Zapisy wypowiedzi Szatana, który mówi ustami opętanych
Transkrypt
Zapisy wypowiedzi Szatana, który mówi ustami opętanych
Zapisy wypowiedzi Szatana, który mówi ustami opętanych ROZMOWY Z DIABŁEM Â Str. 14-15 INDEKS 356441 ISSN 1509-460X http://www.faktyimity.pl Nr 49 (614) 15 GRUDNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT) „Wtedy Bóg rzekł: »Niechaj się stanie światłość!«. I stała się światłość. Bóg, widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności” – mówi Księga Rodzaju. Czas dopisał do niej suplement… – Nie, nie o to mi chodziło, do jasnej cholery! – zawołał Bóg, widząc oświetlone na koszt podatnika polskie kościoły. Â Str. 3 Â Str. 16 Â Str. 12-13 ISSN 1509-460X Â Str. 2 2 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. KSIĄDZ NAWRÓCONY KOMENTARZ NACZELNEGO FAKTY Do Zespołu Szkół w Świdnicy przybył Stefan Regmunt i – jak to biskupi mają w zwyczaju – do zgromadzonej tamże dziatwy przemawiać począł. Ta jednak zemdlała. W liczbie 30 sztuk. Autentycznie! Rzecz cała skończyła się hospitalizacją zemdlonych, a więc była poważna. Specjalna komisja bada, czy biskup wydalił jakąś energię, czy może po prostu przesadził z feromonami? To już chyba jakaś epidemia, bo mdleją też ludziska w sanktuarium w Ostrołęce, z tym że tam terapeutycznie. Ojciec Teodor Knopczyk, franciszkanin, dotyka ich, a oni fajt na ziemię. No i wstają „uzdrowieni”. Choć nieco potłuczeni. Z okazji 20-lecia rozgłośni Rydzyka Benedykt XVI wyraził radość z faktu, że „dzięki Radiu Maryja i związanej z nim Telewizji Trwam jego audiencje środowe i inne wystąpienia mogą być odbierane w Polsce”. W rocznicę urodzin RM jeden z kanałów telewizyjnych wyemitował „Dzień świra”. Zbieg okoliczności? Cośmy się nagłowili nad tym, po co sieć „oszczędnościowo-kredytowa” SKOK ładuje forsę we wszelkie fanaberie Rydzyka (od Radyja, poprzez Trwam i uczelnie, do geotermii)! No i BINGO! Powstała inicjatywa – już mocno poparta przez arcybiskupa Mokrzyckiego – aby ze Stefczyka (to był taki propagator spółdzielczości z czasów zaborów) uczynić świętego. Patron parabanku kanonizowany! Toż to lepsza w Polsce reklama niż Antonio Banderas bujający biodrami. Święty Mikołaj jest zniekształcony – przeczytaliśmy w „Naszym Dzienniku”. Pełni obaw, że zapadł na jakąś ciężką chorobę, zabraliśmy się do lektury, ale okazało się, że chodzi o wizerunek. Ten jest wypaczony przez Dziadka Mroza, elfy i krasnoludki. To Rydzyk wierzy w krasnoludki? Oczywiście. To one wpłacają miliony na jego konta. Tak przynajmniej zeznał w Urzędzie Skarbowym. Za sprawą Dziwisza ampułka z kroplą krwi JPII (która to już?) trafiła z okazji Barbórki pod ziemię. Do kaplicy św. Kingi w kopalni soli w Wieliczce. Oczyma wyobraźni widzimy, jak kardynał na przełomie marca i kwietnia 2005 roku podśpiewywał sobie: „Jeszcze po kropelce… jeszcze po…”. Uczniowie podstawówki z Marcinkowic (woj. małopolskie) wzięli udział w obowiązkowej akademii z udziałem Jarosława Kaczyńskiego. „Jesteś mężem stanu, bronisz naród z troską, żeby nasza Polska, zawsze była Polską” – tak zakończył recytację długiego wiersza ku czci prezesa PiS mały chłopiec. Dopisaliśmy jeszcze jedną dziecięcą zwrotkę: „A jak bronić przestaniesz, co daj Panie Boże, banany zaczną rosnąć na polskim ugorze”. A w ogóle to nie będzie Niemiec dzieci nam germanił, w zamian będzie Jarosław mocno je baranił! Krewny zgwałcił 21-letnią dziewczynę w jej własnym domu. I został skazany na 12 lat więzienia. Ona na tyle samo – za cudzołóstwo. Wszystko to zdarzyło się w XXI wieku, w Afganistanie – sojuszniczym kraju, do którego mieliśmy zanieść demokrację i z którym zacieśniamy przyjacielskie stosunki. Bo też wiele z nim Polskę łączy. Na przykład fanatyzm religijny. W Chorwacji do władzy doszła centrolewicowa koalicja „Kukuriku”. Wdzięczna nazwa została zaczerpnięta z szyldu knajpy, gdzie spotkali się założyciele ugrupowania. I to jest godna pochwały pełna jawność. Idąc tym tropem, SLD powinna nazywać się „Magdalenka”, a PO – „Pędzący Królik”. Na 5 lat do pudła pójdzie francuski zakonnik Pierre-Etienne Albert. Na tyle skazał go paryski sąd za akty pedofilskie wobec 38 dzieci. Niektóre nie miały jeszcze 6 lat. Wychodzi po półtora miesiąca za zgwałcone dziecko. Francuzi są wstrząśnięci, bo raczej nie o to im chodzi, gdy śpiewają Marsyliankę: „Allons enfants de la patrie” (chodźmy, dzieci ojczyzny). Sensacja! Naukowcy z NASA odkryli bliźniaczą do Ziemi planetę. O „Keplerze-22b” wiadomo, że jest oddalona 600 lat świetlnych od nas, że ma atmosferę i temperaturę przy podłożu oscylującą wokół 22 st. C. Zwolennicy UFO oszaleli z zachwytu i już nazywają „K-22b” nowym Edenem. I mają rację. NASA stwierdziła bowiem ponad wszelką wątpliwość, że na planecie nie ma Radia Maryja, Beaty Kępy i Tomasza Terlikowskiego. Wystawa obrazująca 700 lat historii ubioru jest do obejrzenia we francuskim Lyonie. Ekspozycja „Ikona mody” pokazuje, jak zmieniały się trendy, wykorzystując w tym celu malowidła i rzeźby Madonny z różnych okresów średniowiecza, renesansu, baroku… W sumie niewiele się zmieniło. Dziś też Madonna wyznacza trendy, z tym że częściej zrzuca odzienie, niż je wkłada. W Watykanie z kardynałami spotkała się delegacja dżinistów. Na jej czele stał przywódca dżinizmu Nemu Chandaria. Ponoć dżiniści wywoływali coś z butelki, a kardynałowie – z kielicha. Musiało być wesoło... Jak Prometeusz P rzez 11 lat ani razu nie poświęciłem felietonu Tade- do Boga przez Jezusa szerzą pogańskie klepanie litanii i pauszowi Rydzykowi, ponoć ojcu, i jego Radiu Maryja, ciorków, ponad Absolut wynoszą kult maryjny oraz nabowraz z przystawkami. Uważałem, że jest to temat raczej żeństwo do wszystkich świętych. Sam Tadeusz Rydzyk wiadla prokuratury, ewentualnie dla moich dziennikarzy śled- rę – jeśli kiedykolwiek ją posiadał – wymienił dawno na miczych. Jednak z okazji okrągłej 20 rocznicy największego liony złotych oraz kolejne dobra i zbytki, które nie służą luwykwitu polskiego oszołomstwa III RP nie mogę nie po- dziom, lecz ziemskiemu imperium Kościoła, oraz zaspokachylić się nad nim z troską. jają jego chore ambicje. À propos... Kazanie na centralnych Tylko wyciosane w kruchcie mózgi Niesiołowskiego czy uroczystościach jubileuszowych Wałęsy mogą sądzić, że Rydzyk jest jakimś odszczepieńw Toruniu wygłosił arcybiskup cem od oficjalnego nurSławoj Głódź, szef Zespołu Bitu rzymskokatolickieskupów ds. Duszpasterskiej Troski go Kościoła. Dlateo Radio Maryja. Zespół ten powstał go mówią o nim w 2002 roku po licznych głojak o jakimś sach krytyki – także ze stroniesfornym, ny sztandarowych, polskich błądzącym katolików – dotyczącej cabanicie łego „zbożnego dzieła” i szkodniku, księdza Rydzyka. Zaana jego dziagażowanie poliłalność tyczne RM kryokreślają jako tykował nawet „błędy i wypaprymas Glemp, czenia”. Episkoa Komisja Epipatowi takie poskopatu ds. Środdejście jest bardzo ków Społecznego na rękę. Sam z jedPrzekazu ogłosiła: nej strony trochę się dy„Niektóre media katolicstansuje i droczy na ojczulkie, na przykład Radio Maryja, ka, żeby z drugiej strony – rękami innych biskupów stały się, niestety, narzędziem rozpowszechniania niepraw- – pogłaskać i pobłogosławić. W ten sposób stado Rydzydy, a czasem nawet pomówień dotyczących kandydatów” kowe wciąż należy do głównej owczarni; można je strzyc, (to z okazji wyborów). Tak pasterze uspokajali wzburzone a w razie potrzeby posłużyć się nim w wyborach. owieczki. Jednocześnie za zamkniętymi drzwiami uznali, że Na szczęście niepowiązani z hierarchami Krk i zdrowi Rydzyk zrobił kawał dobrej roboty i należy ten jego doro- na umyśle Polacy wiedzą, że Kościół watykański jest jebek ochraniać. Dlatego w nowym „Zespole Biskupów”, któ- den i niepodzielny; inaczej już by nie istniał. Dlatego słuszry oficjalnie miał trzymać bat i wygrażać palcem ojcom re- nie utożsamiają „Kościół toruński” z „łagiewnickim”, wardaktorom, znaleźli się ich najwięksi przyjaciele – biskup szawskim i każdym innym, zwłaszcza w granicach KatoSuski, arcybiskupi Dzięga i Gołębiewski oraz oczywiście landu. Oburzając się na słowa i czyny Rydzyka, oburzają Głódź. Ten ostatni po biskupiemu, czyli obłudnie, tłumaczył się na cały rzymskokatolicki system. Odrzucając Rydzyka, się na jubileuszu (łatwo)wiernym fanom Rydzyka: „Troska odrzucają jego zakonnych przełożonych, a także biskupów jest wyrazem pozytywnego nastawienia. Nie przejawiamy i papieża. I postępują właściwie! Dlaczego? Ponieważ rzymprzecież troski o to, co jest nam obojętne”. Głódź ubolewał ski katolicyzm ma tyle wspólnego z biblijnym, tj. autenteż, że Radio Maryja było atakowane i szkalowane, że pró- tycznym chrześcijaństwem, co poseł Kotliński z posłem bowano odebrać mu koncesję, a media laickie wciąż od- Niesiołowskim. Łączą nas co prawda korzenie (Łódź) oraz malowują wizerunek o. Rydzyka w czarnych barwach. Py- regulamin i miejsce pracy (Sejm), ale poza tym wszystko tał nawet: „Gdzie się podziała dziennikarska solidarność?”. inne dzieli. No cóż, może rzeczywiście operatywnemu zakonnikowi dzieTyle że indoktrynowani z dziada pradziada Polacy kaje się krzywda, skoro on sam – kiedy pytano go w 1991 tolicy nie dostrzegliby tych fundamentalnych różnic poroku o motywy założenia Radia – powtarzał jak mantrę: między katolicyzmem a chrześcijaństwem, gdyby nie ja„Moją ambicją jest głosić Ewangelię”. skrawy przykład Tadeusza Rydzyka. W ten sposób ludzie Wobec powyższego – w imię tejże dziennikarskiej so- wierzący powinni go postrzegać jako autentycznego bożelidarności oraz w trosce o głoszenie czystej Ewangelii – chcę go posłańca-proroka. Dzięki niemu nasi rodacy odzyskują ojca dyrektora wziąć w obronę. wzrok, zaczynają samodzielnie myśleć i odchodzą od fałJeśli założyć, że Bóg chrześcijan istnieje, to bez cienia szywego, odstępczego Kościoła papieskiego. Ojciec Tadeironii należy stwierdzić, że Tadeusz Rydzyk naprawdę przy- usz jak Prometeusz! Dlatego dziś, Ojcze Dyrektorze, życzysłużył się chrześcijaństwu, a nawet wprost zbawieniu mi- my Ci zdrowia, szczęścia i jeszcze wielu, wielu jubileuszów! lionów Polaków. Jak to? – ktoś zapyta. – Przecież Radio JONASZ Maryja powstało za wyłudzone lub przywłaszczone (Stocznia Gdynia) pieniądze. Z rozgłośni od 20 lat wypływa w świat rzeka kłamstw i oszczerstw, a prowadzący audycje – sami lub dopuszczając skrajne wypowiedzi słuchaczy – polaryzują rzeczywistość, antagonizują ludzi o różnych poglądach, podjudzają, obrażają, insynuują. Ewangeliczny przekaz miłości nieprzyjaciół i odpuszczenia winowajcom zamienili na brutalną walkę polityczną pod krzyżem. W miejsce idei powszechnego zbawienia upowszechniają antysemityzm i ksenofobię. ZaWAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. miast wzoru biblijnej modlitwy skierowanej Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. W śród ukrytych źródeł finansowania instytucji kościelnych przez samorządy, obok sprzedawanych za bezcen nieruchomości i okazjonalnych dotacji, pozycją najbardziej znaczącą (pod względem wysokości kwot) jest stałe finansowanie oświetlenia zewnętrznego (nierzadko fantazyjnych iluminacji) oraz monitoringu. Jak przemycić te pieniądze w budżecie gminy, skoro polskie prawo stanowczo podobnych praktyk zakazuje? – Ustawa o finansach publicznych nie daje absolutnie żadnych podstaw prawnych do zrealizowania z budżetu samorządu terytorialnego wydatku majątkowego polegającego na budowie, modernizacji i remoncie obiektów sakralnych czy wreszcie rzeczonego oświetlenia kościoła, bowiem nie są to tzw. zadania własne gminy. Nie ma natomiast żadnych przeszkód przy dofinansowaniu remontów kościołów wpisanych do rejestru zabytków. Jest to uregulowane ustawą o samorządzie gminnym, w której jako zadanie własne gminy ujęto ochronę i opiekę nad zabytkami – wyjaśnia dyrektor jednej z Regionalnych Izb Obrachunkowych. Urzędnik zauważa, że samorządy doskonale się już nauczyły, jak obchodzić przepisy. – Teraz radni nie wpisują do stosownej uchwały prywatnego parkingu dla księdza proboszcza, lecz określają go mianem ogólnodostępnego, a zamiast oświetlenia czy monitoringu kościoła uchwalają iluminację i podgląd fragmentu ulicy (placu, skweru), przy której usytuowany jest świątynia czy plebania. Że reflektory i kamery skierowane są de facto na obiekt sakralny? Z tego łatwo się wytłumaczyć ogólnymi względami bezpieczeństwa lub chęcią zapewnienia komfortu ludności – dodaje nasz rozmówca. Oto najnowszy przykład: 22 listopada 2011 r. Urząd Miasta w Katowicach ogłosił przetarg nieograniczony na „monitoring wizyjny w rejonie ul. Piotrowickiej, Związkowej, Franciszkańskiej w Katowicach”. Przedmiotem zamówienia jest wykonanie „pod klucz” systemu 11 nowych punktów kamerowych, centrum obserwacji, centrum rejestracji i stanowiska podglądu (u oficera dyżurnego III Komisariatu Policji) oraz przeszkolenie 5 pracowników mających obsługiwać system wyposażony nawet w „instalację antysabotażową”! No po prostu ręce same składają się do oklasków, że magistrat tak dba o bezpieczeństwo mieszkańców, iż przeznaczył na ów cel 400 tys. zł. Żeby zapoznać się z detalami chwalebnego przedsięwzięcia, zaglądamy do „Specyfikacji istotnych warunków zamówienia”, gdzie znajdujemy dokładną lokalizację punktów kamerowych: dziewięć z kamerami szybkoobrotowymi, dwa ze stacjonarnymi. Okazuje się, że żadna z nich nie będzie zainstalowana na którejś ze wskazanych w zamówieniu ulic. GORĄCY TEMAT 3 Światłość wiekuista Liczba obiektów sakralnych wyposażonych w efektowną iluminację wzrasta wprost proporcjonalnie do cen energii elektrycznej, bo proboszczów prąd nic nie kosztuje... Za to podatników te fanaberie kosztują 92 mln zł rocznie! ~ Wszystkie „oczy” (pięć wyposażonych w podświetlacz podczerwieni) zostaną skierowane na... pobliski kompleks klasztorno-parafialny franciszkanów (tzw. kalwaria panewnicka przy parafii św. Ludwika Króla i Wniebowzięcia NMP) oraz jego otoczenie. ~ Centrum Obserwacji wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt, klimatyzację i bezpośrednią łączność światłowodową z policją zostanie umieszczone na portierni przy bramie wjazdowej na teren klasztoru. Rzecznik ratusza Jakub Jarząbek mętnie tłumaczy, że to wszystko z troski o zabytki, bo „mamy sygnały o aktach wandalizmu”. Proboszcz od św. Ludwika – o. Alan Franciszek Rusek – podkreśla, że skończą mu się wreszcie włamania do skarbonek. O przyszłych kosztach eksploatacji (m.in. całodobowa dwuosobowa obsługa Centrum Obserwacji) nikt na razie nie wspomina, ale jest przecież oczywiste, że zapłaci miasto. Dodajmy, że w klasztorze i franciszkańskim seminarium duchownym rezyduje kilkudziesięciu zdrowych, wypasionych byków, którzy – choćby tylko dla zdrowia – mogliby patrolować teren, zastępując skutecznie kamery... Pod pretekstem odstraszania chuliganów kamerę plus ekstraoświetlenie (obraz będzie transmitowany do straży miejskiej) zafunduje sobie także Bielsko-Biała na podmiejskim wzgórzu Trzy Lipki. Faktyczny powód? Stoi tam 40-metrowy krzyż jubileuszowy, będący metą kościelnych procesji, a na stoku południowym mieści się klasztor redemptorystek... ~ ~ ~ Ile takie oświetlenie orientacyjnie kosztuje? Popatrzmy: ~ Warszawa – na iluminację bazyliki św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu (43 reflektory z okablowaniem) miasto wydało prawie 220 tys. zł. „Ciągle coś się przepala. Za każdym razem zgłaszamy awarię Zarządowi Terenów Publicznych, który odpowiada za konserwację oświetlenia. Na naprawę czekamy czasem nawet kilka tygodni” – wściekał się niedawno w mediach proboszcz ks. Marek Białkowski. Oświetlenie kościoła parafii św. Wojciecha przy ul. Wolskiej kosztowało 150 tys. zł, a Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim – 146 tys. zł; ~ Warszawa-Praga – w ramach przygotowań do Euro 2012 przed dwoma miesiącami uroczyście włączono iluminację kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej (konkatedra). Fundatorem jest dzielnica Praga-Południe, która przyznała 140 tys. zł na 14 potężnych reflektorów. Proboszcza ks. Zygmunta Podstawkę głowa o rachunki za prąd i wymianę żarówek nie boli, bo wszystkie przyszłe koszty wziął na siebie samorząd; ~ Gdańsk – podświetlenie kościoła św. Jadwigi Śląskiej w Nowym Porcie (33 projektory) kosztowało podatników 131 tys. zł; św. Elżbiety przy ul. Elżbietańskiej (44 projektory i ponad pół kilometra kabli) – 193 tys. zł; Matki Boskiej Bolesnej przy ul. Głębokiej (47 projektorów) – 222 tys. zł, a św. Barbary przy ul. Długie Ogrody (34 reflektory) – 100 tys. zł. W tym ostatnim przypadku pewną ciekawostką jest fakt, że pieniądze wyprowadzono „tylnymi drzwiami” via Zarząd Dróg i Zieleni (z puli „Remonty ulic w dzielnicach”). Na prąd i konserwację iluminacji obiektów sakralnych miasto wydaje około 500 tys. zł rocznie; ~ Piaseczno (gmina Gniew) – iluminację (34 lampy) świątyni Narodzenia NMP sfinansowali po połowie: samorząd i Energa Oświetlenie Sopot. W sumie 80 tys. zł. „Pomysł na podświetlenie kościoła narodził się przed kilkoma laty, gdy jechałem drogą krajową po zmierzchu i stwierdziłem, że z niej nie widać Piaseczna” – opowiadał lokalnej prasie proboszcz ks. Andrzej Ossowski. Lampiony na pobliskim kościele św. Mikołaja kosztowały gminę 100 tys. zł, zaś parafii św. Jana Chrzciciela w Pieniążkowie przyznano 50 tys. zł. Rachunki za prąd opłacane są z kasy publicznej; ~ Radom – iluminacja kościoła św. Jana Chrzciciela w Radomiu („Dar od władz miasta” – podkreślił prezydent Andrzej Kosztowniak, naciskając pstryczek-elektryczek) składa się z 96 punktów świetlnych: 56 świateł zalewowo-punktowych umieszczono w podłożu, na słupach i murach kościoła, a 40 zamontowano na wieży. Kosztowały 250 tys. zł. O wiele więcej miasto zapłaci za energię (na liście sponsorowanych jest też katedra i parafia garnizonowa); ~ Czeladź – iluminacja kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Czeladzi (na zdjęciu) kosztowała niespełna 200 tys. zł, z czego gmina dała 150 tys. zł, a resztę dołożyli sponsorzy. Uroczyste uruchomienie instalacji (latarnie, oświetlenie fasady i głównego wejścia) sterowanej przez zegary astronomiczne miało miejsce w ubiegłym roku. Przed kilkoma miesiącami w mieście wybuchł drobny skandal, że część świateł zgasła. „To oszczędności wprowadzone przez miasto” – grzmiał proboszcz ks. Jarosław Wolski. Okazało się, że niczego mu nie odcięli i w dalszym ciągu może bez licznika czerpać, ile tylko chce, zaś problem tkwił w zwarciu jakiegoś urządzenia, za którego naprawę musi już teraz sam zapłacić, choć nie lubi wyrzucać pieniędzy w błoto; ~ Bezczelność, do jakiej potrafią posunąć się w roszczeniach wielebni, zilustrujemy ma przykładzie Sieradza, gdzie w sierpniu bieżącego roku miasto odcięło darmowe oświetlenie kompleksowi parafii św. Urszuli Ledóchowskiej. „Pan prezydent i jego współpracownicy, chcąc pokazać swoją niechęć, odcięli nam prąd do oświetlenia zewnętrznego. Kościoły w mieście są oświetlane darmo z sieci miejskich i gminnych. My również mamy na to pozwolenie byłych prezydentów i przez lata nikomu to nie przeszkadzało. A teraz, aby patronka Sieradza i jej kościół był zaciemnione, posunięto się do tak podłego ruchu” – zawył z ambony proboszcz Jan Witkowski. „Ksiądz powołuje się na nieistniejącą umowę, bo nigdzie nie znaleźliśmy tego dokumentu. Moglibyśmy nadal oświetlać kościół (niebędący zabytkiem! – dop. red.), ale okazało się, że parafia oświetlała też swoją szkołę i salę gimnastyczną. Odkryliśmy, że założono tam nielegalnie drugi obwód, a zużycie energii dochodziło do 10 kWh na godzinę, co kosztowało nas rocznie około 15 tys. zł” – ujawnił prezydent Jacek Walczak. ~ ~ ~ W Polsce funkcjonuje około 10,5 tys. parafii, czyli tyle samo kościołów i co najmniej drugie tyle kaplic, klasztorów itp. Oczywiście nie wszystkie przypominają choinki, ale jeśli przyjąć, że statystyczny obiekt jest oświetlony średnio pięcioma lampami o mocy 2 tys. wat przez minimum dziesięć godzin na dobę, to łatwo policzyć, że – aby świątobliwym mężom i niewiastom było widno – płacimy (przy taryfie nocnej 0,24 zł za kWh) 92 mln zł rocznie. ANNA TARCZYŃSKA 4 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. Z NOTATNIKA HERETYKA POLKA POTRAFI Syndrom egzorcysty Jedną z ulubionych zabaw „obrońców życia” jest straszenie syndromem poaborcyjnym. I choć nie ma wiarygodnych badań, które potwierdziły realność tego zjawiska, aktywiści pro-life niezmordowanie przekonują, że istnieje. Fatalnych skutków aborcji możemy według nich doświadczyć nawet kilkadziesiąt lat po przedwczesnym otwarciu łona. I nie ma przed tym ucieczki! Propagatorzy syndromu wykazują wielką inwencję w wymyślaniu jego potencjalnych skutków. Jeśli TO zrobisz, paskudna bezwstydnico, będziesz: obżerać się jak świnia lub zachorujesz na anoreksję (do wyboru), nie wytrzymasz dnia bez psychotropów i wódki, staniesz się seksualnie oziębła, agresywna w stosunku do męża, dzieci czy sąsiadów. Możesz nawet popełnić samobójstwo. Trudno nie zauważyć, że syndrom poaborcyjny jest tak naprawdę... syndromem kościelnym. Nabożni eksperci wiedzą, że problem należy odpowiednio rozdmuchać. I to tak, żeby kobieta uznała, że jest złem wcielonym. Co najmniej drugim Breivikiem. Na rodzimym rynku wydawniczym ukazała się kolejna biblia „syndromistów”. Ojciec Christian de la Vierge, franciszkanin, pełnił posługę duszpasterską w Marsylii, gdzie powierzono mu zaszczytną funkcję egzorcysty. W swojej celi często gościł niewiasty, które – przekonane o własnym opętaniu – przychodziły prosić o diabłowygnanie. Powodem duchowych cierpień okazywały się skrobanki. Bolesne spotkania z tymi paniami zaowocowały książką „Egzorcysta o aborcji” z mnóstwem nieocenionych rad: co zrobić, jak już się zrobiło... Nic tak nie pomaga w leczeniu poaborcyjnych ran – przekonuje ksiądz – jak... nadanie imienia usuniętej zygocie. Najlepiej, jeśli wspólnie wymyśli je cała rodzina. Nie ma tu zresztą znaczenia, czy imię będzie męskie, czy żeńskie. Chociaż kobieta – dodaje franciszkanin – doskonale wyczuwa płeć przyszłą niedoszłą. Po nadaniu imienia następuje długoletni proces, właściwie dożywotni – tzw. macierzyństwo duchowe. Jego celem jest nawiązanie więzi z usuniętym zarodkiem, z którym należy jak najczęściej rozmawiać, opowiadać, jak minął dzień, i w ogóle traktować jak osobistego powiernika. Kolejnym krokiem jest zadbanie o dzieci żyjące (urodzone po wcześniejszej aborcji), jeśli takowe posiadamy. W tym miejscu warto wspomnieć, że według dzisiejszych badań płód przed 7 miesiącem ciąży znajduje się w stanie „stałego braku przytomności, przypominającego sen lub narkozę”. Według ojca de la Vierge, grudkę komórek natychmiast po poczęciu cechuje bogate życie wewnętrzne. I ta sama grudka zdaje sobie sprawę, że w wygodnej, wymoszczonej macicy, w której spędzi najbliższe 9 miesięcy… doszło do morderstwa. Ma wrażenie, że „żyje w grobie” i doświadcza „klimatu śmierci”. Skutkuje to poważnymi konsekwencjami w życiu już po narodzinach i ogromnymi problemami wychowawczymi. Aby utrzymać więź z usuniętą zygotą, warto też nadgorliwie uczestniczyć w nabożeństwach i zamawiać msze rocznicowe z okazji dzieciobójstwa. Zalecana jest pielgrzymka do miejsc kultu Niebieskiej Mamy – Fatimy albo Lourdes. I udział w manifestacjach na rzecz obrony życia poczętego. Brakuje jeszcze pomysłu, żeby nieistniejącemu dziecku urządzić wirtualny chrzest, komunię, bierzmowanie i ślub po 25 latach. Wszystko z hojnym „co łaska”. JUSTYNA CIEŚLAK Prowincjałki Przed sądem stanie 23-latek ze Zgierza, który przez 4 lata z powodzeniem udawał funkcjonariusza Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Michał K. zatrzymywał najprawdziwszych podejrzanych, których następnie przekazywał policji, i werbował informatorów. Za niestrudzoną pracę na rzecz porządku publicznego grozi mu 5 lat więzienia. AGENT Z POWOŁANIA Niecodzienną reklamę miejskiej pływalni w Opocznie zapewniła pewna para, która w obiektywie kamery z monitoringu namiętnie uprawiała seks. Amatorzy ekstremalnych uciech za swój czyn nie odpowiedzą, ponieważ na filmie, który zawojował internet, nie widać ich twarzy. SPORTY EKSTREMALNE W Gryfowie Śląskim dwaj młodzi mężczyźni potrzebowali pomocy. Poprosili o nią policjanta w cywilu. Mogą za to posiedzieć nawet pięć lat, bo panowie prosili o wsparcie w wyłamaniu stacyjki samochodu, który właśnie zamierzali ukraść. CHAM Z kolei w Olsztynie dwaj kompani weszli do sklepu z bielizną. Po manekina ubranego w stringi i biustonosz. Jeden z amatorów dużych plastikowych lalek miał we krwi niemal 5 promili alkoholu. Opracowała WZ TRZECI DO FLASZKI MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Kara śmieci to jest fundament Prawa i Sprawiedliwości. To był jeden z powodów, dla których przystąpiłem do PiS. (poseł Adam Hofman, PiS) PiS było za mało aktywne w sprawach światopoglądowych. Często dyscyplina partyjna łamała ludziom kręgosłupy. (Arkadiusz Mularczyk, poseł Solidarnej Polski) Nie mam pokus przejścia do Solidarnej Polski, bo jestem wierny panu Jarosławowi Kaczyńskiemu, któremu zawdzięczam polityczną karierę. Nie jestem członkiem partii PiS, ale nie interesują mnie inne partie. Zawsze będę popierał Jarosława Kaczyńskiego. Coraz bardziej przekonuję się do stwierdzenia, że Jarosław Kaczyński jest Kazimierzem Górskim polskiej polityki. (poseł Jan Tomaszewski, klub PiS) P olska prawica katolicka jest w dużej mierze wcieleniem wszystkiego, co antychrześcijańskie – autorytaryzmu, bezwzględności, braku miłosierdzia. Skąd wzięły się niesympatyczne typy zaludniające polską przestrzeń publiczną? Wydaje mi się, że ze zderzenia powierzchownego polskiego katolicyzmu z możliwościami zdobycia władzy i zabłyśnięcia. W PRL-u takich możliwości dla ludzi związanych z Kościołem było niewiele. Po 1989 r. wszystko się zmieniło, a kto mógł i chciał, poszybował ku władzy i pieniądzom na skrzydłach prawicowych partii, kościelnych stowarzyszeń i koterii medialnych w rodzaju „pampersów” Walendziaka. Myślę o tym na przykład w kontekście wydarzeń po 11 listopada, kiedy cała ta konserwatywna spółdzielnia zaczęła wykręcać kota ogonem, aby sprawić wrażenie, że to nie prawicowi bojówkarze doprowadzili do zniszczeń w Warszawie, ale nieszczęsna „Krytyka Polityczna” i jacyś niemieccy antyfaszyści. Kłamstwa, insynuacje i pomówienia powtarzano tak często i w tak wielu miejscach, że trudno było dociec tego, co się właściwie wydarzyło. Ktoś niezorientowany mógłby sądzić, że to Sławomir Sierakowski z Kingą Dunin bili policjantów i podpalali samochody w centrum stolicy. Jednak o tym, że to na przykład Korwin-Mikke namawiał do stosowania przemocy, w pobożnej spółdzielni cicho sza! Okazuje się, że obrońcy „prawdy i absolutnych wartości” potrafią po prostu zmyślnie łgać, jeśli wyczują w tym interes. Także wówczas, gdy bezwstydnie i publicznie zmyślają kolejne kłamstwa smoleńskie – mgły, bomby, strzały o świcie… Tymczasem dziś Tomasz Terlikowski domaga się nowych praw chroniących interesy religijnych radykałów: prawnej ochrony wizerunków i symboli religijnych. Więc już nie tylko ochrony tzw. uczuć religijnych, ale także konkretnego egzemplarza Biblii, konkretnego krzyża lub gwiazdy Dawida. Sam proponuje w tym kontekście dla Nergala pół miliona złotych za podarcie jego własnej – Nergalowej – Biblii. Ten postulat jest notabene zbieżny z toczoną od roku na forum ONZ kampanią państw islamskich zmierzających do uchwalenia prawa zakazującego bluźnierstwa przeciwko religii wszędzie na świecie. Byłby to de facto powrót totalnego zakazu wszelkiej krytyki przekonań religijnych. Redakcyjny kolega Terlikowskiego, Paweł Lisicki, zastanawia się nad przyczyną antyklerykalnych wystąpień w Europie. Widzi je w… niedostatecznym konserwatyzmie Kościoła i odejściu od łacińskiej liturgii. Pomijając śmieszność tej tezy (to notabene taki półlefebryzm), przyczyna na przykład polskiego antyklerykalizmu jest łatwa do ustalenia. Podejdźcie do lustra, panowie z prawicowego salonu, i tam znajdziecie powód tej desperacji, która wyborcom kazała głosować na Palikota. To m.in. wy zatruliście, zakneblowaliście ten kraj i sprawiliście, że ludzie gorączkowo szukają odrobiny świeżego powietrza. Bo przyczyną antyklerykalizmu był i niezmiennie pozostaje natrętny klerykalizm. ADAM CIOCH RZECZY POSPOLITE Chrześcijanie inaczej Dziwię się, że ktoś taki jak Robert Biedroń może być posłem. (poseł Stefan Niesiołowski, PO) Biskup jest krętacz. Chyba nie czytał Pisma Świętego. (poseł Niesiołowski o abp. Michaliku) Jestem za związkami partnerskimi, bo uważam, że każda forma wspólnego życia ludzi powinna być wspierana. Mam nadzieję, że debata na ten temat zakończy się w tej kadencji Sejmu. (posłanka Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, PO, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania) Za mało polityki w Radiu Maryja! Oczekuję od mojego Kościoła niewycofywania się rakiem do kruchty. (Wojciech Cejrowski, podróżnik) Modlę się do Ducha Świętego. Gdyby nie on, przy moich średnich kompetencjach i tysiącu niedociągnięć, raczej nie mógłbym robić tego, co robię. (Bogdan Rymanowski, dziennikarz TVN24) Krzyż jest znakiem stricte religijnym. A jeśli państwowym, to w takich krajach jak Szwajcaria, Malta czy państwo krzyżackie, a i to tylko w specjalnej konfiguracji i stylistyce. Sugerowanie, że krzyż to symbol polskości, to bałamuctwo. (prof. Janusz Majcherek, filozof) Poglądy Janusza Palikota dotyczące relacji Kościół–państwo są zupełnie zwyczajne i podziela je ogromna większość katolików zamieszkujących liberalne demokracje. (prof. Jan Hartman, filozof) Wystarczy, żeby dziecko poszło z mamą do księgarni, gdzie na półce z książkami dla dzieci, obok „Dużej książki o aborcji” zobaczy „Wielką księgę cipek” i „Wielką księgę siusiaków”. (Franciszek Kucharczak, „Gość Niedzielny”) Wybrali: AC, RK, PAR, ASz Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. NA KLĘCZKACH oddalonej o 25 km. I niech to będzie postrachem dla innych potencjalnych zdrajców! A. PATENT NA KLAPĘ Debata na temat kary śmierci wywołana przez PiS i Solidarną Polskę zwróciła się ostatecznie przeciwko nim samym. Żądanie przywrócenia kary głównej potępiła większość polskich duchownych zabierających głos w tej sprawie, a także Benedykt XVI. W ten sposób pisowcy osłabili wsparcie życzliwego im tradycyjnie zaplecza kościelnego. Także najnowsze sondaże są zaskakujące – karę śmierci popiera od 50 do 60 proc. Polaków. To wprawdzie sporo, ale i tak najmniej od 20 lat. Jeśli więc chcemy się jakiejś popularnej, a szkodliwej idei pozbyć lub chcemy, by idea ta zaliczyła klapę, to powinien ją zacząć aktywnie popierać Jarosław Kaczyński – natychmiast rzecz ta zacznie brzydnąć społeczeństwu. AC osób z tej jednej rodziny stanie za to przed sądem. A co na to Kościół? Wszak biznesmeni D. byli tylko jedną stroną zawieranych kontraktów. Kler, jak zwykle, uważa się za ofiarę. To już takie ich powołanie – zbieranie na ofiarę, robienie za ofiarę… AC POWSTAŁ PiŚ POGRĄŻONY PiS Związana z Radiem Maryja posłanka Anna Sobecka, członkini PiS, jest prawdopodobnie jedyną osobą w Polsce, która nie wiedziała, że jej partia od zawsze popiera karę śmierci. Zaszokowana bidulka oświadczyła: „Wyrażam głębokie zaniepokojenie i zdziwienie postawą swoich partyjnych kolegów i współpracowników, którzy są za jej wprowadzeniem”. Aby pogrążyć towarzyszy z PiS, podkreśliła, że ich poglądy są niezgodne z nauczaniem Jana Pawła II. Tak, tak, towarzysze, nie można dwóm panom służyć. Znaczy się Kaczyńskiemu i Wojtyle. MaK AGITUJĄ, AŻ HUCZY Aż 34 proc. Polaków uważa, że Kościół watykański w Polsce wprost mieszał się do polityki, agitując w ostatnich wyborach za jedną z partii (chodzi oczywiście o PiS). Aż co 10 rodak (czyli co czwarty praktykujący) słyszał na własne uszy na kazaniu, jak podpowiadano mu, na kogo głosować. AC NIE BYŁO KORUPCJI Premier Donald Tusk uwolnił Polaków od mianowanego 4 lata temu przez siebie nieudacznego pełnomocnika ds. walki z korupcją. Żadna z zapowiadanych przez Julię Piterę ustaw nie trafiła nawet do Sejmu! Pitera, znana z aroganckich wypowiedzi, ma być teraz schowana w Sejmowej Komisji Etyki. MaK MILIARD W ROZUMIE Rodzina D. – familia śląskich miliarderów i największych sponsorów archidiecezji katowickiej – w znaczącej części została oskarżona o udział w przekrętach dotyczących handlu ziemią wyłudzoną od państwa przez sławetną Komisję Majątkową. Pięć W Krakowie powołano do istnienia koalicję „Postęp i Świeckość” (PiŚ), której celem jest dbanie o świeckość państwa. Zbieżność skrótu ze skrótem nazwy wiadomej partii nie jest przypadkowa. Wśród sygnatariuszy są racjonaliści, wolnomyśliciele, lewicowcy, ekolodzy i Ruch Palikota. Nowe przymierze chce zorganizować w 2012 roku Marsz na rzecz Świeckości i reagować zawsze wtedy, gdy łamany będzie rozdział Kościoła i państwa. Z serca błogosławimy! MaK BISKUP STRASZY JEZUSEM Arcybiskup częstochowski Stanisław Nowak wołał ostatnio, że „Jezus w dniu sądu upomni się o najmniejszych”. Oczywiście nie chodziło mu o tysiące dzieci napastowanych seksualnie przez kler katolicki czy też 3 miliony polskich dzieci, które nie dojadają, ale o zarodki zamrożone podczas in vitro. Zdaniem Nowaka jego sprzeciw wobec zapłodnienia in vitro (które chcą wspierać finansowo lewicowe władze Częstochowy), jest „wołaniem w obronie życia”. Tak więc życie, które powstaje podczas in vitro, dla hierarchy się nie liczy. Trudno o większą niedorzeczność. AC ŚWIĘTOKRADCZO PO POLSKU Zielonogórski festiwal kabaretowy ku zdziwieniu wielu widzów okazał się przeglądem skeczy antyreligijnych. Kabaret „Góra” przedstawił scenkę Ostatniej Wieczerzy, gdzie apostołowie śpiewali „Bania u Jezusa do rana” i chcieli dzwonić „po jakieś laski”, bo „Maria Magdalena ma okres”, a sam Jezus zamieniał wino w wódkę. W innym skeczu na porodówce wszyscy wymiotują z obrzydzenia, bo bliźniaki rodzi „pani Kaczyńska”. „Kabaret Czesuaf” przedstawił katechetę, który musiał w zastępstwie uczyć matematyki, biologii i polskiego. Dzieci kolejno liczyły srebrniki Judasza, uczyły się o rozmnażaniu ryb w Jeziorze Galilejskim i pisały religijne dyktando, żeby na koniec w ramach relaksu oddać się lekturze „Tygodnika Powszechnego”. Abelard Giza opowiadał, że papież to „normalny facet, który pierdzi tak jak my”. W innej scence szef Kościoła, chcąc ocieplić swój wizerunek, wynajął ekspertów, którzy doradzając mu, stwierdzili, że „Jezus jest zbyt smutny i jakiś taki… przybity”. Publiczność początkowo z rezerwą podeszła do nowych pomysłów, ale później nie szczędziła satyrykom oklasków. ASz ZŁODZIEJE POD KRZYŻEM Nieznani sprawcy okradli kościół św. Anny w Warszawie. Złodzieje próbowali ukraść figurę Matki Boskiej oraz otworzyć sejf. Gdy żadne z zamierzeń im się nie udało, opróżnili puszki z ofiarami od wiernych. Zniszczyli również sporo innych, ale już mniej cennych przedmiotów. Kościół św. Anny to miejsce, do którego trafił sławny krzyż z Krakowskiego Przedmieścia. Gdyby jego obrońcom nadal zależało na pilnowaniu tego krucyfiksu, to z pewnością do żadnej kradzieży by nie doszło. ASz ZDRADA PO ŚMIERCI Pani Jadwiga S. przez wiele lat uczęszczała na msze do swojego kościoła pw. Nawrócenia św. Pawła Apostoła w Małkini Górnej. Przez całe życie związana była też z drugą parafią w Małkini – Najświętszego Serca Pana Jezusa – i w związku z tym życzyła sobie, aby w tym właśnie kościele odprawiono jej mszę pogrzebową. Ponieważ jedyna chłodnia przedpogrzebowa w Małkini znajduje się przy kościele Nawrócenia św. Pawła Apostoła, świątobliwą nieboszczkę spotkała pośmiertna przykrość. Proboszcz ks. Henryk Stawierej, gdy tylko dowiedział się, że jego „owieczka” zdradziła go z inną parafią, zamawiając pogrzeb (czyt.: płacąc) nie tam, gdzie trzeba, postanowił odmówić przechowania jej ciała. Zwłoki musiano zatem przewieźć do miejscowość IMITACJA ŚW. MIKOŁAJA Większość osobników podających się za św. Mikołajów to falsyfikaty – ostrzega portal Spotkań Młodych Diecezji Sosnowieckiej. Aby otrzymać św. Mikołaja, należy przygotować: albę lub tunikę, czyli biały strój do samej ziemi, imitację ornatu, czyli szaty liturgicznej używanej w kościołach na Mszach św.; pastorał, czyli długi, najczęściej zawijany na końcu kij, często pozłacany lub posrebrzany; mitrę, czyli czapkę zakończoną trójkątnie, najczęściej z umieszczonym pośrodku krzyżem (...). Aby tenże święty lub jego współczesna kopia był w pełni wartościowy, potrzebny jest jeszcze człowiek – głosi zamieszczona tam „Instrukcja obsługi św. Mikołaja”. A zatem, drogie dzieci, ten „prawdziwy” również okazuje się tylko „kopią” przebraną w „imitację” stroju biskupa. AK ZNAKI DYMNE O zaangażowanie się w „przeżywanie religijności” poprzez... palenie listów do Niepokalanej zachęca wszystkie dzieci, młodzież i dorosłych Sanktuarium MB Bolesnej w Staniątkach. Ponoć tego rodzaju forma religijności ma się wywodzić od samego księdza Bosko. Zamysł jest taki, że spalany list ulatnia się do atmosfery, a jego lotna treść jest dzięki temu łatwiej odczytywana przez duchowe istoty. Magiczny rytuał palenia listów do Niepokalanej z pełną powagą odprawiany jest w staniątkowskim sanktuarium 8 grudnia na koniec mszy z okazji uroczystości Niepokalanego Poczęcia NMP. Żeby jednak miało co płonąć, najpierw wierni zobowiązani są w listach napisać wszystko, co im leży na sercu i co chcieliby za wstawiennictwem Niepokalanej przekazać Panu Bogu. Ogień strawi wszystko! AK 5 AIDS TRADYCYJNE W Polsce dramatycznie rośnie liczba stwierdzonych nowych zakażeń wirusem HIV. W tym roku najprawdopodobniej będzie ich aż o 30 proc. więcej niż w 2010 r. Rośnie liczba zachorowań wśród młodych heteroseksualistów prowadzących aktywne życie seksualne bez niezbędnego zabezpieczenia. Krajowe Centrum ds. AIDS pocieszało dotąd, że nie jest źle, bo Polska to kraj katolicki, ceniący tradycyjne wartości (choć w laickich Czechach odsetek zakażeń był mniejszy niż u nas!). Teraz Centrum sprzedaje historyjkę o tym, że zakażeń jest więcej, bo ludzie częściej się badają. Ani słowa o tym, że ze strachu przed Kościołem nadal brak jest dostatecznej informacji na temat potrzeby używania kondomów. AC PARLAMENT ZAWIÓDŁ Kościół musi być bardzo rozczarowany głosowaniem, jakie miało miejsce w Parlamencie Europejskim z okazji Światowego Dnia Walki z AIDS. W przyjętej uchwale głosami 454 do 86 deputowani domagają się nie tylko skutecznej walki z zakażeniami HIV/AIDS, ale także łatwego dostępu do antykoncepcji i aborcji. Głosowano tak mimo sprzeciwu małej grupy posłów (m.in. z PiS), która żądała usunięcia z dokumentu wzmianki o antykoncepcji i aborcji. MaK NAPOMNIENIA SKROMNISIA „Chrześcijanie powinni wybrać skromny tryb życia”. Kto to powiedział? Jezus z Nazaretu? Święty Franciszek? Nie, to powiedział facet, który z własnej i nieprzymuszonej woli mieszka w kilku pałacach i obraca miliardami, których nie zarobił, lecz naściągał z całego świata – Benedykt XVI. „Biedaczynie” z Watykanu pozostaje pogratulować poczucia humoru. MaK 6 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. ZAMIAST SPOWIEDZI Młodzi poeci opisujący rzeczywistość czy zwykła moda oparta na amerykańskim pomyśle mówienia w rytm kilku dźwięków? Czym tak naprawdę jest hip-hop? Rozmówcami „FiM” są członkowie łódzkiej grupy Nietykalni (NTK), która od 15 lat jest ściśle związana ze światem hip-hopu i reprezentuje go we wszystkich aspektach. NTK wielokrotnie brali udział w wielu hip-hopowych projektach, współpracowali z didżejami Gustaffsonem i Cubem, Obozem T.A., Thinkadelikiem, O.S.T.R., Lilu i wieloma innymi osobistościami polskiej sceny hip-hopowej. Są związani z projektem „Grube Jointy”, REKLAMA którego celem jest doprowadzenie do depenalizacji marihuany. NTK to kilkadziesiąt osób zajmujących się produkcją muzyki, beatboxem, dj, rapem czy graffiti. Trzej z nich – Mapet, Enter i Tek – wyjaśniają w rozmowie z „FiM”, czym jest kultura hip-hopu. – O co wam w tym wszystkim chodzi? Tek: O przekaz. Hip-hop oparł się na opowiadaniu o problemach ludzi. W Stanach była to muzyka rasowo-wyzwoleńcza. – A w Polsce? T: – Daleko szukać nie trzeba. Blokowiska, młodzi ludzie, bieda i inne problemy dotykające nas na co dzień. Hip-hop to narzędzie, to broń, którą wykorzystujesz, by wykrzyczeć swoje bolączki. – W USA takie porównanie często brane jest zbyt dosłownie... Tam broń jest do strzelania, a nie do mówienia. T: – Owszem. Tak, niestety, bywało, dlatego śmieszą mnie ci polscy, sztuczni gangsterzy. Tu nie ma Bronxu czy Harlemu, nie musimy walczyć o życie. – Na naszym rynku roi się od gangsterskiego rapu. Jest „Firma” albo „Hemp Gru”; obydwie formacje często nawiązują do bandyckiego życia i dzięki temu są bardzo popularne. Enter: – Oni mówią takim językiem, który trafia do młodzieży. Mapet: – Robią prosty przekaz dla prostych ludzi. Ich kawałki mają rzesze odbiorców, bo naród mamy taki, a nie inny. E: – Choć niektóre ich teksty do mnie trafiają, to nie słucham tego. Nie słucham, bo sam to robię. – Od kilku lat hip-hop kojarzony jest z kulturą kibicowską, a raczej stadionowych chuliganów. Na teledyskach pojawiają Fot. Przemek Sikora się klubowe flagi, kominiarki, pitbulle i tak dalej. E: – To afirmacja prostej, ulicznej siły. T: – Wróciłbym do korzeni. Moim zdaniem tak się stało, bo w którymś momencie hip-hop zrobił się bardzo modny. Kiedy w TV wypłynęły takie kwiatki jak Mezo, rap stał się popularny, choć błędnie kojarzony z tym człowiekiem. Ta popularność nagle była tak duża, że za rap wzięli się także ulicznicy. M: – W Stanach rap poszedł w zupełnie inną stronę. U nas częściowo zagarnęły go klimaty kibicowskie, co dla mnie jest, niestety, tragiczne. – Chcecie mi powiedzieć, że śpiewający o złamanym sercu Mezo zainspirował chuliganów do słuchania hip-hopu?! T: – Muzyka Meza to były drzwi do melodeklamacji (dla szerszej publiczności). To dotarło do wszystkich. Babcia, tata i mama są zachwyceni, bo niby to hip-hop, a tak ładnie tam śpiewają i tańczą. Niech sobie te dzieciaki tego słuchają. E: – W telewizji nazwali takie hiphopolo rapem, a my łapaliśmy się za głowy. Na szczęście ludzie poszli po rozum do głowy i nie ma już tego typu gwiazdek. T: – To jest straszne. Śpiewają jakieś dwie dziewczyny, do tego dochodzi koleś, który powie zdanie i już nazywają go raperem. Wrzucają to wszystko do jednego worka. Te sprawy trzeba rozróżniać. – Rynek tego wymaga… T: – Nieprawda. Identycznie dzieje się z graffiti, które przecież też jest częścią hip-hopu. Ludzie widzą na ścianie bazgroły typu „ŁKS żydy” i mówią, że to ci źli grafficiarze. Mało tego. Dziennikarze robią to samo. Niedawno przeglądałem jakiś dziennik, w którym narzekali na bandę grafficarzy, bo nabazgrali na kilku blokach Widzew coś tam, a Legia coś tam. Na następnej stronie reklamują jeden z największych w Polsce festiwali graffiti. Przecież to czyste dyletanctwo. – Grupy hip-hopowe powstają jak grzyby po deszczu, więc nie ma co się dziwić, że pojawiają się lepsi i gorsi. T: – Owszem, ale powstają i zaraz znikają, bo bardzo niewiele osób może z tego żyć. E: – Jakie grupy? Odróżnijmy wreszcie, że popowi wykonawcy typu „Mezo” to nie jest rap! Media tak go nazwały, ale w rzeczywistości to zupełnie co innego. – Kiedyś nie było na to takiej mody. Kto jest polskim prekursorem, tym, od którego wszystko się zaczęło? M: – Sporo grup powstało w tym samym momencie. T: – Przypomnijmy, że hip-hop powstał w czasie transformacji i wówczas było o czym pisać teksty. Ludzie byli mocno sfrustrowani. Pierwszy na pewno był Kazik, bo w jego kawałkach pojawiały się motywy związane z tą muzyką, ale prekursorem rapu, a raczej wypuszczenia tego nurtu na szerokie wody, był Liroy. W połowie lat 90. jego utwory bez przerwy były grane w radiu. – Od tamtego czasu sporo się pozmieniało. Dzisiejszy rap jest zupełnie inny… T: – Teraz istnieje o wiele więcej składów, więcej stylów i najgorsze jest to, że nadal bardzo ciężko z tego wyżyć. Gdybyśmy mogli oddać się w całości pisaniu i tworzeniu muzyki, to te utwory byłyby o wiele lepsze i głębsze. M: – Trzeba w to wiele włożyć i odpowiednio trafić. Moherowe berety nie będą przecież tego słuchać. – Jak to nie? Przecież jest coś takiego jak rap sakro. T: – Jest i przyznam, że kiedyś byłem na takim koncercie i podobało mi się, ale oni też wiele na tym nie zarabiają. – Wszystko pięknie i ładnie, ale po jakimś czasie, po kilku latach istnienia hip-hopu na rynku, starsi ludzie kojarzą ten styl z bandytami. Dresy, kaptur na głowie i przemoc. M: – To się zmienia i w końcu się zmieni. Nie ma już tak wielu tak zwanych blokersów, a jeśli już są, to nie mają z nami nic wspólnego. Przecież nie ma naszej winy w tym, że na przykład gimnazja produkują bandytów. E: – Polacy wszystko szybko łapią, głupotę, niestety, też. Ja przy tych gimnazjalnych dzieciakach jestem grzeczny i potulny. Nie należy się temu wszystkiemu dziwić. Po prostu hip-hop to życie, a życie jest takie, jakie jest. – Rozumiem, ale nie tylko trudny wiek dojrzewania to generuje. Wystarczy, że 14-latek posłucha na przykład waszej płyty. Znajdzie tam przecież sporo przekleństw, a jak posłucha tego w domu i nieopatrznie te słowa dotrą do jego rodziców, to już macie przypiętą łatkę. E: – Tak to jest, jak słyszy się tylko przerywniki, a nie zagłębia w sens utworu. – Dla matki nieważny jest sens. Ważne jest to, że jej młody synek słucha bluzgów. E: – To jest totalna hipokryzja. Udawanie świętości. W domu tłuczesz dzieciaka, ojciec bije matkę, a w niedzielę idzie do kościółka, rzuci na tacę i myśli, że wszystko jest super. Takie zachowanie to kretynizm, skażenie tego społeczeństwa. T: – Słowa mają smak. Czasem nie da się zastąpić uczuć piękną polszczyzną. Poza tym to też wyrażanie buntu, a ten z kolei jest fundamentem Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. hip-hopu. Nawet graffiti to bunt. Czytałem ostatnio o jakimś rewolucjoniście z Afryki, który pod groźbą utraty życia maluje rewolucyjne hasła na ścianach. Strzelają do niego, a on i tak robi swoje. Chce zmienić rzeczywistość. – Podobnie jak te bluzgi, graffiti też jest bardzo źle kojarzone. Nawet te bardzo starannie wykonane prace, świetne obrazy i napisy wkurzają ludzi, bo malujecie je na czystych elewacjach budynków, na pociągach i tak dalej. E: – Nielegalne malowanie to jeden z elementów graffiti. T: – Kiedyś ludziom nie przeszkadzały znaki Polski Walczącej. – To zupełnie co innego! Poza tym graffiti jest bardzo często zupełnie nieczytelne. Ludzie widzą jakieś bohomazy i tyle. Nie ma szans na doszukanie się w nim jakiegoś przekazu. E: – To co, mamy malować znak Polski Walczącej w nowoczesnym wydaniu? T: – Teraz przez takich ludzi jak politycy PiS zaraz bylibyśmy kojarzeni z narodowcami. Nasza praca zostałaby przez tę partię zawłaszczona, a my się z nimi kompletnie nie zgadzamy. Te całe obchody i świętowanie klęsk narodowych to jakaś granda. Syreny, ulotki i inne rzeczy przypominają ludziom te straszne czasy i – zamiast cieszyć się z przemiany – robimy powtórkę z rozrywki. Poza tym w PRL-u malowano graffiti, aby ludzie mieli nadzieję. – A wy po co to robicie? T: – Walczymy o wolność wyrażania swojej sztuki, wyrażania siebie. – To jak państwo ma niby zapewnić wam tę wolność? M: – Chociażby przez udostępnianie nam ścian, gdzie legalnie możemy malować. – Czym dla was jest hip-hop? T: – To zależy od indywidualnego podejścia. Dla jednego to będzie rap, dla innego robienie bitów, a jeszcze ktoś inny powie, że to taniec. To wszystko składa się na kulturę hip-hopu. To właśnie jest najważniejsze. E: – To wyrażanie emocji, mówienie o tym, co nas otacza... – …i o tym, jaka straszna jest policja, więc chwdp i tak dalej... T: – Tylko większość małolatów w ogóle nie wie, o co w tym chodzi. E: – Jeżeli tatuś nie lubi policji, bo 30 lat temu zlali go pałką, to prawdopodobnie jego syn też nie będzie jej lubił. T: – Nie można winić za to hip-hopu. Ta muzyka po prostu pasuje ludziom do wyrażania swojego zdania. Rock czy metal też roi się od podobnych haseł. Policji nienawidzi się w Polsce z zasady. Na Zachodzie władza pomaga, a u nas ludzie nadal pamiętają ZOMO, ORMO, UB czy SB. Potrzeba jeszcze wielu lat, żeby to zmienić. – Na waszej najnowszej płycie też znajduje się sporo utworów, które mogą być odebrane dość negatywnie, a do tego mówicie wprost o paleniu marihuany. T: – Jesteśmy jak najbardziej za legalizacją konopi. Hipokryzja władz, która jest z tym związana, to bardzo dziwna sprawa. Wiadomo, że chodzi o układy i pieniądze. To się zaczęło już dawno temu i wcale nie chodziło wtedy o palenie. Kiedy świat odkrył, że włókna konopne są tańsze i lepsze od bawełny, to natychmiast bardzo mocne lobby bawełniane dążyło do zakazania stosowania konopi, bo trująca, uzależniająca i tak dalej. Przecież istnieje wiele państw, gdzie można legalnie palić i kupować marihuanę. I co? Czy w Czechach albo Holandii źle Fot. Grejsu – Polski hip-hop jest podzielony na kilka etapów. Zaczęło się od Liroya, później było kilka mniejszych i większych wydarzeń, aż w końcu nastąpił przełom w postaci kooperacji WWO z francuską supergrupą Soundkailem. Wyszliście poza granice kraju. M: – Tak. Mniej więcej od tamtej pory rodzimi raperzy byli coraz bardziej rozpoznawalni na świecie. Na przykład w Stanach taki O.S.T.R. jest znaną i poważaną osobą. Kooperacja jest coraz większa. się dzieje? Mieszkańcy są zdemoralizowani? – Jednak w utworze „Podróże z Marią” pojawia się zdanie, że marihuana uzależnia podobnie jak alkohol. To jak z tym w końcu jest? M: – Różnica jest taka, że jeśli marihuana uzależnia, to tylko psychicznie, a alkohol jeszcze fizycznie. E: – Ludzie są uzależnieni od wielu rzeczy. Od kawy, herbaty, a nawet niezdrowego jedzenia. Jeśli w sklepie monopolowym można kupić wódkę, to znaczy, że ZAMIAST SPOWIEDZI sprzedawca jest dilerem i pogłębia uzależnienia ludzi? T: – Legalizacja da państwu pieniądze i możliwość kontroli szarej strefy. Oczywiście, że dilerzy będą działać nadal, ale będzie ich znacznie mniej. – W tej chwili mówi się o dopuszczeniu możliwości posiadania niewielkiej ilości marihuany na własny użytek. Pojawiają się zarzuty, że ten zabieg będzie asumptem do legalizacji tak zwanych twardych narkotyków. E: – Kompletnie nie rozumiem, jak można do jednego worka wrzucać marihuanę, ecstasy, kokainę albo heroinę. To jest zupełnie co innego. M: – Tu nawet nie chodzi o legalizację. Prawo powinno być po prostu łagodniejsze. Dzisiaj za posiadanie niewielkiej ilości idziesz do więzienia, które i tak jest przepełnione, i jeszcze będziesz na utrzymaniu podatników. To jakiś idiotyzm! Za każdym razem, jak policja znajdzie przy tobie worek na przykład z trawką, to zbadanie jego zawartości przez władze kosztuje tysiące złotych. To są dobrze wydane pieniądze? – Pełna legalizacja ograniczy czarny rynek? T: – Częściowo na pewno tak. – A czy koniec prohibicji ograniczył liczbę melin? M: – Chlanie wódki to polski sport narodowy. E: – Wolisz napić się paliwa rakietowego za 5 złotych, nie wiadomo od kogo, czy pójść do sklepu i kupić coś lepszego? T: – Tak jak mówiliśmy, Holendrzy od tego nie umarli, a mają przecież jeszcze legalną eutanazję, co dla mnie powinno być prawem pierwotnym. – W Radiu Maryja mówią, że w Holandii po skończeniu 75 lat eutanazja jest przymusowa… E: – I to właśnie oni psują ludziom psychikę, a nie hip-hop i marihuana! T: – Zabronienie ludziom odejścia z tego świata w momencie, gdy cierpią w potwornych męczarniach, to – według mnie – katolicki hitleryzm. – Wracając do legalizacji. Politycy twierdzą, że nie chodzi o czystą marihuanę, tylko trutą różnymi psychoaktywnymi substancjami. T: – To niech spróbują dodać czegoś do rośliny. Uschnie dzień później. – Dobrze, że pojawił się Ruch Palikota, który nie boi się mówić o paleniu i legalizacji? M: – Jasne, ale miejmy nadzieję, że to nie populizm. E: – Najważniejsze, żeby nie okazali się hipokrytami. Rozmawiał ARIEL KOWALCZYK Więcej na temat NTK i ich twórczości na stronach: www.facebook.com/ENTEKA www.myspace.com/entekingz www.youtube.com/TheEnteka www.centrumeudezetlabel.com 7 Hip-hhop, hurra! D la przeciętnego Polaka hasło „hip-hop” kojarzy się z raperami, którzy zapewne mają jakieś ciemne interesy i nieciekawą przeszłość. Podobnie jak to bywa z wieloma wytworami ludzkiej działalności prawdziwy obraz hip-hopu uległ zatarciu i znany jest jedynie osobom prawdziwie w niego zaangażowanym. Tymczasem powstał on jako ruch społeczny mający na celu poprawę egzystencji człowieka i nakłonienie go do zaniechania negatywnych, destrukcyjnych działań. Za oficjalną datę powstania kultury hip-hop uznaje się 12 listopada 1974 roku. Jej początki (a zwłaszcza formalizowanie) należy wiązać przede wszystkim z osobą Kevina „Afrika Bambaataa” Donovana (na zdjęciach), byłego członka gangu Black Spades z południowego Bronxu, który po stracie brata w wojnie gangów postanowił utworzyć pozytywny ruch społeczny, zwany Universal Zulu Nation. Zaczęli do niego przystępować DJ-e, malarze grafficiarze, tancerze breakdance’a i generalnie wszyscy, którym zależało na poprawie warunków życia panujących w ubogim Bronksie. I w taki oto sposób byli gangsterzy i zwykli mieszkańcy w czynie społecznym zaczęli remontować kamienice i pomagać innym ludziom, a rozrywki dostarczały im lokalne imprezy w parkach i mieszkaniach, podczas których rozwijały się elementy składowe hip-hopu. Do tego doszedł oczywiście slang i moda, ze swoistymi odmianami narosłymi w ciągu lat. Jednak te elementy składowe subkultury byłyby niczym bez wartości głoszonych przez prawdziwych hip-hopowców. A jest to idea pokoju, jedności, miłości i dobrej zabawy. Idea ta z ulicznego ruchu przerodziła się w oficjalnie uznany prawem międzynarodowym dokument zwany Hip-hopową deklaracją pokoju. Został on sporządzony przez pionierów KHH (jednym z nich był oczywiście „Afrika Bambaataa”) i złożony 16 maja 2001 roku w siedzibie ONZ. Deklarację podpisało 300 aktywistów hip-hopowych, członków UNESCO i delegatów ONZ. Od tego czasu kultura hip-hop została oficjalnie zatwierdzona jako międzynarodowa kultura pokoju i dobrobytu. Hip-hopowa deklaracja pokoju zawiera 18 zasad, które określają cele działania i sposoby postępowania hip-hopowców. Kultura hip-hopu jest cały czas aktywna i żywa, ale rap puszczany w telewizji niewiele ma wspólnego z jej ideałami i założeniami; niestety przez ten właśnie pryzmat przeciętni ludzie ją postrzegają. Co roku 12 listopada hip-hopowcy obchodzą swoje święto. Universal Zulu Nation wciąż poszerza grono członków. Także i w Polsce mamy kilku „zulusów” z osobą DJ-a Big W na czele. Pozytywna filozofia kultury hip-hop niesie wartości bliskie wielu myślicielom i humanistom, a dzięki oddziaływaniu swoich artystycznych czterech elementów dotarła do osób na całym świecie – niezależnie od pochodzenia i pozycji społecznej. I uratowała niejedno ludzkie życie. Damian „YabCo” Jabłoński Dla głodnych wiedzy: www.oldschoolerscrew.blogspot.com; http://realhiphopculture.com/polskie-stowarzyszenie-kultury-hip-hop/ 8 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. POLSKA PARAFIALNA Dzieła sztu(cz)ki Kościelna opieka nad zabytkami to także rozterka, czym upiększyć gabinety, a co pokątnie sprzedać... W kościele św. Marcina w Jeleniej Górze-Sobieszowie odbyło się 11 listopada uroczyste poświęcenie skradzionego przed kilkudziesięcioma laty, a niedawno „cudownie odnalezionego” zabytkowego obrazu z wizerunkiem patrona parafii. Dzieło pochodzi z 1886 r. i przedstawia znaną w ikonografii scenę, w której młodociany żołnierz Marcin oddaje zziębniętemu biedakowi część swojego okrycia. Proboszcz, ks. prałat Józef Frąc, opowiedział wzruszającą historię odzyskania obrazu... Gdy w 1990 r. obejmował parafię, otrzymał od konserwatora zabytków wykaz elementów wystroju kościoła rozszabrowanych za czasów jego poprzedników. Jednym z dowodów zbrodni było stare zdjęcie św. Marcina w ołtarzu głównym, które oprawił w ramkę i postawił na biurku. Mając fotkę codziennie przed oczami, bez trudu rozpoznał „swój” obraz podczas tzw. kursowego zjazdu rocznika seminaryjnego. Impreza odbywała się u „proboszcza jednej z wrocławskich parafii” (tak to określił duchowny). Cenne malowidło wisiało ot, tak sobie, w ogólnodostępnej salce katechetycznej. „Oddawaj, łotrze, bo Marcina skradziono z mojego kościoła” – rzekł prałat. „Wypchaj się trocinami! Mam kwity, że kupiłem go w naszym muzeum” – odparł gospodarz. Według wersji ks. Frąca jego kolega legitymował się dowodem zakupu obrazu z muzeum archidiecezjalnego we Wrocławiu, dokąd trafił jeszcze za komuny z przejścia granicznego w Zgorzelcu. I to dzięki czujności celników, którzy w połowie lat 70. ubiegłego wieku udaremnili przemyt dzieła na Zachód. Prałat nie wie, dlaczego św. Marcina nie zwrócono wówczas parafii, skoro go skatalogowano. Ujawnia jedynie tyle, że kolega proboszcz nie był zbyt wyrywny do oddania, ale po zasięgnięciu opinii dyrektora muzeum ks. Józefa Patera zdecydował się ostatecznie na wymianę. Jego serce zmiękczył zamówiony przez ks. Frąca obraz bł. Anieli Salawy, oprawiony w elegancką ramę. Portret ten wybrał specjalnie dlatego, że pochodziła ona ze wsi Siepraw i była krajanką urodzonego w tej samej okolicy kolegi. Summa summarum wszystko skończyło się szczęśliwie i św. Marcin wrócił do Sobieszowa. W tej pięknej historyjce znaleźliśmy kilka sprzeczności... – Żaden z kapłanów wyświęconych wspólnie z księdzem Frącem w 1964 roku i będących obecnie proboszczami we Wrocławiu nie urodził się w Sieprawiu (powiat myślenicki – dop. red.) ani nawet w promieniu 100 km od tej wsi – zapewnia nasz informator zbliżony do kurii archidiecezjalnej. – Doskonale pamiętam historię z rozgrabieniem Sobieszowa. Był taki ksiądz Kazimierz F. (za młodu wyrzucony z zakonu salezjanów), historyk sztuki i bardzo utalentowany artysta, który w latach 70. z ramienia kurii pilotował remont tego oraz kilku innych kościołów, zaś faktycznie łupił je, aż trzeszczało. Wszystko, co wyprowadził, uczciwie zanosił do centrali, gdzie decydowano, czym upiększyć gabinety, co zostawić w magazynach lub sprzedać na „rynku wewnętrznym”, a co przeszmuglować na dewizy. Gdy ksiądz F. zaczął przeginać i władza ludowa wzięła go pod lupę, biskupi schowali go na posadzie wykładowcy w seminarium. To był rok 1984. W listopadzie Brońmy szkoły! W Poznaniu po raz kolejny młodzież walczy o swoją szkołę. I po raz kolejny – z Kościołem. „Stajemy tutaj solidni jednością, ratując szkołę przed niegodziwością”; „Zostawcie naszą szkołę, niech pełni swoją rolę” – w tych lapidarnych hasłach uczniowie Gimnazjum nr 24 im. Unii Europejskiej wyrażają swoje zdanie na temat planów lokalnej władzy. A są one takie, by szkołę, która dziś dzieli budynek z placówką prowadzoną przez salezjanów (wprowadzili się pięć lat temu, kiedy miasto zdecydowało się dać salezjanom 10 klas; kolejne 4 dostali dwa lata później), przenieść do likwidowanego gmachu Gimnazjum nr 25. Szkoła salezjańska (obecnie gimnazjum, liceum oraz kilka klas podstawowych), publiczna, choć katolicka, elitarna i tylko dla wybranych z naprawdę wysoką średnią, miałaby pozostać w dotychczasowym miejscu, rozszerzona o pomieszczenia szkoły świeckiej. Przeciwko takiemu rozwiązaniu protestują uczniowie (petycje wraz z listem zanieśli do prezydenta miasta), rodzice i nauczyciele. „Dzisiaj nikt niczego nie rozstrzygnie. Dzisiaj chcemy tylko powiedzieć, co czujemy, chcemy powiedzieć, co nas boli, chcemy wyrazić nasze obawy. Zbudowaliśmy tutaj z udziałem wielu nauczycieli, wielu rodziców i przede wszystkim wielu uczniów dobre gimnazjum, które liczy się w Poznaniu, ma liczne sukcesy i osiągnięcia. Chcemy pozostać w tym miejscu, w którym dzisiaj jesteśmy dla dobra naszych uczniów” – mówiła dyrektor Maria ZarembaSzlachciak na zorganizowanym w szkole spotkaniu informacyjnym, które odbyło się pod koniec listopada. Grono pedagogiczne taką decyzją władz miasta jest oburzone nie tylko dlatego, że „24” nie spełnia formalnych kryteriów, które mówią, że przenieść można wyłącznie szkołę liczącą poniżej 200 uczniów i poniżej 9 klas (Gimnazjum nr 24 ma 405 uczniów i 15 klas), ale również dlatego, że to placówka osiągająca dobre wyniki. Ich zdaniem nie ma więc powodów, aby placówkę przeprowadzać. Inaczej rzecz całą widzą władze miasta, które proponowaną eksmisję tłumaczą dobrem dzieci. Ostateczną decyzję mają podjąć w lutym 2012 r. Już wiadomo, że łatwo nie będzie, a walka zapowiada się zacięta, co znajduje potwierdzenie na lokalnych forach: zmarł w bardzo tajemniczych okolicznościach, licząc zaledwie 50 lat. Mieliśmy wiarygodne sygnały, że któryś ze wspólników „pomógł” mu w nagłym zejściu z tego padołu, ale ponieważ było to zaledwie miesiąc po Popiełuszce, szefowie nawet nie ~ Nie możemy dopuścić, aby na Dolnym Tarasie Rataj pozostało tylko jedno publiczne Gimnazjum nr 23! Tam mają już komplet dzieci. Nie są w stanie przyjąć około 7 klas z rejonu, bo tyle uczęszcza w tej chwili do Gimnazjum nr 24. Nasze dzieci będą zmuszone uczyć się na dwie zmiany, w klasach ponad trzydziestoosobowych. Drodzy rodzice, nie możemy zgodzić się na takie zmiany! („joaxxx”); ~ 400 uczniów ma się przenieść, bo radni chcą podarować budynek SALEZJANOM!!! Kto pośle dziecko do szkoły oddalonej o 5 km od obecnej szkoły? Kto pokryje koszty dojazdu? Dlaczego my mamy ustępować z naszej szkoły? Przecież my byliśmy chcieli słyszeć o drążeniu sprawy – wspomina emerytowany oficer SB z Jeleniej Góry. W rozmowie z naszym dziennikarzem ks. Frąc bagatelizuje fakt odzyskania zabytku: – To mało wartościowy obraz. Kto wie, czy nie kopia, bo już słyszałem o dwóch innych, niemal identycznych. Jest tam jakiś podpis twórcy, ale nieczytelny. Naprawdę nie ma się czym interesować. ~ ~ ~ Pracownica Muzeum Śląska Opolskiego – ośmielona naszą niedawną publikacją o zniknięciu unikalnego ogrodzenia z 1891 roku przy kościele Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha w Opolu (por. „Złodzieje zabytków” – „FiM” 46/2011) – zdradziła: – Po zakończeniu tam remontu okazało się, że przepadł jeden z obrazów. Została po nim tylko karta ewidencyjna. Dzieło nie było jakoś szczególnie wyeksponowane, więc proboszcz usiłuje utrzymać sprawę w dyskrecji, bo „może się odnajdzie”. – Coś zginęło?! Niemożliwe, nic mi o tym nie wiadomo – żachnął się ks. Marek Trzeciak w rozmowie z dziennikarzem „FiM”. Nie do końca mu uwierzyliśmy, bo znamy pracownicę muzeum jako osobę wyjątkowo odpowiedzialną za słowa, więc do sprawy niechybnie wrócimy... ANNA TARCZYŃSKA pierwsi. Niech salezjanie się przenoszą, skoro tak się rozwijają i mają za mało miejsca. NIE USTĄPIMY! Będziemy protestować do skutku! („Rodzic”); ~ Walczcie o swoje! Jeśli salezjanie chcą się rozwijać, niech się przeniosą do swoich budynków, które Kościół zabiera od miasta Poznania! Dość tego! („oburzony”); ~ Nie zgadzam się na żadne przenoszenie szkoły! Szkoła ta fantastycznie funkcjonuje w miejscu, w którym jest obecnie. Cała afera wynikła tylko z jednego, z tego, że salezjanie chcą nam zabrać szkołę („wyborca”); ~ Brońmy szkoły zamiast krzyża (Jan Paweł II). WIKTORIA ZIMIŃSKA [email protected] Kościelne szkoły publiczne Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku dzięki inicjatywie posłów skupionych wokół Kazimierza Michała Ujazdowskiego (dzisiaj polityk PiS) Kościół otrzymał prawo do prowadzenia katolickich szkół publicznych. Koszty ich utrzymania (płace nauczycieli, utrzymanie budynków) pokrywa budżet państwa. Prowadzący katolicką szkołę publiczną sam określa obowiązki uczniów (w tym sprawy związane z ich udziałem w mszach i nabożeństwach) oraz wymogi, jakie muszą spełniać zatrudnieni w niej nauczyciele. Te ostatnie obejmują kwestie dotyczące życia prywatnego pedagogów (np. obowiązek pożycia w sakramentalnym związku małżeńskim). Muszą oni także przestrzegać zasad katolickiego nauczania niezależnie od wykładanego przedmiotu. Nadzór ze strony państwa nad katolickimi szkołami publicznymi jest niezwykle ograniczony. W praktyce polega on wyłącznie na sprawdzeniu terminowości złożenia przez ich szefów sprawozdań statystycznych. Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE Psychodrama Gdy dr Stanisław U. został dyrektorem Państwowego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku, razem z dr. Piotrem D. (ordynator oddziału sądowego) zadali sobie trud weryfikacji dokumentacji medycznej pacjentów. Przeanalizowali 185 opinii sądowo-psychiatrycznych i 553 historie chorób mężczyzn w wieku poborowym (było to jeszcze w okresie obowiązkowej służby wojskowej zniesionej w grudniu 2008 r.). W opiniach znaleźli 28 ewidentnych nieprawidłowości, a w dokumentacji medycznej poborowych – 89. Wszystkie na odległość cuchnęły łapówkami. „Sprawki” dotyczące poborowych były stosunkowo banalne i charakteryzowały się skokowym wzrostem przyjęć w miesiącach poprzedzających nabór do wojska (dwa razy w roku) oraz skalą przepustek (u wielu pacjentów obejmowały niemal cały okres hospitalizacji, a niektórym udzielano ich już w dniu przyjęcia do szpitala). Incydentalnie występowały zjawiska prowadzenia dokumentacji szpitalnej bez obecności pacjenta w placówce bądź przyjmowanie na kilkadziesiąt godzin z powodu „epidemii zaburzeń psychicznych wśród młodych mężczyzn spokrewnionych ze sobą lub zamieszkałych po sąsiedzku”. Zdecydowanie groźniejsze przypadki „sądowo-psychiatryczne” obejmowały zdumiewająco krótki czas trwania obserwacji (nierzadko zaledwie kilkanaście dni, a w jednym przypadku 84 godziny), błędy w terapii (leki i dawki niewspółmierne do rozpoznanej rzekomo choroby), nazbyt hojne udzielanie wybrańcom przepustek (rekordzista spędził w domu 80 proc. czasu obserwacji, natomiast jeden z pacjentów dostał urlop w drugiej dobie pobytu mimo zdiagnozowanych „uporczywych myśli samobójczych”), rozpoznania zespołu schizofrenopodobnego, skutkującego orzeczeniem o ograniczonej lub zniesionej poczytalności bez stwierdzenia jakiegokolwiek podłoża tej dolegliwości. Ba, zdarzały się nawet przypadki, że u sprawców najcięższych przestępstw, w tym również zabójstw, stwierdzano zniesienie lub ograniczenie poczytalności bez określenia rodzaju zaburzeń psychicznych (częstokroć z pominięciem ich opisu). Oto kilka przykładów: ~ Wobec sprawcy, który w tym samym miejscu oraz czasie napadł na dwie osoby, raniąc jedną z nich nożem, a drugą zabijając, biegli orzekli pełną poczytalność podczas zadawania ran i całkowicie zniesioną w trakcie zabójstwa. Skąd ta różnica? Uzasadnienia medycy nie podali. ~ Wobec innego sprawcy zabójstwa orzeczono zniesioną poczytalność (rozpoznano objawy psychozy z dziedziny schizofrenii) i – choć w dokumentacji medycznej znajdujemy mrożące krew w żyłach objawy psychotyczne – lekarze uznali, że pacjent nie stanowi zagrożenia, więc nie zachodzi potrzeba przymusowego osadzenia w szpitalu (detencji). ~ Pewnego zabójcę konkubiny uznano za niepoczytalnego z powodu „zespołu omamowo-urojeniowego”, który zawładnął nim tylko w chwili popełnienia czynu i zaraz gdzieś zniknął, bo w czasie obserwacji nie stwierdzono – o dziwo! – żadnych objawów choroby psychicznej. W przedłożonej sądowi opinii biegli napisali, że człowiek nie stanowi zagrożenia dla porządku prawnego i sąd go uwolnił. Po czterech miesiącach musiano go w nagłym trybie sprowadzić z powrotem, gdyż pobił kobietę i kuflem od piwa usiłował rozbić czaszkę kelnerce. ~ Właściciel dwóch restauracji (bliski znajomy opiniujących go lekarzy) był podejrzany o wywiezienie Przeprowadzka mafiosa z psychiatryka do aresztu w chwili popełniania zarzucanych mu czynów podejrzany był pod wpływem alkoholu. Nie było to jednak głębokie upojenie. Podejrzany twierdzi, że w krytycznym dniu wypił bardzo wiele alkoholu, co jest prawdopodobnie Za błędy w sztuce trzeba słono płacić. W skrajnych przypadkach nawet 200 tys. zł może się okazać kwotą zbyt niską na głowę... biegłego. swojego dłużnika w bagażniku do lasu i zmasakrowanie kijem bejsbolowym oraz przywłaszczenie dużej kwoty. Przebywał na obserwacji 42 dni, z czego 30 na przepustkach. Orzeczono u niego znacznie ograniczoną poczytalność, stwierdzając jednocześnie, że nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, mimo „poważnych trudności w kontrolowaniu swoich emocji”. ~ U Janusza K. (podwójny zabójca) rozpoznano „zaburzenie emocjonalne o cechach patologii” i znacznie ograniczoną poczytalność (ale tylko w momencie popełniania zbrodni), stwierdzając przy tym, że nie zagraża on porządkowi prawnemu, więc nie ma potrzeby zamykania go w szpitalu. Warto przytoczyć obszerne fragmenty opinii psychiatrów J.H. i B.K., bo ich argumenty tudzież logika są rzadkiej urody: „Biegli dochodzą do wspólnie uzgodnionych wniosków, że podejrzany nie zdradza objawów choroby psychicznej, a jego poziom intelektualny określamy jako dolną granicę normy. Jest on poza tym osobnikiem dosyć prymitywnym. Z bardzo skąpych wypowiedzi podejrzanego i takich samych skąpych informacji otoczenia, jak też z charakteru i sposobu popełnienia czynów wynika, iż w chwili ich popełnienia doznawał przeżyć psychotycznych. Może o nich nie pamięta. Może luki pamięciowe wypełnia zmyśleniami, a to, że nie podaje istotnych dla sprawy informacji, może wynikać również z jego prymitywizmu. Prawdopodobnie nieprawdą, o czym świadczą zeznania świadków, którzy go widzieli, i należy przyjąć, że taka jest jego linia obrony, lub też nie pamięta, ile w danym dniu wypił alkoholu. Reasumując, przyjmujemy zgodnie, że w chwili popełniania zarzucanym mu czynów podejrzany był w stanie zaburzeń psychotycznych. Nie jesteśmy w stanie określić, jaka to była psychoza. Ponieważ była to jednak psychoza, przyjmujemy, że tempora criminis (w chwili popełnienia zbrodni – dop. red.) miał zniesioną zdolność rozumienia znaczenia czynów i kierowania swoim postępowaniem. Aktualnie nie ujawnia on objawów choroby psychicznej i nie zachodzi potrzeba stosowania wobec niego detencji sądowej (...). Dlatego umieszczenie go w szpitalu psychiatrycznym byłoby bezcelowe. Ponieważ w krytycznym dniu podejrzany spożył jakąś tam ilość alkoholu i wystąpienie krótkotrwałej psychozy może mieć związek z wypitym przez niego alkoholem, nie powinien on pić odtąd w ogóle napojów alkoholowych. Podejrzany jest na tyle sprawny intelektualnie i krytyczny, i ma już tragiczne doświadczenia życiowe, że winien to zrozumieć i nigdy alkoholu nie spożywać”. Dzięki tej opinii „sprawny intelektualnie i krytyczny” prymityw w dolnej granicy normy wyszedł po dwóch latach detencji na wolność! Gwoli ścisłości dodajmy, że: ~ na 10 zakwestionowanych przez dyrektora i ordynatora przypadków orzeczenia niepoczytalności sprawców zabójstw z jednoczesnym odstąpieniem od detencji w sześciu orzekał o wypuszczeniu sprawcy na wolność ten sam sędzia (brat biegłej lekarki-psychiatry sporządzającej opinie), a sprawy pilotował ten sam adwokat; ~ córka innego z biegłych wydających najbardziej wątpliwe opinie była w inkryminowanym okresie sędzią sądu rejonowego; ~ mąż biegłej psycholog uczestniczącej w trzyosobowym zespole wydającym opinie był sędzią wydziału karnego sądu okręgowego, a żona jeszcze innego biegłego sprawowała funkcję zastępcy prokuratora rejonowego. ~ ~ ~ W rybnickim szpitalu przebywali onegdaj Artur K. i Kazimierz K. Ten pierwszy był wcześniej jednym z najtęższych w Polsce mózgów mafii paliwowej, drugi działał w tej samej branży, ale bardziej indywidualnie. – Podczas wstępnych badań ambulatoryjnych u Artura K. rozpoznano schizofrenię i dlatego trafił na obserwację. Wiem, że trzem biegłym sporządzającym końcową opinię proponowano po 200 tys. zł na głowę, żeby stwierdzili u niego niepoczytalność. Była to jednak zbyt gruba sprawa, więc nikt się nie odważył i pacjent wylądował ostatecznie w areszcie. Nie na długo, bo rok później wyszedł za kaucją dzięki 2,5 mln zł „pożyczki” od generała zakonu paulinów – wspomina psychiatra z Rybnika. Przypomnijmy: Mariola K. (żona Artura) przedłożyła w sądzie dowód wpłaty pieniędzy i oświadczenie na temat ich pochodzenia. Mowa w nim o nieoprocentowanej pożyczce w wysokości 2,5 mln zł, uzyskanej od paulinów w połowie czerwca 2003 r. W skierowanym do sądu potwierdzeniu dotyczącym pochodzenia pieniędzy generał zakonu o. Izydor Matuszewski tłumaczył ów gest tym, że „Pan Artur jest powszechnie 9 znany jako człowiek szczególnie zaangażowany w działalność charytatywną i społeczną, w której cechowała go wielkoduszność i hojność” (por. „Jasna cholera” – „FiM” 30/2004). – W klasztorze mówiło się, że ta forsa została normalnie wyprana za pośrednictwem paulinów, którzy tylko wystawili na użytek sądu oświadczenie o pożyczce, inkasując odpowiednią prowizję. Ojciec generał nie pożyczyłby tej kobiecie nawet tysiąca złotych, a cóż dopiero mówić o milionach! – podkreśla były mnich z Częstochowy. Przypadek Kazimierza K. był zupełnie inny. Biznesmen, asystent posła LPR, kolega bardzo znanego generała (w stanie spoczynku) służb specjalnych, bliski współpracownik nieżyjącego już dzisiaj ministra w rządzie Jerzego Buzka miał zarzuty na łączną kwotę około 50 mln zł (wyłudzenia kredytów, uchylanie się od płacenia podatków, pranie pieniędzy, fałszerstwa dokumentów, łapówki). No i okazało się, że w okresie swojej działalności publiczno-kryminalnej był... kompletnie niepoczytalny. W oczekiwaniu na wyciszenie afery przebywał w Rybniku na detencji, bo aż pięciu lekarzy konsekwentnie (na różnych etapach „leczenia”) potwierdzało u niego schizofrenię. – Był na najlepszej drodze do rychłego odzyskania wolności, gdyby do sprawy nie wmieszali się Stanisław U. i Piotr D. W efekcie Kazimierz K. trafił na obserwację do Warszawy, gdzie orzeczono, że jest całkiem zdrowy, i sąd nie miał wyjścia. Środek zapobiegawczy w postaci umieszczenia w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym uchylono, a pana Kazimierza przeniesiono do zamkniętego aresztu śledczego – ujawnia nasz rozmówca. Nie śledziliśmy losu Kazimierza K., w każdym razie cieszy się już wolnością. Posiadamy dokumenty, że w ubiegłym roku był prezesem spółki „L (...)”, którą przed kilkoma miesiącami przemianował na firmę „konsultingowo-handlową” z siedzibą w luksusowym apartamentowcu w centrum Krakowa. Po niemożliwej podobno do całkowitego wyleczenia schizofrenii nie pozostało ani śladu... Opisane powyżej nieprawidłowości potwierdzili kolejno: prof. Stanisław Dąbrowski, prof. Stanisław Pużyński, dr hab. Irena Krupka-Matuszczyk oraz zespół biegłych w składzie: dr Danuta Hajdukiewicz i doc. Janusz Heizman, jednak „nie umieli oni wskazać przyczyn, jakie mogły lec u podstaw tych błędów” – wyjaśnia prokuratura. Ponieważ łapówek nie udowodniono, żadnemu z rybnickich ekspertów umoczonych w te wszystkie afery nie spadł włos z głowy (tylko za „sprawy poborowych” dwaj dostali drobne wyroki w zawieszeniu bez zakazu wykonywania zawodu), wszyscy z powodzeniem prowadzą własne gabinety, a jeden z nich jest nawet ordynatorem w prywatnym szpitalu... DOMINIKA NAGEL 10 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE Janusz Cwynar niemal od 20 lat prowadzi firmę budowlaną. Bywało różnie – jak to w biznesie. Nigdy jednak – jak mówi – nikt go nie wykorzystał. Do czasu, aż jego klientem został ksiądz Jarosław Nowak, proboszcz z Jarczowa Kolonii niedaleko Tomaszowa Lubelskiego, a zarazem prezes Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie i Osobom Niepełnosprawnym. Potrzebował on przebudować i rozbudować wiejską świetlicę (na zdjęciu), którą to stowarzyszenie dostało w dzierżawę od gminy. Cwynar zlecenie przyjął, podpisał z księdzem umowę i przystąpił do pracy. Całość miała kosztować circa 180 tys. zł, zaś wynagrodzenie wykonawcy ustalono jako ryczałtowe, tj. niewymagające kosztorysu. Z uwagi na pogodę, ale również na inne zobowiązania, o których – jak mówi – wcześniej księdza uprzedzał, prace zaczęły się nieco opóźniać. – Wyjechałem na tydzień z proboszczem. Ten jednak zamknął się na plebanii i nie chciał rozmawiać. Dokonał za to jednostronnego odbioru wykonywanych robót i na piśmie zawiadomił wykonawcę, że „stwierdził poważne usterki, wady i niedoróbki”. – Prace były wykonane wadliwie – mówi dziś ks. Nowak. – Były po prostu niedokończone! – ripostuje Cwynar. A dokończyć nie mógł, bowiem ksiądz, o czym powiadomił SMS-em, nie życzy sobie oglądać go na budowie. Wezwał za to Cwynara do… zapłaty ponad 27 tys. zł tytułem m.in. robót niedokończonych (w praktyce wartych niespełna 10 tys. zł). O pieniądzach za prace już wykonane oraz za faktury już przez wykonawcę wystawione nie było ani słowa. Ponieważ gra toczyła się o wysoką stawkę (Cwynarowie wyliczają ją na przeszło 90 tys. zł), pan Janusz wraz z żoną Ewą próbował szczęścia u biskupa. Byli u niego trzy razy. Po to tylko, aby dowiedzieć się, że księdza proboszcza Bóg kiedyś z ziemskich uczynków rozliczy. No a biskup zrobić nic nie może, bo Cwynarowie budowali mu świetlicę, a nie kościół. Kiedy okazało się, że próby mediacji na nic się zdadzą, sprawa trafiła do sądu. Ostatecznie po wielu miesiącach batalii Cwynarowie zawarli z proboszczem Nowakiem ugodę. Nie są usatysfakcjonowani, bo zamiast należnych im ponad 90 tys. zł dostali 35. W trzech ratach. – To nie pokryło nawet kosztów robocizny – mówią. – To jest temat rzeka. To jest prawda, że nie wypłaciłem, tego się nigdy nie wypierałem. Jestem usatysfakcjonowany, bo jest już po zakończeniu konfliktu. Dziś jesteśmy faktycznie rozliczeni. Nasze relacje mogą się poprawić – tak sprawę widzi ksiądz Nowak. Dlaczego Cwynarowie zdecydowali się ugodę podpisać? Bo – jak doradzali prawnicy – to była jedyna droga, żeby w ogóle jakiekolwiek pieniądze uzyskać, nie inwestując w wieloletnie sądowe batalie kolejnych ciężko zarabianych tysięcy. – Ksiądz okaleczył mnie duchowo. Wyrządził mi ogromną moralną krzywdę. Dlatego jest mi ciężko. W tej wierze byłam wychowywana od dziecka, w tej wierze chciałam zostać. Teraz nawet nie mogę być w kościele. Tak źle myślę o duchownych, że nie czuję się godna tam być – mówi Ewa Cwynar. OKSANA HAŁATYN-BURDA [email protected] Sądu Rejonowego w tym mieście, kierownikiem piłkarskich juniorów „Piotrkovii”, a także członkiem zarządu Fundacji „Przyjazna Szkoła”. Skoro już w 2001 roku SLD obiecywał rozwiązanie konkordatu, a z obietnicy tej nie wywiązał się w najmniejszym stopniu, powinnością każdego Polaka aspirującego do bycia nowoczesnym Europejczykiem jest zadać sobie pytanie, gdzie jest Polska nowoczesna, śmiała, awangardowa? Gdzie jest Polska na miarę XXI wieku? Ruch Palikota z całą pewnością będzie walczyć o zlikwidowanie teatru politycznego za pieniądze podatników. Nasz kraj musi stać się państwem świeckim. Tak jest w krajach Europy Zachodniej. Świeckość gwarantuje nam Konstytucja RP; w tym samym duchu wypowiada się konkordat. Jednak życie ma się nijak do pisanego prawa! Kościół drwi z prawa, obywateli i władz. Tworzy swoiste państwo w państwie. Tak być nie może! Nie możemy dopuścić, by Polską rządzili ludzie Watykanu oraz przedstawiciele Opus Dei. Nie walczymy i nie będziemy walczyć z religią, ze sferą sacrum! Walczymy o przyszłość dla naszych dzieci i wnuków. Ksiądz nie może być dłużej bożkiem! Czczonym, hołubionym i wynagradzanym za pieniądze państwowe. Hierarchia kościelna nie może być ponad ludźmi. Duchowni powinni pochylać się nad sprawami, do których zostali powołani, czyli nad biedą, bezdomnością, samotnymi matkami, osobami niepełnosprawnymi etc. Wtedy tacy księża w parafii, podobnie jak i cały Kościół, cieszyliby się powszechnym uznaniem i autorytetem. A i owieczek na mszach byłoby więcej. Oprac. AKow. Bilans strat Zatrzymywanie zapłaty robotnikom i najemnikom to według Kościoła grzech wołający o pomstę do nieba. I słusznie. Nie wszyscy jednak w niebo wierzą… w interesach i akurat w tym czasie padał deszcz. Dach, który jeszcze nie był skończony, zabezpieczyliśmy, a mimo to przeciekł. Na budowie tak się czasem zdarza; w końcu nikt nie ma wpływu na pogodę – mówi Janusz Cwynar. Twierdzi, że w normalnych warunkach z inwestorem bez problemu by się dogadał, naprawił wyrządzone przez aurę szkody i pracował dalej. Jednak ksiądz Nowak ów fakt wykorzystał, żeby Cwynarowi za usługi podziękować, uznając przy tym, że budowę porzucił. Za swoją pracę pan Janusz dostał 90 tys. zł. Reszty już nie zobaczył. Ksiądz stwierdził natomiast, że nie chce, aby Cwynar kończył mu inwestycję. Tyle że wówczas była ona już gotowa na więcej niż 90 procent. Zamiast reszty wynagrodzenia dostał numer telefonu do pełnomocnika księdza. Z nim się nie dogadał, więc jeszcze raz próbował szczęścia Poczet „Palikotów” (6) Stworzenie świeckiego i nowoczesnego państwa, pozbawionego jakichkolwiek wpływów kościelnej hierarchii, to – jak twierdzą kolejni przedstawiani przez nas posłowie – jeden z głównych celów Ruchu Palikota. ARTUR DĘBSKI Okręg Warszawa II (tzw. podwarszawski) – Urodziłem się w 1969 roku w małej podwarszawskiej wsi Siestrzeń. Wykształcenie średnie. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Specjalizuję się w obrocie towarowym z krajami Dalekiego Wschodu. Na rynku od 1995 roku. Świeckie państwo to brak jakichkolwiek śladów obecności kościołów oraz związków wyznaniowych w życiu publicznym, czyli w urzędach państwowych, szkołach i mediach publicznych. Lekcje religii finansowane z budżetu to raczej świadectwo chrystianizacji aniżeli laicyzacji państwa. Krzyż na sali sejmowej jest najlepszym przykładem nieprzestrzegania zasady wolności wyznaniowej w Polsce. Politycy w większości są powiązani z lokalnymi bonzami kościelnymi i dlatego nigdy nie zwrócą się przeciw Kościołowi katolickiemu. Niejednokrotnie w zamian za wspieranie oraz lobbowanie (inaczej tego nie mogę określić) sami korzystają z różnych profitów. Walczyć o państwo świeckie powinniśmy dlatego, że bez oderwania od tej instytucji niemożliwe jest zbudowanie społeczeństwa obywatelskiego. Antyklerykalizm jest formą protestu w stosunku do dominującej roli Kościoła w Polsce. Wiara w Boga jest sprawą, która nie dotyczy sfery fizycznej – powinna mieć formę jedynie duchową. Czy Bóg podlega prawom fizyki? To pytanie nurtuje mnie, odkąd zacząłem interesować się jego formą istnienia. MAREK DOMARADZKI Okręg piotrkowski – Mam 47 lat, jestem przedsiębiorcą, magistrem pedagogiki pracy socjalnej, absolwentem podyplomowych studiów prawa podatkowego na Uniwersytecie Łódzkim. Byłem pracownikiem NBP i Urzędu Skarbowego w Piotrkowie Trybunalskim, wieloletnim ławnikiem Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. Konsekwencje biedy ponoszą wszyscy. Tam, gdzie są wielkie przepaści społeczne, nawet bogaci mają się gorzej niż w krajach dbających o równość. Profesor Richard Wilkinson z Uniwersytetu Nottingham i jego współpracownica Kate Pickett z Uniwersytetu York postawili tezę, że w państwach egalitarnych żyje się lepiej. Składają się na to takie czynniki jak lepszy stan zdrowia, stosunki i relacje społeczne oraz czystsze środowisko. Gospodarka takich państw szybko wchłania nowe technologie. Chodzi oczywiście o zestawienie porównawcze krajów o podobnych dochodach na głowę mieszkańca. Konserwatywni liberałowie podważają tę tezę, twierdząc, że „znaczne rozwarstwienie społeczne nie ma żadnego wpływu na gospodarkę i jej rozwój”. Dodają przy tym że „(…) lepiej, aby rozwój gospodarczy odbywał się tylko dzięki bogatszej części społeczeństwa, nawet kosztem wzrostu nierówności społecznych, niż miałoby go nie być wcale”. Inne poglądy niż fundamentaliści rynkowi prezentuje wielu wybitnych ekonomistów. Ot, choćby prof. Roland Benabou z Uniwersytetu w Princeton. Poddał on analizie wyniki gospodarcze Korei Południowej i Filipin. We wczesnych latach 60. ubiegłego wieku stan gospodarek obydwu państw był bardzo podobny. Miały one zbliżoną liczbę ludności i wysokość wskaźnika produktu krajowego brutto na osobę. Dzisiaj są to dwa zupełnie różne państwa. Przez ten czas średnie tempo wzrostu gospodarczego Korei Południowej wynosiło ponad 6 procent rocznie, a Filipin – 2 procent. Zdaniem analityka powodem tej znaczącej różnicy było zaniechanie przez rząd w Manili polityki zmniejszenia nierówności. Narastanie nierówności spowodowało liczne niepokoje społeczne, które przełożyły się na stan gospodarki i jej atrakcyjność na świecie. Oczywiste jest również, że niekontrolowane rozwarstwienie przyczynia się do obniżenia poziomu bezpieczeństwa. Wielu ubogich nie widzi innego sposobu poprawy swojego losu niż rabunek i oszustwa. Ostateczny cios liberałom zadała wspomniana już para naukowców – Richard Wilkinson oraz Kate Pickett. Ich praca „Duch równości” (niedawno ukazała się po polsku), dowodzi, że im większa jest rozpiętość dochodów pomiędzy ubogimi i zamożnymi, tym większe są problemy społeczne, takie jak alkoholizm czy narkomania. Ludzie żyją w takich krajach krócej niż w krajach o podobnym poziomie zamożności, ale bardziej U NAS I GDZIE INDZIEJ Zdaniem profesor Jean Twenge z Uniwersytetu w San Diego wiele osób ma patologicznie zawyżoną samoocenę, która służy „do budowania fałszywego wizerunku w sytuacji społecznego odrzucenia, braku stabilnych dochodów, wykluczenia społecznego”. W takich okolicznościach w społeczeństwie narasta wiara w teorie spiskowe. Z badań psychiatry Jamesa Giligana zhierarchizowane, gdzie liczy się promowanie własnej osoby i rywalizacja o status. Inni są konkurentami”. Jego zdaniem społeczeństwa egalitarne opierają się na „współpracy i współdziałaniu, a bezpieczeństwo jednostki wiąże się z jakością jej relacji z innymi”. Wzrostowi nierówności społecznych towarzyszy także wzrost liczby rodzin mających kłopoty z terminową spłatą kredytów 11 być także przekształcenie firm energetycznych, przedsiębiorstw komunikacji lokalnej, wodociągów i utylizacji odpadów w firmy nienastawione na maksymalizację zysku. Z badań profesora Garla Alperowitza z Uniwersytetu Maryland wynika, że w USA komunalne zakłady energetyczne działające na takiej zasadzie sprzedają prąd o ponad 11 procent taniej niż firmy należące do wielkich korporacji. Likwidacji rozwarstwienia społecznego sprzyja także akcjonariat obywatelski i pracowniczy. Równość budują także sieci dobrze rozwiniętych spółdzielni i przedszkoli. Zdaniem Richarda Wilkinsona i Kate Pickett „wyczerpaliśmy już możliwość istotnej poprawy życia w drodze wzrostu gospodarczego. Przyszłością świata jest doskonalenie jakości życia społecznego, a fundamentem lepszych stosunków społecznych jest większa równość”. Liberalny brytyjski dziennik „The Independent” zalecał przesadnym „entuzjastom wolnego rynku nauczenie się tez wspomnianych autorów na pamięć”… MiC Równość=rozwój zrównoważonych majątkowo. Jednym z powodów jest stres i panujące powszechnie poczucie braku zaufania do władzy, sąsiadów czy partnerów w biznesie. Więcej osób odsiaduje wyroki więzienia, a uczniowie mają gorsze wyniki. Częściej dochodzi do zabójstw i aktów bezmyślnej przemocy. Zdaniem autorów dobrym wskaźnikiem poziomu nierówności jest porównanie dochodów 20 procent najbogatszych obywateli danego państwa i dochodów 20 procent najuboższych. Im niższa jest różnica między nimi, tym społeczeństwo jest bardziej równe. Według danych ONZ i OECD pięć najrówniejszych państw świata (wśród krajów wysoko rozwiniętych, bo te właśnie były badane) to Japonia (dochody najbogatszych są wyższe tylko 3,4 razy od dochodów najuboższych), Finlandia (krezusi mają 3,7 razy więcej niż ubodzy), Norwegia (3,8), Szwecja (4,1), Dania (4,3). Większą od średniej rozpiętość dochodów odnotowano w takich zamożnych krajach jak Australia (6,8), Wielka Brytania (7,2), Portugalia (8) i USA (8,5). Zdaniem autorów równość przekłada się wprost na jakość życia obywateli. Z badań psychologów wynika, że w społeczeństwach silnie rozwarstwionych częściej zdarzają się przypadki depresji i samobójstw. Towarzyszy temu znacznie wyższy poziom lęku oraz stresu. z Uniwersytetu Harvarda wynika, że także przemoc staje się sposobem na rozładowanie napięcia i „ma ustrzec jednostkę przed wstydem lub poniżeniem. Powodem do ataku może być wszystko – nawet spojrzenie nieznajomego przechodnia na ulicy”. Profesor Wilkinson dodaje: „Agresja i znaczące nierówności społeczne prowadzą do rozkładu relacji społecznych, ograniczenia aktywności organizacji pozarządowych i wzrostu poczucia zagrożenia”. Gdy spojrzymy na państwa, gdzie nierówności społeczne są duże, zauważymy spory odsetek nieletnich matek. Co ważne, w większości przypadków są to słabo wykształcone nastolatki z ubogich rodzin. Z badań profesor Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej z Uniwersytetu Łódzkiego wynika, że takie sytuacje prowadzą do dziedziczenia biedy. ~ ~ ~ Z kolei profesor James Banks z Uniwersytetu w Waszyngtonie wykazał, że równość sprzyja także zamożnym. Ludzie mieszkający w państwach wdrażających politykę równości są mniej zestresowani, a to powoduje, że rzadziej chorują, np. na serce czy cukrzycę. Jak pisze profesor Wilkinson, „tam, gdzie panuje znaczące rozwarstwienie społeczne, obserwujemy (…) życie i pożyczek. Badacz Robert Frank przekonuje, że taki stan rzeczy wynika z presji na konsumpcję – człowiek, który chce zachować swoją pozycję społeczną, musi „kupować nie mniej niż jego sąsiedzi”. Richard Wilkinson i Kate Pickett nie tylko przeanalizowali tysiące rozproszonych danych, ale przygotowali wiele propozycji, które pozwolą zmienić sytuację. Tu potrzebna jest jednak wola ze strony polityków. Wdrożenie programu, który doprowadzi do zmiany struktury społecznej, wymaga zdecydowania i umiejętnego połączenia polityki podatkowej (określenie stawek i progów) i społecznej (określenie poziomu świadczeń gwarantowanych przez państwo) z polityką kreującą wysokość dochodów przed opodatkowaniem (określenie wysokości płacy minimalnej, wprowadzanie maksymalnych płac w niektórych sektorach). W wydanym w 1994 roku raporcie Banku Światowego czytamy, że „wzrost zamożności niektórych państw Azji wiązał się ze świadomą polityką tamtejszych rządów na rzecz likwidacji lub ograniczenia nierówności społecznych. Władze przekonywały obywateli, że wszyscy będą mieli udział w przyszłym bogactwie”. W procesie zmniejszania nierówności społecznych pomocne może REKLAMA 12 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE Prawosławie po polsku Cerkiew św. Ducha w Białymstoku – Obrządek wschodni był w Polsce znacznie wcześniej niż rzymskokatolicki, dlaczego zatem nie dominuje? – Prawosławie przez wiele wieków było wyznaniem ludu rusińskiego. Długo panował stereotyp: Polak – katolik, Ruski (Rosjanin, Białorusin, Ukrainiec) – prawosławny. To dalece nie odzwierciedla aktualnej rzeczywistości. Wielu prawosławnych jest Polakami, a Białorusinów wschodniego. Także nie bez znaczenia jest fakt, że utrudniano przemieszczanie się do Polski osobom wyznania prawosławnego. Różne czynniki prowadziły więc do kurczenia się wyznawców polskiego prawosławia. Zmianę polityki władz oraz nastawienia społeczeństwa wyraźnie da się zaobserwować od lat 80. Dzięki temu zmienił się klimat społeczny pozwalający na stopniową odbudowę struktur Tylko w ciągu pierwszych 15 lat niepodległości prawosławni stracili około 500 świątyń – mówi w wywiadzie z „FiM” socjolog dr Adam Bobryk. – katolikami. Są również tacy, którzy przystąpili do innych kościołów lub zerwali więzi z religią, niezależnie od tego, czy byli wcześniej katolikami, czy prawosławnymi. Zmiany terytorialne naszego kraju spowodowały, że większość wyznawców prawosławia pozostała poza naszymi granicami. Uwzględniając tylko przemiany wywołane II wojną światową, prawosławie w Polsce straciło 90 proc. wyznawców. – Akcja Wisła odegrała w tej kwestii jakąś rolę? – Wymierzona była przede wszystkim w ludność ukraińską, będącą wyznania prawosławnego i greckokatolickiego. Rozproszenie tej narodowości na obszarze Ziem Odzyskanych, przy założeniu, że nie powinna ona przekraczać 10 proc. mieszkańców danej jednostki administracyjnej, służyło procesom asymilacyjnym i utrudniało praktyki religijne. Był też szereg innych działań mających na celu zmianę tożsamości tej grupy obywateli. Trzeba również pamiętać, że po wojnie dokonano wymiany ludności z ZSRR. W nowe granice Rzeczypospolitej przyjeżdżali Polacy, a na wschód wyjechało, często niedobrowolnie, wielu przedstawicieli mniejszości narodowych obrządku cerkiewnych. Dzisiaj wielu potomków dawnych prawosławnych, później unitów, nie zdaje sobie nawet sprawy ze swojego pochodzenia. Cerkiew w państwie polskim nie była nigdy wyznaniem uprzywilejowanym. Warunki jej funkcjonowania nie były sprzyjające. Trudno więc mówić o aspiracjach do dominacji, gdy walczy się o przetrwanie. – Właśnie dlatego zdecydował się Pan wybrać śladami przeszłości*? – Region południowo-zachodniego Podlasia w ciągu ostatnich stu lat w sposób zasadniczy zmienił swój charakter. Tradycyjnie wielokulturowy, zamieszkiwany przez ludzi różnych narodowości i wyznań, dziś jest dość jednorodny, jednak z licznymi śladami przeszłości. One ukazują dawną barwną wielokulturowość. Przemiany dziejowe, dwie wojny światowe, różne etapy polityki wewnętrznej państwa doprowadziły na tym obszarze do marginalizacji zarówno mniejszości narodowych, jak i wyznaniowych. Wniosły one jednak ogromny wkład w rozwój naszych ziem, dlatego trzeba ukazać ich dorobek. Temu posłużyły badania, jakie przeprowadziliśmy wraz z dr Izabelą Kochan, a ich efektem jest książka pt. „Ślady przeszłości”. – Dla każdej mniejszości znacznikiem odrębności zwykle jest język. Jak do tej kwestii odnoszą się współcześni prawosławni? – Tradycyjnie w liturgii prawosławnej na terenie Polski używa się języka starocerkiewnosłowiańskiego. Językiem paraliturgicznym przed laty był rosyjski. Zmiany zaczęły następować stopniowo od 1924 r., gdy synod biskupów zezwolił na używanie również ukraińskiego, białoruskiego, polskiego i czeskiego. W praktyce dominował jednak rosyjski, który chociażby do 1970 r. był językiem wykładowym w seminarium duchownym. Nie odpowiadało to jednak strukturze narodowej wiernych, gdyż Rosjanie stanowili niewielką grupę. Zmian językowych domagali się przede wszystkim Ukraińcy, a w mniejszym stopniu – Białorusini i Polacy. Jeszcze 20 lat temu język polski w dość ograniczonym zakresie funkcjonował w życiu cerkiewnym. Od tego czasu sytuacja jednak zmieniła się zasadniczo, zwłaszcza w parafiach diasporalnych, gdzie wierni żyją w rozproszeniu. Jednym z badanych problemów była więc kwestia języka w liturgii. Zakładaliśmy, że grupą najbardziej przychylnie nastawioną do przejścia na język polski będą młodzi do 30 roku życia. Wynikałoby to z wcześniejszych sygnałów o potrzebie pełnego zrozumienia przekazu, jak też oddziaływania otaczającej społeczności. Okazało się jednak, że właśnie oni (oprócz najstarszych wiernych) chcą zachowania starocerkiewnosłowiańskiego jako wyznacznika swojej odrębności. Najbardziej konformistyczne w tej kwestii stanowisko zajęło średnie pokolenie. – Coś jeszcze okazało się zaskoczeniem? – Wysoki wskaźnik (75 proc.) wśród wiernych deklarujących narodowość polską. Przeczy to obiegowej opinii o prawosławiu jako wyznaniu mniejszości narodowych, aczkolwiek należy pamiętać, że wyniki odnoszą się tylko do regionu południowo-zachodniego Podlasia. Niemniej powolna polonizacja staje się faktem. – Z czego ona wynika? – Nie ma obecnie presji polonizacyjnej, ale coraz większą rolę w Cerkwi odgrywają Polacy. Nie jest to konsekwencja masowego przechodzenia na to wyznanie, ale następstwo procesów asymilacyjnych wśród mniejszości narodowych. Upowszechnianie kultury masowej przyczynia się też do ograniczania odrębności. Przez wiele lat obawiano się, że radykalne zmiany języka w liturgii mogą doprowadzić do rozbicia Cerkwi. Obecnie nie widać tego zagrożenia. Prawosławie w Polsce jest otwarte na głos wiernych i dostosowuje się do ich oczekiwań, chociażby w zakresie języka, który jest stosowany lokalnie. – Swego czasu polonizacja wiernych Cerkwi była dla państwa priorytetem… – W Polsce międzywojennej podejmowano szereg działań administracyjnych, aby doprowadzić do procesu polonizacji Cerkwi. Przede wszystkim działania te ukierunkowane były na asymilację mniejszości narodowych i realizację celu politycznego, czyli unifikacji kraju. Żeby to osiągnąć, stosowano zarówno zachęty finansowe, przymus administracyjny, jak i represje. Skutek tych działań był mizerny i bardziej zniechęcał wiernych do ówczesnych instytucji państwa. Przeciwstawianie i z mniejszościami narodowymi, które stanowiły bazę społeczną Cerkwi. Tyko w ciągu pierwszych 15 lat niepodległości prawosławni stracili około 500 świątyń. W 1929 r. na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu funkcjonowało 67 cerkwi. Jednocześnie 165 było już wyświęconych na kościoły, 96 zamknięto i stopniowo ulegały degradacji, 50 zniszczono, 5 przeznaczono na cele pozakultowe. Jednakże szczególnie bolesne akcje nastąpiły między majem a lipcem 1938 r. Były to bezprecedensowe działania, gdy na skalę masową burzono cerkwie, które władze administracyjne uznały za zbędne. W tym czasie zniszczono 127 obiektów sakralnych, wykazując przy tym brak jakiegokolwiek poszanowania dla przedmiotów kultu, które były w nich zgromadzone. W ten sposób dążono do ograniczenia liczby świątyń, oddziaływania prawosławia i zastraszenia wiernych. Działania te odbywały się pod osłoną wojska i policji, by uniemożliwić ludności skuteczną obronę. Akcję ograniczania sieci parafialnej poprzez likwidację miejsc kultu planowano zakończyć w 1941 r. Te barbarzyńskie działania były realizacją rządowych idei polonizacji ziem Rzeczypospolitej. – Ściana wschodnia mocno stawia na ekumenizm. – Jest ogromna akceptacja w deklaracjach, rozmaicie jednak wypada w praktyce. Odbywają się Tygodnie Modlitw o Jedność Chrześcijan, Sobór św. Trójcy – Hajnówka się językowi polskiemu w świątyniach traktowano często nie tylko jako obronę tradycji i swej tożsamości, ale nawet wiary. – Ale Polska międzywojenna to także okres, kiedy na masową skalę likwidowano cerkwie. Obecnie to temat tabu. Powiedzmy zatem, kto i dlaczego zainicjował te czystki? Proces odbierania świątyń prawosławnym trwał przez cały okres II Rzeczypospolitej. Prawosławie traktowano wówczas jako relikt zaborów, nie zważając na fakt, że było to wyznanie ogromnej rzeszy rdzennej ludności. Prawosławie nie przybyło do Polski wraz z zaborami. To jest mit, którym uzasadniano walkę z tym wyznaniem ale niejednokrotnie każdy modli się o to we własnej świątyni. Niemniej prawosławni – mimo trudnych wielowiekowych relacji – są otwarci na dialog. Na badanym terenie za bliskie sobie wyznanie 51 proc. uznało Kościół katolicki obrządku łacińskiego, 32 proc. – Cerkiew greckokatolicką, 10 proc. – protestantów, 2 proc. – judaizm. Za połączeniem wszystkich kościołów wypowiedziało się 53 proc., natomiast przeciwko temu – 35 proc. – Jak w praktyce wyglądają wzajemne relacje z wyznawcami dominującego w Polsce katolicyzmu? – Obydwa Kościoły mają za sobą trudne negocjacje dotyczące prawnego uregulowania przynależności Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. poszczególnych świątyń czy cmentarzy. Niektóre ze wzajemnych problemów czekają jeszcze na rozwiązanie. Prawosławni odczuwają pewien dystans ze strony Kościoła rzymskokatolickiego. Mniejszość jest zawsze bardziej wrażliwa w ocenie swego położenia. Poprawę wzajemnych relacji oraz nadzieję na dalsze zmiany wyrażają przede wszystkim ludzie młodzi i w średnim wieku. Respondenci, którzy mieli powyżej 50 lat, byli zdecydowanie bardziej ostrożni w ocenie perspektywy zmian i surowiej recenzowali stosunek Kościoła do prawosławia. W dużym stopniu wynika to zapewne z wcześniejszych doświadczeń. Trzeba pamiętać, że bez zrozumienia drugiej strony nie będzie pojednania. Jedności nie zbuduje się przez wskazywanie inności. By przełamać uprzedzenia i urazy, które narosły przez wieki, trzeba intensywnych działań. Poziom obecnych relacji nie przyniesie przełomu. W 2001 r. powołano Bilateralny Zespół Katolicko-Prawosławny, którego celem jest rozwijanie dialogu między wyznaniami. W różnym stopniu realizowane są wzajemne kontakty na poziomie diecezji czy parafii. Ich intensywność nie jest jednak satysfakcjonująca. Niewątpliwie większą esencjonalnością wykazuje się ekumenizm życia codziennego, czyli wzajemne kontakty wiernych. – Wyznawcy prawosławia czują się w Polsce dyskryminowani? – Wiernych Cerkwi prawosławnej jest 504 150 osób. Stanowią więc oni około 1,3 proc. ogółu mieszkańców. Pracuje z nimi 416 duchownych w 232 parafiach. Spośród badanych 34 proc. zadeklarowało, że z powodu wyznania dotknęły ich jakieś negatywne konsekwencje. Fakty takie przytaczały jednak osoby powyżej 30 roku życia. Młodsi nie doświadczali już tego typu zdarzeń, co świadczy o wzroście poziomu tolerancji. Zdarzenia takie zasadniczo odnoszono do lat przeszłych. Obecnie przypadki nietolerancji są dość sporadyczne i nie mają takiej mocy i zakresu jak dawniej. Należy zauważyć, że tolerowanie odmienności religijnej przejawia się coraz powszechniej w rozmaitych sferach życia, takich jak kontakty nieoficjalne czy zawodowe. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA *„Ślady przeszłości” to książka Adama Bobryka i Izabeli Kochan, o której socjolog prof. Elżbieta Czykwin napisała tak: „Stanowi unikalną, niezwykle cenną pozycję opisującą dziedzictwo prawosławia na południowo-zachodnim Podlasiu. Ma charakter socjologiczny, mocno podbudowany wiedzą historyczną i antropologiczną. Całość jest dobrze skonstruowana i stanowi wartościowe kompendium wiedzy (…). Umożliwia to Czytelnikowi odkrycie nieznanych przestrzeni kreacji tożsamości religijnej prawosławnych w Polsce. Przybliża doświadczenie tego, czym jest przynależność do wyznania mniejszościowego”. BEZ DOGMATÓW Siedziba PKO BP – jednego z ostatnich polskich banków Z ręki obcej do Polski Radosna prywatyzacja, którą głosili pseudoliberałowie rodem z XIX stulecia, nigdy nie była w Polsce akceptowana przez większość społeczeństwa. Mimo że chwalono i promowano ją w mediach jako lek na niemal wszystkie gospodarcze bolączki, słusznie dopatrywano się w niej także pretekstu do pospolitej kradzieży oraz wykorzystania pracowników prywatyzowanych firm. Tak zwane prywatyzacje kończyły się nieraz masowymi zwolnieniami pracowników lub likwidacją całych firm. Społeczeństwo zaniepokojone gwałtownym przechodzeniem tytułów własności firm w zagraniczne ręce pocieszano słynnym hasłem, że „kapitał nie ma ojczyzny”, tzn., że jego narodowość nie ma znaczenia, bo jest on nastawiony tylko na zysk, a dla nas i tak liczą się podatki, które płacą kapitaliści. Z oczywistych powodów jest to nieprawda, o czym przekonali się i przekonują m.in. pracownicy firmy Fiat Auto Poland. Pod wpływem nacisków Berlusconiego włoska centrala firmy postanowiła przenieść produkcję nowej pandy do Włoch. Cóż z tego, że Polacy pracują lepiej i taniej niż Włosi! Kapitał ma jednak ojczyznę – zwłaszcza gdy w oczy zagląda kryzys. Między innymi z powodu tej decyzji pracę w Polsce może stracić nawet 10 tys. osób, wliczając w to podwykonawców Fiata. Jeszcze bardziej niż w przypadku firmy motoryzacyjnej problemy wynikające z tego, że centrala danej firmy jest poza krajem, widać na przykładzie banków. Polska, podobnie jak inne kraje naszej części kontynentu, posłuchała zachodnich doradców, którzy zalecali 20 lat temu wyprzedaż naszych banków. Dziwnym trafem nie stosowali tych zaleceń u siebie... Wyprzedano, zwykle za bardzo niewielkie pieniądze, niemal wszystko z wyjątkiem części PKO BP, BGK, BOŚ i drobnych (choć licznych) banków spółdzielczych. Banki zagraniczne mają teraz ok. 70 proc. polskiego sektora finansowego. Nie obyło się też bez skandali – na przykład przy sprzedaży Banku Śląskiego wyjściowe ceny wyprzedawane przez zachodni kapitał, który próbuje gasić finansowy pożar u siebie. A czas ku polonizacji choć części banków może być najwyższy, i nie ma to nic wspólnego z jakimś głupawym Przez dwa dziesięciolecia uczono nas, że „kapitał nie ma ojczyzny” i że wszystko, co wspólne, trzeba szybko wyprzedać byle komu i za byle jakie pieniądze. Nie przejmowano się także tym, kto konsumuje zyski z wydobycia polskich kopalin. akcji zwyczajnie drastycznie zaniżono, robiąc luksusowy prezent nabywcom. Nie pomyślano, że gdy nadejdzie kryzys, zachodnie centrale będą się ratować kosztem wschodnioeuropejskich filii. Jednym z pierwszych, którzy to dostrzegli, jest Jan Krzysztof Bielecki, były premier i namiętny prywatyzator sprzed lat. Jako doradca premiera zaproponował, aby środkami PKO BP wykupić jedną z wystawionych na sprzedaż zachodnich filii w Polsce (bank BZ-WBK). Wywołało to furię tzw. niezależnych ekonomistów, bo naruszało dawne dogmaty, według których to, co prywatne, zawsze jest lepsze od publicznego. Bielecki jednak wreszcie zrozumiał, że w Polsce niemal nie ma krajowego, prywatnego kapitału bankowego (za wyjątkiem Geting Holdingu), trzeba więc banki polonizować, głównie za pomocą resztek pieniędzy państwowych firm, na przykład PZU. Kiedy pierwsze zgorszenie ustało, po rozum do głowy zaczęły przychodzić kolejne środowiska. Coraz częściej mówi się, że do przywracania Polsce banków można by jeszcze użyć pieniędzy OFE. Ponoć trwają już rozmowy na ten temat, tym bardziej że na rynek trafią zapewne dwa duże banki (m.in. Millennium), nacjonalizmem czy romantycznym patriotyzmem. Władze Austrii zaleciły, aby tamtejsze banki zwiększyły rezerwy kapitałowe. Może to oznaczać, że część środków, na przykład Raiffeisena, zostanie przesunięta z Polski do Austrii. A to oznacza ograniczenie akcji kredytowej u nas. Jeśli zrobią tak inne kraje i kolejne banki, to nagle może się okazać, że pieniądze polskich firm i osób prywatnych zdeponowane w bankach – zamiast napędzać naszą gospodarkę – zostaną z niej wycofane i zasilą inne kraje. To może mieć katastrofalne skutki dla nas i oznaczać po prostu zapaść finansową systemu. Nie mówiąc już o tym, że obecna sytuacja sprzyja przenoszeniu problemów banków zachodnich na nasz teren. Jest to ponoć jeden z powodów, dla których agencje ratingowe obniżyły oceny polskich banków, mimo że mają się one wyśmienicie i notują rekordowe zyski. ~ ~ ~ Sensacyjna wypowiedź premiera w exposé na temat nowego podatku od wydobywanych w Polsce kopalin (zwłaszcza miedzi i srebra) wywołała zrozumiałą panikę na giełdzie. Skąd taki pomysł Donalda Tuska, który jako tak zwany (były?) liberał raczej unikał podnoszenia podatków lub tworzenia nowych?! 13 Otóż polski system pobierania opłat od firm wydobywających minerały przypomina trochę ten z czasów PRL-u. Wtedy jednak brak specjalnych podatków był zrozumiały – cały przemysł wydobywczy był państwowy, podobnie jak większa część pozostałych działów gospodarki. Jeżeli górnictwo przynosiło zyski, to wszystko i tak lądowało w jednym „kotle” budżetu państwa i przynosiło korzyść wszystkim. Odkąd nadeszły czasy komercjalizacji, a potem prywatyzacji, sytuacja uległa diametralnej zmianie. Stosunkowo niską tzw. opłatę eksploatacyjną, traktowaną jako rodzaj odpłatności za dewastację środowiska, trudno uważać za należny udział społeczeństwa w zyskach z górnictwa. Przypomnijmy, że przemysł wydobywczy tym różni się od innych, że bezpowrotnie eksploatuje dobra naturalne będące własnością wszystkich. Firmy górnicze, zyskując prawo do wydobycia, mają więc nieco więcej zobowiązań wobec społeczeństwa niż innego rodzaju przedsiębiorstwa. One zarabiają na czymś, co bezpowrotnie zostanie wydobyte i czego nie da się przywrócić lub odnowić. Tymczasem polski system podatkowy zachowywał się przez minione 20 lat tak, jakby nic się od PRL-u nie zmieniło. Społeczeństwo niewiele miało z miedzi, srebra czy gazu. Dopóki wydobycie węgla kamiennego było mało zyskowne lub przynosiło straty, trudno było oczekiwać od kopalń specjalnych świadczeń, ale odkąd ceny węgla znów są na rynkach rekordowe, trzeba wreszcie wyciągnąć z tego wnioski. Nawet ultraliberalna „Rzeczpospolita” zauważyła, że „opłaty eksploatacyjne w Polsce należą do najniższych na świecie”. Ciekawe, że zauważono to dopiero po 21 latach przemian, gdy rząd ma na gardle nóż zadłużenia budżetowego. Sprawa jest tym bardziej pilna, że być może ruszy przemysłowe wydobycie gazu łupkowego. Według dotychczasowych zasad zyski z tej kopaliny zostałyby w kieszeni przede wszystkim firm wydobywczych, a społeczeństwo miałoby w zamian do posprzątania niebagatelne zniszczenie środowiska naturalnego. Porządek z opłatami robią wszędzie na świecie. Od Chile, poprzez Ghanę i Izrael, aż po Australię, gdzie lewicowy rząd wywołał na ten temat ogólnonarodową debatę i obłożył gigantyczne koncerny wydobywające rudę żelaza i węgiel kamienny specjalnym 30-procentowym podatkiem od zysku. Gdyby nie tego typu opłaty, nie istniałby dobrobyt krajów Zatoki Perskiej czy Norwegii, bo przecież zyski z ropy i gazu mogłyby zostać tylko w ręku firm wydobywczych. Tak się dzieje w niektórych krajach Czarnej Afryki, gdzie koncerny dzielą się zyskiem z dyktatorem danego kraju, a społeczeństwo może tylko podziwiać słupki wzrostu PKB, który nic nie mówi o ich rzeczywistym poziomie życia. MAREK KRAK 14 ROZMOWA Z DIABŁEM Szatańskie Księża, biskupi, a nawet kardynałowie – także ci, w najbliższym otoczeniu papieża – są w konszachtach z Szatanem. Skąd to wiemy? Od niego samego! Czyli od Diabła! T o nie jest żaden żart ani przejęzyczenie. Otóż poszliśmy do Diabła, a raczej to on pospieszył do nas, aby pogawędzić. Przyszedł do „Faktów i Mitów” z samych czeluści piekieł, z piekielnego ognia i smoły, gdzie jęczą dusze potępione. Jakim sposobem? A takim, że weszliśmy w posiadanie książki, która jest spisaniem kilkudziesięciu egzorcyzmów – stenogramem z taśmy magnetofonowej. Choć na woluminie wytłuszczono groźnie brzmiący napis, że rzecz cała przeznaczona jest WYŁĄCZNIE DO UŻYTKU WEWNĄTRZKOŚCIELNEGO (!), to przecież nie mogliśmy przejść obojętnie obok takiego rarytasu. Tym bardziej że według tego, co zapisano na karcie tytułowej, „cała treść tej książki została poddana badaniu i zatwierdzona przez Najwyższe Władze Kościelne”. Innymi słowy „pewne jest”, że wszystko, co tu przeczytacie, wypowiedział sam Diabeł ustami opętanych przez się owieczek. Cytaty są dosłowne! Dodaliśmy tylko nasze pytania. Do dzieła zatem... – Skąd przychodzisz, Diable? – Z samego środka piekła. – To ciekawe. Opowiedz, jak tam jest. – Tu jest strasznie! Wy nie wiecie, jak okrutne jest Piekło! Nie macie pojęcia, jak strasznie jest tam na dole! – Problem w tym, że my nie bardzo wierzymy w Piekło. – Wiem. Jeszcze zbyt wielu ludzi nie wierzy w piekło, ale... Ale ono istnieje! Piekło istnieje! Jest straszne! Powiedzcie to wszystkim nauczycielom błędnych nauk, a zresztą powiedzcie wszystkim dookoła: Piekło istnieje! – Kogo masz na myśli, mówiąc o nauczycielach błędnych nauk? – Księży! To są fałszywi prorocy. Nie możecie im wierzyć. To my, Diabły, mieszkamy w nich, my ich podjudzaliśmy, my, tam z dołu. Odbyliśmy na przykład wiele narad na temat tego, w jaki sposób możemy zniszczyć katolicką mszę. – Chodzi ci o wypasionych plebanów? – Zdrajcy są także między biskupami! Muszę wam powiedzieć, że wielu dzisiejszych biskupów nie znajduje się na prawej drodze i im nie musicie być posłuszni. Posłuszeństwo jest rzeczą wielką, także i w niebie jest ono rzeczą bardzo ważną, ale teraz nastał czas wyjących wilków! Wielu biskupów stało się porywającymi owce wilkami! A przecież żaden baranek nie jest tak głupi, by sam rzucać się w paszczę wilka. Nie możecie być posłuszni tym wilkom... Nigdy jeszcze nie było tak wielu fałszywych proroków, mistyków, jak właśnie w dzisiejszym czasie. Wielu wiernych – nawet mocno wierzących – zostaje wprowadzonych na manowce, szczególnie takich, którzy nie odznaczają się większą inteligencją. My, Diabły, posiadamy wielką moc i stosujemy ją także, a może przede wszystkim, aby kusić dobrych. – No to kicha. Ale dlaczego papież nie tupnie w końcu nogą i nie przegoni tego całego kleszego bractwa do wszystkich diabłów, to znaczy... gdzie pieprz rośnie? – Papież? On jest męczennikiem. Wiem, że chciałby umrzeć. W tych warunkach, w jakich się znajduje, nie chce żyć. Strasznie dręczy go ta myśl, że to, co mówi, nie dociera do świata. A wszystko przez spisek kardynałów. To zaś, co by właściwie chciał zatrzymać przy sobie, przedostaje się na świat właśnie przez nich – kardynałów. W każdym jest wielu takich kardynałów, nie całkiem wszyscy, ale wielu jest złych! My, to my ich podjudzamy i osiągnęliśmy już wiele. – Kardynałowie przeciwko papieżowi? – Fałszują jego dokumenty, robią oni z nim wszystko, co im się podoba. To są wilki, jak mówiłem... I są sprytni. Chcą być i są lubiani... Papież praktycznie nic już więcej nie może uczynić. Teraz musi wkroczyć sam Bóg. I On wkroczy w bardzo krótkim czasie. – Czyli papież to jest taka marionetka, której już nikt w Kościele się nie boi? Nie liczy się z nim i nie słucha go? – My ostatni – diabły – jeszcze trochę papieża się boimy, ale teraz zasadniczo nie potrzebujemy się go tak bardzo bać, ponieważ jego Watykanem kierują kardynałowie. Papież cierpi przez to cały czas... – Czyli już znikąd nie masz ratunku dla Kościoła – mateczki naszej? – Jest jeszcze ostatnia nadzieja... Trzeba powiedzieć każdemu biskupowi, że to, co przychodzi od niektórych kardynałów, nie jest po myśli papieża, ale Diabła i to nie zobowiązuje do posłuszeństwa. Ale już niemal wszyscy są tak oślepieni jak tabaka w rogu, że po prostu niczego nie chcą dojrzeć. – Toć my im dokładnie to samo w „Faktach i Mitach” mówimy. Co jeszcze możemy zrobić? – Powiedzcie im, że byłoby lepiej, aby wielu biskupów nie było biskupami! Lepiej żeby byli tymi najmniejszymi pośród laików, aniżeliby mieli posiadać słowo i laskę biskupią. – Wściekną się. Ale dobra, co dokładnie mamy im przekazać? – Że chociaż noszą oni maskę dobrego, to wewnątrz są pełni zgnilizny i robactwa. – No ale tak zwani wierni jednak im wierzą, bo widzą na przykład, jak w Częstochowie ludziska są niekiedy uzdrawiani... – Często my to robimy. – O ku...ria! To wy, Diabły, uzdrawiacie ludzi? – Tak. Potrafimy to... Także w naszym imieniu jest możliwe „uzdrowienie” chorych, gdy służy to naszej korzyści. Robimy to tylko dla korzyści Piekła. – A co na to wszystko ich szef niebieski, na tę zdradę kardynałów, biskupów, no i... w ogóle? – Wkrótce Jezus Chrystus nie będzie obecny w mszach. Wypadki takie już istnieją, ale jeszcze nie wszędzie. – No, jak to wierni przeczytają, to chyba... diabli ich wezmą. A dlaczegóż Jezus – jak to ująłeś – jest coraz rzadziej obecny? – Po co ma przychodzić, skoro już teraz, już dziś, jest wielu kapłanów, którzy nie wierzą w jego sakramentalną obecność. W obecność Chrystusa przy przemienieniu. Jest to bardzo, bardzo dla Nieba zgubne – pustoszejące Kościoły. I to nas cieszy, bo przez to ludzie tracą łaski, albo otrzymują jej bardzo mało. Tyle co nic. I to jest właśnie dla tych tam u góry, w Niebie, najsmutniejsze. Że ludzie myślą, że przyjmują Chrystusa w hostii... A jest to tylko zwykły nieprzemieniony chleb. A z kolei my się przez to radujemy. – Tego wielkiego nieszczęścia Kościoła musi być jednak jakaś konkretna przyczyna. Ty coś diabelsko kręcisz. Przyznaj się, coście w Piekle wykombinowali? Co tak naprawdę prowadzi Krk do katastrofy? – Nie uwierzysz. – Spróbuj... – To wszystko przez Sobór Watykański II. On pochodził... on pochodził... – No wyduś to z siebie. – On pochodził z Piekła. To my go zorganizowaliśmy! – O ja cierpię dolę... Wy? Co jeszcze szatańskiego wykombinowaliście, aby biedny Kościółek i jego wiernych gnębić? – Naradzaliśmy się długo, tam, na dole, co by jeszcze złego wymyślić, aż doprowadziliśmy do Komunii na rękę. Komunia na rękę jest bardzo dobra dla nas w Piekle – wierzcie mi... Bo Niebo przez to płacze. Gdyby Maryja potrafiła jeszcze płakać, to wtedy by cała ziemia była mokra od jej łez. – A to dlaczego? – No bo powiedziała, że gdyby jeszcze żyła tu na ziemi, to przyjmowałaby Komunię do ust. I jeszcze powiedziała, że Komunii na rękę absolutnie nie wolno przyjmować, bo to wymysł kardynałów. – To akurat jakiś durny argument. Ale widzę, że ogólnie rzecz biorąc, to raczej jesteś z życia – jak na lokatora piekieł – zadowolony. – Bo Kościół katolicki znajduje się w złym stanie. Jeżeli ci z Nieba sami nie zainterweniują, to nie zostanie uratowany. Popatrz na te kościoły, w których msze odprawiane są tylko wieczorem albo rano, a potem urządzane są Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. 15 e wersety w nich potańcówki. A potańcówki, ja muszę to powiedzieć, to jest seks. Nie ma ani jednego tańca, przy jakimś święcie, przy którym nie działyby się grzechy, czy to duchowe, czy cielesne. Albo stwarza się do tego okazję, że później mogą się dziać grzeszne sprawy. Każdy taniec pochodzi tylko od nas, od diabłów. A teraz popierają to nawet sami katoliccy kapłani, te uroczystości wyuzdane popierają, te tańce. Tak zrobiliśmy, że kapłani muszą wpleść tańce pomiędzy msze, aby ludzie przyszli jeszcze do kościoła. I to nie koniec. Towarzyszy temu potop piwa, seks z orkiestrą itd. Teraz często na zachodzie Europy, w USA i gdzie indziej kościoły służą do koncertów, do teatrów, a nawet tańców niby to religijnych, wyrażających religijną radość, upojenie Duchem Świętym, jak u zielonoświątkowców. A to jest wszystko za naszą diabelską podpowiedzią! – Niebo powinno się cieszyć, że dzięki marketingowym zabiegom kleru młodzież w ogóle chce jeszcze czasem przychodzić do kościoła... – Młodzież jest zepsuta. Najmłodsza generacja nie będzie już nigdy prawdziwym bojownikiem Chrystusa, jeżeli nie nastąpi u nich rewolucyjna, gwałtowna zmiana zapatrywań. Lepiej by dla nich było, gdyby się byli znaleźli w obozach koncentracyjnych. – Ciebie to już chyba do końca pop...pieprzyło? – Lepiej w obozach, niż w takich salach kościelnych, gdzie w czasie nauk seks podawany jest jak trucizna. Do tego dzieje się to przy sprzyjającej atmosferze modernistycznego chrześcijaństwa. W Sodomie i Gomorze było to przyzwoitsze. Wtedy to, co psuje, nie było podawane tak jak teraz – łykami i w małych dawkach. W Sodomie i Gomorze było to wprawdzie złe, ale oni przynajmniej wiedzieli, że grzeszą i odczuwali to. – Czy ty aby nie jesteś bardziej Natanek niż Diabeł? – Ja jestem Diabeł. W Piekle nawet to osiągamy, że kobiety mogą już chodzić na mszę w nieprzyzwoitych ubiorach, a kapłan ich nie wyrzuca... I to jest straszne, gdy jakaś kobieta w minisukience siedzi naprzeciw księdza w kościele. – Jasne, przecież powinna siedzieć przy garach... – Jeżeliby kobiety stały przy kuchni i przygotowywały mężom porządne pożywienie, nie byłoby tak wiele rozwodów i nieprzyzwoitości, jak to jest obecnie. Gdyby kobiety lepiej wypełniały swe obowiązki domowe i przygotowywały swym mężom o wiele przytulniejsze zacisze domowe, nie byłoby tyle sporów i rozłączeń. Gdyby mężczyźni i kobiety żyli w zupełnej czystości przed małżeństwem, nie pozwalali sobie na przygodne miłostki... byłoby o wiele więcej zdolnych do ofiar i wyrzeczeń partnerów, i nie byłoby tak wiele wykolejonych rodzin, które pójdą do Piekła. – Już ci mówiłem: ty jesteś gorszy niż Natanek, Rydzyk i jeszcze Głódź razem wzięci. – Niektórzy, nieliczni już duchowni mają rację, gdy podnoszą larum. Ale nikt ich nie chce słuchać. To już tak daleko zaszło, że wkrótce sekty lepsze będą aniżeli wasz katolicyzm! Sekty znajdą się wkrótce w lepszym położeniu, ponieważ (...) więcej w nich pokory. – Co mają zrobić parafianie? Jak rozróżnić dobrego księdza od diabelskiego, skoro i jeden, i drugi żąda bezwzględnego posłuszeństwa? Coś już wspominałeś o posłuszeństwie... – Nam się to posłuszeństwo bardzo podoba. Niech tylko robią tak dalej. To jest jedna z głównych przyczyn naszego chwytania dusz w szpony. Jest to dla nas wielki plus, że się już nie mówi na kazaniach o piekle, tylko wciąż o posłuszeństwie. Księża powinni w całej rozciągłości mówić o okropnościach piekła, a i tak nie byłoby tego za wiele, nie wyczerpaliby tego tematu, jak by należało. A oni o posłuszeństwie, bo... – Bo? – Bo tak im nakazujemy. – Co tam klechy... Niech ich diabli... Nadchodzą święta. Przynajmniej one w tym wszystkim są prawdziwe. – Święta? Święta katolickie? Wszystkie są albo obalone albo zmienione. Inne daty, a wszystko po to, aby ludzie ogłupieli... Dawniej lud mógł naprzód wiedzieć: dziś będzie takie a takie święto, jutro takie, a teraz... (śmieje się szyderczo)... Teraz większa część ludzi nie wie już, kiedy przypadają takie święta albo inne. Jest to dla nas w Piekle wielki plus, a szalony minus dla nich w Niebie. Ponieważ kiedyś były takie święta, na które ludzie przygotowywali się tygodniami naprzód. Modlitwą. Dziś już tego robić nie mogą, albo w dużo mniejszym stopniu, ponieważ nie znają świąt całkiem dokładnie, nie mają ich w głowie, a w każdym kalendarzu jest wpisane inaczej. Już tylko u nas, w Piekle, ważne są jeszcze stare święta... – Czy ty, diable, nie masz nic optymistycznego do powiedzenia? Przyznaj, że mało kto do ciebie trafi. Nawet Kościół, gdy straszy, to i tak przyznaje, że większość pójdzie do Czyśćca. – No i co z tego! Dusze w Czyśćcu są teraz bardzo, bardzo pokrzywdzone. Dawniej chodziliście na cmentarz. Każda modlitwa, którą tam za nie odmówiliście, przyniosła im odpust. na Piekło, ale jednak przez pokutę, wiele pokuty za nich czynionych przez innych ludzi mogą zostać w ostatniej chwili uratowane. Ale nie zostaną, bo ludzie nie czynią pokuty ani się nie modlą. – A na to wszystko patrzy Mateczka z góry i nie grzmi... – Ona chce wszystkich ratować, których tylko ratować może. Nie może ona jednak ratować masowo, A w końcu następował odpust zupełny i dusza mogła iść do Nieba. Teraz już się tak nie dzieje. To znaczy mogłoby się dziać, ale przez kler liczne odpusty zostały zniesione. Dawniej przez modlitwy było uwalnianych tysiące biednych dusz, można by powiedzieć – miliony... a teraz? Tyle co nic, co kot napłakał. Wobec tego wiele tych dusz pozostanie tam aż do końca świata albo i na wieczność. – A tobie co do tego? – To mnie cieszy, bo te dusze najgłębiej w Czyśćcu położone też możemy męczyć. Jak te w Piekle. Tam najgłębiej są po większej części takie dusze, które wprawdzie zasłużyły ponieważ świat jest tak zepsuty, że ona nie nadąża! Pomimo to chce jednak uczynić wszystko, co może, ale co ma zrobić, kiedy jej figury stawia się na boku kościoła, albo usuwa się gdzieś całkiem z tyłu. Tak, że ją tam zaledwie widać. – Słuchamy tak ciebie od godziny i coś nam się wydaje, że ty jesteś z Maryją w doskonałej komitywie. Mało tego, mamy nieodparte wrażenie, że kazała ci coś nam przekazać... – Ona, ta z góry, każe mi powiedzieć, jak to już objawiła przez niektóre obdarzone łaskami dusze: „Ześlę swym dzieciom cierpienia, cierpienia ciężkie i głębokie jak morze! (...). Stanie się tak, że Bóg sam obali to wszystko. Musi obalić ten modernizm po Soborze Watykańskim II (...). Ten modernizm jest dziełem Piekła”. – Zazwyczaj na koniec wywiadu padają sakramentalne (tfu!) słowa: dziękujemy za rozmowę, ale w tym przypadku... chyba... niech cię Piekło pochłonie! – A idźcie do Diabła! ~ ~ ~ „Dokumentacja wypowiedzi demonów przy egzorcyzmach” liczy 240 stron i zawiera takie oto słowo wstępne: „Ostatniego dnia roku 1993 w kościele pw. Świętego Ignacego Loyoli w Rzymie Papież Jan Paweł II wygłosił homilię, wobec której nie można przejść obojętnie. »Antychryst jest wśród nas – zawołał Jan Paweł II (...). – Nie możemy przeoczyć faktu, że wraz z kulturą miłości i życia na świecie rozpowszechnia się inna cywilizacja, cywilizacja śmierci, będąca bezpośrednim dziełem Szatana i stanowiąca jeden z przejawów zbliżającej się Apokalipsy«”. Z załączonych „świadectw” (ujętych w „FiM” w formę wywiadu) wnioskujemy, że nie sposób nie przyznać racji papie Wojtyle. A jednak nie wiedzieć czemu kiełkuje w nas – diabelskich powiernikach – takie szatańskie podejrzenie, że Diabeł – nasz rozmówca – jest wielkim apologetą ortodoksyjnego odłamu katolicyzmu rodem z doktryny biskupa Lefebvre’a – założyciela Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X. Niewykluczone, że jest też najwierniejszym druhem polskiego sedewakantysty – księdza Rafała Trytka – który to autentycznie marzy, aby dla gejów przywrócić karę śmierci na stosie! MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK 16 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. ZE ŚWIATA Rozstrzeliwanie, trucie, palenie żywcem, przerabianie zwłok na paszę. Na Ukrainie trwa holocaust zwierząt. Śmierć piłką się to czy Władze ukraińskich miast, tych, w których trwają przygotowania do mistrzostw Europy w 2012 roku, masowo zabijają wałęsające się po ulicach psy. Pracownicy odpowiedzialni za eksterminację pozbywają się nie tylko bezpańskich psów, ale także tych, które uciekły ze swoich domów albo za bardzo oddaliły się od właścicieli. Na ten potworny proceder władze przeznaczyły ogromne środki finansowe, ale przez skorumpowanych ukraińskich urzędników, którzy pieniądze rozkradli, psy są uśmiercane bez zachowania jakichkolwiek procedur. Według niektórych źródeł „humanitarne” zabicie psa kosztuje około 10 euro, więc na przykład zarządcy miejscowości Ługańsk (port prowadzący na stadion w Doniecku) przeznaczyły na ten cel ok. 100 tys. euro. Obrońcy zwierząt sugerują, że tylko 1/10 tej kwoty zostanie rozdysponowana zgodnie z przeznaczeniem, a reszta trafi do kieszeni złodziei. Niemal identycznie sytuacja wygląda w innych miastach. Psom wstrzykiwana jest trucizna, która skazuje je na długie męczarnie. Kiedy bezbronne zwierzę w końcu umiera, jego ciało wrzucane jest do ogromnego dołu tak jak wiele innych zabitych psów. Cała operacja nazywana jest „metodą mineralizacji gleby”. Innym sposobem na likwidację bezpańskich psów jest utylizacja. Wyłapywane czworonogi trafiają do komunalnych zakładów zajmujących się utylizacją i tam w zimnych pomieszczeniach, klatkach, bez jedzenia i picia czekają na śmierć. Pracownicy tych zakładów opowiadają, że po zabiciu każdy pies wrzucany jest do chłodni, a kiedy uzbiera się ich około pół tony, to rozpoczyna się proces spalania. Uzyskaną w ten sposób mączkę kostną przekazuje się do karmienia zwierząt (sic!). W Lisiczańsku (miejscowość obok Doniecka) po ulicach jeździ coś w rodzaju mobilnego krematorium. Psy, które do niego trafiają, są natychmiast spalane. Według prorządowych mediów, większości mieszkańców miejscowości ta sprawa zdaje się w ogóle nie przeszkadzać. Bez przerwy narzekają na psy wałęsające się po ulicach i tłumaczą, że boją się o siebie i dzieci. „Kundle są groźne i mogą mieć wściekliznę” – czytamy w jednej z ukraińskich gazet. Przeciwwagą dla tych informacji są akcje ukraińskich obrońców zwierząt. Nagrali oni film, na którym widać kobietę szukającą swojego psa wśród kilkudziesięciu ciał w jednym z tamtejszych, masowych grobów. Mimo tego materiału wideo wciąż powtarza się, że turyści i kibice spragnieni europejskiego futbolu będą w niebezpieczeństwie, a do tego istnienie tysięcy bezpańskich zwierząt przyniesie Ukrainie bardzo negatywną opinię. W Lisiczańsku uśmiercono w tym roku ponad tysiąc psów. Władze boją się, że niedługo zabraknie miejsc na cmentarzyskach, więc za 198 tys. hrywien (ok. 83 tys. zł) miasto kupiło opisane wyżej mobilne krematorium. Poza kierowcą w pojeździe znajduje się strzelec, który z karabinem poluje na zwierzaki. Za amunicję służą silne środki usypiające. Ciała zabitych psów wrzucane są do kontenerów, a po uzbieraniu ok. 40 kg zwłok pali się je… na kipie auta. W jednej z ukraińskich telewizji rozmówca dziennikarzy przytacza postanowienie rady ministrów, które przekonuje, że palenie psów to bardziej ekologiczny rodzaj utylizacji, więc należy je stosować. Na Ukrainie pieniądze na kupno utylizatorów daje ministerstwo środowiska. Mówi się też otwarcie, że łatwiej i taniej wrzucać do spalarni żywe psy. Bo trucizna zbyt drogo kosztuje. Według nieoficjalnych danych spalono już w ten sposób ponad 200 tys. zwierząt. Ta straszna liczba wciąż rośnie, bo według statystyk problem bezdomnych psów wcale się nie zmniejszył. Cała cywilizowana Europa jest oburzona. Wszystkie prozwierzęce organizacje protestują i piszą apele do rodzimych i ukraińskich polityków, do władz FIFA i UEFA, ale ich skargi do tej pory nic nie wskórały. Brytyjczyk John Ruane z „Naturewatch” – organizacji non profit, broniącej praw zwierząt – opowiedział niedawno, jakimi szokującymi danymi dysponuje jego stowarzyszenie. „Weszliśmy w posiadanie faktury, zgodnie z którą schronisko dla zwierząt w Borodiance (ok. 60 km od Kijowa) kupiło półtorej tony trucizny za ponad 260 tys. hrywien [ok. 109 tys. zł]. Po co schronisku tyle trucizny?” – pyta Ruane. – Słyszeliśmy, że podobno FIFA ma się tą sprawą zająć. Często dochodzą do nas takie informacje, ale nadal nic się nie dzieje. Z tych zapewnień nic nie wynika. To musi się w końcu zmienić, bo sytuacja na Ukrainie jest katastrofalna. Tamtejsi politycy mówią, że palenie psów jest ekologiczne. Co to za tłumaczenie? W czasie drugiej wojny światowej palenie ludzi też było ekologiczne? To skandal! Przede wszystkim należy w tej kwestii zmienić prawo w UE. Unia – owszem – dba o zwierzęta, ale głównie o konie, krowy i tak dalej. Jeżeli chodzi o ochronę psów albo kotów, to sprawa wygląda nieco inaczej. Nie ma dofinansowań dla pozarządowych stowarzyszeń, nie ma wymogów – mówi „FiM” Jarosław Motak z „Fundacji SOS dla Zwierząt”. Nasi wschodni sąsiedzi zupełnie nie biorą pod uwagę dużo nowocześniejszych i przede wszystkich ludzkich rozwiązań. Organizowanie schronisk dla zwierząt i ich jednoczesna kastracja spowoduje, że problem bezdomnych psów z roku na rok będzie coraz mniejszy. Nawet w Polsce, choć stan dużej liczby naszych schronisk jest skandaliczny, to jednak poprzez skrupulatne działanie i gminne dofinansowania dla zabiegów kastracji spowodowano znaczny spadek liczby wałęsających się zwierząt. ŁUKASZ LIPIŃSKI Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. T wórcy prawa zakazującego zakrywania twarzy w miejscach publicznych chyba nie przewidzieli, że spowodują nim nasilenie tego zjawiska i nieco komiczne konsekwencje. Na początku roku szkolnego 2004/2005 w laickiej Republice Francuskiej wyszło kontrowersyjne prawo, które zakazuje noszenia w szkołach państwowych jakichkolwiek znaków religijnych, m.in. krzyży, mycek, turbanów oraz muzułmańskich chust. KOŚCIÓŁ POWSZEDNI Ku rozpaczy obu z nich, nie wlepili im mandatu, choć takie najwyraźniej było pragnienie protestujących kobiet. 21 września dwie inne „kobiety-namioty” zostały skazane przez sąd w Meaux na 120 i 80 euro grzywny za publiczną prowokację z zasłanianiem twarzy, której dokonały w maju, przed merostwem tegoż miasta (to właśnie jego mer jest pomysłodawcą ustawy o zakazie zakrywania twarzy). Jak widać, część społeczności muzułmańskiej we Francji nie tylko jest wprost z Koranu) do tego stopnia zawładnęła ich życiem i umysłem, że nie rozumieją, iż w cywilizowanym świecie zostawia się swoje przekonania religijne w domu (lub sercu), a do ludzi wychodzi się w postawie neutralnej. Wolność kultu jest w tym kraju zagwarantowana, jednak kultowi nie wolno mieszać się do spraw i przestrzeni publicznej. Wyznaniowość nie powinna utrudniać czynności urzędowych, np. wyrobienia dowodu osobistego. Zostaw Boga w domu Zaczęło się od aspektu praktycznego, czyli lekcji wychowania fizycznego, podczas których tego typu ubrania czy ozdoby mogą okazać się niebezpieczne. Szum podniosły wówczas właściwie tylko muzułmańskie dziewczyny i kobiety. 11 kwietnia 2011 r. przyniósł następną ustawę, która im się nie spodobała – zakaz noszenia w przestrzeni publicznej (urzędy, szpitale, ulica itp.) takich nakryć twarzy, które uniemożliwiają zidentyfikowanie danej osoby. Dotyczy to np. kominiarek, masek, no i oczywiście kobiecych strojów muzułmańskich – nikabów (odkryte tylko oczy) i burek (nawet oczy przysłonięte). Za zlekceważenie przepisu grozi do 150 euro mandatu i/lub szkolenie obywatelskie. Już na drugi dzień znalazła się francuska muzułmanka, która w celu sprowokowania władz z całkowicie zakrytym obliczem przejechała pociągiem przez pół kraju. Kiedy dwa miesiące później miała stanąć przed sądem… nie wpuszczono jej, ze względu na niemożliwą do określenia tożsamość – nie dało się zobaczyć jej twarzy! Kilka dni później policjanci zażądali wyjaśnień od dwóch „zaburkowanych” kobiet, które wraz z około dziesięcioma innymi osobami zorganizowały nielegalną manifestację przed paryską katedrą Notre Dame. zaniepokojona opisywanym aktem prawnym, ale próbuje nawet poprzez prowokację uwidocznić to, co nazywa francuską nietolerancją religijną. Pragnie również doprowadzić do zmiany ustawy, która, jak mówią, godzi w ich konstytucyjne prawo Niezależnie od szumu, jaki zrobiła opisywana ustawa, i od jej skutków (136 mandatów od 11 kwietnia), część Francuzów twierdzi, że jest to próba rządu zaskarbienia sobie głosów skrajnej prawicy (emanującej ksenofobią i nietolerancją 17 Wyzwolenie bezbożnych P o dziesiątkach lat awantur można już być izraelskim Żydem i ateistą. Formalnie i legalnie. System panujący w Izraelu, w którym narodowość i religia nie jest prywatną sprawą obywateli, sprawia, że dochodzi do masowej hipokryzji. Ogromna część tamtejszych Żydów to ludzie niereligijni, ale i tak mają wpisany w dokumentach judaizm jako religię wyznawaną, a w związku z tym w wielu sytuacjach muszą korzystać z usług rabinów. W Izraelu nie ma na przykład ślubów cywilnych, a więc albo trzeba udawać wierzącego, albo brać ślub za granicą, choćby na Cyprze, który słynie z tego typu usług. Po licznych bojach sądowych pisarzowi Joramowi Kaniukowi udało się jednak zmusić urzędników do wpisania w dokumencie „bezwyznaniowiec” zamiast „religia mojżeszowa”. Walka Kaniuka sprawi zapewne, że wszyscy Żydzi będą mogli w swoim „ojczystym” kraju cieszyć się tym, co od dawna mają zagwarantowane w wielu innych krajach, tzn. prawem do bycia Żydem niereligijnym. MaK Fary na prodej Z wolności sumienia i wyznania oraz… swobodnego poruszania się. Albowiem 2 tys. kompletnie zawoalowanych muzułmanek mieszkających na terenie całej Francji nie pokaże się na ulicy bez swojego „namiotu”. Dlatego zwłaszcza ich mężowie (najczęściej to oni zmuszają je do tego ubioru) uważają, że rząd skazuje ich żony na „dożywocie w czterech ścianach”. Religia i obyczaj (bo nakaz noszenia burki i nikabu nie wynika kulturową). Widziana z zewnątrz jawi się jako zdrowa próba utrzymania religii na pozycji stricte osobistej. Inną rzeczą jest pytanie, czy można zmienić mentalność ludzką i warunki życia muzułmanek, wprowadzając odgórny ukaz. Warto jednak od czegoś zacząć – choćby po to, aby zmusić do myślenia. Krzyż w polskim sejmie dokładnie wpisuje się w ten problem. AGNIESZKA ŚWIRNIAK Mandat dla Benedykta Aktualny rezydent papieskiego stolca wymieniany jest w dwu procesach wytoczonych mu w USA. I ma kłopoty z prawem we własnej ojczyźnie... Sędziowie federalni w USA zezwolili na kontynuowanie procesów, ignorując domniemany immunitet dyplomatyczny przysługujący mu jako głowie państwa przy placu św. Piotra. Oskarża się go o narażanie dzieci na niebezpieczeństwo poprzez chronienie księży kryminalistów. Prócz tego Benedykt jest jedynym papieżem wszech czasów oskarżonym o wykroczenie drogowe. Anonimowy rodak Ratzingera zamieszkały w Dortmundzie złożył doniesienie, że „Święty Ojciec” dopuścił się – w okolicznościach recydywy – jazdy bez zapiętych pasów bezpieczeństwa, co w jego ojczyźnie zagrożone jest karą od 30 do 2500 euro. Zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia wpłynęło do władz we Freiburgu, który był ostatnim przystankiem podczas wizyty BXVI w Niemczech we wrześniu. Papież kilkakrotnie jeździł swym papamobilem bez pasów, co widział na własne oczy człowiek składający doniesienie oraz świadkowie, których zgłosił. Jednym z nich jest arcybiskup Freiburga, lider konferencji biskupów niemieckich. Koryfeusz katolicyzmu wymieniany jest w dokumentach jako „pan Joseph Ratzinger”, który 24 i 25 września jeździł wehikułem firmy Mercedes-Benz „przez więcej niż godzinę” bez pasów. Jako dowód dołączono wideo potwierdzające zasadność zarzutów. Christian Sundermann, adwokat reprezentujący składającego doniesienie, podkreśla, że nie chodzi o walkę z Kościołem, ale o uświadomienie wszystkim, że nie ma wyjątków od obowiązku zapinania pasów bezpieczeństwa, a jazda bez nich jest karalna. Jako obywatel Niemiec Ratzinger podlega prawu kraju, ale na razie nie rozstrzygnięto dylematu, czy jako liderowi państwa przy placu świętego Piotra, przysługuje mu immunitet. Media doniosły tymczasem, że wiadomość o donosie papież przyjął z rozbawieniem. Widocznie coś mu już wiadomo w sprawie immunitetu... CS amarzyło się wam ciche mieszkanko na probostwie? Czesi zorganizują je od ręki! W Czechach nieużywane już budynki parafialne, kościoły i probostwa znajdują się w sprzedaży na rynku nieruchomości. Istnieje nawet strona internetowa www.fary.cz (fara to probostwo po czesku i... po śląsku), na której można znaleźć kilka ofert z pięknymi, zabytkowymi budynkami za równowartość zaledwie kilkuset tysięcy złotych. Ponoć w samym okręgu Hradec Kralowe do sprzedania jest ponad sto takich budynków. Probostwo ma tę zaletę, że zwykle znajduje się w środku miejscowości, zatem jego lokalizacja jest bardzo dobra. No i jaka satysfakcja... MaK Pobożni zabójcy C o najmniej sześć osób zmarło w Wielkiej Brytanii na skutek komplikacji zdrowotnych w wyniku AIDS i... usilnej wiary w moc uzdrowicielką duchownych. W Zjednoczonym Królestwie toczy się śledztwo w środowiskach ewangelicznych chrześcijan w związku ze śmiercią osób chorujących na AIDS. Zaprzestały one przyjmowania leków i położyły całą ufność w modlitwach ich charyzmatycznych pastorów. Duchowni namawiający do odstawienia leków przechwalają się tym, że mają ponoć „stuprocentową metodę leczącą AIDS” i że wiele osób zostało już rzekomo wyleczonych. Jak widać, metoda jest świetna, ale nie wszyscy pacjenci przeżyli jej stosowanie… MaK Bezpłodność komunisty P rzywódca komunistów Giennadij Ziuganow pokłonił się pasowi Matki Boskiej – największej relikwii prawosławia. Po Rosji podróżuje „pas Bogarodzicy” („FiM” 48/2011) – święta relikwia przechowywana zwykle na greckiej górze Atos. Przypisuje się jej moc leczenia kobiet z bezpłodności i być może dlatego w Moskwie ludzie stali nawet po 26 godzin, aby się doń dopchać. Wśród pątników (ale tych VIP-owskich, bez stania w kolejce) był też Giennadij Ziuganow, szef rosyjskich komunistów. Jego partia obsługuje elektorat sierot po ZSRR. Według oficjalnego komunikatu partii w związku z pokłonem oddanym pasowi „łaska Boża” ma sprawić przewrót polityczny w kraju. MaK 18 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. CZYTELNICY DO PIÓR Prawdziwe oszczędności Prowadziłem sobie spokojny tryb życia certyfikowanego apostaty Krk, dopóki nie usłyszałem tego, co wydzieliła z siebie mocno już pordzewiała tuba medialna PO w osobie posła Niesiołowskiego. Nareszcie puzzle polityki ułożyły mi się w spójną całość... Wreszcie zrozumiałem, jak to jest, że po Tuskowych obietnicach obniżki podatków (jeszcze z poprzedniej kadencji u żłobu) cyferka 22 proc. VAT zmieniła się na „mniejszą” – 23. Idąc za ciosem tego prostego rozumowania matematycznego, wystarczyło parami minusy w budżecie państwa zamienić na plusy i już byliśmy zieloną ostoją nietkniętą kryzysem. I teraz już spokojnie pan Niesiołowski może powiedzieć, że dla mojego dobra (!) zwiększą mi wiek emerytalny, podniosą akcyzy na „wybrane” (czytaj: wszystkie możliwe) artykuły i pozabierają ulgi podatkowe. Niesiołowski rozdarł rejtanowskie szaty i zagroził, że w innym wypadku grozi nam „scenariusz grecki”, no bo „gdzie jeszcze szukać oszczędności, żeby załatać dziurawy budżet?”. Już wiodącej sile narodu odpowiadam: rozwiązanie jest tak proste, że już dzieci w przedszkolach o nim mówią – OPODATKOWAĆ WRESZCIE KOŚCIÓŁ KATOLICKI i skończyć z finansowaniem tego państwa w państwie z pieniędzy podatników. Według niektórych wyliczeń pod sutanny wlewamy rocznie (tylko z budżetu państwa!) około 6 miliardów złotówek (tak, miliardów, nie milionów) plus dodatkowe profity dla watykańczyków w formie oddawania im terenów z 99-procentowym rabatem itd. Nie wspomnę już o tym, że słynny agent Tomek mógłby się wykazać pro publico bono, sprawdzając dokładniej przepływ pieniędzy między biznesowymi darczyńcami KrK a prywatnymi kontami bankowymi – oj, z tytułu kar sądowych za przekręty też byłby niezły grosz do budżetu. Rozumiem, że posłowi Niesiołowskiemu przekrzywiona aureola działacza niepodległościowego mocno już przesłania wzrok, ale czy naprawdę nie ma w tym kraju żadnej rozsądnej i odważnej siły politycznej, która byłaby w stanie wytłumaczyć pazernym panom w sutannach, co znaczą słowa ich mistrza: to, co cesarskie, oddajcie cesarzowi, a co boskie – Bogu. Mówiąc prościej – księża do kruchty, a należny z ich działalności podatek dochodowy UCZCIWIE do kasy państwa – tak jak w innych cywilizowanych państwach Europy, gdzie nikomu nawet nie przyjdzie do głowy podpisywanie tak średniowiecznych paktów jak konkordat. I ostatni kamyczek do platformerskiego ogródka. Otóż – chwała bogom wszelakiej maści – pojawiła się pierwsza jaskółka normalności w postaci ogromnego sukcesu wyborczego partii Palikota. Nie pomoże dyskredytowanie jej epitetami efemerydy politycznej czy partii kabaretowej. Sukces wyborczy PO pozostaje na mocno chwiejnych podstawach, ponieważ większość głosujących między dżumą a cholerą wolała już niedotrzymującego obietnic Tuska niż oszołoma Kaczyńskiego. Na Palikota głosowali najbardziej zdeterminowani. Teraz, kiedy PiS jest już w totalnej rozsypce, a moherowy elektorat systematycznie – ze względu na przekrój wiekowy – uwalnia ZUS z rozrzutnego uszczuplania kasy państwowej o emerytury, jest mocno prawdopodobne, że przy kolejnych wyborach sukces Palikota będzie obrazował faktyczne preferencje wyborcze. Jerzy Dąbrowski Częstochowa Sz.P. Roman Kotliński Składam serdeczne gratulacje w związku z wyborem Pana na posła na Sejm RP. Życzę dużo zdrowia i odwagi w walce o świeckość Polski. Ja jestem osobą głęboko wierzącą, choć z Kościoła katolickiego się wypisałam, i również jestem za tym, aby krzyż został zdjęty z sali Sejmu RP. Przede wszystkim z szacunku dla posłów innych wyznań, jak również ateistów, ale za główny powód uważam to, co jest zawarte w Psalmie 115: Czemu mają mówić poganie: „A gdzież jest ich Bóg?” Nasz Bóg jest w niebie; czyni wszystko, co zechce. Ich bożki to srebro i złoto, robota rąk ludzkich. Mają usta, ale nie mówią; oczy mają, ale nie widzą. Mają uszy, ale nie słyszą; nozdrza mają, ale nie czują zapachu. Mają ręce, lecz nie dotykają; nogi mają, ale nie chodzą; gardłem swoim nie wydają głosu. Do nich są podobni ci, którzy je robią, i każdy, który im ufa... Najwięksi obrońcy krzyża w Sejmie – poseł Jarosław Kaczyński i Stefan Niesiołowski – to katoliccy poganie, którzy zamiast do prawdziwego Boga, modlą się do kawałka drewna lub metalu w kształcie krzyża. Ich pogaństwo widać też po tym, jak na co dzień w Sejmie stosują drugie z przykazań Chrystusa: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Ewangelia wg św. Marka 12. 28). Proszę Was, cały klub Ruchu Palikota, abyście działali pokojowo, bo macie za przeciwników ludzi, którzy na co dzień – dla osiągnięcia własnych celów – korzystają z dużej mocy przeciwnej. Marianna Ławniczak W ostatnich dniach duński parlament przyjął odpowiednie ustawy, na mocy których Kościół państwowy (ewangelicki) zobowiązany został do udzielania ślubów kościelnych parom homoseksualnym. Uroczystości towarzyszące zawarciu takiego związku będą identyczne jak w przypadku tzw. normalnych par, a skutki takiego aktu – tj. nabyte w związku z zawarciem małżeństwa prawa i obowiązki małżonków – będą takie same jak w przypadku każdego innego związku. Zawarty w ten sposób „Miłości obojętna jest płeć. Dziękujemy Ci, Danio” – patrz zdjęcie. Jest to w Danii jedna ze świątyń bardziej popularnych i najliczniej odwiedzanych przez wiernych, więc można z tego wysnuć wniosek, że ani pan Jezus, ani jego Ojciec nie mają nic przeciwko równemu traktowaniu wszystkich ludzi. Tak jest z pewnością, bo sam pastor Larsen jest homoseksualistą i od roku 1989 żyje w oficjalnie zarejestrowanym związku z innym panem, nauczycielem z zawodu. Panowie mają nawet córkę, która jest dzieckiem z pierwszego, heteroseksualnego związku Tęczowy Jezus związek we wszystkich państwowych i kościelnych dokumentach będzie nazywany małżeństwem. Około 25 proc. duńskich duchownych jest przeciwnych wprowadzeniu tego prawa i zapowiada, że nie będą błogosławili związków małżeńskich parom jednopłciowym. Nie stanowi to jednak problemu, gdyż chętni do zawarcia homoseksualnego związku małżeńskiego bez problemów znajdą kościół, w którym nie napotkają na żadne trudności. Na załączonym zdjęciu widać, że nie brakuje też duchownych, którzy są entuzjastami nowych uregulowań. Do takich należy m.in. Ivan Larsen, proboszcz kościoła św. Stefana w jednej z centralnych dzielnic Kopenhagi, który przez szereg dni przyozdabiał swój kościół wielkim, tęczowym bannerem z napisem (w tłumaczeniu na język polski): pana nauczyciela. Gdyby pan Jezus lub jego Ojciec mieli coś przeciwko tego typu relacjom, to przecież roznieśliby kościół św. Stefana w drobiazgi, prawda, panie Terlikowski? Przyjęcie nowego prawa spotkało się także z uznaniem Duńskiego Związku Homoseksualistów i Lesbijek (LGBT). Organizacja ta działa na Wyspach Duńskich od roku 1948. Wśród jej członków było wielu tutejszych duchownych, w tym nawet biskupi. LGBT podziękował też ministrowi ds. kościoła za to, że zgodnie z przedwyborczymi obietnicami szybko załatwił tę sprawę. W wyniku wyborów, które w Danii odbyły się 15 września br., władzę przejęła koalicja partii lewicowych, w której socjaldemokraci – bardziej „czerwoni” od tych z Ruchu Palikota – stanowią… „prawe” skrzydło. W.G., Kopenhaga Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. LISTY Wara od Generała! W tym roku mija 30 lat od 13 grudnia 1981 roku. Uważam, że najwyższy czas, żeby odczepić się wreszcie od starego i schorowanego Generała. Jest on niewątpliwie ogromnym patriotą, któremu od zawsze leżało na sercu dobro Polski. Udowodnił to już w czasie II wojny światowej, a potwierdził swoją późniejszą działalnością na rzecz naszego kraju. Uważam, że na miano patriotów zasługują nie ci, którzy po 1945 roku odwrócili się od Polski, bo im się władza nie podobała, lecz ci, którzy tak jak Generał – mimo przeciwności, w warunkach, jakie były – wiernie służyli Ojczyźnie. Swoją drogą zastanawiam się, na jakiej zasadzie banda podłych tchórzy, którzy doprowadzili Polskę do upokarzającej klęski w 1939 r. i zostawili ją na pastwę losu, uciekłszy za granicę, podawała się przez pół wieku za legalny rząd. A czy oni zostali legalnie wybrani w demokratycznych wyborach? Co roku 13 grudnia krzykacze zebrani pod domem Generała śpiewają: „Boże, coś Polskę”, by po chwili, w imię katolickiej miłości bliźniego, wrzeszczeć: „A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści!”. Widocznie źle zinterpretowali Biblię albo tak ich nauczono w kościele. Nie dziwi zatem fakt, że ci ludzie nie rozumieją Jaruzelskiego, bo on jest człowiekiem honoru. Nie dociera do nich, że Generał kierował się dobrem Polski, a nie własnymi korzyściami, jak to robią dzisiejsi prawicowi politycy. I jeszcze jedno: zapominają oni, że swoje chore poglądy głoszą dziś dzięki pokojowym przemianom, zapoczątkowanym przez Generała Wojciecha Jaruzelskiego. Na szczęście dla większości Polaków, podobnie jak dla mnie, Pan Generał jest bohaterem. Życzę dużo zdrowia, Generale, i dziękuję za Pańską niezłomną służbę Ojczyźnie. Jakub Krakowski 1 procent na Kościół Niby pomysł dobry, bo Kościół może być finansowany z pieniędzy przekazanych dobrowolnie przez podatników, ale widzę w tym pomyśle wiele zagrożeń. Podejrzewam, że hierarchowie – tak samo jak przemycili naukę religii do szkół i sfinansowali ją z budżetu, mimo deklaracji zgoła innych – będą próbowali przeniknąć do strefy podatkowej, by ten 1 proc. stał się później podatkiem obowiązkowym, bo i tak 95 proc. obywateli to katolicy. Dbając o rozdział państwa i Kościoła, nie powinno się zezwalać na przenikanie tych dwóch struktur na żadnej płaszczyźnie. Poza tym sądzę, że jeśli wprowadzony zostanie ten 1 proc., to Kościół i tak nie zrezygnuje z uzyskanych już apanaży, bo bardzo mocno wniknął w struktury władzy na każdym szczeblu. No i urzędnikom spod znaku krzyża trudno będzie ze strachu odmówić dzielenia się dobrami materialnymi nas wszystkich, bo przecież nie swoimi prywatnymi. polspat Szanowny Panie Pośle! Dziękuję za wystąpienie w czasie sejmowej dyskusji o wotum zaufania dla rządu premiera Tuska. Ja po 10 latach absencji wziąłem udział w głosowaniu i zagłosowałem SZKIEŁKO I OKO Oglądałem wczoraj stację telewizyjną „Superstacja”. W programie uczestniczyła profesorka polityczka, której prowadzący redaktor program przedstawił taki oto scenariusz – szefem SLD zostaje Pani profesor Joanna Senyszyn, całe SLD wstępuje do Ruchu Palikota i wtedy Palikot dostaje kopa. I pozamiatane. Hmm, co Pan na to? Edmund Kaleciński To niemożliwe. Musielibyśmy wszyscy w Klubie RP zapaść w sen zimowy, z Januszem Palikotem na czele. To wstępujący do RP muszą Z wizytą w Parlamencie Europejskim – na zdjęciu m.in. laureaci konkursu wiedzy o „Faktach i Mitach” (Zjazd Czytelników „FiM” 2010) na Ruch Palikota. Na początek widzę, że zrobiłem dobrze i mój głos nie będzie zmarnowany. Brawo, Panie Pośle! Tak trzymać! W czasie każdej dyskusji z uporem maniaka należy piętnować zachłanność kleru katolickiego i wskazywać, ile pożytecznych rzeczy można zrobić za pieniądze przeznaczone na Krk. Być może wagą problemów należałoby szczególnie zainteresować ludzi młodych. Oczywiście jazgot przykruchtowych hunwejbinów będzie ogromny, ale Wasz klub parlamentarny nie powinien się tym zrażać. Bo tylko w Was nadzieja, że coś się zmieni i na Krk będzie płacił tylko ten, kto będzie sobie życzył, a nie całe społeczeństwo. Dlatego życzę Wam wytrwałości, sprawności w działaniu i odporności na niewybredne ataki osobiste popleczników Krk, abym przy następnych wyborach miał na kogo zagłosować. Robert Nowak, Bytoń Nie łączcie się! Widzę, że realizuje się niebezpieczny scenariusz rozpracowywania Ruchu Palikota. Czytam, że były prezydent Aleksander Kwaśniewski drąży temat pod kątem, jak usidlić palikotowców. Nowy ruch paralewicowy, jakim jest Ruch Palikota, to niezły kąsek dla działaczy pseudolewicy – tych, którzy lewicowe ideały zdeptali. Panie Romanie, czy zdajecie sobie z tego sprawę? Pytam nieprzypadkowo, bo obawiam się nawrotu pseudolewicowego konserwowania układu PZPR–Kościół kat. wykazać się swoją ideowością i podporządkować naszym standardom. Będą zresztą (poza osobami rekomendowanymi) w większości weryfikowani – najpierw na poziomie Stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota. Co do Aleksandra Kwaśniewskiego, to 19 grudnia mamy (Klub Poselski RP) z nim spotkanie. Zamierzam na tym spotkaniu domagać się od niego przeproszenia wszystkich antyklerykałów w Polsce za wypowiedź sprzed kilku lat, w której określił on antyklerykalizm mianem „choroby”. Jonasz Jeszcze o odpadach Właśnie przeczytałem Pański kolejny, znakomity jak zwykle, wstępniak. Sam wielokrotnie piszę w dyskusjach internetowych, że jeśli ludzkość nie opamięta się w porę, to czeka ją śmierć głodowa na kupie śmieci. Wysypiska komunalne to w dzisiejszych czasach anachronizm godny potępienia. Ja mam gospodarstwo na Żuławach, ale wcale nie korzystam z wywozu śmieci, ponieważ ich nie produkuję. Wszystko, co da się przetworzyć, ląduje posegregowane w specjalnych pojemnikach, odpady organiczne w kompostowniku, a złom metalowy złomiarze zabierają z podziękowaniem. Oczywiście mieszkańcy blokowisk mają mniejsze możliwości segregowania odpadów, ale władze miejskie nie robią absolutnie nic, żeby ludziom pomóc. Winna jest temu inercja myślowa samorządowców oraz ich złe nawyki z dzieciństwa. Gdyby każda gmina w Polsce ustawiła w widocznych miejscach pojemniki na odpady przemysłowe i odpowiednio poinstruowała mieszkańców o ich przeznaczeniu, nakładając jednocześnie surowe kary za śmiecenie, tak jak w Singapurze, to po jakimś czasie wyniki takiej akcji byłyby z pewnością pozytywne. Osobnym problemem jest oczywiście niczym niepohamowana chęć zysku korporacji energetyczno-paliwowych. Tutaj inicjatywy na poziomie samorządu będą oczywiście niewystarczające. Od przeszło pół wieku mamy prototypy pojazdów palących poniżej 3 litrów benzyny na 100 km (Renault z lat 60., VW Lupo), tyle że nikt ich nie chce produkować. Sam jeździłem w Niemczech mercedesem z silnikiem Elsbett, zasilanym olejem roślinnym i wpisującym się znakomicie w cykl przemiany CO2 w olej rzepakowy. Wynalazca tego silnika otrzymał wiele nagród, po czym koncerny samochodowe kolaborujące pod stołem z korporacjami naftowymi wpuściły go oczywiście w bankructwo. To, żeby podobne projekty nie ginęły w szufladach prezesów firm naftowych, jest zadaniem dla polityków z prawdziwego zdarzenia. Przed Pańskim ugrupowaniem stoi wiele wyzwań. Trzymam za Was kciuki, ażeby się Wam udało zrealizować ich jak najwięcej. Marek Michałowski „Bezbożna” etyka Po lekturze felietonu redaktora Szenborna pt. „Opowieści z Narnii”, w którym przytacza fragmenty wywodów, a raczej urojeń i fantasmagorii w wykonaniu jednego z „mędrców” watykańskiego imperium, nasuwa się dodatkowa refleksja, że mamy tutaj do czynienia z tzw. syndromem Dostojewskiego, polegającym na tezie, że brak Boga unieważnia normy etyczne. Tymczasem jakże wymowny przykład „bezbożnej” etyki i empatii dają np. buddyści, dżiniści bądź osoby o ateistyczno-humanistycznej proweniencji. Szkoda, że wykładowca jedynie słusznej katolickiej filozofii moralnej zdaje się nie mieć o tym fakcie pojęcia. Jeśli chodzi o „buddystów” dopuszczających się jakoby groteskowych, haniebnych i przestępczych działań, uprzejmie informuję, że praktykującym buddystą może nazwać się... każdy. Idąc tym tokiem rozumowania, w analogiczny sposób może postępować osoba reprezentująca 19 pogląd racjonalistyczny, humanistyczny bądź ateistyczny. Zatem informowanie o tego typu kuriozalnych okolicznościach skłania jedynie do smutnej zadumy i współczucia. Marcin N. Co z tym piekłem? Przeczytałem artykuł „Porzućcie wszelką nadzieję” i doszedłem do wniosku, że to piekło czarnym się jak kupa dupy nie trzyma. Mówią, że piekło jest i będzie wieczne, a według Pisma, którego teoretycznie się trzymają, to na Sądzie Ostatecznym, inaczej zwanym Armagedonem lub jakoś tak, zgładzone będzie wszelkie zło i jego sprawca Diabeł czy Szatan – imion nie zliczysz. Więc rodzi się pytanie, kto będzie smażył te dusze w piekle, tj. pilnował biznesu? Dariusz Żelazowski, Bałtów Nie ma kompromisów Chciałbym odpowiedzieć na list Pani Jagody („FiM” 48/2011). Szanowna Pani, z listu wynika jasno, że bardzo panią boli to, że świadkowie Jehowy nie pozdrawiają kogoś, kto został wykluczony. Myślę, że jako były świadek wie Pani doskonale, dlaczego tak jest. Że właśnie tego wymaga Biblia. Świadkowie Jehowy całą swoją religię oraz wiedzę i organizację opierają na Biblii. Stanowi ona dla nich główny filar oraz tarczę. Pani o tym doskonale wie. Wie Pani również to, że Bóg przewidział takie zachowanie oraz pomówienia w przepowiedniach o odstępcach. Zna Pani werset Mateusza 24. 9, który mówi: „(…) ze względu na moje imię będziecie prześladowani oraz wyśmiewani. Będziecie w nienawiści u wszystkich narodów”. Gdyby było inaczej, religia świadków Jehowy nie różniłaby się od innych i należałaby do wielkiej nierządnicy. Nie ma kompromisów i należy się ustosunkować pozytywnie do władzy, ale jeśli koliduje ona z prawem Bożym, należy obrać odpowiednie stanowisko. Chcę przez to powiedzieć, że nawet w kwestii krwi nie ma kompromisów (…). Jest mi bardzo przykro, że zachowuje się Pani jak odstępca, ale właśnie w ten sposób przyczynia się Pani do spełnienia słów przepowiedni. To znowu mnie jeszcze bardziej buduje, że żyjemy w czasach końca – myślę, że Pani to wszystko wie... Dariusz Janecki, Berlin Szanowni Czytelnicy! Redakcyjny konkurs polegający na wyborze Klerykała Roku cieszy się co roku Państwa niesłabnącym zainteresowaniem. Dlatego postanowiliśmy ogłosić go po raz kolejny. Do 14 grudnia prosimy o nadsyłanie nazwisk tych osób ze świata polityki, kultury, mediów, które według Was swoją indoktrynacją katolicką zasługują za tytuł Klerykała Roku 2011 (wraz z krótkim uzasadnieniem swojego wyboru). Kandydatury prosimy wysyłać na adres: [email protected] lub pocztowy: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, koniecznie z dopiskiem: Klerykał Roku. „Zwycięzca”, którego nazwisko ogłosimy w numerze świątecznym, otrzyma nagrodę: czarną cegłę – dla największego budowniczego klerykalnej Polski. Redakcja 20 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. PRZEMILCZANA HISTORIA L udzie, którzy mieszkają w Azji Południowej – a przynajmniej ci z nich, którzy są skłonni pielęgnować przesądy – wierzą, że duchy, nieodpowiednie zachowanie, zaburzenie równowagi lub urok, mogą spowodować wniknięcie męskich genitaliów w głąb ciała i śmierć lub – w łagodniejszej wersji – zmniejszenie penisa. W krajach tych mężczyźni zgłaszają się co pewien czas do lekarzy i uskarżają na tego rodzaju problemy. Zwykle dotykają one pojedynczych osób, jednak bywa i tak, że „choroba” przeradza się w prawdziwą epidemię. Robert Bartholomew, socjolog zajmujący się problemem zbiorowych złudzeń i histerii, opisał na przykład zaobserwowaną w 1982 roku w Indiach eskalację lęku przed owym zanikaniem, zwanym koro. W północnowschodniej części kraju mężczyźni zaczęli masowo skarżyć się na „ubywające” przyrodzenia. Sprawa stała się na tyle poważna, ze władze zostały zmuszone do podjęcia zdecydowanych kroków, by zaradzić problemowi. W rejon epidemii wysłano specjalne zespoły lekarzy, których wyposażono w... linijki. Ich zadaniem było regularne mierzenie męskich penisów i informowanie „chorych” o braku zmian. Taka „terapia” oraz ogłaszanie wyników badań przez megafony z samochodów krążących po ulicach pomogły uspokoić przerażonych mężczyzn. mężczyzn, którzy chodzili, trzymając się za genitalia. Wielu z nich robiło to zupełnie jawnie. Inni – ci bardziej wstydliwi – wykorzystywali w tym celu kieszenie. Agresja ludzi zmuszała policję do zatrzymywania domniemanych „złodziei”, a wśród katolickich księży w tym kraju znaleźli się tacy, którzy znajdowali nawet biblijne uzasadnienia idiotycznego przesądu. „O ile »koro« dla zewnętrznych obserwatorów może wydawać się ekstremalnie irracjonalne, to w rzeczywistości od wybuchów masowej histerii w krajach Zachodu różni je przede wszystkim obiekt” – pisał Bartholomew. Choć i obiekt nie zawsze się na inne siostry. Opętanie dało wrogom mężczyzny pretekst, który pozwolił wysłać go na stos. Opętanie jak choroba Co ciekawe – w przypadku „opętań” (ich liczba rosła wówczas w miarę rozprzestrzeniania się po Europie procesów czarownic) wszystko odbywało się jak w wypadku bardziej współczesnych histerii związanych z rozprzestrzenianiem chorób zakaźnych (lub koro). Pierwsza osoba (a bywało, że i kilka), która stykała się z informacją o opętaniu lub chorobie, zaczynała przejawiać oczekiwane symptomy. W okresie polowań groźny... żuczek. Jego ugryzienie miało powodować m.in. nudności i wymioty. W krótkim czasie zachorowało ponad 60 pracowników. Objawy wkrótce ustąpiły, a żuczka nigdy nie znaleziono. Zupełnie niedawno w jednej ze szkół katolickich w Meksyku uczennice zaczęły mieć problemy z chodzeniem. Wkrótce na chorobę uskarżało się 600 z 3,6 tys. uczennic. Lekarze nie byli jednak w stanie odnaleźć jakiegokolwiek schorzenia. Zrobili to dopiero psychiatrzy, którzy w organizacji szkoły – ścisłym nadzorze i tworzonej tam monokulturze – zauważyli doskonały zapalnik masowej histerii. Lekarstwem na problemy młodych Histerie stadne W co mogą uwierzyć ludzie, gdy są w tłumie? We wszystko. Stadnie potrafimy całkowicie stracić rozum. Zbiorowe samobójstwo – Gujana 1978 r. Polowanie na czarownice Wspomniana epidemia w Indiach miała stosunkowo spokojny przebieg. Jednak nie wszędzie koro jest tak niewinne. Na przykład w Afryce – gdzie pokutuje przekonanie, że urok może spowodować zniknięcie penisa oraz kobiecych sutków – do eskalacji histerii doszło w latach dziewięćdziesiątych. Problemem był sposób rozprzestrzeniania się epidemii oraz „lekarstwo”, które stosowano. Wierzono bowiem, że penis znika za sprawą kontaktu fizycznego ze „złodziejem”, przy czym wystarczy do tego lekkie dotknięcie w miejscu publicznym. Taki kontakt powodował, że ofiara zaczynała się dziwnie czuć i niekiedy przerażenie powodowało, że rozbierała się, by udowodnić przechodniom, że wśród nich jest „złodziej penisów”. Gdy jak zwykle okazywało się, że wszystko jest w porządku, mówiono, że z powodu alarmu członek wrócił na swoje miejsce. Jednak kiedy złudzenie powodowało, że „okradziony” zauważał jakieś braki, często dochodziło do pobicia osoby rzekomo rzucającej urok. I to pobicia, które niekiedy kończyło się śmiercią. Sunny Ilechukwu, jeden z nigeryjskich psychiatrów, relacjonował, że na ulicach Lagos można było zobaczyć mocno wystraszonych jest inny, bo z okresu polowań na czarownice zachowały się przekazy o mężczyznach, którzy uskarżali się na spowodowany przez wiedźmy zanik penisa. Najlepszym lekarstwem było wówczas oskarżenie, skazanie i spalenie winnej. Z inkwizycją wiążą się też i inne przykłady masowych histerii, do których dochodziło w Europie. Ich epidemie szczególnie często dotykały bowiem zakonnic, które zamykano w klasztorach i zmuszano do celibatu, a jednocześnie pojono bajkami dotyczącymi powszechności opętania. Historia zna przypadki, gdy w klasztorach wszystkie mniszki zamiast mówić, zaczynały miauczeć. Ale były też dużo smutniejsze przykłady „opętań”, które prowadziły na stosy przygotowane przez Święte Oficjum. Tak było choćby w zakonie urszulanek we francuskim Loudun (historię tego opętania przedstwił m.in. Aldous Huxley w „Diabłach z Loudun”), gdzie rozczarowanie miłosne, w połączeniu z wiarą w religijne przesądy, spowodowało, iż zakonnice zaczęły chwalić się i cieszyć z kontaktów seksualnych z diabłem, który nawiedzał ich pod postacią wyjątkowo przystojnego lokalnego proboszcza. Początkowo z wizyt mogła się cieszyć zakochana matka przełożona. Później histeria rozprzestrzeniła na czarownice było to na przykład przekonanie o odbywaniu stosunków z diabłem lub drgawki. W wypadku chorób może pojawić się gorączka, osłabienie i wszystko, co współgra z wiedzą „chorych” o właściwych objawach. Na ogół do wybuchu tego rodzaju „epidemii” dochodzi w zamkniętych społecznościach, takich jak na przykład klasztory, czasem szkoły, fabryki i wspólnoty religijne, ale bywa, że histerie, zwłaszcza zdrowotne, dotykają także całych dzielnic lub nawet miast. Dość istotna jest homogenicznosć takich grup i ograniczony dostęp do źródeł informacji. Na przykład kiedy w Chinach pojawiła się informacja o zachorowaniach na ptasią grypę, do lekarzy w jednej z prowincji masowo zaczęli się zgłaszać ludzie z infekcją. Było ich zdecydowanie więcej niż standardowo w takich sytuacjach, a liczba zachorowań sugerowała początek epidemii. Do tego wszyscy mieli gorączkę i wykazywali objawy właściwe dla tej właśnie choroby. Po pewnym czasie i przeprowadzeniu badań okazało się jednak, że nie było wśród nich... ani jednego naprawdę chorego. Nie brakuje też innych przykładów. W latach 60. w jednej z amerykańskich fabryk wybuchła podobna histeria. Wśród pracowników rozeszła się plotka, że w zakładzie grasuje Meksykanek okazał się krótki pobyt w domu. Wyrwanie ze środowiska sprzyjającego rozprzestrzenianiu się masowych złudzeń wystarczyło, by przywrócić uczennicom sprawność. Kilka lat temu w jednej ze szkół w Malezji podczas porannego apelu jedna z uczennic zaczęła krzyczeć. Później rzuciła się na ziemię. Jej zachowanie wywołało atak histerii u kolejnych. Grupa uczennic w napadzie szaleństwa rozbiegła się po szkole, zaczęła rzucać przedmiotami, krzyczeć i atakować innych. Uspokojenie agresywnych dziewcząt zajęło cztery godziny. Cuda naprawdę widziane Histeria często zaczyna się od jednej osoby. Kolejne przypadki pojawiają się w jej bezpośrednim otoczeniu, by następnie zarazić następne osoby. Kiedy osoby stojące z boku także zaczynają ulegać wpływowi takiego urojenia, wszystko zaczyna działać jak samospełniające się proroctwo i potwierdza pierwotne przekonania. Zdarzało się, że grupowe zatrucia zaczynały się od skargi jednej osoby. Wystarczyło, że ktoś powiedział: „Źle się czuję. To chyba jest zepsute...”, a wkrótce kolejne osoby zaczynały narzekać na swoje kiepskie samopoczucie. Pojawiały się bóle i wymioty. Odnotowano przypadki, kiedy w ciągu kilkudziesięciu minut takie „zatrucie” rozszerzało się na dziesiątki całkowicie zdrowych osób. Ale bywa i tak, że całe zjawisko rozpoczynają i podgrzewają media. I nie zawsze chodzi o choroby, choć to, co dzieje się przy okazji kolejnych fal zachorowań na grypę, doskonale wpisuje się w mechanizm działania zbiorowych histerii. Często w ten sposób rozprzestrzenia się też grupowe nastroje i złudzenia, które towarzyszą różnym wydarzeniom. Takie zarażanie nastrojem, które przybrało niemal rozmiary masowej histerii (w przypadku niektórych środowisk można by zapewne usunąć słówko niemal), obserwowano po katastrofie w Smoleńsku. Natomiast złudzenia dotyczą wielu sfer, a jedną z najbardziej wyrazistych są religijne objawienia. W latach 50. w Puerto Rico grupa dzieci przewidziała pojawienie się Matki Boskiej. Wydarzenie zostało nagłośnione przez media oraz lokalnych duchownych i w przewidywanym dniu oraz miejscu objawienia zebrało się 150 tys. wiernych. W tłumie krążyło kilku socjologów, którzy przeprowadzali wywiady. Okazało się, że większość pytanych nic nie widziała. Jednak nie brakowało takich, którzy potwierdzili swoje oczekiwania – widzieli aureole wokół słońca i sylwetkę Marii w chmurach. Czuli się doskonale, a nawet mówili o cudownych uleczeniach. Uwierzymy w każdą głupotę I tutaj pojawia się najciekawsza część całej sprawy. Od dawna histerie tłumaczono wpływem społecznym i ludzką skłonnością do ulegania presji innych. Nie do końca znano jednak mechanizm, który o tym decyduje. Czy chodzi o to, że widzimy i czujemy to, co chcieliby inni? Tylko po to, by odnaleźć się w grupie? Myślano też, że skłonność do takich zachowań może być związana z wpływem kultury lub określonym typem osobowości. Dziś wiemy, że wszystkie te intuicje są w pewien sposób słuszne. Jednak lepiej – choć trzeba też przyznać, że jeszcze nie do końca – znamy mechanizm, który decyduje o naszej skłonności do podążania za grupą. Badania z użyciem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego mózgu wykazały bowiem, że uleganie presji aktywuje tę jego część, która odpowiada za... postrzeganie. Można z tego wnioskować, że pod wpływem innych rzeczywiście widzimy to, co inni mówią, że widzą. To znaczy nasze mózgi widzą rzeczy, których nie ma. A jednocześnie sprzeciwianie się opiniom popularnym w tłumie uruchamia inną część naszego najważniejszego narządu – tę, która wiąże się z przeżywaniem negatywnych emocji. To zdecydowanie utrudnia nonkomformizm i opieranie się społecznej presji. KAROL BRZOSTOWSKI Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. OKIEM BIBLISTY PYTANIA CZYTELNIKÓW Życie po życiu ( 2 ) Aby uzasadnić życie po życiu, realność siarczystego piekła dla jednych oraz miejsca wiecznej szczęśliwości dla drugich, większość chrześcijan odwołuje się również do przypowieści o bogaczu i Łazarzu (Łk 16. 19–31), którą Chrystus skierował głównie do faryzeuszy (por. Łk 15. 43). Czy jednak przypowieść ta rzeczywiście mówi o tym, że tuż po śmierci umarli udają się do piekła bądź raju? Rozpocznijmy od przypomnienia, że Jezus bardzo często przemawiał do tłumów w przypowieściach. Czytamy, że „w wielu przypowieściach zwiastował im słowo stosownie do tego, jak mogli słuchać. Na osobności zaś wykładał uczniom swoim wszystko” (Mk 4. 33–34). Z przytoczonego tekstu wynika też, że przypowieści nie należy interpretować dosłownie, ponieważ w znacznym stopniu zawierają one określenia alegoryczne, symboliczne. Jezus często używał licznych porównań (parabola), przenośni (metafora), a nawet zamierzonej przesady (hiperbola), aby w ten właśnie sposób – obrazowy i plastyczny – przykuć uwagę słuchaczy, wskazać im wartości moralne oraz zainteresować ich sprawami Królestwa Bożego. I tak też należy traktować przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Niestety, większość wierzących uważa, że przypowieść ta – jedyna w swoim rodzaju, bo oprócz Łukasza nie znajdziemy jej w żadnym innym przekazie ewangelicznym – zawiera dosłowny opis piekła i raju. Twierdzą, że zmarli natychmiast po śmierci trafiają bądź to do piekła, bądź do raju (nieba) przed oblicze Zbawiciela. Dowodzą, że skoro Ewangelia używa zwrotu: „A był pewien człowiek bogaty” (Łk 16. 19), to opowiadanie to nie może być przypowieścią, tym bardziej że również sam tekst nie mówi o tym wyraźnie. Co sądzić o takiej argumentacji? Cóż, dobrze byłoby zauważyć, że Ewangelia Łukasza zawiera kilka innych podobieństw, o których również nie powiedziano, że są przypowieściami. Przykładem tego mogą być chociażby następujące: o dwóch dłużnikach (Łk 7. 40–43), o miłosiernym Samarytaninie (10. 29–37), o wielkiej wieczerzy (14. 15–24), o synu marnotrawnym (15. 11–32), a także przypowieść o nieuczciwym zarządcy (16. 1–13). Co więcej, w każdym z tych opowiadań występują podobne zwroty, mówiące, że ktoś „miał”, „szedł”, „przygotował”, „był”. Zwroty te nie oznaczają jednak, że opowiadania te nie są przypowieściami. Geza Vermes, wybitny biblista i światowej sławy hebraista (były ksiądz katolicki), w swoim komentarzu do przypowieści o bogaczu i Łazarzu stwierdza, że opowiadanie to „zwięźle ilustruje propagowane przez faryzeuszów w czasach Jezusa popularne wyobrażenie o odpłacie za ziemskie postępowanie i formach życia pozagrobowego” („Autentyczna Ewangelia Jezusa”, Wydawnictwo Homini, Kraków 2009, s. 187). Również Craig S. Keener pisze o bogaczu i Łazarzu, co następuje: „Przypowieść ta przypomina pewną rabinacką opowieść o nieznanej dacie powstania (…). Pewne szczegóły dotyczące życia przyszłego są typowymi motywami zaczerpniętymi z żydowskiej tradycji – niektóre z nich stanowiły niezbędne elementy wątku (co jest dozwoloną praktyką w przypadku przypowieści)” („Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu”, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2000, s. 163). Jak widać, nawet tak znani katoliccy bibliści nie kwestionują charakteru opowieści ewangelicznej, tego, że w obrazowy, typowy dla przypowieści sposób, przekazuje ona pewną naukę moralną, a mianowicie, że najważniejszy zawsze jest człowiek. Wszak przypowieść ta uczy między innymi, że nic – tym bardziej religia powołująca się na Abrahama (por. Mt 3. 9; Łk 16. 24) – nie może zastąpić współczucia i troski o innych. Kto bowiem przechodzi obojętnie obok cudzego nieszczęścia, ten sam wydaje na siebie skazujący wyrok. To jest zatem główne przesłanie przypowieści o bogaczu i Łazarzu, a nie nauka o piekle. Dodajmy, że tworzenie wykładni na temat piekła i życia po śmierci na podstawie tego tekstu – jedynego w całym Nowym Testamencie – z punktu widzenia biblijnej hermeneutyki jest absolutnie nie do przyjęcia. Tym bardziej że również samo opowiadanie wyraźnie wskazuje na to, że mamy do czynienia z przypowieścią. A wskazuje na to co najmniej kilka elementów. Przede wszystkim wzmianka o tym, że potępieni, którzy znajdują się w piekle, i zbawieni przebywający w raju mogą siebie widzieć i z sobą rozmawiać. Czytamy bowiem, że potępiony bogacz „ujrzał z daleka Abrahama Łazarza” (w. 23) i rozmawiał z patriarchą (w. 24), chociaż dzieliła ich „wielka przepaść” (w. 26). Czy to jest możliwe? Oczywiście, że nie. Przecież gdyby tak było w istocie, należałoby się poważnie zastanowić, czy raj rzeczywiście byłby miejscem wiecznej szczęśliwości. Gdyby bowiem zbawieni istotnie widzieli i słyszeli jęki cierpiących w piekle – być może nawet swoich najbliższych – wątpię, żeby mogli się cieszyć choć przez chwilę, a cóż dopiero przez całą wieczność! Czy to rozsądne, aby w coś takiego wierzyć? (stąd wyraz: piekło), i to znacznie boleśniej niż ogień ziemski. »Nasz ogień zimnym jest w porównaniu do ognia piekielnego«” (,, Katolicki katechizm ludowy”, cz. I, s. 399). Czy można zatem poważnie traktować podobne twierdzenia i opisy? Czy dosłowne tłumaczenie tego opowiadania nie prowadzi do oczywistego absurdu? Przecież kontekst, w jakim należy odczytywać przypowieść o bogaczu i Łazarzu (rozdziały od 14. do 16.), wyraźnie wskazuje na to, że została ona wymierzona głównie przeciwko elitom Izraela, szczególnie faryzeuszom, którzy bogacili się kosztem innych (por. Mt 23. 14; Mk 12. 38–40; Łk 11. 37–44), a mimo to nadal „chcieli uchodzić w oczach ludzi za sprawiedliwych” (Łk 16. 15). Chrystus zdemaskował jednak obłudę owych elit. Wykazywał, że nie tylko „byli chciwi” (Łk 16. 14), ale również niewiele przejmowali Fiodor Bronnikow – „Łazarz” Po drugie – wątpliwość co do dosłownej interpretacji ewangelicznego opowiadania budzi również treść innego wersetu: „I poza tym wszystkim między nami a wami rozciąga się wielka przepaść, aby ci, którzy chcą stąd do was przejść, nie mogli, ani też stamtąd do nas nie mogli się przeprawić” (w. 26). Od razu nasuwa się tu pytanie: czyżby zbawieni rzeczywiście chcieli opuścić „łono Abrahama” i pójść do piekła, aby pomóc potępionym? Czyżby nie zgadzali się z Bożym wymiarem sprawiedliwości? Poza tym czy „umoczony koniec palca w wodzie ochłodził język” bogacza (w. 24), skoro znajdował się on ogniu piekielnym? Czyż ogień piekielny – według nauki Kościoła rzymskokatolickiego – nie jest dotkliwszy od znanego nam żaru? Przecież ks. prof. Franciszek Spirago wyraźnie pisał, że „ogień piekielny (…) piecze się losem swoich ubogich współbraci. Od samego początku nauczał też, żeby „wystrzegać się wszelkiej chciwości, dlatego że nie od obfitości dóbr zależy czyjeś życie” (Łk 12. 15). Jeśli bowiem bogactwo nie może nikogo uchronić przed śmiercią, to tym bardziej nikomu nie może zapewnić życia wiecznego. Ostrzegał, że „komu wiele dano, od tego wiele będzie się wymagać” (Łk 12. 48), i pouczał: „Gdy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych, ślepych. I [wtedy] będziesz błogosławiony, bo nie mają ci czym odpłacić. Odpłatę bowiem będziesz miał przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łk 14. 13–14). Co więcej, z powyżej przytoczonego tekstu wynika także, że Chrystus wyraźnie mówił, kiedy sprawiedliwi otrzymają „odpłatę”. Nastąpi to nie wcześniej, jak dopiero 21 w dniu zmartwychwstania. Zatem według Biblii nagroda lub kara wiążą się nierozerwalnie ze zmartwychwstaniem. W Ewangelii św. Jana czytamy: „Nie dziwcie się temu, gdyż nadchodzi godzina, kiedy wszyscy w grobach usłyszą głos jego; i wyjdą ci, co dobrze czynili, by powstać do życia; a inni, którzy źle czynili, by powstać na sąd” (J 5. 28–29). Ewangeliczna nadzieja dla żywych i umarłych wiąże się więc ze zmartwychwstaniem, a nie z pojęciem nieśmiertelności duszy i związanej z tym idei życia pozagrobowego. Zasadnicze znaczenie należy tu przypisywać nie jednemu tekstowi (przypowieść), ale wszystkim wypowiedziom Chrystusa, między innymi tym: „A to jest wola tego, który mnie posłał, abym z tego wszystkiego, co mi dał, nic nie stracił, lecz wskrzesił to w dniu ostatecznym. A to jest wola Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w niego, miał życie wieczne, a Ja go wzbudzę w dniu ostatecznym” (J 6. 39–40) oraz: „Oto przyjdę wkrótce, a zapłata moja jest ze mną, by oddać każdemu według jego uczynku” (Ap 22. 12). Krótko mówiąc, Biblia zapowiada, że wszystkich ludzi czeka zmartwychwstanie i nagroda lub kara, a nie życie pozagrobowe, które rzekomo rozpoczyna się w godzinie śmierci. Sprawiedliwi nie otrzymują więc obiecanej nieśmiertelności z chwilą śmierci, lecz dopiero przy powtórnym przyjściu Chrystusa. Takie przynajmniej jest świadectwo Pism, a także apostoła Pawła, który napisał: „Albowiem jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy zostaną ożywieni. A każdy w swoim porządku: jako pierwszy Chrystus, potem ci, którzy są Chrystusowi w czasie jego przyjścia (…), w jednej chwili, w mgnieniu oka, na odgłos trąby ostatecznej; bo trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni zostaną jako nieskażeni, a my zostaniemy przemienieni. Albowiem to, co skażone, musi się przyoblec w to, co nieskażone, a to, co śmiertelne, musi przyoblec się w nieśmiertelność” (1 Kor 15. 22–23, 52–53). Przypowieść o bogaczu i Łazarzu uczy również, że z chwilą śmierci nie można już niczego zmienić. Śmierć przypieczętowuje bowiem los każdego człowieka. Tak czytamy m.in. w Liście do Hebrajczyków: „Postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (9. 27). Kto więc oczekuje i pragnie całkowitego zbawienia, musi o nie zadbać zawczasu, ponieważ zbawienie rozpoczyna się i dokonuje w chwili obecnej, tu i teraz. „Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia” (2 Kor 6. 2). Dlatego właśnie opowiadanie to tak mocno akcentuje ważność słuchania tego, co głosi Pismo (por. Łk 16. 29). Jeśli bowiem ludzie nie słuchają orędzia Bożego, to nic i nikt nie jest w stanie im pomóc, nawet „choćby kto z umarłych powstał” (Łk 16. 31). „Wiara jest bowiem ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rz 10. 17). BOLESŁAW PARMA 22 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. OKIEM SCEPTYKA ANTYMITOLOGIA NARODOWA (60) „Bunt” Żeligowskiego Kształtowanie się granicy polsko-litewskiej przebiegało w nieustannych konfliktach. Wileńszczyznę w okresie międzywojennym odebrał Litwinom upozorowany bunt generała Żeligowskiego. Polaków i Litwinów połączyły od czasów Władysława Jagiełły liczne więzi polityczne, kulturalne i ekonomiczne oraz kontakty międzyludzkie. Zdawać by się mogło, że w ślad za tym Polskę i Litwę połączy dobre sąsiedztwo. Historia chciała inaczej. Bliskie związki unijne, a następnie solidarna walka z zaborcami przerodziły się w wyobcowanie i otwartą wrogość. Pod koniec XIX w. litewską odrębność narodową i polityczną oraz uwolnienie od wpływów polskich zaczęła głosić gazeta „Auszra” („Jutrzenka”). Jonas Basanavicius – założyciel „Auszry”, uważany za ojca odrodzenia narodowego Litwy – stwierdził, że „interesy teraźniejszych Litwinów jako narodu nie mają nic wspólnego z patriotycznymi polskimi marzeniami”. Jedną z najważniejszych spraw w polsko-litewskim sporze stała się kwestia terytorialna. W 1915 r., gdy Niemcy zajęli dużą część ziem litewsko-białoruskich z Grodnem i Wilnem, Blok Polskich Organizacji Demokratycznych w Wilnie ogłosił chęć restytucji Wielkiego Księstwa Litewskiego w unii z Polską. Przeciwko tejże deklaracji ostro zaprotestowali działacze litewscy, oświadczając, że unia Polski i Litwy przestała istnieć po upadku N Rzeczypospolitej, a naród litewski „chce pozostać panem na swej własnej ziemi”. Po upadku monarchii rosyjskiej w 1917 r. na Litwie, którą od 1915 r. okupowała armia niemiecka, powstała 11 grudnia 1917 r. Rada Litewska, zwana Tarybą, stanowiąca pierwszy rząd niepodległościowy państwa litewskiego. Taryba proklamowała najpierw odbudowę państwa litewskiego ze stolicą w Wilnie i pod protektoratem Niemiec, a następnie – 11 lutego 1918 r. – ogłosiła deklarację niepodległościową, której założeniem było zerwanie dotychczasowych związków Litwy z innymi państwami. Litwini zażądali uznania niepodległości Litwy z Wilnem jako stolicą, ale dla strony polskiej było to nie do przyjęcia. Po zakończeniu I wojny światowej spór polsko-litewski przekształcił się w konflikt dwóch państw. Naczelnik państwa polskiego Józef Piłsudski za swoje najważniejsze zadanie polityczne uznał odbudowę państwowości polskiej w jej granicach sprzed 1772 r., na zasadach federacji Białorusi, iektórzy chrześcijanie mówią nie tylko to, że Biblia jest prawdzi wa, ale także, że jest „nauko wa”. Albo że księga ta coś „sprawozda je” niczym solidny materiał dziennikar ski. Ale czy istnieją podstawy do takich twierdzeń? Dostałem bardzo miły i ciekawy list od pana Henryka K., czytelnika niniejszego cyklu, człowieka wierzącego. W odróżnieniu od wielu innych osób bardzo religijnych, które do mnie pisują, pan Henryk nie ma w sobie ani odrobiny napastliwości. Ogromnie to doceniam. Oczywiście, mój korespondent nie zgadza się z niektórymi ocenami, które tu prezentuję – sądzi, że staram się „przedstawić Biblię jako stek niedorzeczności”. Przeciwnie, uważam, że w Biblii jest mnóstwo rzeczy ciekawych i takich, z którymi z pewnością mogę się zgodzić. Ja tylko przestrzegam przed uważaniem jej za księgę nieomylną. Nie widzę powodów do takiego mniemania i uważam je za szkodliwe, i to głównie z powodów etycznych. Pan Henryk twierdzi, że „Biblia jest księgą naukową”. Chciałbym się nad tym zatrzymać, bo to nierzadko spotykane stwierdzenie. Chrześcijańskie (i żydowskie) pisma święte mogłyby być naukowe na dwa sposoby. Ukrainy (Rusi), Litwy historycznej i Polski. Zakładał, że przyszła Polska będzie państwem federacyjnym, oddzielonym od Rosji Radzieckiej kordonem sprzymierzonych ze sobą państw. Liczył na to, że rewolucja październikowa i wojna domowa osłabiły Rosję wystarczająco, aby realizacja tej koncepcji była możliwa. Plany te pokrywały się z interesami elit, przede wszystkim zaś ziemiaństwa posiadającego na terenie ziem litewsko-białorusko-ukraińskich rozległe majątki ziemskie. Federacyjne plany Piłsudskiego, jak również endecka koncepcja inkorporacyjna, by włączyć do Polski Po pierwsze, musiałyby zawierać opisy wydarzeń i twierdzeń zgodnych z rzeczywistością. W sensie ściślejszym jej naukowość musiałaby polegać na przyjęciu przez jej autorów metod, które umożliwiłyby weryfikację (i to wielokrotną) zawartych w niej twierdzeń wszystkie dawne ziemie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, na których Polacy stanowili większość potencjału ludzkiego, gospodarczego i kulturalnego, były jednak nierealistyczne. Sąsiadujące z Polską narody nie chciały wchodzić z nią w federację, lecz budować własne, niezależne państwa. Spór polsko-litewski dotyczył przynależności Suwalszczyzny i Wileńszczyzny. Ustalona linia demarkacyjna nie przyznawała Polsce Wilna i Wileńszczyzny, która – mimo że zamieszkana w dużym stopniu przez ludność polską (w Wilnie nawet w większości) – była uważana przez Litwinów, skądinąd słusznie, za historyczną część ich terytorium narodowego. Piłsudski nie mógł się jednak pogodzić z utratą tych ziem i wypracował oryginalny pomysł wcielenia Wileńszczyzny do Polski. Wpadł na pomysł, by Wilno i otaczające je tereny zostały zdobyte w wyniku „buntu” żołnierzy pochodzących z ziem północno-wschodnich. Mieli oni na własną rękę zająć Wilno i położyć kres trwającemu tam panowaniu Litwinów. Dowództwo nad operacją powierzył Piłsudski generałowi Lucjanowi Żeligowskiemu, pochodzącemu, podobnie jak marszałek, z Wileńszczyzny. wielokrotnie przeredagowywane i ich obecność w Biblii budziła czasem wątpliwości i spory. Zatem stwierdzenie, że na przykład autor tej lub innej ewangelii coś „sprawozdaje”, budzi zakłopotanie. Sprawozdawać można tylko to, czego się było świadkiem. ŻYCIE PO RELIGII Naukowość Biblii poprzez zapewnienie powtarzalności opisywanych doświadczeń itp. Jeśli chodzi o pierwsze rozumienie naukowości, to Biblia nie spełnia jego kryteriów. Wiele opisywanych w niej historii budzi wątpliwości, wygląda na sprzeczne z rozumem i doświadczeniem, zawiera twierdzenia wzajemnie się wykluczające. Nie da się więc powiedzieć, że jest „zgodna z rzeczywistością”. Nie da się nawet o niej powiedzieć, że jest „księgą”, jak lubią mówić chrześcijanie. Są to raczej pisma rozmaitych autorów, zwykle nieznanych lub wątpliwych. Nie wiadomo, czy to, co jakoby widzieli, jest prawdą, bo nie wiadomo nawet, kim byli. Te księgi były Tym bardziej więc Biblia nie jest księgą naukową w sensie ściślejszym. Jej autorzy nie mieli, bo wówczas mieć nie mogli, pojęcia o metodzie naukowej, nie starali się też udowodnić swoich twierdzeń ani poddawać weryfikacji. Nie można na przykład zweryfikować zmartwychwstania Chrystusa ani stworzenia świata. Twierdzenie, że Jezus zmartwychwstał i żyje, ale nie da się tego dowieść, bo się schował 2 tys. lat temu „w niebie” (czymkolwiek by ono było) i tam się stale ukrywa, może budzić tylko uśmiech badacza, który chciałby taką tezę sprawdzić. Mój korespondent twierdzi, że Biblię trudno zrozumieć, bo zawiera słownictwo fachowe, Zajęcie Wilna, jakoby bez zgody Piłsudskiego, miało postawić wszystkie strony przed faktem dokonanym. 8 października 1920 r. gen. Żeligowski upozorował bunt 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej i formacji ochotniczych wobec Naczelnego Wodza i na czele „zbuntowanych” oddziałów pomaszerował na Wilno. Uniknąwszy większych starć, 9 października Polacy zajęli Wilno. Trzy dni później gen. Żeligowski wydał dekret, który nadał Wileńszczyźnie status odrębnego tworu państwowego pod nazwą Litwa Środkowa. Było to państwo na pozór niepodległe, a w rzeczywistości całkowicie zależne od Polski. Ściągnięte przez Litwinów siły, mimo uporczywych walk z Polakami, nie zdołały odbić Wilna. Niewiele też dały negocjacje w sprawie przynależności państwowej Wileńszczyzny. Ostatecznie strona polska zdecydowała, że o losie Wileńszczyzny rozstrzygnie wyłoniony w wyborach Sejm Wileński. Wybory do tego Sejmu przeprowadziła Komisja Rządząca, w skład której wchodzili sami Polacy. Wybory zbojkotowała większość ludności niepolskiej. 20 lutego 1920 r. Sejm Wileński podjął uchwałę, która głosiła, że „Ziemia Wileńska stanowi bez warunków i zastrzeżeń nierozdzielną część Rzeczypospolitej Polskiej (...)”. 24 marca Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej zatwierdził akt złączenia Ziemi Wileńskiej z państwem polskim, a 22 kwietnia tegoż roku nastąpił uroczysty akt inkorporacyjny z udziałem Naczelnika Państwa. Strona litewska nigdy nie uznała uchwały Sejmu Wileńskiego i inkorporacji Wileńszczyzny do Polski. ARTUR CECUŁA tak samo trudne do pojęcia dla laików, jak trudne bywa słownictwo fizyczne czy chemiczne. Nie jest to trafne porównanie, bo – jak już dowiedliśmy wyżej – nie da się porównać pism naukowych z częściami składowymi Biblii. Sami badacze Biblii kłócą się od stuleci nad znaczeniem pojęć biblijnych, a przytoczony przez pana Henryka przykład dobrze to oddaje – wbrew intencjom jego samego. Twierdzi on mianowicie, że „Słowo” z prologu Ewangelii Jana należy rozumieć jako prawo naukowe. Być może, ale istnieje też wiele innych wyjaśnień tego pojęcia – i nie mniej ciekawych. No i co z tym zrobimy? Gdzie tu naukowość? Gdzie jasne ustalenia? One łamią się już na etapie terminologii. Pan Henryk twierdzi, że prawa przyrody nie mogły powstać przez przypadek, ale nie potrafi dowieść swego twierdzenia. Wielu kreacjonistów twierdzi, że narząd oka nie mógł powstać przez przypadek. Ale kto mówi o „przypadku”? To dobór naturalny stworzył oko i wszystko, co żywe. To nie jest przypadek, ale pewna prawidłowość, bynajmniej nie doskonała, ale za to konsekwentna. I stąd moja prośba – trzymajmy się faktów i tego, co daje się ustalić; nie budujmy swego życia na literaturze niewiadomego pochodzenia. Tak jest rozsądniej. MAREK KRAK Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. K ażdy kolejny papież obu odłamów Kościoła zachodniego składał uroczystą przysięgę, że dogada się z rywalem i obaj złożą korony papieskie, by można było wybrać wspólnego papieża. Kardynałowie obierali więc papieżami tych, którzy najgłośniej krzyczeli, że jak tylko zostaną wybrani, to wkrótce dogadają się z drugim odłamem i niezwłocznie złożą koronę. Po konsekracji każdy największy orędownik zjednoczenia doznawał cudownej przemiany, zaczynał uznawać siebie za świętego następcę Jezusa na ziemi, po czym albo otwarcie rezygnował z chęci negocjacji z rywalizującą obediencją, albo prowadził okazał się później jej zaciekłym konserwatorem. Miało to jednak dobre strony. Uniwersytet paryski przestał wreszcie zajmować się tropieniem herezji i stał się ośrodkiem myśli antypapieskiej, gdzie wykuwały się poglądy legalnego nieposłuszeństwa wobec „następców Chrystusa”. Partnerem uniwersytetu stał się kler francuski, rabowany przez papiestwo wysokimi podatkami. Liderem opozycji antypapieskiej był wówczas rektor uniwersytetu Mikołaj z Clemanges, który napisał traktat „O upadku Kościoła” i wypunktowywał całe zło, które opanowało ówczesny Kościół i papiestwo: „Po wielkim wzbogaceniu dobrami ziemskimi cnoty naszych przodków OKIEM SCEPTYKA pierwszym gallikańskim zrywie nie uznawała żadnego papieża. Wówczas Benedykta XIII opuściła większość jego kardynałów, zabroniono mu również drenować podatkami francuski Kościół, co musiało być ciosem bardzo bolesnym. Papież przez kilka lat został więźniem Awinionu, lecz nie złamał się i po kilku latach, głównie dzięki zabiegom księcia Orleanu, odzyskał całą swoją obediencję. Oczywiście po złożeniu kolejnych przysiąg o rychłym zakończeniu schizmy i abdykacji. Odłam awinioński odbudował się pewnie i dlatego, że Rzym nie stanowił wówczas zachęcającej alternatywy. Papieża Bonifacego IX (1389–1404) nie interesowały sprawy Rzymianie, po tyranii Bonifacego, nie chcieli podporządkować się nowemu papieżowi, dopóki nie wyrzeknie się on władzy świeckiej. W tej sytuacji nie obyło się bez interwencji militarnej króla Neapolu, który pośredniczył w sporze pomiędzy Rzymem a nowym papieżem. Ostatecznie podyktował on traktat, który był formą ugody. Papież zachowywał prawo mianowania senatora, lecz ludność mogła wybierać siedmiu zarządców świeckiej administracji raz na dwa miesiące. Kuria i mieszkańcy papieskiego miasteczka w Rzymie (Leonina) mieli być wyjęci spod władzy świeckich sądów, a papież i kardynałowie mieli nie płacić miejskich podatków. OJCOWIE NIEŚWIĘCI (65) Rzeźnia apostolska Dwie ostatnie dekady Wielkiej Schizmy wypełnione zostały polityką pustych obietnic kolejnych papieży i antypapieży o rychłym zakończeniu podziału i zjednoczeniu Kościoła. udawaną grę w próby zjednoczenia. Stało się jasne, że zjednoczenia trzeba będzie dokonać ponad głowami wyklinających się papieży. Po soborze w Pizie w 1409 roku stało się też jasne, że nie obędzie się bez przemocy. Bez interwencji z zewnątrz Kościół nie był w stanie wyjść z impasu. Swoją drogą Europa zrobiłaby sobie znacznie większą przysługę, gdyby nie ratowała papiestwa i pozwoliła mu trwać w rozkładzie schizmatyckim kolejne dekady, dzięki czemu z łatwością mogłyby się wytworzyć w poszczególnych krajach nieszkodliwe kościoły narodowe. Nie wyciągnięto lekcji z kilkuwiekowych pretensji imperialnych papiestwa i kiedy znalazło się ono na dnie upadku, ratowali je czołowi władcy europejscy. Zanim jednak dokonano unifikacji papiestwa, i to przy akompaniamencie krzyków palonego Jana Husa, musiało ono wpierw spaść na ostatni szczebel swego rozkładu. Doszło bowiem do podziału Kościoła pomiędzy trzech papieży, z których dwaj byli żałosnymi politrukami nieustannie walczącymi o władzę, a trzeci – ekspiratem i łotrem szczególnego kalibru. Najdłużej panującym papieżem okresu schizmy był Benedykt XIII, zwierzchnik obediencji awiniońskiej w latach 1394–1417, który aż do swej śmierci w 1423 r. siebie uważał za prawowitego papieża, a hiszpańską twierdzę, w której się okopał, za prawdziwą arkę Noego jedynego Kościoła. Wybrano go na głowę Kościoła przede wszystkim dlatego, że wykreował się na czołowego orędownika zakończenia schizmy, ale zostały zaniedbane przez bezgraniczną chciwość i ślepą ambicję, które opanowały serca ludzi Kościoła. W konsekwencji dostojeństwo ich godności i zakres ich władzy zdeprawował luksus. Służyli odtąd trzem najbardziej wymagającym i kłopotliwym panom: LUKSUSOWI, który domagał się stałych prezentów, wina, snu, bankietów, muzyki, poniżających sportów, kurtyzan i podobnych; WYSTAWNOŚCI, która pożądała znakomitych domów, zamków, twierdz, pałaców, bogatych i najróżniejszych mebli, drogich szat, koni, służby i luksusowego przepychu; i w końcu CHCIWOŚCI (...). Dla zaspokajania potrzeb finansowych administracji, papieże mianują swoich »kolektorów« w każdej prowincji – spośród tych, o których wiedzą, że są najsprawniejsi w wyciąganiu pieniędzy, cierpliwie i bezwzględnie, w skrócie tych, którzy bez taryfy ulgowej ni wyjątku wycisną złoto z kamienia. Wyposażają ich nadto w moc anatemy wobec każdego, włącznie z prałatami, a także z uprawnieniem wyłączania ze wspólnoty wiernych każdego, kto w przepisanym terminie nie zaspokoi ich roszczeń finansowych”. W 1396 r. przedłożono więc propozycję wypowiedzenia przez Francję posłuszeństwa Benedyktowi XIII. Wniosek upadł (rektora zmuszono do dymisji), ale wrócił dwa lata później. Akademicy wywodzili wówczas, że papiestwo zdławiło „starożytne swobody”, podczas gdy tylko król francuski może nakładać podatki na francuskie duchowieństwo, czerpać dochody z opróżnionych beneficjów i przydzielać je na nowo. Uniwersytet uzyskał poparcie rządu i przez pięć lat Francja w swoim Innocenty VII, Duch Święty i wąż światowe, uniwersalne, nie mówiąc już o czysto religijnych. Prowadził niekończące się wojny italskie, w których wyrzynał swoich wrogów i przeciwników politycznych. Podatkami łupił poddanych nie mniej bezwzględnie niż jego awinioński konkurent. Po jego śmierci po obu stronach barykady pojawiła się nadzieja, że może teraz uda się zjednoczyć. Rzym znów zamienił się w pole bitwy różnych partii. Miasto zostało wypełnione barykadami, a na ulicach toczyły się regularne walki. Chociaż posłowie z Awinionu apelowali o powstrzymanie się z wyborem, ośmiu kardynałów wybrało na papieża byłego poborcę podatków i dziesięcin (zbierał daniny dla Urbana VI z terenu Anglii), który przybrał imię Innocenty VII. Dodatkowo papież miał dostać od miasta ok. 36 tys. litrów soli, natomiast baronowie nie mogli pełnić swoich urzędów w asyście wojska. Zadaniem rzymian była opieka nad mostami i bramami, a poza tym nikt nie mógł układać się z „antypapieżem” itd. Jakkolwiek Rzym miał nadal poważne zobowiązania wobec papieża, jednak obalona została tyrania wprowadzona w mieście przez poprzedniego „Namiestnika”. Nowa władza w Rzymie miała być sprawowana przez dziesięcioosobowy rząd, w którym trzy miejsca mieli ludzie papieża; ci jednak szybko zostali odsunięci przez pozostałych, którzy mianowali się rządcami wolnej republiki rzymskiej. Odżył więc nieco rzymski republikanizm, ale papież i tak uprawiał 23 bezwstydny nepotyzm – mianował na przykład kardynałem swego szalonego bratanka Ludovica Migliorattiego. Chociaż lud coraz mocniej naciskał papieża, aby zaczął się wywiązywać ze swych przedwyborczych obietnic i poczynił jakieś realne kroki w celu zakończenia schizmy, on nie chciał się z nimi układać i odesłał ich do swego bratanka. Kiedy tylko delegacja mieszkańców dotarła do kardynała Ludovica, jej członkowie zostali od razu skrępowani i skatowani. Jedenastu przetransportowano do szpitala Świętego Ducha (założony pod koniec XII w. przez Innocentego III), gdzie zostali zamordowani, po czym wyrzuceni przez okno na ulicę. Wśród zamordowanych było dwóch członków rządu i kilku naczelników regionów. Wszyscy byli powszechnie poważani przez mieszkańców. Jeśli kardynał z papieżem liczyli, że polityka terroru pomoże im odzyskać pełnię władzy, to pomyłka okazała się bardzo kosztowna. Cały Rzym zapałał gorącą nienawiścią do kurii papieskiej. W mieście rozpoczęło się polowanie na kardynałów, którzy byli maltretowani i więzieni. Kardynalskie pałace zostały puszczone z dymem, a resztka kolegium i papieski trybunał pod przewodem „ojca świętego” galopem uciekali z Rzymu. Ich śladem podążali jednak wściekli rzymianie. W trakcie szalonej pogoni za papieżem życie na trasie straciło trzydziestu papieskich kompanów. Jedną z takich ofiar był opat z klasztoru św. Piotra w Perugii, który wcześniej wsławił się udanym zamachem na lorda Perugii. W końcu niedobitkom udało się dotrzeć do Viterbo, gdzie znaleźli tymczasowe schronienie. W tym czasie rzymianie sforsowali Watykan, który został zdemolowany (zniszczono wówczas znaczną część papieskich archiwów). Kiedy jednak kuria znów opuściła Rzym, który pamiętał jeszcze swoje zabiegi o jej odzyskanie, po pół roku puszczono w niepamięć wyrżnięcie rzymskiej elity i ponownie zaproszono papieża, gdyż jeszcze mniej życzono sobie władzy króla neapolitańskiego. Papież mógł więc triumfalnie wrócić do miasta, a u jego boku dumnie maszerował kardynał morderca. Obecnie mówi się, że to wyłącznie on winny był rzezi elity, zaś papież miał być niepokalany. Najlepiej jednak świadczy przeciw temu powrót papieża z mordercą u boku, zwłaszcza że ten morderca nigdy nie został realnie ukarany za to, co zrobił. Wuj nałożył nań jedynie jakąś pokutę – raczej zły na bratanka za jego nieostrożność, która zaowocowała morderczą ucieczką leciwego już papieża. Wkrótce jednak posypały się na niego nagrody: dostał od papieża tytuły margrafa Ankony i hrabiego Fermo. Wszystko wskazywało na to, że „Rzym był już dojrzały na czasy Borgiów” (Gregorovius). MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl 24 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. GRUNT TO ZDROWIE Szczepienia – za i przeciw Miał z nimi do czynienia każdy, i to na różnych etapach swojego życia. Postrzegane są jako potężny sprzymierzeniec w walce z wieloma chorobami, ale słychać też opinie, że to panaceum może być powodem poważnych problemów zdrowotnych. Dyskusja o zasadności szczepień wybuchła z całą siłą podczas niedawnej „medialnej” epidemii świńskiej grypy, wywołanej wirusem AH1N1. Medialnej – bo panika ogłoszona w mass mediach nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistych zagrożeniach. Liczba osób zmarłych na tę rzekomo śmiertelnie groźną odmianę grypy była mniejsza niż na „zwykłe” postacie tego wirusa. W świetle niewielkiej liczby zachorowań i zgonów naciski mediów oraz środowisk medycznych na konieczność zbiorowych szczepień stały się pretekstem do szerokiej dyskusji nad szczepionkami. Pojawiły się osoby demaskujące tę internacjonalną histerię jako cyniczne i zaplanowane działanie koncernów farmaceutycznych, będących producentami szczepionek wciskanych hurtem całym krajom. Akurat Polska w osobie minister zdrowia Ewy Kopacz oparła się tym tendencjom, chociaż spore były na nią naciski w sprawie zakupu preparatów i przymusowych (dla służby cywilnej) szczepień. Koronnym argumentem pani minister była obawa przed niesprawdzonymi długoterminowymi skutkami ubocznymi tej szczepionki oraz brak klinicznego potwierdzenia jej skuteczności. Akcentowała przy tym nieufność wobec koncernów farmaceutycznych utajniających pewną część danych dotyczących właśnie niepożądanych efektów podania szczepionki. Chciałoby się powiedzieć: coś jest na rzeczy. I rzeczywiście – niektórzy eksperci dzwonią na alarm. Na Zachodzie rwetes wszczęła austriacka dziennikarka Jane Burgermeister, demaskując nadużycia jednej z czołowych firm farmaceutycznych produkujących m.in. szczepionki. Osobą, która w Polsce najmocniej podnosi głos w tej kwestii, jest prof. Maria Dorota Majewska z Zakładu Farmakologii i Fizjologii Układu Nerwowego Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, która przez 25 lat pracowała w czołowych instytucjach naukowych USA, między innymi na uniwersytetach Harvarda i Missouri oraz w Narodowym Instytucie Zdrowia w Waszyngtonie. Jej wykształcenie i doświadczenie zawodowe może budzić zaufanie, więc warto zapoznać się z prezentowanym przez nią punktem widzenia na ten temat. Głównym zarzutem prof. Majewskiej wobec polskiej służby zdrowia jest nadmierna i niepotrzebna liczba szczepień noworodków w ich pierwszych miesiącach życia. Polskie niemowlęta w pierwszych 18 miesiącach życia otrzymują 16 obowiązkowych szczepień przeciw 10 chorobom: gruźlicy, żółtaczce B, błonicy, krztuścowi, tężcowi, polio, odrze, śwince, różyczce i zakażeniom Haemofilus influenzae b. Dodatkowo zalecane są szczepienia przeciw: Streptococus pneumoniae, Neisseria meningitidis, rotavirus, influenza virus, herpes virus varicellae i hepatitis A virus, co może stanowić razem liczbę 26 szczepień w pierwszych 24 miesiącach życia! Wymiernie osłabia to odporność dzieci, i to nawet przez pół roku. Jest to o wiele większa liczba szczepień niż w Europie Zachodniej czy Skandynawii, w której umieralność niemowląt jest o połowę mniejsza niż u nas. Nawet żołnierze amerykańscy zostali trwale okaleczeni chorobą autoimmunologiczną, zwaną syndromem wojny zatokowej, będącą konsekwencją zmasowanej liczby szczepień podczas operacji w Iraku. Raport komisji ekspertów Kongresu USA z 17 listopada 2008 r. konkluduje, że syndrom ten jest chorobą realną. W krajach skandynawskich, które od lat cieszą się najlepszymi wskaźnikami zdrowotności społeczeństwa, szczepienia są dobrowolne i niemowlęta otrzymują je dopiero po skończeniu trzeciego miesiąca lub później. W pierwszych 12 miesiącach życia otrzymują one tylko 9 zalecanych szczepień: DTaP, IPV i Hib, a w 18 miesiącu – dodatkowo MMR. Podobnie jest w Czechach. Prawdopodobnie w dużej mierze dzięki temu umieralność niemowląt jest tam zbliżona do skandynawskiej i wynosi około 3 na 1000 zdrowych urodzeń. W Polsce wskaźnik ten wynosi 6 na 1000, i to pomimo (lub z powodu) tak dużej liczby szczepień. Innym zagrożeniem związanym ze szczepionkami jest zawarta w nich rtęć pod postacią thimerosalu – substancji konserwującej. Szczepionki z tym toksycznym elementem stosuje się w Polsce w dalszym ciągu, chociaż inne kraje europejskie dawno z nich zrezygnowały. Neurotoksyczność związków rtęci została udowodniona ponad wszelką wątpliwość w setkach publikacji naukowych. Dodatkowo istnieją obawy, że może ona wpływać na liczbę dzieci dotkniętych autyzmem. Prof. Majewska podaje dane opublikowane przez Państwowy Instytut Higieny w Polsce, mówiące o tym, że pomimo zaszczepienia 98 proc. dzieci nadal częste są zachorowania na choroby zakaźne, takie jak świnka, różyczka, szkarlatyna czy krztusiec. Zwolennicy szczepionek twierdzą, że dzięki nim choroba ma łagodny przebieg, jednak dziś nikt na te choroby nie umiera, i to nawet w krajach, w których dzieci nie są pod tym kątem szczepione. Stawia to więc pod znakiem zapytania zasadność szczepień na powyższe choroby. Co więcej, badania prowadzone w USA, Nowej Zelandii, Niemczech, Holandii czy Japonii pokazują, że dzieci nieszczepione są na ogół zdrowsze, znacznie rzadziej chorują na choroby psychoneurologiczne, astmę, alergie, cukrzycę i inne choroby typu autoimmunologicznego, a poza tym lepiej radzą sobie z chorobami zakaźnymi. Kolejnym przykładem może być eskalacja autyzmu. Prof. Majewska przytacza dane, według których w krajach, gdzie dopuszczone są do stosowania szczepionki z thimerosalem (Polska, USA), na autyzm cierpi obecnie 1 na 150 dzieci, tymczasem w Skandynawii wskaźnik ten wynosi 1 na 3000. Nie znaczy to bynajmniej, aby zupełnie zrezygnować ze szczepień ochronnych. Jednak według profesor konieczna jest racjonalizacja. Postuluje ona: z wyeliminowanie wszystkich szczepionek z thimerosalem; z zrezygnowanie ze szczepienia noworodków szczepionkami Wzw B (z wyjątkiem noworodków z grupy wysokiego ryzyka, czyli od matek zakażonych żółtaczką); z zrezygnowanie ze szczepienia noworodków BCG (z wyjątkiem dzieci z regionów, gdzie odsetek chorych na gruźlicę wynosi powyżej 40 na 100 000); z rozpoczęcie szczepień od 4 miesiąca życia; z zrezygnowanie ze szczepionki krztuścowej pełnokomórkowej; z zrezygnowanie z podawania więcej niż trzech rodzajów szczepionek w jednym dniu; z zrezygnowanie z podawania szczepionek zawierających żywe wirusy lub podawanie ich pojedynczo w bezpiecznych odstępach czasu; z zobowiązanie szczepiącego lekarza do przeprowadzenia wstępnego wywiadu z rodzicami w sprawie alergii, astmy i innych chorób typu autoimmunologicznego oraz powikłań poszczepiennych u członków rodziny, co pozwoli przewidzieć, czy u danego dziecka mogą wystąpić groźne reakcje poszczepienne; z zobowiązanie szczepiącego lekarza do monitorowania stanu zdrowia dzieci po szczepieniach, by w porę uchwycić stany zagrażające życiu lub zdrowiu dziecka; z stworzenie narodowego programu obowiązkowej rejestracji powikłań i zgonów poszczepiennych. Czy to możliwe, że coś, co było kiedyś wielkim odkryciem i przyczyniło się do uratowania milionów ludzkich istnień, teraz – według niektórych badaczy – może zagrażać zdrowiu nowych obywateli? Bez wątpienia szczepionki są dobrodziejstwem, ale kluczem do niego jest odpowiednie z nich korzystanie. W krajach, gdzie wciąż aplikuje się absurdalną liczbę szczepień, i to noworodkom, społeczeństwo wcale nie jest zdrowsze – wręcz przeciwnie. Tę pozornie absurdalną sytuację tłumaczy dr G. Buchwald. W jednym ze swoich artykułów publikowanych w specjalistycznym czasopiśmie „Co MED” (05/2001 r.) pisze o prawdziwych powodach ograniczenia chorób zakaźnych w społeczeństwach wysoko rozwiniętych. Udowadnia on, że przyczyniły się do tego nie szczepienia, ale spełnienie następujących warunków: – uzdatniana, czysta bakteriologicznie woda pitna; – ogólnie dostępna kanalizacja i oczyszczanie ścieków; – wysoki standard czystości i higieny miejsc zamieszkania; – wystarczająca ilość pożywienia (w Europie stało się tak dopiero około 1950 roku). Buchwald uważa, że jeśli te warunki są spełnione, szczepienia nie są potrzebne. Owe cztery warunki – wpisane w cztery ramiona krzyża – to tzw. krzyż higieny. Na dowód prawdziwości swojej teorii dr Buchwald podaje przykład gruźlicy – coraz powszechniej występującej w USA. Atakuje ona prawie wyłącznie ludzi biednych i bezdomnych, o bardzo niskim standardzie życia. Wśród tych ludzi mnożą się też choroby infekcyjne wykazujące oporność na leczenie skutecznymi kiedyś antybiotykami i sulfonamidami. Zamiast jednak zadbać o dobre warunki socjalne jako nieodzowną i wystarczającą ochronę przed epidemią, nadużywa się epidemii jako argumentu, aby szczepić obywateli. Największą korzyść odnoszą z tego producenci szczepionek. Bzdury – powie z pewnością duża grupa lekarzy. Jednak tłumaczenie dr. Buchwalda jest bardzo sensowne, a brak badań potwierdzających korzyści z multiszczepień nie pomaga ich zwolennikom. Wymowne jest także porównanie śmiertelności wśród niemowląt w krajach szczepiących dzieci „na potęgę” (m.in. Polska) i w krajach Europy Zachodniej i Skandynawii. A teraz fundamentalne pytanie na dziś – szczepić się przeciw grypie czy nie? Osobom dorosłym szczepionki przeciw grypie nie zaszkodzą, ale nie zawsze będą skuteczne. Niestety, odmian wirusa grypy jest dużo i wciąż mutują się nowe. Tak więc szczepionka opracowana nawet w poprzednim sezonie będzie nieskuteczna, jeśli zetkniemy się z nową mutacją wirusa. Po szczepieniu następuje osłabienie organizmu objawiające się symptomami podobnymi do… rzeczywistego zachorowania. Wówczas łatwo można zapaść na inną chorobę. Myślę, że najlepszym sposobem radzenia sobie z dolegliwością, która towarzyszy nam od zawsze, jest dbanie o własny układ odpornościowy poprzez prawidłową dietę, aktywność fizyczną i korzystanie z naturalnych substancji wspomagających nasz system odpornościowy (patrz poprzedni numer „FiM”). Bez wątpienia warto się natomiast zaszczepić przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu A i B. Zarażenie się tymi wirusami prowadzi do nieuchronnej degradacji wątroby, co może prowadzić do zgonu. Przy szczepieniach, tak jak w wielu sferach życia, potrzebny jest umiar i wiedza, która pomoże nam wyciągnąć korzyści z tej zdobyczy medycyny i uniknąć poważnych konsekwencji ślepego poddawania się manipulacjom. ZENON ABRACHAMOWICZ Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. TRZECIA STRONA MEDALU GŁASKANIE JEŻA Czas apokalipsy? Jest związany z datą 13 grudnia 1981 roku pewien paradoks historii: gdyby Jaruzelski wyprowadził wówczas na ulice strzelające czołgi i wprowadził faktyczny stan wojenny, a nie jakiś „stanik”, to dzisiejsi prześladowcy generała raczej nie mieliby okazji zeznawać przeciwko niemu przed sądem. Jest jeszcze i drugi paradoks, który pachnie sofizmatem rodem z antycznej tragedii: Jaruzelski przegrał stan wojenny i może właśnie dzięki temu wygrał. Bo gdyby wówczas wygrał, to przegrałaby cała Polska. My wszyscy. No prawie wszyscy… I większość z owych „nas”, jak się wydaje, doskonale to rozumie, bo – pomimo niezmiennych nagonek na generała, kolejnych fal represjonowania starego człowieka, procesów sądowych i tradycyjnie fatalnego obrazu medialnego – Polacy w sondażach widzą 13 grudnia 1981 roku zgoła inaczej niż wyjący z nienawiści prawicowi politycy i usłużni wobec nich dziennikarze. Oto ponad 60 proc. ankietowanych twierdzi, że wprowadzenie stanu wojennego uchroniło Polskę przed interwencją zbrojną ZSRR, a ponad 50 proc. – że przed wojną domową. Ponad 45 proc. twierdzi z kolei, że dekret uratował kraj przed całkowitą zapaścią gospodarczą (strajki paraliżowały niemal wszystkie gałęzie przemysłu), a jeszcze ciekawsze i dość symptomatyczne jest to, że najwięcej przeciwników ma generał (i jego decyzje) wśród młodzieży urodzonej dekadę po grudniowych wydarzeniach, zaś najwięcej zwolenników – wśród respondentów pomiędzy 45 a 65 rokiem życia. D Wobec powyższych zaskakujących danych jedno pytanie nasuwa się wręcz samo: z jakiego powodu ludzie z pokolenia, które przeżyło godzinę policyjną, rozmowy kontrolowane, drastyczny zakaz podróżowania i ograniczenie korespondencji; z pokolenia, które widziało skoty na ulicach, samotny ocet na półkach, a może i dostało pałą zomowca, znacznie… ale to znacznie cieplej wspominają stan wojenny niż przedstawiciele pokolenia późniejszego, którzy w pamiętną mroźną grudniową noc nie byli jeszcze nawet plemnikami? Ci pierwsi gotowi są niemal rozgrzeszyć Jaruzelskiego. Można powiedzieć, że upływ czasu łagodzi ostre krawędzie i zadziory pamięci, że przeszłość sama się idealizuje. Podobno działa tu mechanizm automatyzmu naszego mózgu: byliśmy młodsi, zdrowsi, może zakochani – wszystko wtedy było piękniejsze. Ale to tylko część prawdy o przyczynach tak zaskakujących i praktycznie od lat niezmiennych wyników sondaży. Część mniejsza. Większa część zaś jest taka, że ci, którzy naprawdę truchleli, słysząc nocne walenie do drzwi, ci, którzy byli aresztowani za posiadanie powielacza spirytusowego lub pliku ulotek, srodze zawiedli się na ojczyźnie, o którą walczyli, stając naprzeciw pał ZOMO. W roku 1989 – mimo wprowadzenia upragnionych zmian systemowych – nie nastąpiły zmiany jakościowe. Robotnik, urzędnik, nauczyciel wyszli z „socjalizmu o ludzkiej twarzy” i wyrżnęli łbami w twardy i niewzruszony mur kapitalizmu z twarzą Balcerowicza. A ten mur to najczęściej także mur obojętności. obrzy ludzie wpłacali na konto Caritasu pieniądze na dom dla niepełnosprawnego chłopca. Kiedy kasy było już odpowiednio dużo, okazało się, że kościelna instytucja kupi dom, ale dla siebie. 11-letni Rafał urodził się z wadami nóg i bioder. Nie ma rąk. Podstawowe czynności, takie jak jedzenie i pisanie, wykonuje nogami. Chłopiec mieszka w starym domu, w którym nie ma nawet czegoś na kształt łazienki, więc musi chodzić do wychodka. Także zimą. Przeszedł mnóstwo operacji i czeka na kolejne. Mimo tak tragicznej sytuacji jest pogodnym chłopcem. Stara się żyć normalnie, świetnie zna się na komputerach i ma znakomite wyniki w nauce. Jest nadzieja na przeszczep ręki. Mama Rafała – Wiesława Ciężczak – jest w stałym kontakcie ze szpitalem w Trzebnicy. Kobieta deklaruje, że jeżeli kiedyś znajdzie się dawca ręki, to będą chcieli skorzystać z takiej możliwości. Rafał ma tymczasem jedno wielkie marzenie. Inni chłopcy w jego wieku marzą, by zasiąść za kierownicą bolidu F-1, jeszcze inni, aby gościć po meczu w szatni FC Barcelona, Jeśli jeszcze niespełna dekadę wcześniej wyrzucony z pracy stoczniowiec lub zredukowany aktor trzeciego garnituru w prowincjonalnym teatrze mógł liczyć na autentyczną pomoc KOR-u, na zagraniczne paczki, a nawet na – a tak, powiedzmy to szczerze – jakąś tam opiekę Kościoła (z darów), to w wolnym kraju, o który walczył, który wyśnił i wymarzył, mógł wybierać pomiędzy zasiłkiem – później opieką społeczną – a przytułkiem Brata Alberta. No i nic dziwnego, że to wszystko plus Balcerowicz w telewizorze wywołało mechanizm obronny, który można skrócić do tezy klepanej jak pacierz: „kiedyś było lepiej”. Identyczny syndrom zadziałał wśród pokolenia, którego połowa dorosłości zbiegła się z szalejącym stalinizmem. Nasi dziadkowie i nasi rodzice też z rozrzewnieniem wspominali sanację i też powtarzali do znudzenia, że „kiedyś było lepiej”. A Niewiadomski, a Bereza, a krwawe pacyfikacje robotniczych i chłopskich manifestacji w dwudziestoleciu międzywojennym? A co tam, „kiedyś było lepiej”… Przed bramą stoczni jest tablica, a na niej słynne i pamiętne (?) 21 postulatów strajkujących w roku 1980. Wszystkich tych, którzy zawitają do Gdańska, namawiam do zatrzymania się przed tą pamiątką najnowszej historii. Aż ciarki przechodzą, gdy się to czyta. Pierwsza myśl jest taka: albo mam jakieś niepojęte déjà vu, albo jakże niewiele dla jakże wielu od tamtych czasów się zmieniło. No dobrze, ale z jakiego powodu lwia część ludzi młodych (i coraz młodszych) pała aż taką nienawiścią do starego człowieka, który żadnemu z nich nie uczynił niczego złego? Dlaczego jej coroczne seanse skupiają pod domem generała manifestantów, z których tylko 25 2 procent – dwa procent! – potrafi datę 13 grudnia 1989 roku skojarzyć z czymkolwiek? A… to już znów jest „zasługa” mechanizmów podobnych jak w czasach stalinowskich. Otóż po roku 1989 nastąpiła w polskiej oświacie niemal taka sama oszalała historyczna indoktrynacja dzieci i młodzieży, co pomiędzy rokiem 1947 a 1953. Z podobną obcą interwencją w tle. Z tym że kiedyś sojusznikom Wandy Wasilewskiej „pomagali” towarzysze radzieccy, a po przemianie systemowej „ludziom ze styropianu” i tzw. etosu radą służyli komisarze watykańscy. Kto wie, którzy byli i są bardziej bezwzględni. Z tym że ci drudzy okazują się z całą pewnością daleko bardziej dalekowzroczni. Idea jednak i tamtym, i tym przyświecała identyczna: pokazać czarno-biały, spolaryzowany świat: nas – jako dobrych i uczciwych – oraz onych – złych i zdradzieckich. ~ ~ ~ Cóż, wróćmy jednak ad rem… Czy słynne zdjęcie spod kina „Moskwa” naprawdę odzwierciedla, z perspektywy lat, tamtą rzeczywistość? Patrzę na tę fotografię, co to kiedyś obiegła cały świat, i zastanawiam się nad dwiema kobietami, które kilka dni temu powiesiły się na kracie kościoła w Oleśnicy. Z nędzy i rozpaczy. Dla nich czas apokalipsy nastąpił 30 lat później. Rad bym poznać Państwa opinię w tej kwestii w okrągłą trzydziestą rocznicę stanu wojennego. MAREK SZENBORN [email protected] Kto daje i zabiera... a on… A on marzy, by skorzystać kiedyś z normalnej toalety w normalnym domu. Niestety, w domu Rafała nie ma możliwości dobudowania łazienki, więc jedynym rozwiązaniem jest budowa lub kupno nowego lokum. Oczywiście to ogromny wydatek, a ledwie wiążącej koniec z końcem matki chłopca nie było na to stać. Od czego jest jednak Caritas diecezji zamojsko-lubaczowskiej? Od spełniania marzeń takich właśnie dzieci. Księża tradycyjnie nie ruszyli swojej kasy, którą dostają z wielu źródeł na takie właśnie potrzeby, lecz założyli specjalne, celowe konto. Uczyniła to także mama Rafała. No i zaczęły napływać pieniądze. W tym samym czasie pojawiła się szansa kupienia domu z 30-arową działką za 135 tys. zł. Umowa między Caritasem a panią Wiesławą polegała na tym, że ona miała wyłożyć 60 tys., a oni – uzbieraną dla Rafała resztę. Zbiórka kasy nie była dużym problemem, bo historia chłopca mocno poruszyła Polaków. Po telewizyjnych programach pieniądze zbierali wszyscy – nawet żołnierze z bazy Polskich Sił Zadaniowych w Ghazni w Afganistanie. Finał akcji „Pomóżmy Rafałowi” (za specjalnym pozwoleniem dowódcy Samodzielnej Grupy Powietrznej) zorganizowali w hangarze technicznym. „Naprawdę czuliśmy niesamowitą moc, aby zaangażować się w pomoc Rafałowi. Chłopiec, którego mocno dotknął los, z niesamowitą pogodą ducha przyjmuje swoją chorobę” – mówi szef sztabu akcji, kpt. Kamil Gralak. Kłopoty pani Wiesławy i jej synka zaczęły się, kiedy… zebrano całą kwotę. Mama Rafała poprosiła, aby dom został przepisany na chłopca, ale Caritas zażądał prawa własności dla siebie. „Jeżeli to nie będzie dom syna, to bez zgody Caritasu nie posadzę nawet kwiatka. Rafała w każdej chwili będzie można stąd wyrzucić, bo nie będzie właścicielem. Caritas chce, żebym przelała 60 tys. na ich konto. To nie są ich pieniądze! Ja otrzymałam je od darczyńców i mogę dać do ręki albo przelać na konto sprzedającej ten dom osobie. Caritas chce dołożyć 75 tys. zł, które wpłynęły do nich dla Rafałka, ale chce występować jako jedyna instytucja, która kupiła dom” – mówi kobieta. Ponadto dodaje, że dyrektor placówki Caritasu ks. Wiesław Banaś źle ją traktuje: „Obraża mnie, mówi, że jestem nieodpowiedzialna, że źle się prowadzę, że zależy mi tylko na pieniądzach”. Kuria biskupia w Zamościu broni duchownego, a on tak się zdenerwował, że pojechał na odpoczynek do Włoch. Wiesława Ciężczak postanowiła przenieść dyskusję z Caritasem do sądu. Szczegóły tej wstrząsającej historii za tydzień. MIŁOSZ WOROBIEC 26 Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. RACJONALIŚCI KATEDRA PROFESOR JOANNY S. Jaka Dialog niepodległość czy wymuszanie Kaczyński ma rację, gdy straszy utratą niepodległości. Tylko że źle odczytuje znaki! Jak zwykle – na opak! Otóż jeśli Polska znajdzie się poza ścisłym jądrem Unii, to utrata niepodległości grozi nam bez wątpienia. Tym bardziej stałoby się to realne, gdybyśmy znaleźli się poza samą Unią. Wówczas rzeczywiście niewiele trzeba, abyśmy byli drugą Białorusią, tyle że dodatkowo na pasku Watykanu. Dlatego dziś racją polskiej polityki jest integrować, integrować i jeszcze raz integrować Europę. Całkiem inaczej widzi to Kaczyński, a widzi tradycyjnie, z pozycji XIX-wiecznego powstańca. Wspólny rząd europejski to dla niego utrata niepodległości. Doprawdy, Putin zaciera ręce! Kaczyński od lat działa tak, jakby był na usługach wywiadu rosyjskiego i chyba w końcu należałoby się temu poważnie przyjrzeć... Wyjąć Polskę z Unii – to przecież wymarzony cel rosyjskich imperialistów i nacjonalistów. Straszenie Niemcami, tak jakby 80 mln Niemców mogło zdominować 500 mln Europejczyków, kłócenie nas z Europą, zwalnianie procesów modernizacji Unii – to są wszystko działania szkodzące Polsce! I co to w ogóle znaczy „być zdominowanym przez Niemców”? Czy Niemcy będą przymuszać wszystkich do zakupu mercedesów? Jeśli tak, to może warto poprzeć taką dominację? Jakby tego było mało, to jeszcze za próbę walki ministra Sikorskiego o pozycję naszego kraju w Unii Kaczyński chce go postawić przed Trybunałem Stanu. Za co? Za słowa? Za racjonalną propozycję prowadzenia polityki? Jeśli komuś należy się Trybunał, to Kaczyńskiemu właśnie, i to nie tylko za nadużycie władzy (razem z Ziobrą), ale za realne szkodzenie polskim interesom, tj. polskiej racji stanu, w procesie integracji. Czas najwyższy zająć się Ziobrą i Kaczyńskim, zanim na serio zniszczą naszą przyszłość. JANUSZ PALIKOT „Czy Kościół katolicki w Polsce jest zdolny do dialogu i współdziałania z demokratycznym państwem, czy jedynie do jego kontestacji i mnożenia roszczeń?”. Odpowiedzi na to trudne, ale bardzo ważne i aktualne pytanie szukali paneliści debaty, która odbyła się 3 grudnia 2011 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Spotkanie odbyło się z inicjatywy Towarzystwa Kultury Świeckiej, Redakcji RES HUMANA i Klubu Poselskiego SLD. Panel prowadził prof. Jerzy J. Wiatr, a jego uczestnikami byli: prof. Jan Hartman, Stanisław Obirek, Joanna Senyszyn, Andrzej Walicki i Danuta Waniek. Jeszcze przed panelistami głos zabrał Leszek Miller. Przede wszystkim jako były premier, ale też minister, który z racji rządowych funkcji w latach 1993–1997 i 2001–2004 miał realny wpływ na kształtowanie stosunków państwo–Kościół w III RP. Przekonywał, że „wszystkie regulacje prawne, podejmowane w polskim parlamencie, które wprowadzały do życia publicznego instytucje Kościoła, były realizowane pod rządami prawicy”. Wymienił nauczanie religii w szkołach, ustawę antyaborcyjną i konkordat. Stwierdził, że „ograniczyć wpływy Kościoła katolickiego można tylko wtedy, kiedy ukształtuje się stosowna większość parlamentarna, która te nowelizacje, te zmiany wypisze na swoich sztandarach (...). SLD nigdy takiej większości nie miało, a PSL, jako koalicjant, nigdy nie miało zamiaru poprzeć jakichkolwiek inicjatyw ograniczających wpływy Kościoła, gdyż PSL jest bardzo głęboko osadzone w tradycji polskiej wsi, a ta tradycja jest często rozumiana jako jedność instytucji publicznych i Kościoła”. Przed referendum akcesyjnym Polski do UE Miller zapewnił: „Żadnej formalnej współpracy z Kościołem nie było, ale była tendencja ze strony mojego rządu i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, by nie wywoływać wojny religijnej czy dodatkowych konfliktów w tym delikatnym okresie, kiedy ważyły się losy akcesji”. Oceniając swoją ówczesną politykę, uznał, że „Unia Europejska i Polska w UE warte były mszy, i to niejednej”. Podzieliłam ten pogląd tylko częściowo. Referendum akcesyjne odbyło się bowiem w czerwcu 2003 r., a po tym terminie lewica mogła już przestać dawać na msze. Niestety, nie przestała. Zadziałała siła rozpędu, a raczej nowa, ukształtowana po 1989 r. świecka tradycja, polegająca na tym, że kolejne rządy, bez względu na polityczną opcję, niezmiennie uważały, że coś tam jest warte mszy. W konsekwencji Kościół, jako instytucja, dostawał więcej, niż mógł marzyć i niż zdążył wyartykułować. Rządzący wręcz prześcigali się w usłużności wobec katolickich hierarchów z JPII na czele. W prezencie dali im religię w szkołach i przedszkolach, restrykcyjną ustawę antyaborcyjną, konkordat, a przede wszystkim miliardy złotych rocznie. Krok po kroku tworzyli państwo wyznaniowe. Jego podstawowe atrybuty to brak neutralności światopoglądowej w stanowieniu prawa, bezpośrednie finansowanie instytucji kościelnych i duchowieństwa z budżetu państwa i budżetów samorządowych, afirmacja religii przez organy władzy publicznej, częściowy zanik odrębności Mądrość pochodną starości? Chciałbym się odnieść do dyskusji na temat wniosku Ruchu Palikota do Marszałka Sejmu RP o usunięcie krzyża z sali posiedzeń Sejmu jako wiszącego tam bezprawnie. Udział w dyskusji brali m.in. posłowie: Józef Zych z PSL i Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota. Pan Józef Zych, zwolennik krzyża, bezprawia i anarchii w Sejmie RP, cytował art. 53 Konstytucji RP, pkt 2, który mówi: „Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innym publicznie lub prywatnie...”, oraz pkt 5: „Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy...” pod warunkami wymienionym dalej. Chcąc zbić z tropu pana Andrzeja Rozenka, argumentował, że on, jako poseł doświadczony, posiada odpowiednią wiedzę na temat obowiązującego prawa, a Rozenek, jako nowicjusz, powinien go słuchać. Poseł Andrzej Rozenek słusznie stwierdzał, że cytowane przepisy Konstytucji dotyczą indywidualnego wyznawana wiary przez osoby fizyczne. I miał w zupełności rację, bo przepis, którego pan poseł Józef Zych nie rozumie, umieszczony jest w rozdziale II „WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA” w podrozdziale „WOLNOŚCI I PRAWA OSOBISTE”, a Sejm RP jest organem państwa. Ponadto chciejstwo pojedynczych posłów nie może zmieniać zapisów Konstytucji, nawet pomimo tego, że są oni wyznawcami panującej wiary rzymskokatolickiej. Zmiany Konstytucji zapisane są w rozdziale XII, art. 235 i są obwarowane wieloma warunkami, których zwolennicy krzyża nie chcą respektować. Oni się kierują wytycznymi z ambony. Panowie posłowie również nie są tylko osobami fizycznymi, ale funkcjonariuszami państwowymi, i ich podstawową powinnością jest przestrzeganie konstytucji, zgodnie ze złożonym uroczystym ślubowaniem poselskim. Ponadto w rozdziale I, zatytułowanym „RZECZPOSPOLITA”, mówi się, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa, że konstytucja jest najwyższym prawem i stosuje się ją bezpośrednio, że kościoły i związki wyznaniowe są równouprawnione, a władze publiczne zachowują bezstronność w sprawach organizacyjnej państwa i Kościoła, czego przykładem jest ordynariat polowy w strukturach MON. Stworzyło to w III RP Kościół, o którym już przed wielu laty powiedziałam, że jest 5 razy B: bogaty, bezczelny, bezduszny, bezideowy i bezkarny. Duchowni widzą, że nie muszą się liczyć z państwem, bo państwo nadmiernie liczy się z nimi i nie potrafi się im przeciwstawić. Stąd warunkiem rozpoczęcia dialogu z Kościołem jest zmiana stosunku rządzących do tej instytucji. Obecnie państwo polskie nie jest zdolne do jakiegokolwiek dialogu. Jest krową, która daje się Kościołowi doić i jeszcze z radości merda ogonem. I paneliści, i dyskutanci zgodzili się, że relacje między państwem i Kościołem katolickim w Polsce muszą ulec zmianie, by można było wreszcie zbudować świeckie państwo i liberalną demokrację. Prof. Waniek stwierdziła, że choć większość polskich polityków nie dostrzega potrzeby takich zmian, mogą one zostać wymuszone przez społeczeństwo. Zwłaszcza przez młodych, którzy mają coraz bardziej krytyczny stosunek do klerykalizmu. Prof. Obirek wyraził nadzieję, że Kościół wreszcie udławi się nadmiarem dóbr doczesnych. Prof. Hartman dostrzegł szansę na dialog w podejściu do Kościoła jako do swoistej placówki Watykanu, czyli obcego państwa, a prof. Walicki – w skończeniu z lękliwym konformizmem wobec kleru. Leszek Miller obiecał, że Sojusz „nie będzie ustawał w wysiłkach, by mówić o kwestiach rozdziału Kościoła od państwa”. Pora na czyny! JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, że stosunki między państwem a Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie. Wszystkie te konstytucyjne zapisy katolicy zasiadający w Sejmie chcą bezprawnie zniszczyć i postawić naród przed faktem dokonanym. Tak było z powieszeniem krzyża w Sejmie RP. To metoda działania Krk zakorzeniona od wieków i tak zostali wytresowani jego słudzy zasiadający w parlamencie, których mądrość z racji posiadanego wieku reprezentował katolicki poseł Zych z PSL-u, mieniący się przed kamerami telewizyjnymi prawnikiem. Przypisywanie mądrości wiekowi charakteryzowało niegdyś niektóre plemiona afrykańskie. W demokratycznej Polsce, kto chce sprawować funkcje publiczne, musi zachować trzeźwość umysłu bez względu na wiek i szanować obowiązujące prawo. Stanisław Błąkała, RACJA PL Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. 27 ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Stara, bezzębna, łysa, chuda jak kościotrup baba zarzuciła do rzeki sieć i złowiła olbrzymią rybę. Ryba, że nie w ciemię bita, spostrzegła, że nie będzie ratunku, jeśli nie obieca babie spełnienia jej trzech życzeń: – Po pierwsze – zrób tak, żebym stała się piękną, 18-letnią dziewczyną; po drugie – spraw tak, żeby z tej mojej kurnej chatki powstał złoty pałac wysoki do nieba; po trzecie – niech ten ryży, obleśny, chudy kot przemieni się w 20-letniego pięknego młodzieńca i zostanie moim kochankiem. I tak do pięknej 18-latki mieszkającej z złotym pałacu wysokim do nieba przyszedł piękny młodzieniec, a ona przywitała go słowami: – Ach, witaj, mój piękny królewiczu! Na to piękny królewicz: – A widzisz! Nie trzeba mnie było dwa lata temu kastrować… Ot co! 1 8 KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) skarbiec z ziarnem, 5) danie z serem, 8) kamień w oczku, 10) z obórki pod ogórki, 11) narząd organisty, 14) ciemne, liczą w bramie na zarobek szybki, 15) litera jak proca, 16) przy swoich poglądach trwać gotowa, 18) 100-procentowa śmietanka, 19) cyfra z łosiem, 21) nie bez powodu uderzał w kimono, 22) kto smaruje, ten jedzie, 23) ten królik co tydzień pojawia się w kiosku, 25) nie lada gratka – jazda po płatkach, 26) bywa graniczny, 29) zrób to piórem – na Mazurach, 30) przebojowy film, 32) tu najłatwiej złapać raka, 33) wywraca ziemię do góry nogami, 34) kwiat do... zupy, 35) sposób myślenia, inny dla kujona, a inny dla lenia, 40) lek, co bakterie w pień wycina, 45) statek latający po morzach, 46) rzuca narzędziem na stadionie, 47) ma zabójcze spojrzenie, 52) pomaga sprawdzić, czy nie śnisz, 57) opowiadanie o gwiazdach na planie, 59) środek nasenny dla dzieci, 61) działka z wizją, 62) ten kabaret równie dobrze można oglądać od końca, 63) wychodzi z muszli, 64) Rodacy! Do pracy!, 68) las, ale nie u nas, 69) gdy rusza maszyna po szynach ospale, 72) produkują zupy z win, 73) co ma bułka do papierosa?, 74) stąd wychodzą banknoty, 75) Polacy i Słowacy, 76) to nie my, tylko oni, 77) co ma wrona do gry w badmintona?, 78) ślepa bez wylotu, 79) co można mieszać z koszykiem?, 80) zakręt z kosza, 81) pomaga maluchowi pokonywać przeszkody, 82) smaczna herbata, spróbuj sam, 83) lampka z niczym. Pionowo: 1) więzy paczki, 2) gdy nic nie wychodzi, choć próbujesz uparcie, 3) jej znak wygląda tak: <, 4) zupa z płatków do śniadanka, 5) aktywna w związku, 6) pilnuje laski Marszałka, 7) konszachty szlachty, 8) wylatuje z kantu, 9) tam nieboraczek pobiegł boso, 12) z pieca wyszedł i nie wyszedł, 13) popisowy występ cyrkowy, 17) por, rzepa i kalarepa, 20) żaglowce w akwarium, 23) przegląda się bez lusterka, 24) trawnik z gazem, 27) podkładka od świadka, 28) zasłona Tysona, 29) pijany go nie trzyma, 31) wojenka dla malowanych, 36) wirus z Afryki, 37) jakie buty lubią korniki?, 38) mają z kasztanów brzuszki, a z żołędzi butki, 39) kwiaty w oleju, 41) posiłki bez smaku, 42) idzie po leki do apteki, 43) największa kocica, 44) filtr z rekina, 47) aplauz w kiosku, 48) nie każde angielskie, 49) co jest nad krzyżem?, 50) konkursowy sprzęt kuchenny, 51) tanie efekciarstwo, 52) chrząszcz w krypcie w Egipcie, 53) kółka od galwanizera, 54) idzie do sądu z wódką, 55) stópka nieduża, 56) antylopa z Nowej Zelandii, 58) jeden z wahających się w kosmosie, 60) wypada sroce spod ogona, 61) sondy wysyłane na odległe lądy, 65) to się ssie, 66) co widzimy, gdy mamy omamy?, 67) łatwiej jeździć na wielbłądzie niż w tym kraju na rondzie, 69) stoi w kościele, 70) wstrząsa, nie miesza, 71) kolekcja w sadzie. T P 27 U 16 K 48 A N 37 L 32 B O W 21 M S 24 G R E N H 34 O B A R 37 7 T A N V 64 O 22 L D 48 Z O S 13 L E L G 50 S 66 Z O 72 W 17 B I T 67 A 2 D Z Y 31 O I 39 O R A Ś O A 5 O I A S 35 R E Ż O 45 3 C 15 L 34 Z Z K 40 A A M 41 P I 51 52 K S 25 58 B T T A O T A Y N 44 K A I 80 A K J A M U A B C 33 J K I E 78 Ł 24 53 Z O 16 R A 21 S 83 Z I I O 23 A U 41 C A E 18 A F I 43 L I W C I A 6 O R 54 30 44 N A R Z K 55 A D E A N 56 I E Ó I Z 70 K A A M 38 47 A J 46 A J A S N 71 Z D 32 B C E E L I Ł R G L D 76 28 R B Y P M 27 O 81 C T 26 E Ó 69 K N K W T 36 I O O N U C Y R L S R P B 20 H N 4 U O C 13 A N R 42 28 Ó 73 O 20 61 A R G L E 63 Z Z S J E 75 T 60 A 68 R C K 59 A Z G L N O E S 26 P K 29 Y 31 I 12 R K 19 M I 82 O 46 N 77 11 N 40 Ć R A 30 C G A Ł N 7 E O A G L K N 11 22 Ś L N E T A O I I K 33 12 Z 62 W A Z I Ź E S I 6 S T 15 A 1 Z A I D J E R K 39 9 E L 25 S Ó S E A W D B Ę E I N D 49 19 P 79 38 N Y I O P R 74 B A 18 R I 42 U E N K 5 O 10 P P 4 M C 29 R L 65 U A A I 57 R 3 A A W L 47 A M Y O 36 Y Z B 45 A O Z U 35 10 Z A 14 17 R 2 E Z T A E A R A 23 43 9 O S I 8 Ó O R Z 14 Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie J 1 E 2 W 17 C 33 H 34 Ż E T Y M I N 3 18 O 35 4 19 36 L 5 I R 21 20 37 N 6 K 38 Ę 39 O 7 22 I 8 E K U K U 23 40 W 9 10 K 24 41 25 P 42 I 11 E 12 S 13 U P I S T O 26 43 27 44 28 45 Z C 14 15 Ć P 29 J 46 A 47 30 O 16 O 31 D 32 K 48 Rozwiązanie krzyżówki z numeru 47/2011: „Zbyt ciasny sweter zapiera dech mężczyźnie, zwłaszcza jeśli nosi go kobieta”. Nagrody otrzymują: Stanisław Machowski z Lubania, Renata Majsterek z Piły, Jan Nowacki z Kalisza. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 28 ŚWIĘTUSZENIE Wymarzony prezent? Humor Jasio poszedł z babcią do kościoła i podczas mszy słyszy, jak babcia powtarza: – Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina… Jasio zachowuje się podobnie: – Babci wina, babci wina, babci bardzo wielka wina… ~ ~ ~ Dlaczego listonosz jest najlepszym kochankiem? Bo zawsze puka dwa razy! Rys. Tomasz Kapuściński Nr 49 (614) 9–15 XII 2011 r. JAJA JAK BIRETY ~ ~ ~ Na stację benzynową podjeżdża mercedes. Wysiada facet w ciemnym garniturze i ciemnych okularach. Leje do pełna. Potem podchodzi do półki z alkoholami i bierze pod pachę parę flaszek najdroższego koniaku. To samo robi przy półce z prezerwatywami. Podenerwowany ekspedient, czując nosem mafię, obawia się rozróby przy płaceniu… I nagle z samochodu wychodzi kuso ubrana panienka, wpada do środka i od drzwi woła: – Proszę księdza! I jeszcze ze trzy paczki chipsów!!! Z aczęło się od wody i tytoniu. Dzisiaj z maszyn samosprzedających wyskakują żywe zwierzęta, prezerwatywy, papier toaletowy i używane majtki. ~ W 60 roku n.e. Heron z Aleksandrii nakreślił projekt urządzenia, które po wrzuceniu monety wydawało miarkę wody. Sam nie zdążył nawet liznąć automatycznego napitku, bo umarł. Jego dzieci też nie zdążyły. Ani wnuki, ani nawet prawnuki. Pierwsze automaty na monety pojawiły się dopiero w XVII wieku. Zaczęło się od angielskich pubów. Maszyna po wrzuceniu pensa zwalniała blokadę, która otwierała pojemnik z tytoniem. Od barowicza oczekiwano uczciwości: miał wziąć tyle, żeby wystarczyło na jednorazowe nabicie fajki, i zamknąć blokadę. ~ W XIX wieku Percival Everitt zainstalował w angielskim metrze automat do sprzedaży znaczków pocztowych. Londyńczycy zakpili sobie z maszyny, złośliwie wpychając do niej śmieci i wszystko, co fantazja podpowiadała. Nie zraziło to Everitta, który upiększył swoją ojczyznę kolejnymi maszynami: do papierosów, ciasteczek, jajek... ~ Automaty powędrowały za ocean. Pod koniec XIX wieku mieszkańcy stanu Utah mogli z nich kupić nawet… papiery rozwodowe. ~ Największymi fanami takich minisklepów są Japończycy. Atrakcją CUDA-WIANKI Z automatu dla tamtejszych mężczyzn są automaty oferujące majtki – rzekomo noszone przez śliczne licealistki. Japoński pracoholik lub inny frustrat może sobie ulżyć jeszcze w inny sposób – skorzystać z „maszyny do uwalniania złości”. Kupujemy jakąś figurkę, talerz lub wazonik i... bach w najbliższą ścianę! ~ O dzieciach też nie zapomniano. Jedna z japońskich maszyn oferuje żywe żuki. Wyjątkowo popularne wśród tamtejszej dzieciarni, która organizuje owadzie wyścigi. ~ W Chinach można kupić z automatu wciąż żywe kraby. Czekają w dopasowanych plastikowych opakowaniach, w temperaturze obniżonej do 5 stopni Celsjusza. Jeśli klientowi trafi się martwy skorupiak, na przeprosiny dostanie trzy żywe. ~ Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz bogate europejskie miasta mogą pochwalić się złotomatami, które sprzedają sztabki złota oraz limitowane serie monet. Cena kruszcu zależy od notowań i jest aktualizowana nawet co kilka minut. Ciekawe, jak długo taki automat by postał na polskim chodniku… ~ W Kalifornii marihuana to środek nie tylko rozweselający, ale i leczniczy. Pozwolenie na zakup suszu wydaje lekarz. Uprawnieni do konsumpcji mogą poprosić o wydanie specjalnej karty z odciskami swoich linii papilarnych i skorzystać z całodobowych automatów. ~ Artysta Oliver Sturm zaprojektował modlitwomat. Wygląda jak automat do robienia zdjęć. Wchodzimy do środka: jest ekran dotykowy, są dwa głośniczki. Potem wrzucamy pieniążek i możemy odsłuchać „Ojcze nasz”, zawodzenia muezinów albo hinduskich mantr. JC