Tekst w formacie PDF
Transkrypt
Tekst w formacie PDF
1. DZIEDZICTWO SAC: Ks. Antoni Słomkowski, Moje kontakty ze Stowarzyszeniem Apostolstwa Katolickiego (Ks.Ks. Pallotyni) W Ołtarzewie, w II kwaterze pallotyńskiej (obok kaplicy), znajduje się grób ks. Antoniego Słomkowskiego (1900-1982), księdza archidiecezji gnieźnieńskiej, profesora i rektora KUL w latach 1944-51 oraz wykładowcy w innych ośrodkach teologicznych i seminariach duchownych, założyciela i kierownika Prymasowskiego Studium Życia Wewnętrznego (ob. Prymasowskiego Instytutu Życia Wewnętrznego) w latach 1962-73, inspiratora i realizatora idei rekolekcji dla osób konsekrowanych i różnych grup zawodowych, współzałożyciela Instytutu Chrystusa Króla i Maryi Matki Królowej oraz ośrodka rekolekcyjnego w Kaniach Helenowskich, przyjaciela pallotynów. Od września 1951 r. ks. Słomkowski związał się z pallotynami. Wtedy to został usunięty przez władze państwowe ze stanowiska rektora KUL, za rzekome nadużycia finansowe i uznany za wroga Polski Ludowej. Faktycznie odmówił legalizacji na KUL komórki partyjnej i Związku Młodzieży Polskiej. Został wówczas życzliwie przyjęty przez pallotynów („spotkałem się z serdecznym przyjęciem”) i wykładał teologię dogmatyczną w Ołtarzewie. Tam też 1 IV 1952 r. został aresztowany. W więzieniu w Warszawie i Sztumie przebywał do 24 X 1954 r. Był tam odwiedzany przez pallotynów i wspomagany finansowo. Po wyjściu na wolność zaczął prowadzić w naszym domu w Otwocku prace rekolekcyjne i dni skupienia dla osób duchownych i inteligencji. Rozpoczął też ponownie wykłady w seminarium w Ołtarzewie, w KUL (w 1960 r. został przez ministerstwo odwołany ze stanowiska wykładowcy KUL) oraz w innych ośrodkach teologicznych i seminariach duchownych. W 1962 r. wraz z ks. Eugeniuszem Weronem SAC założył w Warszawie Prymasowskie Studium Życia Wewnętrznego i do 1973 r. był jego kierownikiem. Ksiądz Słomkowski współzałożył świecki Instytut Chrystusa Króla i Maryi Matki Królowej, żeńską wspólnotę wspomagającą organizację 2. rekolekcji zamkniętych i Ośrodek Rekolekcyjny (ob. im. św. Jana Pawła II) w Kaniach Helenowskich k. Warszawy. Przyczynił się też do wybudowania kaplicy oraz domu rekolekcyjnego w Kiczorach pod Babią Górą (1970). Zainicjował pielgrzymki nauczycieli na Jasną Górę. Zmarł 19 lutego 1982 r. w Kaniach. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 25 lutego w Ołtarzewie, zgodnie z wolą zmarłego, która została wyrażona w testamencie. Mszy św. koncelebrowanej, którą odprawiało kilkudziesięciu księży, przewodniczył bp Jerzy Modzelewski, warszawski biskup pomocniczy. Homilię w czasie Mszy św. wygłosił bp lubelski i kanclerz KUL Bolesław Pylak. Ks. prowincjał Henryk Kietliński podkreślił związki zmarłego ze Stowarzyszeniem Apostolstwa Katolickiego (ks. A. Słomkowski zwrócił się z prośbą o przyjęcie do pallotynów i otrzymał pozytywną odpowiedź, ale Prymas Stefan Wyszyński, abp gnieźnieński i warszawski, nie wyraził zgody na jego przejście do Stowarzyszenia). Poniżej przytaczam jego wspomnienia pt. Moje kontakty ze Stowarzyszeniem Apostolstwa Katolickiego (Ks.Ks. Pallotyni). Przebija z nich wielka wdzięczność dla władz Stowarzyszenia, tj. dla prowincjałów: ks. Antoniego Czapli („miał szerokie serce i szczodrą rękę”), ks. Eugeniusza Werona, ks. Stanisława Martuszewskiego i ks. Józefa Dąbrowskiego. Imiennie wspomina ks. Lucjana Baltera, ks. Edmunda Boniewicza, ks. Stefana Duszę, ks. Romana Dzwonkowskiego, ks. Ferdynanda Fabera, ks. Piotra Granatowicza, ks. Henryka Hosera, ks. Jana Koryckiego, ks. Romana Lena, ks. Józefa Lisiaka, ks. Kazimierza Nowaka, ks. Edmunda Winklarza, ks. Józefa Wróbla. Ksiądz Słomkowski napisał, że u pallotynów „uderzała [go] szerokość ujęcia życia wspólnego i przejaw miłości uprzedzającej”. [...] „Tak często bowiem spotykało się wypadki w zakonach czy to braku gościnności, czy też takie uzależnienie od przełożonych, nawet w drobnych rzeczach. Tutaj natomiast jak sam podkreśla (w dosłownym tego słowa znaczeniu): „ilekroć nie miałem dachu nad głową lub środków utrzymania, zawsze mogłem liczyć na pomoc Ks.Ks. Pallotynów”. Zaznaczył też, że zdarzenia które we wspomnieniu przytoczył i 3. „duch, jaki ożywiał wówczas SAC”, powinien przyczynić się aktualnie do tego, aby „Ci, którzy rządzą, byli zachęceni do pójścia podobnymi drogami”. W najbliższych dniach życiorys ks. Antoniego Słomkowskiego wraz z materiałami źródłowymi zostanie zamieszczony na stronie Liber mortuorum, pod jego dniem śmierci (19 luty). Biogram zapoczątkuje na stronie nową grupę – przyjaciół związanych z polskimi pallotynami. >>>Oryg.: Archiwum Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie, mps, ss. 12. W tekście zostały zachowane skróty i podkreślenie, dokonane przez Autora. Uwagi niniejsze piszę, by dać wyraz wdzięczności dla Stowarzyszenia Apost. Katolickiego (będę odtąd używał skrótu SAC). Już nieraz o tym myślałem, ale trudno było mi się do tego zabrać. Sądzę, że spełni się przy tym coś, czego świadomie czynić nie zamierzałem, ale co samo przez się będzie się narzucało. Wydaje mi się bowiem, że przykłady, które będę przytaczał i duch, jaki ożywiał wówczas SAC, przyczynią się do tego, by Ci w SAC, którzy po tamtych przyszli, czy Ci, którzy rządzą, byli zachęceni do pójścia podobnymi drogami. Nie będę się silił na syntezę, lecz będę podawał rzeczy tak jak je widziałem i przeżywałem. Nie będzie to związek ani ściśle logiczny ani trzymanie się ścisłego następstwa faktów, in[nymi] sł[owy] nie będzie to opis historyczny, chociaż mniej czy więcej historycznie odtwarza fakty. Pierwsze spotkanie się z Pallotynami Nie pamiętam czy poprzednio w ogóle znałem Pallotynów; nie zamierzałem też z nimi nawiązywać ściślejszego stosunku czy współpracy. Po prostu dla mnie nie istnieli. Miałem poprzednio tylko kontakty, by tak się wyrazić, pisarskie. Po roku 1930, nie pamiętam dokładnie roku (nie mogłem swych artykułów odnaleźć), umieściłem w „Przeglądzie Katolickim” dwa czy trzy artykuły i przy tej okazji wymieniłem korespondencję, o ile pamiętam z ks. Turowskim i z jeszcze jednym, chyba następnym redaktorem. Jeden artykuł wydrukowany jest bezimiennie (podpis x), chyba o Clemenie, autorze protestanckim i prócz tego jeden czy dwa artykuły, może i recenzje, podpisane artykuły moim nazwiskiem, a recenzje może nazwiskiem, a może X. Jednak właściwe spotkanie z SAC i współpraca powstała dopiero później, i to dość przypadkowo. Gdy w końcu września 1951 r. usunięto mnie na rozkaz Ministerstwa z urzędu rektora KUL i musiałem opuścić 4. Lublin, chciałem się przez jakiś czas zatrzymać w Warszawie. Szukałem kogoś czy jakiegoś zakonu, gdzie mógłbym się na pewien czas zatrzymać. [s. 2] Wiedziałem, że p. Maria Okońska, założycielka czy współzałożycielka tzw. „Ósemki”, której dałem mieszkanie na KUL, gdy J.E. Ks. Prymas Stefan Wyszyński był biskupem lubelskim, ma znajomość wśród Ks.Ks. Marianów, sądziłem, iż uda się jej uprosić ich, by na jakiś czas udzielili mi schronienia. Warto nadmienić, że brat p. Okońskiej był marianinem, a ona sama podsuwała mi, bym do Ks.Ks. Marianów wstąpił. W rzeczywistości wzięła sobie do serca moją prośbę i bynajmniej jej nie zlekceważyła, ale ku memu zdumieniu oświadczyła mi, że znalazła dla mnie miejsce nie u Ks.Ks. Marianów, jak ją o to prosiłem, lecz u Ks.Ks. Pallotynów na ul. Skaryszewskiej. W ten sposób znalazłem się w domu SAC. Okazano mi dużo serdeczności; przyjęto bardzo chętnie, a wkrótce ówczesny prowincjał ks. Stanisław Czapla zaproponował mi czy bym nie przyjął w ich seminarium duchownym w Ołtarzewie wykładów z teologii dogmatycznej. Chętnie się na to zgodziłem i przeniosłem się do Ołtarzowa. Rektorem był wówczas ks. Eugeniusz Weron. Spotkałem się z serdecznym przyjęciem. Miałem też zapewniony dach nad głową i utrzymanie. Ks. Czapla, nie pamiętam czy również wówczas, czy po wyjściu z więzienia okazywał mi niezwykle dużo serca i pomocy materialnej, i nieproszony o to, dawał raz po raz znaczne ofiary na moje prace apostolsko-rekolekcyjne. Ks. Czapla miał szerokie serce i szczodrą rękę, miał też rozległe plany działalności. Ponieważ moim marzeniem było już wówczas tworzenie domów rekolekcyjnych, rozmawialiśmy również na ten temat. Wspomniał on przy tej okazji, że temu celowi mógłby służyć ich dom w Otwocku. Domu tego nie widziałem przed moim uwięzieniem (1 IV 1952) i myśląc o tym często w długich godzinach pobytu w celi więziennej, nieraz zastanawiałem się czy Otwock jest na taki cel miejscem odpowiednim, ze względu na to, że tam są sanatoria dla gruźlików. Później, poznawszy dom SAC w Otwocku, przekonałem się, że moje obawy były nieuzasadnione. Z ks. prow. Czaplą Stanisławem mieliśmy jeszcze inne projekty, z których w latach późniejszych udało się tylko jeden zrealizować. Osobiście mi się wydawało, że w Warszawie należałoby stworzyć szczególnie trzy studia: 1) studium życia wewnętrznego, 2) studium 5. uzupełniające dwuletnie pedagogiczne, 3) studium dwuletnie katolickiej nauki społecznej. [s. 3] Co się tyczy pierwszego tzn. studium życia wewnętrznego, to wydawało się ono konieczne, by zaznajomić i kapłanów i świeckich z prawdą o życiu wewnętrznym, o jego istocie i potrzebie. Głównie miałem na myśli podkreślenie prawdy o łasce uświęcającej i zamieszkiwaniu Boga w duszy oraz o konieczności łaski uczynkowej i działaniu Ducha Świętego. Chodziło o to, by mieć właściwe chrześcijańskie pojęcie człowieka, tzn. człowieka dla którego pełnego rozwoju niezbędne jest życie Boże w nim, które winno być stale rozwijane. Miałem ogólną koncepcję, szczegóły nie były rozpatrywane. Co się tyczy drugiego studium tj. pedagogiki katolickiej, to w moim zamyśle nie miała ona zastępować studium pedagogicznego na uniwersytetach państwowych, lecz je uzupełnić, wskazując czym jest a czym winien być człowiek w ujęciu prawdy chrześcijańskiej oraz podając środki, jakie posiada chrześcijanin, by w sobie kształtować pełnię człowieczeństwa. Ad 3 uważałem też za konieczne zaznajomienie uczestników o katolickiej nauce społecznej, ale w tej dziedzinie miałem nawet ogólny program najmniej sprecyzowany. Liczyłem na specjalistów. Z ks. prow. Czaplą nieraz na te tematy rozmawialiśmy, przy czym jako rozwiązanie praktyczne wyłaniała się myśl, że ja zajmę się organizacją naukową, natomiast całą stronę administracyjną i finansową wezmą na siebie Ks.Ks. Pallotyni. Ta myśl dopiero po latach wydała częściowy owoc. Gdy bowiem o. Miecznikowski TJ, głoszący wówczas nauki rekolekcyjne dla kleryków, rzucił kiedyś przy stole profesorskim myśl, że należałoby zorganizować kurs dla ojców duchownych seminariów duchownych, podjąłem ideę dyskutowaną, a można nawet powiedzieć uzgodnioną już dawno z ks. prow. Czaplą i zacząłem myśleć o zorganizowaniu studium życia wewnętrznego. Było ono od razu szersze niż miał na myśli o. Miecznikowski; w jego projekcie miał to być kurs mniej więcej czteromiesięczny. 6. Z myślą ową podzieliłem się z o. Bernardem Przybylskim OP, gdy kiedyś był w Gnieźnie. Wypowiedział się zdecydowanie za takim studium, według jego wypowiedzi, o ile pamiętam, powinno było ono już dawniej powstać. [s. 4] Powstawała do rozwiązania sprawa utrzymania takiego studium. Po doświadczeniach, jakie zdobyłem jako rektor KUL, było dla mnie jasne, że absolutnie nie podołam ciężarom administracyjnym. Ponieważ jednak takie studium wydawało mi się konieczne w czym jeszcze utwierdził mnie o. Przybylski OP, postanowiłem szukać oparcia u Ks.Ks. Pallotynów. Na to, że właśnie do nich się zwróciłem z odpowiednią prośbą, głównie wpłynęły moje dawne rozmowy z ks. prowincjałem Czaplą i nasze wspólne plany. Prowincjałem po ks. Czapli był ks. Weron, który był rektorem seminarium duchownego Ks.Ks. Pallotynów w Ołtarzewie, gdy tam po raz pierwszy wykładałem (koniec roku 1951 do 1 kwietnia 1952). W każdym razie chcę tutaj tylko podkreślić rolę śp. ks. prow. Czapli w powstaniu Studium Życia Wewnętrznego. Jego następcy dopomogli zrealizować ten projekt. Do tej kwestii jeszcze wrócę. W czasie gdy znalazłem się u Ks.Ks. Pallotynów, po usunięciu mnie z urzędu rektora i byłem profesorem w seminarium duchownym w Ołtarzewie, zostałem tamże aresztowany 1 kwietnia 1952 r. Świadkiem rewizji w moim pokoju był ks. rektor Weron; ja w tym czasie zdołałem skończyć odmawianie brewiarza (od sexsty do końca). Chociaż tak krótko przed uwięzieniem współpracowałem z Ks.Ks. Pallotynami, nie zapomnieli o mnie, gdy byłem w więzieniu i śp. ks. prowincjał Czapla dał na adwokata 3.000 zł (trzy tysiące zł), resztę, tj. 5000 zł dali: J.E. Ks. Prymas Stefan Wyszyński 2.000 zł (dwa tysiące złotych) przez ks. administratora apost. Teodora Benscha, oraz prof. Drozdowski z Leopoldowa 3.000 zł (trzy tysiące zł) przez swoją siostrę zakonnicę, studentkę KUL. Również po wyjściu z więzienia znalazłem pomoc u Ks.Ks. Pallotynów. Trudno mi tutaj odtwarzać wypadki chronologicznie; powiem tylko, że ilekroć nie miałem dachu nad głową lub środków utrzymania, zawsze mogłem liczyć na pomoc Ks.Ks. Pallotynów. Wprawdzie niekiedy im się odwdzięczałem poprzez wykłady dla kleryków, ale było też tyle wypadków, kiedy ta ich pomoc była całkowicie bezinteresowna. Wspomnę tutaj o kilku wypadkach, które mnie szczególnie uderzyły wówczas i które pozostały żywo w mej pamięci. 7. [s. 5] Po wyjściu z więzienia zatrzymałem się w dawnej nuncjaturze, gdzie mieszkał mój przyjaciel ks. bp Teodor Bensch, podówczas kierownik Sekretariatu Prymasa Polski. Wkrótce jednak policja się mną zainteresowała; odmówiono mi prawa mieszkania w Warszawie, co więcej pewnego razu wezwano mnie na milicję i urzędnik w ubraniu cywilnym proponował mi współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa. Odmówiłem oczywiście; zagroził mi, że w razie odmowy z mej strony brat mój Leonard, który był aresztowany razem ze mną, a który w tym czasie zachorowawszy na płuca w więzieniu, został umieszczony w sanatorium w Zakopanem, otrzymawszy urlop z więzienia, otóż ów urzędnik zagroził mi, że w razie gdy się nie zgodzę na współpracę z UB, brat wróci do więzienia i tam zgnije. Odpowiedziałem (cytuję treść, nie gwarantuję za ścisłość słów): „To trudno; każdy umrzeć musi”. Jednak groźby wobec mego brata nie wykonano. W każdym razie mnie pilnowano do tego stopnia, że gdy nawet czasem przez jedną noc zatrzymałem się na ul. 1 Armii WP 12 (Szucha 12), nawet gdy przyszedłem późnym wieczorem, a wyszedłem rychło rano, zjawił się w domu milicjant i robił siostrze przełożonej zarzut: „On tu znowu był”. W tej sytuacji znowu znalazłem schronienie i to gratis u Ks.Ks. Pallotynów. Mieszkałem i w Ołtarzewie i w Otwocku. Trudno mi dzisiaj odtworzyć czas, kiedy to było, raczej przez jakiś czas byłem w jednym czy w drugim miejscu. W Otwocku dał schronienie nie tylko mnie, ks. prowincjał Stanisław Czapla, lecz także mi ułatwił pracę naukową, dał również gratis mieszkanie i utrzymanie sekretarce przepisującej mi prace na maszynie. W Otwocku też dzięki życzliwości ks. prowincjała Czapli mogłem wprowadzić w czyn to, co uważałem za szczególnie ważne dla rozwoju życia chrześcijańskiego w Polsce. Mam tu na myśli rekolekcje i dni skupienia. Chociaż nie pracowałem specjalnie w duszpasterstwie – studia, praca w Przybocznej Kancelarii Prymasa Polski, profesura w Seminarium Duchownym, później na KUL – chętnie dopomagałem w duszpasterstwie. Trochę samodzielnie pracowałem wśród emigracji zarobkowej we Francji. Chętnie też głosiłem rekolekcje. Wyniki tych ostatnich przekonały mnie, że [s. 6] aby utrzymać, a szczególnie pogłębić życie chrześcijańskie, a nawet życie prawdziwie ludzkie, trzeba człowiekowi umożliwić odejście chociaż na jakiś czas od rozkładu codziennych zajęć i pozwolić mu być sam na sam ze sobą; a ponieważ chodzi tu głównie o wierzących, być sam na sam wobec Boga. Stąd moja dążność, by szukać środków, aby to 8. ludziom umożliwić. Jak przeżywałem sam niektóre rekolekcje, takie też widziałem nieraz skutki rekolekcji, które głosiłem. Stąd tak wdzięczny jestem śp. ks. prow. Stanisławowi Czapli, że mi umożliwił organizowanie dni skupienia w Otwocku. Co więcej, gdy widział, że to się rozwija, nie zawahał się dobudować szeregu pokoi, by powiększyć domek rekolekcyjny. Wyrażając swą wdzięczność Ks.Ks. Pallotynom za to, a szczególnie ks. prow. Czapli, byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał o ówczesnym rektorze w Otwocku ks. Winklarzu. Łatwo było chcieć mieć dni skupienia, ale trudno było je zorganizować. I tutaj podziwiałem cierpliwość ks. Winklarza. Miałem kilka grup rekolekcyjnych; chciałem ich mieć więcej. Jako tako wychodziła rzecz z dwoma grupami nauczycielek; jedną organizowała p. Stefania Otorowska i jej koleżanki, drugą p. Władysława Podwysocka. Miały one też dwa dni skupienia w Warszawie, m.in. u SS. Zmartwychwstanek, u SS. Matki Boskiej Miłosierdzia. Była też grupa lekarzy. O zorganizowanie jej prosiłem mgr psychologii p. Szamocką, chyba Irenę (z tzw. „Ósemki”). Miała ona znajomości wśród lekarzy, m.in. od początku zyskała jako uczestniczki p. Cyranową, p. dr Giżycką (obecnie dyrektor szpitala dziecięcego na ul. Litewskiej), p. dr Chrościcką i szereg innych. Ale chcę pisać nie o rozwoju dni skupienia, lecz wskazać na ogromną zasługę w tej dziedzinie Ks.Ks. Pallotynów. Gdy wydawało mi się, że zyskałem jakąś osobę, która mi zorganizuje grupę, obliczaliśmy liczbę osób. Zamawiałem w Otwocku u Ks.Ks. Pallotynów odpowiednią ilość śniadań, obiadów i podwieczorków, niestety liczba tych, którzy mieli przyjechać i tych, którzy przyjechali tak często odbiegały od siebie. Produkty były zakupione, obiad gotowy. Ile kłopotów musiało to sprawiać i ks. rektorowi i siostrom, gdy liczba przyjezdnych daleko odbiegała od liczby zgłoszonych. A jednak nie usłyszałem od ks. Winklarza ani jeden jedyny raz słówka wyrzutu lub choćby aluzji do strat, jakie dom ponosił. [s. 7] Również siostry nie dały w najmniejszym stopniu odczuć, że tyle ich pracy poszło na marne. Oto niektóre szczegóły, które mi utkwiły w pamięci. Zapowiedziany jest dzień skupienia dla lekarzy; ma ich być ponad 20. W tym dniu jest fatalna pogoda. Coś się na linii zepsuło. Pociąg zatrzymuje się w Falenicy. Ja czekam ze Mszą św. Zrozumiałe jest, że brat trochę się denerwuje. Wychodzę kilka razy na stację, może przyjadą. Wreszcie z ogromnym opóźnieniem przyjeżdża grupka, wśród nich p. dr Chrościcka, innych nie pamiętam. Ani słowa zarzutu od ks. rektora, że niepotrzebnie tyle przygotowano dla tylu osób. 9. Albo inny fakt: próbuję zebrać na dniu skupienia polonistów. Jeden dzień skupienia odbył się dla nich u SS. Zmartwychwstanek. Organizowała je w październiku 1956 p. Roma (nazwiska nie pamiętam), koleżanka p. Lilki (Marii) Wantowskiej z „Ósemki”. Dzień skupienia w Otwocku według zapewnień p. Lilki ma organizować jedna z pań z „Ósemki”, p. Fila. Ma przyjechać ponad 20 osób; czekam; wychodzę na stację, nic z tego, nie przyjechała ani jedna. Inny fakt, który mi utkwił: odwiedza mnie w Warszawie jedna z dawnych studentek KUL p. Genowefa Fiedorczyk, o ile pamiętam. Proponuję jej stworzenie grupy b. studentów KUL, by dla nich mieć dzień skupienia w Otwocku. Chętnie się zgadza. Krótko przed niedzielą zapewnia mnie, że będzie znacznie ponad dwadzieścia osób; podała chyba 26. Dla tylu przygotowuje się wszystko. W rzeczywistości przyjeżdża 7 osób. Znów kłopot z produktami żywnościowymi. Takich i podobnych wypadków było na początku więcej. Później, o ile sobie przypominam było już lepiej. Pragnę jednak jeszcze raz podkreślić tę wprost niesłychaną życzliwość i cierpliwość ówczesnego rektora ks. rektora Winklarza, brata i sióstr. Oczywiście, ja to przeżywałem najgłębiej i gryzłem się najwięcej. Dość długo trwało aż wszystko szło jako tako. Jak wielkie były trudności na początku, wskazuje przykład z lekarzami. Warto może o nim wspomnieć. Nauczycielki (grupa p. Stefanii Otorowskiej) już miały swoje regularne dni skupienia. Chciałem też takie dni skupienia zorganizować dla lekarzy. Prosiłem o to, jak wspomniałem, p. Irenę Szamocką. Z wielkim trudem na pierwszy dzień skupienia (chyba w końcu roku 1956 lub w pierwszych miesiącach r. 1957) udało się [s. 8] jej zebrać 7 osób. P. dr Giżycka, która również, o ile pamiętam, cała się zaangażowała, pragnęła bardzo, by w tym dniu skupienia wzięła udział jej koleżanka (dr, później docent). Ta nie bardzo miała ochotę. Ale wreszcie wskutek nalegań p. dr Giżyckiej przyrzekła swój udział, ale [po]stawiła warunek: 1) w czasie konferencji będzie mogła czytać książkę, jaką zechce, 2) wyjedzie zaraz po pierwszej konferencji. P. dr Giżycka, lękając się, że koleżanka może się rozmyślić, pojechała po nią specjalnie taksówką. Uprzedzono mnie, bym się nie dziwił, jeżeli któraś z pań w czasie konferencji będzie czytała książkę. Zresztą obawy okazały się płonne i owa pani doktor nie czytała w czasie konferencji książki, lecz pilnie słuchała; nie wyjechała też zaraz, lecz była do końca i wzięła udział jeszcze w następnym dniu skupienia. Jeżeli akcja dni skupienia w Otwocku rozwijała się pomimo pierwotnych ogromnych trudności, to jest to niewątpliwie w bardzo dużej mierze zasługą Ks.Ks. Pallotynów, zwłaszcza ówczesnego 10. prowincjała ks. Czapli i ówczesnego rektora ks. Winklarza, i całej tej atmosfery jaka tam panowała, również dzięki uprzejmości i usłużności brata zakrystiana i sióstr. Dom Pallotynów w Otwocku zyskał jeszcze bardzo, gdy śp. ks. prow. Czapla, chcąc ułatwić akcje dni skupienia, powiększył go i stworzył szereg małych pokoików, skromnie lecz gustownie urządzonych, z własną umywalką, tak że każdy uczestnik rekolekcji czy dni skupienia miał własny pokoik. Gdy później odebrano Ks.Ks. Pallotynom tę część dobudowaną przez ks. prow. Czaplę i tym samym prawie że uniemożliwiono dni skupienia i rekolekcje, wyraził się J.E. Ks. Prymas Stefan Wyszyński, iż Kościół w Polsce poniósł przez to wielką stratę. Uważał więc, że tak dużo dobrego poprzez ten dom rekolekcyjny zrobiono. Pragnę wspomnieć, że z taką samą życzliwością i gorliwością odnosił się do rekolekcji zamkniętych i dni skupienia inny rektor tegoż domu ks. Boniewicz (starszy). Za czasów jego rektoratu miałem tam rekolekcje i dni skupienia, ale nie mieszkałem na stałe. Nie mogę nie wspomnieć i pomocy materialnej, jakiej mi udzielał śp. ks. Czapla niejeden raz, nie tylko by mi ułatwić egzystencję, lecz również na moje prace apostolskie. Nie będę wymieniał wszystkich wypadków ani sum, ale nie mogę nie przytoczyć jednego [s. 9] wypadku, gdzie przez niego działała wprost Opatrzność Boska. Byłem w sytuacji materialnej więcej niż krytycznej. Głowiłem się, skąd tu by wziąć potrzebną kwotę, zresztą nie tak znowu wielką; ale dla tego, kto prawie nic nie ma, a potrzebuje jakąś nawet niewielką kwotę, dar przewyższający tę niezbędną sumę jest czymś wielkim. Mieszkałem wówczas chyba w Ołtarzewie, a może w Warszawie. W każdym razie w Ołtarzewie spotkałem się z ks. prow. Czaplą, który przy tej okazji prosił mnie, bym kiedy go odwiedził, nie domyślałem się absolutnie po co mnie wzywał. Jakie było moje zdziwienie, gdy wręczył mi dość pokaźną sumę. Wzbraniałem się przed przyjęciem, byłem zażenowany. On jednak tak nalegał, że trudno było odmówić. Jakże mu byłem wdzięczny; jak bardzo pomoc ta przyszła w porę. Pragnąłem dać wyraz swej wdzięczności wobec Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, zwłaszcza wobec śp. ks. prowincjała Stanisława Czapli i dedykować im swą pracę Problem pochodzenia człowieka. Na tę dedykację nie zgodził się J.E. Ks. Arcybiskup Antoni Baraniak. Od usunięcia dedykacji uzależnił danie „Imprimatur”. Trudno mi zrozumieć, w czym umieszczenie tej dedykacji sprzeciwiało się wierze lub moralności. Jednak chcąc, by się praca ukazała, po 11. naradzie z ówczesnym dyrektorem Pallottinum ks. Lenem, postanowiono dedykacji nie umieszczać. Inne zdarzenie dotyczy czasów, gdy prowincjałem był ks. Eugeniusz Weron. Ponieważ moim marzeniem było stworzenie w Kaniach domu rekolekcyjnego, byłem często w kłopotach finansowych. W tym wypadku nie widząc wyjścia, zwróciłem się do ks. prowincjała Werona o pożyczkę. Chodziło o dość znaczną sumę – kwot umyślnie nie wymieniam. Obliczyłem, że za kilka miesięcy będę mu mógł pożyczkę zwrócić. Poprosił by mu podaną przeze mnie kwotę przyniesiono, a wręczając mi ją oświadczył, że jest to nie pożyczka, lecz ofiara. Byłem tak wzruszony, że odruchowo ucałowałem jego rękę i popłakałem się. Nie mogę też nie wspomnieć o ogromnej życzliwości, jaką okazywał mi ks. Stanisław Martuszewski czy to jako rektor Seminarium Duchownego w Ołtarzewie, czy też jako prowincjał i o pomocy, jakiej w tej czy innej formie od niego otrzymywałem. [s. 10] Nie wyszczególniam tego, co mi wyświadczył, bo wiem, że tego sobie nie życzy; niemniej faktem pozostaje, że mam za co z przekonaniem najgłębszym powiedzieć: Księże Prowincjale, niech Bóg wynagrodzi za wszystko i niech ten duch, który sobą ksiądz czy jako rektor, czy jako prowincjał reprezentował, trwa zawsze w Stowarzyszeniu, owa miłość ofiarna, wielkoduszna, bezinteresowna, rozumiejąca, a przy tym tak cicha i dyskretna. Tak samo z wdzięcznością wspominam śp. ks. Józefa Wróbla oraz ks. prof. Lisiaka. Trudno mi wyliczyć wszystkich. Wspomnę jeszcze kilku, chociaż z każdym z nich łączyły mnie inne więzy. Nie mogę wymienić wszystkich, bo nawet niektórych nazwiska pozapominałem. Krótko wymienię ks. Fabera, ks. Koryckiego, ks. Hosera, ks. Dzwonkowskiego. Nie mogę nie zatrzymać się dłużej nad tym, co zawdzięczam ks. Lucjanowi Balterowi i to w trzech dziedzinach; chodzi o usługi tak chętne, jakie mi oddawał wożąc mnie samochodem; dalej o współpracę naukową i umożliwienie mi druku niektórych artykułów, wreszcie o zrozumienie moich kłopotów materialnych i o samorzutne zwrócenie się do ówczesnego prowincjała ks. Martuszewskiego z prośbą o pomoc dla mnie. Bóg zapłać. Szczególne związki łączyły mnie z ks. Nowakiem, sekretarzem PSŻW. Wprawdzie w pewnych kwestiach nasze zdania były odmienne, ale nie mogę przemilczeć, że chociaż ja byłem kierownikiem Prymasowskiego Studium Życia Wewnętrznego, w rzeczywistości prawie cały ciężar pracy spoczywał na ks. Nowaku. Jego zasługą jest uporządkowanie akt 12. z poprzednich lat, jego zasługą i to niemałą jest to, że nie było luk w wykładach, uniknięcie których nie było rzeczą łatwą. Jemu też zawdzięcza PSŻW ład i porządek, jaki na ogół panował, gdy chodzi o plan wykładów i ćwiczeń. Wreszcie nie można pominąć tego, że on rzucił myśl, by uroczyście obchodzić dziesięciolecie Studium i on właśnie wszystko zorganizował. Księże Sekretarzu! Składam serdeczne „Bóg zapłać”. Gdy chodzi o Studium Życia Wewnętrznego, to niewątpliwie szczególną wdzięczność należy się ks. Eugeniuszowi Weronowi. Wprawdzie ja dawno myślałem o takim Studium i snułem już plany w latach 1951/52 w rozmowach ze śp. prowincjałem Stanisławem Czaplą, wprawdzie bezpośrednim bodźcem, że się znowu tą sprawą [s. 11] zająłem, było zdanie wypowiedziane przez o. Miecznikowskiego TJ, że trzeba by zorganizować kursy (myślał o kursie kilkumiesięcznym) dla ojców duchownych; prawdą jest też, że do powstania Studium przyczynił się o. Bernard Przybylski Zak. Kazn., gdyż utwierdził mnie w przekonaniu, że takie Studium jest konieczne. Niemniej prawdą pozostaje, że wszystkie moje dobre chęci, zamiary i projekty pozostałyby tylko projektami, gdyby nie było kogoś, kto by umożliwił zrealizowanie tych projektów, A tym kimś był właśnie ówczesny prowincjał Ks.Ks. Pallotynów ks. Eugeniusz Weron i ówczesna Rada Prowincjalna. Przy tej okazji pragnę też podkreślić zasługi obecnego prowincjała ks. Dąbrowskiego i wyrazić mu swą serdeczną wdzięczność. Z wdzięcznością wspominam życzliwość okazywaną mi m.in. przez ks.ks. Granatowicza i Duszę. Chociaż już na początku wspomniałem o ks. Winklarzu, ówczesnym rektorze w Otwocku, nie mogę się powstrzymać, by mu raz jeszcze nie wyrazić tak głębokiej i szczerej wdzięczności za jego wielkie serce i tę wielką życzliwość, a zwłaszcza za cierpliwość i ten spokój, chociaż tak często dni skupienia przeze mnie organizowane dezorganizowały prace w całym domu i zmuszały do szukania wyjścia, by zapasy zakupione dla tych, co mieli przyjechać na dzień skupienia, nie uległy zepsuciu. 13. Nie mogę też nie wyrazić szczerej wdzięczności ówczesnemu ekonomowi w Ołtarzewie, a późniejszemu rektorowi domu w Częstochowie. Musiałbym jeszcze wspomnieć o klerykach, którzy zawsze chętnie z miłością uprzedzającą mnie w Ołtarzewie obsługiwali; o braciach, którzy mnie wozili, o siostrach czy to w Ołtarzewie czy w Otwocku, o wszystkich zachowuję najlepsze wspomnienie i szczerą wdzięczność. Na zakończenie podam jeden fakt, który wydawał mi się i wydaje szczególnie charakterystyczny dla ducha Stowarzyszenia. Podaję go tutaj chociaż jest to drobny epizod, ale jakże jest on charakterystyczny. Otóż gdy mieszkałem w Ołtarzewie – było to za czasów rektoratu ks. Józefa Wróbla, przyszli do mnie goście. Były to trzy czy cztery panie z tzw. „Ósemki”. Brat furtian wpuścił je do pokoju – poczekalni na parterze; chociaż go o to nie prosiłem, wyraził się, że zaraz pójdzie poprosić o śniadanie dla gości. Byłem zdziwiony, że sam [s. 12] o tym decyduje, nie pytając się ks. rektora czy ks. ekonoma. Pragnę nadmienić, że zwrócenie się do ks. rektora Wróbla było w danej chwili tym łatwiejsze, że był on na parterze w portierni i właśnie telefonował. Zwróciłem się więc wobec tego do brata z zapytaniem, czy nie musi poprosić o pozwolenie ks. rektora. Otrzymałem odpowiedź, że nie; jest bowiem zwyczajem u Ks.Ks. Pallotynów częstować gości i on jako furtian ma odnośne pozwolenie i zalecenie. Takie zwyczaje wprawiły mnie w miłe zdumienie. Tak często bowiem spotykało się wypadki w zakonach czy to braku gościnności czy też takie uzależnienie od przełożonych, nawet w drobnych rzeczach. Tutaj natomiast uderzała szerokość ujęcia życia wspólnego i przejaw miłości uprzedzającej. Obserwacja życia Ks.Ks. Pallotynów skłoniła mnie do tego, że postanowiłem prosić o przyjęcie mnie do Stowarzyszenia. Wystosowałem na piśmie prośbę i otrzymałem odpowiedź pozytywną. Zanim rzecz została zrealizowana dowiedział się o tym mój Biskup Ordynariusz J.E. Ks. Kard. Prymas Stefan Wyszyński, przebywający podówczas w Komańczy. Jest zresztą możliwe, że sam o tym doniosłem, gdy tylko było możliwe nawiązanie z nim kontaktu. J.E. Ks. Prymas polecił J.E. Ks. Biskupowi Michałowi Klepaczowi, gdy ten go w Komańczy odwiedził, by mi zakomunikował, iż prędzej mu włosy porosną na dłoni, niż mi udzieli pozwolenia opuszczenia diecezji. O ile pamiętam, miałem już pozwolenie ówczesnego wikariusza generalnego ks. dra Stanisława Brossa; udzielił mi je w czasie, gdy jeszcze kontakt z J.E. Księdzem Prymasem był niemożliwy. Skoro jednak stało się 14. możliwe porozumienie się z J.E. Księdzem Prymasem, uważałem za stosowne powiadomić go o swych zamiarach. Wobec jego stanowczego sprzeciwu, musiałem zaniechać swego zamiaru. To jednak bynajmniej nie przeszkadzało, że nadal moje stosunki z Ks.Ks. Pallotynami pozostały jak najlepsze, nadal okazywali mi swą życzliwość i tak często udzielali swej pomocy. Oni też umożliwili powstanie Prymasowskiego Studium Życia Wewnętrznego. Żałuję bardzo, że wskutek choroby nie mogę już wykładać w Seminarium Duchownym w Ołtarzewie i w ten sposób spłacić choć w części dług wdzięczności. Kanie, dnia 10 stycznia 1976 r. Ks. Antoni Słomkowski >>>TEKST przepisał i przygotował do publikacji ks. Stanisław Tylus SAC