Drzewiej inaczej bywało!
Transkrypt
Drzewiej inaczej bywało!
ze zbiorów autora (2) n Kraków – prawie początek długiej wyprawy Wisłą. Z tyłu widać Wawel n Gdańsk – i to już koniec spływu, właśnie minąłem Gdański Żuraw a w konsekwencji spadek wilgotności gleb, może mieć fatalny wpływ na rolnictwo. Słowem, wodę mamy coraz czyściejszą – radość dla wodociągów, ale coraz jej mniej – kłopot dla żeglugi wiślanej. Drzewiej inaczej bywało! Kłopot o tyle mniejszy, że żeglugi na Wiśle nie ma, choć istnieje w Warszawie, a jakże, Urząd Żeglugi Śródlądowej oraz Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej, z odpowiednimi filiami terenowymi. Za czasów młodości Kopernika eksport Wisłą wynosił 5573 łasztów zboża rocznie (łaszt „gdański” – to ok. 3000 l), a w 20 lat po jego śmierci przekroczył już 66 000 łasztów! W XIX w. Polski nie było, ale Wisła żyła. W 1847 r. Wisłą spłynęło 2040 tratew i 1241 galarów, wioząc „węgla kamiennego, cebuli, orzechów 61 400 korców, towarów kolonialnych 20 3615 cetnarów, śledzi, syropu i terpentyny 98 141 beczek, klepek, bali, jaj 329 kóp”. W 1893 r. przez Warszawę przypłynęło 12 196 statków! A co teraz? Nic. Przez cały miesiąc wiosłowania Wisłą nie minąłem ani jednego statku towarowego, ani jednej barki, oprócz kilku, na które ładowano piasek lub żwir, a żagielków zaledwie parę! Przebyłem natomiast sześć śluz, czyli wszystkie, jakie spiętrzają wiślane wody. Utrzymane są we wzorowym porządku pracują rzadko, lecz sprawnie. I niedrogo. Prześluzowanie mojej hambureczki – co wymagało przelania każdorazowo kilkudziesięciu tysięcy metrów sześciennych wody – kosztowało mnie po 3 zł i 30 gr i gdybym mógł korzystać z taryfy ulgowej, zapłaciłbym tylko 1,65 zł. Taniocha... Można wiosłować. Aliści Wisła nie jest i nigdy chyba nie będzie arterią komunikacyjną, lecz jedynie gigantyczną kopalnią piasku, tak potrzebnego w budownictwie. Przede wszystkim zaś jest ostatnią bodaj w Europie wielką rzeką – taką, jaką stworzyła ją natura. No, z niewielkimi poprawkami w postaci „ostróg” oraz obwałowań, trzymających jej wody w ryzach – choć nie zawsze skutecznie. Jest piękna przez swą rozmaitość brzegów, zakoli, wysp piaszczystych i wysokich kęp, przez bogactwo ptactwa – od dostojnych czapli i żurawi, po wścibskie rybitwy i niezliczone jaskółki brzegówki, wydłubujące w piaszczystych brzegach tysiące jamek, całe swoje „miasta”. To potencjalny raj turystyczny dla wszystkich Europejczyków. Holendrzy, wychowani nad regularnymi jak autostrady kanałami, nie mogą wręcz uwie- rzyć – oglądając zdjęcia i filmy znad Wisły – że „coś takiego” może jeszcze istnieć w cywilizowanej, uporządkowanej Unii Europejskiej. Zazdroszczą nam tej przyrodniczej krasy – jak my im ich wzorowych wodnych szlaków transportowych. Ale przecież nie tak dawno, w dobie gierkowskiej, istniał „Program Wisła”, zakładający budowę na tej rzece 32 stopni wodnych w celu jej transportowego zużytkowania plus prąd z tyluż małych elektrowni szczytowych. A w Tychach zaczął już powstawać gigantyczny port, na gdańsko-gdyńską miarę! Z tego programu powstała, owszem, wielka zapora we Włocławku – o niej za chwilę szerzej – oraz kilka zapór między Śląskiem a Krakowem, gdzie Wisła jest już niemal całkowicie skanalizowana. Co i tak – wbrew założeniom – nie spowodowało, by barki z węglem zaczęły płynąć jedna za drugą do Nowej Huty i pobliskiej elektrowni Połaniec, usytuowanej tuż nad Wisłą – właśnie dlatego, żeby do niej tanio transportować barkami węgiel. Ale owe barki nie popłynęły wcale z przyczyn niezupełnie jasnych i zrozumiałych, transport kolejowy jest tam tańszy od śródlądowego. Skoro na krótkim i względnie prostym odcinku Śląsk – Kraków wykorzystanie drogi 57