Dociekania 4 - WordPress.com

Transkrypt

Dociekania 4 - WordPress.com
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Spis treści
SŁOWO WSTĘPNE
KAMIL DŹWINEL, Podmiot: krótka historia kłopotów z pojęciem. Wiek XX
TOMASZ DALASIŃSKI, O podmiotowości w drugiej nowoczesności
KAROLINA CIECHOŃSKA, Autobiograficzność w reportażu
ALEKSANDRA SZWAGRZYK, Balladyna jako bohaterka nowoczesna
MARTA ŁAWRYNKOWICZ, Zapomniany Eolion
ANNA BARANOWSKA, Macierzyństwo jako zmaza kobiecości. Wizja dziecka w dziele Simone de Beauvoir
Druga płeć
NATALIA KRAJNIK, Sezon, którego nie było – czyli rozpad podmiotowości w poezji Rafała Wojaczka
AGNIESZKA ŁAZICKA, Camille Claudel i Kaspar Hauser w poszukiwaniu tożsamości. O dwóch wierszach
Renaty Putzlacher
KATARZYNA SZKARADNIK, Synteza historii i analiza doświadczenia w pryzmacie tekstu, czyli Z. Powieść między biografią a bibliografią
ANNA SZWARC-ZAJĄC, Pał mułengro dżi. Dezolacja Cyganów podczas Zagłady
ARTUR JABŁOŃSKI, O wideorecenzji
AUTORZY
2|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Słowo wstępne
Serdecznie zapraszamy do lektury nowego numeru „Dociekań” poświęconego problemowi
podmiotowości.
W numerze znalazły się teksty teoretyczne i analizy historycznoliterackie dotyczące kryzysu
kategorii podmiotu i prób wyjścia z tego kryzysu, szkice na temat autobiografizmu, kobiecości
oraz tożsamości narodowej i etnicznej.
3|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
KAMIL DŹWINEL
Podmiot: krótka historia kłopotów z pojęciem. Wiek XX
Adam Dziadek wstęp do swojej rozprawy o rytmie i podmiocie w liryce Iwaszkiewicza i Wata
opatrzył znamiennym mottem z Jean-Luca Nancy’ego: „Nie ma nic bardziej niejasnego, niż to,
co w obecnej dobie mówi się o podmiocie”1. To spostrzeżenie wynika m.in. stąd, iż rozważania
humanistyczne mają charakter wieloaspektowy, często interdyscyplinarny. Nie wchodzi więc w grę
rozpatrywanie danych zagadnień w abstrakcyjnej izolacji wybranej dziedziny, co powoduje znaczący ich
rozrost zakresowy, a także ‒ rzeczoną niejasność. Pojęcie podmiotu wpisuje się w powyższe
komplikacje w sposób oczywisty.
Proste określenie, czym właściwie jest podmiot, w obliczu ustaleń filozofów i literaturoznawców
działających na przestrzeni samego tylko XX wieku, jest niemożliwe. Większość teorii związanych
z pojęciem „tego, kto mówi” („tego, kto uprawia dyskurs”, a szerzej: konglomeratu człowieka, jego
świadomości i używanego przezeń języka; osobny problem stanowią przekształcenia podmiotu
związane z problematyką odbiorcy2) wiąże się raczej z artykulacją niezliczonych wątpliwości, aniżeli
pewnymi rozwiązaniami, które byłyby stosowalne w praktyce interpretacyjnej. Tocząca się do dziś
dyskusja wokół pojęcia podmiotowości „w ogóle” ma swe główne źródło w prymarności tego pojęcia.
Narzuca się ono badaczom niemal wszystkich dyscyplin humanistycznych i żąda zrozumienia,
uchwycenia, odnalezienia swego aspektu człowieczego. Włodzimierz Bolecki zwraca uwagę na miejsca
macierzyste tej dyskusji, jakimi są: filozofia, antropologia kultury czy psychologia:
To te dyscypliny są właściwą „kuźnią” języków, problemów, kategorii oraz analiz rozmaitych wymiarów istnienia,
funkcjonowania i badania „podmiotu”. Badacz literatury – jeśli chce wyjść poza swoistą dla literatury problematykę instancji
nadawczych – skazany jest zawsze na poszukiwanie dla literatury rozmaitych kontekstów lub przerzucanie mostów, które
łączą bardzo różne problemy i pojęcia3.
Bolecki nazywa zresztą podmiot „pojęciem workiem” (w którego obrębie znajdują się kwestie
gramatyczne, komunikacyjne, etyczne, psychologiczne etc.)4, biorąc go przy tym w cudzysłów,
wskazując tym samym na drugorzędny charakter tej kwestii w naukowych rozważaniach. Trudno się
jednak z tą diagnozą zgodzić. Główną przyczyną rozmywania się granic podmiotu jest właśnie
wielogłos dyscyplin. Mimo wątpliwości wyrażanych przez autora Pre-tekstów i tekstów względem potrzeby
badania podmiotu w polonistycznym dyskursie, nie należy pomijać ważnej dyskusji humanistycznej
nad jego statusem, tak samo jak nie należy rezygnować z poszukiwania istoty podmiotu w literaturze5.
To, że mówiąc o podmiocie, dotyka się tak wielu płaszczyzn, nie jest wadą tego pojęcia, a raczej
poświadcza jego rangę. Przyjrzyjmy się pokrótce współczesnym sądom, które przyczyniły się do –
wręcz gargantuicznego – rozrostu pojęcia podmiotu. Głównym kontekstem owych sporów pozostaje
filozofia (oraz psychologia, ale w maksymalnie filozoficznej postaci), która ‒ notabene ‒ podmiot jako
literacką instancję nadawczą sankcjonuje o tyle, że to właśnie w dziełach pisarskich znajduje nierzadko
odbicie artystyczne swych sądów.
Cyt. za: A. Dziadek, Rytm i podmiot w liryce Jarosława Iwaszkiewicza i Aleksandra Wata, Katowice 1999, s. 7.
Zob. szerzej o problemacie odbiorcy w aspekcie liryki zwrotu do adresata w książce Dariusza Pawelca, Świat jako Ty. Poezja
polska wobec adresata w drugiej połowie XX wieku, Katowice 2003.
3 W. Bolecki, Podmiot jako przedmiot, „Teksty Drugie” 1994, nr 2, s. 2.
4 Zob. tamże, s. 3.
5 Z tezą Boleckiego polemizuje również badaczka podmiotu w Dzienniku Witolda Gombrowicza: „Zdaniem Włodzimierza
Boleckiego łączenie pojęć filozoficznych z literaturoznawczymi przyczynia się do mnożenia fałszywych problemów
i nieistotnych zagadnień. Trudno się jednak zgodzić z tą opinią, ponieważ kategoria podmiotu na dobre zadomowiła się
w literaturoznawstwie już w wieku XIX, wraz z niekończącymi się sporami na temat intencji, znaczenia, ekspresji itd. […]
Pytanie o podmiot […] stało się też centralnym zagadnieniem psychoanalitycznie zorientowanych badań literackich.
Wszystkie wspomniane kierunki trudno jednym gestem wykluczyć z nauki o literaturze” (K. Chmielewska, Strategie podmiotu.
„Dziennik” Witolda Gombrowicza, Warszawa 2010, s. 129–130).
1
2
4|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Już teraz należy jednak poczynić główne zastrzeżenie, że podmiot jest obecny w tekście, choć
niektórzy poeci najnowsi starają się wypracować model swoiście „antypodmiotowy”6. Bez względu
jednak na to, jak daleko idą próby filozofii, teorii literatury i artystycznej praxis, nie należy rezygnować
(nawet w obliczu „śmierci autora” i „śmierci podmiotu”) z przekonania, iż „każda wypowiedź implikuje
istnienie wypowiadającego”7 – i nie wchodźmy teraz w kwestię substancjalności (bądź tekstowej
figuralności) tej „nieosobowej persony”.
Etymologia słowa „podmiot” ma przynajmniej dwojakie źródło. Pierwszym jest greckie pojęcie
hypokeimenon, które oznacza „coś, co służy za podstawę danej dyskusji, kamień węgielny, fundament”8.
Semantyczny komponent „bycia u podstaw” zawiera się również w łacińskim odpowiedniku – subiectum;
Hans-Georg Gadamer mówi wręcz o tym, co „w porównaniu ze zmiennymi formami zjawiania się bytu
nie zmienia się, lecz leży u podstaw zmiennych jakości”9. Źródłosłów pojęcia jest więc – w zderzeniu
ze współczesnymi interpretacjami terminu – cokolwiek paradoksalny. Nie ma bowiem w nich mowy
o żadnej stałości, wspomina się za to nagminnie o niejednolitości podmiotu, o jego zaniku czy nawet
„śmierci”. Dziadek podkreśla jednak, za Jean-Toussaint Desantim, że hypokeimenon, subiectum mają
znaczenie polisemiczne, które zawiera się pomiędzy dwoma biegunami sensu:
pierwszy […] ‘coś, co jest być może ukryte, być może widzialne, ale zawsze stabilne i stałe’; drugi, bliższy naszej
tradycji „europejskiej” odsyła do intymnego doświadczenia istoty żywej, do kogoś, kto cierpi, myśli, mówi, kto zdolny jest
określić siebie w trybie autoreferencji: „Jestem tym, kto…” Napięcie wytwarzające się między tymi dwoma biegunami
otwiera ogromne pole specyficznych problemów (aporii) […]10.
Wraz z rozwojem filozofii pojęcie hypokeimenon ulega jedynie zaciemnieniu, cieniowaniu,
komplikacji, multiplikowaniu znacznie wykraczającym poza początkowy kłopot polisemiczny.
Jak widać po ledwie nakreślonych rysach podmiotu – pojęcie to stanowi nie lada problem
o złożonej naturze filozoficznej. Nie inaczej jest zresztą w teoretycznoliterackich ujęciach, w których
badacze często obierają za patronów swoich koncepcji podmiotowości rożnych filozofów (Friedrich
Nietzsche i Martin Heidegger jako „źródła” dekonstrukcji to przykład aż nadto dobitny)11. Warto
przyjrzeć się kilku punktom przełomowym dla pojmowania podmiotu, by uświadomić sobie jak wiele
powiedziano na temat sprawy pozornie błahej – problematu nadawcy, w którym to terminie jest
podkreślony jako dominanta antropologiczny aspekt subiectum.
Pierwszym prądem myślowym mającym przemożny wpływ na teorię podmiotu jest
psychoanaliza12. Fundamentem koncepcji Freuda było dostrzeżenie istnienia sfery nieświadomości jako
niezbywalnego elementu ludzkiej psychiki. Autor Poza zasadą przyjemności opisuje ludzki aparat
psychiczny, wydzielając trzy jego integralne części: Ich (zwane popularnie ego), Es (id) oraz Über–Ich
(superego). Każda z nich odpowiada za inną sferę „działań” psychicznych. Ich jest „obronnym biegunem
Jan Potkański w dyskusji nad podmiotem w literaturze po 1989 roku wymienia jako przedstawicieli „koncepcji
niepodmiotowej” Andrzeja Szpindlera i Tomasza Pułkę, stwierdzając: „To są oczywiście na razie początki – pierwsze
od dawna eksperymenty poetyckie, które nie mają charakteru melancholijnych powrotów do podmiotu. Niektórzy poeci nie
potrafią przeżyć żałoby po podmiocie, ale zdecydowanie nie tędy droga” (Aneks. Podmiot w literaturze po 1989 roku. Cudownie
zmartwychwstały?, [w:] Podmiot w literaturze polskiej po 1989 roku. Antropologiczne aspekty konstrukcji, red. Ż. Nalewajk, Warszawa
2011, s. 279–280).
7 A. Pajdzińska, Sposoby uobecniania się podmiotu w tekście, [w:] Podmiot w języku i kulturze, red. J. Bartmiński, A. Pajdzińska, Lublin
2008, s. 228. Znamienne, że wypowiada te słowa badaczka o nachyleniu kognitywistycznym.
8 A. Dziadek, dz. cyt., s. 11. Dziadek dokonuje swoistej rekapitulacji leksykograficznej pojęcia podmiotu, zestawiając jego
różne definicje słownikowe (zob. tamże, s. 12–14).
9 H.-G. Gadamer, Historia pojęć jako filozofia, [w:] Drogi współczesnej filozofii, wybrał i wstępem poprzedził M. J. Siemek,
Warszawa 1978, s. 232–233.
10 A. Dziadek, dz. cyt., s. 12.
11 O kontekstach filozoficznych tego nurtu pisze np. Michał Paweł Markowski (Efekt inskrypcji. Jacques Derrida i literatura, wyd.
2, rozsz., Kraków 2003).
12 Taki sąd formułuje również w przywoływanej już książce Dziadek (dz. cyt., s. 9). Najważniejszym źródłem omawianych
tez austriackiego lekarza jest książka: S. Freud, Wykłady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl, przeł. P. Dybel, oprac. R. Reszke,
Warszawa 1995. Jeśli chodzi o bibliografię przedmiotową, to warto zaś wymienić dwie prace Dybla: Dialog i represja.
Antynomie psychoanalizy Zygmunta Freuda (Warszawa 1995) oraz Freuda sen o kulturze (Warszawa 1996).
6
5|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
osobowości w konflikcie nerwicowym”13, sprawuje swoistą kontrolę nad częścią popędową – Es, która
stanowi z kolei domenę nieświadomości. Jednocześnie Ich trwa w nieustannym konflikcie, napięciu
z Über–Ich (tzw. cenzorem, będącym wynikiem relacji z rodzicami, a także „interioryzacją nakazów
i zakazów”14), które wywołuje w nim nieustające poczucie winy. Krótko mówiąc, Ich nie dopuszcza, aby
umysł został doprowadzony przez żywioł nieuświadomionych dostatecznie popędów do choroby
psychicznej. Freudowska koncepcja zawiera więc przeformułowanie tradycyjnego (przedfreudowskiego)
podmiotu, który od tej pory przestaje być „panem” psychiki, zostaje „pozbawiony woli i autonomii,
rzeczywistego umysłu zaś szukać trzeba w nieświadomości”15. Nie jest to już więc kartezjański podmiot
świadom samego siebie. Badania Freuda i płynące z nich wnioski to pierwszy etap „podcięcia skrzydeł”
podmiotowi, okazuje się bowiem, że człowiek nie postępuje zgodnie z tym, co w tradycyjnej filozofii
określane było mianem w o l i, lecz jest poddany władaniu nieświadomości. Dotyczy to w równej mierze
jego wytworów, sztuki zaś w szczególności. Spostrzeżenia Freuda podkreślają, iż ludzki umysł dokonuje
zaburzonej samo-ekspresji, nie może wypowiadać stanów psychicznych bez ciążącego na komunikacie
piętna Es16. Nieświadomość zagarnia więc ogromne obszary działalności człowieka, nie oszczędzając
przy tym także jego działań językowych:
Psychika nieświadoma w człowieku nie tylko istnieje, ale działa nieustannie, w najdrobniejszych nawet,
codziennych sprawach jego życia. Działa jak żywioł, nie podlegając jego świadomej woli. Działa, a na nią nie można działać,
ponieważ nie jest uświadomiona. A ponieważ nie można na nią działać, więc nie można też jej zniszczyć – i w tym leży jej
potęga17.
Co ważne, dominacyjny charakter Es nieustannie wyznacza kierunki rozwoju Ich. Kwestia
ta zamyka się w kapitalnej formule samego Freuda: „Gdzie było »to«, tam ma być »ja«”18. Nie wchodzą
w grę samoświadome „metempsychozy” podmiotu i korzystanie ze świadomości jak z klasycznego
rozumu.
Wątek nieświadomości rozwinął w swej koncepcji archetypów i obrazów Carl Gustav Jung,
najważniejszy aspekt jego rozważań stanowi natomiast nieświadomość zbiorowa. Ma ona bowiem
dla kształtowania współczesnego sposobu myślenia o podmiocie niebagatelne znaczenie. Nie dość, że
w próbę wypowiedzi podmiotu wdziera się nieustannie Es, to na dodatek ma ono charakter genetycznie
jednolity, społeczny, odziera podmiot z resztek jego istności i indywidualności. Dokonania Freuda
i Junga sprawiły więc, że punktem odniesienia każdej wypowiedzi podmiotowej stało się to, co z gruntu
niepodmiotowe, nienależące do podmiotu – dokonuje się permanentny zabór intymnej cząstki „ja”.
Dawna stałość podmiotu, wiedziona z etymologii tego pojęcia, zachwiała się więc w posadach.
Psychoanaliza klasyczna umożliwiła pokazanie tego, że nie możemy mówić o jakiejkolwiek stałości,
ponieważ nie ma mowy nawet o autonomiczności podmiotu. Nie potrafi on bowiem wypowiedzieć
niczego, co nie wychodziłoby z niemożliwej do kontrolowania nieświadomości (zbiorowej!). Maud
Bodkin opierając się na koncepcji Junga, stwierdziła: „Wszelka poezja, uchwytując to, co jednostkowe
[…]
przekazuje
nam
pewien
zasób
doświadczeń
życia
uczuciowego,
19
lecz p o n a d i n d y w i d u a l n e g o” . Owa „ponad-indywidualność” to – co prawda bardzo subtelny –
znak mającego niebawem nastąpić rozpadu podmiotu w ujęciu poststrukturalistów.
Zanim jednak dojdzie do tak radykalnych rozstrzygnięć teoretycznych, w obrębie samej
psychoanalizy nastąpią znamienne przesunięcia terminologiczne. Głównym przedstawicielem przełomu
w dyscyplinie był Jacques Lacan. W jego ujęciu: „Podmiot mówi, ale nie wie, co mówi, bo wplątany jest
M. P. Markowski, Psychoanaliza, [w:] A. Burzyńska, M. P. Markowski, Teorie literatury XX wieku. Podręcznik, Kraków 2009,
s. 51.
14 Tamże.
15 A. Dziadek, dz. cyt., s. 9.
16 Dziadek stwierdza wręcz, że: „Ten zaimek bezosobowy doskonale wyraża dominujący, obcy ego charakter nieświadomości.
Zanikanie podmiotu dokonuje się przez tyraniczne »to«” (tamże).
17 W. Tatarkiewicz, Historia filozofii, t. 3: Filozofia XIX wieku i współczesna, wyd. 19, Warszawa 2005, s. 344.
18 S. Freud, dz. cyt., s. 84.
19 M. Bodkin, Studium o „Sędziwym Marynarzu” i archetypie odradzania się, przeł. M. Sprusiński, [w:] Sztuka interpretacji, red.
H. Markiewicz, Wrocław 1971, s. 368 [podkr. K. D.]. Na powiązanie tego sądu badaczki z myślą Junga zwrócił uwagę M.P.
Markowski (Psychoanaliza, s. 62).
13
6|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
w sieć symbolicznych mediacji niepozwalających mu na scalenie własnego wizerunku”20. Znamienne
dla omawianej teorii jest skonstatowanie tego, iż podmiot nie może dokonać przedstawienia siebie,
swoich myśli w sposób dokładny, semantycznie przejrzysty dla siebie samego, gdyż nie może być
zarazem osobą mówiącą i – upraszczając ‒ „osobą znaczącą”:
Nawet jeśli używa się zaimka osobowego „ja”, to pełni on jedynie funkcję figuratywną, podmiot jest zawsze
nieuchwytny, zawsze bowiem musi dokonać się jego przejście przez język. Oznacza to, że nigdy nie można „znaczyć”
i „być”. To właśnie wyraża trawestacja słów Descartes’a: „Myślę, więc jestem”, które przekształcił Lacan na: „Nie ma mnie
tu, gdzie myślę, i myślę, gdzie mnie nie ma”21.
Dla autora Rozprawy o metodzie „cogito daje się uchwycić tylko w pierwszej osobie i stanowi
o istnieniu Ja konkretnego: Ego existo; to Ja, które właśnie istnieje, jest »poszczególną naturą«, a nie
abstrakcją, taką, jaką jest myśl w ogóle”22. Transformacja głównego „mitu” założycielskiego koncepcji
podmiotu mającego pełną kontrolę nad swoim wyrażeniem, dobitnie wskazuje na to, o co chodziło
francuskiemu psychiatrze. Chciał pokazać, że w miejscu, w którym Kartezjusz sądził, iż znajduje się
podmiot (sam siebie konstytuujący) pozostaje brak, pustka, w której dopiero zaczyna się cogito
podmiotu, na terenie literackim zaś – myślenie o swym własnym kształcie, konceptualizacja podmiotu
mówiącego.
Slavoj Žižek zwraca uwagę na znamienną cechę lacanowskiego podmiotu, który „nie może
znaleźć znaczącego, które byłoby »jego własne«, […] zawsze mówi zbyt dużo albo zbyt mało: mówiąc
krótko, mówi zawsze coś innego niż to, co chciał powiedzieć”23. Badacz nawiązuje tu do jednej
z najważniejszych tez Lacana – „podmiot nieuchronnie zostaje wyalienowany w znaczącym (signifiant)”24
– która daje wyraz niemożności zaistnienia podmiotu w postaci „niezaburzonej” przez przywoływaną
już wielokrotnie, ale dla problemu kluczową, nieświadomość. Inaczej rzecz ujmując, we wszelkich
próbach podmiotowego wyrażenia siebie decydujące znaczenie ma właśnie udział Nieświadomości
(u Lacana pisanej już wielką literą, jak gdyby miała to być typograficzna metonimia jej całkowitej
dominacji). Mało tego – i tu pojawia się druga ważna teza psychiatry – „Nieświadomość
ustrukturyzowana jest jak język”25. Nie ma w niej miejsca na jakąkolwiek przestrzeń intymną,
personalną podmiotu, nie ma też więc miejsca na subiektywność, której kryzys w pierwszej połowie XX
wieku wieszczy „koniec” podmiotu (notabene zwiastunem tej tendencji jest XIX-wieczny
antypsychologizm, głoszony choćby przez Wilhelma Diltheya). O ile więc Freud uzależnił podmiot
od nieświadomości, o tyle Lacan sprawił, że został on uwięziony nie tylko w nieświadomości, ale
również – w języku. Miało to znaczący wpływ na konstytucję podmiotu jako jedynie funkcji (czy roli)
tekstowej, która pojawi się w teorii klasycznego strukturalizmu, a po latach powróci jako
barthes’owsko-foucaultowska „śmierć autora”.
Istotnym głosem w XX-wiecznej dyskusji nad podmiotem jest również fenomenologiczna
koncepcja „ja” transcendentalnego, sformułowana przez Edmunda Husserla. Ma ona swe źródło
w słynnym rozróżnieniu Immanuela Kanta na to, co zmysłowe i to, co rozumne. Autor Badań logicznych
dokonując redukcji transcendentalnej, czyli „wyłączenia świata empirycznego”26, wszystkie akty
poznawcze przenosi w sferę immanentnej świadomości, bierze tym samym rzeczywistość „w nawias”,
godząc się na jedynie częściowe jej poznanie w ramach dostępności „rzeczy transcendentnych”,
ograniczonych zasięgiem świadomości. Owe rozpoznania poszerza Husserl w swej koncepcji egomonady, które zostało poddane analizie ejdetycznej (dociekającej istoty rzeczy, w tym wypadku –
podmiotu samego w sobie, w pewnym sensie „matrycowego”), w wyniku czego filozof wyróżnił „ego
M. P. Markowski, Psychoanaliza, s. 63.
A. Dziadek, dz. cyt., s. 134.
22 G. Rodis-Lewis, Kartezjusz i racjonalizm, przeł. S. Cichowicz, Warszawa 2000, s. 29.
23 S. Žižek, Wzniosły obiekt ideologii, przeł. J. Bator, P. Dybel, wstęp P. Dybel, Wrocław 2001, s. 207–208.
24 M. P. Markowski, Psychoanaliza, s. 64.
25 Tamże.
26 M. P. Markowski, Fenomenologia, [w:] A. Burzyńska, M. P. Markowski, dz. cyt., s. 89.
20
21
7|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
jako eidos”, będące „czystą, występującą w charakterze możliwości odmianą mojego faktycznego ego”27.
Koncepcja Husserla ewoluowała przez całe życie myśliciela, niemniej przedstawione powyżej pomysły
miały niebagatelny wpływ na późniejsze poszukiwania hermeneutyczne, choć najistotniejszym
osiągnięciem fenomenologii pozostaje próba przedstawienia w kategoriach filozofii jako nauki ścisłej 28
takiego podmiotu, który nie będzie obarczony jarzmem subiektywności, a w związku z tym – stanie się
możliwe uchwycenie jego stałości (możemy mówić o transcendentalnym ego constans). Przy okazji
skrótowego omówienia poglądów Husserla związanych z podmiotem, wspomnijmy także o ich krytyce
ze strony Martina Heideggera. Autor Bycia i czasu nie zgadza się z wykroczeniem transcendentalnego ego
poza świat, opartym na idei epoché. Jeden z badaczy pisze:
Zasadnicze novum Heideggera w podejściu do „podmiotu” polega na tym, że pojęcie Ja rozpatruje
on egzystencjalnie, wiążąc je z określonym sposobem bycia Dasein. Jego bycie w sensie ontologicznym jest wcześniejsze
od Ja-podmiotu, warunkując jego pojawienie się […].
Ostatecznie w Byciu i czasie Heidegger pokazuje, że sensem bycia Dasein, a przez to w sposób pośredni podmiotu,
jest czasowość, w której ekstazach ufundowana jest transcendencja świata.
W odniesieniu do Dasein możemy używać pojęcia podmiotu tylko w sensie przenośnym. Jeśli jednak egzystujące
Dasein nazwać „podmiotem”, którego bycie opiera się na czasowości, to można powiedzieć: „świat jest subiektywny”29.
To tylko pozorny powrót do dawnej idei subiektywności, wszak nie mamy tu do czynienia
ze „spsychologizowaniem” subiectum. Heidegger opisuje bowiem podmiot jako coś całkowicie
uzależnionego od Dasein, czyli bycia-w-świecie konkretnej jednostki, czyniąc go zresztą jedynie
konstruktem metaforycznym, a więc w jakimś sensie – ontologicznie probabilistycznym.
Niepowątpiewalnym sposobem bycia, istnienia okazuje się jednak czas, w którym operuje podmiot.
Oddalenie więc rzeczywistości, mówi niemiecki filozof, nie wchodzi w grę, bo właśnie bycie-w-świecie
stanowi nieredukowalną podstawę Dasein, a w związku z tym również „w-metaforyzowanego” weń
podmiotu.
Innym ważnym ogniwem w pojmowaniu podmiotu jest myśl hermeneutyczna, szczególnie
w ujęciu Hans-Georga Gadamera. Ta szkoła filozoficzna jest istotna o tyle, że wyraźnie podkreśla,
iż świat, rzeczywistość, która nas otacza, objawia się nam tylko przez medium języka. Stwierdzenie
to oznacza niemożliwość rzeczywiście podmiotowego poznawania świata, opartego jedynie
o samoświadomość. Ekspresja „ja” jest zawsze pośrednia, palimpsestowa, ponieważ „całe
doświadczenie świata jest z a p o ś r e d n i c z o n e przez język”30. To pozornie oczywiste stwierdzenie
Gadamera ma jednak kolosalne skutki epistemologiczne, ponieważ zwraca uwagę na fakt, iż człowiek
jako podmiot jest bezsilny wobec czynności rozumu, które nie są od niego zależne, a jedynie
pośredniczą w niemożliwym do redukcji, językowym charakterze pojmowania świata: „Jeśli u Gadamera
można w ogóle mówić o podmiocie, to jest on czymś pochodnym w stosunku do języka, tradycji
i świadomości dziejów oddziaływań”31. Erazm Kuźma zwraca uwagę na to, że obecnie „prawdziwym
hypokeimenon jest język, ale i to także przecież, że język ustanawia »ja«, podmiot ludzki, osobę, postać –
przynajmniej jeśli chodzi o języki indoeuropejskie”32. A tendencja do takiego postrzegania podmiotu
zaczyna się co najmniej u Lacana i Gadamera.
Kolejnym przełomem w kształtowaniu się pojęcia podmiotu jest strukturalizm33, który stał się
w XX wieku jednym z najbardziej dominujących nurtów humanistycznych, dlatego, że stwarzał
M. Potępa, Spór o podmiot w filozofii współczesnej. Husserl – Heidegger – Gadamer – Jaspers, Warszawa 2003, s. 446.
Wspomniany sposób uprawiania filozofii był dla Husserla i jego kontynuatorów priorytetem. Przejawem tej tendencji
w nauce o literaturze jest słynna książka Romana Ingardena O dziele literackim (1931; przekład polski 1960). Analogicznie
będą traktować literaturoznawstwo jako naukę strukturaliści.
29 M. Potępa, dz. cyt., s. 448.
30 H.-G. Gadamer, Estetyka i hermeneutyka, [w:] tegoż, Rozum, słowo, dzieje, przeł. M. Łukasiewicz, K. Michalski, Warszawa
1979, s. 122 [podkr. – K.D.].
31 M. Potępa, dz. cyt., s. 449.
32 E. Kuźma, Język jako podmiot współczesnej literatury, [w:] Z problemów podmiotowości w literaturze polskiej XX wieku, red. M. Lalak,
Szczecin 1993, s. 27.
27
28
33
Dziełem, które stanowi fundament strukturalizmu, jest Ferdinanda de Saussure’a Kurs językoznawstwa ogólnego (przeł.
8|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
podstawy, aby w jego obrębie uprawiać np. teorię literatury o naukowości idącej w stronę typu quasinomotetycznego34. Pojęcie główne tego nurtu stanowi s t r u k t u r a, która kierowała uwagę badaczy
na swą wewnętrzną organizację, na uporządkowany układ zależności, na ustrukturyzowanie właśnie. Już
Ferdinand de Saussure zwrócił uwagę, że występujące w obrębie struktury elementy są konstytuowane
przez zachodzące między nimi relacje wyższego i niższego rzędu, jednak co najważniejsze – elementy
te budują strukturę jako pewną całość. Jak skonstatował czeski teoretyk literatury Jan Mukařovský:
„strukturalna całość wyznacza każdą ze swych części i na odwrót – każda z owych części wyznacza
tę właśnie, a nie inną całość”35. Wpłynęło to wszystko oczywiście na koncepcję podmiotu, ponieważ
zaczęto go postrzegać właśnie jako część systemowej struktury i, co było naturalną tego konsekwencją,
przede wszystkim jako byt tekstualny czy tekstową rolę. Znika podmiot jako zjawisko psychiczne,
wolicjonalne czy świadomościowe, nie ma już podmiotu substancjalnego i osobowego. Zostaje
po prostu funkcja wpisana w ogólną „gramatykę wypowiedzi”36.
Aby nie rozbijać strukturalistycznej koncepcji podmiotu na poszczególne ujęcia, przyjrzyjmy się
jednej teorii, która jest jednocześnie swoistą rekapitulacją zdobyczy literaturoznawczego strukturalizmu
(choć widać tu dominujący wpływ Praskiej Szkoły Strukturalistycznej, zorientowanej na literacką
komunikację)37 i pozwala na przejście do problemów podmiotu stricte literackiego. Chodzi o teorię
autorstwa Janusza Sławińskiego, jednego z głównych przedstawicieli polskiej szkoły strukturalistycznej,
wyłożoną w spójnym tekście O kategorii podmiotu lirycznego (1965). Współautor Słownika terminów literackich
(notabene – „biblii” polskiej myśli teoretycznoliterackiej spod znaku struktury) 38 zauważa, że
z problematyką „nadawcy dzieła literackiego”39 styka się badacz na trzech poziomach: 1. biografii
K. Kasprzyk, wstęp i przypisy K. Polański, wyd. 3, Warszawa 2002). Istnieje bogata literatura przedmiotowa dotycząca
strukturalizmu, pośród której warto wskazać przynajmniej dwie pozycje próbujące określić, czym jest ów nurt in extenso:
J. Piaget, Strukturalizm, przeł. S. Cichowicz, Warszawa 1972 (Piaget próbuje dokonać rekonstrukcji skomplikowanej
terminologii strukturalizmu, podkreślając wpływ tego paradygmatu na różne dziedziny nauki, ale też – jego zależność
od logiki i matematyki); T. Hawkes, Strukturalizm i semiotyka, przeł. I. Sieradzki, posłowie M. Głowiński, Warszawa 1988.
Rekonesans literaturoznawczej recepcji wzmiankowanej teorii zawiera praca Zofii Mitosek, Strukturalizm, [w:] tejże, Teorie
badań literackich, Warszawa 1988.
34 Znamienne są tu deklaracje Claude’a Lévi-Straussa, uważającego fonologię – dyscyplinę, od której wychodziło wielu
strukturalistów (wczesny Jakobson czy luminarz tej dyscypliny Nikołaj Trubiecki) – za podstawę, która „musi odegrać
względem nauk społecznych tę samą rolę odnowicielską, jaką fizyka atomowa odegrała wobec całokształtu nauk ścisłych”
(C. Lévi-Strauss, Antropologia strukturalna, przeł. K. Pomian, wstęp B. Suchodolski, Warszawa 1970, s. 91).
35 J. Mukařovský, Strukturalizm w estetyce i nauce o literaturze, [w:] Teoria badań literackich za granicą. Antologia, red. S. Skwarczyńska,
t. 2: Od przełomu antypozytywistycznego do roku 1945, cz. 3: Od formalizmu do strukturalizmu, Kraków 1986, s. 229.
36 Problem „gramatyki” literatury podejmą w połowie lat 60. we Francji badacze określani mianem narratologów, którzy
w czasopiśmie „Communications” (nr 8 z 1966 roku) ogłosili swoje teksty (tzw. manifest narratologiczny). Do grupy tej
należeli m.in. Roland Barthes, Tzvetan Todorov, Gérard Genette czy Algirdas Greimas. Pragnęli oni dociec modelu
uniwersalnej gramatyki literatury, zajęli się w tym celu rekonstrukcją i opisem sposobu literackiego konstytuowania fabuł.
Bodaj najważniejszym i najpopularniejszym tekstem wywodzącym się z tej szkoły jest Rolanda Barthes’a Wstęp do analizy
strukturalnej opowiadań (przekład polski: przeł. W. Błońska, [w:] Studia z teorii literatury. Archiwum przekładów „Pamiętnika
Literackiego”, red. M. Głowiński, H. Markiewicz, Wrocław 1977). Szerokie omówienie dokonań tej grupy zawiera publikacja:
K. Rosner, Semiotyka strukturalna w badaniach nad literaturą. Jej osiągnięcia, perspektywy, ograniczenia, Kraków 1981. Anna Burzyńska
(Poststrukturalizm, [w:] A. Burzyńska, M. P. Markowski, dz. cyt., s. 307) nazywa zresztą wystąpienie narratologów
„szczytowym momentem strukturalizmu”. Ich idee pozostały jednak w sferze utopii, gdyż uniwersalna gramatyka nie
wytrzymywała starcia ze złożonymi formami literatury (do tej pory badano bowiem gatunki takie jak opowiadania czy bajka
magiczna – tu szczególne zasługi miał Władimir Propp ze swoją Morfologią bajki).
37 Na temat „prażan” zob.: J. Sławiński, Jan Mukařovský: program estetyki strukturalnej, [w:] J. Mukařovský, Wśród znaków
i struktur. Wybór szkiców, wybór, red., wstęp J. Sławiński, Warszawa 1970; Praska szkoła strukturalna w latach 1926–1948. Wybór
materiałów, red. M. R. Mayenowa, przeł., komentarz W. Górny, przeł. przejrzał i oprac. T. Brajerski, Warszawa 1966
[doskonale wprowadza w temat Wstęp do tego tomu pióra Marii Renaty Mayenowej]; L. Sziklay, Szkoła praska, przeł. A.
Sikorska, [w:] Literatura i jej interpretacje, red. L. Nyírö, posł. S. Żółkiewski, Warszawa 1987. Najważniejsze informacje zawiera
natomiast podrozdział Praska Szkoła Strukturalna zawarty w: A. Burzyńska, Strukturalizm (I), [w:] A. Burzyńska, M. P.
Markowski, dz. cyt., s. 206–208.
38 Na temat polskiej szkoły strukturalistycznej (a także metodologicznych uwikłań Słownika terminów literackich) zob.
informacje zawarte w książce Dominika Lewińskiego, Strukturalistyczna wyobraźnia metateoretyczna. O procesach paradygmatyzacji
w polskiej nauce o literaturze po 1958 roku, Kraków 2004.
39 J. Sławiński, O kategorii podmiotu lirycznego, [w:] Genologia polska: wybór tekstów, oprac. i wstęp E. Miodońska-Brookes,
A. Kulawik, M. Tatara, Warszawa 1983, s. 147.
9|Strona
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
autora (poziom najbardziej substancjalny, Sławiński ocenia badania oparte na tym tylko punkcie
widzenia jako „naiwnie realistyczne”40; odpowiednikiem tego poziomu podmiotu jest autor osobowy,
rzeczywisty, całkowicie realny – jeśli użyć redundantnego określenia bytu jako realnego – człowiek);
2. roli autora w przebiegu procesu twórczego (będzie to „strefa”, która oddziela „wypowiedź literacką
od określonego biograficznie osobnika, jakim jest pisarz”41 – i jest to zarazem definicja podmiotu
czynności twórczych, który wypełnia omawiany poziom); 3. organizacji samego utworu („ja” mówiące
w konkretnym utworze, podmiot mówiący, „liryczne ego czy narrator [którzy – przyp. K.D.] są
elementami wewnętrznego porządku dzieła”42). Polski teoretyk wyznacza więc trzy główne inkarnacje
związane z funkcjonowaniem podmiotu w literaturoznawstwie, a w jego koncepcji zbiegają się
przywoływane już myśli filozofów. Poziom 1 byłby odpowiednikiem sfery podejmowanej przez
psychoanalizę, poziom 2 – przez fenomenologię i wszystkie myśli krążące wokół procesualności,
niestałości podmiotu, natomiast poziom 3 byłby właśnie komponentem najbardziej
strukturalistycznym, związanym z tekstualnym charakterem hypokeimenon43. Będący głównym
przedmiotem zainteresowania badacza podmiot liryczny należy oczywiście według niego do poziomu 3,
„podmiotu mówiącego”, i „jest bezpośrednio dany jako sekwencja przejawów pozwalających się
obserwować w wypowiedzi”44. Stanowi także znaczeniowy korelat „wypowiedzi w jej pełnej rozpiętości
od pierwszego do ostatniego słowa”45, w którym to sformułowaniu zauważa Sławiński, że podmiot
mówiący jest integralną częścią każdego „wypowiedzianego” słowa, jego obecność to po prostu
wypadkowa tego, że w ogóle znajdujemy się w sytuacji komunikacyjnej (i to specyficznej – literackiej).
W związku z tym: „W miarę rozwoju przekazu czytelnik otrzymuje coraz to nowe informacje o osobie
nadawcy, ślady jego obecności. Ze śladów tych restytuuje motywującą je całość”46, co znamienne – ową
totalność podmiotu mówiącego konceptualizuje odbiorca także w oparciu o zasady, które wiążą dane
ślady w sekwencje, struktury. W koncepcji Sławińskiego podmiot czynności twórczych jest
dysponentem norm literackich, poetyckich reguł, natomiast podmiot mówiący ‒ ich użytkownikiem.
Nieco odmienną propozycję rozumienia tej kwestii wysuwa Teresa Kostkiewiczowa w tekście
określonym przez inną współczesną literaturoznawczynię jako „podsumowanie […]
strukturalistycznego etapu badań”47. Autorka proponuje:
podmiotem literackim, który realizuje tradycję, chcielibyśmy nazwać dysponenta i użytkownika reguł literackich.
Dyspozycje te dotyczą nie tylko wyboru określonych sposobów literackiego postępowania, ale pociągają za sobą
przyjmowanie pewnego porządku wartości, wobec których wybrane zachowania literackie są zachowaniami
instrumentalnymi48.
Tym sposobem otrzymujemy wyraźniejszą artykulację celu, który przyświecał również
Sławińskiemu – postulatu odróżnienia autora od podmiotu literackiego. Z teoretycznoliterackiego
punktu widzenia kwestia jest rzeczywiście doniosła i bardzo transparentna, gorzej w przypadku
wcielania jej w praktykę, szczególnie podczas opisywania XX-wiecznej poezji, w której czynności
podmiotu mówiącego związane z tekstowym nadaniem komunikatu nierzadko manifestują powiązanie
z podmiotem literackim (symptomatyczny jest tu oczywiście „żywioł” autobiograficzności). Nie zmienia
to jednak faktu, że „to tej formacji myślowej zawdzięczamy tezę współczesnego widzenia podmiotu
literackiego: tezę o nietożsamości podmiotu literackiego i autora, o odrębności obrazu »ja« utrwalonego
Tamże.
Tamże, s. 148.
42 Tamże, s. 149.
43 Nie należy oczywiście postrzegać przedstawionych analogii jako ścisłych, a raczej – pokazujących pewną interferencję
myśli humanistycznej.
44 J. Sławiński, O kategorii podmiotu lirycznego, s. 154. Badacz dodaje tu jednak, że podmiot liryczny może również istnieć
potencjalnie, nie wprost.
45 Tamże, s. 151.
46 Tamże, s. 151–152.
47 A. Nasiłowska, Persona liryczna, Warszawa 2000, s. 51.
48 T. Kostkiewiczowa, Kniaźnin jako poeta liryczny, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk 1971, s. 168.
40
41
10 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
w tekście od autentycznego »ja« twórcy”49. Zamykając już kwestię strukturalistycznej koncepcji
podmiotu, warto przywołać słowa Janiny Abramowskiej: „Osobowe istnienie realnego autora
strukturaliści przyjmowali milcząco, zgłaszając równocześnie w tej kwestii wyraźne désintéressement.
Zamiast tego tworzyli wewnątrztekstowe byty medialne”50. Strukturaliści polscy tworząc swe koncepcje
w duchu „mniej doktrynerskiego i bardziej otwartego”51 strukturalizmu, dokonali wykładni podmiotu ‒
oddzieliwszy go od autora osobowego ‒ jako bytu tekstowego, który jest wytwarzany przez tekst
i zdefiniowany jako zespół reguł rządzących utworem52.
Strukturalizm jako formacja myślowa z nadmierną skłonnością do scjentyzmu w końcówce lat
60. XX wieku poniósł znaczącą klęskę. Przyszedł więc czas na przeformułowania w obrębie tego
programu, których dokonali poststrukturaliści. Cechuje ich krytyczność wobec strukturalizmu
klasycznego, nieufność wobec jego totalistycznych zapędów, zdecydowana niezgoda na upraszczanie
literatury jedynie do związku określonych elementów w obrębie struktury i wreszcie – opór wobec
radykalnego izolowania literatury od jej kontekstu kulturowego. Jacques Derrida zaproponował
jednocześnie jako kontrnurt „taki sposób czytania, aby w szczególnego rodzaju »krytycznej« lekturze
odsłoniły się podskórne warstwy tekstu”53. Znamiennym wyróżnikiem poststrukturalizmu jest przeskok
od idei narratologicznych do poszukiwania tego, co w literaturze niepowtarzalne, j e d n o s t k o w o
dane w j e d n y m tekście literackim, dokonany w pismach Rolanda Barthes’a. Takim symbolicznym
krokiem od strukturalizmu do poststrukturalizmu jest właśnie konwersja od Wstępu do analizy
strukturalnej opowiadań do książki o opowiadaniu Sarrasine Balzaca pt. S/Z. Oczywiście dla pojęcia
podmiotu było to wszystko brzemienne w skutkach, gdyż wyraźnie opisywało jego rozpad.
Zanim jednak theatrum humanistycznych sporów o podmiot miały się stać tanatyczne metafory
(„śmierć autora”, „śmierć czytelnika” i inne „śmierci”), w XIX-wiecznej poezji pojawiła się zapowiedź
anihilacji instancji nadawczych. Badacz tego zagadnienia, Hugo Friedrich, zauważył, iż: „Wraz
z Baudelaire’em rozpoczyna się depersonifikacja nowoczesnej liryki, przynajmniej w tym sensie,
że słowo liryczne nie wyrasta już z jedności poezji i osoby empirycznej”54. W baudelaire’owskiej liryce
pojawia się bowiem „sztuczne”, zdehumanizowane „ja” – samokształtujące swą niewytłumaczalność
osobą autora – z którym mamy do czynienia również w poezji Artura Rimbauda. Jak podkreśla
Jonathan Culler, komentując ustalenia Friedricha ze Struktury nowoczesnej liryki: „»ja« liryczne większości
wierszy pochodzących z Kwiatów zła to zdepersonifikowany głos poetycki, który zapowiada
dehumanizację późniejszej liryki. Praca wyobraźni jest u Baudelaire’a procesem przekształcania
i odrealniania rzeczywistości”55. Sąd Cullera jest o tyle cenny, że podkreśla przechodniość tych tendencji
w procesie literackim. Zanik osobowej podmiotowości ma więc swoje źródło już w modernistycznej
poezji, inspirującej kolejne pokolenia twórców.
Najbardziej wyrazistą formułę dla kryzysu XX-wiecznej podmiotowości ukuł poststrukturalista
(wcześniej – jeden z „kapłanów” strukturalizmu „wysokiego”, rodem z Francji) Roland Barthes. Mowa
oczywiście o słynnej „śmierci autora”, która w historii omawianego pojęcia zajęła miejsce kluczowe,
doprowadzając do zmian w widzeniu podmiotu obecnych po dziś dzień. Autor S/Z dowodzi, że
pojęcie autora jest w literaturoznawstwie przeceniane i zupełnie błędnie kieruje uwagę badaczy w stronę
twórcy: „Autor jest tylko tym, kto pisze, tak jak j a jest tylko tym kto mówi j a: język zna tylko
B. Kaniewska, „I tak taki jest się, jaki jest” – wokół kategorii podmiotu literackiego, [w:] Podmiot w języku i kulturze, s. 91.
J. Abramowska, Podmiot autorski – przemiany teorii i praktyki literackiej, [w:] tejże, Rekonstrukcje i konstrukcje. Studia literackie,
Poznań 2003, s. 160–161. Ukoronowaniem tych pomysłów jest rozbudowany, wielostopniowy i symetryczny schemat
literackich instancji nadawczych i odbiorczych przedstawiony w pracy: A. Okopień-Sławińska, Relacje osobowe w literackiej
komunikacji, [w:] tejże, Semantyka wypowiedzi poetyckiej, Kraków 1998.
51 Jak zauważa Abramowska (dz. cyt., s. 160).
52 Zob. szerzej B. Kaniewska, dz. cyt., s. 93–95.
53 A. Burzyńska, Poststrukturalizm, s. 315. Formuła ta jest zarazem podstawowym określeniem dekonstrukcji jako sposobu
lektury tekstu.
54 H. Friedrich, Baudelaire, [w:] tegoż, Struktura nowoczesnej liryki. Od połowy XIX do połowy XX wieku, przeł. i opatrzyła
wstępem E. Feliksiak, Warszawa 1978, s. 59.
55 J. Culler, Nowoczesna liryka: ciągłość gatunku a praktyka krytyczna, przeł. T. Kunz, [w:] Odkrywanie modernizmu. Przekłady
i komentarze, red. R. Nycz, Kraków 1998, s. 234.
49
50
11 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
»podmiot« a nie »osobę«, a podmiot ów, skądinąd pusty poza samym wypowiedzeniem, które
go definiuje, wystarcza, by »podjąć« mowę, czyli ją wyczerpać”56. Toteż, postuluje Barthes, autora należy
zastąpić skryptorem, czyli kimś, kto komunikat zapisuje ręką prowadzoną przez „czysty gest zapisu”57.
Co więcej – nie potrzeba się nim wcale kłopotać, ponieważ jest on tylko tworem języka, który przecież
„stawia pod znakiem zapytania wszelkie źródło i wszelki początek”58. Odtąd już nie autor ma
gwarantować tożsamość tekstu, nie może tego uczynić również skryptor (czyli podmiot literacki, choć
Barthes na pewno wzdrygnąłby się na tę analogię). Nasuwa się więc pytanie: kto właściwie za tekst,
komunikat odpowiada? – a ta wątpliwość jest zarazem pytaniem o interpretację, o rozplątywanie
semantycznego węzła tekstu. Badacz nie pozostawia nas bez odpowiedzi: „jest jednak ktoś, kto rozumie
każde słowo podwójnie i kto dodatkowo słyszy głuchotę przemawiających przed nim postaci: tym kimś
jest czytelnik”59. Dalej natomiast stawia swą „śmiercionośną” tezę: „wiemy, że jeśli pisanie ma mieć
przed sobą jakąkolwiek przyszłość, należy odwrócić mit: narodziny czytelnika trzeba przypłacić
śmiercią Autora”60. Tekst Barthes’a cechuje znaczna figuratywność, ale w tym tkwi zapewne jego siła.
W skutecznym unieszkodliwieniu autora zbiegają się wszystkie tradycje, które do tej pory
wypracowywały wciąż od nowa pojęcie podmiotu. Nawet strukturalizm swoimi poszukiwaniami
podmiotu stekstualizowanego przyczynił się do jego „śmierci”. Dlaczego mowa o „śmierci” już nie
tylko samego autora, ale też podmiotu w ogóle? Dlatego, że czytelnik, który według Barthes’a miał
przejąć ster twórcy, nie był niczym więcej, jak zmyślnym zabiegiem retorycznym61, a w późniejszych
ujęciach, np. Julii Kristevej, miał również stać się ofiarą i „wyzbyć swojej identyczności […] utracić
kontakt z realnością”62. Sytuacja, w której „»ja« czytelnicze opuszcza więc swą wirtualną
[strukturalistyczną! – przyp. K.D.] niszę i staje się instancją rozstrzygającą”63 – zdaje się nie mieć racji
bytu już w chwili tworzenia tej idei.
Jednak propozycje Barthes’a trafiły na podatny grunt i już w rok później ukazał się artykuł,
będący aprobatywnym uzupełnieniem Śmierci autora (choć badacz, który napisał tekst, nie przyznawał
się do tego wprost). Mowa o rozprawie Kim jest autor? Michela Foucaulta, która dobitnie eksplikowała,
że mamy do czynienia z kryzysem podmiotu. Cele tego artykułu to: ostateczne zniesienie prymatu
podmiotu, pokazanie jego drugorzędnej roli w tekście i, w jakiejś mierze strukturalistyczne,
analizowanie go jedynie jako niestałej, migotliwej części komunikatu. Autor Historii szaleństwa w dobie
klasycyzmu formułuje to tak: „Krótko mówiąc, chodzi o to, by pozbawić podmiot roli fundamentu
i źródła i analizować go jako zmienną i złożoną funkcję dyskursu”64. Wzmiankowane ujęcie
to odebranie autorowi i podmiotowi mówiącemu możliwości kontrolowania owego dyskursu. Kim jest
więc autor? Czymś (pierwiastek osobowy porzucono już dawno) podrzędnym wobec tego, co stworzył;
podrzędnym, a może – nie jest nawet na tej samej osi przyczynowo-skutkowej, co wytwór/dyskurs.
Kryzys podmiotu miał początkowo charakter czysto teoretyczny, choć, jak się niebawem okazało,
wyrażał szerszą tendencję, którą można określić jako „łapczywe” poszukiwanie tożsamości własnego
„ja” – czynione na oślep – w głównej mierze przez twórców literatury65. By zakończyć wątek „śmierci
R. Barthes, Śmierć autora, przeł. M. P. Markowski, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, s. 249.
Tamże.
58 Tamże, s. 250.
59 Tamże, s. 251.
60 Tamże.
61 Kuźma nazywa go nawet czytelnikiem „niedonoszonym, pozbawionym podmiotowości” (E. Kuźma, dz. cyt., s. 19).
62 J. Kristeva, La révolution du langage poétique. L’ Avant-garde a la fin du XIXe siècle: Lautreamont et Mallarmé, Paris 1974, s. 98; cyt.
za: E. Kuźma, dz. cyt., s. 27.
63 J. Zarek, Czytelnik detronizuje autora. O parodii w ujęciu Michala Viewegha, [w:] Z dziejów podmiotu i podmiotowości w literaturach
słowiańskich XX wieku, red. B. Czapik-Lityńska, M. Buczek, Katowice 2005, s. 174.
64 M. Foucault, Kim jest autor?, przeł. M. P. Markowski, [w:] tegoż, Powiedziane, napisane. Szaleństwo i literatura, wybrał i oprac.
T. Komendant, przeł. B. Banasik [i in.], posłowie M. P. Markowski, Warszawa 1999, s. 219.
65 Urszula M. Pilch zauważa, że „świadomość rozpraszającego się podmiotu pojawiła się już w romantyzmie”. A składa się
na nią to, co i w liryce drugiej połowy XX wieku zdaje się wysuwać na czoło problematyki podmiotu: „Potrzeba usytuowania
siebie w świecie, szukania miejsca, ustawienia siebie w relacji z innymi, trudności z autocharakterystyką, z ustalaniem
własnego statusu ontologicznego, z określeniem własnej kondycji czy wreszcie z nadaniem sobie imienia” (U. M. Pilch, Kto
jestem? O podmiocie w poetyckim dwugłosie Słowacki – Miciński, Kraków 2010, s. 261).
56
57
12 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
autora”, przywołajmy jeszcze jedną koncepcję aprobującą go i rozwijającą. Mowa o „lęku przed
wpływem” Harolda Blooma, który stwierdza, iż należy dać odpór
nie tylko idei, że istnieją wiersze-same-w-sobie […], lecz także bardziej uporczywej idei, że istnieją poeci-sami-wsobie. Jeśli nie ma tekstów, to nie ma również autorów – by tak rzec, być poetą znaczy być międzypoetą. Musimy jednak
pójść jeszcze o krok dalej – nie ma wierszy i nie ma poetów, nie ma też jednak czytelnika, poza takim, który jest
interpretatorem66.
Po dokonaniach poststrukturalistów nie mamy więc ani autora, ani podmiotu, ani czytelnika
konkretnego. Kryzys podmiotowości osiągnął swój punkt kulminacyjny, krytyczne zero. Pozostaje
jednak zagadnienie podstawowe, które można postawić tak: skoro brak owych instancji nadawczych,
to dlaczego literatura (z poezją współczesną na czele) tak uporczywie powraca w antropologiczny krąg
ludzkiej tożsamości? Ranga tego pytania nosi piętno przebytego kryzysu podmiotowości, wszak
to w jego obliczu zrodziła się potrzeba powrotu do tego typu gruntownych wątpliwości.
„Podmiotoburcy”, jak nazywano m.in. właśnie Barthes’a i Foucaulta, krocząc na wojnę z podmiotem,
nie wzięli pod uwagę, że dzięki ich dyskusjom ów podmiot nieustająco istnieje w dyskursie
humanistycznym, obok tak kluczowych pojęć jak byt, prawda, dialog etc. Choć znamienny jest i cassus
Derridy – poddający zarazem w wątpliwość jednoznaczne ujmowanie poststrukturalistów jako
„podmiotoburców” – który stwierdza:
Podmiot pisania nie istnieje, jeśli rozumie się go jako suwerenną jedność pisarza. Podmiot pisania jest systemem
relacji pomiędzy warstwami: bloku magicznego, psychicznego, społeczeństwa, świata. Wewnątrz tej sceny nie da się
odnaleźć punktowej prostoty klasycznego podmiotu 67.
Podmiot więc to nie tylko ten, kto nadaje komunikat i istnieje osobowo (wspomniana
„punktowa prostota klasycznego podmiotu”). Jego skomplikowana struktura zawiera w sobie
niezliczone procesy świadomościowe, transformacje estetyczne, którym podlec musi rzeczywistość, aby
stać się literaturą. Właśnie dlatego istotna jest filozoficzna dyskusja wokół podmiotu. Sposób jego
kreowania przez twórcę stanowi bowiem przede wszystkim pracę, jeśli można tu posłużyć się terminem
fizyki mechanicznej, wykonaną nad rekonstrukcją, próbą zrozumienia człowieczeństwa, którego
niewątpliwy wyróżnik to operowanie językiem, szczególnie w jego funkcji poetyckiej, rozumianej
tu jako samo-poznawcza. Podmiot to nie tylko ten, kto jest rzeczywistym sprawcą dyskursu, nie tylko
tekstowy byt manifestujący się poprzez gramatykę. Obok tych dwu możliwych do materialnej
obserwacji obiektów istnieje w podmiocie coś, co mieści w sobie i kryzys podmiotowości, i „śmierć
autora”, i osobę ludzką, i „funkcję dyskursu”, i Ich, Es oraz Über-Ich, a czego nie da się określić jedną
prostą kategorią. Miejscem bowiem, gdzie najdogłębniej poznajemy podmiot – jest jego komunikat.
Podmiot ma więc swoje miejsce w poszczególnych tekstach i należy być świadomym, że jego opis
pozostanie wybrakowany, tak jak pełna luk pozostaje kreacja językowa podmiotu, a głębiej – jak
wybrakowany jest język, którego nieprzechodniość i nieprzezroczystość semantyczna umożliwiają
jedynie p o s z u k i w a n i a.
Podsumowaniem dysput o podmiocie niech będzie stwierdzenie, że w obliczu złożoności tej
problematyki trudno poczynić jednoznaczną deklarację metodologiczną w literaturoznawczej refleksji
nad instancjami nadawczymi. Nie jest to jednak zadanie niemożliwe – ale czy konieczne? Bez wątpienia
pamiętać należy natomiast o wielogłosie otaczającym podmiot, by pochwycić go w interpretacyjne
karby.
H. Bloom, Kabbalah and Criticism, New York 1975, s. 115; cyt. za: A. Lipszyc, Międzyludzie. Koncepcja podmiotowości w pismach
Harolda Blooma z nieustającym odniesieniem do podmiotoburstwa, Kraków 2004, s. 219.
67 J. Derrida, L’ Écriture et la différence, Paris 1967, s. 335; cyt. za: A. Dziadek, dz. cyt., s. 8.
66
13 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Summary
This article reviews the most important philosophical and psychological theories created in the
twentieth century, which are related to the concept of the subject. Semantic problems that arise from
multicomponent “subject” were pointed out, as well as the importance of an interdisciplinary
perspective overview of the issue. Besides the impact of Freud’s psychoanalysis (and clarifications
of polemicists) on the formation of the subject’s concept, the structuralist, hermeneutical,
and poststructuralist thought were taken into consideration. These traditions have made the subject
a very capacious category, which allows to find the human signatures in works of culture.
14 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
TOMASZ DALASIŃSKI
O podmiotowości w drugiej nowoczesności
Podmiotowość (dokładniej rzecz ujmując: podmiotowość wypowiedzeniowa) – postrzegana
jako teoretyczny postulat semantyczny czy metateoretyczny projekt strukturalny podstawowy dla analiz
różnych typów dyskursu – jest pojęciem niejednorodnym, nieostrym, wieloznacznym
i wieloaspektowym. Podobnie rzecz się ma z podmiotem literackim na każdej płaszczyźnie jego
rozumienia (jako zretoryzowanego „ja” mówiącego, podmiotowości autorskiej i strategii komunikacji);
już Włodzimierz Bolecki zauważył, że „podmiot w badaniach literackich to obiek t wymagający wielu
terminologicznych przekształceń, rozszczepień, relatywizacji i przyporządkowani”1. Jego ścisłe
(prototypowe) zdefiniowanie utrudnia szereg rozmaitych czynników, z których najistotniejsze wydają
się: wielowykładalność terminów „podmiot” i „podmiotowość”, interdyscyplinarność badań
nad zagadnieniem „ja”, zmienność sposobów podejścia do tego problemu w czasie oraz komplikacja
relacji między problematyką podmiotu i tekstu. Rozumienie i dookreślanie podmiotu oraz tworzenie
formalnych klasyfikacji i ustalanie zakresów semantycznych podmiotowości uzależnione jest
od przyjętej metodologii badawczej2. Kategorialne definiowanie „ja” warunkuje dyscyplina, na której
gruncie dookreślany jest podmiot (podmiotowość jest bowiem pojęciem operacyjnym odmiennie
eksplikowanym na gruncie kulturoznawczym, filozoficznym, socjologicznym, psychologicznym itp.),
a także fakt dyfuzji różnych dziedzin nauki i metodologii badawczych (doskonale widać to na gruncie
tradycyjnego literaturoznawstwa, poszerzonego o dwie, kontekstowe wobec niego, perspektywy:
antropologiczną i porównawczą). Wreszcie – powstanie prototypowej definicji „ja” uniemożliwia
następujący w czasie ciąg filozoficznych, psychologicznych, kulturowych i stricte literackich
problematyzacji i przewartościowań sposobów podejścia do podmiotowości oraz metod jej oglądu.
Chodzi tutaj o zjawisko silnego w drugiej połowie XX wieku, dialektycznie rozumianego kryzysu
podmiotowości. Kryzys ten wyrósł na gruncie (zwłaszcza francuskiej) krytyki filozofii podmiotu
i filozofii poznania, która objęła kwestię podmiotu jako kategorii filozoficznej (Derrida, Foucault),
społecznej (Althusser) i wypowiedzeniowej (literackiej, tekstowej, dyskursywnej, językowej – Barthes,
Foucault)3. Kryzys ten był zatem zjawiskiem złożonym i wieloaspektowym, jednak wszystkie jego
płaszczyzny wyrastały, jak się zdaje, ze wspólnej negatywnej podstawy, którą było przekonanie –
wynikające nie z abstrakcyjnych teoretycznych ustaleń, ale z analizy praxis filozoficznej, społecznej
i literackiej – o niemożliwości utrzymania kategorii podmiotowości w jej dotychczasowym kształcie, tj.
jako podstawy wypowiedzi i dyspozytora zdeponowanych w niej znaczeń.
Krytyka podmiotowości przeprowadzona przez myślicieli określanych mianem
„ponowoczesnych” sprowadzała się do odrzucenia spekulatywizmu, dogmatyzmu, logocentryzmu,
pojmowania podmiotu jako autora Wielkich Narracji i bytu sprawującego kontrolę nad nimi, jako
źródła i punktu wyjścia dla przedstawień (Anna Burzyńska zaproponowała dla tej krytyki formułę
„kresu »mitu nadzorcy«”4); w gruncie rzeczy więc była ona krytyką ideologicznej totalizacji obszaru
podmiotowości. Pomijając fakt, że kontrpropozycja „ponowoczesnych” (rezygnacja z operowania
kategorią podmiotowości) wydaje się, paradoksalnie, na równi uwikłana ideologicznie co propozycja
względem niej uprzednia, a także fakt przejścia radykalnych haseł poststrukturalistów na pozycje
obiegowych sloganów, należy stwierdzić, że krytyka ta okazała się słuszną rewizją dotychczasowych
stanowisk w sprawie podmiotu, która umożliwiła przeformułowanie kategorii podmiotowości
polegające na przejściu od „mocnych” stanowisk ontologicznych poprzez „mocne” stanowiska
semiologiczne aż do „osłabionych” stanowisk systemowych (stanowisk opartych na filozofii podmiotu
„słabego”). Kryzys podmiotu polegał zatem na sproblematyzowaniu refleksji nad jednoznacznie
spetryfikowaną – jak można by sądzić – kategorią, będącą jedną z najistotniejszych dla interpretowania
W. Bolecki, Podmiot jako przedmiot, „Teksty Drugie” 1994, nr 2, s. 4.
Na ten temat zob. np. Z. Spendel, Podmiotowość człowieka a psychologia historyczna, Katowice 1994, s. 32.
3 Zob. m.in. G. Raulet, Kryzys podmiotu, przeł. Z. Zwoliński, „Colloquia Communia” 1986, nr 4-5.
4 A. Burzyńska, Kres „mitu nadzorcy”, [w:] tejże, Dekonstrukcja i interpretacja, Kraków 2001.
1
2
15 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
realności, w tym: realności tekstu literackiego. Kategorią podmiotu jako bytu zdolnego do odtwarzania
własnej esencjalności poprzez refleksywność i zdolnego do posiadania władzy nad rzeczywistością,
która wynika z uprzedniości „ja” względem przedmiotów. Kryzys był więc pewną figurą
przewar tościowań dotychczasowych sposobów myślenia i definiowania podmiotu, sui generis
komentarzem na jej temat, uzasadnieniem konieczności przemian i momentem przesilenia, którego
celem było wyabstrahowanie jednocześnie niezsymplifikowanej i nieredukowalnej koncepcji „ja”;
można powiedzieć, że kryzys był implikacją jego przezwyciężenia, a pozorna likwidacja podmiotu
w rzeczywistości oznaczała jego przemieszczenie, przeorientowanie, reinterpretację i re-sytuowanie:
względem samego siebie (wywłaszczenie z siebie, „detożsamizacja”) i względem rzeczywistości
(uzależnienie od rzeczywistości, internalizacja tego, co zewnętrzne). Genezę podmiotu zaczął
wyznaczać moment odkrycia i uwewnętrznienia zarówno siebie, jak i świata, jako Innego, a zatem
włączenia systemu podmiotowego w obręb innych systemów społecznych jako konstrukcji
o ograniczonej autonomii.
Przemiany podmiotowości literackiej, które stanowią zasadniczy problem tego szkicu,
poprzedzane i stymulowane były przemianami podmiotu jako kategorii filozoficznej. W tym miejscu
warto wspomnieć o najistotniejszych takich przemianach, momentach przełomowych dla sposobów
myślenia o podmiocie:
 Arystotelesowskiej koncepcji subiectum (hypokeimenon) jako podstawy i autorytetu prawdy5
oraz jej późniejszych (scholastycznych, tomistycznych i neotomistycznych, fenomenologicznych
i personalistycznych) modyfikacjach oraz uzupełnieniach6;
 psychologistycznej, Kartezjańskiej teorii podmiotu poznającego (cogito) jako
samoświadomości7, wytwórcy i uczestnika wszelkich zjawisk (w tym wiedzy) oraz jej transcendentalnej
modyfikacji (fenomenologia Husserla – ego-monada i ego-eidos8) i hermeneutycznej mediatyzacji (cogito
i anty-cogito) Paula Ricouera9, językowa mediatyzacja doświadczenia Hansa-Georga Gadamera (język
jako hypokeimenon)10;
 hipostatycznej (relatywistycznej) koncepcji „ja” Davida Hume’a11;
 „romantycznej” deziluzji podmiotu autentycznego;
Interesującą definicję podmiotu jako podstawy zaproponował Hans-Georg Gadamer: podmiot jest tym, co „w porównaniu
ze zmiennymi formami zjawiania się bytu nie zmienia się, lecz leży u podstaw zmiennych jakości” – H. G. Gadamer, Historia
pojęć jako filozofia, przeł. K. Michalski, [w:] Drogi współczesnej filozofii, wyb. i wstęp. M. J. Siemiek, Warszawa 1978, s. 232-233.
6 Na ten temat zob. np. J. Abramowska, Podmiot autorski – przemiany teorii i praktyki literackiej, [w:] tejże, Rekonstrukcje
i konstrukcje. Studia literackie, Poznań 2003, s. 156-157; H. G. Gadamer, Historia pojęć jako filozofia, przeł. K. Michalski, [w:]
Drogi współczesnej filozofii, wyb. i wstęp. M. J. Siemiek, Warszawa 1978, s. 232-233; E. Kuźma, Język jako podmiot współczesnej
literatury, [w:] Z problemów podmiotowości w literaturze polskiej XX wieku, red. M. Lalak, Szczecin 1993, s. 5.
7 Zob. np. W. Bednarowski, Descartes i cogito, Kraków 2001. Warto tu jednak dodać, że nawet „klasyczna”, Kartezjańska
definicja „ja” nie jest definicją modelową; podkreśla to np. Andrzej Zawadzki, słusznie zauważając, że cogito jest kategorią
procesualną, zawsze bowiem realizuje się temporalnie – zob. A. Zawadzki, Autor. Podmiot literacki, [w:] Kulturowa teoria
literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M. P. Markowski i R. Nycz, Kraków 2010, s. 219.
8 Husserlowska „transcendentalna modyfikacja” podmiotu poznającego sprowadza się do tego, że filozof uznał, iż akty
poznawcze w rzeczywistości należy przenieść w sferę immanentnej świadomości (poznanie tego, co transcendentne, jest
więc ograniczone zasięgiem świadomości). Tym samym podmiotowość Husserl rozumie antysubiektywnie, jako ego-monadę,
która ejdetycznie docieka samoswojości; Husserlowskie „ja” to zatem ego jako eidos, czysta odmiana faktycznego ego („ja”noumenu) o niezmiennym charakterze. Zob. np. M. Potępa, Spór o podmiot w filozofii współczesnej. Husserl–Heidegger–Gadamer–
Jaspers, Warszawa 2003, s. 446. Rewizję tak postrzeganego „ja” przeprowadził Martin Heidegger, uznając podmiotowość
za coś zależnego od Dasein, bycia-w-świecie, a więc – za pojęcie, którego można używać jedynie metaforycznie – zob. tamże,
s. 448.
9 Na ten temat zob. np. H. G. Gadamer, dz. cyt., s. 233 i E. Kuźma, dz. cyt., ss. 5 i 9-10. Według Paula Ricouera,
podmiotowość może istnieć jedynie hermeneutycznie, jako „zapośredniczenie przez całe uniwersum znaków” i połączenie
afirmacji cogito z wątpliwościami co do jego istoty – zob. P. Ricouer, Wyznanie semiologiczne. problem podmiotu, przeł.
E. Bieńkowska, [w:] M. Philibert, Paul Ricoeur, czyli wolność na miarę nadziei (Szkic o twórczości i wybór tekstów), Warszawa 1976,
s. 193-195. Podmiotowość jest więc zmediatyzowana w języku jako jego pochodna.
10 „Całe doświadczenie świata jest zapośredniczone przez język” – H.-G. Gadamer, Estetyka i hermeneutyka, [w:] tegoż, Rozum,
słowo, dzieje, przeł. M. Łukasiewicz i K. Michalski, Warszawa 1979, s. 122.
11 Zob. D. Hume, Traktat o naturze ludzkiej, t. 1, przeł. Cz. Znamierowski, Warszawa 1963, s. 325-341.
5
16 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
 Nietzscheańskim sproblematyzowaniu kategorii logocentrycznej podmiotowości poprzez
krytykę esencjonalizmu, uniwersalizmu, idealizmu, dualizmu i racjonalności12;
 dezintegracji substancjalnego, holistycznego i reprezentacyjnie (w rozumieniu tradycyjnej
mimesis) identycznego13 podmiotu „pewnego siebie”14 i modernistycznego „ja” samoprzejrzystego15
(„śmierć autora” Rolanda Barthes’a, „koniec człowieka” Jacques’a Derridy, „zmierzch człowieka”
Michaela Foucaulta, „likwidacja indywiduum” Theodore Adorna, „zerologiczny” podmiot Julii
Kristevej, pluralistyczny autor Jeana Ricardou)16 oraz zastąpieniu go ujęciem „dyskursywistycznym”
(funkcjonalistyczno-śladowościowym);
 psychoanalitycznej (w wersji Freudowskiej i Jungowskiej17) krytyce stałości
i autonomiczności jednostki, metafizyki obecności18 oraz autonomiczności podmiotu jako cogito
(Lacanowska metafora „pokawałkowania” podmiotu i iluzoryczności jego homogenicznej tożsamości
w fazie lustra; kulturowo determinowana nieciągłość i niemożliwość scalenia podmiotowości19; podmiot
jako dyskurs, a więc jako to, co oznaczone, a nie zlokalizowane; Žižkowska „cudzość” znaczącego
i mówionego20) i wskazaniu na systemowość (figuralność) „ja”;
 koncepcji „ja” istniejącego międzypodmiotowo (Martin Buber, Emanuel Lévinas i Ferdinand
Ebner21);
 ponowoczesnym podmiotocentryzmie, wyznaczanym przez szereg projektów
zdezintegrowanego22 i „zliteraryzowanego”23 „ja”, z których najważniejsze to:
 „ja” relacyjne – podmiot między „sobą” a Derridiańskim Innym
 „ja” odsubstancjalizowane – podmiot jako język;
 „ja” zreindywidualizowane – podmiot jako nośnik „rozumu transwersalnego” w ujęciu
Manfreda Franka i Wolfganga Welscha24;
Zob. np. P. Pieniążek, Dwie genealogie: Nietzsche/Foucault, [w:] Poznanie – podmiot – dyskurs. Idee i dziedzictwo frankofońskiej tradycji
epistemologicznej, red. A. Dubik, Toruń 2002, s. 102-103.
13 Pod pojęciem podmiotu „reprezentacyjnie identycznego” rozumiem podmiot charakterystyczny dla klasycznego,
mimetycznego, monomorficznego i autonomicznego rozumienia dzieła literackiego. Tożsamość takiego podmiotu –
zarówno „ja” mówiącego, jak i postaci – wyznaczana jest w tekście arbitralną decyzją autora i określana jest na postawie
referencji tekstu.
14 Określenie Jeana Beaufreta – zob. tenże, Heidegger a Nietzsche: pojęcie wartości, przeł. S. Cichowicz i P. Kamiński, „Teksty”
1980, nr 3, s. 113.
15 Modernistyczna koncepcja podmiotu samoprzejrzystego jest teorią „ja” jako efektu czystej świadomości – zob. np.
J. Habermas, Filozoficzny dyskurs nowoczesności, przeł. M. Łukasiewicz, Kraków 2005, s. 26-39.
16 Na ten temat powstało mnóstwo prac. Na gruncie polskim najistotniejsze wydają się cztery: M. Czermińska, Wygnanie
i powrót. Autor jako problem badań literackich, [w:] Kryzys czy przełom. Studia z teorii i historii literatury, red. M. Lubelska
i A. Łebkowska, Kraków 1994; E. Kuźma, De(kon)strukcja podmiotu we współczesnej literaturze, „Nowa Krytyka” 1991, nr 1;
R. Nycz, Język modernizmu. Prolegomena historycznoliterackie, Wrocław 1997; A. Zawadzki, Kryzys podmiotu: różnica, wykładnia,
przesilenie, [w:] tegoż, Literatura a myśl słaba, Kraków 2009.
17 Warto w tym miejscu wspomnieć, że Jungowską koncepcję nieświadomości zbiorowej, wskazującą na ponadindywidualny
wymiar podmiotowości (jak stwierdziła Maud Bodkin: „Wszelka poezja, uchwytując to, co jednostkowe […], przekazuje nam
pewien zasób doświadczeń życia uczuciowego, lecz ponadindywidualnego” – M. Bodkin, Studium o Sędziwym Marynarzu
i archetypie odradzania się, przeł. M. Sprusiński, [w:] Sztuka interpretacji, red. H. Markiewicz, Wrocław 1971, s. 368), można
traktować jako antecedencję poststrukturalistycznych koncepcji rozpadu tradycyjnego podmiotu.
18 Zob. E. Kuźma, Język jako podmiot…, s. 7-8.
19 Zdaniem Lacana, „podmiot mówi, ale nie wie, co mówi, bo wplątany jest w sieć symbolicznych mediacji niepozwalających
mu na scalenie własnego wizerunku” – M.P. Markowski, [w:] A. Burzyńska, M.P. Markowski, Teorie literatury XX wieku,
Kraków 2009, s. 63.
20 S. Žižek, Wzniosły obiekt ideologii, przeł. J. Bator i P. Dybel, wstęp P. Dybel, Wrocław 2001, s. 207-208.
21 Zob. M. Buber, O Ja i Ty, przeł. J. Doktór, [w:] Filozofia dialogu, wyb., oprac. i przedmowa B. Baran, Kraków 1991; F. Ebner,
Fragmenty pneumatologiczne, przeł. J. Doktór, [w:] tamże; M. Jędraszewski, Wobec Innego. Relacje międzypodmiotowe w filozofii
Emanuela Lévinasa, Poznań 1990; P. Urbański, Podmiot w spotkaniu, [w:] Z problemów podmiotowości… .
22 Takie określenie ponowoczesnego podmiotu nawiązuje do definiującego postmodernistyczne uniwersum kulturowe
terminu Bożeny Tokarz „estetyka dezintegracji” – zob. taż, Mitotwórcze aspekty poezji Różewicza, [w:] tejże, Od mitu rzeczywistości
do zmiany substancji poetyckiej, Katowice 1983.
23 Terminu „literaryzacja” w odniesieniu do wizji podmiotu po dekonstrukcji użyła Katarzyna Chmielewska – zob. taż,
Strategie podmiotu. Dziennik Witolda Gombrowicza, Warszawa 2010, s. 9-10.
24 Zob. W. Welsch, Nasza postmodernistyczna postmoderna, przeł. A. Zeidler-Janiszewska i R. Kubicki, Warszawa 1998, s. 439.
12
17 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość

„ja” zdecentralizowane;„ja” dyskursywne – podmiot dekonstruowany i zastępowany
elementami quasi-podmiotowymi skupionymi wokół samego języka oraz szerokiej
perspektywy kulturowej;
 „ja” atożsamościowe – zawieszenie modernistycznego, tożsamościowego paradygmatu
w definiowaniu podmiotowości25;
 „ja” egzystencjalne – podmiot wykraczający poza cogito26;
 „ja” kulturowe – „mocna” podmiotowość jako strategia istnienia w obrębie kultury (teorie
Harolda Blooma27);
 degradacja meta-„ja”28;
– konstruktywistycznym systemizmie, określającym projekt podmiotu w drugiej nowoczesności.
Filozoficzne przemiany w definiowaniu podmiotowości prowadzą zatem od obrazu podmiotu
jako esencjalnego, autonomicznego, holistycznego bytu o niepodważalnej tożsamości, hermetycznego
(niezależnego od otaczającej go rzeczywistości), homogenicznego, koherentnego, niezmiennego
i niemodyfikowalnego przez dyskursy dysponenta procesów znaczeniotwórczych, języka i kultury
(podmiotu mówiąceg o, tj. władająceg o językiem ), do podmiotu, jak powiedziałby Heidegger,
mówioneg o przez język – nieesencjalnego, nieautonomicznego, „słabego”, śladowego,
niepotrafiącego osiągnąć stabilnej i niezmiennej tożsamości, heterogenicznego, niekoherentnego,
procesualnego, organizowanego przez dyskursy i uzależnionego od kultury „ja”, które nie ma
charakteru uprzedniego względem rzeczywistości. Klasyczny, Arystotelesowski model podmiotowości
dookreślany był poprzez jego zredukowanie do stałej, autarkicznej tożsamości identycznej wobec samej
siebie i rozwijany w koncepcjach Kartezjańskich („pierwsza osoba”), Fichteańskich („jaźń”)
oraz Husserlowskich („ego transcendentalne”) jako monolityczna wizja utożsamienia „myśleniowości”
z podmiotowością oraz obraz tożsamości átomos – niepodzielnej, odróżnialnej od Inności „nie-»ja«”.
Jego całkowita negacja zaproponowana została dopiero wraz z koncepcją genealogii Foucaultowskiej,
tzn. w sytuacji, kiedy pojęcie podmiotu sprowadzone zostało do wynalazku humanistyki; obraz
podmiotu jako odkrycia języka, jakim się o nim mówi, dowiódł, że kategoria podmiotowości samej
w sobie jest kategorią pustą tak na gruncie refleksji filozoficznej, jak i na polu literatury. Akty
destruowania podmiotu – Lacanowskie rozszczepienie „ja”, Derridiańska demaskacja różni i „niczego”
w monadycznej tożsamości, Rorty’ańskie wykrywanie konstrukcyjności poprzez przygodność – nie
służą negacji tej kategorii jako operacyjnej w dyskursach specjalistycznych, ale stanowią podwaliny
pod nowe spojrzenie na podmiot jako na nieesencjalną sferę konstrukcji, zmienności, momentalności
i procesualności.
Jak to zostało wspomniane, filozoficzne przemiany w definiowaniu podmiotowości stały się
asumptem do przemian koncepcji „ja” w obrębie samej literatury i nauki o literaturze29. Przemiany
te zogniskować można – mówiąc najogólniej – w perspektywie kategorii dekonstrukcji opartej
na depersonalizacji „ja”, a tym samym – odsubiektywizowania samej literatury30, a także
zantropologizowania poprzez „odtekstowienie” (przy strukturalistycznym rozumieniu tekstowości)
podmiotu i rezygnacji z koncepcji autora jako gwaranta i rozdawcy znaczeń oraz czytelnika jako
obiektywnej osoby zdolnej do odtworzenia znaczeń ze skończonego przedmiotu, jakim jest
Zob. np. W. Lorenc, W poszukiwaniu filozofii humanistycznej. Heidegger, Foucault, Rorty, Gadamer, Warszawa 1998, s. 5.
W Polsce ten sposób myślenia o podmiotowości reprezentuje m.in. Agata Bielik-Robson: „Kategoria podmiotu nie jest
[…] dla mnie żadną oczywistością […]. Podmiot, o jaki mi chodzi, nie jest kategorią epistemologiczną, lecz egzystencjalną
[…]” – zob. taż, Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości, Kraków 1998, s. 10.
27 Zob. H. Bloom, Lęk przed wpływem. Teoria poezji, przeł. A. Bielik-Robson i M. Szuster, Kraków 2002.
28 Zob. H. Perkowska, Postmodernizm a metafizyka, Warszawa 2003.
29 Z twierdzeniem takim, co warto tutaj odnotować, nie zgadza się część literaturoznawców, m.in. Włodzimierz Bolecki,
który – idąc, jak się zdaje, tropem formalistów rosyjskich – separuje związek podmiotu w rozumieniu filozoficznym
z podmiotem literackim – zob. tegoż, Podmiot jako przedmiot, „Teksty Drugie” 1994, nr 2. Wydaje się jednak, że to, iż kryzys
podmiotu stał się tematem tekstów literackich (wystarczy wymienić choćby Wahadło Foucaulta Umberto Eco), świadczy
o niezaprzeczalnym wpływie kryzysu podmiotu w dyskursie filozoficznym na przewartościowania w rozumieniu podmiotu
literackiego.
30 Zob. np. E. Kuźma, Język jako podmiot…, s. 10-14.
25
26
18 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
zakodowana wypowiedź. Rzecz jasna, depersonalizacja nie oznacza antypodmiotowości
(tj. „uśmiercenia” podmiotu jako kategorii analitycznej31), a jedynie antysubiektywne, systemowe
(dyskursywne) podejście do problemu „ja”, czyli permanentne podważanie tożsamościowego
(osobowościowego) charakteru podmiotu i jego niezależności wobec kultury w celu wygenerowania
nowego, opartego o strategie niekończących się tekstualnych (tekstowych i międzytekstowych),
kulturowych gier wzorca podmiotowości32. Podmiot – jak dowodził Foucault – jest figuralny, jest
językiem i postrzegać go można tylko w perspektywie nieklasycznego (tj. niemimetycznego) dyskursu
znakowego33. Oznacza to, że pierwotnym Platońskim subiectum jest właśnie język; badając podmiot
mówiący w tekście literackim badamy zatem – mówiąc metaforycznie – podmiot mówiony, czyli
dyskurs, którym w istocie jest tekstowe „ja”. Tekst, jak twierdził Barthes, jest destrukcją każdego
subiektywnego i indywidualnego głosu34, ale – jednocześnie – jest on konstrukcją językową
i konstr ukcją języka , czyli odpersonalizowanego (choć substancjalnie – autorsko – antycypowanego
poprzez obecność śladową) podmiotu istniejącego w wiecznym hic et nunc, czyli powstającego wraz
z konkretnym tekstem. Podmiot jest więc funkcją wypowiedzi35 i instancją tekstu, a nie substancją sensu
stricto; jest tym, co pojawia, przejawia i samodefiniuje się w porządku kulturowego dyskursu, innymi
słowy: dyskurs (język) jest swoim własnym podmiotem („tekstem-podmiotem”36), podmiotowość zaś
jest niczym innym jak sytuacją tekstu. Takie przekonanie wyrasta – jak się zdaje – z nowoczesnej
krytyki literackiego personalizmu37, którą najdobitniej określa formuła Paula Valery’ego: „mówić zdaje
się kto inny niż ten, kto mówi, i zwraca się do kogo innego niż ten, kto jej słucha. Słowem, jest to
język w języku”38, choć znacząco je przekształca (m.in. poprzez „osłabnie” modernistycznego
podmiotu, tj. poprzez negację jego „transcendentalności” i możliwości kontrolowania przez niego
języka oraz poprzez śladową obecność autora). Co więcej – to „ja”, poprzez intertekstualne właściwości
tekstu, jest „ja” wielokrotnym, „ja” będącym wiązką rozmaitych i rozmaicie kontekstualizowanych
kodów. Takiego „ja” nie można nazywać podmiotem w tradycyjnym rozumieniu ego (subiektywnego
„obrazu pełni”39), – właściwie jest ono mnogością kodów i kontekstów, podmiotowością – jak pisał
Barthes, postawą, za pomocą której można analizować tekst, ale postawą ruchomą, dynamiczną,
procesualną, opierającą swoją temporalność na momentalności czasu, a przestrzenność
na nieskończoności ścieżek przejścia. Co istotne, podmiotowość taka jest zawsze idiomatyczna40, tzn.
Wydaje się, że kategoria podmiotu jest – jak słusznie zauważyła Inga Iwasiów, nawiązując do tytułu książki Susan Sontag –
elementem „zestawu do śmierci”, tzn. tym, czego ostatecznie nie można zanegować, gdyż każda negacja podmiotu nie jest
negacją sensu stricto (unieważnieniem, eliminacją czy wykluczeniem), a jedynie negacją pozorną, czyli redefinicją. Kategoria
podmiotowości zawsze jest jakimś punktem odniesienia dla analizy różnie pojmowanych sensów. Zob. I. Iwasiów, Postmodernizm jako daremna walka z biologią, [w:] Z problemów podmiotowości…, s. 80-81. Podobne stanowisko reprezentuje, jak się
zdaje, Alicja Kępińska, interpretująca „śmierć” podmiotu jako jego „kryzys identyfikacyjny” i zmianę kulturowego
paradygmatu podmiotowości – zob. taż, Energie sztuki, Warszawa 1990, s. 106-108.
32 Rzecz jasna, stwierdzenie to nie dotyczy podmiotowości autorskiej rozumianej – zgodnie z twierdzeniem Ryszarda Nycza
– jako wiązka „historycznie usankcjonowanych atrybucji oraz kulturowo usankcjonowanych sposobów identyfikacji” –
tenże, Osoba w nowoczesnej literaturze: ślady obecności, [w:] Osoba w literaturze i komunikacji literackiej, red. E. Balcerzan i W. Bolecki,
Warszawa 2000, s. 12.
33 Zob. M. Foucault, Dyskurs i byt człowieka oraz Sen antropologiczny, [w:] tegoż, Słowa i rzeczy. Archeologia nauk humanistycznych,
przeł. T. Komendant, Gdańsk 2006, s. 301-308.
34 Zob. R. Barthes, Śmierć autora, przeł. M. P. Markowski, [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska i M. P.
Markowski, Kraków 2007, s. 358.
35 Jak pisał Derrida: „podmiot […] jest wpisany w język, jest »funkcją« języka” – tenże, Różnia, przeł. J. Skoczylas, [w:] Drogi
współczesnej filozofii, wyb. i wstęp M. J. Siemek, Warszawa 1978, s. 392.
36 Określenie R. Barthesa – Zob. R. Barthes, S/Z, przeł. M. P. Markowski i M. Gołębiewska, [w:] Teorie literatury XX wieku.
Antologia, red. A. Burzyńska i M. P. Markowski, Kraków 2007, s. 364.
37 Zob. np. T.S. Eliot, Tradycja i talent indywidualny, przeł. H. Przęczkowska, [w:] tegoż, Kto to jest klasyk i inne eseje, Kraków
1998 i H. Friedrich, Struktura nowoczesnej liryki. Od połowy wieku XIX do połowy wieku XX, przeł. i wstęp E. Feliksiak, Warszawa
1978.
38 P. Valery, Poezja i myśl abstrakcyjna, [w:] tegoż, Estetyka słowa, wyb. i przekład A. Frybesowa, wstęp M. Żurowski, Warszawa
1971, s. 105.
39 Określenie R. Barthesa – Zob. R. Barthes, S/Z, przeł. M. P. Markowski i M. Gołębiewska, [w:] Teorie literatury XX wieku.
Antologia, red. A. Burzyńska i M. P. Markowski, Kraków 2007, s. 365.
40 Zob. twierdzenie Derridy na temat idiomatyczności tekstu literackiego – Ta dziwna instytucja zwana literaturą. Z Jacques’em
Derridą rozmawia Derek Attridge, przeł. M. P. Markowski, „Literatura na Świecie” 1998, nr 11-12.
31
19 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
swoista i niepowtarzalna, choć możliwa do uchwycenia za pomocą powtarzalnych i ogólnych metod
analitycznych41, oraz heterogeniczna i procesualna. Rzecz jasna, nie da się całkowicie zdepersonalizować
podmiotu, ponieważ już sam akt językowego konstruowania podmiotowości jest aktem ustanawiania
jakiegoś „ja”, mimo że to „ja” jest właśnie językowe. Rzeczywista (radykalna) dekonstrukcja podmiotu
byłaby możliwa jedynie w momencie odseparowania „ja” od języka, czyli absolutnego milczenia, które
jednak jest przeciwieństwem literatury – literatura musi bowiem istnieć językowo (znakowo), nawet jeśli
jest współkonstytuowana przez prze(milczenie), czyli pozorną asemiotyczność. Dlatego też można
uznać, że pojęć: „ja”, podmiot i podmiotowość w pewnym zakresie można – po uświadomieniu sobie
różnić między nimi – używać zamiennie, rozumiejąc je (w duchu poststrukturalistycznych, w tym
dekonstrukcjonistycznych, metodologii badawczych) jako wielokodową i wielokontekstua lną
instancję (cechę) tekstu 42 o podwójnej – konotacyjnej i denotacyjnej 43 – sygnifikacji.
Niezwykle istotne dla kwestii rozumienia podmiotowości w tekście literackim są
konstruktywistyczne sposoby analizy dzieł, na czele z radykalnie antyesencjalistycznymi koncepcjami
Stanley’a Fisha. Warto zauważyć, że słynny eksperyment przeprowadzony przez niego na studentach
z Buffalo, w wyniku którego Fish wykazał wpływ kulturowych uwarunkowań na sposób percepcji
tekstu i jego składowych jako przedmiotów literackiego poznania (teoria „wspólnot
interpretacyjnych”44), można odnosić także do samej kategorii podmiotu. Konstruowanie sposobu
lektury tekstu, a więc uświadomienie sobie i interioryzacja, mówiąc słowami Nycza, jego „kulturowej
natury”45, jest przecież (pochodnie) uświadomieniem i interioryzacją faktu generowania podmiotu
tekstowego jako kulturowo-literackiego, wielowarstwowego, nieesencjalistycznego i nieautonomicznego
konstruktu, de facto – przedmiotu takiego poznania, o jakim pisze Fish. Podmiot nie ma więc ani
charakteru przedmiotu fizycznego, ani też charakteru przedmiotu idealnego. Eksperyment Fisha można
zatem uznać za zaprzeczenie, po pierwsze, ontologii podmiotu tekstowego (tekstu, a tym samym jego
podmiotu, Fish, odnosząc się do wspólnoty interpretacyjnej, inaczej niż np. Martin Heidegger, nie
ujmuje przez pryzmat bytu czy Bycia), a po drugie – za zaprzeczenie obiektywności tekstowego
podmiotu, którego deskrypcja uzależniona jest od zinterioryzowanych przez interpretatora kryteriów
jakiejś wspólnoty interpretacyjnej. Interpretacja „przedmiotowości” podmiotu tekstu literackiego
sprowadza się więc do konstruowania tego podmiotu na podstawie uwarunkowań kulturowych
(co zresztą, jak się wydaje, postulował już Max Weber, twierdząc, że istotą podmiotowości jest jej
funkcja kreowania zachowań społecznych jako nadawania sensu praxis), przy czym nie należy tutaj
zapominać o jednej z istotniejszych – jeśli nie najistotniejszej – konsekwencji neopragmatystycznego
podejścia do tekstu i podmiotu, jaką jest niemożliwość odróżnienia samego opisu od przedmiotu opisu,
która w efekcie doprowadza do sytuacji, w której podmiot staje się swoim własnym opisem, a zatem
dokonuje polikonteksturalnego „samoopisania” w takim rozumieniu, jakie temu pojęciu nadał Niklas
Na marginesie warto zaznaczyć, że twierdzenie to – odnoszone do tekstu literackiego – stanowi oś
dekonstrukcjonistycznych analiz literatury, choć jednocześnie przeczy dekonstrukcji jako Derridiańskiej „metodzie
bez metody”.
42 Rozumienie podmiotu jako instancji tekstu jest nieco odmienne od strukturalistycznego pojmowania „ja” jako szeregu
wewnątrz- i zewnątrztekstowych instancji nadawczych (zob. m.in. A. Okopień-Sławińska, Relacje osobowe w literackiej
komunikacji, [w:] tejże, Semantyka wypowiedzi poetyckiej (Preliminaria), Kraków 2001). Poststrukturalistycznie pojmowane „ja” nie
jest bowiem podmiotem mówiącym sensu stricto, ale samym tekstem, swoistym medium języka, podmiotem – jak określiłem
to wyżej – „mówionym”. Instancję rozumiem zatem performatywnie, jako akt rozgrywający (strukturyzujący i manifestujący)
się w przestrzeni dyskursu, tj. akt, w którym podmiotowość nie tyle jest, ile d oko nuje się . Termin „instancja” należy tutaj
postrzegać tylko i wyłącznie w rozumieniu konotacji tekstu, a nie jako element hierarchii bytów nadawczych. Rozumienie
takie wynika implicite z Barthesowskiej „kontekstualnej destrukcji” systemowego podmiotu literackiego opartego
o kartezjańskie cogito – zob. np. K. Bartoszyński, Podmiot literacki – konstrukcje i destrukcje, [w:] Ja, autor. Sytuacja podmiotu
w polskiej literaturze współczesnej, red. D. Śnieżko, Warszawa 1996, s. 32.
43 Konotacyjna sygnifikacja podmiotowości wskazuje na jej uwarunkowania intersemiotyczne, natomiast sygnifikacja
denotacyjna – na uwarunkowania pozatekstowe (powrót autora jako śladu).
44 Zob. S. Fish, Jak rozpoznać wiersz, gdy się go widzi, przeł. A. Grzeliński, [w:] tegoż, Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje wybrane,
wstęp R. Rorty, wybór, red. i przedm. A. Szahaj, Kraków 2002.
45 Zob. R. Nycz, Kulturowa natura, słaby profesjonalizm. Kilka uwag o przedmiocie poznania literackiego i statusie dyskursu
literaturoznawczego, [w:] Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M. P. Markowski i R. Nycz, Kraków 2010.
41
20 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Luhmann46. Podmiotowość na gruncie współczesnych badań literackich obronić można zatem
empirycznie, definiując ją jako pluralistyczne, niesubiektywne, systemowe i kulturowo determinowane
locus społecznego produkowania sensu, które nie jest różne od przedmiotów (wszelkie rozróżnienia
podmiotowo-przedmiotowe są tylko nieuświadamianą iluzją obserwacji pierwszego stopnia – iluzją,
która umożliwia zorientowanie się w codziennej, intersubiektywnej realności), ale samo dla siebie jest
przedmiotem samoopisania, samoskonstruowania. Wszystko to doprowadza do relatywizacji
podmiotowości, ale relatywizacji niebędącej anarchizmem czy nihilizmem, ale takiej relatywizacji, która
ustawicznie dekonstruuje i relatywizuje samą siebie; chodzi więc tutaj o względność rozumianą jako
niemożliwość obiektywizacji w definiowaniu i opisywaniu podmiotowości literackiej, szerzej:
niemożliwość profesjonalizacji i obiektywizacji dyskursu literaturoznawczego. Istotny dla interpretatora
wydaje się bowiem nie jakiś tekst, nie jakiś podmiot, ale moje skonstruowanie (tj. mój opis)
interesującego mnie tekstu czy podmiotu sporządzone nie na podstawie tekstu, który – przywołując
tezę Josefa Mitterera – jako permanentnie nowy przedmiot poznania jest neutralistyczny47, ale
na podstawie jego zwerbalizowania lub pomyślenia, a więc de facto – jego deskrypcji. Taka relatywizacja
nie ma charakteru anarchistycznego i nie jest niczym nieograniczoną dowolnością, gdyż to nie
interpretator jest instancją mojości interpretacji (czy, jakby powiedział Mitterer, ego-interpretacji48)
skonstruowania danego podmiotu – instancjami takimi są wewnętrzne odniesienia między kulturowo
uwarunkowanymi, określającymi podmiotowość deskrypcjami oraz niekumulatywny i polilinearny,
ale właściwy dla danej wspólnoty interpretacyjnej, przyrost tych deskrypcji (dostępne nam narzędzia
opisu mają zawsze charakter konwencjonalny i społeczny). W tym sensie skonstruowanie podmiotu
(rozumiane nie jako jego ontologiczne ustanowienie, ale jako sprawdzenie faktyczności jego
przejawiania się) i zakomunikowanie wyników tego skonstruowania jest jedyną możliwą sytuacją
przyrostu deskrypcji, w tym samym – opisania „ja”.
Jeżeli – zgodnie ze stanowiskiem Mitterera – żadne deskrypcje nie roszczą sobie prawa do bycia
opisami ostatecznymi i absolutnymi, to przyrost deskrypcji, a więc zarazem sposób konstruowania
podmiotowości, stanowi obronę przed opresywnością jednego słownika (w rozumieniu Richarda
Rorty’ego49), czyli przed zagrożeniami fundamentalizmem i dogmatyzmem, jakie niesie ze sobą
uznawanie jednego słownika za publicznie obowiązującą normę mówienia/myślenia. Wynikający z tego
konfrontacjonizm, tj. otwartość na autoidentyfikację i autokreację (nie w obrębie paradygmatów, ale
w obrębie kulturowych wspólnot interpretacyjnych) poprzez dialog z wartościami, co do których ma się
przeświadczenie, że nigdy nie są absolutne, tzn. nie są warunkami sine qua non żadnego dyskursu,
zapewnia autonomię w granicach mojości, w granicach własnych deskrypcji czy własnych słowników,
a jednocześnie – nie pozwala na uznanie mojości, a więc swoistego solipsyzmu, za wzorzec procesu
poznania tekstu literackiego i jego podmiotu. Przyrost deskrypcji jest ciągłym przeinterpretowywaniem
się, ciągłą modyfikacją wykorzystywanych słowników, a co z tego wynika – ciągłym tworzeniem
i oświetlaniem z nowych perspektyw neutralistycznych przedmiotów.
„Drugonowoczesna” – krytyczna zarówno w stosunku do modernistycznej, jak
i do postmodernistycznej („kryzysowej”) – teoria podmiotowości literackiej musi uwzględniać także
problem medializacji podmiotu, czyli jego zależności od kultury medialnej postrzeganej jako dominacja
znaczącego (opozycyjnego względem kultury symbolu). Strukturalistyczne, narracyjne rozumienie „ja”
jako holistycznej tożsamości w perspektywie kultury medialnej zmienia się w autodefiniowanie się
podmiotu w odniesieniu do społeczeństwa i kultury oraz rządzących nimi dyskursów; podmiot niejako
odrywa się od samego siebie, od własnego cogito, stając się funkcją dyskursów organizujących praxis
kulturowo-społeczną. Staje się tym samym grą kreatywności i normatywności, wewnętrznej konstrukcji
Zob. N. Luhmann, Samoopisanie, przeł. B. Wójcik, [w:] Konstruktywizm w badaniach literackich. Antologia, red. E. Kuźma,
A, Skrendo, J. Madejski, Kraków 2006, s. 74-77.
47 J. Mitterer, Rozwinięcie nie-dualizującego sposobu mówienia, [w:] tegoż, Tamta strona filozofii, przeł. M. Łukasiewicz, Warszawa
1996, s. 48.
48 Tamże, s. 8.
49 Zob. A. Szahaj, Ironia i Miłość. Neopragmatyzm Richarda Rorty’ego w kontekście sporu o postmodernizm, Wrocław 2002, s. 85-86.
46
21 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
i zewnętrznej schematyczności50. Stałość zastępowana jest procesualnością, a więc nieewolucyjną,
dysseminacyjną dynamiką gry powtarzania i negowania siebie, holistyczność natomiast –
zmaksymalizowaną semiotycznością, nastawieniem na znaczące przejawiające się w samoreferencji „ja”.
Podmiot ustanawia się we współkonstytuowanej przez siebie przestrzeni medialnej, która jest
przestrzenią świadomej iluzji (symularkyczną i konstruowaną), jest, mówiąc słowami Manuela Castellsa,
wirtualnością rzeczywistą, a więc porcją informacji podmiotu o samym podmiocie w „tu i teraz”.
Procesualność i komunikacyjna mobilność rozmywają podmiot i pozbawiają go pewnych stałych –
w rozumieniu narracyjnym – elementów, przede wszystkim zakorzenienia w czasowości
i przestrzenności. Elementy narracyjne zastępowane są dyskursywnymi, przez co podmiot staje się sam
dla siebie iluzją, której koherencja ma zawsze charakter tymczasowy, warunkowany konsensualnie
i interakcyjnie, to znaczy uzależniony od obowiązującego w danej chwili i w danym systemie
społecznym konsensusu dotyczącego aktualnej definicji tożsamości „ja”. Kulturowa samoidentyfikacja
podmiotu jest wobec tego oparta na fragmentaryczności; jak pisał Stuart Hall,
[pojęcie – przyp. TD] tożsamości nie sugeruje istnienia trwałego jądra własnego ja, uzewnętrzniającego się
na wszystkich zakrętach historii w niezmienionej postaci […]. Nie […] jest również zbiorowym lub prawdziwym ja ukrytym
we wnętrzu wielu innych, bardziej powierzchownych lub sztucznie narzucanych „ja”, które łączą ludzi o wspólnej historii
i dziedzictwie.
Tożsamości nigdy nie są ujednolicone, a w późnej nowoczesności ulegają postępującej fragmentaryzacji i spękaniu.
Nigdy nie są pojedyncze, zawsze wielorakie, skonstruowane wokół różnych, często krzyżujących się i antagonistycznych
dyskursów, praktyk i stanowisk51.
Literaturoznawcze analizy podmiotowości nie sprowadzają się więc do pytania o to, w jaki
sposób opisać podmiot, ale o to, którą z aktualizacji podmiotowości opisać w skonstruowanej w danym
momencie realności, ponieważ każda z takich aktualizacji jest w każdym momencie pograniczna
w takim sensie, w jakim sformułowanie to rozumiał Rorty (nierozerwalnie samo-sprzeczna i ustawicznie
się różnicująca)52.
Problem takiej podmiotowości niesie ze sobą również problem sensu. Jürgen Landwehr
stwierdził, że ponowoczesne koncepcje „ja”, tekstu i uniwersum kulturowego są „wyzwaniami
rzuconymi naszej chronicznej rządzy sensu”53. To poniekąd prawda, przy czym tezę Landwehra
należałoby uściślić. Pytanie bowiem: o jaki sens chodzi? Nie jest przecież prawdą, że koncepcje
tekstualne i tekstocentryczne eliminują tak fundamentalną kategorię, jaką bez wątpienia jest sens. Nie
jest prawdą, iż nowa podmiotowość i nowe metody lektury tekstów literackich wykluczają jakiekolwiek
próby konkretyzacji semantycznych. Jak się wydaje – chodzi tutaj o to, że nowe kategorie
podmiotowości dekonstruują jakąkolwiek możliwość istnienia koherentnych, metafizycznych54,
apriorycznych i obiektywnych sensów, immanentnych wobec głębokich struktur tekstowych. Sens, jak
pisał Bogdan Banasiak, „nie jest […] stałą, aprioryczną strukturą obecności (bez względu na jej postać),
lecz mającą charakter procesualny i dynamiczny, jest bezustannym stawaniem się w nieskończonym
ruchu odsyłania, grą różnicy i powtórzenia, która wytwarza nieskończone bogactwo znaczeń”55.
Okazuje się zatem, że wywodząca się z Diltheyowskiego rozróżnienia na przedmioty naturalne
i intencjonalne, propagowana przez Erica Hirscha, a podtrzymywana (choć z innymi uzasadnieniami)
Warto tutaj przywołać Baumanowską definicję kultury, którą – przynajmniej w przybliżeniu – można przełożyć na
kategorię podmiotu: „Istotą »kultury« jest w równym stopniu tworzenie rzeczy nowych i konserwowanie starych,
zdarzeniowość i ciągłość, nowatorstwo i tradycja, rutynizacja i przełamywanie schematów, podporządkowanie normom
i przekraczanie norm, unikatowość i powtarzalność, zmiana i monotonne odtwarzanie, to, co nieoczekiwane i to,
co przewidywalne” – Z. Bauman, Kultura jako praxis, przeł. J. Konieczny, Warszawa 2012, s. 19.
51 Cyt. za: tamże, s. 3-4.
52 Zob. R. Rorty, Obiektywność, relatywizm i prawda, przeł. J. Margański, Warszawa 1999.
53 J. Landwehr, Poststrukturalizm jako wyzwanie, przeł. M. Łukasiewicz, „Teksty Drugie” 1990, nr 2, s. 21.
54 Jak się wydaje, jest to wynikiem antylogocentrycznego (antyplatońskiego) sposobu widzenia rzeczywistości i problemu jej
sensowności. Logocentryczność znaku to jego prezentywność, czyli możliwość metafizycznego odniesienia do absolutnego
podmiotu. Antylogocentryzm z kolei kwestionuje prezentywność znaku i możliwość samo-odniesienia (samoobecności)
podmiotowości, „rozsadza” on więc klasyczną metafizykę obecności (metafizykę prezentatywną) i wyklucza możliwość
istnienia transcendentnego sensu zawartego w określonym strukturowym modelu tekstu.
55 B. Banasiak, Dekonstrukcyjna lektura gramatologiczna, czyli dywagacja, „Principia” 1991, t. III, s. 76.
50
22 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
przez wielu innych badaczy56 teoria współistnienia w obrębie tekstu stałego i niezmiennego znaczenia
(które można odkryć poprzez rygorystyczne posługiwanie się określoną metodą) oraz zmiennego
i zależnego od kontekstu sensu jest niefortunna. Dzieło literackie jako zjawisko nieautonomiczne nie
przenosi bowiem żadnego stałego (tzn. niezależnego od kontekstów) znaczenia (nie istnieje żadne
„znaczone transcendentalne”57), które nie sprowadzałoby się do podlegającego permanentnej
aktualizacji w aktach interpretacyjnych macierzystego kontekstu tekstu. Dzieło jest zbiorem zmiennych
i uzależnionych od wielu elementów sensów. W związku z powyższym okazuje się, że sens jest niczym
innym jak per manentnym nadawaniem sensu , procesem ciągłego usensowniania i ciągłej
semantyzacji elementów tekstowych uwikłanych w sieć wzajemnych relacji i odniesień na poziomie
zarówno pojedynczych struktur i kodów, jak i na płaszczyźnie międzystrukturowej i międzykodowej.
Podmiotowość (także podmiotowość autorska) natomiast nie jest już strażnikiem sensu, kategorią
intencjonalnie nadającą znaczenie jakiejś językowej strukturze; jest to tylko jeden z relacyjnych,
ustawicznie „usensowniających się” w intertesktualnych odniesieniach elementów konstytuujących dany
dyskurs, w procesie lektury równoważny odbiorcy. Lektura, będąca w tym rozumieniu projektowaniem
i stwarzaniem znaczeń przez „wychwytywanie” rozpleniających się sensów i ich – parafrazując
sformułowanie Derridy – de-dyseminacji (nie zaś – będąca jednoznacznym definiowaniem
i ostatecznym klasyfikowaniem elementów), zakłada więc semantyczną implikacyjność tekstów, a tym
samym – implikacyjny charakter samej podmiotowości, której rekonstrukcja możliwa jest jedynie
na podstawie wielopłaszczyznowego rozwarstwienia (kontynuując parafrazowanie Derridy: desedymentacji) tekstu w celu przechwycenia i zinterpretowania jego siatki sensów, które, nawiasem
mówiąc, nigdy nie zagwarantuje całościowego objaśnienia tekstu, ponieważ interpretacja „totalna”
(jednoznaczna, autorytatywna i raz na zawsze skończona) nie ma prawa się pojawić ze względu na brak
metafizycznego, apriorycznego sensu.
Analizy podmiotowości nie są zatem analizami formalnymi, ale analizami strategii działań
tekstowych, rozumianych jako performatywne i interakcyjne projekty wpisane w tekst czy, właściwie,
tekst konstytuujące. Oznacza to, że podmiotowości nie bada się jedynie w odniesieniu do niej samej
(dokładniej: do jej wypowiedzi) jako integralnego korelatu tekstu, ale jako sam „działający”
(produkujący i reprodukujący się w procesie komunikacyjnym) tekst. Podmiot istnieje – i jest
weryfikowalny – jedynie w odniesieniu do wielopoziomowych relacji: z szeregiem rozmaitych
dyskursów, autorem rzeczywistym oraz czytelnikiem, przy czym relacje te nie opierają się
na bezpośredniej ekspresji czy prostej intencjonalności jako elementach uprawomocniających
interpretację tekstu. Ekspresja skonkretyzowanego „ja” wydaje się być zastępowana przez ekspresyjność
wielokontekstowego tekstu („ja” wyobcowuje się z ekspresji samego siebie, gdyż jest konstytuowane
dyskursywnie), intencjonalność natomiast zdaje się zamieniać w swoje własne przeciwieństwo, ponieważ
to odbiorca, nie autor, wyznacza semantyczną i interpretacyjną intencję tekstu. Warunkiem weryfikacji
podmiotu jest więc jego intersubiektywność, nieautonomiczność i uzależnienie od samego tekstu,
innych tekstów, zapośredniczonej w dyskursie reprezentacji świata oraz zewnątrztekstowej
rzeczywistości komunikacyjnej. Innymi słowy – podmiot postrzegać trzeba dialektycznie, uwzględniając
jego uwikłanie w sprzeczności i antynomie, począwszy od rudymentarnej opozycji fikcjonalności
i niefikcjonalności, przezwyciężanej poprzez figurę syllepsis, a skończywszy na opozycji podmiotu
widzialnego (uchwytnego, także: pozwalającego się uchwycić) i „ja” niewidzialnego, rozpraszającego się
w sieci tekstu – jak powiedział Barthes – „hyfologicznego”58. Sensowność – zarówno podmiotu, jak
i komunikatu – jest wobec tego tym, co uobecnia się i ginie w konstruowaniu tekstu-podmiotu, a więc
tym, co momentalne, tymczasowe i nieustannie zmienne.
Najważniejszą w tym kontekście teorią wydaje się być koncepcja intentio lectoris Umberto Eco, z którą przekonująca
polemizuje Rorty – zob. tenże, Kariera pragmatysty, [w:] Interpretacja i nadinterpretacja, red. S. Collini, Kraków 2008.
57 Zob. J. Derrida, O gramatologii, przeł. B. Banasiak, Wrocław 1999, s. 77.
58 Zob. R. Barthes, Przyjemność tekstu, przeł. A. Lewańska, Warszawa 1997, s. 92.
56
23 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Summary
Article concerns of two issues: the problem of the most important changes in the philosophical and
literary definitions of subjectivity and the problem of contemporary defining that category.
24 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
KAROLINA CIECHOŃSKA
Autobiograficzność w reportażu
Dyskusje o tym, czy reportaż jako gatunek należy do obszaru literatury, trwają co najmniej
od czasów dwudziestolecia międzywojennego i stworzonego przez autorów „Nowego Lefu”
i formalistów rosyjskich projektu literatury faktu1. W teorii i praktyce gatunku widoczne jest łączenie
autentycznego, złożonego z zaobserwowanych faktów tworzywa z pierwiastkami literackimi
przejawiającymi się w stylu, kompozycji, metaforze a nawet elementach fikcji. O tym, że reportaż należy
do kanonu literatury polskiej, przekonują chociażby nazwiska Melchiora Wańkowicza, Ryszarda
Kapuścińskiego, Hanny Krall czy Olgierda Budrewicza. Książki tych i wielu innych reportażystów
wykraczają poza ramy publicystyki, budząc zainteresowanie literaturoznawców i uznanie czytelników.
Wszystko to sprawia, że w analizie reportażu sięgać należy po kategorie znane z badań nad literaturą,
wykraczające poza sferę rozstrzygnięć o zgodności tekstu z rzeczywistością.
Jedną z takich zakorzenionych w literaturoznawstwie kategorii, które wydają się szczególnie
istotne w odniesieniu do reportażu, jest autobiograficzność. Mogłoby się wydawać, że jest to pojęcie
związane z reportażem w sposób oczywisty, będący naturalną konsekwencją leżącego u podstaw tego
gatunku autentyzmu. Jak bowiem głosi podstawowa definicja, reportaż jest sprawozdaniem z faktów,
„których autor był bezpośrednim świadkiem lub uczestnikiem”2. Autobiograficzność, rozumiana jako
relacja o własnych doświadczeniach autora, jest w takim ujęciu warunkiem sine qua non reportażu.
Podobny wniosek postawił Czesław Niedzielski, badacz i teoretyk gatunku: „We wszystkich odmianach
prozy reportażowej tożsamość podmiotu mówiącego i autora (niezależnie od kształtu formy podawczej
relacji) jest jedną z podstawowych przesłanek decydujących o dokumentarnych, ale przede wszystkim
o autentystycznych walorach gatunku”3. Identyczność autora, bohatera i narratora tekstu stanowi zatem
konstytutywną cechę reportażu, będąc jednocześnie podstawowym wyznacznikiem autobiograficzności.
To właśnie na tej identyczności, przyjmowanej przez czytelnika, polegał słynny pakt autobiograficzny,
zdefiniowany przez Philippe’a Lejeune’a4. Wydaje się jednak, że w reportażu problem
autobiograficzności obecny jest także na innych płaszczyznach i wykracza poza podstawową regułę
autentyzmu przeżyć i tożsamości autora i narratora.
Autobiograficzność w reportażu może przyjąć postać celowo wybranej metody, warunkującej
nie tylko kształt tekstu, ale także sam proces jego przygotowania i powstawania. Z takim zjawiskiem
mamy do czynienia wtedy, kiedy autor posługuje się techniką określaną jako metoda obserwacji
uczestniczącej. W tekstach tworzonych tą metodą reporter staje się kimś więcej niż tylko dyskretnym
kronikarzem – jego przeżycia urastają do rangi tematu reportażu, w czym dostrzec można wyraźne
pokrewieństwo z autobiografią. Istotę metody obserwacji uczestniczącej scharakteryzował Krzysztof
Kąkolewski: „Źródłem tematów i faktów mogą być też osobiste przeżycia reportera […]. Istnieje
osobna gałąź reportażu: reporter celowo poddaje się jakiejś próbie, stawia siebie w jakiejś sytuacji
będącej pomysłem reportażowym, układa specjalnie swoje życie, angażuje je w reportaż – aby potem
je opisać”5. Celowe „układanie swojego życia”, wzajemne podporządkowanie tekstu i biografii
to zagadnienia znane z analizy tekstów autobiograficznych. Tym, co najwyraźniej odróżnia reportaż
od innych utworów posługujących się tymi chwytami jest jednak aktualność tematu, doraźność sytuacji,
w której ukazuje się autor. Reportaż jest bowiem najczęściej relacją o wydarzeniach bieżących, a osoba
reportera, nawet umieszczona w centrum świata przedstawionego, stanowi przede wszystkim pretekst
Por. K. Wolny, Kształtowanie się reportażu i jego systematyka, [w:] Reportaż. Wybór tekstów z teorii gatunku, wyb. i oprac. K. Wolny,
Rzeszów 1992, s. 127.
2 Reportaż, [hasło w:] Słownik terminów literackich, red. J. Sławiński, Wrocław 2002, s. 471.
3 Cz. Niedzielski, dz. cyt., s. 172.
4 P. Lejeune, Wariacje na temat pewnego paktu. O autobiografii, red. R. Lubas-Bartoszyńska, Kraków 2001, s. 38-40.
5 K. Kąkolewski, Reportaż, [w:] Reportaż. Wybór tekstów z teorii gatunku, s. 72.
1
25 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
do realizacji podstawowego celu gatunku, jakim jest „dokumentacja współczesności” 6. Między duchową
autobiografią, rozumianą jako analiza procesu dojrzewania jednostki, a wykorzystującym technikę
autobiografizmu reportażem leży zatem przede wszystkim problem celu, do jakiego dąży tekst oraz
hierarchii tematów. Jak bowiem zauważa Philippe Lejeune, „pakt autobiograficzny jest zobowiązaniem,
jakie podejmuje autor celem opowiedzenia swego życia (…) bezpośrednio, w duchu prawdy”7. Reporter
zaś podejmuje to zobowiązanie, aby, poprzez medium własnego życia, opisać świat zewnętrzny.
Reportaż zatem nigdy nie ogranicza się do autobiografizmu, traktując go raczej jako metodę niż
jako punkt docelowy. Jeżeli zaś potraktujemy go jako jedną z metod pisania reportażu, to widoczne
stanie się, że nie każdy twórca musi i chce posługiwać się tą właśnie metodą. Analiza konkretnych
utworów reportażowych pokazuje, że nasycenie pierwiastkiem autobiografizmu i proporcja między
opisem świata zewnętrznego a analizą przeżyć autora jest różna u poszczególnych autorów, stanowiąc
często wyróżnik i cechę charakterystyczną ich stylu.
Do grona reporterów, u których autobiografizm stanowi szczególnie ważny i zauważalny
dla czytelnika element, należą niewątpliwie Ryszard Kapuściński i Melchior Wańkowicz.
Nieprzypadkowy wydaje się fakt, że są to autorzy nazywani często przemiennie reporterami i pisarzami.
W ich książkach autobiografizm zdecydowanie wykracza poza fakt relacjonowania wydarzeń, w których
brali udział. Pierwiastek refleksji, a często właśnie autorefleksji, pozwala czytać ich teksty jako utwory z
pogranicza publicystyki i literatury, mówiąc o swoich autorach niemalże równie dużo, co o opisywanej
rzeczywistości.
W przypadku Melchiora Wańkowicza swoistą strategię autobiograficzną dopełniają teksty
wspomnieniowe, takie jak Szczenięce lata czy Ziele na kraterze, których przynależność gatunkowa jest
właściwie trudna do określenia. Zbudowane z materii wspomnienia, nie są reportażami, nie należą też
jednak stricte do obszaru fikcji literackiej. Ich znaczenie dla rozważań o autobiografizmie reportażu
polega na tym, że wprowadzają do świadomości czytelnika kontekst prywatnego życia autora, który
w wypadku Wańkowicza jest równie istotny w reportażach. O Wańkowiczu da się bowiem powiedzieć
za Mieczysławem Kurzyną, że należał do autorów całe życie piszących jedną książkę8. I nie jest
to w żadnej mierze zarzut, ale wskazanie na fakt, że pierwiastek autobiograficzny spaja wszystkie teksty
tego autora, bez względu na ich przynależność gatunkową.
Dobrym przykładem autobiograficzności reportażu jest amerykańska trylogia Wańkowicza
W ślady Kolumba. Tekst ten spełnia wszelkie wymogi gatunkowe reportażu. Osnuty jest wokół wielkiej
podróży samochodowej, jaką autor wraz z żoną odbył w Stanach Zjednoczonych, zwiedzając i opisując
kilkanaście stanów między Atlantykiem i Pacyfikiem. Pisząc o spotkanych ludziach i życiu codziennym
Ameryki, Wańkowicz diagnozuje jednocześnie nurtujące ją problemy, często wykraczające poza obszar
kontynentu i ważne także dla polskiego czytelnika. Wpisuje się w ten sposób w wymogi reportażu.
Fragmenty późniejszej książki były zresztą na bieżąco publikowane w polskiej prasie. Jednocześnie zaś
od początku jest dla czytelnika oczywiste, że jednym z podstawowych, jeśli nie w ogóle głównym
tematem jest w tym tekście przemierzanie, odczytywanie i przeżywanie Ameryki przez samego
Wańkowicza. Pierwiastek autobiografizmu przejawia się tu na wielu płaszczyznach – od wyraźnej
obecności autora i jego żony jako bohaterów, przez opisy codziennych czynności i zapis dialogów,
po liczne dygresje wspomnieniowe i rodzinne oraz refleksje o własnym rozumieniu poznawanej
rzeczywistości. Już sam tytuł cyklu – W ślady Kolumba – zawiera sugestię, że tematem tekstu będzie
„odkrywanie” Ameryki przez autora.
Autobiograficzność reportaży i całej twórczości Wańkowicza polega więc w głównej mierze na
sytuowaniu samego siebie w centrum opisywanych wydarzeń. Ważnym składnikiem tekstów tego autora
jest także kreowanie własnego wizerunku jako pisarza i reportera. Służą temu celowi liczne
wspomnieniowe i autobiograficzne dygresje, powtarzane niejednokrotnie w różnych tekstach, a także
rozbudowane wypowiedzi metatekstowe, odsłaniające tajniki warsztatu reportera. Tak rozumiana
autobiograficzność jest w dużej mierze wynikiem indywidualnych cech autora, jego stylu i koncepcji
J. Lovell, Notatki o reportażu, [w:] Reportaż. Wybór tekstów z teorii gatunku, s. 23.
P. Lejeune, dz. cyt., s. 297.
8 M. Kurzyna, O Melchiorze Wańkowiczu – nie wszystko, Warszawa 1975, s. 21.
6
7
26 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
pisarskiej. Wańkowicz, świadomie odwołujący się do konwencji gawędowej, celowo niwelujący dystans
między własnym życiem a tekstem, może być uznany za reportażystę szczególnie skłonnego
do włączania autobiografizmu w strukturę reportażu.
W nieco mniejszym stopniu autobiografizm widoczny jest w reportażach Ryszarda
Kapuścińskiego. W wypadku autora Hebanu mamy do czynienia z wyraźnym rozgraniczeniem
działalności reporterskiej od życia prywatnego. Kapuściński, w przeciwieństwie do Wańkowicza, nie
odwołuje się do swojej osobistej biografii, związanej chociażby z dzieciństwem czy rodziną. Stosuje
natomiast metodę obserwacji uczestniczącej, dzięki czemu jego książki są, podobnie jak amerykański
cykl Wańkowicza, nie tylko opisem podróży, ale przede wszystkim wrażeń i refleksji podróżującego.
To reporter jest w tych tekstach postawiony w centrum, co nadaje im rys subiektywizmu, budząc tyle
samo uznania, co krytyki9. Ta cecha współczesnego reportażu przypomina, że u jego podstaw leżą
gatunki takie jak list czy pamiętnik z podróży, łączące cechy intymistyki i opisu, pierwiastek
subiektywizmu i świadectwa10.
Autobiografizm reportażu może być jednak również ograniczony do minimum, jakim jest
wspomniana tożsamość autora i narratora. Reporter bowiem nie musi być w ogóle widoczny w swoich
tekstach. Taką sytuację charakteryzuje Krzysztof Kąkolewski: „Czasem reporter jest zupełnie
nieobecny w reportażu i tylko z podpisu dowiadujemy się, że to właśnie on zetknął się z faktami, zebrał
je; nie ujawnia on jednak, w jaki sposób tego dokonał, nie opisując procesu gromadzenia informacji”11.
W takim wypadku informacje o życiu i działalności autora ograniczają się do miejsc jego pobytu,
interesujących go tematów czy spotkanych osób. Możliwe jest zatem bardzo wybiórcze odtworzenie
elementów biografii, nie ma jednak mowy o strategii autobiograficznej. Do takich autorów,
pozwalających w większości swoich tekstów przemawiać samym faktom, należy Olgierd Budrewicz.
Jego reportaże podróżnicze, będące owocem wizyt w ponad 160 krajach świata, a opublikowane
w kilkudziesięciu książkach (nie licząc gazet i czasopism), nie zawierają prawie żadnych informacji
o życiu prywatnym autora. Bardzo często jego tekstom bliżej jest do rozprawy naukowej z dziedziny
geografii, botaniki, zoologii czy etnologii, niż do subiektywnej relacji wspomnieniowej, wywodzącej się
z tradycji pamiętnikarstwa. Pierwiastek osobisty ogranicza się w nich do refleksji o poznawanym
świecie, która jednak należy do kanonicznych cech reportażu. Nawet w książce zatytułowanej Kto chce
niech wierzy. Wspomnienia reportera autor zamieścił przede wszystkim opisy swoich podróży
i odwiedzanych miejsc, mniej uwagi poświęcając własnej sytuacji czy wspomnieniom osobistym.
Budrewicz jest zatem przykładem reportera o zupełnie odmiennej strategii pisarskiej, niż ta
praktykowana przez Melchiora Wańkowicza.
Wymienione nazwiska polskich reporterów wyznaczają zatem różne warianty obecności
autobiografizmu w reportażu. Teksty Wańkowicza, najbardziej osobiste i najwięcej mówiące o samym
autorze, zbliżają się niejednokrotnie (chociaż w bogatym dorobku tego pisarza znajdziemy także teksty
pisane w zupełnie innej poetyce) do właściwej autobiografii, a w każdym razie do subiektywnego opisu
własnego postrzegania rzeczywistości. Usytuowane pod tym względem na przeciwnym biegunie
reportaże Budrewicza, choć noszą znamiona osobowości twórczej autora, oscylują często raczej
w stronę przewodnika lub artykułu naukowego, w którym obecność reportera jest jedynie ramą
kompozycyjną i koniecznym warunkiem powstania tekstu. Można zatem powiedzieć, że autobiografizm
należy do czynników wprowadzających wewnętrzny podział w obrębie gatunku. Być może jest to także
jeden z czynników decydujących o literackości reportażu, którą to kategorię od lat starają się
zdefiniować badacze tej formy piśmiennictwa.
Z autobiografizmem reportażu wiążą się także zagadnienia odpowiedzialności za słowo
i obiektywizmu. Im bardziej bowiem reporter ujawnia w tekście własny punkt widzenia, tym bardziej
czytelnik skłonny jest identyfikować go z postawionymi tezami. Jednocześnie zaś reportaże utrzymane
Por. książka A. Domosławskiego Kapuściński non-fiction, w której autor zarzuca Kapuścińskiemu zbyt daleko posunięty
subiektywizm i odbieganie od faktów.
10 Na temat genezy reportażu i związków z podróżopisarstwem i pamiętnikarstwem por. A. Rejter, Kształtowanie się gatunku
reportażu podróżniczego w perspektywie stylistycznej i pragmatycznej, Katowice 2007, s. 32.
11 K. Kąkolewski, dz. cyt. s. 73.
9
27 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
w konwencji bezosobowego opisu, wspartego jedynie dyskretną refleksją, odbiorca postrzega jako
bardziej obiektywne. Złożoność tego problemu charakteryzował w swojej pracy Czesław Niedzielski:
W wypowiedzi tego rodzaju co reportaż i ogólniej, we wszystkich potocznych wypowiedziach dokumentarnoautentystcznych, zachowana tożsamość autora i podmiotu mówiącego istotnie sprawia, że wypowiedzi tej przypisuje się
dwojaką funkcję informacyjną. Z jednej strony uznaje się, że wypowiedź dotyczy rzeczywistości, a nie fikcji; z drugiej strony,
że wyraża ona stosunek autora do treści własnej wypowiedzi. Sugerowany, a często expressis verbis przez autora
wypowiedziany stosunek do przedmiotu relacji zmierza w konsekwencji do narzucenia czytelnikowi określonego poglądu
na temat faktów stanowiących treść jego informacji12.
Fakt, że reportaż oparty jest na życiowych doświadczeniach autora, może być zatem
postrzegany jako gwarancja prawdziwości i zgodności z rzeczywistością, które często uznawane są
za warunek dobrego reportażu. Można jednak zauważyć, że im więcej autor powie o samym sobie,
im mocniej jego tekst nasycony będzie autobiografizmem, tym łatwiej czytelnikowi odróżnić sądy
obiektywne od subiektywnych wrażeń. W przypadku autorów takich jak Wańkowicz, którego reportaże
wpisane są w całą pisarską strategię autobiograficzną, można już z góry założyć, że reportaż nie będzie
ograniczony do suchego notowania faktów. Trzeba jedna pamiętać, że wynika stąd także szczególna
odpowiedzialność autora za słowo. Opisując bowiem w reportażu samego siebie i swoje postrzeganie
rzeczywistości, reporter firmuje swoje sądy już nie tylko nazwiskiem, ale całym opisanym w tekście
życiem, swoją, możliwą przecież do zrekonstruowania na podstawie innych źródeł, biografią.
Autobiografizm jest zatem kategorią, której przywołanie w kontekście reportażu uruchamia szereg
najbardziej istotnych problemów tego gatunku. Dostrzeżenie strategii autobiograficznej autora
reportaży zmienia perspektywę odbiorcy i sposób czytania tekstu. Obecność pierwiastka
autobiograficznego nadaje narracji rys subiektywizmu, a tym samym zbliża reportaż do literatury
a oddala od publicystyki i dziennikarstwa.
Summary
The article is an attempt to apply the concept of autobiographism for an analysis of reportage.
The usage of this technique is depicted by the works of authors such as Melchior Wańkowicz, Ryszard
Kapuściński and Olgierd Budrewicz. Autobiogrphism is treated here as one of the creative methods
which may be used in a reportage, nearing the genre to literature.
12
Cz. Niedzielski, dz. cyt., s. 184.
28 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
ALEKSANDRA SZWAGRZYK
Balladyna jako bohaterka nowoczesna
Balladyna Juliusza Słowackiego przez historyków literatury zwykle interpretowana jest jako
dramat o kwestiach narodu i władzy. Badacze zazwyczaj nie zauważają lub negują tragizm głównej
postaci1.
Sądzę
jednak,
że
Balladyna
należy
do
grona
bohaterów
o skomplikowanej psychice, nie jest jedynie postacią „papierową”. Podobną opinię wyraża Maria Janion,
autorka eseju Obrona Balladyny. Badaczka zauważa, że bohaterka Słowackiego jest postacią tragiczną,
a cały dramat ma charakter metafizyczny2. To między innymi tragizm głównej postaci
oraz psychologiczny i metafizyczny wymiar teksu, sprawiają, że Balladyna należy do grona bohaterek
nowoczesnych.
Maria Janion pisze:
Balladyna z grozą na ustach, z lękiem metafizycznym w sercu podejmuje próbę zrealizowania niejasno
przeczuwanych w sobie możliwości i wcale nie chce się z niej wycofać, chociaż niby ma do tego okazje. […] Pcha ją żądza
władzy, oczywiście. Ale władzy pojętej nieskończenie szeroko. Bo również żądza poznania siebie w rozkiełznanej wolności
bez granic, żądza prowokacji moralnej aż do możliwego dla człowieka kresu, żądza sprawdzenia tego, jak długo i jak silnie
można targać przęsłem mostu. Wola życia poza granicami swego stanu społecznego, poza ustanowionym przez ludzi
prawem, wypełnia Balladynę. Dlatego jest ona bohaterką tragiczną 3.
Balladyna byłaby zatem postacią w pełni świadomą swojej siły, skomplikowaną. Żądza władzy
nie obejmuje tylko jej pretensji do tronu, jest czymś o wiele potężniejszym. Bohaterka chce poznać
siebie, zobaczyć, kim będzie w nowej sytuacji - wtedy, gdy osiągnie władzę, a sama stanie się jedynym
sędzią. Balladyna chce zupełnie innego życia niż to, które dotychczas prowadziła, zyskując tron
i władzę, może żyć poza dawnymi prawami. To właśnie czyni ją bohaterką tragiczną.
Konwencja dramatyczna nie pozwala na ukazanie w tekście przeszłości, jednak
w przypadku Balladyny łatwo się jej domyślić. Balladyna i Alina zapewne wiodły spokojne życie przy
matce, to ona miała największy wpływ na ich wychowanie oraz charakter. Wdowa sprawiła,
że Balladyna
stała
się
pyszna,
bezwzględna
i
tak
łatwo
zapomniała
o swoim pochodzeniu4. Tak wielka rola matki przywodzi na myśl metody późniejszej nauki, psychologii,
która stara się dotrzeć do najgłębszych pokładów świadomości człowieka. Kształtowany przez lata,
pod wpływem matki, charakter Balladyny także czyni z niej bohaterkę „trudną”.
Balladyna to przykład silnej i mądrej kobiety, takiej którą współcześnie określilibyśmy mianem
femme
fatale.
Różni
się
od
większości
kobiet,
które
pojawiają
się
w polskim romantyzmie. Nie jest liryczna jak Karusia z ballady Mickiewicza czy naiwna jak Zosia z Pana
Tadeusza. Cierpi na deficyt liryzmu, zastępuje go jednak sprytem, bezwzględnością oraz przemożną
Por.: „I sama tytułowa bohaterka, Balladyna, ujęta została nie jako postać tragiczna, ale jako typowo baśniowy złoczyńca,
sprawca złego. Na to, aby mogła być bohaterką tragiczną, brak jej anagnorisis, rozeznania własnej tragicznej winy.
W końcowej scenie sądu Balladyna nie zdaje sobie sprawy z tego, że siedzi na fotelu elektrycznym nadprzyrodzonej
sprawiedliwości.”, [w:] W. Weintraub, „Balladyna”, czyli zabawa w Szekspira, „Pamiętnik Literacki” 1970, z. 4, s. 62.
„Głównym problemem utworu Słowackiego nie jest […] analiza psychiki postaci – nawet postaci tytułowej, analiza
psychiki zbrodniarki czy tez kobiety pnącej się bezwzględnie po szczeblach władzy, jak to się często objaśnia. Charakter
postaci w Balladynie jest niezmienny od początku do końca dramatu. Problemem tym jest natomiast tragizm losów państwa,
o którym decyduje dwoje ludzi.”, [w:] J. Maciejewski, „Balladyna” czyli świat przez pryzma przepuszczony, [w:] tegoż, Trzy szkice
romantyczne. O „Dziadach”, „Balladynie”, Epilogu „Pana Tadeusza”, Poznań 1967, s. 155-156.
2 Por.: „Zbrodnie […] składają się nie tylko na dramat psychologiczny […], lecz również – dramat metafizyczny.”, [w:]
M. Janion, Obrona Balladyny, [w:] tejże, Odnawianie znaczeń, Kraków 1980, s. 135.
3 Tamże, s. 133.
4 Por.: „Matka wypielęgnowała w niej wygórowaną ambicję, pychę i bezwzględność. Cóż tu zresztą potępiać jedynie
Balladynę za pychę i wyrzeczenie się własnego pochodzenia, którego symbolem była matka, skoro sama Wdowa łatwo
zgodziła się na takie właśnie postępowanie w stosunku do odwiedzającej ją kumy i łatwo odcięła się od gromady.”, [w:]
J. Maciejewski, dz. cyt., s. 168.
1
29 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
chęcią zniszczenia dotychczasowego ładu5. Badacz romantyzmu zauważa, że wszystkie silne bohaterki
występujące u Słowackiego ostatecznie zostają zniszczone. Los kobiet lirycznych jest inny, ich historie
kończą się zwykle szczęśliwie. German Ritz w swojej rozprawie pisze:
Słowacki, który w swoich dramatach ukazuje całą bezprzykładną na tle Europy galerię silnych kobiet,
stara się rozbić ten związek wizerunku kobiety i lirycznego „ja”. Ale nawet te silne kobiety – od Balladyny przez
Judytę, Rozę, Wenedę, Idalię aż po Księżniczkę – chociaż znajdują się bardzo blisko centrum władzy, to jako
pozytywne reprezentantki władzy zostają zniszczone (Balladyna), a co więcej – na końcu ironicznie porzucone
w odruchu romantycznej imaginacji.6
Balladynę do nieszczęść doprowadził jej charakter oraz żądza władzy, przypomina
szekspirowskiego Makbeta, który sam wstąpił na ścieżkę zła. Mieczysław Inglot twierdzi jednak,
że główna bohaterka sztuki zabija nie z wolnego wyboru, ale przez fatalny przypadek. Z tą tezą jednak
nie mogę się zgodzić – dowodem błędności tej tezy mogą być przykłady, które pojawiły się wcześniej.
Badacz zauważa też, że Balladynę i Makbeta do zbrodni popycha inność, oboje od początku jawią się
jako postaci wyjątkowe:
Balladyna dochodzi do zbrodni inaczej niż Makbet. Nie przez wolny wybór, ale jako „zła siostra”
wspomagana przez złowrogi, fatalny przypadek […]. Dokonanie zbrodni umożliwi jej (jak i Makbetowi)
w mgnieniu oka jej inność7.
Niektórzy historycy literatury próbują w pewnym sensie zdjąć z Balladyny odpowiedzialność
za część występków. Jarosław Maciejewski twierdzi, że bohaterka ponosi połowę winy za te zbrodnie,
których dokonała wespół z Kostrynem. Jedynym jej grzechem byłoby zamordowanie Aliny i Kostryna
oraz wyrzeczenie się własnej matki8. Pogląd taki wydaje się jednak nie do końca uzasadniony, Balladyna
to kobieta silna oraz inteligentna, która zbrodnie popełniała z wyrachowania. Kostryn mógł mieć na nią
tylko pewien wpływ, to jednakże nie ściąga z niej połowy odpowiedzialności.
Balladyna, o czym była mowa już wcześniej, pragnie zawieszenia dotychczasowych praw, chce
ustanowić swoje własne. Do celu takiego mogła dojść zapominając o Bogu, robi to tak, jak spora część
bohaterów nowoczesnych. Z własnej wygody nie zabija Boga, ale próbuje na chwilę o nim zapomnieć.
Podejmuje próbę takiego życia, jakby Boga nie było, Maria Janion mówi, że „zawiesza” ona jego
istnienie:
Balladyna jeszcze nie zabija Boga […]. Ona zawiesza niejako jego istnienie, ona chce tylko spróbować
żyć tak, jakby go nie było. Plama na czole stanowi właśnie znak owego wejścia w życie bez Boga, w życie
bez prawa9.
Tragiczny jest finał dramatu, Balladyna wydaje na siebie wyrok:
Balladyna
po długim milczeniu
Por.: „Etycznie jednoznaczny zespół cech zawierają poetyckie autocharakterystyki Balladyny: te bezpośrednie
i te pośrednio odsłaniające rodzaj jej wyobraźni. Jest to wyobraźnia potencjalnej burzycielki moralnego ładu. Miarą jej
miłości do Kirkora będzie gotowość do: skoku w ogień, przejęcia na siebie śmiertelnego grzechu, ofiary w walce.”, [w:]
M. Inglot, Wstęp, [w:] J. Słowacki, Balladyna, opr. tegoż, Wrocław 1976, s. XXXIX.
6
G. Ritz, Między „gender” a narodem – kobiety w polskim romantyzmie, przeł. M. Łukaszewicz,
[w:] Romantyzm i nowoczesność, red. M. Kuziak, Kraków 2009, s. 315-316.
7 M. Inglot, dz. cyt., s. XL.
8 Por.: „Za zbrodnie dokonane wspólnie z Kostrynem lub z jego namowy ponosi […] Balladyna właściwie połowę jedynie
odpowiedzialności. Taki jest też pogląd autora, skoro nie zakwalifikował ich na wokandę sądu koronnego. Balladyna
osobiście odpowiedzialna jest jedynie za grzech siostrobójstwa, za grzech pychy, który każe jej się wyrzec własnej matki
oraz za
ostatnia
zbrodnię:
otrucie
Kostryna.
Za
nie
też
wydaje
na
siebie
w scenie ostatniej wyrok śmierci”, [w:] J. Maciejewski, dz. cyt., s. 167-168.
9 M. Janion, dz. cyt., s. 134.
5
30 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Winna śmierci!
Piorun spada i zabija królowę - wszyscy przerażeni.
Kanclerz
Król-kobieta piorunem boskim zastrzelony;
Zamiast w koronacyjne bić w pogrzebu dzwony!10
Balladyna milczy przed wydaniem wyroku na siebie, zaczyna zdawać sobie sprawę, że musi ponieść karę
za swoje uczynki. Tragiczna bohaterka dokonuje samozagłady. Tutaj objawia się wielkość Balladyny,
u której po raz pierwszy wygrywa sumienie.
Summary
The article is about a Balladyna, work of polish writer – Juliusz Słowacki. It is about modern nature
of the title character and about modernizing romanticism.
10
J. Słowacki, Balladyna, opr. M. Inglot, Wrocław 1976, s. 228.
31 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
MARTA ŁAWRYNKOWICZ
Zapomniany Eolion
Analiza konstrukcji postaci Eoliona w poszczególnych utworach Juliusza Słowackiego pozwala
stwierdzić, że jest on w twórczości poety bohaterem ważnym, do którego Słowacki miał osobisty
stosunek. Niejednokrotnie obdarzał go atrybutami przypominającymi swój wygląd, jak czarne oczy
i włosy. W jego życie wplatał zaś fragmenty własnej biografii, co widać zwłaszcza na przykładzie
Eoliona z Dialogu troistego, gdzie występują wyraźne aluzje do wyjazdu poety za granicę oraz jego
nieporozumień z tamtejszym środowiskiem emigracyjnym.
Najwięcej materiału do analizy daje oczywiście Eolion z Wacława i Samuela Zborowskiego. W tym
artykule pragnę jednak zwrócić uwagę na istnienie w twórczości Słowackiego jeszcze innych, prawie
całkowicie nieznanych, bohaterów o tym imieniu. Są to Eolion z fragmentu poematu zapisanym
na „urywku autografu »Beniowskiego«, będącym w posiadaniu dr. A. Łozińskiego we Lwowie” 1
oraz Eolion z Kraka. O pierwszej ze wspomnianych postaci zachowały się jedynie trzy zwrotki.
W jednej z nich dostajemy jednak jej dość dokładną charakterystykę:
W odludnym mieszkał zamku na Karpatach
Człowiek… nazwany Eolionem… młody,
Sam… w ponadziemskich latający swiatach,
Piękny… anielskiej na twarzy pogody,
Dumny – jakby się urodził w szkarłatach,
Bogaty… pięknej i pańskiej urody,
Dziwak, wizyonarz wielki… który chował
2
Niemca… ażeby z nim filozofował… .
Poeta wybrał zatem bohaterowi za mieszkanie miejsce odludne, ponure, mające
najprawdopodobniej jakąś historię, ponadto umieszczone w górach, charakteryzujące się zatem
specyficznym, surowym krajobrazem. Eolion, tak jak inne postaci o tym imieniu, to człowiek młody,
podobny z urody do anioła, bogaty i dumny, ponadto dziwak „w ponadziemskich latający światach”
i wielki wizjoner (przez przymiotnik „wielki” Słowacki podkreśla niezwykłość postaci). Przyrównanie
do anioła przywodzi na myśl jego podobieństwo do Eoliona z Wacława, wysokie urodzenie – Eoliona
z Samuela Zborowskiego. Bohater jest na dodatek filozofem, który dla uczonych dysput utrzymuje Niemca
zwanego Faustem. Faust wnosi do utworu niepokój. Przez kontakty z nim charakter Eoliona nabiera
demonizmu:
Ten Niemiec… człowiek dowcipu – nauki
I wiadomości – dawno wiecznych… stary,
Wielki przyjaciel formy oraz sztuki,
Filozoficznej także ścigacz mary,
Zwał się Faust… czuły go na zamku kruki,
Po od przybycia jego jak sztandary
Zawieszały się na wieżowych blachach,
Przy różnych ogniu łuskaniu i strachach…
(392; 9–16)
Juliusz Kleiner nazywa Eoliona z tego fragmentu „Faustem polskim”3. Stanisław Cywiński
J. Słowacki, Dzieła. Wiersze drobne, oprac. B. Gubrynowicz, Lwów 1909, t. 1, s. 391.
Tamże.
3 J. Kleiner, Juliusz Słowacki. Dzieje twórczości, Warszawa 1927, t. IV: Poeta mistyk, cz. 1, s. 54. Widać, że Słowacki tworząc
postać Niemca wzorował się na Fauście Goethego, żeby to zobaczyć, wystarczy przytoczyć fragment monologu Fausta:
1
2
Ach, filozofii znam sekrety,
Znam medycynę, ustaw huk
32 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
zwraca zaś uwagę na podobieństwo między Niemcem a Szatanem4. Podobna relacja przypominałaby
bardzo zależności między Eolionem z Samuela Zborowskiego a Lucyferem.
O Eolionie z Kraka wiadomo bardzo niewiele. Jest on sługą na dworze króla, który chce wydać
swoją córkę – Syberinę za mąż za jednego z synów Lecha, ojca tytułowego bohatera. Władca martwi
się, że młoda, naiwna królewna pokocha niewłaściwego człowieka. Z pomocą „jasnego Eoliona”
pragnie zapobiec nieszczęściu. Na tym dramat się urywa. Ważny i znaczący wydaje się jednak
przymiotnik jaki poeta umieścił przy imieniu bohatera. Sugeruje on dobroć i anielskość postaci,
instynktownie przywodzi na myśl jej podobieństwo do łagodnego dziecka z Wacława.
Innym bardzo ciekawym przykładem postaci o imieniu Eolion jest Poeta z mało znanego
utworu Słowackiego pod tytułem Poeta i natchnienie. Choć w całym poemacie ani razu bohater nie zostaje
nazwany Eolionem, pewien zestaw cech jego charakteru pozwala dość jednoznacznie wiązać go
ze „straszną duchów dzieciną” z Samuela Zborowskiego. Przede wszystkim w utworze jako towarzyszka
artysty pojawia się Atessa. Występuje tu ona w roli dobrego ducha Poety, natchnienia. Bohaterka czuwa
nad bohaterem od jego dzieciństwa. Na początku samotna, wraz z dorastaniem Poety musiała dzielić
swoje miejsce z innymi marami. Przygnębiało ją, że nie potrafi rozpogodzić kochanka. Gani go
za przygnębienie i przesadne jej zdaniem rozpamiętywanie przeszłości. Próbuje zwrócić jego uwagę
na siebie:
W dzieciństwie twoim samotna… a potem
Musiałam z większą liczbą mar przychodzić,
Cicha – gwiazdowym uwieńczona złotem,
Smętna, że duszy twojej rozpogodzić
Nie mogłam… - Przestań już pamięci lotem
W dawnych się wiekach twoją myślą rodzić…
Patrz, jak w stygmatach piękna… w górne sfery
5
Lecę… ran niosąc zapalonych cztery .
Warto zauważyć, że barwą, która określa kochankę Poety jest złoto, a więc kolor uwypuklający
jasność postaci. Mówi o niej również sam Poeta zachwycający się urodą ukochanej:
Ach od słońca by w oczach mi nie biła
Taka ogromna jasność… jak z tych oczu
Spuszczonych… cały świat rozweseliła,
Oblana słońcem złotym po warkoczu;
Taka miłości w niej ogromna siła,
Że gdy stanęła na ciemnym przezroczu,
Słońc się girlandy niby zawrócone
Żurawie… wiążą w nadświętną koronę.
(432; 97–104)
Poeta podobnie zatem jak Eolion z Samuela Zborowskiego dostrzega piękno kochanki. Tak samo
również jak on, przechodzi przez kolejne wcielenia, „poprzez krew i zbrodnie” w drodze
ku doskonałości. Nie może jednak osiągnąć celu:
Gdy Atessę miłość wiedzie ku Bogu, on, „rosnąc w piękność mocy”, na pozór walczy z Bogiem, idzie „przez krew
mocy” i nigdy nie może celu osiągnąć, nigdy dojść do pełni duchowego rozwoju – gdy dawna ukochana jego jest już
od wieków aniołem nieskrępowanym ziemskimi więzami, on musi ciągle jeszcze śmierci podlegać, raz po raz wznawiać trud
6
i mękę żywota .
I w teologię też, niestety,
Włożyłem sił, com tylko mógł.
A teraz stoję, stary kiep,
I pusty mam jak dawniej łeb – J. w. Goethe, Faust, Kraków 1987, s. 27.
4 S. Cywiński, Wstęp, [w:] J. Słowacki, Samuel Zborowski, Wilno 1928, s. XII.
5J. Słowacki, Poeta i natchnienie, [w:] Tenże, Dzieła wszystkie, red. J. Kleiner, Wrocław 1960, s. 431, w. 81–88.
6 J. Kleiner, dz. cyt., s. 36.
33 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Jest duchem siły i mocy, nad czym ubolewa Atessa7. Podobnie jak Eolion z dramatu Poeta ma
styczność ze zjawiskami niezwykłymi. Jako dziecko chodził on bowiem na cmentarz, by rozmawiać
z duchami.
Ja byłem wtenczas dziecie… lecz do gliny
Kiedy wejdziemy… my… straszniejsi z duchów….
To mamy straszne w dzieciństwie godziny,
Gdzie duch… bez żadnych więzów – i łańcuchów
Ma ostrzeżenie. - … w mogilne doliny
Chodziemy chętnie… niby dla podsłuchów,
A duchy wtenczas rozmawiają z nami
Same… lub tylko natury ustami…
(434; 177–184)
Dziecięce lata Poety cechowała zatem niesamowitość. Niepospolite jest także jego dalsze życie.
Poeta to przede wszystkim człowiek nieszczęśliwy, który porównuje się do sztandaru zniszczonego
kulami, hełmu Hektora bez kity, fałszującej harfy, odkrytego w grobowcu trupa. Wypomina Atessie,
że nie przyszła do niego wcześniej, kiedy cierpiał i musiał sam przechodzić przez grób. Okazuje się,
że duch kochanki zawsze był przy nim. On jednak stał się zbyt zajęty, aby zauważyć jej obecność.
Jednocześnie zawsze pamiętał o niej i poszukiwał przez kolejne wcielenia:
Raz ja nad Ikwą… po mych łąkach jasnych
Błądząc… znudzony błękitem – i kwiatem,
Co perły… takim obwodzi szkarłatem,
Jaśniej się palił… i twoje oblicze
Skrzyło się jak słońce myśli tajemnicze.
(433;147–152)
Kobieta ukazana zostaje w roli przewodniczki, ducha, który pragnie pomóc Poecie dostać się
do lepszego, „wyższego” świata. Posiada ona zdolność lotu, której bohater nie jest w stanie sprostać.
Poeta pragnie wznieść się razem z kochanką, jednocześnie boi się, że może przy tym zatracić własną
indywidualność. Choć jest nieszczęśliwy, pragnie pozostać sobą. Ma poczucie własnej nieprzeciętności.
Mimo że stale towarzyszy mu tęsknota i ból, cofa się z obawą przed zaspokojeniem własnych pragnień.
Miłość staje się dla bohatera kolejnym źródłem cierpień:
[…] duch mój jest otchłanią
Tęsknot… i musi strzec się własną mocą.
Czuję, ze gdybym ja poleciał za nią
Tam, gdzie te światła całą ziemię złocą,
Byłbym jak jedna z gwiazd, co się tumanią
I przez tęczowe jej rąbki migocą
I już… już własnej twarzy mieć nie mogą,
A ja tu czekam… w ciemności.
(433; 136–143)
Atessa nie jest w stanie mu pomóc, o czym sama mówi. Choć stanowi idealne dopełnienie
duchowe Poety, nie potrafi wypełnić trawiącej go samotności. Bohaterka zostaje niejako wręcz
przeciwstawiona kochankowi:
Helleńskiemu duchowi poety, któremu wystarczała piękność kształtów cielesnych, przeciwstawia się Atessa jako
duch tęsknoty, rwany w niebiańskie sfery, rozmiłowany w Chrystusie, na Golgocie odrazu w służbę Bożą wstępujący.
I ta droga nie wolna od cierpień – ranami Ukrzyżowanego wrzyna się ona w serce – ale prostolinijna, daleka od winy i błędu.
8
Tej prostolinijności jasnej brak jest drodze tragicznej poety .
7
8
Atessa jest duchem miłości.
J. Kleiner, dz. cyt., s. 35-36.
34 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
W Poecie i natchnieniu powtórzony zostaje metempsychiczny romans z Samuela Zborowskiego,
Dialogu Troistego oraz Dziejów Heliona i Helois. Zakochana para poszukuje się poprzez kolejne wcielenia.
Atessa przywołuje czasy, w których żyli razem szczęśliwie na ziemi, wspólnie spędzali czas, byli
nierozłączni. Duch dziewczyny mówi do Poety:
Wszak ty pamiętasz… bywało, czytamy,
A ja Eschylla tobie rym kaleczę;
A gdzieś daleko… na Pnyksie u bramy,
Słońce… na tańcu piryjskiego miecze
Wzięte… przez liście cytryn się przeciska
I w oczy nasze… zamyślone błyska….
(429; 12–17)
Wspomnienia sprawiają ból bohaterowi, prosi Atessę, żeby już nic nie mówiła: „Dosyć, o
duchu… biały… bo mi z bolu/znów serce pęka….” (429; 18–19). O ponownym spotkaniu pary pisze
Wiktor Hahn:
W przestworzu gdzieś u stóp niebios spotykają się po długiem niewidzeniu dwa duchy niegdyś sobie bliskie, potem
oddzielone od siebie jednym tylko obłokiem cienkim, tak łagodnym, jako róż jutrzenki […] to duch Atessy i poety. Ona
niegdyś pierwsza z różnych piękności Hellady dziś z czterema stygmatami ran Chrystusowych na nogach i rękach wygląda
jak upiór blady. On znów skazany teraz za karę i za ostatni los, wstał z potęgą słowa, dokonując w ten sposób ostatniego
ze swych przeróżnych wcieleń […]. Nie są oni jak w przedchrystusowych czasach z jednej lub dwóch cnót zbudowani,
ale duchy ich przedstawiają się wyduchowione z nieskończonością, która nie pozwala żadnej cnoty zgruntować… żadnego
9
uczucia wziąć na doskonałą szalę […] .
Poeta z poematu bardzo przypomina Eoliona z Dialogu troistego. Tak samo jak on wyraża
poważne wątpliwości co do wiary katolickiej. Z bojaźnią pyta Atessę:
Straszna, milcząca, powiedz?... Więcem nie miał
Grzechu… bijąc ten fałsz…. W Chrystusa słowie….
Co siły Bożej nie pił i nie wzięmiał
I z światyń Pańskich uczynił pustkowie….
A w zmartwychwstania dzień wielki oniemiał
Jak człowiek, co wie prawdę – lecz nie powie,
I tak się chował pod wypadków połę,
Jak chłop, co w piekle myśli wozić smołę.
(442; 464–471)
Bohaterka, wspominając Dantego, Boccaccia i Kopernika, uspokaja kochanka słowami: „[…]
Ty, co w kościół wierzysz/jak oni… bijąc go – do nich należysz….” (442; 477–478). Poetę łączy
z Eolionem z Dialogu troistego także malarskość w oddawaniu myśli. Eolion w jednym z poprzednich
wcieleń był przecież malarzem. Poeta, z racji swojego talentu, w niezwykle plastyczny sposób potrafi
oddać piękno otaczającego go świata10.
9
W. Hahn, „Poeta i natchnienie” Juliusza Słowackiego, „Pamiętnik Literacki” 1904, z. 4, s. 368.
W taki sposób bohater oddaje na przykład otoczenie domu kobiety cmentarnej:
10
Wszystko mi jakiś wzrok… duchowy, blady
Przemieniał w dziwy…... zda się troszkę trącę,
A te malwowe z tęczy kolumnady
Dostaną nieba…. a te pałające
Cynowe miski…. to wróżce na składy
Rusałki swoje oddały miesiące,
A te na połce girlandami świecą
A gdy kur nocny zapieje… wylecą…
(434; 169–176)
35 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Bohaterów upodabnia jednak przede wszystkim przywiązanie do ojczyzny11, ciągłe myślenie
o jej „zmartwychwstaniu”. Poeta przytacza wydarzenie, którego jako dziecko był świadkiem. Widział
kiedyś, jak z gniazda wypadło martwe pisklę jaskółki. Rodzice, nie mogąc uwierzyć w śmierć swojego
dziecka, długo nad nim płakali. Próbowali na wszystkie sposoby ożywić potomka, aż wreszcie ojciec
razem z matką unieśli go w powietrze, myśląc, że lot powróci mu życie. Ptaszek spadł jednak nieżywy
na ziemię. Poecie ta scena wydała się niezwykle znacząca. Porównuje pisklę do srebrnego orzełka
na herbie. Jest ono dla niego symbolem umarłej Polski. On zaś wciela się w rolę zrozpaczonych
rodziców:
O tak! Nim ja w śmierć ojczyzny uwierzę,
Chociażby jak trup w grobie leżąc zbrzydła,
Potargam wprzódy ją pieśnią za pierze,
Porwę ją wprzódy na pieśniane skrzydła,
Porwę ją z ziemi, tak jak wicher bierze,
Stargam łańcuchy wszystkie – wszystkie sidła,
Poniosę w niebo, aż gdzie Pan Bóg świeci,
Puszczę… jeżeli żywa – to poleci.
(435; 233–240)
O fragmencie tym pisze Hahn:
On czeka na to, czego go nauczyły jaskółki, bo myśl o zmartwychwstaniu ojczyzny to jego duma dziecinna:
najpierw chodzi mu o pewność, że Polska zmartwychwstanie, a potem dopiero gdy przyjdzie pora, nie pożałuje ni ręki
ni głowy, bo wie, że to Jehowy wola, by nowy świat stanął przed świtem. W takiej chwili zjawiają mu się trzy wielkie duchy –
Wernyhory, Beniowskiego i księdza Marka – wielkie, bo podjęły sprawę wielką – z orężem w ręku w czasach konfederacyi
12
barskiej, dziś jednak dla takich , jak oni duchów, miejsca nie ma .
Poeta każe odejść zjawom. Wstawia się za nimi Atessa. Prosi, aby bohater pozwolił
im zamieszkać w swojej duszy. Zwraca uwagę na ich piękno, wiarę i nadzieję, którą są przepełnieni,
a której brakuje Poecie. Atessa krytykuje kochanka, jego słabość i nieustanne przygnębienie, ciągłe
dręczenie się przykrymi myślami, nieumiejętność dotarcia do Boga, skupianie na ojczyźnie ziemskiej
zamiast „niebieskiej”:
Zawszeż ta bojaźń…. O nabyte skarby
Pracami wieków… zawszeż nieujęcie
Twojej tęczowej myśli w żadne karby?
Gdybyś mógł stopić swoje wszystkie farby
W jednym miłości Bożej dyjamencie
I zostać chwilę w czystym bezkolorze,
Miałbys zeń potem wszystkie ognie Boże.
(440; 407–414)
Omówieni w tym rozdziale bohaterowie są mało znani. Przyczyną tego stanu rzeczy jest
zapewne to, że zarówno Krak, jak i poemat o Beniowskim nigdy nie zostały przez Słowackiego
Warto zaznaczyć, ze miłość do ojczyzny obudziła się w Poecie już, gdy był dzieckiem. Charakteryzowała go pod tym
względem niezwykła dojrzałość:
11
Otóż i wtenczas….. w myślach moich zament,
Zwątpienie było – rozpacz… nad zabitą
Polską… Gdzież rzekłem, jest taki sakrament,
Co by w niej martwej… chodził siła skrytą,
Jak krew żyjąca?.... Taki był mój lament,
Które me oczy wnet zamienił w sito
Siejące – perły… łez…. […]
(434; 185–191)
12
W. Hahn, dz. cyt., s. 640.
36 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
dokończone. Istnieją jedynie w postaci drobnych, urwanych fragmentów. Nawet na podstawie takich
ułamków można jednak wywnioskować, że postaci te pod wieloma względami przypominają Eoliona
z Wacława, Samuela Zborowskiego i Dialogu troistego. W przypadku Eolina z poematu o Beniowskim
najważniejsza wydaje się być otaczająca go atmosfera demonizmu oraz jego tajemnicza relacja
z Niemcem o imieniu Faust, która przypomina związek między Eolionem z Samuela Zborowskiego
a Lucyferem. Postać jest, podobnie jak bohater dramatu, niejednoznaczna. Eoliona z Kraka wyróżnia
jego świetlistość, jasność upodabniająca go do niewinnego dziecka z Wacława. Poeta, tak jak Eolion
z Samuela Zborowskiego, przechodzi poprzez kolejne wcielenia w drodze ku doskonałości, jego kochanka
nosi imię Atessy, przez co według Wiktora Hahna, Słowacki dał jednoznacznie do zrozumienia,
że postać można utożsamiać z Eolionem z Samuela Zborowskiego:
Jeżeli Atessa jest tem samem co Helois, to i poeta występujący w fragmencie nie jest nikim innym, jak Helionem,
Eolionem, znanym również z „Samuela Zborowskiego”, z „Listu do J. N. Rembowskiego” i „Wykładu nauki”. Wskazują
na to takie słowa jak „siostra” […] „siostrzana duszo”, lub takie zwroty jak „Wszak wiesz, żem z Toba razem
13
zmartwychwstała/I razem z tobą znowu razem rosła” […] .
Swoim patriotyzmem bohater przypomina Eoliona z Dialogu troistego – rewelatora miłości
ojczyzny.
Summary
The article is about a figure of Eolion in works of polish writer Juliusz Słowacki. More specific, it is
about forgotten character of this name. I describe Eolion with unfinished texts of Słowacki and I try
to show their similarity to Eolion with Wacław and Samuel Zborowski.
W. Hahn, dz. cyt., s. 631. Inaczej sądzi Marta Piwińska: badaczka uważa, że w utworach Słowackiego znajdują się również
takie, kiedy para kochanków pojawia się osobno. Przykładem jest właśnie Poeta i natchnienie oraz Listy do Heliona. Zob.:
M. Piwińska, Miłość romantyczna, s. 605.
13
37 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
ANNA BARANOWSKA
Macierzyństwo jako zmaza kobiecości.
Wizja dziecka w dziele Simone de Beauvoir Druga płeć
Ale ciąża to przede wszystkim dramat, który rozgrywa się we wnętrzu kobiety.
Odczuwana bywa jako wzbogacenie i zarazem okaleczenie;
płód jest częścią ciała kobiety, a jednocześnie jest pasożytem,
który ją eksploatuje;
ona go posiada i jednocześnie jest przezeń posiadana.
Simone de Beauvoir
Druga płeć jako dzieło zawierające przede wszystkim zbiór poglądów filozoficznofeministycznych Simone de Beauvoir kryje w sobie rozważania nad istotą macierzyństwa oraz płynąca
z niego wartością posiadania potomstwa. Warto jednak zaznaczyć, iż rozważania te stanowią
specyficzny zbiór tez negujących dobro, które – w owej myśli – jedynie rzekomo wnosi do życia kobiety
zrodzone z jej łona dziecko. Bowiem wyobrażenie macierzyństwa przedstawione przez Simone
de Beauvoir związane jest z pełną pesymizmu wizją kobiety nie potrafiącej ogarnąć płodności swego
ciała. Jest to swoiście rozumiany dar, który urasta do rangi problemu o niewyobrażalnych rozmiarach,
przeciw któremu kobieta musi prowadzić zaciętą walkę, nie pozwalając, by stanął on na drodze
ku kobiecej samorealizacji i samospełnieniu.
Macierzyństwo jako podstawowy przejaw kobiecości i charakterystyczna cecha kobiecej
natury jest aspektem, który nie budzi uznania de Beauvoir. Brak przychylności także wobec owocu
macierzyństwa czerpie swe źródło przede wszystkim z ograniczeń, jakie kobieta zmuszona jest znosić
przez całe życie w związku ze swym seksualnym usposobieniem oraz z konieczności podporządkowania
swojej egzystencji istotom, które zatrzaskują za nią drzwi wolności. Macierzyństwo według de Beauvoir
jest ściśle związane z rezygnacją z pełni życia, jest krokiem do monotonii codzienności
oraz do przykrego obowiązku zgody na taki stan rzeczy, bez możliwości wyrażenia własnej opinii, kiedy
dziecko zostało już poczęte w łonie kobiety.
Jeśli w duchu przemyśleń de Beauvoir „dziecko nie jest nosicielem żadnej wartości i żadnej nie
może użyczyć”1, nie dziwi fakt, iż wszelkie jej rozważania o macierzyństwie koncentrują się jedynie
na krzywdzie kobiety, które dziecko samą swoją obecnością w nieodwracalny sposób wyrządza. Jest ono
bowiem powodem degradacji osobowości i zdrowia fizycznego kobiety, stanowiąc – by posłużyć się
terminologią de Beauvoir – przekleństwo jej życia. Jest to jawna przeszkoda stojąca na drodze do pełni
kobiecego szczęścia (w stopniu, na jaki może sobie ona pozwolić w świecie męskiego zniewolenia)
i spełnienia pod seksualnym względem:
Staje się to często źródłem konfliktów i uraz między kochankami czy małżonkami; mężczyznę denerwuje, że musi
mieć się na baczności, kobieta nie znosi przymusu irygacji; on ma do niej pretensje o zbyt płodne łono, ona zaś lęka się
zarodków, które mężczyzna może w niej złożyć. Oboje przyjmują z konsternacją fakt, że – mimo środków ostrożności –
„wpadła”. Jest to na porządku dziennym w krajach, gdzie metody antykoncepcyjne pozostają na niskim poziomie” 2.
Dziecko nie jawi się więc jako uprzywilejowany podmiot stanowiący komponent kobiecej
natury, lecz zagrożenie, któremu bezwzględnie należy przeciwdziałać, otwierając drogi ku środkom
1
2
S. Beauvoir, Druga płeć, przeł. G. Mycielska, M. Leśniewska, Warszawa 2009, s. 572.
Tamże, s. 540.
38 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
antykoncepcyjnym i legalnym aborcjom, dostępnym dla kobiet z każdej warstwy społecznej. „Kobieta
ma prawo do swojego brzucha” – brzmiały niegdyś hasła walczących o prawo do aborcji feministek.
Hasło to jak najbardziej aktualne w świadomości de Beauvoir i jest stale pojawiającym się aspektem jej
rozważań.
Ukazując liczne przykłady patologicznych stosunków rodzinnych i skrajnych sytuacji
ogólnoświatowej rangi3, de Beauvoir poszukuje potwierdzenia żywionego przez siebie stanowiska
o wyższości dobra aborcji nad ubogim środowiskiem życia dziecka i jego nieludzkiego traktowania
przez despotycznych i wrogo do niego nastawionych rodziców (co w owej filozoficzno-feministycznej
wizji prawie zawsze ma miejsce). W macierzyństwie, już w samej zdolności kobiety do poczęcia
i umożliwienia płodowi rozwoju we własnym ciele, de Beauvoir widzi zagrożenie dla kobiety i uciążliwą,
w sposób naturalny niezbywalną, posiadającą bardzo pejoratywny wydźwięk zasadzkę kobiecej
anatomii. Stała zdolność do poczęcia dziecka i odpowiednio przystosowane do tego wewnętrzne organy
kobiecego ciała sprawiają, że to właśnie kobieta, choć w poczęciu ma w równym stopniu udział
mężczyzna, musi kosztem własnego ciała ponieść trud rozwoju płodu i urodzenia jego gotowej już
formy. Jest to tym bardziej uciążliwe, gdyż, wbrew powszechnie istniejącej opinii, „»instynkt
macierzyński« nie istnieje [lub – dop. A.B.] w każdym razie nie można stosować tego terminu
do rodzaju ludzkiego”4. Dlatego też, w obliczu świadomości przystosowania organizmu kobiety
do wydania na świat istoty-życiowego ciężaru, która należąc do ciała kobiety, nie jest jej częścią, a która
rodząc się obliguje ją do podjęcia bezwartościowego trudu, de Beauvoir pragnie zaproponować kobiecie
inną drogę, niewinnie nazwaną przez nią regulacją poczęć, która może złagodzić nieco skazę kobiecości
i która podkreśla dobro płynące z aborcji i stosowania środków antykoncepcyjnych. Zwraca także
uwagę na zakłamanie prawdy o rzekomo szkodliwym przeprowadzaniu zabiegu mającym na celu
przerwanie ciąży, czy zażywaniu pigułek antykoncepcyjnych, a które mogą sprawić, by „kobieta [która –
dop. A.B.] została przykuta macierzyństwem, jak zwierzę, do swego ciała”5, została wyzwolona.
W dziele Druga płeć de Beauvoir stara się uwypuklić bulwersujący ją fakt źle sformułowanego
prawa stanowionego, który w kategoryczny sposób sprzeciwia się legalizacji aborcji. Sprawia to bowiem,
iż kobiety pragnące aborcji, muszą dokonać jej nielegalnie i co się z tym wiąże, w niedostatecznie
dobrych warunkach. Zdarza się, iż w trakcie jej przeprowadzania ponoszą uszczerbek na swym
zdrowiu, a nawet śmierć. W tym kontekście nie aborcja jawi się jako zło, poprzez które matka
sprowadza śmierć na własne, nienarodzone dziecko, lecz prawo, które uniemożliwiając dokonywanie
aborcji w godny, należyty, szanujący wolę kobiety sposób, obarcza ją ryzykiem śmierci.
W myśli Simone de Beauvoir poczęte dziecko przedstawione zostało jako własność łona matki.
Jest pasożytem, który żyjąc kosztem kobiety może być przez nią usunięty, jeśli wyrazi ona, niezależnie
od motywów, takie pragnienie. Przerywanie ciąży bez względu na głos opinii publicznej jest zjawiskiem
normalnym („niektóre z owych uprzywilejowanych kobiet twierdzą nawet, że ten drobny zabieg jest
korzystny dla zdrowia i wpływa na polepszenie cery”6), jednak stała konieczność jego ukrywania,
dokonywania w konspiracji, budzi przeświadczenie o jego nagannym charakterze, czym
w rzeczywistości nie jest. Również sam zabieg przerywania ciąży owiany jest jedynie mitem, od dawna
nieaktualnym, mającym na celu zniechęcenie kobiety do podejmowania kroków zmierzających
„Nie chce się uznać, że zarodek jest własnością kobiety, która nosi go w swoim łonie, a jednocześnie przystaje się na to, by
dziecko było po prostu rzeczą rodziców. W tym samym tygodniu chirurg oskarżony o robienie skrobanek popełnia
samobójstwo, natomiast ojciec, który pobił syna niemal na śmierć, zostaje skazany na trzy miesiące więzienia z zawieszeniem!
Ostatnio pewien ojciec pozwolił synowi umrzeć na dyfteryt, nie udzielając mu pomocy, a pewna matka odmówiła wezwania
lekarza do córki, twierdząc, że zdaje się całkowicie na wolę boską; na cmentarzu obrzucono ją kamieniami, co wywołało
oburzenie paru dziennikarzy, a cały zastęp »porządnych ludzi« zaprotestował, twierdząc, że dzieci są własnością rodziców
i jakakolwiek obca interwencja jest niedopuszczalna. Gazeta »Ce Soir« podaje, że dzisiaj jest »milion zagrożonych dzieci«,
a »France-Soir« donosi, że »pięćset tysięcy dzieci znajduje się stale w fizycznym lub moralnym niebezpieczeństwie«.
W Afryce Północnej Arabka nie ma możności przerwania ciąży; na dziesięcioro dzieci, urodzonych przez jedną matkę,
siedmioro lub ośmioro umiera – i nikt się tym nie przejmuje, gdyż uciążliwe i absurdalne macierzyństwo zabija wszelkie
macierzyńskie uczucia” – tamże, s. 541-542.
4 Tamże, s. 569.
5 Tamże, s. 85.
6 Tamże, s. 544.
3
39 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
ku aborcji. „Podobno jest to zabieg niebezpieczny, a przecież uczciwi lekarze stwierdzają, że
»przerywanie ciąży, dokonane ręką prawdziwego lekarza specjalisty, w klinice, z zastosowaniem
niezbędnych środków ostrożności, nie pociąga za sobą tych poważnych niebezpieczeństw, o których
istnieniu wspomina prawo karne«”7. Podsumowując, aborcja w filozoficzno-feministycznej koncepcji
de Beauvoir jest swoistym, arystotelesowskim złotym środkiem pomiędzy swobodnym podejmowaniem
życia seksualnego i możnością nie ponoszenia za nie absolutnie żadnych konsekwencji. Jest
kompromisem między koniecznością spełniania obowiązków małżeńskich przy ekonomicznej
niemożliwości wychowania potomstwa, które miałoby się narodzić w skutek małżeńskiego współżycia.
Aborcja jest wskazana (i powinna być dozwolona) zawsze wtedy, kiedy jest dobrowolną decyzją kobiety,
która widząc własne korzyści w tym, zdaniem de Beauvoir, „niewinnym zabiegu”, powinna mieć
do niego nieograniczony i pejoratywnie nienaznaczony dostęp.
Wokół aborcji nadbudowane zostały także wnioski moralne natury religijnej, od szerzenia
których przede wszystkim, właśnie religia i „propagująca” ją instytucja Kościoła, powinna stronić.
De Beauvoir stwierdza, iż instytucja ta mając na swym koncie karygodne wykroczenia, w wyniku
których śmierć poniosła niezliczona rzesza niewinnych ludzi, opierając się na nieaktualnych
przesłankach, nie może być pełnym autorytetu głosem, trzymającym w ryzach kobiecą wolność:
Racje praktyczne, wyliczane przeciw legalnemu przerywaniu ciąży, nie mają żadnej wartości; racje moralne zaś
sprowadzają się do starego katolickiego argumentu: płód ma duszę, której zamyka się dostęp do nieba, jeśli się go usuwa bez
chrztu. Znamienne, że Kościół zezwala na zabijanie żywych ludzi na wojnie, nie protestuje, kiedy się wyrokiem sądu skazuje
na śmierć, wobec płodu natomiast zachowuje nieustępliwy humanitaryzm. Oczywiście, płodu nie odkupuje chrzest, ale za
czasów wypraw krzyżowych niewierni także nie byli odkupieni, a przecież Kościół jak najgoręcej zalecał rzeź. Nie wszystkie
ofiary Inkwizycji znajdowały się w stanie łaski, tak jak i dziś jeszcze nie zawsze znajduje się w tym stanie przestępca, którego
się uśmierca, lub żołnierze polegli na polu walki. W tych wszystkich wypadkach Kościół zdaje się na łaskę boską, dopuszcza,
że człowiek jest w ręku Boga tylko narzędziem i że zbawienie duszy – to sprawa między duszą a Bogiem. Czemuż więc broni
Bogu przyjęcia duszy płodu do nieba? Gdyby sobór powziął odpowiednie postanowienie, Kościół by nie protestował, jak
nie protestował za pięknych czasów zbożnego mordowania Indian. W rzeczywistości natrafiamy na starą, upartą tradycję, nie
mającą nic wspólnego z moralnością 8.
Dlatego na nowo, w zerwaniu z tradycją, należy rozważyć pojęcie moralności i zastanowić się
nad aktualnym – dla de Beauvoir – problemem braku prawa do aborcji, a nie jedynie zatrzymywać się
na snuciu wątpliwej refleksji o wyimaginowanym świecie religijnych wartości, który jest jej zdaniem,
światem jednym z wielu współistniejących i to światem pozbawionym teraźniejszych racji bytu.
Kobieta, która jednak pomimo świadomości ograniczeń płynących z posiadania potomstwa
zdecyduje się na urodzenie dziecka, musi pogodzić się z kształtem rzeczywistości i tworzących
tę rzeczywistość korelacji, które znacznie odbiegają od jej pierwotnych, zaszczepionych w młodości
wyobrażeń. Doświadcza tego już od pierwszych dni poczęcia swego dziecka, poczęcia, które wbrew
oczekiwaniom na stan bezgranicznego szczęścia, napawa ją przede wszystkim poczuciem niepewności
i w pełni uzasadnionym lękiem. Kobiecie towarzyszy stała obawa o to, czy jej ciało nie stworzy życia
kalekiego, czy jej ciało podaruje pełne zdrowie wzrastającemu w niej stworzeniu, zwłaszcza jeśli
uwzględni się fakt, iż ciąża jest stanem znacznie przekraczającym możliwości ciała kobiety. „Miesiączka
ustaje, kobieta tyje, piersi robią się ciężkie i bolą, zjawiają się zawroty głowy i mdłości, czasem myśli, że
jest po prostu chora i dopiero lekarz wyprowadza ją z błędu. Wówczas już wie, że jej ciało otrzymało
cel, który je przerasta. Z każdym dniem polip, zrodzony z jej ciała i obcy mu zarazem, będzie wzrastał;
jest ona łupem gatunku, który narzuca jej swe tajemnicze prawa, i ta alienacja napełnia ją zwykle trwogą,
która się uzewnętrznia w wymiotach”9. Od tego momentu zaczyna się wędrówka kobiety w nieznane jej
tajniki kobiecej natury. Każdy dzień przynosić będzie nieprzewidywalne zmiany, których główną
konsekwencją będzie powolne oswajanie się kobiety z myślą o życiu, które w sobie nosi. Znacznie
zmieni się ów horyzont kobiecego myślenia, który dotąd ograniczał się do przyziemnych spraw
codzienności, a któremu ciąża otwiera drogę ku przyszłości i skłania do refleksji o własnym bytowaniu
Tamże, s. 541.
Tamże, s. 542.
9 Tamże, s. 556.
7
8
40 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
w świecie i głęboko ukrytym w sensie. „Szereg kobiet znajduje wówczas w ciąży cudowne ukojenie:
czują się usprawiedliwione; zawsze miały tendencję do samoobserwacji, do śledzenia swego ciała, ale
mając zamysł obowiązków społecznych, nie śmiały sobie zbytnio folgować; teraz mają prawo: wszystko,
co robią dla własnego dobra, robią także dla dziecka. Nie wymaga się już od nich pracy, ani wysiłku, nie
muszą o nikogo dbać; a marzenia o przyszłości nadają sens chwili obecnej”10. Stan ten jednak nie trwa
długo. Uczucia początkowo rozdarte między pozytywnym i negatywnym aspektem, stają się
w ostateczności bramą prowadzącą do rozgoryczenia i przyjęcia roli despotycznego rodzica,
obwiniającego dziecko za własną sytuację życiową i wszelkie jej niepowodzenia. Dają tym samym
kobiecie jako matce okazję do nieświadomego odpłacenia się mężczyznom za sam fakt ich istnienia.
Pojawienie się nowego osobnika w rodzinie zmienia diametralnie życie pozostałych jej
członków. Dotąd skupieni jedynie na sobie, muszą swój wzrok kierować na osobę trzecią. Na osobę,
która nie znając kompromisów, domaga się swych praw wpisanych w niemowlęcą i dziecięcą naturę.
Wręcz za regułę uznać można, iż prawa te wymagają macierzyńskiej ofiarności, ogromnego wyrzeczenia
i poświęcenia ze strony matki. Jednak, jak zauważa Simone de Beauvoir, owa macierzyńska ofiarność
w swej czystej postaci, tak jak chce się ją widzieć, jest rzadko istniejącym przypadkiem.
„Ta wielkoduszność z pewnością zasługuje na pochwały, których jej zresztą bynajmniej nie skąpią
mężczyźni; mistyfikacja zaczyna się wtedy, gdy wyznawcy Macierzyństwa głoszą, że każda matka jest
wzorowa. Albowiem ofiarność macierzyńska może być zupełnie szczera, ale jest to rzadki wypadek.
Zazwyczaj macierzyństwo jest dziwnym kompromisem między narcyzmem, altruizmem, marzeniem,
szczerością, zakłamaniem, oddaniem i cynizmem”11. Wizja ta, zamykająca macierzyństwo w dość
specyficznych ramach, swe rozwinięcie znajduje w odniesieniu do późniejszego etapu życia dziecka.
Początkowo matka (jeśli pozwala jej na to jedynie jej nieugaszona jeszcze dziecinność
lub niedojrzałość) czerpie radość z możliwości obcowania z dzieckiem i spędzania z nim czasu
na zabawach, przypominających jej własne dzieciństwo i czas beztroskiej młodości. Niestety,
w obowiązki małżonki wpisana jednak jest nie tylko opieka nad dzieckiem, lecz również powinności
względem męża i prace gospodyni domowej. Wtedy dziecko, źródło wcześniejszej radości, staje się, jak
stwierdza Simone de Beauvoir, „zawalidrogą”, stwarzając piętrzące się problemy i konflikty,
doprowadzające rodziców do wrogości względem niego. „Kiedy zmywa, gotuje, a zwłaszcza kiedy
zajęta jest mężem, dziecko jest już tylko męczącym natrętem. Nie ma czasu go »urabiać«, przede
wszystkim musi mu zabronić szkodzenia. Dziecko wszystko łamie, brudzi, stanowi ciągłe
niebezpieczeństwo dla przedmiotów i dla samego siebie, jest niespokojne, krzyczy, mówi, hałasuje:
słowem, żyje na własny rachunek, a życie to przeszkadza rodzicom. Ich interesy nie pokrywają się
z interesem dziecka – stąd cała tragedia”12. Nie na tym jednak kończą się rodzinne troski. Dorastające
dziecko stwarza nie tylko coraz większe trudności, ale własną obecnością budzi, zwłaszcza w matce,
najczęściej powodowane przez nieświadomość, negatywne emocje i stany, co doprowadza
do ochłodzenia matczynej relacji. W ich konsekwencji matka sięga po przemoc wobec dziecka, pragnąc
w ten sposób zrekompensować sobie własne, wieloletnie stłamszenie, wyrzucić z siebie żal
i rozgoryczenie oraz przede wszystkim, zemścić się na mężczyznach, którzy są odpowiedzialni
za powstałe w niej niegdyś i dziś nadal istniejące życie.
Ochłodzenie wzajemnych, rodzinnych stosunków uzależnione jest od płci dziecka, na które
matka rzutuje własne życiowe niepowodzenia i ograniczenia lub w obliczu którego doświadcza własnej
małostkowości i kruchości. Wbrew pierwotnej intuicji to nie syn stanowi największą przeszkodę, gdyż
jego posiadanie wiąże się ze społecznym prestiżem. Syn jest sam w sobie istnieniem posiadającym
wartość i (zapewnione przez społeczeństwo) życiowe przywileje. Sytuacja jest diametralnie inna, jeśli
kobieta urodzi córkę. Jest to bowiem stworzenie-sobowtór, w którego pragnie wcielić własne życie,
pokładając w nim nadzieję naprawienia własnych błędów, przy czym jednak traktując kobiecość jako
niezbywalne przekleństwo, buntuje się, że powstała istota, która przedłuża jej własne nieszczęście.
Córka wzbudzająca zazdrość matki obserwującej swój postęp lat i starzejące się ciało, będące
Tamże, s. 559.
Tamże, s. 572.
12 Tamże, s. 575.
10
11
41 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
kontrastem pięknego, młodego, pełnego erotyzmu i powabu ciała córki. W matce budzi się zazdrość
względem niej, spowodowana możliwościami wyrywania się jej z domowej nudy i zasięgania rozrywek,
jej samej niegdyś niedozwolonych, a także zazdrość z powodu świadomości, iż nie jest już niezastąpiona
(i tym samym wyjątkowa) w domowym kręgu. „Matka – zła, że urodziła kobietę – wita ją dwuznacznym
przekleństwem: »Będziesz kobietą«. Spodziewa się, że okupi własną niższość, robiąc z tej, którą uważa
za swój sobowtór, wyższą istotę, a zarazem dąży do zaszczepienia jej skazy, od której sama cierpiała”13.
Zatem możliwość wyjątkowej relacji łączącej matkę i córkę, jak i relacji z dzieckiem w ogóle,
w kontekście powyższych rozważań, pozostaje kolejnym mitem, który należy otwarcie podkreślić, aby
oszczędzić kobiecie rozczarowań będących konsekwencją pokoleniowej i kulturowej zmowy milczenia.
Wizja owocu macierzyństwa, jak i samego macierzyństwa w myśli de Beauvoir przybiera
niezwykle pesymistyczny obraz. Dziecko nie wnosi do życia kobiety absolutnie żadnej wartości i samo
w sobie stanowi jedynie przedłużenie cierpienia zarówno tego wypływającego z faktu bycia kobietą, jak
i cierpienia dziecka, które skazane jest na życie pełne wrogości wobec niego. Dziecko bowiem
postrzegane przez pryzmat Drugiej płci jest wrogiem kobiecej niezależności, istotą roszczącą prawo
do kobiecej wolności oraz determinantem fizycznego wyjałowienia spowodowanego najpierw
koniecznością noszenia w sobie poczętego życia, narodzin i następnie trudu jego wychowania. Zatem,
podsumowując myśl Simone de Beauvoir, jest ono zbędnym elementem kobiecej egzystencji, które bez
płodnego łona byłoby dla kobiety bardziej szczęśliwe i przybrałoby taki kształt, o którym każda kobieta
w głębi siebie (rzekomo) pragnie.
Summary
The Second Sex is a work containing a set of philosophical and feminist ideas of Simone
de Beauvoir and dealing with the essence of motherhood and the value of having offspring. It should
be underlined that these reflections constitute a peculiar set of theses negating the good coming from
becoming a mother. The ideas of maternity, presented by Simone de Beauvoir, are strongly related
to a most pessimistic vision of the woman, who is incapable of grasping the fecundity of her own
body. Fertility is perceived as a bizarre problem assuming gigantic proportions. The woman has to face
this problem so that it does not disrupt her striving for personal fulfilment. Thus, the maternity
becomes a blot on womanhood and a dispensable, unwanted component of the female nature.
13
Tamże, s. 577.
42 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
NATALIA KRAJNIK
Sezon, którego nie było – czyli rozpad podmiotowości
w poezji Rafała Wojaczka
„Wszystkie badania literackie wywodzące się z tradycji genetyczno-psychologicznych odznaczają
się tym właśnie, że jako jedyny i wyłączny kontekst interpretacyjny dzieła literackiego wprowadzają
fakty z biografii autora”1. Biograficzny kontekst stanowił przez wiele lat jedyną możliwą drogę
interpretacji twórczości Rafała Wojaczka, wrocławskiego poety, który debiutował w pierwszym
numerze czasopisma „Poezja”. Jego głośny debiut opatrzony został wstępem Tymoteusza Karpowicza,
w który nazwał on poezję Wojaczka swoistą autoterapią.
Należy jednak zadać sobie pytanie, czy biografia pisarza jest pomocna w analizie jego
twórczości? Oczywiście, sam twórca jest istotny, ale wyłącznie jako autor t e g o właśnie dzieła.
Ważniejsze niż pojedyncze fakty z życiorysu jest to wszystko, co wpłynęło na świadomość literacką
twórcy. Nie chodzi tu jednak o jednostkowe zdarzenia, ale raczej o fakt istnienia pisarza w danej
kulturze. Na kulturę danych czasów składa się oczywiście wiele czynników, z których najważniejszy jest,
moim zdaniem, czynnik „temporalny”, czyli czas historyczny, w którym jednostka żyje. Nie należy
jednak zapominać o innych uwarunkowaniach np. socjologicznym, rozumianym przeze mnie dość
ogólnie, jako relacje jednostki z otoczeniem. Kluczowy jest także fakt przynależności człowieka
do określonej narodowości. To wszystko bowiem ma wpływ na osobowość pisarza, a co za tym idzie —
na jego świadomość literacką (mającą odzwierciedlenie w twórczości). Owa świadomość stanowi, moim
zdaniem, wypadkową kultury danych czasów oraz uwarunkowań przeze mnie już wymienionych.
Uważam, że należy zrezygnować z interpretacyjnego biografizmu, ponieważ pozbawia
on poezję pierwiastka intelektualnego. Sam Wojaczek odżegnuje się przecież od możliwości stworzenia
biografii: „Jakże trudno napisać życiorys. Owszem można kronikę – urodzony dnia, do szkoły dnia etc.
Ale życiorys, biografię”2. Warto w tym miejscu przytoczyć jakże ironiczną autobiografię poety:
Urodziłem się w 1945. Chodziłem do szkół, dorastałem w bibliotekach, na dworcach kolejowych, w domach
cudzych i mniej cudzych, w barach lepszej i gorszej kategorii, w jeszcze innych miejscach. Pływałem po rzekach, jeziorach
i po wielkiej wodzie także. Udzielałem się Przygodzie – „Ziemia wolną mi była niestety”. Niekiedy umierałem i wtedy
z tamtej strony życia odpowiadałem: a kuku. Wystarczy? PS. Mogę też inaczej 3.
Końcowe stwierdzenie, dodane jakby od niechcenia w post scriptum, jest jednak – moim zdaniem
– kluczowe, ponieważ wskazuje na brak możliwości stworzenia biografii, która stanowiłaby
odzwierciedlenie życia. Biografia autora, jak pokazuje przykład autora Sanatorium, nabiera
niejednokrotnie charakteru plotkarsko-anegdotycznego, a obciążona „legendą” – zaczyna z biegiem lat
pełnić rolę mitotwórczą.
Warto zwrócić uwagę również na fakt, iż życiorys poety opisuje zdarzenia z jego życia,
postrzegane wyłącznie „zewnętrznie”. Biografia czy nawet autobiografia nie obejmuje jednak analizy
stanów psychicznych4.
Pamiętać należy, że wiele faktów z życia mikołowskiego poety znanych jest wyłącznie z relacji
świadków. Nie można także zapomnieć, iż sam Wojaczek konsekwentnie budował swoją legendę.
T. Kostkiewiczowa, Kategoria autora w badaniach poetyki utworu literackiego, [w:] Genologia polska, red. A. Kulawik, E. MiodońskaBrookers, M. Tatar, Warszawa 1983, s.160.
2 Cyt. za: M. M. Szczwiński, Rafał Wojaczek, który był, Katowice 1999, s. 36.
3 Cyt. za: tamże.
4 Należy jednak pamiętać, iż stan psychiczny stanowi wyłącznie bodziec, który staje się początkiem procesu twórczego,
nie należy on jednak do struktury dzieła. Zob. J. Kleiner, Treść i forma, [w:] Problemy teorii literatury w Polsce międzywojennej,
red. H. Markiewicz, Wrocław 1982, s. 11.
1
43 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Uderzający jest fakt, że w wypadku autora Sezonu ma się do czynienia, posługując się stwierdzeniem
Bogdana Prejsa, z „dwoma sprzecznymi zeznaniami”5. Niektórym Wojaczek jawił się jako agresywny
olbrzym, innym wydawał się nieśmiałym, flegmatycznym mężczyzną o twarzy jeszcze niemal chłopięcej.
Pytanie, którzy z nich dali się nabrać na „język, którego nie było”, pozostaje otwarte.
Kolejną kwestią, którą warto poruszyć jest fakt, iż poezji Rafała Wojaczka nie można określić
mianem tzw. poezji konfesyjnej, nie jest ona wynikiem nieskrępowanej ekspresji. Liczne wersje
poszczególnych wierszy6 świadczą o tym, iż autor Sanatorium był poetą-rzemieślnikiem, a jego
twórczość, osadzona w tradycji świadczy o ogromnej literackiej świadomości. Jeśli, analizując dorobek
autora Sanatorium, mielibyśmy interesować się biografią poety, powinna być to raczej „biografia
literacka”, czyli to, co zbudowało świadomość literacką Wojaczka i wpłynęło na niego jako twórcę.
Owa świadomość literacka, mająca odzwierciedlenie w jego twórczości jest argumentem
przemawiającym za tym, iż postawienie znaku równości między twórczością a życiem poety stanowi
ogromne uproszczenie. Trudno nie zgodzić się z Jackiem Łukasiewiczem, który stwierdza, że:
Liryka nie była dla Rafała Wojaczka domeną bezpośredniej ekspresji, dziedziną szczerego wyznania. Jeśli nawet
nie przeczył możliwości takiej bezpośredniej ekspresji – nie ona go w liryce interesowała. Interesowała go, coraz bardziej,
z tomu na tom – sztuka, a więc używanie i przekształcanie form. Interesowała go przede wszystkim ontologia podmiotu
liryki, pojętego jako podmiot wszystkich napisanych przez poetę wierszy, podmiot całego jego dzieła. Podmiot ten nie miał
być rolą, na przykład na wzór podejmowanych niegdyś w poezji lirycznej ról pielgrzyma, wędrowca, prostaczka, wieszcza,
tytana albo na wzór inżyniera lingwisty czy zatroskanego społecznika. Podmiot ten nie miał być również maską, zza której
mówiłby rzeczywisty Wojaczek, szczere i naprawdę prawdziwe autorskie „ja” Nie; miał raczej stać się alter ego, drugim,
lepszym, „ja” – uczynionym z rozmysłem z dobrego, sprawdzonego materiału 7.
Wojaczk był zatem poetą świadomym, świadomym tego, iż prawdziwa poezja nie rodzi się
wyłącznie pod wpływem natchnienia, lecz opiera się na ciągłym przekształcaniu, modyfikacji
i ulepszaniu materiału, jakim jest słowo.
Wielu badaczy, między innymi Tomasz Kunz8, zwraca uwagę na aspekt ewolucyjny liryki autora
Którego nie było oraz na jej zdynamizowanie charakter. Aspekt ten jest, moim zdaniem, związany ściśle
z kreacyjnym, a co za tym idzie – ewolucyjnym charakterem samego podmiotu. Analizując dorobek
artystyczny mikołowskiego poety, nie sposób nie zauważyć intencjonalnej organizacji, centralnego
przebiegu9 owej liryki.
Paradoksalnie jednak droga do poetyckiej konstrukcji podmiotu lirycznego w twórczości Rafała
Wojaczka zaczyna się od kryzysu, rozpadu i destrukcji podmiotowości. Jak słusznie zauważył
wspomniany już Kunz: „Próba zintegrowania własnej osobowości, odzyskanie poczucia immanentnej
tożsamości, wobec realnej groźby samowyobcowania (depersonalizacji), a następnie próba
odbudowania podmiotowości na nowych, doskonalszych zasadach to wielkie tematy tej liryki”10. Wiersz
Sezon, otwierający debiutancki tomik mikołowskiego poety, zaczyna się bowiem od słynnego już zdania:
„Jest ja / ale mnie nie ma”. Wiersz ten często bywa odczytywany jako „chaotyczna ekspresja
obsesyjnych lęków i zagrożeń, dręczących świadomość Wyobcowanego, wydanego śmierci
indywiduum”11. Wbrew pozorom w Sezonie dostrzegalna jest jednak świadoma i celowa organizacja
oraz procesualność. Moim zdaniem jest ona widoczna nie tylko w ewolucji podmiotu, rozumianego
jako podmiot całej twórczości, ale także – ujawnia się na poziomie konkretnego utworu. Jest to jednak
procesualność dość osobliwa, ponieważ związana nie z tworzeniem, lecz z destrukcją podmiotu.
Rozpad podmiotowości w otwierającym tomik wierszu stanowi swoistą prolegomenę, zapowiedź
kreacyjnego oraz dynamicznego charakteru podmiotu Wojaczkowej liryki. Na uwagę zasługuje bowiem
B. Prejs, Wspólnik. Szkic o niejakim Wojaczku, [w:] Który jest. Rafał Wojaczek w oczach przyjaciół, krytyków i badaczy,
red. R. Cudak i M. Melecki, Katowice 2001, s. 188.
6 Proces pracy nad wierszem ukazują listy Rafała do narzeczonej. Zob. M. M. Szczwiński, dz. cyt., s.160-163.
7 J. Łukasiewicz, Liryka Rafała Wojaczka, [w:] Który jest, s.162.
8 Zob. T. Kunz, Liryka Rafała Wojaczka: przemiany podmiotu poetyckiego, [w:] Który jest, s. 220.
9 Tamże.
10 Tamże, 221.
11 Tamże, 220.
5
44 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
fakt, iż rozpad podmiotowości w omawianym utworze nie jest czymś nagłym i chaotycznym,
lecz przebiega etapami.
Warto przeanalizować ów proces dokładniej: „Jest ja / ale mnie nie ma nie ma12”. W cytowanym
wersie mamy do czynienia z rozdźwiękiem, rozbiciem na „ja” i „mnie”. Jak pisze Kunz: „Pęknięcie
między »ja« a »mnie«, będące istotą wszelkiej świadomości, ujawnia głęboki »kryzys tożsamości«, stan
tożsamościowego wyobcowania”13. Ciekawym zabiegiem językowym jest połączenie trzeciej osoby
liczby pojedynczej czasownika „kochać” z zaimkiem osobowym „ja”: „Ja kocha mokro”. Trudno
nie zgodzić się z Jackiem Łukasiewiczem, który twierdzi, że „Wojaczek swoje liryczne ja odróżnia. »Ja
kocha mokro« nie wydaje się użytą przez kokieterię niegramatycznością, nie można by tego
sformułowania zmienić na »ja kocham mokro«, nie wypaczając bardzo wyraźnie sensu całego zbioru.
Autor tomu (jeśli nie autor wszystkich poszczególnych utworów) jest świadom dystansu kuracyjnego
[…]”14. „Ja” staje się w tym przypadku jednym z elementów opisu. Jest to, moim zdaniem, początek
drogi do poetyckiej transgresji „ja” o „ja” jako „ja” o „nim”. Operacja taka stanowi również zapowiedź
zniszczenia podmiotu, który pozbawiony zostaje możliwości właściwej sobie koherencji, przez co traci
gramatyczną stabilizację i językową tożsamość. Jest to także próba obiektywnego spojrzenia na siebie,
na własną (kaleką, zdepersonifikowaną) podmiotowość przed jej całkowitym unicestwieniem: „Ja”, które
jest tutaj pochodną podmiotowego rozwarstwienia (Ichspaltung), postrzegane jest z zewnątrz,
przedmiotowo, przez co traci swoistość, stając się jedynie „rzeczą pośród rzeczy”15.
Na reifikację podmiotu wskazuje także układ wersów, tzn. umieszczenie „Jest ja / ale mnie nie
ma” po wersie „Jest poręcz, ale nie ma schodów”. Układ taki wskazuje na odmówienie
uprzedmiotowionemu „ja” prawa do pierwszeństwa, a co za tym idzie – kwestionuje jego nadrzędność
wobec przedmiotów oraz świata opisanego w wierszu: „Jest ja/ […] jest zimno […] jest ciemno jak
najciemniej”. Podmiot pozbawiony swojej gramatycznej odrębności staje się jedynie „rzeczą pośród
rzeczy”, jednym z elementów opisu. Początkiem destrukcji „ja” lirycznego jest zatem jego reifikacja,
swoista gramatyczna współrzędność, utożsamienie się z opisywaną przestrzenią Należy bowiem zwrócić
uwagę, że pełnowartościowe gramatycznie „mnie” znika, nie ma go: „Jest ja/ale m n i e n i e m a ” .
Następnym etapem destrukcji podmiotu jest użycie formy nieosobowej: „Nie ma spać / Nie ma
oddychać / Żyć nie ma”. „Kalekie” ja „rozpływa się” w formie bezokolicznikowej. Warto wspomnieć
w tym miejscu, iż kategoria braku, tak charakterystyczna dla całej twórczości mikołowskiego poety,
nie ogranicza się wyłącznie do problemu podmiotowości: „Jest poręcz / ale nie ma schodów […] Jest
zimno /ale nie ma ciepłych skór zwierząt / niedźwiedzich futer lisich kit”. „Świat zewnętrzny wydaje
się równie nierzeczywisty, pozbawiony istoty i okaleczony”16. Świat napiętnowany brakiem nie jest
miejscem, w którym możliwa jest odbudowa podmiotowości, wręcz przeciwnie – stanowi on przestrzeń
wyobcowania, w której możliwe są jedynie narodziny „czarnego kota / który przebiega wszystkie
drogi”. Nie mogę zatem zgodzić się z cytowanym już Łukasiewiczem, który twierdzi, że „zakończenie
zaś tego utworu wyraźnie przenosi nas na zewnątrz, w świat obiektywny, który można przyjmować
radośnie, bez męczącej niepewności17. Uważam, że świata opisanego w utworze nie można uznać
za radosny. Jest to raczej, parafrazując słowa jednego z wierszy Wojaczka, „ziemia, z której nie można
wzlecieć”. Przestrzeń ta, jak już wspomniałam, napiętnowana brakiem , nie może stanowić oparcia, być
czymś stabilnym i pewnym. Jak słusznie zauważył Bogusław Kierc: „Drzewa w poezji Rafała Wojaczka
nigdy nie były znakami idyllicznego krajobrazu, ale jeśli już przestrzennie realne – to gotowe na krzyż,
na drzewo, z którego się spada”18.
Należy zwrócić uwagę, iż wyrażenie „pospolite ruszenie drzew” stanowi swoistą grę
semantyczną. Romuald Cudak w swojej książce dokonuje bardzo interesującej analizy owego wyrażenia:
Wiersz Sezon cytuję wg wydania: R. Wojaczek, Utwory zebrane, red. B. Kierc, Wrocław 2011, s. 9.
Tamże.
14 Cyt. za: T. Kunz, Liryka Rafała Wojaczka: przemiany podmiotu poetyckiego, s. 223.
15 Tamże.
16 Tamże, s. 222.
17 J. Łukasiewicz, dz. cyt. s. 163.
18 Cyt. za: R. Cudak, Inne bajki. W kręgu liryki Rafała Wojaczka, Katowice 2004, s. 118.
12
13
45 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Oto bowiem fraza niepospolite ruszenie drzew odwołuje się do dwu wyrażeń: „ruchu, ruszania się drzew” i do istnienia
in potentia zwrotu „pospolite ruszenie”, aktualizowany tu jako swoje zaprzeczenie: niepospolite ruszenie. Ruch drzew, naturalny
w czasie podmuchu wiatru, zostaje w wierszu przełożony na wyrażenie „przestrzennego” poruszania się drzew w zwartym
szyku bojowym pospolitego ruszenia. To niemal las birnamski19.
Mamy tu zatem do czynienia z wykorzystaniem wieloznaczności semantycznej wyrażenia
„ruszenie” oraz, co ciekawe, z aktualizowaniem wielu znaczeń jednocześnie. Uruchomienie znaczeń
o charakterze militarnym ma za zadanie ukazać grozę sytuacji. Pozornie zwyczajny ruch drzew wydaje
się być atakiem zbrojnym. Uważam jednak, że analizując wyrażenie „niepospolite ruszenie”, można
potencjalnie wskazać jeszcze jedno znaczenie, a mianowicie „pospolite”, czyli „zwyczajne”,
„codzienne”. Zaprzeczenie natomiast, wskazuje, iż jest to sytuacja niecodzienna, nieoczekiwana.
Poczucie zagrożenia potęguje także ciemność, która stopniowo narasta: „Jest ciemno jak
najciemniej”. Należy jednak zwrócić uwagę na użycie słowa „jak”. Wskazuje ono na takie ogromne
nasilenie czegoś, jakie tylko jest możliwe w danej sytuacji20. Zdaje się, iż ciemność może stać się
paradoksalnie również „sprzymierzeńcem” w procesie destrukcji podmiotu: „Jest ciemno, jest ciemno
jak najciemniej / mnie nie ma”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że podmiot zaczyna „rozpływa się”,
znikać w ciemności. Świat ogarnięty przez mrok, napiętnowany brakiem nie zaspokoi zatem głodu
pierwotności, nie zapewni poczucia bezpieczeństwa („ale ma ciepłych skór zwierząt / niedźwiedzich
futer lisich kit”), ponieważ „czarny kot przebiega wszystkie drogi”. Jak już wspominałam, kot według
Kierca jest odwrotnością podmiotu lirycznego, ale warto przypomnieć także ludowe przesądy, według
których czarny kot, który przebiegł komuś drogę – przynosił nieszczęście. W Sezonie natomiast zwierzę
to „przebiega w s z y s t k i e drogi”. Opisana przestrzeń to miejsce, w którym niemożliwe jest dalsze
trwanie – zniszczenie staje się czymś koniecznym. Słuszne zatem wydaje się stwierdzenie, iż przestrzeń
w utworze jest równie ważna jak destrukcja podmiotu, staje się ona jego swoistym korelatem. Należy
pamiętać, iż odbudowa podmiotowości będzie łączyła się w twórczości poety z próbą odbudowy
nowego świata.
Sezonu nie należy traktować jako ekshibicjonistycznego wyznania wyobcowanej jednostki,
ale raczej jako przykład na to, jak dobrym rzemieślnikiem słowa był Wojaczek. Właśnie słowo jako
materiał, który można wciąż przekształcać, zmieniać i aktualizować – interesowało go najbardziej.
Omawiany wiersz świadczy także o świadomym dystansie kreacyjnym jeśli chodzi o podmiotowość. Jej
destrukcja stanowi bowiem swoistą prolegomenę do stworzenia nowego, doskonalszego podmiotu.
Na koniec należy jednak poruszyć dość kłopotliwą, aczkolwiek fundamentalną kwestię. Chodzi
mianowicie o status ontologiczny „zniszczonego” podmiotu. Kunz utożsamia proces destrukcji
podmiotu z wycofywaniem się twórcy z dzieła, traktując tym samym Sezon jako wypowiedz
metapoetycką:
W istocie proces twórczy charakteryzuje wycofanie się autora z powstającego dzieła, zarazem jednak instalowanie
się w dziele k o g o ś i n n e g o , kto do czytających „mówi”, owego „ja” lirycznego, które nigdy nie potrafi być tożsame
„ze mną” – poetą i którego przeżycia i doznania, konstytuując się w języku, zyskują niezawisły językowy żywot. W języku
lokuje się więc od – osobnione, odrębne „ja” liryczne; twórca jako obserwator własnych stanów znika („mnie nie ma”),
a opuszczone miejsce zajmuje „osoba wiersza”, „ja wiersza” 21.
Teza Kunza jest bardzo interesująca, ponieważ pozwala traktować omawiany utwór jako wiersz
programowy. Biorąc pod uwagę, iż Sezon otwiera debiutancki tomik Wojaczka, możemy uznać
ów wiersz za swoistą wskazówkę interpretacyjną, która każe odejść od biograficznej interpretacji liryki
mikołowskiego poety. Według badacza nie mamy do czynienia ze zniszczenie podmiotowości sensu
stricto, lecz raczej z wypowiedzią o charakterze autotematycznym. Warto, moim zdaniem, przywołać tu
słowa Łukasiewicza: „Pierwsze »ja« tworzyły okoliczności [….] Nowe ciało ma być ciałem chwalebnym,
Tamże, s. 119.
Analogicznie do zdań takich jak np. „Zrób to jak najszybciej”.
21 T. Kunz, dz. cyt., s. 223.
19
20
46 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
takim, jakie się ma po zmartwychwstaniu”22. W przypadku rozważań badacza pytanie o status
ontologiczny podmiotu, który ulega destrukcji, jest otwarte. Nie sposób bowiem zaprzeczyć, że
owo pierwsze „ja”, choć pozbawione gramatycznej koherencji, nadal ujawnia się przecież przez język
i dzięki językowi. Jeśli jednak, jak uważa badacz, ów podmiot tworzony jest „przez okoliczności”,
przejawia on także paradoksalnie (!) związki z realnym autorem. W tym miejscu moich rozważań
dostrzegalna jest pewna sprzeczność. W tekście nie można przecież dokonać aktu zniszczenia realnego
autora. Za wyjaśnienie tego pozornego paradoksu posłuży mi pojęcie Ryszarda Nycza „podmiot
sylleptyczny”. Jest to „byt” rozumiany jednocześnie jako „ja” empiryczne oraz jako podmiot językowy23.
Nycz uważa jednak, że o ego sylleptycznym możemy mówić w kontekście całego dorobku
mikołowskiego poety. Moim zdaniem to właśnie „ja” sylleptyczne zostaje zniszczone, jako to, które
nosi na sobie znamiona realnej osoby autora. Taki zabieg pozwala bowiem na „zainstalowanie”
podmiotu w samym tylko języku dzieła oraz otwiera drogę do wszelkich ontologicznych
eksperymentów w kolejnych utworach. Owa teza stanowi dowód potwierdzający kreacyjność podmiotu,
a także w oczywisty sposób ujawnia procesualność oraz ewolucyjny charakter liryki Rafała Wojaczka.
Summary
The article concerns the matter of the dissolution of the subjectivity in the poem of Rafał
Wojaczek: ‘Season’. It is also an attempt at answering the question of the ontological status of the
destroyed persona.
J. Łukasiewicz, dz. cyt., s. 164.
Zob. R. Nycz, Tropy „ja”. Koncepcja podmiotowości w literaturze polskiej ostatniego stulecia, [w: ] Ja, autor Sytuacja podmiotu w polskiej
literaturze współczesnej, red. D. Śnieżko, Warszawa 1996, s. 50.
22
23
47 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
AGNIESZKA ŁAZICKA
Camille Claudel i Kaspar Hauser w poszukiwaniu tożsamości.
O dwóch wierszach Renaty Putzlacher
W krótkim tekście poświęconym wydanemu w 2001 roku tomikowi wierszy Renaty Putzlacher,
polskiej poetyki mieszkającej w Czechach, Feliks Netz wysnuwa ciekawą hipotezę, iż musi istnieć
szczególny powód, dla którego zbiór ten zatytułowany został Pomiędzy, choć nie ma w nim utworu
o takim właśnie tytule1. Trudno pozostać obojętnym wobec tych mało odkrywczych przecież
przypuszczeń, kiedy próba ich uzasadnienia zdaje się potwierdzać je w interesujący sposób,
nie wyczerpując przy tym zagadnienia i inspirując do dalszych przemyśleń. Po pierwsze, pewne drogi
interpretacyjne, które otwiera Netz, mówiąc o przydatności przyimka „pomiędzy”, istotnie pasują
do twórczości Putzlacher. Nie chodzi tu nawet o dosłowne określenie przestrzeni „między Cieszynem
a Brnem”. Netz zwraca uwagę również na „stan zawieszenia, niepewność, tymczasowość, bycie
równocześnie tu i tam”. Nie są to sprawy obce poetce, która sprzeciwiła się wymaganiom, jakie
stawiano polskim pisarzom na Zaolziu2. Po drugie, Netz zwraca uwagę na sugerowane kolejno
przez trzy części tomu współzależności: Natura a Kultura (czy też Życie a Sztuka), My i Oni (czyli
rozterki Człowieka Pogranicza) oraz Dusza a Ciało. Netz zaznacza jednak, że owe części nie są
samoistnymi cyklami, a ponadto niektóre wiersze mogłyby się między nimi przemieszczać. Niniejszy
tekst poświęcony będzie dwóm utworom: Camille Claudel do Augusta Rodin dedykując mu tryptyk oraz Jedyny
list Kaspara Hausera do matki wielkiej księżny Badeńskiej odnaleziony po jego tajemniczej śmierci. Obydwa wiersze
znajdują się w pierwszej części zbioru. Przedmiotem zainteresowania będzie tu zarówno związek
między tymi utworami, jak i sprawdzenie czy zagadnienie bycia pomiędzy dotyczy wskazanych
przez Netza współzależności Natura-Kultura lub Życie-Sztuka. Może daje się ono rozpatrywać
na zupełnie innej płaszczyźnie?
Istotą rozważań jest odniesienie podmiotów mówiących w obydwu wierszach do kwestii
podmiotowości, tożsamości i narracji. Widać więc, że odwołuję się do pewnego ograniczenia, wobec
wieloznaczności terminu „tożsamość”, jakie znaleźć możemy na przykład w artykule Wojciecha Józefa
Burszty o zapowiadającym owo ograniczenie tytule: Tożsamość narracyjna w dobie ekranu3. Dlatego też
wymienione wyżej pojęcia zostaną teraz bardzo ogólnie wyjaśnione w oparciu o dzieło Charlesa
Taylora, jednego z badaczy zgodnych co do tego, iż „myślenie narracyjne jest naturalną dyspozycją
człowieka”4. Zacznijmy od cytatu dotyczącego tożsamości:
Mówimy o niej w ten sposób [tzn. nazywamy wspomnianą wcześniej przez Taylora kwestię „problemem
tożsamości” – A.Ł.], ponieważ ludzie wypowiadają ją często całkowicie spontanicznie, pytając: „Kim jestem?”. Odpowiedź
na to pytanie polegająca na podaniu imienia i genealogii może być jednak niewystarczająca. Właściwa odpowiedź polegałaby
na zrozumieniu, co ma dla nas podstawowe znaczenie. Wiedza o tym, kim jestem, to w rzeczywistości cała wiązka
wiadomości o tym, jaką zajmuję pozycję. Moja tożsamość określona jest przez więzi i identyfikację, stanowiące ramy
lub horyzont, wewnątrz których mogę w każdym konkretnym przypadku próbować ustalić, co jest dobre czy wartościowe,
co powinienem zrobić, a czemu się przeciwstawiam5.
Mowa o tekście Feliksa Netza pt. Wyrwana z kontekstu, który ukazał się w 11. numerze czasopisma „Śląsk” z 2002 roku.
Dostępny w Internecie pod adresem: http://putzlacher.net/teksty/netz.htm. Dostęp 3.01.2013 r. o godz. 19.00.
2 Chodzi o sprzeciwienie się roli pisarza należącego do mniejszości polskiej, o porzucenie śląskiej wizji „krańca
polszczyzny”. Zob. K. Kossak-Jarosz, Ucieczka od „historii drepczącej na przyzbie. Temat kresowego Zaolzia w twórczości Renaty
Putzlacher, [w:] Pejzaże kultury. Prace ofiarowane Profesorowi Jackowi Kolbuszewskiemu w 65. rocznicę Jegourodzin, red. W. Dynak
i M. Ursel, Wrocław 2005.
3 Zob. W. J. Burszta, Tożsamość narracyjna w dobie ekranu, [w:] Narracja i tożsamość. Narracje w kulturze, red. W. Bolecki i R. Nycz,
t. I, Warszawa 2004, s. 26.
4 Tamże, s. 28. Tezy tej broni także m.in. Alasdair MacIntyre w dziele Dziedzictwo cnoty.
5 C. Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, Warszawa 2012, s. 52-53.
1
48 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Powyższa wypowiedź zdradza związek tożsamości z orientacją (np. w przestrzeni moralnej,
stawiającej nas przed różnymi wyborami), ze stanowiskiem w danej sprawie. Mówienie we własnym
imieniu, wiedza o tym, kim się jest, nie jest kwestią samodzielną, lecz zależy od tej orientacji6. Taylor
podkreśla, że źródło pytania „Kim jestem?” tkwi w międzyludzkiej rozmowie, na którą składają się nie
tylko przestrzeń moralna czy problem pochodzenia, ale m.in. także i te najbardziej osobiste związki
z ludźmi. Tylko w relacji do rozmówców (na poziomie tych różnorakich relacji) można mówić o byciu
podmiotem7.
Mówiąc najogólniej, słowo „podmiotowość” odnosimy do ludzi, kiedy mamy na myśli, że są
to „istoty obdarzone głębią i złożonością w stopniu wystarczającym do tego, by posiadać tożsamość
lub aby móc starać się o jej zdobycie”8. Wyprzedzając dalsze rozważania, warto podać od razu jedną
z cech odróżniających podmiotowość od przedmiotowości: „Pytanie o to, kim jest dana osoba, zadane
w oderwaniu od jej interpretacji samej siebie jest pytaniem całkowicie źle postawionym i z zasady
nie istnieje na nie odpowiedź”9.
Pozostaje jeszcze narracja. Nie chodzi tu tylko o zauważenie oczywistych zależności między
przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Oczywiście, ważny jest czasowy charakter narracji,
ale przede wszystkim należy uświadomić sobie niesamodzielność, niewystarczalność pytania
o teraźniejszość, o to, kim jestem: „Aby mieć wyobrażenie tego, kim jesteśmy, musimy mieć wyobrażenie
tego, jak stawaliśmy się i dokąd zmierzamy”10. Swoje stawanie się (naturalnie, rozciągnięte w czasie)
ujmujemy w przestrzeni wyborów oraz relacji o których była mowa przy wyjaśnianiu pojęcia
tożsamości. Rolą narracji jest właśnie ocalanie tożsamości, nadawanie jej charakteru ciągłości11.
Nie są to, oczywiście, wyczerpujące wyjaśnienia. Ich celem było przede wszystkim zwrócenie uwagi
na pewne elementy, które łączą wiersze Renaty Putzlacher ze skromnie przedstawioną powyżej
problematyką. Przejdźmy już teraz do omawiania tekstów z tomiku Pomiędzy.
Podmiotami mówiącymi obydwu wierszy są postaci historyczne. Wydaje się, że to właśnie fakt
oddania im głosu wyróżnia owe wiersze na tle kilku innych nawiązujących do pozaliterackiej
rzeczywistości tekstów w tym zbiorze. Niewykluczone jednak, iż warto wyjść od możliwości znalezienia
podobieństwa między tymi postaciami. Pozostajemy przy tym jeszcze na poziomie rzeczywistości.
Co wspólnego mogą mieć ze sobą Camille Claudel, francuska rzeźbiarka, wyjątkowo doceniana
uczennica i kochanka Augusta Rodina12, oraz Kaspar Hauser, chłopiec, który pod koniec lat 20-tych
XIX wieku nie wiadomo skąd pojawił się na ulicach Norymbergii, znając tylko kilka słów?13. Nie będzie
chyba żadnym nadużyciem przypuszczenie, że postaci te łączy problem z odpowiedzią na pytanie:
„Kim jestem?”. W przypadku Camille Claudel pytanie to wiązałoby się z pozycją kobiety w świecie
artystów, a także – w węższym już wymiarze – z miłością do mężczyzny, którego trzeba dzielić z inną
kobietą. Wiązałoby się ono zapewne jeszcze z pobytem w szpitalu psychiatrycznym, z wkroczeniem
w kolejną, może obojętną wobec osiągnięć rzeźbiarki, społeczność. Jeśli chodzi o Kaspara Hausera,
problematyczność pytania jest wyraźniej dostrzegalna. Jej źródłem jest tu brak pewnej wiedzy na temat
własnego pochodzenia zetknięcie się z zupełnie obcym światem, który zapewne przytłacza
tym bardziej, że nie można go odnieść do żadnego jasnego obrazu przeszłości. Sądzę, że trudność
ustalenia, kim się jest, łączy również podmioty mówiące w obydwu utworach Renaty Putzlacher.
Podjęcie próby stworzenia opowieści o sobie samych wyraźnie wyrasta z ich lęku przed upadkiem
w bezsensowność.
Tamże, s. 56-57.
Tamże, s. 68, 70.
8 Tamże, s. 62-63.
9 Tamże, s. 66.
10 Tamże, s. 94.
11 W. J. Burszta, dz. cyt., s. 28.
12 Informacje o Camille Claudel podaję na podstawie powieści biograficznej o Rodinie: D. Weiss, Nagi przyszedłem. Powieść
o Rodinie, przeł. W. Niepokólczycki, Warszawa 1973.
13 Informacje o Kasparze Hauserze podaję na podstawie zbeletryzowanej historii znajdy: J. Wassermann, Kasper Hauser,
przeł. D. Sochacka-Csatỏ, Warszawa 1984. Wykorzystuję też informacje z artykułu dostępnego na stronie internetowej pod
adresem: http://www.mysteriouspeople.com/Hauser1.htm. dostęp: 3.01.2013 r., godz. 19..00
6
7
49 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Obydwa podmioty mówiące dokonują oceny swojej teraźniejszości: „Mam dwadzieścia parę lat
/ Tyleż rzeźb na koncie / bose stopy i ręce które krwawią”14 – mówi Camille tuż po zaprezentowaniu
Rodinowi tryptyku, który obrazował jej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. „Mam dwadzieścia lat
moja / Nieznana Ukochana Matko a nie znam kobiet”15 – wyznaje Kaspar w trakcie opowieści
o zapamiętanych wydarzeniach. W obydwu przypadkach podmiot mówiący nie poprzestaje na opisie
teraźniejszości. Nie znaczy to jednak, że udaje się stworzyć spójną narrację i ocalić tożsamość.
Rozpatrzmy teraz każdy utwór z osobna. Spójrzmy na sam początek wyznania Camille:
Jesteś pewien że tylko dzięki tobie
umiem robić to co robię dobrze Że warunkiem
mojego przejścia do historii jest trwanie przy tobie
w charakterze cienia uczennicy podnóżka kochanki
Że tylko w ten sposób znajdę się w encyklopedii
nie warta własnego hasła…
Można wywnioskować już, że Camille odnosi się przede wszystkim do bardzo osobistych relacji
z Rodinem. Nie ma w nich oddzielenia sztuki od życia, ale też wcale nie to musi być powodem rozpaczy
Claudel. Już za chwilę okaże się zresztą, że właśnie w sztuce może ona dokonywać interpretacji samej
siebie. Można przypuszczać, iż Camille zamierza sprzeciwić się temu, by jej życie zredukowane zostało
do tego, jak postrzegają ją inni: tak Rodin, jak i obcy, nieznani ludzie. Nie chce, aby „przejście
do historii” było związane z utratą poczucia odgrywania głównej roli w jej własnej historii 16. Próbuje
pokazać, że w relacjach z Rodinem była dla mistrza równorzędną, a jednocześnie wnosząca coś
własnego, partnerką:
przecież nasz związek podlegał prawu
obopólnej wiwisekcji i rywalizacji Wszak twoją sławę
doświadczenie znacznie już wyeksploatowane
(sam przyznaj) równoważył mój talent drapieżny
i młodość…
Po takich słowach trudno wątpić w to, że przygotowany przez Camille tryptyk będzie dowodem
odzyskania i poznania sensu własnej historii: „To mój los moje życie ten tryptyk to ja / pod trzema
postaciami”. Zadedykowane Rodinowi dzieło okazuje się jednak nie być świadectwem zdobycia
poszukiwanej samodzielności.
Opis tryptyku rozpoczyna Camille od części środkowej, obrazującej teraźniejszość:
„Ten mężczyzna to ja / (czy jak wolisz ty to ja)”. Następnie mówi o części obrazującej przeszłość:
„Ta dziewczyna to moja młodość / którą mi zabrałeś”. Na końcu przedstawia część trzecią, która jest
projekcją przyszłości: „Ta starucha to moja przyszłość / której nie chcesz dzielić ze mną Moja starość
samotna”. Claudel myśli o całym swoim życiu jedynie w odniesieniu do relacji jakie łączyły, łączą i będą
łączyć ją z Rodinem. Czy jest zdolna ukształtować w ich ramach własną podmiotowość?
Odpowiedź na to pytanie musi być przecząca.
Ten wysiłek opowiedzenia o sobie nie znajduje podstawy w zdolności Camille do stworzenia
dzieła w swoim imieniu. Tryptyk jest efektem zupełnej zależności od Rodina. I tylko tę zależność, tylko
bycie elementem czyjejś, a nie własnej, historii, jest w stanie interpretować Claudel: „tak tryptyk
ten należy do ciebie Wszak włożyłam weń / całą swoją siłę by w zamian otrzymać pustkę”. Dlatego
też ostatecznie mówi do Rodina: „nazwij go jak chcesz / Trzy razy Camille lub Trzy razy Nikt”.
To pełne goryczy podsumowanie wyraża zgodę na istnienie tylko w czyjejś opowieści. Poza tym trudno
Wszystkie fragmenty tego utworu podaję wg wydania: R. Putzlacher, Camille Claudel do Augusta Rodin
dedykując mu tryptyk, [w:] tejże, Pomiędzy. Wiersze z lat 1995-2000, Katowice 2001, s. 17-18.
15 Wszystkie fragmenty tego utworu podaję wg wydania: R. Putzalcher, Jedyny list Kaspara Hausera do matki wielkiej księżny
Badeńskiej odnaleziony po jego tajemniczej śmierci, [w:] tejże, Pomiędzy…, s. 22-23.
16 Por. A. MacIntyre, Dziedzictwo cnoty, tłum J. Hołówka, Warszawa 1996, s. 388-389. Odnoszę się tu do tezy MacIntyre’a,
głoszącej, iż: „Narracja czyjegokolwiek życia jest częścią powiązanego zbioru relacji”, tzn. dany człowiek jest częścią historii
innych ludzi. Ale jest też podmiotem historii, która należy do niego i troszczy się o jej sens.
14
50 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
mówić tu o powodzeniu w stworzeniu narracji. Camille nie ujmuje swojej przeszłości poprzez coś
innego niż teraźniejszość. To czas obecny zupełnie pochłonął przeszłość i wpłynął na jej postrzeganie,
niczego z niej nie czerpiąc.
Utwór Jedyny list Kaspara Hausera do matki… nawiązuje do sprawy tajemniczych dwóch listów,
które miał przy sobie chłopiec, kiedy pojawił się na ulicach Norymbergii. Pisma te miały dostarczać
szczątkowych informacji na temat tożsamości chłopca. Zanim badania wykazały, że listy najpewniej
napisała ta sama osoba, autorstwo jednego z nich (tego, w którym podana była data urodzin Kaspara)
przypisywano matce chłopca, biednej dziewczynie, zmuszonej powierzyć syna opiece jakiegoś
robotnika. W wierszu Putzalcher, zawierającym liczne wypowiedzi przypisywane Hauserowi
i nawiązującym do owianych tajemnicą wydarzeń z jego życia, dwudziestoletni już mężczyzna zabiera
głos i przemawia do nieznanej matki17. To bardzo interesujące w obliczu faktu pisania przez dorosłego
Kaspara autobiografii czy pamiętnika. List do matki wydawałby się zatem dowodem na niemoc
odnalezienia swojej tożsamości bez zaznajomienia się z najbardziej osobistym wymiarem kwestii
pochodzenia i bez prawdziwej rozmowy. Wiersz nie daje jednak podstaw do tego, by zastanawiać się,
jak można by odnieść wypowiedź podmiotu mówiącego do wspomnianej autobiografii.
Kaspar w utworze Putzlacher opowiada o tym, jak czuje się w świecie, który otworzył się
przed nim z chwilą pojawienia się chłopca w Norymberdze:
wędruję z rąk do rąk Poznaję ludzi są dobrzy i źli Są
jacy są pogodziłem się z tym już wówczas gdy jeden z nich
więził mnie w ciemnicy przez dwanaście lat
Hauser rozpatruje obecne życie w Norymberdze, wspominając poprzedzający je czas
zamknięcie w ciemnej celi, okres odosobnienia: „Nie / znałem / liczb i liter tylko zapachy i dźwięki /
Zimno i głód”. Można przypuścić, że wraz z wyjściem w świat pełen ludzi otrzymał Kaspar
niepowtarzalną szansę uświadomienia sobie kim jest i to właśnie ukaże w liście. Jednak
jako dwudziestoletni już mężczyzna pisze do matki:
Dziś
przestałem siebie rozumieć świat przygniótł mnie swoją
złożonością Ludzie są jacy są mają wiele twarzy Jedna gorsza
od drugiej ja mam twarz idioty
Owa złożoność świata wynika najprawdopodobniej z pozbawiania Kaspara samodzielności
myślenia o sobie poprzez ciągłe narzucanie mu punktów widzenia. Wielokrotnie, wypowiadając się
na swój temat, przytacza jedynie czyjeś opinie lub rady: „ja mam twarz idioty Tak przynajmniej /
twierdził / mój pierwszy opiekun”, „Profesor mój kolejny opiekun wyśmiał mnie / Twierdził że ludzie
są wolni a ja mam być wolny od pokus”, „Mój kolejny opiekun rozgłasza wszem i wobec że jestem /
dzieckiem Europy”, „Zresztą moi oświeceni sąsiedzi twierdzą / że jestem kretynem”, „Od dziś
nie wolno mi śpiewać Otrzymałem / posadę kancelisty w sądzie piszę więc na okrągło”. Wyjątkowo
okrutna staje się wizja przyszłości: „Śni mi się / Sąd Wieczysty o którym opowiadał mi profesor”.
I tu nie chodzi już tylko o ponowne ukazanie zależności, lecz o stawanie i tak niesamodzielnej
i zagubionej już postaci w obliczu niepojętności i ostateczności.
Nie powinno się chyba wyciągać wniosku, iż utwór ten opowiada o zgubnym wpływie kultury
na człowieka. Myślę, że nie należy kłaść głównego akcentu na słowa: „Nocami marzę / o mojej
ciemnicy o świecie bez ludzi”. O wiele ważniejsze jest być może skierowane do matki wyznanie:
„Kocham cię / bo cię nie znam bo mogę z tobą rozmawiać o wszystkim”. Mimo słów: „bo cię nie
znam” skrywa się tu chyba cicha tęsknota za istnieniem ukochanego człowieka. Kontakt z ludźmi
jak dotąd był dla Kaspara niszczący, ale może działo się tak dlatego, że zabrakło pewnej podstawowej
relacji, z której płynęłaby wiedza o sobie samym. Dwudziestoletni mężczyzna myśli o osobie związanej
z samym początkiem jego życia. Spragniony jest poczucia przynależności do rodziny i określenia swej
W powieści Wassermanna Kaspar rzeczywiście pisze list do matki, a ponadto wierzy, iż jest nią Stefania, żona księcia
Badenii.
17
51 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
narodowości: „Nazywasz mnie Napoleonem i masz piękny / francuski akcent”.
Kaspar wie, że w oczach innych jest „zagadką swoich czasów”. Jednak i dla niego samego
jego własna historia nie jest czytelna:
Jestem zagadką dla samego siebie Casparus Hauser bez domu
bez przeszłości Przyszłość coraz mniej mnie pociąga
Okazuje się, że te dwie postaci (jako podmioty mówiące w wierszach Putzlacher), zmagające
się z pozornie odmiennymi problemami, rzeczywiście mają ze sobą wiele wspólnego. Żadna z nich
nie jest w pełni ukształtowaną podmiotowością. Zdobycie odpowiedzi na pytanie „Kim jestem?”
nie jest możliwe. Nie udaje się bowiem stworzyć spójnej narracji: Camille właściwie redukuje przeszłość
do teraźniejszości, a Kaspar nie dysponuje nawet faktami, które mógłby uporządkować. Chociaż
nie da się z całą pewnością powiedzieć, że omawiane wiersze mają ilustrować tezę Charlesa Taylora
i Alasdaira MacIntyre’a18 o niezbywalnym osadzeniu „w sieciach rozmowy”19, w kulturze, w tradycji,
myśl ta wydaje się być im bardzo bliska. Jeśli współzależności Życie-Sztuka oraz Natura-Kultura
chcemy odczytywać jako związane ze stanem zawieszenia, z poczuciem bycia pomiędzy, z bólem
spowodowanym istnieniem na granicy dwóch sfer, nie powinniśmy odnosić ich do omawianych wierszy.
Nie traktują one o istnieniu takiej właśnie powodującej wewnętrzne rozdarcie współzależności. Wolno
natomiast zaakceptować tu taką współzależność, poprzez którą rozumielibyśmy oczywistość procesu
interpretowania siebie w oparciu o kulturę. Sądzę, że zarówno Camille, jak i Kaspar nie żyją
na pograniczu dwóch sfer o przeciwnych dążeniach, nie błąkają się między „ja” a rozmaitymi
zależnościami, które mieliby odtrącać. Szukają siebie poprzez zależności i wśród nich.
Odwołania do dzieł Taylora i MacIntyre’a wynikały z zamiaru zwrócenia uwagi na pojęcie
tożsamości narracyjnej i przyjrzenia się wierszom z perspektywy związanych z tym pojęciem
problemów, do których – przez samo rozumienie tożsamości – należy osadzenie w „sieci rozmowy”
i w kulturze. Do czego odnieść przysłówek „pomiędzy”, gdy uwzględni się przedstawione punkty
widzenia? Propozycja pytań o sprawy, takie jak istnienie czy wybór między Życiem a Sztuką, między
Naturą a Kulturą wydaje się trochę naiwna, a przynajmniej niewystarczająca. Myślę, że utwory
te pokazują zasadność innych problemów. Skrywa się w nich pytanie o to, jak snuć własną opowieść
o sobie pomiędzy tyloma opowieściami, w których nie gra się roli głównej. Mówią o bólu związanym
z niemożnością pogodzenia oderwanych od siebie wizji własnej osoby, o trudnościach ze znalezieniem
pomiędzy nimi sensownego związku. Opowiadają wreszcie o potrzebie relacji, dzięki której uda się
odnaleźć tożsamość.
Summary
The idea of the article is to read two poems by Renata Putzlacher using the elements of the
narrative identity theory. This proposition is strongly connected with showing the limitations
of considering the poems to be focused on the differences between life and culture (also art). More
precisely, they do not talk about being suspended between life and culture. Two subjects of the poems,
Camille Claudel and Kaspar Hauser, are not trying to transcend the cultural area. They know that they
need to find their identities in cultural contexts. To answer the question “Who am I?”, Camille
and Kaspar analyze their past, present and future in order to see the sense of their own histories among
the histories of another people.
18
19
Zob. A. MacIntyre, dz. cyt., s. 394.
C. Taylor, dz. cyt., s. 70.
52 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
KATARZYNA SZKARADNIK
Synteza historii i analiza doświadczenia w pryzmacie tekstu,
czyli Z. Po-wieść między biografią a bibliografią
Jedyna stricte fabularna, beletrystyczna proza znamienitego teoretyka, historyka oraz krytyka
sztuki Mieczysława Porębskiego – wydana w 1989 r. Z. Po-wieść – operuje patchworkiem aluzji, odsyła
do różnych konwencji, stylów i chwytów narracyjnych, w dużej mierze eksploatuje gatunki pograniczne,
paraliterackie, a ponadto wypełnia ją meandryczny przegląd historii Europy (niemalże bez wahania
sklasyfikowano jako postmodernistyczną1). Miałaby stanowić modelowy przykład powieści
profesorskiej w stylu Umberta Eco, która wyzyskuje imponującą erudycję autora-badacza, ażeby nasycić
fabułę mnóstwem informacji będących z jednej strony wyłożeniem jego tez teoretycznych, z drugiej –
swoistą grą (dla) intelektualisty2. Działania bricoleura zszywającego teksty i dyskursy, co w efekcie
potęguje uczoność książki, dominują nieraz w takim wypadku nad jej stroną artystyczną, na pewno zaś
niwelują poczucie jej „naturalności”, z ironią odnosząc się do prezentowanego w niej „życia”.
Pragnę pokrótce rozpatrzyć frapującą kwestię tekstualizacji doświadczenia w utworze
Porębskiego3, wykorzystującym motyw wiecznego tułacza (odradzającego się co ok. 133 lata tytułowego
Z.) w celu przyjrzenia się tradycji europejskiej, a na jej tle polskiej. Istotnie, nasuwa się wrażenie,
że autor nie tylko ogląd dziejów cywilizacji r e - k o n s t r u u j e (tj. raczej „konstruuje na nowo”
niż „odtwarza”) ze źródeł mniej lub bardziej literackich, ale też nawet reminiscencje z dzieciństwa
i z pobytu w obozie koncentracyjnym – zapośrednicza przez to, co przeczytał. Można mieć obiekcje,
czy owa książka zamiast autentycznych zmagań homo viatora nie proponuje wyłącznie oszałamiającej
podróży przez tekst(y), czy nie jest to par excellence literatura z literatury. Sam Z. relacjonuje i komentuje
zdarzenia, których ponoć był świadkiem, lecz trudno nie dostrzec w jego „przeżyciach” zaplecza
lekturowego – śladów humanistycznej edukacji autora. Warto więc zastanowić się nad medium
opowieści tytułowej postaci i pozostałych narratorów oraz nad tym, czym w istocie staje się w tekście
(i poprzez tekst) tożsamość, opowiadane „ja”.
Na trudności, jakie generuje zapis historii w przypadku rzeczonej „po-wieści” (ale także innych
literackich konfrontacji z ową materią), wskazuje Krzysztof Uniłowski:
Odtwarzanie historii okazuje się odtwarzaniem (i „od-twarzaniem”) własnej pamięci, wiedzy o historii,
odtwarzaniem „już przeczytanego”. Jednocześnie zapisywanie pamięci prowadzi do odpersonalizowania zapisu, zmusza
do przekazywania głosu innym (stylom, konwencjom, koncepcjom, autorom). Historia i pamięć jako archiwum, pisanie jako
odczytywanie i przepisywanie4.
Wzmianka o „od-twarzaniu” przywodzi na myśl słynny, dekonstruujący autobiografizm, szkic
Paula de Mana – w jego ujęciu „ja” okazuje się metaforą; wejście w tryby języka odbiera pisarzowi
twarz, zastępując ją maską. Skoro referencyjność jest wyłącznie produktem retoryki dyskursu, znaczenie
zamknięte zostaje w grobowcu écriture, a domniemany autoportret staje się portretem trumiennym5.
Por. np. M. Dąbrowski, Postmodernizm: myśl i tekst, Kraków 2000, s. 157-158; A. Nasiłowska, Literatura okresu przejściowego
1975-1996, Warszawa 2006, s. 193.
2 Por. np. R. Krysiak, Umberto Eco – od teorii do narracji, „Słupskie Prace Filoloficzne”, seria „Filologia Polska 4”, 2005, s. 21
i dalej.
3 Niniejszy tekst stanowi zmodyfikowany fragment jednego z rozdziałów pracy magisterskiej pt. „Poszukiwacz sensu wśród
strzępków historii. O Z. Po-wieści Mieczysława Porębskiego”, obronionej w 2012 r. na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu
Śląskiego w Katowicach.
4 K. Uniłowski, Polska proza innowacyjna w perspektywie postmodernizmu. Od Gombrowicza po utwory najnowsze, Katowice 1999, s.
167.
5 Por. P. de Man, Autobiografia jako od-twarzanie, przeł. M.B. Fedewicz, [w:] Dekonstrukcja w badaniach literackich, red. R. Nycz,
1
53 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Niemniej Z., poszukiwacz sensu historii, na przekór owym tezom poszukuje również „ t w a r z y ”
w s ł o w a c h lub pomiędzy nimi. Sam Porębski twierdził z naciskiem, że nie obchodzi go sztukainstytucja niezagrożona niebytem; celem jego natomiast byłoby ontologiczne uzasadnienie istnienia
twórcy, dzieła i tego, co za dziełem się skrywa6.
Choć de Man uważa autobiografizm jedynie za figurę czytania (zawsze błądzącego, na dodatek
uwikłanego w metafizykę mocnego podmiotu), autobiograficzne partie Z. ukazaniem szeregu wydarzeń
z życiorysu Porębskiego sygnalizują, iż chodziło mu o ekspresję osobistych doświadczeń, więcej:
o próbę oddania poprzez tekst – tak problematycznej jako pojęcie i jako p r a k t y k a – historycznej
rzeczywistości. Jakimi zatem metodami usiłował przeku(wa)ć swą rzeczywistość w literaturę?
Najprostszą operacją prowadzącą do mechanicznego utożsamienia podmiotu mówiącego
(czy piszącego) z tzw. autorem zewnętrznym jest uczynienie Tadeusza Różewicza (przyjaciela
Porębskiego) adresatem zamieszczonych w Z. quasi-listów; utwierdza w owym utożsamieniu wyznanie
tego drugiego w jednym z esejów:
Lubię czytać te listy, bo wiem, że to Platon sam w nich się do mnie zwraca. Inaczej niż w dialogach. […] zawsze
mam pewne wątpliwości: z którym właściwie Sokratesem przychodzi mi się spotykać? Z tym, którego słowa autor dialogów
wiernie mi powtarza? Z tym, którego po swojemu sobie wykreował? […] Tutaj, w liście, takich wątpliwości nie mam7.
Nie był Porębski czytelnikiem naiwnym, ignorantem, któremu nieznane byłyby tezy
dekonstrukcjonizmu czy poststrukturalistów; raczej podchodził do nich w sposób selektywny,
co nie oznacza obstawania przy stabilności i transparentności podmiotu. Warto tu przywołać Seana
Burke’a, który dostrzega w rozważaniach Nietzschego (obwołanego wszak czołowym rewelatorem
mnogości decentrujących sił w „ja”) opozycyjne typy podmiotowości: formalną i normatywną versus
biograficzną, materialną i naznaczoną pragnieniem. Ekstrapolowanie jego krytyki poza podmiot
„kartezjańsko-kantowski” chybia celu, gdyż filozof akcentował intymną więź między człowiekiem
a dziełem, która miała być miarą wielkości owego dzieła. Niemniej praktyka przybiera bardziej
skomplikowane oblicze. Jak zauważa Agata Bielik-Robson:
Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, nim autor z całą swą „materialnością” zdoła wpisać się w tekst.
Dlatego też dekonstrukcyjne uśmiercenie autora wynika nie tyle ze złej woli […] antysubiektywistów, co z podwójnego
impasu […]: autor obecny jest bowiem albo jako świadomość zdolna kontrolować proces językowej ekspresji – albo jako
egzystencja w dużej mierze dla siebie nieprzejrzysta, której dzieło należy interpretować w duchu freudowskiej mowy
symptomów8.
W dialektyce piszący–tekst ten pierwszy wydaje się nie tylko tracić ważność (co przyznają nawet
„tradycyjni” w swej hermeneutycznej optyce Ricoeur9 czy Gadamer: zapis uniezależnia przekaz
od intencji autorskiej, nadając mu autonomię semantyczną10), ale wręcz dezintegrować i znikać
w żywiole pisma. Tak widzi rzecz zarówno Barthes, dla którego Tekst oznacza paradoksalny proces
niepowstrzymanej aktywności sensoproduktywnej11, jak i Derrida, podkreślający, że w języku to,
Gdańsk 2000, s. 106-124; M. Zaleski, Formy pamięci. O przedstawianiu przeszłości w polskiej literaturze współczesnej, Warszawa 1996,
s. 73, 83.
6 Por. Interesują mnie drzewa, a nie las. Z profesorem Mieczysławem Porębskim rozmawia Krystyna Czerni, „Nowe Książki” 2002, nr 10,
s. 9. Przypomina się oscylacja dzieła literackiego między idiomem a instytucją, na którą wskazywał m.in. Derrida – por. M.P.
Markowski, Efekt inskrypcji. Jacques Derrida i literatura, Kraków 2003, s. 201-202.
7 M. Porębski, „Te rzeczy nigdy się nie zdarzyły, ale są zawsze”, „Tygodnik Powszechny” 1996, nr 36, s. 8.
8 A. Bielik-Robson, Do dekonstrukcji i z powrotem, [w:] Polonistyka w przebudowie, t. 1: Literaturoznawstwo, wiedza o języku, wiedza
o kulturze, edukacja, red. M. Czermińska i in., Kraków 2005, s. 189-190.
9 Por.: „Prawda autobiograficzna nie istnieje jako jakaś rzeczywistość przedtekstowa, ale jest metaforą osobowości autora,
staje się […] w procesie autokreacji i samopoznania. […] dyskurs autobiograficzny to przede wszystkim dyskurs […]”
(P. Ricoeur, Pamięć, historia, zapomnienie, przeł. J. Margański, Kraków 2006, s. 66).
10
Por. tenże, Hermeneutyczna funkcja dystansu, [w:] tegoż, Język, tekst, interpretacja. Wybór pism, wstęp
K. Rosner, przeł. P. Graff i K. Rosner, Warszawa 1989, s. 228-229, 234.
11 Por. R. Barthes, Teoria tekstu, [w:] Współczesna teoria badań literackich za granicą. Antologia, red. H. Markiewicz, t. 4, cz. 2:
Literatura jako produkcja i ideologia. Poststrukturalizm. Badanie intertekstualne. Problemy syntezy historycznoliterackiej, Kraków 1996,
s. 196-198.
54 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
co pojedyncze, musi stać się iterowalne12, zaś „ja” w tekstualnej grze znaków może ostać się wyłącznie
jako sygnatura13, sensem znaku nie jest bowiem ani prawda wewnętrzna, ani transcendentalna,
lecz odsłaniające bezlik możliwości odnoszenie się do innych znaków14.
Na pierwszy rzut oka Z. wprost ilustruje takie zatracanie się znaczonego w znaczącym,
co potwierdza też np. taka ocena: „Teoretyczna świadomość chwytów postmodernistycznej estetyki
pozwoliła mu [autorowi] zakończyć tę powieść zgodnie z najlepszymi wzorcami literatury
autoreferencjalnej, bez początku i końca, […] literackiego perpetuum mobile”15. Czy jednak powyższa
krytyka nie wydaje się zbieżna z następującą charakterystyką powieści Thomasa Pynchona: „[G]roza
sumującego się układu fabuł wpisana jest w teksty [cechujące się] […] przerostem intrygi i zbytnio
intertekstualnie uwarunkowaną autoreferencjalnością. Sam tekst staje się ostatecznie zamkniętym,
odnoszącym się do siebie systemem”16?
W przypadku utworów postmodernistycznych problem tekstowego solipsyzmu trzeba zaliczyć
do elementarnych. Z. otrzymało nawet kolistą strukturę, lecz można mimo wszystko uznać tę książkę
za próbę „wyrażenia siebie” przez autora świadomego, że nawet zdanie sprawy z własnego życia
i własnej indywidualności musi zostać zapośredniczone przez i n n e przekazy17. Ponieważ zaś mamy
do czynienia z polihistorem, znawcą nie tylko historii sztuki i estetyki, ale także np. teorii informacji,
śledząc ową „autobiografię”, czytelnik czuje, jakby zaznajamiał się z jego biblioteką. Co więcej, dzięki
biegłej orientacji w aktualnej literaturze, nauce i teoriach kultury, mógł on nadać zaprezentowanym
myślom wyraźną wielogłosowość.
Sam przyznawał, że nie wystarcza mu warsztat historyka sztuki i potrzebuje dyscyplin sąsiednich
oraz zaplecza badawczo-literackiego18. Może dlatego iż cokolwiek wiemy na temat przeszłości, opiera
się na czyimś świadectwie, wszakże za sprawą utekstowienia przestaje ono być bezpośrednie; dochodzi
do mentalnego zastąpienia osobowego doświadczenia przekazem, a ten domaga się „literackiego”
(hermeneutycznego) badania19. Nieuchronnie następuje więc transgresja „źródła”; w wypadku próby
autobiografii chodzi o transgresję przebiegu życia. By móc je przedstawić, trzeba – paradoksalnie –
ogarnąć je z zewnątrz, spojrzeć na nie spoza niego. Przyczyną ustawicznego iskrzenia pomiędzy
biegunami relacji i referencji, przekazu i życia jest przeto fakt, że punkt obserwacyjny autobiografa
lokuje się „poza życiem”, w sferze konwencji literackich oraz kultury20. Zarówno dlatego, że usiłujemy
oswoić własne przeżycia, uzgadniając je z poprzednimi, a także z matrycą kulturową poważaną
przez daną społeczność, jak i dlatego, że nasze słowa zawsze zanurzone są w cudzym słowie,
wypowiedź znajduje swój przedmiot już omówiony21, zaś w tworzeniu tekstów manifestuje się
Za sprawą owej zdolności „rozrodczej” każdy znak, umieszczony już w pewnym otoczeniu, wnosi kolejne możliwości
kontekstualne, nie ma więc absolutnej reguły semantycznej, co wiedzie do „rozplenienia” i braku stabilności znaczeń; znak
„od początku” jawi się jako zanieczyszczony – por. np. P. Skrzypczak, Derrida i Wittgenstein. O iterowalności i kierowaniu się
regułą, „Diametros” 2012, nr 24, s. 111-112.
13 „Autorskie źródło” wydane zostaje grze różnic, wraz z wejściem w żywioł pisma zanika zewnętrzne „ja” (obecność), by
pozostawić efekt inskrypcji; sygnatura zakłada reprodukowalność tego, co jednostkowe – por. J. Derrida, Marginesy filozofii,
przeł. A. Dziadek i in., Warszawa 2002, s. 402.
14 Por. np. J. Culler, Dekonstrukcja i jej konsekwencje dla badań literackich, przeł. M.B. Fedewicz, „Pamiętnik Literacki” 1987, z. 4,
s. 260.
15 M. Dąbrowski, Postmodernizm: myśl i tekst, dz. cyt., s. 157.
16 L. Hutcheon, Historiograficzna metapowieść: parodia i intertekstualność historii, przeł. J. Margański, [w:] Postmodernizm. Antologia
przekładów, wybór, oprac. i przedm. R. Nycz, Kraków 1998, s. 394.
17 Daniel Fabre utrzymuje, że specyficzny dla (po)nowoczesności jest biograficzny stosunek do lektury i pisma jako praktyki
nieodzownej w konstruowaniu tożsamości podmiotów – por. tenże, Od antropologii pisma do antropologii pisarza i literatury,
[w:] P. Rodak, Pismo, książka, lektura. Rozmowy: Le Goff, Chartier, Hébrard, Fabre, Lejeune, przeł. A. Gronowska i in., przedm.
K. Pomian, Warszawa 2009, s. 227-228.
18 Por. Interesują mnie drzewa, a nie las..., dz. cyt., s. 6.
19 Składając świadectwo, kreujemy wydarzenie, które pisarz lub historyk przeistacza w res gestae, przedmiot opowieści
historycznej – por. J. Pomorski, Punkt widzenia we współczesnej historiografii, [w:] Punkt widzenia w języku i w kulturze, red.
J. Bartmiński, S. Niebrzegowska-Bartmińska i R Nycz, Lublin 2004, s. 24.
20 Por. E. Kasperski, Autobiografia. Sytuacja i wyznaczniki formy, [w:] Autobiografizm – przemiany, formy, znaczenia, red. H. Gosk
i A. Zieniewicz, Warszawa 2001, s. 14.
21 Por. M. Bachtin, Słowo w poezji i słowo w powieści, przeł. W. Grajewski, [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red.
A. Burzyńska i M. P. Markowski, Kraków 2006, s. 172.
12
55 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
historyczna praxis ich odbioru. „Przez swój sposób pisania – poucza nas Kristeva – autor czytujący
korpus dzieł literackich dawnych czy współczesnych żyje w historii, a społeczeństwo wpisuje się w jego
tekst”22. Wyczytywanie przeradza się tym samym we wczytywanie treści (w informatycznym znaczeniu
wpisywania w pamięć), do którego dochodzi za pomocą pisania. Chociaż cytaty w danym utworze
de facto są „anonimowe” i zdeformowane, składają się na mapę tego, co „już przeczytane” – oraz, trzeba
dodać, p r z e - m y ś l a n e, skoro przynajmniej w założeniu lektura winna być refleksyjnym wysiłkiem
czytelnika przyswajającego sobie sens23.
Intertekstualną przestrzeń konstruowaną w Z. można uznać za obraz okoliczności formujących
autora – świadectwo czasów, które odsłania zaplecze intelektualne i biograficzne wychowanka
przedwojennego gimnazjum, owoc jeszcze „klasycznego” myślenia, zgodnego z epickim, heroicznym
rytmem heksametru. Niemniej w minionym stuleciu historia gwałtownie przyspieszyła bieg,
a im znaczniejsze rzesze zaczęła ogarniać, tym większemu ulegała sprywatyzowaniu; na terenie
literatury przeistoczyła się w nieustannie reinterpretowany indywidualny idiom biograficzny 24.
Nieuniknione jest tu pytanie o zakres wpływu autora: jak mierzy się z bezradnością wobec tego,
co zewnętrzne, co się po prostu przydarza, a co ujęte w tekście miewa inny wydźwięk niż w życiu.
Być może właśnie w zderzeniu z „szalonym” wiekiem XX prowadzone przez Z. poszukiwania sensu
w historii okazują się szczególnie płonne? Andrzej Zieniewicz jako figurę epistemiczną zdolną przemóc
niewypowiadalność przeżyć wskazuje na autoryzację historii, przybierającą dwoiste oblicze:
zaprzeczeniu fikcji towarzyszy zrewidowanie racjonalności przedstawienia, iście Chagallowska wizja
ukazująca niemożliwość opatrzenia przeżyć starymi etykietami25.
U Porębskiego osią takiej wizji, a zarazem zwornikiem doświadczeń jest Z., którego jedno
z wcieleń towarzyszy narratorowi powieściowego quasi-dziennika podczas wojny. W tej najbardziej
autobiograficznej części książki występuje na równych prawach z Irką, Jerzym czy profesorem
M., można więc w tajemniczej literze doszukiwać się zaszyfrowanego imienia lub nazwiska.
„Cudownie” powracający bohater okazuje się tu w największym stopniu ludzki – poznany
przez narratora wkrótce po rozpoczęciu studiów (co wspominają po latach w tym samym miejscu
w krakowskim Collegium Novum), otwarcie wyrażał swe poglądy polityczne i ideowe26; narrator
tuż przed agresją niemiecką odwiedził na wschodnich rubieżach jego matkę, a w trakcie ponownego
spotkania w 1976 r. zwierza się Z., że miał niegdyś podobnego do niego kolegę. Właśnie ta wzmianka
skłania tytułową postać – pojawia się ona przecież w „po-wieści” w trudnych do zliczenia inkarnacjach
– do stwierdzenia: „legio sum”, narratora natomiast do wspomnień o Henryku Dąbrowskim
oraz innych przyjaciołach z dzieciństwa. Postacie Dąbrowskiego i Z. w istocie później mu się zlewają;
traci orientację nie tylko co do tego, czy nie chodzi o jedną osobę, ale i co do tożsamości samego
Henryka, którego dopatruje się w blokowym z premedytacją omijającym go przy dolewkach
z obozowego kotła.
Odnaleziony później w Zakopanem Z. okazuje się już ponownie „ponadhistorycznym”
wędrowcem (wspomina m.in. o swoim doradzaniu Jagielle). Oscyluje on jednak stale od tej wiedzy
o tekstowo zapośredniczonej historii do konkretności swojego dwudziestowiecznego wcielenia, która
z kolei podtrzymuje ciągłość tożsamości narratora. Gdy ten ostatni pyta Z. o informacje, jakie miał
Witkacy na temat inwazji radzieckiej, tytułowy bohater Porębskiego odwołuje się do własnych prognoz
z 1939 r.:
- Wiedział, że wejdą. Nic znowu takiego. Ja też przecież wiedziałem.
- Pamiętam.
Cyt. za: J. Culler, Presupozycje i intertekstualność, przeł. K. Rosner, [w:] Studia z teorii literatury. Archiwum przekładów „Pamiętnika
Literackiego”, t. 2, red. K. Bartoszyński i in., Wrocław 1988, s. 300.
23 Por. np. K. Rosner, Hermeneutyka jako krytyka kultury, Warszawa 1991, s. 210, 212, 234-235.
24 Por. H. Gosk, Słowo wstępu, [w:] Teraźniejszość i pamięć przeszłości. Rozumienie historii w literaturze polskiej XX i XXI wieku, red.
H. Gosk i A. Zieniewicz, wstęp H. Gosk, Warszawa 2006, s. 10-11.
25 Por. A. Zieniewicz, Autoryzowanie historii. Doświadczenie i zapis w drugiej połowie XX wieku, [w:] Teraźniejszość i pamięć
przeszłości…, dz. cyt., s. 114-115.
26 W innych partiach tekstu są one rozdzielone między uczestników dialogu i nie zawsze formułowane explicite.
22
56 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
- Ano właśnie. [Z., 180]27.
Utwierdza tym samym egzystencjalną faktyczność narratora jako jednostki obdarzonej osobową
(osobistą) pamięcią; ale tenże Z. wystawia też ową pamięć na próbę. To jego uwagi na temat Krzyżaków
przenoszą narratora myślami w przeszłość – bliższą i własną – skłaniając do wyznań łatwo
przypisywalnych samemu Porębskiemu, np.: „Jako niedoszłego, ale jednak naukowca, który otarł się
o historię sztuki, przydzielono mnie do grupy szturmowej pododcinka, który miał rozpracować
i obsadzić Wawel” [Z., 216]. Zdaniem Jana Gondowicza opowiadanie o czasach wojny zanurzone jest
wprost w obolałej pamięci autora i można je nazwać wspaniałym dokumentem tamtych lat28. Tutaj
warto za Ricoeurem, obstającym przy referencjalnej sile pamięci, odgraniczyć mneme (wspomnienie
fotograficzne, bierną ewokację zdarzeń) od anamnesis (aktywnych poszukiwań przeszłości, mozolnych
prób rekonstrukcji chaosu doświadczenia i jego symbolizacji w dyskursie)29. Niemniej asocjacyjne
przywołanie obrazu nie zawsze odsyła do chwil szczęścia (vide Proust), bywa też obsesyjnym powrotem
mrocznych doświadczeń. Pamięć traumy może nabrać walorów terapeutycznych dzięki pracy
wyobraźni, lecz wymaga to podparcia się ramami narracyjnymi nakładanymi na bezkształtny strumień
pamięci. W sukurs temu, co mentalne, idzie konstrukcja tekstu.
Przykładem takiego tekstowego oswajania pamięci w Z. może być wspominane przez narratora
podczas rozmowy z tytułowym bohaterem spotkanie w Londynie z poznaną w obozie w Płaszowie
dziewczyną o polsko-żydowskich korzeniach. Wtedy, dyskutując przez druty o poezji, pielęgnowali
swoje zdeptane człowieczeństwo, teraz zaś „rozstrzygnęliśmy przy pomocy encyklopedii i słowników
nader ważną, nurtującą nas od obiadu kwestię: Czym było przyprawione jagnię?” [Z., 229]. To ironiczne
pytanie poprzedzone zostało wyznaniem kobiety, że obecnie, podobnie jak matka, jest Angielką,
co skłania narratora do gorączkowych – jakby nieujarzmionych interpunkcją – rozmyślań nad własną
tożsamością: w chwili bieżącej (kiedy niezwykłej wagi nabiera debata nad doprawianiem wystawnego
obiadu) oraz wówczas gdy ogołocenie z człowieczeństwa było chlebem powszednim:
Myślałem jednak nie o imbirze myślałem cały czas o tym że i ja przecież byłem Żydem byłem Żydem przez […]
całe długie dwadzieścia cztery godziny Lagerführer w Gross-Rosen miał zwyczaj sam osobiście przeglądać cugangów
i wyłapywać podejrzanych ja miałem ciemne włosy okulary garbiłem się bałem się wystarczyło popędzono mnie razem
z kilkunastu innymi na rewir do osobnego pustego baraku […] straciłem przy tym te nieszczęsne okulary widziałem odtąd
gorzej ale czułem się nie tak już zagrożony no bo ja tylko jeden wróciłem tylko wtedy na lagier rano po apelu przyszedł
Lagerführer z lekarzem ten lekarz mnie uratował ryzykował bo Lagerführer mylić się nie lubił oglądali kolejno członek
po członku przy moim lekarz się uparł i po dokładnym zbadaniu podejrzenie zostało acz niechętnie wycofane. [Z., 229-230]
Sposób przekazu doświadczenia stara się tu „dopędzić” samo przeżycie, zniwelować narosły
dystans czasowy, wszakże pamięć zanurzona w tekst stanowi od początku (re-)kreację – powtórne
tworzenie, nie kopię przeszłości. Przypominanie sobie minionego „ja” i próby jego opowiedzenia (rekonstrukcji) cechuje spojrzenie z dystansu, pod dyktando teraźniejszej świadomości (dany etap
przeszłości musi zostać mentalnie zamknięty, by móc o nim pisać). Nie mówimy przeto o prawdzie
„obiektywnej”, lecz prawdzie tożsamości, rodzaju wierności sobie30, zmediatyzowanej w tekście i jego
wielorakich odniesieniach do przeszłych zdarzeń oraz kontekstu wrażeń minionych i obecnych,
z gruntu niefalsyfikowalnych. Autobiografia zapośrednicza istnienie jednostkowe wobec jego hic et nunc,
biegu dziejów, samorefleksji. Na tę solidarność teraźniejszości z pamięcią wskazuje m.in. Pierre Nora
jako symptomatyczną dla czasów obecnych, zastępującą dawną solidarność oraz ciągłość przeszłości
i przyszłości31.
Dla Ricoeura tożsamość narracyjna stanowi przypominanie, a pamięć daje możliwość
Numerację stron na podstawie wydania PIW z 1989 r. umieszczam w nawiasach bezpośrednio po cytacie.
Por. wypowiedź J. Gondowicza w trakcie debaty, która odbyła się w MOCAK w Krakowie 13.06.2011 r.; cyt. za: Archiwa.
Ocalona
biblioteka
prof.
Porębskiego,
„Dwutygodnik.
Strona
Kultury”
[online],
dostęp:
1.09.2012,
http://www.dwutygodnik.com/artykul/2445-archiwa-ocalona-biblioteka-prof-porebskiego.html.
29 Por. P. Ricoeur, Zarys fenomenologicznego ujęcia pamięci, przeł. J. Migasiński, [w:] Pamięć w filozofii XX wieku, red. Z. Rosińska,
Warszawa 2006, s. 101-103.
30 Por. tenże, O sobie samym jako innym, przeł. B. Chełstowski, oprac. M. Kowalska, Warszawa 2003, s. 277 i dalej.
31 Por. P. Nora, Czas pamięci, przeł. W. Dłuski, „Res Publica Nowa” 2001, nr 7, s. 40.
27
28
57 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
postrzegania czegoś, co w pewien sposób istnieje, dzięki obrazowi, jakim jest wspomnienie32. Porębski
akcentuje wsparcie, jakiego dostarcza w tym zakresie obraz niesiony przez pamięć ponadindywidualną:
„zarówno sztuka jak kultura są o b e c n o ś c i ą historii, która nie przestaje przez nie z nami się
komunikować”33. Ma on świadomość, że nieobecna przeszłość potrafi niekiedy doskwierać niczym
amputowana kończyna, toteż stara się ją przywoływać wszelkimi sposobami. W Z. otrzymujemy
w efekcie połączenie osobistych doznań z rozległą panoramą cywilizacji europejskiej, osnutą na kanwie
książek i fantazji, a opisom młodzieńczej inicjacji w cielesność towarzyszą opisy wtajemniczenia
w bieżące nurty światopoglądowe. Wszelako problematyczne okazuje się zwłaszcza językowe ujęcie
realiów wojennych; gwoli przykładu podać można iście poetycki opis – jedno zdanie zawierające szereg
figur i tropów:
Mościliśmy sobie wtedy na zalegających pod drzewami płatach śniegu wygodne leże z jedliny, by spod
oszronionych gałęzi śledzić podniebne rajdy przeciągających w geometrycznym ordynku bombowców i zawiłe akrobatyczne
manewry walczących z sobą myśliwców, dalekie wybuchy bomb i wiszące nad horyzontem dymy pożarów, całkiem zaś blisko
rozpryskiwanie się zmarzniętych grud ziemi pod seriami pocisków. [Z., 220]
Fragment ten odzwierciedla dramatyczne poszukiwania będące udziałem m.in. Różewicza –
w jaki sposób pisać po holocauście. Masowo zadawano sobie wtedy pytanie stanowiące tytuł książki
Marii Janion: „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś?”. Wydaje się, że uczula ono na szansę obłaskawienia
dopiero tego doświadczenia, które potrafimy nazwać i wypowiedzieć. Wszakże „autoryzowanie historii
jest konstrukcją sposobu, w jaki decydujemy się pamiętać, ale pamiętać deklaratywnie, czyli
dokumentująco. […] [Dotyczy to] przeżyć, które Miłosz nazywa wojennymi, a które w istocie obejmują
różne odmiany wypadania świata z ram […]. [Jednakże] dokumentacja musi ukazać także zaburzenia
w komunikowaniu, stwarzającym i odtwarzającym definicję rzeczywistości. Musi figuralizować
te zaburzenia, czyli traktować je jako konieczny składnik opowieści. Ta zaś konieczność ma dwa
wymiary […]: antyfikcji oraz iluminacji”34. Do owej iluminacji zdaje się też nawiązywać Walter
Benjamin, kiedy pisze, że historyczna artykulacja minionego nie musi osadzać się na poznaniu go takim,
jakie w rzeczy samej było, lecz wydobywać przypomnienie rozbłyskujące z nagła w momencie
zagrożenia35.
Trudność w tym, że owa chwila grozy rozbijająca porozumienie rozbija też „stare formy”.
Dlatego Miłosz w Zniewolonym umyśle, pisząc o dokumentacji przeżycia wojennego, stwierdza,
że formuła pisania staje się formułą osoby, następuje więc przejście z domeny konwencji literackich
na pole antropologiczne, a kluczowe dla przekształcania doznanego w opowiedziane stają się pojęcia
sensu i spójności. Spójności nie „racjonalistycznej”, ponieważ nie chodzi o „naukowe” wzory
kodyfikacji. To „ja” istnieje jako figura kodyfikująca, gdy zaś wzorce zapisu dostępne mu w kulturze
przestają w momencie traumy wystarczać, musi je wytworzyć na własną rękę36. Tu przypominają się
poglądy Lyotarda na temat sytuacji twórcy postmodernistycznego, gdyż nie chodzi tylko
o doświadczenie wojenne, nawet niekoniecznie współczesne, jako że uznawane przynajmniej od czasu
odrzucenia poetyk normatywnych w romantyzmie: tworzony tekst „z zasady” nie rządzi się odgórnymi
zasadami czy kategoriami, na podstawie których można by go ewaluować. On sam poszukuje reguł, nie
przestając być zdarzeniem, wobec czego, twierdzi autor Kondycji ponowoczesnej, pojawia się zawsze nazbyt
późno dla twórcy tudzież proces jego tworzenia rozpoczyna się zbyt wcześnie37.
Długo trzeba bowiem nieraz zmagać się z dziełem usiłującym nadać traumatycznemu
doświadczeniu kształty, jak w przypadku nożyka profesora Różewicza, którego rękopis został opatrzony
Por. P. Ricoeur, Pamięć, historia, zapomnienie, dz. cyt., s. 72,75.
M. Porębski, Pojęcie i funkcjonowanie kultury w świetle badań nad sztuką, „Studia Filozoficzne” 1976, nr 5, s. 72. Wszystkie
podkreślenia w cytatach pochodzą od autorki artykułu.
34 A. Zieniewicz, Autoryzowanie historii…, dz. cyt., s. 113-114.
35 Por. W. Benjamin, O pojęciu historii, [w:] tegoż, Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, wybór i oprac. H. Orłowski, przeł.
K. Krzemieniowa i in., Poznań 1996, s. 416.
36 Por. A. Zieniewicz, Autoryzowanie historii…, dz. cyt., s. 106-107.
37 Por. J.-F. Lyotard, Odpowiedź na pytanie: Co to jest ponowoczesność?, [w:] tegoż, Postmodernizm dla dzieci. Korespondencja 1982-1985,
przeł. J. Migasiński, Warszawa 1998, s. 27.
32
33
58 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
datami 1950–2001. Półwieczny odstęp czasu nie łagodzi przeżycia holokaustu, w tym sensie
„przeszłość jest to dziś” – niesiona w pamięci i pędząca przez czas niczym pociąg-widmo, chociaż ten
pożera rdza zapomnienia. Już lepiej ostaje się kontrastujący z owym transportem tytułowy nożyk,
zrobiony przez Porębskiego w obozie z kawałka metalowej obręczy – konkretny, ale też odsyłający
do żelaznego wieku, kulturowego symbolu zmierzchu wartości. Uosabia on również strategię autora Z.:
próbę ożywiania historii poprzez własną „bio-grafię”: na równi życie i pismo (będące Derridiańską
tkanką śladów). Ewa Domańska poucza, że aby zmierzyć się z dziejami, trzeba wpierw zmierzyć się
ze sobą; dopiero historyk (czy pisarz historyczny) będący w stanie powiedzieć prawdę o sobie, może
napisać prawdę o przeszłości38. Jak wskazywałam, uchwycenie prawdy o sobie jest jednak aporetyczne,
zakłada rozpołowienie i podwojenie istoty, która stara się przeniknąć siebie jako niewiadomą. W takim
procesie samopoznania i autoidentyfikacji definitywność pozostaje postulatem39.
Niemniej, jak wynika z lektury Z., autor pragnie porządkować za pomocą tekstu – na ile
to możliwe – po pierwsze, własne życie, po drugie, jego miejsce w całości dziejów40. Następuje
tu przefiltrowanie (po)głosów przeszłości przez świadomość myśliciela, która nie tylko odbiera, ale też
reinterpretuje sekwencje zdarzeń; stale przenosi się w inną osobę czy sytuację dziejową i jednoczy
z nimi, gdyż nie poznaje ich wyłącznie za pośrednictwem dokumentów, dzieł oraz wspomnień,
lecz włącza w nie swoje wyobrażenia, przepracowuje je intelektualnie. Przepaść między fikcją a literaturą
dokumentu osobistego nie okazuje się zbyt rozległa właśnie za sprawą refleksyjnej, porządkującej
świadomości41. Napotykamy tu różne poziomy percepcji i artykulacji (po metaliterackość), przeplata się
uczestnik-świadek epoki (zapis indywidualności) z czytelnikiem Biblioteki (drobiazgowa „relacja”
z lektur, multum nawiązań). Trudno powstrzymać się tu od przywołania figury syllepsis42, zastosowanej
przez Ryszarda Nycza dla nazwania jednej z wyróżnionych przez siebie literackich konstrukcji
podmiotowości – takiej mianowicie, która byłaby zarówno autentyczna, jak powieściowa, w której autor
staje się bohaterem, a równocześnie opowieść staje się nie całkiem fikcyjna.
Wszakże ten, kto opowiada, nie jest dokładnie tym, kogo opowieść dotyczy – należą do innych
rzeczywistości, rozstępu między czynnością a treścią opowiadania nigdy do końca nie udaje się
„zeszyć”. Dlatego poszukiwanie s i e b i e w t e k ś c i e musi odbywać się dzięki literaturze. Jedna
z inkarnacji Z. tłumaczy: „[Opowieści jońskich żeglarzy] interesowały mnie najbardziej, jako że wiązały
się z najwcześniejszymi wspomnieniami mojego dzieciństwa. […] Chciałem się w tym wszystkim jakoś
rozeznać. Porównać, dotrzeć do ź r ó d ł a” [Z., 57]. Porębski-badacz opowiedział się zaś
za „metakrytyką”, która sięgałaby „do granicy tego, co było […] wciąż jeszcze żywą i aktualną
współczesnością, ale i głębiej, do jej [sztuki] […] ź r ó d e ł i r a c j i istnienia, do mitu, opowieści”43.
Zarazem jednak wydaje się, że autorowi można przypisać słowa powieściowego Izajasza, który wyznaje:
„[P]rzywiązałem się […] do tej swojej k s i ę g i - ś w i a d e c t w a i niczego bym w niej już […] zmienić nie
potrafił” [Z., 62].
Do przyjęcia, że w istocie mamy do czynienia ze świadectwem, skłania już pierwsze słowozdanie książki: inicjalne „Tak”, które można interpretować m.in. jako skrócone „było tak:”, a zatem
uwerturę do relacji możliwej wówczas, gdy już ogarnęło się mentalnie pewien etap. Zawierzenie
osobistemu doświadczeniu tłumaczyłoby obfite pokłady autobiografizmu w Z., niemniej autobiografia
Por. E. Domańska, Mikrohistorie. Spotkania w międzyświatach, Poznań 2005, s. 288.
Por. E. Kasperski, Autobiografia…, dz. cyt., s. 17.
40 Warto wspomnieć na marginesie o polemice Zbigniewa Jarosińskiego z Andrzejem Cieńskim, dla którego wspomnienia
mogą być „próbą ustrukturalizowania swego życia przez pisanie” – zdaniem tego pierwszego pisze się je, kiedy (i ponieważ)
swoje życie się już uporządkowało – por. Z. Jarosiński, Proza dokumentu osobistego, [w:] Sporne sprawy polskiej literatury
współczesnej, red. A. Brodzka i L. Burska, Warszawa 1998, s. 329.
41 Zaprezentowawszy trzy sąsiadujące regiony – literatury faktu, prozy dokumentu osobistego i eseju – pisze Czermińska:
„[E]seizacja wydaje się dążeniem skierowanym odmiennie nie tylko od intymizmu, ale i od dokumentarności, polega bowiem
na intelektualnym opracowaniu surowych danych, jest ruchem ku interpretacji. Idąc dalej i dalej w stronę świata myśli […]
coraz śmielej stowarzyszonej z wyobraźnią, można opuścić terytorium eseju i dojść do kreowania fikcji – a więc przez inne
pogranicze wyjść z obszaru prozy niefikcjonalnej i powrócić […] do literatury tworzącej światy zmyślone” (M. Czermińska,
Autobiograficzny trójką. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków 2000, s. 18).
42 Por. R. Nycz, Tropy „ja”. Koncepcje podmiotowości w literaturze polskiej ostatniego stulecia, [w:] tegoż, Język modernizmu. Prolegomena
historycznoliterackie, Wrocław 1997, s. 107-114.
43 M. Porębski, Paradygmat, [w:] tegoż, Krytycy i sztuka, Kraków 2004, s. 239.
38
39
59 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
stanowi także próbę zbudowania mitu osobistego – wspomnianej „racji istnienia”. Pełni ona funkcje
analogiczne do mitu, gdyż, jak stwierdza Lejeune, pozwala nadać porządek i życiu, sprawiając, by nie
było „chaosem i bezładną bitwą”44.
Summary
This article is the consideration over the question of subjectiveness in ‘Z.’, the novel by Mieczysław
Porębski, telling about search for the sense of history by the title hero, who revives in time. This piece
of work seems to be a typical example of a professor's novel, built on the basis of different texts,
taking from multitude discourses and the author’s (researcher of art) readings. Can we tell about the
“truth of experience” in this case? How to reconcile the postmodern consciousness, that the writing
appropriates “me”, with the expression of personal experience, especially the horror of war? The
authoress proves that here occurs the enlivening of history both by life (a testimony) and a text making
up the support and tool of memory, which tries not only to wrestle with trauma, but also find its own
place in elapsing time.
44
Por. P. Lejeune, Wokół autobiografii i dzienników osobistych, [w:] P. Rodak, Pismo, książka, lektura…, dz. cyt., s. 257.
60 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
ANNA SZWARC-ZAJĄC
Pał mułengro dżi1. Dezolacja Cyganów podczas Zagłady
W wielkiej biedzie i krwawych łzach
ileż przeżyło serce niejedno,
żydowskie dziecko,
cygańskie dzieci z matką biedną!
Krwawe łzy, Papuszka
Dla społeczeństwa cygańskiego (i nie tylko), śmierć osoby bliskiej oraz żałoba jest bardzo
istotnym aspektem życia. W jaki sposób więc Romowie przygotowują się do odejścia najbliższych?
Jak organizują pochówek? Czy przestrzegają rytuału żałobnego? Pierwsza część artykułu jest próbą
znalezienia odpowiedzi na powyższe pytania. Zaś w drugiej części spróbuję przeanalizować drogę, jaką
zmuszeni byli podążyć Cyganie podczas ich eksterminacji w okresie Drugiej Wojny Światowej.
Dla wielu badaczy – folklor cygański jest interesującym źródłem badań. Jednak nielicznym
udało się przedostać do świata Romów. Wśród nazwisk naukowców na uwagę zasługuje książka Adama
Bartosza2 oraz twórczość Jerzego Ficowskiego, który jest pionierem w dziedzinie kultury cygańskiej.
Ficowski wędrował przez dwa lata z romskim taborem by dokładnie poznać ich życie. Swoje
doświadczenia opisał m. in. w książkach: Cyganie w Polsce. Dzieje i obyczaje oraz Cyganie na polskich drogach,
które są głównym źródłem mojej wiedzy na powyższy temat.
Okazywanie bólu przez Cyganów, po stracie bliskiej osoby, nie różni się zbytnio od polskich
tradycji, „Polscy Cyganie nizinni i wyżynni utrzymali tradycje w postaciach bardziej szczątkowych,
ułamkowych, niekiedy nieco spolonizowanych”3. Po latach, od daty śmierci, każdy pierwszy owoc
lub kieliszek wódki, zanim zostanie zjedzony lub wypity, rzucany jest za głowę i dedykowany „duszy
zmarłego”: „Cygan umiera. Odchodzi ze świata do krainy umarłych a pamięć pozostałych przy życiu
ma go chronić na tamtym świecie od głodu i pragnienia”4.
Romowie wierzą, iż nie mają wpływu na losy zmarłego, nie ma ani nagrody, ani kary, jedynie
„jego dusza odchodzi w nieznane”5. W poprzednim stuleciu, istniało przekonanie, że dusza odczuwa
chłód lub upał, dlatego zmuszona jest pokonać wiele niedogodności, ale dziś odchodzi się od tych
przekonań. Niemniej do chwili obecnej pali się rzeczy osobiste zmarłego, by go ogrzać. Dość silnym
przeświadczeniem jest zaspokojenie pragnienia denata, dlatego dla Cyganów woda jest istotnym
aspektem tradycji.
Gdy człowiek umiera, jego najbliżsi zbierają się wokół niego, by wyrazić swój ból: „Cygan
umiera. Jeżeli może mówić, ostatnimi jego słowami powinno być błogosławieństwo, życzenie szczęścia
rodzinie i bliskim, którzy zgromadzili się wokół łoża śmierci, manifestując ból i rozpacz”6. Brak
obrzędu przeżegnania znakiem krzyża odczytywane jest jako złe proroctwo, przeto rodzina stara się,
by obrzęd ten został dokonany. W identyczny sposób Cyganie przestrzegają tradycji przygotowania
ciała do pochówku. Najbliżsi ubierają zmarłego, podwiązują mu chustką szczękę, a jego ciało mierzą
mesurą, czyli centymetrem, który ma szczególną moc – chroni przed kłopotami, a w szczególności
przed policją. Do trumny rodzina wkłada przedmioty, które należały do denata lub uważa, że będą
„Za duszę zmarłego”.
Autor książki Nie bój się Cygana.
3 J. Ficowski, Cyganie w Polsce. Dzieje i obyczaje, Gdańsk 2000, s. 74.
4 Tamże.
5 Tamże.
6 Tamże.
1
2
61 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
mu one przydatne, np. drobne pieniądze, by „coś kupił i nie miał w stosunku do pozostałych przy życiu
żadnych żalów czy pretensji”7, biżuterię (o którą mógłby się upomnieć), lusterko, grzebień, papierosy
czy fajkę. Romowie nigdy nie wkładają do trumny zapałek. Zwyczaj ten wynika z przeświadczenia,
iż dusza zmarłego krąży przez sześć tygodni wokół własnego domu i mogłaby wzniecić pożar.
Okres czuwania trwa trzy dni, podczas których dusza ma prawo powrócić do ciała. By ułatwić
jej ponowne pojawienie się w swoim ciele, stosuje się „drogowskaz”, czyli okrywa się twarz zmarłego
chustą-welonem z dziurą pośrodku, „ostatnim tchnieniem umierającego jest właśnie odlotem duszy,
uchodzącej przez usta i nozdrza”8. Podczas pilnowania zwłok społeczność cygańska spożywa posiłki,
pije wódkę lub wino – jednakże rygorystycznie przestrzega, by liczba butelek była nieparzysta –
wówczas także opowiadają baśnie. Ważną zasadą jest, by mężczyźni nie golili się, a kobiety nie czesały,
ponieważ „aven le spumi pa o muło – piana idzie od zmarłego”9, innymi słowy odczuwa się obecność
nieboszczyka: „jest jak gdyby czymś w rodzaju przejrzystej tkanki jego duszy, jest nią wypełniana
jak powietrzem”10. Nakaz powstrzymywania się od mycia trwa dziewięć dni. Natomiast przez pierwsze
trzy dni nie można pozostawić trumny bez opieki, gdyż dusza wciąż krąży. Rozmawia są półgłosem
(nie ma pieśni żałobnych), a gdy komuś zdarzy się kichnąć, musi wówczas naderwać kawałek swojej
odzieży. Ogarki ze świec zostają zebrane i wrzucone wraz z trumną do grobu.
Po tym okresie następuje pogrzeb. Wylewa się wówczas wodę, ażeby zmarły nie mógł wrócić,
by zaspokoić pragnienie, które jest nieugaszone. W tym celu po pochówku bliscy nieboszczyka „poją” 11
jego duszę, tzn. Cyganie wynajmują spośród siebie – w zależności od płci zmarłego – kobietę
albo mężczyznę, by ten przez sześć tygodni dokonywał rytuału: „Obrana osoba codziennie w południe
nabiera do dzbana czystej wody i przelewają ją do szklanki, częstuje nią wszystkich spotkanych
Cyganów. […] Chłopiec lub dziewczyna nosi przy sobie paty, na którym co dzień nacina nożem znak,
aby nie omylić się i dokonywać obrządku z wodą przez nakazaną ilość dni”12. Po upływie
wyznaczonego czasu, osoba ta udaje się nad rzekę, by dokończyć obrządek:
Przelicza korby na patyku po raz ostatni, po czym rozcina patyk na dwie równe części, związuje je pośrodku
na kształt krzyża i przymocowuje doń pięć małych świeczek – jedną w środku a pozostałe na czterech krańcach.
Ten krzyżyk z zapalonymi świeczkami puszcza na wodę, nabiera jeszcze raz wody i napełnia nią szklankę, wylewa
jej zawartość do rzeki. Czyni to tyle razy, ile było nacięć na patyku. Po wylaniu wody ze szklanki po raz trzydziesty ósmy,
napełnia dzban i szklankę i zatapia je w rzece. Obrzęd jest zakończony 13.
Ceremoniał zostanie dokonany w pełni dopiero wówczas, gdy krewni zmarłego zapłacą
za wykonaną usługę. W tym samym czasie wyprawiana jest pomada czyli stypa. Miejsce wybierane
jest nieprzypadkowo, gdyż konsolację urządza się w pobliżu cmentarza. Dlatego trzy dni po śmierci
Cyganie wynajmują karczmę lub restaurację, gdzie podczas biesiadowania wspomina się zmarłego.
Z kolei po dziewięciu dniach od zgonu w domu nieboszczyka wyprawiane jest drugie przyjęcie, w jego
zastępstwie, podczas którego nie można odejść od stołu, gdyż nie wypada przy nim ponownie zasiąść.
Gdy któryś z biesiadników wstaje, wszyscy muszą się podnieść, jako że wtenczas karmi się i poi dusza.
Pozostałości po posiłku są wyrzucane do rzeki lub oddane innym Cyganom. Nie wolno podać ich
zwierzętom, ponieważ Romowie wierzą, że dusza może wstąpić w stworzenie, które zjadło resztki.
Przed zachodem słońca jakikolwiek ślad po uczcie nie może być widoczny: „Niewątpliwie przyczyną
tych zakazów jest wiara, że duch zmarłego, zwabiony jadłem, mógłby powrócić do domu, aby się
posilić”14.
Po sześciu tygodniach odbywa się ostatnia część żałoby, która definitywnie zamyka „rytuał
wody”. Szyje się wówczas kobiecie bluzkę lub sukienkę, a mężczyźnie garnitur. W południe osoba,
Tamże, s. 75.
Tamże.
9 Tamże.
10 Tamże.
11 Tamże.
12 Tamże.
13 Tamże.
14 Tamże, s. 76.
7
8
62 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
która była najbliższa zmarłemu, całuje zastawiony stół. Gospodarz obdarowuje Cygana, który brał
udział w ceremonii wodnej. Rom ten zakłada podarowany mu strój, a rodzina myje mu nogi i czesze
włosy. Wtenczas wybraniec stawia wszystkim obecnym wódkę lub wino, a ci życzą mu, aby „zdrowo się
nosiło”15. Obdarowany może nosić odzież przez pół roku. Po upływie tego czasu garderoba zostaje
rzucona na wodę i zastąpiona nowym odzieniem, które winno być użyteczne do pierwszej rocznicy
śmierci. Pięć lat później na nowo daje się w prezencie następne ubranie – tym razem już na zawsze.
Cygan może być wybrany tylko trzy razy do owego rytuału. Pamięć o zmarłym jest wciąż kultywowana,
gdy na wiosnę Cyganie spożywają nowalijki, wtenczas całują warzywo lub owoc, by nakarmić duszę
zmarłego. Z tego też powodu co roku w dniu Wszystkich Świętych rodziny cygańskie zbierają się
nad robami bliskich i jedzą tam posiłki.
By duch nie powrócił, wypowiada się gusła: „T'e av'en leske droma phandadź, aj ćohara puterde
(Niech w nocy wszystkie jego drogi będą zamknięte, a jutro dopiero niech będą otwarte)”16. Nie wolno
wymawiać wieczorem słów: wąż, drewno, igła, gdyż oznacza to zły omen. Gdy minie rok, starszy Rom
kończy żałobę, podczas której duch już nie może powrócić na ziemie. Jego wrota zostały zamknięte.
Żałoba nie powinna przekraczać roku – podczas którego nie wypada bawić się, śpiewać, słuchać radia,
tańczyć. Jednakże nie należy przedłużać tego okresu, gdyż ściąga się wówczas na siebie śmierć. Można
natomiast skrócić czas żałoby – choć nie jest to dobrze widziane w społeczeństwie – w takim
przypadku zdejmuję się czarną odzież i polewa się ją wodą albo piwem: „Zwie się to śordźas (polał)
i oznacza koniec żałoby. Jeżeli żałoba zostanie skończona zgodnie z obrządkiem, duch – ćochano –
nie powinien już powrócić i niepokoić żyjących”17.
Okres okupacji niemieckiej uniemożliwił Żydom, Słowianom, a także i Cyganom dokonywanie
obrzędów oddawania czci zmarłym. Podobnie jak naród żydowski, tak i Cyganie zostali zdefiniowani
jako aspołeczni18. Mieli podzielić los „wrogów” III Rzeszy, czyli trafić do getta, a później do obozu
Zagłady. We wspomnieniach byłego komendanta obozu Auschwitz-Birkenau przeczytać można
o losach Cyganów jeszcze przed rozpoczęciem wojny: „Znaleźli się oni w obozach koncentracyjnych
już na długo przed wojną, w ramach akcji przeciwko aspołecznym. W Urzędzie Policji Kryminalnej
Rzeszy jedna placówka zajmowała się wyłącznie nadzorowaniem Cyganów”19. Łódzkie getto stało się
pierwszym „przystankiem” w eksterminacji ponad 5 tys. Cyganów: „W obozie przebywało 5 007
Romów i Sinti z Burgenlandu w Austrii, z czego ponad 53% stanowiły dzieci”20. Na ich zakwaterowanie
getto wydzieliło ulice w kwadracie Brzezińskiej (obecnie Wojska Polskiego), Towiańskiego (obecnie
Obrońców Westerplatte), Starosikawskiej (obecnie Sikawska) i Głowackiego, zwane Zigeunerlager. Cały
teren o powierzchni 0,019 km2 oddzielono fosy wypełnione wodą.
16 października Urząd Mieszkaniowy rozpoczął przeprowadzić ewakuację ludności zamieszkałej w blokach
na krańcach ul. Brzezińskiej i ulicach sąsiadujących, przeznaczonych definitywnie na osiedle dla Cyganów, których przybycie
zapowiedziane jest po przyjeździe ostatnich transportów Żydów niemieckich. Jednocześnie Wydział Budowlany
pod kierownictwem inż. Gutmana instaluje oparkanienie z drutów kolczastych dookoła tego osiedla21.
Ponieważ władze niemieckie nie ujawniły mieszkańcom Litzmannstad getto, kto będzie
przebywał w obrębie zamkniętych ulic, Żydzi nie wiedzieli o istnieniu obozu cygańskiego. Mimo
to osoby zamieszkałe w getcie snuły własne przypuszczenia. Dlatego dziś wiadomo niewiele
o Zigeunerlager, a także o ludziach w nim mieszkających. Niemcy nie chcieli, by wiadomość o Cyganach
przedostała się do opinii publicznej, ponieważ sądzono, iż może to negatywnie wpłynąć na pracę
dla III Rzeszy, ale także:
Tamże, s. 77.
J. Ficowski, Cyganie na polskich drogach, Kraków 1965, s. 269.
17 Tamże.
18 Oświęcim w oczach SS, red. I. Polska, Kraków 1980, s.180.
19 Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Wspomnienia Rudolfa Hoessa komendanta obozu oświęcimskiego,
Warszawa 1961, s. 126.
20 Kronika getta łódzkiego, red. J. Podolska, Łódź 2009, s. 191.
21 Tamże, s.188.
15
16
63 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Na podstawie przemówienia przełożonego Starszeństwa Żydów 1 listopada 1941 r. przypuszcza się, że Mordechaj
Chaim Rumkowski mógł mieć wpływ na odizolowanie Cyganów od reszty getta. Nie chciał mieć ich pod swoją opieką,
nie chciał ani ich żywić, ani za nich odpowiadać. Jednym z ważniejszych elementów niemieckiej polityki zagłady Romów
była grabież mienia. Deportowani do Litzmannstadt Ghetto Cyganie przywieźli ze sobą duże ilości biżuterii, a także
instrumenty muzyczne najwyższej klasy, bez wątpienia stanowili oni cygańską arystokrację. Grabieże miały miejsce
tuż po przybyciu transportów Cyganów na stację Radegast, a potem niemal każdego dnia 22.
By całkowicie odgraniczyć Cyganów od reszty getta, zabito okna deskami od zewnątrz. Dostęp
do nich miała zaledwie wąska grupa osób: Niemcy, lekarze oraz osoby, które donosiły do obozu
jedzenie, gdyż „w początkowym okresie istnienia obóz nie posiadał własnej kuchni”23. Należy także
wspomnieć o „zaprowiantowaniu”:
Nawiązując do notatki o obozie cygańskim, warto uzupełnić, że dostarczanie zup i kawy przez tutejszy Wydział
Kuchen odbywało się w przeciągu pierwszych sześciu dni istnienia obozu. Po tym czasie uruchomione zostały na terenie obozu własne
dwie kuchnie, urządzone przez tutejszy Wydział Budowlany. Za dostarczone produkty władze Przełożonego Starszeństwa Żydów
obciążają Zarząd nad Gettem24.
W relacji naocznego świadka, Arnolda Mostowicza, który pracował jako lekarz, wynika,
iż w obozie panowały nieludzkie warunki, brakowało podstawowych środków do życia, tj. talerzy,
czy łóżek. W swojej książce Żółta gwiazda i czerwony krzyż medyk opisał życie osadzonych w getcie
Cyganów. W swoim dziele wspominał, iż bezpośrednio na gołą podłogę kładziono siano i przykrywano
je szmatami. Jedno takie posłanie służyło nawet trzydzieściorgu Romom. Bestialskie warunki życia
doprowadziły do epidemii tyfusu plamistego, który wybuchł w połowie listopada 1941 roku. Pomimo
starań lekarzy niestety nie udało się zapobiec rozprzestrzeniania pandemii, Cyganie umierali. Choroba
nie oszczędziła zarówno Romów, jak i nie-Romów, w Kronice getta łódzkiego pod datą 19 grudnia 1941
roku, kronikarze zanotowali:
Uległ wypadkowi tyfusu tutejszy lekarz, sprawujący ordynację w ciągu dnia na terenie obozu cygańskiego. Jest nim
dr Dubski z Pragi. Lekarz, który stał się ofiarą swego zawodu, umieszczony został w tutejszym szpitalu dla zakaźnych. Dziś
rozniosła się po getcie wiadomość, iż podobny los spotkał jednego z kierowników tutejszej ekspozytury niemieckiej policji
kryminalnej, sprawujący [!] funkcję komendanta obozu. Podobno dotknięte zostały również straszną zarazą psy policyjne.
Rzekomo zostały one zastrzelone25.
Zmarłych grzebano na cmentarzu w getcie. „Mianowicie, ostatnio zmarli Cyganie zwożeni są
na cmentarz nie w karawanach, lecz w specjalnie ku temu zbudowanej rolwadze zamkniętej deskami
i od góry plandeką. Również używa się do przewózki zwłok specjalnych skrzyń”26.
Najprawdopodobniej głównym powodem zlikwidowania obozu Zigeunerlager była niemożność
opanowania epidemii, która zaczęła rozprzestrzeniać się na cały teren getta. W styczniu 1942 roku
wywieziono pozostałych Cyganów do Chełmna27, gdzie zostali zagazowani w specjalnie zamkniętych
samochodach:
Cyganie prowadzeni byli partiami na I piętro obozowego budynku, rozbierali się w ogrzewanym pomieszczeniu,
po czym – w bieliźnie – schodzili na parter, kierując się ku drzwiom, przy których widniał napis: „Do kąpieli”.
Po przekroczeniu tych drzwi Cyganie dowiadywali się, że pojadą do łaźni krytym samochodem, który czekał już za progiem,
a który w rzeczywistości był komorą gazową. […] Drzwi zamykano i zapuszczano motor. Wewnątrz hermetycznie
zamkniętego wozu buchał gaz spalinowy 28.
www.centrumdialogu.com/pl/historia/litzmannstadt-ghetto/oboz-cyganski (data dostępu 04/05/2012).
Tamże.
24 Kronika getta łódzkiego, s. 205.
25 Tamże, s. 234.
26 Tamże, s. 254.
27 S. Krakowski, Ośrodek zagłady w Chełmnie nad Nerem w hitlerowskim planie zagłady, [w:] Ośrodek zagłady Żydów w Chełmnie
nad Nerem w świetle najnowszych badań, red. Ł. Pawlicka-Nowak, Konin 2004, s. 12.
28 J. Ficowski, Cyganie na polskich drogach, s. 116.
22
23
64 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Zamordowanych grzebano w pobliskim lasku. Przypuszcza się, iż nikt nie ocalał. Niemniej obóz
ten był hermetycznie zamknięty, dlatego brakuje jakichkolwiek świadectw z Łodzi.
Kolejnym miejscem, w które przewożono Cyganów, był obóz Auschwitz-Birkenau. W 1943
przybył tam pierwszy transport Romów, których umieszczono w odcinku BIIe. Rudolf Hoess29,
komendant obozu w Auschwitz-Birkenau, w swoim pamiętniku wyznał, że „jakkolwiek w Oświęcimiu
miałem z nimi dużo kłopotu, byli jednak moimi ulubionymi więźniami”30. W obozie tym Cyganie
otrzymywali numery identycznie jak inni więźniowie, jednak na początku ciągu liczb dodawano literę
„Z”. Literę tą nosili także na ubraniu. W przeciwieństwie do reszty osadzonych, Cyganie nosili własne
kolorowe stroje: „Barwne ubranie kobiety o pięknych kreolskich rysach, na wpół obnażeni mężczyźni,
młodzi, starzy – razem pomieszani – siedzą na ziemi, stoją grupkami, rozmawiają, patrzą na igrające
dzieci”31. Stanisław Jankowski32 zeznał w 1945 roku, iż Cyganie posiadali kantynę, w której Romowie
mogli zakupić dodatkowe porcje żywności lub papierosy. Było to możliwe, gdyż nie odbierano im
kosztowności i złota. Gdy jednak wydali całą gotówkę – według Jankowskiego – „tak samo cierpieli
głód jak i inni więźniowie”33.
Obozowe życie Cyganów było nawet cięższe, niż Żydów czy innych więźniów, ponieważ uważano,
że są leniwi i nie nadają się do pracy. „Zasadniczo Cyganie nie byli używani do robót poza obozem –
wspominał cytowany świadek Zagłady – Wykonywali tylko pracę wewnątrz obozu cygańskiego”34.
Faktem jest, że na społeczności cygańskiej przeprowadzano eksperymenty medyczne („Często używano
Cyganów”35). Doktora Josefa Mengele36, który prowadził badania na dzieciach, interesowały przede
wszystkim trzy typy doświadczeń: „Pierwszy – to modne ostatnio badania nad zagadnieniem
bliźniactwa, które nabrały rozmachu po urodzeniu się pięcioraczków w Kanadzie. Drugi – to badania
fizjologii i patologii skarlenia. Trzeci – to badania przyczyn i metod leczenia noma faciei – raka wodnego,
czyli inaczej zgorzeli policzka”37. Wyniki pseudo-doświadczeń dowiodły, iż choroba zgorzeli policzka
miała powiązanie z innymi schorzeniami, jak: odra, szkarlatyna i tyfus. Doktor Mengele zasugerował
także, iż cygańskie dzieci częściej zapadały na raka wodnego niż dzieci żydowskie czy polskie, ponieważ
„występował dziedziczny syfilis”38. Badania te nie zostały potwierdzone przez innych lekarzy
obozowych, mimo iż władze niemieckie życzyły sobie, by medycy podpisali oświadczenie, że „Cyganie
cierpieli na różne zakaźne choroby”39. Lekarze nie chcieli poświadczać nieprawdy, za co zostali
skierowani do karnej kompanii.
Naziści stworzyli obóz zagłady, by doprowadzić do eksterminacji narodu żydowskiego, ale także
i Cyganów. Z tej przyczyny stosowali te same metody eliminowania „wrogów” III Rzeszy. Cyganie byli
zabijani Cyklonem B w komorach gazowych, a ich zwłoki spalane: albo w dołach na otwartej
przestrzeni, albo w piecach krematoryjnych. „Do ostatniej chwili nie wiedzieli, co ich czeka” –
wspomina Hoess40. Gdy jednak Cyganie zorientowali się, że idą na śmierć, wówczas: „Nie było rzeczy
łatwą wprowadzić ich do komór”41. Według słów zbrodniarza „żadna akcja likwidacyjna Żydów nie
Komendant obozu w Auschwitz. Został skazany na śmierć, wyrok wykonano w Oświęcimiu 16 kwietnia 1947 roku.
Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Wspomnienia Rudolfa Hoessa komendanta obozu oświęcimskiego,
s. 129.
31 M. Nyiszli, Byłem asystentem doktora Mengele. Wspomnienia lekarza z Oświęcimia, przeł. T. Olszański, Oświęcim 2000, s. 21.
32 16. kwietnia 1945 roku w Krakowie złożył zeznanie, w którym opisał proces zagłady w obozie Auschwitz-Birkenau.
Tę deklarację dodano do książki Zeszyty Oświęcimskie, nr specjalny (2): Rękopisy członków Sonderkommando, red. J. Bezwińska,
D. Czech.
33 Zeszyty Oświęcimskie, nr specjalny (2), s. 52.
34 Tamże.
35 Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Wspomnienia…, s. 219.
36 Urodził się 16. marca 1911 w Günzburgu, ukończył studia na Uniwersytecie Monachijskim, w 1943 roku został
skierowany do obozu Auschwitz, gdzie prowadził pseudoeksperymenty. Za swoje zbrodnicze badania nigdy nie został
ukarany. Po wojnie zdołał zbiec do Argentyny, by później przedostać się do Brazylii, gdzie zmarł w 1979 roku, podczas
morskiej kąpieli. Najprawdopodobniej umarł na udar mózgu.
37 M. Nyiszli, dz. cyt.
38 Tamże.
39 Zeszyty Oświęcimskie, nr specjalny (2), s. 58.
40 Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Wspomnienia, s. 128.
41 Tamże.
29
30
65 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
była tak ciężka jak likwidacja Cyganów”42. Zjawisko to wynikało z faktu, iż naród cygański odnosił się
ufnie do Niemców, dlatego nie spodziewano się, że w nocy z 31. lipca na 1. sierpnia 1944 roku zostaną
zgładzeni w komorach gazowych Auschwitz. Śmierć ich była okrutna i bestialska.
Istnieją różne ujęcia śmierci dokonanej w komorach gazowych, faktograficzne oraz literackie,
m.in. opisała ją w swojej książce Il treno dell'ultima notte włoska pisarka Dacia Maraini43. Autorka
przedstawiła hipotetyczny koniec życia jednego z bohaterów swojej opowieści:
Ma quella specie di sabbia che pioveva dal soffitto, appena toccava il pavimento bagnato cominciava a sfrigolare
e saltellare. Intanto era tornata la luce. Che strana cosa stava succedendo! I granelli bluastri, a contatto col suolo,
sprigionavano delle bolle azzurrine che salivano verso l'alto in forma di nuvola trasparente. Era bella a vedersi. Ma subdola,
si infilava nelle narici, fra le labbra e ti faceva tossire, e poi sputare e poi vomitare e poi... C'è stato un assalto per
arrampicarsi in alto, per allontanarsi da quella nuvola che montava, per avvicinarsi alle bocche di ferro che sembravano
stillare acqua44.
Warto podkreślić, że we Włoszech istnieje duża bibliografia dotycząca Zagłady. Spośród wielu
nazwisk, wymienić należy dzieła Primo Leviego45, którego książki zostały przełożone na język polski,
a także Liany Millu46, która napisała cykl opowiadań o kobietach w obozie w Birkenau pt. Dymy
Birkenau47. Z kolei, w książce Giovanniego Meriana48, autor przedstawia dzieje swojej miejscowości
za czasów rządów Mussoliniego. W powieści Pane azzimo Meriani m. in. opisuje postawę narodu
włoskiego wobec Cyganów.
Zgon w komorach gazowych opisany w powyższym fragmencie przez Maraini, przychodził
po piętnastu, dwudziestu minutach. Ciała były ze sobą połączone i stanowiły jedną masę. Niekiedy
członkowie Sonderkommando49 mieli ogromne trudności, by rozdzielić ciała od siebie.
W autobiograficznej książce Shlomo Venezii, greckiego członka grupy specjalnej, czytamy,
iż opróżniane pomieszczeń „kąpielowych” było jednym z cięższych zadań w jego pracy. Dlatego
pracownicy ci stosowali różne techniki, np. na szyi denata wiązano pasek, by wyciągnąć zmarłego
z komory gazowej. Mimo to więźniowie zmuszeni byli do kontaktu ze zmarłym, czyli musieli
go dotykać, dlatego zastępowali pasek – laską. W ten sposób bezpośrednio nie stykali się ze zwłokami50.
Jak tylko komory gazowe zostały opróżnione, ładowano zmarłych na taczki i wywożono ich poza
krematorium V, gdzie byli: paleni „w dołach koło tego krematorium”51.
Koniec życia człowieka czy to w getcie, czy w obozie koncentracyjnym został sprowadzony
do nieludzkich zbrodni. Ponieważ Cyganie nie mogli wypełnić swych rytuałów żałobnych, według
romskich wierzeń dusze zmarłych mogły wejść w ciała ludzi bądź zwierząt, by mścić się na osobach,
które wyrządziły im krzywdę. Wiara w duchy i demony w tradycji cygańskiej jest bowiem bardzo silna52.
Pamięć o zamordowanych podczas drugiej wojny światowej kultywowana jest po dziś dzień, pomimo
iż zagadnienie eksterminacji Cyganów przez wiele lat było rzadko poruszane. Obecnie mówi się już
Tamże.
Polski czytelnik zna twórczość Maraini dzięki książce Długie życie Marianny Ucria, wydanej w 1990 roku.
44 D. Maraini, Il treno dell’ultima notte, Milano 2008. s. 56. Przekład własny: „Z sufitu spadał piasek. Gdy tylko dotknął mokrej
podłogi zaczął skwierczeć i się unosić. W dodatku włączono światło. Coś dziwnego się tu działo! Niebieskawe granulki,
w kontakcie z ziemią, zmieniały się w niebieskie bąbelki, które wzlatywały ku górze jak przezroczyste chmurki. To było takie
ładne. Para po woli wślizgiwała się do nosa, do ust, powodując kaszel, zacząłem pluć i wymiotować i... ogarnął mnie atak
paniki! by wdrapać się na kogoś, by oddalić się od tej chmury, która spływała z metalowych dziurek jak kapiąca woda.
45 Urodził się w 1919 w Turynie, w roku 1943 został aresztowany i deportowany do obozu w Auschwitz, gdzie pracował
w laboratorium jako chemik. Po zakończeniu wojny, powrócił do Włoch. Swoje doświadczenia wojenne opisał w książkach.
Najbardziej znana to Czy to jest człowiek? Zginął tragicznie, spadając ze schodów w 1987 roku w Turynie.
Najprawdopodobniej był to akt samobójczy.
46 Włoska Żydówka, urodziła się w 1914 w Pizie, jednak całe życie spędziła w Genui, gdzie zmarła w 2005 roku.
Jako partyzantka została aresztowana i wysłana do Auschwitz-Birkenau, później została przeniesiona do obozu kobiecego
w Ravensbrück.
47 Nie należy mylić z książką Dymy nad Birkenau Seweryny Szmaglewskiej.
48 Włoski pisarz, urodził się w 1932 w Savignione, gdzie mieszka do dziś.
49 Więźniowie w obozie zagłady, pracujący przy opróżnianiu komór gazowych i przy spalaniu zwłok.
50 S. Venezia, Sonderkommando. W piekle komór gazowych, przeł. K. Szarzyńska-Maćkowiak, Warszawa 2009.
51 Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Wspomnienia, s. 54.
52 www.stowarzyszenie.romowie.net/index.php/czytnik-artykulow/items/99.html (data dostępu: 13.05.2012).
42
43
66 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
wiele o ich Zagładzie. Cyganie i nie-Cyganie mówią otwarcie, że podobnie jak i naród żydowski, tak
i Romowie doświadczyli Holokaustu. Międzynarodowy Dzień Pamięci o Zagładzie Romów, podczas
którego oddaje się cześć zmarłym, organizowany jest co roku, 2. sierpnia.
Summary
In this article the author describes how the Roma community in Poland relates to death. The first part
of this publication is about the mourning ritual and describes how the Roma are preparing the body for
burial and their worship of the dead. The second part examines the genocide of the Roma during the
Holocaust, focussing on their fate in the Lodz ghetto and in the Nazi concentration camp AuschwitzBirkenau
67 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
ARTUR JABŁOŃSKI
O wideorecenzji1
Formy obecności krytyki w telewizji oraz Internecie były już przedmiotem wcześniejszych
opracowań. Opisu zjawiska w skali małego ekranu podjął się Krzysztof Biedrzycki, zwróciwszy
wówczas uwagę na istotną rzecz:
Bezpowrotnie minęły czasy, gdy jedyną (czy choćby główną) formą krytyki była drukowana wypowiedź pisemna.
Dziś, by w pełni ogarnąć całość dyskursu krytycznego, trzeba śledzić jego postacie we wszystkich środkach przekazu,
a to nie dość, że fizycznie jest niemożliwe, to zakłada jeszcze jedną trudność: każde medium ma swój język, swoje sposoby
formułowania przekazu, swoje niepowtarzalne oddziaływanie, swój krąg odbiorców, a więc kreowany przez siebie obieg
recepcji literackiej, wreszcie - swoje hierarchie, dlatego lektura tekstu krytycznoliterackiego w różnych mediach wygląda
inaczej i prosta przekładalność języków w nie istnieje. Dlatego tez konieczna jest czujność czytelnika, widza, słuchacza;
czujność, która zakłada wielość kompetencji odbiorczych2.
Powoławszy się na ustalenia badacza, czuję się zwolniony z obowiązku wypracowywania
osobnego stanowiska na kwestię swoistości odbioru krytyki przez pryzmat telewizji lub monitora.
Wystarczy, że odnotuję odrębność recepcji dokonywanej za pomocą medium innego niż papierowe,
zwłaszcza że w kwestie tego typu nie mam zamiaru się w niniejszym szkicu zanadto zagłębiać.
Publicystykę literacką na stronach www omówił swego czasu Michał Nawrocki. Jednakże, o ile
mi wiadomo, nie powstała do tej pory praca, w której zajęto by się połączeniem obu niezwykle
fascynujących zagadnień. Można bowiem stwierdzić, że przestrzeń internetowa niezwykle gościnnie
przyjęła tę formę wypowiedzi literackiej.
Jeszcze zanim przejdę do samego zjawiska, którym chciałbym się tu bliżej zająć, wypada
ustosunkować się pokrótce do wniosków, które na podstawie własnych doświadczeń wysnuł Nawrocki,
ponieważ zbudowana przez badacza rama dotycząca sposobów funkcjonowania internetowej krytyki
literackiej, pewne założenia, na których opiera on swoje rozumowanie, mają bezpośredni wpływ
na odbiór, rangę i usytuowanie wideorecenzji.
Wywód Nawrockiego charakteryzują dwie rzeczy: nadmierny optymizm i, w mojej opinii,
nieuzasadnione, równoważenie odmiennych dyskursów. Jedno łączy się nierozerwalnie z drugim.
Badacz powołuje się na funkcjonujące w obrębie przestrzeni internetowej wortale bibliofilskie, takie jak
BiblioNetka, które, jego zdaniem, świadczą pozytywnie o poziomie czytelnictwa w Polsce. Choć słuszne
jest jego założenie, że trudno mówić o jednym Internecie ze względu na zróżnicowanie użytkowników,
że dobrą lub złą prasę internautom robią ci najsilniejsi liczebnie, przez co reprezentatywni; nazywa
to zjawisko pozorną jednolitością internautów3, jednakże swój optymizm wywodzi właśnie w oparciu
o zjawiska, bądź co bądź, niszowe, o znikomej sile i zasięgu oddziaływania. Nie chcę nikomu na siłę
otwierać oczu, jednak BiblioNetka, wbrew temu, co twierdzi Nawrocki, nie może być dla polonisty
źródłem pozytywnej energii i dobrego humoru. Wystarczy spojrzeć na listę najpopularniejszych
i najwyżej ocenianych książek w historii witryny, by przekonać się, że króluje właśnie to, co serwują nam
media mainstreamowe (Coelho, Zafon, Cejrowski, King), od których to miejsce miało być rzekomo
wolne. Jeżeli nawet pojawiają się tytuły ambitniejsze, to jednak wciąż nie ma powodów do radości: są
to w przeważającej większości lektury szkolne lub te, które funkcjonują w jakiś sposób w popkulturze,
na przykład Rok 1984.
Za wręcz niebezpieczne uważam zaś to, co Nawrockiego zdaje się radować: równoważność
wypowiedzi profesora literatury i trzynastolatka spędzającego popołudnie przed komputerem4.
Tekst ten jest owocem przemyśleń, którymi podzieliłem się ze słuchaczami podczas konferencji Problematyka tekstu głosowo
interpretowanego (V), odbywającej się w Toruniu w dniach 21-22 X 2010, wygłaszając na niej referat pod tytułem Kilka uwag
o wideorecenzji.
2 K. Biedrzycki, Krytyka w telewizji, [w:] Dyskursy krytyczne u progu XXI wieku. Między rynkiem a uniwersytetem, red. D. Kozicka,
T. Cieślak-Sokołowski, Kraków 2007, s. 283.
3 M. Nawrocki, Krytyka@pl. O możliwym dyskursie krytycznoliterackim w realności internetu, [w:] Dyskursy krytyczne…, s. 300-301.
4 Tamże, s. 302.
1
68 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Jak powyższe ustalenia mają się do wideorecenzji? Otóż moje uwagi na temat tego zjawiska
będą odnosić się do tych jego form, które funkcjonują w głównym obiegu multimedialnego dyskursu
właśnie ze względu na jego największą reprezentatywność i wpływanie na wizerunek i odbiór
wideorecenzji jako całości – najłatwiej na nie natrafić, są to też produkcje profesjonalne.
Chcąc zająć się opisem wideorecenzji należy zadać sobie kilka podstawowych pytań. Przede
wszystkim trzeba stwierdzić, czym ona właściwie jest; oczywiście nie mam tu na myśli podjęcia próby
zdefiniowania, wyznaczenia granic oddziaływania, itp. – odnoszę wrażenie, że byłoby to nie tyle
niemożliwe, ile niewskazane – potencjał realizacyjny tkwiący w omawianym materiale jest duży,
przycinanie go ze względu na obecnie dominujące standardy, przy jednoczesnym ignorowaniu
możliwych (i postulowanych) zmian w przyszłości, byłoby błędem. Wobec tego, lepiej ograniczyć się
do wyliczenia i scharakteryzowania cech swoistych wideorecenzji, ze szczególnym uwzględnieniem
różnic między wideorecenzją telewizyjną a internetową, którą tu czynię głównym przedmiotem refleksji.
Poczynione w ten sposób uwagi mieć będą przede wszystkim charakter warsztatowy
i progresywny – pragnąłbym wskazać kierunki rozwoju, moim zdaniem najwłaściwsze
dla wideorecenzji. Jednocześnie, poza techniczną stroną, chciałbym również wskazać na socjologiczny
wymiar zjawiska, jego wpływ na środowisko krytyków literackich.
Termin „wideorecenzja” nie funkcjonuje dotychczas w obiegu piśmiennym z prostego powodu:
nie poddaje się go refleksji. Łatwo jednak zetknąć się z tym słowem, na przykład na stronie www.rp.pl,
gdzie w ramach działu kulturalnego znajduje się wydzielona sekcja filmów poświęconych literaturze,
które nazwano właśnie wideorecenzjami. W ich przypadku brakuje dookreślenia tematycznego; czymś
oczywistym jest stwierdzenie, że wideorecenzja może być filmowa, muzyczna czy literacka, póki
co jednak nie funkcjonuje ona z takimi dookreśleniami, co zdaje się świadczyć o wąskim oddziaływaniu,
znikomości terminu.
Próbując określić swoistość wideorecenzji, należałoby stwierdzić, że jest to krótkometrażowy
film emitowany w telewizji lub zamieszczony w Internecie, w którym etatowy krytyk danej
stacji/portalu/gazety omawia (recenzuje) wybraną nowość książkową, muzyczną lub filmową.
Powyższemu sformułowaniu brak precyzji i zasadniczo niczego nie rozwiązuje; śmiem twierdzić, że tak
musi być, odwołując się w tym miejscu do założeń stojących za teorią gier Wittgensteina.
Trudno ustalić ramy samodzielności tak opisanej wideorecenzji. O ile w Internecie występuje
ona przeważnie autonomicznie, uruchamiana przez użytkownika, gdy ten ma na to ochotę (choć, jeżeli
obrany kierunek zmian upodobni ją do reklamy w jeszcze większym stopniu, niedługo może się ona
stać czymś na wzór popularnych, a znienawidzonych przez internautów pop-upów)5, o tyle
w telewizyjnych programach poświęconych literaturze funkcjonuje wraz z treściami o nieco innym
charakterze. Warto jednak zwrócić uwagę, że zarówno prowadzący tego typu programy, jak
i realizatorzy stojący za jego ostatecznym kształtem widocznym na ekranie dbają o to, by moment
przejścia do wideorecenzji w jakiś sposób zaznaczyć. Spiker może ją zapowiedzieć, co niekiedy także
znajduje potwierdzenie w montażu.
Wydaje się jednak prawdopodobna sytuacja, w której prowadzący omawia, dajmy na to,
najnowsze plotki związane z życiem literatów, a następnie płynnie przechodzi do zrecenzowania jednej
lub kilku nowości wydawniczych. Wideorecenzja traci wówczas swoje wyznaczniki formalne, a jej
wyodrębnienie możliwe jest jedynie w oparciu o kryterium treściowe.
Istnieją niezwykle istotne dla odbioru wideorecenzji różnice między jej poszczególnymi typami.
Zacznijmy jednak od tego, co jest dla nich wspólne. Będą to sposoby organizacji przestrzeni, sytuacja
recenzowania. Są tu dwie możliwości. Jedną jest uczynienie tła maksymalnie neutralnym,
nieprzyciągającym uwagi. Na tę neutralność składać się mogą przykładowo białe ściany studia,
nieznaczne wypełnienie studia, itd. Ma to na celu skupienie odbiorcy na wypowiadanych treściach
i osobie krytyka. Druga metoda to umieszczenie recenzenta w otoczeniu w jakiś sposób kojarzącym się
z przedmiotem recenzji. W przypadku wideorecenzji literackiej będzie to na przykład biblioteka
Przy czym warto zauważyć nową tendencję w reklamie internetowej: coraz rzadziej zdarzają się filmy reklamowe, które
odpalałyby się automatycznie bo otwarciu określonej strony www. Przestrzeń reklamowa, owszem, pojawia się, stara zwrócić
uwagę użytkownika swoim wyglądem, jednak film nie startuje, dopóki na to nie pozwolimy; taki kształt reklamy niemal
pokrywa się ze sposobem działania i występowania wideorecenzji.
5
69 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
lub pojedynczy regał wypełniony książkami, co od razu ukierunkowuje nas na temat wystąpienia.
Omawiając album muzyczny lub film na DVD możemy czynić to na scenie lub planie.
Osobny sposób potraktowania przestrzeni spotykamy w wideorecenzji komputerowej.
Tę dzielimy na dwa podtypy: zajmującą się sprzętem oraz poświęconą grom i programom. Podtyp
pierwszy realizowany będzie przeważnie konwencjonalnie, podobnie do wideorecenzji pozostałych
typów. Wideorecenzja poświęcona grze komputerowej funkcjonuje inaczej; w centrum jej
zainteresowania pozostaje ukazanie rozgrywki. Stąd koncentruje się ona na przedmiocie, nie na osobie
– to w moim przekonaniu jest cechą pozostałych wideorecenzji. Choć pozornie również skupione są
one na książce czy płycie, to jednak produkty te obecne są na ekranie w formie artefaktu, którym
posługuje się krytyk. W przypadku gier komputerowych przestrzeń widzialna dla odbiorcy to najczęściej
świat w niej przedstawiony. Krytyk przechodzi pewien fragment rozgrywki, prezentując produkt, a przy
tym wylicza i komentuje jego wady i zalety. Wortale poświęcone tematyce gier komputerowych
na bieżąco publikują tego typu filmy - można stwierdzić, że jest to najprężniej działająca
i najpopularniejsza odmiana wideorecenzji.
Taka forma prezentacji nie była jednak kwestią wyboru, a konieczności; dla gracza jedną
z najistotniejszych cech produktu jest jego oprawa graficzna, stąd potrzeba jak najpełniejszego jej
przedstawienia, co w przypadku wideorecenzji innego typu nie jest aż tak ważne. Również tradycyjne,
literackie recenzje gier muszą zawierać element oceny grafiki. Przeglądając archiwalne numery
miesięcznika „CD-Action”, poświęconego komputerowej rozrywce, w rubryce oceny znajdujemy, poza
ogólną notą, także te cząstkowe – zawsze jedną z nich będzie ocena grafiki w skali od jednego
do dziesięciu punktów.
Bezpośrednie ukazanie działania produktu czyni wideorecenzję atrakcyjniejszą i wiarygodniejszą
– widzimy dokładnie to, co chce się nam sprzedać. Pozostałe typy również stosują metody pozwalające
jednocześnie uprawomocnić wypowiadane sądy krytyczne oraz przyciągnąć stroną wizualną. Duże pole
do popisu w tym zakresie ma wideorecenzja filmowa. Film, podobnie jak gra komputerowa, jest
dziełem obrazowym, stąd idealnie nadaje się do takiego przedstawienia. Krytyk filmowy, wypowiadając
się na temat filmu, nie musi ograniczać się do opisywania, może podeprzeć się konkretnymi scenami,
materiałami z planu, itp. Fragmenty filmu przeważnie funkcjonują w wideorecenzji na dwa sposoby:
 recenzent opisuje jakąś szczególnie jego zdaniem istotną scenę, która jednocześnie lub tuż
po jego wypowiedzi prezentowana jest na ekranie
 recenzent opisuje widowiskowość efektów specjalnych, a w tym samym czasie lub po chwili
prezentowany jest zbiór scen potwierdzających ten sąd.
Krytyk muzyczny może podeprzeć się wizerunkiem zespołu, zwłaszcza filmowymi zapisami
koncertów. Wiele kapel wydaje koncertowe albumy, w sieci funkcjonują także fragmenty nagrań. Poza
tym, ilustracją muzyczną dla słów krytyka zawsze będą piosenki pochodzące z recenzowanej płyty i/lub
wcześniejszych, rozpoznawalnych dokonań zespołu.
Największe problemy w tym zakresie stwarza wideorecenzja literacka. W swojej obecnej formie
jest zjawiskiem bez większych szans na rozwój, przetrwanie nawet. Jak głosi znane powiedzenie: nie
ocenia się książki po okładce. To prawda, bowiem książka nie jest towarem na tyle atrakcyjnym
wizualnie, by tylko na tym aspekcie można było oprzeć reklamę. Ma przyciągnąć oprawą graficzną,
lecz nie to decyduje o jej powodzeniu (a przynajmniej mam taką nadzieję). Estetykę wydania podkreśla
się w recenzjach rzadko i to najwyżej jednym, dwoma zdaniami. Książkę promuje się mówiąc o jej
modnej tematyce, towarzyszącej atmosferze skandalu, czy wykorzystując medialność osoby autora.
Sposobów jest wiele, odwołują się jednak do treści lub towarzyszących okoliczności. Nie da się tego
zestawić z bogactwem środków formalnych, przytoczonych wyżej, którymi operują wideorecenzenci
na polu filmu czy muzyki.
Jednakże w przypadku literatury nie tyle brakuje, ile nie wykorzystuje się istniejących
możliwości. Kusi stwierdzenie, że promocja książki za pomocą innego przekaźnika niż tekst może
z powodzeniem odwoływać się jedynie do sfery audialnej. To nie do końca trafna obserwacja. Owszem,
wieczorki autorskie służą wsłuchiwaniu się w mniej lub bardziej umiejętnie czytane utwory. Na galach
70 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
literackich również deklamuje się fragmenty zwycięskich pozycji. Wydaje mi się jednak, że równie ważne
jest to, że widzimy, jak ktoś je czyta. Nieistotne czy będzie to czynił sam autor, czy też będzie jedynie
obecny na sali. Liczy się sama oprawa, wydarzenie, które możemy obserwować. Książka wizualizuje się.
Ponadto, wideorecenzje literackie nie wykorzystują osoby autora, a szkoda, ponieważ tracą w ten
sposób kolejny potencjalny przekaz ikoniczny. Przecież przyzwyczailiśmy się utożsamiać przeżycia
podmiotu lirycznego z odczuciami poety. Tak jak wideorecenzja muzyczna sięga zazwyczaj
po sceniczny wizerunek omawianego wykonawcy, tak literacka mogłaby posłużyć się krótkimi filmami
z odczytów, zdjęciami, by uatrakcyjnić wypowiedź wizualnie. W chwili obecnej, praktycznie nie
korzystając z obrazu, prawie nie różni się od audycji radiowej.
Wideorecenzja literacka bardzo mało korzysta z ruchu. W większości wypadków są to tylko
gesty krytyka. Prawdopodobnie jest to efektem założenia, które moim zdaniem jest błędne, a głosi,
że w przypadku filmu promocyjnego o krótkiej długości brak ruchu nie robi różnicy (pomijając kwestię
dostępnych finansów). Kończy się to w ten sposób, że około dwu- trzyminutowa wideorecenzja
literacka jest przeważnie statycznym ujęciem siedzącego w neutralnym otoczeniu krytyka, który w kilku
słowach omawia nowość wydawniczą, polecając ją lub nie. Na papierze opis zjawiska prezentuje się
znośnie, lecz przeciętnego internautę, oczekującego wrażeń, bardzo szybko ono znudzi.
Jak się wydaje, w świetle powyższych uwag na temat funkcjonowania książki w świecie twardych
reguł marketingu sytuacja jest bez wyjścia. Machanie nawet najpiękniejszym woluminem, na ekranie
wypadającym zresztą dość niepozornie, wypada blado. Należy więc, poza autorem, wykorzystać
możliwości tkwiące bezpośrednio w treści do zbudowania artystycznej wizji; nic nie stoi
na przeszkodzie, by przygotować, jak je sobie nazywam, obrazowe impresje. Taki mechanizm niektóre
wideorecenzje już wykorzystują. Omawiana w telewizyjnej dwójce Sztuka pierdzenia okraszona została
animacją kilku salonowych dam, przechadzających się beztrosko po ekranie i niezważających
na unoszące się tuż za nimi, co chwila nowe chmurki zgniłozielonego koloru, których wydobywaniu się
z wiadomego miejsca towarzyszył charakterystyczny dźwięk.
Celowo podałem przykład skrajny, na granicy dobrego smaku, śmiem jednak twierdzić,
że stanowi on doskonałą ilustrację mojej tezy o potrzebie budowania serii promujących książkę
obrazów powstałych z inspiracji jej treścią czy nawet okładką – salonowe panny były łudząco podobne
do tej, która jako jedyna stoi na okładce najnowszego polskiego wydania sprzed kilku miesięcy.
Domykając wątek ruchu w wideorecenzji literackiej wspomnę tylko, że przy dłuższych filmach,
powyżej pięciu minut, stopniowo się go wprowadza. Krytyk przechadza się po zaaranżowanym
wnętrzu, kamera porusza się stosunkowo powoli. Wciąż brakuje dynamiki, przez co nie wywołuje
odpowiedniego wrażenia.
Oczywiście na wszystkie te uwagi należy patrzeć z punktu widzenia osoby, która stara się
ustalić, jaką opinię na temat takiej wideorecenzji może mieć po jej obejrzeniu przeciętny internauta,
dla którego książki niekoniecznie muszą stanowić obiekt codziennego zachwytu. W poplątanej sieci,
którą, jak pisał Jarzębski, jest nasza obecna kultura, nigdy nie możemy być pewni, do kogo dotrze nasz
przekaz – stąd należy bądź konsekwentnie realizować określoną poetykę przeznaczoną dla konkretnych
odbiorców, do których chcemy dotrzeć, ryzykując zniechęcenie pozostałych, bądź wypracować formułę
przyjazną jak największej ich liczbie; wideorecenzje literackie na ogólnopolskich portalach z definicji
mają spełniać te same funkcje, co i one, a to wiąże się z brakiem dostatecznie sprofilowanego targetu.
Zapalonego czytelnika, zdolnego przesiedzieć pół nocy nad nowo nabytą książką, do obejrzenia
wideorecenzji nie trzeba nakłaniać, a obecna jej forma najprawdopodobniej go nie zniechęci, ponieważ
jego oczekiwania ukierunkowane są na zawarte treści; kluczem jest skupić na sobie uwagę
niezainteresowanych.
Wracając do głównego wątku: póki co, książka w wideorecenzji funkcjonuje jak element
wystroju. W centrum uwagi pojawia się najwyżej na kilka chwil w pewnych z góry przewidzianych
momentach, na przykład wówczas, gdy po raz pierwszy wspomina się jej tytuł lub na samym początku
filmu, resztę czasu pozostając przeważnie w kadrze, lecz jako tło. Stąd wniosek, że to nie omówienie
książki jest głównym celem wideorecenzji, lecz prezentacja osoby krytyka.
Wkraczamy tu na zapowiadany obszar socjologii środowiska krytycznoliterackiego. Zacznijmy
od pewnych uwag ogólnych, które pomogą zrozumieć specyficzność wpisaną niejako z definicji
71 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
w sytuację wideorecenzenta.
Spośród wszelkiej maści recenzentów książkowych, filmowych, teatralnych, itd., największą siłę
przebicia mają częstokroć ci, dla których jest to zajęcie poboczne – nie tyle krytycy z zawodu
i powołania, a osoby piszące tego typu teksty niejako przy okazji innego rodzaju działalności.
W przypadku twórczości literackiej będą to sami pisarze.
W stosunku do nich wszyscy popełniamy jeden podstawowy błąd. Kipling zakpił kiedyś,
że przypisujemy autorom niedostępną innym wiedzę o literaturze tylko dlatego, że uczestniczą
w procesie jej powstawania. Sam Thomas Stern Elliot z podobnych względów w pewnym okresie
swojego życia preferował recenzje tomów poetyckich pisane przez poetów.
W związku z powyższym, spośród dwóch kandydatów na stanowisko krytyka czy felietonisty
w portalu lub w gazecie wybrany zostanie osobnik znany szerszej publiczności z własnych płodów
literackich. To oczywiste, bowiem rozpoznawalność jest jego głównym atutem i czynnikiem, który
może przyciągnąć czytelnika do zaniedbanych rubryk poświęconych książkom. Nazwiska chociażby
Krzysztofa Vargi czy Jasia Kapeli mają wystarczającą do tego siłę przebicia. By maksymalnie
wykorzystać atut w postaci znanej osoby, pisma i strony internetowe obok tytułów tekstów często
umieszczają także zdjęcia ich autorów. Spoglądając na nie, zauważymy w duchu: „Hej! Znam go!”,
co automatycznie nastawi nas pozytywnie lub negatywnie (w zależności od tego, czy kojarzy nam się
dobrze, czy źle) do firmowanych jego twarzą treści, jak i skłoni do ich przeczytania.
Zwykły recenzent, chcąc wyrównać swoje szanse w głównym obiegu multimedialnego dyskursu,
musi przystosować się do istniejącej sytuacji i dążyć do tego, by samemu stać się człowiekiem
kojarzonym w obrębie danego środowiska. By przekonać do siebie osoby zainteresowane poruszaną
przez nas tematyką może wystarczyć poziom tekstu i widniejące pod nim nazwisko. Chcąc przyciągnąć
obojętnych, trzeba się pokazać. W mojej opinii, obok pogoni za nowoczesnością, jest to główny
mechanizm stojący za powstaniem zjawiska wideorecenzji.
Pokazując siebie, swoją twarz, krytyk silniej łączy wypowiadane sądy z sobą samym, co jest
szczególnie istotne w Internecie, gdzie nadmiar powtarzających się informacji utrudnia lub wręcz
uniemożliwia zidentyfikowanie autora danej opinii. Asymilowana i przetwarzana, pojawia się kilkanaście
razy w wielu miejscach, tracąc swą pierwotną przynależność. Tymczasem będąc utrwalonymi na filmie
nie zostaniemy w podobny sposób ograbieni z treści, cokolwiek powiemy. Odbiorcy łatwiej zapamiętać
przekaz działający jednocześnie na kilka zmysłów, a ponadto, niezależnie od tego, czy naszą wypowiedź
skojarzy z przeczytanym już wcześniej gdzie indziej tekstem, to właśnie z wideorecenzją będzie
go wiązał w pierwszej kolejności, właśnie dzięki większemu bogactwu materiału sensorycznego.
Ponadto, dzięki upublicznieniu własnego wizerunku, krytyk jest w stanie konkurować
z pisarzami wchodzącymi w jego rolę. Internetowy film sprawia, że jego twarz staje się identyfikowalna,
działa tu mechanizm podobny do wspomnianego wyżej zdjęcia felietonisty obok jego rubryki. Z tego
wynika, że wideorecenzja musiała powstać z powodów ściśle pragmatycznych: za jej pomocą walczy się
o rozpoznawalność, kategorię kluczową dla mechanizmów (auto)promocji.
Niestety, nastawienie na szybkość przekazywanej informacji, wynikające z niemożności
skupienia uwagi internetowego widza na dłużej, a do tego pragnienie bycia pierwszym, który
wiadomość poda, nie wpływa korzystnie na tak złożony proces, jakim jest recenzowanie książki. Nie
będę nikogo oszukiwał, bowiem od jakiegoś czasu nawet najwięksi optymiści przestają się łudzić:
recenzenci książek nie czytają. Głosy tego typu, towarzyszące krytyce od wieków, w dobie Internetu
i nastawienia na pośpiech są szczególnie aktualne i odnoszą się do zjawiska funkcjonującego na coraz
szerszą skalę. Porównując teksty krytyczne pojawiające się na kilkunastu stronnych www można
zauważyć łudzące podobieństwo, wynikające z kompilowania tych samych materiałów promocyjnych.
W tej sytuacji, chcąc w miarę szybko upublicznić wideorecenzję, czekać również nie sposób;
w związku z tym wideorecenzja mało ma wspólnego z rzetelną oceną. Trwając do dwóch minut, jest
co najwyżej zbiorem nieporadnie uporządkowanych informacji, najczęściej ograniczających się
do zarysu fabuły danego dzieła, tudzież, jeszcze inaczej, charakterystyki historii stojącej za jego
powstaniem (gdy ta sama w sobie okaże się ciekawa), służy podkręcaniu atmosfery oczekiwania. Sądy
wartościujące ograniczają się do lakonicznych pochwał lub przygan (przeważnie pochwał) o wysokim
stopniu ogólności. W takiej formie wideorecenzja literacka przestaje mieć cokolwiek wspólnego
72 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
z krytyką, a staje się nieudolnie zrealizowaną reklamą.
Zdarzają się chlubne wyjątki – chcąc przetrwać, wideorecenzja powinna pójść ich śladami.
Niektóre wideorecenzje przybierają formę dyskusji nad książką dwóch osób o przeciwnych o niej
opiniach. Dwie osoby omawiające tę samą książkę w jednym programie to nic nowego, niemniej często
popełnianym błędem jest zestawienie ze sobą identycznych opinii. Uzupełniające się nawzajem
wypowiedzi recenzentów dynamizują obraz, co nie zmienia faktu, że nie wnoszą do prezentowanego
materiału nic nowego.
Tym, co może zainteresować odbiorcę w interakcji dwóch osób jest konflikt. Stąd wideorecenzja
literacka powinna bazować na konfrontacji dwóch przeciwstawnych opinii na temat omawianej pozycji.
Rodzi to oczywiście problemy: załóżmy, że pojawia się bezsprzeczne arcydzieło, nie zmienia to jednak
faktu, że pewne potknięcia, choćby dyskusyjne, wytknąć można każdemu i zawsze, toteż osoba
predestynowana do wypełniania roli złego policjanta znajdzie sposób, by wykonać swoje zadanie. Warto
zauważyć, że dobrze przygotowana dyskusja dwóch krytyków wokół książki dzięki prezentacji starcia
odzyska punkty stracone na stronie wizualnej spektaklu. Ciekawość, czysto ludzka chęć opowiedzenia
się, dokonania wyboru, może być czynnikiem przeważającym.
Jak śmiem twierdzić, krytyk stoi w centrum wideorecenzji, jest głównym aktorem
i najważniejszym elementem, a prezentacja jego osoby jest jej celem samym w sobie. Zadbać więc
należy, by był on osobą, która podobał trudom scenicznej prezentacji, jaką jest wystąpienie przed
kamerą. Najbardziej przemyślaną wypowiedź zrujnuje łamiący się głos, wszechobecne gesty foniczne,
itd., a nie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że wideorecenzenci są wolni od tych wad.
Skoro już wywołałem temat, na marginesie wspomnę, że, póki co, nie wykształcił się taki profil,
podtyp dziennikarza, jak wideorecenzent właśnie, choć wideorecenzowanie jest przecież twórczością
swoistą, różniącą się, przynajmniej w założeniach, od zwykłej recenzji. Być może błędy, jakie popełniają
obecnie portale praktykujące tę działalność, wynikają właśnie ze zbagatelizowania prostej, lecz istotnej
różnicy między nagraniem a tekstem. Widać to także w podziale obowiązków: jako wideorecenzenci
występują publicyści działów kulturalnych zajmujący się literaturą, częstokroć tym samym książkom,
które omawiają w formie wideo, poświęcający osobne felietony. To wskazuje, że wideorecenzja jest, jak
na razie, zjawiskiem marginalnym, marginesem krytycznej aktywności na stronach internetowych, stąd
konieczność powtarzania informacji dla przyzwyczajonych do tradycyjnej formuły.
Jak starałem się pokazać, wideorecenzje przy zachowaniu obecnej formuły, wkrótce stracą
(już straciły?) związek z krytyką literacką (a także muzyczną, filmową, itd., problem jest natury ogólnej)
– ostanie się jedynie reklama. Być może nie ma w tym nic złego, przecież już w latach dwudziestych
Antoni Słonimski prowokacyjnie postulował ograniczenie funkcji recenzji właśnie do promocji6.
Summary
In this article the author tries to characterize the phenomenon of videoreview. Exploring the most
distinctive features of videoreview, he explains what makes it attractive in the modern world: how the
review is actually more about the critic now than ever – and is drifting towards show rather than
remaining objective, trustworthy material.
6
Zob.: A. Słonimski, Krytyka czy reklama?, „Wiadomości Literackie” 1928, nr 28.
73 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
AUTORZY
Anna Baranowska – ur. 1986. Doktorantka w Instytucie Filozofii UAM. Autorka książki Próby patrzenia
(Gniezno 2010).
Karolina Ciechońska – absolwentka studiów licencjackich w zakresie filologii polskiej
na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika i studiów magisterskich na tym samym kierunku
na Uniwersytecie Warszawskim. W zakres jej zainteresowań wchodzi przede wszystkim literatura faktu,
reportaż, teksty z pogranicza literatury i dziennikarstwa. Pracę magisterską poświęciła reportażom
amerykańskim Melchiora Wańkowicza.
Tomasz Dalasiński – ur. 1986. Doktorant w Zakładzie Polskiej Literatury Współczesnej UMK,
współredaktor rocznika naukowego „Tekstura”, poeta, dwukrotny stypendysta marszałka województwa
kujawsko-pomorskiego w dziedzinie kultury. Artykuły naukowe publikował bądź przygotował
do publikacji w czasopismach (m.in. w „Zagadnieniach Rodzajów Literackich”, „Literaturze Ludowej”,
„Tekstualiach”, „Polonistyce”, „Teksturze”, „Okolicach”, „Słowach i Rzeczach”, „Podtekstach”)
i w książkach zbiorowych.
Kamil Dźwinel – doktorant w Zakładzie Literatury Młodej Polski i Dwudziestolecia
Międzywojennego UMK. Aktualnie pracuje nad rozprawą o twórczości Zbigniewa Herberta. Interesuje
się współczesną poezją polską (XX i XXI wieku), twórczością europejskich bardów oraz kulturą czeską
w jej najrozmaitszych przejawach.
Artur Jabłoński – doktorant w zakładzie Antropologii Literatury i Edukacji Polonistycznej
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Autor rozpraw o krytyce literackiej i nowych mediach. Pisze
dysertację na temat obrazu pisarstwa kobiecego w krytyce literackiej po 1989 roku.
Natalia Krajnik – ur. 1990. Absolwentka studiów pierwszego stopnia na kierunku filologia polska
(spec. logopedia) na UMK, obecnie studentka literaturoznawstwa (spec. copywriterska
oraz filmoznawcza).
Marta Ławrynkowicz – w latach 2006-2011 studiowała filologię polską na UMK w Toruniu.
Interesuje się epoką romantyzmu, zwłaszcza życiem i twórczością Juliusza Słowackiego, krytyką
dziewiętnastowieczną oraz edytorstwem i tekstologią dzieł literackich (szczególnie z XIX wieku).
Agnieszka Łazicka – studentka IV roku filologii polskiej i III roku filozofii na Uniwersytecie Mikołaja
Kopernika w Toruniu. Autorka pracy licencjackiej pt. Poemat „Eliasz” Bolesława Leśmiana jako
modernistyczna refleksja na temat możliwości poznania rzeczywistości.
Katarzyna Szkaradnik – ur. 1987. Absolwentka kulturoznawstwo i polonistyki, doktorantka
na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego, mieszkanka Ustronia. Redaktorka i adiustatorka
wydawnictw (m.in. Dzienników z lat 1935-1945 Jana Szczepańskiego), zwyciężczyni Ogólnopolskiego
Dyktanda w Katowicach w 2007 r. Współpracuje m.in. z czasopismem kulturalnym „artPapier”. Wśród
jej zainteresowań znajdują się filozofia hermeneutyczna i egzystencjalna, literatura modernizmu
oraz psychologia społeczna.
Aleksandra Szwagrzyk – sekretarz redakcji pisma Inter- i kwartalnika humanistycznego Dociekania.
Studentka polonistyki na UMK i słuchaczka Podyplomowego Studium Nauczania Języka Polskiego jako
Obcego. Przewodnicząca Koła Lektury Filologiczno-Filozoficznej, laureatka stypendium Ministra
Nauki
i
Szkolnictwa
Wyższego
w roku
2012.
Publikowała
w
czasopismach
i tomach zbiorowych. Zajmuje ją teoria literatury, modernizm i nowoczesność w literaturze oraz
filozofii.
74 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
Anna Szwarc-Zając – tłumaczka języka włoskiego, doktorantka na Uniwersytecie Adama Mickiewicza
w Poznaniu. Studia magisterskie ukończyła na wydziale języków obcych, literatury porównawczej
(polskiej, włoskiej, rosyjskiej) na Università di Genova, pisząc pracę magisterską pod kierunkiem
prof. Marchesaniego.
75 | S t r o n a
DOCIEKANIA 1(4)/2013
DOCIEKANIA 1(4)/2013
Podmiotowość
PODMIOTOWOŚĆ
REDAKCJA:
Tomasz Dalasiński
Tomasz Markiewka
Artur Jabłoński
Aleksandra Szwagrzyk – sekretarz redakcji
WYDAWCA:
Koło Badaczy Polskiej Literatury Najnowszej UMK
ul. Fosa Staromiejska 3
87-100 Toruń
ISSN 2084-2155
TORUŃ 2013
76 | S t r o n a

Podobne dokumenty