czykółkana zmianę?

Transkrypt

czykółkana zmianę?
KSZTAŁCENIE I WYCHOWANIE
Buty
czy
kółka na zmianę?
„W podstawówce mieliśmy wmawiane, że jesteśmy tacy sami – otóż nie,
jesteśmy różni, każdy głupi to widzi!” – o swoich doświadczeniach szkolnych
opowiada Bartek Tarnowski, który wszystkie etapy edukacji przebył na wózku
inwalidzkim. Rozmawia Ewa Korulska.
Chciałabym, żebyś opowiedział o tym, jaka powinna być
szkoła z punktu widzenia osoby niepełnosprawnej… Zacznijmy od rzeczy najprostszej, czyli organizacji przestrzeni.
Mogę opowiedzieć o swojej pierwszej szkole; to była podstawówka integracyjna. Ta integracja ograniczała się do warunków zewnętrznych – sprzętu, podjazdu, łazienki. Ale już
w klasie był problem z przemieszczaniem się po sali. Osoby niepełnosprawne miały wyznaczone miejsce, przy wejściu – była taka ławka na trzy osoby: dwie niepełnosprawne,
jedna sprawna.
Jak czuje się dziecko, kiedy wchodzi do takiej klasy?
Dziecko stara się tego nie pamiętać! (śmiech). Poza tym w tej
ławce było odsunięte krzesło, więc w sposób naturalny usiadłem w niej, ale potem, kiedy zmieniły się relacje w klasie,
chciałem zmienić to miejsce; bo moi najlepsi koledzy siedzieli
z tyłu. Co zresztą zostało rozwiązane tak, że oni się zbliżyli.
Wydaje mi się, że trzeba takie sytuacje kontrolować.
osoby, a jeżeli w oczach grupy taka odrębność nie jest uzasadniona, nie przedstawi się jej grupie, tylko traktuje się ją
jako oczywistość, to powoduje z jednej strony promowanie
takiej osoby przez nauczycieli, a drugiej – dyskryminację
w grupie. Tak było z A. (młodszy o rok uczeń tego samego gimnazjum i liceum). On miał różne
przywileje i grupa traktowała go z dystansem, bo w normalnym świecie
mielibyśmy poczucie, że coś sobie załatwił. A tymczasem nie
jest to jego wina, tylko mniej
myślącego nauczyciela.
Spotkałam się wielokrotnie,
nie tylko w szkole, z tym, że
ludzie, także dorośli, po raz
pierwszy stykający się z niepełnosprawnością, nie wiedzą, jak się zachować. Mają
Przestrzeń w sytuacji, którą opisałeś, nie zrównuje, tylko dużo dobrej woli, ale
różnicuje, podkreśla inność, tworzy obszar wykluczenia.
Co jest o tyle śmieszne, że to była szkoła integracyjna. W gimnazjum takiego problemu nie było. Już samo ustawienie łaBartek Tarnowski: matura 2010, absolwent gimnawek w podkowę demokratyzuje przestrzeń; tak samo trzeba
było przesunąć ławkę, tylko mogła to być dowolna ławka.
zjum i liceum Zespołu Szkół Bednarska w WarOrganizacja przestrzeni w klasie jest istotna. Dostępność
szawie, student I roku ISNS, instruktor w Fundacji
tablicy to jest realny problem – ja przez większość swojej
Aktywnej Rehabilitacji, pracuje w Centrum Nauki
kariery szkolnej w podstawówce i gimnazjum ani razu nie
Kopernik. W szkole był wicepremierem rządu
byłem proszony do tablicy, w liceum czasami, z rzadka. Ktoś
mógłby powiedzieć: farciarz – ale taka sytuacja ma w so(gimnazjum) i marszałkiem sejmu (liceum).
bie pewien haczyk. Klasa czuje odrębność zasad dla danej
Październik 2010 (nr 8)
35
KSZTAŁCENIE I WYCHOWANIE
integracja w praktyce
czują się zagubieni, bezradni. Ja sama dostałam od Ciebie lekcję w pierwszej klasie gimnazjum, kiedy byłam
Twoją wychowawczynią i wybieraliśmy się na wycieczkę.
Poleciłam: „weźcie buty na zmianę” i spojrzałam na Ciebie,
bo pomyślałam, że to zdanie może sprawić Ci przykrość
– a Ty powiedziałeś: „dobra, wezmę zapasowe kółka”...
Nie pamiętam!
A ja pamiętam, bo dla mnie była to nauczka, jasny komunikat: Twoje kółka są tak samo normalne jak zdrowe nogi
– dlaczego ma Cię to urażać? Chcesz być traktowany tak,
jak wszyscy.
Szczególna delikatność powoduje, że osoba niepełnosprawna będzie oczekiwać delikatności od życia, a przecież w normalnym życiu się z nią nie spotka. Osoba na wózku czy niepełnosprawna w jakikolwiek inny sposób musi zdawać sobie
sprawę, że żyje w normalnym świecie, nie w jakimś świecie
osobnym. Wiadomo, że większość dzieci ma buty – dlaczego
ma się tego nie mówić?
Widać było po nim odruchy autystyczne – ale ja to wiem dzisiaj,
między innymi dlatego, że w gimnazjum pojawił się chłopak
z autyzmem i nasz wychowawca sporo nam opowiedział
o tym, z czym się jego schorzenie wiąże.
Czyli wychowawca powinien być świadomy i rozmawiać
z uczniami wprost?
Tak, i musi jakoś konsultować się z rodzicami, bo czasami nie
wszystko można powiedzieć, czasami są problemy, o których
mówić nie można, bo są zbyt głęboko. Trzeba rozmawiać, mówić o problemach, jakie może mieć taka osoba, zwracając uwagę na to, by nie powodowało to w ludziach agresji, trzeba obserwować reakcje. Wracając do kręgli – w szkole były dwie osoby
na wózkach, Grzesiek lubił nas prowadzić. Natomiast ja wtedy czułem się coraz bardziej samodzielny i chciałem tę samodzielność wypróbować, więc mu odmówiłem. Grzesiek to
zrozumiał, przyjął normalnie i odszedł. Wtedy podeszła wychowawczyni i powiedziała zdanie, które mnie zamurowało – nie
Czy szkoła może czegoś nauczyć? W końcu szkoła kształtuje postawy na resztę życia…
Może to głupio zabrzmi, ale chodzi o to, aby zachowywać się
normalnie; kolokwialnie mówiąc: nie jeździć po takim człowieku, nie okazywać agresji.
Czy możesz opowiedzieć o swoich szkolnych doświadczeniach? Zarówno pozytywnych, które mogłyby być wzorem
do naśladowania, jak i takich, które zapamiętałeś jako negatywne, przykre czy nieadekwatne do sytuacji?
Ciężko mi wyróżnić metodę „in plus” – bo to, co ja najbardziej „in plus” zapamiętuję, to jest takie normalne, zwyczajne
traktowanie. Jest to pewien paradoks – w podstawówce integracyjnej nie jeździłem na niektóre wycieczki, bo nie wszystkie obiekty były dostosowane. W gimnazjum i liceum jeździłem wszędzie, choćby obiekt był najbardziej na świecie niedostosowany, jak Budy (chata w środku lasu, bez bieżącej
wody, łóżek, są schody). Miejsce nie stanowiło problemu, bo
ludzie mieli pełne poczucie odpowiedzialności – jeden za
drugiego. Dlatego z takimi miejscami można było sobie radzić
– jechaliśmy razem i jakoś pokonywaliśmy przeszkody. W większości wypadków jest to wykonalne.
Koledzy mojego syna z tej samej szkoły w czasie wakacji
pływali żaglówką z koleżanką na wózku – pokonując wszelkie trudności, których rzecz jasna było mnóstwo…
To trochę dziwnie zabrzmi, bo w zasadzie każdy człowiek,
także nauczyciel, ma poczucie, że jeśli jest problem, to trzeba
sobie z nim poradzić – ale chodzi nie o to, by sobie z problemem radzić, tylko o to, by z nim po prostu żyć.
Przykładów „in minus” jest sporo. Moja wychowawczyni w podstawówce (integracyjnej) była z nami któregoś pięknego dnia
na wycieczce na kręgle i był nasz kolega z delikatną odmianą
autyzmu. Dopiero teraz widzę, że to były zachowania autystyczne – nikt nam nigdy nie powiedział, jak z Grześkiem naprawdę jest. A on miał problemy z zachowaniem, czasem duże.
36
zapomnę go do końca życia: „Nie zawsze mamy to, czego chcemy”, w takim sensie, że powinienem mu dać poprowadzić ten
wózek. To zachowanie było krzywdzące przede wszystkim dla
Grześka, bo wymuszało moją akceptację dla jego potrzeby,
która dla mnie nie była uzasadniona. On się pogodził z tym, że
mu odmówiłem, a wychowawczyni zrobiła najgorszą możliwą
robotę – trudno mi sobie gorszą reakcję wyobrazić.
Czyli czasem lepiej się nie wtrącać, nie pouczać. Powiedz,
jak zachowywać się na początku – nowa klasa w nowej
szkole, pojawienie się nowego ucznia, pierwszy kontakt. Co
możemy zrobić, żeby sytuacja mogła się rozwinąć we właściwym kierunku?
Tak, jak mówiliśmy, wymaga to wytłumaczenia, zwłaszcza dzieciakom małym, niewidzącym pewnych rzeczy. Jeśli o chodzi niepełnosprawność ruchową, to można wsadzić zdrowe
dziecko na wózek i pokazać krawężnik. Taką akcję robiliśmy
z fundacją, kiedy dzieciaki szły na zajęcia do Pałacu Młodzieży – dawaliśmy wózek: przejedź się, poradź sobie. Zobacz,
z czym mam trudności.
Magazyn Dyrektora Szkoły – Sedno
integracja w praktyce
Bartku – kiedy i jak pomagać?
To jest podwójny problem – nie należy pomagać, kiedy to nie jest
potrzebne, ale nie ma lepszej informacji, niż kiedy dana osoba
po prostu powie, że potrzebuje pomocy. To wymaga obustronnej nauki: osoby niepełnosprawnej – by informowała o swoich
potrzebach, ale żeby też potrafiła odmówić, nie urażając nikogo; a z drugiej strony – wyczulenia ludzi zdrowych na tę prośbę,
ale też tego, by umieli odmawiać, jeśli tak prośba jest ponad ich
siły. Jeśli ktoś ma np. kontuzję kolana czy chory kręgosłup, to
jego zdrowie jest najważniejsze – ale powinien poszukać kogoś
innego, kto może pomóc. To jest nie tylko umiejętność zasygnalizowania potrzeby, ale też kwesta zasygnalizowania tej potrzeby w określony sposób. Z sytuacji przykładowych – tak było
z A. w liceum (chłopiec na wózku, o niepełnosprawności ruchowej sprzężonej z trudnościami w mówieniu). W stołówce, na
samym początku liceum, rzucał sformułowanie „czy ktoś mi
może pomóc”, do którego przyzwyczaił się w gimnazjum – odpowiadała mu cisza.
I nikt nie pomagał?!
Nikt nie pomagał – przepraszam bardzo, a kto miał pomóc, jeśli
on rzucał zdanie w przestrzeń, kiedy najbliższe osoby siedziały
dwa stoliki dalej? Trzeba zwracać się do konkretnej osoby
z konkretną prośbą. Powiedziałem jego wychowawczyni, że zauważyłem, że A. ma taki nawyk, ona z nim potrenowała trochę
– i potem nie było już takich problemów. Trzeba prosić o konkret
konkretną osobę – zaczął to robić. Teraz już radzi sobie w kontaktach międzyludzkich i jest fantastycznie. A w gimnazjum
było fatalnie, on miał sporo z postawy roszczeniowej, oczekiwał pewnych rzeczy, co budziło w uczniach agresję.
Nas, nauczycieli, oburzało, że koledzy A. w pierwszej gimnazjalnej mają pretensje, że „on ma lepiej”; pouczaliśmy
ich zamiast wyjaśniać; teraz zaczynam na to patrzeć trochę inaczej.
To jest zrozumiałe, trzeba tłumaczyć dlaczego od niego wymaga się czasami mniej, dlaczego musi mieć takie czy inne ulgi
– pisać na komputerze, odpowiadać ustnie; to nie jest oczywiste. W mojej podstawówce, która, nawiasem mówiąc, stanowi
czarny przykład, wisiało w klasie takie hasło: „Jeżeli chcemy
dać wszystkim dzieciom równe szanse, musimy traktować je
w sposób zróżnicowany”. Piękne hasło, mogłoby być mądrze
realizowane. Tylko nikt nigdy nikomu tego nie wytłumaczył, nie
pokazał, co to znaczy. To, co się działo w tej szkole, to było
podwójne kłamstwo. Wmawiano nam, że jesteśmy tacy sami
– otóż nie, jesteśmy różni, każdy głupi to widzi! Tylko to, że
jesteśmy różni, nie jest złe. To hasło jest dwuznaczne. Jak tylko
był jakiś problem, to wychowawczyni odwoływała się do tego
hasła – ono kończyło dyskusję. Wiadomo, jaki to miało oddźwięk wśród uczniów.
Bartku, co jest w Tobie takiego, że tak łatwo wchodzisz
w nowe środowisko, znajdujesz sobie przyjaciół i w każdej
grupie stajesz się liderem; na Raszyńskiej intensywnie działałeś w Radzie Szkoły, byłeś wicepremierem, na Bednarskiej
– marszałkiem Sejmu Szkolnego, a wiadomo, że to władze
KSZTAŁCENIE I WYCHOWANIE
wybieralne i bez żadnej taryfy ulgowej. Jesteś ogromnym
autorytetem dla Twego młodszego brata.
Myślę, że to kwestia wychowania, podejścia moich rodziców.
Ważna była też fundacja, która nauczyła mnie, jak radzić
sobie z wózkiem, dzięki temu ten wózek nie był dla mnie problemem. Teraz sam jestem w roli instruktora, uczę dzieci obchodzenia się z wózkiem. Często rodzice dziecka niepełnosprawnego mają problem z zaakceptowaniem sytuacji. I to
może być rola nauczyciela – pokazywać rodzicom, że akceptacja jest ważna.
Moi rodzice wspominają często tych wszystkich psychologów, którzy się mną zajmowali. Psycholożka w przedszkolu
stwierdziła, że moja mama myśli, że jestem bardziej inteligentny niż jestem, bo sobie rekompensuje moją niepełnosprawność; kiedy przed szkołą zrobiono mi test i IQ wyszło
147, to mama jej ten wynik zaniosła i rzuciła na stół. Z kolei
pedagog szkolna stwierdziła, że każde dziecko niepełnosprawne ma problemy z relacjami i trzeba Bartka do tej myśli przyzwyczajać.
Problemy natury emocjonalnej czy niepełnosprawność intelektualna są czymś zupełnie innym niż niepełnosprawność
fizyczna. Zresztą – każdy jest zupełnie inny.
To jest strasznie śmieszne, że np. media traktują nas jak monolit. Wśród tego „normalnego”, chodzącego społeczeństwa, zawsze są osoby, które w taki czy inny sposób sprawiają
problem – są irytujące, wkurzające nie tylko dla osób na wózku czy niepełnosprawnych w inny sposób. Normalność polega
na tym, że jeśli np. przyjmujemy kogoś do pracy, to patrzymy,
jakim jest człowiekiem, jakie ma kwalifikacje – a nie na to,
czy jest na wózku. Jeśli potrzebna mi jest ktoś do wykonania
jakiegoś zdania, to szukam osoby o określonych predyspozycjach. Jeśli kształcimy dzieci, także niepełnosprawne, to
możemy poszukać w nich jakiejś pasji, czegoś, co w nich na
pewno siedzi – choćby w naszym niepozornym A.: on przyszedł przecież ze szkoły specjalnej, więc wydawało się, że nie
można spodziewać się po nim szczególnego intelektu. A w tym
człowieku obudziło się zainteresowanie fizyką, matematyką
– okazał się niezłym uczniem. Robi maturę w tym roku. A. znalazł swój świat w rzeczach ścisłych – on nawet pomaga ludziom z tych przedmiotów.
I tu widzisz rolę nauczyciela, który powinien tych pasji,
uzdolnień, zainteresowań, szukać w każdym swoim uczniu,
sprawnym czy niepełnosprawnym. Spróbujmy podsumować naszą rozmowę.
Każdy z nas ma prawo do niewiedzy – ale ma też prawo do
informacji. Ważne jest obustronne uczenie się; nauczyciel
powinien być przygotowany i przygotować uczniów. Do rozmów trzeba wracać. Rozmawiać, myśleć, dowiadywać się,
samemu mieć otwarty umysł. Z mojej perspektywy nie ma
lepszej metody; nie ma czegoś, co zastąpi myślenie. Jeśli jest
jeden klucz, to jest nim rozmowa i myślenie.
Ewa Korulska – dyrektor Gimnazjum „Startowa” Zespołu Szkół Bednarska w Warszawie.
Październik 2010 (nr 8)
37