Tekst w formacie PDF

Transkrypt

Tekst w formacie PDF
1.
DZIEDZICTWO SAC: Ks. Antoni Słomkowski, Moje kontakty
ze Stowarzyszeniem Apostolstwa Katolickiego (Ks.Ks.
Pallotyni)
W Ołtarzewie, w II kwaterze
pallotyńskiej (obok kaplicy),
znajduje się grób ks.
Antoniego Słomkowskiego
(1900-1982), księdza
archidiecezji gnieźnieńskiej,
profesora i rektora KUL w
latach 1944-51 oraz
wykładowcy w innych
ośrodkach teologicznych i
seminariach duchownych,
założyciela i kierownika Prymasowskiego Studium Życia Wewnętrznego
(ob. Prymasowskiego Instytutu Życia Wewnętrznego) w latach 1962-73,
inspiratora i realizatora idei rekolekcji dla osób konsekrowanych i
różnych grup zawodowych, współzałożyciela Instytutu Chrystusa Króla
i Maryi Matki Królowej oraz ośrodka rekolekcyjnego w Kaniach
Helenowskich, przyjaciela pallotynów.
Od września 1951 r. ks. Słomkowski związał się z pallotynami. Wtedy to
został usunięty przez władze państwowe ze stanowiska rektora KUL,
za rzekome nadużycia finansowe i uznany za wroga Polski Ludowej.
Faktycznie odmówił legalizacji na KUL komórki partyjnej i Związku
Młodzieży Polskiej. Został wówczas życzliwie przyjęty przez pallotynów
(„spotkałem się z serdecznym przyjęciem”) i wykładał teologię
dogmatyczną w Ołtarzewie. Tam też 1 IV 1952 r. został aresztowany.
W więzieniu w Warszawie i Sztumie przebywał do 24 X 1954 r. Był tam
odwiedzany przez pallotynów i wspomagany finansowo.
Po wyjściu na wolność zaczął prowadzić w naszym domu w Otwocku
prace rekolekcyjne i dni skupienia dla osób duchownych i inteligencji.
Rozpoczął też ponownie wykłady w seminarium w Ołtarzewie, w KUL
(w 1960 r. został przez ministerstwo odwołany ze stanowiska
wykładowcy KUL) oraz w innych ośrodkach teologicznych i
seminariach duchownych. W 1962 r. wraz z ks. Eugeniuszem Weronem
SAC założył w Warszawie Prymasowskie Studium Życia Wewnętrznego
i do 1973 r. był jego kierownikiem.
Ksiądz Słomkowski współzałożył świecki Instytut Chrystusa Króla i
Maryi Matki Królowej, żeńską wspólnotę wspomagającą organizację
2.
rekolekcji zamkniętych i Ośrodek Rekolekcyjny (ob. im. św. Jana Pawła
II) w Kaniach Helenowskich k. Warszawy. Przyczynił się też do
wybudowania kaplicy oraz domu rekolekcyjnego w Kiczorach pod Babią
Górą (1970). Zainicjował pielgrzymki nauczycieli na Jasną Górę.
Zmarł 19 lutego 1982 r. w Kaniach. Uroczystości pogrzebowe odbyły się
25 lutego w Ołtarzewie, zgodnie z wolą zmarłego, która została
wyrażona w testamencie. Mszy św. koncelebrowanej, którą odprawiało
kilkudziesięciu księży, przewodniczył bp Jerzy Modzelewski,
warszawski biskup pomocniczy. Homilię w czasie Mszy św. wygłosił
bp lubelski i kanclerz KUL Bolesław Pylak. Ks. prowincjał Henryk
Kietliński podkreślił związki zmarłego ze Stowarzyszeniem Apostolstwa
Katolickiego (ks. A. Słomkowski zwrócił się z prośbą o przyjęcie do
pallotynów i otrzymał pozytywną odpowiedź, ale Prymas Stefan
Wyszyński, abp gnieźnieński i warszawski, nie wyraził zgody na jego
przejście do Stowarzyszenia).
Poniżej przytaczam jego wspomnienia pt. Moje kontakty ze
Stowarzyszeniem Apostolstwa Katolickiego (Ks.Ks. Pallotyni).
Przebija z nich wielka wdzięczność dla władz Stowarzyszenia, tj. dla
prowincjałów: ks. Antoniego Czapli („miał szerokie serce i szczodrą
rękę”), ks. Eugeniusza Werona, ks. Stanisława Martuszewskiego
i ks. Józefa Dąbrowskiego. Imiennie wspomina ks. Lucjana Baltera,
ks. Edmunda Boniewicza, ks. Stefana Duszę, ks. Romana
Dzwonkowskiego, ks. Ferdynanda Fabera, ks. Piotra Granatowicza,
ks. Henryka Hosera, ks. Jana Koryckiego, ks. Romana Lena, ks. Józefa
Lisiaka, ks. Kazimierza Nowaka, ks. Edmunda Winklarza, ks. Józefa
Wróbla.
Ksiądz Słomkowski napisał, że u pallotynów „uderzała [go] szerokość
ujęcia życia wspólnego i przejaw miłości uprzedzającej”. [...] „Tak
często bowiem spotykało się wypadki w zakonach czy to braku
gościnności, czy też takie uzależnienie od przełożonych, nawet w
drobnych rzeczach. Tutaj
natomiast jak sam podkreśla
(w dosłownym tego słowa
znaczeniu): „ilekroć nie
miałem dachu nad głową
lub środków utrzymania,
zawsze mogłem liczyć na
pomoc Ks.Ks.
Pallotynów”. Zaznaczył też,
że zdarzenia które we
wspomnieniu przytoczył i
3.
„duch, jaki ożywiał wówczas SAC”, powinien przyczynić się aktualnie do
tego, aby „Ci, którzy rządzą, byli zachęceni do pójścia podobnymi
drogami”.
W najbliższych dniach życiorys ks. Antoniego Słomkowskiego wraz z
materiałami źródłowymi zostanie zamieszczony na stronie Liber
mortuorum, pod jego dniem śmierci (19 luty). Biogram zapoczątkuje na
stronie nową grupę – przyjaciół związanych z polskimi pallotynami.
>>>Oryg.: Archiwum Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie, mps, ss. 12. W tekście
zostały zachowane skróty i podkreślenie, dokonane przez Autora.
Uwagi niniejsze piszę, by dać wyraz wdzięczności dla Stowarzyszenia
Apost. Katolickiego (będę odtąd używał skrótu SAC). Już nieraz o tym
myślałem, ale trudno było mi się do tego zabrać. Sądzę, że spełni się
przy tym coś, czego świadomie czynić nie zamierzałem, ale co samo
przez się będzie się narzucało. Wydaje mi się bowiem, że przykłady,
które będę przytaczał i duch, jaki ożywiał wówczas SAC, przyczynią się
do tego, by Ci w SAC, którzy po tamtych przyszli, czy Ci, którzy rządzą,
byli zachęceni do pójścia podobnymi drogami. Nie będę się silił na
syntezę, lecz będę podawał rzeczy tak jak je widziałem i przeżywałem.
Nie będzie to związek ani ściśle logiczny ani trzymanie się ścisłego
następstwa faktów, in[nymi] sł[owy] nie będzie to opis historyczny,
chociaż mniej czy więcej historycznie odtwarza fakty.
Pierwsze spotkanie się z Pallotynami
Nie pamiętam czy poprzednio w ogóle znałem Pallotynów; nie
zamierzałem też z nimi nawiązywać ściślejszego stosunku czy
współpracy. Po prostu dla mnie nie istnieli.
Miałem poprzednio tylko kontakty, by tak się wyrazić, pisarskie. Po
roku 1930, nie pamiętam dokładnie roku (nie mogłem swych artykułów
odnaleźć), umieściłem w „Przeglądzie Katolickim” dwa czy trzy artykuły
i przy tej okazji wymieniłem korespondencję, o ile pamiętam z ks.
Turowskim i z jeszcze jednym, chyba następnym redaktorem. Jeden
artykuł wydrukowany jest bezimiennie (podpis x), chyba o Clemenie,
autorze protestanckim i prócz tego jeden czy dwa artykuły, może i
recenzje, podpisane artykuły moim nazwiskiem, a recenzje może
nazwiskiem, a może X.
Jednak właściwe spotkanie z SAC i współpraca powstała dopiero
później, i to dość przypadkowo. Gdy w końcu września 1951 r. usunięto
mnie na rozkaz Ministerstwa z urzędu rektora KUL i musiałem opuścić
4.
Lublin, chciałem się przez jakiś czas zatrzymać w Warszawie. Szukałem
kogoś czy jakiegoś zakonu, gdzie mógłbym się na pewien czas
zatrzymać.
[s. 2] Wiedziałem, że p. Maria Okońska, założycielka czy
współzałożycielka tzw. „Ósemki”, której dałem mieszkanie na KUL, gdy
J.E. Ks. Prymas Stefan Wyszyński był biskupem lubelskim, ma
znajomość wśród Ks.Ks. Marianów, sądziłem, iż uda się jej uprosić ich,
by na jakiś czas udzielili mi schronienia. Warto nadmienić, że brat p.
Okońskiej był marianinem, a ona sama podsuwała mi, bym do
Ks.Ks. Marianów wstąpił.
W rzeczywistości wzięła sobie do serca moją prośbę i bynajmniej jej nie
zlekceważyła, ale ku memu zdumieniu oświadczyła mi, że znalazła dla
mnie miejsce nie u Ks.Ks. Marianów, jak ją o to prosiłem, lecz u Ks.Ks.
Pallotynów na ul. Skaryszewskiej.
W ten sposób znalazłem się w domu SAC. Okazano mi dużo
serdeczności; przyjęto bardzo chętnie, a wkrótce ówczesny prowincjał
ks. Stanisław Czapla zaproponował mi czy bym nie przyjął w ich
seminarium duchownym w Ołtarzewie wykładów z teologii
dogmatycznej. Chętnie się na to zgodziłem i przeniosłem się do
Ołtarzowa. Rektorem był wówczas ks. Eugeniusz Weron. Spotkałem się
z serdecznym przyjęciem. Miałem też zapewniony dach nad głową i
utrzymanie. Ks. Czapla, nie pamiętam czy również wówczas, czy po
wyjściu z więzienia okazywał mi niezwykle dużo serca i pomocy
materialnej, i nieproszony o to, dawał raz po raz znaczne ofiary na moje
prace apostolsko-rekolekcyjne.
Ks. Czapla miał szerokie serce i szczodrą rękę, miał też rozległe plany
działalności. Ponieważ moim marzeniem było już wówczas tworzenie
domów rekolekcyjnych, rozmawialiśmy również na ten temat.
Wspomniał on przy tej okazji, że temu celowi mógłby służyć ich dom
w Otwocku. Domu tego nie widziałem przed moim uwięzieniem
(1 IV 1952) i myśląc o tym często w długich godzinach pobytu w celi
więziennej, nieraz zastanawiałem się czy Otwock jest na taki cel
miejscem odpowiednim, ze względu na to, że tam są sanatoria dla
gruźlików. Później, poznawszy dom SAC w Otwocku, przekonałem się,
że moje obawy były nieuzasadnione.
Z ks. prow. Czaplą Stanisławem mieliśmy jeszcze inne projekty,
z których w latach późniejszych udało się tylko jeden zrealizować.
Osobiście mi się wydawało, że w Warszawie należałoby stworzyć
szczególnie trzy studia: 1) studium życia wewnętrznego, 2) studium
5.
uzupełniające dwuletnie pedagogiczne, 3) studium dwuletnie
katolickiej nauki społecznej.
[s. 3] Co się tyczy pierwszego tzn. studium życia wewnętrznego,
to wydawało się ono konieczne, by zaznajomić i kapłanów i świeckich
z prawdą o życiu wewnętrznym, o jego istocie i potrzebie. Głównie
miałem na myśli podkreślenie prawdy o łasce uświęcającej i
zamieszkiwaniu Boga w duszy oraz o konieczności łaski uczynkowej i
działaniu Ducha Świętego. Chodziło o to, by mieć właściwe
chrześcijańskie pojęcie człowieka, tzn. człowieka dla którego pełnego
rozwoju niezbędne jest życie Boże w nim, które winno być stale
rozwijane. Miałem ogólną koncepcję, szczegóły nie były rozpatrywane.
Co się tyczy drugiego studium tj. pedagogiki katolickiej, to w moim
zamyśle nie miała ona zastępować studium pedagogicznego na
uniwersytetach państwowych, lecz je uzupełnić, wskazując czym jest
a czym winien być człowiek w ujęciu prawdy chrześcijańskiej oraz
podając środki, jakie posiada chrześcijanin, by w sobie kształtować
pełnię człowieczeństwa.
Ad 3 uważałem też za konieczne zaznajomienie uczestników
o katolickiej nauce społecznej, ale w tej dziedzinie miałem nawet ogólny
program najmniej sprecyzowany. Liczyłem na specjalistów.
Z ks. prow. Czaplą nieraz na
te tematy rozmawialiśmy,
przy czym jako rozwiązanie
praktyczne wyłaniała się
myśl, że ja zajmę się
organizacją naukową,
natomiast całą stronę
administracyjną i finansową
wezmą na siebie Ks.Ks.
Pallotyni.
Ta myśl dopiero po latach
wydała częściowy owoc. Gdy bowiem o. Miecznikowski TJ, głoszący
wówczas nauki rekolekcyjne dla kleryków, rzucił kiedyś przy stole
profesorskim myśl, że należałoby zorganizować kurs dla ojców
duchownych seminariów duchownych, podjąłem ideę dyskutowaną, a
można nawet powiedzieć uzgodnioną już dawno z ks. prow. Czaplą i
zacząłem myśleć o zorganizowaniu studium życia wewnętrznego. Było
ono od razu szersze niż miał na myśli o. Miecznikowski; w jego
projekcie miał to być kurs mniej więcej czteromiesięczny.
6.
Z myślą ową podzieliłem się z o. Bernardem Przybylskim OP, gdy
kiedyś był w Gnieźnie. Wypowiedział się zdecydowanie za takim
studium, według jego wypowiedzi, o ile pamiętam, powinno było ono
już dawniej powstać.
[s. 4] Powstawała do rozwiązania sprawa utrzymania takiego studium.
Po doświadczeniach, jakie zdobyłem jako rektor KUL, było dla mnie
jasne, że absolutnie nie podołam ciężarom administracyjnym.
Ponieważ jednak takie studium wydawało mi się konieczne w czym
jeszcze utwierdził mnie o. Przybylski OP, postanowiłem szukać oparcia
u Ks.Ks. Pallotynów. Na to, że właśnie do nich się zwróciłem
z odpowiednią prośbą, głównie wpłynęły moje dawne rozmowy z ks.
prowincjałem Czaplą i nasze wspólne plany.
Prowincjałem po ks. Czapli był ks. Weron, który był rektorem
seminarium duchownego Ks.Ks. Pallotynów w Ołtarzewie, gdy tam po
raz pierwszy wykładałem (koniec roku 1951 do 1 kwietnia 1952). W
każdym razie chcę tutaj tylko podkreślić rolę śp. ks. prow. Czapli w
powstaniu Studium Życia Wewnętrznego. Jego następcy dopomogli
zrealizować ten projekt. Do tej kwestii jeszcze wrócę.
W czasie gdy znalazłem się u Ks.Ks. Pallotynów, po usunięciu mnie
z urzędu rektora i byłem profesorem w seminarium duchownym w
Ołtarzewie, zostałem tamże aresztowany 1 kwietnia 1952 r. Świadkiem
rewizji w moim pokoju był ks. rektor Weron; ja w tym czasie zdołałem
skończyć odmawianie brewiarza (od sexsty do końca).
Chociaż tak krótko przed uwięzieniem współpracowałem z Ks.Ks.
Pallotynami, nie zapomnieli o mnie, gdy byłem w więzieniu i śp. ks.
prowincjał Czapla dał na adwokata 3.000 zł (trzy tysiące zł), resztę, tj.
5000 zł dali: J.E. Ks. Prymas Stefan Wyszyński 2.000 zł (dwa tysiące
złotych) przez ks. administratora apost. Teodora Benscha, oraz prof.
Drozdowski z Leopoldowa 3.000 zł (trzy tysiące zł) przez swoją siostrę
zakonnicę, studentkę KUL.
Również po wyjściu z więzienia znalazłem pomoc u Ks.Ks. Pallotynów.
Trudno mi tutaj odtwarzać wypadki chronologicznie; powiem tylko, że
ilekroć nie miałem dachu nad głową lub środków utrzymania, zawsze
mogłem liczyć na pomoc Ks.Ks. Pallotynów.
Wprawdzie niekiedy im się odwdzięczałem poprzez wykłady dla
kleryków, ale było też tyle wypadków, kiedy ta ich pomoc była
całkowicie bezinteresowna. Wspomnę tutaj o kilku wypadkach, które
mnie szczególnie uderzyły wówczas i które pozostały żywo w mej
pamięci.
7.
[s. 5] Po wyjściu z więzienia zatrzymałem się w dawnej nuncjaturze,
gdzie mieszkał mój przyjaciel ks. bp Teodor Bensch, podówczas
kierownik Sekretariatu Prymasa Polski. Wkrótce jednak policja się mną
zainteresowała; odmówiono mi prawa mieszkania w Warszawie, co
więcej pewnego razu wezwano mnie na milicję i urzędnik w ubraniu
cywilnym proponował mi współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa.
Odmówiłem oczywiście; zagroził mi, że w razie odmowy z mej strony
brat mój Leonard, który był aresztowany razem ze mną, a który w tym
czasie zachorowawszy na płuca w więzieniu, został umieszczony w
sanatorium w Zakopanem, otrzymawszy urlop z więzienia, otóż ów
urzędnik zagroził mi, że w razie gdy się nie zgodzę na współpracę z UB,
brat wróci do więzienia i tam zgnije. Odpowiedziałem (cytuję treść, nie
gwarantuję za ścisłość słów): „To trudno; każdy umrzeć musi”. Jednak
groźby wobec mego brata nie wykonano. W każdym razie mnie
pilnowano do tego stopnia, że gdy nawet czasem przez jedną noc
zatrzymałem się na ul. 1 Armii WP 12 (Szucha 12), nawet gdy
przyszedłem późnym wieczorem, a wyszedłem rychło rano, zjawił się
w domu milicjant i robił siostrze przełożonej zarzut: „On tu znowu był”.
W tej sytuacji znowu znalazłem schronienie i to gratis u Ks.Ks.
Pallotynów. Mieszkałem i w Ołtarzewie i w Otwocku. Trudno mi dzisiaj
odtworzyć czas, kiedy to było, raczej przez jakiś czas byłem w jednym
czy w drugim miejscu.
W Otwocku dał schronienie nie tylko mnie, ks. prowincjał Stanisław
Czapla, lecz także mi ułatwił pracę naukową, dał również gratis
mieszkanie i utrzymanie sekretarce przepisującej mi prace na
maszynie.
W Otwocku też dzięki życzliwości ks. prowincjała Czapli mogłem
wprowadzić w czyn to, co uważałem za szczególnie ważne dla rozwoju
życia chrześcijańskiego w Polsce.
Mam tu na myśli rekolekcje i dni skupienia. Chociaż nie pracowałem
specjalnie w duszpasterstwie – studia, praca w Przybocznej Kancelarii
Prymasa Polski, profesura w Seminarium Duchownym, później na KUL
– chętnie dopomagałem w duszpasterstwie. Trochę samodzielnie
pracowałem wśród emigracji zarobkowej we Francji. Chętnie też
głosiłem rekolekcje. Wyniki tych ostatnich przekonały mnie, że [s. 6]
aby utrzymać, a szczególnie pogłębić życie chrześcijańskie, a nawet
życie prawdziwie ludzkie, trzeba człowiekowi umożliwić odejście
chociaż na jakiś czas od rozkładu codziennych zajęć i pozwolić mu być
sam na sam ze sobą; a ponieważ chodzi tu głównie o wierzących, być
sam na sam wobec Boga. Stąd moja dążność, by szukać środków, aby to
8.
ludziom umożliwić. Jak przeżywałem sam niektóre rekolekcje, takie też
widziałem nieraz skutki rekolekcji, które głosiłem.
Stąd tak wdzięczny jestem śp. ks. prow. Stanisławowi Czapli, że mi
umożliwił organizowanie dni skupienia w Otwocku.
Co więcej, gdy widział, że to się rozwija, nie zawahał się dobudować
szeregu pokoi, by powiększyć domek rekolekcyjny.
Wyrażając swą wdzięczność Ks.Ks. Pallotynom za to, a szczególnie
ks. prow. Czapli, byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał
o ówczesnym rektorze w Otwocku ks. Winklarzu.
Łatwo było chcieć mieć dni skupienia, ale trudno było je zorganizować.
I tutaj podziwiałem cierpliwość ks. Winklarza. Miałem kilka grup
rekolekcyjnych; chciałem ich mieć więcej. Jako tako wychodziła rzecz
z dwoma grupami nauczycielek; jedną organizowała p. Stefania
Otorowska i jej koleżanki, drugą p. Władysława Podwysocka. Miały one
też dwa dni skupienia w Warszawie, m.in. u SS. Zmartwychwstanek,
u SS. Matki Boskiej Miłosierdzia. Była też grupa lekarzy.
O zorganizowanie jej prosiłem mgr psychologii p. Szamocką, chyba
Irenę (z tzw. „Ósemki”). Miała ona znajomości wśród lekarzy, m.in. od
początku zyskała jako uczestniczki p. Cyranową, p. dr Giżycką (obecnie
dyrektor szpitala dziecięcego na ul. Litewskiej), p. dr Chrościcką i
szereg innych. Ale chcę pisać nie o rozwoju dni skupienia, lecz wskazać
na ogromną zasługę w tej dziedzinie Ks.Ks. Pallotynów. Gdy wydawało
mi się, że zyskałem jakąś osobę, która mi zorganizuje grupę,
obliczaliśmy liczbę osób. Zamawiałem w Otwocku u Ks.Ks. Pallotynów
odpowiednią ilość śniadań, obiadów i podwieczorków, niestety liczba
tych, którzy mieli przyjechać i tych, którzy przyjechali tak często
odbiegały od siebie. Produkty były zakupione, obiad gotowy. Ile
kłopotów musiało to sprawiać i ks. rektorowi i siostrom, gdy liczba
przyjezdnych daleko odbiegała od liczby zgłoszonych. A jednak nie
usłyszałem od ks. Winklarza ani jeden jedyny raz słówka wyrzutu lub
choćby aluzji do strat, jakie dom ponosił. [s. 7] Również siostry nie dały
w najmniejszym stopniu odczuć, że tyle ich pracy poszło na marne.
Oto niektóre szczegóły, które mi utkwiły w pamięci. Zapowiedziany jest
dzień skupienia dla lekarzy; ma ich być ponad 20. W tym dniu jest
fatalna pogoda. Coś się na linii zepsuło. Pociąg zatrzymuje się w
Falenicy. Ja czekam ze Mszą św. Zrozumiałe jest, że brat trochę się
denerwuje. Wychodzę kilka razy na stację, może przyjadą. Wreszcie
z ogromnym opóźnieniem przyjeżdża grupka, wśród nich p. dr
Chrościcka, innych nie pamiętam. Ani słowa zarzutu od ks. rektora,
że niepotrzebnie tyle przygotowano dla tylu osób.
9.
Albo inny fakt: próbuję zebrać na dniu skupienia polonistów. Jeden
dzień skupienia odbył się dla nich u SS. Zmartwychwstanek.
Organizowała je w październiku 1956 p. Roma (nazwiska nie
pamiętam), koleżanka p. Lilki (Marii) Wantowskiej z „Ósemki”. Dzień
skupienia w Otwocku według zapewnień p. Lilki ma organizować jedna
z pań z „Ósemki”, p. Fila. Ma przyjechać ponad 20 osób; czekam;
wychodzę na stację, nic z tego, nie przyjechała ani jedna.
Inny fakt, który mi utkwił: odwiedza mnie w Warszawie jedna
z dawnych studentek KUL p. Genowefa Fiedorczyk, o ile pamiętam.
Proponuję jej stworzenie grupy b. studentów KUL, by dla nich mieć
dzień skupienia w Otwocku. Chętnie się zgadza. Krótko przed niedzielą
zapewnia mnie, że będzie znacznie ponad dwadzieścia osób; podała
chyba 26. Dla tylu przygotowuje się wszystko. W rzeczywistości
przyjeżdża 7 osób. Znów kłopot z produktami żywnościowymi. Takich
i podobnych wypadków było na początku więcej. Później, o ile sobie
przypominam było już lepiej. Pragnę jednak jeszcze raz podkreślić tę
wprost niesłychaną życzliwość i cierpliwość ówczesnego rektora ks.
rektora Winklarza, brata i sióstr. Oczywiście, ja to przeżywałem
najgłębiej i gryzłem się najwięcej. Dość długo trwało aż wszystko szło
jako tako. Jak wielkie były trudności na początku, wskazuje przykład
z lekarzami. Warto może o nim wspomnieć. Nauczycielki (grupa p.
Stefanii Otorowskiej) już miały swoje regularne dni skupienia.
Chciałem też takie dni skupienia zorganizować dla lekarzy. Prosiłem
o to, jak wspomniałem, p. Irenę Szamocką. Z wielkim trudem na
pierwszy dzień skupienia (chyba w końcu roku 1956 lub w pierwszych
miesiącach r. 1957) udało się [s. 8] jej zebrać 7 osób. P. dr Giżycka,
która również, o ile pamiętam, cała się zaangażowała, pragnęła bardzo,
by w tym dniu skupienia wzięła udział jej koleżanka (dr, później
docent). Ta nie bardzo miała ochotę. Ale wreszcie wskutek nalegań
p. dr Giżyckiej przyrzekła swój udział, ale [po]stawiła warunek: 1) w
czasie konferencji będzie mogła czytać książkę, jaką zechce, 2) wyjedzie
zaraz po pierwszej konferencji. P. dr Giżycka, lękając się, że koleżanka
może się rozmyślić, pojechała po nią specjalnie taksówką. Uprzedzono
mnie, bym się nie dziwił, jeżeli któraś z pań w czasie konferencji będzie
czytała książkę. Zresztą obawy okazały się płonne i owa pani doktor nie
czytała w czasie konferencji książki, lecz pilnie słuchała; nie wyjechała
też zaraz, lecz była do końca i wzięła udział jeszcze w następnym dniu
skupienia.
Jeżeli akcja dni skupienia w Otwocku rozwijała się pomimo
pierwotnych ogromnych trudności, to jest to niewątpliwie w bardzo
dużej mierze zasługą Ks.Ks. Pallotynów, zwłaszcza ówczesnego
10.
prowincjała ks. Czapli i ówczesnego rektora ks. Winklarza, i całej tej
atmosfery jaka tam panowała, również dzięki uprzejmości i usłużności
brata zakrystiana i sióstr. Dom Pallotynów w Otwocku zyskał jeszcze
bardzo, gdy śp. ks. prow. Czapla, chcąc ułatwić akcje dni skupienia,
powiększył go i stworzył szereg małych pokoików, skromnie lecz
gustownie urządzonych, z własną umywalką, tak że każdy uczestnik
rekolekcji czy dni skupienia miał własny pokoik.
Gdy później odebrano Ks.Ks. Pallotynom tę część dobudowaną przez
ks. prow. Czaplę i tym samym prawie że uniemożliwiono dni skupienia
i rekolekcje, wyraził się J.E. Ks. Prymas Stefan Wyszyński, iż Kościół
w Polsce poniósł przez to wielką stratę. Uważał więc, że tak dużo
dobrego poprzez ten dom rekolekcyjny zrobiono.
Pragnę wspomnieć, że z taką samą życzliwością i gorliwością odnosił się
do rekolekcji zamkniętych i dni skupienia inny rektor tegoż domu ks.
Boniewicz (starszy). Za czasów jego rektoratu miałem tam rekolekcje
i dni skupienia, ale nie mieszkałem na stałe.
Nie mogę nie wspomnieć i pomocy materialnej, jakiej mi udzielał
śp. ks. Czapla niejeden raz, nie tylko by mi ułatwić egzystencję, lecz
również na moje prace apostolskie. Nie będę wymieniał wszystkich
wypadków ani sum, ale nie mogę nie przytoczyć jednego [s. 9]
wypadku, gdzie przez niego działała wprost Opatrzność Boska. Byłem
w sytuacji materialnej więcej niż krytycznej. Głowiłem się, skąd tu by
wziąć potrzebną kwotę, zresztą nie tak znowu wielką; ale dla tego, kto
prawie nic nie ma, a potrzebuje jakąś nawet niewielką kwotę, dar
przewyższający tę niezbędną sumę jest czymś wielkim.
Mieszkałem wówczas chyba w Ołtarzewie, a może w Warszawie.
W każdym razie w Ołtarzewie spotkałem się z ks. prow. Czaplą, który
przy tej okazji prosił mnie, bym kiedy go odwiedził, nie domyślałem się
absolutnie po co mnie wzywał. Jakie było moje zdziwienie, gdy wręczył
mi dość pokaźną sumę. Wzbraniałem się przed przyjęciem, byłem
zażenowany. On jednak tak nalegał, że trudno było odmówić. Jakże mu
byłem wdzięczny; jak bardzo pomoc ta przyszła w porę.
Pragnąłem dać wyraz swej wdzięczności wobec Stowarzyszenia
Apostolstwa Katolickiego, zwłaszcza wobec śp. ks. prowincjała
Stanisława Czapli i dedykować im swą pracę Problem pochodzenia
człowieka. Na tę dedykację nie zgodził się J.E. Ks. Arcybiskup Antoni
Baraniak. Od usunięcia dedykacji uzależnił danie „Imprimatur”.
Trudno mi zrozumieć, w czym umieszczenie tej dedykacji sprzeciwiało
się wierze lub moralności. Jednak chcąc, by się praca ukazała, po
11.
naradzie z ówczesnym dyrektorem Pallottinum ks. Lenem,
postanowiono dedykacji nie umieszczać.
Inne zdarzenie dotyczy czasów, gdy prowincjałem był ks. Eugeniusz
Weron. Ponieważ moim marzeniem było stworzenie w Kaniach domu
rekolekcyjnego, byłem często w kłopotach finansowych. W tym
wypadku nie widząc wyjścia, zwróciłem się do ks. prowincjała Werona
o pożyczkę. Chodziło o dość znaczną sumę – kwot umyślnie nie
wymieniam. Obliczyłem, że za kilka miesięcy będę mu mógł pożyczkę
zwrócić. Poprosił by mu podaną przeze mnie kwotę przyniesiono, a
wręczając mi ją oświadczył, że jest to nie pożyczka, lecz ofiara. Byłem
tak wzruszony, że odruchowo ucałowałem jego rękę i popłakałem się.
Nie mogę też nie wspomnieć o ogromnej życzliwości, jaką okazywał mi
ks. Stanisław Martuszewski czy to jako rektor Seminarium
Duchownego w Ołtarzewie, czy też jako prowincjał i o pomocy, jakiej
w tej czy innej formie od niego otrzymywałem.
[s. 10] Nie wyszczególniam tego, co mi wyświadczył, bo wiem, że tego
sobie nie życzy; niemniej faktem pozostaje, że mam za co z
przekonaniem najgłębszym powiedzieć: Księże Prowincjale, niech Bóg
wynagrodzi za wszystko i niech ten duch, który sobą ksiądz czy jako
rektor, czy jako prowincjał reprezentował, trwa zawsze w
Stowarzyszeniu, owa miłość ofiarna, wielkoduszna, bezinteresowna,
rozumiejąca, a przy tym tak cicha i dyskretna.
Tak samo z wdzięcznością wspominam śp. ks. Józefa Wróbla oraz ks.
prof. Lisiaka. Trudno mi wyliczyć wszystkich.
Wspomnę jeszcze kilku, chociaż z każdym z nich łączyły mnie inne
więzy. Nie mogę wymienić wszystkich, bo nawet niektórych nazwiska
pozapominałem. Krótko wymienię ks. Fabera, ks. Koryckiego, ks.
Hosera, ks. Dzwonkowskiego.
Nie mogę nie zatrzymać się dłużej nad tym, co zawdzięczam ks.
Lucjanowi Balterowi i to w trzech dziedzinach; chodzi o usługi tak
chętne, jakie mi oddawał wożąc mnie samochodem; dalej o współpracę
naukową i umożliwienie mi druku niektórych artykułów, wreszcie
o zrozumienie moich kłopotów materialnych i o samorzutne zwrócenie
się do ówczesnego prowincjała ks. Martuszewskiego z prośbą o pomoc
dla mnie. Bóg zapłać.
Szczególne związki łączyły mnie z ks. Nowakiem, sekretarzem PSŻW.
Wprawdzie w pewnych kwestiach nasze zdania były odmienne, ale nie
mogę przemilczeć, że chociaż ja byłem kierownikiem Prymasowskiego
Studium Życia Wewnętrznego, w rzeczywistości prawie cały ciężar
pracy spoczywał na ks. Nowaku. Jego zasługą jest uporządkowanie akt
12.
z poprzednich lat, jego zasługą i to niemałą jest to, że nie było luk
w wykładach, uniknięcie których nie było rzeczą łatwą. Jemu też
zawdzięcza PSŻW ład i porządek, jaki na ogół panował, gdy chodzi
o plan wykładów i ćwiczeń. Wreszcie nie można pominąć tego, że on
rzucił myśl, by uroczyście obchodzić dziesięciolecie Studium i on
właśnie wszystko zorganizował. Księże Sekretarzu! Składam serdeczne
„Bóg zapłać”.
Gdy chodzi o Studium Życia
Wewnętrznego, to
niewątpliwie szczególną
wdzięczność należy się ks.
Eugeniuszowi Weronowi.
Wprawdzie ja dawno
myślałem o takim Studium
i snułem już plany w latach
1951/52 w rozmowach ze śp.
prowincjałem Stanisławem
Czaplą, wprawdzie
bezpośrednim bodźcem, że się znowu tą sprawą [s. 11] zająłem, było
zdanie wypowiedziane przez o. Miecznikowskiego TJ, że trzeba by
zorganizować kursy (myślał o kursie kilkumiesięcznym) dla ojców
duchownych; prawdą jest też, że do powstania Studium przyczynił się
o. Bernard Przybylski Zak. Kazn., gdyż utwierdził mnie w przekonaniu,
że takie Studium jest konieczne.
Niemniej prawdą pozostaje, że wszystkie moje dobre chęci, zamiary
i projekty pozostałyby tylko projektami, gdyby nie było kogoś, kto by
umożliwił zrealizowanie tych projektów, A tym kimś był właśnie
ówczesny prowincjał Ks.Ks. Pallotynów ks. Eugeniusz Weron
i ówczesna Rada Prowincjalna.
Przy tej okazji pragnę też podkreślić zasługi obecnego prowincjała
ks. Dąbrowskiego i wyrazić mu swą serdeczną wdzięczność.
Z wdzięcznością wspominam życzliwość okazywaną mi m.in. przez
ks.ks. Granatowicza i Duszę.
Chociaż już na początku wspomniałem o ks. Winklarzu, ówczesnym
rektorze w Otwocku, nie mogę się powstrzymać, by mu raz jeszcze nie
wyrazić tak głębokiej i szczerej wdzięczności za jego wielkie serce i tę
wielką życzliwość, a zwłaszcza za cierpliwość i ten spokój, chociaż tak
często dni skupienia przeze mnie organizowane dezorganizowały prace
w całym domu i zmuszały do szukania wyjścia, by zapasy zakupione dla
tych, co mieli przyjechać na dzień skupienia, nie uległy zepsuciu.
13.
Nie mogę też nie wyrazić szczerej wdzięczności ówczesnemu
ekonomowi w Ołtarzewie, a późniejszemu rektorowi domu
w Częstochowie.
Musiałbym jeszcze wspomnieć o klerykach, którzy zawsze chętnie
z miłością uprzedzającą mnie w Ołtarzewie obsługiwali; o braciach,
którzy mnie wozili, o siostrach czy to w Ołtarzewie czy w Otwocku,
o wszystkich zachowuję najlepsze wspomnienie i szczerą wdzięczność.
Na zakończenie podam jeden fakt, który wydawał mi się i wydaje
szczególnie charakterystyczny dla ducha Stowarzyszenia. Podaję go
tutaj chociaż jest to drobny epizod, ale jakże jest on charakterystyczny.
Otóż gdy mieszkałem w Ołtarzewie – było to za czasów rektoratu ks.
Józefa Wróbla, przyszli do mnie goście. Były to trzy czy cztery panie
z tzw. „Ósemki”. Brat furtian wpuścił je do pokoju – poczekalni na
parterze; chociaż go o to nie prosiłem, wyraził się, że zaraz pójdzie
poprosić o śniadanie dla gości. Byłem zdziwiony, że sam [s. 12] o tym
decyduje, nie pytając się ks. rektora czy ks. ekonoma. Pragnę
nadmienić, że zwrócenie się do ks. rektora Wróbla było w danej chwili
tym łatwiejsze, że był on na parterze w portierni i właśnie telefonował.
Zwróciłem się więc wobec tego do brata z zapytaniem, czy nie musi
poprosić o pozwolenie ks. rektora. Otrzymałem odpowiedź, że nie; jest
bowiem zwyczajem u Ks.Ks. Pallotynów częstować gości i on jako
furtian ma odnośne pozwolenie i zalecenie.
Takie zwyczaje wprawiły mnie w miłe zdumienie. Tak często bowiem
spotykało się wypadki w zakonach czy to braku gościnności czy też takie
uzależnienie od przełożonych, nawet w drobnych rzeczach. Tutaj
natomiast uderzała szerokość ujęcia życia wspólnego i przejaw miłości
uprzedzającej.
Obserwacja życia Ks.Ks. Pallotynów skłoniła mnie do tego,
że postanowiłem prosić o przyjęcie mnie do Stowarzyszenia.
Wystosowałem na piśmie prośbę i otrzymałem odpowiedź pozytywną.
Zanim rzecz została zrealizowana dowiedział się o tym mój Biskup
Ordynariusz J.E. Ks. Kard. Prymas Stefan Wyszyński, przebywający
podówczas w Komańczy. Jest zresztą możliwe, że sam o tym doniosłem,
gdy tylko było możliwe nawiązanie z nim kontaktu. J.E. Ks. Prymas
polecił J.E. Ks. Biskupowi Michałowi Klepaczowi, gdy ten go w
Komańczy odwiedził, by mi zakomunikował, iż prędzej mu włosy
porosną na dłoni, niż mi udzieli pozwolenia opuszczenia diecezji. O ile
pamiętam, miałem już pozwolenie ówczesnego wikariusza generalnego
ks. dra Stanisława Brossa; udzielił mi je w czasie, gdy jeszcze kontakt
z J.E. Księdzem Prymasem był niemożliwy. Skoro jednak stało się
14.
możliwe porozumienie się z J.E. Księdzem Prymasem, uważałem za
stosowne powiadomić go o swych zamiarach. Wobec jego stanowczego
sprzeciwu, musiałem zaniechać swego zamiaru. To jednak bynajmniej
nie przeszkadzało, że nadal moje stosunki z Ks.Ks. Pallotynami
pozostały jak najlepsze, nadal okazywali mi swą życzliwość i tak często
udzielali swej pomocy. Oni też umożliwili powstanie Prymasowskiego
Studium Życia Wewnętrznego. Żałuję bardzo, że wskutek choroby nie
mogę już wykładać w Seminarium Duchownym w Ołtarzewie i w ten
sposób spłacić choć w części dług wdzięczności.
Kanie, dnia 10 stycznia 1976 r.
Ks. Antoni Słomkowski
>>>TEKST przepisał i przygotował do publikacji ks. Stanisław Tylus SAC

Podobne dokumenty