Uczta w niby-zoo Szarobury niedźwiedź postanowił zaprosid na
Transkrypt
Uczta w niby-zoo Szarobury niedźwiedź postanowił zaprosid na
Uczta w niby-zoo Szarobury niedźwiedź postanowił zaprosid na małe co nieco do nowo wybudowane willi pary wybranych na łapu-capu gości. Wśród nich znalazł się jeden niby-Anglik wraz z jedną pół Holenderką. Sala została na tę okazję specjalnie przyozdobiona przez arcyutalentowaną jaskółkę, sprowadzoną znad oddalonej o półpiątej mili rzeczułki. W oknach połyskiwały ażurowe firany z pąsowej żorżety, zharmonizowane kolorystycznie z mahoniowymi meblościankami i chaotycznie porozrzucanymi krzesłami. Wzrok głodnych gości przyciągnął jednak przede wszystkim widok suto zastawionego stołu. Kłębiły się na nim półmiski pełne pasztetów ze szczeżui, jaj na półmiękko i nadziewanych homarów. Jedna tylko hiena była niezadowolona i stwierdziwszy, że w swoim ponadtrzydziestoletnim życiu jeszcze takiego ohydztwa nie widziała, ostentacyjnie opuściła salę. Pozostałym gościom w niczym to jednak nie popsuło apetytu, więc siadłszy do stołu, milcząc żwawo jedli. Dopiero po półgodzinie zaczęły rozbrzmiewad głosy, różne śmiechchichy, które niebawem przeszły w jęki, kiedy na podium wyszedł gibon białoręki i zaczął rzępolid na skrzypcach. Już się zastanawiano, czyby go nie należało stamtąd ściągnąd siłą, kiedy niespodziewanie szybko on sam skooczył grad. Przy stole można więc było wreszcie zacząd rozmowy o dziejach chanatu krymskiego. Kiedy na zewnątrz zaczęło szarzed, wszyscy goście naraz chyżo opuścili salę i udali się samochodami z napisem „taxi” na zasłużony spoczynek.