Korowaju mój raju
Transkrypt
Korowaju mój raju
Białoruskie zwyczaje Korowaju mój raju Podczas występów podlaskiego zespołu „Żemerwa” można posłuchać tradycyjnych białoruskich pieśni, które są częścią niezwykle ciekawych obrzędów weselnych. Białoruskie rytuały weselne miały niezwykle bogatą symbolikę i składały się z wielu elementów. Doroteusz Fionik, z muzycznej grupy Żemerwa, wyjaśnił nam, iż obrzędy zaczynały się od tzw. dopytów. Polegały one na tym, że marszałek ślubny szedł na zwiady do rodziców potencjalnej żony. W trakcie rozmowy upewniał się, czy można przyjść na swaty. Gdy rodzice panny wyrażali aprobatę, do ich domu przychodził kandydat na męża wraz z marszałkiem, po to aby się targować. Doroteusz Fionik zaznacza, że niezwykle rzadko dochodziło do przymusowych małżeństw. Najczęściej zwiady i swaty były po prostu wesołą formalnością. Trzeci element stanowiły rozhlady, czyli oględziny. Rodzice panny jechali obejrzeć majątek kandydata na męża i omawiali szczegóły ślubu. Należy tu także wyjaśnić, że panna posiadała starostę ślubnego, a kawaler - marszałka. Marszałkiem był zazwyczaj elokwentny, żonaty mężczyzna w średnim wieku. Cechowało go poczucie humoru oraz słuch muzyczny, gdyż intonował przyśpiewki i przywoływał weselników do porządku. Marszałek był przepasany jednym lub dwoma ręcznikami (na krzyż), natomiast u boku trzymał wałek do ciasta imitujący buławę. Zgodnie z weselnymi obrzędami w sobotę (dzień przed ślubem) odbywał się wieczór panieński, w trakcie którego przyjeżdżał pan młody, aby wykupić uszytą przez przyszłą żonę weselną koszulę. Tego samego dnia pieczono również korowaj, czyli pszenne ciasto zdobione naturalnymi i sztucznymi kwiatami i figurkami młodych (na przykład na koniach) wśród drzew. Korowaj odwo- ływał się do świata idealnego, do raju. Podczas wypiekania śpiewano Korowaju mój raju oraz inne specjalne pieśni, po to aby ciasto pięknie wyrosło. Nieudany korowaj źle wróżył przyszłemu małżeństwu, dlatego, aby ciasto nie miało najmniejszej skazy, piec mogły je tylko szczęśliwe mężatki. Następnie korowaj chowany był do komory i dopiero w trakcie weselnej zabawy marszałek uroczyście wnosił go na stół. Przygotowania do ślubu zaczynały się w niedzielny poranek. Narzeczoną strojono w weselny ubiór przy akompaniamencie muzyki. Gdy rozplatano jej warkocz i zakładano wieniec, sadzano ją na stołek lub dzieżę chlebową przykrytą futrem. Posadzenie na stołek było wielkim wstydem, gdyż w ten sposób publicznie oznajmiano, iż wybranka kawalera nie jest cnotliwa. Następnie młodzi obchodzili stół kłaniając się w cztery strony świata. Ukłony składali także rodzicom, którzy błogosławili ich ikoną Matki Bożej. Kolejny obrzęd (wspomahannie) polegał na obdarowaniu panny prezentami i pieniędzmi. Ślub w cerkwi trwał około godziny. W tym czasie starszy swat trzymał nad głowami państwa młodych korony, starając się ich nie poruszyć, gdyż mogłoby to spowodować niepożądaną zmienność losów współmałżonków. Jeszcze 100 lat temu po ślubie w cerkwi młodzi jechali oddzielnie do swych domów i bawili się ze swymi rodzinami. Dopiero w poniedziałek mąż przybywał do domu żony, gdzie odbywała się wspólna zabawa. W trakcie uroczystości weselnej marszałek stukał wałkiem w belkę, co oznaczało rozpoczęcie pierapiwannia (przepijania). Marszałek wywoływał członków rodziny i dokonywał ich prezentacji. Był to bardzo ważny moment, gdyż wówczas rodziny się ze sobą zaznajamiały. Następnie młoda para dzieliła korowaj. Każdy gość wyjmował chusteczkę, na którą - po pocałowaniu nowożeńców i wypiciu z nimi kieliszka - dostawał ciasto. Należy dodać, że chusteczka miała charakter symboliczny. Aby nie ska- lać czystości nowożeńców, można było schwycić ich za rękę tylko przez materiał. We wtorek orszak pana młodego jechał zobaczyć, jak żyje panna młoda. Tam odbywał się obrzęd prydannia - ładowano na wóz posag: skrzynie, kufry, w których znajdowały się ubrania, narzuty czy płótna panny młodej. W czwartek znów zbierano się w domu dziewczyny na pierażowiny, aby nadal świętować z weselnikami. W mniejszym gronie spotykano się dopiero w sobotę u pana młodego, co kończyło tygodniowe obrzędy. Alicja Rogaczewska Załoga łodzi „Wielet” już od 10 lat co roku pojawia się w Biskupinie. Można ich spotkać na stanowisku nr 75, gdzie zapraszają gości do udziału w rejsie po Jeziorze Biskupińskim. „Wielet” ma 10 m długości i 2,5 m szerokości, natomiast wysokość żagla rejowego sięga 25 m. Załoga składa się z 30-40 osób, jednak do Biskupina przyjechała grupa 12-osobowa. Wśród załogi można znaleźć trzy kobiety, bez których, jak mówią panowie, nie daliby sobie rady. fot. Martyna Michalik 45 lat plecionkarstwa Słoma, pomysłowość i trochę sprytu w palcach Podczas tegorocznego festynu warto odwiedzić stanowisko nr 68, gdzie mieszkanka podlaskiej wsi Reduty, Zaja Majstrowicz, wyplata ze słomy i wierzby dzbanki, talerze oraz inne produkty codziennego użytku. Zaja Majstrowicz, która przyjechała do nas wraz z zespołem Żemerwa, zajmuje się wyrobami ze słomy już od 45 lat. Do ich „uszycia” potrzebna jest słoma żytnia oraz duża, specjalna igła, do której mocuje się dartkę z wierzby szarej. Dartkę uzyskuje się z wierzby (biała) lub leszczyny (żółta). Po zdjęciu kory, specjalnymi strugami od dołu tnie się pasma drzewa. Wyplatanie koszy zaczyna się od środka dna. Słomę należy skręcić, ułożyć według określonego wzoru i zszyć na okrętkę. Pani Zaja sama wymyśla wzory swoich produktów. Prócz talerzy, dzbanków, szkatułek, koszyków, wyplata także krzesła i stoły. Ze swoimi produktami jeździ po kiermaszach, festynach, a także tworzy specjalnie na zamówienie. W okolicach, z których przybyła Zaja Majstrowicz, wyroby ze słomy robiono od dawna, natomiast masowa produkcja zaczęła się w 1962 roku, kiedy to Cepelia zaczęła skupować od mieszkańców towar. - Nasze produkty skupowano do 12 państw, robiliśmy je nawet nocami. Była to bardzo dobrze płatna robota, nie jeden dzięki temu postawił dom - opowiada pani Zaja. Mieszkanka Redut ubolewa, że sztuka wyplatania zanika. Młodzież wyjeżdża do miast, więc nie ma komu przekazywać tradycji. Oprócz Zai Majstrowicz tylko jedna kobieta we wsi trudni się jeszcze plecionkarstwem. Pani Zaja wyplata talerz, koszyk czy dzbanek w ciągu 1 lub 2 godzin. Jak twierdzi do tego fachu potrzebna jest przede wszystkim głowa pełna pomysłów i spryt w palcach. Warto także dodać, że „szycie” ze słomy nie jest jedynym hobby Zai Majstrowicz. Mieszkanka wsi Reduty w wolnych chwilach pisze wiersze. Alicja Rogaczewska