Jacek Kaczmarski (1957-2004)
Transkrypt
Jacek Kaczmarski (1957-2004)
Jacek Kaczmarski (1957-2004) SARA czy jestem Sarą, czy gram Sarę? odpowiedź znaleźć muszę sama nim wejdę w faraona harem by lud ocalić Abrahama. nim władcę uwieść się postaram tak, by nie wiedział mnożąc dary, że żoną Abrahama Sara, Abraham mężem Sary. czy spełniam tyko wolę męża, który z piękności mej korzysta? czy poświęceniem los zwyciężam i z poniżenia wstaję czysta? czy jestem tylko garścią piasku, rzuconą w oczy faraona, by jego żądzę zmienić w łaskę, kiedy już uśnie w mych ramionach? czy tarczą ludu moje ciało przed władzą gniewu i pożądań, żeby za rozkosz swą faraon zapłacił w wołach i wielbłądach? czy jestem ciałem, czy wyborem? ogniem, czy źródłem ognia - żarem? igraszką losu, czy motorem? czy jestem Sarą, czy gram Sarę? gdy wrócę i przed ludem stanę czy w twarz mi plunie, czy przyklęknie? gram w kiepskiej sztuce życiem zwanej lecz chciałabym w niej zagrać pięknie. Dieci Hioba Żyły przecież dzieci Hioba bogobojnie i dostatnio Siedmiu synów jak te sosny, siedem córek jak te brzozy Szanowały swego ojca i kochały swoją matkę Żyły w zgodzie z każdym przykazaniem bożym A tej nocy błysk i grom Runął ich bezpieczny dom I na głowy spadł lawiną głazów grad Dnia nie ujrzy więcej już Siedem sosen, siedem brzóz Jednej nocy cały las utracił świat Za tę ojców nadgorliwość W wierze w wyższą sprawiedliwość Która każe ufać w dobra tryumf nad złem Za lojalność i pokorę I za łask minioną porę Za niewiarę w świat za progiem który jest Za ten zakład diabła z Bogiem Czyj silniejszy będzie ogień Dzieci Hioba, Dzieci Hioba Idzie kres Żyły przecież dzieci Hioba na nadzieję w przyszłość rodu Siedmiu synów jak te miecze, siedem córek jak te róże Nie zaznały w swoim życiu smaku krwi ni smaku głodu I kto tylko żył szczęśliwy los im wróżył A tej nocy grom i błysk Śpiących pozamieniał w nic Boży świt oglądał już dymiący gruz Patrzył nieomylny kat Jak litością zdjęty wiatr Bogobojny lament Hioba w niebo niósł Za ten zakład Boga z biesem W zgodzie z waszym interesem Choć ostrzega was jak może zmysłów pięć Za ten zakład Boga z czartem O kolejną dziejów kartę I za kije końce oba za zwykłego życia chęć Za to czego nie ujrzycie Bo się wam odbierze życie Dzieci Hioba, Dzieci Hioba Idzie śmierć Hiob Ta wyprawa była dla nas przyjemnością Kiedy z gór zeszliśmy w kwitnące doliny Parobcy porzucali domy broń i stada Obrońcy zginęli śmiercią bohaterską Równaliśmy z ziemią winnice i zasiewy Nasze ręce dymiły ludzką krwią i tłuszczem I z całej krainie nie pozostał po nas Kamień na kamieniu ani zdrowy człowiek Widzieliśmy łupów naszych właściciela Cały w strupach i wrzodach trwał w pogorzelisku Tuż przed naszym najazdem stracił wszystkie dzieci W gruzach domu przez piorun zburzonego w nocy Nie znał chyba ten człowiek łaski swego Boga Lecz wielbił Go nadal choć nieludzkim głosem Staliśmy milcząc dobić ktoś go chciał z litości Ale stracił śmiałość wobec takiej wiary "Gdy zgwałcili mi żonę - sławię słodycz jej ciała Braci synów już nie ma - ja wciąż z nimi rozmawiam Roztrzaskali domostwo - ja kamienie całuję Zawlekli mnie na śmietnik - w słońce się wpatruję Zmiażdżyli mi podbrzusze - miłość nie da się zgubić Wyszarpali mi język - więc palcami coś mówię Wykłuli mi źrenice - myśl się z myślą zaplata Dzięki Ci Boże - stworzyłeś najpiękniejszy ze światów" Wódz gotowych na wszystko bitnych górskich plemion chciałbym być bogiem takich jak ten człowiek ludzi Jeden starczył by dźwignąć i utrzymać w górze Świat Boga i nicość przez Niego mu daną Chociaż zniszczyć Go jednym mógł wzruszeniem ramion "Gdy zgwałcili mi żonę - sławię słodycz jej ciała ..." Pejzaż z trzema krzyżami Na, wzgórzu Kaźni wznoszą się Trzy Krzyże. Łotrów — w bród. Chętnych do ofiary — mało. Dwa — puste, a na środkowym, najwyżej Zawsze zobaczyć można czyjeś ciało. Pies chciwie słone ostrze włóczni liże, Na bębnach w kości grają stróże ładu, Słońce się łukiem stacza coraz niżej, Cienie po ziemi przechodzą bez śladu. Słychać w oddali szum stolicy pszczeli, Kości na bębnie warczą, żołdak beknie I niewidoczni patrzą skądś Anieli, Jak rzeka krwi strużką przez Imperia cieknie. Łotrów w bród, chętnych do ofiary — mało. Na Wzgórzu Kaźni wznoszą się Trzy Krzyże, Dwa — puste, a na środkowym, najwyżej Zawsze zobaczyć można czyjeś ciało… Barabasz W karczmie z widokiem na Golgotę. Możesz się dzisiaj napić z łotrem. Leje się wino krwawo – złote Stoły i pyski świecą mokre. Ścisk to zysk dla gospodarza. Wieść się po mieście szerzy chyża. Że można ujrzeć tu zbrodniarza. Co właśnie wyłgał się od krzyża. Żyjemy, dobra nasza! Co z życia chcesz, za życia bierz! Pijmy za Barabasza! Barabasz pije też! Pije, lecz mowy nie odzyskał. Jeszcze nie pojął, że ocalał. Dłoń, która kubek wina ściska. Jakby ściskał łeb bretnala. Stopy pod stołem plącze w tańcu. Szaleńca, co o drogę pyta. Każda z nich stopą jest skazańca. A wolna, żywa, nie przebita. Tylko chciałbym gdzieś odpocząć od paniki, Co goni mnie z miejsca na miejsce o głodzie i chłodzie... Piją mieszczanie i żebracy Żołdacy odstawili włócznie. I piją też po ciężkiej pracy. Bawi się całe miasto hucznie. Namiestnik dał dowody łaski. Bez łaski czymże byłby żywot? Toasty, śpiewy i oklaski – Jest na tym świecie sprawiedliwość. Jest na tym świecie sprawiedliwość. Jest na tym świecie sprawiedliwość. Jakaś ciepła mnie otacza cisza wokół, Padam z nóg i czuję ręce na ramionach, Do nóg czyichś schylam głowę, jak pod topór. Moje stopy poranione świecą w mroku, Lecz panika - nie wiem skąd wiem - jest już dla mnie skończona... Ryknął Barabasz śmiechem wreszcie. Ręce szeroko rozkrzyżował. I poszła nowa wieść po mieście: Żyje, żartuje, bestia zdrowa! Słychać w pałacu, co się święci. Próżno się Piłat usnąć stara. Bezładnie dźwięczą mu w pamięci. Słowa: polityka, tłum i wiara. Słowa: polityka, tłum i wiara. Słowa: polityka, tłum i wiara. W karczmie z widokiem na Golgotę. Blask świtu po skorupach skacze. Gospodarz przegnał precz hołotę. I liczy zysk, Barabasz płacze. W karczmie z widokiem na Golgotę. Blask świtu po skorupach skacze. Gospodarz przegnał precz hołotę. I liczy zysk, Barabasz płacze... Barabasz płacze... Barabasz płacze... Żyjemy, dobra nasza! Co z życia chcesz, za życia bierz! Pijemy za Barabasza! Barabasz człowiek też! Syn marnotrawny Jestem młody, nie mam nic i mieć nie będę. Wokół wszyscy na wyścigi się bogacą, Są i tacy, którym płacą nie wiem za co, Ale cieszą się szacunkiem i urzędem, Bo czas możliwości wszelakich ostatnio nam nastał... Mogę włóczyć się i żyć z czego popadnie, Mogę okraść kantor, kościół czy przekupkę, Żyć z nierządu albo doić chętną wdówkę, Paradować syty i ubrany ładnie A chyłkiem jak złodziej o zmroku wymykam się z miasta... Mogłem uczyć się na księdza lub piekarza (Duch i ciało zawsze potrzebują strawy), Na wojaka mogłem iść i zażyć sławy, Co wynosi i przyciąga bo przeraża, A młodość to ponoć przygoda, a wojsko to szkoła... Mogłem włączyć się do bandy rzezimieszków, Niepodzielnie rządzić lasem lub rozstajem, Zostać mnichem i dalekie zwiedzać kraje, Rozgrzeszając niespokojne dusze z grzeszków, A chyłkiem przez życie przemykam i drżę, gdy ktoś woła... Jestem młody, jestem nikim - będę nikim. Na gościńcach zdarłem buty i kapotę. Nie obchodzi mnie co będzie ze mną potem, Ludzie, których widzę - stoją do mnie tyłem: Ten pod bramą leje, ów na pannę czeka. Nawet pies znajomy na mój widok szczeka... Sam się z życia nader sprawnie obrobiłem, Więc chyłkiem powracam do domu o zmroku - jak złodziej. Arka Noego W pełnym słońcu w środku lata Wśród łagodnych fal zieleni Wre zapamiętała praca Stawiam łódź na suchej ziemi Owad w pąku drży kwitnącym Chłop po barki brodzi w życie Ja pracując w dzień i w nocy Mam już burty i poszycie Budujcie Arkę przed potopem Dobądźcie na to swych wszystkich sił Budujcie Arkę przed potopem Choćby tłum z waszej pracy kpił Ocalić trzeba co najdroższe A przecież tyle już tego jest Budujcie Arkę przed potopem Odrzućcie dziś każdy zbędny gest Muszę taką łódź zbudować By w niej całe życie zmieścić Nikt nie wierzy w moje słowa Wszyscy mają ważne wieści Ktoś się o majątek kłóci Albo łatwy węszy żer Zanim się ze snu obudzi Będę miał już maszt i ster Budujcie Arkę przed potopem Niech was nie mami głupców chór Budujcie Arkę przed potopem Słychać już grzmot burzowych chmur Zostawcie kłótnie swe na potem Wiarę przeczuciom dajcie raz Budujcie Arkę przed potopem Zanim w końcu pochłonie was Każdy z was jest łodzią, w której Może się z potopem mierzyć Cało wyjść z burzowej chmury Musi tylko w to uwierzyć Lecz w ulewie grzmot za grzmotem I za późno krzyk na trwogę I za późno usta z błotem Wypluwają mą przestrogę Budujcie Arkę przed potopem Słyszę sterując w serce fal Budujcie Arkę przed potopem Krzyczy ten, co się przedtem śmiał Budujcie Arkę przed potopem Naszych nad własnym losem łez Budujcie Arkę przed potopem Na pierwszy i na ostatni chrzest