiekiem coraz większego nabiera do nich upodobania znawczych wypraw pieszych, wodnych, rowerowych
etc. Po pierwsze wędrujmy,
i wciąż poszerza zakres swojej
ażeby zobaczyć, jak piękne
ciekawości świata. WędrowaWędrujmy po naszej jest nasze Pomorze – Kaszunie staje się często namiętnością, która pcha człowieka
kaszubsko-pomorskiej by, Kociewie i cała reszta regionu. Przekonać się, ile jest
w najdalsze zakątki globu
ojczyźnie, zwiedzajmy ją, w naszej krainie osobliwoziemskiego, jeżeli sytuacja
życiowa mu na to pozwala.
kierując się wskazówką Sta- ści, ciekawych miejsc, urokliwych miasteczek, gwarBa, dla większości nas odległe
nisława Staszica: nych
kurortów i zacisznych
i egzotyczne kraje są niedo„Obce rzeczy dobrze jest pustkowi. Warto zwiedzać
stępne, toteż muszą nam wystarczyć ojczyste strony, które
znać, swoje – obowiązek”. Pomorze i czerpać stąd radość. Także po to, aby pełni
z wielu powodów powinnizachwytu turyści z kraju
śmy poznawać. Zostawmy
innym dalekie podróże, odwiedzajmy miejsca nam bliskie i zagranicy nie zarzucili nam, iż „Cudze chwalicie, swego nie znacie...”
i godne uwagi, a jeszcze nie poznane.
Czas wanodżi
Chto za knôpiczich lat zaszmakôł w turisticznëch wanogach, ten z latama corôz wiãkszi nabiérô do ni chãcë i dërch
rozcygô òbjim swòji cekawòtë swiata. Wanożenié stôwô
sã wiele razy nôłogã, co pchô człowieka w nôdalszé nórtczi zemsczégò globù, jeżlë żëcowô jeleżnosc na to dozwôlô.
Wej, dlô wiãkszégò dzélu nas daleczé i egzoticzné kraje nie
są do dostaniô, tej mùszą nama sygnąc òjczësté stronë, jaczé
z wiele leżnosców je nót pòznawac. Òstawmë jinszim daleczé rézowanié, òdwiedzywôjmë môle krótkò nas i wôrtné
bôczënkù, a jesz nie póznóné.
Latné ferie i cząd wòlnégò to nôbëlniészi czas dlô krôjoznôwczich wanogów piechtnëch, wòdnëch, kòłowëch, etc.
Pò pierszé rézëjemë, cobë òbaczëc, jak snôżé je nasze Pòmòrzé
– Kaszëbë, Kòcewié i całô reszta regionu. Doznac sã, wiele je
w naszi krôjnie òsoblëwòtów, cekawëch môlów, apartnëch
gardów, głosnëch ùzdrowisków i cëchëch pùstków. Je wôrt
zwiedzywac Pòmòrzé i cygnąc stądka redotã. Téż za tim,
cobë zadzëwòwóny turiscë z kraju i zeza grańcë nie zarzucëlë
nama, że „Cëzé më chwôlimë, a swòjégò nie znajemë...”
32
Lubòtnikama wanożeniégò bëlë młodokaszëbi. Jón Karnowsczi w dokazu Moja droga kaszubska wdarziwô so wiele
piechtnëch wanogów w gimnazjowëch i seminarijnëch czasach w karnie drëchów, a wanodżi w 1910 r. z Aleksandrã
Majkòwsczim pò zabòrsczi zemi zarechòwôł do „nôsnôżniészich sztótów swòji młodoscë” i tak je òpisywôł: „Wnenczas dopiérze jô nabrôł zrozmieniô dlô sëri bëlnotë naszich
pùstków, knei, wrzosowiszczów, dlô chójków pòszarpónëch
chają, kòrzowatëch jałówców itd. Krôjòbrôz pòczął do mie gadac, jô nalôzł nazôdną drogã do rodë i pòczął sã zlewac z ji
dëszą” [tłóm. cytatów – IM). Z tą samą wrazlëwòtą wcygôł
òsoblëwą snôżotã Kaszëb dr Majkòwsczi, chtëren wnet wëdôł
swój pierszi turisticzny prowadnik pt. Zdroje Raduni, a czile
lat pózni – ju w wòlny Pòlsce – Przewodnik po Szwajcarii Kaszubskiej. Przë òbëdwùch pisarzach to nie bëło zaùroczenié, co
minãło, ale dérëjącé i dërchã pògłãbiwóné ùczëcé parłãczë z rodzynną zemią. Karnowsczi, robiący jakno sãdza w Chònicach,
w 1930 r. wespółtwòrził kòło PTK (Polskie Towarzystwo Krajoznawcze) i òstôł wëlowóny jegò pierszim przédnikã.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z PÔŁNIA
Miłośnikami wanożenia byli wielcy młodokaszubi. Jan
Karnowski w Mojej drodze kaszubskiej wspomina wiele pieszych wycieczek w czasach gimnazjalnych i seminaryjnych
w gronie kolegów, a wędrówki w 1910 r. z Aleksandrem Majkowskim po ziemi zaborskiej zaliczył do „najpiękniejszych
chwil swej młodości” i tak je opisywał: „Wtenczas dopiero
nabrałem zrozumienia dla szorstkiej piękności naszych pustkowi, kniei, wrzosowisk, dla sosen wichrem poszarpanych,
jałowców korzowatych itd. Krajobraz zaczął do mnie przemawiać, znalazłem drogę powrotną do przyrody i począłem się
zlewać z jej duszą”. Z taką samą wrażliwością chłonął osobliwe piękno Kaszub dr Majkowski, który wkrótce wydał swój
pierwszy przewodnik turystyczny pt. Zdroje Raduni, a kilka
lat później – już w wolnej Polsce – Przewodnik po Szwajcarii Kaszubskiej. W przypadku obydwóch pisarzy nie było to
przemijające zauroczenie, lecz trwałe i wciąż pogłębiane
uczucie więzi z rodzinną ziemią. Karnowski, pracując jako
sędzia w Chojnicach, w 1930 r. współtworzył koło Polskiego
Towarzystwa Krajoznawczego (PTK) i został wybrany jego
pierwszym prezesem.
Nieporównanie gorsze były wówczas możliwości podróżowania, zatem inne upodobania i inne formy turystyki;
wszystko zmieniła motoryzacja. Jeszcze za moich szkolnych
lat na dalsze wycieczki jeździło się koleją, lecz po wyjściu
z pociągu znaczne odległości trzeba było pokonywać per
pedes. Dzięki temu więcej można było zobaczyć, usłyszeć,
bardziej zbliżyć się do przyrody i ludzi aniżeli dziś – z okien
samochodu. Wdrażała młodzież do takiej turystyki nieoceniona nauczycielka geografii, przedstawicielka znanego
pomorskiego rodu Zofia Łukowiczówna, pseudo Iza (wszak
uczyła o izobarach, izotermach itd.). Bywało, że towarzyszem
naszym w tych wędrówkach był chojnicki muzealnik i zapalony wanożnik Julian Rydzkowski. W tymże czasie, w połowie lat pięćdziesiątych, popularnością cieszył się pieszy szlak turystyczny prowadzący przez
Kaszuby – ze startem w Charzykowach i metą w Sopocie.
Upodobały sobie tę trasę studenckie (i nie tylko) grupy z różnych ośrodków, jako marszrutę mniej więcej 10-dniowych
obozów wędrownych. Jedną z miejscowości etapowych było
Wiele, a tam niemal obowiązkowe wieczorne spotkania
z sędziwym Wincentym Rogalą i jego towarzyszami Jasiem
Nowaczykiem i Edmundem Konkolewskim. Drëch Wick wraz
z Jasiem grali na cytrach i śpiewali poezje Karnowskiego,
Edek recytował poemat Derdowskiego o Czôrlińsczim... Liczący 93 lata drëch Konkolewski jeszcze dziś bez zająknienia
wyrecytuje całą epopeję! Nie wszyscy wiedzą, że ten znany
wielewski gawędziarz ma duże zasługi dla popularyzacji
turystyki: otóż w latach, o których mowa, był założycielem
i prezesem pierwszego w Polsce wiejskiego koła PTTK (Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego).
Po drugie – wędrujmy po naszej kaszubsko-pomorskiej
ojczyźnie, zwiedzajmy ją, kierując się wskazówką Stanisława
Staszica: „Obce rzeczy dobrze jest znać, swoje – obowiązek”.
A letni czas sprzyja wanożeniu.
Wiele gòrszé bëłë wnenczas mòżlëwòtë rézowaniô, tej
jinszé òblubienia i jinszé fòrmë turisticzi; wszëtkò zmiénia
mòtorizacjô. Jesz za mòjich szkòłowëch lat na dalszé wanodżi jezdzało sã baną, ale pò wińdzenim z banë długą drogã
bëło nót jic per pedes. Dzãka temù wiãcy mòżna bëło ùzdrzec,
ùczëc, bëc krodzy rodë i lëdzy niżlë dzysô – z aùtowëch
òknów. Wcygała młodzëznã do taczi turisticzi nieòcenionô
szkólnô òd geògrafie, przedstôwcka znónégò pòmòrsczégò
rodu Zofiô Łukòwiczównô, pseùdo Iza (doch ùcza ò izobarach, izotermach itd.). Biwało, że drëchã naszim w tëch wanogach béł chònicczi mùzealnik i òchòtny wanożnik Julión
Rëdzkòwsczi.
W henëtnym czasu, w pòłowie piãcdzesątëch lat,
pòpùlarnotą cesził sã piechtny turisticzny szlach jidący przez Kaszëbë – z zôczątkã w Charzikòwach i kùńcã
w Sopòtach. Ùwidzałë sobie tã trasã sztudérsczé (i nié
blós) karna z rozmajitëch òstrzódków jakno marszrutã kòl
10-dniowëch wãdrownëch òbòzów. Jednym z etapòwëch
môlów bëło Wielé, a tam wnetka òbrzëszkòwé wieczórné
zetkanié z wiekòwim Wincentim Rogalą i jegò drëchama
Jaszã Nowaczikã i Édmùńdã Kònkòlewsczim. Drëch Wick
z Jaszã grelë na cytrach i spiéwelë pòézje Karnowsczégò,
Édk deklamòwôł pòémat Derdowsczégò ò Czôrlińsczim...
Stôri terô 93 lata drëch Kònkòlewsczi jesz dzys bez
zajikniãcô wërecytëje całą epòpejã! Nié wszëtcë wiedzą,
że ten znóny wielewsczi gôdkôrz mô wiôldżé zwënédżi
w rozkòscerziwanim turisticzi: w latach, ò jaczich je gôdka,
béł załóżcą i przédnikã pierszégò w Pòlsce kòła PTTK (Polskie
Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze) na wsë.
Pò drëdżé – wanożimë pò naszi kaszëbskò-pòmòrsczi
tatczëznie, zwiedzywómë jã, czerëjącë sã wskôzą Stanisława Staszica: „Cëzé rzeczë dobrze je znac, swòje – òbrzészk”.
A latny cząd pòmôgô wanożenimù.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Tłómaczëła Iwóna Makùrôt
33
KASZËBI W PRL-U
Lëdowô Pòlskô
wedle zrzeszińców
W ny rédze artiklów chcemë przedstawic Tczëwôrtnym Czëtińcóm najégò cządnika dzeje
Kaszëbów òb czas „lëdowëch” rządów w Pòlsce. Wëzwëskiwómë przë tim to, co zamkłé je w aktach zebrónëch w archiwùm Institutu Nôrodny Pamiãcë. Nen tekst bãdze równak kąsk jinszi jak
te wëdóné rëchli, bò w nim głos zabierzą sami Kaszëbi. W aktach dôwny bezpieczi przewarało
do dzysô téż to, co ò czasach, w jaczich żëlë, mëslelë kaszëbsczi dzejarze. W nym przëtrôfkù bãdą
to Jón Trepczik a Aleksander Labùda. Kòżdi z nich na swój apartny ôrt, jeden pòwôżno, drëdżi
zôs ze szpòrtã, napiselë, co sã jima nie widzało.
SŁÔWK FÒRMELLA
Trepczik ò platowanim
kaszëbsczi kùlturë
Pierszi tekst, jaczi terô przedstawimë,
to pismiono napisóné rãczno przez Jana
Trepczika i przeniosłë przez niegò na
zéńdzenié z fónkcjonariuszama ùrzãdu
do sprawów pùblicznégò bezpiekù
w 1955 r. Jesz nigle gò napisôł, béł ju
rôz „rôczony” na ÙB, gdze pitóny béł
midzë jinszima ò swòje dzejanié przed
wòjną, òb czas ni a pò ni. Miôł gadac,
co wié ò dzejarzach kaszëbsczich,
chtërnëch znaje, a na pòstãpny rôz
miôł napisac dlô ùbòwców wszëtkò,
co wié ò kaszëbsczim separatizmie,
ò dzejanim przedwòjnowi ë pòwòjnowi
„Zrzeszë Kaszëbsczi”, ò znónëch
kaszëbsczich dzejarzach (miôł dac jich
charakteristiczi) i ò tim, jaczi je jegò
pòzdrzatk na òglowé ùregùlowanié
kaszëbsczi sprawë. Na drëdżim
pòtkanim z fónkcjonar iuszama
kòmùnysticznëch krëjamnëch służbów
34
Trepczik rzekł, że nie zrobił tegò, co chca
òd niegò bezpieka, bò nie rozmieje pisac
dłudżich „rapòrtów”. Przëniósł jima dejade tekst, w chtërnym zamkł to, co chcôł
wëszëznóm bezpiekù òdkazac. Tekst nen
pùblikùjemë niżi. W òriginale napisóny
béł pò pòlskù (dolmaczenié – SF) i béł
na nim sztãpel Spòdleczny Szkòłë nr 4
w Wejrowie, gdze robił tej Méster Jón.
Chcemë le przeczëtac, co napisôł, ë całi
czas pamiãtac ò tim, że w czasach, czej
tekst nen pòwstôł, pòtrzébnô bëła wiele
wiãkszô jak dzysô òdwôga, bë drist rzec
abò napisac, co sã mësli. Hewò nen dokôz:
Kaszëbi, co dzejają na kaszëbsczim
kùlturowim gónie, są wiérny dbóm
załączonégò statutu Regionalnégò Zrzeszeniô Kaszëbów. Ò personach, jaczé sã
tim zajimają, ni mògã nick wiãcy rzec,
leno to, że są lubòtnikama kaszëbiznë
i mni abò wiãcy pòswiãcywają sã ti
robòce. W òdniesenim do ùstawù Lëdowi
Pòlsczi są lojalny. Dlôcze stojimë z bòkù?
Na ògle kaszëbskô inteligencjô je dbë,
że Rząd Lëdowi Pòlsczi chce splatowac
kaszëbską kùlturã – żebë nédżi Kaszëbów
zdżinãłë. Czim to ùdokazniwómë? Nie
dopùszcziwô sã i nie dôwô mòżlëwòtë dzejaniô na tim gónie niżódnémù Kaszëbie,
Rząd L[ëdowi] P[òlsczi] nie przeznôczô
niżódnëch dëtków na kaszëbsczé kùlturowé
sprawë, w cządnikach nie je wòlno nama
nick drëkòwac, w radio niżódny aùdicje
nadawac. Jeżlë pòkażą sã jaczés znaczi ti
robòtë, widzy sã w ni procëmpaństwòwé
dzejanié, robi sã rapòrtë, Urząd Bezp[iekù]
robi dochòdzenia i zatrzëmiwô robòtã
w samim ji zaczątkù (np. karno w Starzënie).
Wòłanié do ÙB kùlturowëch prôcowników
– Kaszëbów je straszenim jich i pòdskacywô
nawzôjną niedowiérnotã. Wòłanié mnie
do ÙB w tëch sprawach je téż bùten szëkù,
tima sprawama pòwinno sã zainteresowac
Min[ysterstwò] Pòùczënë ë Kùlturë. Jaczé
są naje pòstulatë? Rząd Lëdowi Pòlsczi
pòwinien zwëskac dowiarã Kaszëbów
przez danié mòżlëwòtë rozwiju kaszëbsczi
kùlturë: trafic do Kaszëbów przez kaszëbsczé
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
KASZËBI W PRL-U
słowò, kaszëbską piesniã, kaszëbską ksążkã
a przede wszëtczim przez dëtkòwą pòmòc
na rozwij kaszëbsczi kùlturë. Czë przez taczé pòstawienié sprawë niedowiérnota bë sã
zwiãksziwa? Wierã nié. Ale nóm Kaszëbóm
zdôwô sã, że tak, jak niemòżlëwé je zjiscenié najich pòstulatów, tak téż niemòżlëwô
je wespółrobòta i zwëskanié dowiérnotë
Kaszëbów. Przez historiã kaszëbsczé szczepë
midzë Wisłą a Łabą skôzóné òstałë na znikwienié, a reszta jich, dzysdniowi Kaszëbi
nie widzą ti bëlnotë ze starnë Rz[ądu] Lëdowi
Pòlsczi, bë móc swòjã kùlturã ùretac òd
czëstégò znikwieniô.
Jón Trepczik
Labùda ò stalinowcach
Drëdżim, tim razã szpòrtownym tekstã,
jaczi chcemë tuwò przedstawic, je felietón
„Gùczów Mack gôdô” Aleksandra Labùdë.
W archiwùm gduńsczégò partu INP jidze
gò nalezc w jedny z teczków, co tikają sã
rozprôcowiwaniô kaszëbsczich dzejarzów przez bezpiekã. Jak nen dokôz tam
sã nalôzł, nie je jesz terô wiedzec. Mòże
przëniósł gò esbekóm jaczis jich krëjamny
wëspółrobòtnik, a mòże òstôł nalazłi
ù samégò Labùdë òb czas rewizje, jakô
òdbëła sã ù niegò doma w gòdnikù 1960 r.
Napisóny je na maszinie i felëje w nim
slédny linie, bò chtos, chto to pisôł, wierã
za niskò zaczął pisac i przedòstatnô liniô
tekstu nalazła sã na dolnym zberkù kôrtczi i ta slédnô sã ju nie zmiesca. Dokôz nen
pòwstac mùszôł wierã gdzes kòle 1956 r.,
bò tedë to prawie warôł ten nié za dłudżi
czas, czej kritikòwóny a tej sej nawetka
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
sztrôfòwóny bëlë ti ùbówcë, co walëlë
niewinnëch lëdzy. Równak kòmùnysticzné
wëszëznë nié dôwałë za baro skrziwdzëc
swòjich słëgów i colemało miałë starã, bë
stalinowcë mielë robòtã i ùbëtk w żëcym.
Temù téż dali mòglë nick nie robic a grëbé
dëtczi brac, to je, jak to bëło w jednym
pòliticznym wicu, robic jak w socjalëzmie,
a zarôbiac jak w kapitalëzmie.
– Jedny, co pierwi grëbé dëtczi brelë,
nick nie robilë a terô téż nick nie robią. To
są ti pòrządny. A drëdzë, co za grëbé dëtczi
walëlë niewinnëch lëdzy, dzys sedzą i walą
sami se piãscą w brzëch i wrzeszczą: mea
culpa, mea maxima culpa. A jesz jinszi
piszą gramatikã pòliticzną. Hewò le so
przeczëtôj tã jich nową kòniugacëją:
CZAS BËŁI:
jô béł
të béł
òn béł
më bëłë
wa bëła
òni są – przë kùmie
GÙCZÓW MACK GÔDÔ1
Witôjtaż lëdze
Chcemë le so zażëc
W miesce zetkôł jem sã z Piãtowim Tóną2.
Nëkôł so prawie z procëmka i sã wiedno
w tił òbzérôł. Przë tim òbzeranim zawôdzôł w lëdzy, z jedną białką sã zbùcnął
a drëdżi stąpił na kùrzé òczë.
– Cëż të wërôbiôsz, Tóna? Sedzysz so
na Gdińsczich Pùstkach a czej rôz do miasta przëjedzesz, tej ni mòżesz pò lëdzkù
chòdzëc, le babë bùcôsz i je pò kùrzëch
òczach czwôrdzesz...
– A witôjże, Mackù. A czë jô za to
mògã, że te miesczé babë za casné kùrpë
noszą i òd te mają kùrzé òczë?
– A czemùż të sã tak wiedno w tił
òbzérôsz?
– Henë na ne chłopa z tą nową żôłtą
teką. Mô nos zwieszony na kwintã a bùksë
wëtroczkòwóné. Cëż to je za jeden?
– Kò to jeden òd tëch stalinowców. Taczich dzys czile chòdzy pò miesce a pòznac
jich mòżesz pò tëch nowëch żôłtëch tekach.
– A cëż òni terô robią?
CZAS HEWÒTNY:
jô jem
të jes
òn je
më jesmë
wa jesta
òni bëlë – w dzurze
CZAS PRZECHÒDNY:
jô bãdã miôł
të bãdzesz miôł
òn bãdze miôł
më bãdzemë mielë
wa bãdzeta mia [...]12 .
1
T ekst napisóny òstôł w stôrim pisënkù. Przërëch­
towanié w dzysdniowim pisënkù – Słôwk Fòrmella
2
T acewné miono kaszëbsczégò lëterata ë editorë
Léòna Roppla.
35
MUZYKA
Nowy Śpiewnik Polski
z melodyami
Pokolenia moich rodziców i dziadków oraz ich przodków wyrastały na Pomorzu w świecie wielu etni, języków, religii i kultur. Przy urzędowej dominacji języka niemieckiego, dzięki szkole, wojsku, a i sąsiadom, Kaszubi – Pomorzanie – Polacy nieźle poznawali niemiecką kulturę,
a zwłaszcza niemiecką ludową i popularną pieśń. W lokalnym środowisku pomorsko-polskim
obok regionalnych pieśni, także kaszubskiej piosenki ludowej, ich duchową i towarzyską strawą
była różnorodna pieśń polska. Świadectwem i wyrazem tego swoistego kultu pieśni i zamkniętych w nich tradycji polskich są śpiewniki, m.in. Orfeusz ks. Ignacego Zielińskiego oraz pomnikowy (zaprezentowany wcześniej na tych łamach) Zbiór pieśni nabożnych… ks. Szczepana Kellera.
J Ó Z E F B O R Z Y S Z KO W S K I
Obok rodziny umiłowanie pieśni polskiej szerzyły przede wszystkim liczne
od końca XIX wieku chóry kościelne
i świeckie, najczęściej takie jak „Orfeusz”, działający od 1873 roku w Śliwicach, śpiewający zarówno pieśni religijne, jak i świeckie, ludowe i narodowe
(zob. Adam Węsierski, Działalność najstarszego chóru kościelnego „Orfeusz”
w Śliwicach w latach 1873–1945, „Studia Pelplińskie”, 2010, t. XLIII). Stąd tak
powszechna znajomość bogatego repertuaru pieśni „kòzëch” i „bòżich”, śpiewanych w rodzinnym i towarzyskim kręgu,
tak w czas odpoczynku jak i niejednej
pracy. Czynnikiem umacniającym tę
rzeczywistość były stosunkowo liczne
wydawnictwa zbiorów pieśni. Do rodzimych, pomorskich dzieł z tej dziedziny
należy Nowy Śpiewnik Polski z melodyami.
Przeznaczony w pierwszym rzędzie dla towarzystw ludowych w Prusach Zachodnich,
który opracowali: „X. Dr Antoni Wolszlegier, Dziekan i Proboszcz w Pieniążkowie
i X. Leon Kurowski, Proboszcz w Lalkowach” (został wydany: „Nakładem X. Dr.
Wolszlegiera w Pieniążkowie”, „Czcionkami Karola Miarki w Mikołowie” na
Śląsku ok. 1900 roku).
36
Unikatowe egzemplarze śpiewnika
Tak się szczęśliwie złożyło, iż przed ponad ćwierćwieczem egzemplarz tego
śpiewnika trafił do moich rąk dzięki
życzliwości dziś śp. dra Franciszka Wasielewskiego w Chełmnie nad Wisłą,
w młodości aktywnego działacza pomorskiego ruchu śpiewaczego, w latach
1924–1938 prezesa Towarzystwa Śpiewu „Harmonia”, najprężniejszego chóru
chełmińskiego w okresie międzywojennym. Gdy przed laty dr Krzysztof Korda
z Tczewa przygotowywał na moim seminarium magisterskim pracę poświęconą
postaci ks. Aleksandra Kupczyńskiego
i dziejom Związku Towarzystw Ludowych na Diecezję Chełmińską, któremu
patronował, okazało się, że mój egzemplarz Nowego Śpiewnika Polskiego… jest
unikatowy. Nie posiadały go wówczas
najbogatsze w podobne druki biblioteki w Pelplinie i Gdańsku oraz Muzeum
Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie.
Przed kilku laty trafił do mojego księgozbioru drugi egzemplarz, wprawdzie
nieco zdefektowany, ale także unikatowy, bo pochodzący ze spuścizny śp.
Stefana Bieszka. Oba egzemplarze to
jednakowo cenne i bliskie mojemu sercu
i rozumowi pamiątki, niemal relikwie.
W obu egzemplarzach na końcu znajduje
się kilka tekstów innych pieśni, zapisanych rękami ich poprzednich właścicieli.
Pieśni stare,
Ale takie rześkie, jare…
Pamiętając z wdzięcznością o postaciach
poprzednich właścicieli tego zbioru
– moich darczyńcach – nie zapominam
o twórcach śpiewnika, jego nakładcy
i drukarni. Najpierw jednak wypada
przedstawić zawartość tegoż Nowego
Śpiewnika Polskiego z melodyami. Obejmuje on 102 utwory, a poprzedza je swoiste
motto. Tuż po stronie tytułowej znajdujemy fragment utworu Teofila Lenartowicza (1822–1893). Głosi on:
Przynoszę Wam pieśni stare,
Ale takie rześkie, jare,
Że słuchając, jak we wiośnie
Dusza gdyby ziele rośnie.
I świat jej się w oczach złoci,
Aż się cała rozochoci.
Serce żywo zakołata
I duch, jakby ptaszek lata;
I człek mówi sam do siebie:
Jeszcze Pan Bóg jest na niebie!
Śpiewaj ludu polski złoty,
Wypowiadaj twe tęsknoty,
U orania, u zasiewu,
Póty serca, póty śpiewu!
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
MUZYKA
Nieobce są mi dwie pieśni oznaczone jako żeglarskie: „Choć burza huczy wkoło nas…” i „W morzu przegląda się gwiazdka srebrzysta”, podobnie góralskie: „Czerwony pas, za pasem broń…”
i „Góralu, czy Ci nie żal…”. Sporo jest piosenek
akademickich i typowo biesiadnych w rodzaju:
„Dalej bracia wraz”, „Hej, Koledzy, z wspólnej czary”, „Pije Kuba do Jakuba”, „Pojedziemy na łów”,
„Precz, precz od nas smutek wszelki”, „Służyłem
u Pana”, „Tam na błoniu błyszczy kwiecie”, „Za
Ebru falą” i „Witaj domku mój rodzinny”. Niejedną
z nich śpiewaliśmy przy różnych okazjach, choćby
na apelach wieczornych w internacie i przy ogniskach na wycieczkach w latach nauki w Liceum
Pedagogicznym w Kościerzynie, zakończonej pół
wieku temu, czy później na rajdach studenckich,
wanogach i podczas wieczornych biesiad, nie tylko
w starym domu Lewnów i chëczy klubu Pomorania w Łączyńskiej Hucie.
Każda pieśń zawarta w Nowym Śpiewniku Polskim zawiera najpierw zapis melodii z tekstem
Na pierwszym miejscu znalazła się ludowa pieśń
„A u naszej Pani”, pod której tytułem zaznaczono jej
obrzędową, dożynkową funkcję – „(Okrężne)”, a ponad
nutami melodii – „Mazurek”. Podobnych pieśni o tematyce sielsko-wiejskiej, z których niejedną pamiętam
z dzieciństwa (np. „Chłopek ci ja, chłopek. W polu dobrze orzę…”, „Co tak mocno stuknęło…”, „Była babuleńka…”, „Czego Kalino w dole stoisz…”), jest stosunkowo najwięcej. Wiele w nich słów dotyczących
solidnej, uczciwej pracy i zgodnego życia w gromadzie,
na przykład: „Kochajmy się bracia mili…”. Pojawiają się
też strofy wspominające okrutny los sieroty, chłopa,
robotnika, emigranta. Są też takie, jak: „Kiedy ranne
wstają zorze…” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy…”
czy „My chcemy Boga…” (jako ostatnia w zbiorze
– wszystkie 6 zwrotek!).
Nie mniej liczne są pieśni patriotyczne i religijne
w rodzaju: „Bracia rocznica, wznieśmy puchary…”; „Do
Ciebie Panie, wznosim nasze prośby…”; „Gdyby orłem
być, lot sokoli mieć!...”.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
37
MUZYKA
słyszałem w rodzinnym domu… Wynikało to zapewne z tego, że moja Mama
Waleria z d. Trzcińska w dwudziestoleciu międzywojennym należała do Towarzystwa Śpiewu „Harmonia” w Karsinie,
kultywującego tradycje tego stowarzyszenia sprzed I wojny, kiedy to jego
współzałożycielem i dyrygentem był
Wincenty Rogala. Po II wojnie bardzo
aktywną członkinią „Harmonii”, jej sekretarzem, była najstarsza siostra, także
śp., Eugenia, angażująca mnie nierzadko
jako gońca z kurendą – zawiadomieniem
o zebraniu, próbie chóru czy zespołu teatralnego działającego przy stowarzyszeniu.
pierwszej zwrotki, a w drugiej części całość tekstu. Niekiedy podano nazwisko
autora słów czy kompozytora melodii,
np. Moniuszko, Karpiński, Lenartowicz,
Mickiewicz…
Nakładca przewidział możliwość
dopisania przez właściciela Śpiewnika
dodatkowych tekstów pieśni na czystych kartach na końcu zbioru. Dr F.
Wasielewski w swoim egzemplarzu
zapisał aż dziewięć, i to bardzo patriotycznych utworów. Ich tytuły to: „Marsz
po r. 1831” („Gdy naród do boju wystąpił
z orężem…”), „Boże coś Polskę”, „Ciężko
ranny w boju chwały”, „Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej…”, „Marsz
Polaków” („Rozproszone po wszem
świecie polskie dzieci biedne”), „Polonez
Kościuszki”, „Jeszcze Polska nie zginęła”,
„Dręczy lud biedny, Moskal okrutny…”,
„Wisło moja, Wisło stara”. Ta ostatnia
przypomina lata powstania styczniowego na Pomorzu. Napisana została przez
Ignacego Danielewskiego (1829–1907),
redaktora „Nadwiślanina” (potem „Gazety Toruńskiej” – mistrza Hieronima
Derdowskiego), więzionego w gdańskiej
twierdzy Wisłoujście za publikowanie
artykułów o poprzedzających wybuch
powstania wydarzeniach w Warszawie
i Królestwie Polskim. Pieśń ta rychło stała się popularna we wszystkich trzech
zaborach. Także te pieśni, zanim niejedną śpiewaliśmy w szkole, wcześniej
38
Miłośnik pieśni polskiej
W tym miejscu warto bliżej przywołać
postać dra Franciszka Wasielewskiego
(1891–1985), którego poznałem, z którym się zaprzyjaźniłem dzięki przygotowywaniu monografii Inteligencja polska
Prus Zachodnich 1848–1920. Dr Wasielewski, jako były filomata i student uniwersytetu w Berlinie, był jej przedstawicielem. Pochodził z rodziny chłopskiej,
ze wsi Polskie Brzozie w pow. brodnickim. W Poznaniu ukończył gimnazjum
i w 1912 roku podjął studia medycyny
na uniwersytecie w Berlinie, przerwane wybuchem wojny i służbą w wojsku
prusko-niemieckim na froncie. Ranny
pod Verdun, po rekonwalescencji wrócił na studia. Dyplom lekarza uzyskał
16 czerwca 1920 roku w Berlinie, a stopień
doktora wszechnauk lekarskich ze specjalnością pediatry na Uniwersytecie
Jagiellońskim w roku 1922. Tuż po uzyskaniu dyplomu lekarza zgłosił się jako
ochotnik na wojnę polsko-bolszewicką,
po której w 1921 roku objął funkcję naczelnego lekarza w Centralnej Szkole
Podoficerów Piechoty w Chełmnie. Po
zwolnieniu się z wojska osiadł w 1922
roku na stałe w Chełmnie, gdzie praktykował jako lekarz domowy i m.in. kierownik Szpitala Zakładu Sióstr Miłosierdzia oraz lekarz kolejowy i gimnazjalny,
a także ubogich i bezrobotnych. W latach
1923–1937 prezesował PTG „Sokół”, a od
roku 1926 do 1931 należał do magistratu. Patronował miejscowym organizacjom – PCK, OSP, Miejskiemu Komitetowi
Funduszu Obrony Narodowej. Zmobilizowany w sierpniu 1939 roku do wojska,
po kampanii wrześniowej znalazł się
w obozach jenieckich. Po zakończeniu
wojny przez rok pracował w obozach
polskiej ludności cywilnej w strefie brytyjskiej, skąd 18 maja 1946 wrócił do
Chełmna; był początkowo lekarzem domowym, potem powiatowym. Do końca
długiego życia służył obywatelom miasta, zwłaszcza najmłodszym, w różnych
instytucjach służby zdrowia i oświaty,
opiekując się społecznie między innymi
chorymi w Zakładzie SS Miłosierdzia.
Znał większość obywateli Chełmna,
także wybitne postacie chełmińskiego
garnizonu i duchowieństwa, o których
wiele rozprawialiśmy, o których bardzo
ciekawie opowiadał, będąc moim przewodnikiem po mieście i… jego cmentarzu. Spisał na moją prośbę wspomnienia,
szczególnie obszerne w odniesieniu do
lat wojny, nieco skąpe z lat pokoju. Nie
chciał utrwalać w piśmie świadectw nędzy moralnej przedstawicieli bliskiego
mu społeczeństwa, zwłaszcza tych, po
których oczekiwał pokrewieństwa i podobieństwa do świetlanych postaci. Po
śmierci żony, nie mając dzieci, żył w samotności w świecie wspomnień oraz radościami i smutkami swoich pacjentów.
Był jedną z najważniejszych postaci, jakie w życiu spotkałem. Jako człowiek –
miłośnik pieśni – potwierdzał słuszność
porzekadła, iż tam dobrzy ludzie, gdzie
pieśni kochają i śpiewają…
Autorzy zbioru
Do miłośników pieśni bez wątpienia należeli także autorzy Nowego Śpiewnika
Polskiego z melodyami, choć nie angażowali się bezpośrednio, tak jak F. Wasielewski, w działalność pomorskich zespołów śpiewaczych. Jako proboszczowie
bywali patronami towarzystw śpiewu,
którym przede wszystkim patronowała
i czyni to nadal św. Cecylia.
O ks. A. Wolszlegierze (1853–1922)
napisano już sporo, jako że należał do
najwęższego grona przywódców polskiego ruchu narodowego pod zaborem pruskim. Urodził się w Szenfeldzie
(dziś Nieżychowice) w pow. chojnickim
w rodzinie ziemiańskiej. Jako uczeń
gimnazjum chojnickiego był współzałożycielem organizacji filomackiej „Mickiewicz”, do której po latach należeli m.in.
A. Majkowski i J. Karnowski. Studiował
teologię we Wrocławiu, Innsbrucku,
Monachium i Würzburgu, gdzie w 1879
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
MUZYKA
roku uzyskał doktorat z teologii i święcenia kapłańskie; był to bowiem czas
kulturkampfu i zamknięcia Seminarium
Duchownego w Pelplinie. Wróciwszy do
diecezji, pracował w kurii, a następnie
przez rok jako wikary w Czersku, a w latach 1884–1892 był dyrektorem Zakładu dla Księży Emerytów w Zamartem.
Kolejno, do 1900 roku, był proboszczem
w Dąbrównie na Mazurach i dziekanem
pomezańskim, a następnie proboszczem
w Pieniążkowie i dziekanem nowskim.
Łączył pracę duszpasterską ze społeczno-narodową. Był organizatorem i przywódcą polskiego ruchu narodowego na
Pomorzu, a zarazem sponsorem wielu
przedsięwzięć lokalnych na terenie diecezji chełmińskiej, obejmującej także
katolików w diasporze na Mazurach.
Należał do obrońców języka polskiego
w szkole i w kościele – w życiu publicznym. Współpracował z ks. Piotrem Wawrzyniakiem, patronem Związku Spółek
Zarobkowych i Gospodarczych w Poznaniu, a także z drem Teofilem Rzepnikowskim i Stanisławem Sikorskim,
wzmacniając polskie instytucje kredytowe, spółki parcelacyjne i handlowe, jak
też towarzystwa ludowe i śpiewacze, nie
szczędząc własnego grosza m.in. w walce o ziemię. Przewodniczył Radzie Nadzorczej Spółki Wydawniczej „Pielgrzym”
w Pelplinie; wspierał polską prasę. Był
prezesem Polskiego Centralnego Komitetu Wyborczego na Rzeszę Niemiecką
i posłem do parlamentu niemieckiego.
Jako zwolennik narodowej demokracji
przeciwdziałał rozwojowi ruchu socjalistycznego, robotniczego i ludowego,
utożsamianego z „Gazetą Grudziądzką”.
Współpracował z ks. Aleksandrem Kupczyńskim (1875–1941), od 1903 roku proboszczem w Wielkim Garcu, a od 1926
w Tczewie. Ks. Kupczyński od 1906 roku
był patronem Związku Towarzystw Ludowych. Jako współpracownik „Pielgrzyma” witał życzliwie ukazanie się „Gryfa”
dra Aleksandra Majkowskiego. Z czasem
„Pielgrzym” stał się najgorętszym przeciwnikiem ruchu młodokaszubskiego,
widząc w nim konkurenta, nie tylko
politycznego. Wolszlegier należał do liderów Polskiego Sejmu Dzielnicowego
w Poznaniu w 1918 roku i działaczy
Naczelnej Rady Ludowej, będąc jej wiceprzewodniczącym. Był inicjatorem powołania Koła Międzypartyjnego w 1919
roku w Tczewie, które weszło w 1920
roku w skład endeckiego Związku Ludowo-Narodowego na Pomorzu. Został wówczas pierwszym marszałkiem
(przewodniczącym) wojewódzkiego sejmiku pomorskiego w Toruniu. Aktywnie
wspierał akcję plebiscytową na Warmii,
Mazurach i Powiślu.
W 1919 roku, po śmierci brata Bolesława – również działacza narodowego i posła – przejął rodzinny majątek,
a w 1921 zrezygnował z parafii i osiadł
w Szenfeldzie. Oprócz Nowego Śpiewnika
Polskiego z melodyami, wydał m.in. Wybór
najużywańszych pieśni kościelnych wyjętych ze Zbioru pieśni nabożnych katolickich (Pelplin 1912). Ks. Wolszlegier zmarł
5 stycznia 1922 roku w szpitalu w Chojnicach, gdzie został pochowany. Jego rodzinny Szenfeld odziedziczyła bratanica,
Irena Wolszlegier-Nieżychowska (1896–
1939), zaangażowana również w działalność społeczno-narodową. Jesienią 1939
roku zginęła z rąk hitlerowców w Dolinie Śmierci. Po wojnie Gminna Rada Narodowa w Chojnicach z pamięcią o niej
podjęła uchwałę o zmianie nazwy miejscowości Szenfeld na Nieżychowice.
Współtwórca Nowego Śpiewnika Polskiego… ks. Leon Kurowski (1873–1939)
urodził się w rodzinie piekarza w Toruniu, gdzie jako gimnazjalista należał
również do filomatów. Studiował w Pelplinie, gdzie w 1897 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był wikarym w Łasinie,
a następnie w Pelplinie, gdzie pracował
również w kancelarii biskupiej. W 1905
roku został proboszczem w Lalkowach,
będąc duszpasterzem zaangażowanym w działalność narodową; m.in.
wspierał strajk szkolny. Był opiekunem
Towarzystwa Ludowego w parafii i od
1906 roku sekretarzem Związku Towarzystw Ludowych na Prusy Zachodnie.
Stąd współpraca z ks. A. Wolszlegierem i ks. A. Kupczyńskim. Ofiarny na
cele społeczne, m.in. na Dom Polski
w Gdańsku, był zaangażowany w polskich radach ludowych. W II RP zasiadał
Miejsce pracy Anny Łajming.
w Sejmiku Powiatowym w Gniewie,
gdzie w 1931 roku został proboszczem,
będąc członkiem m.in. Miejskiego Komitetu Pomocy Bezrobotnym. Zginął
w Lesie Szpęgawskim w październiku
1939 roku Można powiedzieć, że jako
duszpasterz parafii kociewskiej, podobnie jak księża Wolszlegier i Kupczyński,
przyczynił się do wzmocnienia polskości
w całej diecezji chełmińskiej.
Przykład Nowego Śpiewnika Polskiego
drukowanego w oficynie Karola Miarki
jest znakiem bliskich kontaktów Pomorza ze Śląskiem, skąd w nasze strony
docierały, nie tylko w okresie zaboru,
przeróżne wydawnictwa religijne i narodowe, o czym warto i dziś pamiętać.
Biogramy przywołanych postaci z dziejów Pomorza zob. m.in. Słownik biograficzny Pomorza
Nadwiślańskiego i S. Rafiński, Chełmiński słownik
biograficzny oraz Z. Stromski, Pamięci godni…,
a przede wszystkim Ks. H. Mross, Słownik biograficzny kapłanów diecezji chełmińskiej wyświęconych w latach 1827–1920, Pelplin 1995.
Fot. na s. 38 i 39 pochodzą z: ks. A. Mańkowski,
Drukarstwo i piśmiennictwo w Pelplinie, Pelplin
1929.
A MOŻE PRENUMERATA?
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
s. 2
39
NÓTAMA PRZËKRËTÉ
Drodżi i nima
w piesni wanodżi
Wez mie prowadzë mòja steżenkò
Dalek, daleczkò, przez rzmë, przez dołë!
(Jón Trepczik, „Òb drogã”)
W piątą jastrową niedzelã w kòscołach je czëtóny wëjimk z Ewanielie pòdług sw. Jana,
w chtërnym apòsztoł Tomôsz pitô ò drogã. Jezës mù òdpòwiedzôł: Jô jem drogą, prôwdą i żëcym.
Nicht nie przëchòdzy do Òjca jinaczi jak przeze mie. Chcemë sã doznac, jaczima drogama, òd dzejów
nieznónëch pò żëjącëch, prowadzą nas aùtorzë tekstów wëbrónëch 100 kaszëbsczich piesniów.
TÓMK FÓPKA
W lëdowëch dokazach
Zaszła do aptéczi
Kùpic sobie léczi
A òb drogã wzãlë
Wilcë jã zarżnãlë
(„Kòza pòłkła jeża”)
Hejda, do Pùcka pò sledza!
Rëszómë wszëtcë, hej!
Gòscyńcã, dróżką czë miedzą
(„Do Pùcka pò sledza”)
Òj, teszno mie, teszno
Do Janka mòjégò
Żebëm dróżkã znała dobrze
Szłabë jem do niegò
(„Òj, teszno mie” z Gòwina)
Miała baba jednã krowã
Wëpùscyła jã na drogã
(„Weronijô” z Wiôldżi Wsy)
Anka gò w drogã krziżã żegnała
(„Rëbôcë, na mòrze” z Karwi)
W ùsôdzkach Méstrów
Hieronim Jarosz Derdowsczi napisôł przede swim pòématã
„Ò Panu Czôrlińsczim, co do Pùcka pò secë jachôł” wiersz czerowóny do wiôldżégò Józefa Ignacégò Kraszewsczégò. Padłë
w nim czãsto przëwòłiwóné dzysô słowa: Ni ma Kaszub bez
Pòlonii… Dzél z tegò wiersza je spiéwóny na pòlonézerową
nótã, pòd titułã: „Wë nóm drogã òtwòrzëlë”.
Ksądz Antoni Peplińsczi w nôbarżi znóny kaszëbsczi piesni
„Kaszëbë wòłają nas” (Stëdzyńsczé jezora) w drëdżi sztrófce,
dze są zmieniwné słowa, bédëje:
Chtëren nie wié, gdze to leżi,
ten niech do (…) bieżi.
I (…) tupnie nogą,
to mù kòżdi drogã pòdô.
40
A co je czëc kòl Jana Trepczika? Méster wòli stegnë niże
drodżi. Równak kąsk jich przez Trepczikòwé piesnie prowadzy, jak chòcle w jegò pierszim Kaszëbsczim piesniôkù z 1935
rokù, w dokazu „Na drodze naju”, dze Kaszëba w biôtczi
ò wòlą bãdze szedł. Je „Òb drogã” cëtowónô na pòczątkù
– z dołożnoscą. A w spiéwie „Òj, teskniã” je… drożeszcze.
Trepczik ùsadzył mùzykã do tekstu pt. „Ò, lubòtny Jezë” Mariana Selina:
Të wiedno mie strzeżë ë bądz kòle mie,
Wstec prowadzë drogą, co wskôzëje Ce.
Jón Piépka razã ze swim rówiennikã ze Starzëna Wacławã
Kirkòwsczim zrobilë dwa „drogòwé” dokôzczi:
Wësok na strądze stoi latarnia
to ląd, to mòrze widã swim côrnie
niejeden òkrãt z nią drogã nalôzł
niejeden trafił do pòrtë w sztormie.
(„Mòrskô latarnia”)
Jesz dzys òn stoji na drodze z bòkù
(„Kòzeł”)
Ù Trédrów (z Czelna i Żukòwa)
W piesni pt. „Drodżi sã krziżëją” Kòrneliusz Tréder z Czelna,
wùja Witolda z Żukòwa, pisze:
Kòżdé z nas mùszi pòznac swą drogã,
Czë wëbierze dobrą, czë złą.
Tëli dróg żëcé kòżdémù daje
Jedna z nich mòże bëc Twą.
Witóld Tréder z Żukòwa bédëje:
Nie zabôczta bawic sã, lëdze stôri, młodi
Nie sztridujta wcale, spiéwôjta wedle drodżi
(„Nie zabôczta bawic sã”)
Na Kaszëbsczi drodze
Wãgòrza mòżesz kùpic so
Z bòkù truskaweczka
Tak piãknô, że ho, ho
(„Kaszëbsczé serca”)
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
NÓTAMA PRZËKRËTÉ
W bòżónkach
Ksądz Jón Walkùsz mô „na sëmienim” „W sztëczkù chleba”,
do jaczégò mùzykã ùsadza Witosława Frankòwskô: Niech ten Chléb, co Bòga krëje
Dërch Kaszëbóm drogã znaczi
I czap grzéchów z dëszë zmëje.
Zemiã w niebò przejinaczi.
Stanisłôw Bartëlôk i jegò dwa dokazë z mùzyką W. Kirkòwsczégò:
W kùmku na sankù knôpik malinczi zaczinô zbierac lëdzczé
ùczinczi
Dobrima drogã do nieba sceli, bë lëdze dostãp do raju mielë.
(„W kùmku na sankù”)
Pòjma redosno hen, do Swiónowa,
gdze naji Nënczi trón swiãti je.
Niech naj prowadzy tam prostô droga
ë w czas kòmùdny, ë w jasné dnie.
(„Swiónowskô Pani”)
Ù Stachùrsczégò
Chãtno wëzwëskiwô drogã, twòrzącë tekstë piesniów, Jerzi
Stachùrsczi. W jegò himnie do Bòga spiéwómë:
Të jes widã, co swiécy nóm w noce i dnie,
Co w drodze pòmôgô mie.
(„Të jes”)
Je droga w jegò gòdowëch frantówkach:
Mòje serce kòlibką dlô Ce je. Nie zabôcz w swi drodze czasã mie
(„Serce je kòlibką”)
Swiécy gwiôzda, swiécy na niebie
Żebë nalezc drogã do Cebie
(„Grôjta kòlãd zwónczi”)
Droga cãżkô i dalekô Jezëskù
Ce w żëcym czekô
(„Witôj, Jezë”)
Na wësoczim niebie Gwiôzdë ju mërgô wid
Żebë do Ce drodżi dzys nie zmilił nicht
(„Kòlibiónka dlô Jezëska”)
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
A z mùzyką Wòjcecha Bratka:
Swiéc nóm gwiôzdo, swiéc na niebie i na drogã widu dôj.
Lëdze chcą bëc blëżi sebie, wic do lëdzy z wida biôj.
(„Swiéc nóm gwiôzdo”)
Swiécy gwiôzda, swiécy
Na zëmòwim niebie
Pòkazëje drogã
Jezëskù do Cebie
(„Hej, kòlãdo, przëszedł czas”)
Je w dzecnëch spiéwach:
Skòczku, drogã skrócysz
Na Kaszëbë wrócysz
Twéj mùzyczi zwãczi
Słuńca dadzą wiãcy
(„Òtemknij dwiérze, lese”)
Roscą kòtczi nad wòdą
Roscą kòle drodżi
(„Roscą kòtczi nad wòdą”)
Të na ùdbë dzys skòczë wóz
Òn ce bãdze do nieba wiózł
Co dzéń tak ù Ce mùszi bëc
Czej droga, pògòda
(„Czej drogą jic”)
Do mùzyczi J. Stachùrsczégò Bòżena Szëmańskô-Ùgòwskô
stwòrza piesniã „Christus tam stanął”:
Stanął so Christus, stanął
Na drodze, na rozstaju
A Brigida Bùlczôk téż do jegò nótów napisała „Krziżewą
drogã”:
Nie chòdzë lëchą drogą
I nie bądź pëszny, chcëwi
Głosëwôj miłosc, wiarã
Jak Jezës bądź cerplëwi
Dokùńczenié artikla i spisënk wëzwëskóny w nim lëteraturë naléze
Czëtińc w trzecym latosym numrze „Stegnë” (dodôwkù do séwnikòwi
„Pòmeranie”).
Fot. DM
41
ZROZUMIEĆ MAZURY
Część 1
Kraina
WA L D E M A R M I E R Z WA*
Z Mazurami mamy problem. Oczywiście
prawie wszyscy wiedzą, że to kraina
położona w północno-wschodniej Polsce, słynna z licznych jezior i rozległych
lasów, jednak z wykreśleniem jej granic
dają sobie radę naprawdę nieliczni. Ba,
sami mieszkańcy dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego, nawet jeśli orientują się, do którego z jego
historycznych regionów należy ich miejscowość, często wbrew prawdzie, podają
jako miejsce swojego zamieszkania Mazury, bo to „po prostu lepiej brzmi”. Tylko nieliczni próbują tłumaczyć zawiłości,
bronić historycznej odrębności swoich
małych ojczyzn.
Od czasu zaś, gdy wymyślono, cokolwiek by mówić, puste w istocie,
ale cudowne w prostocie rymu, hasło
„Mazury cud natury”, prawie wszyscy
mieszkańcy województwa warmińsko-mazurskiego chcieliby mieszkać, prowadzić interesy i przyjmować turystów na
Mazurach. Rodzi to zabawne sytuacje:
hotel Marina Golf Club Mazury wzniesiono koło historycznej stolicy Warmii
– Olsztyna, a jeden z domów spokojnej
starości zaprasza na Mazury, mieszcząc
się w pobliżu najsłynniejszego warmińskiego sanktuarium w Gietrzwałdzie…
Przyjęło się powszechnie uważać za
Mazury wszystko, co na północ od Mazowsza i Podlasia, a na wschód od Wisły.
Dzięki temu wielu rozciąga obszar tej
krainy i na Suwalszczyznę, i na Powiśle,
włączając do niej także Augustów, Iławę,
Morąg czy Bartoszyce. Nie próbują dzielić regionu nawet redaktorzy radiowych
czy telewizyjnych wiadomości. Dla nich
każdy wypadek drogowy jest na Warmii i Mazurach, choć przecież sytuacja
taka jest możliwa tylko wtedy, gdy ma
on miejsce na granicy tych dwóch krain.
Nikt nie protestuje też, słysząc, że Olsztyn
42
jest stolicą Warmii i Mazur, gdy miasto to
pełni taką rolę tylko dla Warmii.
Tymczasem Mazury to pojęcie historyczne, którego zaczęto używać na początku XIX wieku. Za ludność mazurską
uważano wówczas polskojęzycznych
ewangelików (luteran) mieszkających
w południowej części Prus Wschodnich, potomków przybyszów z sąsiednich ziem polskich. To właśnie przede
wszystkim wiara różniła mieszkańców
tej krainy od sąsiadów z katolickiej Warmii. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że
w przeciwieństwie do Warmii, Mazury
nigdy nie miały jasno określonych administracyjnie granic. W połowie XIX
wieku przyjęło się powszechnie uważać,
że Mazury leżą tam, gdzie mieszkają mówiący po mazursku ewangelicy. Za mazurskie zaczęto więc uznawać w całości
powiaty: olecki, ełcki, mrągowski, piski,
szczycieński, nidzicki i ostródzki, a także południowe części powiatów gołdapskiego, węgorzewskiego i kętrzyńskiego.
Miana Mazurzy długo używano jedynie
wobec ludności polskojęzycznej, a żyjąca tu ludność niemiecka nazywała siebie Wschodnioprusakami lub po prostu
Niemcami. Co ciekawe, w czasach III Rzeszy oficjalnie usankcjonowano nazwę
Mazurzy, choć często dodając przymiotnik „niemieccy” w stosunku do wszystkich mieszkańców Prus Wschodnich od
Ostródy aż po Olecko, bez względu na
używany przez nich język.
Wielu Niemców zaliczało powiat
ostródzki do krainy zwanej Oberlandem,
części dawnych Prus położonej w trójkącie między Pasłęką, doliną Wisły a Garbem Lubawskim. Po polsku nazywano
ją Pogórzem, ale nazwa ta nie stała się
powszechna. Jak twierdzi Grzegorz Jasiński, w rzeczywistości mieszkająca
w okolicach Ostródy ludność polskojęzyczna uważała się za Mazurów, niemiecka zaś, nie chcąc utożsamiać się
z ubogimi i uważanymi za stojących
niżej kulturowo Mazurami, nazywała siebie oberlenderami. Po wygranym
przez Niemców w 1920 roku plebiscycie
pojawiło się, używane zamiennie z nazwą Oberland, niemające żadnego uzasadnienia i ahistoryczne pojęcie Mazur
Zachodnich. W propagandzie hitlerowskiej wykorzystywano je w celu wytworzenia poczucia jedności „niemieckich”
ziem mazurskich. Przed 1945 rokiem
miano Oberland nosiły powiaty pasłęcki, morąski i ostródzki właśnie. Nazywano je czasami blonde Schwester Masurens,
czyli jasnowłosą siostrą Mazur.
Mazury utrzymały swą integralność
terytorialną do konferencji pokojowej
w Wersalu w 1919 roku. Na mocy postanowień traktatu kończącego I wojnę
światową zamieszkała przez Mazurów
Działdowszczyzna, będąca wówczas
częścią wschodniopruskiego powiatu
nidzickiego (niborskiego), przypadła Polsce bez plebiscytu. Zadecydował o tym
działdowski węzeł kolejowy, umożliwiający bezkolizyjne połączenie Warszawy
z przyznanym Polsce skrawkiem wybrzeża. W 1921 roku Działdowo zostało
stolicą powiatu, który najpierw należał
do województwa pomorskiego, by tuż
przed wojną trafić do warszawskiego.
Olsztynowi podlegał ponownie w latach
1950–1975. Po „gierkowskiej” reformie
49 województw trafił do ciechanowskiego. Od 1999 roku władze Działdowszczyzny znowu jeżdżą do stołecznego dla siebie Olsztyna.
Kiedy w 1945 roku znaczna część
dawnych Prus Wschodnich przypadła
Polsce, jednym z wielu problemów, jakie w związku z tym musiano rozwiązać, nie najważniejszym, ale istotnym,
stała się sprawa nazwy. Z dzisiejszej
perspektywy być może trochę szkoda,
że nie zdecydowano się wówczas nazwać nowo powstałego na tych terenach województwa – wschodniopruskim. Początkowo postawiono na Okręg
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
ZROZUMIEĆ MAZURY
Oprac. Michał Knercer. Za: Mazury. Słownik stronniczy, ilustrowany, pod red. Waldemara Mierzwy, „Moja Biblioteka Mazurska” nr 13, Dąbrówno 2008.
Mazurski. Ten administracyjny twór,
działający w latach 1945–1946, obejmował włączone do Polski tereny dawnych
Prus Wschodnich w ich granicach sprzed
II wojny oraz Powiśle.
W czerwcu 1946 roku w miejsce
Okręgu powołano województwo olsztyńskie, przy tej okazji przekazując
Powiśle (poza powiatem sztumskim)
województwu gdańskiemu, a powiaty
subregionu E-G-O, czyli ełcki, gołdapski
i olecki, włączając do województwa białostockiego. Decyzja o administracyjnym
odłączeniu ziem E-G-O od Mazur miała
oczywiście podłoże polityczne i nie była
niczym innym, jak próbą rozbicia integralności terytorialnej dawnych Prus
Wschodnich. Próbą udaną, albowiem
„repolonizacja” tej mazurskiej ziemi
przebiegła dużo szybciej i skuteczniej niż
na obszarach pozostawionych przy Olsztynie. W 1975 roku te trzy dawne mazurskie powiaty znalazły się w granicach
nowo powstałego województwa suwalskiego. Nic dziwnego, że choć w 1999
roku ponownie przyporządkowano je
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
administracyjnie Olsztynowi, tym razem już w ramach województwa warmińsko-mazurskiego, to Ełk, Olecko
i Gołdap nie czują dzisiaj zbyt mocnych
związków z ziemiami dawnych Prus
Wschodnich. W wielu sprawach mieszkańcy tej części Mazur nadal czują się,
a zresztą w rzeczywistości i są, silniej
związani z Białymstokiem i Suwałkami
niż z Olsztynem czy choćby z Elblągiem,
przyłączonym w ramach tej reformy do
województwa warmińsko-mazurskiego.
Integralności terytorialnej Mazur nie
udało się utrzymać nawet w granicach
powiatów. W wyniku reformy 1999 roku
np. do najbardziej warmińskiego z warmińskich powiatu olsztyńskiego przyłączono na wskroś mazurską miejsko-wiejską gminę Olsztynek. To tu, w Olsztynku
i okolicach miasteczka, Max P. Toeppen,
najwybitniejszy chyba wschodniopruski historyk, autor m.in. Historii Mazur,
napisał pod koniec XIX wieku ważną
do dzisiaj pracę Wierzenia mazurskie, etnograficzną biblię Mazur. Toeppen był
w Olsztynku nauczycielem i dyrektorem
gimnazjum. Nie znając języka polskiego,
w swoich rozmowach z Mazurami o ich
zwyczajach i zabobonach musiał korzystać z pomocy tłumaczy.
Podział dzisiejszego województwa
warmińsko-mazurskiego na Warmię
i Mazury jest oczywiście sprawą drugorzędną. Wydaje się on kreśleniem nieistniejących granic. Nie ma już bowiem
katolickiej Warmii i protestanckich
Mazur. Zniknęły one wraz z dawnymi
mieszkańcami tych ziem. Ostatnia fala
ich wyjazdów do Niemiec, która miała
miejsce w połowie lat siedemdziesiątych
XX wieku, była konsekwencją umowy
między Gierkiem a Schmidtem. Na mocy
jej postanowień oddaliśmy za marki Mazurów, Warmiaków i Ślązaków. W ciągu
czterech lat w ramach akcji łączenia rodzin wyjechało prawie 150 tysięcy osób.
Niemcy mogli zacząć z przekąsem mówić: Wy macie Mazury, ale my Mazurów.
* Historyk-regionalista, mazurski wydawca i autor, twórca i redaktor serii książek „Moja Biblioteka Mazurska”.
43
KULTURA
Rumia, Reda i Wejherowo
w historycznej pigułce
Kultura jest wpisana zarówno w istotę Małego Trójmiasta Kaszubskiego jako całości, jak w istotę i dzieje każdego z miast wchodzących w jego skład. W prehistorii towarzyszyła im przede
wszystkim w mowie i nazwach. Dwa najstarsze z nich – Reda i Rumia, jak twierdzą językoznawcy, swoje miano wywodzą od nazw przepływających przez nie rzek. Ma to historyczne uzasadnienie, bez wody w pobliżu żadna archeologiczna osada nie miała szansy rozwoju. Także w nazwie
Wejherowo tkwi źródło poznania jego początku – woli pomorskiego magnata Jakuba Wejhera.
B O G U S Ł AW B R E Z A
Ustna tradycja w przekazywanych z pokolenia na pokolenie legendach, czyli niepisanej literaturze pięknej, zachowała te
i inne wątki z przeszłości miast stanowiących Małe Trójmiasto Kaszubskie.
Najstarsza legenda związana z Rumią
opowiada o biskupie przetrzymywanym przez rumian w niewoli, z której
wybawił go przejeżdżający przez wieś
zakonnik, usłyszawszy śpiewaną przez
biskupa po łacinie pobożną pieśń. Przekaz ten wyraźnie nawiązuje do zakonu
cystersów, średniowiecznych właścicieli
Rumi. Z kolei w najstarszych legendach,
powiedzeniach, w których występuje
Reda, są wymieniani Krzyżacy i krew
(czerwień). To również ma swoje historyczne uzasadnienie, pośrednio nawiązuje do walk polsko-krzyżackich i największej bitwy wojny trzynastoletniej
w Świecinie w powiecie puckim. W Wejherowie narodzinom miasta w XVII w.
towarzyszyło przekonanie, że było to
wotum za ocalenie życia jego założyciela przysypanego ziemią w trakcie
walk króla Władysława IV na wschodzie
ówczesnej Rzeczpospolitej. Nic dziwnego, że jest to wdzięczny motyw legend
o powstaniu tego miasta. Pokazuje on
też, jak znaczący może być w życiu każdego człowieka i większych społeczności
przypadek.
44
Obiekty sakralne
jako ośrodki kultury
U historycznych początków każdego
z tych miast był kościół i umiejscowiona
w nim siedziba parafii. Był to nie tylko
lokalny ośrodek kultu religijnego, ale też
ówczesnej kultury. Świątynia stanowiła
najciekawszy obiekt architektoniczny
we wszystkich tych miejscowościach,
w którym były prezentowane też przejawy innych sztuk, jak obrazy czy śpiew.
To właśnie na kościołach wzorowała się
okoliczna ludność, tworząc przydrożne
krzyże i kapliczki, do dzisiaj stały element naszego kulturowego krajobrazu.
W Wejherowie to źródło kulturowego oddziaływania nabrało szczególnego
znaczenia. Można tutaj wspomnieć,
że kilku wejherowskich duchownych
okresu Polski szlacheckiej było jednocześnie znamienitymi historykami i literatami. Wymieńmy tylko gwardiana
wejherowskiego klasztoru o. Grzegorza
Gdańskiego, autora kroniki klasztornej,
która do dzisiaj nie straciła walorów
literackich i informacyjnych, oraz proboszcza wejherowskiej fary ks. Mateusza Praetoriusa, twórcy m.in. nadal
cytowanego panegiryku ku czci króla
Jana III Sobieskiego. Imię tego ostatniego było w przeszłości i jest obecnie
chętnie przyjmowane na patrona licznych instytucji, organizacji i ulic Małego Trójmiasta Kaszubskiego.
Należy podkreślić powstanie razem z Wejherowem kalwarii, jednej
z najstarszych w Polsce. Jest ona sama
w sobie przestrzenią kulturową o znaczeniu ogólnopolskim. To miejsce łączy w sobie wszystkie rodzaje sztuk,
w tym architekturę (kapliczki), rzeźbę i malarstwo (wyposażenie kaplic),
literaturę (na przykład modlitewniki
kalwaryjskie) itd. Nic więc dziwnego,
że nadal stanowi inspirację dla wielu
twórców Małego Trójmiasta Kaszubskiego i przyjezdnych. Powstają poświęcone jej tomiki wierszy, często
ilustrowane nawiązującą do niej twórczością plastyczną, organizowane są
na jej terenie plenery malarskie, wzbudza zainteresowanie fotografików. To
w dużej mierze dzięki niej Wejherowo
jest mocno obecne w literaturze kaszubskiej, w tym w twórczości najwybitniejszego kaszubskiego pisarza
Aleksandra Majkowskiego, który nawet poświęcił przybywającej na nią
pielgrzymce z Kościerzyny specjalny
poemat „Pielgrzymka wejherowska”.
„Eksplozja” działań kulturalnych w międzywojniu
Czas, w którym znacząco zmniejszyła się dominująca rola Kościoła jako
ośrodka kulturotwórczego, czyli przede
wszystkim koniec XVIII i cały XIX w.,
był w Polsce okresem zaborów, a część
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
KULTURA
dotychczasowych funkcji Kościoła przejęło państwo. Był to jeden z powodów,
że na terenie obecnego Małego Trójmiasta Kaszubskiego wyraźną przewagę
wówczas zdobyła kultura niemiecka,
promowana przez władze królewskich
Prus i później cesarskich Niemiec. Można
powiedzieć, że odzyskanie przez Polskę
Pomorza, z Redą, Rumią i Wejherowem,
w 1920 r. stworzyło nową jakość w rozwoju miejscowej kultury. To nie tylko
„wybuchła Polska”, ale i polska, kaszubska kultura, przygniatana do tej pory
przez zachodniego sąsiada.
W okresie międzywojennym nastąpiła „eksplozja” polskich działań kulturalnych. Prowadziły je przede wszystkim różnego rodzaju towarzystwa, na
ogół oddzielne dla tych trzech miejscowości. Uderza, że ich większość, niezależnie od charakteru działalności, zakładała kółka teatralne, z powodzeniem
wystawiające sztuki, które wzbudzały
znaczne zainteresowanie publiczności.
Taki teatr amatorski – działający w wejherowskim gimnazjum – w 1925 r. po
raz pierwszy wystawił debiut dramatyczny Bernarda Sychty pt. „Szopka
kaszubska”, w przyszłości wybitnego
leksykografa i cenionego kaszubskiego
dramatopisarza.
Wśród indywidualności tworzących
wówczas na obszarze Małego Trójmiasta Kaszubskiego można wymienić Mieczysława Jarosławskiego, mieszkańca
Redy. Ten zapomniany dzisiaj pisarz
przed wojną był autorem poczytnych
powieści przygodowo-sensacyjnych,
w których stosunkowo często uwieczniał Wejherowo, Redę i Rumię. Jego dom
na górze Jarej odwiedzali znani literaci,
między innymi T. Dołęga Mostowicz,
twórca kilkakrotnie ekranizowanej powieści Kariera Nikodema Dyzmy.
Wydawana w Wejherowie od 1922 r.
„Gazeta Kaszubska” była najbardziej
poczytnym czasopismem wśród mieszkańców omawianego terenu. Dzisiaj zaś
stanowi cenne źródło informacji o odbywających się na nim wydarzeniach
kulturalnych. Wystarczy powiedzieć, że
stanowiła główne źródło danych, na których podstawie O. Podolska opracowała
i stosunkowo niedawno wydała Kalendarium życia kulturalnego i literackiego
Wejherowa w dwudziestoleciu międzywojennym.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
W Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie. Fot. DM
Wojenne represje wobec
przedstawicieli kultury
Bujny rozkwit polskiego życia kulturalnego został brutalnie przerwany przez
wybuch II wojny światowej. Okupant publicznie, na wejherowskim rynku, spalił
polskie i kaszubskie książki, w tym dramaty B. Sychty, co stanowi jeden z symboli jego podejścia do polskiej i kaszubskiej
kultury na Pomorzu. W czasie okupacji
twórcy obu kultur musieli działać w podziemiu, a wszyscy, którzy je wcześniej
pomnażali, byli mordowani czy musieli
się ukrywać. Represje dotknęły też tych,
którzy chcieli korzystać z jej przejawów.
Byli karani pobytem w obozach koncentracyjnych, więzieniach itd. Pod Wejherowem, w Piaśnickich Lasach naziści zamordowali kilka tysięcy bezbronnych ludzi.
Trauma tych wydarzeń jest odczuwana
do dzisiaj. Jednym z tego świadectw jest
stałe zainteresowanie nią ludzi kultury.
Piaśnica nadal inspiruje i pobudza kilka
dziedzin sztuki. Powstają jej poświęcone
albumy, tomiki wierszy, obrazy. W tym
sensie spełnia podobną funkcję, jak wejherowska kalwaria.
Okres powojenny – instytucje kultury, działalność społeczna i twórcy
Uprawnione jest stwierdzenie, że rozwój powojennej polskiej kultury na
Pomorzu rozpoczął się w Małym Trójmieście Kaszubskim. W każdym razie to
właśnie w Wejherowie, 3 maja 1945 r.,
zaczęło się ukazywać pierwsze polskie
czasopismo na Pomorzu Gdańskim, czyli „Wiadomości Wejherowskie”. Może to
więc stanowić datę – symbol początku.
Ponadto tutaj w 1946 r. odbył się I Kongres Kaszubski, mający wytyczyć między
innymi założenia powojennej kultury
kaszubskiej, a był przygotowywany
głównie przez zespół redakcyjny tutejszego, kaszubskiego czasopisma „Zrzesz
Kaszëbskô”.
Trudno w krótkim artykule ocenić
już ponad sześćdziesiąt powojennych
lat działalności kulturalnej, ale warto spróbować wyróżnić jej kilka wiodących cech. Porównując chociażby
z okresem międzywojennym, widać, że
w o wiele mniejszym stopniu opiera się
ona na organizacjach społecznych, za
to w o wiele większym na instytucjach
kultury, a tych powstało rzeczywiście
sporo. We wszystkich miejscowościach
tworzących Małe Trójmiasto Kaszubskie
są – niegdyś państwowe, obecnie samorządowe – biblioteki. W każdym z tych
miast działa też dom kultury. W Redzie
został on reaktywowany w ubiegłym
roku. W Wejherowie w poprzednim roku
w jego ramach zainicjowała działalność
Filharmonia Kaszubska, przedsięwzięcie niemające sobie równych w skali nie
tylko naszego regionu. W Rumi z kolei
są dwie takie instytucje: Miejski Dom
45
KULTURA
Wiele działań kulturalnych inicjują działacze oddziałów ZKP, np. widoczni na zdjęciu zrzeszeńcy z Redy. Fot. DM
Kultury i Dom Kultury Spółdzielni Mieszkaniowej „Janowo”. Warto też wspomnieć o powstałym w 1968 r. Muzeum
Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, które gromadzi, opracowuje, upowszechnia, jak
również inspiruje różne przejawy życia
kulturalnego, także z terenu Rumi, Redy
i Wejherowa.
Powojenny kilkudziesięcioletni
okres spokoju sprzyja też stabilizacji,
cyklicznemu powtarzaniu wielu inicjatyw kulturalnych, ich zinstytucjonalizowaniu. Wymieńmy niektóre z nich.
Od 1966 r. w Wejherowie odbywa się
Festiwal Pieśni o Morzu, nieco później
zaczęto organizować – zyskujący coraz
bardziej na znaczeniu – Ogólnopolski
Przegląd Małych Form Teatralnych im.
A. Luterka. W Rumi ma licznych zwolenników Międzynarodowy Festiwal
Muzyki Religijnej im. ks. S. Ormińskiego
i organizowany na nieco innych zasadach Jarmark Kaszubski, prezentujący
między innymi osiągnięcia kaszubskiej
kultury. W Redzie od kilku lat przeprowadzany jest „Ogólnopolski Konkurs
Poetycki o Srebrną Łuskę Pstrąga”, który przyciągnął już znaczną – ku miłemu zaskoczeniu organizatorów – liczbę
uczestników.
46
Owo zinstytucjonalizowanie nie
jest oczywiście absolutne. W szczególności nie odnosi się do zespołów
teatralnych, chórów i zespołów muzycznych. Te z swojej istoty polegają
na współdziałaniu i muszą mieć wewnętrzną, społeczną więź. Dotyczy
to między innymi działających prawie
nieprzerwanie od 1920 r. chórów:
Harmonii w Wejherowie i św. Cecylii
w Rumi oraz założonych po wojnie:
Cantores Veiherovienses w Wejherowie, Redzanie w Redzie i Rumianie
w Rumi. Pewnym wyjątkiem pod tym
względem jest też aktywnie działające w Redzie Stowarzyszenie Twórców
Sztuki i Rękodzieła Artystycznego
„Kunszt”. Przede wszystkim jednak o obliczu
powojennej kultury Małego Trójmiasta
Kaszubskiego decyduje indywidualność
jej twórców. Tych jest coraz większe
grono, co warto podkreślić, w różnych
dziedzinach sztuki. Wszystkie miasta
wchodzące w jego skład mają swoich
wyśmienitych, nie tylko w skali lokalnej, co najmniej kilkunastu pisarzy,
plastyków, malarzy, śpiewaków. Ich
twórczość jest niepowtarzalna i, niezależnie od prezentowanego poziomu,
uczy przeżywania piękna i piękno tworzy także w wymiarze indywidualnym,
osobistym. Dlatego w niniejszym tekście
pominięto ich nazwiska. Na wszystkie
brakuje miejsca, a ich wybór spłyci skalę
zjawiska.
Z powyższego wynika jedno: zarówno w przeszłości, jak i w teraźniejszości
nieodzownym elementem Małego Trójmiasta Kaszubskiego była i jest kultura.
Wszystko też wskazuje na to, że tak również będzie w przyszłości!
Jerzy Hoppe – redaktor pisemka „Rëmskô Klëka”, pisarz, regionalista z Rumi. Fot. DM
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
LITERATURA
Przenikanie
RY S Z A R D R O N C Z E W S K I
Zdarzyło się to przed wielu laty, spędzałem wakacje nad jeziorem na Mazurach.
Po deszczach nadeszły słoneczne i bardzo upalne tygodnie, a że był to koniec
lata, rankami snuły się nad nadbrzeżnymi trzcinami mgły, których cienkie
pasma zakradały się do niedalekich
zagajników.
Wyruszałem bardzo wcześnie na
ryby, kiedy jeszcze świecił księżyc, trawa była mokra, na pajęczynach kropelki rosy, głębokie cienie pod drzewami
na skraju lasu. Po przejściu małej łąki
pozostawała do przebycia długa przesieka leśna, podnosząca się stromo do
góry, aż las się kończył i w dole były
już nadbrzeżne trzciny i jezioro. Kiedy
tam docierałem, wody nie było widać,
mgła przypominała zaśnieżone pole.
W trzcinach miałem ukrytą łódź, a do
niej przywiązany sadzyk z żywcami.
Jakoś tak, w czasie gdy nadeszła
pełnia księżyca, spłynął na mnie, nie
dający się niczym wytłumaczyć, niepokój. Zacząłem się spieszyć i poranne wędrówki z domku nad jezioro przestały
być wyprawą po nieznaną jeszcze, rybacką przygodę. Przybiegałem zdyszany do łodzi, spychałem ją pośpiesznie
na wodę, a kiedy brzeg znikał w oparach, siedziałem długo bez ruchu i dopiero wschodzące słońce budziło mnie
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
z odrętwienia. Wracałem do brzegu
i prawie biegłem do domku, trzęsącymi
rękami otwierałem drzwi, kładłem się
na łóżku, przesypiałem, czy może raczej
przedrzemywałem cały dzień i dopiero
wieczorem wszystko zaczynało być na
powrót normalne.
Pełnia księżyca już minęła, noce
były ciemniejsze, ale powietrze
i w dzień i w nocy nadal było nieruchome, a mgły pełzały jak żywe stworzenia. Czułem się coraz gorzej, aż któregoś wieczoru postanowiłem nazajutrz
wyjechać. Jeszcze tylko ostatnia wyprawa o świcie i koniec. Uspokoiłem się, decyzja wyjazdu sprawiła, że wydało mi
się, iż ten zły, a tak bardzo niezrozumiały czas już minął.
– To pewno ta dziwna, upalna,
bezwietrzna pogoda – mówiłem sobie
w duchu, kładąc się spać.
Stary budzik mojej Mamy zaterkotał 3.30 nad ranem. Woda w wiadrze
stojącym na małym ganeczku była
prawie ciepła, ale wspaniale mnie ożywiła. Złapałem torbę z jedzeniem i ruszyłem nad jezioro. Wędki od dawna
zostawiałem w łodzi, nikt by ich tutaj
nie ukradł, własnej roboty kije leszczynowe z jałowcowymi końcówkami.
Było ciemniej niż zazwyczaj, cienki już
księżyc wolniutko przesuwał się przez
rzadkie chmurki. Tam w górze był jednak wiatr. Tutaj powietrze, nieruchome
od tygodni, pachniało zbutwiałym
drewnem i liśćmi. Pachniało zbliżającą
się jesienią.
Na skraju lasu stała ogromna sosna,
jej zwisające gałęzie zagradzały ścieżkę, zwykle schylałem się i odgarniając
najbardziej natrętne sosnowe miotełki,
przechodziłem na przesiekę. I właśnie
tutaj nurtujący mnie od kilku dni niepokój nasilał się. To było tak... jakby ktoś
mnie obserwował... czasem tak bywa,
idziemy ulicą i musimy się odwrócić...
i rzeczywiście oglądamy się... widzimy
czyjś wzrok wbity w nasze oczy. Ale
tutaj nie było nikogo, starą sosnę mijałem, co prawda, jeszcze w ciemności,
ale raz czy dwa zagłębiłem się w zarośla za ogromnym pniem, nikogo tam
nie było... a jednak czułem obecność
jakiejś istoty. W ten ostatni ranek, gdy
dochodziłem do starej sosny, mój dobry
nastrój nagle zniknął.
Tuż obok ktoś był, nie miałem wątpliwości, czułem ciepło innej istoty, jej
obecność, czułem czyjś oddech na twarzy. Odsunąłem gwałtownym ruchem
gałęzie sosny, chcąc jak najprędzej minąć to miejsce, ale gałęzie nie dały się
odsunąć, a gdy zacząłem się szamotać,
przycisnęły mnie do pnia sosny. Raptem cały mój niepokój, co tu dużo gadać, całe przerażenie, minęło. Wtuliłem
się w pień sosny, był ciepły i miękki.
Zapadła zadziwiająca cisza. Wszakże
47
LITERATURA
las i niedalekie jezioro zawsze przynosiły różne dźwięki, skrzypienia, dalekie
nawoływania ptaków, plusk wody, gdy
wielka ryba goniła drobnicę. A teraz to
wszystko zamilkło. Słyszałem stukot
własnego serca i szum krwi w żyłach,
nic ponadto, ale i te dźwięki, i odczucia
powoli zaczęły zanikać, kończyła się
moja świadomość, jakbym się zapadał
w bezdenny jar ciszy.
I wtedy usłyszałem, a może to było
tylko wrażenie dźwięku, może to były
moje, lecz jakby nie moje myśli. Z pnia
sosny, z otaczającej mnie ciszy, lecz także z mego wnętrza, dotarły do mojej
świadomości słowa: „Jestem... twoim...
odbiciem... z drugiej strony czasu... spotkałeś mnie już, choć może nie zauważyłeś... zbliżamy się do siebie wtedy...
gdy możesz przejść na moją stronę... gdy
możesz przejść na moją stronę... gdy możesz przejść...” – głos był coraz cichszy, aż
zamilkł i znowu otoczyła mnie cisza, ale
także ciemność. Byłem strasznie samotny, ta świadomość dominowała teraz we
mnie. Chciałem się z tej samotności wyzwolić, mocniej przytuliłem się do pnia,
zdawało mi się, że to jedyny ratunek, ale
wiedziałem i to, że przecież nic mi nie
zagraża. Znowu usłyszałem głos, dobiegający teraz z głębi lasu: „Gdy możesz...
przejść na... moją stronę...”
Byłem małym chłopcem, ktoś pochylał się nade mną, było mi bardzo
zimno i mokro. Jakiś człowiek trzymał
mnie na rękach, stojąc po pas w wartkim nurcie małej rzeczki. Z daleka biegła moja ciotka, słyszałem jej krzyk:
„Utonął! Utonął!”.
Obraz zakołysał się i przepadł, było
cicho i ciemno pod starą sosną. Ale słyszałem, słyszałem wyraźnie końskie kopyta wystukujące rytm kłusa na piaszczystym dukcie. Siedzę okrakiem na
linijce, śmiesznym, wileńskim wózku,
przede mną dwa worki i plecy gajowego
Gestrycha... to jedna z tych cudownych
wypraw na stację w Stasiłach.
Znowu były wakacje z dawnych, jakże dawnych lat... I gwizd lokomotywy
na niedalekim przejeździe i konie spłoszone... spadam, koło linijki toczy się na
moją głowę... ręka Gestrycha... wyciąga
mnie... wywrócona linijka, galopujące
konie, wszystko to znika w kurzu, gajowy niesie mnie na rękach...
48
Fot. Web-Mark
Nie, to nie jest gajowy, to przecież
sanitariusz w białym fartuchu, ale ta
biel jest coraz bardziej zakrwawiona...
to moja krew. Resztką świadomości widzę wywróconą małą półciężarówkę, to
ulica Świętojańska, tuż przy Zarządzie
Miasta Gdyni... jechaliśmy przecież po
benzynę do Chyloni...
Zapadam się w te przesuwające się
w myślach wspomnienia, mam jednak
świadomość, że stoję przytulony do starej sosny. Dlaczego, dlaczego teraz to
wszystko mi się przypomniało? Znowu
jest cisza. Wracam z dalekich stron...
Zrobiło się jaśniej, usłyszałem narastający szum wiatru w wierzchołkach
drzew. Musiałem, musiałem przytulić się jeszcze raz do sosnowej kory.
I z wnętrza drzewa doszedł do mnie
szept: „Jestem twoim odbiciem z drugiej strony czasu... spotkamy się jeszcze
raz, gdy będziesz przekraczał tę ostateczną granicę...”
Długo stałem przy starej sośnie,
wiedziałem, że już nie wypłynę na
jezioro. Wracałem wolno do domku,
zaczął padać deszcz, zrywała się coraz
silniejsza wichura.
Wyjechałem pierwszym autobusem
i dopiero po kilku tygodniach dowiedziałem się, że tego ranka wiatr zatopił łódź
starego rybaka Kelcha. Nigdy już nie pojechałem na ryby nad tamto jezioro.
Powoli zbliża się termin następnego spotkania z samym sobą na granicy
czasu.
Ryszard Ronczewski – aktor teatralny
i filmowy, reżyser; od kilkudziesięciu lat
związany z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku.
Urodził się w Puszkarni pod Wilnem.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
BIOGRAFIE – ROMAN WOYKE
Część 1
Dzieje rodu
i powstanie 66 pułku
W 2013 r. ukazała się praca Jak Kaszubi bili bolszewików. Jest to reprint książki Zarys historii wojennej 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty im. Marszałka J. Piłsudskiego autorstwa Wacława Jankiewicza
(wyd. w Warszawie w 1929 r.) opisującej organizację pułku oraz jego szlak bojowy od Poznania
do Horodca. Publikacja tego dzieła spowodowała, że zainteresowałem się nie tylko historią pułku, ale przede wszystkim dziejami jednego z jego oficerów Romana Woyke.
KRZYSZTOF KOWALKOWSKI
Z nazwiskiem Woyke stykałem się wielokrotnie podczas prac nad książką
Miłobądz. Historia miejscowości i parafii
1250–2000 (Miłobądz 2000)*. W wielu
materiałach, które wówczas przeglądałem, Woykowie byli wymieniani jako
zaangażowani w pracę dla społeczności
rodzinnej wsi Malenin i parafii w Miłobądzu. Nigdzie jednak nie zetknąłem się
z informacją, że jeden z Woyków – Roman – walczył jako oficer polskiego wojska w 1920 r. z bolszewikami. Wynika to
prawdopodobnie z sytuacji, jaka powstała po II wojnie światowej, gdy fakt walki
z bolszewikami był wystarczającą przyczyną do prześladowań. Zapewne dlatego, jak wspominał w rozmowie ze mną
Witold Woyke, syn Romana, jego ojciec
nigdy o tej części swojego życia dzieciom
nie opowiadał.
Przodkowie
Zanim jednak przedstawię losy Romana
Woyke podczas walki z bolszewikami,
chciałbym napisać więcej o jego przodkach. Czy byli oni Kaszubami? Raczej nie,
choć trudno dziś powiedzieć, kim się czuli. Na pewno byli Pomorzanami, a w dzisiejszym rozumieniu granic regionów
byli raczej Kociewiakami. Rodzina Woyke mieszkała w Maleninie na pewno nieprzerwanie od II połowy XVIII w. Malenin
przed I rozbiorem Polski wchodził w skład
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
dóbr biskupów chełmińskich. Wraz z rozbiorem Polski król Prus przejął wszystkie
dobra królewskie i kościelne, w tym także
Malenin.
Kataster kontrybucji Prus Królewskich
1772–1773 (znajd. się w Archiwum Państwowym w Toruniu) podaje, że w tym
roku w Maleninie mieszkały 174 osoby,
ale tylko 13 rodzin gospodarzyło „na
swoim”. Gospodarzami byli Michał Halba – wolny sołtys, Piotr Bylang, Andrzej
Helert, Tomasz Kamiński, Jan Kowalkowski, Tomasz Barganowski, Szymon
Kalba (Halba?), Michał Woyke, Michał
Gurzyński, Michał Basendowski – karczmarz, Piotr Langa, Józef Bylang oraz Michał Kowalkowski. Michał Woyke w dniu
sporządzania katastru był żonaty i miał
jednego syna. Jego gospodarstwo zajmowało obszar 3 włók chełmińskich (ok.
50 ha), a wraz z rodziną pracowali oraz
mieszkali w gospodarstwie także dwaj
parobkowie i jedna dziewka. Woyke miał
12 koni, 3 krowy, 30 owiec i 8 świń. Miał
też obowiązek odpracowania 9 dni szarwarku. W tym miejscu chcę dodać, że wymieniony powyżej Michał Kowalkowski
jest moim przodkiem.
Kolejna pisana informacja o rodzinie
Woyke pochodzi z 1833 r. Jak pisze Franz
Schulz w Geschichte des Kreis Dirschau
(wyd. w 1907 r. w Tczewie), według spisu gruntów syn wspomnianego Michała
Woyke, także Michał, gospodarzył na 3
włókach i był sołtysem Malenina. Kilka
informacji o rodzinie Woyke przynosi
R. Woyke ok. 1980 r. Ze zbiorów W. Woykego
kronika szkoły w Maleninie. Zapisano
w niej, że gdy w 1842 r. w Maleninie
utworzono pierwszą szkołę podstawową, Michał Woyke nie sprawował już
funkcji sołtysa, ale został członkiem Rady
Szkoły, która nadzorowała jej działalność.
Syn tegoż Michała, Piotr wymieniany jest
jako sołtys Malenina w 1873 r. W „Kronice szkoły w Maleninie z lat 1873–1920”
zapisano, że w latach 1900–1902 jako
naczelnik (wójt) gminy Malenin wymieniany był pan Woyke. Prawdopodobnie
chodzi tu o Jana Woyke – ojca Romana, co
potwierdza w jednym z listów do mnie
(z 6.03.2014 r.) Witold Woyke, pisząc: Jan
Woyke, ojciec Romana, w czasach pruskich
49
BIOGRAFIE – ROMAN WOYKE
Malenin – dawny dom Woyków. Ze zbiorów autora
był na pewno sołtysem. Przypominam sobie
„dowód osobisty” z fotografią, który sam sobie wystawił z podpisem na pieczątce „Burgemaister”. To było nam dzieciom pokazywane
jako ciekawostkę, że sam sobie wystawił. E.
Raduński w swojej książce Zarys dziejów
miasta Tczewa pisze, że w 1909 r. Jan Woyke był współzałożycielem pierwszej polskiej spółdzielni rolniczo-handlowej „Rolnik”, która powstała w Tczewie. Jak widać
z powyższej krótkiej informacji, rodzina
Woyke przez wszystkie lata zamieszkiwania w Maleninie cieszyła się poważaniem
i zaufaniem współmieszkańców.
Biografia bohatera
W takiej właśnie szanowanej rodzinie,
mieszkającej w Maleninie od pokoleń,
przyszedł na świat Roman Teodor Jan
Woyke. Urodził się 3 czerwca 1896 r.
Jego rodzicami byli Jan (ur. 21.06.1861 r.
w Maleninie) i Aniela z d. Żelewska (ur.
31.08.1868 w Łężycy pow. wejherowski).
W notatkach Romana Woyke przesłanych przez jego syna Witolda, w liście
z 22.01.2014 r., są dwa ciekawe zapisy.
Jeden podaje, że nazwisko żony brzmiało Bach Żelewska, a drugi, że Jan Woyke
w 1910 r. wyprowadził się do Łężyc. W innym liście (z 6.03.2014 r.) Witold Woyke
pisze, że ślub Jana Woyke ze szlachcianką
Anielą Bach Żelewską (herbu Brochwicz
III) był wówczas uznany za mezalians.
Jak pisze W. Woyke: Babcia Aniela była typową Kaszubką. Jak ją odwiedzaliśmy przed
wojną, często się zapominała i mówiła po
50
kaszubsku, a my nic nie rozumieliśmy. Ojciec
też umiał rozmawiać po kaszubsku. Nie wiadomo, jak duże było wówczas gospodarstwo w Łężycach, ale jak podaje Książka adresowa gospodarstw rolnych, w 1923 r. miało
ono powierzchnię 271 ha, z czego m.in.
189 ha roli i 53 ha lasów. Gdy Jan mieszkał
w Łężycach, gospodarstwem w Maleninie
zarządzał „rządca”, a w 1925 r. gospodarstwo objął Roman Woyke, o czym w dalszej części tego artykułu.
Wiadomo, że młody Roman uczył
się w Königliches Gymnasium zu Culm
(Królewskie Gimnazjum w Chełmie).
Na pewno w roku szkolnym 1909/1910
był uczniem kwinty, czyli piątej klasy.
Zapewne ukończył to gimnazjum, skoro w polskim wojsku otrzymał stopień
oficerski, o czym będzie mowa w dalszej części tego artykułu. Jak wspomina
w swoim liście (z 22.01.2014 r.) W. Woyke: [mój ojciec] Roman w 1916 r. został
wcielony do niemieckiego wojska. Wysłany
na front do Francji, tam został ranny. Dostał
„żelazny krzyż”, wrócił do Malenina. Gdy
zaczęło się powstanie wielkopolskie, poszedł
do Wielkopolski. Jako wyszkolony żołnierz
został dowódcą kompanii.
Nie wiadomo, czy Roman Woyke walczył w powstaniu, a jeśli tak, to gdzie i jak
długo. Powstanie wielkopolskie wybuchło
27 grudnia 1918 r. i trwało do 16 lutego
1919 r., zostało zakończone rozejmem.
Powstanie przyczyniło się do przyznania
Polsce na konferencji pokojowej w Paryżu
niemal całości wyzwolonych ziem.
W kaszubskim pułku
Wiadomo natomiast, że mając doświadczenie wojskowe wyniesione z niemieckiej armii, wstąpił do powołanej w Poznaniu „Ochotniczej Dywizji Strzelców
Pomorskich” utworzonej z ochotników
z Pomorza i Kaszub. Wacław Jankiewicz
we wspomnianej książce Zarys historii
wojennej 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty…
pisze, że dywizja miała się składać z pułków: toruńskiego, grudziądzkiego, starogardzkiego i kaszubskiego. Formowanie
kaszubskiego pułku zapoczątkował rozkaz dzienny nr 30 z dnia 8 października
1919 r. dowódcy dywizji. Zgodnie z nim
już istniejące pułki grudziądzki i toruński wydzieliły wszystkich ochotników
Kaszubów jako kadrę kaszubskiego pułku. Pułk rozpoczął funkcjonowanie 15
października 1919 r. 21 października tr.
zorganizowane zostały cztery kompanie
kadrowe. Czwartą kompanią dowodził
sierżant Woyke. W styczniu 1920 r. zorganizowano trzy bataliony, a dowódcą
III batalionu został podporucznik Roman
Woyke. Wymieniani tu sierżant i podporucznik Woyke to zapewne ta sama osoba, a awans z podoficera na oficera wynikał prawdopodobnie z doświadczenia
Romana Woyke wyniesionego ze służby
w wojsku niemieckim, a może także
z doświadczenia w powstaniu wielkopolskim.
Pisząc o latach służby w wojsku
Romana Woyke, można by skorzystać
z informacji dotyczących tej postaci
znajdujących się w Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie. Niestety do końca 2014 r. archiwum jest
w remoncie i nie udostępnia danych.
Dlatego jedynym źródłem informacji
o losach Romana Woyke w Wojsku Polskim w okresie 1919–1920 pozostaje
Zarys historii wojennej 66 Kaszubskiego
Pułku Piechoty…
24 października 1919 r. delegacja pułku stanęła przed obliczem Marszałka Józefa Piłsudskiego z petycją, aby przyjął pułk
pod swoją opiekę. Naczelny Wódz wyraził
na to zgodę i od tego czasu pułk nosił imię
„Marszałka Józefa Piłsudskiego”.
Dokończenie w następnych numerach
* Bibliografię prac przywoływanych w artykule opublikujemy w jego ostatniej części.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z ŻËCÔ PÒMÒRANIE
Z kaszëbsczim do Słowenie
Kaszëbsczi jãzëk wcyg rozkòscérzô òbrëmié swòjégò dzejaniô. Ùczą sã gò nié leno Kaszëbi
z Kaszëb, ale téż lëdze, co pòchôdają z Warmie, Szczecëna czë daleczi Słowenie. Pòkôzelë to
bëtnicë V edicje Kùrsu Kaszëbsczégò Jãzëka, chtërnégò ùroczësté zakùńczenié bëło 4 czerwińca
w Kaszëbsczim Dodomie przë sz. Straganiarsczi.
ADRIAN WATKOWSKI
Darmòwi kùrs kaszëbsczégò jãzëka
ùsôdzô òd 2009 rokù na Gduńsczim
Ùniwersytece (GÙ) Karno Sztudérów
Pòmòraniô. Òd trzech lat prowadzy gò
Bòżena Ùgòwskô. Na zôczątkù brelë
w nim ùdzél òsoblëwie nôleżnicë tego
sztudérsczégò karna. Równak slédnym
czasã zwiãkszëła sã wielëna bëtników
spòza Kaszëb. Jednym z nich je Łukôsz
Krygier, sztudéra anielsczi filologie na
GÙ. Jesz nié tak dôwno kaszëbizna nie
interesowała gò tak wiele. Zmieniła to
jegò slédnô wanoga pò Kaszëbach. Òb
czas òbzéraniô tak snôżich placów, jak
Kartuzë, Chmielno, Wdzydze jô sã zetknął
z kaszëbsczim pierszi rôz. Zainteresowôł
jem sã nim, tej jô ùdbôł so lepi gò pòznac.
I tak jem sã nalôzł tuwò.
Emiliô Kùla pòchôdô ze Szczecëna,
równak òd czilenôsce lat robi jakno
szkólnô pedagòga w Pògòrzim w gminie Kòsôkòwò. Tamò pierszi rôz zetka sã
z kaszëbsczim fòlklorã, to je z lëdowim
karnã z Dãbògòrzô. Òd 2000 rokù prowadzy kaszëbsczé kółkò. Na tëch ùczbach
ùczniowie szkòłë w Pògòrzim pòznôwają
tuńce, frantówczi i kaszëbsczé brawãdë.
Emiliô Kùla mëszli, że ten kùrs pòmòże
ji lepi robic z ùczniama. Òd jaczégò czasu jô chca sã lepi naùczëc kaszëbsczégò
w gôdce i pisanim. Czãsto piszã dlô mòjich
ùczniów scenarniczi, jaczé terô bãdą
pò kaszëbskù. Chcã jich naùczëc lepszi
wëmòwë i artikùlacje òb czas pòkôzów na
binie. Baro pòmòcné bëłë cwiczënczi, jaczé
më robilë òbczas kùrsu.
Łukôsz Krygier widzy jesz jednã
wôżną przëczënã, żebë ùczëc sã
kaszëbsczégò. Na Pòmòrzim baro chùtkò
rozwijô sã turisticznô branża, co je mòcno
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
sparłãczonô z Kaszëbama. Dlôte znajemnota kaszëbiznë mòże ùłatwic nalézenié
robòtë. Widzec to je téż w edukacje.
Pia Szlogar je sztudérką pòlsczi filologie na katédrze slawisticzi Ùniwersytetu
w Lublanie (w Słowenie). Jak gôdô, ò Ka­
szëbach dowiedza sã przez przëtrôfk,
òb czas jednégò z wëkładów. Ùrzekła
jã apartnosc Kaszëb na tle jinszich regionów Pòlsczi. To je òsoblëwé, że ù waji
w Pòlsce je taczi region, co mô swòjã
kùlturã i jãzëk, co baro sã różni òd pòlsczégò
– gôdô. Fascynacjô sprawiła, że wzãła
ùdzél w midzënôrodny wëmianie,
przez co mògła rozwijac swòje zaczekawienia w kaszëbsczim karnie na
pòlsczi filologie na GÙ. Tam pòznała
sztudérów, co dzejają w Karnie Sztudérów Pòmòraniô. Ti bãdą ji pòmagac
przë pisanim magistersczégò dokazu
ò ekspresywnëch słowach brëkòwónëch
w kaszëbsczim jãzëkù. Zachãcëlë jã
téż do ùdzélu w kùrsu kaszëbsczégò
jãzëka. Dzãka tim ùczbóm jô sã baro
chùtkò naùczëła czëtac i pòzna kaszëbską
òrtografiã. Równak më sã ùczëlë nié leno
jãzëka. Bòżena Ùgòwskô mô dużą wiédzã,
żle jidze ò historiã i kùlturã Kaszëb i dzãka
ni më mòglë pòznac nen region na wiele ôrtów. Pia mëszli, że na tim sã nie skùńczi
ji przigòda z Kaszëbama. W przińdnoce
chce wrócëc do Gduńska w ramach doktorancczich sztudiów i cygnąc dali swòje
badérowanié kaszëbsczégò jãzëka.
Òbczas rozegracje zakùńczeniô kùrsu
kòżdi z bëtników dostôł wdôrënkòwą
diplomã i ksążczi. Pòsobno przë domôcym
kùchù i kawie mòżna bëło pòdzelëc sã
wrażeniama z nôùczi kaszëbsczégò.
Bëtnicë wiele pëtalë ò céle i dzejalnotã
Pòmòranie. Nôleżnicë ceszëlë sã z tak
wiôldżégò zainteresowaniô. Jô jem rôd, że
je to zainteresowanié nôùką kaszëbsczégò,
òsoblëwie wëstrzód tëch, co nigdë ni miele
z nim do ùczinkù. Jô mëszlã, że to je bëlny ôrt
promòcje Kaszëb, co pòkôzywô téż, że robòta
pòmòrańców dôwô dobri brzôd – ùwôżô
Matéùsz Czaja, òpiekùn kùrsu ze stronë
sztudérsczégò karna.
Tłómacził Tomôsz Ùrbańsczi, òdj. M. Czaja
51
HISTORIA
Tajemnica dzwonu
Wmurowany w ścianę kruchty kościoła Mariackiego w Gdańsku, pęknięty i zdeformowany, od
dawna przyciąga uwagę historyków miasta. Z zachowanego napisu wiadomo o tym dzwonie
tyle, że pochodzi z Iwangorodu, twierdzy na granicy Estonii i Rosji. Nikt jednak nie wie, w jaki
sposób trafił do grodu nad Motławą. Powstało na ten temat kilka teorii, czasem dość karkołomnych. Jak dotąd, żadna z nich nie wyjaśniła przekonująco tajemnicy dzwonu. Tymczasem jej
rozwiązanie może być prostsze, niż myśleliśmy.
JACEK BORKOWICZ
Wotum (krótkotrwałego)
zwycięstwa
Dzwon został odlany w 1700 r. na cześć
zdobycia Narwy przez szwedzkiego
króla Karola XII. Iwangorod leży naprzeciwko Narwy, miasta i zamku po drugiej stronie granicznej rzeki. W ciągu
wieków dzieje obydwu twierdz ściśle
się ze sobą splatały. Raz walczyły przeciwko sobie, innym razem broniła ich ta
sama załoga. Tak czy inaczej, jeśli tylko
jakaś wojna – a było ich wiele – otarła
się o jeden z zamków, natychmiast echo
tego wydarzenia odbijało się o ściany
drugiego.
Tak było i w 1700 r., kiedy to Karol XII, po brawurowym zwycięstwie
nad carem Piotrem I, wkroczył do Narwy. Niedługo potem zajął Iwangorod.
Szwedzką wiktorię uwieńczono odlaniem dzwonu, który zawieszono w luterańskim kościele na iwangorodzkim
zamku. Po kościele owym nie ma dziś
nawet śladu, jednak z zachowanych
rycin wiemy, jak wyglądał. Jego wieża zwieńczona była wysoką, strzelistą
iglicą. Pod nią zawieszono wotum zwycięstwa.
52
Szkot w moskiewskiej służbie
W cztery lata potem odwróciła się karta wojennego szczęścia. 9 sierpnia 1704
wojska rosyjskie zdobyły Narwę. Przez
dwa dni zdobywcy dokonywali rzezi
i gwałtów na ludności miasta, trzeciego
dnia car posłał do nich prawosławnych
kapelanów. Ci kazali sołdatom całować
krzyż i przysięgać, że odtąd nie będą
mordować cywilów. Rabować pozwolono im nadal.
W tydzień później padł Iwangorod.
Miejscowy kościół złupiono, zapewne
wtedy zdjęto też dzwon z dzwonnicy.
Co stało się z nim później? Zamiast
stuprocentowej odpowiedzi, której nie
otrzymamy, warto zainteresować się
osobą zdobywcy. Nie chodzi tu o cara
Piotra, lecz o jego dowódcę. Był nim
generał Jerzy Benedykt Ogilvy, Szkot
w służbie rosyjskiej. To on zdobył i Narwę, i Iwangorod.
Car był bardzo zadowolony ze swojego dowódcy. Niedługo jednak trwała
łaska monarchy. Rosyjscy generałowie
pozazdrościli powodzenia zamorskiemu przybyszowi. Na skutek ich intryg
Ogilvy w 1706 r. wystąpił z rosyjskiej
służby i zaciągnął się do armii saskiej.
Saksonia połączona była wtedy unią
personalną z Polską, więc niejako
automatycznie szkocki generał – obdarzony teraz stopniem feldmarszałka
– stał się oficerem armii polskiej. Od
razu też posłano go do walki z tym samym przeciwnikiem, z którym zmagał
się pod murami Narwy.
Sierota po feldmarszałku
Polska, pod panowaniem Augusta II,
związana była wówczas z Rosją antyszwedzkim sojuszem militarnym. Z kolei
Szwedzi popierali rywala saskiego
monarchy, Stanisława Leszczyńskiego,
podobnie jak August obranego królem
podczas wolnej elekcji. Jednym z mocnych punktów szwedzkiego oporu był
Gdańsk – i tam właśnie wojenne losy
przygnały naszego bohatera.
Oblężenie i zdobycie Gdańska przez
wojska saskie w 1710 r. nie należy do
najbardziej znanych epizodów w historii miasta. Niewiele też wiemy o ówczesnych dokonaniach Ogilvy’ego. W każdym razie tego miasta zdobyć mu nie
było dane: umarł podczas działań oblężniczych. Przyczyna śmierci nie jest znana, ale można się jej domyślić. W obozie
wojskowym szerzyła się już dżuma,
która niebawem spustoszyć miała całe
południowe pobrzeże Bałtyku. Niedługo
po zgonie feldmarszałka jego żołnierze,
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
HISTORIA / ZACHË ZE STÔRI SZAFË
już pod innym dowództwem, przekroczyli linię gdańskich bastionów.
To tyle, jeśli chodzi o fakty. Reszta
to przypuszczenia. Nie mamy pewności,
czy wśród ekwipażu zmarłego wojownika znajdował się dzwon ze zdobytej
przezeń twierdzy. Jest to jednak prawdopodobne. Podobnie jak wniosek, że
osieroconą wojenną pamiątkę ofiarowano gminie największego gdańskiego
kościoła.
Być może było całkiem inaczej. Jednak osoba Jerzego Benedykta Ogilvy’ego, którego losy – tak jak losy dzwonu
z mariackiej kruchty – związały się
z Iwangorodem i Gdańskiem, powinna
zaintrygować historyków.
Inne gdańskie zagadki autor próbuje
wyjaśnić w opracowaniu redakcyjnym książki Ludwiga Passargego Z wiślanej delty, która niedługo ukaże się
nakładem Wydawnictwa Oskar.
Nôdgroda Remùsa
Remùs – bòhatéra romana Aleksandra Majkòwsczégò – pchô naladowóną ksążkama karã. Kòl niegò stoji jegò
wiérny towarzësz Trąba. Może zarôzka jaczi wiwat zagraje? Kòmùż to?
Kò lëdzóm, jaczi na artisticznym czë
kùlturalnym gónie dzejalë w wejrowsczi òbéńdze.
Spiritus movens Nôdgrodë Remùsa
béł Jerzi Czedrowsczi, a przëznôwało ją
Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki, jegò wejrowsczi part. Aùtorã sztaturë béł wërzinôrz Stanisłôw Nastałi.
Òd 60. do 80. lat XX stalata ùtczonëch
nią bëło wiele artistów czë dzejarzów
kùlturë z wejrowsczi zemi.
W XXI stalatim Nôdgrodã Remùsa
przëznôwô Zarząd Wejrowsczégò
Pòwiatu. Dzysdnia nôdgrodzony dostôwają dëtczi, ale Remùsa z Trąbą na
pòlëcë ju nie pòstawią. Òbôczą leno
òdjimk sztaturë wëdrëkòwóny na diplomie.
rd
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
53
ZE ŚWIATA NAUKI
Oryginalny
świat Kaszubów
O książce poświęconej kaszubskim przysłowiom rozmawiamy z jej autorką dr Justyną Pomierską
z Uniwersytetu Gdańskiego.
Ten gruby tom, to kontynuacja twoich
wcześniejszych zainteresowań kaszubskimi przysłowiami. Wydałaś już poświęconą im publikację popularnonaukową...
Przësłowié samò sã rodzy w głowie zawierającą kaszubskie przysłowia z ich polskimi odpowiednikami (nie: tłumaczeniami!). To było ponad tysiąc przysłów,
wybranych z ok. 4 tysięcy wypisanych ze
Słownika gwar kaszubskich na tle kultury
ludowej Bernarda Sychty. Tylko z Sychty. Uporządkowałam je w kilkunastu
grupach tematycznych, np. o pogodzie,
chorobach, przyjaźni, zaletach, wadach.
W kontekście tej grubej książki, która
leży przed nami, to była trochę jakby
zabawa, ale bardzo inspirująca! Przekonałam się, z jak bogatym – i niezbadanym! – materiałem mam do czynienia,
jak wiele kaszubskich przysłów nie ma
swoich odpowiedników w zbiorze przysłów polskich, a także dostrzegłam oryginalność zaklętego w mądrości ludowej
świata Kaszubów.
analiza („Studium z paremiografii i paremiologii”). Owe dwa naukowe określenia w podtytule i tytule części drugiej
oznaczają: paremiografia – zbieranie paremii (przysłów) i paremiologia – nauka
o pochodzeniu przysłów, o ich znaczeniu
i literackim uformowaniu. Takiej monografii o przysłowiach kaszubskich dotąd
nie było. Jerzy Treder, badając frazeologię
kaszubską na tle wierzeń i obyczajów,
włączył do swej pracy także przysłowia,
mianowicie w książce Frazeologia kaszubska a wierzenia i zwyczaje (na tle porównawczym) (1989), a także w wielokrotnie
wznawianej książce z materiałami ze
Słownika Sychty pt. Kaszubi. Wierzenia
i twórczość. Nie ma ich jednak w rozprawie Ze studiów nad frazeologią kaszubską
(na tle porównawczym) (1986). Bezpośrednio o przysłowiach traktują jego prace
w zbiorze Nazwy ptaków we frazeologii
i inne studia z frazeologii i paremiologii polskiej (2005) i Proverbia w prozie Anny Łajming (2003) czy liczne artykuły o słownictwie i frazeologii karcianej, rybackiej itp.
Przysłowia kaszubskie to już jednak czysto naukowa praca. Pierwsza, jak mi się
zdaje, tak szeroko zajmująca się tym tematem.
Podtytuł „Studium z paremiografii
i paremiologii” miał jednoznacznie określać naukowy charakter książki. Ale to
dwuczęściowe dzieło: zbiór przysłów
(„Księga przysłów kaszubskich”) i jego
Ile czasu poświęciłaś Przysłowiom?
Mogłabym powiedzieć, że pracowałam
nad tą książką ok. 10 lat. Ale to nie jest
„czas pracy netto”. Na Uniwersytecie
Gdańskim uczę dydaktyki języka polskiego, teraz też kaszubskiego i z tą dydaktyką wiąże się jakaś część mojego wysiłku
naukowego. Poza tym mam troje dzieci,
najmłodsza Basia urodziła się w 2006 r.
54
Ale te życiowe przerwy w pracy należy
uznać za ważne, bo dały szansę na przemyślenia, weryfikację, uzupełnienia, dopowiedzenia. Można powiedzieć, że przy
tej pracy nabierałam swoistej ogłady naukowej, dojrzewałam. Jak opis dziejów
paremiografii zaczęłam chronologicznie
od Ceynowy, to potem te pierwsze rozdziały musiałam gruntownie poprawić.
A równolegle układałam część pierwszą, „Księgę przysłów kaszubskich”. Porządkowanie materiału językowego, to
zawsze żmudna robota. Przyjęte przeze
mnie na samym początku pracy założenie, aby umieścić kaszubskie paremie
w kontekście przysłów polskich, nadto
w takim układzie systemowym, jak to
przed laty zrobili autorzy Nowej księgi
przysłów polskich pod redakcją Juliana
Krzyżanowskiego, aby niejako uzupełnić tę wydaną przed czterdziestu laty
publikację – okazało się przedsięwzięciem bardzo czasochłonnym. Ale dotąd
w paremiologii lepszego systemu niż
porządek alfabetyczny wyrazów-jąder
przysłów nie opracowano. Wydana
przez Instytut Kaszubski książka zawiera przysłowia z wszystkich kaszubskich
źródeł wydanych przed 1955 r. To ok. 8
tys. przysłów, a z wariantami jeszcze
więcej!
Czy tom wyczerpuje tę tematykę?
Na pewno warto zbadać zasób i funkcjonowanie przysłów w kaszubskiej
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
ZE ŚWIATA NAUKI
Dzieje paremiografii kaszubskiej
opisałam bardzo wnikliwie, ale
„Księgę przysłów kaszubskich”, ten
scalony zbiór, można wykorzystać
do różnorodnych dalszych badań!
Taki był też pragmatyczny cel mojej pracy: wypisać wszystko, co zostało zapisane, uporządkować tak,
aby system był „szczelny” i logiczny
„w obsłudze”, nadto kompatybilny
z Nową księgą przysłów polskich, aby
udostępnić badaczom – Kaszubom
i nie-Kaszubom – przebogaty zbiór
przysłów kaszubskich do dalszych
badań: językowych, kulturowych
i innych. Wystarczy dla wszystkich.
literaturze po 1945 r. W jednym z rozdziałów pokusiłam się o rekonstrukcję
świata Kaszubów namalowanego przysłowiem, ale to na pewno jeszcze otwarte pole... Poza tym zbadałam językowy
kształt przysłów, dokonałam pewnych
uogólnień teoretycznych związanych
z fenomenem trwania przysłowia jako
gatunku folkloru. Bo trzeba powiedzieć,
że zanim przysłowie zostało przez kogokolwiek zapisane, musiało się utrwalić w społecznej pamięci. I przetrwało
w pamięci pokoleń, przekazywane z ust
do ust. Ta „Księga przysłów kaszubskich”
– z zapisami do połowy XX w. – powinna
być kompletna. Ale kto wie, człowiek jest
omylny, mogłam coś przegapić... Dzisiejsze możliwości szukania słów w zapisie
elektronicznym oddają nieocenione korzyści leksykografii, temu też m.in. służyć ma znormalizowany zapis przysłów
w „Księdze”, utrwalanych przecież przez
kolejnych paremiografów w różnych ortografiach.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Porozmawiajmy o samych przysłowiach. Jak opisałabyś nasze
kaszubskie na tle innych, ogólnopolskich?
Kaszubi, aby wypowiedzieć ogólnoludzkie prawdy i myśli dydaktyczne, posługują się obrazami
z codziennego życia, wyrażając je
środkami artystycznymi zaczerpniętymi z mowy potocznej. Prostota
i realizm to główne cechy artyzmu
językowego przysłów. Najczęściej to
zdania oznajmujące, często zaczynające się od kòżdi, wszëscë, wszëtkò, wiedno,
wszãdze, nicht, nic. Zawierają nakazy, zakazy i przestrogi, np. „Nie lez na górã, nie
spadniesz”, „Niech spi, mòże mù rozëmù
narosce”. W przysłowiu pojedynczy
chłop, konkretna białka reprezentują pewien typ zachowań, zaczynają odzwierciedlać charakter zbiorowości. Ta reprezentatywność typów ludzkich i zdarzeń
codziennych dominuje w przysłowiach
kaszubskich. Ścisły związek z naturą
i zadziwiająca przybyszy pobożność
kształtowały specyficzną osobowość. Kaszubi są pracowici, nie tolerują lenistwa.
Będący w przeszłości przede wszystkim
rybakami i rolnikami, żywią się owocami swojej pracy. Przysłowia o jedzeniu
pokazują niewymyślny jadłospis Kaszuby. Przysłowia piętnują szczególnie
plotkarstwo, obłudę, kłamstwo, dwulicowość, chciwość. Rozważny i oszczędny
gbur stanowi wizytówkę i ostoję swojego gospodarstwa. Koń i krowa, to jego
najważniejsi w pracy sprzymierzeńcy.
Przysłów zawierających leksem pies jest
prawie tyle, co tych z Bogiem! To XIX-wieczny obraz wsi, ale wiele mądrości
do dziś nie przestało być aktualnymi.
Jakie jest twoje ulubione?
„Czej białka le je młodô i piãknô, tej òna
téż ò tim wié” – to oryginalne kaszubskie. Są też takie specyficznie uformowane, jak dowcipy: „Le sã nie wdawôj w niżódną bitwã – rzekła białka do chłopa
i rżnãła gò w łep!”, to z grupy obyczajowych perełek, ale częściej w drugą stronę: „Wszësczé gòdzënë nie są szczeslëwé
– rzekł chłop i nabił babie”. Często powtarzam w pracy: „Rozłożenié ‘rozwaga’
z latama przëchòdzy. Wësłëchôj zdaniô
jinëch, a tej zrób, jak cë twój włôsny
rozëm kôże”. A w domu: „Môłé dzecë
depcą pò nogach, wiôldżé pò sercu”. Lubię zwłaszcza takie przysłowia, których
nie notują ogólnopolskie zbiory paremiograficzne. Kto wie, że tylko na Kaszubach
zanotowano: „W jagwańce skrzëpczi są
zamkłé. Kóńsczé kòpëta òdpùstu nie dodają. Ni ma to, jak człowiek mòże pòd
swój stół tkac nodżi”?
A nad czym teraz pracujesz?
Dużo czasu poświęciłam na promocję etnofilologii kaszubskiej, jeżdżąc
po szkołach ponadgimnazjalnych na
Kaszubach. Takie wyjazdy w teren
zakłócają rytm pracy „przy biurku”.
Ostatnimi dniami jednak pracuję razem
z ojcem [chodzi o prof. Jerzego Tredera
– przyp. red.] nad zbiorem wybranych
frazeologizmów w sześciu językach
zachodniosłowiańskich. Punktem wyjścia jest wyrażenie lub zwrot czeski,
do którego kolejne osoby dopisują odpowiednik słowacki, polski, kaszubski, dolno- i górnołużycki. Współpraca
w tym projekcie, to konsekwencja ułożenia i wydania analogicznego zbioru
wybranych paremii pt. Západoslovanské
paremiologické dĕdictví. Ta książka, opublikowana w 2011 r. w Ostrawie, w Polsce jest prawie nieznana. Badania porównawcze paremiologii słowiańskiej,
to nowa przestrzeń działania.
Rozmawiał P.D.
55
ROCZNICE
Półwiecze
„Zeszytów Chojnickich”
Wielu czytelników „Pomeranii” zna to czasopismo, niektórzy w nim publikowali. Wśród pomorskich tytułów prasowych „Zeszyty Chojnickie” zajmują bowiem szczególne miejsce jako periodyk
popularyzujący najpierw wiedzę historyczną, a później interdyscyplinarną o ziemi chojnickiej.
KAZIMIERZ JARUSZEWSKI
Pismo ukazuje się nieregularnie od 1964 r.
Pierwszy jego numer (w nakładzie 12
egzemplarzy) zredagowali regionaliści:
Witold Look, Franciszek Pabich i Julian
Rydzkowski. We wstępie autorzy napisali, że Powiatowe Archiwum Państwowe i Muzeum Regionalne w Chojnicach
„pragną za pośrednictwem pierwszego,
próbnego numeru (...) ukazać możliwości nie tylko pracy popularnonaukowej
dla poznania dziejów Chojnic i okolicy,
ale jednocześnie zamierzają przerwać,
chociaż w formie bardzo skromnej ten
rodzaj pisania, który w efekcie kończy się
włożeniem dorobku do szuflady” (s. 4).
Pierwsza edycja periodyku
Idea wydawania pisma zrodziła się
w gronie członków sekcji historyczno-regionalnej chojnickiego oddziału
Zrzeszenia Kaszubskiego. Wydawcą
siedemnastu kolejnych zeszytów było
jednakże Chojnickie Towarzystwo Kulturalne (ChTK). Redaktorem periodyku
(nr 1–6) najpierw został Witold Look
(1929–1976), przedwcześnie zmarły historyk i archiwista, od 1960 r. kierownik
Powiatowego Archiwum Państwowego
w Chojnicach, autor wielu rozpraw dotyczących przeszłości Chojnic (m.in. „Uwag
o historiografii miasta Chojnic” pomieszczonych w pierwszej edycji pisma). Dzięki dokonaniom Looka powiatowe archiwum stało się lokalnym ośrodkiem
ruchu naukowego i badań regionalnych. Uzyskanie stałego zezwolenia na
56
wydawanie lokalnego periodyku nie
było wówczas możliwe, dlatego konieczny był kamuflaż w postaci znaczącego
nadruku „Do użytku wewnętrznego”
– ograniczającego w teorii rolę „Zeszytów” do biuletynu stowarzyszenia.
Pierwsze kolegium redakcyjne, odnotowane w numerze drugim czasopisma,
stanowili: Wojciech Buchholz (przewodniczący), Witold Look (zastępca przewodniczącego), Kazimierz Ostrowski
(sekretarz) oraz Jan Kania, Benedykt Kloskowski, Albin Makowski, Józef Osowicki, Julian Rydzkowski i Edmund Sadowski (członkowie). Później z tego grona
ubyli J. Kania i B. Kloskowski, dołączyli
natomiast Franciszek Pabich (jeden z 3
chojnickich „muszkieterów” – inicjatorów pisma) oraz Stanisław Ciechanowski. Zasłużony dla historiografii Chojnic
W. Buchholz, wieloletni dyrektor liceum,
wspomagał wysiłki zespołu redakcyjnego przez okres dziesięciu lat (1965–1975).
Na uznanie zasługiwała też okładka
„Zeszytów” zaprojektowana przez wybitnego artystę plastyka Janusza Jutrzenkę Trzebiatowskiego (tworzącego w Krakowie, ale wywodzącego się z Chojnic).
Po śmierci W. Looka „Zeszyty Chojnickie” redagowali zasłużeni dla kultury
regionu publicyści: Kazimierz Ostrowski
(nr 7–9), dziennikarz, działacz Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego dobrze znany
czytelnikom „Pomeranii”, oraz Klemens
Szczepański (nr 10–14), nauczyciel, społecznik, autor licznych opracowań traktujących o dziejach Chojnic w XX w. oraz
o nazewnictwie miejscowości powiatu
chojnickiego. W redagowaniu pięciu
numerów pisma K. Szczepańskiemu pomagali członkowie kolegium redakcyjnego: Grażyna Winiecka, Stefan Myszka,
Zbigniew Stromski i Jerzy Zdunek. Na łamach „Zeszytów” zagościła także poezja
Łucji Gocek i Jana Sabiniarza.
Przyznać należy, iż kolejni redaktorzy i przewodniczący zespołu redakcyjnego posiadali szczególny dar: potrafili
zjednywać współpracowników i pozyskiwać wartościowe materiały. W tym
pionierskim okresie wydawniczym największe zasługi dla ciągłości tego tytułu
i jego wysokiego poziomu merytorycznego położyli bezspornie Witold Look
(spiritus movens całego przedsięwzięcia), K. Ostrowski (ściśle współpracujący z Lookiem już od numeru 2.) oraz K.
Szczepański, który swoim zapałem i pasją regionalisty aktywizował środowisko
w latach 80. minionego wieku. Jego nagła śmierć w 1989 r. miała wpływ na zaprzestanie ukazywania się „Zeszytów”.
I kolejne wydania
Potrzebny był nowy zastęp miłośników
regionu, aby po dziesięcioletniej przerwie Chojnickie Towarzystwo Kulturalne
z inicjatywy Jacka Knopka, Kazimierza
Jaruszewskiego i Kazimierza Lemańczyka wznowiło wydawanie regionalnego
periodyku popularnonaukowego pod dotychczasowym tytułem. Reaktywowane „Zeszyty Chojnickie”, pod redakcją J.
Knopka i K. Lemańczyka, ukazały się trzykrotnie (numery 15–17) w latach 1997–
–1999. Tytuł dotowany był przez Urząd
Miejski w Chojnicach. W skład zespołu
redakcyjnego wchodzili: Janina Cherek,
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
ROCZNICE
K. Jaruszewski, J. Knopek, K. Lemańczyk,
K. Ostrowski i Zbigniew Stromski.
Na uwagę czytelników, prócz starannie dobranych tekstów, zasługiwała
oprawa graficzna czasopisma, a szczególnie piękna okładka w postaci kolażu
u ściśle związanego z przeszłością ziemi
chojnickiej (autorstwa K. Lemańczyka).
W 2003 r. dzięki wysiłkom K. Jaruszewskiego i J. Knopka „Zeszyty Chojnickie” powróciły. Zmienił się wydawca periodyku. Zaprzestało działalności
ChTK, a trud przygotowania kolejnych
numerów pożytecznego dla lokalnej społeczności czasopisma podjęło Chojnickie
Towarzystwo Przyjaciół Nauk (ChTPN).
Przewodniczącym kolegium redakcyjnego wybrany został w 2003 r. K. Jaruszewski, redakcję periodyku powierzono
dr. J. Knopkowi. W skład zespołu trzymającego pieczę nad „Zeszytami” weszli
wówczas, prócz wymienionych, J. Cherek, Piotr Eichler, Adam Krause (twórca
okładki 20. numeru i logotypu pisma),
Tomasz Myszka i K. Ostrowski.
W 2006 r. po raz kolejny zmieniło się
kolegium redakcyjne. Trzeba przyznać,
że to pewna prawidłowość w historii
chojnickiego periodyku: częsta rotacja
osób współtworzących zespół odpowiedzialny za jego losy. Redaktor naczelny
rocznika dr hab. Jacek Knopek dokooptował do kolegium pięciu naukowców
z różnych ośrodków akademickich: profesorów Andrzeja Grotha, Zbigniewa
Karpusa, Janusza Kuttę, Zenona Romanowa oraz Bogusława Polaka. Nie brali
oni jednak czynnego udziału w pracach
organizacyjnych i wydawniczych. Sekretarzem „Zeszytów” został Bogdan Kuffel,
a K. Jaruszewski zrezygnował z funkcji
przewodniczącego zespołu.
Kolejna, i jak dotychczas ostatnia
zmiana zespołu redakcyjnego, nastąpiła
w 2011 r. Rocznik zaczął się ukazywać
pod wspólną redakcją Kazimierza Jaruszewskiego i Bogdana Kuffla. Stałe kolegium utworzyły osoby od lat (często od
urodzenia) związane z ziemią chojnicką
i będące miłośnikami jej historii: Arseniusz Finster, Marian Fryda, Mariusz
Grzempa (znakomity przyrodnik), K.
Jaruszewski, J. Knopek, B. Kuffel, ks. bp
Wiesław Śmigiel (wielki sprzymierzeniec
chojniczan) i Jerzy Szwankowski (przygotowujący słowo wstępne w ostatnich
edycjach pisma).
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Zespół ten podjął w 2012 r. starania
o wpisanie periodyku na listę czasopism
punktowanych. Rosnący poziom naukowy rocznika został doceniony – Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
przyznało w 2013 r. dwa punkty za publikacje w „Zeszytach”.
Zmiana formuły pisma
Obecnie zawartość
periodyku obejmuje
sześć działów: I. Artykuły i rozprawy,
II. Studia i materiały,
III. Biografie, sylwetki, wspomnienia, IV.
Sprawozdania, V.
Recenzje, omówienia, polemiki i VI.
Miscellanea. Czasopismo dostępne jest
też w wersji elektronicznej. Odnajdziemy je na stronie
Urzędu Miejskiego w Chojnicach:
www. miastochojnice.pl
Wsparcia finansowego pracom
wydawniczym udziela Urząd Miejski
w Chojnicach, życzliwie odnoszący się
również do przedsięwzięć służących
popularyzacji kultury i nauki. Urząd jest
drugim, obok ChTPN, wydawcą rocznika. Utrzymany zostaje, zgodnie z sięgającą pół wieku tradycją, humanistyczny
profil pisma, jednak jego formułę poszerzono o inne dyscypliny nauki (m.in.
biologię, ochronę środowiska, ekonomię). Cieszy oko atrakcyjna wizualnie
okładka, będąca dziełem Justyny Laska-Pietrzyńskiej (od numeru 21.).
Na łamach czasopisma, obok opracowań miejscowych badaczy, pojawiały się teksty przedstawicieli środowisk
i ośrodków naukowych, w tym cenionych profesorów, m.in. Mariana Biskupa,
Józefa Borzyszkowskiego, Stanisława
Gierszewskiego, Andrzeja Grotha, Kazimierza Tobolskiego. Do grona licznych
animatorów „Zeszytów Chojnickich”
w okresie pięćdziesięciu lat ich nieregularnego ukazywania się zaliczymy m.in.
Witolda Looka, Juliana Rydzkowskiego,
Franciszka Pabicha, Wojciecha Buchholza, Kazimierza Ostrowskiego, Klemensa
Szczepańskiego, Zbigniewa Stromskiego,
Kazimierza Lemańczyka, Jacka Knopka,
Bogdana Kuffla i Kazimierza Jaruszewskiego.
Zwieńczeniem skromnych obchodów półwiecza periodyku ma być, planowane na 27 czerwca br., wydanie numeru specjalnego pisma. Zeszyt ten będzie
miał charakter retrospektywny i znajdą
się w nim wybrane artykuły problemowe z różnych edycji pisma oraz reprezentujące kilka dyscyplin naukowych. Tak
więc inicjatywa, która ukształtowała się
w gronie najbliższych przyjaciół przed
pół wiekiem, wciąż łączy chojniczan
i tych, którzy tę ziemię pokochali.
57
Albumy tucholskie
Na początek ciekawostka natury językowej. W dawnej polszczyźnie rzeczownik
album miał rodzaj gramatyczny nijaki.
Literackim tego świadectwem może być
Lalka Prusa: „(...) pan Ignacy upuścił swoje
album”. W liczbie mnogiej występowały
zatem alba, tak jak studia czy licea. Napiszę
przeto o albach bądź albumach wydanych
w Tucholi w ubiegłym i obecnym roku.
Trudno dziś uznać Tucholę za miasto rozwijające się w imponującym
tempie pod względem przemysłowym
czy gospodarczym. Raczej to spokojny
i przyjazny turystom gród, malowniczo
ulokowany nad rzeką Kicz w sercu Borów Tucholskich. Historia miasta i ziemi
tucholskiej jest jednak bardzo bogata; sięga czasów książąt gdańsko-pomorskich
i komturów krzyżackich. Wpływ na rozwój tego ośrodka miała na pewno gospodarka leśna. W mieście funkcjonuje od lat
słynne technikum przygotowujące przyszłe kadry leśników. Sporo też zabytków.
Warto odwiedzić to urokliwe miasteczko
ze św. Małgorzatą w herbie. Spacer uliczkami Tucholi ułatwią i umilą nam dwa
piękne wydawnictwa albumowe.
Autorem pierwszego z nich jest
chojnicki artysta fotografik Daniel Frymark, laureat wielu prestiżowych nagród (w tym National Geographic Polska
i Newsweek Polska). Projekt graficzny
publikacji przygotował ceniony w regionie grafik Bartosz Ostrowski. Podczas
spotkania promocyjnego w tucholskiej
bibliotece w styczniu ubiegłego roku D.
Frymark zdradził zebranym, że niektóre
fotografie kosztowały go wiele wysiłku
i musiał poświęcić im sporo czasu. Oglądając poszczególne ujęcia, musimy przyznać rację artyście. Wspominał on, że
bywał w Tucholi niekiedy przed świtem
bądź późnym wieczorem, w zależności
od oczekiwanego efektu utrwalonego na
zdjęciu. Przykładami takich fotogramów
58
są ujęcia ulicy Cegielnianej (s. 25), przejazdu kolejowego przy ulicy Bydgoskiej
(s. 35), ulicy Chojnickiej z kościołem pw.
św. Jakuba Apostoła (małe arcydzieło!
s. 39), jeziora Głęboczek (s. 72, 85 i 99),
placu Wolności (s. 93), ulicy Głównej (kapitalne ujęcie burzowego nieba nad budynkami! s. 102). Długo w naszej pamięci
pozostaną też barwne, rozzłocone panoramy miasta ze strzelistymi wieżami
kościołów (s. 12–13, 45 czy 90). Kolejne
strony publikacji dowodzą, że chojnicki
fotografik dotarł wszędzie, do każdego
zakamarka i zaułka Tucholi.
Drugi album, zawierający fotogramy
Józefa Basty, wydany został w marcu
br. w związku z pięknym jubileuszem
80. urodzin twórcy. J. Basta wywodzi
się z południa Polski, z ziemi nowosądeckiej, osiadł jednak w Borach Tucholskich (Śliwiczki, Tuchola). W mieście nad
Kiczą jest postacią powszechnie znaną.
Nauczyciel, dziennikarz, animator kultury, pracownik administracji państwowej, samorządowiec (radny wojewódzki
i powiatowy). W latach 1975–1987 był
naczelnikiem miasta i gminy Tuchola.
Biografia tego człowieka obfituje w liczne dokonania, szczególnie na niwie kulturalnej i oświatowej. Do znaczących
osiągnięć na tym polu zaliczymy również fotografie. Mimo organizowanych
wystaw, publikacji setek zdjęć i udziału
w konkursach trudno nazwać J. Bastę
artystą; trafniej można by go określić
mianem dokumentalisty. Jest on bowiem
twórcą imponującej fotokroniki miejsc
i obiektów, autorem setek tysięcy zdjęć,
skrupulatnie przez niego opisanych
i skatalogowanych. Jego wydawnictwo
albumowe składa się z dwóch rozdziałów. W pierwszym z nich, metaforycznie zatytułowanym „Jest miasteczko
gdzieś nad rzeczką”, zaprezentowano
zdjęcia licznych obiektów ulokowanych
w tucholskiej przestrzeni: zabudowy
placu Wolności, szpitala, gmachu Poczty Polskiej, dworca PKP czy kościoła pw.
św. Jakuba Apostoła. Obiekty te J. Basta
fotografował w różnym czasie. Warto
porównać np. widoki placu Wolności
z lat 60. ubiegłego wieku (s. 21) ze współczesnym obliczem tego reprezentacyjnego dla tucholan miejsca (s. 27). Drugi
rozdział pt. „Tucholskie życie” ukazuje
ludzi podczas rozmaitych wydarzeń: imprez plenerowych, spotkań z politykami
i gwiazdami estrady, promocji książek,
odsłonięcia tablic i pomników, widowisk
historycznych, parad kolędników etc.
Być może żadne ze zdjęć pomieszczonych w tym albumie nie zapadnie nam
głęboko w pamięć, natomiast przykuwa
uwagę okładka – dzieło Sławomira Świetlika. Doskonale oddaje ono refleksyjną
naturę człowieka niezwykle zasłużonego dla Borów i ich stolicy.
Kazimierz Jaruszewski
Daniel Frymark, Tuchola, wyd. Miejska Biblioteka Publiczna w Tucholi, [b.m], [b.r.].
Józef Basta, Tuchola i… Basta, wyd. Miejska Biblioteka Publiczna w Tucholi, [b.m], [b.r.].
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
LEKTURY
O rybackim rzemiośle
Omawianą w niniejszym artykuliku
książkę Kutry z Wielkiej Wsi trudno jednoznacznie zakwalifikować. Jej autorzy,
Bogdan Huras i Franciszek Necel, we
wstępie określają ją jako „album poświęcony kutrom rybackim, dla których portem macierzystym było Władysławowo,
port wybudowany w 1938 r.”. Rzeczywiście zdjęć jest w niej dużo, właściwie
od jednego do kilku na każdej ze stron
głównego tekstu. Mimo to można ją też
uznać za rodzaj słownika, encyklopedii,
bo jej większość stanowi z pozoru suchy
opis właściwości technicznych i dziejów poszczególnych kutrów. Dodajmy,
że autorzy ujednolicili i sformalizowali
kolejne hasła, na końcu zamieścili do
nich indeksy, wykorzystaną literaturę
i przede wszystkim włożyli znaczny
wysiłek badawczy w ich opracowanie,
w tym przejrzeli sporą ilość archiwaliów
i różnych publikacji (chociaż można by
im podpowiedzieć kolejne). Wszystko to
w części przedstawione wydawnictwo
zbliża charakterem do publikacji naukowych. Jednak w tym kontekście razi
nazwanie haseł poświęconych kutrom
„biogramami”, które to pojęcie odnosi się
do ludzkich życiorysów (por. np. Słownik
języka polskiego, pod red. M. Szymczaka,
Warszawa 1983, t. I, s. 167).
Część słownikowa książki została
poprzedzona stosunkowo zwartą, ciekawą informacją o przekształceniach
sposobu połowów dokonywanych przez
kaszubskich rybaków na Bałtyku, o rozwoju ich łodzi i kutrów oraz o ogólnych
procesach związanych z rybołówstwem
na tle przemian politycznych.
Kiedy się patrzy na omawianą publikację całościowo, niewątpliwie budzi uznanie fakt skupienia wokół niej
przez jej twórców licznego grona osób
i instytucji. Wymownie o tym świadczy długa lista podmiotów, którym
w książce autorzy dziękują za użyczone
zdjęcia i informacje. Publikacja została
dofinansowana przez licznych sponsorów, wydano ją w ramach większej serii
wydawniczej „Księgi Floty Ojczystej”,
a przedmowę do niej napisał dyrektor
Muzeum Ziemi Puckiej.
Przyciąga do niej też staranna szata graficzna autorstwa Krzysztofa Galla, dobrze dobrane cytaty ze źródeł
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
archiwalnych, opublikowanych wspomnień, prasy itd. Oczywiście nie ustrzeżono się też od drobnych potknięć,
pomyłek, na przykład na s. 15 i 18 są podane różne daty powstania linii kolejowej łączącej Puck z Helem. Mimo braku
przypisów w większości tekstu osobom
zainteresowanym tym tematem łatwo
się domyśleć, z jakich dotychczasowych
publikacji autorzy zaczerpnęli poszczególne informacje. Gorzej jest już, gdy
znaleźli je w archiwaliach, a wręcz
niemożliwością wydaje się ustalenie
źródła, gdy podstawą ich wiedzy były
ich własne doświadczenia bądź relacje
rodzin rybaków. To ostatnie ułatwiło
jednak powstanie książki, która w jednakowym stopniu może wzbudzić zainteresowanie zarówno mieszkańców
kaszubskiego wybrzeża Bałtyku, jej
głównych bohaterów, osób chcących
wiedzieć więcej o jego dziejach i kulturze, jak i profesjonalnych historyków,
etnografów i innych specjalistów.
Osoby patrzące na morze i rybaków „romantycznie” szczególną uwagę
zwrócą na fakt, że niezależnie od sytuacji geopolitycznej, wliczając w to okres
hitlerowskiej okupacji i późniejszego
stalinizmu, czynni zawodowo rybacy
zawsze mieli kontakt z przedstawicielami innych państw i systemów społeczno-politycznych, mogli poznawać inne
krainy, czy wręcz swobodnie się przemieszczać, co chociażby uzmysławia
udana ucieczka załogi jednego z kutrów
w 1957 roku do Danii. Dla tych, którzy
w pracy rybaka widzą przede wszystkim ogrom trudów życia codziennego,
nie będzie zaskoczeniem wielość kolizji,
zatonięć kutrów i członków ich załóg czy
też odbieranie łodzi, wystawianie ich na
licytacje z powodu zaległości finansowych. Dla miłośników filmów ciekawe
mogą być informacje o losach kutrów,
które stanowiły rekwizyty w znanym na
Kaszubach filmie fabularnym „Kaszëbë”.
Z kolei lektura omawianej książki
przez profesjonalnych historyków między innymi utwierdzi ich w przekonaniu, że niektóre historyczne zjawiska są
niezmienne niezależnie od systemów.
Dotyczy to także – co najmniej w części –
podejścia państwa do kaszubskich rybaków. Było ono podobne, mimo teoretycznie diametralnych różnic ideologicznych
i etnicznych. Zarówno II Rzeczpospolita,
III Rzesza, jak i Polska Rzeczpospolita
Ludowa wspomagały rybaków w pozyskiwaniu własnych kutrów, często nadal
pozostających własnością państwa, a ich
użytkowników zobowiązując do spłat
w złowionych rybach bądź pieniądzu.
Sporo miejsca autorzy poświęcili
skutecznym staraniom rybaków i polskich, powojennych władz, by kutry,
które na skutek działań hitlerowskiego
okupanta znalazły się w zachodnich
częściach Niemiec (w radzieckiej strefie
okupacyjnej było to więcej niż utrudnione), wróciły – zgodnie z prawem własności – do Polski. Ciekawe, czy to, co było
dla polskiego państwa i kaszubskich
rybaków oczywistym naprawieniem
doznanej przez nich krzywdy, całkowicie uzasadnionym moralnie i prawnie,
tak samo było odbierane przez stronę
niemiecką? Znając podobne sytuacje
z innych terenów, śmiem w to wątpić.
Pośrednio wątpliwość tę potwierdzają
również opisane w książce trudności
z odzyskiwaniem byłej polskiej własności, nadawaniem nowych, niemieckich
oznaczeń dawnym polskim kutrom,
przerejestrowywaniem ich itp. Na marginesie można dodać, że sprawa ta ujawnia niecelowość przypisywania określonych cech przedstawicielom różnych
narodów. Wygląda na to, że Niemcy starając się nie dopuścić do zwrotu kutrów,
zachowywali się tak, jak konspirujący
wcześniej Polacy, czyli to sytuacja często
powoduje określone działania, nie etniczność wywołujących je ludzi.
59
LEKTURY
To tylko niektóre spostrzeżenia, które nasuwają się po lekturze prezentowanej książki. Mam nadzieję, że skłonią one
więcej osób do zajrzenia do niej, szczególnie pomorskich regionalistów. Takie
publikacje, przy wszystkich swoich niedoskonałościach, mogą wywołać jedynie
radość naszego środowiska. Mimo to żal,
że w książce rzadko wprost mówi się
o „Kaszubach”, używa przymiotnika „kaszubski”, a przecież w czasach, których
ona dotyczy, większość władysławowskich rybaków była Kaszubami.
Wspomnę jeszcze, że twórcy recenzowanego wydawnictwa, jak domniemywam, narzucili sobie wewnętrzne
ograniczenia. Tak przynajmniej odbieram pominięcie w nim niektórych
kwestii. Opisując sytuację rybaków
pod koniec okupacji, sporo miejsca poświęcono nieprzestrzeganiu przez nich
zarządzeń hitlerowców i dokonywaniu
nielegalnych połowów, z których złowione ryby oddawano, jak podano za
Augustynem Neclem: „ludności z okolicznych wsi oraz Polakom pozostałym
w Gdyni”. Zapomniano wspomnieć, że
część tych nielegalnych połowów przeznaczano na łapówki dla niemieckich
urzędników, co wydatnie ułatwiało życie codzienne rybaków. W innej części
tekstu wyrażono brak pewności, czy
przy wodowaniu kutrów „chrzczono
je” butelką szampana. Zastanawia
więc, czy było to piwo, wódka, wino
albo jeszcze coś innego? Czytelnikowi warto to wyjaśnić, tym bardziej,
że trudno przyjąć, by autorzy książki,
wielorako związani z rybołówstwem
(także szkutnictwem), nie byli w stanie tego zrobić.
Kończąc, chciałbym wyrazić życzenie, by podobnych książek, dotyczących
różnych terenów Kaszub i rozmaitych
przejawów aktywności ich mieszkańców, powstawało jak najwięcej. Chciałbym też, żeby jak najszybciej ukazała
się, zgodnie z zapowiedzią, kolejna publikacja B. Hurasa i F. Necla o kutrach
bardziej nam współczesnych.
Bogusław Breza
B. Huras, F. Necel, Kutry z Wielkiej Wsi, Porte
Mare Pomorska Oficyna Wydawniczo- Reklamowa, [b.m.], [b.r.]
60
.
Chwilowe olśnienia
Trzynaście lat musiało upłynąć, aby pojawił się nowy tomik poetycki Stanisława
Bartelika. W świecie dzisiejszej dynamiki życia literackiego, to cała epoka, tymczasem w porównaniu z debiutancką
książeczką kaszubskiego poety niewiele się wśród jego najnowszych wierszy
zmieniło. Tak jak w pierwszym zbiorku
pt. Chòc mie szëmią jiné drzewa z 2000
roku, także wśród świeżo opublikowanych wierszy odnajdziemy poetyckie
westchnienia do tatczëznë, rozpływanie
się w pochwałach nad życiem na łonie
kaszubskiej natury oraz pouczenia kierowane do współczesnych i młodych
czytelników. Czyżby się w literaturze
kaszubskiej nic nie stało, że twórca dalej
pisze tak samo jak wcześniej?
Odpowiedź jest prosta. Oczywiście,
że w literaturze kaszubskiej nastąpiło
bardzo wiele zmian, lecz Bartelik postanowił na to nie reagować. Dla niego bowiem jako dla poety nie uległa
przekształceniu podstawowa sytuacja
egzystencjalna, która motywuje go do
pisania. Otóż od wielu lat przebywa
w nieoswojonym emocjonalnie miejscu, Kielcach, które choć stały się jego
miejscem zamieszkania i pracy, jednak
nie wywołują u niego artystycznych
aktów wyrazu. Natomiast do działalności literackiej stale inspirują Kaszuby,
które pamiętane z czasów dzieciństwa
i wczesnej młodości opiewane są w języku kaszubskim w tomiku Bestré szczescé
opublikowanym w ubiegłym roku przez
Wydawnictwo Rost.
Na siedemdziesięciu stronach z wierszami Bartelika nie dzieje się zbyt wiele.
Tak jak już zaznaczyłem, po pierwsze
mamy tutaj poetyckie wyrazy miłości
do rodzinnej ziemi, wypowiadane w tradycyjnych formach literackich (hymny)
albo inspirowanych tradycją ludową
(pieśń). O ile w takich utworach, jak
Kaszëbë – nasz krôj czy Pòzdrowienié
ojczyzna domowa jest wyrażana superlatywami życia codziennego, o tyle
wiersze Przeżegnôj Bòże, W kaszëbsczi
zemi albo Gòdë I, to formy zaopatrzone
w obrazowanie religijne, łączone z czczeniem Matki Boskiej Sianowskiej czy kalendarzem liturgiczno-obrzędowym
chrześcijaństwa. Nie odnajdziemy tutaj
nadzwyczajnych pomysłów poetyckich
i wypada zaakceptować takie połączenie
literatury patriotycznej z dewocyjną,
choć w tym zbiorku ani zbytnio ona nie
wzrusza, ani nie uwzniośla. Tymczasem
twórczość religijna, aby mogła odzwierciedlać żywe doświadczenie duchowe,
powinna przecież się odnawiać także
i przez formę…
Druga tendencja najnowszego tomiku Bartelika związana z obrazowaniem
życia wiejskiego także nie zaskakuje,
kolejny raz świadcząc o tym, że autorzy
literatury kaszubskiej mają poważne
kłopoty w odnalezieniu współczesnego
języka, który byłby odpowiedni do opisu
natury. Takie utwory, jak Zymkòwé lëstë,
W lôskù pòd brzóską lub Na zymkù ukazują jedynie powierzchnię życia przyrody. Samo wyliczenie przez poetę słońca,
księżyca, chmur, wiatru, lasu, jeziora i roślin nie czyni jeszcze wiersza ciekawym.
Tym bardziej, że w wierszach zebranych
w tomiku słońce świeci, zające biegają
a grzyby rosną… Trudno dostrzeżenie
tych zjawisk uznać za odkrywcze. To raczej mało przekonujący powód, aby pisać
wiersze.
Wierszowane moralizowanie – trzeci aspekt poezji Bartelika – jest męcząco
smutne. Oczywiście nikt nie odbiera poecie
prawa do wypowiadania ocen na temat
dzisiejszego świata, lecz czy rzeczywiście
ma ważne ku temu powody, można powątpiewać. Co go skłania, aby przyjąć pozycję nauczyciela? Wiek? Doświadczenie?
Wrażliwość? Czyż istotnie parenetyczne
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
LEKTURY
formy wypowiedzi zgromadzone w wierszu Chto mówią coś dobitniej aniżeli przysłowia ludowe? Nie. Czy powiedziano coś
głębokiego o miłości w wierszu Słëchôj?
Nie. Czy odkryto nieznane pokłady ludzkiego żywota w utworze Alitëli? Także
nie! Po co zatem pisać poezje? Może lepiej
zdecydować się na stworzenie poradnika
z przykładami rozwiązywania trudnych
sytuacji życiowych?
W poezji Bartelika wykreowany podmiot zdaje się pokładać wiarę
w tradycyjnych wartościach humanistycznych. W liryku Dôjce wyrażona
została ufność w rozum i nadzieję,
w wierszu Chcã pojawia się pragnienie
dobra i spełnienia egzystencjalnego dla
wszystkich ludzi, w Jidã do Ce pobrzmiewa przekonanie, że miłość do ojczyzny
przynosi sens życiu. Wyeksponowane
tutaj przekonania i akty umiłowania
same w sobie są czymś wartościowym
i nie można ich uchylić. Jednakże znowu należy zapytać o formę wyrażenia
tego typu tożsamościowej konfesji. Czy
utwory podane wprost, bez metaforyzacji, z prostymi rymami jako głównym
wyróżnikiem wierszowania, to istotnie
ciekawa literatura? Może lepiej byłoby
napisać osobne rozważania moralne,
których nie będzie ograniczała forma
liryki? Bartelik próbował przecież formy prozatorskiej w tomie Farwë żëcégò
(2006) i nie była to porażka artystyczna,
a więc wystarczy zmienić medium i to,
co denerwuje w liryce, już takie nie będzie w innym ujęciu.
Czasami można usprawiedliwić prostotę wyrazu poezji Bartelika faktem, że
kieruje swoje utwory także do dziecięcego czytelnika. Takie formy, jak Kaszëbsczi
wikt, Zëma dzecóm albo Jaskùlka, to niewątpliwie literatura ukazująca świat
w przejrzystości, porządku i swoistej
dydaktyce. Mogą one się znaleźć w procesie edukacyjnym, poszerzając słownictwo dzieci na etapie nauczania
początkowego czy ewentualnie podstawowego. W tomiku odnaleźć można
również wiersze nadające się do opracowania recytatorskiego czy muzycznego.
Stąd Pòd bùkama lub Bãdze sztëmòwało?
można z powodzeniem używać w szerszych, pozaliterackich kontekstach, np.
podczas akademii szkolnych czy konkursów piosenki. A jednak wśród utworów
dla dzieci Bartelika zauważyć można niepokojącą cechę. Przecież dziecko nie jest
odbiorcą upośledzonym, któremu należy
ogłaszać wierszem oczywiste fakty i zjawiska. Najmłodszy czytelnik potrzebuje
także zabawy, radości i humoru. Oczekuje gry słowem, zaskoczenia i nowości,
a tych właśnie cech w utworach kaszubskiego poety nieco brakuje. Nawet jeśli
jego utwory pojawiają się w antologiach
twórczości dla dzieci, to nie znaczy to,
iż można spocząć na laurach i tworzyć
rzeczy jednowymiarowe…
Najciekawsze w najnowszym tomiku
Bartelika są najkrótsze formy poetyckie.
Myślę tutaj o czterowersowych miniaturach o tytułach: Bestré szczescé, Szrëwòt
oraz Òmanienié. To tutaj wreszcie pojawia się poetycka przenośnia, iskrząca
się niejednoznacznością i lekkością. Nie
znaczy to jednak, że mamy tutaj do
czynienia z wierszami żartobliwymi,
wręcz odwrotnie, to formy refleksyjne
i stonowane. Lekkość polega na tym, iż
unika się przedstawiania rzeczywistości w zaledwie realistycznym wyrazie,
moralizowania i pouczania, a proponuje
ujęcie świata w niedopowiedzeniu i zawieszeniu. W konsekwencji obrazowo
i metaforycznie opisuje się los i szczęście, z lekkim dystansem przedstawia
miłość, wreszcie z rodzajem zdziwienia
odkrywa złudzenia uczuć lub ograniczenia języka. W takich przypadkach Bartelik rzeczywiście staje się poetą, który
rezygnuje ze sztampowego poetyzowania i decyduje się na ujawnienie próby
i niedokonania.
Podobnym celom mogłyby służyć miniatury pt. Zmëslënczi, jednakże trudno
przesądzić, w jakim kontekście zostały
napisane. Czy mają być one swego rodzaju kaszubskimi haiku, uwiecznieniem
chwili, zaskakującym momentalnym
olśnieniem? A może tylko docenieniem
chwilowości, zwykłości oraz przeciętności. Zaledwie trzy utwory tego minicyklu nie mogą stanowić dostatecznych
argumentów. Można żałować, że poetyka skrótu myślowego oraz swoistej
„zwykłości” ujęcia świata nie została
przez Bartelika wyzyskana szerzej. Można by przecież zapisać emocje z wiersza
Letëchny wiater lub Łza w sposób jeszcze bardziej artystycznie powściągany,
lakoniczny, bez publicystycznego lub
realistycznego dopowiedzenia zabijającego właściwie poezję. Kaszubski literat
zapomniał nieco, że liryka nie musi prowadzić czytelnika za rękę, że bardziej
służy temu, aby wskazać możliwość,
niż narzucić swój punkt widzenia. Przez
owo zapomnienie Bestré szczescé wygląda na zbiorek poezji statycznej, rytualnie
przywołującej Kaszuby, rutynowo zwracającej się do sacrum, pouczający dzieci
i dorosłych. Tylko czasami, jakże rzadko,
Bartelik odważa się na poezję niepokoju,
notując małe, chwilowe olśnienia. Oby
na następne odkrycia nie trzeba było
czekać kolejnych kilkunastu lat.
Daniel Kalinowski
Stanisław Bartelik, Bestré szczescé, Wydawnictwo Rost, Banino 2013.
KASZUBSKA KSIĘGARNIA INTERNETOWA
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
www.kaszubskaksiazka.pl
61
LEKTURY
„Gdynia Zachód
z przeszłości w przyszłość”
W maju br. w Muzeum Miasta Gdyni
promowano książkę Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość, pod redakcją Tadeusza
Stegnera, długo wyczekiwaną przez miłośników Gdyni i jej okolic. Gdynia Zachód to
umowne określenie stosowane od przeszło
pół wieku przez urbanistów i architektów.
Nie jest ono popularne nawet wśród samych gdynian. Powstało w latach 1957–
–1960, gdy opracowywano ogólny plan
zagospodarowania obszarów wokół Gdyni i Gdańska. Właśnie wtedy wskazano na
miejscowości znajdujące się na zachód od
zwartej zabudowy Gdyni. Twórcy książki
przyjęli, że termin Gdynia Zachód odnosi
się do dołączonych do Gdyni w latach 70.
ubiegłego wieku jej obecnych dzielnic:
Chwarzna, Wiczlina i Dąbrowy, oraz do
jej okolic: Koleczkowa i Bojana, położonych
w gminie Szemud w powiecie wejherowskim. Jako że to termin umowny, ciężko
wytyczyć dokładne granice tego obszaru.
Plany rozwoju Gdyni Zachód to odważne marzenie, by stworzyć nowoczesną, liczącą około sto tysięcy mieszkańców, dzielnicę Gdyni. Historia młodego
miasta, jakim jest Gdynia, pokazała, że
tak ambitne projekty można z powodzeniem realizować. Z pewnością podobną
mrzonką wydawały się w początkach
lat dwudziestych ubiegłego wieku plany
budowy w ciągu niespełna dwóch dekad
dwóch portów, wojennego i handlowego, oraz 120-tysięcznego nowoczesnego
miasta. W 1988 roku na sesji Miejskiej
Rady Narodowej zespół architektów
pod kierunkiem Jadwigi Hryniewicz
opracował projekt zagospodarowania
przestrzennego Gdyni Zachód. Przemiany ustrojowe w Polsce, które nastąpiły rok
później, spowodowały odłożenie realizacji tych planów na wiele lat. W ostatniej
dekadzie powrócono do tej idei. Obszar
Gdyni Zachód stał się miejscem wielu nowych inwestycji – budownictwa mieszkaniowego i usługowego oraz powstawania infrastruktury miejskiej. Obecnie
przeprowadzana jest m.in. modernizacja
ulicy Chwarznieńskiej, niebawem zostanie zakończony jej drugi etap. To kluczowa inwestycja drogowa dla zachodnich
dzielnic Gdyni.
Dotychczas nie istniała publikacja,
która całościowo ukazywałaby dzieje tego
obszaru. Sporo informacji na ten temat
można było jednak znaleźć w opracowaniach Tomasza Rembalskiego i Bolesława
Borka oraz dawniejszych – Franza Schultza. Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość
usuwa wieloletni niedostatek w tej kwestii. Jest to szczególnie cenne, bo obszar
ten może się pochwalić ciekawą historią. Owe tereny są zamieszkałe od czasów prehistorycznych. Tę najbardziej
zamierzchłą historię możemy poznać,
czytając pierwszy rozdział książki zatytułowany „Pradzieje Gdyni Zachód”.
Jego autorami są archeolodzy Mirosław
Fudziński i Piotr Fudziński. O późniejszej historii – od czasów średniowiecza
do odzyskania niepodległości w 1920
roku – dowiadujemy się z trzech kolejnych rozdziałów, napisanych przez
kustosza Muzeum Miasta Gdyni dr. Tomasza Rembalskiego: „W średniowieczu
(1253–1466)”, „W czasach Rzeczypospolitej szlacheckiej (1466–1772)” oraz
„Pod panowaniem prusko-niemieckim
(1772–1920)”. Dariusz Małszycki, także pracownik Muzeum Miasta Gdyni,
w rozdziałach pt. „W okresie II wojny
światowej (1939–1945)” i „W czasach
Polski Ludowej (1945–1989)” przybliża
dwa ostatnie przedziały czasowe historii
zaprezentowane w książce. To jednak nie
wszystko, w kolejnym rozdziale Magdalena Szmytkowska i Mariusz Czepczyński
prezentują krajobraz kulturowy Gdyni Zachód. W swoim tekście zawarli różnorodne informacje o ukształtowaniu terenu,
klimacie, wodach, świecie fauny i flory,
ochronie przyrody, rekreacji i atrakcjach
turystycznych, przedsiębiorczości, demografii oraz życiu społecznym. Książkę zamyka artykuł Macieja Mykielskiego o ambitnych planach rozwoju tego obszaru.
Z pewnością wielu czytelników zaskoczy
informacja, że na tym terenie przewidziano możliwość wprowadzenia w przyszłości transportu szynowego.
Na uwagę zasługuje staranność wydania książki. Sporym atutem są dziesiątki kolorowych map, skanów przeróżnych
dokumentów, planów i zdjęć oraz bogaty
materiał źródłowy zaczerpnięty z archiwów państwowych w Warszawie, Gdańsku, Bydgoszczy i Toruniu, pochodzący
z wielu archiwów kościelnych i zbiorów
prywatnych a także z relacji mieszkańców. Wydanie książki wsparła Grupa Inwestycyjna Hossa SA, realizująca na tym
obszarze wiele inwestycji.
Andrzej Busler
Promocja w Muzeum Miasta Gdyni zgromadziła wielu gdynian. Fot. Andrzej Busler
62
Gdynia Zachód z przeszłości w przyszłość, pod redakcją Tadeusza Stegnera, Kosycarz Foto Press
KFP, Gdańsk – Gdynia 2014.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
LEKTURY
widzałé radio na Kaszëbach
800 000 słëchińców na Pòmòrzim
dzéń w dzéń wôżné wiadła
twòja òblubionô mùzyka
pòzdrówczi ë kònkùrsë
KASZUBY LATEM
Rowerem po Nordzie
Północne Kaszuby to jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Można je zwiedzać na wiele
sposobów, np. rowerem. Wycieczkom rowerowym sprzyja stale rozbudowywana sieć tras rowerowych.
SŁAWOMIR LEWANDOWSKI
Wzdłuż zatoki
Najbardziej popularną trasą rowerową
Nordy jest niemal 44-kilometrowa ścieżka Puck – Hel. Jej popularność wynika
z nadmorskiego położenia i z tego, że bez
trudu przejedzie nią nawet niewprawiony
rowerzysta. Przebiega ona w dużej części
wydzieloną drogą rowerową. Między Juratą a Helem oraz w okolicy Swarzewa
pojedziemy szutrową nawierzchnią, niekiedy przez niewielkie pagórki, co może
być nieco męczące. W sezonie wiosennym
i letnim miłośnicy rowerów bardzo często
wybierają właśnie tę trasę. Tylko tu można podczas jazdy poczuć orzeźwiający
wiaterek od morza, który niweluje trudy
pokonywanych kilometrów. Nie bez znaczenia są również atrakcje turystyczne,
które można wkomponować w plan całodniowej wycieczki.
Najlepiej zacząć eskapadę od puckiego
rynku, który w ostatnim czasie doczekał
się rewitalizacji. Na Plac Wolności wróciła
fontanna, a niedawno stanęła tam ławka
z widniejącymi na puckim herbie lwem
i łososiem. Jadąc w stronę portu rybackiego, gdzie rozpoczyna się ścieżka rowerowa w kierunku Helu, warto odwiedzić kościół św. Apostołów Piotra i Pawła. Pucka
fara stojąca nad brzegiem Zatoki Puckiej,
to jeden z najpiękniejszych zabytków sakralnych w tej części Pomorza.
Trasa w kierunku Swarzewa ciągnie
się najpierw przez puckie łąki, obok wpadającej do zatoki Płutnicy, następnie przez
kilkaset metrów wzdłuż dość hałaśliwej
drogi 216 Reda – Hel. Jednak ten odcinek jest bardzo urokliwy ze względu na
bliskość Zatoki Puckiej. Można ją także
podziwiać, robiąc przystanek w punkcie
64
widokowym Kaczy Winkel. Około 300
metrów za tym punktem widokowym
ścieżka rowerowa zamienia się w polną
dróżkę. W Swarzewie zaś biegnie po
śladzie zwykłej asfaltowej drogi. Gdyby
ktoś miał ochotę na dłużej przystanąć
w Swarzewie, warto to zrobić w pobliżu
sanktuarium Matki Bożej Królowej Polskiego Morza, zwanym także Kaszubską
Częstochową. Władysławowo to kolejna miejscowość, przez którą biegnie ścieżka rowerowa. Tu warto obejrzeć słynną Aleję
Gwiazd Sportu, Ośrodek Przygotowań
Olimpijskich w Cetniewie, port rybacki
i wieżę widokową Domu Rybaka. Niezależnie jednak od tego, czy zatrzymamy
się we Władysławowie, czy będziemy tu
tylko przejazdem, to w sezonie turystycznym trzeba być cierpliwym wobec ludzi,
którzy nagminnie wchodzą na rowerowy
szlak.
Na turystów trzeba również szczególnie uważać w okolicy Chałup. Ścieżka ma
tam charakter pieszo-rowerowej i o ile
poza sezonem korzystają z niej jedynie
rowery, o tyle w turystycznym szczycie
więcej jest tam pieszych użytkowników.
Uwagę należy także zachować, przejeżdżając w tych miejscach, gdzie znajdują
się bramy wjazdowe do licznych w tym
miejscu pól campingowych i szkół windsurfingu. Ok. 5-kilometrowy odcinek od
Chałup aż po Kuźnicę to miejsce, gdzie
królują miłośnicy sportów wodnych.
Szczególnie pięknie na błękitnym niebie
prezentują się latawce kitewindsurferów.
W Kuźnicy ścieżka rowerowa przebiega m.in. w sąsiedztwie najmłodszego
portu rybackiego nad Bałtykiem. Z nowoczesnej przystani, realizowanej z unijnych
pieniędzy, rybacy korzystają od jesieni
2012 roku.
Z kolei w Jastarni można zrobić krótką
przerwę i zobaczyć wieżę latarni morskiej
ukrytej w świerkowym lesie. Można też
odpocząć na urokliwym molo w Juracie.
Z Juraty do Helu trasa wiedzie przez las,
równolegle do szosy. Ten odcinek ścieżki rowerowej jest najmniej płaski i na
dystansie 11 kilometrów trzeba zaliczyć
kilka pagórków. Użytkownicy rowerów
górskich nie będą tu mieli żadnych trudności, ale tzw. rowerzyści miejscy, zwłaszcza ci z dziećmi w fotelikach, muszą zachować należytą ostrożność, pokonując
tę część trasy. Jeszcze przed wjazdem do
Helu zlokalizowane jest Muzeum Obrony
Wybrzeża będące żywym świadectwem
II wojny światowej. Miejsce szczególnie
polecane miłośnikom militariów i historii.
Ostatni przystanek na tej trasie rowerowej to Hel z mnóstwem atrakcji i z miejscami, w których można zjeść obiad. A na
odpoczynek najlepsza będzie plaża.
Ścieżka rowerowa z Pucka do Helu
to rezultat współpracy kilku gmin Mierzei Helskiej. Dzięki temu cykliści mogą
korzystać z jednej z najpiękniejszych tras
rowerowych w Polsce. Ścieżka ma jeszcze
jedną zaletę: gdyby zabrakło nam sił na
którymś z kilometrów, możemy wsiąść
do pociągu, który w sezonie letnim jest
wyposażony w wagony do przewozu rowerów.
Śladem dawnej linii kolejowej
Prezentując drugą trasę rowerową na
Nordzie, warto przypomnieć historię nieistniejącej już jednotorowej linii kolejowej
nr 263 (ze Swarzewa do Krokowej), którą
na początku XX wieku wybudowało konsorcjum cukrowni, gorzelni i organizacji
rolników z okolicznych terenów. W dużej
części to połączenie (ok. 22 km) zostało sfinansowane przez rodzinę von Krockow,
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
KASZUBY LATEM
właścicieli miejscowych dóbr. Pierwszy
pociąg wjechał na tę linię 26 września
1903 roku. Początkowo była to kolejka
prywatna (Kleinbahn Aktiengesellschaft
Putzig-Krockow) do majątku i siedziby
rodu von Krockow w Krokowej. Służyła
także do przewożenia płodów rolnych
z okolicznych pól.
Przebieg trasy tej kolei nie jest przypadkowy i stanowi świadectwo tego, że
na początku XX wieku względy narodowościowe miały znaczenie na Pomorzu
Gdańskim także w aspekcie budownictwa kolejowego. Mimo że ludność
niemiecka i polska współżyła na tych
terenach bez większych konfliktów, to
wytyczając przebieg przyszłej kolei, zdecydowano się ominąć wsie Starzyno i Sulicice będące, w przeciwieństwie do sąsiednich wsi zdominowanych przez ludność
niemieckojęzyczną, majątkami polskich
dziedziców.
W 1922 roku, po przejęciu tej części
Pomorza Gdańskiego przez Polskę, linia
przeszła pod zarząd Polskich Kolei Państwowych. W 1979 roku zamknięto ją,
by naprawić wysłużone torowisko. Ruch
wznowiono dopiero w maju 1983 roku.
Czteroletni okres przerwy w kursowaniu
pociągów sprawił, że mieszkańcy przyzwyczaili się do korzystania z autobusów
PKS, co z kolei przełożyło się na niską
frekwencję w pociągach obsługujących
tę trasę. Pociągi pasażerskie z Pucka do
Krokowej kursowały do roku 1989, ruch
towarowy zawieszono dwa lata później.
Po zamknięciu torów dla ruchu pociągów
odcinek ten przez kilka lat służył m.in. miłośnikom drezynowych przejazdów po
nieczynnych liniach kolejowych Pomorza Gdańskiego. Niestety coraz częstsze
przypadki kradzieży torów zmusiły ich
do zaprzestania działalności na tym terenie. W listopadzie 2005 roku ostatecznie
zamknięto nieczynną i zdewastowaną
linię kolejową.
Jednak dzięki unijnej inwestycji o linii
kolejowej Swarzewo – Krokowa nadal
się mówi. Asfaltowa droga ciągnąca się
z Gnieżdżewa (od stacji Swarzewo) przez
Łebcz, Starzyński Dwór, Radoszewo, Kłanino, Sławoszyno, aż do dawnej stacji Krokowa, wraz z postojami w miejscu dawnych peronów, stanowi dziś bowiem dość
zróżnicowaną trasę rowerową. Jej zalety
to nieporuszanie się po niej samochodów i pieszych (poza kilkoma miejscami,
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Na ścieżce Swarzewo – Krokowa. Fot. S. Lewandowski
w których krzyżuje się z innymi drogami)
oraz piękne krajobrazy z licznymi farmami wiatrowymi w okolicach Łebcza. Trasa jest dość łatwa do pokonania. Nieco
trudniejsza, ze względu na pochylenie
terenu, w kierunku Krokowej, łatwiejsza
w odwrotnym kierunku. Można ją pokonać w półtorej godziny. Jednakże warto
zarezerwować sobie więcej czasu i zaplanować kilka stacji po drodze. Atrakcyjności temu szlakowi dodają bowiem liczne
zabytki, głównie architektury: neobarokowy, trójnawowy kościół z początków
XX wieku w Łebczu, zespół zabudowań
w Starzyńskim Dworze pamiętający czasy, kiedy posiadłość należała do cystersów
oliwskich, budynek kuźni w Radoszewie
– pamiątka po istniejącym jeszcze po
ostatniej wojnie XIX-wiecznym zespole
dworsko-folwarcznym, należący niegdyś
do rodziny von Grassów pałac szlachecki
z XVIII wieku w Kłaninie, i oczywiście zespół pałacowo-parkowy oraz kościół św.
Katarzyny Aleksandryjskiej w Krokowej.
W tym ostatnim obiekcie, wybudowanym w latach 1833–1850 i wzorowanym
na katedrze z Rotterdamu, w podziemiach znajdują się rodowe krypty von
Krockowów.
Opisywana ścieżka rowerowa na trasie dawnej linii kolejowej nr 263, o długości ponad 17 km, została oddana do
użytku w lipcu 2011 roku. Projekt został
sfinansowany w ramach Regionalnego
Programu Operacyjnego dla Województwa Pomorskiego na lata 2007–2013. Wartość inwestycji to ok. 3,2 mln zł, z czego
unijne dofinansowanie wyniosło niemal
2,7 mln zł. Pozostałą kwotę pokryły gminy Puck i Krokowa. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze
połączenia opisywanej trasy z Puckiem.
Być może nastąpi to w niedalekiej przyszłości. Oby jednak nie kosztem istniejącej
i potrzebnej mieszkańcom Nordy linii kolejowej Reda – Puck – Hel.
65
ULUBIONE MIEJSCE NA POMORZU
Park na tyłach
pałacu w Zwartowie
Fot. urloplandia.pl
W Lęborskich Lasach
KAMILA KOTOWSKA
Kiedy pierwszy raz odwiedziłam Zwartowo, niewielką osadę kaszubską na
północno-zachodnim krańcu powiatu
wejherowskiego, miałam 11 lat, głowę
pełną marzeń i koszyczek z pisankami.
Nie zachwycił mnie wtedy park na tyłach
pałacu, w którym się zatrzymaliśmy. Nie
zwróciłam uwagi na zabytkową architekturę XIX-wiecznej budowli. Ani myślałam
o bliskości lubiatowskiej plaży czy Lęborskich Lasów. Wtedy całym moim światem
był plac zabaw i obiecana przez rodziców
przejażdżka konna. Dzisiaj i moje życie
wygląda inaczej, i Zwartowo.
Początek jesieni. Słońce leniwie wygląda zza chmur, dając nadzieję na ostatnie ciepłe dni. Wiatr porusza fiołkowymi
liśćmi buku purpurowego. To wznosi
kwiaty tulipanowca amerykańskiego,
najwyższego drzewa w parku, to pozwala im opaść. Wstaję z ławki i przez chwilę
przyglądam się roślinom tworzącym na
środku ogrodu barwne koło, widoczne
z pałacowego tarasu. Kilka metrów dalej,
66
na małym boisku, trzech chłopców podaje sobie piłkę i biega wokół kosza. Ich
śmiechy słychać w niewielkim budynku
na skraju ośrodka. Domek pełni funkcję
wypożyczalni sprzętu wszelakiego. Miły
starszy pan zapisuje na moje nazwisko
czerwony rower z nadgryzionym siodełkiem. Powietrze w oponach sprawdza
trzy razy.
Rower stacza się z górki, nabierając
tempa. Mijam wiejski kościółek z czerwonej cegły, ten sam, do którego zanieśliśmy święconkę podczas pierwszego
pobytu. Po chwili skręcam w stronę lasu.
Tam, wśród śpiewu ptaków, pozwalam
myślom wirować między zielenią drzew
a błękitem nieba. To moje miejsce wytchnienia, magiczne miejsce, które sprawia, że czas się zatrzymuje, a smutki
odchodzą w zapomnienie.
Wracam. Oddaję rower i patrzę na
pałac. Trzy kolumny przed wejściem
podtrzymujące długi balkon wyglądają, jakby pamiętały czasy, kiedy panicze
śpiewali serenady swym królewnom.
Okienko na poddaszu przywodzi na myśl
sekretny pokoik, w którym uwięziona
piękność wyczekuje mężnego rycerza
(w XIV wieku Zwartowo należało do rycerza Petera Von Littow). Sala bankietowa, masywne schody, długie i ciężkie kotary w ogromnych oknach przypominają
o wielkich balach maskowych, o ucztach
i zabawach. Podróż w czasie...
Wieczorem, kiedy słońce się chowa
i skazuje świat na jesienny chłód, siadam przy ognisku. Wpatrzona w ogień,
słucham dźwięków gitary i pogodnych
śpiewów. Gdzieś zza domku-wypożyczalni słychać rżenie koni. Mogłabym
przysiąc, że czuję zapach oddalonej
o osiemnaście kilometrów plaży w Lubiatowie, słyszę fale uderzające o piaszczysty brzeg, widzę lekko poruszające się
na wietrze krzewy na wydmach.
Kiedy wyjeżdżam ze Zwartowa, nigdy nie czuję smutku czy rozgoryczenia.
Jestem gotowa na powrót do szarych
zabudowań, woni spalin i gwaru dużego miasta. Jestem gotowa zmierzyć się
z tym, przed czym uciekłam. Wiem, że
z każdą następną wizytą w Zwartowie
odkryję coś nowego. Nie tylko w tej małej miejscowości, ale też w sobie.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z KOCIEWIA
Świat w kolorze nadziei
MARIA
PAJĄKOWSKA-KENSIK
Pisząc felieton z Kociewia, muszę zacząć od Kaszub, gdzie często bywam.
Nieprzypadkowo trafiłam kiedyś do
wielkiej wsi – Luzina, by uczestniczyć
w spotkaniu poświęconym Gerardowi
Labudzie. Miałam szczęście poznać tam
niezwykłą kobietę, Genowefę Kasprzyk,
o której już wiele dobrego słyszałam.
Od razu budziła sympatię i porywała do
działań. Jedna z tych dzielnych kobiet,
które robią „coś ponad”, wychodzą poza
ramy schematu dom – rodzina (oczywiście bardzo ważnego!). Od ich pochodni
warto zapalić i swoją.
Są tacy ludzie, którzy odchodząc,
stają się bardziej obecni – myślałam
podczas żałobnej mszy w luzińskim
kościele. W „pożegnaniach” długa lista
Jej zasług: radna, aktywny społecznik,
animatorka wielu przedsięwzięć kulturalnych, „dobra dusza ziemi luzińskiej”.
Bogate życie i o wiele za krótkie. Genowefę Kasprzyk żegnało wielu znanych
i bliskich mi – z kaszubskiej przestrzeni
– osób, tych utwierdzających, że idzie
się we właściwym kierunku. Nieoczekiwanie (w wiosenny dzień) zabrzmiała
ulubiona przez Zmarłą „Kolęda dla nieobecnych”. Tak liryczna i tak porażająca.
To wielki dar od Boga, mieć poetycką
duszę. Może warto tu więc przytoczyć
słowa R.M. Rilkego: Myślę, że prawdziwym dziedzictwem tego, kto pozostaje
w żałobie po śmierci ukochanej osoby, jest
większa odpowiedzialność (…). Ten, kto
odchodzi, pozostawia swoje rzeczy wielokrotnie rozpoczynane, by mogli je kontynuować ci, którzy w głębszy sposób byli
mu bliscy. Po śp. G. Kasprzyk pozostało
Towarzystwo Inicjatyw Obywatelskich
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
„Pro Bono” i nie tylko… Życzę dzielnej
grupie wytrwałości i odnawialnych sił!
Ilustracją tego, tj. nadziei wyrażonej
w znanych słowach nie wszystek umrę,
tym razem już z Kociewia – są od lat
działania wytrwałych animatorów
kultury. Przykład z XXXII już Konkursu
„Recytujemy prozę i poezję kociewską
im. Antoniego Górskiego”. Podczas finału eliminacji rejonowych, zorganizowanego jak zwykle w Starogardzie
Gdańskim, uczestnicy otrzymali m.in.
książeczkę Gzuby gadejó po kociewsku
napisaną przez Mariolę Schulz, która
zadedykowała ją ojcu, Janowi Schulzowi. Jeśli dzieci podejmują dobre dzieło
ojców, to zawsze cieszy. Warto popularyzować krzepiące przykłady.
Święto kociewskiego słowa było
naprawdę uroczyste. Odświętność rozpisana na kolory z daleka rozpoznawalnych strojów (współczesnych, świetlicowych, czego nie mogą często przełknąć
etnografowie), na pełne uroku dziewczęce warkocze, na chłopców dzielnie
gadajóncych po naszamu… Uważam,
że choć niebawem uciekną w stronę
szalonej, często nijakiej, rozkrzyczanej
i rozedrganej „światowej kultury”, to
wielu z nich (zwłaszcza gdy dojrzeją)
doceni walory tradycji, swojskości. Dobre wspomnienia z konkursów (organizowanych w Starogardzie Gdańskim,
w Tczewie i Świeciu nad Wisłą) utrwalają miły obraz rodzinnej tradycji. Kociewianki to też Słowianki… i mają swój
urok. W tym miejscu muszę przyznać,
że nie dziwią mnie (tym bardziej nie
oburzają) młodzi, którzy na zajęciach
z kulturoznawstwa jako dobry przykład
inspiracji folklorem podają właśnie wideoklip „My Słowianie”, ale to już inny,
choć też ciekawy temat.
Na południowym Kociewiu, którego bramą (jakże ważną!) jest Gruczno,
z rozmachem świętowaliśmy złoty
jubileusz kapłaństwa ks. Franciszka
Kameckiego. Ten ksiądz to wspaniała
postać – swojski, taki nasz, otwarty
na innych, wydaje się zwyczajny, prosty, a zarazem taki niezwykły, mądry,
z poetycką duszą, po prostu kochany.
Wystarczy zajrzeć do kolejnych tomików, a jest ich długa lista, by się bardzo zdziwić i powiedzieć sobie: nie
nadążam tak głęboko czy wysoko za
jego myślami. Jeśli się nie zna dobrze
biblijnych, literackich, kulturowych
kontekstów, to za mało się wyczyta
z jego tekstów. Tym bardziej, że jest
często pokusa, by „spróbować drabiną
do nieba”… Czytelnikom „Pomeranii”
spoza diecezji pelplińskiej podaję, że
właśnie w zasłużonym „Pielgrzymie”
ks. Franciszek Kamecki publikuje pod
takim wymownym tytułem felietony
chętnie czytane.
To się nam udało, po wielkich Kaszubach (Florian Ceynowa, ks. Bernard
Sychta) trafili na południe Pomorza
tacy, jak ks. Władysław Łęga (też był
w Grucznie) i teraz ks. F. Kamecki, który świetnie i świadomie łączy Kociewie
z rodzinnymi Borami Tucholskimi. Tomik poezji Borowiackie językowanie poświadcza pomorską wspólnotę kulturową, na którą składają się nie tylko sztygi
zboża na polu, szymle w domu i jeszcze
ten rozwerk, o którym już młodzi nie
wiedzą…
Choć walec postępu pędzi przez zieleń
– jak pięknie w kociewskim Pelplinie
śpiewała Alicja Majewska – to może uda
nam się ochronić swój świat w kolorze
nadziei… A na wakacje życzę jak najwięcej ciszy, która może mieć sto znaczeń.
Jeszcze tylko powtórzę z poetyckiej piosenki zdanie: nie wynosi się na śmietnik
snów i wzruszeń… Zatem wielu wzruszeń – życzę!
67
LITERATURA
Honor, małpa i kości
JERZY SAMP
Wac zawsze był inny aniżeli jego rówieśnicy. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy
poznali go w dzieciństwie, a jeszcze
bardziej, gdy okazywał już hardość
wobec rodziców, nie mówiąc o rodzeństwie i najbliższym otoczeniu. Za nic
miał sobie wszelkie przestrogi mówiące
o tym, na kogo wyrośnie, jeśli nie podporządkuje się obowiązującym od niepamiętnych czasów zasadom. Pracę na
roli uważał za zło konieczne. Zamiast
do pługa jakaś niepojęta siła ciągnęła go
w szeroki świat, o którym wiedział jednak tylko tyle, ile mógł wyczytać z książek. Najchętniej jednak sięgał po dzieła
„zakazane”. Jakimi sposobami do nich
docierał, to już zupełnie inna sprawa.
Jego rodzina, podobnie jak większość Pomorzan w owym czasie, ledwie wiązała koniec z końcem, on
jednak zawsze znajdował środki na
modny „miastowy” przyodziewek oraz
na spełnianie zachcianek, o których
lepiej nie wspominać. Przyszedł czas,
gdy jako wyrostek nawet miejscowy kościółek zaczął omijać z daleka, a udział
w odpustach ściągających do wsi rzesze wiernych uważał za przesąd. Na
nic zdały się wszelkie słowne i... ręczne
argumenty zatroskanego ojca oraz łzy
matki. W końcu utracił nawet najbardziej wyrozumiałych nauczycieli w osobach miejscowego plebana i organisty.
Poglądy wypowiadane przy (nie
pierwszym zresztą) kuflu w tamtejszej
karczmie sprawiły, że zaczęto go powszechnie uważać za niebezpiecznego
niedowiarka, któremu książki pomieszały widać w głowie. Powiadano
o nim, że Wac w Boga nie wierzy, głosząc, iż człowiek pochodzi od małpy.
Po śmierci rodziców odziedziczył
całkiem spory kawałek ziemi, na której uprawiał kartofle. Wiedział, że
każdą ich ilość zawsze zdoła sprzedać
z zyskiem w dalekim Gdańsku. Trzeba
tam było tylko dotrzeć przed zimą. Po
którychś udanych wykopkach napełnił
ziemniakami wiele worków. Załadował
nimi duży wóz i zaprzągł do niego dwa
silne konie, które pożyczył od stryja.
Ten, choć od śmierci brata nie nazywał
go inaczej niż synem marnotrawnym,
nigdy nie stracił nadziei na to, że Wac
się poprawi. Ulitował się więc również
tym razem. Zanim pożegnał Waca znakiem krzyża, przekazał mu kilka rad,
Tcza, môłpa i kòstczi
JERZI SAMP
Wac wiedno béł jinszi jak jegò
rówiennicë. Wiedzelë ò tim wszëtce, co
pòznalë gò w dzecnëch latach, a jesz barżi, czej ju sã robił ùdornym przed starszima, bë nick tu nie rzec ò bracczich
a sostrach i nôblëższim òkòlim. Za nick
òn miôł wszëtczé òstrzédżi prawiącé ò
tim, na kògùm òn wërosce, jeżlë sã nie
pòddô òbrzésznym òd pòkónu swiata
prawóm. Robòtã na gbùrstwie miôł so
za mùszebné złé. W môl pługa jakôs
niepòjãtô mòc cągnãła gò w szeroczi
swiat, ò jaczim równak wiedzôł le tëli,
co mógł wëczëtac z ksążków. Nômili jednak sëgôł pò „zakazóné” dokazë. Jaczima
drogama òn do nich doprzëchòdzył, to je
ju jinszô jinszosc. 68
Jegò familiô, juwerno jak wiãkszosc
Pòmòrzanów w nym czasu, z biédą
wëprzëchòdzëła, òn równak wiedno nalôżôł dëtczi na módny „miesczi”
przëòbleczënk i na zjiscywanié zachcéwków, ò jaczich lepi nick ju nie gadac. Przëszedł czas, czej jakno niedolatk
nawet môlowi kòscółk zaczął òbchadac
dalek, a bëcé na òdpùstach scygającëch
do wsë rzmë wiérnëch miôł so za gùsła.
Na nick sã zdałë wszelejaczé słowné
a... rãczné argùmentë zajisconégò òjca
i łzë matczi. W kùńcu stracył nawetka
nôbarżi wërozmiałëch ùczëcelów, to je
môlowégò plebana i òrganistã. Pòzdrzatczi wëgôdiwóné przë (nié
pierszim pò reszce) kùflu w henëtny
karczmie sprawiłë, że lëdze zaczãlë
gò òglowô miec za niebezpiecznégò
niedowiérka, co mù ksążczi widzec
pòmieszałë w łepie. Pòwiôdalë ò nim,
że Wac w Bòga nie wierzi, skòrno
rozpòwiôdô, że człowiek pòchôdô òd
môłpë.
Pò smiercë starszich wzął w spòsobie
zacht wiôldżi sztëk zemi, na jaczim sadzył bùlwë. Wiedzôł òn, że kòżdą jich
wielosc wiedno mdze w sztãdze sprzedac ze zwëskã w daleczim Gduńskù. Le
nót bëło tam dojachac przed zëmą. Pò
jaczims ùdałim wëbieranim bùlwów,
wëfùlowôł nima wiele miechów. Tima
zaladowôł wiôldżi wóz i zaprzãgnął do
niegò dwa kraczi, jaczé pòżëcził òd strija.
Nen, chòc òd smiercë bracczégò nie nazywôł młodélca jinaczi jak marnotrawnym sënã, nigdë nie stracył nôdzeji na to,
że Wac sã pòprawi. Ùżôlił sã tej téż tim
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
LËTERATURA
którym Wac solennie obiecał się podporządkować. Po pierwsze, zamiast
sprzedać kartofle handlarzom czyhającym tylko na okazję przed gdańskim
Kaszubskim Rynkiem, miał odwiedzić
wskazane mu podwórza tamtejszych kamienic, głośno ogłaszając, co przywiózł,
i sygnalizując swą obecność donośnym
dzwonkiem, w który go stryj zaopatrzył.
Po drugie, natychmiast po sprzedaży towaru i skasowaniu odpowiedniej kwoty
miał ruszyć w długą drogę powrotną,
nigdzie się nie zatrzymując. Zakazał
też młodemu kupowania czegokolwiek
poza jedzeniem, a już przede wszystkim
radził omijać zajazdy i nikomu nie chwalić się tym, ile zarobił. Stryj chciał też go
przestrzec przed pięknościami w kolorowych spódnicach, jednak taka uwaga
nie przeszłaby staremu przez usta, wolał więc solidnie zażyć tabaki z krowiego rogu. Coś wszakże wspomniał o kosztownym honorze prawdziwego Kaszuby
grającego w karty lub kości. I być może
właśnie to zaważyło na konsekwencjach
całej tej eskapady.
W dalekiej drodze do Gdańska Wac
kilka razy omal nie zasnął, trzymając
wszakże skórzane lejce cały czas w garści. Konie ciągnęły mozolnie i powoli
ciężki wóz we właściwym kierunku,
nie jeden raz przyszło im bowiem przemierzyć tę drogę. Kusy Purtk jednak
wstąpił w Waca, gdy tylko dotarli do
miejsca, gdzie kończyła się Langfora,
czyli Wrzeszcz, i należało wybrać albo
sam środek wielkiej lipowej alei, albo
też jej prawe ramię zwane Kaszubskim
Traktem. Pierwszy przeznaczony był
jedynie dla szybkich pojazdów, takich,
jak dyliżanse albo wasągi. Mogło z niego korzystać także wojsko oraz straż
pożarna i miejskie dorożki oraz jeźdźcy
podróżujący w siodłach. Równolegle
biegnący trakt był drogą dla furmanek
oraz osób ciągnących rozmaite wózki,
czy też pchających przed sobą jednokołowe taczki zwane karami.
Nie bacząc na zasady obowiązujące
w nadmotławskim grodzie, Wac, nad
którym władzę przejął zły duch, wybrał
środkową arterię. Co więcej, widząc już
razã. Nigle pòżegnôł Waca znakã krziża,
dôł mù pôrã rad, jaczim Wac zarzéczno przëòbiecôł sã ùsłësznic. Pò pierszé,
miast sprzedac bùlwë hańdlarzóm, co
le dulczëlë na leżnosc przed gduńsczim
Kaszëbsczim Rënkã, miôł jic we wskôzóné mù bùtna henëtnëch kamiéńców, głosno dawac wiédzã ò tim, co przëwiózł,
machtno przë tim zwòniącë zwònkã, jaczi strij mù dôł. Pò drëdżé, zarô pò sprzedanim towaru i dostanim przënôleżnych
dëtków, miôł jachac w długą drogã nazôd
a nigdze sã przë tim nie zatrzëmiwac.
Zakôzôł téż młodémù kùpiac wszëtkò
jinszé jak jestkù, a ju przede wszëtczim
radzył òmijac gòscyńce i nick nikòmù
sã nie chwôlëc tim, wiele òn mô zarobioné. Strij chcôł gò téż przestrzéc przed
snôżotkama w farwnëch czitlach, dejade taczi bôczënk ju bë sã nie przecësnął
stôrémù bez lëpë, tej òn mili so pòrządno
zażił tobaczi z karwòwégò roga. Cos tec
tam òn nadczidnął ò kòsztowny tczë
prôwdzëwégò Kaszëbë grającégò w kartë
abò kòscë. I bëc mòże prawie to zaważëło
na skùtkach całi ti wanodżi. W daleczi drodze do Gduńska
Wac pôrã razë mało co a nie ùsnął,
całi równak czas trzimiącë skórkòwé
lécczi w gôrscë. Kònie z ùcemiãgą
i pòmalë cygnãłë cãżczi wóz w dobrim
czerënkù, nié jeden ju doch rôz szło jima
przewanożëc tã drogã. Kùsy Pùrtk równak wstąpił we Waca, czej le docygnãlë
do placu, gdze kùńcziła sã Langfòra, to
je Wrzeszcz, i nót bëło wëbrac abò sóm
strzódk wiôldżi lëpòwi aleji, abò téż ji
prawé remiã, zwóné Kaszëbsczim Traktã.
Pierszi ùdbóny béł leno dlô chùtczich
wòzëdłów, taczich jak diliżansë czë
wasądżi. Mògło do te z niegò kòrzëstac
wòjskò a téż ògniowô straż i miesczé
dorożczi czë ti, co ridowalë. Równoleżny
trakt béł drogą dlô fórmanków, a téż dlô
lëdzy, co cygnãlë rozmajité wózczi, czë co
pchalë przed sobą karë. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
przed sobą wieże starego Gdańska, poczuł się co najmniej jak jakiś panicz.
Zakasał rękawy, do ust włożył cygaro
i zaczął głośno poganiać swoje konie.
Miejscy strażnicy tylko na to czekali.
Może skończyłoby się jedynie na pouczeniu niesfornego kartoflarza, ale
cygaro w jego ustach najwyraźniej im
nie odpowiadało. Musiał nie tylko zawrócić na podrzędną drogę, ale i obiecać, że wracając z pieniędzmi, zapłaci
policjantom należną karę. Na wszelki
wypadek wzięli pod zastaw dwa worki
ziemniaków, co nie spodobało się ich
właścicielowi.
Zły nastrój poprawili mu jednakże
szybko tutejsi handlarze oblegający okolice Kaszubskiego Rynku. Ceny, jakie mu
proponowano, były tym wyższe, im bardziej zbliżał się do targowiska. Wybrał tę
najkorzystniejszą i nie bacząc na dobre
rady stryja, zapomniał zarówno o podwórkach, jak i o dzwonku. Tym sposobem szybko pozbył się całego towaru i,
co było dla Waca widocznie jeszcze ważniejsze, zaoszczędził sporo czasu.
Bez zwôżaniô na prawa òbrzeszné
w nadmòtławsczim gardze Wac, nad
jaczim panowanié przejął złi duch,
wëbrôł tã strzódkòwą drogã. Co wiãcy,
czej ju widzôł przed sobą wieże stôrégò
Gduńska, pòczuł sã nômni jak jaczis paniczk. Pòdkrãpôł rãkôwë, do gãbë włożił
cygaro i zaczął głosno pògóniac swòje
kònie. Miesczi wachtarze le na to żdalë.
Mòże bë sã skùńczëło blós na pòùczenim
pòbłaznowónégò bùlwòwnika, le to
cygaro w jegò gãbie widzec jima bëło
nié pò nosu. Mùszôł nié le nawrócëc na
pòdrzãdną drogã, le téż i przërzec, że
czej pòjedze nazôd z dëtkama, zapłacy
szandaróm nôleżną sztrôfã. Na wszelejak wzãlë pòd zastôw dwa miechë
bùlwów, co nijak nie widzało sã jich
gwôscëcelowi.
Lëchi ùstôw równakòż zlepszilë mù
chùtkò hewòtny hańdlarze, chtërny
òbstãpiwalë òkòlé Kaszëbsczégò Rënkù.
Prizë, jaczé mù dôwalë, bëłë tim wëższé,
69
LITERATURA
Teraz przyszła kolej na gdańskich
bówków. Widząc pusty wóz i wyczerpane konie, szybko zwęszyli pieniądze,
które tego dnia zarobił. A że szeleszczące
papierki z wizerunkiem króla stworzono
po to, by je wydać, poradzili Wacowi, by
odpoczął wraz z nimi przy kuflu gdańskiego piwa. Jeden z nich pokierował
go nawet pod wskazany adres, gdzie na
zwierzęta czekać miał obfity furaż. Młodzieniec chętnie ich posłuchał. Po czym
bówcy wraz z naiwnym Wacem przeprawili się na drugą stronę Motławy, gdzie
stała portowa oberża o nazwie Zum Ewige Jude (Pod Wiecznym Żydem).
Przybysz, uznawszy, że zrobił tego
dnia świetny interes, poczuł się w tym
miejscu niczym jakiś pan. Pragnął też
gdańskim bówkom okazać swoją hojność. Postawił więc każdemu z nich
po solidnym kuflu jopejskiego trunku.
Ci zaś jakby tylko na to czekali. Pozwolili mu nawet długo rozwodzić się na
temat mądrości, które obcy wyczytał
w swoich zakazanych książkach,
o pochodzeniu ludzi od małp. Niewiele
wprawdzie z tego rozumieli, lecz gość
nie pozwalając na to, by komukolwiek
zaschło w gardle, stawiał coraz to nowe
„kolejki”. Miał przecież mnóstwo zarobionych dopiero co pieniędzy. Gdańszczanie, dostrzegłszy plik banknotów,
zapytali, czy on, tak oczytany chłop, nie
chciałby bez żadnego wysiłku zarobić
całkiem pokaźnej sumki. Wac ochoczo
przystał na to. Teraz bówcy zapytali go,
czy zna się na grze w kości. Odrzekł im,
że tacy jak on grywają tylko w karty,
a ci najbardziej biegli – w skata. Szybko
jednak wprowadzono go we wszelkie,
jak mu się wydawało, tajniki hazardu
i wnet pierwsze kości zostały rzucone.
Ze skórzanego kubka, po ich wcześniejszym wymieszaniu, potoczyły
się po powierzchni stołu cztery różnej
wielkości kosteczki z rogu. Mówiąc
najogólniej, należało określić choćby w przybliżeniu sumę, jaką dawały
przylegające do stołowego blatu, a więc
niewidoczne dla oka, punkciki nawiercone w ściankach. Podana przez niego
suma za pierwszym razem była bliższa
prawdy niż ta jaką zapisali na swoich
karteczkach trzej rywale Waca. W taki
oto sposób pieniądze wyłożone przez
grających powędrowały do niego. Radość
i duma popychały go więc do dalszych
zmagań. Na krótko wprawdzie szczęście
odwróciło się od niego, lecz zaraz znów
zaczął wygrywać. Potem jednakże nic nie
szło już po jego myśli. Stracił wszystko, co
jeszcze przed chwilą leżało przed nim na
stole, lecz przecież od czego były banknoty, które tak szybko w owym dniu zarobił.
I tak, nie wiedzieć kiedy, z kieszeni Waca
powędrowały one do rąk bówków. Gdy
i te przegrał, karczemni kumple przypomnieli mu o wozie, jaki pozostawił na
jednym z gdańskich podwórek, następnie zaś o koniach. Przegrywający przypomniawszy sobie to, co mu mówił na pożegnanie doświadczony stryj o honorze
jim krodzy béł targòwiszcza. Wëbrôł tã
nôlepszą i nie zdrzącë na dobré pòradë
strija, zabôcził tak ò bùtnach, jak téż
ò zwónkù. Tak wej chùtkò sã pòzbéł
całégò towaru i, co widzec bëło dlô Waca
jesz wôżniészé, òbszczãdzył wiele czasu.
Terô przëszedł czas na gduńsczich bówków. Widzącë lózy wóz
a zmarachòwóné kònie, ruk-cuk
wëcknilë dëtczi, jaczé tegò dnia bëłë
zarobioné. A że chwarzczącé papiórczi
ze szlachòtą króla òstałë stwòrzoné
na to, bë je wëdac, pòradzëlë Wacowi, cobë razã z nima so òddichnął
przë kùflu gduńsczégò piwa. Jeden
z nich pòczerowôł gò nawetka pòd
wskôzóną adresã, gdze na zwierzãta
miôł żdac bòkadny fùter. Młodélc
chãtno jich pòsłëchôł. Tej bówcë razã
z letkòwiérnym Wacã przedostalë sã
na drëgą stronã Mòtławë, gdze sta
hôwingòwô karczma pòzwónô Zum
Ewige Jude (Pòd Wiecznym Żëdã).
Przëbélc, ùznôwszë, że zrobił tegò
dnia bëlny hańdel, pòczuł sã w tim placu
jak jaczi pón. Chcôł téż gduńsczim bówkóm pòkazac swòjã szczerotã. Pòstawił
tej kòżdémù z nich pò pòrządnym kùflu
jopejsczégò pitkù. Ti ale czejbë le na to
żdalë. Pòzwòlëlë mù nawetka długò prawic ò mądroscach, jaczé cëzyńc wëczëtôł
w swòjich zakôzónëch ksążkach, co sã
tikałë pòchòdzeniô lëdzy òd môłpów.
Nié za wiele z tegò bówcë pò prôwdze
rozmielë, le gòsc nie pòzwalającë na to,
bë kòmù bądz zaschło w gardle, stawiôł corôz to nowé „kòlejczi”. Miôł doch
rzmã dopiérze co zarobionëch dëtków.
Gduńszczanie, czej dozdrzelë lopk banknotów, zapitalë, czë òn, tak òczëtóny
chłop, bë nie chcôł bez niżódny starë zarobic dëcht bëlnégò dëtka. Wac rôd béł
za tim. Terô bówcë zapitalë gò, czë znaje
sã na kòstkòwanim. Rzekł jima, że taczi
jak òn cëskają blós w kôrtë, a ti nôbarżi òbeznóny – w skata. Chùtkò równak nowò pòznóny gduńsczi kamracë
wprowadzëlë gò we wszelejaczé, jak mù
sã zdôwało, krëjamnotë hazardu i wnet
pierszé kòstczi òstałë cësniãté. Ze skórkòwégò kùbka, pò jich rë­
chlészim wëmieszanim, pòkùlnãłë sã pò
wiéchrzëznie stołu szterë różny wiôlgòscë
kòsteczczi z roga. Bë krótkò rzec, nót bëło
chòcbë w przëblëżenim pòwiedzec sëmã,
jaką dôwałë przëlegającé do stołowégò
blatu, a tak tej nié do òbôczeniô dlô
òka, pąkcëczi nawierconé w scankach.
Pòdónô bez niegò sëma za pierszim razã
bëła blëższô prôwdzëwi niżle ta, jaką
zapisalë na swòjich karteluszkach trzeji procëmnicë Waca. Na taczi ôrt dëtczi
wëłożoné bez graczów pòwanożëłë do
niegò. Redosc i bùcha pòpichałë gò tej
do pòsobnëch barkòwiznów. Prôwdac
na krótkò szczescé òdwrócëło sã òd
niegò, dejade zarô zaczął nazôd dobëwac.
Pòtemù równakże nick ju jemù nie szło pò
jegò mëslë. Stracył wszëtkò, co jesz przed
sztótã leżało przed nim na stole, dejade
doch òd czegò bëłë banknotë, jaczé tak
chùtkò tegò dnia zarobił. I tak, nie je wiedzec czedë, z czeszeni Waca pòwãdrowałë
òne do rãków bówków. Czej i te przegrôł, karczemny kómple przëbôczëlë
70
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
LËTERATURA
ważniejszym dla Kaszuby niż wszelki
pieniądz, podpisywał weksel po wekslu.
Gdy już nie miał nic, jego kompani
z iście karczemnym gestem postawili mu strzemiennego, po czym szybko
opuścili oberżę Pod Wiecznym Żydem.
Został tu sam i bez grosza, lecz uratował przynajmniej honor. Kto wie, co
by go później spotkało. Głęboka w tym
miejscu Motława była kilka zaledwie
metrów stąd, on zaś nie miał już czym
i z czym wracać do swojej kaszubskiej
wioski. Nad bankrutem ulitowała się
jednak tamtejsza służąca – Truda.
Mieszkała w ciasnym pomieszczeniu
na piętrze bardziej przypominającym
komórkę aniżeli pokoik. Odstąpiła mu
własne łóżko, sama zaś wzięła się za
sprzątanie opuszczonej już przez bywalców oberży.
Tej nocy nie mógł zasnąć. Po raz
pierwszy chyba w życiu zaczęło go
gryźć sumienie. W półmroku na ścianie ciasnego pokoiku służącej jego
zamroczony niedawną klęską wzrok
wypatrzył niewielki obrazek. Była to
czarno-biała grafika wyobrażająca Madonnę z małym chłopczykiem na kolanach. Tuż obok zauważył na obrazku,
przytwierdzoną do deski ogrodzenia
łańcuchem i rzemykiem, smutną małpkę. „Oto twój przodek” – przyszło mu
na myśl, gdy przyjrzał się uważniej
koczkodanowi. I właśnie wówczas nastąpiła jakaś niewyjaśniona przemiana
w jego duszy.
Wczesnym rankiem, gdy odezwały
się dzwony na wieżach nadmotławskich świątyń, Wacowi udało się uprosić dobrą Trudę, która po wysprzątaniu sali spędziła resztę nocy, śpiąc na
drewnianej ławie, o ów święty obrazek.
Zabrał go ze sobą i przez wiele lat pracował w pocie czoła, wywożąc wszelkie nieczystości z klasztoru gdańskich
dominikanów.
Gdy wreszcie odwiedził rodzinną
wioskę jako siwy starzec, nikt go tam
nie poznał. Do końca życia pomagał
innym tak, jak tylko potrafił. Zmarł
w oliwskim szpitaliku, a zarazem przytułku dla samotnych i chorych imienia Świętego Łazarza. Z jednym tylko
przedmiotem nigdy się nie rozstał. Był
to święty obrazek z Madonną, małym
Jezusikiem i koczkodanem. Nigdy już
nic nie mówił o teorii dotyczącej pochodzenia człowieka. Słowa „małpa” unikał
jak kaszubski Smętek wody święconej.
Pobożny Wac, który za młodu
„w Boga nie wierzył”, nawet nie przypuszczał, że brązowa od tytoniowego
dymu grafika, ta sama, którą niegdyś
dostał od Trudy w karczmie Pod Wiecznym Żydem na pamiątkę swej przemiany, wyszła spod rylca samego Albrechta
Dürera. Zapewne by nie uwierzył, że
po latach obrazek stanie się prawdziwą
ozdobą gdańskiego muzeum, a kolekcjonerzy gotowi będą wydać fortunę,
byle tylko mieć to arcydzieło w swojej
kolekcji.
mù ò wòzu, jaczi miôł òstawioné na jednym z gduńsczich pòdwòrzów, tej zôs ò
kòniach. Tracący, czej przëbôcził so to,
co mù na òddzãkòwanié gôdôł doswiôdczony strij ò tczë wôżniészi dlô Kaszëbë
jak wszelczi dëtk, pòdpisywôł weksel za
wekslã.
Czej ju ni miôł nick, jegò kamrôce
z jistamańtno karczmòwim gestã
pòstawilë mù òddzãkòwné wëpicé,
a tej chùtkò pòszlë précz z gòscyńca Pòd
Wiecznym Żëdã. Òstôł tu le sóm i bez
dëtka, le chòc ùretôł tczã. Chto wié, co
bë gò dali pòtkało. Głãbòkô w tim placu Mòtława bëła le pôrã métrów dali,
a òn doch ni miôł ju czim i z czim jachac
nazôd do swòji kaszëbsczi wsë. Nad
bankrotnikã sã równak ùżôlëła henëtnô
dzéwka – Truda. Mieszka òna na górze
w casny czeladnicë, co barżi przëbôcziwa
kòmórka jak jizbã. Òdda mù swòjé
łóżkò, a sama wzãła sã do sprzątaniô
òpùszczony ju bez bëtników karczmë.
Ti nocë ni mógł ùsnąc. Pierszi, wierã,
rôz w żëcym zaczãło gò grëzc sëmienié.
W smrokù na scanie casny jizdebczi
dzéwczi jegò zasmroczałi niedôwnym
stracënkã zdrok dozdrzôł niewiôldżi
òbrôzk. Bëła to czôrno-biôłô grafika z przedstôwkã Madonnë z môłim
knôpkã na kòlanach. Dëcht sprzëti na
òbrazkù òbôcził, przërzeszoną do déla
ògrodzeniô lińcuchã i rzemiszkã, smãtną
môłpkã. „Hewò twój praòjck” – przëszło
mù do mëslë, czej sã lepi przëzdrzôł
kòczkòdanowi. I prawie tedë nastąpiła
jakôs nié do wëwidnieniô przemiana
w jegò dëszë. Wczas reno, czej sã rozzwòniłë
zwònë na wieżach nadmòtławsczich
swiątniców, Wacowi sã ùdało ùproszëc
dobrą Trudã, chtërna pò wësprzątniãcu
zalë przespa resztã nocë na drzéwiany
ławie, ò nen swiãti òbrôzk. Wzął gò ze
sobą i bez dłudżé lata robił z mòklëzną
na skarni, wëwòżącë wszelejaczé
nieczëstoscë z klôsztoru gduńsczich dominikanów. Czej kùreszce òdwiedzył rodną
wies jakno sëwi starëszk, nicht gò tam
nie pòznôł. Do kùńca żëcégò pòmôgôł
jinszim tak, jak le rozmiôł. Ùmarł
w òléwsczim szpëtôlkù a ùtułkù dlô
sómnëch a chòrëch miona Swiãtégò
Łazarza. Z jedną blós rzeczą nigdë sã
nie rozestôwôł. Béł to swiãti òbrôzk
z Madonną, môłim Jezëskã i kòczkòdanã.
Nigdë ju nic nie gôdôł ò teòrie, co sã tika
pòchòdzeniô człowieka. Słowa „môłpa” sã wëstrzégôł jak kaszëbsczi Smãtk
swiãcony wòdë. Pòbóżny Wac, jaczi za młodégò
„w Bòga nie wierził”, nawetka nie merkôł, że brunô òd tobacznégò dëmù grafika, ta sama, jaką czedës dostôł òd Trudë
w karczmie Pòd Wiecznym Żëdã na
wdôr swòji przemianë, òsta wërëtô bez
samégò Albrechta Dürera. Gwës bë nie
dôł wiarë, że lata lateczné pózni òbrôzk
stanie sã prôwdzëwim ùsnôżenim
gduńsczégò mùzeùm, a kòlekcjonerze
bãdą w pòszëkù wëdac grëbégò dëtka,
cobë le miec nen arcëdokôz w swòjich
zbiérach. POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Tłómacził G.J. Schramke
71
W planie Opera Kaszubska
www.wejherowo.pl, 16.05.2014
Od otwarcia Filharmonii Kaszubskiej
w maju 2013 r. do chwili obecnej (…)
w wydarzeniach kulturalnych na scenie
Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie,
wystawach, warsztatach, zajęciach sekcji udział wzięło ok. 125 tysięcy osób.
Przy Wejherowskim Centrum Kultury
działa 28 grup artystycznych i sekcji
zajęć, z których korzysta ponad 5,2
tys. dzieci i młodzieży. WCK to przede
wszystkim miejsce, gdzie rozwijać swoje
talenty mogą młodzi wejherowianie. (…)
Wejherowskie Centrum Kultury
realizuje szereg projektów z zewnętrznym dofinansowaniem: [m.in.] Projekt
Marynistyczny – Nadmorskie Spotkania
Twórcze – inżynieria morska polskiego i niemieckiego wybrzeża Bałtyku;
Wyszehradzkie Nuty – Festiwal Pieśni
o Morzu, (…) e-KULTURA i tradycja
– nowe spojrzenie (Rok Kolberga 2014);
Nadbałtycki szlak designu.
(…) W najbliższym czasie planowane są: Zoriuszka, Opera Kaszubska oraz
Projekt Neo Kaszubia Sąd Nieostateczny.
(…) 10 maja został udostępniony taras
widokowy na dachu Filharmonii. (…)
Kaszubski ślad w bazylice
Kurier Bytowski, 17.05.2014
Mało kto wie, że część fresków w Licheniu powstawała w Kleszczyńcu, a modelami byli m.in. członkowie zespołu
kaszubskiego „Jasień”. Ich autorami są
Hanna Haponiuk i jej mąż Waldemar.
W ciągu trzech lat to mieszkające
w Gdyni małżeństwo freskami pokryło
setki metrów kwadratowych wnętrz
Sanktuarium Maryjnego w Licheniu.
(…) W bazylice, pracując jednocześnie
z blisko setką innych artystów, spędzili więc kolejne 2,5 roku. Czasami
72
(…) zabierali pracę do domu w Gdyni
oraz do rodziców w Kleszczyńcu. (…)
Pobyt na naszej wsi artyści wykorzystywali też, tworząc projekty malowideł. Tak powstał m.in. Bóg Ojciec oraz
Mojżesz.
– Wiąże się z tym zabawna historia,
bo modelem był mój tata. Ubraliśmy
go w powłóczyste szaty i pojechaliśmy
w ładne miejsce. Śmiechu było co niemiara, gdy tata wyglądający jak biblijny prorok pozdrowił po drodze zdziwionych policjantów – wspomina. Te
zdjęcia z plenerów na łąkach w Kleszczyńcu bardzo pomogły w wykonaniu
olbrzymiej, dużo większej od dorosłego
człowieka postaci Boga. (…)
Podczas innego z plenerów na terenie gminy Czarna Dąbrówka modelami
były osoby ubrane w stroje Zespołu Pieśni i Tańca „Jasień”.
– Pomysł z wykorzystaniem regionalnych strojów był odgórny. Pani architekt tak skomponowała całą bazylikę,
aby znalazło się w niej jak najwięcej rodzimych elementów, polskiej flory i fauny oraz właśnie ornamentyki ludowej.
Pomyśleliśmy wtedy z mężem, że nie ma
sensu wymyślać strojów, skoro takie są
na miejscu. Zrobiliśmy więc zdjęcia dorosłym i dzieciom – mówi H. Haponiuk.
Powstające również w Kleszczyńcu
freski z Kaszubami zawisły w jednej
z kaplic. Przedstawiają poświęcenie obrazu Matki Boskiej Licheńskiej. Autorzy
zapewniają, że osoby, które im do nich
pozowały, na pewno rozpoznają się
na zdjęciach. To m.in. Dariusz Narloch
z żoną i dziećmi.
– Gdy Hania nas poprosiła, chętnie
się zgodziliśmy, bo to fajna przygoda.
Potem ustawiała nas w różnych pozach
– rozmodlonych, skupionych. Układała
też osobno dłonie w różne gesty. Poza
satysfakcją, że nasze wizerunki znajdą się w takim miejscu, to czułem też
dumę, że ubierając stroje, przyczyniamy
się do promowania Kaszub – mówi D.
Narloch. (…)
Basia
Bieg na kaszubski Olimp
kartuzy.info, 19.05.2014
(…) „Zdobądź najwyższe wzniesienie na Niżu Środkowo-Europejskim
a zarazem Najwyższy Szczyt Polski
Północnej” – pod takim hasłem w niedzielę odbył się Bieg Górski na Wieżycę,
który był trzecim wydarzeniem w ramach cyklu Kaszuby Biegają 2014. Zawodnicy [ponad 200 osób] mieli do
pokonania 10-kilometrową trasę. Choć
było ciężko, dokuczało zmęczenie, pot
lał się strumieniami, wszyscy uczestnicy pojawili się na mecie. Jako pierwszy
Kaszubski Olimp zdobył Łukasz Kujawski z Żukowa. Wśród kobiet triumfowała zaś Barbara Bączek-Motała z Rumi. (…) Biegaczy do boju zagrzewali strongmani, którzy w Szymbarku rywalizowali
o miano Siłacza Pomorza.
Anna Lehmann, Natalia Bobrowska
Gdańska edycja Monopoly
www.gdansk.pl, 20.05.2014
Nowy York, Londyn, Grenada, a od jesieni również Gdańsk. Twórcy popularnej
gry ogłosili, że nasze miasto jako pierwsze w Polsce doczeka się (…) własnej
edycji Monopoly.
Monopoly to jedna z najpopularniejszych gier na świecie (…) doczekała
się do dziś wielu najróżniejszych edycji
– na przykład tematycznych (Bajki Disneya, James Bond, Gwiezdne Wojny,
Beatlesi), ale również poświęconych
poszczególnym państwom i miastom.
– Od dawna zastanawialiśmy się
nad polską edycją gry, rozważaliśmy
inne miasta, ale ostatecznie urzekł nas
właśnie Gdańsk – wyjaśnia Bartosz Sikorski [przedstawiciel producenta gry].
(…) – Wybór miejsc, jakie znajdą się
na planszy, to niezwykle trudna sprawa – mówi Peter Griffin, odpowiedzialny za gdańską edycję gry Monopoly.
– Mamy własne pomysły, takie jak np.
Żuraw czy Fontanna Neptuna, ale chcemy zachęcić gdańszczan do przesyłania
własnych propozycji. Swoje opinie i sugestie internauci już dziś mogą wpisywać na profilu gry na facebooku: http://
www.facebook.com/GdanskMonopoly.
(…) Warto przypomnieć, że pierwszym polskim miastem, które zaistniało
w grze Monopoly, była Gdynia. Pojawiła
się ona pośród 20 innych miast na planszy międzynarodowej edycji gry wydanej w 2008 roku. Gdynię wybrano dzięki
głosom internautów z całego Trójmiasta
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
Z DRUGIEJ RĘKI
– dzięki wspólnemu zaangażowaniu udało się wówczas zdeklasować takie światowe metropolie, jak Taipei czy Quebec.
Michał Piotrowski
Aby ocalić pamięć o zmarłych Żydach
koscierski.info, 27.05.2014
Do wtorku większość mieszkańców
powiatu kościerskiego nie wiedziała
o jego istnieniu. Teraz o zlikwidowanym cmentarzu żydowskim przypomina pamiątkowa tablica. Odsłonili ją
kościerscy samorządowcy i przedstawiciele Gminy Wyznaniowej Żydowskiej.
„Pamięci spoczywających w tej ziemi mieszkańców Kościerzyny i okolic
wyznania mojżeszowego” – taki napis widnieje na płycie, która pojawiła
się tuż za budynkiem Urzędu Gminy
w Kościerzynie. Pamiątkową tablicę oficjalnie odsłonięto w trakcie wtorkowej
uroczystości.
– Ta tablica ma ocalić pamięć o zmar­
łych i przypominać o istnieniu cmen-
tarza żydowskiego – mówi Katarzyna
Knopik, sekretarz gminy Kościerzyna.
(…) Uroczystość odsłonięcia pamiątkowej
tablicy połączona została z te­matyczną konferencją. Uczestnikom spotkania przybliżona została między innymi historia mniejszości żydowskiej na Ziemi Kościerskiej. rzetelnego, na bieżąco aktualizowanego
informatora o wydarzeniach w mieście.
Wśród bazy kilkuset imprez znajdują się
te najważniejsze, na które przybywają
goście z całego świata. Do nich niewątpliwie należą Open`er Festival, Red
Bull Air Race Gdynia 2014, Operation
Gdynia Sails – Zlot największych żaglowców świata, Festiwal Filmowy
DA w Gdyni, Coca Cola Cup czy Gdynia
Blues Festiwal. (…)
W aplikacji znajdziemy również traBezpłatny informator
sy turystyczne, które pozwolą poznać
www.gdynia.pl, 27.05.2014
miasto jeszcze lepiej. Proponowane są
wędrówki piesze i rowerowe po Gdyni
Aplikacja „Gdynia City Guide” to i okolicach. Do najciekawszych należą
kom­pleksowy informator dotyczący trasy tematyczne: Szlak Legendy MorGdyni, a przede wszystkim jej boga- skiej Gdyni, Gdyński Szlak Modernitej oferty kulturalnej i turystycznej. zmu, Trasa Turystyczna Obiektów
W rozbudowanej bazie miejsc zarówno Militarnych czy też Szlak Kulinarny
turysta, jak i mieszkaniec może znaleźć Centrum Gdyni. Oprócz wymienionych
coś dla siebie – obok atrakcji turystycz- funkcjonalności w aplikacji znajdują się
nych polecamy bazę gastronomiczną, także informacje na temat transportu
noclegową, a także miejsca sprzyjają- w mieście, a także planer umożliwiające uprawianiu sportów, rekreacji, roz- cy dodawanie ciekawych miejsc i wydarywce, a nawet zakupom! Prócz tych rzeń do swojego podręcznego przewodfunkcjonalności aplikacja spełnia rolę nika. (…)
Tôrdżi dobri ksążczi!
Burméster i Radzëzna Miasta Kòscérzna wespół z tameczną Gardową Bibloteką m. Kònstantégò Damrota rôczą do ùdzélu
w piãtnôsti edicji Kòscersczich Tôrgów Kaszëbsczi i Pòmòrsczi Ksążczi „Costerina 2014”.
Latosé Tôrdżi òdbãdą sã w sobòtã 12 lëpińca. Òb czas waraniô imprezë aùtorzë òpòwiedzą na binie ò swòjich dokazach,
a na stojiszczach bãdze mòżlëwòta ùdostaniô jich aùtografów. Jak rok w rok nôlepszé ksążczi, jich ùtwórcowie i wëdôwcë
dostóną nôdgrodë i wëprzédnienia.
Nie zafelëje téż w Kòscérznie czekawëch pùblikacji, jaczé dô kùpiac w promòcyjnëch prizach. Rôczimë wszëtczich
lubòtników lëteraturë na Tôrdżi „Costerina 2014”!
Red.
NAJŚWIEŻSZE INFORMACJE Z ŻYCIA ZKP
W TWOJEJ SKRZYNCE MEJLOWEJ
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
73
Wiérztë.
Zygmùnt Narsczi
Ùrodzył sã 4 lëpińca 1920 rokù w Kôrsënie, a ùmarł w Toruniu w 2009. Swòje wiérztë drëkòwôł
m.jin. w taczich pismionach, jak „Poezja” (tam debiutowôł w 1971 r.), „Litery”, „Pomerania”
i „Norda”. W 1974 rokù wëdôł zbiérk kaszëbsczich wiérztów Moje pacierze, z jaczégò pòchòdzy
dokôz „Mòja krajna” (pisënk pòdług: Dzëczé gãsë. Antologiô kaszëbsczi pòezji, Gdiniô 2004,
wëdôwizna Region).
Mòja krajna
Mòje stronë, krajnë bëlné
tam są, gdze na dësza bòru
zawdë nócy, wiedno szëmi
frantóweczczi dlô ùcechë,
dlô robòtë i dlô żôlu.
Me domôctwò tam je snôżé,
gdze marzenie w prëskù jezór
wiadło cëdné òpòwiôdô
i mòdraczi dardżi mòje
i rozkrzëwiô me nôdzeje
i kòscerzi chrobré wzlotë.
Mòje stronë cél mie wznoszą
jaż do nieba mòdraczégò,
jaż do gwiôzd zapôdłëch w głąbie,
jaż do mgławic rozpôlonëch,
co mëslowi wiéw zrzeszają
w pãczi dzeła lëdzczi chwôłë.
Prôca cãżkô i robòta
kwitnie krasą w mòjich stronach
i na pòlach dożniwk daje,
ùrzmë rzezbi, lasë tuli,
i òd małégò pòùcziwô,
jak bòkadosc twòrzëc wiôlgą.
Piãknosc tam na łągù rosce
tãgą farew, niebem kwiatów
i pò dëszë czôr rozpilô
i pò sercu ckni zôpôchem,
a w krąg sceli swą wezdrzałosc
òczarzonym, snôżim widem,
kòralowé mëslë krzesô,
bùrsztinowé ògnie wzniecô.
Żëcé w mòjim kraju płënie,
jak na rzéka zakòlami,
redoscami wkół falëje,
roztokami wkrąg smãtkùje,
bieżi pòprzez swòrné gatë,
bąbrotëje jak ne babë,
co plestają pò kòscele.
W krajnie mòji je samòtnosc
przëtulonô na òstrowie –
takô miłô jak dzéweńka,
takô snôżô jak lubòtné
mej nażeny mòdré òczë.
Òna piescy mòje lica
i całuje mòją skarniã,
mie ùsypiô marzeniami
i czestëje pierznikami
chwil redosnëch i ùczesnëch,
co wieselą mòje serce,
gdë smùtnawô je ma dësza.
Tam i rodnô mòja mòwa
zéwem tkliwim sã szemarzi,
gôdczi teskné òpòwiôdô
i wiesołé szołobùłczi
wkół pò łąkach, pòlach nócy.
Taczé są ne mòje stronë
bëlné krajnë dalnëch marzeń,
jak nëneczka mëslë tulą,
jakò tatink pòùczają.
Mòje stronë, krajnë bëlné
tam są – dze kaszëbsczi lëdze
kùją swòje cwiardé żëcé.
Moje pacierze, 1974
WËDARZENIA
Dobiwcowie z Gniewina
Trzecy rôz nôleżnicë Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô pòtkelë sã na bòjiszczu, gdze szlë na
miónczi, grającë w balã.
Latos ùdało sã zagrac na gniewińsczim
stadionie „Arena Mistrzów”, na jaczim
w 2012 rokù trenérowelë Szpanijczicë
– méstrowie Eùropë i wcyg jesz, czej piszã
te słowa, méstrowie swiata w kòpóną
balã.
Do ùdzélu w fùsbalowim turnieju zgłosëło sã 10 karnów. Westrzód
nich nôlepszi łoni zrzeszińcowie
ze Stãżëcë, chtërny latos zagrelë
w mòcno zmienionym zestawienim.
Wëższô strzédzëzna wiekù i, co za
tim jidze, wiãkszé doswiôdczenié,
nie sygłë, żebë zôs dobëc pierszi môl.
W latosëch miónkach nie nalezlë sã
mòcny na gòspòdôrzów. W finale
młodszé karno z Gniewina òkôzało
sã lepszé òd gniewińsczich „oldboyów”, tej to ti pierszi przez rok mdą
chòdzëc w chwale méstrów. Trzecy
plac dobéł part z Cewiców, a czwiôrti
ze Gduńska.
Òkróm nich w turnieju zagrelë
lubòtnicë nożnégò pùczka z partów
w Baninie, Brusach i Szimbarkù, ga­
zétnicë i téż zrzeszeńcowie z Kòcewiô.
Na òtemkniãcé rozgriwków ks.
infùłat Stanisłôw Grunt òdprawił ùro­
czëstą mszą swiãtą, òb czas chtërny spié­
wało i grało karno Nadolanie.
1
Dzãkùjemë wszëtczim ùczãstnikóm,
a òsoblëwie òrganizatoróm – partowi
Zrzeszeniô z Gniewina, chtëren przë­
szëkòwôł fùsbalowé miónczi w wes­
półrobòce z Òglowim Zarządã KPZ.
DM
1. Artur Zagòzdon ze Stãżëcë ni mòże ùwierzëc, że jegò
karno trafiło na tak drãdżich procëmników.
2. Wbrusczi brómce wërósł grzib!
3. Młodzëzna z Gniewina pò dobëcym w finale. Ùmã­
czenié wiãkszé jak redota.
4. Kòl balë Maks – nowô gwiôzda z Kòcewiô.
5. Z grzãpë nad bòjiszczã turniej òbzérałë szpańsczé
bùle.
6. Łukôsz Richert, jak widzec, je rôd z czwiôrtégò placu
dlô Gduńska.
5
2
3
6
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
4
75
KLËKA
KÒSCÉRZNA. KASZEBERUNDA 2014
Droga maratonu dlô wszëtczich kò­lô­
rzów i lubòtników jeżdżeniô na kòle
– KaszebeRunda – prowadzy pò piãk­
nëch môlach Kaszëbsczi Szwajcarii. Latosô impreza bëła 25 maja. Ùczãstnicë
jachelë na òdległosc 225 km abò krótszą: 121 km i 64 km. Je to szosowô
petlëca ze sztartã i metą w Kòscérznie.
Na drodze maratonu, w rozmajitëch
môlach, rozłożoné bëłë tzw. kòlarsczé
bùfetë, promùjącé kaszëbską kùchniã
i kùlturã. Latos wëprzédniła sã gmina
Brusë, chtërna przërëchtowa specjalné
promòcyjné stojiszcze w Lesnie. Bëłë
tam téż pamiątkòwé zabôwczi (pòl. maskotki) gminë Brusë – grzibczi Brusczi.
Red., tłóm. KS
Òdj. z archiwùm òrganizatora:
http://rowerover.andgo.com.pl
GŁÓWCZËCE. NÔÙKÒWÔ KÒNFERENCJÔ
„Dzieje Gminy Główczyce i okolicy
a teraźniejszość i dziedzictwo kulturowe jej mieszkańców” – takô bëła
téma kònferencji, chtërna dérowa
w Główczëcach 7 czerwińca. Referatë
wëgłosëlë: mgr Kamil Kajkòwsczi („Pradzieje Główczyc i religia Pomorzan
przed przyjęciem chrześcijaństwa”),
dr Eùgeniusz Wiązowsczi („Główczyce
– centrum środkowo-pomorskiej Cassubii
a działalność Księży Salezjanów po 1945
roku”), dr Miłosława Bòrzëszkòwskô-Szewczik („Christian Graf von Krockow
z Rumbska i jego obraz rodzinnej ziemi kaszubsko-pomorskiej”), dr Elżbiéta
Szalewskô („Pałac i park v. Puttkamerów z Główczyc w krajobrazie kulturowym okolicy”), prof. Ana Kwasniewskô
(„O kulturze duchowej [dziedzictwie
kultury niematerialnej] mieszkańców
Główczyc i okolicy, w kontekście Krainy
Słowińców”), prof. Józef Bòrzëszkòwsczi
(„Śladami Floriana Ceynowy z Przysierska i Aleksandra Hilferdinga z Petersburga. Tożsamość mieszkańców Główczyc dawniej i dziś”). Na kùńc ùczniowie
z Przedszkòlno-Szkòlny Zrzeszë m. Władisława Broniewsczégò w Główczëcach
zrobilë minikòncert kaszëbsczi piesni
i pòézji. Pò kònferencji bëła mòżlëwòsc
zwiedzaniô Szkòłowi Jizbë Pamiãcë,
a téż parafialnégò kòscoła.
Red., tłóm. KS
KROKÒWÒ. MAJEWÉ WËDARZENIA W KPZ
W dłudżi majewi weekend part KPZ
w Krokòwie zòrganizowôł „Dzień kaszubski w krokowskim Muzeum”.
Nôleżnicë partu i rôczony gòsce òbez­
drzelë wëstãpë karnów: Nasze stronë,
76
Redzanie i Manijôcë. Nôwiãkszą atrakcją
bëłë równak deklamacje wiérztów J. Tuwima tłómaczonëch na kaszëbsczi przez
T. Fópkã. Tekstë czëtałë nôleżniczczi
krokòwsczégò partu KPZ. Chãtny mòglë
próbòwac słodczich pieczëznów i chleba
ze szmôłtã.
W pòłowie maja wiôldżé karno
zrze­szeńców z przédniczką Éwą Kùr
dołączëło do pielgrzimczi òrganizowóny
przez parafiã w Żarnówcu i rëszëło na
zwiedzanié Lublina, Kòzłówczi, czile
gardów Roztocza i Kazmierza nad Wisłą. Nôwiãkszé wrażenié na kaszëbsczich
turistach zrobił Zamòsc, zwóny „Padwa
Północy”. Dëchòwim òpiekùnã rézë
béł ks. Krësztof Stachòwsczi – wiôldżi
lubòtnik i drëch Zrzeszeniô.
Kùńczący sã miesąc zamknãlë Ka­
szëbi z Krokòwa ùroczëstą mszą swiã­tą
w kòscele w Dãbkach w intencji ùmar­
łëch nôleżników partu. Òb czas mszë
lëturgiô czëtónô bëła pò kaszëbskù,
bëlno brzmiałë téż marijné piesni spiéwóné w rodny mòwie przez trójno
zeszłëch zrzeszeńców.
Bòżena Hartin-Leszczińskô, tłóm. KS
Òdj. z archiwùm KPZ p. Krokòwò
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
KLËKA
LËZËNO. SZLACHÃ KSÃDZA PASERBA
Ùczniowie z Pùblicznégò Gimnazjum
m. Kaszëbskò-Pòmòrsczich Pisarzów
w Lëzënie razã z direkcją, szkólnyma
i rôczonyma gòscama (m.jin. wòjtã
gminë Lëzëno, probòszczã parafii sw.
Wawrzińca, direktorã Zrzeszë Szkòłów
m. J. Paserba w Tczewie i przédnikã
môlowégò partu KPZ) 3 czerwińca
aùtokarama pòjachalë na wanogã do
Wiérzchùcëna i Żarnówca, żebë ùtczëc
patrona latoségò rokù w swòji szkòle,
chtërnym je ks. Janusz Stanisłôw Paserb.
Swòją rézã wanożnicë zaczãlë òd òd­wie­
dzeniô pòmnika òfiarów I swiatowi
wòjnë w Wiérzchùcënie, pòd chtërnym
słëchelë deklamacji wiérztë „Powrót Janusza Korczaka” w wëkònanim Natalii
Grzenkòwicz, zapôlelë znit i wësłëchalë
historii tegò môla, chtërnã òpòwiedza
Jadwiga Kirkòwskô. Pòtemù wszëtcë
szlë do kaszëbsczégò lapidarium w Wié­
rzchùcënie. Tam szkòłowi chùr kaszëbską
spiéwą, kwiatama i ksążką pòdzãkòwôł
Jadwidze Kirkòwsczi za ùczbã historii.
Slédnym célã wanodżi szlachã ks. Paserba béł parafialny kòscół w Żarnówcu,
ò chtërnégò dzejach gôdôł jegò probòszcz
ks. Krësztof Stachòwsczi. Tu béł przédny
dzél ùroczëstoscë, to je akademiô na temat żëcô i ùtwórstwa latoségò patrona
lëzyńsczégò gimnazjum. W tim dniu
bëłë téż dôwóné diplomë i nôdgrodë
za ùdzél w pòétickò-prozatorsczim
kònkùrsu pt. „Miłość, Przyjaźń, Dobro”..
Red., tłóm. KS
Òdj. D. Nadolsczi
LËNIÔ. MIÓNCZI W WËSZIWANIM ROZSĄDZONÉ
10 czerwińca pòdrechòwóny béł ju
XIX Kònkùrs Kaszëbsczégò Wësziwkù
– Lëniô 2014. Ùdbòdôwcą artisticznëch
miónków i jich òrganizatorã òd samégò
pòczątkù je méster wësziwkù, emeritowóny direktor Gminnégò Dodomù
Kùlturë w Lëni Édmùnd Szëmikòwsczi.
Na latosy kònkùrs przësłónëch bëło
298 dokazów òd 122 lëdzy z całégò
pòmòrsczégò wòjewództwa i z òkòlégò
Tuchòlë, tj. z wòjewództwa kùjawskò-pòmòrsczégò. Prôce òbtaksowało żuri,
w jaczim bëlë: Élżbiéta Ball-Szimroszczik,
Éwa Gilewskô, Joana Cëchòckô, Jadwiga
Sommer i Édmùnd Szëmikòwsczi. Wiôlgô wiżawa dokazów, przedstôwiającëch
wszëtczé szkòłë wësziwaniô, sprawiła, że òbsądzëcele przëznalë wiele
równëch nôwëższich placów w kòżdi
z wiekòwëch kategóriów.
Wszëtczich przëszłëch na pòdre­chò­wa­
nié kònkùrsu przëwitôł direktor GDK Jón
Trofimòwicz, a ùroczëstégò òtëmkniãcô
dokònôł wójt gminë Lëniô Łukôsz Jabłońsczi. Białczi, chtërne zwëskałë pierszé
môle i specjalné nôdgrodë, dostałë téż
apartné niespòdzajnotë przësłóné przez
Pierszą Damã RP Anã Kòmòrowską. Jak
do te doszło? 2 maja Jón Trofimòwicz reprezentowôł pòmòrsczé wòjewództwò
na ùroczësti galë dôwaniô nôdgrodów
lëdzóm Patrioticzno Zakrąconym (je
jednym z wëprzédnionëch). Òbczas
pòtkaniô, chtërno bëło w Prezydencczim Pałacu, direktor lëńsczégò GDK
przekôzôł w darënkù prezydencczi parze
kaszëbsczé wësziwczi wëkònóné przez
Stanisławã Hinc z Lëni, i pewno tedë Ana
Kòmòrowskô sã dowiedza ò Kònkùrsu
Kaszëbsczégò Wësziwkù.
Red., tłóm. KS
Òdj. z archiwùm Gminnégò
Dodomù Kùlturë w Lëni
WDZYDZE KISZEWSKIE. MUZEALNICY DZIECIOM W PREZENCIE
Muzeum – Kaszubski Park Etnograficzny
we Wdzydzach Kiszewskich przygotowało z okazji Dnia Dziecka wyjątkowy
weekend. Od 30 maja do 1 czerwca odbywały się w nim bowiem warsztaty
i lekcje przeznaczone głównie dla dzieci. W zabytkowej izbie lekcyjnej szkoły
z Więckowych można było uczestniczyć w lekcji języka kaszubskiego czy
w warsztatach muzycznych, czy też
uczyć się kaszubskiego abecadła. Każdy
mógł też poćwiczyć umiejętność pisania
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
gęsim piórem, „gryflem” lub stalowką.
Dodatkowo w zagrodzie z Trzebunia
„Na wiejskim podworku” każdy mógł doświadczyć, jak dawniej bawiły się dzieci, poćwiczyć chodzenie na szczudłach,
strzelanie z łuku, wożenie szmacianych
lalek w drewnianym wózku itp. Były też
przeróżne warsztaty, m.in. szycia odzieży, drukowania tkanin, wykuwania
gwoździ w starej kuźni, toczenia na kole
garncarskim.
Red., fot. A.M.
77
KLËKA
BÓLSZEWÒ. MÉSTER ÒD CZËTANIÔ JE JU NALAZŁI
W Pùbliczny Bibliotece Gminë Wejrowò
m. Aleksandra Labùdë w Bólszewie
7 czerwińca òstôł rozsądzony Regionalny Czëtińcowi Kònkùrs „Méster Bëlnégò
Czëtaniô”. Ùczãstników kònkùrsu, jich
òpiekùnów i nôleżników Kònkùrsowi
Kòmisji – Wandã Lew-Czedrowską, Anã
Dunst, Adama Hébla, ks. Stanisława Bacha – przëwita Janina Bòrchmann, direktorka biblioteczi. W finale brało ùdzél 11
ùczãstników, w 4 kategóriach: ùczniów
ze spòdlecznëch szkòłów (klasë IV–VI),
ùczniów z gimnazjalnëch szkòłów (klasë
I–III), ùczniów z wëżigimnazjalnëch
szkòłów i dozdrzeniałëch. Nômłodszi
ùczãstnicë czëtelë wëbróné wiérztë
Juliana Tuwima. Gimnazjalëscë mielë za
zadanié zinterpretowac dzéle legeńdów
Janusza Mamelsczégò ze zbiéru Legendy
kaszubskie/Kaszëbsczé legeńdë. Bëtnicë
kònkùrsu z trzecy kategórii mielë przedstawic wëbróné wëjimczi z kaszëbsczégò
tłómaczënkù epòpeji Adama Mickiewicza pt. Pón Tadeùsz, z knégów Domôctwò
i Zómk, i z III dzéla romana Aleksandra
Majkòwsczégò Żëcé i przigòdë Remùsa.
Wëzwónim dlô dozdrzeniałëch bëła
interpretacjô etiudów Tomasza Fópczi òpùblikòwónëch w zbiorze W jãzëk
zgëldzony i wëjimków z III dzéla Żëcô i przigód Remùsa.
W pierszi kategórii titel „Môłi méster
bëlnégò czëtaniô” przëznóny béł Mónice Barzowsczi ze Spòdleczny Szkòłë
w Czãstkòwie. II môl dosta Marta Kùjach ze Spòdleczny Szkòłë nr 6
w Kòscérznie, a III Nikòdém Cybùla ze
Spòdleczny Szkòłë w Klukòwi Hëce.
W kategórii dlô gimnazjalëstów titel
„Strzédny méster bëlnégò czëtaniô”
dosta Nataliô Peplińskô z Gimnazjum
w Wąglëkòjcach. II môl zajãła Marta
Lidzbarskô z Gimnazjum w Szëmôłdze,
a III Magdaléna Cëchòsz z Gimnazjum
w Gòwidlënie. W kategórii dlô ùczniów
wëżigimnazjalnëch szkòłów titel „Méster
bëlnégò czëtaniô” szedł do Anë Bònk
ze Zrzeszë Òglowòsztôłcącëch Szkòłów
nr 1 w Wejrowie. II môl dosta Wérónika Òkòniewskô z I Òglowòsztôłcącégò
Liceùm w Kòscérznie, a III Kinga Pek
téż z ti szkòłë, le jakno reprezentantka kartësczégò krézu. W kategórii dlô
dozdrzeniałëch titel „Wiôldżi méster
bëlnégò czëtaniô” przëznóny béł Arturowi Zagòzdonowi ze Stãżëcë. II plac zajãła
Henrika Albeckô z Gòscëcëna.
Specjalną nôdgrodã za ùdzél w nagranim platczi dlô Akademii Kaszëbsczi Bôjczi, ùfùndowóną przez Òglowi Zarząd
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô,
dosta Marta Lidzbarskô z Gimnazjum
w Szëmôłdze.
J. Bòrchmann, tłóm. KS
Òdj. z archiwùm Pùbliczny Biblioteczi Gminë
Wejrowò m. Aleksandra Labùdë w Bólszewie
KÔŁPINO. „W REMÙSOWIM KRÃGŨ”
Òd 12 do 16 maja w Zrzeszë Szkòłów
w Kôłpinie ùczniowie brelë ùdzél w VI
Kaszëbsczim Tidzéniu pòd zéwiszczã
„W Remùsowim Krãgù”. Pierszégò
dnia nômłodszé dzecë pòtkałë sã
z lëdowima ùtwórcama – Jerzim i Kristiną Walkùszama, chtërny òpòwiedzelë
ò stôrëch kaszëbsczich zwëkach. Pózni
ùczniowie òbezdrzelë wëstãp kapelë
Zómkòwô Góra i téater „Remùs i jegò
królewiónka” wëkònóny przez kôłpińsczich gimnazjalëstów. Pòznelë téż taczé
78
instrumeńtë, jak: akòrdión, bùrczibas, diô­
belsczé skrzëpice i bazunã.
13 maja ùczniowie klas IV–VI pòtkelë
sã z pòétką Karolëną Serkòwską. Pózni
nawiedzył jich Remùs i môłi duch Srel.
Òbezdrzelë téż téater „Zapadłi zómk”
i wëstãp Szkòłowégò Regionalnégò Karna Wesołe Ludki. W bibliotece òdbéł sã
kònkùrs czëtaniô pò kaszëbskù i mòżna
bëło òbezdrzec wëstôwk ò kaszëbsczi
lëteraturze. A gimnazjalësce tegò dnia
piechti pòznôwelë mirochòwsczé lasë.
W trzecy dzéń gòscã béł Bernat Hinc,
chtëren òpòwiôdôł ò dôwnëch zwëkach
na Kaszëbach i ò swòjich wanogach pò
najim regionie. Ùczniowie przërëchtowelë
mùltimedialné prezentacje „Kaszuby
– moje miejsce zamieszkania” i wëstôwk
„Galeria Książąt Pomorskich”.
Pòstãpnégò dnia dzecë z klas I–III wëré­
zowełë do Chmielna, m.jin. do Mù­
ze­ù m Kaszëbsczi Ceramiczi Neclów,
a ùczniowie klas IV–VI òbezdrzelë òliw­
ską katédrã i tameczny park.
16 maja gòsce wespół z ùczniama
i jich starszima òbezdrzelë wëstãp karna Wesołe Ludki i szkòłowégò chùru
Monodia i jesz scenkã w wëkònanim
ùczniów kaszëbczégò jãzëka. Dobiwcóm
plasticznëch i lëteracczich kònkùrsów
òstałë wrãczoné nôdgrodë.
Òrganizatorzë pòdzãkòwelë wszëtczim
dobrzińcóm: bùrmésterce Kartuz, Kristinie i Jacekòwi Wrońsczim, Iwónie
i Bògdanowi Górsczim, Annie Górsczi,
Béjace i Cezarémù Brillowsczim, Kazmierzowi Fòrmellë, Magdalénie Szczepańsczi, Sztefanii Czapp, Teréze i Józefòwi
Stolcóm, Marekòwi Bëczkòwsczémù
i Stowôrze Turisticzné Kaszëbë.
Red. (na spòdlim notczi
Jolantë Czerwińsczi i Annë Knut-Żołnowsczi)
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
KLËKA
CHMIELNO. RODNÔ MÒWA NA KÒNKÙRSOWI BINIE
Finał 43. Wòjewódzczégò Recy­tator­sczégò
Kònkùrsu Kaszëbsczi Lëteraturë „Rodnô
Mòwa” òdbiwôł sã w Chmielnie 7 i 8 czerwińca. Przédną mëslą latoségò zakùń­cze­niô
swiãta kaszëbsczégò słowa béł wëjimk
z wiérztë Jana Zbrzëcë (Stanisława Pestczi, chtëren 7 czerwińca béł przëjachóny
do Chmielna): „Kaszëbskô – brzôd karnowi starë ë anielsczégò za­chcënkù”.
Wëstartowało 53 deklamatorów w szesc
kategóriach. Òstelë òbtaksowóny przez
żuri, w jaczim bëlë: ks. prof. dr hab. Jan
Walkùsz (przédnik), Tomôsz Fópka, Zbigórz Jankòwsczi, Stanisłôw Janke i Danuta Pioch.
A to dobiwcowie latosëch recytatorsczich miónków:
Przedszkòlnô kategóriô i klas „O”
I môl – Samùél Serkòwsczi ze Zrzeszë
Sztôłceniô i Wëchòwaniô w Dzérzążnie, II – Tadéùsz Baranowsczi ze Spòd­
leczny Szkòłë w Jastarni, III – Òlëwiô
Szczãsniôk ze Zrzeszë Szkòłów w Kôł­
czëgłowach i Dominik Machalińsczi
ze Zrzeszë Szkòłów z Integracyjnyma
Òddzélama w Czelnie.
Wëprzédnienié: Ana Narloch ze Spòd­
leczny Szkòłë nr 2 w Kòscérznie.
Kategóriô ùczniów klas I–III spòdlecznëch
szkòłów
I môl – Môrcën Kònkòl ze Spòdleczny
Szkòłë nr 2 w Kartuzach, II – Marta
Melibruda ze Zrzeszë Szkòłów w Mie­
chùcënie, III – Agata Leliwa Piechòwskô
ze Spòdleczny Szkòłë w Kòsobùdach
i Agnészka Leszczińskô z Niepùbliczny
Spòdleczny Szkòłë w Pòpowie.
Wëprzédnienia: Aleksandra Òkò­nie­
wskô ze Zrzeszë Sztôłceniô w Łubianie,
Bartosz Stenzel ze Spòdleczny Szkòłë
w Pilëcach i Ana Witos z Zrzeszë Szkò­
łów w Miechùcënie.
Kategóriô ùczniów klas IV–VI spòdlecznëch
szkòłów
I môl – Kamil Depka Prądzyńsczi ze
Zrzeszë Szkòłów w Bòrowim Młinie,
II – Krësztof Czaja ze Spòdleczny Szkòłë
w Bòrzestowie, III – Dominika Roz­pã­
dowskô ze Spòdleczny Szkòłë w Pilëcach.
Wëprzédnienia: Marta Mùcha ze Spòd­
leczny Szkòłë w Lubaniu i Marta Witos
ze Zrzeszë Szkòłów w Miechùcënie.
Kategóriô ùczniów gimnazjalnëch szkòłów
I môl – Joana Skrzipkòwskô z Ògl­o ­
wòsztôłcący Mùzyczny Szkòłë we Gduń­
skù, II – Szimòn Heland ze Zrzeszë
Szkòłów w Starzënie, III – Mónika Miszk
ze Zrzeszë Szkòłów we Wiôldżich Roczitkach i Sylwiô Szreder ze Zrzeszë
Spòdleczny Szkòłë i Pùblicznégò Gimnazjum w Pòmieczënie.
Kategóriô ùczniów wëżigimnazjalnëch
szkòłów
I môl – Aneta Krefta z I Òglo­wò­sztôł­­cącégò
Liceùm w Kartuzach, II – Ka­­ról Barzowsczi
ze Zrzeszë Wëżi­gimnazjalnëch Szkòłów
nr 4 w Wejrowie i Patricjô Depka Prądzińskô ze Zrzeszë Òglowòsztôłcącëch
Szkòłów w Bëtowie, III – Matéùsz
Òrzłowsczi z Kaszëbskò-Pòmòrsczégò
Zrzeszeniô Part w Kònarzënach.
Kategóriô dozdrzeniałëch
I môl – Adóm Doraù z I Òglowò­sztôłcącégò
Liceùm w Kòscérznie, II – Krësz­tof Dzemińsczi z KPZ p/ Dãbògórzé – Kò­
sôkòwò, III – Mark Serkòwsczi z Kartuz.
Red., tłóm. KS
WEJROWÒ. ŻŁOBIARKA ÒTËLIÔ SZCZUKÒWSKÔ I JI ÙCZNIOWIE
W Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi Pis­mie­
niznë i Mùzyczi òdbéł sã wëstôwk ò dzejanim Òtëlii Szczukòwsczi (1900–1974),
żłobiarczi, chtërna ùtwòrzëła żłobiarską
szkółkã dlô wejrowsczi młodzëznë. Żłobiła i strojiła kaszëbsczima òrnameńtama
drzewiané statczi, zbónczi, miniaturë
skrzëniów. Zbiérała zdobné lëdowé
mòtiwë. Pò smiercë i òjca, i swòjégò chłopa Sztefana (zdżinął w Stutthofie) w 1947
rokù zaczãła wespółdzejanié z etnografką Bòżeną Stelmachòwską. Towarziła
ji w pòmòrzoznôwczich ekspedicjach
nôùkòwëch. Ùczãstniczëła w krajowëch
i zagranicznëch wëstôwkach lëdowégò
kùńsztu i zwëskiwała wiele nôdgrodów.
Òd 1950 rokù czerowała warkòwnią
kaszëbsczi żłobiznë w wejrowsczi Cepelii. Pózni prôcowała w Wòjewódzczim
Dodomù Lëdowégò Ùsôdztwa we
Gduńskù. Pò przeńdzenim na emeriturã
założëła wspòmnióną szkółkã dlô
młodzëznë (karno ùczniów Szczukòwsczi
„żłobiarską szkółką” pòzwała gazétniczka Izabella Trojanowskô). Ji ùczniama
bëlë znóny dzys artiscë żłobiarze
Andrzéj Arendt i Francëszk Sychòwsczi.
Na zetkanim w Wejrowie wspominelë
swòjã mésterkã, chtërna w latach
szescdzesątëch i sétmëdzesątëch ùczëła
żłobiarstwa dzewiãc knôpów i jedno
dzéwczã, pòza Arendtã i Sychòwsczim:
Bògdana Ceplińsczégò, Tomasza Englerta, Marka Zabòrowsczégò, Marka Mendika. Leszka Mistigacza, Jana Dudã, Jerzégò
Sobkòwiôka i Zoszã Ptach.
Òkróm wëstôwkù przëbôcziwającégò
Òtëliã Szczukòwską òdbëła sã prezentacjô wësziwków wejrowsczégò klubu Tulpa i nieżëjący ju mésterczi tegò kùńsztu
Elżbiétë Ebel.
sj
Òd lewi: Francëszk Sychòwsczi
i Andrzéj Arendt. Òdj. Mónika Òrzeł
WWW.KASZUBI.PL
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
79
KLËKA
RËMIÔ. ROCZËZNA MIASTA
W rujanie tegò rokù Rëmiô bãdze swiã­
towac 60 lat miastowëch prawów. Bãdze
wëdóny drëkã II tom ksążczi Historia
Rumi i „Rumskie kalendarium 1990–
–2010”. Równo 790 lat temù pierszi rôz
bëła zapisónô nazwa rzéczi i wsë (Rumna, Rumina) w dokùmence, w chtërnym
Swiãtopôłk II pòcwierdzył własnosc
cëstersów z Òléwë. Na dzysdniowé miasto skłôdô sã jesz téż stôré Zôgòrzé, dôwnô wies na ricersczim prawie.
Czerwińcowé zéńdzenié przënôléżników
rëmsczégò partu KPZ wëpadło prawie
dzéń pò 33. „ùrodzënach” partu, a miało
za témat „Historiã Rëmi w pòzérnicach”.
Ùczãstnikama zéńdzeniô béł téż Klub Historika przë MDK [Miejski Dom Kultury].
Ò pòzérnicach – jich „złotëch czasach” òd
kùńca XIX stalata do I wòjnë swiatowi
– czekawo nama òpòwiedzôł prof.
Klémãs Brusczi. Na scanach MDK do
òbezdrzeniô bëło cziledzesąt pòcztowëch
kôrtków, wiele z niemiecczim nôpisã
„Rahmel-Sagorsch”.
Nôwikszi zbiér taczich pòzérniców
w Rëmi mô prezes Ludwik Bach.
Jak wiedno, na zéńdzenim bëłë spra­
wòzdania z dzejaniô partu i òmówienié
planów na przińdnotã. Wiceprezes Józef
Lanc zdôł relacjã ze Swiãta Dzãkczënieniô
we Warszawie (bëła tam naszô stanica!).
A jesz w czerwińcu aùtokar zawieze
chãtnëch do „krôju Słowińców”. Jich
smùtné losë mògą bëc przestrzegą dlô
Kaszëbów, jeżlë nie bãdą dbelë ò swòjã
tożsamòsc. Prezes zaprôszôł do ùdzélu
w lëpińcowim XVI Zjezdze Kaszëbów
i zélnikòwim XXI Kaszëbsczim Jôrmarkù.
J.H.
Òdj. T. Dominik
ŁUBIANA. PATRIOTYCZNY FESTYN
Już po raz piąty w Łubianie zorganizowano sołecki Dzień Dziecka połączony z obchodami 70. rocznicy boju pod Łubianą.
Uroczystości rozpoczęły się uroczystą
mszą świętą w kościele pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego. Następnie przy
pamiątkowym obelisku odbył się uroczysty apel poległych odczytany przez
miejscowych harcerzy i partyzantów
Gryfa Pomorskiego z grupy rekonstrukcyjnej z Męcikału. Potem młodzi ludzie
wspólnie pojechali do miejscowości Korne, gdzie znajduje się pomnik poległych
w boju pod Łubianą, i tam również oddano hołd ofiarom. Tego dnia w Łubianie
ponad 70 osób wzięło udział w rajdzie
pieszym. Dla dzieci zorganizowano
wiele konkursów i zabaw. Można było
też obejrzeć inscenizacje: przyrzeczenie
nowo przyjętego partyzanta, uwolnienie
z potulickiego obozu siostry płk. Dambka oraz najważniejszą – bój pod Łubianą.
Na scenie wystąpił również pan Edmund
Konkolewski – harcerz, żołnierz Września 1939, kaszubski gawędziarz, który
recytował poezję wojenną.
Red.
Fot. P. Kwidziński
WEJHEROWO. W ROCZNICĘ KORONACJI CUDOWNEGO OBRAZU
W Sanktuarium Maryjno-Pasyjnym
w Wejherowie odbył się odpust Wniebowstąpienia. W tym roku świętowano
również XV rocznicę koronacji Matki Bożej Wejherowskiej. Uroczystości trwały
kilka dni, od 30 maja do 1 czerwca. Na
pierwszy dzień zaplanowano Sympozjum naukowe z okazji XV Rocznicy
Koronacji Cudownego Obrazu (w Domu
Pielgrzyma). Referaty na nim wygłosili: o. prof. dr hab. Bogusław Kochaniewicz OP (UAM, Poznań), który mówił
o „»Stabat Mater Dolorosa iuxta crucem«
80
w interpretacji Jana Pawła II”, o. dr Kamil
Paczkowski OFM (WSD, Wronki), który
przedstawił „Miejsce kultu maryjnego
w kulcie kalwaryjskim”, oraz ks. prof.
dr hab. Jan Perszon (UMK, Toruń), który
poszukiwał odpowiedzi na pytanie „Czy
młodzi Kaszubi są maryjni?”.
Na odpust Wniebowstąpienia przybyły
liczne grupy pielgrzymów m.in. z Kościerzyny, Kartuz, Przodkowa, Żukowa,
Grzybna. W sobotę odbyła się msza święta pod przewodnictwem abp. José Rodrígueza Carballo z udziałem ks. abp.
Sławoja Leszka Głodzia i zaproszonych
gości. Wieczorem zaś pątnicy i mieszkańcy Wejherowa mieli okazję wysłuchać koncertu dwóch zespołów: W niebo
głosy oraz Greccio.
W niedzielny poranek uroczystości rozpoczęto procesją z Najświętszym Sakramentem na kalwarię. Tam odbyła się
suma odpustowa pod przewodnictwem
o. prowincjała Filemona Janki OFM. Red.
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
KLËKA / WIEŚCI Z GDAŃSKIEGO ODDZIAŁU ZKP
BANINO. Z WDZIĘCZNOŚCIĄ DLA ŚW. JANA PAWŁA II
W chór głosów dziękujących za kanonizację Jana Pawła II włączył się baniński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Aż dwunastu zrzeszeńców
z Banina uczestniczyło w historycznej
pielgrzymce do Ojca Świętego przed
dziesięcioma laty, kiedy modlono się
i proszono o rychłą beatyfikację Sługi
Bożego biskupa Konstantyna Dominika. Zarówno tamto wydarzenie, jak
i słowa Jana Pawła II skierowane w Gdyni (1987) i Sopocie (1999) do Kaszubów
przypomniane zostały na telebimie
podczas spotkania z Teresą Hoppe,
posłanką RP i znaną działaczką kaszubską z Gdyni, które odbyło się 14 czerwca
w Baninie. Jô sã tu baro dobrze czëjã, tak jakbë
jô bëła doma w Kòwôlewie (w gminie
Szëmôłd), gdze jô gôdóm le pò kaszëbskù
– rozpoczęła posłanka. W swojej
wypowiedzi skoncentrowała się na
wspomnieniach związanych z Janem
Pawłem II. Uczestniczyła w wielu spotkaniach z nim, m.in. w Gdyni i Rzymie,
podczas których przekazywano mu
dar od Kaszubów. W Rzymie był nim
wyhaftowany wizerunek bpa Dominika, który wciąż czeka na beatyfikację.
W Baninie kùlt Bòżégò Słëdżi téż je żëwi
– przypomniał Eugeniusz Pryczkowski.
Ważną częścią banińskiego spotkania była promocja wznowienia
modlitewnika Më trzimómë z Bògã
(opublikowanego przez wydawnictwo
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
i oficynę Rost z Banina). Nieprzypadkowo ta książka została wznowiona tuż
przed kanonizacją Jana Pawła II. Druga
edycja modlitewnika, która ukazała się
przed przyjazdem papieża do Sopotu,
była bowiem opatrzona jego dedykacją: „Bòże pòmagôj. Jan Paweł II, 3 V
1999”. Najnowsze wydanie Më trzimómë
z Bògã zostało wzbogacone o pieśni kościelne, które powstały w ostatnich 15
latach. Zamieszczono w nim także pieśń
„Swiãti Janie Pawle”. Podczas spotkania
wykonał ją zespół Młodzëzna, który ponadto zaśpiewał kilka innych nowych
utworów.
Swoje najnowsze piosenki zaprezentowała również dziecięca grupa Spiéwné kwiôtczi. Kolejnym miłym akcentem
wieczoru było wręczenie legitymacji
członkowskiej Bogumile Ropel oraz
wyróżnienia hafciarkom, które uczestniczyły w XIX Konkursie Haftu Kaszubskiego w Lini.
(jd)
Fot. ze zbiorów E.P.
„Moja Pomorska Rodzina”
już dziewiąty raz
Finał tegorocznej edycji Konkursu Genealogicznego „Moja Pomorska Rodzina”,
organizowanego pod patronatem Prezydenta Miasta Gdańska Pawła Adamowicza (i przez to miasto dofinansowanego),
odbył się 29 maja, tradycyjnie w gdańskim Gimnazjum nr 1 im. Mikołaja Kopernika. Organizatorem konkursu jest
Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdańsku, w którego imieniu niżej podpisany organizuje to wymyślone
przez siebie przedsięwzięcie i przewodniczy komisji konkursowej. Współorganizatorami „Mojej Pomorskiej Rodziny”
byli także Urząd Miejski w Gdańsku,
wspomniane Gimnazjum nr 1, Stowarzyszenie Archiwistów Polskich Oddział
Gdańsk oraz Pomorskie Towarzystwo
Genealogiczne.
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
Przybyłych gości, w tym przedstawicieli
współorganizatorów i donatorów, oraz
uczestników powitała Maria Węgłowska
– dyrektorka Gimnazjum nr 1, gospodarza konkursu.
Przewodniczący jury omówił prace konkursowe, których w tym roku wpłynęło
69 (z 24 szkół podstawowych i gimnazjów). Podkreślił, że uczniowie szukając
informacji, które posłużyły do stworzenia zaprezentowanych dzieł, odwołali się
do pamięci rodziców, dziadków i innych
członków rodziny. Jest to bardzo cenne,
bo to właśnie najstarsze pokolenie zachowało w pamięci wspomnienia, które
nieutrwalone odeszłyby wraz z nimi.
Dodał również, że prace konkursowe
pokazują, jak różnorodne jest pochodzenie dzisiejszych mieszkańców Gdańska.
81
WIEŚCI Z GDAŃSKIEGO ODDZIAŁU ZKP
Następnie odczytał protokół jury. Podczas
czytania prezydent Ewa Kamińska i Maria Węgłowska wręczały zwycięzcom
nagrody i dyplomy, pozostałym uczniom
dyplomy i drobne upominki, a nauczycielom dyplomy – podziękowania.
IX Finał uświetnił program artystyczny
w wykonaniu młodzieży z Gimnazjum nr 1.
Nagrody i wyróżnienia otrzymali następujący uczestnicy:
szkoły podstawowe
•kategoria drzewo genealogiczne:
I miejsce Kuba Kubacki Szkoła Podstawowa nr 48 i Emilia Trzebiatowska SP
nr 58
•kategoria korzenie rodziny: I miejsce
Michał Lickiewicz SP nr 85, II miejsce Zofia Ochnik SP nr 80, III miejsce
Wojciech Szulc SP nr 80 i Laura Stefanowska SP nr 4; wyróżnienia – Kinga
Tomaszewicz SP nr 20, Stanisław Nieradko SP nr 85, Julia Dulko SP nr 55,
Gabriela Kuźniarska SP nr 47 i Jerzy
Balcerak SP nr 82
•kategoria album „Historia mojej rodziny”: I miejsce Jakub Makarewicz SP nr 81,
II miejsce Aleksandra Lipińska SP nr 85
•kategoria prezentacja multimedialna: I miejsce Marta Szyling SP nr 55,
II miejsce Cezary Szefler SP nr 8, III
miejsce Natalia Rzeczkowska SP nr 82;
wyróżnienia – Małgorzata Lipińska SP
nr 81, Wojciech Sołtys III Społeczna Sz.
Podst. „STO”, Iga Świerkowska SP nr 8,
Agnieszka Wygnał SP nr 8
gimnazja
•kategoria korzenie rodziny: I miejsce
Matylda Turska Gimnazjum nr 33,
Julia Wołoszyk Gimn. nr 19, II miejsce
Dominika Piętak Gimn. nr 1, III miejsce
Joanna Rekowska Gimn. nr 1; wyróżnienie Damian Kowalski Gimn. nr 25
•kategoria drzewo genealogiczne: wyróżnienia – Emilia Lisius Gimn. nr 16
i Adrian Polański Gimn. nr 15
•kategoria album „Historia mojej rodziny”: wyróżnienie – Alicja Kozłowska
Gimn. nr 46
•kategoria prezentacja multimedialna:
I miejsce Antoni Grucela Gimn. nr 16,
II miejsce Michał Majchrzak Gimn. nr
15; wyróżnienia – Marcin Gruźlewski
i Agata Zdrojewska oboje z Gimn. nr 16
Wystawa prac konkursowych będzie dostępna w Gimnazjum nr 1 do 15 czerwca
2014 r.
DZIAŁO SIĘ
w Gdańsku
• 11 maja – Wspólnota Kaszubska przy kościele św. Jana mszą św. z kaszubską liturgią słowa, sprawowaną przez ks. kapelana dr. Leszka
Jażdżewskiego, uczciła 21. rocznicę swoich narodzin (23.04.1993). Druga część uroczystości
odbyła się u poprzedniego, wieloletniego kapelana Wspólnoty ks. proboszcza Waldemara
Naczka w Wocławach.
• 22 maja – Instytut Kaszubski zaprosił nas do
Tawerny Mestwin na promocję książki Justyny
Pomierskiej Przysłowia kaszubskie. Laudację wygłosiła prof. Aneta Lewińska. Wśród
szacownych gości byli: Stanisław Pestka, dr
Michał Grabowski, prof. Marian Szczodrowski,
prof. Cezary Obracht-Prondzyński, prof. Jerzy
Treder – ojciec autorki, a zarazem najsurowszy
recenzent książki. Spotkanie poprowadził prof.
Józef Borzyszkowski.
• 27 maja – uczniowie SP nr 82, z nauczycielką języka kaszubskiego Kasią Główczewską,
zwiedzali Gdańsk śladami filmu „Kaszubi
w Gdańsku”. Przewodnikiem był Jerzy Nacel,
autor scenariusza filmu. Dzieci odwiedziły
Dom Kaszubski – siedzibę ZKP, w którym Anna
Dunst opowiedziała im o działalności Zrzeszenia.
• 27 maja – w Matarni ks. proboszcz Jarosław
Ropel obchodził jubileusz 25-lecia kapłaństwa. Agapę, w której wzięła udział cała parafia, przygotował Klub Kaszubów. Szczególnym
gościem był ks. Eugeniusz Zieman, prof. KUL,
rodem z Gdańska-Klukowa.
• 30 maja – na cmentarzu w Kartuzach pożegnano emerytowanego pracownika nau­
kowo-dydaktycznego Katedry Chemii Nieorganicznej Wydziału Chemii Politechniki
Gdańskiej dr. inż. Kazimierza Grzędzickiego –
wieloletniego aktywnego członka Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Gdańsku,
laureata Odznaki Honorowej Pieczęć Świętopełka Wielkiego kl. Srebrnej. Wśród żegnających byli m.in. przedstawiciele oddziału gdańskiego i Tadeusz Fiszbach.
• 1 czerwca – mszą świętą w katedrze oliwskiej, odprawioną przez ks. proboszcza Zbigniewa Zielińskiego, rozpoczęło się Święto Pomorskiego Produktu Tradycyjnego połączone
z wojewódzkimi obchodami Dnia Samorządu
Terytorialnego. Uroczystości na placu przy
•
•
•
•
katedrze otworzył marszałek woj. pomorskiego Mieczysław Struk. Wśród gości byli
wiceministrowie Kazimierz Plocke i Bogdan
Dombrowski. Zwiedzający mogli spróbować
tradycyjnych potraw kuchni Kaszub, Kociewia
i Żuław. Czas umilała kapela kaszubska.
1 czerwca – na zaproszenie metropolity
warszawskiego kardynała Kazimierza Nycza
Kaszubi z całych Kaszub, wraz ze sztandarami,
wzięli udział w obchodach Święta Dziękczynienia przed Świątynią Opatrzności Bożej. Przedstawiciele Zrzeszenia znaleźli się w pierwszym
szeregu, niedaleko pary prezydenckiej. W tym
roku dziękowaliśmy za świętego Jana Pawła II.
5 czerwca – Gimnazjum nr 48 na gdańskim Jasieniu obchodziło 10. rocznicę nadania imienia
Lecha Bądkowskiego. Uroczystości rozpoczęły
się mszą św. w kościele pw. bł. Doroty z Mątów,
odprawioną przez bp. Wiesława Szlachetkę.
Uroczysta gala odbyła się na sali gimnazjum;
gośćmi byli m.in. prezydent Gdańska Paweł
Adamowicz, przewodniczący Rady Miasta
Bogdan Oleszek, Pomorska Kurator Oświaty
Elżbieta Wasilenko, dyrektorzy zaprzyjaźnionych szkół, szefowa gdańskiej Solidarności
nauczycieli, prezes ZKP Łukasz Grzędzicki oraz
przedstawiciele Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Gdańsku – prezes Paweł Trawicki i sekretarz Jerzy Nacel.
7/8 czerwca – o północy, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, w bazylice Mariackiej sprawowana była msza św. pod przewodnictwem
metropolity ks. abp. Sławoja Leszka Głodzia.
Nocną mszę św. dziękczynną za świętych Jana
Pawła II i Jana XXIII koncelebrowali: emerytowany metropolita gdański Tadeusz Gocłowski,
biskup pomocniczy Wiesław Szlachetka oraz
ponad stu kapłanów. Uczestniczyło w niej kilka
tysięcy wiernych, wśród nich, na szczególne
zaproszenie metropolity, byli, ze sztandarami,
Kaszubi z Gdańska, Kolbud i Żukowa.
12 czerwca – w Kaszubskim Liceum Ogólnokształcącym w Brusach Felicja Baska-Borzyszkowska wspólnie z nauczycielem chemii Wojciechem Krajeckim przygotowali scenariusz
lekcji chemii po kaszubsku, którą poprowadził
członek naszego oddziału Jerzy Nacel, autor
podręcznika Chemiô òglowô i òrganicznô.
Teresa Juńska-Subocz
Krzysztof Kowalkowski
82
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014
SËCHIM PÃKÃ ÙSZŁÉ
Droga
TÓMK FÓPKA
A droga to ju barżi dlô aùtołowëch je. Tu sã jedze – nié
stoji. Jesz drogą pólną, taką z kòłoważóma, mòże sã przeńc
czë nawetkã kòłã przejachac, bò romanticznô òna je. Jã kóń
z wòzã zrobioné mô. I takô mô òstac. Mòtór taką drogã zeszpacy a aùtół do ni pasëje jak swinia do karétë. Taką prawie
drogą nôlepi sã jidze we dwòje. Kòżdi mô w taczi drodze
Nierôz bãdzesz namiszlôł sã w drodze,
swòjã dróżkã a nade trôwką pòmidzë nima mòże rãkã pòdac
Kądka jic, chtëren wëbrac môsz szlach.
a tej splotłima bëne drodżi pôlcama, kòżdim pòsobnym rãk
Wiédzkôj Synkù, że pòswiã Cë przodzy
zybniãcym nagarënac szczescé nawzôjnégò pòznôwaniô.
Mòjã gwiôzdã, bë gòrnią Twą ba...
Òkróm dargów z piôskù są bezdëszné, wëgłãbierzoné cãżczima
Droga. Dalekô – w nieznóné. Rëklëniastô, bò kaszëbskô, pòlskô. wakòzama w cepłé dnie asfaltë. Je kùreszce flaster, dze kòżdi
Czasã szarô, pòwiatowô, bò ò taczich spiéwa Marila Rodowicz. kamiszk mô swòjã historiã…
Jedze sã drogą donąd a nazôd. Czej w jedną stronã
Równô, bò za ùnijné dëtczi zrobionô. Droga dodóm, co nią sã
nôchùtczi wrôcô – w całoscë pòd wpłiwã… Krãtë-wãtë, co garniemë, mòże jeden drëdżégò duńc, przëscygnąc,
wëprzedzëc. Wząc jak no
to drogą nie są. I psé drodżi, co
pasażérã. Mòże na drodze stanigdze nie prowadzą. nąc. Zmãczëc sã drogą. Z drodżi
Nigle droga je drogą – je
zawrócëc. Copnąc sã. Na drogã
ùdbą leno. Ùdbą: „tądkã pùdã”.
wëstąpic drëdżémù chto mòże.
I jidzemë. Kroczimë. Drëbòlimë
Nigle droga je drogą Zbójca. Taczi, co gwôłt zadôwô.
abò nëkómë, zanôléżno òd te,
czemù jidzemë. Bò co mô na
– je ùdbą leno. Ùdbą: Rabùsznik abò jiny pòdatkòwi
Na drodze leżec mòże
kùńcu ti drodżi-ùdbë bëc…
„tądkã pùdã”. ùrząd.
„spiący szandara”, cobë nié za
Żelë pasownégò célu ni ma, nie
chùtkò jachac. Są téż czësto
je nóm spieszno – pòsuwómë
nié spiący szandarzë, co z masã cykùm-cakùm. Żlë cél je
szinkama do łowieniô mańda– turzimë wëznaczonym mëslą
tów w przëdarżnëch krzôkach
szlachã.
Czej cél je bëlny, zajimny – jidą z nama na wanogã jiny, sedzą… Mòże z lasu jakô latno òblokłô białka wëstąpic, bë
jaczima je z nama pòde drogą. Chãtno jidą lëdzëska prostą dro- na złą drogã statecznégò człowieka sprowadzëc. Przë drogą. Òna skrôdzô czas jidzeniô. Czas nen sã skrócy, ga sã òbczas dze stoją téż benzynowé sztacje, dze mòże zatankòwac a co
wanożeniô miło gôdô abò spiéwie. Na tim pòlégô òsoblëwòsc ze se wëtankòwac. (Czedës to sã nazéwało „karczma”, dze
i krëjamnota pielgrzimków. Biwô, że z pòspólnégò rôz jidzeniô kòniska miałë wòdã, óws a sano a kùczrowie… wnetkã to
czë jachaniô przëchòdzy sã do dłëgszégò pòspólnégò. Z tegò samò i spanié. Tej chòc kùczer mógł so wlôc do fùl – tec kóń
robią sã pózni jubileùsze. I wójt z szefòwą Ùrzãdu Cywilnégò drogã znôł. Dzysô do fùl lejemë òktanów w mechaniczné kònie
Stanu medale dôwają za długòlatné pòspólné przez żëcé jidze- a kùczrowie mògą sã leno wòdë nażłãpac…)
Kòżdi mòże téż jachac w swòjã stronã. Tej sã mijómë
nié, co sã pòdług bióralistów nazywô „pòżëcym”.
Biwô, że Twòjim szlachã pózni rëgną jiny. Co nowégò z tima, co jadą procëm nama. I widoma do se mërgómë, bò
wëmëslisz, wënalézesz, sproscysz – lëdze tã drogã wëbierzą, kòżdi mùszi widë miec zapôloné. Bò to sã tak paradni jadze,
bò jes zrobił jima do wòlë. Ùprawił jednã z żëcowëch stegnów. czej słuńce swiécy a më mómë widë zapôloné... Pewno kóń bë
Stegna jidze za ùdbą. Czej jã ju dosc wëdepcemë. Tej-sej ste- sã z te ùsmiôł, leno dze dzysô te kònie do òbsmianiô lëdzczi
gna leno stegną òstôwô. Taką „le mòją”, co jiny do ni przëstãpù głëpòtë są…?
Tam-sam drodżi sã stikają. Lëdze na krziżówkach téż sã
ni mają. Tedë drogszô òna mie je niże droga, bò „mòjszô” òna
niże jinëch. Lëdze stegnë lubią. Stegna je nôzdrowszô dlô czło- pòtikają. Czasã z te pòtkaniô je smiéch a redota. Tej-sej je
wieka. Pòmali sã pòłikô métrë i kilométrë. Ze stegnë sã nie wiele pòdżãti blachë. Przińdze téż tak, że je to pòtkanié slédzlôżô, w całoscë czej bez smiotë cygnie. Dôwô bezpiek òna. né… Tedë òstôwô droga òstatnô. Z sakrameńtoma abò bez.
Módnô òna je. Kòłowô. Do cyklistë stegna nôleżi, bò jinaczi Z pòchówkã abò bez. Ale z ùbezpieczenim, bò przecã wszëtcë
òd smiercë drogò ùbezpieczony jesmë…
krãcy sã taczi na kòle pò drodze jak kòszla w rzëcy.
Pòjkôj, Synkù, pòkôżã Cë stegnã,
Tã, co prosto prowadzy na swiat.
Pòtkôsz lëdzy tam, biédã niejednã
I niejeden mdze wanożny czap...
POMERANIA LËPIŃC–ZÉLNIK 2014
83
Z BÙTNA
Pëlckòwskô afera
pòdsłëchòwô
RÓMK DRZÉŻDŻÓNK
XV
UG
DA S KI M
Brifka pòkrącył banią a prawił dali:
Brifka bez dłëgszi sztërk próbòwôł wëgódno ùsadzëc swòje
– Gôdajã cë, wstid a sromòta na całi krôj. Cëż jô pleszczã,
sztërë lëtrë kòl mie na łôwce. Cësnął sã, cësnął, krącył a krącył,
kùreszce jem nie strzimôł, pãknął jegò przez łep a riknął na na całi swiat.
– Jo, jo. Taczégò wstëdu w Pëlckòwie dôwno nicht ni miôł
niegò:
– Diôblëszcze, môsz të, glëpélo, robôczi w slôdkù?! Sedzë czëté.
– Starosta pòwiôdôsz? Mòże môsz prôwdã. Hmmmm. Co
doch, do pùrtka jaczégò, spòkójno!
– Cëszi! – brifka przëtkł pôlc do lëpów, rozezdrzôł sã wkół, bë nie gadac, to starosta Tusy pôrã razy zéńdzenia z gazétnikama zwòłiwôł a sã dolmacził…
zazdrzôł pòd łôwkã, a szeptnął
czemùż ti jegò glëperckòwie
mie na ùchò: – Nie gôdôj tak
delë sã nagrac.
brzëdkò. Mikrofónë mògą bëc
– Czuł jem, że pò jegò
wszãdze… Nie jem gwës, czë
drëdżi kònferencje hùrma
naju nichtos nie nagriwô.
– Nagriwô? Naju? – zmôrlił
Mòdlëtwë ò rozëm zbùńtowónëch lëdzy na szasé
wëszła. Wiész të co ò tim?
jem łësënã.
dlô nëch najich pòlitików
– Rozmòdlonëch, mackù, nié
– Jo, jistno jak negò direknigdë nié za wiele. zbùńtowónëch, rozmòdlonëch!
tora spółdzelczégò bankù Balkã
– brifka wezdrzôł na mie dzyw­
a pòwiatowégò kòmeńdańta
no. – Co të, przegrzecha, do
szandarów Karnowsczégò. Ti
dwaji so w Szãtopierzu kòl sznapsa ò tim a nym plestelë, na kòscoła nie chôdôsz? Kò Tusy prawie w Bòżé Cało wëstąpił,
cos tam sã półòficjalno ùmôwielë, jaczés interesa robilë, krótkò przed procesją.
Zrobił jem sã pëtlëwi na gãbie.
a pòmión jejich gôdczi, jak piôrd, pò całim Pëlckòwie sã ro– Mòdlëtwë ò rozëm dlô nëch najich pòlitików nigdë nié
zeszedł.
– Czuł jem, dało to ale smród – machnął jem trzë razë pają za wiele – złożił jem rãce w „amen” a proszącyma òczama
wëzdrzôł w niebò.
kòle knérë. – Jesz do terô je czëc.
Ma so tak dwaji z brifką jesz dłëgszi sztërk szeptã ò tim
– Wòniô jak z szamba… – brifka pòcygnął nosã a skrzëwił
a nym pòwiôdelë, co sztót wkół sã rozzérającë, pòd łôwkã
mùniã.
– Eeee, wëbaczë, miôł jem wczerô wëwiezc… – zasromôł pòdzérającë, rãce skłôdającë a w niebò wzérającë…
Wtim, jak co nie trzasnie, jak ò zemiã nie pãknie…
jem sã a chùtuszkò zmienił témã. – Nôgòrszé je to, że nëch
nagraniów bëło wiele wicy. Neùmanna, negò wiész, chtëren Zdrzimë a przed nama cos zelonégò leżi.
– Lesny? A të tu skąd? – pòdskòkł ùrzasłi brifka.
rëchli miôł jaczis jiwer z òbrechòwanim czasu, téż pòdsłëchelë.
– Z dakù – wëjãczôł lesny, tej cãżkò wstôł, ùsmiéchnął sã
Chcôł nibë cos dlô swòji białczi załatwic…
– Żebë blós Neùmanna! Wnetka wszëtczich nôwôżnié­ krzëwò a lëbawò rzekł: – Móm waju, drëszce.
– Co môsz?
szich pierdzëstółków z pòwiatu a gminë nagrelë. I co wëszło?
– Móm waju nagróné. Jesz dzysô dóm waju gôdkã do
Kò ti so nick z lëdzy nie robią! Òj Bòże, Bòże, je chòc jeden
gazétë!
sprawiedlëwi w najim Pëlckòwie?
Ë jak rzekł, tak téż zrobił, co Wa, Tczëwôrtny Czëtińcowie,
– Je… je… jeden bë sã mòże nalôzł – nie wiedzec czemù
mògła w „Pòmeranie” przeczëtac…
zajiknął jem sã a spitôł: – Starosta?
S
84
BÓ
CZ
A
I Z JA Z D K
ZU
W W P RU
SZ
XVI Zjôzd Kaszëbów – 5 lëpińca 2014 Gduńsczi Pruszcz
POMERANIA LIPIEC–SIERPIEŃ 2014

Podobne dokumenty

I Kaszëbsczi Ňdpůst w Pňlanowie s. 3–5

I Kaszëbsczi Ňdpůst w Pňlanowie s. 3–5 składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22...

Bardziej szczegółowo