Długa droga.indd

Transkrypt

Długa droga.indd
60
Długa droga do domu
Szkoła Rewolucyjna
Szkoła Rewolucyjna była specjalną placówką oświatową, zajmującą się kształceniem i szkoleniem nastolatków o dobrym
pochodzeniu klasowym w warunkach zbliżonych do regularnej służby wojskowej. Z perspektywy czasu widzę, że było to
przerażające miejsce dla dzieciaka mającego mętlik w głowie
i mnóstwo pozytywnej energii, ale żadnego pojęcia, jak tę
energię utrzymać i ku czemu ją skierować. Było to miejsce
dla młodych ludzi przejawiających cechy przywódcze. Wszyscy uczniowie mieli nieposzlakowane – wedle standardów
północnokoreańskich – pochodzenie klasowe; byli dziećmi
rewolucyjnych partyzantów bądź członków oddziałów antyjapońskich z czasów rządów kolonialnych. Ja byłem sierotą,
a mój adopcyjny rodzic miał dobre pochodzenie społeczne,
stąd byłem naturalnym kandydatem do tej uczelni. Wszyscy
nosiliśmy mundury wojskowe i żyliśmy razem w oddziałach
na wzór plutonów wojskowych, tymczasem inni uczniowie
szkół średnich ubierali się po cywilnemu i mieszkali ze swymi rodzinami. Smutek po ujawnieniu prawdy o adopcji rozproszył się nieco, gdy wręczono mi fabrycznie nowy mundur wojskowy. Ach, te lśniące guziki schludnie przyszyte do
szkarłatnych wyłogów kurtki! Ten lekki zapach benzenu, kiedy niepokalanie dotąd złożony uniform powierzono moim
gorliwie czekającym ramionom. Ten dreszcz nakładania
przepięknej czapki na ogoloną głowę! Podniecenie wzrosło
jeszcze, gdy oficer wyjaśnił nam, że różnica między naszymi
mundurami a mundurami regularnej armii jest minimalna –
błyszczące guziki naszych uniformów opatrzone są małym
znaczkiem „uczeń”.
Ranki spędzaliśmy na nauce, popołudnia zajmowała nam
musztra. Państwo północnokoreańskie dbało o komfortową
przyszłość strategów wojskowych. Większość moich kole-
D o ras ta n i e
61
gów z roku w Szkole Rewolucyjnej zajmowała później ważne stanowiska w północnokoreańskich siłach zbrojnych. Często urządzano nam wyprawy albo wycieczki. Każde dziecko
w Korei Północnej musi wziąć udział w pielgrzymce upamiętniającej naszego Wielkiego Wodza Kim Ir Sena. Mówiono
nam, że kiedy Wielki Wódz miał dwanaście lat, przeprawił się
przez rzekę Aprok i przebył pieszo 1000 li4, by móc się uczyć,
a kiedy skończył czternasty rok życia, ponownie przemaszerował 1000 li, z Mangyenogdae5 do Samjieon6, by zjednoczyć
swoją ojczyznę. Były to godne uwagi osiągnięcia jak na chłopca w tym wieku, ale nasz Wielki Wódz od najwcześniejszych
lat życia okazywał niezwykłą wytrwałość i determinację, które to cechy powinniśmy naśladować – powiedział nauczyciel.
Dzieci corocznie brały udział w pieszej pielgrzymce – pokonywały tę samą odległość, jaką nasz Wódz przebył, będąc w tym
samym co my wieku. Naklejaliśmy rewolucyjne maksymy
Wielkiego Wodza na plecakach uczniów idących przed nami,
tak, byśmy mogli uczyć się ich w czasie marszu. Nie wszystkie
dzieci z obszarów wiejskich mogły brać udział w pielgrzymce. Uczestników marszu do Pjongjangu musiały wybrać i upoważnić do wzięcia udziału ich szkoły. Było to największe ze
wszystkich świąt, mimo że pod koniec wędrówki stopy mieliśmy otarte do żywego ciała, a paznokcie sine. Skoro jednak
nasz Wielki Wódz podołał temu zadaniu, musimy podołać mu
i my, jeśli chcemy nieść jego przesłanie i wypełnić jego wolę
zjednoczenia Korei.
Podobnie jak to było w sierocińcu, uczniom kazano szanować i czcić Wielkiego Wodza Kim Ir Sena jak rodzonego
ojca. Każdy dzień zaczynaliśmy od czyszczenia jego portretu –
musieliśmy zdejmować go ze ściany i odkurzać na świeżym
powietrzu, nawet w środku zimy, kiedy ręce nam zamarzały. Kiedy spadł śnieg, zabierano nas do posągów Kim Ir Sena
z zadaniem usunięcia śniegu wokół nich, by goście mog­li od-
62
Długa droga do domu
dać cześć Wielkiemu Wodzowi. Przy ładnej pogodzie wycieraliśmy nawet ziemię wokół posągów wilgotnymi ściereczkami.
Nauka w stylu wojskowym odpowiadała mi bardzo, ponieważ
kładła nacisk na hierarchię i dyscyplinę. Za domem, który
przyszło mi opuścić, nie tęskniłem wcale. Od czasu do czasu
moi adopcyjni rodzice dzwonili do nauczycieli, żeby dowiedzieć się, jak sobie radzę, nigdy jednak nie odczuwałam żadnej potrzeby spotkania się czy też rozmowy z nimi. Pod koniec drugiej klasy gimnazjum stałem się już małym mężczyzną.
Tak samo jak w wojsku uczniowie podzieleni zostali na pułki,
którymi dowodzili uczniowscy przywódcy. Każdy nowy uczeń
miał starszego mentora, który odgrywając rolę adopcyjnego
rodzeństwa, pomagał mu się zaadaptować – prowadził go
przez okres pobytu w Szkole Rewolucyjnej. Moją mentorką
była uczennica o imieniu Z., która musiała mieć około siedemnastu lat, kiedy wzięła mnie pod swoje skrzydła. Zmieniała kołnierzyki w mojej koszuli, a kiedy między uczniami
dochodziło do bójek, zawsze brała moją stronę. Pewnego razu
Z. dzielnie odciągnęła jednego ze starszych chłopców, którzy
mnie dręczyli. Ale za to, że była moim strażnikiem i obrońcą, została przez tego chłopca pobita. Jak ten bydlak ośmielił się zranić tak drogą mi osobę! Oburzony tym incydentem
powziąłem postanowienie, że stanę się silniejszy, by nikt nie
mógł ponownie pobić mojej mentorki. Wewnętrznie byłem
już twardym gościem, ale na pierwszy rzut oka sprawiałem
wrażenie rachitycznego nastolatka. Patrząc na moją niezbyt
imponującą aparycję, inni chłopcy uważali, że mogą mnie
szykanować. Nienawidząc tego, zacząłem codziennie podnosić ciężary i ćwiczyć dżudo do chwili, aż wszyscy, z dużymi
chłopcami włącznie, poczuli przede mną respekt i zostawili
mnie w spokoju. Dla wzmocnienia kąpałem się nawet z bliskimi przyjaciółmi w lodowatej wodzie. Skoro tylko zająłem godziwą pozycję w hierarchii chłopców ze Szkoły Rewolucyjnej,
D o ras ta n i e
63
nabrałem pewności siebie, a dzięki temu poczuciu zdobyłem
nawet srebrny medal w juniorskich zawodach dżudo. Dobrze
mi się więc wiodło w Szkole Rewolucyjnej, póki nie osiągnąłem wieku, w którym albo musiałem iść na studia, albo znaleźć sobie jakiś zawód. Ponieważ byłem sierotą wychowanym
dzięki szczodrej łaskawości państwa, przyszłość moja jawiła
się obiecująco. Czy się to komu podoba, czy nie, pochodzenie
klasowe było czymś, co w Korei Północnej liczyło się najbardziej.