Nie potrafi zapomnieć

Transkrypt

Nie potrafi zapomnieć
Nie potrafi zapomnieć
Utworzono: czwartek, 06 lutego 1997
LUDZKIE LOSY: Magda Kloska, córka emerytowanego górnika musi prosić o finansową pomoc,
żeby ukończyć studia
Nie potrafi zapomnieć
Śliczna, zdolna, inteligentna blondynka, z dobrego domu, po renomowanym liceum. Dziewczyny
takie, jak Magda Kloska marzą o podróżach, sławie i karierze. Ona w każdej chwili gotowa jest
wracać do domu, aby zmieniać braciom pieluchy. Oni są bezradni. Nie umieją nic, nawet
przewrócić się z boku na bok.
Przed świętami Kloskówna dostała szansę na samodzielne życie. Była pod ścianą długów, gdy Śląski Fundusz Stypendialny
przyznał jej finansową pomoc. Prawdopodobnie uratowało to jej studia.
- Trudno wybrać stypendystów spośród kilkuset kandydatów. Magda Kloska może być wzorem dla rówieśników. Ta dziewczyna
udowadnia swoją postawą, że mając samemu niewiele, można się jeszcze dzielić z innymi - mówi senator Adam Graczyński,
przewodniczący rady Fundacji ŚFS.
W październiku ub.r. studia wyrwały Magdę z domu. Zmusiły ją do rozpoczęcia życia na własny rachunek, bez presji potrzeb
niepełnosprawnych braci. Jej rodzice chcieli, by mogła choć raz myśleć wyłącznie o sobie i skoncentrować się na realizacji
własnych planów. Ktoś kiedyś o niej napisał, że urodziła się, by pomagać. Dwa lata temu opowiadała o swojej niezwykłej rodzinie w
telewizyjnym programie "Rozmowy w toku". Pisano o nich w gazetach. Rozgłos nie zmienił trudnej codzienności.
- Magda odkąd skończyła pięć lat, stała się pielęgniarką, najpierw dla Piotra, a później dla Roberta. Nie chodziłam z nią na spacery
czy do kina. Nie miałam dla niej czasu, ciągle miałam jakieś zajęcia przy chłopcach - mówi Anna Kolska.
16-letni Piotrek jest chyba już większy od siostry. Waży ponad 50 kilogramów. Jest bezwładny. Jedna osoba nie potrafi go
przewinąć i przebrać. Rafał, ich młodszy brat, leży w łóżku od ośmiu lat. Nie ma cienia nadziei, że kiedykolwiek wstanie i pójdzie na
przykład do łazienki. Obaj chłopcy mają ciężkie uszkodzenie mózgu na skutek nieuleczalnej choroby genetycznej
Pelizaeusa-Mierzbachera. Urodzili się pozornie zdrowi, kłopoty ujawniły się po kilku miesiącach. W ich rodzinie nigdy wcześniej
takiego dramatu nie było. Nikt nie ostrzegał rodziców, nie zlecała badań prenatalnych. Z biegiem lat problemy rosły razem z
dziećmi.
- Od stycznia przestała do nas przychodzić pielęgniarka. Narodowy Fundusz Zdrowia przestał też opłacać rehabilitanta, który
przyjeżdżał do chłopców w ubiegłym roku. Odebrano nam również refundację do leków. To eutanazja - rozpacza Anna Kloska.
Sukcesem Kloskowej jest, że chłopcy nie mają odleżyn, że w ich pokoju nie ma zapachu moczu. Żyją i gaworzą radośnie, gdy
mama się przy nich krząta. Obaj są jak gigantyczne niemowlęta. Całkowicie zależni od troski innych. Potrzebują opieki
całodobowej, bezwarunkowej i bezgranicznego oddania.
- Piotrek zamyka się w sobie. Robert jest bardziej towarzyski i skory do zabawy. Obaj płaczą, gdy się od nich odchodzi do kuchni
czy drugiego pokoju. Ciągle chcą mieć kogoś przy sobie, wtedy czują się bezpiecznie - mówi Magda Kloska.
Płacz wyrośniętych chłopców przeszkadzał sąsiadom w mysłowickim bloku, gdzie przez 14 lat mieszkali Kloskowie. Sprzedali cały
dobytek, wzięli kredyt i kupili stary dom do remontu w Chełmie Śląskim. W ładne, ciepłe dni wspólnymi siłami całej rodziny wynoszą
chłopców do przydomowego ogrodu. Lekarka z ośrodka w ubiegłym roku wyliczyła, że na zaspokojenie potrzeb jednego tak
niepełnosprawnego pacjenta, jak Piotr lub Robert, potrzeba ponad tysiąc złotych miesięcznie. Opieka w całodobowym ośrodku
pomocy społecznej pochłonęłaby ponad trzy tysiące zł. Nikt placówki dla nich nie szuka. Kloskowie miesięcznego dochodu, łącznie
z dodatkami opiekuńczymi na synów, mają 2200 zł. Oszczędzają na wszystkim. Wydzielają synom pampersy. Wielokrotnie
używają jednorazowych dozowników do podawania im pokarmów. Nie kupują odżywek. Nie rezygnują z diety, ponieważ obłożnie
leżących nie można karmić jak zdrowych. Cóż z tego, że państwo zapewnia niepełnosprawnym dzieciom bezpłatny transport. Ich
synowie na łóżkach nie wsiądą do autobusu, by dojechać na rehabilitacyjne ćwiczenia do ośrodka.
- Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy ich oddać do zakładu. Oni by tam zaraz umarli. Jeżeli rodzice mnie wezwą, to wrócę do
domu. Będę uczyła się nocami, ale ich nie zostawię - mówi Magda Kloska.
Henryk Kloska jest młodym emerytem. Ma 49 lat. Dwa lata temu jeszcze pracował w kopalni "Mysłowice". Teraz nie może nawet
dorywczo dorabiać, ponieważ jest potrzebny w domu. Musi pomagać żonie przy chłopcach. Marzył, że córka będzie lekarką.
Zawsze się dobrze uczyła, jest cierpliwa, troskliwa i dzielna.
- Dla taty byłam syno-córką. Kopał ze mną w piłkę na podwórku. Czasami zabierał mnie na mecze - śmieje Magda Kloska.
Teresa Zając, dyrektor VIII Liceum Ogólnokształcącego im. M. Skłodowskiej-Curie w Katowicach, w którym Kloskówna w ub. r.
zdawała maturę twierdzi, że to bardzo zdolna dziewczyna. Zbrakło jej siedem punktów do przyjęcia na studia lekarskie w Śląskiej
Akademii Medycznej.
- Byłam oszołomiona niepowodzeniem i nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Znajomi ze Zgierza zadzwonili do mnie i zaproponowali,
bym poszła z nimi na pielgrzymkę do Częstochowy. Podczas wspólnej wędrówki od innych maturzystów dowiedziałam się, że we
wrześniu są jeszcze egzaminy na studia pedagogiczne w Zgierzu, które można kontynuować w Uniwersytecie Łódzkim. Podeszłam
do egzaminów bez przygotowania, ale dostałam się na studia - wspomina Magda Kloska.
Kloskówna po pierwszym semestrze w Kolegium Nauczycielskim w Zgierzu zdała wszystkie egzaminy na piątki. W przyszłym roku
chciałaby zaliczyć dwa lat nauki w 10 miesięcy. Stypendium, które będzie otrzymywała ze Śląskiego Funduszu Stypendialnego nie
wyda na rozrywki.
- Spłacę pożyczki, które musieli zaciągnąć moi rodzice, by dać mi pieniądze na wynajęcie mieszkania w Zgierzu. Zapisałam się na
kurs języka migowego, ponieważ może mi być potrzebny w przyszłej pracy. Studiuję pedagogikę specjalną - mówi Kloskówna.
Dziewczyna wierzy, że dla jej rodziny zaświeci słońce. Co roku rodzice muszą pokonywać nowe kłopoty finansowe, zdrowotne,
biurokratyczne. Dotychczas nigdy się nie poddawali. W styczniu chłopcy zachorowali na zapalenie płuc. I tym razem udało się ich
uratować. To znaczy, że Bóg chce, by żyli. Tak sądzą Kloskowie, którzy uważają, że każdy z godnością musi nieść swój krzyż.
Jolanta Talarczyk