Zapisy wypowiedzi Szatana, który mówi ustami opętanych

Transkrypt

Zapisy wypowiedzi Szatana, który mówi ustami opętanych
Zapisy wypowiedzi Szatana, który mówi ustami opętanych
ROZMOWY Z DIABŁEM
 Str. 14-15
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 49 (614) 15 GRUDNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
„Wtedy Bóg rzekł: »Niechaj się stanie światłość!«. I stała się światłość. Bóg, widząc, że
światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności”
– mówi Księga Rodzaju. Czas dopisał do niej
suplement… – Nie, nie o to mi chodziło, do jasnej
cholery! – zawołał Bóg, widząc oświetlone
na koszt podatnika polskie kościoły.
 Str. 3
 Str. 16
 Str. 12-13
ISSN 1509-460X
 Str. 2
2
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Do Zespołu Szkół w Świdnicy przybył Stefan Regmunt i – jak
to biskupi mają w zwyczaju – do zgromadzonej tamże dziatwy przemawiać począł. Ta jednak zemdlała. W liczbie 30
sztuk. Autentycznie! Rzecz cała skończyła się hospitalizacją
zemdlonych, a więc była poważna. Specjalna komisja bada,
czy biskup wydalił jakąś energię, czy może po prostu przesadził z feromonami?
To już chyba jakaś epidemia, bo mdleją też ludziska w sanktuarium w Ostrołęce, z tym że tam terapeutycznie. Ojciec Teodor Knopczyk, franciszkanin, dotyka ich, a oni fajt na ziemię.
No i wstają „uzdrowieni”. Choć nieco potłuczeni.
Z okazji 20-lecia rozgłośni Rydzyka Benedykt XVI wyraził radość z faktu, że „dzięki Radiu Maryja i związanej z nim Telewizji Trwam jego audiencje środowe i inne wystąpienia mogą być
odbierane w Polsce”. W rocznicę urodzin RM jeden z kanałów
telewizyjnych wyemitował „Dzień świra”. Zbieg okoliczności?
Cośmy się nagłowili nad tym, po co sieć „oszczędnościowo-kredytowa” SKOK ładuje forsę we wszelkie fanaberie Rydzyka (od Radyja, poprzez Trwam i uczelnie, do geotermii)!
No i BINGO! Powstała inicjatywa – już mocno poparta przez
arcybiskupa Mokrzyckiego – aby ze Stefczyka (to był taki
propagator spółdzielczości z czasów zaborów) uczynić świętego. Patron parabanku kanonizowany! Toż to lepsza w Polsce
reklama niż Antonio Banderas bujający biodrami.
Święty Mikołaj jest zniekształcony – przeczytaliśmy w „Naszym Dzienniku”. Pełni obaw, że zapadł na jakąś ciężką chorobę, zabraliśmy się do lektury, ale okazało się, że chodzi o wizerunek. Ten jest wypaczony przez Dziadka Mroza, elfy i krasnoludki. To Rydzyk wierzy w krasnoludki? Oczywiście. To
one wpłacają miliony na jego konta. Tak przynajmniej zeznał
w Urzędzie Skarbowym.
Za sprawą Dziwisza ampułka z kroplą krwi JPII (która to już?)
trafiła z okazji Barbórki pod ziemię. Do kaplicy św. Kingi
w kopalni soli w Wieliczce. Oczyma wyobraźni widzimy, jak
kardynał na przełomie marca i kwietnia 2005 roku podśpiewywał sobie: „Jeszcze po kropelce… jeszcze po…”.
Uczniowie podstawówki z Marcinkowic (woj. małopolskie)
wzięli udział w obowiązkowej akademii z udziałem Jarosława
Kaczyńskiego. „Jesteś mężem stanu, bronisz naród z troską,
żeby nasza Polska, zawsze była Polską” – tak zakończył recytację długiego wiersza ku czci prezesa PiS mały chłopiec. Dopisaliśmy jeszcze jedną dziecięcą zwrotkę: „A jak bronić
przestaniesz, co daj Panie Boże, banany zaczną rosnąć na polskim ugorze”. A w ogóle to nie będzie Niemiec dzieci nam
germanił, w zamian będzie Jarosław mocno je baranił!
Krewny zgwałcił 21-letnią dziewczynę w jej własnym domu. I został skazany na 12 lat więzienia. Ona na tyle samo – za cudzołóstwo. Wszystko to zdarzyło się w XXI wieku, w Afganistanie – sojuszniczym kraju, do którego mieliśmy zanieść demokrację i z którym zacieśniamy przyjacielskie stosunki. Bo
też wiele z nim Polskę łączy. Na przykład fanatyzm religijny.
W Chorwacji do władzy doszła centrolewicowa koalicja „Kukuriku”. Wdzięczna nazwa została zaczerpnięta z szyldu knajpy, gdzie spotkali się założyciele ugrupowania. I to jest godna pochwały pełna jawność. Idąc tym tropem, SLD powinna nazywać się „Magdalenka”, a PO – „Pędzący Królik”.
Na 5 lat do pudła pójdzie francuski zakonnik Pierre-Etienne
Albert. Na tyle skazał go paryski sąd za akty pedofilskie wobec 38 dzieci. Niektóre nie miały jeszcze 6 lat. Wychodzi po półtora miesiąca za zgwałcone dziecko. Francuzi są wstrząśnięci, bo raczej nie o to im chodzi, gdy śpiewają Marsyliankę:
„Allons enfants de la patrie” (chodźmy, dzieci ojczyzny).
Sensacja! Naukowcy z NASA odkryli bliźniaczą do Ziemi planetę. O „Keplerze-22b” wiadomo, że jest oddalona 600 lat świetlnych od nas, że ma atmosferę i temperaturę przy podłożu oscylującą wokół 22 st. C. Zwolennicy UFO oszaleli z zachwytu
i już nazywają „K-22b” nowym Edenem. I mają rację. NASA
stwierdziła bowiem ponad wszelką wątpliwość, że na planecie
nie ma Radia Maryja, Beaty Kępy i Tomasza Terlikowskiego.
Wystawa obrazująca 700 lat historii ubioru jest do obejrzenia
we francuskim Lyonie. Ekspozycja „Ikona mody” pokazuje, jak
zmieniały się trendy, wykorzystując w tym celu malowidła i rzeźby Madonny z różnych okresów średniowiecza, renesansu, baroku… W sumie niewiele się zmieniło. Dziś też Madonna wyznacza trendy, z tym że częściej zrzuca odzienie, niż je wkłada.
W Watykanie z kardynałami spotkała się delegacja dżinistów.
Na jej czele stał przywódca dżinizmu Nemu Chandaria. Ponoć dżiniści wywoływali coś z butelki, a kardynałowie – z kielicha. Musiało być wesoło...
Jak Prometeusz
P
rzez 11 lat ani razu nie poświęciłem felietonu Tade- do Boga przez Jezusa szerzą pogańskie klepanie litanii i pauszowi Rydzykowi, ponoć ojcu, i jego Radiu Maryja, ciorków, ponad Absolut wynoszą kult maryjny oraz nabowraz z przystawkami. Uważałem, że jest to temat raczej żeństwo do wszystkich świętych. Sam Tadeusz Rydzyk wiadla prokuratury, ewentualnie dla moich dziennikarzy śled- rę – jeśli kiedykolwiek ją posiadał – wymienił dawno na miczych. Jednak z okazji okrągłej 20 rocznicy największego liony złotych oraz kolejne dobra i zbytki, które nie służą luwykwitu polskiego oszołomstwa III RP nie mogę nie po- dziom, lecz ziemskiemu imperium Kościoła, oraz zaspokachylić się nad nim z troską.
jają jego chore ambicje.
À propos... Kazanie na centralnych
Tylko wyciosane w kruchcie mózgi Niesiołowskiego czy
uroczystościach jubileuszowych
Wałęsy mogą sądzić, że Rydzyk jest jakimś odszczepieńw Toruniu wygłosił arcybiskup
cem od oficjalnego nurSławoj Głódź, szef Zespołu Bitu rzymskokatolickieskupów ds. Duszpasterskiej Troski
go Kościoła. Dlateo Radio Maryja. Zespół ten powstał
go mówią o nim
w 2002 roku po licznych głojak o jakimś
sach krytyki – także ze stroniesfornym,
ny sztandarowych, polskich
błądzącym
katolików – dotyczącej cabanicie
łego „zbożnego dzieła”
i szkodniku,
księdza Rydzyka. Zaana jego dziagażowanie poliłalność
tyczne RM kryokreślają jako
tykował nawet
„błędy i wypaprymas Glemp,
czenia”. Episkoa Komisja Epipatowi takie poskopatu ds. Środdejście jest bardzo
ków Społecznego
na rękę. Sam z jedPrzekazu ogłosiła:
nej strony trochę się dy„Niektóre media katolicstansuje i droczy na ojczulkie, na przykład Radio Maryja,
ka, żeby z drugiej strony – rękami innych biskupów
stały się, niestety, narzędziem rozpowszechniania niepraw- – pogłaskać i pobłogosławić. W ten sposób stado Rydzydy, a czasem nawet pomówień dotyczących kandydatów” kowe wciąż należy do głównej owczarni; można je strzyc,
(to z okazji wyborów). Tak pasterze uspokajali wzburzone a w razie potrzeby posłużyć się nim w wyborach.
owieczki. Jednocześnie za zamkniętymi drzwiami uznali, że
Na szczęście niepowiązani z hierarchami Krk i zdrowi
Rydzyk zrobił kawał dobrej roboty i należy ten jego doro- na umyśle Polacy wiedzą, że Kościół watykański jest jebek ochraniać. Dlatego w nowym „Zespole Biskupów”, któ- den i niepodzielny; inaczej już by nie istniał. Dlatego słuszry oficjalnie miał trzymać bat i wygrażać palcem ojcom re- nie utożsamiają „Kościół toruński” z „łagiewnickim”, wardaktorom, znaleźli się ich najwięksi przyjaciele – biskup szawskim i każdym innym, zwłaszcza w granicach KatoSuski, arcybiskupi Dzięga i Gołębiewski oraz oczywiście landu. Oburzając się na słowa i czyny Rydzyka, oburzają
Głódź. Ten ostatni po biskupiemu, czyli obłudnie, tłumaczył się na cały rzymskokatolicki system. Odrzucając Rydzyka,
się na jubileuszu (łatwo)wiernym fanom Rydzyka: „Troska odrzucają jego zakonnych przełożonych, a także biskupów
jest wyrazem pozytywnego nastawienia. Nie przejawiamy i papieża. I postępują właściwie! Dlaczego? Ponieważ rzymprzecież troski o to, co jest nam obojętne”. Głódź ubolewał ski katolicyzm ma tyle wspólnego z biblijnym, tj. autenteż, że Radio Maryja było atakowane i szkalowane, że pró- tycznym chrześcijaństwem, co poseł Kotliński z posłem
bowano odebrać mu koncesję, a media laickie wciąż od- Niesiołowskim. Łączą nas co prawda korzenie (Łódź) oraz
malowują wizerunek o. Rydzyka w czarnych barwach. Py- regulamin i miejsce pracy (Sejm), ale poza tym wszystko
tał nawet: „Gdzie się podziała dziennikarska solidarność?”. inne dzieli.
No cóż, może rzeczywiście operatywnemu zakonnikowi dzieTyle że indoktrynowani z dziada pradziada Polacy kaje się krzywda, skoro on sam – kiedy pytano go w 1991 tolicy nie dostrzegliby tych fundamentalnych różnic poroku o motywy założenia Radia – powtarzał jak mantrę: między katolicyzmem a chrześcijaństwem, gdyby nie ja„Moją ambicją jest głosić Ewangelię”.
skrawy przykład Tadeusza Rydzyka. W ten sposób ludzie
Wobec powyższego – w imię tejże dziennikarskiej so- wierzący powinni go postrzegać jako autentycznego bożelidarności oraz w trosce o głoszenie czystej Ewangelii – chcę go posłańca-proroka. Dzięki niemu nasi rodacy odzyskują
ojca dyrektora wziąć w obronę.
wzrok, zaczynają samodzielnie myśleć i odchodzą od fałJeśli założyć, że Bóg chrześcijan istnieje, to bez cienia szywego, odstępczego Kościoła papieskiego. Ojciec Tadeironii należy stwierdzić, że Tadeusz Rydzyk naprawdę przy- usz jak Prometeusz! Dlatego dziś, Ojcze Dyrektorze, życzysłużył się chrześcijaństwu, a nawet wprost zbawieniu mi- my Ci zdrowia, szczęścia i jeszcze wielu, wielu jubileuszów!
lionów Polaków. Jak to? – ktoś zapyta. – Przecież Radio
JONASZ
Maryja powstało za wyłudzone lub przywłaszczone (Stocznia Gdynia) pieniądze. Z rozgłośni
od 20 lat wypływa w świat rzeka kłamstw
i oszczerstw, a prowadzący audycje – sami
lub dopuszczając skrajne wypowiedzi słuchaczy – polaryzują rzeczywistość, antagonizują
ludzi o różnych poglądach, podjudzają, obrażają, insynuują. Ewangeliczny przekaz miłości nieprzyjaciół i odpuszczenia winowajcom zamienili na brutalną walkę polityczną pod krzyżem.
W miejsce idei powszechnego zbawienia upowszechniają antysemityzm i ksenofobię. ZaWAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
miast wzoru biblijnej modlitwy skierowanej
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
W
śród ukrytych źródeł finansowania instytucji kościelnych przez samorządy, obok sprzedawanych za bezcen
nieruchomości i okazjonalnych dotacji, pozycją najbardziej znaczącą
(pod względem wysokości kwot) jest
stałe finansowanie oświetlenia zewnętrznego (nierzadko fantazyjnych
iluminacji) oraz monitoringu. Jak
przemycić te pieniądze w budżecie
gminy, skoro polskie prawo stanowczo podobnych praktyk zakazuje?
– Ustawa o finansach publicznych nie daje absolutnie żadnych
podstaw prawnych do zrealizowania z budżetu samorządu terytorialnego wydatku majątkowego polegającego na budowie, modernizacji
i remoncie obiektów sakralnych czy
wreszcie rzeczonego oświetlenia kościoła, bowiem nie są to tzw. zadania własne gminy. Nie ma natomiast
żadnych przeszkód przy dofinansowaniu remontów kościołów wpisanych do rejestru zabytków. Jest to
uregulowane ustawą o samorządzie
gminnym, w której jako zadanie własne gminy ujęto ochronę i opiekę
nad zabytkami – wyjaśnia dyrektor
jednej z Regionalnych Izb Obrachunkowych.
Urzędnik zauważa, że samorządy doskonale się już nauczyły, jak
obchodzić przepisy.
– Teraz radni nie wpisują do stosownej uchwały prywatnego parkingu dla księdza proboszcza, lecz określają go mianem ogólnodostępnego, a zamiast oświetlenia czy monitoringu kościoła uchwalają iluminację i podgląd fragmentu ulicy (placu, skweru), przy której usytuowany jest świątynia czy plebania. Że
reflektory i kamery skierowane są
de facto na obiekt sakralny? Z tego łatwo się wytłumaczyć ogólnymi
względami bezpieczeństwa lub chęcią zapewnienia komfortu ludności
– dodaje nasz rozmówca.
Oto najnowszy przykład:
22 listopada 2011 r. Urząd Miasta w Katowicach ogłosił przetarg
nieograniczony na „monitoring wizyjny w rejonie ul. Piotrowickiej,
Związkowej, Franciszkańskiej w Katowicach”. Przedmiotem zamówienia jest wykonanie „pod klucz” systemu 11 nowych punktów kamerowych, centrum obserwacji, centrum
rejestracji i stanowiska podglądu
(u oficera dyżurnego III Komisariatu Policji) oraz przeszkolenie 5 pracowników mających obsługiwać system wyposażony nawet w „instalację antysabotażową”! No po prostu
ręce same składają się do oklasków,
że magistrat tak dba o bezpieczeństwo mieszkańców, iż przeznaczył
na ów cel 400 tys. zł. Żeby zapoznać się z detalami chwalebnego
przedsięwzięcia, zaglądamy do „Specyfikacji istotnych warunków zamówienia”, gdzie znajdujemy dokładną lokalizację punktów kamerowych:
dziewięć z kamerami szybkoobrotowymi, dwa ze stacjonarnymi. Okazuje się, że żadna z nich nie będzie
zainstalowana na którejś ze wskazanych w zamówieniu ulic.
GORĄCY TEMAT
3
Światłość wiekuista
Liczba obiektów sakralnych wyposażonych
w efektowną iluminację wzrasta wprost
proporcjonalnie do cen energii elektrycznej,
bo proboszczów prąd nic nie kosztuje...
Za to podatników te fanaberie
kosztują 92 mln zł rocznie!
~ Wszystkie „oczy” (pięć wyposażonych w podświetlacz podczerwieni) zostaną skierowane
na... pobliski kompleks klasztorno-parafialny franciszkanów (tzw.
kalwaria panewnicka przy parafii św.
Ludwika Króla i Wniebowzięcia
NMP) oraz jego otoczenie.
~ Centrum Obserwacji wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt,
klimatyzację i bezpośrednią łączność
światłowodową z policją zostanie
umieszczone na portierni przy bramie wjazdowej na teren klasztoru.
Rzecznik ratusza Jakub Jarząbek mętnie tłumaczy, że to wszystko z troski o zabytki, bo „mamy sygnały o aktach wandalizmu”. Proboszcz od św. Ludwika – o. Alan
Franciszek Rusek – podkreśla, że
skończą mu się wreszcie włamania
do skarbonek. O przyszłych kosztach eksploatacji (m.in. całodobowa dwuosobowa obsługa Centrum
Obserwacji) nikt na razie nie wspomina, ale jest przecież oczywiste, że
zapłaci miasto. Dodajmy, że w klasztorze i franciszkańskim seminarium
duchownym rezyduje kilkudziesięciu zdrowych, wypasionych byków,
którzy – choćby tylko dla zdrowia
– mogliby patrolować teren, zastępując skutecznie kamery...
Pod pretekstem odstraszania chuliganów kamerę plus ekstraoświetlenie (obraz będzie transmitowany
do straży miejskiej) zafunduje sobie
także Bielsko-Biała na podmiejskim
wzgórzu Trzy Lipki. Faktyczny powód? Stoi tam 40-metrowy krzyż jubileuszowy, będący metą kościelnych
procesji, a na stoku południowym
mieści się klasztor redemptorystek...
~ ~ ~
Ile takie oświetlenie orientacyjnie kosztuje? Popatrzmy:
~ Warszawa – na iluminację
bazyliki św. Krzyża przy Krakowskim
Przedmieściu (43 reflektory z okablowaniem) miasto wydało prawie 220 tys. zł. „Ciągle coś się przepala. Za każdym razem zgłaszamy
awarię Zarządowi Terenów Publicznych, który odpowiada za konserwację oświetlenia. Na naprawę czekamy czasem nawet kilka tygodni”
– wściekał się niedawno w mediach
proboszcz ks. Marek Białkowski.
Oświetlenie kościoła parafii św. Wojciecha przy ul. Wolskiej kosztowało 150 tys. zł, a Wszystkich Świętych
przy pl. Grzybowskim – 146 tys. zł;
~ Warszawa-Praga – w ramach
przygotowań do Euro 2012 przed
dwoma miesiącami uroczyście włączono iluminację kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej (konkatedra). Fundatorem jest dzielnica Praga-Południe, która przyznała 140 tys. zł na 14
potężnych reflektorów. Proboszcza
ks. Zygmunta Podstawkę głowa
o rachunki za prąd i wymianę żarówek nie boli, bo wszystkie przyszłe
koszty wziął na siebie samorząd;
~ Gdańsk – podświetlenie kościoła św. Jadwigi Śląskiej w Nowym
Porcie (33 projektory) kosztowało
podatników 131 tys. zł; św. Elżbiety
przy ul. Elżbietańskiej (44 projektory i ponad pół kilometra kabli) – 193
tys. zł; Matki Boskiej Bolesnej
przy ul. Głębokiej (47 projektorów)
– 222 tys. zł, a św. Barbary przy ul.
Długie Ogrody (34 reflektory) – 100
tys. zł. W tym ostatnim przypadku
pewną ciekawostką jest fakt, że pieniądze wyprowadzono „tylnymi
drzwiami” via Zarząd Dróg i Zieleni (z puli „Remonty ulic w dzielnicach”). Na prąd i konserwację iluminacji obiektów sakralnych miasto
wydaje około 500 tys. zł rocznie;
~ Piaseczno (gmina Gniew)
– iluminację (34 lampy) świątyni Narodzenia NMP sfinansowali po połowie: samorząd i Energa Oświetlenie
Sopot. W sumie 80 tys. zł. „Pomysł
na podświetlenie kościoła narodził
się przed kilkoma laty, gdy jechałem
drogą krajową po zmierzchu i stwierdziłem, że z niej nie widać Piaseczna” – opowiadał lokalnej prasie proboszcz ks. Andrzej Ossowski.
Lampiony na pobliskim kościele św. Mikołaja kosztowały gminę 100 tys. zł, zaś parafii św. Jana Chrzciciela w Pieniążkowie przyznano 50 tys. zł. Rachunki za prąd
opłacane są z kasy publicznej;
~ Radom – iluminacja kościoła
św. Jana Chrzciciela w Radomiu
(„Dar od władz miasta” – podkreślił
prezydent Andrzej Kosztowniak, naciskając pstryczek-elektryczek) składa się z 96 punktów świetlnych: 56
świateł zalewowo-punktowych umieszczono w podłożu, na słupach i murach kościoła, a 40 zamontowano na
wieży. Kosztowały 250 tys. zł. O wiele więcej miasto zapłaci za energię
(na liście sponsorowanych jest też katedra i parafia garnizonowa);
~ Czeladź – iluminacja kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Czeladzi (na zdjęciu) kosztowała niespełna 200 tys. zł, z czego
gmina dała 150 tys. zł, a resztę dołożyli sponsorzy. Uroczyste uruchomienie instalacji (latarnie, oświetlenie fasady i głównego wejścia) sterowanej przez zegary astronomiczne miało miejsce w ubiegłym roku.
Przed kilkoma miesiącami w mieście
wybuchł drobny skandal, że część
świateł zgasła. „To oszczędności
wprowadzone przez miasto” – grzmiał
proboszcz ks. Jarosław Wolski. Okazało się, że niczego mu nie odcięli
i w dalszym ciągu może bez licznika
czerpać, ile tylko chce, zaś problem
tkwił w zwarciu jakiegoś urządzenia,
za którego naprawę musi już teraz
sam zapłacić, choć nie lubi wyrzucać
pieniędzy w błoto;
~ Bezczelność, do jakiej potrafią posunąć się w roszczeniach wielebni, zilustrujemy ma przykładzie
Sieradza, gdzie w sierpniu bieżącego roku miasto odcięło darmowe
oświetlenie kompleksowi parafii św.
Urszuli Ledóchowskiej. „Pan prezydent i jego współpracownicy, chcąc
pokazać swoją niechęć, odcięli nam
prąd do oświetlenia zewnętrznego.
Kościoły w mieście są oświetlane darmo z sieci miejskich
i gminnych. My również mamy
na to pozwolenie byłych prezydentów i przez lata nikomu to nie przeszkadzało. A teraz, aby patronka
Sieradza i jej kościół był zaciemnione, posunięto się do tak podłego ruchu” – zawył z ambony proboszcz
Jan Witkowski. „Ksiądz powołuje
się na nieistniejącą umowę, bo nigdzie nie znaleźliśmy tego dokumentu. Moglibyśmy nadal oświetlać
kościół (niebędący zabytkiem! – dop.
red.), ale okazało się, że parafia
oświetlała też swoją szkołę i salę
gimnastyczną. Odkryliśmy, że założono tam nielegalnie drugi obwód,
a zużycie energii dochodziło do 10
kWh na godzinę, co kosztowało nas
rocznie około 15 tys. zł” – ujawnił
prezydent Jacek Walczak.
~ ~ ~
W Polsce funkcjonuje około 10,5 tys. parafii, czyli tyle samo
kościołów i co najmniej drugie tyle kaplic, klasztorów itp. Oczywiście nie wszystkie przypominają
choinki, ale jeśli przyjąć, że statystyczny obiekt jest oświetlony średnio pięcioma lampami o mocy
2 tys. wat przez minimum dziesięć
godzin na dobę, to łatwo policzyć,
że – aby świątobliwym mężom i niewiastom było widno – płacimy
(przy taryfie nocnej 0,24 zł za kWh)
92 mln zł rocznie.
ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Syndrom egzorcysty
Jedną z ulubionych zabaw „obrońców życia” jest straszenie syndromem poaborcyjnym.
I choć nie ma wiarygodnych badań, które potwierdziły realność tego zjawiska, aktywiści pro-life niezmordowanie przekonują, że istnieje. Fatalnych skutków aborcji możemy według nich doświadczyć nawet kilkadziesiąt lat po
przedwczesnym otwarciu łona. I nie ma
przed tym ucieczki!
Propagatorzy syndromu wykazują wielką
inwencję w wymyślaniu jego potencjalnych skutków.
Jeśli TO zrobisz,
paskudna bezwstydnico, będziesz: obżerać się
jak świnia lub zachorujesz na anoreksję (do
wyboru), nie wytrzymasz dnia
bez psychotropów i wódki, staniesz się seksualnie oziębła, agresywna w stosunku do męża, dzieci czy
sąsiadów. Możesz nawet popełnić samobójstwo.
Trudno nie zauważyć, że syndrom
poaborcyjny jest tak naprawdę... syndromem kościelnym. Nabożni eksperci wiedzą, że problem należy odpowiednio rozdmuchać. I to tak, żeby
kobieta uznała, że jest złem wcielonym. Co najmniej drugim Breivikiem.
Na rodzimym rynku wydawniczym ukazała się kolejna biblia „syndromistów”. Ojciec Christian de
la Vierge, franciszkanin, pełnił posługę duszpasterską w Marsylii, gdzie
powierzono mu zaszczytną funkcję
egzorcysty. W swojej celi często gościł niewiasty, które – przekonane
o własnym opętaniu – przychodziły
prosić o diabłowygnanie. Powodem duchowych cierpień okazywały się skrobanki. Bolesne spotkania z tymi paniami
zaowocowały
książką „Egzorcysta
o aborcji” z mnóstwem nieocenionych
rad: co zrobić, jak już
się zrobiło...
Nic tak nie
pomaga w leczeniu
poaborcyjnych ran
– przekonuje ksiądz
– jak... nadanie imienia
usuniętej zygocie. Najlepiej, jeśli wspólnie wymyśli
je cała rodzina. Nie ma tu zresztą znaczenia, czy imię będzie męskie, czy
żeńskie. Chociaż kobieta – dodaje
franciszkanin – doskonale wyczuwa
płeć przyszłą niedoszłą.
Po nadaniu imienia następuje długoletni proces, właściwie dożywotni
– tzw. macierzyństwo duchowe. Jego
celem jest nawiązanie więzi z usuniętym zarodkiem, z którym należy
jak najczęściej rozmawiać, opowiadać,
jak minął dzień, i w ogóle traktować
jak osobistego powiernika.
Kolejnym krokiem jest zadbanie
o dzieci żyjące (urodzone po wcześniejszej aborcji), jeśli takowe posiadamy. W tym miejscu warto wspomnieć, że według dzisiejszych badań
płód przed 7 miesiącem ciąży znajduje się w stanie „stałego braku przytomności, przypominającego sen lub
narkozę”. Według ojca de la Vierge,
grudkę komórek natychmiast po poczęciu cechuje bogate życie wewnętrzne. I ta sama grudka zdaje sobie sprawę, że w wygodnej, wymoszczonej macicy, w której spędzi najbliższe 9 miesięcy… doszło do morderstwa. Ma
wrażenie, że „żyje w grobie” i doświadcza „klimatu śmierci”. Skutkuje to poważnymi konsekwencjami
w życiu już po narodzinach i ogromnymi problemami wychowawczymi.
Aby utrzymać więź z usuniętą zygotą, warto też nadgorliwie uczestniczyć w nabożeństwach i zamawiać
msze rocznicowe z okazji dzieciobójstwa. Zalecana jest pielgrzymka
do miejsc kultu Niebieskiej Mamy
– Fatimy albo Lourdes. I udział
w manifestacjach na rzecz obrony życia poczętego.
Brakuje jeszcze pomysłu, żeby
nieistniejącemu dziecku urządzić wirtualny chrzest, komunię, bierzmowanie i ślub po 25 latach. Wszystko
z hojnym „co łaska”.
JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki
Przed sądem stanie 23-latek ze Zgierza, który przez 4 lata z powodzeniem udawał funkcjonariusza Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Michał K. zatrzymywał najprawdziwszych podejrzanych, których następnie przekazywał policji,
i werbował informatorów. Za niestrudzoną pracę na rzecz porządku publicznego grozi mu 5 lat więzienia.
AGENT Z POWOŁANIA
Niecodzienną reklamę miejskiej pływalni
w Opocznie zapewniła pewna para, która
w obiektywie kamery z monitoringu namiętnie uprawiała seks. Amatorzy
ekstremalnych uciech za swój czyn nie odpowiedzą, ponieważ na filmie,
który zawojował internet, nie widać ich twarzy.
SPORTY EKSTREMALNE
W Gryfowie Śląskim dwaj młodzi mężczyźni potrzebowali pomocy. Poprosili o nią policjanta w cywilu. Mogą za to posiedzieć nawet pięć lat, bo panowie prosili
o wsparcie w wyłamaniu stacyjki samochodu, który właśnie zamierzali ukraść.
CHAM
Z kolei w Olsztynie dwaj kompani weszli
do sklepu z bielizną. Po manekina ubranego w stringi i biustonosz. Jeden z amatorów dużych plastikowych lalek miał
we krwi niemal 5 promili alkoholu.
Opracowała WZ
TRZECI DO FLASZKI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Kara śmieci to jest fundament Prawa i Sprawiedliwości. To był jeden z powodów, dla których przystąpiłem do PiS.
(poseł Adam Hofman, PiS)
œœœ
PiS było za mało aktywne w sprawach światopoglądowych. Często dyscyplina partyjna łamała ludziom kręgosłupy.
(Arkadiusz Mularczyk, poseł Solidarnej Polski)
œœœ
Nie mam pokus przejścia do Solidarnej Polski, bo jestem wierny panu Jarosławowi Kaczyńskiemu, któremu zawdzięczam polityczną karierę. Nie
jestem członkiem partii PiS, ale nie interesują mnie inne partie. Zawsze
będę popierał Jarosława Kaczyńskiego. Coraz bardziej przekonuję się
do stwierdzenia, że Jarosław Kaczyński jest Kazimierzem Górskim polskiej
polityki.
(poseł Jan Tomaszewski, klub PiS)
œœœ
P
olska prawica katolicka jest w dużej mierze
wcieleniem wszystkiego, co antychrześcijańskie – autorytaryzmu, bezwzględności, braku miłosierdzia.
Skąd wzięły się niesympatyczne typy zaludniające polską przestrzeń publiczną? Wydaje mi się, że ze zderzenia powierzchownego polskiego katolicyzmu z możliwościami zdobycia władzy i zabłyśnięcia. W PRL-u takich
możliwości dla ludzi
związanych z Kościołem było niewiele.
Po 1989 r. wszystko
się zmieniło, a kto
mógł i chciał, poszybował ku władzy
i pieniądzom na skrzydłach prawicowych partii, kościelnych stowarzyszeń i koterii medialnych w rodzaju „pampersów” Walendziaka.
Myślę o tym na przykład w kontekście wydarzeń
po 11 listopada, kiedy cała ta konserwatywna spółdzielnia zaczęła wykręcać kota ogonem, aby sprawić
wrażenie, że to nie prawicowi bojówkarze doprowadzili do zniszczeń w Warszawie, ale nieszczęsna „Krytyka Polityczna” i jacyś niemieccy antyfaszyści. Kłamstwa, insynuacje i pomówienia powtarzano tak często
i w tak wielu miejscach, że trudno było dociec tego, co
się właściwie wydarzyło. Ktoś niezorientowany mógłby
sądzić, że to Sławomir Sierakowski z Kingą Dunin
bili policjantów i podpalali samochody w centrum stolicy. Jednak o tym, że to na przykład Korwin-Mikke
namawiał do stosowania przemocy, w pobożnej spółdzielni cicho sza! Okazuje się, że obrońcy „prawdy
i absolutnych wartości” potrafią po prostu zmyślnie
łgać, jeśli wyczują w tym interes. Także wówczas, gdy
bezwstydnie i publicznie zmyślają kolejne kłamstwa
smoleńskie – mgły, bomby, strzały o świcie…
Tymczasem dziś Tomasz Terlikowski domaga się
nowych praw chroniących interesy religijnych radykałów: prawnej ochrony wizerunków i symboli religijnych.
Więc już nie tylko ochrony tzw. uczuć religijnych, ale
także konkretnego egzemplarza Biblii, konkretnego
krzyża lub gwiazdy Dawida. Sam proponuje w tym kontekście dla Nergala
pół miliona złotych
za podarcie jego
własnej – Nergalowej – Biblii. Ten postulat jest notabene
zbieżny z toczoną
od roku na forum ONZ kampanią państw islamskich
zmierzających do uchwalenia prawa zakazującego bluźnierstwa przeciwko religii wszędzie na świecie. Byłby
to de facto powrót totalnego zakazu wszelkiej krytyki
przekonań religijnych.
Redakcyjny kolega Terlikowskiego, Paweł Lisicki,
zastanawia się nad przyczyną antyklerykalnych wystąpień w Europie. Widzi je w… niedostatecznym konserwatyzmie Kościoła i odejściu od łacińskiej liturgii. Pomijając śmieszność tej tezy (to notabene taki półlefebryzm), przyczyna na przykład polskiego antyklerykalizmu jest łatwa do ustalenia. Podejdźcie do lustra, panowie z prawicowego salonu, i tam znajdziecie powód
tej desperacji, która wyborcom kazała głosować na Palikota. To m.in. wy zatruliście, zakneblowaliście ten
kraj i sprawiliście, że ludzie gorączkowo szukają odrobiny świeżego powietrza. Bo przyczyną antyklerykalizmu był i niezmiennie pozostaje natrętny klerykalizm.
ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Chrześcijanie inaczej
Dziwię się, że ktoś taki jak Robert Biedroń może być posłem.
(poseł Stefan Niesiołowski, PO)
œœœ
Biskup jest krętacz. Chyba nie czytał Pisma Świętego.
(poseł Niesiołowski o abp. Michaliku)
œœœ
Jestem za związkami partnerskimi, bo uważam, że każda forma wspólnego życia ludzi powinna być wspierana. Mam nadzieję, że debata na ten temat zakończy się w tej kadencji Sejmu.
(posłanka Agnieszka Kozłowska-Rajewicz,
PO, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania)
œœœ
Za mało polityki w Radiu Maryja! Oczekuję od mojego Kościoła niewycofywania się rakiem do kruchty.
(Wojciech Cejrowski, podróżnik)
œœœ
Modlę się do Ducha Świętego. Gdyby nie on, przy moich średnich kompetencjach i tysiącu niedociągnięć, raczej nie mógłbym robić tego, co robię.
(Bogdan Rymanowski, dziennikarz TVN24)
œœœ
Krzyż jest znakiem stricte religijnym. A jeśli państwowym, to w takich krajach jak Szwajcaria, Malta czy państwo krzyżackie, a i to tylko w specjalnej konfiguracji i stylistyce. Sugerowanie, że krzyż to symbol polskości, to
bałamuctwo.
(prof. Janusz Majcherek, filozof)
œœœ
Poglądy Janusza Palikota dotyczące relacji Kościół–państwo są zupełnie
zwyczajne i podziela je ogromna większość katolików zamieszkujących liberalne demokracje.
(prof. Jan Hartman, filozof)
œœœ
Wystarczy, żeby dziecko poszło z mamą do księgarni, gdzie na półce
z książkami dla dzieci, obok „Dużej książki o aborcji” zobaczy „Wielką księgę cipek” i „Wielką księgę siusiaków”.
(Franciszek Kucharczak, „Gość Niedzielny”)
Wybrali: AC, RK, PAR, ASz
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
NA KLĘCZKACH
oddalonej o 25 km. I niech to będzie postrachem dla innych potencjalnych zdrajców!
A.
PATENT NA KLAPĘ
Debata na temat kary śmierci
wywołana przez PiS i Solidarną Polskę zwróciła się ostatecznie przeciwko nim samym. Żądanie przywrócenia kary głównej potępiła większość polskich duchownych zabierających głos w tej sprawie, a także
Benedykt XVI. W ten sposób pisowcy osłabili wsparcie życzliwego
im tradycyjnie zaplecza kościelnego.
Także najnowsze sondaże są zaskakujące – karę śmierci popiera od 50
do 60 proc. Polaków. To wprawdzie sporo, ale i tak najmniej od 20
lat. Jeśli więc chcemy się jakiejś popularnej, a szkodliwej idei pozbyć
lub chcemy, by idea ta zaliczyła klapę, to powinien ją zacząć aktywnie
popierać Jarosław Kaczyński – natychmiast rzecz ta zacznie brzydnąć
społeczeństwu.
AC
osób z tej jednej rodziny stanie za to
przed sądem. A co na to Kościół?
Wszak biznesmeni D. byli tylko jedną stroną zawieranych kontraktów.
Kler, jak zwykle, uważa się za ofiarę. To już takie ich powołanie – zbieranie na ofiarę, robienie za ofiarę…
AC
POWSTAŁ PiŚ
POGRĄŻONY PiS
Związana z Radiem Maryja posłanka Anna Sobecka, członkini
PiS, jest prawdopodobnie jedyną
osobą w Polsce, która nie wiedziała, że jej partia od zawsze popiera
karę śmierci. Zaszokowana bidulka oświadczyła: „Wyrażam głębokie zaniepokojenie i zdziwienie postawą swoich partyjnych kolegów
i współpracowników, którzy są za jej
wprowadzeniem”. Aby pogrążyć towarzyszy z PiS, podkreśliła, że ich
poglądy są niezgodne z nauczaniem
Jana Pawła II. Tak, tak, towarzysze, nie można dwóm panom
służyć. Znaczy się Kaczyńskiemu
i Wojtyle.
MaK
AGITUJĄ, AŻ HUCZY
Aż 34 proc. Polaków uważa,
że Kościół watykański w Polsce
wprost mieszał się do polityki, agitując w ostatnich wyborach za jedną z partii (chodzi oczywiście o PiS).
Aż co 10 rodak (czyli co czwarty
praktykujący) słyszał na własne uszy
na kazaniu, jak podpowiadano mu,
na kogo głosować.
AC
NIE BYŁO KORUPCJI
Premier Donald Tusk uwolnił
Polaków od mianowanego 4 lata
temu przez siebie nieudacznego pełnomocnika ds. walki z korupcją.
Żadna z zapowiadanych przez Julię Piterę ustaw nie trafiła nawet
do Sejmu! Pitera, znana z aroganckich wypowiedzi, ma być teraz schowana w Sejmowej Komisji Etyki.
MaK
MILIARD W ROZUMIE
Rodzina D. – familia śląskich miliarderów i największych sponsorów
archidiecezji katowickiej – w znaczącej części została oskarżona o udział
w przekrętach dotyczących handlu
ziemią wyłudzoną od państwa przez
sławetną Komisję Majątkową. Pięć
W Krakowie powołano do istnienia koalicję „Postęp i Świeckość”
(PiŚ), której celem jest dbanie
o świeckość państwa. Zbieżność
skrótu ze skrótem nazwy wiadomej
partii nie jest przypadkowa. Wśród
sygnatariuszy są racjonaliści, wolnomyśliciele, lewicowcy, ekolodzy
i Ruch Palikota. Nowe przymierze
chce zorganizować w 2012 roku
Marsz na rzecz Świeckości i reagować zawsze wtedy, gdy łamany będzie rozdział Kościoła i państwa.
Z serca błogosławimy!
MaK
BISKUP STRASZY
JEZUSEM
Arcybiskup częstochowski Stanisław Nowak wołał ostatnio, że
„Jezus w dniu sądu upomni się o najmniejszych”. Oczywiście nie chodziło mu o tysiące dzieci napastowanych seksualnie przez kler katolicki czy też 3 miliony polskich dzieci, które nie dojadają, ale o zarodki zamrożone podczas in vitro. Zdaniem Nowaka jego sprzeciw wobec
zapłodnienia in vitro (które chcą
wspierać finansowo lewicowe władze Częstochowy), jest „wołaniem
w obronie życia”. Tak więc życie,
które powstaje podczas in vitro, dla
hierarchy się nie liczy. Trudno
o większą niedorzeczność.
AC
ŚWIĘTOKRADCZO
PO POLSKU
Zielonogórski festiwal kabaretowy ku zdziwieniu wielu widzów okazał się przeglądem skeczy antyreligijnych. Kabaret „Góra” przedstawił
scenkę Ostatniej Wieczerzy, gdzie
apostołowie śpiewali „Bania u Jezusa do rana” i chcieli dzwonić
„po jakieś laski”, bo „Maria Magdalena ma okres”, a sam Jezus zamieniał wino w wódkę. W innym
skeczu na porodówce wszyscy wymiotują z obrzydzenia, bo bliźniaki rodzi „pani Kaczyńska”. „Kabaret Czesuaf” przedstawił katechetę, który musiał w zastępstwie uczyć
matematyki, biologii i polskiego.
Dzieci kolejno liczyły srebrniki Judasza, uczyły się o rozmnażaniu ryb
w Jeziorze Galilejskim i pisały religijne dyktando, żeby na koniec
w ramach relaksu oddać się lekturze „Tygodnika Powszechnego”.
Abelard Giza opowiadał, że papież to „normalny facet, który pierdzi tak jak my”. W innej scence
szef Kościoła, chcąc ocieplić swój
wizerunek, wynajął ekspertów, którzy doradzając mu, stwierdzili, że
„Jezus jest zbyt smutny i jakiś taki… przybity”.
Publiczność początkowo z rezerwą podeszła do nowych pomysłów, ale później nie szczędziła satyrykom oklasków.
ASz
ZŁODZIEJE
POD KRZYŻEM
Nieznani sprawcy okradli kościół św. Anny w Warszawie. Złodzieje próbowali ukraść figurę Matki Boskiej oraz otworzyć sejf. Gdy
żadne z zamierzeń im się nie udało, opróżnili puszki z ofiarami
od wiernych. Zniszczyli również
sporo innych, ale już mniej cennych
przedmiotów. Kościół św. Anny to
miejsce, do którego trafił sławny
krzyż z Krakowskiego Przedmieścia. Gdyby jego obrońcom nadal
zależało na pilnowaniu tego krucyfiksu, to z pewnością do żadnej kradzieży by nie doszło.
ASz
ZDRADA PO ŚMIERCI
Pani Jadwiga S. przez wiele lat
uczęszczała na msze do swojego kościoła pw. Nawrócenia św. Pawła
Apostoła w Małkini Górnej. Przez
całe życie związana była też z drugą parafią w Małkini – Najświętszego Serca Pana Jezusa – i w związku z tym życzyła sobie, aby w tym
właśnie kościele odprawiono jej
mszę pogrzebową. Ponieważ jedyna chłodnia przedpogrzebowa
w Małkini znajduje się przy kościele Nawrócenia św. Pawła Apostoła,
świątobliwą nieboszczkę spotkała
pośmiertna przykrość. Proboszcz ks.
Henryk Stawierej, gdy tylko dowiedział się, że jego „owieczka” zdradziła go z inną parafią, zamawiając
pogrzeb (czyt.: płacąc) nie tam, gdzie
trzeba, postanowił odmówić przechowania jej ciała. Zwłoki musiano
zatem przewieźć do miejscowość
IMITACJA
ŚW. MIKOŁAJA
Większość osobników podających się za św. Mikołajów to falsyfikaty – ostrzega portal Spotkań
Młodych Diecezji Sosnowieckiej.
Aby otrzymać św. Mikołaja, należy
przygotować: albę lub tunikę, czyli
biały strój do samej ziemi, imitację
ornatu, czyli szaty liturgicznej używanej w kościołach na Mszach św.;
pastorał, czyli długi, najczęściej zawijany na końcu kij, często pozłacany lub posrebrzany; mitrę, czyli
czapkę zakończoną trójkątnie, najczęściej z umieszczonym pośrodku
krzyżem (...). Aby tenże święty lub
jego współczesna kopia był w pełni
wartościowy, potrzebny jest jeszcze
człowiek – głosi zamieszczona tam
„Instrukcja obsługi św. Mikołaja”.
A zatem, drogie dzieci, ten
„prawdziwy” również okazuje się
tylko „kopią” przebraną w „imitację” stroju biskupa.
AK
ZNAKI DYMNE
O zaangażowanie się w „przeżywanie religijności” poprzez... palenie listów do Niepokalanej zachęca wszystkie dzieci, młodzież i dorosłych Sanktuarium MB Bolesnej
w Staniątkach. Ponoć tego rodzaju forma religijności ma się wywodzić od samego księdza Bosko. Zamysł jest taki, że spalany list ulatnia się do atmosfery, a jego lotna
treść jest dzięki temu łatwiej odczytywana przez duchowe istoty.
Magiczny rytuał palenia listów do
Niepokalanej z pełną powagą odprawiany jest w staniątkowskim
sanktuarium 8 grudnia na koniec
mszy z okazji uroczystości Niepokalanego Poczęcia NMP. Żeby jednak miało co płonąć, najpierw wierni zobowiązani są w listach napisać wszystko, co im leży na sercu
i co chcieliby za wstawiennictwem
Niepokalanej przekazać Panu Bogu. Ogień strawi wszystko!
AK
5
AIDS TRADYCYJNE
W Polsce dramatycznie rośnie
liczba stwierdzonych nowych zakażeń wirusem HIV. W tym roku
najprawdopodobniej będzie ich aż
o 30 proc. więcej niż w 2010 r. Rośnie liczba zachorowań wśród młodych heteroseksualistów prowadzących aktywne życie seksualne
bez niezbędnego zabezpieczenia.
Krajowe Centrum ds. AIDS pocieszało dotąd, że nie jest źle, bo
Polska to kraj katolicki, ceniący
tradycyjne wartości (choć w laickich Czechach odsetek zakażeń był
mniejszy niż u nas!). Teraz Centrum sprzedaje historyjkę o tym,
że zakażeń jest więcej, bo ludzie
częściej się badają. Ani słowa
o tym, że ze strachu przed Kościołem nadal brak jest dostatecznej
informacji na temat potrzeby używania kondomów.
AC
PARLAMENT
ZAWIÓDŁ
Kościół musi być bardzo rozczarowany głosowaniem, jakie miało miejsce w Parlamencie Europejskim z okazji Światowego Dnia
Walki z AIDS. W przyjętej uchwale głosami 454 do 86 deputowani
domagają się nie tylko skutecznej
walki z zakażeniami HIV/AIDS, ale
także łatwego dostępu do antykoncepcji i aborcji. Głosowano tak mimo sprzeciwu małej grupy posłów
(m.in. z PiS), która żądała usunięcia z dokumentu wzmianki o antykoncepcji i aborcji.
MaK
NAPOMNIENIA
SKROMNISIA
„Chrześcijanie powinni wybrać
skromny tryb życia”. Kto to powiedział? Jezus z Nazaretu? Święty
Franciszek? Nie, to powiedział facet, który z własnej i nieprzymuszonej woli mieszka w kilku pałacach i obraca miliardami, których
nie zarobił, lecz naściągał z całego
świata – Benedykt XVI. „Biedaczynie” z Watykanu pozostaje pogratulować poczucia humoru. MaK
6
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Młodzi poeci opisujący rzeczywistość
czy zwykła moda oparta na amerykańskim
pomyśle mówienia w rytm kilku dźwięków?
Czym tak naprawdę jest hip-hop?
Rozmówcami „FiM” są członkowie łódzkiej grupy Nietykalni
(NTK), która od 15 lat jest ściśle
związana ze światem hip-hopu i reprezentuje go we wszystkich aspektach. NTK wielokrotnie brali udział
w wielu hip-hopowych projektach,
współpracowali z didżejami Gustaffsonem i Cubem, Obozem T.A.,
Thinkadelikiem, O.S.T.R., Lilu
i wieloma innymi osobistościami
polskiej sceny hip-hopowej. Są związani z projektem „Grube Jointy”,
REKLAMA
którego celem jest doprowadzenie
do depenalizacji marihuany. NTK
to kilkadziesiąt osób zajmujących
się produkcją muzyki, beatboxem,
dj, rapem czy graffiti. Trzej z nich
– Mapet, Enter i Tek – wyjaśniają
w rozmowie z „FiM”, czym jest kultura hip-hopu.
– O co wam w tym wszystkim chodzi?
Tek: O przekaz. Hip-hop oparł
się na opowiadaniu o problemach
ludzi. W Stanach była to muzyka rasowo-wyzwoleńcza.
– A w Polsce?
T: – Daleko szukać nie trzeba.
Blokowiska, młodzi ludzie, bieda
i inne problemy dotykające nas na co
dzień. Hip-hop to narzędzie, to broń,
którą wykorzystujesz, by wykrzyczeć
swoje bolączki.
– W USA takie porównanie
często brane jest zbyt dosłownie...
Tam broń jest do strzelania, a nie
do mówienia.
T: – Owszem. Tak, niestety, bywało, dlatego śmieszą mnie ci polscy, sztuczni gangsterzy. Tu nie ma
Bronxu czy Harlemu, nie musimy
walczyć o życie.
– Na naszym rynku roi się
od gangsterskiego rapu. Jest
„Firma” albo „Hemp Gru”; obydwie formacje często nawiązują
do bandyckiego życia i dzięki temu są bardzo popularne.
Enter: – Oni mówią takim językiem, który trafia do młodzieży.
Mapet: – Robią prosty przekaz
dla prostych ludzi. Ich kawałki mają rzesze odbiorców, bo naród mamy taki, a nie inny.
E: – Choć niektóre ich teksty
do mnie trafiają, to nie słucham
tego. Nie słucham, bo sam to robię.
– Od kilku lat hip-hop kojarzony jest z kulturą kibicowską,
a raczej stadionowych chuliganów. Na teledyskach pojawiają
Fot. Przemek Sikora
się klubowe flagi, kominiarki,
pitbulle i tak dalej.
E: – To afirmacja prostej, ulicznej siły.
T: – Wróciłbym do korzeni. Moim zdaniem tak się stało, bo w którymś momencie hip-hop zrobił się
bardzo modny. Kiedy w TV wypłynęły takie kwiatki jak Mezo, rap stał
się popularny, choć błędnie kojarzony z tym człowiekiem. Ta popularność nagle była tak duża, że za rap
wzięli się także ulicznicy.
M: – W Stanach rap poszedł w zupełnie inną stronę. U nas częściowo
zagarnęły go klimaty kibicowskie,
co dla mnie jest, niestety, tragiczne.
– Chcecie mi powiedzieć, że
śpiewający o złamanym sercu
Mezo zainspirował chuliganów
do słuchania hip-hopu?!
T: – Muzyka Meza to były drzwi
do melodeklamacji (dla szerszej publiczności). To dotarło do wszystkich. Babcia, tata i mama są zachwyceni, bo niby to hip-hop, a tak ładnie tam śpiewają i tańczą. Niech sobie te dzieciaki tego słuchają.
E: – W telewizji nazwali takie
hiphopolo rapem, a my łapaliśmy
się za głowy. Na szczęście ludzie poszli po rozum do głowy i nie ma
już tego typu gwiazdek.
T: – To jest straszne. Śpiewają
jakieś dwie dziewczyny, do tego dochodzi koleś, który powie zdanie
i już nazywają go raperem. Wrzucają to wszystko do jednego worka.
Te sprawy trzeba rozróżniać.
– Rynek tego wymaga…
T: – Nieprawda. Identycznie
dzieje się z graffiti, które przecież
też jest częścią hip-hopu. Ludzie widzą na ścianie bazgroły typu „ŁKS
żydy” i mówią, że to ci źli grafficiarze. Mało tego. Dziennikarze robią
to samo. Niedawno przeglądałem
jakiś dziennik, w którym narzekali
na bandę grafficarzy, bo nabazgrali
na kilku blokach Widzew coś tam,
a Legia coś tam. Na następnej stronie reklamują jeden z największych
w Polsce festiwali graffiti. Przecież
to czyste dyletanctwo.
– Grupy hip-hopowe powstają jak grzyby po deszczu, więc nie
ma co się dziwić, że pojawiają się
lepsi i gorsi.
T: – Owszem, ale powstają i zaraz znikają, bo bardzo niewiele osób
może z tego żyć.
E: – Jakie grupy? Odróżnijmy
wreszcie, że popowi wykonawcy typu „Mezo” to nie jest rap! Media
tak go nazwały, ale w rzeczywistości to zupełnie co innego.
– Kiedyś nie było na to takiej
mody. Kto jest polskim prekursorem, tym, od którego wszystko się zaczęło?
M: – Sporo grup powstało w tym
samym momencie.
T: – Przypomnijmy, że hip-hop
powstał w czasie transformacji
i wówczas było o czym pisać teksty.
Ludzie byli mocno sfrustrowani.
Pierwszy na pewno był Kazik, bo
w jego kawałkach pojawiały się motywy związane z tą muzyką, ale prekursorem rapu, a raczej wypuszczenia tego nurtu na szerokie wody, był
Liroy. W połowie lat 90. jego utwory bez przerwy były grane w radiu.
– Od tamtego czasu sporo się
pozmieniało. Dzisiejszy rap jest
zupełnie inny…
T: – Teraz istnieje o wiele więcej składów, więcej stylów i najgorsze jest to, że nadal bardzo ciężko
z tego wyżyć. Gdybyśmy mogli oddać się w całości pisaniu i tworzeniu muzyki, to te utwory byłyby
o wiele lepsze i głębsze.
M: – Trzeba w to wiele włożyć
i odpowiednio trafić. Moherowe berety nie będą przecież tego słuchać.
– Jak to nie? Przecież jest coś
takiego jak rap sakro.
T: – Jest i przyznam, że kiedyś
byłem na takim koncercie i podobało mi się, ale oni też wiele na tym
nie zarabiają.
– Wszystko pięknie i ładnie,
ale po jakimś czasie, po kilku latach istnienia hip-hopu na rynku, starsi ludzie kojarzą ten styl
z bandytami. Dresy, kaptur
na głowie i przemoc.
M: – To się zmienia i w końcu się
zmieni. Nie ma już tak wielu tak zwanych blokersów, a jeśli już są, to nie
mają z nami nic wspólnego. Przecież
nie ma naszej winy w tym, że na przykład gimnazja produkują bandytów.
E: – Polacy wszystko szybko łapią, głupotę, niestety, też. Ja przy
tych gimnazjalnych dzieciakach jestem grzeczny i potulny. Nie należy się temu wszystkiemu dziwić.
Po prostu hip-hop to życie, a życie
jest takie, jakie jest.
– Rozumiem, ale nie tylko
trudny wiek dojrzewania to generuje. Wystarczy, że 14-latek posłucha na przykład waszej płyty. Znajdzie tam przecież sporo
przekleństw, a jak posłucha tego w domu i nieopatrznie te słowa dotrą do jego rodziców, to już
macie przypiętą łatkę.
E: – Tak to jest, jak słyszy się
tylko przerywniki, a nie zagłębia
w sens utworu.
– Dla matki nieważny jest
sens. Ważne jest to, że jej młody synek słucha bluzgów.
E: – To jest totalna hipokryzja.
Udawanie świętości. W domu tłuczesz dzieciaka, ojciec bije matkę,
a w niedzielę idzie do kościółka, rzuci na tacę i myśli, że wszystko jest
super. Takie zachowanie to kretynizm, skażenie tego społeczeństwa.
T: – Słowa mają smak. Czasem
nie da się zastąpić uczuć piękną polszczyzną. Poza tym to też wyrażanie
buntu, a ten z kolei jest fundamentem
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
hip-hopu. Nawet graffiti to bunt. Czytałem ostatnio o jakimś rewolucjoniście z Afryki, który pod groźbą utraty życia maluje rewolucyjne hasła
na ścianach. Strzelają do niego, a on
i tak robi swoje. Chce zmienić rzeczywistość.
– Podobnie jak te bluzgi, graffiti też jest bardzo źle kojarzone.
Nawet te bardzo starannie wykonane prace, świetne obrazy i napisy wkurzają ludzi, bo malujecie
je na czystych elewacjach budynków, na pociągach i tak dalej.
E: – Nielegalne malowanie to
jeden z elementów graffiti.
T: – Kiedyś ludziom nie przeszkadzały znaki Polski Walczącej.
– To zupełnie co innego! Poza tym graffiti jest bardzo często zupełnie nieczytelne. Ludzie
widzą jakieś bohomazy i tyle. Nie
ma szans na doszukanie się
w nim jakiegoś przekazu.
E: – To co, mamy malować znak
Polski Walczącej w nowoczesnym
wydaniu?
T: – Teraz przez takich ludzi
jak politycy PiS zaraz bylibyśmy
kojarzeni z narodowcami. Nasza
praca zostałaby przez tę partię zawłaszczona, a my się z nimi kompletnie nie zgadzamy. Te całe obchody i świętowanie klęsk narodowych to jakaś granda. Syreny, ulotki i inne rzeczy przypominają ludziom te straszne czasy i – zamiast
cieszyć się z przemiany – robimy
powtórkę z rozrywki. Poza tym
w PRL-u malowano graffiti, aby
ludzie mieli nadzieję.
– A wy po co to robicie?
T: – Walczymy o wolność wyrażania swojej sztuki, wyrażania siebie.
– To jak państwo ma niby zapewnić wam tę wolność?
M: – Chociażby przez udostępnianie nam ścian, gdzie legalnie możemy malować.
– Czym dla was jest hip-hop?
T: – To zależy od indywidualnego podejścia. Dla jednego to będzie
rap, dla innego robienie bitów,
a jeszcze ktoś inny powie, że to taniec. To wszystko składa się na kulturę hip-hopu. To właśnie jest najważniejsze.
E: – To wyrażanie emocji, mówienie o tym, co nas otacza...
– …i o tym, jaka straszna jest
policja, więc chwdp i tak dalej...
T: – Tylko większość małolatów
w ogóle nie wie, o co w tym chodzi.
E: – Jeżeli tatuś nie lubi policji,
bo 30 lat temu zlali go pałką, to
prawdopodobnie jego syn też nie
będzie jej lubił.
T: – Nie można winić za to hip-hopu. Ta muzyka po prostu pasuje ludziom do wyrażania swojego
zdania. Rock czy metal też roi się
od podobnych haseł. Policji nienawidzi się w Polsce z zasady. Na Zachodzie władza pomaga, a u nas
ludzie nadal pamiętają ZOMO, ORMO, UB czy SB. Potrzeba jeszcze
wielu lat, żeby to zmienić.
– Na waszej najnowszej płycie też znajduje się sporo utworów, które mogą być odebrane
dość negatywnie, a do tego mówicie wprost o paleniu marihuany.
T: – Jesteśmy jak najbardziej
za legalizacją konopi. Hipokryzja
władz, która jest z tym związana, to
bardzo dziwna sprawa. Wiadomo,
że chodzi o układy i pieniądze. To
się zaczęło już dawno temu i wcale
nie chodziło wtedy o palenie. Kiedy świat odkrył, że włókna konopne są tańsze i lepsze od bawełny, to
natychmiast bardzo mocne lobby bawełniane dążyło do zakazania stosowania konopi, bo trująca, uzależniająca i tak dalej. Przecież istnieje
wiele państw, gdzie można legalnie
palić i kupować marihuanę. I co?
Czy w Czechach albo Holandii źle
Fot. Grejsu
– Polski hip-hop jest podzielony na kilka etapów. Zaczęło się
od Liroya, później było kilka
mniejszych i większych wydarzeń,
aż w końcu nastąpił przełom
w postaci kooperacji WWO
z francuską supergrupą Soundkailem. Wyszliście poza granice
kraju.
M: – Tak. Mniej więcej od tamtej pory rodzimi raperzy byli coraz
bardziej rozpoznawalni na świecie.
Na przykład w Stanach taki O.S.T.R.
jest znaną i poważaną osobą. Kooperacja jest coraz większa.
się dzieje? Mieszkańcy są zdemoralizowani?
– Jednak w utworze „Podróże z Marią” pojawia się zdanie,
że marihuana uzależnia podobnie jak alkohol. To jak z tym
w końcu jest?
M: – Różnica jest taka, że jeśli
marihuana uzależnia, to tylko psychicznie, a alkohol jeszcze fizycznie.
E: – Ludzie są uzależnieni
od wielu rzeczy. Od kawy, herbaty, a nawet niezdrowego jedzenia.
Jeśli w sklepie monopolowym
można kupić wódkę, to znaczy, że
ZAMIAST SPOWIEDZI
sprzedawca jest dilerem i pogłębia
uzależnienia ludzi?
T: – Legalizacja da państwu pieniądze i możliwość kontroli szarej
strefy. Oczywiście, że dilerzy będą
działać nadal, ale będzie ich znacznie mniej.
– W tej chwili mówi się o dopuszczeniu możliwości posiadania niewielkiej ilości marihuany
na własny użytek. Pojawiają się
zarzuty, że ten zabieg będzie
asumptem do legalizacji tak zwanych twardych narkotyków.
E: – Kompletnie nie rozumiem,
jak można do jednego worka wrzucać marihuanę, ecstasy, kokainę albo
heroinę. To jest zupełnie co innego.
M: – Tu nawet nie chodzi o legalizację. Prawo powinno być po prostu łagodniejsze. Dzisiaj za posiadanie niewielkiej ilości idziesz do więzienia, które i tak jest przepełnione,
i jeszcze będziesz na utrzymaniu podatników. To jakiś idiotyzm! Za każdym razem, jak policja znajdzie
przy tobie worek na przykład z trawką, to zbadanie jego zawartości przez
władze kosztuje tysiące złotych. To
są dobrze wydane pieniądze?
– Pełna legalizacja ograniczy czarny rynek?
T: – Częściowo na pewno tak.
– A czy koniec prohibicji ograniczył liczbę melin?
M: – Chlanie wódki to polski
sport narodowy.
E: – Wolisz napić się paliwa rakietowego za 5 złotych, nie wiadomo od kogo, czy pójść do sklepu
i kupić coś lepszego?
T: – Tak jak mówiliśmy, Holendrzy od tego nie umarli, a mają
przecież jeszcze legalną eutanazję,
co dla mnie powinno być prawem
pierwotnym.
– W Radiu Maryja mówią,
że w Holandii po skończeniu 75
lat eutanazja jest przymusowa…
E: – I to właśnie oni psują ludziom psychikę, a nie hip-hop i marihuana!
T: – Zabronienie ludziom odejścia z tego świata w momencie, gdy
cierpią w potwornych męczarniach,
to – według mnie – katolicki hitleryzm.
– Wracając do legalizacji. Politycy twierdzą, że nie chodzi
o czystą marihuanę, tylko trutą
różnymi psychoaktywnymi substancjami.
T: – To niech spróbują dodać
czegoś do rośliny. Uschnie dzień
później.
– Dobrze, że pojawił się Ruch
Palikota, który nie boi się mówić
o paleniu i legalizacji?
M: – Jasne, ale miejmy nadzieję, że to nie populizm.
E: – Najważniejsze, żeby nie okazali się hipokrytami.
Rozmawiał
ARIEL KOWALCZYK
Więcej na temat NTK i ich
twórczości na stronach:
www.facebook.com/ENTEKA
www.myspace.com/entekingz
www.youtube.com/TheEnteka
www.centrumeudezetlabel.com
7
Hip-hhop, hurra!
D
la przeciętnego Polaka hasło „hip-hop” kojarzy się z raperami,
którzy zapewne mają jakieś
ciemne interesy i nieciekawą przeszłość.
Podobnie jak to bywa z wieloma wytworami ludzkiej działalności prawdziwy obraz hip-hopu uległ zatarciu i znany jest jedynie osobom prawdziwie w niego zaangażowanym. Tymczasem
powstał on jako ruch społeczny
mający na celu poprawę egzystencji człowieka i nakłonienie go
do zaniechania negatywnych, destrukcyjnych działań.
Za oficjalną datę powstania
kultury hip-hop uznaje się 12 listopada 1974 roku. Jej początki
(a zwłaszcza formalizowanie) należy wiązać przede wszystkim z osobą Kevina „Afrika Bambaataa”
Donovana (na zdjęciach), byłego
członka gangu Black Spades z południowego Bronxu, który po stracie brata w wojnie gangów postanowił utworzyć pozytywny ruch
społeczny, zwany Universal Zulu
Nation. Zaczęli do niego przystępować DJ-e, malarze grafficiarze,
tancerze breakdance’a i generalnie wszyscy, którym zależało na poprawie warunków życia panujących
w ubogim Bronksie. I w taki oto
sposób byli gangsterzy i zwykli
mieszkańcy w czynie społecznym
zaczęli remontować kamienice
i pomagać innym ludziom, a rozrywki dostarczały im lokalne imprezy w parkach i mieszkaniach,
podczas których rozwijały się elementy składowe hip-hopu.
Do tego doszedł oczywiście
slang i moda, ze swoistymi odmianami narosłymi w ciągu lat. Jednak te elementy składowe subkultury byłyby niczym bez wartości
głoszonych przez prawdziwych hip-hopowców. A jest to idea pokoju, jedności, miłości i dobrej zabawy. Idea ta z ulicznego ruchu przerodziła się w oficjalnie uznany prawem międzynarodowym dokument
zwany Hip-hopową deklaracją
pokoju. Został on sporządzony
przez pionierów KHH (jednym
z nich był oczywiście „Afrika Bambaataa”) i złożony 16 maja 2001
roku w siedzibie ONZ. Deklarację
podpisało 300 aktywistów hip-hopowych, członków UNESCO i delegatów ONZ. Od tego czasu kultura hip-hop została oficjalnie zatwierdzona jako międzynarodowa
kultura pokoju i dobrobytu. Hip-hopowa deklaracja pokoju zawiera 18 zasad, które określają cele
działania i sposoby postępowania
hip-hopowców.
Kultura hip-hopu jest cały czas
aktywna i żywa, ale rap puszczany
w telewizji niewiele ma wspólnego z jej ideałami i założeniami; niestety przez ten właśnie pryzmat
przeciętni ludzie ją postrzegają. Co
roku 12 listopada hip-hopowcy obchodzą swoje święto. Universal Zulu Nation wciąż poszerza grono
członków. Także i w Polsce mamy
kilku „zulusów” z osobą DJ-a Big
W na czele. Pozytywna filozofia
kultury hip-hop niesie wartości bliskie wielu myślicielom i humanistom, a dzięki oddziaływaniu swoich artystycznych czterech elementów dotarła do osób na całym świecie – niezależnie od pochodzenia
i pozycji społecznej. I uratowała
niejedno ludzkie życie.
Damian „YabCo” Jabłoński
Dla głodnych wiedzy: www.oldschoolerscrew.blogspot.com;
http://realhiphopculture.com/polskie-stowarzyszenie-kultury-hip-hop/
8
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Dzieła sztu(cz)ki
Kościelna opieka
nad zabytkami to
także rozterka, czym
upiększyć gabinety,
a co pokątnie
sprzedać...
W kościele św. Marcina w Jeleniej Górze-Sobieszowie odbyło
się 11 listopada uroczyste poświęcenie skradzionego przed kilkudziesięcioma laty, a niedawno „cudownie odnalezionego” zabytkowego
obrazu z wizerunkiem patrona parafii. Dzieło pochodzi z 1886 r.
i przedstawia znaną w ikonografii
scenę, w której młodociany żołnierz
Marcin oddaje zziębniętemu biedakowi część swojego okrycia. Proboszcz, ks. prałat Józef Frąc, opowiedział wzruszającą historię odzyskania obrazu...
Gdy w 1990 r. obejmował parafię, otrzymał od konserwatora zabytków wykaz elementów wystroju
kościoła rozszabrowanych za czasów jego poprzedników. Jednym
z dowodów zbrodni było stare zdjęcie św. Marcina w ołtarzu głównym,
które oprawił w ramkę i postawił
na biurku. Mając fotkę codziennie
przed oczami, bez trudu rozpoznał
„swój” obraz podczas tzw. kursowego zjazdu rocznika seminaryjnego.
Impreza odbywała się u „proboszcza jednej z wrocławskich parafii”
(tak to określił duchowny). Cenne
malowidło wisiało ot, tak sobie,
w ogólnodostępnej salce katechetycznej. „Oddawaj, łotrze, bo Marcina skradziono z mojego kościoła” – rzekł prałat. „Wypchaj się trocinami! Mam kwity, że kupiłem go
w naszym muzeum” – odparł gospodarz.
Według wersji ks. Frąca jego
kolega legitymował się dowodem
zakupu obrazu z muzeum archidiecezjalnego we Wrocławiu, dokąd
trafił jeszcze za komuny z przejścia granicznego w Zgorzelcu. I to
dzięki czujności celników, którzy
w połowie lat 70. ubiegłego wieku
udaremnili przemyt dzieła na Zachód. Prałat nie wie, dlaczego św.
Marcina nie zwrócono wówczas parafii, skoro go skatalogowano. Ujawnia jedynie tyle, że kolega proboszcz
nie był zbyt wyrywny do oddania,
ale po zasięgnięciu opinii dyrektora muzeum ks. Józefa Patera zdecydował się ostatecznie na wymianę. Jego serce zmiękczył zamówiony przez ks. Frąca obraz bł. Anieli Salawy, oprawiony w elegancką
ramę. Portret ten wybrał specjalnie
dlatego, że pochodziła ona ze wsi
Siepraw i była krajanką urodzonego w tej samej okolicy kolegi. Summa summarum wszystko skończyło
się szczęśliwie i św. Marcin wrócił
do Sobieszowa.
W tej pięknej historyjce znaleźliśmy kilka sprzeczności...
– Żaden z kapłanów wyświęconych wspólnie z księdzem Frącem
w 1964 roku i będących obecnie proboszczami we Wrocławiu nie urodził się
w Sieprawiu (powiat
myślenicki – dop.
red.) ani nawet w promieniu 100 km od tej
wsi – zapewnia nasz
informator zbliżony
do kurii archidiecezjalnej.
– Doskonale pamiętam historię z rozgrabieniem Sobieszowa. Był taki ksiądz
Kazimierz F. (za
młodu
wyrzucony
z zakonu salezjanów),
historyk sztuki i bardzo utalentowany artysta, który w latach 70. z ramienia
kurii pilotował remont
tego oraz kilku innych
kościołów, zaś faktycznie łupił je, aż trzeszczało. Wszystko, co
wyprowadził, uczciwie
zanosił do centrali,
gdzie decydowano,
czym upiększyć gabinety, co zostawić w magazynach lub sprzedać na „rynku
wewnętrznym”, a co przeszmuglować na dewizy. Gdy ksiądz F. zaczął przeginać i władza ludowa wzięła go pod lupę, biskupi schowali go
na posadzie wykładowcy w seminarium. To był rok 1984. W listopadzie
Brońmy szkoły!
W Poznaniu po raz kolejny młodzież walczy o swoją szkołę. I po raz kolejny – z Kościołem.
„Stajemy tutaj solidni jednością, ratując
szkołę przed niegodziwością”; „Zostawcie naszą szkołę, niech pełni swoją rolę” – w tych
lapidarnych hasłach uczniowie Gimnazjum
nr 24 im. Unii Europejskiej wyrażają swoje
zdanie na temat planów lokalnej władzy. A są
one takie, by szkołę, która dziś dzieli budynek z placówką prowadzoną przez salezjanów (wprowadzili się pięć lat temu, kiedy miasto zdecydowało się dać salezjanom 10 klas;
kolejne 4 dostali dwa lata później), przenieść
do likwidowanego gmachu Gimnazjum nr 25.
Szkoła salezjańska (obecnie gimnazjum,
liceum oraz kilka klas podstawowych),
publiczna, choć katolicka, elitarna i tylko dla
wybranych z naprawdę wysoką średnią,
miałaby pozostać w dotychczasowym miejscu,
rozszerzona o pomieszczenia szkoły świeckiej.
Przeciwko takiemu rozwiązaniu protestują
uczniowie (petycje wraz z listem zanieśli do
prezydenta miasta), rodzice i nauczyciele.
„Dzisiaj nikt niczego nie rozstrzygnie.
Dzisiaj chcemy tylko powiedzieć, co czujemy,
chcemy powiedzieć, co nas boli, chcemy wyrazić
nasze obawy. Zbudowaliśmy tutaj z udziałem
wielu nauczycieli, wielu rodziców i przede
wszystkim wielu uczniów dobre gimnazjum,
które liczy się w Poznaniu, ma liczne sukcesy
i osiągnięcia. Chcemy pozostać w tym miejscu,
w którym dzisiaj jesteśmy dla dobra naszych
uczniów” – mówiła dyrektor Maria ZarembaSzlachciak na zorganizowanym w szkole
spotkaniu informacyjnym, które odbyło się pod
koniec listopada.
Grono pedagogiczne taką decyzją władz
miasta jest oburzone nie tylko dlatego, że „24”
nie spełnia formalnych kryteriów, które mówią,
że przenieść można wyłącznie szkołę liczącą
poniżej 200 uczniów i poniżej 9 klas (Gimnazjum
nr 24 ma 405 uczniów i 15 klas), ale również
dlatego, że to placówka osiągająca dobre wyniki.
Ich zdaniem nie ma więc powodów, aby
placówkę przeprowadzać. Inaczej rzecz całą
widzą władze miasta, które proponowaną
eksmisję tłumaczą dobrem dzieci. Ostateczną
decyzję mają podjąć w lutym 2012 r. Już wiadomo, że łatwo nie będzie, a walka zapowiada się zacięta, co znajduje potwierdzenie na lokalnych forach:
zmarł w bardzo tajemniczych okolicznościach, licząc zaledwie 50 lat.
Mieliśmy wiarygodne sygnały, że któryś ze wspólników „pomógł” mu w nagłym zejściu z tego padołu, ale ponieważ było to zaledwie miesiąc
po Popiełuszce, szefowie nawet nie
~ Nie możemy dopuścić, aby na Dolnym Tarasie Rataj pozostało tylko jedno
publiczne Gimnazjum nr 23! Tam mają już
komplet dzieci. Nie są w stanie przyjąć około
7 klas z rejonu, bo tyle uczęszcza w tej chwili do Gimnazjum nr 24. Nasze dzieci będą
zmuszone uczyć się na dwie zmiany, w klasach ponad trzydziestoosobowych. Drodzy rodzice, nie możemy zgodzić się na takie zmiany! („joaxxx”);
~ 400 uczniów ma się przenieść, bo
radni chcą podarować budynek SALEZJANOM!!! Kto pośle dziecko do szkoły oddalonej o 5 km od obecnej szkoły? Kto pokryje koszty dojazdu? Dlaczego my mamy ustępować z naszej szkoły? Przecież my byliśmy
chcieli słyszeć o drążeniu sprawy
– wspomina emerytowany oficer SB
z Jeleniej Góry.
W rozmowie z naszym dziennikarzem ks. Frąc bagatelizuje fakt odzyskania zabytku: – To mało wartościowy obraz. Kto wie, czy nie kopia, bo
już słyszałem o dwóch innych, niemal identycznych. Jest tam jakiś
podpis twórcy, ale nieczytelny. Naprawdę nie ma się
czym interesować.
~ ~ ~
Pracownica Muzeum Śląska Opolskiego – ośmielona naszą
niedawną publikacją
o zniknięciu unikalnego
ogrodzenia z 1891 roku
przy kościele Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha w Opolu (por.
„Złodzieje zabytków”
– „FiM” 46/2011) – zdradziła: – Po zakończeniu
tam remontu okazało
się, że przepadł jeden
z obrazów. Została po
nim tylko karta ewidencyjna. Dzieło nie było jakoś szczególnie wyeksponowane, więc proboszcz usiłuje utrzymać
sprawę w dyskrecji, bo
„może się odnajdzie”.
– Coś zginęło?! Niemożliwe, nic mi o tym
nie wiadomo – żachnął
się ks. Marek Trzeciak
w rozmowie z dziennikarzem „FiM”.
Nie do końca mu uwierzyliśmy,
bo znamy pracownicę muzeum jako osobę wyjątkowo odpowiedzialną za słowa, więc do sprawy niechybnie wrócimy...
ANNA TARCZYŃSKA
pierwsi. Niech salezjanie się przenoszą, skoro tak się rozwijają i mają za mało miejsca.
NIE USTĄPIMY! Będziemy protestować
do skutku! („Rodzic”);
~ Walczcie o swoje! Jeśli salezjanie chcą
się rozwijać, niech się przeniosą do swoich
budynków, które Kościół zabiera od miasta
Poznania! Dość tego! („oburzony”);
~ Nie zgadzam się na żadne przenoszenie szkoły! Szkoła ta fantastycznie funkcjonuje w miejscu, w którym jest obecnie. Cała
afera wynikła tylko z jednego, z tego, że salezjanie chcą nam zabrać szkołę („wyborca”);
~ Brońmy szkoły zamiast krzyża (Jan
Paweł II).
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Kościelne szkoły publiczne
Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku dzięki inicjatywie posłów skupionych wokół Kazimierza Michała Ujazdowskiego (dzisiaj polityk PiS) Kościół otrzymał prawo do prowadzenia katolickich szkół publicznych. Koszty ich utrzymania (płace nauczycieli, utrzymanie budynków) pokrywa budżet państwa. Prowadzący katolicką szkołę publiczną
sam określa obowiązki uczniów (w tym sprawy związane z ich udziałem w mszach
i nabożeństwach) oraz wymogi, jakie muszą spełniać zatrudnieni w niej nauczyciele.
Te ostatnie obejmują kwestie dotyczące życia prywatnego pedagogów (np. obowiązek pożycia w sakramentalnym związku małżeńskim). Muszą oni także przestrzegać
zasad katolickiego nauczania niezależnie od wykładanego przedmiotu. Nadzór ze strony państwa nad katolickimi szkołami publicznymi jest niezwykle ograniczony. W praktyce polega on wyłącznie na sprawdzeniu terminowości złożenia przez ich szefów sprawozdań statystycznych.
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Psychodrama
Gdy dr Stanisław U. został dyrektorem Państwowego Szpitala dla
Nerwowo i Psychicznie Chorych
w Rybniku, razem z dr. Piotrem D.
(ordynator oddziału sądowego) zadali sobie trud weryfikacji dokumentacji medycznej pacjentów. Przeanalizowali 185 opinii sądowo-psychiatrycznych i 553 historie chorób mężczyzn w wieku poborowym (było to
jeszcze w okresie obowiązkowej służby wojskowej zniesionej w grudniu 2008 r.). W opiniach znaleźli
28 ewidentnych nieprawidłowości,
a w dokumentacji medycznej poborowych – 89. Wszystkie na odległość cuchnęły łapówkami.
„Sprawki” dotyczące poborowych
były stosunkowo banalne i charakteryzowały się skokowym wzrostem
przyjęć w miesiącach poprzedzających nabór do wojska (dwa razy w roku) oraz skalą przepustek (u wielu
pacjentów obejmowały niemal cały
okres hospitalizacji, a niektórym
udzielano ich już w dniu przyjęcia
do szpitala). Incydentalnie występowały zjawiska prowadzenia dokumentacji szpitalnej bez obecności pacjenta w placówce bądź przyjmowanie
na kilkadziesiąt godzin z powodu
„epidemii zaburzeń psychicznych
wśród młodych mężczyzn spokrewnionych ze sobą lub zamieszkałych
po sąsiedzku”.
Zdecydowanie groźniejsze przypadki „sądowo-psychiatryczne” obejmowały zdumiewająco krótki czas
trwania obserwacji (nierzadko zaledwie kilkanaście dni, a w jednym
przypadku 84 godziny), błędy w terapii (leki i dawki niewspółmierne
do rozpoznanej rzekomo choroby),
nazbyt hojne udzielanie wybrańcom
przepustek (rekordzista spędził w domu 80 proc. czasu obserwacji, natomiast jeden z pacjentów dostał urlop
w drugiej dobie pobytu mimo zdiagnozowanych „uporczywych myśli samobójczych”), rozpoznania zespołu
schizofrenopodobnego, skutkującego orzeczeniem o ograniczonej lub
zniesionej poczytalności bez stwierdzenia jakiegokolwiek podłoża tej
dolegliwości. Ba, zdarzały się nawet
przypadki, że u sprawców najcięższych przestępstw, w tym również zabójstw, stwierdzano zniesienie lub
ograniczenie poczytalności bez określenia rodzaju zaburzeń psychicznych
(częstokroć z pominięciem ich opisu). Oto kilka przykładów:
~ Wobec sprawcy, który w tym
samym miejscu oraz czasie napadł
na dwie osoby, raniąc jedną z nich
nożem, a drugą zabijając, biegli orzekli pełną poczytalność podczas zadawania ran i całkowicie zniesioną
w trakcie zabójstwa. Skąd ta różnica? Uzasadnienia medycy nie podali.
~ Wobec innego sprawcy zabójstwa orzeczono zniesioną poczytalność (rozpoznano objawy psychozy
z dziedziny schizofrenii) i – choć w dokumentacji medycznej znajdujemy
mrożące krew w żyłach objawy psychotyczne – lekarze uznali, że pacjent
nie stanowi zagrożenia, więc nie zachodzi potrzeba przymusowego osadzenia w szpitalu (detencji).
~ Pewnego zabójcę konkubiny
uznano za niepoczytalnego z powodu „zespołu omamowo-urojeniowego”, który zawładnął nim tylko
w chwili popełnienia czynu i zaraz
gdzieś zniknął, bo w czasie obserwacji nie stwierdzono – o dziwo!
– żadnych objawów choroby psychicznej. W przedłożonej sądowi opinii
biegli napisali, że człowiek nie stanowi zagrożenia dla porządku prawnego i sąd go uwolnił. Po czterech
miesiącach musiano go w nagłym trybie sprowadzić z powrotem, gdyż pobił kobietę i kuflem od piwa usiłował rozbić czaszkę kelnerce.
~ Właściciel dwóch restauracji
(bliski znajomy opiniujących go lekarzy) był podejrzany o wywiezienie
Przeprowadzka mafiosa z psychiatryka do aresztu
w chwili popełniania zarzucanych mu
czynów podejrzany był pod wpływem
alkoholu. Nie było to jednak głębokie upojenie. Podejrzany twierdzi, że
w krytycznym dniu wypił bardzo wiele alkoholu, co jest prawdopodobnie
Za błędy w sztuce trzeba słono płacić.
W skrajnych przypadkach nawet 200 tys. zł
może się okazać kwotą zbyt niską
na głowę... biegłego.
swojego dłużnika w bagażniku do lasu i zmasakrowanie kijem bejsbolowym oraz przywłaszczenie dużej
kwoty. Przebywał na obserwacji 42
dni, z czego 30 na przepustkach.
Orzeczono u niego znacznie ograniczoną poczytalność, stwierdzając
jednocześnie, że nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, mimo „poważnych trudności w kontrolowaniu
swoich emocji”.
~ U Janusza K. (podwójny zabójca) rozpoznano „zaburzenie emocjonalne o cechach patologii” i znacznie ograniczoną poczytalność (ale tylko w momencie popełniania zbrodni), stwierdzając przy tym, że nie
zagraża on porządkowi prawnemu,
więc nie ma potrzeby zamykania go
w szpitalu. Warto przytoczyć obszerne fragmenty opinii psychiatrów J.H.
i B.K., bo ich argumenty tudzież logika są rzadkiej urody: „Biegli dochodzą do wspólnie uzgodnionych
wniosków, że podejrzany nie zdradza
objawów choroby psychicznej, a jego
poziom intelektualny określamy jako
dolną granicę normy. Jest on poza tym
osobnikiem dosyć prymitywnym.
Z bardzo skąpych wypowiedzi podejrzanego i takich samych skąpych informacji otoczenia, jak też z charakteru i sposobu popełnienia czynów wynika, iż w chwili ich popełnienia doznawał przeżyć psychotycznych. Może o nich nie pamięta. Może luki pamięciowe wypełnia zmyśleniami, a to,
że nie podaje istotnych dla sprawy
informacji, może wynikać również z jego prymitywizmu. Prawdopodobnie
nieprawdą, o czym świadczą zeznania świadków, którzy go widzieli, i należy przyjąć, że taka jest jego linia obrony, lub też nie pamięta, ile w danym
dniu wypił alkoholu. Reasumując,
przyjmujemy zgodnie, że w chwili popełniania zarzucanym mu czynów podejrzany był w stanie zaburzeń psychotycznych. Nie jesteśmy w stanie
określić, jaka to była psychoza. Ponieważ była to jednak psychoza, przyjmujemy, że tempora criminis (w chwili popełnienia zbrodni – dop. red.)
miał zniesioną zdolność rozumienia
znaczenia czynów i kierowania swoim postępowaniem. Aktualnie nie
ujawnia on objawów choroby psychicznej i nie zachodzi potrzeba stosowania wobec niego detencji sądowej (...). Dlatego umieszczenie go
w szpitalu psychiatrycznym byłoby bezcelowe. Ponieważ w krytycznym dniu
podejrzany spożył jakąś tam ilość alkoholu i wystąpienie krótkotrwałej psychozy może mieć związek z wypitym
przez niego alkoholem, nie powinien
on pić odtąd w ogóle napojów alkoholowych. Podejrzany jest na tyle
sprawny intelektualnie i krytyczny, i ma
już tragiczne doświadczenia życiowe,
że winien to zrozumieć i nigdy alkoholu nie spożywać”.
Dzięki tej opinii „sprawny intelektualnie i krytyczny” prymityw
w dolnej granicy normy wyszedł
po dwóch latach detencji na wolność!
Gwoli ścisłości dodajmy, że:
~ na 10 zakwestionowanych
przez dyrektora i ordynatora przypadków orzeczenia niepoczytalności
sprawców zabójstw z jednoczesnym
odstąpieniem od detencji w sześciu
orzekał o wypuszczeniu sprawcy
na wolność ten sam sędzia (brat biegłej lekarki-psychiatry sporządzającej opinie), a sprawy pilotował ten
sam adwokat;
~ córka innego z biegłych wydających najbardziej wątpliwe opinie była w inkryminowanym okresie
sędzią sądu rejonowego;
~ mąż biegłej psycholog uczestniczącej w trzyosobowym zespole wydającym opinie był sędzią wydziału
karnego sądu okręgowego, a żona
jeszcze innego biegłego sprawowała
funkcję zastępcy prokuratora rejonowego.
~ ~ ~
W rybnickim szpitalu przebywali onegdaj Artur K. i Kazimierz
K. Ten pierwszy był wcześniej jednym z najtęższych w Polsce mózgów
mafii paliwowej, drugi działał w tej
samej branży, ale bardziej indywidualnie.
– Podczas wstępnych badań ambulatoryjnych u Artura K. rozpoznano schizofrenię i dlatego trafił
na obserwację. Wiem, że trzem biegłym sporządzającym końcową opinię proponowano po 200 tys. zł
na głowę, żeby stwierdzili u niego
niepoczytalność. Była to jednak zbyt
gruba sprawa, więc nikt się nie odważył i pacjent wylądował ostatecznie w areszcie. Nie na długo, bo rok
później wyszedł za kaucją dzięki 2,5
mln zł „pożyczki” od generała zakonu paulinów – wspomina psychiatra z Rybnika.
Przypomnijmy: Mariola K. (żona Artura) przedłożyła w sądzie dowód wpłaty pieniędzy i oświadczenie na temat ich pochodzenia. Mowa w nim o nieoprocentowanej pożyczce w wysokości 2,5 mln zł, uzyskanej od paulinów w połowie czerwca 2003 r. W skierowanym do sądu
potwierdzeniu dotyczącym pochodzenia pieniędzy generał zakonu o. Izydor Matuszewski tłumaczył ów gest
tym, że „Pan Artur jest powszechnie
9
znany jako człowiek szczególnie zaangażowany w działalność charytatywną i społeczną, w której cechowała go wielkoduszność i hojność” (por.
„Jasna cholera” – „FiM” 30/2004).
– W klasztorze mówiło się, że
ta forsa została normalnie wyprana
za pośrednictwem paulinów, którzy tylko wystawili na użytek sądu
oświadczenie o pożyczce, inkasując
odpowiednią prowizję. Ojciec generał nie pożyczyłby tej kobiecie nawet tysiąca złotych, a cóż dopiero
mówić o milionach! – podkreśla były mnich z Częstochowy.
Przypadek Kazimierza K. był zupełnie inny. Biznesmen, asystent posła LPR, kolega bardzo znanego generała (w stanie spoczynku) służb
specjalnych, bliski współpracownik
nieżyjącego już dzisiaj ministra w rządzie Jerzego Buzka miał zarzuty
na łączną kwotę około 50 mln zł (wyłudzenia kredytów, uchylanie się
od płacenia podatków, pranie pieniędzy, fałszerstwa dokumentów, łapówki). No i okazało się, że w okresie swojej działalności publiczno-kryminalnej był... kompletnie niepoczytalny. W oczekiwaniu na wyciszenie
afery przebywał w Rybniku na detencji, bo aż pięciu lekarzy konsekwentnie (na różnych etapach „leczenia”) potwierdzało u niego
schizofrenię.
– Był na najlepszej drodze do rychłego odzyskania wolności, gdyby
do sprawy nie wmieszali się Stanisław U. i Piotr D. W efekcie Kazimierz K. trafił na obserwację do Warszawy, gdzie orzeczono, że jest całkiem zdrowy, i sąd nie miał wyjścia.
Środek zapobiegawczy w postaci
umieszczenia w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym uchylono, a pana Kazimierza przeniesiono do zamkniętego aresztu śledczego – ujawnia nasz rozmówca.
Nie śledziliśmy losu Kazimierza
K., w każdym razie cieszy się już wolnością. Posiadamy dokumenty, że
w ubiegłym roku był prezesem spółki „L (...)”, którą przed kilkoma miesiącami przemianował na firmę „konsultingowo-handlową” z siedzibą
w luksusowym apartamentowcu
w centrum Krakowa. Po niemożliwej
podobno do całkowitego wyleczenia
schizofrenii nie pozostało ani śladu...
Opisane powyżej nieprawidłowości potwierdzili kolejno: prof. Stanisław Dąbrowski, prof. Stanisław
Pużyński, dr hab. Irena Krupka-Matuszczyk oraz zespół biegłych
w składzie: dr Danuta Hajdukiewicz i doc. Janusz Heizman, jednak „nie umieli oni wskazać przyczyn, jakie mogły lec u podstaw tych
błędów” – wyjaśnia prokuratura. Ponieważ łapówek nie udowodniono,
żadnemu z rybnickich ekspertów
umoczonych w te wszystkie afery nie
spadł włos z głowy (tylko za „sprawy poborowych” dwaj dostali drobne wyroki w zawieszeniu bez zakazu wykonywania zawodu), wszyscy
z powodzeniem prowadzą własne gabinety, a jeden z nich jest nawet ordynatorem w prywatnym szpitalu...
DOMINIKA NAGEL
10
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Janusz Cwynar niemal od 20
lat prowadzi firmę budowlaną. Bywało różnie – jak to w biznesie. Nigdy jednak – jak mówi – nikt go
nie wykorzystał. Do czasu, aż jego
klientem został ksiądz Jarosław
Nowak, proboszcz z Jarczowa Kolonii niedaleko Tomaszowa Lubelskiego, a zarazem prezes Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie i Osobom Niepełnosprawnym. Potrzebował on przebudować i rozbudować
wiejską świetlicę (na zdjęciu), którą to stowarzyszenie dostało w dzierżawę od gminy. Cwynar zlecenie
przyjął, podpisał z księdzem umowę i przystąpił do pracy. Całość miała kosztować circa 180 tys. zł, zaś
wynagrodzenie wykonawcy ustalono jako ryczałtowe, tj. niewymagające kosztorysu.
Z uwagi na pogodę, ale również
na inne zobowiązania, o których
– jak mówi – wcześniej księdza
uprzedzał, prace zaczęły się nieco
opóźniać. – Wyjechałem na tydzień
z proboszczem. Ten jednak zamknął
się na plebanii i nie chciał rozmawiać.
Dokonał za to jednostronnego odbioru wykonywanych robót i na piśmie
zawiadomił wykonawcę, że „stwierdził
poważne usterki, wady i niedoróbki”.
– Prace były wykonane wadliwie – mówi dziś ks. Nowak. – Były po prostu
niedokończone! – ripostuje Cwynar.
A dokończyć nie mógł, bowiem
ksiądz, o czym powiadomił SMS-em,
nie życzy sobie oglądać go na budowie. Wezwał za to Cwynara do… zapłaty ponad 27 tys. zł tytułem m.in.
robót niedokończonych (w praktyce
wartych niespełna 10 tys. zł). O pieniądzach za prace już wykonane oraz
za faktury już przez wykonawcę wystawione nie było ani słowa.
Ponieważ gra toczyła się o wysoką stawkę (Cwynarowie wyliczają ją na przeszło 90 tys. zł), pan Janusz wraz z żoną Ewą próbował
szczęścia u biskupa. Byli u niego
trzy razy. Po to tylko, aby dowiedzieć się, że księdza proboszcza
Bóg kiedyś z ziemskich uczynków
rozliczy. No a biskup zrobić nic nie
może, bo Cwynarowie budowali mu
świetlicę, a nie kościół.
Kiedy okazało się, że próby mediacji na nic się zdadzą, sprawa trafiła do sądu. Ostatecznie po wielu
miesiącach batalii Cwynarowie zawarli z proboszczem Nowakiem
ugodę. Nie są usatysfakcjonowani,
bo zamiast należnych im ponad 90
tys. zł dostali 35. W trzech ratach.
– To nie pokryło nawet kosztów robocizny – mówią.
– To jest temat rzeka. To jest
prawda, że nie wypłaciłem, tego się
nigdy nie wypierałem. Jestem usatysfakcjonowany, bo jest już po zakończeniu konfliktu. Dziś jesteśmy
faktycznie rozliczeni. Nasze relacje
mogą się poprawić – tak sprawę widzi ksiądz Nowak.
Dlaczego Cwynarowie zdecydowali się ugodę podpisać? Bo
– jak doradzali prawnicy – to była jedyna droga, żeby w ogóle jakiekolwiek pieniądze uzyskać, nie
inwestując w wieloletnie sądowe
batalie kolejnych ciężko zarabianych tysięcy.
– Ksiądz okaleczył mnie duchowo. Wyrządził mi ogromną moralną krzywdę. Dlatego jest mi ciężko. W tej wierze byłam wychowywana od dziecka, w tej wierze chciałam zostać. Teraz nawet nie mogę
być w kościele. Tak źle myślę o duchownych, że nie czuję się godna
tam być – mówi Ewa Cwynar.
OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Sądu Rejonowego w tym mieście,
kierownikiem piłkarskich juniorów
„Piotrkovii”, a także członkiem zarządu Fundacji „Przyjazna Szkoła”.
Skoro już w 2001 roku SLD
obiecywał rozwiązanie konkordatu, a z obietnicy tej nie wywiązał
się w najmniejszym stopniu, powinnością każdego Polaka aspirującego do bycia nowoczesnym Europejczykiem jest zadać sobie pytanie,
gdzie jest Polska nowoczesna, śmiała, awangardowa? Gdzie jest Polska na miarę XXI wieku? Ruch Palikota z całą pewnością będzie walczyć o zlikwidowanie teatru politycznego za pieniądze podatników.
Nasz kraj musi stać się państwem
świeckim. Tak jest w krajach Europy Zachodniej. Świeckość gwarantuje nam Konstytucja RP; w tym
samym duchu wypowiada się konkordat. Jednak życie ma się nijak
do pisanego prawa! Kościół drwi
z prawa, obywateli i władz. Tworzy swoiste państwo w państwie.
Tak być nie może! Nie możemy dopuścić, by Polską rządzili ludzie
Watykanu oraz przedstawiciele
Opus Dei. Nie walczymy i nie będziemy walczyć z religią, ze sferą
sacrum! Walczymy o przyszłość dla
naszych dzieci i wnuków. Ksiądz
nie może być dłużej bożkiem!
Czczonym, hołubionym i wynagradzanym za pieniądze państwowe.
Hierarchia kościelna nie może być
ponad ludźmi. Duchowni powinni
pochylać się nad sprawami, do których zostali powołani, czyli nad biedą, bezdomnością, samotnymi matkami, osobami niepełnosprawnymi
etc. Wtedy tacy księża w parafii,
podobnie jak i cały Kościół, cieszyliby się powszechnym uznaniem
i autorytetem. A i owieczek na
mszach byłoby więcej.
Oprac. AKow.
Bilans strat
Zatrzymywanie zapłaty
robotnikom
i najemnikom
to według Kościoła
grzech wołający
o pomstę do nieba.
I słusznie.
Nie wszyscy jednak
w niebo wierzą…
w interesach i akurat w tym czasie
padał deszcz. Dach, który jeszcze
nie był skończony, zabezpieczyliśmy,
a mimo to przeciekł. Na budowie
tak się czasem zdarza; w końcu nikt
nie ma wpływu na pogodę – mówi
Janusz Cwynar. Twierdzi, że w normalnych warunkach z inwestorem
bez problemu by się dogadał, naprawił wyrządzone przez aurę szkody i pracował dalej.
Jednak ksiądz Nowak ów fakt
wykorzystał, żeby Cwynarowi za
usługi podziękować, uznając przy
tym, że budowę porzucił. Za swoją
pracę pan Janusz dostał 90 tys. zł.
Reszty już nie zobaczył. Ksiądz
stwierdził natomiast, że nie chce,
aby Cwynar kończył mu inwestycję. Tyle że wówczas była ona już
gotowa na więcej niż 90 procent.
Zamiast reszty wynagrodzenia dostał numer telefonu do pełnomocnika księdza. Z nim się nie dogadał,
więc jeszcze raz próbował szczęścia
Poczet „Palikotów” (6)
Stworzenie świeckiego i nowoczesnego państwa, pozbawionego jakichkolwiek wpływów kościelnej hierarchii, to – jak twierdzą kolejni przedstawiani przez
nas posłowie – jeden z głównych
celów Ruchu Palikota.
ARTUR DĘBSKI
Okręg Warszawa II
(tzw. podwarszawski)
– Urodziłem się w 1969 roku
w małej podwarszawskiej wsi Siestrzeń. Wykształcenie średnie. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Specjalizuję się w obrocie towarowym z krajami Dalekiego
Wschodu. Na rynku od 1995 roku.
Świeckie państwo to brak jakichkolwiek śladów obecności kościołów
oraz związków wyznaniowych w życiu
publicznym, czyli w urzędach państwowych, szkołach i mediach publicznych.
Lekcje religii finansowane z budżetu
to raczej świadectwo chrystianizacji
aniżeli laicyzacji państwa. Krzyż na sali sejmowej jest najlepszym przykładem nieprzestrzegania zasady wolności wyznaniowej w Polsce.
Politycy w większości są powiązani z lokalnymi bonzami kościelnymi i dlatego nigdy nie zwrócą się
przeciw Kościołowi katolickiemu.
Niejednokrotnie w zamian za wspieranie oraz lobbowanie (inaczej tego nie mogę określić) sami korzystają z różnych profitów.
Walczyć o państwo świeckie powinniśmy dlatego, że bez oderwania od tej instytucji niemożliwe jest
zbudowanie społeczeństwa obywatelskiego.
Antyklerykalizm jest formą protestu w stosunku do dominującej roli Kościoła w Polsce. Wiara w Boga jest sprawą, która nie dotyczy sfery fizycznej – powinna mieć formę
jedynie duchową. Czy Bóg podlega
prawom fizyki? To pytanie nurtuje
mnie, odkąd zacząłem interesować
się jego formą istnienia.
MAREK DOMARADZKI
Okręg piotrkowski
– Mam 47 lat, jestem przedsiębiorcą, magistrem pedagogiki pracy socjalnej, absolwentem podyplomowych studiów prawa podatkowego na Uniwersytecie Łódzkim.
Byłem pracownikiem NBP i Urzędu Skarbowego w Piotrkowie Trybunalskim, wieloletnim ławnikiem
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
Konsekwencje biedy ponoszą wszyscy.
Tam, gdzie są wielkie przepaści społeczne,
nawet bogaci mają się gorzej niż w krajach
dbających o równość.
Profesor Richard Wilkinson
z Uniwersytetu Nottingham i jego
współpracownica Kate Pickett
z Uniwersytetu York postawili tezę, że w państwach egalitarnych
żyje się lepiej. Składają się na to takie
czynniki jak lepszy
stan zdrowia, stosunki i relacje społeczne
oraz czystsze środowisko. Gospodarka
takich państw szybko wchłania nowe technologie. Chodzi oczywiście
o zestawienie porównawcze
krajów o podobnych dochodach na głowę mieszkańca. Konserwatywni liberałowie podważają tę
tezę, twierdząc, że
„znaczne rozwarstwienie społeczne nie ma
żadnego wpływu
na gospodarkę
i jej rozwój”. Dodają przy tym że
„(…) lepiej, aby rozwój gospodarczy odbywał się tylko dzięki bogatszej części społeczeństwa,
nawet kosztem wzrostu nierówności społecznych, niż miałoby go nie
być wcale”.
Inne poglądy niż fundamentaliści rynkowi prezentuje wielu wybitnych ekonomistów. Ot, choćby
prof. Roland Benabou z Uniwersytetu w Princeton. Poddał on analizie wyniki gospodarcze Korei Południowej i Filipin. We wczesnych
latach 60. ubiegłego wieku stan gospodarek obydwu państw był bardzo podobny. Miały one zbliżoną
liczbę ludności i wysokość wskaźnika produktu krajowego brutto
na osobę. Dzisiaj są to dwa zupełnie różne państwa. Przez ten czas
średnie tempo wzrostu gospodarczego Korei Południowej wynosiło ponad 6 procent rocznie, a Filipin – 2 procent. Zdaniem analityka powodem tej znaczącej różnicy było zaniechanie przez rząd
w Manili polityki zmniejszenia nierówności. Narastanie nierówności
spowodowało liczne niepokoje społeczne, które przełożyły się na stan
gospodarki i jej atrakcyjność
na świecie. Oczywiste jest również,
że niekontrolowane rozwarstwienie przyczynia się do obniżenia poziomu bezpieczeństwa. Wielu ubogich nie widzi innego sposobu poprawy swojego losu niż rabunek
i oszustwa.
Ostateczny cios liberałom zadała wspomniana już para naukowców – Richard Wilkinson oraz Kate Pickett. Ich praca „Duch równości” (niedawno ukazała się
po polsku), dowodzi, że im większa jest rozpiętość dochodów pomiędzy ubogimi i zamożnymi, tym
większe są problemy społeczne, takie jak alkoholizm czy narkomania.
Ludzie żyją w takich krajach krócej niż w krajach o podobnym poziomie zamożności, ale bardziej
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Zdaniem profesor Jean Twenge
z Uniwersytetu w San Diego wiele osób ma patologicznie zawyżoną samoocenę, która służy „do budowania fałszywego wizerunku w sytuacji społecznego odrzucenia, braku stabilnych dochodów, wykluczenia społecznego”. W takich okolicznościach w społeczeństwie narasta wiara w teorie spiskowe. Z badań psychiatry Jamesa Giligana
zhierarchizowane, gdzie liczy się promowanie własnej osoby i rywalizacja
o status. Inni są konkurentami”. Jego zdaniem społeczeństwa egalitarne opierają się na „współpracy
i współdziałaniu, a bezpieczeństwo
jednostki wiąże się z jakością jej relacji z innymi”. Wzrostowi nierówności społecznych towarzyszy także
wzrost liczby rodzin mających kłopoty z terminową spłatą kredytów
11
być także przekształcenie firm energetycznych, przedsiębiorstw komunikacji lokalnej, wodociągów i utylizacji odpadów w firmy nienastawione na maksymalizację zysku.
Z badań profesora Garla Alperowitza z Uniwersytetu Maryland
wynika, że w USA komunalne zakłady energetyczne działające na takiej zasadzie sprzedają prąd o ponad 11 procent taniej niż firmy
należące do wielkich
korporacji. Likwidacji rozwarstwienia
społecznego sprzyja
także akcjonariat
obywatelski i pracowniczy. Równość
budują także sieci
dobrze rozwiniętych spółdzielni i przedszkoli.
Zdaniem Richarda
Wilkinsona i Kate Pickett
„wyczerpaliśmy już możliwość istotnej poprawy życia w drodze wzrostu gospodarczego. Przyszłością świata jest doskonalenie jakości życia
społecznego, a fundamentem lepszych
stosunków społecznych jest większa
równość”.
Liberalny brytyjski dziennik
„The Independent”
zalecał
przesadnym „entuzjastom wolnego rynku nauczenie się tez
wspomnianych autorów na pamięć”…
MiC
Równość=rozwój
zrównoważonych
majątkowo. Jednym z powodów jest
stres i panujące powszechnie poczucie braku zaufania do władzy,
sąsiadów czy partnerów w biznesie.
Więcej osób odsiaduje wyroki więzienia, a uczniowie mają gorsze wyniki. Częściej dochodzi do zabójstw
i aktów bezmyślnej przemocy.
Zdaniem autorów dobrym
wskaźnikiem poziomu nierówności
jest porównanie dochodów 20 procent najbogatszych obywateli danego państwa i dochodów 20 procent najuboższych. Im niższa jest
różnica między nimi, tym społeczeństwo jest bardziej równe. Według danych ONZ i OECD pięć
najrówniejszych państw świata
(wśród krajów wysoko rozwiniętych,
bo te właśnie były badane) to Japonia (dochody najbogatszych są
wyższe tylko 3,4 razy od dochodów
najuboższych), Finlandia (krezusi
mają 3,7 razy więcej niż ubodzy),
Norwegia (3,8), Szwecja (4,1), Dania (4,3). Większą od średniej rozpiętość dochodów odnotowano
w takich zamożnych krajach jak Australia (6,8), Wielka Brytania (7,2),
Portugalia (8) i USA (8,5).
Zdaniem autorów równość
przekłada się wprost na jakość życia obywateli. Z badań psychologów wynika, że w społeczeństwach
silnie rozwarstwionych częściej zdarzają się przypadki depresji i samobójstw. Towarzyszy temu znacznie
wyższy poziom lęku oraz stresu.
z Uniwersytetu Harvarda wynika,
że także przemoc staje się sposobem na rozładowanie napięcia
i „ma ustrzec jednostkę przed wstydem lub poniżeniem. Powodem
do ataku może być wszystko – nawet spojrzenie nieznajomego przechodnia na ulicy”.
Profesor Wilkinson dodaje:
„Agresja i znaczące nierówności społeczne prowadzą do rozkładu relacji społecznych, ograniczenia aktywności organizacji pozarządowych
i wzrostu poczucia zagrożenia”.
Gdy spojrzymy na państwa,
gdzie nierówności społeczne są duże, zauważymy spory odsetek nieletnich matek. Co ważne, w większości przypadków są to słabo wykształcone nastolatki z ubogich rodzin. Z badań profesor Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej
z Uniwersytetu Łódzkiego wynika,
że takie sytuacje prowadzą do dziedziczenia biedy.
~ ~ ~
Z kolei profesor James Banks
z Uniwersytetu w Waszyngtonie
wykazał, że równość sprzyja także
zamożnym. Ludzie mieszkający
w państwach wdrażających politykę równości są mniej zestresowani, a to powoduje, że rzadziej chorują, np. na serce czy cukrzycę. Jak
pisze profesor Wilkinson, „tam,
gdzie panuje znaczące rozwarstwienie społeczne, obserwujemy (…) życie
i pożyczek. Badacz Robert Frank
przekonuje, że taki stan rzeczy wynika z presji na konsumpcję – człowiek, który chce zachować swoją
pozycję społeczną, musi „kupować
nie mniej niż jego sąsiedzi”.
Richard Wilkinson i Kate Pickett nie tylko przeanalizowali tysiące rozproszonych danych, ale
przygotowali wiele propozycji, które pozwolą zmienić sytuację. Tu potrzebna jest jednak wola ze strony
polityków. Wdrożenie programu,
który doprowadzi do zmiany struktury społecznej, wymaga zdecydowania i umiejętnego połączenia polityki podatkowej (określenie stawek i progów) i społecznej (określenie poziomu świadczeń gwarantowanych przez państwo) z polityką kreującą wysokość dochodów
przed opodatkowaniem (określenie wysokości płacy minimalnej,
wprowadzanie maksymalnych płac
w niektórych sektorach). W wydanym w 1994 roku raporcie Banku
Światowego czytamy, że „wzrost zamożności niektórych państw Azji
wiązał się ze świadomą polityką tamtejszych rządów na rzecz likwidacji
lub ograniczenia nierówności społecznych. Władze przekonywały obywateli, że wszyscy będą mieli udział
w przyszłym bogactwie”.
W procesie zmniejszania nierówności społecznych pomocne może
REKLAMA
12
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Prawosławie
po polsku
Cerkiew św. Ducha w Białymstoku
– Obrządek wschodni był
w Polsce znacznie wcześniej niż
rzymskokatolicki, dlaczego zatem nie dominuje?
– Prawosławie przez wiele wieków było wyznaniem ludu rusińskiego. Długo panował stereotyp: Polak
– katolik, Ruski (Rosjanin, Białorusin, Ukrainiec) – prawosławny. To
dalece nie odzwierciedla aktualnej
rzeczywistości. Wielu prawosławnych jest Polakami, a Białorusinów
wschodniego. Także nie bez znaczenia jest fakt, że utrudniano przemieszczanie się do Polski osobom
wyznania prawosławnego. Różne
czynniki prowadziły więc do kurczenia się wyznawców polskiego
prawosławia. Zmianę polityki władz
oraz nastawienia społeczeństwa wyraźnie da się zaobserwować
od lat 80. Dzięki temu zmienił się
klimat społeczny pozwalający
na stopniową odbudowę struktur
Tylko w ciągu pierwszych 15 lat niepodległości
prawosławni stracili około 500 świątyń – mówi
w wywiadzie z „FiM” socjolog dr Adam Bobryk.
– katolikami. Są również tacy, którzy przystąpili do innych kościołów
lub zerwali więzi z religią, niezależnie od tego, czy byli wcześniej
katolikami, czy prawosławnymi.
Zmiany terytorialne naszego kraju
spowodowały, że większość wyznawców prawosławia pozostała poza naszymi granicami. Uwzględniając tylko przemiany wywołane II wojną
światową, prawosławie w Polsce straciło 90 proc. wyznawców.
– Akcja Wisła odegrała w tej
kwestii jakąś rolę?
– Wymierzona była przede
wszystkim w ludność ukraińską, będącą wyznania prawosławnego
i greckokatolickiego. Rozproszenie
tej narodowości na obszarze Ziem
Odzyskanych, przy założeniu, że nie
powinna ona przekraczać 10 proc.
mieszkańców danej jednostki administracyjnej, służyło procesom asymilacyjnym i utrudniało praktyki religijne. Był też szereg innych działań mających na celu zmianę tożsamości tej grupy obywateli. Trzeba również pamiętać, że po wojnie dokonano wymiany ludności
z ZSRR. W nowe granice Rzeczypospolitej przyjeżdżali Polacy,
a na wschód wyjechało, często niedobrowolnie, wielu przedstawicieli
mniejszości narodowych obrządku
cerkiewnych. Dzisiaj wielu potomków dawnych prawosławnych, później unitów, nie zdaje sobie nawet
sprawy ze swojego pochodzenia.
Cerkiew w państwie polskim nie była nigdy wyznaniem uprzywilejowanym. Warunki jej funkcjonowania nie były sprzyjające. Trudno więc
mówić o aspiracjach do dominacji,
gdy walczy się o przetrwanie.
– Właśnie dlatego zdecydował się Pan wybrać śladami przeszłości*?
– Region południowo-zachodniego Podlasia w ciągu ostatnich stu
lat w sposób zasadniczy zmienił swój
charakter. Tradycyjnie wielokulturowy, zamieszkiwany przez ludzi różnych narodowości i wyznań, dziś jest
dość jednorodny, jednak z licznymi
śladami przeszłości. One ukazują
dawną barwną wielokulturowość.
Przemiany dziejowe, dwie wojny
światowe, różne etapy polityki wewnętrznej państwa doprowadziły
na tym obszarze do marginalizacji
zarówno mniejszości narodowych,
jak i wyznaniowych. Wniosły one
jednak ogromny wkład w rozwój naszych ziem, dlatego trzeba ukazać
ich dorobek. Temu posłużyły badania, jakie przeprowadziliśmy wraz
z dr Izabelą Kochan, a ich efektem
jest książka pt. „Ślady przeszłości”.
– Dla każdej mniejszości znacznikiem odrębności zwykle jest język. Jak do tej kwestii odnoszą się
współcześni prawosławni?
– Tradycyjnie w liturgii prawosławnej na terenie Polski używa się
języka starocerkiewnosłowiańskiego.
Językiem paraliturgicznym przed laty był rosyjski. Zmiany zaczęły następować stopniowo od 1924 r., gdy
synod biskupów zezwolił na używanie również ukraińskiego, białoruskiego, polskiego i czeskiego. W praktyce dominował jednak rosyjski, który chociażby do 1970 r. był językiem
wykładowym w seminarium duchownym. Nie odpowiadało to jednak
strukturze narodowej wiernych, gdyż
Rosjanie stanowili niewielką grupę.
Zmian językowych domagali się
przede wszystkim Ukraińcy, a w mniejszym stopniu – Białorusini i Polacy.
Jeszcze 20 lat temu język polski
w dość ograniczonym zakresie funkcjonował w życiu cerkiewnym. Od tego czasu sytuacja jednak zmieniła
się zasadniczo, zwłaszcza w parafiach diasporalnych, gdzie wierni żyją w rozproszeniu. Jednym z badanych problemów była więc kwestia
języka w liturgii. Zakładaliśmy, że
grupą najbardziej przychylnie nastawioną do przejścia na język polski
będą młodzi do 30 roku życia. Wynikałoby to z wcześniejszych sygnałów o potrzebie pełnego zrozumienia przekazu, jak też oddziaływania
otaczającej społeczności. Okazało
się jednak, że właśnie oni (oprócz
najstarszych wiernych) chcą zachowania starocerkiewnosłowiańskiego
jako wyznacznika swojej odrębności. Najbardziej konformistyczne
w tej kwestii stanowisko zajęło średnie pokolenie.
– Coś jeszcze okazało się zaskoczeniem?
– Wysoki wskaźnik (75 proc.)
wśród wiernych deklarujących narodowość polską. Przeczy to obiegowej
opinii o prawosławiu jako wyznaniu
mniejszości narodowych, aczkolwiek
należy pamiętać, że wyniki odnoszą
się tylko do regionu południowo-zachodniego Podlasia. Niemniej powolna polonizacja staje się faktem.
– Z czego ona wynika?
– Nie ma obecnie presji polonizacyjnej, ale coraz większą rolę
w Cerkwi odgrywają Polacy. Nie jest
to konsekwencja masowego przechodzenia na to wyznanie, ale następstwo procesów asymilacyjnych
wśród mniejszości narodowych.
Upowszechnianie kultury masowej
przyczynia się też do ograniczania
odrębności. Przez wiele lat obawiano się, że radykalne zmiany języka w liturgii mogą doprowadzić
do rozbicia Cerkwi. Obecnie nie widać tego zagrożenia. Prawosławie
w Polsce jest otwarte na głos wiernych i dostosowuje się do ich oczekiwań, chociażby w zakresie języka, który jest stosowany lokalnie.
– Swego czasu polonizacja
wiernych Cerkwi była dla państwa priorytetem…
– W Polsce międzywojennej podejmowano szereg działań administracyjnych, aby doprowadzić do procesu polonizacji Cerkwi. Przede
wszystkim działania te ukierunkowane były na asymilację mniejszości narodowych i realizację celu politycznego, czyli unifikacji kraju. Żeby to osiągnąć, stosowano zarówno
zachęty finansowe, przymus administracyjny, jak i represje. Skutek
tych działań był mizerny i bardziej
zniechęcał wiernych do ówczesnych
instytucji państwa. Przeciwstawianie
i z mniejszościami narodowymi, które stanowiły bazę społeczną Cerkwi.
Tyko w ciągu pierwszych 15 lat niepodległości prawosławni stracili
około 500 świątyń. W 1929 r. na
Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu funkcjonowało 67 cerkwi. Jednocześnie 165 było już wyświęconych na kościoły, 96 zamknięto
i stopniowo ulegały degradacji, 50
zniszczono, 5 przeznaczono na cele pozakultowe. Jednakże szczególnie bolesne akcje nastąpiły między
majem a lipcem 1938 r. Były to bezprecedensowe działania, gdy na skalę masową burzono cerkwie, które
władze administracyjne uznały
za zbędne. W tym czasie zniszczono 127 obiektów sakralnych, wykazując przy tym brak jakiegokolwiek
poszanowania dla przedmiotów kultu, które były w nich zgromadzone.
W ten sposób dążono do ograniczenia liczby świątyń, oddziaływania
prawosławia i zastraszenia wiernych.
Działania te odbywały się pod osłoną wojska i policji, by uniemożliwić ludności skuteczną obronę. Akcję ograniczania sieci parafialnej poprzez likwidację miejsc kultu planowano zakończyć w 1941 r. Te barbarzyńskie działania były realizacją
rządowych idei polonizacji ziem
Rzeczypospolitej.
– Ściana wschodnia mocno
stawia na ekumenizm.
– Jest ogromna akceptacja w deklaracjach, rozmaicie jednak wypada w praktyce. Odbywają się Tygodnie Modlitw o Jedność Chrześcijan,
Sobór św. Trójcy
– Hajnówka
się językowi polskiemu w świątyniach traktowano często nie tylko
jako obronę tradycji i swej tożsamości, ale nawet wiary.
– Ale Polska międzywojenna
to także okres, kiedy na masową skalę likwidowano cerkwie.
Obecnie to temat tabu. Powiedzmy zatem, kto i dlaczego zainicjował te czystki?
Proces odbierania świątyń prawosławnym trwał przez cały
okres II Rzeczypospolitej. Prawosławie traktowano wówczas jako relikt zaborów, nie zważając na fakt,
że było to wyznanie ogromnej rzeszy rdzennej ludności. Prawosławie
nie przybyło do Polski wraz z zaborami. To jest mit, którym uzasadniano walkę z tym wyznaniem
ale niejednokrotnie każdy modli się
o to we własnej świątyni. Niemniej
prawosławni – mimo trudnych wielowiekowych relacji – są otwarci
na dialog. Na badanym terenie
za bliskie sobie wyznanie 51 proc.
uznało Kościół katolicki obrządku
łacińskiego, 32 proc. – Cerkiew greckokatolicką, 10 proc. – protestantów, 2 proc. – judaizm. Za połączeniem wszystkich kościołów wypowiedziało się 53 proc., natomiast
przeciwko temu – 35 proc.
– Jak w praktyce wyglądają
wzajemne relacje z wyznawcami
dominującego w Polsce katolicyzmu?
– Obydwa Kościoły mają za sobą trudne negocjacje dotyczące prawnego uregulowania przynależności
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
poszczególnych świątyń czy cmentarzy. Niektóre ze wzajemnych problemów czekają jeszcze na rozwiązanie.
Prawosławni odczuwają pewien dystans ze strony Kościoła rzymskokatolickiego. Mniejszość jest zawsze
bardziej wrażliwa w ocenie swego położenia. Poprawę wzajemnych relacji oraz nadzieję na dalsze zmiany
wyrażają przede wszystkim ludzie
młodzi i w średnim wieku. Respondenci, którzy mieli powyżej 50 lat,
byli zdecydowanie bardziej ostrożni
w ocenie perspektywy zmian i surowiej recenzowali stosunek Kościoła
do prawosławia. W dużym stopniu
wynika to zapewne z wcześniejszych
doświadczeń. Trzeba pamiętać, że
bez zrozumienia drugiej strony nie
będzie pojednania. Jedności nie zbuduje się przez wskazywanie inności.
By przełamać uprzedzenia i urazy,
które narosły przez wieki, trzeba intensywnych działań. Poziom obecnych relacji nie przyniesie przełomu.
W 2001 r. powołano Bilateralny Zespół Katolicko-Prawosławny, którego celem jest rozwijanie dialogu między wyznaniami. W różnym stopniu
realizowane są wzajemne kontakty
na poziomie diecezji czy parafii. Ich
intensywność nie jest jednak satysfakcjonująca. Niewątpliwie większą
esencjonalnością wykazuje się ekumenizm życia codziennego, czyli wzajemne kontakty wiernych.
– Wyznawcy prawosławia czują się w Polsce dyskryminowani?
– Wiernych Cerkwi prawosławnej jest 504 150 osób. Stanowią więc
oni około 1,3 proc. ogółu mieszkańców. Pracuje z nimi 416 duchownych
w 232 parafiach. Spośród badanych
34 proc. zadeklarowało, że z powodu wyznania dotknęły ich jakieś negatywne konsekwencje. Fakty takie
przytaczały jednak osoby powyżej
30 roku życia. Młodsi nie doświadczali już tego typu zdarzeń, co świadczy o wzroście poziomu tolerancji.
Zdarzenia takie zasadniczo odnoszono do lat przeszłych. Obecnie przypadki nietolerancji są dość sporadyczne i nie mają takiej mocy i zakresu
jak dawniej. Należy zauważyć, że tolerowanie odmienności religijnej przejawia się coraz powszechniej w rozmaitych sferach życia, takich jak kontakty nieoficjalne czy zawodowe.
Rozmawiała
OKSANA HAŁATYN-BURDA
*„Ślady przeszłości” to książka
Adama Bobryka i Izabeli Kochan,
o której socjolog prof. Elżbieta Czykwin napisała tak: „Stanowi unikalną, niezwykle cenną pozycję opisującą dziedzictwo prawosławia na południowo-zachodnim Podlasiu. Ma
charakter socjologiczny, mocno podbudowany wiedzą historyczną i antropologiczną. Całość jest dobrze
skonstruowana i stanowi wartościowe kompendium wiedzy (…). Umożliwia to Czytelnikowi odkrycie nieznanych przestrzeni kreacji tożsamości religijnej prawosławnych w Polsce. Przybliża doświadczenie tego,
czym jest przynależność do wyznania
mniejszościowego”.
BEZ DOGMATÓW
Siedziba PKO BP – jednego
z ostatnich polskich banków
Z ręki obcej do Polski
Radosna prywatyzacja, którą głosili pseudoliberałowie rodem z XIX
stulecia, nigdy nie była w Polsce
akceptowana przez większość społeczeństwa. Mimo że chwalono i promowano ją w mediach jako lek
na niemal wszystkie gospodarcze bolączki, słusznie dopatrywano się
w niej także pretekstu do pospolitej kradzieży oraz wykorzystania pracowników prywatyzowanych firm.
Tak zwane prywatyzacje kończyły się
nieraz masowymi zwolnieniami pracowników lub likwidacją całych firm.
Społeczeństwo zaniepokojone
gwałtownym przechodzeniem tytułów własności firm w zagraniczne
ręce pocieszano słynnym hasłem, że
„kapitał nie ma ojczyzny”, tzn., że
jego narodowość nie ma znaczenia, bo jest on nastawiony tylko
na zysk, a dla nas i tak liczą się podatki, które płacą kapitaliści. Z oczywistych powodów jest to nieprawda, o czym przekonali się i przekonują m.in. pracownicy firmy Fiat
Auto Poland. Pod wpływem nacisków Berlusconiego włoska centrala firmy postanowiła przenieść produkcję nowej pandy do Włoch. Cóż
z tego, że Polacy pracują lepiej i taniej niż Włosi! Kapitał ma jednak
ojczyznę – zwłaszcza gdy w oczy
zagląda kryzys. Między innymi z powodu tej decyzji pracę w Polsce może stracić nawet 10 tys. osób, wliczając w to podwykonawców Fiata.
Jeszcze bardziej niż w przypadku firmy motoryzacyjnej problemy
wynikające z tego, że centrala danej firmy jest poza krajem, widać
na przykładzie banków. Polska, podobnie jak inne kraje naszej części
kontynentu, posłuchała zachodnich
doradców, którzy zalecali 20 lat temu wyprzedaż naszych banków.
Dziwnym trafem nie stosowali tych
zaleceń u siebie... Wyprzedano, zwykle za bardzo niewielkie pieniądze,
niemal wszystko z wyjątkiem części
PKO BP, BGK, BOŚ i drobnych
(choć licznych) banków spółdzielczych. Banki zagraniczne mają teraz
ok. 70 proc. polskiego sektora finansowego. Nie obyło się też bez skandali – na przykład przy sprzedaży
Banku Śląskiego wyjściowe ceny
wyprzedawane przez zachodni kapitał, który próbuje gasić finansowy
pożar u siebie.
A czas ku polonizacji choć części
banków może być najwyższy, i nie ma
to nic wspólnego z jakimś głupawym
Przez dwa dziesięciolecia uczono nas,
że „kapitał nie ma ojczyzny” i że wszystko,
co wspólne, trzeba szybko wyprzedać byle
komu i za byle jakie pieniądze. Nie przejmowano
się także tym, kto konsumuje zyski z wydobycia
polskich kopalin.
akcji zwyczajnie drastycznie zaniżono, robiąc luksusowy prezent nabywcom. Nie pomyślano, że gdy nadejdzie kryzys, zachodnie centrale
będą się ratować kosztem wschodnioeuropejskich filii.
Jednym z pierwszych, którzy to
dostrzegli, jest Jan Krzysztof Bielecki, były premier i namiętny prywatyzator sprzed lat. Jako doradca
premiera zaproponował, aby środkami PKO BP wykupić jedną z wystawionych na sprzedaż zachodnich
filii w Polsce (bank BZ-WBK). Wywołało to furię tzw. niezależnych
ekonomistów, bo naruszało dawne
dogmaty, według których to, co prywatne, zawsze jest lepsze od publicznego. Bielecki jednak wreszcie zrozumiał, że w Polsce niemal nie ma
krajowego, prywatnego kapitału bankowego (za wyjątkiem Geting Holdingu), trzeba więc banki polonizować, głównie za pomocą resztek
pieniędzy państwowych firm, na
przykład PZU.
Kiedy pierwsze zgorszenie ustało, po rozum do głowy zaczęły przychodzić kolejne środowiska. Coraz
częściej mówi się, że do przywracania Polsce banków można by jeszcze użyć pieniędzy OFE. Ponoć trwają już rozmowy na ten temat, tym
bardziej że na rynek trafią zapewne
dwa duże banki (m.in. Millennium),
nacjonalizmem czy romantycznym
patriotyzmem. Władze Austrii zaleciły, aby tamtejsze banki zwiększyły rezerwy kapitałowe. Może to oznaczać, że część środków, na przykład
Raiffeisena, zostanie przesunięta
z Polski do Austrii. A to oznacza
ograniczenie akcji kredytowej u nas.
Jeśli zrobią tak inne kraje i kolejne
banki, to nagle może się okazać, że
pieniądze polskich firm i osób prywatnych zdeponowane w bankach
– zamiast napędzać naszą gospodarkę – zostaną z niej wycofane i zasilą inne kraje. To może mieć katastrofalne skutki dla nas i oznaczać
po prostu zapaść finansową systemu. Nie mówiąc już o tym, że obecna sytuacja sprzyja przenoszeniu problemów banków zachodnich na nasz
teren. Jest to ponoć jeden z powodów, dla których agencje ratingowe
obniżyły oceny polskich banków, mimo że mają się one wyśmienicie i notują rekordowe zyski.
~ ~ ~
Sensacyjna wypowiedź premiera w exposé na temat nowego podatku od wydobywanych w Polsce
kopalin (zwłaszcza miedzi i srebra)
wywołała zrozumiałą panikę na giełdzie. Skąd taki pomysł Donalda Tuska, który jako tak zwany (były?)
liberał raczej unikał podnoszenia
podatków lub tworzenia nowych?!
13
Otóż polski system pobierania
opłat od firm wydobywających minerały przypomina trochę ten z czasów PRL-u. Wtedy jednak brak specjalnych podatków był zrozumiały
– cały przemysł wydobywczy był państwowy, podobnie jak większa część
pozostałych działów gospodarki. Jeżeli górnictwo przynosiło zyski, to
wszystko i tak lądowało w jednym
„kotle” budżetu państwa i przynosiło korzyść wszystkim. Odkąd nadeszły czasy komercjalizacji, a potem prywatyzacji, sytuacja uległa diametralnej zmianie. Stosunkowo niską tzw. opłatę eksploatacyjną, traktowaną jako rodzaj odpłatności
za dewastację środowiska, trudno
uważać za należny udział społeczeństwa w zyskach z górnictwa. Przypomnijmy, że przemysł wydobywczy
tym różni się od innych, że bezpowrotnie eksploatuje dobra naturalne
będące własnością wszystkich. Firmy górnicze, zyskując prawo do wydobycia, mają więc nieco więcej zobowiązań wobec społeczeństwa niż
innego rodzaju przedsiębiorstwa.
One zarabiają na czymś, co bezpowrotnie zostanie wydobyte i czego nie
da się przywrócić lub odnowić.
Tymczasem polski system podatkowy zachowywał się przez minione 20 lat tak, jakby nic się od
PRL-u nie zmieniło. Społeczeństwo
niewiele miało z miedzi, srebra czy
gazu. Dopóki wydobycie węgla kamiennego było mało zyskowne lub
przynosiło straty, trudno było oczekiwać od kopalń specjalnych świadczeń, ale odkąd ceny węgla znów
są na rynkach rekordowe, trzeba
wreszcie wyciągnąć z tego wnioski.
Nawet ultraliberalna „Rzeczpospolita” zauważyła, że „opłaty eksploatacyjne w Polsce należą do najniższych na świecie”. Ciekawe, że zauważono to dopiero po 21 latach
przemian, gdy rząd ma na gardle
nóż zadłużenia budżetowego.
Sprawa jest tym bardziej pilna,
że być może ruszy przemysłowe wydobycie gazu łupkowego. Według
dotychczasowych zasad zyski z tej
kopaliny zostałyby w kieszeni przede
wszystkim firm wydobywczych, a społeczeństwo miałoby w zamian do posprzątania niebagatelne zniszczenie
środowiska naturalnego.
Porządek z opłatami robią wszędzie na świecie. Od Chile, poprzez
Ghanę i Izrael, aż po Australię, gdzie
lewicowy rząd wywołał na ten temat
ogólnonarodową debatę i obłożył gigantyczne koncerny wydobywające
rudę żelaza i węgiel kamienny specjalnym 30-procentowym podatkiem
od zysku. Gdyby nie tego typu opłaty, nie istniałby dobrobyt krajów Zatoki Perskiej czy Norwegii, bo przecież zyski z ropy i gazu mogłyby zostać tylko w ręku firm wydobywczych.
Tak się dzieje w niektórych krajach
Czarnej Afryki, gdzie koncerny dzielą się zyskiem z dyktatorem danego
kraju, a społeczeństwo może tylko
podziwiać słupki wzrostu PKB, który nic nie mówi o ich rzeczywistym
poziomie życia.
MAREK KRAK
14
ROZMOWA Z DIABŁEM
Szatańskie
Księża, biskupi, a nawet kardynałowie
– także ci, w najbliższym otoczeniu papieża
– są w konszachtach z Szatanem. Skąd to wiemy?
Od niego samego! Czyli od Diabła!
T
o nie jest żaden żart ani
przejęzyczenie. Otóż
poszliśmy do Diabła,
a raczej to on pospieszył do nas, aby pogawędzić. Przyszedł do „Faktów i Mitów” z samych czeluści piekieł, z piekielnego ognia i smoły, gdzie jęczą
dusze potępione. Jakim sposobem?
A takim, że weszliśmy w posiadanie
książki, która jest spisaniem kilkudziesięciu egzorcyzmów – stenogramem z taśmy magnetofonowej. Choć na woluminie wytłuszczono groźnie brzmiący napis, że rzecz
cała przeznaczona jest WYŁĄCZNIE
DO UŻYTKU WEWNĄTRZKOŚCIELNEGO (!), to przecież nie mogliśmy przejść obojętnie obok takiego rarytasu. Tym bardziej że według
tego, co zapisano na karcie tytułowej,
„cała treść tej książki została poddana badaniu i zatwierdzona przez Najwyższe Władze Kościelne”. Innymi słowy „pewne jest”, że wszystko, co tu
przeczytacie, wypowiedział sam
Diabeł ustami opętanych przez się
owieczek. Cytaty są dosłowne! Dodaliśmy tylko nasze pytania. Do dzieła zatem...
– Skąd przychodzisz, Diable?
– Z samego środka piekła.
– To ciekawe. Opowiedz, jak
tam jest.
– Tu jest strasznie! Wy nie wiecie, jak okrutne jest Piekło! Nie macie pojęcia, jak strasznie jest tam
na dole!
– Problem w tym, że my nie
bardzo wierzymy w Piekło.
– Wiem. Jeszcze zbyt wielu ludzi
nie wierzy w piekło, ale... Ale ono istnieje! Piekło istnieje! Jest straszne!
Powiedzcie to wszystkim nauczycielom błędnych nauk, a zresztą powiedzcie wszystkim dookoła: Piekło istnieje!
– Kogo masz na myśli, mówiąc
o nauczycielach błędnych nauk?
– Księży! To są fałszywi prorocy.
Nie możecie im wierzyć. To my, Diabły, mieszkamy w nich, my ich podjudzaliśmy, my, tam z dołu. Odbyliśmy na przykład wiele narad na temat tego, w jaki sposób możemy zniszczyć katolicką mszę.
– Chodzi ci o wypasionych plebanów?
– Zdrajcy są także między biskupami! Muszę wam powiedzieć, że wielu dzisiejszych biskupów nie znajduje się na prawej drodze i im nie musicie być posłuszni. Posłuszeństwo jest
rzeczą wielką, także i w niebie jest
ono rzeczą bardzo ważną, ale teraz
nastał czas wyjących wilków! Wielu
biskupów stało się porywającymi owce
wilkami! A przecież żaden baranek
nie jest tak głupi, by sam rzucać się
w paszczę wilka. Nie możecie być posłuszni tym wilkom...
Nigdy jeszcze nie było tak wielu
fałszywych proroków, mistyków, jak
właśnie w dzisiejszym czasie. Wielu
wiernych – nawet mocno wierzących
– zostaje wprowadzonych na manowce, szczególnie takich, którzy nie
odznaczają się większą inteligencją.
My, Diabły, posiadamy wielką moc
i stosujemy ją także, a może przede
wszystkim, aby kusić dobrych.
– No to kicha. Ale dlaczego papież nie tupnie w końcu nogą i nie
przegoni tego całego kleszego bractwa do wszystkich diabłów, to znaczy... gdzie pieprz rośnie?
– Papież? On jest męczennikiem.
Wiem, że chciałby umrzeć. W tych
warunkach, w jakich się znajduje,
nie chce żyć. Strasznie dręczy go ta
myśl, że to, co mówi, nie dociera
do świata. A wszystko przez spisek
kardynałów. To zaś, co by właściwie chciał zatrzymać przy sobie,
przedostaje się na świat właśnie
przez nich – kardynałów. W każdym
jest wielu takich kardynałów, nie
całkiem wszyscy, ale wielu jest złych!
My, to my ich podjudzamy i osiągnęliśmy już wiele.
– Kardynałowie przeciwko papieżowi?
– Fałszują jego dokumenty, robią oni z nim wszystko, co im się podoba. To są wilki, jak mówiłem... I są
sprytni. Chcą być i są lubiani... Papież praktycznie nic już więcej nie
może uczynić. Teraz musi wkroczyć
sam Bóg. I On wkroczy w bardzo krótkim czasie.
– Czyli papież to jest taka marionetka, której już nikt w Kościele się nie boi? Nie liczy się z nim
i nie słucha go?
– My ostatni – diabły – jeszcze
trochę papieża się boimy, ale teraz
zasadniczo nie potrzebujemy się go
tak bardzo bać, ponieważ jego Watykanem kierują kardynałowie. Papież cierpi przez to cały czas...
– Czyli już znikąd nie masz
ratunku dla Kościoła – mateczki
naszej?
– Jest jeszcze ostatnia nadzieja...
Trzeba powiedzieć każdemu biskupowi, że to, co przychodzi od niektórych kardynałów, nie jest po myśli papieża, ale Diabła i to nie zobowiązuje do posłuszeństwa. Ale już niemal wszyscy są tak oślepieni jak tabaka w rogu, że po prostu niczego
nie chcą dojrzeć.
– Toć my im dokładnie to samo w „Faktach i Mitach” mówimy. Co jeszcze możemy zrobić?
– Powiedzcie im, że byłoby lepiej,
aby wielu biskupów nie było biskupami! Lepiej żeby byli tymi najmniejszymi pośród laików, aniżeliby mieli
posiadać słowo i laskę biskupią.
– Wściekną się. Ale dobra, co
dokładnie mamy im przekazać?
– Że chociaż noszą oni maskę dobrego, to wewnątrz są pełni zgnilizny i robactwa.
– No ale tak zwani wierni jednak im wierzą, bo widzą na przykład, jak w Częstochowie ludziska
są niekiedy uzdrawiani...
– Często my to robimy.
– O ku...ria! To wy, Diabły,
uzdrawiacie ludzi?
– Tak. Potrafimy to... Także w naszym imieniu jest możliwe „uzdrowienie” chorych, gdy służy to naszej korzyści. Robimy to tylko dla korzyści
Piekła.
– A co na to wszystko ich szef
niebieski, na tę zdradę kardynałów, biskupów, no i... w ogóle?
– Wkrótce Jezus Chrystus nie będzie obecny w mszach. Wypadki takie
już istnieją, ale jeszcze nie wszędzie.
– No, jak to wierni przeczytają, to chyba... diabli ich wezmą.
A dlaczegóż Jezus – jak to ująłeś
– jest coraz rzadziej obecny?
– Po co ma przychodzić, skoro już
teraz, już dziś, jest wielu kapłanów,
którzy nie wierzą w jego sakramentalną obecność. W obecność Chrystusa przy przemienieniu. Jest to bardzo,
bardzo dla Nieba zgubne – pustoszejące Kościoły. I to nas cieszy, bo przez
to ludzie tracą łaski, albo otrzymują
jej bardzo mało. Tyle co nic.
I to jest właśnie dla tych tam u góry, w Niebie, najsmutniejsze. Że ludzie myślą, że przyjmują Chrystusa
w hostii... A jest to tylko zwykły nieprzemieniony chleb. A z kolei my
się przez to radujemy.
– Tego wielkiego nieszczęścia
Kościoła musi być jednak jakaś
konkretna przyczyna. Ty coś diabelsko kręcisz. Przyznaj się, coście w Piekle wykombinowali? Co
tak naprawdę prowadzi Krk
do katastrofy?
– Nie uwierzysz.
– Spróbuj...
– To wszystko przez Sobór Watykański II. On pochodził... on pochodził...
– No wyduś to z siebie.
– On pochodził z Piekła. To my
go zorganizowaliśmy!
– O ja cierpię dolę... Wy? Co
jeszcze szatańskiego wykombinowaliście, aby biedny Kościółek i jego wiernych gnębić?
– Naradzaliśmy się długo, tam,
na dole, co by jeszcze złego wymyślić,
aż doprowadziliśmy do Komunii na rękę. Komunia na rękę jest bardzo dobra dla nas w Piekle – wierzcie mi...
Bo Niebo przez to płacze. Gdyby Maryja potrafiła jeszcze płakać, to wtedy
by cała ziemia była mokra od jej łez.
– A to dlaczego?
– No bo powiedziała, że gdyby
jeszcze żyła tu na ziemi, to przyjmowałaby Komunię do ust. I jeszcze powiedziała, że Komunii na rękę absolutnie nie wolno przyjmować, bo to
wymysł kardynałów.
– To akurat jakiś durny argument. Ale widzę, że ogólnie rzecz
biorąc, to raczej jesteś z życia – jak
na lokatora piekieł – zadowolony.
– Bo Kościół katolicki znajduje
się w złym stanie. Jeżeli ci z Nieba
sami nie zainterweniują, to nie zostanie uratowany.
Popatrz na te kościoły, w których
msze odprawiane są tylko wieczorem
albo rano, a potem urządzane są
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
15
e wersety
w nich potańcówki. A potańcówki, ja
muszę to powiedzieć, to jest seks. Nie
ma ani jednego tańca, przy jakimś
święcie, przy którym nie działyby się
grzechy, czy to duchowe, czy cielesne.
Albo stwarza się do tego okazję, że
później mogą się dziać grzeszne sprawy. Każdy taniec pochodzi tylko
od nas, od diabłów. A teraz popierają to nawet sami katoliccy kapłani, te
uroczystości wyuzdane popierają, te
tańce. Tak zrobiliśmy, że kapłani muszą wpleść tańce pomiędzy msze, aby
ludzie przyszli jeszcze do kościoła. I to
nie koniec. Towarzyszy temu potop
piwa, seks z orkiestrą itd. Teraz często na zachodzie Europy, w USA
i gdzie indziej kościoły służą do koncertów, do teatrów, a nawet tańców
niby to religijnych, wyrażających religijną radość, upojenie Duchem
Świętym, jak u zielonoświątkowców.
A to jest wszystko za naszą diabelską podpowiedzią!
– Niebo powinno się cieszyć,
że dzięki marketingowym zabiegom kleru młodzież w ogóle chce
jeszcze czasem przychodzić do kościoła...
– Młodzież jest zepsuta. Najmłodsza generacja nie będzie już nigdy prawdziwym bojownikiem Chrystusa, jeżeli nie nastąpi u nich rewolucyjna, gwałtowna zmiana zapatrywań. Lepiej by dla nich było,
gdyby się byli znaleźli w obozach
koncentracyjnych.
– Ciebie to już chyba do końca pop...pieprzyło?
– Lepiej w obozach, niż w takich
salach kościelnych, gdzie w czasie nauk seks podawany jest jak trucizna.
Do tego dzieje się to przy sprzyjającej atmosferze modernistycznego
chrześcijaństwa. W Sodomie i Gomorze było to przyzwoitsze. Wtedy to,
co psuje, nie było podawane tak jak
teraz – łykami i w małych dawkach.
W Sodomie i Gomorze było to
wprawdzie złe, ale oni przynajmniej
wiedzieli, że grzeszą i odczuwali to.
– Czy ty aby nie jesteś bardziej
Natanek niż Diabeł?
– Ja jestem Diabeł. W Piekle nawet to osiągamy, że kobiety mogą już
chodzić na mszę w nieprzyzwoitych
ubiorach, a kapłan ich nie wyrzuca... I to jest straszne, gdy jakaś kobieta w minisukience siedzi naprzeciw księdza w kościele.
– Jasne, przecież powinna siedzieć przy garach...
– Jeżeliby kobiety stały przy kuchni i przygotowywały mężom porządne pożywienie, nie byłoby tak wiele
rozwodów i nieprzyzwoitości, jak to
jest obecnie. Gdyby kobiety lepiej wypełniały swe obowiązki domowe i przygotowywały swym mężom o wiele przytulniejsze zacisze domowe, nie byłoby tyle sporów i rozłączeń. Gdyby mężczyźni i kobiety żyli w zupełnej czystości przed małżeństwem, nie pozwalali sobie na przygodne miłostki... byłoby o wiele więcej zdolnych
do ofiar i wyrzeczeń partnerów, i nie
byłoby tak wiele wykolejonych rodzin, które pójdą do Piekła.
– Już ci mówiłem: ty jesteś
gorszy niż Natanek, Rydzyk
i jeszcze Głódź razem wzięci.
– Niektórzy, nieliczni już duchowni mają rację, gdy podnoszą
larum. Ale nikt ich nie chce słuchać. To już tak daleko zaszło, że
wkrótce sekty lepsze będą aniżeli wasz katolicyzm! Sekty znajdą
się wkrótce w lepszym położeniu, ponieważ (...) więcej w nich
pokory.
– Co mają zrobić parafianie? Jak rozróżnić dobrego
księdza od diabelskiego, skoro i jeden, i drugi żąda bezwzględnego
posłuszeństwa? Coś już wspominałeś o posłuszeństwie...
– Nam się to posłuszeństwo bardzo podoba. Niech tylko robią tak dalej. To jest jedna z głównych przyczyn
naszego chwytania dusz w szpony. Jest
to dla nas wielki plus, że się już nie
mówi na kazaniach o piekle, tylko
wciąż o posłuszeństwie. Księża powinni w całej rozciągłości mówić
o okropnościach piekła, a i tak nie
byłoby tego za wiele, nie wyczerpaliby tego tematu, jak by należało. A oni
o posłuszeństwie, bo...
– Bo?
– Bo tak im nakazujemy.
– Co tam klechy... Niech ich
diabli... Nadchodzą święta. Przynajmniej one w tym wszystkim są
prawdziwe.
– Święta? Święta katolickie?
Wszystkie są albo obalone albo zmienione. Inne daty, a wszystko po to, aby
ludzie ogłupieli... Dawniej lud mógł
naprzód wiedzieć: dziś będzie takie
a takie święto, jutro takie, a teraz...
(śmieje się szyderczo)... Teraz większa część ludzi nie wie już, kiedy przypadają takie święta albo inne. Jest to
dla nas w Piekle wielki plus, a szalony minus dla nich w Niebie. Ponieważ
kiedyś były takie święta, na które ludzie przygotowywali się tygodniami naprzód. Modlitwą. Dziś już tego robić
nie mogą, albo w dużo mniejszym stopniu, ponieważ nie znają świąt całkiem
dokładnie, nie mają ich w głowie,
a w każdym kalendarzu jest wpisane
inaczej. Już tylko u nas, w Piekle, ważne są jeszcze stare święta...
– Czy ty, diable, nie masz nic
optymistycznego do powiedzenia?
Przyznaj, że mało kto do ciebie
trafi. Nawet Kościół, gdy straszy,
to i tak przyznaje, że większość
pójdzie do Czyśćca.
– No i co z tego! Dusze w Czyśćcu są teraz bardzo, bardzo pokrzywdzone. Dawniej chodziliście na cmentarz. Każda modlitwa, którą tam za nie
odmówiliście, przyniosła im odpust.
na Piekło, ale jednak przez pokutę,
wiele pokuty za nich czynionych przez
innych ludzi mogą zostać w ostatniej
chwili uratowane. Ale nie zostaną, bo
ludzie nie czynią pokuty ani się nie
modlą.
– A na to wszystko patrzy Mateczka z góry i nie grzmi...
– Ona chce wszystkich ratować,
których tylko ratować może. Nie
może ona jednak ratować masowo,
A w końcu następował odpust zupełny i dusza mogła iść do Nieba. Teraz
już się tak nie dzieje. To znaczy mogłoby się dziać, ale przez kler liczne
odpusty zostały zniesione. Dawniej
przez modlitwy było uwalnianych tysiące biednych dusz, można by powiedzieć – miliony... a teraz? Tyle co
nic, co kot napłakał. Wobec tego wiele tych dusz pozostanie tam aż do końca świata albo i na wieczność.
– A tobie co do tego?
– To mnie cieszy, bo te dusze najgłębiej w Czyśćcu położone też możemy męczyć. Jak te w Piekle. Tam
najgłębiej są po większej części takie
dusze, które wprawdzie zasłużyły
ponieważ świat jest tak zepsuty, że
ona nie nadąża! Pomimo to chce jednak uczynić wszystko, co może, ale
co ma zrobić, kiedy jej figury stawia
się na boku kościoła, albo usuwa
się gdzieś całkiem z tyłu. Tak, że ją
tam zaledwie widać.
– Słuchamy tak ciebie od godziny i coś nam się wydaje, że ty
jesteś z Maryją w doskonałej komitywie. Mało tego, mamy nieodparte wrażenie, że kazała ci coś
nam przekazać...
– Ona, ta z góry, każe mi powiedzieć, jak to już objawiła przez niektóre obdarzone łaskami dusze: „Ześlę
swym dzieciom cierpienia, cierpienia
ciężkie i głębokie jak morze! (...). Stanie się tak, że Bóg sam obali to wszystko. Musi obalić ten modernizm po Soborze Watykańskim II (...). Ten modernizm jest dziełem Piekła”.
– Zazwyczaj na koniec wywiadu padają sakramentalne (tfu!)
słowa: dziękujemy za rozmowę, ale
w tym przypadku... chyba... niech
cię Piekło pochłonie!
– A idźcie do Diabła!
~ ~ ~
„Dokumentacja wypowiedzi
demonów przy egzorcyzmach” liczy 240 stron i zawiera takie oto
słowo wstępne:
„Ostatniego dnia roku 1993
w kościele pw. Świętego Ignacego
Loyoli w Rzymie Papież Jan Paweł II wygłosił homilię, wobec której nie można przejść obojętnie.
»Antychryst jest wśród nas – zawołał Jan Paweł II (...). – Nie możemy przeoczyć faktu, że wraz z kulturą miłości i życia na świecie rozpowszechnia się inna cywilizacja, cywilizacja śmierci, będąca bezpośrednim dziełem Szatana i stanowiąca jeden z przejawów zbliżającej się Apokalipsy«”.
Z załączonych „świadectw” (ujętych w „FiM” w formę wywiadu)
wnioskujemy, że nie sposób nie przyznać racji papie Wojtyle. A jednak
nie wiedzieć czemu kiełkuje w nas
– diabelskich powiernikach – takie
szatańskie podejrzenie, że Diabeł
– nasz rozmówca – jest wielkim apologetą ortodoksyjnego odłamu katolicyzmu rodem z doktryny biskupa
Lefebvre’a – założyciela Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X. Niewykluczone, że jest też najwierniejszym
druhem polskiego sedewakantysty
– księdza Rafała Trytka – który to
autentycznie marzy, aby dla gejów
przywrócić karę śmierci na stosie!
MAREK SZENBORN
ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
ZE ŚWIATA
Rozstrzeliwanie,
trucie,
palenie żywcem,
przerabianie zwłok
na paszę.
Na Ukrainie trwa
holocaust zwierząt.
Śmierć piłką się to czy
Władze ukraińskich miast, tych,
w których trwają przygotowania
do mistrzostw Europy w 2012 roku,
masowo zabijają wałęsające się
po ulicach psy. Pracownicy odpowiedzialni za eksterminację pozbywają
się nie tylko bezpańskich psów, ale
także tych, które uciekły ze swoich
domów albo za bardzo oddaliły się
od właścicieli. Na ten potworny proceder władze przeznaczyły ogromne
środki finansowe, ale przez skorumpowanych ukraińskich urzędników,
którzy pieniądze rozkradli, psy są
uśmiercane bez zachowania jakichkolwiek procedur. Według niektórych źródeł „humanitarne” zabicie
psa kosztuje około 10 euro, więc na
przykład zarządcy miejscowości Ługańsk (port prowadzący na stadion
w Doniecku) przeznaczyły na ten
cel ok. 100 tys. euro. Obrońcy zwierząt sugerują, że tylko 1/10 tej kwoty zostanie rozdysponowana zgodnie z przeznaczeniem, a reszta trafi do kieszeni złodziei. Niemal identycznie sytuacja wygląda w innych
miastach.
Psom wstrzykiwana jest trucizna,
która skazuje je na długie męczarnie. Kiedy bezbronne zwierzę w końcu umiera, jego ciało wrzucane jest
do ogromnego dołu tak jak wiele
innych zabitych psów. Cała operacja
nazywana jest „metodą mineralizacji
gleby”. Innym sposobem na likwidację bezpańskich psów jest utylizacja.
Wyłapywane czworonogi trafiają
do komunalnych zakładów zajmujących się utylizacją i tam w zimnych
pomieszczeniach, klatkach, bez jedzenia i picia czekają na śmierć. Pracownicy tych zakładów opowiadają,
że po zabiciu każdy pies wrzucany
jest do chłodni, a kiedy uzbiera się
ich około pół tony, to rozpoczyna się
proces spalania. Uzyskaną w ten sposób mączkę kostną przekazuje się
do karmienia zwierząt (sic!).
W Lisiczańsku
(miejscowość obok
Doniecka) po ulicach
jeździ coś w rodzaju
mobilnego krematorium. Psy, które do
niego trafiają, są natychmiast spalane.
Według prorządowych mediów, większości mieszkańców
miejscowości ta sprawa zdaje się w ogóle nie przeszkadzać.
Bez przerwy narzekają na psy wałęsające się po ulicach
i tłumaczą, że boją
się o siebie i dzieci.
„Kundle są groźne
i mogą mieć wściekliznę” – czytamy
w jednej z ukraińskich gazet. Przeciwwagą dla tych informacji są akcje
ukraińskich obrońców zwierząt. Nagrali oni film, na którym widać kobietę szukającą swojego psa wśród kilkudziesięciu ciał w jednym z tamtejszych, masowych grobów. Mimo tego materiału wideo wciąż powtarza
się, że turyści i kibice spragnieni europejskiego futbolu będą w niebezpieczeństwie, a do tego istnienie tysięcy bezpańskich zwierząt przyniesie
Ukrainie bardzo negatywną opinię.
W Lisiczańsku uśmiercono w tym
roku ponad tysiąc psów. Władze boją się, że niedługo zabraknie miejsc
na cmentarzyskach, więc za 198 tys.
hrywien (ok. 83 tys. zł) miasto kupiło opisane wyżej mobilne krematorium. Poza kierowcą w pojeździe znajduje się strzelec, który z karabinem poluje na zwierzaki. Za
amunicję służą silne środki usypiające. Ciała zabitych psów wrzucane są do kontenerów, a po uzbieraniu ok. 40 kg zwłok pali się je…
na kipie auta.
W jednej z ukraińskich telewizji
rozmówca dziennikarzy przytacza
postanowienie rady ministrów, które przekonuje, że palenie psów to
bardziej ekologiczny rodzaj utylizacji, więc należy je stosować. Na Ukrainie pieniądze na kupno utylizatorów daje ministerstwo środowiska.
Mówi się też otwarcie, że łatwiej
i taniej wrzucać do spalarni żywe
psy. Bo trucizna zbyt drogo kosztuje. Według nieoficjalnych danych
spalono już w ten sposób ponad 200
tys. zwierząt. Ta straszna liczba wciąż
rośnie, bo według statystyk problem
bezdomnych psów wcale się nie
zmniejszył. Cała cywilizowana Europa jest oburzona. Wszystkie prozwierzęce organizacje protestują i piszą apele do rodzimych i ukraińskich polityków, do władz FIFA
i UEFA, ale ich skargi do tej pory
nic nie wskórały. Brytyjczyk John
Ruane z „Naturewatch” – organizacji non profit, broniącej praw zwierząt – opowiedział niedawno, jakimi szokującymi danymi dysponuje
jego stowarzyszenie. „Weszliśmy w posiadanie faktury, zgodnie z którą schronisko dla zwierząt w Borodiance
(ok. 60 km od Kijowa) kupiło półtorej tony trucizny za ponad 260 tys.
hrywien [ok. 109 tys. zł]. Po co schronisku tyle trucizny?” – pyta Ruane.
– Słyszeliśmy, że podobno FIFA
ma się tą sprawą zająć. Często dochodzą do nas takie informacje,
ale nadal nic się nie dzieje. Z tych
zapewnień nic nie wynika. To musi się w końcu zmienić, bo sytuacja
na Ukrainie jest katastrofalna. Tamtejsi politycy mówią, że palenie psów
jest ekologiczne. Co to za tłumaczenie? W czasie drugiej wojny światowej palenie ludzi też było ekologiczne? To skandal! Przede wszystkim należy w tej kwestii zmienić prawo w UE. Unia – owszem – dba
o zwierzęta, ale głównie o konie,
krowy i tak dalej. Jeżeli chodzi
o ochronę psów albo kotów, to sprawa wygląda nieco inaczej. Nie ma
dofinansowań dla pozarządowych
stowarzyszeń, nie ma wymogów
– mówi „FiM” Jarosław Motak
z „Fundacji SOS dla Zwierząt”.
Nasi wschodni sąsiedzi zupełnie
nie biorą pod uwagę dużo nowocześniejszych i przede wszystkich ludzkich rozwiązań. Organizowanie schronisk dla zwierząt i ich jednoczesna
kastracja spowoduje, że problem bezdomnych psów z roku na rok będzie
coraz mniejszy. Nawet w Polsce, choć
stan dużej liczby naszych schronisk
jest skandaliczny, to jednak poprzez
skrupulatne działanie i gminne dofinansowania dla zabiegów kastracji
spowodowano znaczny spadek liczby
wałęsających się zwierząt.
ŁUKASZ LIPIŃSKI
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
T
wórcy prawa zakazującego
zakrywania twarzy w miejscach publicznych chyba
nie przewidzieli, że spowodują
nim nasilenie tego zjawiska i nieco komiczne konsekwencje.
Na początku roku szkolnego
2004/2005 w laickiej Republice Francuskiej wyszło kontrowersyjne prawo,
które zakazuje noszenia w szkołach
państwowych jakichkolwiek znaków
religijnych, m.in. krzyży, mycek, turbanów oraz muzułmańskich chust.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Ku rozpaczy obu z nich, nie wlepili
im mandatu, choć takie najwyraźniej
było pragnienie protestujących kobiet.
21 września dwie inne „kobiety-namioty” zostały skazane przez sąd
w Meaux na 120 i 80 euro grzywny
za publiczną prowokację z zasłanianiem twarzy, której dokonały w maju, przed merostwem tegoż miasta (to
właśnie jego mer jest pomysłodawcą
ustawy o zakazie zakrywania twarzy).
Jak widać, część społeczności muzułmańskiej we Francji nie tylko jest
wprost z Koranu) do tego stopnia
zawładnęła ich życiem i umysłem,
że nie rozumieją, iż w cywilizowanym świecie zostawia się swoje przekonania religijne w domu (lub sercu), a do ludzi wychodzi się w postawie neutralnej. Wolność kultu
jest w tym kraju zagwarantowana,
jednak kultowi nie wolno mieszać
się do spraw i przestrzeni publicznej. Wyznaniowość nie powinna
utrudniać czynności urzędowych, np.
wyrobienia dowodu osobistego.
Zostaw Boga w domu
Zaczęło się od aspektu praktycznego, czyli lekcji wychowania fizycznego, podczas których tego typu
ubrania czy ozdoby mogą okazać się
niebezpieczne. Szum podniosły wówczas właściwie tylko muzułmańskie
dziewczyny i kobiety.
11 kwietnia 2011 r. przyniósł następną ustawę, która im się nie spodobała – zakaz noszenia w przestrzeni
publicznej (urzędy, szpitale, ulica itp.)
takich nakryć twarzy, które uniemożliwiają zidentyfikowanie danej osoby. Dotyczy to np. kominiarek, masek, no i oczywiście kobiecych strojów muzułmańskich – nikabów (odkryte tylko oczy) i burek (nawet oczy
przysłonięte). Za zlekceważenie przepisu grozi do 150 euro mandatu i/lub
szkolenie obywatelskie.
Już na drugi dzień znalazła się
francuska muzułmanka, która w celu sprowokowania władz z całkowicie zakrytym obliczem przejechała
pociągiem przez pół kraju. Kiedy
dwa miesiące później miała stanąć
przed sądem… nie wpuszczono jej,
ze względu na niemożliwą do określenia tożsamość – nie dało się zobaczyć jej twarzy!
Kilka dni później policjanci zażądali wyjaśnień od dwóch „zaburkowanych” kobiet, które wraz z około
dziesięcioma innymi osobami zorganizowały nielegalną manifestację
przed paryską katedrą Notre Dame.
zaniepokojona opisywanym aktem
prawnym, ale próbuje nawet poprzez
prowokację uwidocznić to, co nazywa francuską nietolerancją religijną.
Pragnie również doprowadzić do
zmiany ustawy, która, jak mówią,
godzi w ich konstytucyjne prawo
Niezależnie od szumu, jaki zrobiła opisywana ustawa, i od jej skutków (136 mandatów od 11 kwietnia), część Francuzów twierdzi, że
jest to próba rządu zaskarbienia sobie głosów skrajnej prawicy (emanującej ksenofobią i nietolerancją
17
Wyzwolenie bezbożnych
P
o dziesiątkach lat awantur można już być izraelskim Żydem
i ateistą. Formalnie i legalnie.
System panujący w Izraelu,
w którym narodowość i religia nie
jest prywatną sprawą obywateli,
sprawia, że dochodzi do masowej hipokryzji. Ogromna część
tamtejszych Żydów to ludzie niereligijni, ale i tak mają wpisany
w dokumentach judaizm jako religię wyznawaną, a w związku
z tym w wielu sytuacjach muszą
korzystać z usług rabinów. W Izraelu nie ma na przykład ślubów cywilnych, a więc albo trzeba udawać wierzącego, albo brać ślub
za granicą, choćby na Cyprze, który słynie z tego typu usług.
Po licznych bojach sądowych
pisarzowi Joramowi Kaniukowi
udało się jednak zmusić urzędników
do wpisania w dokumencie „bezwyznaniowiec” zamiast „religia
mojżeszowa”. Walka Kaniuka sprawi zapewne, że wszyscy Żydzi będą mogli w swoim „ojczystym” kraju cieszyć się tym, co od dawna mają zagwarantowane w wielu innych
krajach, tzn. prawem do bycia Żydem niereligijnym.
MaK
Fary na prodej
Z
wolności sumienia i wyznania oraz…
swobodnego poruszania się. Albowiem 2 tys. kompletnie zawoalowanych muzułmanek mieszkających
na terenie całej Francji nie pokaże
się na ulicy bez swojego „namiotu”.
Dlatego zwłaszcza ich mężowie (najczęściej to oni zmuszają je do tego
ubioru) uważają, że rząd skazuje ich
żony na „dożywocie w czterech ścianach”. Religia i obyczaj (bo nakaz
noszenia burki i nikabu nie wynika
kulturową). Widziana z zewnątrz jawi się jako zdrowa próba utrzymania religii na pozycji stricte osobistej. Inną rzeczą jest pytanie, czy
można zmienić mentalność ludzką
i warunki życia muzułmanek, wprowadzając odgórny ukaz. Warto jednak od czegoś zacząć – choćby po to,
aby zmusić do myślenia. Krzyż
w polskim sejmie dokładnie wpisuje się w ten problem.
AGNIESZKA ŚWIRNIAK
Mandat dla Benedykta
Aktualny rezydent papieskiego stolca wymieniany
jest w dwu procesach wytoczonych mu w USA. I ma
kłopoty z prawem we własnej ojczyźnie...
Sędziowie federalni w USA zezwolili na kontynuowanie procesów, ignorując domniemany immunitet dyplomatyczny przysługujący mu jako głowie państwa
przy placu św. Piotra. Oskarża się go o narażanie dzieci na niebezpieczeństwo poprzez chronienie księży kryminalistów. Prócz tego Benedykt jest jedynym papieżem
wszech czasów oskarżonym o wykroczenie drogowe.
Anonimowy rodak Ratzingera zamieszkały w Dortmundzie złożył doniesienie, że „Święty Ojciec” dopuścił się – w okolicznościach recydywy – jazdy bez zapiętych pasów bezpieczeństwa, co w jego ojczyźnie zagrożone jest karą od 30 do 2500 euro. Zawiadomienie
o popełnieniu wykroczenia wpłynęło do władz we Freiburgu, który był ostatnim przystankiem podczas wizyty BXVI w Niemczech we wrześniu. Papież kilkakrotnie jeździł swym papamobilem bez pasów, co widział
na własne oczy człowiek składający doniesienie oraz
świadkowie, których zgłosił. Jednym z nich jest arcybiskup Freiburga, lider konferencji biskupów niemieckich. Koryfeusz katolicyzmu wymieniany jest w dokumentach jako „pan Joseph Ratzinger”, który 24 i 25
września jeździł wehikułem firmy Mercedes-Benz „przez
więcej niż godzinę” bez pasów. Jako dowód dołączono wideo potwierdzające zasadność zarzutów.
Christian Sundermann, adwokat reprezentujący
składającego doniesienie, podkreśla, że nie chodzi o walkę z Kościołem, ale o uświadomienie wszystkim, że nie
ma wyjątków od obowiązku zapinania pasów bezpieczeństwa, a jazda bez nich jest karalna. Jako obywatel
Niemiec Ratzinger podlega prawu kraju, ale na razie
nie rozstrzygnięto dylematu, czy jako liderowi państwa
przy placu świętego Piotra, przysługuje mu immunitet.
Media doniosły tymczasem, że wiadomość o donosie papież przyjął z rozbawieniem. Widocznie coś mu
już wiadomo w sprawie immunitetu...
CS
amarzyło się wam ciche mieszkanko na probostwie? Czesi
zorganizują je od ręki!
W Czechach nieużywane już
budynki parafialne, kościoły i probostwa znajdują się w sprzedaży
na rynku nieruchomości. Istnieje
nawet strona internetowa www.fary.cz (fara to probostwo po czesku i... po śląsku), na której można znaleźć kilka ofert z pięknymi, zabytkowymi budynkami za
równowartość zaledwie kilkuset
tysięcy złotych. Ponoć w samym
okręgu Hradec Kralowe do sprzedania jest ponad sto takich budynków. Probostwo ma tę zaletę, że zwykle znajduje się w środku miejscowości, zatem jego lokalizacja jest bardzo dobra. No
i jaka satysfakcja...
MaK
Pobożni zabójcy
C
o najmniej sześć osób zmarło w Wielkiej Brytanii na skutek
komplikacji zdrowotnych w wyniku AIDS i... usilnej wiary
w moc uzdrowicielką duchownych.
W Zjednoczonym Królestwie
toczy się śledztwo w środowiskach
ewangelicznych chrześcijan w związku ze śmiercią osób chorujących
na AIDS. Zaprzestały one przyjmowania leków i położyły całą
ufność w modlitwach ich charyzmatycznych pastorów. Duchowni
namawiający do odstawienia leków przechwalają się tym, że mają ponoć „stuprocentową metodę
leczącą AIDS” i że wiele osób
zostało już rzekomo wyleczonych.
Jak widać, metoda jest świetna,
ale nie wszyscy pacjenci przeżyli
jej stosowanie…
MaK
Bezpłodność komunisty
P
rzywódca komunistów Giennadij Ziuganow pokłonił się pasowi Matki Boskiej – największej relikwii prawosławia.
Po Rosji podróżuje „pas Bogarodzicy” („FiM” 48/2011) – święta relikwia przechowywana zwykle na greckiej górze Atos. Przypisuje się jej moc leczenia kobiet
z bezpłodności i być może dlatego w Moskwie ludzie stali nawet
po 26 godzin, aby się doń dopchać. Wśród pątników (ale tych
VIP-owskich, bez stania w kolejce) był też Giennadij Ziuganow,
szef rosyjskich komunistów. Jego
partia obsługuje elektorat sierot
po ZSRR. Według oficjalnego komunikatu partii w związku z pokłonem oddanym pasowi „łaska
Boża” ma sprawić przewrót polityczny w kraju.
MaK
18
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Prawdziwe
oszczędności
Prowadziłem sobie spokojny tryb
życia certyfikowanego apostaty
Krk, dopóki nie usłyszałem tego,
co wydzieliła z siebie mocno już
pordzewiała tuba medialna PO
w osobie posła Niesiołowskiego.
Nareszcie puzzle polityki ułożyły
mi się w spójną całość...
Wreszcie zrozumiałem, jak to
jest, że po Tuskowych obietnicach
obniżki podatków (jeszcze z poprzedniej kadencji u żłobu) cyferka 22 proc. VAT zmieniła się
na „mniejszą” – 23. Idąc za ciosem
tego prostego rozumowania matematycznego, wystarczyło parami minusy w budżecie państwa zamienić
na plusy i już byliśmy zieloną ostoją nietkniętą kryzysem. I teraz
już spokojnie pan Niesiołowski może powiedzieć, że dla mojego
dobra (!) zwiększą mi
wiek emerytalny,
podniosą akcyzy na
„wybrane” (czytaj:
wszystkie możliwe)
artykuły i pozabierają ulgi podatkowe.
Niesiołowski rozdarł
rejtanowskie szaty
i zagroził, że w innym
wypadku grozi nam
„scenariusz grecki”,
no bo „gdzie jeszcze
szukać oszczędności,
żeby załatać dziurawy
budżet?”.
Już wiodącej sile narodu odpowiadam: rozwiązanie jest tak proste, że już dzieci w przedszkolach
o nim mówią – OPODATKOWAĆ
WRESZCIE KOŚCIÓŁ KATOLICKI i skończyć z finansowaniem
tego państwa w państwie z pieniędzy podatników. Według niektórych
wyliczeń pod sutanny wlewamy rocznie (tylko z budżetu państwa!) około 6 miliardów złotówek (tak, miliardów, nie milionów) plus dodatkowe profity dla watykańczyków
w formie oddawania im terenów
z 99-procentowym rabatem itd. Nie
wspomnę już o tym, że słynny agent
Tomek mógłby się wykazać pro publico bono, sprawdzając dokładniej
przepływ pieniędzy między biznesowymi darczyńcami KrK a prywatnymi kontami bankowymi – oj, z tytułu kar sądowych za przekręty też
byłby niezły grosz do budżetu.
Rozumiem, że posłowi Niesiołowskiemu przekrzywiona aureola
działacza niepodległościowego
mocno już przesłania wzrok, ale
czy naprawdę nie ma w tym kraju
żadnej rozsądnej i odważnej siły
politycznej, która byłaby w stanie
wytłumaczyć pazernym panom w sutannach, co znaczą słowa ich mistrza: to, co cesarskie, oddajcie cesarzowi, a co boskie – Bogu. Mówiąc prościej – księża do kruchty,
a należny z ich działalności podatek dochodowy UCZCIWIE do kasy państwa – tak jak w innych cywilizowanych państwach Europy,
gdzie nikomu nawet nie przyjdzie
do głowy podpisywanie tak średniowiecznych paktów jak konkordat.
I ostatni kamyczek do platformerskiego ogródka. Otóż – chwała
bogom wszelakiej maści – pojawiła
się pierwsza jaskółka normalności
w postaci ogromnego sukcesu wyborczego partii Palikota. Nie pomoże dyskredytowanie jej
epitetami efemerydy
politycznej czy partii
kabaretowej. Sukces
wyborczy PO pozostaje na mocno chwiejnych podstawach, ponieważ większość głosujących między dżumą a cholerą wolała już
niedotrzymującego
obietnic Tuska niż
oszołoma Kaczyńskiego. Na Palikota głosowali najbardziej zdeterminowani. Teraz, kiedy
PiS jest już w totalnej
rozsypce, a moherowy
elektorat systematycznie
– ze względu na przekrój
wiekowy – uwalnia ZUS z rozrzutnego uszczuplania kasy państwowej
o emerytury, jest mocno prawdopodobne, że przy kolejnych wyborach
sukces Palikota będzie obrazował
faktyczne preferencje wyborcze.
Jerzy Dąbrowski
Częstochowa
Sz.P. Roman Kotliński
Składam serdeczne gratulacje w związku z wyborem Pana na posła na Sejm RP.
Życzę dużo zdrowia i odwagi w walce o świeckość
Polski. Ja jestem osobą głęboko wierzącą, choć z Kościoła katolickiego się wypisałam, i również jestem
za tym, aby krzyż został zdjęty z sali Sejmu RP. Przede
wszystkim z szacunku dla posłów innych wyznań, jak
również ateistów, ale za główny powód uważam to, co
jest zawarte w Psalmie 115:
Czemu mają mówić poganie:
„A gdzież jest ich Bóg?”
Nasz Bóg jest w niebie;
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki to srebro i złoto,
robota rąk ludzkich.
Mają usta, ale nie mówią;
oczy mają, ale nie widzą.
Mają uszy, ale nie słyszą;
nozdrza mają, ale nie czują zapachu.
Mają ręce, lecz nie dotykają;
nogi mają, ale nie chodzą;
gardłem swoim nie wydają głosu.
Do nich są podobni ci, którzy je robią,
i każdy, który im ufa...
Najwięksi obrońcy krzyża w Sejmie – poseł Jarosław Kaczyński i Stefan Niesiołowski – to katoliccy
poganie, którzy zamiast do prawdziwego Boga, modlą
się do kawałka drewna lub metalu w kształcie krzyża.
Ich pogaństwo widać też po tym, jak na co dzień
w Sejmie stosują drugie z przykazań Chrystusa: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”
(Ewangelia wg św. Marka 12. 28).
Proszę Was, cały klub Ruchu Palikota, abyście działali pokojowo, bo macie za przeciwników ludzi, którzy
na co dzień – dla osiągnięcia własnych celów – korzystają z dużej mocy przeciwnej.
Marianna Ławniczak
W
ostatnich dniach duński
parlament przyjął odpowiednie ustawy, na mocy których Kościół państwowy (ewangelicki) zobowiązany został
do udzielania ślubów kościelnych parom homoseksualnym.
Uroczystości towarzyszące zawarciu takiego związku będą identyczne jak w przypadku tzw. normalnych par, a skutki takiego aktu – tj. nabyte w związku z zawarciem małżeństwa prawa i obowiązki małżonków – będą takie same
jak w przypadku każdego innego
związku. Zawarty w ten sposób
„Miłości obojętna jest płeć. Dziękujemy Ci, Danio” – patrz zdjęcie. Jest
to w Danii jedna ze świątyń bardziej
popularnych i najliczniej odwiedzanych przez wiernych, więc można
z tego wysnuć wniosek, że ani pan
Jezus, ani jego Ojciec nie mają nic
przeciwko równemu traktowaniu
wszystkich ludzi. Tak jest z pewnością, bo sam pastor Larsen jest homoseksualistą i od roku 1989 żyje
w oficjalnie zarejestrowanym związku z innym panem, nauczycielem
z zawodu. Panowie mają nawet córkę, która jest dzieckiem z pierwszego, heteroseksualnego związku
Tęczowy Jezus
związek we wszystkich państwowych i kościelnych dokumentach
będzie nazywany małżeństwem.
Około 25 proc. duńskich duchownych jest przeciwnych wprowadzeniu tego prawa i zapowiada,
że nie będą błogosławili związków małżeńskich parom jednopłciowym. Nie stanowi to jednak problemu, gdyż chętni do zawarcia homoseksualnego związku małżeńskiego bez problemów znajdą kościół, w którym nie napotkają
na żadne trudności. Na załączonym zdjęciu widać, że nie brakuje też duchownych, którzy są entuzjastami nowych uregulowań.
Do takich należy m.in. Ivan Larsen, proboszcz kościoła św. Stefana w jednej z centralnych dzielnic
Kopenhagi, który przez szereg dni
przyozdabiał swój kościół wielkim,
tęczowym bannerem z napisem
(w tłumaczeniu na język polski):
pana nauczyciela. Gdyby pan Jezus
lub jego Ojciec mieli coś przeciwko
tego typu relacjom, to przecież roznieśliby kościół św. Stefana w drobiazgi, prawda, panie Terlikowski?
Przyjęcie nowego prawa spotkało się także z uznaniem Duńskiego Związku Homoseksualistów
i Lesbijek (LGBT). Organizacja ta
działa na Wyspach Duńskich od roku 1948. Wśród jej członków było wielu tutejszych duchownych,
w tym nawet biskupi. LGBT podziękował też ministrowi ds. kościoła za to, że zgodnie z przedwyborczymi obietnicami szybko załatwił tę sprawę. W wyniku wyborów, które w Danii odbyły się 15
września br., władzę przejęła koalicja partii lewicowych, w której socjaldemokraci – bardziej „czerwoni” od tych z Ruchu Palikota – stanowią… „prawe” skrzydło.
W.G., Kopenhaga
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
LISTY
Wara od Generała!
W tym roku mija 30 lat od 13
grudnia 1981 roku. Uważam, że najwyższy czas, żeby odczepić się wreszcie od starego i schorowanego Generała. Jest on niewątpliwie ogromnym patriotą, któremu od zawsze
leżało na sercu dobro Polski. Udowodnił to już w czasie II wojny światowej, a potwierdził swoją późniejszą działalnością na rzecz naszego
kraju. Uważam, że na miano patriotów zasługują nie ci, którzy po 1945
roku odwrócili się od Polski, bo im
się władza nie podobała, lecz ci, którzy tak jak Generał – mimo przeciwności, w warunkach, jakie były
– wiernie służyli Ojczyźnie. Swoją
drogą zastanawiam się, na jakiej zasadzie banda podłych tchórzy, którzy doprowadzili Polskę do upokarzającej klęski w 1939 r. i zostawili
ją na pastwę losu, uciekłszy za granicę, podawała się przez pół wieku
za legalny rząd. A czy oni zostali legalnie wybrani w demokratycznych
wyborach?
Co roku 13 grudnia krzykacze zebrani pod domem Generała śpiewają: „Boże, coś Polskę”, by po chwili,
w imię katolickiej miłości bliźniego,
wrzeszczeć: „A na drzewach zamiast
liści, będą wisieć komuniści!”. Widocznie źle zinterpretowali Biblię albo tak ich nauczono w kościele. Nie
dziwi zatem fakt, że ci ludzie nie rozumieją Jaruzelskiego, bo on jest człowiekiem honoru. Nie dociera do nich,
że Generał kierował się dobrem Polski, a nie własnymi korzyściami, jak
to robią dzisiejsi prawicowi politycy. I jeszcze jedno: zapominają oni,
że swoje chore poglądy głoszą dziś
dzięki pokojowym przemianom, zapoczątkowanym przez Generała Wojciecha Jaruzelskiego. Na szczęście dla
większości Polaków, podobnie jak dla
mnie, Pan Generał jest bohaterem.
Życzę dużo zdrowia, Generale, i dziękuję za Pańską niezłomną służbę Ojczyźnie.
Jakub Krakowski
1 procent na Kościół
Niby pomysł dobry, bo Kościół
może być finansowany z pieniędzy
przekazanych dobrowolnie przez
podatników, ale widzę w tym pomyśle wiele zagrożeń. Podejrzewam, że hierarchowie – tak samo
jak przemycili naukę religii do szkół
i sfinansowali ją z budżetu, mimo
deklaracji zgoła innych – będą próbowali przeniknąć do strefy podatkowej, by ten 1 proc. stał się później podatkiem obowiązkowym, bo
i tak 95 proc. obywateli to katolicy. Dbając o rozdział państwa i Kościoła, nie powinno się zezwalać
na przenikanie tych dwóch struktur na żadnej płaszczyźnie.
Poza tym sądzę, że jeśli wprowadzony zostanie ten 1 proc., to Kościół
i tak nie zrezygnuje z uzyskanych już
apanaży, bo bardzo mocno wniknął
w struktury władzy na każdym szczeblu. No i urzędnikom spod znaku
krzyża trudno będzie ze strachu odmówić dzielenia się dobrami materialnymi nas wszystkich, bo przecież
nie swoimi prywatnymi.
polspat
Szanowny Panie Pośle!
Dziękuję za wystąpienie w czasie sejmowej dyskusji o wotum zaufania dla rządu premiera Tuska.
Ja po 10 latach absencji wziąłem
udział w głosowaniu i zagłosowałem
SZKIEŁKO I OKO
Oglądałem wczoraj stację telewizyjną „Superstacja”. W programie uczestniczyła profesorka polityczka, której prowadzący redaktor
program przedstawił taki oto scenariusz – szefem SLD zostaje Pani
profesor Joanna Senyszyn, całe SLD
wstępuje do Ruchu Palikota i wtedy Palikot dostaje kopa. I pozamiatane. Hmm, co Pan na to?
Edmund Kaleciński
To niemożliwe. Musielibyśmy
wszyscy w Klubie RP zapaść w sen
zimowy, z Januszem Palikotem na
czele. To wstępujący do RP muszą
Z wizytą w Parlamencie Europejskim – na zdjęciu m.in. laureaci
konkursu wiedzy o „Faktach i Mitach” (Zjazd Czytelników „FiM” 2010)
na Ruch Palikota. Na początek widzę, że zrobiłem dobrze i mój głos
nie będzie zmarnowany. Brawo, Panie Pośle! Tak trzymać! W czasie
każdej dyskusji z uporem maniaka
należy piętnować zachłanność kleru katolickiego i wskazywać, ile pożytecznych rzeczy można zrobić
za pieniądze przeznaczone na Krk.
Być może wagą problemów należałoby szczególnie zainteresować ludzi młodych. Oczywiście jazgot przykruchtowych hunwejbinów będzie
ogromny, ale Wasz klub parlamentarny nie powinien się tym zrażać.
Bo tylko w Was nadzieja, że coś
się zmieni i na Krk będzie płacił tylko ten, kto będzie sobie życzył, a nie
całe społeczeństwo. Dlatego życzę
Wam wytrwałości, sprawności
w działaniu i odporności na niewybredne ataki osobiste popleczników
Krk, abym przy następnych wyborach miał na kogo zagłosować.
Robert Nowak, Bytoń
Nie łączcie się!
Widzę, że realizuje się niebezpieczny scenariusz rozpracowywania
Ruchu Palikota. Czytam, że były prezydent Aleksander Kwaśniewski drąży temat pod kątem, jak usidlić palikotowców. Nowy ruch paralewicowy, jakim jest Ruch Palikota, to
niezły kąsek dla działaczy pseudolewicy – tych, którzy lewicowe ideały zdeptali. Panie Romanie, czy zdajecie sobie z tego sprawę? Pytam
nieprzypadkowo, bo obawiam się nawrotu pseudolewicowego konserwowania układu PZPR–Kościół kat.
wykazać się swoją ideowością i podporządkować naszym standardom.
Będą zresztą (poza osobami rekomendowanymi) w większości weryfikowani – najpierw na poziomie Stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota. Co
do Aleksandra Kwaśniewskiego, to 19
grudnia mamy (Klub Poselski RP)
z nim spotkanie. Zamierzam na tym
spotkaniu domagać się od niego przeproszenia wszystkich antyklerykałów
w Polsce za wypowiedź sprzed kilku
lat, w której określił on antyklerykalizm mianem „choroby”.
Jonasz
Jeszcze o odpadach
Właśnie przeczytałem Pański kolejny, znakomity jak zwykle, wstępniak. Sam wielokrotnie piszę w dyskusjach internetowych, że jeśli ludzkość nie opamięta się w porę, to
czeka ją śmierć głodowa na kupie
śmieci. Wysypiska komunalne to
w dzisiejszych czasach anachronizm
godny potępienia. Ja mam gospodarstwo na Żuławach, ale wcale nie
korzystam z wywozu śmieci, ponieważ ich nie produkuję. Wszystko,
co da się przetworzyć, ląduje posegregowane w specjalnych pojemnikach, odpady organiczne w kompostowniku, a złom metalowy złomiarze zabierają z podziękowaniem.
Oczywiście mieszkańcy blokowisk
mają mniejsze możliwości segregowania odpadów, ale władze miejskie nie robią absolutnie nic, żeby
ludziom pomóc. Winna jest temu inercja myślowa samorządowców oraz
ich złe nawyki z dzieciństwa. Gdyby każda gmina w Polsce ustawiła
w widocznych miejscach pojemniki
na odpady przemysłowe i odpowiednio poinstruowała mieszkańców
o ich przeznaczeniu, nakładając jednocześnie surowe kary za śmiecenie, tak jak w Singapurze, to po jakimś czasie wyniki takiej akcji byłyby z pewnością pozytywne.
Osobnym problemem jest oczywiście niczym niepohamowana chęć
zysku korporacji energetyczno-paliwowych. Tutaj inicjatywy na poziomie samorządu będą oczywiście niewystarczające. Od przeszło pół wieku mamy prototypy pojazdów palących poniżej 3 litrów benzyny na
100 km (Renault z lat 60., VW Lupo), tyle że nikt ich nie chce produkować. Sam jeździłem w Niemczech
mercedesem z silnikiem Elsbett, zasilanym olejem roślinnym i wpisującym się znakomicie w cykl przemiany CO2 w olej rzepakowy. Wynalazca tego silnika otrzymał wiele nagród,
po czym koncerny samochodowe kolaborujące pod stołem z korporacjami naftowymi wpuściły go oczywiście
w bankructwo. To, żeby podobne projekty nie ginęły w szufladach prezesów firm naftowych, jest zadaniem
dla polityków z prawdziwego zdarzenia. Przed Pańskim ugrupowaniem
stoi wiele wyzwań. Trzymam za Was
kciuki, ażeby się Wam udało zrealizować ich jak najwięcej.
Marek Michałowski
„Bezbożna” etyka
Po lekturze felietonu redaktora
Szenborna pt. „Opowieści z Narnii”,
w którym przytacza fragmenty wywodów, a raczej urojeń i fantasmagorii w wykonaniu jednego z „mędrców” watykańskiego imperium,
nasuwa się dodatkowa refleksja, że
mamy tutaj do czynienia z tzw. syndromem Dostojewskiego, polegającym na tezie, że brak Boga unieważnia normy etyczne.
Tymczasem jakże wymowny przykład „bezbożnej” etyki i empatii dają np. buddyści, dżiniści bądź osoby
o ateistyczno-humanistycznej proweniencji. Szkoda, że wykładowca jedynie słusznej katolickiej filozofii moralnej zdaje się nie mieć o tym fakcie pojęcia. Jeśli chodzi o „buddystów” dopuszczających się jakoby groteskowych, haniebnych i przestępczych działań, uprzejmie informuję,
że praktykującym buddystą może nazwać się... każdy. Idąc tym tokiem rozumowania, w analogiczny sposób może postępować osoba reprezentująca
19
pogląd racjonalistyczny, humanistyczny bądź ateistyczny. Zatem informowanie o tego typu kuriozalnych okolicznościach skłania jedynie do smutnej zadumy i współczucia.
Marcin N.
Co z tym piekłem?
Przeczytałem artykuł „Porzućcie
wszelką nadzieję” i doszedłem
do wniosku, że to piekło czarnym się
jak kupa dupy nie trzyma. Mówią,
że piekło jest i będzie wieczne, a według Pisma, którego teoretycznie się
trzymają, to na Sądzie Ostatecznym,
inaczej zwanym Armagedonem lub
jakoś tak, zgładzone będzie wszelkie
zło i jego sprawca Diabeł czy Szatan – imion nie zliczysz. Więc rodzi
się pytanie, kto będzie smażył te
dusze w piekle, tj. pilnował biznesu?
Dariusz Żelazowski, Bałtów
Nie ma kompromisów
Chciałbym odpowiedzieć na list
Pani Jagody („FiM” 48/2011). Szanowna Pani, z listu wynika jasno, że
bardzo panią boli to, że świadkowie
Jehowy nie pozdrawiają kogoś, kto
został wykluczony. Myślę, że jako były świadek wie Pani doskonale, dlaczego tak jest. Że właśnie tego wymaga Biblia. Świadkowie Jehowy całą swoją religię oraz wiedzę i organizację opierają na Biblii. Stanowi
ona dla nich główny filar oraz tarczę.
Pani o tym doskonale wie. Wie Pani również to, że Bóg przewidział
takie zachowanie oraz pomówienia
w przepowiedniach o odstępcach. Zna
Pani werset Mateusza 24. 9, który
mówi: „(…) ze względu na moje imię
będziecie prześladowani oraz wyśmiewani. Będziecie w nienawiści u wszystkich narodów”. Gdyby było inaczej,
religia świadków Jehowy nie różniłaby się od innych i należałaby
do wielkiej nierządnicy. Nie ma kompromisów i należy się ustosunkować
pozytywnie do władzy, ale jeśli koliduje ona z prawem Bożym, należy
obrać odpowiednie stanowisko. Chcę
przez to powiedzieć, że nawet w kwestii krwi nie ma kompromisów (…).
Jest mi bardzo przykro, że zachowuje się Pani jak odstępca, ale
właśnie w ten sposób przyczynia się
Pani do spełnienia słów przepowiedni. To znowu mnie jeszcze bardziej
buduje, że żyjemy w czasach końca
– myślę, że Pani to wszystko wie...
Dariusz Janecki, Berlin
Szanowni Czytelnicy!
Redakcyjny konkurs polegający na wyborze Klerykała Roku cieszy się co roku Państwa niesłabnącym zainteresowaniem. Dlatego postanowiliśmy ogłosić go
po raz kolejny. Do 14 grudnia prosimy o nadsyłanie nazwisk tych osób ze świata
polityki, kultury, mediów, które według Was swoją indoktrynacją katolicką zasługują za tytuł Klerykała Roku 2011 (wraz z krótkim uzasadnieniem swojego wyboru). Kandydatury prosimy wysyłać na adres: [email protected] lub pocztowy: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, koniecznie z dopiskiem: Klerykał Roku. „Zwycięzca”, którego nazwisko ogłosimy w numerze świątecznym, otrzyma nagrodę: czarną cegłę – dla największego budowniczego klerykalnej Polski.
Redakcja
20
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
L
udzie, którzy mieszkają
w Azji Południowej
– a przynajmniej ci z nich,
którzy są skłonni pielęgnować przesądy – wierzą, że duchy, nieodpowiednie zachowanie,
zaburzenie równowagi lub urok,
mogą spowodować wniknięcie męskich genitaliów w głąb ciała
i śmierć lub – w łagodniejszej wersji – zmniejszenie penisa. W krajach tych mężczyźni zgłaszają się
co pewien czas do lekarzy i uskarżają na tego rodzaju problemy.
Zwykle dotykają one pojedynczych
osób, jednak bywa i tak, że „choroba” przeradza się w prawdziwą
epidemię.
Robert Bartholomew, socjolog zajmujący się problemem zbiorowych złudzeń i histerii, opisał
na przykład zaobserwowaną w 1982
roku w Indiach eskalację lęku
przed owym zanikaniem, zwanym
koro. W północnowschodniej części kraju mężczyźni zaczęli masowo skarżyć się na „ubywające” przyrodzenia. Sprawa stała się na tyle
poważna, ze władze zostały zmuszone do podjęcia zdecydowanych
kroków, by zaradzić problemowi.
W rejon epidemii wysłano specjalne zespoły lekarzy, których wyposażono w... linijki. Ich zadaniem było regularne mierzenie męskich penisów i informowanie „chorych”
o braku zmian. Taka „terapia” oraz
ogłaszanie wyników badań przez
megafony z samochodów krążących
po ulicach pomogły uspokoić przerażonych mężczyzn.
mężczyzn, którzy chodzili, trzymając się za genitalia. Wielu z nich
robiło to zupełnie jawnie. Inni – ci
bardziej wstydliwi – wykorzystywali w tym celu kieszenie. Agresja ludzi zmuszała policję do zatrzymywania domniemanych „złodziei”,
a wśród katolickich księży w tym
kraju znaleźli się tacy, którzy znajdowali nawet biblijne uzasadnienia
idiotycznego przesądu.
„O ile »koro« dla zewnętrznych
obserwatorów może wydawać się ekstremalnie irracjonalne, to w rzeczywistości od wybuchów masowej histerii w krajach Zachodu różni je
przede wszystkim obiekt” – pisał Bartholomew. Choć i obiekt nie zawsze
się na inne siostry. Opętanie dało
wrogom mężczyzny pretekst, który
pozwolił wysłać go na stos.
Opętanie jak choroba
Co ciekawe – w przypadku „opętań” (ich liczba rosła wówczas w miarę rozprzestrzeniania się po Europie procesów czarownic) wszystko odbywało się jak w wypadku bardziej
współczesnych histerii związanych
z rozprzestrzenianiem chorób zakaźnych (lub koro). Pierwsza osoba (a bywało, że i kilka), która stykała się
z informacją o opętaniu lub chorobie, zaczynała przejawiać oczekiwane symptomy. W okresie polowań
groźny... żuczek. Jego ugryzienie
miało powodować m.in. nudności
i wymioty. W krótkim czasie zachorowało ponad 60 pracowników.
Objawy wkrótce ustąpiły, a żuczka
nigdy nie znaleziono.
Zupełnie niedawno w jednej ze
szkół katolickich w Meksyku uczennice zaczęły mieć problemy z chodzeniem. Wkrótce na chorobę uskarżało się 600 z 3,6 tys. uczennic. Lekarze nie byli jednak w stanie odnaleźć
jakiegokolwiek schorzenia. Zrobili to
dopiero psychiatrzy, którzy w organizacji szkoły – ścisłym nadzorze i tworzonej tam monokulturze – zauważyli doskonały zapalnik masowej histerii. Lekarstwem na problemy młodych
Histerie stadne
W co mogą
uwierzyć ludzie,
gdy są w tłumie?
We wszystko.
Stadnie potrafimy
całkowicie
stracić rozum.
Zbiorowe samobójstwo – Gujana 1978 r.
Polowanie na czarownice
Wspomniana epidemia w Indiach
miała stosunkowo spokojny przebieg.
Jednak nie wszędzie koro jest tak
niewinne. Na przykład w Afryce
– gdzie pokutuje przekonanie, że
urok może spowodować zniknięcie
penisa oraz kobiecych sutków
– do eskalacji histerii doszło w latach dziewięćdziesiątych. Problemem
był sposób rozprzestrzeniania się epidemii oraz „lekarstwo”, które stosowano. Wierzono bowiem, że penis znika za sprawą kontaktu fizycznego ze „złodziejem”, przy czym wystarczy do tego lekkie dotknięcie
w miejscu publicznym.
Taki kontakt powodował, że
ofiara zaczynała się dziwnie czuć
i niekiedy przerażenie powodowało, że rozbierała się, by udowodnić przechodniom, że wśród nich
jest „złodziej penisów”. Gdy jak
zwykle okazywało się, że wszystko
jest w porządku, mówiono, że z powodu alarmu członek wrócił
na swoje miejsce. Jednak kiedy złudzenie powodowało, że „okradziony” zauważał jakieś braki, często
dochodziło do pobicia osoby rzekomo rzucającej urok. I to pobicia, które niekiedy kończyło się
śmiercią.
Sunny Ilechukwu, jeden z nigeryjskich psychiatrów, relacjonował, że na ulicach Lagos można było zobaczyć mocno wystraszonych
jest inny, bo z okresu polowań
na czarownice zachowały się przekazy o mężczyznach, którzy uskarżali się na spowodowany przez
wiedźmy zanik penisa. Najlepszym
lekarstwem było wówczas oskarżenie, skazanie i spalenie winnej.
Z inkwizycją wiążą się też i inne przykłady masowych histerii,
do których dochodziło w Europie.
Ich epidemie szczególnie często dotykały bowiem zakonnic, które zamykano w klasztorach i zmuszano
do celibatu, a jednocześnie pojono
bajkami dotyczącymi powszechności opętania. Historia zna przypadki, gdy w klasztorach wszystkie
mniszki zamiast mówić, zaczynały
miauczeć. Ale były też dużo smutniejsze przykłady „opętań”, które
prowadziły na stosy przygotowane
przez Święte Oficjum.
Tak było choćby w zakonie urszulanek we francuskim Loudun
(historię tego opętania przedstwił
m.in. Aldous Huxley w „Diabłach
z Loudun”), gdzie rozczarowanie miłosne, w połączeniu z wiarą w religijne przesądy, spowodowało, iż zakonnice zaczęły chwalić się i cieszyć z kontaktów seksualnych z diabłem, który
nawiedzał ich pod postacią wyjątkowo przystojnego lokalnego proboszcza. Początkowo z wizyt mogła się
cieszyć zakochana matka przełożona. Później histeria rozprzestrzeniła
na czarownice było to na przykład
przekonanie o odbywaniu stosunków
z diabłem lub drgawki. W wypadku
chorób może pojawić się gorączka,
osłabienie i wszystko, co współgra
z wiedzą „chorych” o właściwych objawach. Na ogół do wybuchu tego
rodzaju „epidemii” dochodzi w zamkniętych społecznościach, takich jak
na przykład klasztory, czasem szkoły,
fabryki i wspólnoty religijne, ale bywa, że histerie, zwłaszcza zdrowotne,
dotykają także całych dzielnic lub nawet miast. Dość istotna jest homogenicznosć takich grup i ograniczony dostęp do źródeł informacji.
Na przykład kiedy w Chinach pojawiła się informacja o zachorowaniach na ptasią grypę, do lekarzy
w jednej z prowincji masowo zaczęli się zgłaszać ludzie z infekcją. Było ich zdecydowanie więcej niż standardowo w takich sytuacjach, a liczba zachorowań sugerowała początek epidemii. Do tego wszyscy mieli gorączkę i wykazywali objawy właściwe dla tej właśnie choroby.
Po pewnym czasie i przeprowadzeniu badań okazało się jednak, że nie
było wśród nich... ani jednego naprawdę chorego.
Nie brakuje też innych przykładów. W latach 60. w jednej z amerykańskich fabryk wybuchła podobna histeria. Wśród pracowników rozeszła
się plotka, że w zakładzie grasuje
Meksykanek okazał się krótki pobyt
w domu. Wyrwanie ze środowiska
sprzyjającego rozprzestrzenianiu się
masowych złudzeń wystarczyło, by
przywrócić uczennicom sprawność.
Kilka lat temu w jednej ze szkół
w Malezji podczas porannego apelu jedna z uczennic zaczęła krzyczeć. Później rzuciła się na ziemię.
Jej zachowanie wywołało atak histerii u kolejnych. Grupa uczennic
w napadzie szaleństwa rozbiegła się
po szkole, zaczęła rzucać przedmiotami, krzyczeć i atakować innych.
Uspokojenie agresywnych dziewcząt
zajęło cztery godziny.
Cuda naprawdę widziane
Histeria często zaczyna się
od jednej osoby. Kolejne przypadki pojawiają się w jej bezpośrednim otoczeniu, by następnie zarazić następne osoby. Kiedy osoby stojące z boku także zaczynają ulegać
wpływowi takiego urojenia, wszystko zaczyna działać jak samospełniające się proroctwo i potwierdza pierwotne przekonania. Zdarzało się, że
grupowe zatrucia zaczynały się
od skargi jednej osoby. Wystarczyło, że ktoś powiedział: „Źle się czuję. To chyba jest zepsute...”, a wkrótce kolejne osoby zaczynały narzekać na swoje kiepskie samopoczucie. Pojawiały się bóle i wymioty.
Odnotowano przypadki, kiedy w ciągu kilkudziesięciu minut takie „zatrucie” rozszerzało się na dziesiątki całkowicie zdrowych osób.
Ale bywa i tak, że całe zjawisko
rozpoczynają i podgrzewają media. I nie zawsze chodzi o choroby,
choć to, co dzieje się przy okazji
kolejnych fal zachorowań na grypę,
doskonale wpisuje się w mechanizm
działania zbiorowych histerii. Często
w ten sposób rozprzestrzenia się też
grupowe nastroje i złudzenia, które
towarzyszą różnym wydarzeniom. Takie zarażanie nastrojem, które przybrało niemal rozmiary masowej histerii (w przypadku niektórych środowisk można by zapewne usunąć
słówko niemal), obserwowano po katastrofie w Smoleńsku. Natomiast
złudzenia dotyczą wielu sfer, a jedną z najbardziej wyrazistych są religijne objawienia.
W latach 50. w Puerto Rico grupa dzieci przewidziała pojawienie się
Matki Boskiej. Wydarzenie zostało
nagłośnione przez media oraz lokalnych duchownych i w przewidywanym dniu oraz miejscu objawienia
zebrało się 150 tys. wiernych. W tłumie krążyło kilku socjologów, którzy przeprowadzali wywiady. Okazało się, że większość pytanych nic
nie widziała. Jednak nie brakowało
takich, którzy potwierdzili swoje
oczekiwania – widzieli aureole wokół słońca i sylwetkę Marii w chmurach. Czuli się doskonale, a nawet
mówili o cudownych uleczeniach.
Uwierzymy w każdą
głupotę
I tutaj pojawia się najciekawsza
część całej sprawy. Od dawna histerie tłumaczono wpływem społecznym i ludzką skłonnością do ulegania presji innych. Nie do końca znano jednak mechanizm, który o tym
decyduje. Czy chodzi o to, że widzimy i czujemy to, co chcieliby inni?
Tylko po to, by odnaleźć się w grupie? Myślano też, że skłonność
do takich zachowań może być związana z wpływem kultury lub określonym typem osobowości. Dziś wiemy, że wszystkie te intuicje są w pewien sposób słuszne.
Jednak lepiej – choć trzeba też
przyznać, że jeszcze nie do końca
– znamy mechanizm, który decyduje o naszej skłonności do podążania
za grupą. Badania z użyciem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego mózgu wykazały bowiem, że uleganie presji aktywuje tę jego część,
która odpowiada za... postrzeganie.
Można z tego wnioskować, że
pod wpływem innych rzeczywiście widzimy to, co inni mówią, że widzą.
To znaczy nasze mózgi widzą rzeczy,
których nie ma. A jednocześnie sprzeciwianie się opiniom popularnym
w tłumie uruchamia inną część naszego najważniejszego narządu – tę,
która wiąże się z przeżywaniem negatywnych emocji. To zdecydowanie
utrudnia nonkomformizm i opieranie się społecznej presji.
KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Życie po życiu ( 2 )
Aby uzasadnić życie po życiu, realność siarczystego
piekła dla jednych oraz miejsca wiecznej szczęśliwości
dla drugich, większość chrześcijan odwołuje się również
do przypowieści o bogaczu i Łazarzu (Łk 16. 19–31),
którą Chrystus skierował głównie do faryzeuszy
(por. Łk 15. 43). Czy jednak przypowieść ta rzeczywiście
mówi o tym, że tuż po śmierci umarli udają się
do piekła bądź raju?
Rozpocznijmy od przypomnienia, że Jezus bardzo często przemawiał do tłumów w przypowieściach.
Czytamy, że „w wielu przypowieściach zwiastował im słowo stosownie do tego, jak mogli słuchać.
Na osobności zaś wykładał uczniom
swoim wszystko” (Mk 4. 33–34).
Z przytoczonego tekstu wynika też,
że przypowieści nie należy interpretować dosłownie, ponieważ w znacznym stopniu zawierają one określenia alegoryczne, symboliczne. Jezus często używał licznych porównań (parabola), przenośni (metafora), a nawet zamierzonej przesady (hiperbola), aby w ten właśnie
sposób – obrazowy i plastyczny
– przykuć uwagę słuchaczy, wskazać im wartości moralne oraz zainteresować ich sprawami Królestwa
Bożego. I tak też należy traktować
przypowieść o bogaczu i Łazarzu.
Niestety, większość wierzących
uważa, że przypowieść ta – jedyna
w swoim rodzaju, bo oprócz Łukasza nie znajdziemy jej w żadnym
innym przekazie ewangelicznym – zawiera dosłowny opis piekła i raju.
Twierdzą, że zmarli natychmiast
po śmierci trafiają bądź to do piekła, bądź do raju (nieba) przed oblicze Zbawiciela. Dowodzą, że skoro Ewangelia używa zwrotu: „A był
pewien człowiek bogaty” (Łk 16. 19),
to opowiadanie to nie może być przypowieścią, tym bardziej że również
sam tekst nie mówi o tym wyraźnie.
Co sądzić o takiej argumentacji?
Cóż, dobrze byłoby zauważyć,
że Ewangelia Łukasza zawiera kilka innych podobieństw, o których
również nie powiedziano, że są przypowieściami. Przykładem tego mogą być chociażby następujące:
o dwóch dłużnikach (Łk 7. 40–43),
o miłosiernym Samarytaninie
(10. 29–37), o wielkiej wieczerzy
(14. 15–24), o synu marnotrawnym
(15. 11–32), a także przypowieść
o nieuczciwym zarządcy (16. 1–13).
Co więcej, w każdym z tych opowiadań występują podobne zwroty,
mówiące, że ktoś „miał”, „szedł”,
„przygotował”, „był”. Zwroty te nie
oznaczają jednak, że opowiadania
te nie są przypowieściami.
Geza Vermes, wybitny biblista
i światowej sławy hebraista (były
ksiądz katolicki), w swoim komentarzu do przypowieści o bogaczu i Łazarzu stwierdza, że opowiadanie to
„zwięźle ilustruje propagowane przez
faryzeuszów w czasach Jezusa popularne wyobrażenie o odpłacie za ziemskie postępowanie i formach życia pozagrobowego” („Autentyczna Ewangelia Jezusa”, Wydawnictwo Homini, Kraków 2009, s. 187).
Również Craig S. Keener pisze
o bogaczu i Łazarzu, co następuje:
„Przypowieść ta przypomina pewną
rabinacką opowieść o nieznanej dacie powstania (…). Pewne szczegóły
dotyczące życia przyszłego są typowymi motywami zaczerpniętymi z żydowskiej tradycji – niektóre z nich stanowiły niezbędne elementy wątku (co
jest dozwoloną praktyką w przypadku przypowieści)” („Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu”, Oficyna Wydawnicza
„Vocatio”, Warszawa 2000, s. 163).
Jak widać, nawet tak znani katoliccy bibliści nie kwestionują charakteru opowieści ewangelicznej, tego, że w obrazowy, typowy dla przypowieści sposób, przekazuje ona
pewną naukę moralną, a mianowicie, że najważniejszy zawsze jest człowiek. Wszak przypowieść ta uczy
między innymi, że nic – tym bardziej
religia powołująca się na Abrahama
(por. Mt 3. 9; Łk 16. 24) – nie może zastąpić współczucia i troski o innych. Kto bowiem przechodzi obojętnie obok cudzego nieszczęścia, ten
sam wydaje na siebie skazujący wyrok. To jest zatem główne przesłanie przypowieści o bogaczu i Łazarzu, a nie nauka o piekle. Dodajmy, że tworzenie wykładni na temat piekła i życia po śmierci na podstawie tego tekstu – jedynego w całym Nowym Testamencie – z punktu widzenia biblijnej hermeneutyki
jest absolutnie nie do przyjęcia. Tym
bardziej że również samo opowiadanie wyraźnie wskazuje na to, że
mamy do czynienia z przypowieścią.
A wskazuje na to co najmniej
kilka elementów. Przede wszystkim wzmianka o tym, że potępieni,
którzy znajdują się w piekle, i zbawieni przebywający w raju mogą siebie widzieć i z sobą rozmawiać. Czytamy bowiem, że potępiony bogacz
„ujrzał z daleka Abrahama Łazarza”
(w. 23) i rozmawiał z patriarchą
(w. 24), chociaż dzieliła ich „wielka przepaść” (w. 26). Czy to jest
możliwe? Oczywiście, że nie. Przecież gdyby tak było w istocie, należałoby się poważnie zastanowić, czy
raj rzeczywiście byłby miejscem
wiecznej szczęśliwości. Gdyby bowiem zbawieni istotnie widzieli i słyszeli jęki cierpiących w piekle – być
może nawet swoich najbliższych
– wątpię, żeby mogli się cieszyć choć
przez chwilę, a cóż dopiero przez
całą wieczność! Czy to rozsądne, aby
w coś takiego wierzyć?
(stąd wyraz: piekło), i to znacznie boleśniej niż ogień ziemski. »Nasz ogień
zimnym jest w porównaniu do ognia
piekielnego«” (,, Katolicki katechizm
ludowy”, cz. I, s. 399).
Czy można zatem poważnie traktować podobne twierdzenia i opisy?
Czy dosłowne tłumaczenie tego opowiadania nie prowadzi do oczywistego absurdu? Przecież kontekst, w jakim należy odczytywać przypowieść
o bogaczu i Łazarzu (rozdziały od 14.
do 16.), wyraźnie wskazuje na to, że
została ona wymierzona głównie przeciwko elitom Izraela, szczególnie faryzeuszom, którzy bogacili się kosztem innych (por. Mt 23. 14; Mk 12.
38–40; Łk 11. 37–44), a mimo to nadal „chcieli uchodzić w oczach ludzi
za sprawiedliwych” (Łk 16. 15).
Chrystus zdemaskował jednak
obłudę owych elit. Wykazywał, że
nie tylko „byli chciwi” (Łk 16. 14),
ale również niewiele przejmowali
Fiodor Bronnikow – „Łazarz”
Po drugie – wątpliwość co do dosłownej interpretacji ewangelicznego
opowiadania budzi również treść innego wersetu: „I poza tym wszystkim
między nami a wami rozciąga się wielka przepaść, aby ci, którzy chcą stąd
do was przejść, nie mogli, ani też stamtąd do nas nie mogli się przeprawić”
(w. 26). Od razu nasuwa się tu pytanie: czyżby zbawieni rzeczywiście
chcieli opuścić „łono Abrahama”
i pójść do piekła, aby pomóc potępionym? Czyżby nie zgadzali się z Bożym wymiarem sprawiedliwości? Poza tym czy „umoczony koniec palca
w wodzie ochłodził język” bogacza
(w. 24), skoro znajdował się on ogniu
piekielnym? Czyż ogień piekielny
– według nauki Kościoła rzymskokatolickiego – nie jest dotkliwszy od znanego nam żaru? Przecież ks. prof.
Franciszek Spirago wyraźnie pisał, że „ogień piekielny (…) piecze
się losem swoich ubogich współbraci. Od samego początku nauczał też,
żeby „wystrzegać się wszelkiej chciwości, dlatego że nie od obfitości dóbr
zależy czyjeś życie” (Łk 12. 15). Jeśli bowiem bogactwo nie może nikogo uchronić przed śmiercią, to
tym bardziej nikomu nie może zapewnić życia wiecznego. Ostrzegał,
że „komu wiele dano, od tego wiele
będzie się wymagać” (Łk 12. 48),
i pouczał: „Gdy urządzasz przyjęcie,
zaproś ubogich, ułomnych, chromych,
ślepych. I [wtedy] będziesz błogosławiony, bo nie mają ci czym odpłacić. Odpłatę bowiem będziesz miał
przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łk 14. 13–14).
Co więcej, z powyżej przytoczonego tekstu wynika także, że Chrystus wyraźnie mówił, kiedy sprawiedliwi otrzymają „odpłatę”. Nastąpi to nie wcześniej, jak dopiero
21
w dniu zmartwychwstania. Zatem
według Biblii nagroda lub kara wiążą się nierozerwalnie ze zmartwychwstaniem. W Ewangelii św. Jana czytamy: „Nie dziwcie się temu, gdyż
nadchodzi godzina, kiedy wszyscy
w grobach usłyszą głos jego; i wyjdą
ci, co dobrze czynili, by powstać do życia; a inni, którzy źle czynili, by powstać na sąd” (J 5. 28–29). Ewangeliczna nadzieja dla żywych i umarłych wiąże się więc ze zmartwychwstaniem, a nie z pojęciem nieśmiertelności duszy i związanej z tym idei
życia pozagrobowego. Zasadnicze
znaczenie należy tu przypisywać nie
jednemu tekstowi (przypowieść), ale
wszystkim wypowiedziom Chrystusa, między innymi tym: „A to jest wola tego, który mnie posłał, abym z tego wszystkiego, co mi dał, nic nie stracił, lecz wskrzesił to w dniu ostatecznym. A to jest wola Ojca mego, aby
każdy, kto widzi Syna i wierzy w niego, miał życie wieczne, a Ja go wzbudzę w dniu ostatecznym” (J 6. 39–40)
oraz: „Oto przyjdę wkrótce, a zapłata moja jest ze mną, by oddać
każdemu według jego uczynku”
(Ap 22. 12).
Krótko mówiąc, Biblia zapowiada, że wszystkich ludzi czeka zmartwychwstanie i nagroda lub kara, a nie
życie pozagrobowe, które rzekomo
rozpoczyna się w godzinie śmierci.
Sprawiedliwi nie otrzymują więc obiecanej nieśmiertelności z chwilą śmierci, lecz dopiero przy powtórnym przyjściu Chrystusa. Takie przynajmniej
jest świadectwo Pism, a także apostoła Pawła, który napisał: „Albowiem
jak w Adamie wszyscy umierają, tak
też w Chrystusie wszyscy zostaną ożywieni. A każdy w swoim porządku: jako pierwszy Chrystus, potem ci, którzy są Chrystusowi w czasie jego przyjścia (…), w jednej chwili, w mgnieniu oka, na odgłos trąby ostatecznej;
bo trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni
zostaną jako nieskażeni, a my zostaniemy przemienieni. Albowiem to, co
skażone, musi się przyoblec w to, co
nieskażone, a to, co śmiertelne, musi przyoblec się w nieśmiertelność”
(1 Kor 15. 22–23, 52–53).
Przypowieść o bogaczu i Łazarzu uczy również, że z chwilą śmierci nie można już niczego zmienić.
Śmierć przypieczętowuje bowiem los
każdego człowieka. Tak czytamy
m.in. w Liście do Hebrajczyków: „Postanowione jest ludziom raz umrzeć,
a potem sąd” (9. 27). Kto więc oczekuje i pragnie całkowitego zbawienia, musi o nie zadbać zawczasu, ponieważ zbawienie rozpoczyna się
i dokonuje w chwili obecnej, tu i teraz. „Oto teraz czas łaski, oto teraz
dzień zbawienia” (2 Kor 6. 2). Dlatego właśnie opowiadanie to tak
mocno akcentuje ważność słuchania
tego, co głosi Pismo (por. Łk 16. 29).
Jeśli bowiem ludzie nie słuchają orędzia Bożego, to nic i nikt nie jest
w stanie im pomóc, nawet „choćby
kto z umarłych powstał” (Łk 16. 31).
„Wiara jest bowiem ze słuchania,
a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rz 10. 17).
BOLESŁAW PARMA
22
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (60)
„Bunt” Żeligowskiego
Kształtowanie się granicy polsko-litewskiej przebiegało
w nieustannych konfliktach. Wileńszczyznę w okresie
międzywojennym odebrał Litwinom upozorowany bunt
generała Żeligowskiego.
Polaków i Litwinów połączyły
od czasów Władysława Jagiełły liczne więzi polityczne, kulturalne i ekonomiczne oraz kontakty międzyludzkie. Zdawać by się mogło, że w ślad
za tym Polskę i Litwę połączy dobre
sąsiedztwo. Historia chciała inaczej.
Bliskie związki unijne, a następnie
solidarna walka z zaborcami przerodziły się w wyobcowanie i otwartą
wrogość. Pod koniec XIX w. litewską odrębność narodową i polityczną oraz uwolnienie od wpływów polskich zaczęła głosić gazeta „Auszra”
(„Jutrzenka”). Jonas Basanavicius
– założyciel „Auszry”, uważany za ojca odrodzenia narodowego Litwy
– stwierdził, że „interesy teraźniejszych
Litwinów jako narodu nie mają nic
wspólnego z patriotycznymi polskimi
marzeniami”. Jedną z najważniejszych
spraw w polsko-litewskim sporze stała się kwestia terytorialna.
W 1915 r., gdy Niemcy zajęli dużą część ziem litewsko-białoruskich
z Grodnem i Wilnem, Blok Polskich
Organizacji Demokratycznych w Wilnie ogłosił chęć restytucji Wielkiego Księstwa Litewskiego w unii
z Polską. Przeciwko tejże deklaracji ostro zaprotestowali działacze
litewscy, oświadczając, że unia Polski
i Litwy przestała istnieć po upadku
N
Rzeczypospolitej, a naród litewski
„chce pozostać panem na swej własnej ziemi”. Po upadku monarchii rosyjskiej w 1917 r. na Litwie, którą
od 1915 r. okupowała armia niemiecka, powstała 11 grudnia 1917 r. Rada Litewska, zwana Tarybą, stanowiąca pierwszy rząd niepodległościowy państwa litewskiego. Taryba
proklamowała najpierw odbudowę państwa litewskiego
ze stolicą w Wilnie i pod protektoratem Niemiec, a następnie – 11 lutego 1918 r. – ogłosiła deklarację niepodległościową, której założeniem
było zerwanie dotychczasowych związków Litwy
z innymi państwami.
Litwini zażądali uznania niepodległości Litwy z Wilnem jako stolicą, ale dla strony polskiej było
to nie do przyjęcia. Po zakończeniu I wojny światowej spór polsko-litewski przekształcił się
w konflikt dwóch państw.
Naczelnik państwa polskiego
Józef Piłsudski za swoje najważniejsze zadanie polityczne uznał odbudowę państwowości polskiej w jej
granicach sprzed 1772 r., na zasadach federacji Białorusi,
iektórzy chrześcijanie mówią nie
tylko to, że Biblia jest prawdzi wa, ale także, że jest „nauko wa”. Albo że księga ta coś „sprawozda je” niczym solidny materiał dziennikar ski. Ale czy istnieją podstawy do takich
twierdzeń?
Dostałem bardzo miły i ciekawy list od pana Henryka K., czytelnika niniejszego cyklu,
człowieka wierzącego. W odróżnieniu od wielu innych osób bardzo religijnych, które do mnie
pisują, pan Henryk nie ma w sobie ani odrobiny napastliwości. Ogromnie to doceniam.
Oczywiście, mój korespondent nie zgadza się z niektórymi ocenami, które tu prezentuję – sądzi, że staram się „przedstawić
Biblię jako stek niedorzeczności”. Przeciwnie, uważam, że w Biblii jest mnóstwo rzeczy ciekawych i takich, z którymi z pewnością mogę się zgodzić. Ja tylko przestrzegam
przed uważaniem jej za księgę nieomylną.
Nie widzę powodów do takiego mniemania
i uważam je za szkodliwe, i to głównie z powodów etycznych.
Pan Henryk twierdzi, że „Biblia jest księgą naukową”. Chciałbym się nad tym zatrzymać, bo to nierzadko spotykane stwierdzenie. Chrześcijańskie (i żydowskie) pisma święte mogłyby być naukowe na dwa sposoby.
Ukrainy (Rusi), Litwy historycznej
i Polski. Zakładał, że przyszła Polska będzie państwem federacyjnym,
oddzielonym od Rosji Radzieckiej
kordonem sprzymierzonych ze sobą państw. Liczył na to, że rewolucja październikowa i wojna domowa osłabiły Rosję wystarczająco, aby
realizacja tej koncepcji była możliwa. Plany te pokrywały się z interesami elit, przede wszystkim zaś
ziemiaństwa posiadającego na terenie ziem litewsko-białorusko-ukraińskich rozległe majątki ziemskie. Federacyjne plany Piłsudskiego,
jak również endecka
koncepcja inkorporacyjna, by
włączyć
do Polski
Po pierwsze, musiałyby zawierać opisy wydarzeń i twierdzeń zgodnych z rzeczywistością.
W sensie ściślejszym jej naukowość musiałaby polegać na przyjęciu przez jej autorów
metod, które umożliwiłyby weryfikację (i to
wielokrotną) zawartych w niej twierdzeń
wszystkie dawne ziemie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, na których Polacy stanowili większość potencjału ludzkiego, gospodarczego
i kulturalnego, były jednak nierealistyczne. Sąsiadujące z Polską narody nie chciały wchodzić z nią w federację, lecz budować własne, niezależne państwa.
Spór polsko-litewski dotyczył
przynależności Suwalszczyzny i Wileńszczyzny. Ustalona linia demarkacyjna nie przyznawała Polsce Wilna i Wileńszczyzny, która – mimo
że zamieszkana w dużym stopniu
przez ludność polską (w Wilnie nawet w większości) – była uważana
przez Litwinów, skądinąd słusznie,
za historyczną część ich terytorium
narodowego. Piłsudski nie mógł się
jednak pogodzić z utratą tych ziem
i wypracował oryginalny pomysł
wcielenia Wileńszczyzny do Polski.
Wpadł na pomysł, by Wilno i otaczające je tereny zostały zdobyte
w wyniku „buntu” żołnierzy pochodzących z ziem północno-wschodnich. Mieli oni na własną rękę zająć Wilno i położyć kres trwającemu tam panowaniu Litwinów. Dowództwo nad operacją powierzył
Piłsudski generałowi Lucjanowi
Żeligowskiemu, pochodzącemu, podobnie jak marszałek, z Wileńszczyzny.
wielokrotnie przeredagowywane i ich obecność
w Biblii budziła czasem wątpliwości i spory.
Zatem stwierdzenie, że na przykład autor tej
lub innej ewangelii coś „sprawozdaje”, budzi
zakłopotanie. Sprawozdawać można tylko to,
czego się było świadkiem.
ŻYCIE PO RELIGII
Naukowość Biblii
poprzez zapewnienie powtarzalności opisywanych doświadczeń itp.
Jeśli chodzi o pierwsze rozumienie naukowości, to Biblia nie spełnia jego kryteriów.
Wiele opisywanych w niej historii budzi wątpliwości, wygląda na sprzeczne z rozumem
i doświadczeniem, zawiera twierdzenia wzajemnie się wykluczające. Nie da się więc powiedzieć, że jest „zgodna z rzeczywistością”.
Nie da się nawet o niej powiedzieć, że jest
„księgą”, jak lubią mówić chrześcijanie. Są
to raczej pisma rozmaitych autorów, zwykle
nieznanych lub wątpliwych. Nie wiadomo, czy
to, co jakoby widzieli, jest prawdą, bo nie
wiadomo nawet, kim byli. Te księgi były
Tym bardziej więc Biblia nie jest księgą
naukową w sensie ściślejszym. Jej autorzy nie
mieli, bo wówczas mieć nie mogli, pojęcia o metodzie naukowej, nie starali się też udowodnić swoich twierdzeń ani poddawać weryfikacji. Nie można na przykład zweryfikować zmartwychwstania Chrystusa ani stworzenia świata. Twierdzenie, że Jezus zmartwychwstał i żyje, ale nie da się tego dowieść, bo się schował 2 tys. lat temu „w niebie” (czymkolwiek
by ono było) i tam się stale ukrywa, może budzić tylko uśmiech badacza, który chciałby taką tezę sprawdzić.
Mój korespondent twierdzi, że Biblię trudno zrozumieć, bo zawiera słownictwo fachowe,
Zajęcie Wilna, jakoby bez zgody Piłsudskiego, miało postawić wszystkie
strony przed faktem dokonanym.
8 października 1920 r. gen. Żeligowski upozorował bunt 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej i formacji ochotniczych wobec Naczelnego Wodza i na czele „zbuntowanych” oddziałów pomaszerował
na Wilno. Uniknąwszy większych
starć, 9 października Polacy zajęli
Wilno. Trzy dni później gen. Żeligowski wydał dekret, który nadał
Wileńszczyźnie status odrębnego
tworu państwowego pod nazwą Litwa Środkowa. Było to państwo
na pozór niepodległe, a w rzeczywistości całkowicie zależne od Polski. Ściągnięte przez Litwinów siły, mimo uporczywych walk z Polakami, nie zdołały odbić Wilna.
Niewiele też dały negocjacje w sprawie przynależności państwowej Wileńszczyzny.
Ostatecznie strona polska zdecydowała, że o losie Wileńszczyzny rozstrzygnie wyłoniony w wyborach Sejm Wileński. Wybory do
tego Sejmu przeprowadziła Komisja Rządząca, w skład której wchodzili sami Polacy. Wybory zbojkotowała większość ludności niepolskiej. 20 lutego 1920 r. Sejm Wileński podjął uchwałę, która głosiła, że „Ziemia Wileńska stanowi bez
warunków i zastrzeżeń nierozdzielną
część Rzeczypospolitej Polskiej (...)”.
24 marca Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej zatwierdził
akt złączenia Ziemi Wileńskiej
z państwem polskim, a 22 kwietnia tegoż roku nastąpił uroczysty akt
inkorporacyjny z udziałem Naczelnika Państwa.
Strona litewska nigdy nie uznała uchwały Sejmu Wileńskiego
i inkorporacji Wileńszczyzny do
Polski.
ARTUR CECUŁA
tak samo trudne do pojęcia dla laików, jak
trudne bywa słownictwo fizyczne czy chemiczne. Nie jest to trafne porównanie, bo – jak
już dowiedliśmy wyżej – nie da się porównać
pism naukowych z częściami składowymi Biblii. Sami badacze Biblii kłócą się od stuleci
nad znaczeniem pojęć biblijnych, a przytoczony przez pana Henryka przykład dobrze
to oddaje – wbrew intencjom jego samego.
Twierdzi on mianowicie, że „Słowo” z prologu Ewangelii Jana należy rozumieć jako prawo naukowe. Być może, ale istnieje też wiele
innych wyjaśnień tego pojęcia – i nie mniej
ciekawych. No i co z tym zrobimy? Gdzie tu
naukowość? Gdzie jasne ustalenia? One łamią się już na etapie terminologii.
Pan Henryk twierdzi, że prawa przyrody
nie mogły powstać przez przypadek, ale nie
potrafi dowieść swego twierdzenia. Wielu kreacjonistów twierdzi, że narząd oka nie mógł
powstać przez przypadek. Ale kto mówi
o „przypadku”? To dobór naturalny stworzył
oko i wszystko, co żywe. To nie jest przypadek, ale pewna prawidłowość, bynajmniej nie
doskonała, ale za to konsekwentna. I stąd moja prośba – trzymajmy się faktów i tego, co daje się ustalić; nie budujmy swego życia na literaturze niewiadomego pochodzenia. Tak jest
rozsądniej.
MAREK KRAK
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
K
ażdy kolejny papież obu
odłamów Kościoła zachodniego składał uroczystą przysięgę, że dogada się z rywalem i obaj złożą korony papieskie, by można było wybrać wspólnego papieża. Kardynałowie obierali więc papieżami tych,
którzy najgłośniej krzyczeli, że jak
tylko zostaną wybrani, to wkrótce
dogadają się z drugim odłamem
i niezwłocznie złożą koronę. Po konsekracji każdy największy orędownik zjednoczenia doznawał cudownej przemiany, zaczynał uznawać
siebie za świętego następcę Jezusa
na ziemi, po czym albo otwarcie rezygnował z chęci negocjacji z rywalizującą obediencją, albo prowadził
okazał się później jej zaciekłym konserwatorem. Miało to jednak dobre
strony. Uniwersytet paryski przestał
wreszcie zajmować się tropieniem
herezji i stał się ośrodkiem myśli antypapieskiej, gdzie wykuwały się poglądy legalnego nieposłuszeństwa
wobec „następców Chrystusa”. Partnerem uniwersytetu stał się kler
francuski, rabowany przez papiestwo wysokimi podatkami.
Liderem opozycji antypapieskiej
był wówczas rektor uniwersytetu Mikołaj z Clemanges, który napisał
traktat „O upadku Kościoła” i wypunktowywał całe zło, które opanowało ówczesny Kościół i papiestwo:
„Po wielkim wzbogaceniu dobrami ziemskimi cnoty naszych przodków
OKIEM SCEPTYKA
pierwszym gallikańskim zrywie nie
uznawała żadnego papieża. Wówczas Benedykta XIII opuściła większość jego kardynałów, zabroniono
mu również drenować podatkami
francuski Kościół, co musiało być
ciosem bardzo bolesnym. Papież
przez kilka lat został więźniem Awinionu, lecz nie złamał się i po kilku latach, głównie dzięki zabiegom
księcia Orleanu, odzyskał całą swoją obediencję. Oczywiście po złożeniu kolejnych przysiąg o rychłym
zakończeniu schizmy i abdykacji.
Odłam awinioński odbudował
się pewnie i dlatego, że Rzym nie
stanowił wówczas zachęcającej alternatywy. Papieża Bonifacego IX
(1389–1404) nie interesowały sprawy
Rzymianie, po tyranii Bonifacego,
nie chcieli podporządkować się nowemu papieżowi, dopóki nie wyrzeknie się on władzy świeckiej.
W tej sytuacji nie obyło się bez interwencji militarnej króla Neapolu,
który pośredniczył w sporze pomiędzy Rzymem a nowym papieżem.
Ostatecznie podyktował on traktat,
który był formą ugody. Papież zachowywał prawo mianowania senatora, lecz ludność mogła wybierać
siedmiu zarządców świeckiej administracji raz na dwa miesiące. Kuria i mieszkańcy papieskiego miasteczka w Rzymie (Leonina) mieli
być wyjęci spod władzy świeckich
sądów, a papież i kardynałowie mieli nie płacić miejskich podatków.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (65)
Rzeźnia apostolska
Dwie ostatnie dekady Wielkiej Schizmy wypełnione
zostały polityką pustych obietnic kolejnych papieży
i antypapieży o rychłym zakończeniu podziału
i zjednoczeniu Kościoła.
udawaną grę w próby zjednoczenia. Stało się jasne, że zjednoczenia trzeba będzie dokonać ponad głowami wyklinających się papieży. Po soborze w Pizie w 1409
roku stało się też jasne, że nie obędzie się bez przemocy.
Bez interwencji z zewnątrz Kościół nie był w stanie wyjść z impasu. Swoją drogą Europa zrobiłaby
sobie znacznie większą przysługę,
gdyby nie ratowała papiestwa i pozwoliła mu trwać w rozkładzie schizmatyckim kolejne dekady, dzięki
czemu z łatwością mogłyby się wytworzyć w poszczególnych krajach
nieszkodliwe kościoły narodowe. Nie
wyciągnięto lekcji z kilkuwiekowych
pretensji imperialnych papiestwa
i kiedy znalazło się ono na dnie
upadku, ratowali je czołowi władcy
europejscy.
Zanim jednak dokonano unifikacji papiestwa, i to przy akompaniamencie krzyków palonego Jana Husa, musiało ono wpierw spaść
na ostatni szczebel swego rozkładu.
Doszło bowiem do podziału Kościoła pomiędzy trzech papieży, z których dwaj byli żałosnymi politrukami nieustannie walczącymi o władzę, a trzeci – ekspiratem i łotrem
szczególnego kalibru.
Najdłużej panującym papieżem
okresu schizmy był Benedykt XIII,
zwierzchnik obediencji awiniońskiej
w latach 1394–1417, który aż do swej
śmierci w 1423 r. siebie uważał
za prawowitego papieża, a hiszpańską twierdzę, w której się okopał,
za prawdziwą arkę Noego jedynego Kościoła. Wybrano go na głowę
Kościoła przede wszystkim dlatego,
że wykreował się na czołowego orędownika zakończenia schizmy, ale
zostały zaniedbane przez bezgraniczną chciwość i ślepą ambicję, które
opanowały serca ludzi Kościoła.
W konsekwencji dostojeństwo ich godności i zakres ich władzy zdeprawował luksus. Służyli odtąd trzem najbardziej wymagającym i kłopotliwym
panom: LUKSUSOWI, który domagał się stałych prezentów, wina, snu,
bankietów, muzyki, poniżających sportów, kurtyzan i podobnych; WYSTAWNOŚCI, która pożądała znakomitych domów, zamków, twierdz,
pałaców, bogatych i najróżniejszych
mebli, drogich szat, koni, służby i luksusowego przepychu; i w końcu
CHCIWOŚCI (...). Dla zaspokajania potrzeb finansowych administracji, papieże mianują swoich »kolektorów« w każdej prowincji – spośród
tych, o których wiedzą, że są najsprawniejsi w wyciąganiu pieniędzy, cierpliwie i bezwzględnie, w skrócie tych,
którzy bez taryfy ulgowej ni wyjątku
wycisną złoto z kamienia. Wyposażają ich nadto w moc anatemy wobec
każdego, włącznie z prałatami, a także z uprawnieniem wyłączania ze
wspólnoty wiernych każdego, kto
w przepisanym terminie nie zaspokoi
ich roszczeń finansowych”.
W 1396 r. przedłożono więc propozycję wypowiedzenia przez Francję posłuszeństwa Benedyktowi XIII.
Wniosek upadł (rektora zmuszono
do dymisji), ale wrócił dwa lata później. Akademicy wywodzili wówczas,
że papiestwo zdławiło „starożytne
swobody”, podczas gdy tylko król
francuski może nakładać podatki
na francuskie duchowieństwo, czerpać dochody z opróżnionych beneficjów i przydzielać je na nowo. Uniwersytet uzyskał poparcie rządu
i przez pięć lat Francja w swoim
Innocenty VII, Duch Święty i wąż
światowe, uniwersalne, nie mówiąc
już o czysto religijnych. Prowadził niekończące się wojny italskie,
w których wyrzynał swoich wrogów i przeciwników politycznych.
Podatkami łupił poddanych nie
mniej bezwzględnie niż jego awinioński konkurent. Po jego śmierci po obu stronach barykady pojawiła się nadzieja, że może teraz
uda się zjednoczyć.
Rzym znów zamienił się w pole bitwy różnych partii. Miasto zostało wypełnione barykadami,
a na ulicach toczyły się regularne
walki. Chociaż posłowie z Awinionu apelowali o powstrzymanie się
z wyborem, ośmiu kardynałów wybrało na papieża byłego poborcę podatków i dziesięcin (zbierał daniny
dla Urbana VI z terenu Anglii),
który przybrał imię Innocenty VII.
Dodatkowo papież miał dostać
od miasta ok. 36 tys. litrów soli,
natomiast baronowie nie mogli pełnić swoich urzędów w asyście wojska. Zadaniem rzymian była opieka nad mostami i bramami, a poza tym nikt nie mógł układać się
z „antypapieżem” itd. Jakkolwiek
Rzym miał nadal poważne zobowiązania wobec papieża, jednak obalona została tyrania wprowadzona w mieście przez poprzedniego
„Namiestnika”.
Nowa władza w Rzymie miała
być sprawowana przez dziesięcioosobowy rząd, w którym trzy miejsca mieli ludzie papieża; ci jednak
szybko zostali odsunięci przez pozostałych, którzy mianowali się rządcami wolnej republiki rzymskiej.
Odżył więc nieco rzymski republikanizm, ale papież i tak uprawiał
23
bezwstydny nepotyzm – mianował
na przykład kardynałem swego szalonego bratanka Ludovica Migliorattiego. Chociaż lud coraz mocniej naciskał papieża, aby zaczął się
wywiązywać ze swych przedwyborczych obietnic i poczynił jakieś realne kroki w celu zakończenia schizmy, on nie chciał się z nimi układać i odesłał ich do swego bratanka. Kiedy tylko delegacja mieszkańców dotarła do kardynała Ludovica, jej członkowie zostali od razu
skrępowani i skatowani. Jedenastu
przetransportowano do szpitala
Świętego Ducha (założony pod koniec XII w. przez Innocentego III),
gdzie zostali zamordowani, po czym
wyrzuceni przez okno na ulicę.
Wśród zamordowanych było dwóch
członków rządu i kilku naczelników
regionów. Wszyscy byli powszechnie poważani przez mieszkańców.
Jeśli kardynał z papieżem liczyli, że polityka terroru pomoże im
odzyskać pełnię władzy, to pomyłka okazała się bardzo kosztowna.
Cały Rzym zapałał gorącą nienawiścią do kurii papieskiej. W mieście rozpoczęło się polowanie
na kardynałów, którzy byli maltretowani i więzieni. Kardynalskie pałace zostały puszczone z dymem,
a resztka kolegium i papieski trybunał pod przewodem „ojca świętego” galopem uciekali z Rzymu.
Ich śladem podążali jednak
wściekli rzymianie. W trakcie szalonej pogoni za papieżem życie
na trasie straciło trzydziestu papieskich kompanów. Jedną z takich
ofiar był opat z klasztoru św. Piotra w Perugii, który wcześniej wsławił się udanym zamachem na lorda Perugii. W końcu niedobitkom
udało się dotrzeć do Viterbo, gdzie
znaleźli tymczasowe schronienie.
W tym czasie rzymianie sforsowali Watykan, który został zdemolowany (zniszczono wówczas znaczną część papieskich archiwów). Kiedy jednak kuria znów opuściła Rzym,
który pamiętał jeszcze swoje zabiegi o jej odzyskanie, po pół roku puszczono w niepamięć wyrżnięcie rzymskiej elity i ponownie zaproszono papieża, gdyż jeszcze mniej życzono sobie władzy króla neapolitańskiego.
Papież mógł więc triumfalnie wrócić
do miasta, a u jego boku dumnie maszerował kardynał morderca. Obecnie mówi się, że to wyłącznie on winny był rzezi elity, zaś papież miał być
niepokalany. Najlepiej jednak świadczy przeciw temu powrót papieża
z mordercą u boku, zwłaszcza że ten
morderca nigdy nie został realnie
ukarany za to, co zrobił. Wuj nałożył nań jedynie jakąś pokutę – raczej
zły na bratanka za jego nieostrożność, która zaowocowała morderczą
ucieczką leciwego już papieża.
Wkrótce jednak posypały się na niego nagrody: dostał od papieża tytuły margrafa Ankony i hrabiego Fermo. Wszystko wskazywało na to, że
„Rzym był już dojrzały na czasy Borgiów” (Gregorovius).
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
24
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Szczepienia – za i przeciw
Miał z nimi do czynienia każdy, i to na różnych
etapach swojego życia. Postrzegane są
jako potężny sprzymierzeniec w walce
z wieloma chorobami, ale słychać też opinie,
że to panaceum może być powodem
poważnych problemów zdrowotnych.
Dyskusja o zasadności szczepień
wybuchła z całą siłą podczas niedawnej „medialnej” epidemii świńskiej grypy, wywołanej wirusem
AH1N1. Medialnej – bo panika
ogłoszona w mass mediach nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistych
zagrożeniach. Liczba osób zmarłych
na tę rzekomo śmiertelnie groźną
odmianę grypy była mniejsza niż
na „zwykłe” postacie tego wirusa.
W świetle niewielkiej liczby zachorowań i zgonów naciski mediów oraz
środowisk medycznych na konieczność zbiorowych szczepień stały się
pretekstem do szerokiej dyskusji
nad szczepionkami.
Pojawiły się osoby demaskujące tę internacjonalną histerię jako
cyniczne i zaplanowane działanie
koncernów farmaceutycznych, będących producentami szczepionek
wciskanych hurtem całym krajom.
Akurat Polska w osobie minister
zdrowia Ewy Kopacz oparła się tym
tendencjom, chociaż spore były
na nią naciski w sprawie zakupu preparatów i przymusowych (dla służby cywilnej) szczepień. Koronnym
argumentem pani minister była obawa przed niesprawdzonymi długoterminowymi skutkami ubocznymi
tej szczepionki oraz brak klinicznego potwierdzenia jej skuteczności.
Akcentowała przy tym nieufność wobec koncernów farmaceutycznych
utajniających pewną część danych
dotyczących właśnie niepożądanych
efektów podania szczepionki.
Chciałoby się powiedzieć: coś
jest na rzeczy. I rzeczywiście – niektórzy eksperci dzwonią na alarm.
Na Zachodzie rwetes wszczęła austriacka dziennikarka Jane Burgermeister, demaskując nadużycia
jednej z czołowych firm farmaceutycznych produkujących m.in. szczepionki. Osobą, która w Polsce najmocniej podnosi głos w tej kwestii, jest prof. Maria Dorota Majewska z Zakładu Farmakologii
i Fizjologii Układu Nerwowego Instytutu Psychiatrii i Neurologii
w Warszawie, która przez 25 lat
pracowała w czołowych instytucjach
naukowych USA, między innymi
na uniwersytetach Harvarda i Missouri oraz w Narodowym Instytucie Zdrowia w Waszyngtonie. Jej
wykształcenie i doświadczenie zawodowe może budzić zaufanie, więc
warto zapoznać się z prezentowanym przez nią punktem widzenia
na ten temat.
Głównym zarzutem prof. Majewskiej wobec polskiej służby zdrowia jest nadmierna i niepotrzebna
liczba szczepień noworodków w ich
pierwszych miesiącach życia.
Polskie niemowlęta w pierwszych 18 miesiącach życia otrzymują 16 obowiązkowych szczepień przeciw 10 chorobom: gruźlicy, żółtaczce B, błonicy, krztuścowi, tężcowi,
polio, odrze, śwince, różyczce i zakażeniom Haemofilus influenzae b.
Dodatkowo zalecane są szczepienia
przeciw: Streptococus pneumoniae,
Neisseria meningitidis, rotavirus, influenza virus, herpes virus varicellae
i hepatitis A virus, co może stanowić razem liczbę 26 szczepień
w pierwszych 24 miesiącach życia!
Wymiernie osłabia to odporność
dzieci, i to nawet przez pół roku.
Jest to o wiele większa liczba
szczepień niż w Europie Zachodniej czy Skandynawii, w której umieralność niemowląt jest o połowę
mniejsza niż u nas.
Nawet żołnierze amerykańscy zostali trwale okaleczeni chorobą autoimmunologiczną, zwaną syndromem
wojny zatokowej, będącą konsekwencją zmasowanej liczby szczepień podczas operacji w Iraku. Raport komisji ekspertów Kongresu USA z 17 listopada 2008 r. konkluduje, że syndrom ten jest chorobą realną.
W krajach skandynawskich, które od lat cieszą się najlepszymi
wskaźnikami zdrowotności społeczeństwa, szczepienia są dobrowolne i niemowlęta otrzymują je dopiero po skończeniu trzeciego miesiąca lub później.
W pierwszych 12 miesiącach życia otrzymują one tylko 9 zalecanych
szczepień: DTaP, IPV i Hib, a w 18
miesiącu – dodatkowo MMR. Podobnie jest w Czechach. Prawdopodobnie w dużej mierze dzięki temu umieralność niemowląt jest tam
zbliżona do skandynawskiej i wynosi około 3 na 1000 zdrowych urodzeń. W Polsce wskaźnik ten wynosi 6 na 1000, i to pomimo (lub z powodu) tak dużej liczby szczepień.
Innym zagrożeniem związanym
ze szczepionkami jest zawarta w nich
rtęć pod postacią thimerosalu – substancji konserwującej. Szczepionki
z tym toksycznym elementem stosuje się w Polsce w dalszym ciągu,
chociaż inne kraje europejskie dawno z nich zrezygnowały. Neurotoksyczność związków rtęci została udowodniona ponad wszelką wątpliwość
w setkach publikacji naukowych. Dodatkowo istnieją obawy, że może
ona wpływać na liczbę dzieci dotkniętych autyzmem.
Prof. Majewska podaje dane opublikowane przez Państwowy Instytut
Higieny w Polsce, mówiące o tym,
że pomimo zaszczepienia 98 proc.
dzieci nadal częste są zachorowania
na choroby zakaźne, takie jak świnka, różyczka, szkarlatyna czy krztusiec. Zwolennicy szczepionek twierdzą, że dzięki nim choroba ma łagodny przebieg, jednak dziś nikt na te
choroby nie umiera, i to nawet w krajach, w których dzieci nie są pod tym
kątem szczepione. Stawia to więc
pod znakiem zapytania zasadność
szczepień na powyższe choroby.
Co więcej, badania prowadzone
w USA, Nowej Zelandii, Niemczech,
Holandii czy Japonii pokazują, że
dzieci nieszczepione są na ogół
zdrowsze, znacznie rzadziej chorują na choroby psychoneurologiczne,
astmę, alergie, cukrzycę i inne choroby typu autoimmunologicznego,
a poza tym lepiej radzą sobie z chorobami zakaźnymi.
Kolejnym przykładem może być eskalacja autyzmu. Prof.
Majewska przytacza
dane, według których
w krajach, gdzie dopuszczone są do stosowania szczepionki
z thimerosalem (Polska, USA), na autyzm
cierpi obecnie 1 na
150 dzieci, tymczasem
w Skandynawii wskaźnik ten wynosi 1 na
3000.
Nie znaczy to bynajmniej, aby
zupełnie zrezygnować ze szczepień
ochronnych. Jednak według profesor konieczna jest racjonalizacja. Postuluje ona:
z wyeliminowanie wszystkich szczepionek z thimerosalem;
z zrezygnowanie ze szczepienia noworodków szczepionkami Wzw B
(z wyjątkiem noworodków z grupy wysokiego ryzyka, czyli od matek zakażonych żółtaczką);
z zrezygnowanie ze szczepienia noworodków BCG (z wyjątkiem
dzieci z regionów, gdzie odsetek
chorych na gruźlicę wynosi powyżej 40 na 100 000);
z rozpoczęcie szczepień od 4 miesiąca życia;
z zrezygnowanie ze szczepionki
krztuścowej pełnokomórkowej;
z zrezygnowanie z podawania więcej niż trzech rodzajów szczepionek w jednym dniu;
z zrezygnowanie z podawania szczepionek zawierających żywe wirusy lub podawanie ich pojedynczo w bezpiecznych odstępach
czasu;
z zobowiązanie szczepiącego lekarza do przeprowadzenia wstępnego wywiadu z rodzicami w sprawie alergii, astmy i innych chorób typu autoimmunologicznego
oraz powikłań poszczepiennych
u członków rodziny, co pozwoli
przewidzieć, czy u danego dziecka mogą wystąpić groźne reakcje poszczepienne;
z zobowiązanie szczepiącego lekarza do monitorowania stanu zdrowia dzieci po szczepieniach, by
w porę uchwycić stany zagrażające życiu lub zdrowiu dziecka;
z stworzenie narodowego programu obowiązkowej rejestracji powikłań i zgonów poszczepiennych.
Czy to możliwe, że coś, co było
kiedyś wielkim odkryciem i przyczyniło się do uratowania milionów
ludzkich istnień, teraz – według niektórych badaczy – może zagrażać
zdrowiu nowych obywateli?
Bez wątpienia szczepionki są
dobrodziejstwem, ale kluczem
do niego jest odpowiednie z nich
korzystanie. W krajach, gdzie wciąż
aplikuje się absurdalną liczbę szczepień, i to noworodkom, społeczeństwo wcale nie jest zdrowsze – wręcz
przeciwnie. Tę pozornie absurdalną sytuację tłumaczy dr G. Buchwald. W jednym ze swoich artykułów publikowanych w specjalistycznym czasopiśmie „Co MED”
(05/2001 r.) pisze o prawdziwych
powodach ograniczenia chorób zakaźnych w społeczeństwach wysoko rozwiniętych.
Udowadnia on, że przyczyniły
się do tego nie szczepienia, ale spełnienie następujących warunków:
– uzdatniana, czysta bakteriologicznie woda pitna;
– ogólnie dostępna kanalizacja
i oczyszczanie ścieków;
– wysoki standard czystości i higieny miejsc zamieszkania;
– wystarczająca ilość pożywienia
(w Europie stało się tak dopiero
około 1950 roku).
Buchwald uważa, że jeśli te warunki są spełnione, szczepienia nie
są potrzebne. Owe cztery warunki
– wpisane w cztery ramiona krzyża
– to tzw. krzyż higieny.
Na dowód prawdziwości swojej
teorii dr Buchwald podaje przykład gruźlicy – coraz powszechniej
występującej w USA. Atakuje ona
prawie wyłącznie ludzi biednych
i bezdomnych, o bardzo niskim standardzie życia.
Wśród tych ludzi mnożą się też
choroby infekcyjne wykazujące oporność na leczenie skutecznymi kiedyś antybiotykami i sulfonamidami.
Zamiast jednak zadbać o dobre
warunki socjalne jako nieodzowną
i wystarczającą ochronę przed epidemią, nadużywa się epidemii jako
argumentu, aby szczepić obywateli.
Największą korzyść odnoszą z tego
producenci szczepionek.
Bzdury – powie z pewnością duża grupa lekarzy. Jednak tłumaczenie dr. Buchwalda jest bardzo sensowne, a brak badań potwierdzających korzyści z multiszczepień nie pomaga ich zwolennikom. Wymowne
jest także porównanie śmiertelności
wśród niemowląt w krajach szczepiących dzieci „na potęgę” (m.in. Polska) i w krajach Europy Zachodniej
i Skandynawii.
A teraz fundamentalne pytanie na dziś
– szczepić się przeciw
grypie czy nie? Osobom
dorosłym szczepionki
przeciw grypie nie zaszkodzą, ale nie zawsze
będą skuteczne. Niestety, odmian wirusa grypy
jest dużo i wciąż mutują się nowe. Tak więc
szczepionka opracowana nawet w poprzednim
sezonie będzie nieskuteczna, jeśli zetkniemy
się z nową mutacją wirusa. Po szczepieniu następuje osłabienie organizmu objawiające się symptomami
podobnymi do… rzeczywistego zachorowania. Wówczas łatwo można zapaść na inną chorobę.
Myślę, że najlepszym sposobem
radzenia sobie z dolegliwością, która towarzyszy nam od zawsze, jest
dbanie o własny układ odpornościowy poprzez prawidłową dietę, aktywność fizyczną i korzystanie z naturalnych substancji wspomagających nasz system odpornościowy
(patrz poprzedni numer „FiM”).
Bez wątpienia warto się natomiast
zaszczepić przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu A i B. Zarażenie się tymi wirusami prowadzi
do nieuchronnej degradacji wątroby,
co może prowadzić do zgonu.
Przy szczepieniach, tak jak w wielu sferach życia, potrzebny jest umiar
i wiedza, która pomoże nam wyciągnąć korzyści z tej zdobyczy medycyny i uniknąć poważnych konsekwencji ślepego poddawania się manipulacjom.
ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Czas apokalipsy?
Jest związany z datą 13 grudnia 1981 roku pewien paradoks
historii: gdyby Jaruzelski wyprowadził wówczas na ulice strzelające czołgi i wprowadził faktyczny stan wojenny, a nie jakiś
„stanik”, to dzisiejsi prześladowcy generała raczej nie mieliby okazji zeznawać przeciwko niemu
przed sądem.
Jest jeszcze i drugi paradoks, który pachnie sofizmatem rodem z antycznej tragedii: Jaruzelski przegrał
stan wojenny i może właśnie dzięki
temu wygrał. Bo gdyby wówczas wygrał, to przegrałaby cała Polska.
My wszyscy. No prawie wszyscy…
I większość z owych „nas”, jak
się wydaje, doskonale to rozumie, bo
– pomimo niezmiennych nagonek
na generała, kolejnych fal represjonowania starego człowieka, procesów sądowych i tradycyjnie fatalnego obrazu medialnego – Polacy
w sondażach widzą 13 grudnia 1981
roku zgoła inaczej niż wyjący z nienawiści prawicowi politycy i usłużni
wobec nich dziennikarze. Oto ponad 60 proc. ankietowanych twierdzi, że wprowadzenie stanu wojennego uchroniło Polskę przed interwencją zbrojną ZSRR, a ponad 50
proc. – że przed wojną domową. Ponad 45 proc. twierdzi z kolei, że dekret uratował kraj przed całkowitą
zapaścią gospodarczą (strajki paraliżowały niemal wszystkie gałęzie
przemysłu), a jeszcze ciekawsze i dość
symptomatyczne jest to, że najwięcej przeciwników ma generał (i jego decyzje) wśród młodzieży urodzonej dekadę po grudniowych wydarzeniach, zaś najwięcej zwolenników
– wśród respondentów pomiędzy 45
a 65 rokiem życia.
D
Wobec powyższych zaskakujących danych jedno pytanie nasuwa
się wręcz samo: z jakiego powodu
ludzie z pokolenia, które przeżyło
godzinę policyjną, rozmowy kontrolowane, drastyczny zakaz podróżowania i ograniczenie korespondencji; z pokolenia, które widziało skoty na ulicach, samotny ocet na półkach, a może i dostało pałą zomowca, znacznie… ale to znacznie cieplej wspominają stan wojenny niż
przedstawiciele pokolenia późniejszego, którzy w pamiętną mroźną
grudniową noc nie byli jeszcze nawet plemnikami? Ci pierwsi gotowi
są niemal rozgrzeszyć Jaruzelskiego.
Można powiedzieć, że upływ czasu łagodzi ostre krawędzie i zadziory pamięci, że przeszłość sama się
idealizuje. Podobno działa tu mechanizm automatyzmu naszego mózgu: byliśmy młodsi, zdrowsi, może
zakochani – wszystko wtedy było
piękniejsze. Ale to tylko część prawdy o przyczynach tak zaskakujących
i praktycznie od lat niezmiennych
wyników sondaży. Część mniejsza.
Większa część zaś jest taka, że
ci, którzy naprawdę truchleli, słysząc nocne walenie do drzwi, ci, którzy byli aresztowani za posiadanie
powielacza spirytusowego lub pliku ulotek, srodze zawiedli się na ojczyźnie, o którą walczyli, stając naprzeciw pał ZOMO. W roku 1989
– mimo wprowadzenia upragnionych zmian systemowych – nie nastąpiły zmiany jakościowe. Robotnik, urzędnik, nauczyciel wyszli
z „socjalizmu o ludzkiej twarzy” i wyrżnęli łbami w twardy i niewzruszony mur kapitalizmu z twarzą Balcerowicza. A ten mur to najczęściej
także mur obojętności.
obrzy ludzie wpłacali na konto Caritasu pieniądze na dom dla niepełnosprawnego chłopca. Kiedy kasy było już odpowiednio dużo, okazało się, że kościelna instytucja kupi dom, ale dla siebie.
11-letni Rafał urodził się z wadami nóg
i bioder. Nie ma rąk. Podstawowe czynności,
takie jak jedzenie i pisanie, wykonuje nogami. Chłopiec mieszka w starym domu, w którym nie ma nawet czegoś na kształt łazienki,
więc musi chodzić do wychodka. Także zimą. Przeszedł mnóstwo operacji i czeka na kolejne. Mimo tak tragicznej sytuacji jest pogodnym chłopcem. Stara się żyć normalnie,
świetnie zna się na komputerach i ma znakomite wyniki w nauce. Jest nadzieja na przeszczep ręki. Mama Rafała – Wiesława Ciężczak – jest w stałym kontakcie ze szpitalem
w Trzebnicy. Kobieta deklaruje, że jeżeli
kiedyś znajdzie się dawca ręki, to będą chcieli skorzystać z takiej możliwości.
Rafał ma tymczasem jedno wielkie marzenie. Inni chłopcy w jego wieku marzą, by zasiąść za kierownicą bolidu F-1, jeszcze inni,
aby gościć po meczu w szatni FC Barcelona,
Jeśli jeszcze niespełna dekadę
wcześniej wyrzucony z pracy stoczniowiec lub zredukowany aktor trzeciego garnituru w prowincjonalnym
teatrze mógł liczyć na autentyczną
pomoc KOR-u, na zagraniczne paczki, a nawet na – a tak, powiedzmy to szczerze – jakąś tam opiekę Kościoła
(z darów), to w wolnym
kraju, o który walczył, który wyśnił i wymarzył, mógł
wybierać pomiędzy zasiłkiem – później opieką
społeczną – a przytułkiem
Brata Alberta. No i nic
dziwnego, że to wszystko
plus Balcerowicz w telewizorze wywołało mechanizm obronny, który można skrócić do tezy klepanej jak pacierz: „kiedyś
było lepiej”. Identyczny
syndrom zadziałał wśród
pokolenia, którego połowa dorosłości zbiegła się
z szalejącym stalinizmem.
Nasi dziadkowie i nasi rodzice też z rozrzewnieniem wspominali sanację
i też powtarzali do znudzenia, że „kiedyś było
lepiej”. A Niewiadomski, a Bereza, a krwawe
pacyfikacje robotniczych
i chłopskich manifestacji
w dwudziestoleciu międzywojennym? A co tam, „kiedyś
było lepiej”…
Przed bramą stoczni jest tablica, a na niej słynne i pamiętne (?) 21
postulatów strajkujących w roku 1980. Wszystkich tych, którzy zawitają do Gdańska, namawiam do
zatrzymania się przed tą pamiątką
najnowszej historii. Aż ciarki przechodzą, gdy się to czyta. Pierwsza
myśl jest taka: albo mam jakieś niepojęte déjà vu, albo jakże niewiele
dla jakże wielu od tamtych czasów
się zmieniło.
No dobrze, ale z jakiego powodu lwia część ludzi młodych (i coraz młodszych) pała aż taką nienawiścią do starego człowieka, który
żadnemu z nich nie uczynił niczego złego? Dlaczego jej coroczne seanse skupiają pod domem generała manifestantów, z których tylko
25
2 procent – dwa procent! – potrafi datę 13 grudnia 1989 roku skojarzyć z czymkolwiek?
A… to już znów jest „zasługa”
mechanizmów podobnych jak w czasach stalinowskich. Otóż po roku 1989 nastąpiła w polskiej oświacie niemal taka sama oszalała historyczna indoktrynacja dzieci i młodzieży, co pomiędzy rokiem 1947
a 1953. Z podobną obcą interwencją w tle. Z tym że kiedyś sojusznikom Wandy Wasilewskiej „pomagali” towarzysze radzieccy, a po przemianie systemowej „ludziom ze styropianu”
i tzw. etosu radą służyli komisarze watykańscy. Kto wie, którzy byli i są bardziej bezwzględni. Z tym że ci
drudzy okazują się z całą pewnością daleko
bardziej dalekowzroczni. Idea jednak i tamtym, i tym przyświecała
identyczna: pokazać
czarno-biały, spolaryzowany świat: nas – jako
dobrych i uczciwych
– oraz onych – złych
i zdradzieckich.
~ ~ ~
Cóż, wróćmy jednak
ad rem… Czy słynne
zdjęcie spod kina „Moskwa” naprawdę odzwierciedla, z perspektywy lat, tamtą rzeczywistość? Patrzę na tę fotografię, co to kiedyś
obiegła cały świat, i zastanawiam się nad dwiema kobietami, które kilka dni temu powiesiły
się na kracie kościoła w Oleśnicy.
Z nędzy i rozpaczy. Dla nich czas
apokalipsy nastąpił 30 lat później.
Rad bym poznać Państwa opinię w tej kwestii w okrągłą trzydziestą rocznicę stanu wojennego.
MAREK SZENBORN
[email protected]
Kto daje i zabiera...
a on… A on marzy, by skorzystać kiedyś z normalnej toalety w normalnym domu. Niestety, w domu Rafała nie ma możliwości dobudowania łazienki, więc jedynym rozwiązaniem
jest budowa lub kupno nowego lokum. Oczywiście to ogromny wydatek, a ledwie wiążącej koniec z końcem matki chłopca nie było
na to stać.
Od czego jest jednak Caritas diecezji zamojsko-lubaczowskiej? Od spełniania marzeń
takich właśnie dzieci. Księża tradycyjnie nie
ruszyli swojej kasy, którą dostają z wielu źródeł na takie właśnie potrzeby, lecz założyli
specjalne, celowe konto. Uczyniła to także mama Rafała. No i zaczęły napływać pieniądze.
W tym samym czasie pojawiła się szansa
kupienia domu z 30-arową działką za 135 tys.
zł. Umowa między Caritasem a panią Wiesławą polegała na tym, że ona miała wyłożyć
60 tys., a oni – uzbieraną dla Rafała resztę.
Zbiórka kasy nie była dużym problemem, bo
historia chłopca mocno poruszyła Polaków.
Po telewizyjnych programach pieniądze zbierali wszyscy – nawet żołnierze z bazy Polskich
Sił Zadaniowych w Ghazni w Afganistanie.
Finał akcji „Pomóżmy Rafałowi” (za specjalnym pozwoleniem dowódcy Samodzielnej
Grupy Powietrznej) zorganizowali w hangarze technicznym. „Naprawdę czuliśmy niesamowitą moc, aby zaangażować się w pomoc
Rafałowi. Chłopiec, którego mocno dotknął
los, z niesamowitą pogodą ducha przyjmuje
swoją chorobę” – mówi szef sztabu akcji, kpt.
Kamil Gralak.
Kłopoty pani Wiesławy i jej synka zaczęły
się, kiedy… zebrano całą kwotę. Mama Rafała poprosiła, aby dom został przepisany
na chłopca, ale Caritas zażądał prawa własności dla siebie. „Jeżeli to nie będzie dom
syna, to bez zgody Caritasu nie posadzę nawet
kwiatka. Rafała w każdej chwili będzie można
stąd wyrzucić, bo nie będzie właścicielem. Caritas chce, żebym przelała 60 tys. na ich konto.
To nie są ich pieniądze! Ja otrzymałam je od darczyńców i mogę dać do ręki albo przelać na konto sprzedającej ten dom osobie. Caritas chce dołożyć 75 tys. zł, które wpłynęły do nich dla Rafałka, ale chce występować jako jedyna instytucja, która kupiła dom” – mówi kobieta.
Ponadto dodaje, że dyrektor placówki Caritasu ks. Wiesław Banaś źle ją traktuje: „Obraża mnie, mówi, że jestem nieodpowiedzialna, że źle się prowadzę, że zależy mi tylko na pieniądzach”.
Kuria biskupia w Zamościu broni duchownego, a on tak się zdenerwował, że pojechał
na odpoczynek do Włoch. Wiesława Ciężczak
postanowiła przenieść dyskusję z Caritasem
do sądu. Szczegóły tej wstrząsającej historii
za tydzień.
MIŁOSZ WOROBIEC
26
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Jaka
Dialog
niepodległość czy wymuszanie
Kaczyński ma rację, gdy straszy
utratą niepodległości. Tylko że źle
odczytuje znaki! Jak zwykle
– na opak! Otóż jeśli Polska znajdzie się poza ścisłym jądrem Unii,
to utrata niepodległości grozi nam
bez wątpienia.
Tym bardziej stałoby się to realne, gdybyśmy znaleźli się poza samą Unią. Wówczas rzeczywiście niewiele trzeba, abyśmy byli drugą Białorusią, tyle że dodatkowo na pasku Watykanu. Dlatego dziś racją
polskiej polityki jest integrować, integrować i jeszcze raz integrować
Europę. Całkiem inaczej widzi to
Kaczyński, a widzi tradycyjnie, z pozycji XIX-wiecznego powstańca.
Wspólny rząd europejski to dla niego utrata niepodległości. Doprawdy, Putin zaciera ręce! Kaczyński
od lat działa tak, jakby był na usługach wywiadu rosyjskiego i chyba
w końcu należałoby się temu poważnie przyjrzeć... Wyjąć Polskę z Unii
– to przecież wymarzony cel rosyjskich imperialistów i nacjonalistów.
Straszenie Niemcami, tak jakby 80
mln Niemców mogło zdominować 500 mln Europejczyków, kłócenie nas z Europą, zwalnianie procesów modernizacji Unii – to są wszystko działania szkodzące Polsce! I co
to w ogóle znaczy „być zdominowanym przez Niemców”? Czy Niemcy
będą przymuszać wszystkich do zakupu mercedesów? Jeśli tak, to może warto poprzeć taką dominację?
Jakby tego było mało, to jeszcze za próbę walki ministra Sikorskiego o pozycję naszego kraju
w Unii Kaczyński chce go postawić
przed Trybunałem Stanu. Za co?
Za słowa? Za racjonalną propozycję prowadzenia polityki? Jeśli komuś należy się Trybunał, to Kaczyńskiemu właśnie, i to nie tylko za nadużycie władzy (razem z Ziobrą), ale
za realne szkodzenie polskim interesom, tj. polskiej racji stanu, w procesie integracji. Czas najwyższy zająć się Ziobrą i Kaczyńskim, zanim
na serio zniszczą naszą przyszłość.
JANUSZ PALIKOT
„Czy Kościół katolicki w Polsce
jest zdolny do dialogu i współdziałania z demokratycznym państwem, czy jedynie do jego kontestacji i mnożenia roszczeń?”.
Odpowiedzi na to trudne, ale bardzo ważne i aktualne pytanie szukali paneliści debaty, która odbyła się 3 grudnia 2011 r. na Uniwersytecie Warszawskim.
Spotkanie odbyło się z inicjatywy Towarzystwa Kultury Świeckiej,
Redakcji RES HUMANA i Klubu
Poselskiego SLD. Panel prowadził
prof. Jerzy J. Wiatr, a jego uczestnikami byli: prof. Jan Hartman, Stanisław Obirek, Joanna Senyszyn,
Andrzej Walicki i Danuta Waniek.
Jeszcze przed panelistami głos
zabrał Leszek Miller. Przede wszystkim jako były premier, ale też minister, który z racji rządowych funkcji
w latach 1993–1997 i 2001–2004 miał
realny wpływ na kształtowanie stosunków państwo–Kościół w III RP.
Przekonywał, że „wszystkie regulacje prawne, podejmowane w polskim
parlamencie, które wprowadzały
do życia publicznego instytucje Kościoła, były realizowane pod rządami prawicy”. Wymienił nauczanie religii w szkołach, ustawę antyaborcyjną i konkordat. Stwierdził, że
„ograniczyć wpływy Kościoła katolickiego można tylko wtedy, kiedy
ukształtuje się stosowna większość
parlamentarna, która te nowelizacje,
te zmiany wypisze na swoich sztandarach (...). SLD nigdy takiej większości nie miało, a PSL, jako koalicjant, nigdy nie miało zamiaru poprzeć jakichkolwiek inicjatyw ograniczających wpływy Kościoła, gdyż
PSL jest bardzo głęboko osadzone
w tradycji polskiej wsi, a ta tradycja
jest często rozumiana jako jedność
instytucji publicznych i Kościoła”.
Przed referendum akcesyjnym Polski do UE Miller zapewnił: „Żadnej
formalnej współpracy z Kościołem nie
było, ale była tendencja ze strony mojego rządu i prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego, by nie wywoływać
wojny religijnej czy dodatkowych konfliktów w tym delikatnym okresie, kiedy ważyły się losy akcesji”. Oceniając
swoją ówczesną politykę, uznał, że
„Unia Europejska i Polska w UE warte były mszy, i to niejednej”.
Podzieliłam ten pogląd tylko częściowo. Referendum akcesyjne odbyło się bowiem w czerwcu 2003 r.,
a po tym terminie lewica mogła już
przestać dawać na msze. Niestety, nie
przestała. Zadziałała siła rozpędu, a raczej nowa, ukształtowana po 1989 r.
świecka tradycja, polegająca na tym,
że kolejne rządy, bez względu na polityczną opcję, niezmiennie uważały,
że coś tam jest warte mszy. W konsekwencji Kościół, jako instytucja, dostawał więcej, niż mógł marzyć i niż
zdążył wyartykułować. Rządzący wręcz
prześcigali się w usłużności wobec katolickich hierarchów z JPII na czele.
W prezencie dali im religię w szkołach i przedszkolach, restrykcyjną ustawę antyaborcyjną, konkordat, a przede
wszystkim miliardy złotych rocznie.
Krok po kroku tworzyli państwo wyznaniowe. Jego podstawowe atrybuty
to brak neutralności światopoglądowej w stanowieniu prawa, bezpośrednie finansowanie instytucji kościelnych
i duchowieństwa z budżetu państwa
i budżetów samorządowych, afirmacja religii przez organy władzy publicznej, częściowy zanik odrębności
Mądrość pochodną starości?
Chciałbym się odnieść do dyskusji na temat wniosku Ruchu Palikota do Marszałka Sejmu RP o usunięcie krzyża z sali posiedzeń Sejmu jako wiszącego tam bezprawnie.
Udział w dyskusji brali m.in. posłowie: Józef Zych z PSL i Andrzej Rozenek z Ruchu
Palikota. Pan Józef Zych, zwolennik krzyża, bezprawia i anarchii w Sejmie RP, cytował art. 53
Konstytucji RP, pkt 2, który mówi: „Wolność
religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz
uzewnętrzniania indywidualnie lub z innym publicznie lub prywatnie...”, oraz pkt 5: „Wolność
uzewnętrzniania religii może być ograniczona
jedynie w drodze ustawy...” pod warunkami
wymienionym dalej. Chcąc zbić z tropu pana
Andrzeja Rozenka, argumentował, że on, jako
poseł doświadczony, posiada odpowiednią wiedzę na temat obowiązującego prawa, a Rozenek, jako nowicjusz, powinien go słuchać.
Poseł Andrzej Rozenek słusznie stwierdzał,
że cytowane przepisy Konstytucji dotyczą indywidualnego wyznawana wiary przez osoby fizyczne. I miał w zupełności rację, bo przepis,
którego pan poseł Józef Zych nie rozumie, umieszczony jest w rozdziale II „WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA”
w podrozdziale „WOLNOŚCI I PRAWA OSOBISTE”, a Sejm RP jest organem państwa. Ponadto chciejstwo pojedynczych posłów nie może
zmieniać zapisów Konstytucji, nawet pomimo tego, że są oni wyznawcami panującej wiary rzymskokatolickiej. Zmiany Konstytucji zapisane są
w rozdziale XII, art. 235 i są obwarowane wieloma warunkami, których zwolennicy krzyża nie
chcą respektować. Oni się kierują wytycznymi
z ambony. Panowie posłowie również nie są
tylko osobami fizycznymi, ale funkcjonariuszami
państwowymi, i ich podstawową powinnością
jest przestrzeganie konstytucji, zgodnie ze złożonym uroczystym ślubowaniem poselskim.
Ponadto w rozdziale I, zatytułowanym
„RZECZPOSPOLITA”, mówi się, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, że organy władzy publicznej
działają na podstawie i w granicach prawa, że
konstytucja jest najwyższym prawem i stosuje się ją bezpośrednio, że kościoły i związki
wyznaniowe są równouprawnione, a władze publiczne zachowują bezstronność w sprawach
organizacyjnej państwa i Kościoła, czego przykładem jest ordynariat polowy w strukturach MON.
Stworzyło to w III RP Kościół,
o którym już przed wielu laty powiedziałam, że jest 5 razy B: bogaty, bezczelny, bezduszny, bezideowy i bezkarny. Duchowni widzą, że nie muszą się liczyć z państwem, bo państwo nadmiernie liczy się z nimi i nie
potrafi się im przeciwstawić. Stąd warunkiem rozpoczęcia dialogu z Kościołem jest zmiana stosunku rządzących do tej instytucji. Obecnie państwo polskie nie jest zdolne do jakiegokolwiek dialogu. Jest krową,
która daje się Kościołowi doić i jeszcze z radości merda ogonem.
I paneliści, i dyskutanci zgodzili
się, że relacje między państwem i Kościołem katolickim w Polsce muszą
ulec zmianie, by można było wreszcie
zbudować świeckie państwo i liberalną demokrację. Prof. Waniek stwierdziła, że choć większość polskich polityków nie dostrzega potrzeby takich
zmian, mogą one zostać wymuszone
przez społeczeństwo. Zwłaszcza przez
młodych, którzy mają coraz bardziej
krytyczny stosunek do klerykalizmu.
Prof. Obirek wyraził nadzieję, że Kościół wreszcie udławi się nadmiarem
dóbr doczesnych. Prof. Hartman dostrzegł szansę na dialog w podejściu
do Kościoła jako do swoistej placówki Watykanu, czyli obcego państwa,
a prof. Walicki – w skończeniu z lękliwym konformizmem wobec kleru. Leszek Miller obiecał, że Sojusz
„nie będzie ustawał w wysiłkach, by
mówić o kwestiach rozdziału Kościoła od państwa”. Pora na czyny!
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, że stosunki między państwem a Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są
kształtowane na zasadach poszanowania ich
autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie.
Wszystkie te konstytucyjne zapisy katolicy
zasiadający w Sejmie chcą bezprawnie zniszczyć
i postawić naród przed faktem dokonanym. Tak
było z powieszeniem krzyża w Sejmie RP. To
metoda działania Krk zakorzeniona od wieków
i tak zostali wytresowani jego słudzy zasiadający w parlamencie, których mądrość z racji posiadanego wieku reprezentował katolicki poseł
Zych z PSL-u, mieniący się przed kamerami telewizyjnymi prawnikiem. Przypisywanie mądrości wiekowi charakteryzowało niegdyś niektóre
plemiona afrykańskie. W demokratycznej Polsce,
kto chce sprawować funkcje publiczne, musi zachować trzeźwość umysłu bez względu na wiek
i szanować obowiązujące prawo.
Stanisław Błąkała, RACJA PL
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Stara, bezzębna, łysa, chuda jak kościotrup baba zarzuciła do rzeki sieć i złowiła olbrzymią
rybę. Ryba, że nie w ciemię bita, spostrzegła, że nie będzie ratunku, jeśli nie obieca babie
spełnienia jej trzech życzeń:
– Po pierwsze – zrób tak, żebym stała się piękną, 18-letnią dziewczyną; po drugie – spraw
tak, żeby z tej mojej kurnej chatki powstał złoty pałac wysoki do nieba; po trzecie – niech
ten ryży, obleśny, chudy kot przemieni się w 20-letniego pięknego młodzieńca i zostanie
moim kochankiem.
I tak do pięknej 18-latki mieszkającej z złotym pałacu wysokim do nieba przyszedł piękny
młodzieniec, a ona przywitała go słowami:
– Ach, witaj, mój piękny królewiczu!
Na to piękny królewicz:
– A widzisz! Nie trzeba mnie było dwa lata temu kastrować… Ot co!
1
8
KRZYŻÓWKA
Poziomo: 1) skarbiec z ziarnem, 5) danie z serem, 8) kamień
w oczku, 10) z obórki pod ogórki, 11) narząd organisty,
14) ciemne, liczą w bramie na zarobek szybki, 15) litera jak
proca, 16) przy swoich poglądach trwać gotowa, 18) 100-procentowa śmietanka, 19) cyfra z łosiem, 21) nie bez powodu
uderzał w kimono, 22) kto smaruje, ten jedzie, 23) ten królik
co tydzień pojawia się w kiosku, 25) nie lada gratka – jazda
po płatkach, 26) bywa graniczny, 29) zrób to piórem – na Mazurach, 30) przebojowy film, 32) tu najłatwiej złapać raka,
33) wywraca ziemię do góry nogami, 34) kwiat do... zupy,
35) sposób myślenia, inny dla kujona, a inny dla lenia, 40) lek,
co bakterie w pień wycina, 45) statek latający po morzach,
46) rzuca narzędziem na stadionie, 47) ma zabójcze spojrzenie, 52) pomaga sprawdzić, czy nie śnisz, 57) opowiadanie
o gwiazdach na planie, 59) środek nasenny dla dzieci,
61) działka z wizją, 62) ten kabaret równie dobrze można oglądać od końca, 63) wychodzi z muszli, 64) Rodacy! Do pracy!,
68) las, ale nie u nas, 69) gdy rusza maszyna po szynach ospale, 72) produkują zupy z win, 73) co ma bułka do papierosa?,
74) stąd wychodzą banknoty, 75) Polacy i Słowacy, 76) to nie
my, tylko oni, 77) co ma wrona do gry w badmintona?, 78) ślepa bez wylotu, 79) co można mieszać z koszykiem?, 80) zakręt z kosza, 81) pomaga maluchowi pokonywać przeszkody, 82) smaczna herbata, spróbuj sam, 83) lampka z niczym.
Pionowo: 1) więzy paczki, 2) gdy nic nie wychodzi, choć próbujesz uparcie, 3) jej znak wygląda tak: <, 4) zupa z płatków
do śniadanka, 5) aktywna w związku, 6) pilnuje laski Marszałka, 7) konszachty szlachty, 8) wylatuje z kantu, 9) tam nieboraczek pobiegł boso, 12) z pieca wyszedł i nie wyszedł, 13) popisowy występ cyrkowy, 17) por, rzepa i kalarepa, 20) żaglowce w akwarium, 23) przegląda się bez lusterka, 24) trawnik z gazem, 27) podkładka od świadka, 28) zasłona Tysona, 29) pijany go nie trzyma, 31) wojenka dla malowanych,
36) wirus z Afryki, 37) jakie buty lubią korniki?, 38) mają z kasztanów brzuszki, a z żołędzi butki, 39) kwiaty w oleju, 41) posiłki bez smaku, 42) idzie po leki do apteki, 43) największa kocica, 44) filtr z rekina, 47) aplauz w kiosku, 48) nie każde angielskie, 49) co jest nad krzyżem?, 50) konkursowy sprzęt kuchenny, 51) tanie efekciarstwo, 52) chrząszcz w krypcie w Egipcie, 53) kółka od galwanizera, 54) idzie do sądu z wódką,
55) stópka nieduża, 56) antylopa z Nowej Zelandii, 58) jeden
z wahających się w kosmosie, 60) wypada sroce spod ogona, 61) sondy wysyłane na odległe lądy, 65) to się ssie,
66) co widzimy, gdy mamy omamy?, 67) łatwiej jeździć na wielbłądzie niż w tym kraju na rondzie, 69) stoi w kościele, 70) wstrząsa, nie miesza, 71) kolekcja w sadzie.
T
P
27
U
16
K
48
A
N
37
L
32
B
O W
21
M
S
24
G
R
E
N
H
34
O
B
A
R
37
7
T
A
N
V
64
O
22
L
D
48
Z
O
S
13
L
E
L
G
50
S
66
Z
O
72
W
17
B
I
T
67
A
2
D
Z
Y
31
O
I
39
O
R
A
Ś
O
A
5
O
I
A
S
35
R
E
Ż
O
45
3
C
15
L
34
Z
Z
K
40
A
A
M
41
P
I
51
52
K
S
25
58
B
T
T
A
O
T
A
Y
N
44
K
A
I
80
A
K
J
A
M
U
A
B
C
33
J
K
I
E
78
Ł
24
53
Z
O
16
R
A
21
S
83
Z
I
I
O
23
A
U
41
C
A
E
18
A
F
I
43
L
I
W
C
I
A
6
O
R
54
30
44
N
A
R
Z
K
55
A
D
E
A
N
56
I
E
Ó
I
Z
70
K
A
A
M
38
47
A
J
46
A
J
A
S
N
71
Z
D
32
B
C
E
E
L
I
Ł
R
G
L
D
76
28
R
B
Y
P
M
27
O
81
C
T
26
E
Ó
69
K
N
K
W
T
36
I
O
O
N
U
C
Y
R
L
S
R
P
B
20
H
N
4
U
O
C
13
A
N
R
42
28
Ó
73
O
20
61
A
R
G
L
E
63
Z
Z
S
J
E
75
T
60
A
68
R
C
K
59
A
Z
G
L
N
O
E
S
26
P
K
29
Y
31
I
12
R
K
19
M
I
82
O
46
N
77
11
N
40
Ć
R
A
30
C
G
A
Ł
N
7
E
O
A
G
L
K
N
11
22
Ś
L
N
E
T
A
O
I
I
K
33
12
Z
62
W
A
Z
I
Ź
E
S
I
6
S
T
15
A
1
Z
A
I
D
J
E
R
K
39
9
E
L
25
S
Ó
S
E
A
W
D
B
Ę
E
I
N
D
49
19
P
79
38
N
Y
I
O
P
R
74
B
A
18
R
I
42
U
E
N
K
5
O
10
P
P
4
M
C
29
R
L
65
U
A
A
I
57
R
3
A
A
W
L
47
A
M
Y
O
36
Y
Z
B
45
A
O
Z
U
35
10
Z
A
14
17
R
2
E
Z
T
A
E
A
R
A
23
43
9
O
S
I
8
Ó
O
R
Z
14
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
J
1
E
2
W
17
C
33
H
34
Ż
E
T
Y
M
I
N
3
18
O
35
4
19
36
L
5
I
R
21
20
37
N
6
K
38
Ę
39
O
7
22
I
8
E
K
U
K
U
23
40
W
9
10
K
24
41
25
P
42
I
11
E
12
S
13
U
P
I
S
T
O
26
43
27
44
28
45
Z
C
14
15
Ć
P
29
J
46
A
47
30
O
16
O
31
D
32
K
48
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 47/2011: „Zbyt ciasny sweter zapiera dech mężczyźnie, zwłaszcza jeśli nosi go kobieta”. Nagrody otrzymują: Stanisław Machowski z Lubania, Renata Majsterek z Piły,
Jan Nowacki z Kalisza. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub
pocztą na adres redakcji podany w stopce.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina
Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński;
Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News”
Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub
przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012;
b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494
lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl
4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT
na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o.,
tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE Wymarzony prezent?
Humor
Jasio poszedł z babcią do kościoła
i podczas mszy słyszy, jak babcia powtarza:
– Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina…
Jasio zachowuje się podobnie:
– Babci wina, babci wina, babci bardzo wielka wina…
~ ~ ~
Dlaczego listonosz jest najlepszym kochankiem?
Bo zawsze puka dwa razy!
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
~ ~ ~
Na stację benzynową podjeżdża mercedes. Wysiada facet w ciemnym garniturze i ciemnych okularach. Leje
do pełna. Potem podchodzi do półki
z alkoholami i bierze pod pachę parę
flaszek najdroższego koniaku. To samo robi przy półce z prezerwatywami. Podenerwowany ekspedient, czując nosem mafię, obawia się rozróby
przy płaceniu… I nagle z samochodu
wychodzi kuso ubrana panienka, wpada do środka i od drzwi woła:
– Proszę księdza! I jeszcze ze trzy
paczki chipsów!!!
Z
aczęło się od wody i tytoniu.
Dzisiaj z maszyn samosprzedających wyskakują żywe zwierzęta, prezerwatywy, papier toaletowy i używane majtki.
~ W 60 roku n.e. Heron z Aleksandrii nakreślił projekt urządzenia,
które po wrzuceniu monety wydawało miarkę wody. Sam nie zdążył nawet liznąć automatycznego napitku,
bo umarł. Jego dzieci też nie zdążyły. Ani wnuki, ani nawet prawnuki.
Pierwsze automaty na monety pojawiły się dopiero w XVII wieku. Zaczęło się od angielskich pubów. Maszyna po wrzuceniu pensa zwalniała
blokadę, która otwierała pojemnik
z tytoniem. Od barowicza oczekiwano uczciwości: miał wziąć tyle, żeby
wystarczyło na jednorazowe nabicie
fajki, i zamknąć blokadę.
~ W XIX wieku Percival Everitt zainstalował w angielskim metrze automat do sprzedaży znaczków pocztowych. Londyńczycy zakpili sobie z maszyny, złośliwie wpychając do niej śmieci i wszystko, co
fantazja podpowiadała. Nie zraziło
to Everitta, który upiększył swoją
ojczyznę kolejnymi maszynami:
do papierosów, ciasteczek, jajek...
~ Automaty powędrowały za ocean. Pod koniec XIX wieku mieszkańcy stanu Utah mogli z nich kupić
nawet… papiery rozwodowe.
~ Największymi fanami takich
minisklepów są Japończycy. Atrakcją
CUDA-WIANKI
Z automatu
dla tamtejszych mężczyzn są automaty oferujące majtki – rzekomo
noszone przez śliczne licealistki. Japoński pracoholik lub inny frustrat
może sobie ulżyć jeszcze w inny sposób – skorzystać z „maszyny do uwalniania złości”. Kupujemy jakąś figurkę, talerz lub wazonik i... bach
w najbliższą ścianę!
~ O dzieciach też nie zapomniano. Jedna z japońskich maszyn oferuje żywe żuki. Wyjątkowo popularne wśród tamtejszej dzieciarni, która organizuje owadzie wyścigi.
~ W Chinach można kupić
z automatu wciąż żywe kraby.
Czekają w dopasowanych plastikowych opakowaniach,
w temperaturze obniżonej do 5 stopni
Celsjusza. Jeśli klientowi trafi się martwy
skorupiak, na przeprosiny dostanie trzy
żywe.
~ Zjednoczone
Emiraty Arabskie
oraz bogate europejskie miasta
mogą pochwalić się złotomatami,
które sprzedają sztabki złota oraz
limitowane serie monet. Cena kruszcu zależy od notowań i jest aktualizowana nawet co kilka minut. Ciekawe, jak długo taki automat by postał na polskim chodniku…
~ W Kalifornii marihuana to
środek nie tylko rozweselający, ale
i leczniczy. Pozwolenie na zakup suszu wydaje lekarz. Uprawnieni
do konsumpcji mogą poprosić o wydanie specjalnej karty z odciskami
swoich linii papilarnych i skorzystać
z całodobowych automatów.
~ Artysta Oliver Sturm zaprojektował modlitwomat. Wygląda
jak automat do robienia zdjęć. Wchodzimy do środka: jest
ekran dotykowy, są
dwa głośniczki. Potem wrzucamy pieniążek i możemy odsłuchać „Ojcze nasz”, zawodzenia muezinów
albo hinduskich
mantr.
JC

Podobne dokumenty