nr 30 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 30 - PDF Pismo Studenckie PDF
listopad nr 7 (29)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatnypismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
Warszawa / Łódź / Kraków / Poznań / Wrocław / Gdańsk / Katowice / Szczecin / Lublin / Bydgoszcz / Toruń / Rzeszów / Olsztyn / Kalisz
MIESIĘCZNIK STUDENCKI
www.redakcjaPDF.pl
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Naczelna strona
3 Na wejściu: Koniec podziału
na nauki humanistyczne i
ścisłe. Centrum Nauki
Kopernik już działa!
4-5 Temat z okładki: Jaka jest
przyszłość TV?
9 Kolumna Zygmunta:
Śmierć w fotografii
10 Warsztat: Technologia
HDRI w fotografii
I-IV Wybierz sobie bank:
Wszystko o pożyczkach i
kredytach dla studenta
11 Kariera: Call center
pomaga w kontaktach
12 Polecamy: Alpy na
studencką kieszeń
12 Polecamy: Przedzakupowy
poradnik Zosi
13 Case study:
Klony małego głodu
13 Case study: Kampania
Volvo S60 w wykonaniu
Euro RSCG Sensors
14 Na świecie: Dobre wzorce
zagraniczego PR-u
15-19 Książe i żebrak:
subiektywny przegląd
wydarzeń kulturalnych:
słowo, ekran, scena i
dźwięk.
Zbigniew Żbikowski
Dziennikarstwo nie jest znowu tak
odległe od wróżbiarstwa. Przynajmniej jeśli chodzi o tę część publicystyki, która próbuje przewidywać
przyszłe wydarzenia na podstawie
tego, co się aktualnie dzieje w polityce, gospodarce, czy w życiu społecznym. Tu i tam podobnie: i publicystom, i wróżbitom potrzebny jest
punk zaczepienia, coś, co ma związek z przeszłością i teraźniejszością
obiektu, o którym mają się wypowiedzieć. Z tą różnicą, że metody
02
tach gadających głów (bo kto by ich
traktował poważnie?). Mogą gościć
co najwyżej w rozrywkowym paśmie telewizji śniadaniowej. No
i najważniejsza różnica: wróże, inaczej niż dziennikarze, nie wróżą na
zamówienie społeczne, tylko indywidualne. Bo wiadomo, że osobnik
potrzebujący wiedzy o tym, co go
czeka, za informacje zapłaci, a społeczeństwo najwyżej wyśmieje.
Wróżbitów wróżących na zawołanie, na odległość, na podstawie
imienia czy daty urodzenia można
naturalnie ignorować, można nawet
wykpiwać, co niektórzy publicyści
czynią - nie zmienia to faktu, że ezoteryczne kanały telewizyjne to
wzrastający i coraz korzystniejszy
biznes. Co też nasi autorzy w tekście okładkowym starają się czytelnikom uświadomić. Nietrudno im
przewidzieć, że w najbliższym czasie takiej telewizji będzie raczej
więcej niż mniej.
Numer o hodowli kaktusów
Jakub Gołębski:
chiromancja
Janek Czapiński:
wróżka Katarzyna prawdę ci
powie!
Longin Patryk C:
miłość jako choroba przenoszona
drogą płciową
Patryk Michalski:
Zgadnij kotku, co mam w środku,
czyli wróżby, wróżki, wróżbici i
temu podobne.
Bartłomiej Graczak:
Uważam, że ten numer PDF będzie hitem. Nikt bowiem jeszcze
nie opisał nowego nawyku Polaków, czyli witania się poprzez
podanie palca wskazującego.
„Facebook
bez tajemnic”
29 listopada 2010,
godz. 18:00-20:00
Centrum Informatyki UW
(czyli tzw. CIUW), Aula 306
Kampus Główny,
Krakowskie Przedmieście
26/28
wypowiadają się na tematy ogólne.
Chyba że ktoś już jest takim sprawnym prorokiem, że potrafi z danych
ogólnodostępnych wywróżyć, jakie
ugrupowanie wygra wybory, albo
jaka nowa partia powstanie i nie
wejdzie do Sejmu. Bo dziennikarze
rzadko wypowiadają sądy o przyszłych losach pojedynczych osób
(o ile nie chodzi o projekcje własnych życzeń na temat przyszłości
prezydenta, premiera, czy prezesa
największej partii opozycyjnej),
a wróżbici jak najbardziej – żyją
z opowiadania o tym, co czeka tego
lub innego osobnika, za to unikają
tematów politycznych.
I to by była najważniejsza przyczyna, dla której publicyści, nie tylko
„poważni”, nie zasiadają przed kamerami stacji ezoterycznych (bo kto
je traktuje poważnie?), skupiających
przed telewizorami miłośników
przepowiadania, a wróżki i wróże
nie goszczą w wieczornych deba-
To zdjęcie jest podstawą okładki bieżącego numeru. Na profilu PDF na Facebooku ogłosiliśmy
konkurs na najciekawszą jego
interpretację. Spośród odpowiedzi wybraliśmy te zaproponowane przez Katarzynę Micherdzińską i Marysię Amribd.
Obie nagrodziliśmy podwójnym
biletem do Kina Atlantic oraz do
teatru Ateneum. Poniżej publikujemy wszystkie propozycje
(pisownia oryginalna). Zostań
fanem PDF na Facebooku i wygrywaj!
PDF zaprasza:
Spotkanie z polskim
szefem Facebooka,
Maciejem Kowalczykiem
dochodzenia do opisu przyszłości
są w obu przypadkach nieco odmienne. No i te obiekty…
Dziennikarze telewizyjni zajmujący się wróżeniem zasiadają sobie
pod wieczór przy stoliku i wywołują obrazy z niedalekiej przeszłości,
często z tego samego dnia, najczęściej z okolic stołecznej ulicy Wiejskiej, przez którą to okolicę należy
rozumieć i Krakowskie Przedmieście, i Aleje Ujazdowskie. Następnie
tłumaczą, co te obrazy znaczą i co
z nich może wyniknąć dla przyszłości. Przeważnie nie ma zgodności w
tych opisach, ale gdyby je ująć krótko, zawsze wyjdzie, że albo będzie
gorzej, albo lepiej, albo nic się nie
zmieni. Dziennikarze prasowi robią
podobnie, ale w pojedynkę.
Wróżbici postępują bardziej racjonalnie. Nigdy nie zasiadają w grupach, żeby nie pokazały się między
nimi kontrowersje, każdy działa na
własny rachunek i zasadniczo nie
MIESIĘCZNIK STUDENCKI
REDAKCJA
redaktor naczelny:
Zbigniew Żbikowski
z-ca redaktora naczelnego
Paweł H. Olek
redaktorzy:
Tomasz Betka, Ewelina Petryka
Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański
Agnieszka Juskowiak-Sawicka:
Kasia Cichopek!!!
Kasia Mordalska:
Linie papilarne.
Kasia Księżopolska:
wróżenie z ręki
Martyna Nowosielska:
wróżenie z ręki
Beata Carko:
odszukanie na dłoni linii układających się podobnie do motywu
z pierścionka ;p
Marysia Amribd:
Wszystko, co powinieneś wiedzieć o hodowli kaktusów. Zdjęcie to, wbrew pozorom jest powiązane z tematem, w dość
przewrotny sposób odnosi się do
powiedzenia o kaktusach, które
rosną na dłoniach gdy zdarzy się
coś, co nie powinno:)
zespół redakcyjny:
Tomasz Dowbor, Roksana Gowin, Magdalena
Grzymkowska, Bartosz Iwański, Dominika
Jędrzejczyk, Patryk Juchniewicz, Marcin Kasprzak,
Mirek Kaźmierczak, Anna Kiedrzynek, Jakub Szarejko,
Krystian Szczęsny, Wioletta Wysocka, Marcel Zatoński
Mateusz Żaboklicki
grafika, okładka i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com
okładka: fot. Krystian Szczęsny
korekta: Anna Kiedrzynek, Aneta Grabska
WYDAWCA:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy:
Grażyna Oblas
Katarzyna
Micherdzińska:
wzrastająca długość życia polaków
a co za tym idzie
wydłużające się
linie życia na dłoniach. Przebadano
pokolenie ‘80 oraz
pokolenie ‘40 i różnice w długości linii
życia wyniosły
ponad 30%. Biorąc
pod uwagę tak
duży wzrost długości życia pokolenia
‘80 naukowcy wysnuli teorię, że
w 2050 roku linie
życia będą sięgały
aż do brody polaka
a być może nawet
będą się zawijały
wokół uszu ;) a co
za tym idzie będą
oni żyli średnio 130
lat. :)) tyle że będą
odrobinę bardziej
szpetni z takimi
długimi liniami życia :)
druk:
Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz.
Oddano do druku 7 listopada 2010 roku
dystrybucja:
Warszawa / Łódź / Kraków / Poznań / Wrocław
/ Gdańsk / Katowice / Szczecin / Lublin
/ Bydgoszcz / Toruń / Rzeszów / Olsztyn / Kalisz
adres redakcji:
PDF miesięcznik studencki
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51,
(IV piętro), 00–046 Warszawa,
tel. 022 5520293,
e–mail: [email protected]
- Nie ma podziału na nauki humanistyczne i ścisłe – stwierdził prof. Łukasz Turski, jeden z pomysłodawców i szef Rady
Programowej Centrum Nauki Kopernik.
Czy ma rację, można się o tym przekonać
w otwartym 5 listopada Centrum Nauki
Kopernik w Warszawie. Inauguracja połączona była ze spektaklem “Wielki wybuch” w reżyserii Saskii Boddeke i Petera Greenawaya, opowieścią o początkach
Wszechświata, triumfie ludzkiego umysłu i poszukiwaniu odpowiedzi.
fot. Krystian Szczęsny
8 Fotografia: Kiedy można
publikować zdjęcia?
Nauka jest jedna!
Dziennikarze i wróżbici
Ale numer
7 Na mieście: Na tyłach
Nowego Światu powstało
ważne miejsce dla
polskiego reportażu.
Na wejściu
W sąsiedztwie Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego powstał budynek o zaskakującej architekturze, oryginalnej konstrukcji, który
przeszedł już chrzest Wisły (podczas letnich powodzi) i doskonale
wpisuje się w widoczną na skarpie
panoramę miasta.
Na trzech kondygnacjach mieści
się jedno z najnowocześniejszych
i największych centrów nauki w
Europie. Uzupełnieniem całości
będzie multimedialne Planetarium z podświetlaną 16-metrową
kopułą oraz Park Odkrywców (planowane otwarcie wiosną 2011
roku). Budowę siedziby Centrum
Nauki Kopernik – według projektu młodych polskich architektów
– rozpoczęto w sierpniu 2008
roku. 5 listopada nastąpiło otwarcie pierwszego modułu budynku,
natomiast już za miesiąc dostępny będzie drugi moduł i Park Odkrywców.
Centrum Nauki Kopernik jest
króles t wem ek sper ymentów :
znajdują się tu setki interaktywnych urządzeń, na których zwiedzający mogą przeprowadzać doświadczenia w yjaśniające, jak
funkcjonuje świat wokół nas, a odbiorca w każdym wieku znajdzie
tu coś dla siebie.
Nim nastąpiło oficjalne otwarcie
Centrum ze stałą wystawą, pra-
„Wielki Wybuch” na otwarciu CNK
cowniami i laboratoriami, od kilku
lat prowadzona była jego działalność programowa.
Pierwszą i najbardziej znaną jej
formą jest wystawa objazdowa
„Eksperymentuj”, która podróżuje po szkołach w całym kraju od
września 2006 roku.
– Składa się ze stanowisk z naukowymi zabawami i doświadczeniami z różnych dziedzin nauki.
Zwiedzający mogą samodzielnie
eksperymentować; przy każdym
stanowisku znajduje się krótkie
wyjaśnienie obserwowanych procesów, dodatkowymi informacjami służą też obecni na wystawie
animatorzy. Wystawa jest łatwa do
przewożenia z miejsca na miejsce
– wyjaśnia Aneta Prymaka z działu Informacji i PR Centrum Nauki
Kopernik.
Ek sp oz yc ja mia ł a premier ę
w czerwcu 2006 roku na Pikniku
Naukowym w Warszawie, gdzie w
ciągu jednego dnia odwiedziło ją
kilkanaście tysięcy osób, a do poszczególnych stanowisk ustawiały się długie kolejki. Z powodzeniem była też pokaz y wana za
granicą - w Barcelonie podczas Katalońskiego Tygodnia Nauki i w
Brnie podczas imprezy „Nauka na
Starym Mieście”.
Wystawa jest także interesującą
propozycją dla szkół. Nauczyciele
mujących Centrum w kraju, czy fabul ar y zowaną grę miejską w
budynku „Rondo 1”.
Centrum bierze udział w imprezach popularyzujących wiedzę, takich jak Piknik Naukowy czy Festiwal Nauki oraz uczestnicz y w
programach europejskich, takich
jak DeCiDe.
– Po otwarciu budynku nad Wisłą Centrum Nauki Kopernik nie zamierza się zamykać; dalej będziemy organizować spotkania poza
nim – podkreśla Aneta Prymaka.
Szczególną rolę w działalności
instytucji odgrywają animatorzy.
Centrum Nauki Kopernik powstało sześć lat temu, a cztery lata
temu pojawili się pierwsi animatorzy.
Zajmują się oni głównie organizacją pokazów naukowych, warsz-
W Centrum Nauki Kopernik swoją galerię mają dzieci. „Bzzz!” została
uruchomiona 5 listopada 2010 roku.
mogą uczynić z niej nietypowy element lekcji czy zajęć pozalekcyjnych.
Ponadto organizowane są Dni Pokazów, z którymi animatorzy CNK
również podróżują po szkołach i innych placówkach w całym kraju,
prowadzone są warsztaty familijne polegające na przekazywaniu
dzieciom i rodzicom odpowiedzi
na trudne pytania.
Aneta Prymaka wymienia takie
wydarzenia jak przedstawienie dla
dzieci „Wyprawa po deszcz”, pokazywane podczas objazdów pro-
tatów oraz służą pomocą przy
przeprowadzaniu rozmaitych doświadczeń. Ekspozycje przedstawiane w CNK są interaktywne:
zwiedzający mogą sami przeprowadzać badania czy eksperymenty, jednak często to właśnie animatorz y służą im pomocą lub
udzielają niezbędnych informacji,
łącznie z instrukcjami jak poruszać
się po terenie wystawy.
Prowadzone są specjalne szkolenia dla animatorów, głównie z
zakresu udz ielania pier wszej
pomocy czy też pracy z dziennika-
rzami. – Chciałabym zachęcić studentów do pracy w Centrum Nauki
Kopernik – to nie tylko szansa rozwoju zawodowego ale także bardzo ciekawe zajęcie, możliwość
odkrycia nowych zainteresowań –
mówi Aneta Prymaka.
Zachęca ona studentów wszystkich kierunków, gdyż będą pomocne osoby zorientowane w różnych
dziedzinach wiedzy.
CNK mieści sześć tematycznych
galerii wystawy stałej, w których
można eksperymentować, rozwijać zainteresowania – przyjemnie
spędzać czas, łącząc naukę z zabawą. W każdej z galerii znajdują się
także eksponaty artystyczne.
Choć wszystkie planowane wystawy wydają się bardzo interesujące, szczególną uwagę war to
zwrócić na Galerię dla młodzieży,
adresowaną do niezwykle wymagającej grupy: nastolatków i tzw.
„młodych dorosłych” (17-25 lat).
Podejmuje ona tematykę trudną do
przedstawienia w formie interaktywnych eksponatów: nauk społecznych i humanistycznych oraz
najnowszych gałęzi nauki i techniki, jak biotechnologia, robotyka,
energetyka odnawialna czy technologie informatyczne. Na podstawie wyników badań nad młodzieżą zgrupowano urządzenia w
cztery działy, które zwiedzający
będzie przechodził kolejno: „Ja”,
„Ja i Ty”, „Ja-My-Oni” oraz „Jaświat”. Aby odnieść się do tych
problemów oraz potrzeb tej grupy
wiekowej przeprowadzono wiele
konsultacji z osobami zajmującymi się młodzieżą (pracownikami
agencji badania rynku, naukowcami, dziennikarzami). Ostatecznie
Galeria dla młodzieży będzie się
składać z 76 eksponatów zgromadzonych w module B i zostanie
udostępniona jeszcze w grudniu
tego roku. Wcześniej wraz z otwarciem Centrum uruchomiono 5 stałych ekspozycji: „Korzenie cywilizacji”, „Strefa światła”, „Człowiek
w ruchu”, „Człowiek i środowisko”
oraz galeria dla dzieci „Bzzz!”.
Krzysztof Lipski
reklama
reklama:
Fundacja Szkolnictwo
Dziennikarskie
Nowy Świat 69, p. 307, Warszawa
e-mail: [email protected]
współpraca z serwisem foto:
stała współpraca:
Więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcjaPDF.pl
03
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Temat z okładki
Temat z okładki
Przyszłość telewizji
– telewizja przyszłości
Karty na stół
Niedziela, godzina 22. W niewielkim studiu Kosmica.tv zapalają się
światła. Za szerokim stołem, na
którym rozłożone są karty tarota,
zasiada lekko łysiejący mężczyzna
koło trzydziestki. Ubrany jest w
żółtą, błyszczącą koszulę. Na jego
twarzy gości szeroki uśmiech.
To wróżbita Maciej, g wiazda
telewizji ezoterycznej i, jak sam
deklaruje, „jedna z kilku osób
w Polsce z niesamowitą, niemal
stuprocentową trafnością porad”.
Przez najbliższe półtorej godziny
będzie odbierał telefony od widzów, którzy – z większym lub
mniejszym sceptycyzmem – poszukują wiedzy o swej przyszłości
w kartach i runach. Telefony zaczną dzwonić już za chwilę i nie
przestaną aż do końca programu.
Maciej jest tarocistą, do wróżb
używa również kart klasycznych,
a podczas tak zwanej „rundy błyskawicznej” – gdy w ekspresowym
tempie odpowiada na jedno konkretne pytanie widzów – także tajemnych run. Clue programu jest
jednak „runda żadnych pytań”,
w której wróżbicie do wskazania
najważniejszych faktów zarówno
z teraźniejszego, jak i przyszłego
życia rozmówcy wystarczy zaledwie jego imię.
fot. PAP/CAF
Za chwilę Andrzejki. Dziewczęta będą wylewać wosk, a chłopcy przekłuwać kartki z imionami, by poznać
swoją przyszłość. Tradycyjnych wróżb andrzejkowych – bo o nich mowa – nikt oczywiście nie traktuje poważnie.
Są jednak tacy, którzy z przewidywania przyszłości uczynili pełnoetatową pracę. Są też tacy, którzy płacą wróżbitom i jasnowidzom niemałe pieniądze, byleby dowiedzieć się, co ich czeka. Nic dziwnego więc dziwnego, że
tarot, szklane kule i magiczne runy zagościły również na ekranach telewizorów.
Z wróżbami przez wieki
Zapewne już od momentu, w którym ludzkość zeszła z drzewa,
myśl o tym, dokąd pójdzie dalej,
zaczęła niepokoić jej przedstawicieli. Szamani, prorocy, boży szaleńcy, wróżbici i jasnowidze, astrolodzy odczytujący przyszłość z
ruchu gwiazd, rzymscy hieromanci dowiadujący się tego samego z
wnętrzności zwierząt i cygańscy
chiromanci, odczytujący linie na
dłoniach – wszyscy oni w pocie
czoła pracowali nad ujawnieniem
przyszłości, otrzymując za to sowite wynagrodzenia, ale też lądując na płonących stosach i obrywając kamieniami.
Ezoter yka przeplatała się na
przestrzeni dziejów ze wszystkimi niemal sferami ludzkiej aktywności. W literaturze wiedza tajemn a , w r óż by i p r ze p ow i e d ni e
przewijają się począwszy od starożytnych świętych ksiąg, przez
twórczość pisarzy z kręgu mitologii Cthulhu, a skończywszy na najnowszych, produkowanych taśmowo popularnych powieściach Dana
Browna i podobnych mu, średnio
04
Jedną z bardziej znanych polskich wróżek PRL-u była Józefina Pellegrini, aktorka i piosenkarka
utalentowanych prozaików. Najbardziej znanym zawodow ym
„przepowiadaczem przyszłości”
w historii jest oczywiście Nostradamus, który tworzył swe słynne
centurie w XVI-wiecznej Francji,
wzbudzając zainteresowanie m.in.
ówczesnej królowej, Katarzyny
Medycejskiej. Koronowane głowy
zresztą często przejawiały niezdrowe wręcz zainteresowanie
okultyzmem, spirytystyką czy tarotem. Mowa tu zarówno o czasach
najdawniejszych, jak i minionym
stuleciu. W VII w. p.n.e. asyryjski
władca Aszurbanipal regularnie
otrzymywał szczegółowe horoskopy od nadwornych astrologów.
Niezdrową fascynację okult yzmem przejawiali także niemieccy narodowi socjaliści, z Adolfem
Hitlerem na czele. W doktrynach
ezoterycznych powodzenia swoich poczynań poszukiwali także filozofowie i naukowcy. Niesłabnące zapotrzebowanie na usługi
osób, które z kart, kamieni, fusów
czy kryształowej kuli są w stanie
przewidzieć czyjeś przyszłe losy,
a przynajmniej dać ludziom niezupełnie odnajdującym się w brutalnej rzeczywistości łudzące poczucie nadziei, nie może więc
dziwić. Ludzie są ciekawi swojej
przyszłości – uważa ojciec Wacław
Oszajca, jezuita i pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego. W związku z niezaspokojoną ciekawością posuwają się także
do działań magicznych. Chcą bowiem nie tylko uzyskać informacje
o tym, co ich czeka. Potrzebują też
swego rodzaju zabezpieczenia, talizmanu – na przykład w formie korzystnej dla siebie przepowiedni.
Błyskawiczne tempo wymiany informacji współczesnego świata
wymaga od osoby ciekawej swojej przyszłości jedynie telefonu i
odbiornika telewizyjnego.
wróżbami ciężko zaliczyć do finansowych magnatów, na ich telewizyjne programy natknąć można się
albo w porze niskiej oglądalności
(środek nocy, godziny poranne)
albo w niszowych stacjach dostępnych jedynie za pośrednictwem telewizji satelitarnej lub kablowej.
Tarot pod strzechą
Kosmogonia Kosmiki
Telewizyjne przepowiadanie przyszłości – czy to za pośrednictwem
wiadomości tekstowych czy telefonu – jest nieodłącznym elementem medialnego krajobrazu więks zo ś c i w m i a r ę p r z y z w oi c i e
roz winięt ych technologicznie
państw. Co jednak ciekawe, wróżbici i jasnowidze dzielą się swoim
talentem z widzami nie tylko w
krajach „zgniłej kultury Zachodu”,
ale nawet na tradycyjnych obszarach islamskich. We wciąż niespokojnym Bagdadzie już w 2005 r. telewizja Iraqyia rozpoczęła emisję
codziennego programu wróżbiarskiego z wąsatym astrologiem
Alim al-Bakrim w roli głównej, w
Libanie gwiazdą stacji Sheherezade został niejaki Ali Sibat. Dla tego
ostatniego telefoniczne przepowiadanie prz yszłości nieomal
skończyło się tragicznie, gdy podczas pielgrzymki do Mekki został
aresztowany i skazany przez saudyjski sąd religijny na ścięcie za
„praktykowanie magii” (po interwencjach m.in. Amnesty International wyroku nie wykonano).
Polski rynek telewizyjnych wróżb
z roku na rok funkcjonuje coraz
prężniej. 15 czerwca 2003 roku
emisję rozpoczyna iTV, pierwsza
w Polsce telewizja interaktywna.
Od samego początku ramówka stacji umożliwiającej czynne zaangażowanie widza w transmitowane
treści zdominowana została przez
programy ezoteryczne. EzoTV – bo
pod taką nazwą emitowane są w
iTV audycje wróżbiarskie – do dziś
pozostaje wiodącym na rynku telewizyjnym dostawcą „wiedzy tajemnej”. Co jednak naturalne, nie
jedynym. Swoje pasma udostępniają interaktywnym telewizjom
ezoterycznym największe stacje.
W Polsacie oglądać można „Tajemnice Losu”. Program ten po licznych perturbacjach związanych z
czasem emisji zniknął z anteny
otwartego Polsatu w czerwcu bieżącego roku, by powrócić na wizję
miesiąc później. Czas antenowy
oddaje wróżbitom także koncern
ITI. W 2009 roku w ramówce TVN
7 zadebiutowały „Wróżki“, zastąpione kilkanaście miesięcy później
przez „Arkana Magii”. O niesłabnącej popularności tego typu programów świadczą nie tylko urywające się w studiach telefony, ale
również ożywione dyskusje na forach internetowych takich jak forumezo.pl.
W jaki sposób wróżbici znajdują
się na wizji? Zazwyczaj za telewizyjnymi audycjami ezoterycznymi
stoją firmy telemarketingowe zajmujące się „życiowym doradzt wem”. Dzieje się tak choćby
w wypadku spółki Phonesat, obsługującej serwis WróżbyOnline i
wspomniane „Arkana Magii”. Podstawą jest oczywiście zdobycie
czasu antenowego. Jako że spółki
zajmujące się interaktywnymi
Telewizję Kosmica od innych stacji ezoterycznych odróżnia nie tylko fakt, że podmiotem za nią odpowiedzialnym jest niemiecka
firma. Polskie przedstawicielstwo
zarejestrowanej w Berlinie spółki
Questico mieści się w Szczecinie.
W pochodzeniu telewizji doszukiwać się można także przyczyn wyraźnych różnic w sposobie realizacji programu i ich dynamizmie,
dużo szerszej, bardziej zróżnicowanej palety doradców czy wreszcie obecności audycji Kosmiki w
pasmach nie jednego, a kilku polskich kanałów. Programy wróżbiarskie odznaczające się charakter ys t yc zną , f ioletową szat ą
graficzną oglądać można zarówno
w Tele5, TVN Meteo czy Mango24,
jak i we wspomnianej iTV, która
odstępując część swojego czasu
antenowego – zarezerwowanego
dotychczas dla bardziej „swojskiej“ EzoTV – wzbudziła niemałe
kontrowersje na internetowych
forach ezoterycznych.
O dającym się wyraźnie zaobserwować w ostatnim czasie wzroście
popularności audycji Kosmica.tv
decyduje jednak przede wszystkim obecność w nich doradców
umiejętnie wykorzystujących interaktywną formułę programu do
tworzenia prawdziwego telewizyjnego show. Zamiast sennej atmosfery, stereotypowych „zdziwaczałych” wróżek i pachnącej
amatorszczyzną formuły realizacyjnej, widzowie Kosmiki otrzymują niespotykaną dotychczas jakość, będącą tyleż „powiewem
Zachodu”, co istnym telewizyjnym
kuriozum. Imiona prowadzących
błyskawicznie stały się rozpoznawalne i to – co najciekawsze – nie
tylko wśród statystycznych widzów programów wróżbiarskich,
ale również wśród młodzież y,
traktującej ich oglądanie po prostu jako doskonałą, niezbyt wymagającą rozrywkę. Wśród showmanów ezoterycznych telewizji od
dłuższego czasu prym wiedzie pochodzący z Wałbrzycha Maciej
Skrzątek.
„Dokładnie tak jest,
dokładnie tak było”
Wróżbita Maciej, lubiący mówić o
sobie w trzeciej osobie, z nieodłącznym uśmiechem nakłania widzów do wykręcenia numeru Kosmiki. – Teraz jest największa
łatwość dostania się do studia! Pamiętaj, nie musisz zadawać mi żadnych pytań! Wróżbita Maciej nie potrzebuje wspomagać się twoją datą
urodzenia, ja nie muszę znać żadnych szczegółów z twojego życia.
To ja dokładnie powiem ci o twojej
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości!
Zachętom Macieja towarzyszy
dźwięk tykającego zegara, uderzenia werbla puentują kolejne zdania. Migają światła. Dzwonek te-
lefonu musi zabrzmieć w ciągu
najbliższych sekund, już za chwilę padnie sakramentalne „Halo
słucham, wróżbita Maciej!”.
Do wróżbity Macieja dzwonią
głównie kobiety, po porady zgłasza się też jednak wielu mężczyzn.
Ci ostatni pytają często o pracę,
nie brakuje też osób zainteresowanych tym, na ile uczciwie prowadzą się ich żony bądź dziewczyny. Kobiet y interesuje trójca
„praca, zdrowie, miłość”. Maciej
stara się wyczuwać zainteresowania widzów, w rundzie „żadnych
pytań” zaczyna często od omówienia stanu zdrowia („ja tu widzę
problemy z kolanami”), jeśli nie
otrzymuje pozytywnego sygnału
zwrotnego od widza (a wystarcza
zwykłe „tak”, by rozległ się trium-
Żyjemy w „czasach niepewności”, a obawa o
przyszłość, podsycana
przez fragmentaryczny,
trudny do ogarnięcia
przekaz medialny potęguje poczucie braku
kontroli nad własnym
życiem. Naturalne w
takich warunkach jest
poszukiwanie odniesienia do jakiejś siły sprawczej. Stąd programy ezoteryczne często ogląda
się nie po to, by poznać
własną przyszłość, ale
by dowiedzieć się o losach innych ludzi. W
tym tkwi przewaga telewizji nad gazetowymi
horoskopami czy nawet
prywatnymi seansami z
wróżbitą. Telewizja daje
możliwość partycypowania w przyszłości innych ludzi, a jednocześnie dostarcza poczucia
spokoju i pewności gdy
widz dowiaduje się, że
ludzkie problemy znajdują rozwiązanie.
falny jingiel, a Maciej wykrzyknął
„ach, a więc bardzo dziękuję za
uznanie!”), przechodzi najczęściej
na kwestie uczuciowe. Nie ma jednak reguły, a przepowiednie nie
zawsze są pozytywne. Od czasu do
czasu usłyszeć można: „powinna
się pani zgłosić do lekarza, bo ja
tu widzę możliwość raka piersi”
albo: „no, to skoro ma pan problemy pieniężne, to może powinien
się pan nimi zająć, a nie dzwonić
do wróżbity”. Gwieździe telewizji
ezoterycznej nie brakuje autoironii i samokr ytycyzmu, o cz ym
przekonać można się choćby śledząc jego wypowiedzi na największym w Polsce tematycznym forum internetow ym. Zarzut y o
pychę i brak pokory odpiera... żartami z własnej urody, zaś obecność
na popularnym portalu plotkarskim kwituje krótko: - Nie sądziłem, że pojawię się w pewnych
serwisach internetowych, toż ja
celebrity!
Co oczywiste, również nie każdy
z dzwoniących do studia traktuje
wróżbitę Macieja z takim samym
poważaniem, z jakim antyczni Grecy zwracali się do delfickich wyroczni. Na porządku dziennym są
w programach ezoterycznych – podobnie zresztą jak w innych interaktywnych audycjach – drobne
złośliwości, obraźliwe komentarze czy przesiąknięte sarkazmem
wypowiedzi. Drwiące „chciałbym
dowiedzieć się, za którym razem
udało mi się do pana dodzwonić”
sąsiaduje tu zatem z wypowiadanymi łamiącym się głosem pytaniami starszych kobiet o sensowność kontynuowania leczenia. Co
skłania ludzi do korzystania z
usług telewizyjnych tarocistów? –
Po prostu niepewność – uważa dr
Marek Kłosiński z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW. Żyjemy w „czasach niepewności”, a
obawa o przyszłość, podsycana
przez fragmentaryczny, trudny do
ogarnięcia przekaz medialny potęguje poczucie braku kontroli nad
własnym życiem – dodaje. Naturalne w takich warunkach jest poszukiwanie odniesienia do jakiejś siły
s p ra wc ze j ; j e d n y m p e wn o ś c i
dostarcza religia, inni muszą poszukiwać jej gdzie indziej, także u jasnowidzów. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że ogromna część osób
zawierzających się wróżbitom to
ludzie wierzący? Wiara ludzi z ufnością korzystających z usług wróżbitów wydaje się być mocno zwichrowana przez zabobon – tłumaczy
o. Wacław Oszajca. – Mamy tu do
czynienia z instrumentalnym traktowaniem Boga i usilnym nakłanianiem go do robienia tego, czego się
od Niego oczekuje. To nie ma przecież nic wspólnego z wiarą chrześcijańską, gdzie podstawową zasadą jest bezinteresowność. Oszajca
zwraca uwagę także na inną, istotną z punktu widzenia teologii kwestię: - Dopóki wróżby traktowane
są jako zabawa, jak choćby w wieczór andrzejkowy, nie stanowią poważnego kłopotu. Przesadzają osadzeni w manicheistycznym
myśleniu teologowie, którzy doszukują się we wróżbiarstwie znamion
działalności szatana.
Jak na razie jednak więcej zabawy – głównie młodym ludziom –
zdają się dostarczać wróżbiarscy
celebryci, a nie sam proces przepowiadania przyszłości. Sława
wróżbity Macieja już od jakiegoś
czasu zdaje się wykraczać poza
ramy telewizji. Nie tylko na internetowych forach ezoterycznych,
ale również na Facebooku i Twitterze grono fanów wróżbity z Wałbrzycha stale rośnie. Na pierwszym ze wspomnianych portali od
kilkunastu tygodni trwa prawdziwy karnawał jego popularności.
Użytkownicy Facebooka prześcigają się w tworzeniu coraz to no-
wych grup i stron poświęconych
tarociście. Część z nich skupia autentycznych miłośników talentu
Macieja, niektóre zaś koncentrują
się wyłącznie na gromadzeniu absurdalnych dowcipów opartych
przede wszystkim na charakterystycznym dla programu słownictwie. Autorami i użytkownikami
fikcyjnych profili są zazwyczaj
młodzi ludzie, dla których wieczorna audycja wróżbity jest jeszcze jednym absurdalnym elementem otaczającej rzeczywistości.
Jak się jednak wydaje, sympatyczny wałbrzyski tarocista błyskawicznie zaakceptował brutalne zasady, jakimi rządzi się showbiznes,
nawet ten w skali mikro: - Oczywiście, że każdy ma wady i zalety – ja
się wcale nie uważam za doskonałego, ale dobrego w tym co robię i
to potwierdzacie wy, widzowie –
przyznaje z rozbrajającą szczerością i zauważa: – Ciekawym jest
fakt, że obsmarowywani są ci, którzy mają najlepsze pozycje, a te wynikają przecież z liczby telefonów i
z sympatii widzów. Jak wytłumaczyć jednak tak dużą popularność
wałbrzyskiego wróżbity, także
wśród osób niezainteresowanych
bezpośrednio poznaniem swojej
przyszłości? Programy ezoteryczne często ogląda się nie po to, by
poznać własną przyszłość, ale by
dowiedzieć się o losach innych ludz i – s t w ierdz a dr K ł os i ń sk i
reklama
– W tym tkwi przewaga telewizji
nad gazetowymi horoskopami czy
nawet prywatnymi seansami z
wróżbitą. Telewizja daje możliwość
partycypowania w przyszłości innych ludzi, a jednocześnie dostarcza poczucia spokoju i pewności,
gdy widz dowiaduje się, że ludzkie
problemy znajdują rozwiązanie.
Co przyniesie przyszłość?
W segmencie programów ezoterycznych na pewno jest jeszcze
miejsce na nowych graczy. Mimo
nieszczególnie stabilnej sytuacji
na rynku tego typu audycji i efemerycznego charakteru wielu z
nich można spodziewać się, że
główni rynkowi potentaci – jak ITI
czy grupa Polsatu – wciąż udostępniać będą swoje pasma programom
ezoterycznym, a być może sami
zajmą się ich produkcją. Bowiem
jak pokazuje niesłabnąca popularność telewizyjnego wróżbiarstwa,
jest to całkiem dochodowe przedsięwzięcie. Co zatem przyniesie
przyszłość? Wróżbita Maciej i jego
karty pewnie znają już odpowiedź
na to i dziesiątki innych pytań.
Nam, pozbawionym talentu zwykłym telewidzom, przyjdzie jeszcze poczekać.
Bartek Iwański
Marcel Zatoński
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Reklama
Na mieście
fot. Krystian Szczęsny
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Fikcji dziękujemy
Ci, którzy czytają „Duży Format” fragmentami, aby przez cały tydzień dawkować
sobie przyjemność, a do „Gottlandu” Mariusza Szczygła wracają jak do starego, rozgadanego przyjaciela, którego monolog nigdy nie nudzi, dostali swój raj. Nazwa raju:
„Wrzenie świata”. Adres: Warszawa, ul. Gałczyńskiego 7. Szefowie raju: Goźliński,
Szczygieł, Tochman.
Rajski charakter „Wrzenia świata”
– księgarni Instytutu Reportażu
połączonej z klubokawiarnią – wynika nie tylko z atmosfery panującej w tym miejscu. Ma również
inne, całkiem dosłowne uzasadnienie. To właśnie tam, w niedzielę 19
września, usłyszeć można było
fragmenty nowej książki Mariusza
Szczygła „Zrób sobie raj”. Dwa dni
wcześniej Danuta Stenka i Andrzej
Chyra czytali „Dzisiaj narysujemy
śmierć” Wojciecha Tochmana.
Przedpremierowo, lecz nie dla wybrańców, bo posłuchać mógł każdy, kto przyszedł na czas i zdołał
znaleźć dla siebie miejsce siedzące lub stojące. Z kolei w październiku przy Gałczyńskiego 7 można
było spotkać między innymi Wojciecha Jagielskiego, Irenę i Jerzego Morawskich czy Angelikę Kuźniak – laureatkę Nagrody im.
Barbary Łopieńskiej, autorkę książki „Marlene”. Pod koniec listopada „Wrzenie świata” stanie się jednym z prz yczó łków festiwalu
„Warszawa bez fikcji”. Tak w skrócie przedstawia się bilans dwóch
miesięcy działania księgarni, od
której miłośnicy literatury faktu
uzależniają się szybko i – na szczęście – nieodwracalnie.
Przede wszystkim książki
- Nie lubię określenia „klienci”,
wolę słowo „goście” – tak na pierwsze moje pytanie reaguje prowadzący księgarnię Leonard Talmont.
Kim są zatem goście „Wrzenia
świata”? – To zarówno osoby młode, studenci, jak i ci trochę starsi;
czasem przychodzą całe rodziny.
Ludzie lubią tu wracać, często widzę te same twarze kilka, kilkanaście raz y – opowiada „gospodarz”.
Trudno się dziwić tym powrotom,
bo we „Wrzeniu” książkę reporterską można nie tylko kupić, ale też
spokojnie przejrzeć, a w przypadku typowego dla studentów „chwilowego” braku funduszy nawet
06
przeczytać. Jest w czym wybierać:
poza książkami reporterskimi w
ofercie księgarni znajdują się także biografie, wywiady-rzeki, dzienniki, pamiętniki oraz albumy
z fotografią dokumentalną. To
uświadamia jak szerokim pojęciem
jest literatura non-fiction. Na eleganckich półkach oznaczonych nazwiskami reporterów lub nazwami krajów sąsiadują ze sobą dzieła,
których czasami jedyną, ale za to
niezwykle wyrazistą cechą wspólną jest szacunek autorów wobec
faktu. – Staramy się sprowadzać
książki, które uważamy za warte
przeczytania. Nie mamy ambicji,
aby zebrać w jednym miejscu
wszystkie interesujące pozycje, bo
to byłoby po prostu niemożliwe.
Jednego czytelnik może być pewien: u nas znajdzie to, co w dziedzinie reportażu najbardziej intrygujące i wartościowe – wyjaśnia
Leonard Talmont. Pół żartem, pół
serio dodaje także, że powodem,
dla którego nie martwi się o ekonomiczny los księgarni jest prosty
mechanizm: kiedy widzisz ciekawą książkę, po prostu musisz ją kupić. Zresztą już wkrótce opuszczenie „Wrzenia świata” z pustymi
rękami będzie całkowicie nierealne – właściciele planują uruchomienie antykwariatu, do którego
sprowadzone zostaną prawdziwe
reporterskie rarytasy: pozycje
rzadkie, trudno dostępne, niewznawiane od lat.
Dla dużych kawa,
dla małych łoś
Jedną ze stałych bywalczyń księgarni jest Justyna Wodzisławska:
– Lubię „Wrzenie świata” z kilku
powodów. Po pierwsze: z powodu
właścicieli. Po drugie, uważam, że
to miejsce stanowi alternatywę dla
księgarń-supermarketów. Po trzecie – podają tutaj świetną kawę,
której markę osobiście wybrał
Wojciech Tochman – tłumaczy.
Po kilku wizytach na Gałczyń-
skiego rzeczywiście łatwo dojść do
wniosku, że życie bez książek, ciastek, koktajli mlecznych i oczywiście kawy nie byłoby może szczególnie straszne, ale na pewno dużo
uboższe. Są jednak tacy, którym
wiek nie pozwala na razie docenić
jakości cappuccino, lat te lub
espresso. „Wrzenie świata” i na takich gości jest przygotowane:
– Dzieci się u nas nie nudzą. Mogą
rysować, bawić się klockami i ujeżdżać drewnianego łosia. Rodzice
nadrabiają w tym czasie zaległości książkowe – opowiada Leonard.
Pytam, czy można palić, choć odpowiedzi raczej się domyślam. –
Nie. Ale nie dlatego, że jesteśmy
jakimiś szczególnymi przeciwnikami palenia. Po prostu w obu pomieszczeniach znajdują się książki, a one bardzo szybko przechodzą
wonią dymu papierosowego.
Inaczej niż w zwykłej księgarni,
we „Wrzeniu świata” równie łatwo
można natknąć się na świetne reportaże, jak i na ich autorów. Co
więcej – zawsze skorych do rozmowy i podpisywania książek. Czytelnik spragniony kontaktu nie tylko z Mariuszem Szczygłem, ale
nawet z Hanną Krall (!) może też
zostawić im wiadomość w jednej
z zawieszonych na ścianie i oznaczonych nazwiskami reporterów
skrzynek pocztowych.
Wygląda na to, że nowa kluboksięgarnia zapełniła lukę dotkliwie
odczuwaną przez coraz większe
grono osób zainteresowanych literaturą faktu. Pozbawieni do tej
pory miejsca spotkań czy po prostu osobnej, „tematycznej” księgarni, dostali do dyspozycji dwie
sale, których właściciele oferują
bardzo dużo, nie narzucając niczego. Dlatego poza czytaniem, piciem kawy i poszerzaniem wiedzy
na temat reportażu, przy Gałczyńskiego 7 można po prostu odetchnąć. Tym bardziej, że parę kroków dalej, tuż za bramą, znacznie
mniej przyjaźnie i o wiele bardziej
hałaśliwie wrze Nowy Świat.
Anna Kiedrzynek
Informacja o Międzynarodowym
Festiwalu Reportażu na:
www.warszawabezfikcji.pl
••• Środa, 24.11, 17:00
My: górale, Ślązacy, Cyganie:
Paweł Smoleński i Bartłomiej
Kuraś, Aleksandra Klich, Lidia
Ostałowska.
Prowadzi: Łukasz Konarski
••• Czwartek, 25.11, 17:30
Z Czeczenii i Afganistanu:
Wojciech Jagielski i Asne
Seierstad.
Prowadzi: Marcin Wojciechowski
••• Piątek, 26.11, 17:45
Reporter o/ na wojnie: Swietłana
Aleksijewicz i Arkadij Babczenko.
Prowadzi: Paweł Reszka
••• Sobota, 27.11, 13:00
Czechy bez fikcji. Mariusz
Szczygieł i Mariusz Surosz.
Prowadzi: Magdalena Żakowska.
••• Sobota, 27.11, 17:00
Jacek Hugo-Bader i Wojciech
Górecki o Rosji.
Prowadzi: Jerzy Szperkowicz
••• Niedziela, 28.11, 12:00
Poranek biograficzny: Magdalena
Grochowska, Aleksandra Klich,
Agata Tuszyńska, Jörg Magenau.
Prowadzi: Jerzy Sosnowski
reklama
29 listopada (poniedziałek) o godz. 12.00
Zapraszamy na jedyny taki pokaz z udziałem specjalnych
gości Najmniejszych Projekcji Świata!
Jerzy Skolimowski oraz Ewa Piaskowska pokażą wyjątkowej
publiczności swój ostatni film pt. "Essential Killing"
(dystr. Syrena Films).
Najmniejsze Projekcje Świata to wyjątkowe pokazy oraz rozmowy m.in. z reżyserami, aktorami, scenografami, czy kompozytorami, w których uczestniczyć będzie
mogło jedynie 10 kinomanów, wybranych drogą losową. Chętni, którzy chcą wziąć
udział w tym niepowtarzalnym przedsięwzięciu będą mogli zgłaszać się sms-owo
pod numerem telefonu 72488 (2,44zł z VAT).
Po projekcji 10 osób będzie mogło spotkać
się z twórcami w The Pictures art bar cafe
przy ul. Chmielnej 26.
07
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
kolumna Zygmunta
fot. PAP/Grzegorz Hawałej
Fotografia
Pierwsze chwile naszego życia są namiętnie fotografowane, choć nie każdy noworodek wygląda od
razu pięknie. Zupełnie inaczej wygląda zapisywanie
chwili ostatniej i to niezależnie od wyglądu. To niemal tabu. Chcemy zatrzymać w pamięci naszych bliskich z ich najlepszych czasów. Zdjęcia zachowują
ich wśród nas jakby tylko na chwilę pojechali do kuzynów z drugiego końca Polski i niedługo wrócą. Za
sprawą fotografii ciągle trwają przy nas, pełni energii i humoru, oglądani w czasie świąt rodzinnych,
wakacji czy niedzielnych spacerów.
Fotoreporterzy podczas odsłonięcia przez Irenę Santor pamiątkowej gwiazdy w Opolu
Kiedy publikować ?
Publikowanie zdjęć często wiąże się z koniecznością uzyskania zgody osoby lub
osób znajdujących się na fotografii. Kiedy więc możemy rozpowszechniać wizerunek bez pozwolenia osób fotografowanych, a kiedy taka zgoda jest wymagana?
Regulacji prawnych na ten temat
należy szukać w Ustawie o Prawie
Autorskim i Prawach Pokrewnych.
Kluczowym jest tu art. 81: Rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. W przypadku braku wyraźnego
zastrzeżenia zezwolenie nie jest wymagane, jeżeli osoba ta otrzymała
umówioną zapłatę za pozowanie.
Artykuł wyraźnie mówi, że bez zgody osoby znajdującej się na fotografii nie możemy jej publikować. Ustawodawca jednak nie precyzuje w
jakiej formie ma być wyrażona zgoda. Może mieć formę pisemną lub
ustną. Pierwsza jest znacznie bezpieczniejsza, bo osoba nie będzie
mogła zaprzeczyć swojego pozwolenia, co mogłoby mieć miejsce w
przypadku pozwoleń ustnych.
Zgoda nie jest wymagana, jeśli
osoba fotografowana otrzymała wy-
reklama
nagrodzenie za pozowanie. Jednak
i w tym wypadku ustawodawca przewiduje pewne wyjątki. Przykładowo: modelka może sobie zastrzec
prawo do publikacji tylko za jej zgodą po to, aby fotograf nie sprzedał
jej zdjęć np. do pism erotycznych.
Kolejną kwestią jest publikowanie
wizerunku nieletnich, gdzie zawsze
konieczna jest zgoda ich rodziców
lub prawnych opiekunów.
Śledząc dalej art. 81 czytamy, że
zezwolenia nie wymaga rozpowszechnianie wizerunku osoby powszechnie znanej, jeżeli wizerunek
wykonano w związku z pełnieniem
przez nią funkcji publicznych, w
szczególności politycznych, społecznych, zawodowych. Oznacza to, że
możemy fotografować i publikować
wizerunek polityka, gdy bierze
udział w posiedzeniu sejmu, wykonuje wszystkie czynności związane
z pełnieniem funkcji posła. Nie możemy jednak opublikować zdjęć jak
uprawia seks w windzie, bo nie wiąże się to z pełnieniem przez niego
funkcji publicznych, a są to tylko
jego prywatne sprawy.
Zgody nie wymaga także publikacja osoby stanowiącej jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie,
krajobraz, publiczna impreza. Tak
więc fotografując ludzi na wszelkiego rodzaju manifestacjach czy koncertach nie musimy prosić ich o zgodę. Pozwolenie wyrazili już samym
przybyciem i uczestnictwem w danym evencie.
Jeżeli opublikujemy wizerunek
bez zgody – nic się nie dzieje, dopóki ta osoba nie złoży pozwu do sądu
cywilnego. Odpowiedzialność najczęściej kończy się na karze pieniężnej. Jeśli jednak poszkodowany dowiedzie, że jego prawa majątkowe
zostały naruszone, może zostać wszczęte postępowanie karne. Otóż, jak
sfotografujemy brudny widelec w
restauracji, opublikujemy zdjęcie
wraz z nazwą i adresem lokalu, to w
ten sposób możemy przyczynić się
do spadku liczby klientów. Właściciel, tracąc dochody, założy nam
sprawę karną i na pewno ją wygra.
Dlaczego? Bo przedstawioną scenę
określi jako przypadkową i wymierzoną przeciwko interesowi, który
prowadzi.
Aby wszelkie wątpliwości zostały
rozwiane, sprecyzujmy na koniec możliwość fotografowania i publikacji:
• czy wolno fotografować osobę
bez jej zgody? TAK
• czy wolno fotografować osobę
mimo jej sprzeciwu? TAK
• czy wolno publikować zdjęcia
osoby mimo jej sprzeciwu? NIE
• czy osoba ma podstawy prawne,
aby zażądać usunięcia zdjęć wykonanych bez jej zgody? NIE
• czy osoba ma podstawy prawne,
aby zażądać usunięcia zdjęć opublikowanych bez jej zgody? TAK
Mirek Kazimierczak
08
Odmiennie podchodzimy do
ukazywania śmierci nagłej, mającej miejsce w przestrzeni publicznej lub jako efekt wydarzenia dziejowego. Ona nie ma tak
intymnego charakteru i nie podlega takiej ochronie jak śmierć
zwykłego człowieka w zwyczajnej sytuacji. Od samego początku fotografii, mimo ogromnych
ograniczeń technicznych, dokumentowano ważne wydarzenia,
także tak tragiczne jak wojny.
Duży i ciężki sprzęt oraz powolna jego obsługa nie pozwalały
na zapis tego, co dzieje się w czasie walki. Fotografowie mogli
Obrazy śmierci
oraz sprzętu wojskowego. To z gruntu fałszywy obraz wojny.
Dopiero wojna domowa w Stanach Zjednoczonych, późniejsza o
niecałe 10 lat, doczekała się dokumentacji tego, czym jest zbrojne
starcie zwalczających się armii.
Technika fotograficzna była taka
sama jaką dysponował Fenton, ale
mentalność fotografów inna. Choć
i oni, przerażeni tym, co przyszło
im oglądać po zakończeniu walk,
mieli opory, by zapisywać to na
swoich szklanych kliszach. Historia
USA była wtedy bardzo krótka i nie
obrosła obrazami malarskimi gloryfikującymi wojenne starcia. Mimo
Karol Beyer – Pięciu poległych, 1861
Felice Beato - Powieszenie dwóch powstańców, Indie, 1858
w bezładzie, w przypadkowych,
byle jakich pozach, z niemiłymi grymasami twarzy.
Okropności wojny secesyjnej, zapisane na zdjęciach, zablokowały
innych fotografów. Mimo że wojny
toczyły się bez przerwy przez następne dziesięciolecia, tylko Felice Beato, najwybitniejszy fotograf
wojenny XIX wieku, pokazywał je z
całą ich okropnością, nie ukrywając, że trup ściele się gęsto, a walczące strony dążą do całkowitego
w ykończenia przeciwnika. Na
zdjęciach innych autorów widać
żołnierzy i ich dowódców, jakby
znajdowali się na przerwie w cza-
sie rutynowych zajęć ćwiczebnych
na poligonie. Czasem dokumentowano zniszczenia wojenne, ale w
taki sposób, jakby na tym terenie
nikt od dawna nie mieszkał.
Przełomem stanie się dopiero
wojna domowa w Hiszpanii. Ale też
będą to zupełnie inne czasy. Fotografowie mają wygodny i mały
sprzęt w postaci aparatów małoobrazkowych Leica i Contax, a na
ich prace czekają wysokonakładowe tytuły prasowe w niemal wszystkich krajach świata. Wykorzystuje
to grupa wybitnych reporterów z
Robertem Capą i Davidem Seymourem na czele. Ich celem jest poka-
Portret kobiety trzymającej martwe dziecko, 1855 (dagerotyp)
pracować przed albo po starciach wojsk. Okazało się, że
prawda pól bitewnych, obserwowanych po walkach, w niczym
nie przypomina tego, co ukazywali w scenach batalistycznych
malarze.
Pierwszy fotograf wojenny, Roger Fenton, towarzyszący Brytyjczykom w czasie wojny kryms k i ej , p r ze r a żo ny t y m , co
zobaczył, nie zrobił ani jednego
zdjęcia, ukazującego miejsce
walki zaraz po jej zakończeniu, z
ciałami poległych i rannymi. Tak
jakby na tej wojnie nie było poszkodowanych. Kadry Fentona to
żołnierze gawędzący w obozach
przy herbacie lub winie, znudzeni wartownicy i składy amunicji
większej otwartości na prawdę, dokumentaliści pól bitewnych wojny
secesyjnej też nie mogli pogodzić
się z banalnością śmierci, która trafiała kogo popadnie i jak popadnie.
Po latach, analizując najgłośniejsze
kadry z tamtego czasu, okazało się,
że były one inscenizacjami. Okropności były tak wielkie, że fotografowie przenosili ciała i odpowiednio je układali, kontrolując to przez
obiektyw, by śmierć ukazać godnie,
jak czynili to malarze. Patrzący na
zdjęcia mieli poczuć, że była to walka zawzięta, w obronie szczytnych
ideałów, a śmierć była bohaterska.
Na prawdziwych zdjęciach, robionych zaraz po wjechaniu wozu fotografów na miejsce bitwy, śmierć
jest przerażająco zwykła, ciała leżą
Oświęcim, obóz Birkenau, Palenie zwłok, sierpień 1944
zanie prawdy o wojnie, opowiedzenie o uwikłaniu zwykłych ludzi w
zdarzenia dziejowe, na które nie
mają żadnego wpływu. Z tej wojny
pochodzi najsłynniejszy, zdaniem
wielu, kadr Capy „Śmierć republikańskiego żołnierza”. Stojący na
małym wzniesieniu żołnierz osuwa
się na ziemię po trafieniu kulą, z
ręki wypada mu karabin, a on sam,
zdziwiony tym, co się wydarzyło,
nie ma już czasu na żadną reakcję.
Wie, że to koniec, wokół nie ma nikogo, przypadkowe trafienie w
przypadkowego żołnierza, samotność bezsensownej śmierci. Zdjęcie przechodzi do historii nie tylko
przez treść, ale też jest idealnie zakomponowane, aż za ładne.
Druga wojna światowa nie ma już
tak poprawnych kadrów, bo też nie
ma żadnego powodu, by do zatrważających opowieści o zdziczeniu rodzaju ludzkiego używać starannie
skomponowanych obrazów. Najmocniejszym zapisem tego, co naprawdę było istotą tej wojny, są
cztery zdjęcia zrobione z ukrycia
przez jednego z więźniów obozu
oświęcimskiego w sierpniu 1944
roku. Zdjęcia robione z narażeniem
życia pokazują nagie kobiety żydowskie pędzone do komór gazowych i późniejsze unicestwianie ich
ciał w dołach spaleniowych. Zdjęcia są poruszone, przypadkowo skadrowane, w pierwszej chwili w ogóle nie wiadomo o co w nich chodzi,
a jednak to one najdosadniej opowiadają prawdę o fabryce śmierci
wymyślonej przez Niemców. Siła
emocji jest niesamowita, a po chwili wpatrywania się widać rzeczy
nieprawdopodobne, w które współcześni nie chcieli uwierzyć.
Po II wojnie światowej obrazy
śmierci nagłej spowszedniały. Już
nie tylko wojna przynosiła obfite
żniwo. Ludzka śmierć w katastrofach, zamachach, wypadkach, powodziach, trzęsieniach ziemi i innych
zdarzeniach losowych, zapisana na
zdjęciach, zaczęła walczyć na pierwszych stronach gazet z tą na wojennych frontach, pokazywaną wcześniej. Czytelnicy na swój sposób
„polubili” okropności, tak jak skandale i sensacje. Tym są karmieni
przez media i to połykają bez zakrztuszenia, konsumując wiadomości prasowe i telewizyjne. Choć
szczęśliwie nie wszystkie dramatyczne wydarzenia, których w Polsce w tym roku nie brakowało, znajdują swoje drastyczne zobrazowanie
w gazetach i innych publikacjach.
Przy częstej obecności obrazów
śmierci w mediach nie dziwi, że
umieranie w kręgu najbliższych, takie zwyczajne, które raz na jakiś
czas przychodzi do każdej rodziny,
fotografowane jest rzadko. Bo niełatwo pokazać je godnie, jako ciepłe pożegnanie z kimś bliskim. Nie
chcemy tego momentu rozpamiętywać, a brak obrazu to tak jakby
zdarzenia nie było. I choć są fotografowie, którzy starają się oswajać nas z obrazami śmierci, to ich
prace wywołują skrajnie różne oceny, z przewagą tych negatywnych.
Andres Serrano, fotografując ciała
zmarłych leżące w kostnicy, zwraca uwagę na skrajnie różne powody naszego odejścia i skrajnie różny wygląd ciał. Są one zimne i to
nie tylko w wymiarze fizycznym.
Zupełnie inne podejście ma Elizabeth Heyert, która wykonała serię
zdjęć w zakładzie przygotowującym ciała do pochówku na terenie
nowojorskiej dzielnicy Harlem. Jej
bohaterowie, w większości czarnoskórzy, są uśmiechnięci, jakby czuli, że po drugiej stronie, na którą
właśnie przeszli, jest zdecydowanie lepiej. Gdybyśmy i my tak myśleli, że koniec tu oznacza nowe i
lepsze tam, to pewnie obrazów
związanych z odejściem najbliższych znalazłoby się w albumach
rodzinnych znacznie więcej.
Andrzej Zygmuntowicz
Elizabeth Heyert - The travelers. Rosie Inez Miller, 10.2003
09
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Wybierz
DODATEK SPECJALNY 05/2010
Warsztat
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
sobie bank
Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego
Dobry zwyczaj – nie pożyczaj?
fot. Krystian Szczęsny / Zdjęcie o uśrednionej ekspozycji (0EV), niedoświetlone (-2EV), prześwietlone (+2EV) oraz HDR powstały z połączenia tych fotografii.
W pogoni za obrazem idealnym
Nierealne zdjęcia z wyimaginowanymi kolorami i niespotykanym oświetleniem zawsze są zagadką dla odbiorców natykających się na takie publikacje w internecie.
Wykorzystywana w nich technika HDRI to nie tylko kiczowate obrazki, ale także wartościowe zdjęcia, na których oglądamy mnogość szczegółów, niemożliwą do zarejestrowania przy jednokrotnej ekspozycji.
Pełen zakres dynamiki ludzkiego
oka jest zbyt rozległy dla większości urządzeń technicznych. Nie są
one w stanie jednocześnie prezentować fal świetlnych o pełnym zakresie jasności i kolorów (od tarczy słonecznej po głębokie cienie).
Podobnie rejestrujący obraz aparat i wyświetlający go później monitor nie dorównuje matce naturze.
Oba te urządzenia zaliczamy do
grupy generującej obrazy o niskim
poziomie dynamiki LDR (ang. Low
Dynamic Range), w przeciwieństwie do ludzkiego wzroku, który
charakteryzuje się wysokim zakresem dynamiki HDR (ang. High Dynamic Range).
Technika HDRI (ang. High Dynamic Range Imaging) polega na wykonywaniu obrazów o bardzo du-
reklama
żej rozpiętości tonalnej, w wyniku
połączenia zdjęć z różnymi nastawami ekspozycji, tak, aby na poszczególnych klatkach zarejestrować poprawnie wszystkie zakresy,
od świateł do cieni. Najczęściej
taką fotografię łączy się z minimum 3 zdjęć. Do scalania ich w jeden kadr wykorzystuje się odpowiednie programy graficzne. Obraz
powstały w wyniku zastosowania
tej techniki to HDR (ang. High Dynamic Range Image).
HDRI znajduje zastosowanie, kiedy mamy do czynienia z dużą rozpiętością tonalną kadru. Wszystko
sprowadza się do stosunku rozpiętości tonalnej sceny, którą chcemy
uchwycić, do pojemności tonalnej
matrycy, czyli proporcji najjaśniejszych partii obrazu do tych naj-
ciemniejszych. Aparaty fotograficzne z najwyższej półki posiadają
matryce mogące poprawnie zarejestrować sceny, których rozpiętość
od najciemniejszego do najjaśniejszego punktu nie przekracza ośmiu
stopni ekspozycji (EV). Ludzkie oko
posiada rozpiętość tonalną na poziomie 12-14 EV. Przy scenach o
małym kontraście (np. we mgle) nie
mamy problemu z wiernym oddaniem szczegółów w cieniach przy
jednoczesnym prawidłowym wyeksponowaniu świateł. Schody zaczynają się, gdy na zdjęciu mamy
dużo ciemnych miejsc i np. bardzo
jasne niebo. Wielokrotnie spotykamy się z sytuacją, gdy ostre słońce
przepala najjaśniejsze części klatki, natomiast cienie pozostają czarną plamą. Szeroka rozpiętość tonal-
pą ilością informacji o obrazie.
Prekursorem obu tych technik
był Gustaw Le Gray, który w roku
1857 chciał oddać na jednej odbitce zarówno ciemne morze, jak i jasne niebo. Przekraczało to wtedy
znacznie pojemność tonalną materiałów światłoczułych, postanowił więc wykonać dwie oddzielne
fotografie z różnym czasem naświetlania, a następnie wykorzystał różne fragmenty negatywów
do otrzymania pozytywu.
Internet obfituje w opracowania
z licznymi szczegółami technicznymi odnośnie wykonywania i późniejszej obróbki tego rodzaju fotografii. Należy jednak pamiętać,
że wymienione techniki dają możliwość budowania obrazu z kilku
różnie naświetlonych klatek głównie w celu osiągnięcia wyższej rozpiętości tonalnej. Tworząc takie
prace trzeba uważać, żeby nie popaść w przesadę i nie popsuć dobrego kadru tandetnym efekciarstwem.
Autor książki przybliża czytelnikowi szereg zagadnień,
poczynając od rodzajów lamp,
aż po budowanie w domowym zaciszu strumienicy z
rolki po papierze toaletowym.
Ponadto znajdzie on studia
przypadków konkretnych realizacji ze szczegółowymi
schematami i opisami użytego sprzętu. Tuck przy realizowaniu konkretnych zadań dokładnie tłumaczy jak ustawiać
lampy i w jaki sposób je wyzwalać.
Książka jest źródłem cennych porad dla początkujących amatorów,
których nie stać na rozwiązania z
wyższej półki. Ponadto to także lekarstwo dla zawodowców, którzy
uważają, że bez drogiego sprzętu nie
uda się wykonać profesjonalnie
oświetlonej sesji zdjęciowej.
Marcin Kasprzak
Kredyt, pożyczka
„Lampy błyskowe
w praktyce”
Kirk Tuck
Wydawnictwo: Galaktyka
Stron: 128
Kredyt i pożyczka to nie to samo.
Właściwie jedyną ich wspólną cechą jest to, że szybko przybędzie
nam pieniędzy (które w obu przypadkach musimy zwrócić).
Kredytów udzielają wyłącznie banki, co reguluje ustawa „Prawo bankowe” z 1997 r., ale nie ze środków
własnych, lecz ze środków zdeponowanych przez jego klientów (PDF, nr
9, „Od barteru do euro”) W umowie
określony jest cel zaciągania kredytu (np. na nowe mieszkanie) oraz termin zwrotu kapitału wraz z odsetkami. Bank nigdy nie udziela kredytu
w formie gotówkowej – przekazanie
środków odbywa się zazwyczaj przelewem, najczęściej na rachunek
utworzony w banku, który jest naszym kredytodawcą (wyjątkiem jest
usługa „kredyt gotówkowy”). Pożyczki natomiast może nam udzielić
właściwie każdy, kto jest w posiadaniu ustalonej kwoty. Regulują to
przepisy kodeksu cywilnego, które
wskazują także, że dopiero pożyczenie kwoty wyższej niż 500 zł wymaga sporządzenia pisemnej umowy.
Nie musi być na niej wskazany cel,
na jaki zostanie przeznaczona
pożyczka. Może być ona „bezterminowa” oraz nieodpłatna. W Polsce
działa wiele firm oferujących błyskawiczne pożyczki „od ręki”, jednak
nie trzeba być wybitnym ekonomistą by ocenić nieopłacalność korzystania z takich usług. Zaciąganie pożyczek na „lichwiarskich” warunkach
ma swoje uzasadnienie wyłącznie w
wyjątkowych sytuacjach i powinno
być ostatecznością. Dlatego jeśli
znajomi proponują wyjazd na Mazury, zawsze lepiej odezwać się do bogatszego wujka niż dać się nabrać na
kolorowe spoty reklamowe i slogany typu: „na dowód” czy „bez poręczycieli”.
Krystian Szczęsny
Tanio pożyczą
Krystian Szczęsny
Odchudzanie
sprzętu studyjnego
Lampy, softboxy, głowice, generatory, metry kabli, asystenci, duże
torby i (najlepiej) ciężarówka do
przewiezienia tego ogromu sprzętu – te wszystkie pozycje będziemy
mogli usunąć z listy niezbędnych
rzeczy do zorganizowania profesjonalnego oświetlenia planu zdjęciowego. Warunek jest jeden: przeczytanie książki Kirka Tucka.
„Jak tworzyć doskonałe zdjęcia za
pomocą minimum sprzętu oświetleniowego - niezależnie od miejsca i
tematu” – tak reklamuje się pozycja
„Lampy błyskowe w praktyce”, napisana z myślą o zwolennikach wykreowanego własnoręcznie światła.
Pozycja obfituje w informacje na temat pracy z użyciem lekkich lamp
reporterskich. Znajdziemy tu porady jak realizować profesjonalne sesje bez wydawania fortun na niebotycznie drogi i bardzo nieporęczny
sprzęt studyjny.
10
na obrazu HDR pozwala w jednym
kadrze prawidłowo wyeksponować
czarną smołę i żarówkę.
Najczęściej wykorzystujemy ją,
fotografując przy silnym słońcu
(szczególnie przy krajobrazach,
gdzie dochodzi do „przepalenia”
nieba), wnętrza (z nierównym
oświetleniem), w nocy (gdy źródła
światła silnie odcinają się od tła,
np. latarnie).
Często technika ta jest mylona z
DRI (ang. Dynamic Range Increase
), która również korzysta z kilku
ekspozycji tego samego kadru
(także niedoświetlonych i prześwietlonych) . Efekt jest podobny,
czyli zwiększenie zakresu tonalnego, tylko następuje on przez wycięcie prześwietlonych oraz niedośw ietlonych części kadru i
zastąpienie ich prawidłowo wyeksponowanymi partiami. Zmiany
te nie zachodzą w każdym pikselu
(jak w przypadku HDRI), lecz wymienia się całe powierzchnie obrazu, np. czarny cień pod drzewem.
Ponadto DRI oferuje dużo mniejszą głębię bitową, co skutkuje ską-
Zdecydowanie najbardziej opłacalnym sposobem podreperowania
swojego budżetu jest zaciągnięcie
preferencyjnego kredytu studenckiego. Kredyt udzielany jest na
okres studiów, nie dłużej niż przez
6 lat, a na studiach doktoranckich
nie dłużej niż przez 4 lata. Wypłacany jest przez 10 miesięcy w roku
w transzach – w zależności od wysokości kredytu w kwocie od 400
do 600 zł. Z przekazanych przez
banki danych wynika, że w ciągu jedenastu lat funkcjonowania systemu kredytów studenckich banki
udzieliły go 316,4 tysiącom studentów. Co jest dość znamienne, najczęściej kredytobiorcami są stud e n c i k i e r un ków ś c is ł ych , a
najrzadziej – studenci kierunków
humanistycznych. Wskazuje to na
dużą świadomość korzyści, jakie
niesie taki kredyt, posiadaną przez
osoby mające nieco większą wiedzę na temat finansów i inwestycji.
– Mimo dobrej sytuacji materialnej
zdecydowałem się na kredyt studencki, ponieważ żaden bank, nigdy w życiu nie udzieli mi tak taniego kredytu. Całą kwotę, którą
dostaję, przeznaczam na inwestycje – mówi Marek Trawiński, student
II roku prawa i administracji UKSW,
założyciel warszawskiego klubu
Cashflow – gry uczącej inteligencji
finansowej. Główną zaletą kredytu
studenckiego jest pomoc przy jego
spłacie przez państwo. Wysokość
odsetek spłacanych przez kredytobiorcę wynosi połowę stopy redyskontowej Narodowego Banku
Polskiego. Ponadto student rozpoczyna spłatę zaciągniętego długu
dopiero dwa lata po zakończeniu
studiów, a okres spłaty trwa nie krócej niż dwukrotność okresu, na jaki
kredyt został udzielony. Od roku
akademickiego 2010/2011 wprowadzono możliwość czasowego zawieszenia spłaty kredytu wraz z odsetkami na okres maksymalnie 12
miesięcy, jeżeli kredytobiorca znajdzie się w trudnej sytuacji materialnej spowodowanej utratą stałego
źródła dochodu lub przypadkiem
losowym uniemożliwiającym spłatę. Tak więc przez cały okres studiów i dwa lata po ich ukończeniu
należne bankom odsetki pokrywane są z Funduszu Pożyczek i Kredytów Studenckich.
liczania, opar t y na
ustawie o świadczeniach rodzinnych – od teraz
brane będą pod
uwagę dochody
netto. W grudniu 2010 r. Minister Nauki i
Szkolnict wa
Wyższego ustali maksymalną
wysokość dochodu. Kalkulowany
jest on na podstawie
pr zekazanych pr zez
banki danych na temat: liczby złożonych wniosków kredytowych i
wysokości dochodu studentów
obiegających się o kredyt (w oparciu o liczbę kredytów kontynuowanych i nowych, możliwych do udzielenia przy określonej wysokości
środków Funduszu Pożyczek i Kredytów Studenckich) oraz aktualnych w końcu roku wysokości bankowych stóp procentowych. Dla
przykładu – w roku akademickim
2009/2010 wysokość maksymalnego dochodu na głowę w rodzinie
potencjalnego kredytobiorcy wynosiła 2500 zł (dla porównania – w
1998 r. zaledwie 600 zł). Formą zabezpieczenia jest poręczenie. Żyrantami mogą być np. rodzice, znajomi czy dalsza rodzina. Dla banku
ważne będą miesięczne dochody
poręczycieli. Gdyby wykazali się
relatywnie niskim dochodem, bank
może odrzucić wniosek. Aby tego
uniknąć, można Alternatywą jest
skorzystanie z wniosku o poręczenie z Banku Gospodarstwa Krajowego, jednak wówczas będzie
potrącana miesięczna opłata w wysokości 1,5% na rzecz BGK (czyli w
przypadku zaciągnięcia kredytu z
miesięczną transzą 600 zł będzie
to 9 zł.). Kredyt studencki jest umarzany w 20% kredytobiorcom, którzy ukończyli studia w grupie 5%
najlepszych absolwentów uczelni.
Oznacza to, że z długu wynoszącego 30 000 zł zaciągniętego przez
cały okres studiów, zwrócimy (i to
dwa lata po ich zakończeniu!) tylko 24 000 plus odsetki, które w
przypadku tego kredytu są niezwykle niskie.
Dla kogo?
Studiując, zarabiasz
Preferencyjny kredyt studencki
mogą otrzymać wszyscy studenci
uczący się na studiach dziennych,
wieczorowych i zaocznych na uczelniach państwowych oraz niepublicznych, którzy studia rozpoczęli przed 25. rokiem życia. Głównym
kryterium przyznania zwrotnej pomocy materialnej jest wysokość dochodu na osobę w rodzinie studenta ubiegającego się o kredyt. Od
roku akademickiego 2010/2011
obowiązuje nowy sposób jego ob-
Inną formą pomocy materialnej
udzielanej przez państwo jest refundacja niektórych kierunków studiów. Do 2013 r. ma zostać ogłoszonych ok. 30 różnych kierunków
strategicznych, na których będzie
się kształcić blisko 21 tys. studentów. Będą to studia z zakresu dyscyplin ścisłych, przyrodniczych oraz
technicznych. Resort nauki planuje
wydać na ten cel w ciągu najbliższych 3 lat ponad 1 mld zł. Wówczas
pomoc materialna ma charakter bez-
fot. sxc.hu
Jakie są trzy największe
kłamstwa studenta? Od
jutra nie piję, od jutra się
uczę i „dziękuję, nie jestem głodny”. Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojej sytuacji materialnej,
nie masz czasu (lub ochoty) na podjęcie pracy zarobkowej, a polędwica sopocka stała się dla ciebie
wyznacznikiem luksusu
– sprawdź, w jaki sposób
możesz (oczywiście uczciwie) zdobyć pieniądze na
własne wydatki.
Marcin Kasprzak
zwrotny, a miesięczne
stypendium wynosi ok. 1000 zł. Jeśli planujesz zmianę lub podjęcie
kolejnych studiów, warto sprawdzić,
na których kierunkach przysługuje
ci ten „bezzwrotny kredyt”. Warto
jednak pamiętać, że w przypadku
przerwania studiów całą otrzymaną kwotę należy zwrócić.
Zadłużeni
Zaciąganie kredytu ma jednak zasadniczą wadę. Pięć lat studiów
mija, pieniądze wydajemy szybciej
lub wolniej, rozsądniej lub nieco
mniej, by następnie zacząć spłacać
kredyt. Warto uważać, by nie dać
się wciągnąć w wir kredytów. Oczywiście wszyscy życzylibyśmy sobie, aby kwota 300 zł dwa lata po
studiach nie była dla nas dotkliwym
wydatkiem – jednak nie wiadomo
jak może ułożyć się nasze życie. W
kraju działają trzy biura informacji
gospodarczej. 14 czerwca 2010 r.
w życie weszła nowelizacja ustawy
o BIG-ach. Od teraz także osoby fizyczne, gminy i wierzyciele wtórni
mogą dopisywać swoich dłużników
na „czarne listy”. Figurowanie na takiej liście (np. za niezapłacenie
mandatu, niezwrócenie pożyczki
czy niepłacenie alimentów) wiąże
się z licznymi problemami, takimi
jak np. problem kupna na raty
sprzętu elektronicznego, podpisania umowy z operatorem komórkowym czy przy podpisywaniu zwykł ych umów z kontrahentami,
którzy negatywnie ocenią naszą
wiarygodność.
Niespodziewany wyjazd, kolejny
dobry film w kinie czy wyjście ze
znajomymi; kilka stówek więcej w
miesiącu zapewne nikomu nie zaszkodzi. Jeśli twoje potrzeby nie są
jednak zbyt wygórowane, to zamiast
za kilkanaście lat stać w kolejce w
banku ze stosem „umów o dzieło” i
prosić o kredyt, warto zatroszczyć
się o finanse już dzisiaj. Nawet jeśli
twoja sytuacja materialna jest zadowalająca, ale należysz do grona
osób, którym przysługuje kredyt
studencki, może warto rozważyć,
czy nie zainwestować w bezpieczne instrumenty finansowe.
CZY STUDENCI
POŻYCZAJĄ
PIENIĄDZE?
Marta Murawska, Uniwersytet Warszawski,
europeistyka,
II rok
Staram się nie
pożyczać pieniędzy, nie chce
mieć u nikogo długów. Wolę
czasami sobie czegoś odmówić niż później spłacać to przez
kilka następnych miesięcy. W
tygodniu chodzę na zajęcia i
pracuję, a kiedy brakuje mi pieniędzy to wydaję te, które odłożyłam na „czarną godzinę”. Jestem bardzo zorganizowana i
liczę każdą złotówkę, codziennie zapisuję, ile wydałam. Nie
robię też nieprzemyślanych zakupów, kupuję tylko to, co jest
mi naprawdę niezbędne. Sporo też oszczędzam, więc zawsze mam coś na koncie. Mój
ojciec od dziecka powtarzał mi,
że każdy dorosły człowiek powinien mieć fundusz awaryjny,
który przyda się w sytuacjach
kryzysowych. Jeśli jednak zdarzyłaby się sytuacja, w której
nie będę miała żadnych środków na koncie to wtedy użyję
swojej karty kredytowej i dzięki niej przełożę termin płatności na później.
Łukasz Siek,
UKSW, prawo,
II rok
Czy pożyczam
pieniądze?
Oczywiście, że
tak. Przecież
każdy z nas
czasami potrzebuje ich trochę
więcej. Staram się utrzymywać
całkowicie sam, dlatego też od
roku pracuję. Niestety, w ciągu tygodnia dużo czasu spędzam na uczelni, więc mogę
pracować tylko w weekendy.
Po opłaceniu miesięcznych rachunków, z pensji praktycznie nic mi nie zostaje, dlatego, choćbym bardzo się starał,
nie jestem w stanie sobie nic
zaoszczędzić. Kiedy coś mi się
bardzo spodoba, a nie mam
akurat pieniędzy to zwracam
się o pomoc do rodziców. Cieszę się, że mam taką możliwość
i nie muszę zaciągać kredytów.
Trochę bym się bał, że mogę
mieć później problem z jego
spłatą. Poza tym często słyszę
o tym jak różne firmy oszukują na kredytach, naliczając bardzo wysokie raty. Dlatego też
pożyczanie pieniędzy od rodziców jest według mnie naj
I
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Wybierz sobie bank
bezpieczniejsze - w końcu oni
nie naliczają odsetek, a w razie
potrzeby są w stanie przedłużyć okres spłacania długu.
Sylwia Szyplik,
London College of Fashion,
projektowanie
mody, I rok
W zeszłym roku
musiałam zaciągnąć kredyt
w banku. Nie żałuję tej decyzji,
a wręcz przeciwnie cieszę się,
że to zrobiłam. W styczniu zarezerwowałam wycieczkę za granicę. Płatność została podzielona na 2 raty – pierwsza rata
była niższa i zapłaciłam ją od
razu, natomiast termin drugiej
zapłaty mijał dopiero w lipcu.
Rezerwując wakacje nie miałam
jeszcze na nie pieniędzy, ale
wiedziałam, że po sesji letniej
znajdę więcej wolnego czasu i coś sobie zarobię. Niestety, z wielu powodów nie udało
mi się znaleźć żadnej pracy do
czerwca. Wtedy znajomi doradzili mi, żebym zaciągnęła pożyczkę w banku. Zdecydowałam się na kredyt gotówkowy,
po kilku dniach pieniądze trafiły na moje konto. W dodatku
skorzystałam z oferty promocyjnej – oprocentowanie kwoty kredytu wyniosło tylko 10%
kwoty pożyczonej. Kredyt spłacałam rok w bardzo niskich ratach miesięcznych. Polecam zaciągnięcie go z banku każdemu,
kto potrzebuje szybkich pieniędzy. Uważam, że nie ma co
się bać kredytów – gdybym rok
temu nie zdecydowała się na
niego to ominąłby mnie wspaniały wyjazd.
Yves
Urbańczyk,
Politechnika Poznańska,
transport i logistyka, I rok
Zaczynając studia zdecydowałem się na
zaciągnięcie kredytu studenckiego. Na drzwiach otwartych
uniwersytetu dostałem ulotkę, która zawierała informacje o tym, co muszę zrobić i jak
wygląda kredyt dla studentów.
Wystarczyło tylko iść do banku
i dokonać niewielu formalności.
W jaki sposób dostaje pieniądze? Co miesiąc kwota w wysokości 600 złotych jest przelewana na moje konto. Dzięki temu
mogę odciążyć trochę moich rodziców. Najważniejsze w kredycie studenckim jest to, że jest
on niesamowicie nisko oprocentowany -oprocentowanie wynosi tylko połowę stopy redyskontowej weksla NBP (liczba ta
to zazwyczaj ok. 2-3%). Pieniądze będę dostawać przez okres
całych studiów, a spłacać zacznę dopiero 2 lata po ich ukończeniu. Natomiast, jeżeli znajdę
się w gronie najlepszych studentów na roku - żadnych pieniędzy nie muszę oddawać. Je
II
Podręczny
słowniczek
kredytobiorcy
KARENCJA – czas od momentu otrzymania kredytu do momentu
rozpoczęcia jego spłaty. Przykładowo, w kredycie studenckim okres
karencji obejmuje zazwyczaj dwa lata po ich ukończeniu. Przy innych
kredytach banki oferują np. 3 miesiące karencji.
KREDYT – udostępnienie klientowi przez bank określonej kwoty,
którą kredytobiorca zobowiązany jest zwrócić w określonym czasie. Od wartości udzielonego kredytu kredytobiorca płaci odsetki i
ewentualnie prowizje na rzecz banku. Udzielany na podstawie umowy pisemnej, określającej m.in. cel, na który kredyt zostanie przeznaczony.
KREDYT HIPOTECZNY – jego zabezpieczeniem jest hipoteka ustanowiona na nieruchomość. Jeśli klient nie będzie czasowo spłacał rat
kredytu, bank będzie mógł domagać się sprzedaży nieruchomości w
celu uregulowania zadłużenia.
KREDYT KONSOLIDACYJNY – kredyt zaciągany przeważnie po
to, aby spłacić wcześniejsze. Pozwala zamienić kilka kredytów na jeden, z mniejszymi ratami i o wydłużonym czasie spłaty. Ogólnie kredyt konsolidacyjny ma korzystniejsze warunki dla klienta niż wcześniejsze oddzielne kredyty.
KREDYT ODNAWIALNY – rodzaj rachunku kredytowego. Otwierany na krótki okres (zazwyczaj 12 miesięcy). Każda spłata całości
lub części zaciągniętego kredytu skutkuje odnowieniem ustalonego
w umowie limitu, z którego można korzystać przez cały okres trwania umowy. Uwaga: umowy często przedłużane są automatycznie.
KWOTA KREDYTU BRUTTO – środki uzyskane od banku w ramach kredytu, które są powiększone o opłaty i prowizje. Jest to
łączna kwota, którą wpłaci do banku klient, kiedy skończy spłacać
kredyt.
OPŁATA PRZYGOTOWAWCZA – za czynności, które musi wy-
konać bank w celu przyznania kredytu (np. rozpatrzenie wniosku, ocena zdolności kredytowej). Ważne: jeśli klient w ciągu 10 dni odstąpi
od przygotowywanej umowy kredytowej, opłata nie jest zwracana.
OPŁATY WINDYKACYJNE – pobierane od klientów zalegających
ze spłatą rat. Związane z upomnieniami pisemnymi i telefonicznymi.
Lepiej ich unikać, bo jedno upomnienie to koszt rzędu kilkunastu złotych, a osobisty „wyjazd interwencyjny” pracownika banku może kosztować aż 50 zł.
PORĘCZENIE – pisemne zobowiązanie osoby trzeciej do spłaty zadłużenia w przypadku, gdy nie będzie mógł tego uczynić kredytobiorca.
POŻYCZKA – w odróżnieniu od kredytu najczęstszą formą udostęp-
nienia pożyczki jest transakcja gotówkowa. Udzielić jej może każdy,
nie tylko bank. Nie musi być przeznaczona na konkretny cel, może
być bezterminowa i nieodpłatna. Umowę pisemną sporządza się przy
pożyczce kwoty większej niż 500 zł.
RATA KREDYTU – okresowe (najczęściej comiesięczne) zobowiązanie kredytobiorcy wobec banku. Składa się na nią rata kapitałowa,
czyli część „pożyczonej” sumy oraz odsetki wynikające z oprocentowania. Zawierając umowę kredytową, dokonujemy wyboru między
dwoma rodzajami rat: malejącymi (rata kapitałowa jest stała; odsetki najpierw są wyższe, potem maleją wraz z kolejnymi ratami) lub równymi przez cały okres spłaty kredytu.
TRANSZA – wypłata określonej w umowie części kredytu. Przykładowo, kredyt studencki wypłacany jest w comiesięcznych transzach
o wysokości od 400 do 600 zł.
WAKACJE KREDYTOWE – przerwa w spłacaniu kredytu. Banki
różnią się w zasadach ich przydzielania, długości i częstotliwości, w
jakiej można je sobie urządzać. W niektórych bankach nadal trzeba
płacić odsetki, długość wakacji waha się od 1 do 6 miesięcy, a częstotliwość – od jednego razu do roku do trzech razy w całym okresie
kredytowania. Uwaga: po wakacjach miesięczna rata wzrasta.
Oprac.: Adrian Stachowski
Studenci mogą przebierać w całej
gamie ofert: od dofinansowanych
przez państwo preferencyjnych
kredytów kierowanych specjalnie
do nich aż po normalne, „dorosłe”
kredyty komercyjne i mieszkaniowe. Jednak każdy rodzaj kredytu
wiąże się z dużą odpowiedzialnością, dlatego zawsze warto dokładn i e p oz n a ć w a r u n k i u m o w y
i prawa, które przysługują kredytobiorcy. A zagrożeń, których lepiej
unikać, nie brakuje. Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach.
najlepszych absolwentów i 100%
kredytu, jeśli znajdziemy się w wyjątkowo trudnej sytuacji życiowej:
ulegniemy wypadkowi lub ciężko
zachorujemy. Warto zwrócić uwagę na to, że ewentualne bezrobocie nie zagwarantuje nam tego, że
nasz dług pójdzie w niepamięć. W
razie kłopotów ulgę mogą przynieść wakacje kredytowe: - Student
ma prawo do zawieszenia spłaty
kredytu na okres maksymalnie 12
miesięcy, jeżeli przedstawi w banku dokumenty potwierdzające
utratę źródła dochodu – radzi Dorota Dziuba.
Czy taki kredyt ma jakieś wady?
Mateusz Ostrowski, doradca z Open
Finance, zwraca uwagę na jego
ograniczenia: - Można zastanawiać
się, czy wypłacane w jego ramach
kwoty są wystarczające. Jeśli studiujemy w mniejszym mieście akademickim, to może być łatwiej, ale
w Warszawie, po wynajęciu jakiegoś lokum, już niewiele zostanie.
Druga kwestia to dostępność. Jeżeli dochód na osobę w domu jest
za duży, to nie dostanie się takiego kredytu, a jeżeli jest za niski, to
trzeba zadbać o dobre poręczenie
- zauważa analityk.
Nikt tak nie pożycza
jak państwo
Kredyt studencki bez tajemnic
Czesne, wymarzone wakacje, a nawet własne
mieszkanie – najczęściej
na te cele studenci zaciągają kredyty. Banki wychodzą żakom naprzeciw
i pozwalają im korzystać z
atrakcyjnych ofert. Czy to
bezpieczne? Wszystko zależy od tego, czy potrafimy pilnować własnych interesów.
Adrian Stachowski
O preferencyjny kredyt studencki
w jednym z pięciu oferujących go
banków może starać się każdy student bez względu na rok i rodzaj
studiów, o ile rozpoczął naukę w
szkole wyższej przed upływem 25.
roku życia. Jednak aby go dostać,
trzeba się spieszyć – wnioski można składać tylko od 1 października
do 15 listopada.
- O możliwość uzyskania preferencyjnego kredytu mogą się ubiegać studenci i doktoranci wszystkich uczelni – nie t ylko t ych
pozostających pod nadzorem ministra szkolnictwa wyższego, ale również pozostałych uczelni, np. medycznych, artystycznych, które są
nadzorowane przez innych ministrów – precyzuje Dorota Dziuba,
asystent rzecznika Ministerstwa
Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Pełna lista objętych programem szkół
wyższych znajduje się na stronie internetowej ministerstwa.
Studenci muszą spełnić jeszcze
jeden warunek: dochód na osobę
w rodzinie musi być niższy niż
stawka maksymalna, określana co
roku (w grudniu, kiedy już spłyną
wszystkie wnioski) przez ministra
specjalnym rozporządzeniem.
Kredyt wypłacany jest w comiesięcznych transzach (zajrzyj do
„Słownika kredytobiorcy”) w wysokości 600 zł przez 10 miesięcy
w roku. I tak przez maksymalnie 6
lat (lub 4 w przypadku doktorantów). Szczęśliwy kredytobiorca zacznie spłacać swój dług dopiero 2
lata po zakończeniu studiów. A i tak
wówczas raty będą bardzo niskie –
dzisiaj oprocentowanie tego kredytu wynosi 1,88%. Okres spłaty
jest dwukrotnie dłuższy niż czas
pobierania kolejnych rat. Kredyt
zaciągnięty na 4 lata – czyli 40
transz – będziemy spłacać trochę
dłużej niż 6,5 roku. Dodatkowo istnieje możliwość umorzenia kredytu. Bank daruje nam 20% długu jeśli ukończymy studia w gronie 5%
Pierwszą wypłatę w ramach kredytu student otrzyma najwcześniej
dopiero w styczniu, a najpóźniej w
kwietniu. Tyle bowiem trwa rozpatrzenie wszystkich wniosków i podpisanie niezbędnych dokumentów.
Będzie to całkiem okrągła sumka
(w zależności od miesiąca od 1800
do 4200 zł), ale o tym nieuniknionym opóźnieniu powinni pamiętać
szczególnie ci studenci, którzy biorą kredyt na spłatę czesnego.
- Według nowych przepisów wypłata kolejnych transz kredytu zależeć będzie jedynie od potwierdzenia statusu studenta ważną
legitymacją. Zaświadczenie o studiach student będzie zobowiązany
dostarczyć bankowi jedynie przy
ubieganiu się o kredyt lub przy
aneksowaniu umowy – tłumaczy
Dorota Dziuba. Legitymację będzie
trzeba przedstawić w banku z początkiem każdego semestru (do 31
października i 31 marca). Biada
temu, kto o tym zapomni – wówczas
kredyt przestanie być wypłacany,
a bank zacznie domagać się jego
spłaty. Na szczęście można to naprawić. Wystarczy tylko przejść się
do banku i pokazać legitymację.
Wznowi to wypłatę kredytu, ale
pieniądze za czas „przegapiony” są
już nie do odzyskania.
A co w razie niezaliczenia semestru? Wprawdzie nie wstrzyma to
wypłaty kolejnych rat, ale trzeba
niezwłocznie powiadomić o tym
bank, ponieważ wydłużenie okresu
kredytowania wymaga ponownej
oceny naszej zdolności kredytowej.
Tak samo należy postąpić, jeśli wybierzemy się na urlop dziekański, z
tym że na czas jego trwania wypłaty transz zostaną wstrzymane.
Duży kredyt nie dla
dużych dzieci
Studenci coraz częściej sięgają także po inne rodzaje kredytów – konsumpcyjne i mieszkaniowe. Szczególnie interesujące są te ostatnie.
Student na kredyt
fot. sxc.hu

Wybierz sobie bank
da: nie panikować i zgłosić swoją
sytuację do banku. Udając, że nie
ma nas w domu, tylko narażamy się
na dodatkowe koszty i prowokujemy bank do zerwania umowy. A
wtedy dług trzeba oddać od razu.
Warunki umowy kredytowej można negocjować zarówno przed, jak
i po jej zawarciu. Renegocjacji
może podlegać cały szereg parametrów: data spłaty kolejnych rat,
waluta kredytu, bankowa marża i
długość okresu spłaty (dłuższy
okres – mniejsze raty). Dodatkowo
można „podłączyć” do długu dodatkowych poręczycieli. Warto też
zastanowić się nad wysłaniem kredytu na „wakacje”.
Jak negocjować? – Atutem mogą
być zaświadczenia o terminowym
uiszczaniu dotychczasowych spłat.
Jednak najlepszym asem w rękawie
jest bardziej korzystna oferta konkurencyjnego banku, do którego
możemy przenieść nasze zadłużenie w ramach kredytu refinansowego – tłumaczy Mateusz Ostrowski.
Renegocjacja umowy wiąże się ze
sporządzeniem do niej aneksu, a
ten – z dodatkową opłatą. W praktyce renegocjacja umowy nie zdarza się za często. Dlatego dobrze
zawczasu znać jej wysokość.
Arbiter pomoże w sporze
Co powinno znaleźć
się w umowie?
Najważniejsze punkty:
– kwota kredytu i jego
waluta
– strony umowy (bank
i kredytobiorca)
– wysokość
oprocentowania
– termin spłaty kredytu
– sposób zabezpieczenia
(najczęściej dwa:
poręczyciel i hipoteka
na nieruchomość)
– wysokość prowizji
– terminy i sposoby
wypłacania transz
– cel, na który został
udzielony kredyt
– warunki dokonywania
zmian w umowie i jej
rozwiązania
– Czasami lepiej kupić swój własny
kąt na kredyt niż płacić za najem.
Dodatkowo można np. wynajmować część mieszkania innym studentom i w ten sposób zarabiać na
raty – radzi Mateusz Ostrowski.
Na rynku pojawiają się nawet produkty reklamowane jako „studenckie kredyty mieszkaniowe”. Kryje
się tu jednak mał y hacz yk:
- Kredyt mieszkaniowy dla studenta to standardowy kredyt hipoteczny w marketingowym opakowaniu.
Student zaciąga ten kredyt razem
z rodzicami, czyli współkredytobiorcami. Student, który nie posiada bardzo dobrej zdolności kredytowej, nie ma właściwie szans na
kredyt hipoteczny bez ich wparcia.
Status studenta nie ma tu żadnego
praktycznego zastosowania – zdradza Tomasz Jaroszek, ekspert jednego z portali finansowych.
Duże kredyty konsumpcyjne i
mieszkaniowe (często zabezpieczane hipoteką) to dużo większa
odpowiedzialność. Dlatego warto
poznać szczegóły umów kredytowych, które mogą narazić nas na
dodatkowe koszty.
Według raportu Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów
najczęściej stosowane haczyki to:
brak określenia maksymalnej wysokości opłat i prowizji oraz sposobów ich obliczania, pobieranie
opłat za przygotowanie aneksu do
umowy (w przypadku wcześniej-
szej spłaty lub renegocjacji warunków kredytu, o czym dalej),
brak konkretnych zapisów dotyczących przeliczania zadłużenia
na inne waluty (wówczas bank
może wybierać kurs bardziej korzystny dla siebie niż dla klienta),
a także swobodnego zmieniania
przez bank oprocentowania długu, nawet przy kredytach, których
oprocentowanie teoretycznie powinno być stałe. Często niektóre
postanowienia przenoszone są z
umowy do regulaminu. Dlaczego?
Regulamin bank może zmieniać
dowolnie, umowę – nie.
Trzeba pamiętać także o tym, że
nie wszystko, co ważne, znajdzie
się w umowie. Takie regulacje jak
sposób oceniania zdolności kredytowej i zabezpieczenia kredytu
oraz zakres uprawnień banku w
kwestii sprawowania kontroli nad
wykorzystaniem kredytu zgodnie
z umową są opisane w prawie bankowym. Wielu kredytobiorców nie
wie, że te przepisy działają nawet
wtedy, gdy nie zostały zawarte w
podpisywanej w banku umowie.
W razie kłopotów – negocjuj
Fortuna kołem się toczy i każdemu
może przytrafić się okres, kiedy
spłata kredytu będzie trudniejsza
– może to być zwolnienie z pracy
albo krótsza lub dłuższa niezdolność do jej podjęcia (wypadek, niepełnosprawność). Pierwsza zasa-
Niewielu kredytobiorców wie, że
istnieje ktoś taki jak Arbiter Bankowy. Jego zadaniem jest pomoc konsumentom i rozstrzyganie ich sporów z bankami. Aby skorzystać z
jego pomocy trzeba spełnić tylko
kilka warunków.
Zanim skorzystamy z jego pomocy, powinniśmy wyczerpać tzw.
środki podstawowe – w tym przypadku jest to reklamacja złożona w
banku. Dopiero gdy reklamacja zostanie odrzucona, możemy udać się
z naszym problemem do Arbitra.
Następny warunek – Arbiter orzeka w sprawach, w których kwota będąca przedmiotem sporu nie przekracza 8 tys. zł. Ponadto skarżony
bank musi być członkiem Związku
Banków Polskich. Aby zainteresować Arbitra naszą sprawą wystarczy wypełnić wniosek i wnieść stałą opłatę w wysokości 50 zł (w
sporze o kwotę mniejszą niż 50 zł
ta opłata spada do 20 zł).
Niestety, pomocy u Arbitra nie
znajdą konsumenci korzystający z
produktów współfinansowanych
przez państwo. To wyłącza spod
jego opieki tych studentów, którzy
pobierają preferencyjny kredyt
studencki. Oni muszą szukać pomocy w Ministerstwie Nauki i
Szkolnictwa Wyższego.
Czy banki muszą słuchać się Arbitra? – Nie jest to regulowane
prawnie, ale jego orzeczenia są
wiążące, ponieważ banki zobowiązują się do tego jako członkowie
Związku. To coś na zasadzie dżentelmeńskiej umowy. Bankom zależy na dobrym imieniu i z reguły
respektują orzeczenia Arbitra – tłumaczy Mateusz Ostrowski.

dynym warunkiem, który muszę
spełnić, aby taki kredyt dostawać jest ukończenie studiów. W
sytuacji, w której je rzucę będę
zmuszony do natychmiastowej spłaty pożyczki, a także nie
będę mógł zaciągnąć jej na nowym kierunku.
Paulina Bielska, UMK, stosunki międzynarodowe, II
rok
Moją pasją jest
pożyczanie
pieniędzy. Tak
naprawdę, utrzymuję się z kredytów i pożyczek. Praktycznie
za wszystko płacę kartami kredytowymi, mam na nich spory limit, więc nie muszę się martwić,
że nagle zabraknie mi pieniędzy. Uważam, że każdy powinien mieć, co najmniej jedną
kartę kredytową - oczywiście
nie po to, żeby robić sobie długi, ale żeby wygodniej płacić za
wszystko. Po pierwsze karta kredytową mogę zapłacić wszędzie
(nie to co płatniczą), po drugie,
jeżeli znajduję się w potrzebie
to nie muszę zapożyczać się u
znajomych. W sytuacjach kryzysowych karta kredytowa służy
mi jako źródło utrzymania. Zarabiam niemało jak na studentkę, więc wiem, że mogę sobie
czasami pozwolić na wydanie
trochę więcej niż bym chciała.
Oczywiście, staram się też odkładać, co miesiąc jakąś niewielką kwotę - chociaż nie wiem jak
mi się to udaję, bo przecież ciągle coś kupuję - na tzw. „czarną
godzinę”.
Wojciech Rygielski,
SGH, III rok
Od I roku studiów biorę kredyt studencki – większość
pieniędzy, które z niego dostaję przekazuję
na lokatę w banku. Do takiego
sposobu inwestowania namówili mnie rodzice, którzy ciągle
powtarzali, że już nigdy nie dostanę tak nisko oprocentowanego kredytu. Zawsze chciałem otworzyć swój biznes – a
dzięki kredytowi studenckiemu, kiedy skończę studia będę
już mieć część kwoty na jego
rozkręcenie. Miesięcznie dostaję 600 złotych, z czego 400
przekazuję do banku, a 200 zostawiam na drobne wydatki.
Staram się nie pożyczać od nikogo pieniędzy, ale jeżeli naprawdę ich potrzebuję to zwracam się o pomoc do rodziny.
Jednak takie sytuacje zdarzają mi się bardzo rzadko, ponieważ jestem bardzo wyliczony.
Oprócz studiowania także pracuję, więc mam trochę oszczędności. Wolę nie robić sobie u
nikogo długów, dlatego jak mi
brakuje pieniędzy to po prostu
zaciskam zęby i czekam do następnej pensji.

III
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Wybierz sobie bank
Monika Palczewska,
UKW, I rok
Na początku roku dałam
się skusić reklamom pewnej firmy, która
zapewniała mnie o ekspresowych pożyczkach, które będę
spłacać dzięki nisko oprocentowanym ratom, a wszystko przy minimalnych formalnościach. I rzeczywiście dwie
obietnice się zgadzały – żeby
dostać pożyczkę musiałam tylko pokazać dowód i podpisać
parę umów, a pieniądze znalazły się na moim koncie już następnego dnia. Jedynym problemem było to, że nagle
okazało się, że musze spłacić
dwa razy więcej niż pożyczyłam. Oprócz rocznej stopy
oprocentowania, firma doliczyła mi do rachunku także opłatę
za obsługę pożyczki w domu,
ubezpieczenie i opłatę przygotowawczą – tym sposobem
wartość kwoty do spłacenia
zwiększyła się o kilka tysięcy. Starałam się zerwać umowę, co według regulaminu jest
możliwe. Niestety, w praktyce
nie. Teoretycznie każdy klient
ma 14 dni na odstąpienie od
umowy – wtedy trzeba od razu
zwrócić pożyczoną kwotę, do
której należy dołączyć formularz o zerwaniu umowy. Główny problem polega na tym, że
takiego formularza nikt mi nie
dostarczył, a kiedy starałam
się o niego upomnieć stwierdzono, że pewnie go zgubiłam.
Nie dało się nic zrobić, więc
jeszcze przez pół roku będę
spłacać swoją głupotę.
DODATEK SPECJALNY 05/2010
Wybierz
sobie bank
redaktor prowadzący:
Wojciech Staruchowicz,
zespół: Tomasz Betka,
Marcin Kasprzak, Paweł
Olek, Adrian Stachowski.
więcej na stronie:
www.nbp.pl
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego
IV
Nierozważne zaciąganie kredytów jest jak stąpanie po cienkim lodzie.
W pierwszej chwili czuje
się iluzoryczną stabilizację, ale nawet najmniejsze
tąpnięcie może spowodować krach i utonięcie w
długach. Zwłaszcza w kraju, gdzie ustawa o bankructwie konsumenckim funkcjonuje przede
wszystkim na papierze.
Tomasz Betka
Majowy raport Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor o zaległym
zadłużeniu Polaków nie pozostawia
złudzeń. Łączna kwota zaległych
płatności polskich obywateli wyniosła w maju 2010 roku ponad 19
mld zł, co oznacza, że niespłacone
zadłużenie Polaków wzrosło w stosunku do maja 2009 roku aż o 93
proc. Co więcej, liczba klientów
podwyższonego ryzyka w kraju nad
Wisłą zbliża się niebezpiecznie do
dwóch milionów, a średnie zaległe
zadłużenie Polaka wynosi prawie
10,5 tys. zł. Z drugiej strony, warto
zauważyć, że te nieprzynoszące
chluby wyniki „wypracowało” zaledwie 4,8 proc. Polaków, którzy nie
regulują zobowiązań terminowo.
Stolica podwyższonego
ryzyka
Co ciekawe, z raportu wynika również, że wzorcowym kandydatem na
klienta podwyższonego ryzyka jest
mężczyzna w wieku od 30 do 39 lat,
mieszkający w Katowicach lub Warszawie – najwięcej zaległych płatności ciąży właśnie na województwach śląskim i mazowieckim.
Natomiast biorąc pod uwagę liczbę
klientów podwyższonego ryzyka
przypadającą na tysiąc mieszkańców, najgorzej wypadają zachodniopomorskie i lubuskie. Z kolei
najrzetelniej swoje zobowiązania
spłacają mieszkańcy województwa
świętokrzyskiego. W porównaniu z
lutym 2010 r., średnie zadłużenie
polskiego dłużnika wzrosło aż o 714
zł. Trzeba jednak zaznaczyć, że
przywoływana wcześniej kwota
19-miliardowych zaległości płatniczych w naszym kraju nie wynika
wyłącznie z zaciąganych przez Polaków kredytów. Zobowiązania
składające się na tę sumę wynikają
bowiem również z niezapłaconych
rachunków za energię elektryczną,
gaz, usługi komunikacyjne, a także
z nieuregulowanych alimentów i
czynszów za mieszkanie.
Większość polskich dłużników nie
zalicza się wcale do grona bankrutujących milionerów, bo ich zaległości mieszczą się w przedziale 2-5
tys. zł. A ponad 44 proc. osób niewywiązujących się czasowo ze swoich płatności to drobni dłużnicy,
których zobowiązania nie przekraczają 2 tys. zł. Dla porównania, listę
10 największych polskich dłużników otwiera mieszkaniec Mazowsza mający zaległości na kwotę niemal 82,5 mln złotych. Podobnie jak
zaległości płatnicze pozostałych
osób z pierwszej „10”, jego długi
Kariera
Budynek
z giełdową
atmosferą
Kredytowa pułapka
wynikają z niespłaconych kredytów
na zakup towarów, mieszkań, usług
i papierów wartościowych.
Zepsute kredyty
Obecna sytuacja na polskim rynku
zobowiązań skłania do zastanowienia się nad zasadniczą kwestią: w
jaki sposób powstają złe kredyty?
Jedno nie ulega wątpliwości, udział
kredytów niespłacanych w całości
zaciąganych zobowiązań systematycznie rośnie. Dane Komisji Nadzoru Finansowego wskazują, że kredyty nieregularne, a więc spłacane
z opóźnieniem, stanowią już ponad
10 proc. wszystkich zobowiązań
Polaków. Andrzej Topiński, ekonomista Biura Informacji Kredytowej
S.A., tłumaczy w przywoływanym
raporcie InfoMonitora, że wynika to
z kilku czynników: rozluźnienia kryteriów bankowej oceny zdolności
kredytowej klientów, zmniejszenia
się ilości nowych kredytów, a także z pogorszenia się sytuacji materialnej dużej grupy kredytobiorców.
Kumulowanie się zaległości powoduje, że rosną odsetki, trudniej jest
dostać kolejny kredyt, a więc złe
długi stają większe, nawet jeśli
klient nie zaciąga nowych zobowiązań. A głównym powodem powiększania się ilości kredytów nieregularnych była w ocenie eksperta zbyt
liberalna polityka banków komercyjnych w okresie gospodarczego
kryzysu. Kredyty udzielane obecnie mają mniejszy odsetek opóźnień płatności, ale banki udzielają
ich zarazem znacznie mniej.
Jednym z lekarstw na chorobę
zwaną „pułapką kredytową” ma być
przyjęta przez Komisję Nadzoru Finansowego w lutym tego roku tzw.
Rekomendacja T. Dokument stanowi zbiór dobrych praktyk w zakresie kredytów detalicznych. Według
KNF głównym celem rekomendacji
pozostaje poprawa jakości zarządzania ryzykiem w bankach i przeciwdziałanie nadmiernemu zadłużaniu się kredytobiorców. W ocenie
przewodniczącego KNF Stanisława
Kluzy, Rekomendacja T będzie w
pełni obowiązywać od 2011 r. Dokument przewiduje między innymi,
że kredytobiorca nie będzie mógł
przeznaczać na obsługę zadłużenia
więcej niż 50 proc. swoich dochodów netto (w przypadku osób zarabiających najwięcej – 65 proc.).
Część bankow ych eksper tów
ostrzega jednak, że ten zapis uniemożliwi osobom z niższymi dochodami otrzymanie kredytu. – To mit
powtarzany chętnie przez instytucje i banki, które dążą do maksyma-
lizacji zysków – nie zgadza się Marta Chmielewska-Racławska z KNF,
która uważa, że deweloperzy i pośrednicy próbują wykorzystać Rekomendację T dla własnych celów
marketingowych. – Chodzi o to, aby
zainteresować klienta kredytem w
myśl hasła: „później będzie gorzej”.
Nie należy ulegać takim „dobrym
radom” i podejmować pochopnej,
nieprzemyślanej decyzji o zaciągnięciu kredy tu – przekonuje
Chmielewska-Racławska. I dodaje,
że wprowadzenie limitu zadłużenia
nie ma na celu ograniczenia wszystkich kredytów, tylko zmniejszenie
wartości pożyczek udzielanych
przez banki w sposób nieostrożny.
Chmielowski z biura prasowego
UOKiK-u. Jeżeli kwota uzyskana z
licytacji majątku dłużnika nie wystarcza na pokrycie wszystkich
długów, sąd ustala plan ich spłaty
– nie dłuższy jednak niż 5 lat. Co w
sytuacji, kiedy dłużnik nie ma pieniędzy na spłatę zobowiązań? –
Każdy wniosek jest analizowany
indywidualnie przez sąd, który decyduje czy konsument spełnia warunki ogłoszenia upadłości – przyz n aj e C h mi e l ow s k i . D l a t e g o
dłużnik skazany jest na poważne
ryzyko: może stracić cały majątek,
w tym mieszkanie, ponieważ gdy
do pokrycia zobowiązań osoby fizycznej niezbędna okaże się sprze-
Wszystko zależy od tego, jak sam
praktykant potraktuje staż w biurze telefonicznej obsługi klienta.
Krótkotrwała praca nie daje dużych
szans ani na wysokie zarobki, ani
na szybki awans. Jednak szanse na
rozwój znacznie rosną w momencie pozostania w call center na dłużej. Wiele firm prowadzi bowiem
wewnętrzną rekrutację, a tym samym daje młodym ludziom szansę
na dłuższą pracę. Pytanie tylko
– czy to się opłaca? Jakie korzyści
może dać studentom prowadzenie
schematycznych rozmów z nie zawsze przyjaznymi klientami?
Jak twierdzą pracownicy warszawskiego Voice Contact Center,
praca w call center ułatwia nawią-
Dane na temat zaległego zadłużenia Polaków na podstawie raportu Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor
S.A. „InfoDług. Ogólnopolski raport o zaległym zadłużeniu Polaków i klientach podwyższonego ryzyka”.
5 NAJBARDZIEJ ZADŁUŻONYCH OSÓB W POLSCE (MAJ 2010)
Kwota zaległości dłużnika
Województwo
1.
82 480 975
mazowieckie
2.
33 445 302
mazowieckie
3.
30 566 294
dolnośląskie
4.
12 270 783
mazowieckie
5.
12 236 348
wielkopolskie
zywanie kontaktów interpersonalnych oraz funkcjonowanie w grupie, umożliwiając – zwłaszcza
osobom, które w życiu prywatnym
są raczej nieśmiałe, skryte lub mają
problemy z argumentowaniem
swojego zdania – rozwój i zdobycie większej pewności siebie.
- Klienci zachowują się bardzo
różnie, dlatego nasi konsultanci
uczą się, jak reagować w nietypowych sytuacjach, jak konsekwentnie komunikować dany przekaz i
osiągać swój cel – tłumaczy Maciej
Szulc z Voice Contact Center. To
właśnie te umiejętności mogą okazać się strategiczne z punktu widzenia przyszłego pracodawcy, dla
którego skuteczność prezentacji
Praca w call center kojarzy się studentom z przywiązaniem do twardego krzesła
i dzwonieniem do mniej lub bardziej nieprzyjemnych klientów. Również sami rozmówcy pracowników telefonicznych centrów obsługi nie mają najlepszego zdania
na temat zawracających im głowę „natrętów”. Tymczasem praca w call center może
się okazać całkiem ciekawym i niekoniecznie krótkotrwałym doświadczeniem.
produktu, elastyczność czy zdolność argumentacji są nieraz ważniejsze od przygotowania teoretycznego. Należy jednak pamiętać,
że praca nawet w najlepszym call
center nie trenuje w zakresie innych niż społeczne umiejętności,
bo zarządzaniem zasobami ludzkimi zajmują się dopiero osoby na
stanowiskach koordynatorów, a zadania rozwiązywane przez konsultantów są zazwyczaj dość schematyczne i proste. Przyznaje to Łukasz
Ostrowski, były teleankieter, według którego praca „na słuchawkach” jest jak rola, z której się wychodzi w momencie odłożenia
słuchawki. Rola często schematyczna, rutynowa, choć dobra „na
start” – większość prac wykonywanych w call center nie wymaga bowiem wcześniejszego doświadczenia. Istnieją jednak projekty, do
których rekrutowane są osoby z
konkretnym, na przykład politech-
nicznym wykształceniem lub, w
przypadku zagranicznych filii call
center, znajomością określonych
języków obcych. Bezpośredni kontakt z klientem, którego się wyłącznie słyszy, a nie widzi, wyrabia poc zucie bezpiec zeńst wa, uc z y
autoprezentacji i pewności siebie,
a więc cech, które z pewnością
przydadzą się każdemu absolwentowi studiów w trakcie rozmowy
kwalifikacyjnej w potencjalnym
miejscu pracy.
Choć pracownicy warszawskich
call center zgodnie twierdzą, że
swoje miejsce znajdą u nich zarówno osoby bardzo energiczne, jak i
te nieco spokojniejsze, to jednak
trudno sobie wyobrazić sangwinika siedzącego osiem godzin w jednej pozycji, ze słuchawkami na
uszach i oczyma wpatrzonymi w
monitor komputera, nawet w godzinach tzw. atmosfery giełdowej,
kiedy to większość osób wstaje z
miejsc i prowadzi swoje negocjacje w gwarze innych rozmów. Dlatego też praca w call center nie
wymaga od pracownika dyspozycyjności przez określoną i niezmienną liczbę godzin – każdy sam
wyznacza sobie czas i długość pracy, przyjmując na siebie konsekwencję w postaci określonej wysokości płacy.
Aby przekonać się, jak naprawdę
pracuje się w call center, należałoby samemu zjawić się na rozmowie
kwalifikacyjnej, po czym przepracować kilka tygodni w ogólnonegocjacyjnej atmosferze. Staż w takim miejscu może okazać się bardzo
ciekawym i nietypowym doświadczeniem, dzięki któremu łatwiej
będzie znaleźć dobrą pracę w sektorze biznesu lub komunikacji społecznej, a więc również w dziennikarstwie.
Dominika Jędrzejczyk
reklama
Źródło: Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor S.A.
Jak tu zbankrutować?
W związku z tym, że w ubiegłych
latach nie brakowało pożyczek
udzielanych w ten właśnie sposób,
rząd postanowił dać szansę zadłużonym konsumentom i wprowadził
– poprzez nowelizację ustawy prawo upadłościowe i naprawcze oraz
nowelizację ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych –
instytucję tzw. upadłości konsumenckiej, która umożliwiła osobom
fizycznym ogłoszenie bankructwa.
Czy jednak na pewno?
Upadłość konsumencką mogą
ogłosić osoby nieprowadzące działalności gospodarczej, które stały
się niewypłacalne na skutek wyjątkowych i niezależnych od nich
okoliczności.
– Bankructwo konsumenckie ma
jednak stanowić wyjątek, a nie regułę, i można skorzystać z tego
prawa tylko w szczególnych przypadkach – zwraca uwagę Maciej
ZALEGŁE PŁATNOŚCI POLAKÓW - MAJ 2010
19,06 mld zł – łączna kwota zaległych płatności Polaków
1,82 mln – liczba klientów podwyższonego ryzyka
10 469 zł – średnie zaległe zadłużenie Polaka
44,6 – tyle procent dłużników musi oddać mniej niż 2 tys. zł
1,47 mld zł – suma zaległości alimentacyjnych Polaków
Źródło: Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor S.A.
daż nieruchomości, sąd wydzieli z
tej kwoty jedynie sumę pozwalającą konsumentowi na wynajmowanie mieszkania przez rok. Na redukcję długów wnioskodawca
może liczyć wyłącznie w ostateczności, a więc gdy nie będzie już
miał żadnego majątku i potencjalnych dochodów. Wydaje się więc,
że brak gwarancji ochrony najmniejszej nawet części majątku
konsumenta stanowi istotne ograniczenie funkcjonowania upadłośc i konsumenck iej w Pol sce.
Warunki ogłoszenia bankructwa
konsumenckiego w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych są natomiast o wiele bardziej
liberalne niż u nas.
W kraju, w którym obywatele zalegają z płatnościami na kwotę 19
mld zł, a liczba niespłacanych kredytów wykazuje silną tendencję
wzrostową, zarówno Rekomendacja T, jak i instytucja upadłości konsumenckiej, wydają się krokiem we
właściwym kierunku. Oby tylko nie
okazało się, że problemy z dostępem do tanich kredytów uderzą
przede wszystkim w najsłabszych,
a możliwość ogłoszenia bankructwa konsumenckiego pozostanie
w y ł ąc znie mar t w ym zapisem
prawnym. Warto bowiem pamiętać, że za obecną sytuację na rynku kredytowym nie odpowiadają
jedynie znajdujący się teraz w tarapatach kredytobiorcy.
reklama
11
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
Polecamy
Case study
szaleństwo
Wielkimi krokami zbliża się sezon narciarski i wielu z nas zastanawia się gdzie tym razem wybrać się na
białe szaleństwo. Zakopane, Szczyrk czy inne polskie
miejscowości jak co roku będą zapełnione po brzegi.
Ogromne kolejki do wyciągów, tłum na stokach, krótkie
nieprzygotowane trasy. Tym razem może być inaczej.
W Europie jest miejsce, w którym znajduje się wszystko, o czym marzy narciarska dusza: 150 km tras narciarskich, najnowsza infrastruktura, rozległe i świetnie
przygotowane stoki, zapierające dech w piersiach krajobrazy oraz rozrywka na najwyższym poziomie.
Mowa o miejscowości Sölden w Austrii.
Sölden to jeden z najbardziej rozpoznawalnych ośrodków narciarskich w Austrii. Leży niedaleko granicy z Włochami, w centralnej
części doliny Ötztal. Jest znany jako
Big 3, bo otaczają go trzy masywne
trzytysięczniki: Glaislachkogel
(3058 m n.p.m.), Tiefenbachkogel
(3309 m) i Schwarze Schneid (3340
m). Organizowane są tu liczne imprezy sportowe rangi światowej,
m.in. Alpejski Puchar Świata.
Sezon narciarski praktycznie się
tam nie kończy. Śnieg na lodowcu
jest przez cały rok. Obszar narciarski jest ogromny – ok. 150 km tras
i 35 różnego typu wyciągów, od orczykowych po gondolowe. Sölden
ma do zaoferowania mnóstwo tras
zarówno dla początkujących, jak
i dla doświadczonych narciarzy
(62 km tras czerwonych, 51 km tras
niebieskich, 27 km tras czarnych
i 6 km tras biegowych). Idealnie
wyratrakowane trasy to standard.
Jazda po tak przygotowanym stoku w pełnym słońcu i wśród malowniczych pejzaży to czysta przyjemność. Doskonale utrzymane
i urozmaicone trasy to nie jedyne
zalety tego miejsca. Jedną z nich
jest brak tłoku, choć bardzo chętnie zjeżdżają tu turyści z wielu zakątków świata. Chcąc wjechać na
Gubałówkę w godzinach szczytu,
czekamy ok. godziny, a zjeżdżamy
jakieś 10 min. – w Sölden ten czas
rozkłada się odwrotnie.
Samo miasteczko jest urocze, fantastyczne widoki na góry zapierają dech w piersiach. W centrum
znajdziemy stylowe puby i restauracje, gdzie można spróbować regionalnych specjałów. Wolny czas
możemy spędzić na najróżniejszych rozrywkach, wybrać się na
przejażdżkę zaprzęgiem konnym,
skorzystać z basenu, sauny, lodo-
Armia klonów Małego Głoda pod dowództwem mrocznego dyktatora zaatakowała nagle i bez litości. Najpierw zajęła sklepy na Pomorzu i Podbeskidziu, a następnie opanowała Facebooka. Zawirusowała YouTube'a i Demotywatory. Nie dał jej rady nawet
Pudzianowski. Ostatecznie została pobita przez miażdżące siły internautów, a to zwycięstwo zostało obsypane nagrodami.
Centrum Alp – Sölden
wiska, czy kręgielni. Odpocząć
można także w Aqua Dome, największych termach w Tyrolu, usytuowanych w Längenfeld, 12 km od
Sölden. Jest to świetne miejsce,
żeby wygrzać się po całodniowym
szaleństwie na stokach.
Wieczorami Sölden dopiero się
rozkręca, narciarze i snowboardziści bawią się w barach pod gołym
niebem. Wszyscy sączą złoty trunek, przegryzając regionalnymi zakąskami. Muzyka rozbrzmiewa na
cały kurort. Turyści tańczą na ulicach. Obojętnie czy śmigamy na
stoku czy wypoczywamy – hasło
„słońce, śnieg, zabawa” jest tu aktualne cały rok!
O Sölden mówi się, że jest drogie,
ale to nie do końca prawda. Najlepiej jest dojechać samochodem
w kilka osób, dzięki czemu koszty
podróży się rozłożą. Kwatery w Sölden są drogie, zwłaszcza podczas
szczytu turystycznego, ale łatwo
znaleźć tani nocleg w miejscowościach obok, np. Zwieselstein,
znajdującym się jakieś 3-4 km od
Sölden. Bezpłatne autobusy odjeżdżają co 10-15 min do największych kurortów: Sölden i Obergurgl–Hochgurgl. Ten drugi to region
narciarski z ofertą równie ambitną
jak Sölden. Mamy tu 110 km tras
narciarskich, połączonych powyżej górnej granicy lasów. Te 2 tereny narciarskie połączone są widokową gondolą, która pokonuje
odległość 3,6 km zaledwie w 9 minut. Możemy podziwiać fantastyczną panoramę z otaczającymi ośrodek lodowcami. To doskonałe
miejsce dla osób, które lubią podziwiać widoki oraz dla wybrednych narciarzy.
Wróćmy do cen w Sölden. Skipassy są rzeczywiście droższe niż
w Zakopanem: 1 dzień – dorośli
W co kobieta lokuje gotówkę
fot. sxc.hu
Zofija to studentka pierwszego roku polonistyki na UW. Przyjechała do stolicy z małego podstołecznego miasta. Młoda dziewczyna z zasobem gotówki w postaci tysiąca
złotych od szanownego dziadka, który postanowił zainwestować we wnuczkę i nie
szczędził funduszy.
Zoch ma tysiąc na początek, żeby fajnie wyglądać. Tysiąc plnów to nie jest suma, którą
można nadrobić lata ciuchów z Pewexu i tych
od ciotki o rozmiar za dużych. Budżet trzeba
dobrze rozplanować: można odwiedzić galerie handlowe, typu u Złotej Teresy, ale można
też uniknąć masówki. Zoś zaczyna akcję zakupową od ulicy Mokotowskiej. Jako że buty
stanowią bardzo ważną część garderoby, Zofija zaczyna od zakupu oryginalnych oldschoolowych Nike’ów w warszawskiej Nike: AIR
MAXy Jordany czy AIR FORCE, pełny wachlarz,
wybór nie jest prosty, a w prezencie torba z
lanserskim nadrukiem – można ją potem wykorzystać, chodząc do biblioteki. Mokotowska, róg Koszykowej, sklep Hash - można dostać tu nie tylko niezłe buty Nike, ale także
fani hip-hopu mogą liczyć na asortyment PLNów sygnowany panem Tede. Dobre buty to
spory wydatek, Zoś wychodzi ze sklepu lżejsza o 300 złotych polskich.
12
Inwazja fanów
fot. Ewelina Petryka
Białe
Zachęcona reklamową pożywką: zagraniczne marki, polskie ceny, studentka odwiedziła TK MAXX. Sklep wygląda jak wielki bazar
„dziesięciolecia”, ludzi jak mrówek, każdy się
przeciska, grrr… Zocha jednak włącza tryb poszukiwacza i znajduje puchową kurtkę – piękną, szytą krojem na płaszcz, ciepłą, puchową, z modnej ceratki. Niestety, za 400 zł,
takie są ceny za ciepło w zimie.
Blisko, na ulicy Chmielnej, znajduje się parę
outletów z markowymi ciuchami – Burberry
czy Tommy Hilfiger, cały staff tańszy o kilkanaście procent niż w regularnym sklepie. Na
Chmielnej spotkać się można z tzw. handmadem, czyli produkcją ręczną. Kupując zrobioną w ten sposób bransoletkę lub broszkę
masz pewność, że na imprezie nie spotkasz
koleżanki z takim samym dodatkiem.
Moda to nie tylko rzeczy, na które trzeba
wydać kilka stów. Dzisiaj styl vintage jest na
topie, a przy tym to wygoda dla portfela. Chodzi o łączenie stylów: nowe plus stare, rzecz
znana i praktykowana nie tylko w modzie, ale
i w sztuce. Nadszedł czas na zakupy w stylu
„tani Armani”. Secondhandy, szmateksy, lumpy, jak zwał, tak zwał, ważne, że można zakupić za mniejszą sumę fajny ciuch. Są lumpeksy bardziej exclusive, gdzie ubrania wiszą na
28 euro, młodzież 23,5 euro, 7 dni
– dorośli 135 euro, młodzież 112
euro. Ale mamy za to wspaniałe warunki narciarskie i małe kolejki do
wyciągów. Człowiek kupuje karnet
i ma to, co chce i gdzie chce. Wypożyczenie nart lub snowboardu to
koszt od 15 euro za dzień i 80 za
tydzień; butów – 7,5 euro za dzień,
39 za tydzień. Lepiej opłaca się zainwestować i kupić sprzęt. Natomiast jeśli chcecie wynająć sobie
instruktora, to już droższa zabawa
– kosztuje ok. 40 euro za godzinę.
Atmosfera samego Sölden jest
niepowtarzalna. Wspaniali ludzie,
pyszne jedzenie i rozrywka na najwyższym poziomie. Są jednak też
i minusy. Jest nieco drożej niż w
Polsce i jest dalej niż do Zakopanego. Czy wobec tego warto? Według
mnie z pewnością tak!
Ewelina Petryka
wieszakach, każdy oddzielnie metkowany,
można bez trudu znaleźć tutaj torebki Nine
West czy River Island, a także wiele innych
markowych rzeczy. Na ekskluzywne zakupy
w szmateksie należy wybrać się na ulicę Kruczą, blisko skrzyżowania ze Smykiem lub na
ulicę Ordynacką – odchodzi od Nowego Światu. Prawdziwym zagłębiem lumpeksów stała się warszawska Praga, już na samej ulicy
Targowej znajduje się około dziesięciu butików tego typu. Zakupy w takich sklepach to
wyprawa po skarby, można znaleźć tu wartościowe rzeczy, jednak czasem nie jest to
łatwe. Niekiedy trzeba wykazać się wyobraźnią. Pognieciona szmata może okazać się
piękną sukienką, potrzebuje jedynie żelazka i dziewczyny do jej noszenia. Nie ma tu
pełnej rozmiarówki, rzeczy to pojedyncze egzemplarze, a ich zakup odbywa się na kilogramy. Ubrania z drugiej ręki to prawdziwa
rozkosz dla szafy, oczywiście pod warunkiem,
że rzecz jest markowa i niezniszczona.
Ciekawą sprawą są akcje typu „puść ciuch
w ruch” czy „uwolnij łacha”, o których można dowiedzieć się np. na Facebooku. Chodzi
o bezpośrednią wymianę ubrań pomiędzy
posiadaczkami. Dużą jej zaletą jest to, że
można nabyć nowe ubrania, pozbyć się tych,
które się już znudziły i na całą akcję nie wydać ani złotówki.
Agata Smolak
Ponad 190 tysięcy – to stale rosnąca liczba fanów Małego Głoda na
Facebooku. Ten rekordowy wzrost
fanów w historii polskich działań
w ramach social media zapoczątkowała agencja Heureka prz y
wsparciu Pride&Glory kampanią
„Wielka Inwazja Małego Głoda”.
Scenariusz kampanii był ściśle
związany z działaniami prowadzonymi offline. Małe maskotki stały
się żołnierzami Wielkiego Małego
Głoda, a kolejne sklepy objęte promocją – bastionami zdobytymi
przez wroga. Internauci tak zaangażowali się w walkę z najeźdźcą,
że brand hero firmy Danone przerósł popularnością Kubę Wojewódzkiego, Mariusza Pudzianowsk iego i Coca Colę. Heureka
zgarnęła za to prestiżowe nagrody, takie jak Golden Arrow, Mixx
Awards i Silver Drum.
Kim jest Mały Głód?
Mały Głód jest klasycznym przykładem tzw. brand hero. Jak pisze Monika Styś w miesięczniku „Marketing w praktyce”, bohater marki to
„coś więcej niż składnik logo”, to
„postać, w którą poprzez zabiegi
marketingowe tchnięto życie”. Maskotka firmy Danone powstała
kilka lat temu w wyniku pracy sieciowej agencji reklamowej Youn-
g&Rubicam Brands. Mały Głód do
niedawna gościł głównie na ekranach telewizyjnych w żartobliwych
spotach reklamowych, jako wredny, złośliwy, ale niegroźny stworek.
Odkąd jego wizerunkiem zajęła się
agencja Heureka, stał się butnym
imperatorem, pragnącym zniszczyć
świat. – Postanowiliśmy wykorzystać ogromny potencjał Małego
Głoda do większego zaangażowania konsumentów, głównie w społecznościach – mówi Michał Wolnia k , d y r e k t o r k r e a t y w n y w
Heurece. – Klient postawił przed
nami zadanie wsparcia promocji
sklepowej Danio, w ramach której
do opakowań serków dodawane
były maskotki Małego Głoda. Drugim, równie ważnym celem było
stworzenie kanału komunikowania
się marki online. Przed rozpoczęciem „Wielkiej Inwazji…” marka Danio niemal nie była obecna w Internecie. Dzięki kampanii w praktyce
udało nam się stworzyć nowy kanał komunikacji z konsumentami,
który marka może wykorzystywać
również przy okazji innych działań
– tłumaczy.
Lubię to!
W pierwszych dniach promocji supermarkety przeżyły oblężenie armii Małych Głodów – maskotek do-
ł ą c z anych d o s er ków Danio .
Inspiracją dla militarnej konwencji
kampanii było słuchowisko Orsona Wellesa „Wojna światów”. – Z tą
różnicą, że my mogliśmy wykorzystać całe bogactwo zasobów sfery
online – mówi z uśmiechem Michał
Wolniak. – Zdecydowaliśmy, że osią
działań komunikacyjnych będą social media. Takie rozwiązanie pozwalało na stałą i dwustronną komunikację z grupą docelową.
Centrum kampanii był fanpage na
Facebooku, jednak wykorzystaliśmy również stronę www, serwis
YouTube, Googlemaps i kilkanaście
mniejszych kanałów – dodaje.
Przykładowo, w serwisie YouTube
pojawiały się filmy z akcji ambientowych, a na Googlemaps – wskazówki dla fanów walczących z
inwazją. Wszystkie kanały komunikacji łącznie ze stroną www były
ściśle i konsekwentnie zintegrowane z Facebookiem, na którym pojawiało się codziennie do trzech wpisów Małego Głoda i dodatkowo
liczne komentarze w ramach dialogu z internautami. Duża aktywność na fanpage’u spowodowała
coraz częstsze odwiedzanie strony i pozostawianie na tablicy tzw.
„lajków”.
Na granicy z realem
Sześciotygodniową narrację prowadzoną na Facebooku wspierali
nie tylko Fidel Gastro i Głodny Harry, ale również liczne działania offline, m.in. akcje ambientowe. Przykładowo, w centrum Warszawy,
tajemniczy „prorok” wieścił widmo inwazji, a w innych miastach
fani szukali wskazówek jak zwyciężyć Małego Głoda lub, w ramach
„działań zwiadowczych”, wskazywali kolejne podbite przez niego
miejsca, cz yli… sklepy objęte
promocją. Internauci cz ynnie
uczestniczyli w grach miejskich i
konkursach, a działania w realu i w
Internecie wymieszały się ze sobą.
– Tego typu projekty określane są
terminem Alternate Reality Game,
co oznacza wciągającą konsumentów w stały kontakt i wymagającą
ciągłego powracania do produktu
grę – komentuje Michał Wolniak.
Skuteczność potwierdzona
liczbami
Efekty „Inwazji...” przerosły oczekiwania samych twórców. Zasięg
komunikacji w granicach 1,5 miliona pojedynczych użytkowników,
57 tysięcy fanów, rekordowe ilości
„lajków” – ponad tysiąc pod jednym
postem, który z kolei generował po-
nad 200 tysięcy odsłon. Dalsza aktywność na fanpage’u, już po zakończeniu kampanii, zaowocowała
dalszym wzrostem liczby fanów,
która w październiku osiągnęła 190
tysięcy, a także wzrostem liczby odsłon – nawet do 1 miliona. – Udało
się nam stworzyć największy brandowy fanpage w Polsce. To już nie
jest gadżet promocyjny, to ogromna siła marketingowa – podsumowuje Michał Wolniak. Efekty kamp a nii u d owo d ni o n o r ów ni e ż
badaniami. Według Millward Brown
SMG/KRC, kampanie Danio oparte
o social media spowodowały wzrost
konsumpcji o 7% w grupie docelowej tzw. youngsters, czyli starszych
nastolatków oraz poprawę opinii o
marce – o 15%. A co najciekawsze,
w czasie trwania kampanii ani razu
agencja nie użyła nazwy produktu
czy producenta. – Robili to sami fani
– dodaje z dumą Michał Wolniak.
Magdalena Grzymkowska
Komentarz Łukasza Dębskiego,
specjalisty ds. social media, 121pr:
Kampania „Inwazja Małego Głoda” to bardzo dobry przykład wykorzystania trzech rodzajów mediów: paid (kampania w mediach), owned (serwis produktu) i earned (relacje z konsumentami). Dzięki dobrej pracy
koncepcyjnej (opracowanej ciekawej strategii), a następnie jej realizacji (wiele wpisów i komentarzy na Facebooku, interesujący serwis www),
akcja została przyjęta przez internautów z entuzjazmem. Efektem było
silne zaangażowanie grupy docelowej w działania marki oraz powstanie największego obecnie polskiego fanpage'u produktowego, który
zrzesza ponad 190 tys. fanów.
Nowe Volvo S60 w Polsce – case study
Samochody marki Volvo uznawane są w Polsce za klasyczne i bezpieczne, cieszą się
przede wszystkim zainteresowaniem dojrzałych konsumentów. Nowe Volvo S60 różniło
się jednak od dotychczasowego pozycjonowania marki – skierowane do młodszej grupy docelowej, jest bardziej sportowe i ukazuje nowe, designerskie oblicze Volvo. Tak
radykalna zmiana była dla Euro RSCG Sensors wyzwaniem. Do zadań agencji należało
znalezienie wspólnej platformy komunikacji, która zatrzymałaby dojrzałych nabywców
Volvo i zachęciłaby nowych młodszych konsumentów do tej marki.
Strategia komunikacji:
Agencja przeprowadziła działania komunikacyjne w oparciu o następujące założenia
strategiczne:
••• Promocja kluczowych wartości Volvo
– skandynawski design, bezpieczeństwo,
właściwości jezdne;
••• Zainteresowanie dotychczasowej grupy docelowej Volvo nowym modelem
S60;
••• Adaptacja i rozbudowa globalnej linii
komunikacyjnej „Naughty Volvo” przy
jednoczesnej kontynuacji tradycyjnych
wartości Volvo. Prowadzenie działań
lokalnych pod hasłem „Poznaj drugie
oblicze S60”;
••• Zbudowanie platformy komunikacji dla
nowego modelu Volvo w mediach społecznościowych.
rej podstawą było hasło „Poznaj drugie oblicze S60”. Polska premiera nowego Volvo
S60 wiązała się również z przedstawieniem
jej pierwszego użytkownika, aktora Piotra
Adamczyka.
Agencja wraz z Volvo Auto Polska i Volvo
Car Corporation zorganizowała również wy-
Realizacja projektu:
Światowa premiera nowego modelu Volvo S60 miała miejsce 2
marca 2010 r. na targach Geneva
Motor Show. W ramach działań
media relations agencja opracowała i dystrybuowała do mediów
materiały prasowe na temat wydarzenia. Po zakończeniu targów
prowadzone były również indywidualne rozmowy z dziennikarzami.
Niecałe dwa miesiące później
zorganizowano w Warszawie oficjalny pokaz nowego Volvo S60.
Uroczysta premiera realizowała założenia
kampanii komunikacyjnej „Naughty Volvo”.
Koncepcja wydarzenia wpisywała się również w lokalną strategię komunikacyjną, któ-
Patron merytoryczny
Adamczykiem. Jednym z kluczowych elementów komunikacji Volvo S60 było uruchomienie profilu Volvo Auto Polska na Facebooku.
Prezentowane na fan stronie informacje mają
zarówno charakter korporacyjny, jak też globalny i lokalny. Fan strona jest codziennie
aktualizowana według ramowego tygodniowego harmonogramu tematycznego. Podejmowane tematy mają za zadanie angażować
użytkowników.
Efekty działań:
jazd prasowy dla dziennikarzy do Lizbony.
Podczas pobytu w Portugalii dziennikarze
testowali sportowe właściwości Volvo S60,
mieli też okazję do rozmowy z Piotrem
Realizowana przez agencję Euro RSCG Sensors kampania komunikacyjna wraz z aktywnościami Volvo Auto Polska spowodowała
złożenie 200 zamówień na nowy model Volvo S60. Wydarzyło się to do momentu oficjalnej premiery nowego modelu w Polsce,
czyli do 29 kwietnia 2010 roku. Podczas trwającej sześć miesięcy kampanii informacje o
nowym Volvo S60 znalazły się w ponad 560
publikacjach. Profil Volvo Auto Polska na Facebooku w ciągu 5 miesięcy polubiło ponad
1130 osób (bez wsparcia reklamowego i konkursowego).
Maja Andersz
13
PDF miesięcznik studencki – listopad 2010
KULTURA_SCENA
Na świecie
www.ksiazeizebrak.pl
reklama
Filmowe brzmienie Warszawy
GAP Z NOWYM LOGO
Na początku października znana na całym świecie marka odzieżowa
GAP zdecydowała się zmienić logo, jednakże z powodu fali krytyki wycofała nowy znak graficzny już po tygodniu – informuje portal BBC news.
Charakterystyczny niebieski prostokąt z białymi literkami GAP-a miał
odejść do historii na rzecz „bardziej współczesnego i aktualnego designu” – podkreślała szefowa spółki na region Ameryki Północnej, Marka Hansen. Nowy logotyp amerykańskiej firmy nie przypadł jednak do
gustu klientom marki i spotkał się z silną krytyką w Internecie. Do siedziby firmy trafiały tysiące skarg za pośrednictwem poczty elektronicznej, a portale społecznościowe aż wrzały od negatywnych komentarzy i apeli o przywrócenie starego logo. Zaledwie po tygodniu firma
uległa, zamieszczając oświadczenie na oficjalnej stronie prezesa Gap
Brand North America, w którym zadeklarowała przywrócenie dawnego znaku graficznego. Eksperci ocenili akcję GAP-a jako całkowitą porażkę działu PR firmy, który zupełnie zlekceważył potencjał mediów
społecznościowych, co przy obecnej sytuacji rynkowej jest niezrozumiałe.
Partner of Promotion jako jedyna
polska agencja PR otrzymała nagrodę w tegorocznej edycji międzynarodowego konkursu branżowego Platinum PR Awards.
Kampania „E-business? Poland can
do it!” realizowana na rzecz Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości została doceniona w kategorii „Public Affairs”. „Celem
wyróżnionej kampanii była edukacja polskich przedsiębiorców w obszarze pozyskiwania funduszy unijnych i wykorzystanie ich na realizację innowacyjnych pomysłów w Internecie” – napisano na stronie internetowej Partnersów. Najlepszą
agencję PR wśród dużych firm okazał się w tym roku Ketchum, Carmichael Lynch Spong zwyciężył w kategorii firm średnich, natomiast liderem małych agencji zostały Lambert, Edwards & Associates oraz
Warschawski.
Założyciel Facebooka, Mark Zuckerberg, poinformował w programie Oprah Winfrey, że chce przekazać 100 milionów dolarów
darowizny na rzecz publicznego
systemu szkolnictwa w Newark
(największym mieście w stanie
New Jersey) – podaje por tal
proto.pl. Oficjalna deklaracja
miała miejsce w najgorętszym
czasie antenowym w programie
na żywo, tuż po premierze kontrowersyjnego filmu „The Social
Network”, w którym Zuckerberg
nie jest pokazany z najlepszej
strony. Eksperci twierdzą, że
działania jednego z najmłodszym multimilionerów świata
mają na celu poprawę wizerunku zarówno jego samego, jak
i portalu Facebook, który w ostatnim czasie miał poważne problemy z ochroną prywatności użytkowników. Fakt przekazania
darowizny tuż po premierze filmu może jednak przynieść odwrotny skutek dla Zuckerberga.
Opinia publiczna już zarzuca mu
cynizm i chęć kupienia swojego
lepszego imienia.
Źródło: www.prnewsonline.com, www.partnersi.com.pl
Źródło: www.proto.pl
Źródło: www.bbc.co.uk
PLATINUM PR AWARDS
Z POLSKIM AKCENTEM
reklama
100 MILIONÓW ZA
POPRAWĘ WIZERUNKU
RPA WCIĄŻ NA FALI
RPA na fali dobrych opinii po zakończeniu mistrzostw świata w
piłce nożnej zdecydowało się
podjąć działania z zakresu PR
w celu podtrzymania pozytywnego w izerunku w Wielkiej
Brytanii i Irlandii - informuje
magazyn PRweek. 66% ankietowanych mieszkańców tych
krajów przyznało w badaniach,
że turniej poprawił ich postrzeganie Południowej Afryki. „FIFA
World Cup 2010 zwiększył zainteresowanie RPA, jednak zadanie dla Publicasity to wykorzystanie dziedzictwa turnieju
i przekształcenie dotychczasowej w ie dz y ludz i w lepsze
zrozumienie i pozytywne pragnienie odwiedzenia kraju” –
powiedziała Lebohang Mokhesi, menedżer zajmująca się
projektem RPA.
Źródło: www.PRweek.com
GOOGLE LIDEREM PRACODAWCÓW
Firma Google po raz kolejny została uznana za najlepszego pracodawcę według rankingu „The World’s Most Attractive Employers 2010”
opracowywanego corocznie przez Universum Group. W badaniu wzięło udział 130 tys. studentów kierunków biznesowych oraz inżynieryjnych, którzy są już na końcu swojej drogi edukacyjnej
i niebawem znajdą się na
rynku pracy. Ankietowani
wskazali Google'a jako lidera w obu konkursowych kategoriach: „Business” i „Eng i n e e r i n g ”, j e d n a k ż e
konkurencja mocno depcze
po piętach amerykańskiemu gigantowi. W kategorii
„Business” w pier wszej
piątce znalazły się wszystkie firmy audytowe z tzw. wielkiej czwórki: KPMG, Ernst&Young, PricewaterhouseCoopers i Deloitte. Z kolei „Inżynieria” to dominacja
branży IT, dlatego też na podium znalazły się wraz z Google firmy Microsoft i IBM. Sony i BMW zajęły kolejne miejsca, wciąż potwierdzając swoją atrakcyjność dla młodych talentów. Ranking Universum Group pokazuje, które firmy mają szansę na pozyskanie najlepszych
pracowników na kurczącym się rynku pracy. Korporacje już wiedzą, że
dobry wizerunek i efektywna strategia employer branding to podstawa do tego aby przyciągać najlepszych.
Źródło: www.universumglobal.com
opr. Roksana Gowin
14
Jeszcze nie tak dawno słyszało się
głosy krytyki, że kino komercyjne
wyparło artystyczne, a zasypane
popcornem multipleksy zniszczyły klimat małych kin ze składanymi fotelami. Jednak tegoroczny
Warszawski Festiwal Filmowy po
raz kolejny udowodnił, że nie można narzekać na frekwencję podczas pokazów filmów niszowych
(choć bardziej pasuje określenie –
rozpowszechnianych w wąskiej
dystrybucji). Wejście na niektóre
pokazy graniczyło z cudem, zaś
spóźnienie nieuchronnie owocowało skrzywieniem karku w pierwszym rzędzie. Kontrastuje to z niektórymi pokazami hollywoodzkich
filmów – spektakularną „Incepcję”
oglądałem w pustej sali.
wi „Imperialiści są wśród nas” oraz
polskiemu „Erratum” Marka Lechkiego. Dobrze przyjęty został również „Chrzest” Marcina Wrony –
obie rodzime produkcje powinny
zatem osiągnąć sukces w szerokiej
dystrybucji kinowej.
I co dalej po WFF?
A zatem sukces?
Komercyjny na pewno! Do kas
ustawiały się tłumy – zwłaszcza w
przedsprzedaży, co świadczy o
tym, że Warszawa jest głodna kina
artystycznego. Oczywiście słychać było narzekania, ale rzadziej
na twórców, a częściej na organizatorów (ot, choćby problemy z
nieuregulowanym przejściem dla
pieszych przy ul. Emilii Plater).
Konserwatywni widzowie utyskiwali również na lokalizację (pokazy w Multikinie w Złotych Tarasach), choć nie sposób zgodzić się
z tymi opiniami – im większe sale,
im bliżej centrum miasta, tym więcej ludzi ma okazję do zapoznania
się z prezentowanymi produkcjami. A było co oglądać – program festiwalu był tradycyjnie bogaty, zaś
kilka filmów zasłużyło na zainteresowanie naszych dystrybutorów.
Niedosyt pozostawia fakt, że trzeba było zrezygnować z części pokazów na rzecz innych (ale taki już
urok festiwali).
Na otwarcie festiwalu wybrano
rosyjski dramat Aleksieja Uczitiela „Na końcu świata”. Szumnie reklamowany tegoroczny kandydat
do Oscara naszych sąsiadów ze
Wschodu zwyczajnie rozczarował,
przypominając radziecki propagandowy produkcyjniak – lepszy
od socrealistycznych poprzedników tylko dlatego, że… w kolorze.
Na szczęście kolejne dni przyniosły szereg wyśmienitych filmów, z
których pozwolę sobie przypomnieć zaledwie kilka.
Filmy mistrzów
Nazwiska twórców raczej nie rzucały w tym roku na kolana. Zdecydowanie najbardziej rozpoznawalnym reżyserem był Takeshi Kitano,
który zaprezentował swoje najnowsze dzieło „Wściekłość”. Jest
to gangsterski obraz o japońskiej
mafii – autor potrafił pokazać świat
yakuzy jako okrutny i surowy dla
samych gangsterów, a nie tylko ich
wrogów. Ścieżka kariery wiedzie
przez lata stresu, sake i wojen mafijnych rodów, a sukces kosztuje
"Wściekłość", reż. Takeshi Kitano
wiele wyrzeczeń. Jest to obraz daleki od produkcji twórcy serii
„Dead or Alive” Takashiego Miike,
wyraźnie zafascynowanego swoimi bohaterami, zwykle filmującego ich w sposób atrakcyjny – niemal w konwencji znanej z MTV.
Inny znany reżyser, Christoffer
Boe (autor słynnej „Rekonstrukcji”), pokazał na WFF „Wszystko
będzie dobrze”. W przeciwieństwie do Kitano, Boe zawiódł (acz
miłośnicy jego twórczości pewnie
są zadowoleni). Duńczyk powiela
po raz kolejny ten sam schemat,
znów mieszając jawę ze snem i
zmuszając widza do żmudnego podążania za niejasnymi rozwiązaniami narracyjnymi. W debiucie ta
surrealistyczna gra tworzyła niezwykłe napięcie, ale tym razem fabuła zwyczajnie nuży.
Wolni, duszni, niezależni
W opozycji do obrazów znanych
autorów można umiejscowić dzieła z sekcji „Wolny Duch”. Są to
filmy przeznaczone dla widzów
spragnionych kina niekonwencjonalnego, całkowicie autorskiego,
trudnego w odbiorze – ale jednocześnie to ta sekcja uzmysławia,
jak wielki potencjał i niewyczerpane możliwości kreacji drzemią
wciąż w kinematografii. W konkursie znalazło się miejsce m.in. dla
anarchistycznej argentyńskiej kreskówki „Słońce” o losach młodzieży w Buenos Aires po nuklearnej
zagładzie albo horroru „Jesteśmy
tym, co jemy” o rodzinie kanibali,
która traci ojca, głowę rodziny, dostarczyciela pożywienia. Sposób
na komedię romantyczną znalazł
Marcelo Laffitte, brazylijski twórca, który zrealizował obraz o miłości drag queen z lesbijką pt. „Elvis
i Madona”.
Hitem okazała się szwedzka ko-
media „Brzmienie hałasu”, która
bezapelacyjnie wygrała nie tylko
konkurs „Wolny Duch”, ale też zdobyła nagrodę publiczności. Trudno opisać fabułę filmu – wspomnę
tylko, że pragnący ciszy policjant
imieniem Amadeusz, ściga grupę
genialnych muzyków, którzy próbują w ydobyć w yraf inowane
dźwięki z przedmiotów codziennego użytku. Drodzy dystrybutorzy – bijcie się o ten film!
Festiwalowa ekstraklasa
Najwięcej uwagi przykuwają za-
wsze pokazy w ramach „Konkursu
Międzynarodowego” i „Konkursu
1-2” dla pierwszych lub drugich filmów danego reżysera. W tej pierwszej kategorii zwyciężyło „Pogorzelisko” Denisa Villeneuve’a, o
chrześcijance z południowego Libanu, która w młodości zakochała
się w Palestyńczyku. Jej rodzina
odkryje prawdę o nieszczęśliwej
miłości dopiero po śmierci kobiety i odczytaniu zaskakującego testamentu.
Jury „Konkursu 1-2” przyznało
nagrodę amerykańskiemu obrazo-
Powoli trzeba się przyzwyczajać,
że polskie imprezy filmowe odbywają się nie tylko w okresie wakacyjnym. Wrocław organizował pod
koniec października American Film
Festiwal, a w stolicy już po raz
czwarty kilkanaście dni po WFF-ie
miłośnicy kina mogli uczestniczyć
w festiwalu „Pięć Smaków” – krótkim przeglądzie najważniejszych
azjatyckich obrazów (oprócz Warszawy pokazy odbywają się również w Krakowie, Katowicach i Poznaniu). Z kolei w tym miesiącu jest
równie interesująco za sprawą
„Sputnika nad Polską” – 4. Festiwalu Filmów Rosyjskich
w Polsce. Rosjanie zawładnęli Kinoteką i kinem Kultura od 4 do 14
listopada. Oprócz najnowszych
produkcji (polecam zwłaszcza
przejmujący dramat „Pochowajcie
mnie pod podłogą” z polskim akcentem muzycznym), pojawią się
retrospektywy Siergieja Paradżanowa i Aleksieja Bałabanowa. A jeśli frekwencja znów dopisze, to
może w przyszłym roku będzie
jeszcze więcej festiwali? Nie miałbym nic przeciwko temu.
Patryk Juchniewicz
Pi´ç Smaków, czyli wielosmak wschodni
I po ptakach. Taśmy Festiwalu Filmowego Pięć
Smaków rozjechały się po Polsce na trzy pozostałe odsłony przeglądu azjatyckiego kina. W
Warszawie przegląd obrósł w kilka imprez towarzyszących, między innymi w festiwal „Włóczykij”, Azjatyckie Targi Podróży, konkurs fotograficzny oraz spotkania z twórcami i seminaria.
Sale kinowe nadające się do poważnego wietrzenia, prelegenci niezbyt zmęczeni i mnóstwo
ryżu na parkiecie to krajobraz pofestiwalowy
w najszerszym kadrze.
Pierwsza z większych sekcji to „Taste of Korea” – pięć filmów (plus kreskówka). Oficjalne
otwarcie nastąpiło podczas projekcji „Snu”
(„Dream” / „Bi-mong” 2008) Kim Ki-duka. Potem nie było ani gorzej, ani lepiej - po prostu
koreańsko. O kinie Korei nie powinno się zbyt
wiele mówić, bo sami Koreańczycy są w słowach oszczędni. I dobrze, bo o wiele lepiej wychodzi im malarstwo i poezja.
Sekcja „Focus: Singapur” ukazała świetnie natężenie wysiłków twórców singapurskich, by
zdjąć ze swojego tygrysa naklejkę „sukces =
szczęście”. „Mój czarodziej” („My Magic” 2008)
Erica Khoo zeskrobuje patynę, ukazując zniewolenie i zwyrodnienia ludzkiej egzystencji.
Finałowa „Ziemia [warszawa]” z muzyką Wolframa była za to eksperymentem na eksperymencie, bo któż na drugi najważniejszy pokaz
festiwalu wybiera „domagający się rozszyfrowania przekaz”?
Czego mógłby życzyć sobie widz w przyszłorocznej edycji, której Gutkoland na pewno nie
pozwoli przejść bez medialnego echa? Dokładniejszej klasyfikacji filmów! Choć recenzje były
pozytywne, to – komercyjno-festiwalowym
sposobem – nie pozwoliły dokładnie zorientować się w gatunku czy poetyce filmu. Zabieg
pomógł zapełnić sale kin (nawet tę w KinoLabie, zwykle wietrzną i przestronną) i niedyskretnie odsłonił frapującą wewnętrzną rozterkę organizatorów: czy Pięć Smaków to festiwal
masowy czy koneserski? Eksperymentalny, a
może popularyzatorski? Wszystko wydaje się
mieszać, a sama formuła realizuje wiernie wyłącznie jedną myśl: wielosmakowość.
Agata Czyżowska
15
KULTURA_SŁOWO
KULTURA_EKRAN
Co poczàç z takà wolnoÊcià?
Niewielu pisarzy trafia w samo
sedno tak jak to umiał Wasilij Grossman. Fragmenty jego znakomitej
i wstrząsającej powieści to gotowe motta dla następnych książek
o tragicznych doświadczeniach minionego wieku.
„Wszystko płynie” to opowieść
o Iwanie, więźniu sowieckiego łagru, który po śmierci Stalina wychodzi na wolność. Kiedy on wpadł
w szczelinę systemu, życie toczyło się dalej. Jego ukochana wyszła
za innego. Stryjeczny brat żył dalej, idąc na kompromisy z reżimem.
M´scy m´˝czyêni,
kobiece kobiety
Wszyscy mężczyźni mają ciała i
wejrzenia drapieżników, wszystkie
kobiety o krągłych piersiach odrzucają swe bujne loki w nasycony
erotyzmem sposób. Każdy słucha
Czesława Mozila i czyta Marqueza.
Tak w yg l ąda pol ska pow ieś ć
współczesna AD 2010.
Literacki debiut 30-letniej Mai
Margasińskiej, absolwentki Akademii Teatralnej, to osadzona w Warszawie wzruszająca do łez historia
czterech kobiet, połączonych tajemniczą postacią zaginionego
Alka. Narracje warszawianek, samotnie wychowujących dzieci, samotnych w małżeństwie i generalnie samotnych przeplatają się,
pozwalając czytelnikowi samodzielnie skonstruować portret Alka
na podstawie rozbieżnych relacji.
Zabieg niby ciekawy, formalne wycieczki w stronę realizmu magicznego czy nawet strumienia świadomości (!) niby interesujące, ale…
No właśnie, „ale”. „Skąd wieje
wiatr”, reklamowana jako „oniryczna opowieść, bolesna, piękna
książka”, to historyjka zwyczajnie
nudna jak flaki z olejem i cholernie pretensjonalna. W debiucie
Margasińskiej „kąt załamywania
się morskich fal jest tajemnym kluczem do cierpienia ukochanego”
(poważnie, nie zmyślam tych rzeczy), dialogi brzmią jak najlepsze
fragmenty „M jak Miłość”, a wątek
kryminalny jako żywo nadaje się
do rozwiązania przez Ojca Mateusza. Krótko mówiąc, chodźmy poczytać do Starbucksa, bo wykład
na kulturoznawstwie odwołali.
Jedna z narratorek, Lena, dzieli
się w pewnym momencie przemyśleniami: „Piszę książkę. To mój kolejny pomysł na życie. Z którego
prawdopodobnie nic nie wyniknie.” No tak. No tak.
Maja Margasińska
„Skąd wieje wiatr”
Wydawnictwo Rebis
wrzesień 2010
Marcel Zatoński
Mocna więź, która ich łączyła, została przerwana. Kolega, który na
niego doniósł, tylko przez chwilę
żałuje czynu sprzed lat. Po 30 latach niewoli Iwan próbuje żyć, ale
jak żyć, kiedy wraca się z innego
świata?
Pisarz zmarł, zanim zdążył nadać
dziełu ostateczny kształt. Jednak
„Wszystko płynie” to utwór zamknięty. Przeplatana licznymi dygresjami historia Iwana zawiera
ogromny ładunek tragizmu, rozrywającego serce cierpienia i gorzkiej prawdy o dwustumilionowym
kraju, w którym tylko jeden człowiek, ten na samej górze, był prawdziwie wolny.
Grossman, w latach 30. obiecujący debiutant i członek Związku
Pisarzy, później korespondent wojenny „Krasnej Zwiezdy”, utracił
wiarę w komunizm pod koniec lat
40. Po tym, jak w 1961 r. władze
„aresztowały” jego stalingradzką
epopeję „Życie i los”, musiał wiedzieć, że ocalałe z rewizji „Wszystko płynie” ma jeszcze mniejsze
szanse na publikację. Może dlatego tak brutalnie szczerze pisał o
Jak łatwo
przeoczyç
zbrodni´
„Uśmiech Pol Pota” Petera Fröberga Idlinga to kolejna pozycja ze znakomitej reporterskiej serii wydawnictwa Czarne. Można te książki kupować w
ciemno. Wyżyny reportażu gwarantowane.
Książka Idlinga opowiada o
jednym z najbardziej krwiożerczych reżimów w historii
świata – rządach Czerwonych
Khmerów. Przywódca tych
kambodżańskich komunistów
– Pol Pot (skądinąd człowiek
bardzo kulturalny, uprzejmy i
gruntownie wykształcony) –
przez 4 lata kierował aparatem
terroru, który w imię budowy
lepszego świata doprowadził
do śmierci 1,7 miliona swoich
rodaków. Jeszcze kilkanaście
lat po jego obaleniu odnajdywano masowe groby, które
tym, o czym wcześniej milczał.
Książki Wasilija Grossmana to kolejny dowód na to, że w literaturze
najbardziej dewastujące ciosy zadawali komunistycznej ideologii
ci, którzy wyrośli na jej łonie.
Wasilij Grossman
„Wszystko płynie”
Wydawnictwo W.A.B.
wrzesień 2010
Adrian Stachowski
świat nazwał „polami śmierci”.
Reportaż Idlinga to 262 krótkie rozdziały, które układają się w różnorodną, ale przejrzystą mozaikę. Autor żongluje pokaźną liczbą wątków, rozbija swoją opowieść na wiele planów, ale ani na
moment nie pozwala czytelnikowi się zgubić –
w tej sieci nic nie dzieje się przypadkiem.
Szwedzki reporter napisał nie tylko kronikę niewyobrażalnej tragedii narodu khmerskiego i niepojętego zła, które owładnęło jego oprawców.
Napisał też o delegacji szwedzkich intelektualistów, która była na miejscu i niczego nie zauważyła. Idling dotarł zarówno do reżyserów tego
teatru – aparatczyków, którzy oprowadzali Szwedów po potiomkinowskich
wsiach, jak i do widzów – zachwyconych khmerską rewolucją gości. Ich ślepota (umyślna, niezawiniona? To nie ma
znaczenia) zasiewa w głowie
niepokojące pytanie – a jakich
okropności nie potrafimy dostrzec my?
Peter Fröberg Idling
„Uśmiech Pol Pota”
Wydawnictwo Czarne
sierpień 2010
Adrian Stachowski
reklama
reklama
Boję się o polską młodzież, która
właśnie opuszcza kina po pokazie
„Ślubów panieńskich” Filipa Bajona. Jak Polska długa i szeroka, tak
sale kinowe są lojalnie wypełniane po brzegi przez wycieczki szkolne. No tak, lektura zobowiązuje!
Szkoda tylko, że zobowiązuje szkoły, a nie twórców, którzy z każdą kolejną adaptacją zdają się nadal nie
zauważać błędów poprzedników,
a na konferencjach prasowych
szczerzą do siebie swoje równe
zęby, schlebiając sobie nawzajem
i tłumacząc, jak niesamowicie udana była współpraca z reżyserem, a
na planie było tak miło.
Panowie aktorzy i panie aktorki!
Przypominam, że to wasza praca, a
plan filmowy nie jest od tego, żeby
czuć do siebie „chuć”, jak to określił po pokazie prasowym Robert
Więckiewicz. Ta „chuć”, czy raczej,
mówiąc językiem Fredry, „magnetyzm”, powinna być widoczna na
ekranie, a nie na planie. Cóż, na
ekranie jej nie widać.
Nie warto rozwodzić się nad fabułą „Ślubów panieńskich”, bo chyba jest powszechnie znana. Kto nie
zna, proszę sobie przeczytać (nie
miejcie dylematu, czy czytać, czy
oglądać – Fredro w oryginale jest
B
Dwa poziomy, 250 m2, aktywnego życia kulturalnego.
Koncerty, projekcje filmowe, wernisaże i debaty.
Pyszne jedzenie, doskonała kawa, alkohole w szerokim wyborze!
Klubokawiarnia Grawitacja
Powiśle, ul. Browarna 6
tel: 510 501 051
www.klubgrawitacja.com
16
Fredro z „komórà”
ogaty listopad w Iluzjonie Filmoteki Narodowej: 11 listopada startuje dokumentalna historia rocka,
natomiast 20 dnia miesiąca
przegląd filmów Jean-Luca Godarda. Obecnie dobiega końca
cykl "Kino w zaświatach" i jeszcze dziś załapiecie się na ekspresjonistyczną "Zmęczoną
Śmierć", jutro zaś "Orfeusza"
Jeana Cocteau. W Kinotece natomiast rozpocznie się 27 listopada pierwsza część V Warszawskiego Pr zeglądu
Filmów Górskich.
bez porównania lepszy niż w interpretacji Bajona). Warto jedynie
nadmienić, że reżyser postanowił
ubarwić historię, dopisując wątek
autotematyczny, współczesny. Pokazał plan filmowy i przygotowania aktorów do roli. Przyznam, że
za pierwszym razem wygląda to komicznie, kiedy stary Radost w skórze Więckiewicza wyciąga telefon
komórkow y i dzwoni do Klar y
(Żmuda-Trzebiatowska). Ale żart
powtarzany wielokrotnie przestaje śmieszyć, a nawet gorzej – ośmiesza samego autora. Ponadto nie
jest do końca jasne, co chciał reżyser osiągnąć na poły uwspółcześniając akcję. Wyrwać się z kleszczy teatru? Pokazać, że czasy się
zmieniają, a relacje męsko-damskie są niezmienne? Jeśli tak, powinien całkowicie przenieść akcję
w dzisiejsze realia.
Może przesadzam z tym narzekaniem. Przyznać trzeba, że świetnie
zagrali aktorzy – wyśmienity jest
Maciej Stuhr jako Gustaw, wysoki
poziom trzymają tradycyjnie Szyc
(Albin) oraz Więckiewicz, który
wniósł trochę świeżości w postać
Radosta. Gorzej radzi sobie płeć
piękna. Żmuda-Trzebiatowska i
Anna Cieślak (Aniela) zachowują
się trochę tak, jakby nie mogły zdecydować, czy mówić współcześnie,
czy może lepiej wierszem.
Plakat filmu zachęca do jego
obejrzenia, obiecując złoty środek
na „zniewolenie mężczyzny” lub
„okiełznanie kobiety”. Gdybyście
z kolei szukali odpowiedzi na pytanie „jak zniechęcić jego lub ją?”,
podpowiem. Wystarczy wybrać się
razem na „Śluby panieńskie”.
„Śluby panieńskie”
reż. Filip Bajon
dystrybucja: Kino Świat
premiera: 8 października
Patryk Juchniewicz
Ânieg skrzàcy si´ krwià
Okrzyknięty rewelacyjnym, nowy
film Jerzego Skolimowskiego „Essential killing” zasłużył na masowo
zbierane pochwały i nagrody. A będzie ich tylko więcej.
Sam Skolimowski odcina się od
politycznej wymowy filmu. Nie jest
to łatwe, ale ja także spróbuję.
Afganistan. Amerykańscy żołnierze
dość beztrosko przeczesują górzyste tereny w poszukiwaniu ukrywających się terrorystów. W jednej z
jaskiń czyha zlękniony Mohammed
(Vincent Gallo), który w momencie,
kiedy zbliżają się do niego jednostki wroga, wystrzeliwuje ze swojej
jedynej broni – granatnika przeciwpancernego – i rozsadza na kawałki trzech Amerykanów. Ucieka, jednak prędko zostaje schwytany, po
czym przewieziony do bazy wojskowej (Guantanamo?). Tam poddawany zostaje torturom i przesłuchaniom – choć nie wiemy o nim nic,
zdajemy sobie sprawę, że zajmuje
wysokie miejsce na liście poszukiwanych terrorystów. Następnie zostaje przetranspor towany do
wschodniej Europy (Polski?), gdzie
podczas wypadku samochodowego ucieka w głąb iglastego lasu, w
środku siarczystej, śnieżnej zimy.
Ucieka przed tropiącymi go żołnierzami, jednocześnie mierząc się z
przyrodą, z jaką być może nie zetknął się dotychczas. Szanse na
przeżycie ma niewielkie.
Przez cały film Mohammed nie
wypowiada ani słowa. Podobnie jak
Margaret (Emmanuelle Seigner),
choć jej postać jest jedynie wątłym
cieniem kreacji Gallo. W ogóle niewiele się w „Essential killing” mówi.
Na poziomie tekstowym zostaje
wiele niedopowiedzeń, z którymi
musimy się zmierzyć sami. Głos został oddany obrazowi i dźwiękom
wydawanym przez przyrodę oraz
rozpaczliwie umykającego Mohammeda. Film, dzięki przepięknym
zdjęciom Adama Sikory i subtelnej
muzyce Pawła Mykietyna, wprowadza nas w zupełnie inną przestrzeń.
Wychodzimy z kina, rozpoczynając
nieco baśniową podróż po zakamarkach naszej świadomości. Po naszych pragnieniach i lękach.
Mohammed zabija, aby przeżyć.
„Essential killing” może być dla nas
wyabstrahowaną z rzeczywistości
historią człowieka, który w XXI wieku musi walczyć o przetrwanie, a
bezpieczna przystań nawet nie majaczy na horyzoncie. Zagrożeniem
bowiem są nie tylko ludzie, ale również bezlitosna natura. Która, jak
koń w ostatniej scenie filmu, pozostaje niezakłócona refleksją.
„Essential killing”
reż. Jerzy Skolimowski
dystrybucja: Syrena Films
premiera: 22 października
Szczepan Orłowski
Albo jest˝eÊ tylko
pokrowcem smutku...
Z nowej ekranizacji „Portretu Doriana Graya”
pozostaje na osłodę jedynie Colin Firth jako diaboliczny Książę Paradoks. W gotyckiej konwencji i seksualnym rozpasaniu reżyser zagubił ducha oraz estetyczny smak Wilde’a.
Po pierwsze, wybór głównego aktora jest zupełnie chybiony – Ben Barnes nawet w połowie nie posiada czaru, który ucieleśnił Helmut
Berger w uwspółcześnionej adaptacji z 1970
roku i chodzi tu nie tyle o kunszt aktorski, co
o trafioną powierzchowność - „pogodne, błękitne oczy, falisty złoty włos [...] oraz całą
szczerość i czystość młodości”.
Moralny upadek powinno się raczej sugerować bądź umiejętnie tonować niż ostentacyjnie odmalowywać – tymczasem deprawacja Doriana postępuje w kalejdoskopie wulgarnych,
pornokomicznych obrazów, które pieczętuje
oralny seks Bazylego (?) z bohaterem. Brakuje
wyrafinowań dziewiętnastowiecznego dandysa – pławienia się w drogich tkaninach, analizowania zapachów, całej miłości do Formy oraz
filozoficznego zacięcia w dokonywaniu wiwisekcji na zmysłach.
Gdzie podziały się zjawiska natury, nad którymi Oscar Wilde tak często się zatrzymuje,
aby dać nam odetchnąć i odciążyć akcję, stworzyć iluzję odosobnienia w środku miasta? Co
to za pomysł, aby czynić z pięknej Gladys córkę lorda Henryka i – co gorsze jeszcze – sufrażystkę? Dlaczego przemilczano dramat Alana
Campbella?
Nie żąda się przecież ekranizacji jako ślepego odtwarzania – dowodem udana wersja Dallamano z 1970 r. Najlepsze, co może przynieść
widzom nowy film, to zachętę do lektury powieści – tego zatrutego kwiatu literatury.
„Dorian Gray”
reż. Oliver Parker
dystrybucja: Best Film
premiera: 1 października
Kajetan Poznański
17
fot.Stefan Okołowicz
18
„Nasza klasa”
reż. Ondrej Spišák
Teatr na Woli,
premiera: październik 2010
Szczepan Orłowski
Skomplikowana historia „Pasażerki”
zaczęła się od tego, że Zofii Posmysz,
byłej więźniarce obozu w Auschwitz
w kilkanaście lat po wojnie, podczas
wakacji w Paryżu, zdało się, że wśród
grupy niemieckich turystek słyszy
swoją byłą nadzorczynię SS – Aufseherin Franz. W ten sposób zrodził się
pomysł opowieści o niecodziennym
spotkaniu po latach. Wiodący beztroski żywot kat i ofiara, która swym
wtargnięciem zaburza spokój jego
ducha. Idylliczna atmosfera płynącego do Brazylii statku i koszmar
oświęcimskiego piekła. Kulturalna
żona niemieckiego dyplomaty i jej
ponura przeszłość.
Przedsięwzięcie Opery Narodowej na różne sposoby dotyczy problemu pamięci. „Nie zapomnijcie o
nas! Nie ma przebaczenia – nigdy!”
– te słowa wypowiada Katia, jedna
z więźniarek, idąc na stracenie. Ofiarom Oświęcimia pozostał już tylko
krzyk sprzeciwu. Wystawiana na deskach Teatru Wielkiego sztuka ma
także ocalić od zapomnienia same-
go Mieczysława Weinberga, kompozytora – jak stwierdza reżyser
„Pasażerki”, sir David Pountney –
wybitnego i niesłusznie pomijanego. W centrum znajduje się jednak
przede wszystkim pamięć głównej
bohaterki – Lisy Franz. Ukazane zostają podejmowane przez nią próby wyparcia ze świadomości wspomnień, które zagrażają jej
pozytywnemu obrazowi siebie.
Na scenie ta walka iluzji i psychologicznej prawdy znajduje swój wyraz w przeciwstawieniu swingujących r y tmów roztańczonej po
wojnie Europy narastającemu w tle
chaosowi dźwięków „zdezintegrowanej” orkiestry. Taras widokowy
na pokładzie statku zamienia się w
wieżę strażniczą, luksusowa kajuta
– w obozowe prycze. Chór więźniów
rozpoczyna swój monotonny śpiew
unisono: „Ściana śmierci, ściana
śmierci. Twoje spojrzenie –a potem
wszystko skończone”. Walka z powracającym koszmarem przeszłości jest bezskuteczna, a pamięć okazuje się ostatecznie narzędziem
wymierzającym sprawiedliwość –
była strażniczka SS Auschwitz do
końca swoich dni będzie musiała
zmagać się ze świadomością tego,
kim jest.
„Pasażerka”,
reż. David Pountney
libretto: Aleksandr
Miedwiediew
wg powieści Zofii Posmysz
Teatr Wielki Opera Narodowa,
premiera polska: październik
2010
Tomasz Dowbor
Rumuni z umiarem
Ci, którzy znają „Wojnę polsko-ruską...”, nie powinni być zaskoczeni luźną kompozycją dramatu ani tym, że postacie plotą od rzeczy, popadając w charakterystyczny słowotok. Dorota
Masłowska, przez co wrażliwszych widzów ganiona za nieprzebieranie w słowach, po raz kolejny przemawia na swój specyficzny, budzący
kontrowersje sposób.
Sztuka nie opowiada o Rumunach, w gruncie
rzeczy nie chodzi też o żebractwo ani bezdomność – w dosłownym sensie. W jakiś jednak sposób młoda, zdeprawowana dziewczyna z nizin
społecznych i przypadkowy towarzysz jej przypadkowej podróży, serialowy aktorzyna, cierpią na bezdomność. Bezdomność duchową,
mentalny brak miejsca w świecie, które dawałoby im poczucie zakorzenienia. Pozbawieni
ugruntowanej tożsamości, balansują na granicy fikcji, ułudy, narkotycznego snu. On, właściciel jakiejś maski, z którą słabo się identyfikuje i która doskwiera mu jak źle skrojony garnitur,
ona – w zasadzie bez żadnej roli społecznej, migocąca w ludzkiej przestrzeni niczym słaby
szkic ołówkiem. Nihilizm – to jedyne, co ich
określa. Inne postacie to właściwie nic innego
jak projekcja goryczy głównych bohaterów,
ucieleśnienie dostrzeganego przez nich nonsensu i nieszczęścia. Kierowca samochodu, który, nie wiedzieć czemu, daje się wciągnąć w bezsensowną grę, policjant, który nie stara się
sprostać wymaganiom swojego urzędu, zdradzana żona, nieżyczliwa sklepikarka, starzec
cierpiący na manię prześladowczą. Dziwaczne
zachowanie tych postaci tylko z pozoru nie trzyma się kupy. Ci ludzie żyją w krzywym zwierciadle świata, w jego alternatywnej wersji.
Siła oddziaływania sztuki Masłowskiej – wraz
z adaptacją Przemysława Wojcieszka – leży w
umiejętności zachowania właściwych proporcji między czytelnością tekstu scenicznego a
jego awangardą i nonszalancją – co nie zawsze
wychodzi współczesnym twórcom. „Dwoje
biednych Rumunów” odbiega od zalewającego
teatralne sceny schematyzmu, unika dosłowności – ale, dzięki dość klarownej fabule, nie
traci koniecznego gruntu – zakotwiczenia w życiu. Co więcej, sztuka dyskutuje ze znaną nam
codziennością, z realiami, w których żyjemy.
Widza postawiono w roli inteligentnego obserwatora, któremu nie trzeba wszystkiego tłumaczyć jak „chłop krowie”. Skromna scenografia, umowność, pomijanie mało istotnych
szczegółów – to zabiegi należące do teatralnej
awangardy. Jednocześnie, także typowy dla
współczesnej sceny, humorystyczny dystans do
przykrych de facto spraw pomaga przełknąć tę
niemałą dawkę sceptycyzmu, ironii i goryczy.
„Dwoje biednych Rumunów
mówiących po polsku”
reż. Przemysław Wojcieszek
TR Warszawa, premiera: listopad 2006
Wioletta Wysocka
Zodiakalna szóstka
Miniarcydzieło
za friko
Listopad przynosi zazwyczaj kulminację jesiennej deprechy. Wciąż
niemal anonimowi muzycy z Body
Language przybywają zatem w
samą porę ze swoją drugą w przeciągu kilkunastu miesięcy EP-ką
po brzegi wypełnioną sypialnianym popem. Brooklyński kwartet
zdaje się z pełną świadomością
odcinać od nowojorskich awangardowych inklinacji, serwując miniaturowe arcydzieło ujmujące swoją prostotą i zwiewnością.
Jak widać, w stolicy światowej
nowatorszczyzny umiejętność zespołowej pracy dla dobra ogółu
wciąż pozostaje ż ywa. „Social
Studies” jest bowiem płytą nieustannego dialogu: zwiewnych
damsko-męskich wokali i dziesiątek drobnych electropopowych
motywików. Wielopoziomowa, a
zarazem zadziwiająco oszczędna
pajęczynka każdej z czterech kompozycji utkana jest z plam syntezatorowych akordów, narastających pulsacji, nieco naiwnych
dzwoneczków, programowanych
bitów i skrzących się brokatowo
microhouse’owych pyłków. Efekt?
Cztery zdumiewające swoją bezbłędnością i chwytliwością utwory, których linie melodyczne tworzą w ielobar wne, pozaw ijane
szlaczki.
Body Language doskonale wiedzą, w którym momencie odciąć
swoim kompozycjom dostawę cukru. Ich wielkomiejskie, nasycone
do szpiku kości dalekim od taniości sentymentalizmem balladki
dumnie rozpościerają się na tery-
Rakieta Electric Six wystartowała z planety Detroit siedem
lat temu, a licznik przebytego
dystansu pokazuje, że są dziś
siedem albumów od domu.
Dobr y silnik to podstawa
wysokiej wydajności, a Elektryczna Szóstka zdaje się coś
o tym wiedzieć. Tegoroczny
„Zodiac” jest czterdziestoośmiominutową podróżą przez
dwanaście utworów-gwiazdozbiorów. Ograniczanie się do
takiej ilości jest dla zespołu nowością, spowodowało też nieumieszczenie na płycie numeru, który był inspiracją do nazwania wydawnictwa w ten sposób („Typical Sagittarius”).
Wątpliwości związane z tym drobnym paradoksem odsuwają się jednak na dalszy plan, kiedy
tylko drzwi nocy wywalone zostaną z kopa, jakim
jest otwierający całość utwór „After Hours”.
Szybkie tempo parkietowych wymiataczy zwalnia dopiero z piątym na krążku „Doom and Gloom and Doom and Gloom”, a i to tylko po to, by
w napiętej uwadze słuchacza zrobić miejsce dla
niewybrednego w swej metaforze „Jam in the
Hole”. „Love Song for Myself” to kolejny świetny, przetandetny kawałek z uwielbianym przez
publiczność falsetto na refrenie. Jest też oczy-
toriach przyległych imperium wygładzonego synth-popu spod znaku Junior Boys.
Na tyle blisko, by pozostawić słuchacza oniemiałym z zachwytu i
zmusić do ponownego wciśnięcia
przycisku „play”, a jednocześnie
na tyle daleko, by uniknąć zarzutu kserokopiarstwa.
Na zakończenie wiadomość być
może najistotniejsza: aby spotkać
się z nowojorczykami i uczynić
swoje życie o wiele lepszym, wcale nie trzeba ganiać po sklepach z
naiwnym przeświadczeniem, że
łaskawym zrządzeniem losu ktokolwiek zainteresował się dystrybucją ich muzyki w naszym pięknym kraju. Ten minialbum nawet
nie istnieje w postaci fizycznej. Za
to dobry wujaszek Google z radością podrzuci wam go zupełnie za
darmo.
Body Language - Social Studies
12 października 2010
self-released
wiście „Rubberband Man”,
drugi w historii zespołu cover
(pierwszy to „Radio Ga Ga”
Queen na albumie „Señor
Smoke” z 2005 roku), który w
swym oryginalnym wykonaniu grupy The Spinners określony został przez członków
Electric Six mianem „najbardziej chwytliwej piosenki”.
Album pełen jest kunsztu i
przemyślnie zbudowanych
motywów, kipiąc jednocześnie znajomą przeseksualizowaną lubieżnością. Jest też dowodem na świetną formę lidera Dicka Valentine’a, który, nie
biorąc swojej osoby zbyt poważnie, pozostaje
na szczycie piszącego taneczne szlagiery światka. Z paliwa rakietowego nowych pomysłów i
ognia tradycyjnie towarzyszącego Electric Six
początek bierze eksplozja siłą dorównująca disco-rockowym orgiom najwyższej klasy. A nazwa jej to „Zodiac”.
Electric Six – Zodiac
28 września 2010
Metropolis Records
Kuba Szarejko
Bartek Iwański
Free Form Festival 2010
fot.Rafał Nowakowski
Gdyby odciąć „Naszą klasę” od
kontekstu historycznego, zostałaby jedynie wiernie przeniesiona na
deski teatru sztuka na podstawie
poprawnego dramatu.
Jednak to właśnie sprawa Jedwabnego nadaje tekstowi i jego
scenicznej adaptacji siły i ekspresji. Nazwa miejscowości na Podlasiu wprawdzie nie pada, ale głośno
grzmi poza dramatem, zwłaszcza
po uhonorowaniu go nagrodą
Nike.
Spektakl rozpoczyna się podobnie jak „Umarła klasa” Tadeusza
Kantora. Po wejściu na scenę i zajęciu miejsc w ławkach, każdy z
dziesięciu bohaterów podrywa się
energicznie i z podnieceniem
podnosi do góry ręce. Po kolei opowiadają o tym, kim chcą zostać. Aktorzy przebrani są w stroje zdradzające ich przyszłe (w przypadku
niektórych niedoszłe z powodu nagłej śmierci) profesje. Mamy więc
ubranego w strój wojskowy Menachema, ślicznotkę Dorę pragnącą
zostać gwiazdą filmową czy Heńka w sutannie.
Auschwitz w operze
fot.Krzysztof Bieliński
Spektakl
Êredniej
klasy
Bohaterowie po kolei relacjonują przyczyny oraz przebieg wydarzeń z lipca 1941 roku. Mamy tutaj
opisy m.in. brutalnego zabójstwa
Żyda – Jakuba Kaca – oraz spalenia
1600 Żydów w stodole. Druga
część spektaklu to konsekwencje,
czyli jak żyją z tym potwornym
brzemieniem ci, którzy przetrwali
II wojnę światową, zarówno Polacy, jak i Żydzi.
Nie sposób nie wyczuć w obu częściach spektaklu tendencyjności,
operowania stereotypami, kliszami. Ale to problemy na poziomie
tekstu. Sama sztuka jest zrobiona
solidnie, natomiast środki wyrazu
nieraz wydają się zupełnie nieadekwatne do przedstawianych wydarzeń. Podobnie aktorzy, często nie
odnajdują się w poszczególnych
sytuacjach, jak gdyby nie wiedzieli, czy teraz opowiadają o swojej
postaci czy właśnie ją odgrywają.
„Nasza klasa” to głos z pewnością
potrzebny, jednak nikt by nie ucierpiał, gdyby Tadeusz Słobodzianek
nie nadawał opisanym już uprzednio faktom fikcyjnego wymiaru na
potrzeby teatru. A przy okazji ktoś
by zyskał… nagrodę Nike.
fot.Krzysztof Bielinski
KULTURA_DŹWIĘK
Fot. Wojtek Szabelski freepress.pl
KULTURA_SCENA
L
istopadowe premiery płytowe: po pierwsze „Silver Pony”
Cassandry Wilson (Blue Note Records), po drugie 30 Seconds To Mars „This is War” (CD+DVD), po
trzecie "Tour of the universe" Depeche Mode jako nagranie z Palau St. Jordi w Barcelonie. 16 listopada ukaże się nowy Dżem („Muza”), a Norah Jones zaprezentuje
kooperacyjne nagrania z największymi muzykami różnych scen na albumie „Featuring” (Blue Note Records).
Wreszcie 27 listopada wyjdzie album Kasi Kowalskiej
– „Kowalska - Ciechowski - Moja krew”, czyli zapis
świeżego koncertu, gdzie opracowywała piosenki Grzegorza Ciechowskiego i Republiki.
reklama
O
to książęcy kalendarz na
listopad i nie tylko: już 9
w Proximie zagrają postpunkowi The
Futureheads, 10 i 11 zapraszamy do Stodoły, wpierw na Dezertera, potem na szalonego Jamiego Lidella z Warpa. 12 do Polski zawita ponownie De Phazz (Palladium).
20 musicie być w poznańskim SQ, gdzie duet
M.A.N.D.Y. pomasuje nas najlepszą elektroniką. 24 Kinoteka pokaże przedpremierowe
DVD „Live Rabbit” z koncertem Gaby Kulki.
Wreszcie 3 grudnia znowu Stodoła i kultowy Dżem. Do zobaczenia! Mamy również
konkurs: najlepsza recenzja dowolnej listopadowej płyty, przesłana na adres
mailowy redakcji zostanie uchonorowana albumem "Fitness" młodej
pol skiej formacji pop
Miss Polski.
Tegoroczny program przeładowano electropopem i emotroniką. Z
pewnością zabrakło również jakiegoś berlińskiego akcentu, minimalowo-housowego chłodu. Z
drugiej strony ci, co mieli dźwigać
edycję, w większości dopisali.
Zaczynając od Krusha: w jednym
artykule zarzucono mu surowość
– być może autor chciał, aby artysta skakał po scenie w blasku fleszy, najlepiej w kiecce. Istota występu polegała właśnie na
minimalizmie środków, nagości
przestrzeni, na czystym przeżywaniu muzyki, która była po prostu samowystarczalna. Japoński
DJ często przyspieszał i zwalniał,
rozciągając tempo między 90 a
180 bpm; serwował dużo scratchy,
szybkich, ale subtelnych, nie pozwalając przejąć im kontroli nad
muzyką; wreszcie zachwycił coverem „We will rock you” z rewelacyjnym orientalnym motywem, a
występ zgasił frazą Milesa z „Windy na szafot”.
Muzykę Krusha dopełnić mógł
ewentualnie żywy instrument,
coś, o czym pomyślał Igor Pudło,
zapraszając na scenę klarnecistę.
Połówka Skalpela zachowała werwę całości, prezentując dźwiękowo-obrazkową wizję wojny, dużo
dramatyzmu z kreskówkowymi historiami oraz archiwalnymi nagraniami w tle.
Formacji Coldcut trzeba oddać
30 minut cieszącej muzyki. Poza
tym jednak głośniki ledwo wytrzymywały huczący bas i rzeczywiście szefostwo Ninja Tune nieco przesadziło, grając ciężkim,
łamanym beatem i gubiąc elementarną harmonię. Podobnie King
Cannibal, który w całym chaosie
zapomniał gdzieś o słuchaczach.
Jeśli mowa o rodzimej twórczości,
zachwyciliśmy się rzemieślniczo
dopieszczonymi dźwiękami podczas występu Noviki.
Świadomi swego gustu, życzymy kolejnej edycji mniej brytyjskich przebojów.
Jakub Celej, Kajetan Poznański
19

Podobne dokumenty