KRAKÓW. HISTORIE NIEOPOWIEDZIANE. Ludzie
Transkrypt
KRAKÓW. HISTORIE NIEOPOWIEDZIANE. Ludzie
Wianki... awniej gorszono się tą przedziwną nocą, zakazując jej z ambon, strasząc wiernych mękami piekielnymi. Jeszcze w XV wieku dały się słyszeć nad rzekami i stawami, wśród uroczysk śpiewy „Isaja, łado, ileli, ja-ja”. A przecież ta kupalnocka – jak ją ongiś zwano – to najweselsza noc w roku przedarła się z prasłowiańskich czasów, ze świata innych zupełnie pojęć i zagościła na dobre w naszej kulturze. Była starsza niż dzieje Polski. Osławiona noc świętojańska – przypadająca z 23 na 24 czerwca, o niej w XVI wieku pisał przyrodnik Marcin z Urzędowa: „tam też w nocy ognie paliły [dziewczęta] diabłu cześć a modłę czyniąc; tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać”. Pierwszy ogień krzesano deskami, co też poświadcza Marcin z Urzędowa. Nieco odmiennego zdania był Jan Kochanowski, który w Pieśni świętojańskiej pozostawił nam opis tego obrzędu: „Gdy słońce Raka zagrzewa, A słowik więcej nie śpiewa, Sobótkę, jako czas niesie, Zapalono w Czarnym Lesie. Tam goście, tam i domowi Sypali się ku ogniowi; Bąki za troje grały A sady się sprzeciwiały. Siedli wszyscy na murawie; Po tym wstało sześć par prawie Dziewek jednako ubranych I belicą przepasanych. Wszystki śpiewać nauczone, W tańcu także niezganione; Więc koleją zaczynały, A pierwej tak począć dały...” 318 Obrzędy sobótkowe udało się Kościołowi schrystianizować, czego najlepszym dowodem związanie ich z kultem św. Jana Chrzciciela, który przecież ochrzcił Chrystusa w Jordanie. On to najlepiej nadawał się na patrona zwyczajów związanych z wodą. W sobótkowych bowiem obrzędach zespoliły się dwa kulty: wody i ognia. Pierwszy z nich dotrwał jako obrzęd wianków puszczanych na wodę. Kult zaś ognia to nic innego tylko zapalenie stosu sobótkowego. Jak przed laty – jeszcze w XIX wieku – pisał Władysław Ludwik Anczyc: „Rzecz szczególna, gdy w innych stronach Polski obrzęd ten odbywa się w wilię św. Jana, w krakowskiem palą sobótki w dniach Zielonych Świątek. Wieczorem od Ojcowa do Lanckorony, od wzgórz Chełmskich (nad Przemszą) aż poza mogiłę Wandy, cały widnokrąg goreje tysiącem ognisk po wzgórkach, jak nieprzejrzane obozowisko wśród nocy”. Na dobrą sprawę nazwa sobótka czy ogień sobótkowy wiąże się z zapalaniem ognisk w następujące po sobie soboty poczynając od Wielkanocy aż do Zielonych Świątek, czyli przez siedem sobót. Ognie palone w wigilię św. Jana Chrzciciela nazywano świętojańskimi, którym towarzyszy sobótka. A ogień świętojański rozpalano w rytualny sposób. Mianowicie z czterech stron – co symbolizowało cztery strony świata i ruch słońca. Ogień krzesano drewnem, co ongiś lud nazywał żywym rozpaleniem. Nieraz wrzucano doń zioła, takie jak bylica, ruta czy dziurawiec, mające znaczenie lecznicze, wspomagające siły magiczne. Ogień świętojański żegnano znakiem krzyża świętego, aby czart nie miał do niego żadnego przystępu. Wierzono, że przeskoczenie przez ten święty ogień oczyszcza z grzechów oraz, iż w tym dniu św. Jan chrzci wodę, przepędzając z niej złe moce, czyniąc ją tym samym nader bezpieczną dla ludzi. To kąpiel w świętojańskiej wodzie stała się rytuałem oczyszczenia, jak również magią płodności, wierzono, iż to właśnie w wodzie drzemią moce życia. Nad wodą też podejmowano zawsze próby poznania własnej przyszłości. Najbardziej popularne stało się puszczanie na wodę wianków, z których zachowań na wodzie wróżono przyszłość. Wedle wierzeń wianek, który pierwszy zatonął wieścił śmierć tego, kto go puścił. Właścicielka wianka, który nie utonął, rychło wychodziła za mąż. A gdy wianek długo się kręcił w jed319 nym miejscu, wróżyło to staropanieństwo. Wianek pleciono z ruty, rozmarynu albo mirtu i był najpopularniejszym symbolem dziewictwa. Oznaczał nienaruszalność cnoty dziewczyny, która korzystała w noc świętojańską z magii płodności. Koło wieńca symbolicznie zakreślało magiczną granicę wymagającą zabezpieczenia. Wianki, tak popularne wśród ludu wiejskiego, obchodzono i w miastach. Kiedy więc pojawiły się one w Krakowie i jak obchodzone były w naszym mieście? Znany dziewiętnastowieczny pamiętnikarz Józef WawelLouis wspomina, że już za czasów Wolnego Miasta Krakowa dziewczęta puszczały cichaczem wianki, ale nie Wisłą, lecz na Rudawie i Wildze. Z upływem lat, ta niemal prywatna uroczystość zaczęła się przekształcać w wielki nadwiślański festyn. Ambroży Grabowski pisał o tym z pewnym przekąsem: „Od lat może trzech (1850 r.) przeniknął do nas zwyczaj przybyły z Warszawy, gdzie od lat dawniejszych istniał, że dziewczęta z klasy służących, pragnące pójścia za mąż, celem dowiedzenia się, która prędzej do ołtarza ślubnego poprowadzoną będzie, puszczały na płynącą przy górnych młynach Rudawę deszczułki, na których wianek i niekiedy zapalona tkwiła świeczka łojówka. (...) Za lat kilka lub kilkanaście mniemać będą, że ten obyczaj puszczania wianków na Rudawę pochodzi z dawnych starożytnych czasów, kiedy tymczasem jest on tylko naśladowaniem i powtórzeniem zwyczaju, jaki panuje w Warszawie i jest tylko świeżo wprowadzoną nowością. Nic pewniejszego, że wiele później przypisałoby temu pochodzenie starożytne, jak to się stało już za mojej pamięci z obrzędem, zwanym Konik Zwierzyniecki”. Zatem w tych najstarszych wiankach – rodem z Warszawy – brały głównie udział służące i odbywały się one pierwotnie na Rudawie (właściwie Młynówce), która kiedyś płynęła ulicą Łobzowską zasilając wodą Górne Młyny, znajdujące się ongiś mniej więcej w okolicy obecnej ulicy Asnyka. Bardzo szybko wianki stały się –– i to jeszcze przed samą połową XIX stulecia – rodzajem patriotycznej manifestacji krakowskiej młodzieży, tym bardziej iż uroczystość wianków pozwalała znakomicie obejść ciążące na mieszkańcach obostrzenia austriackiego zaborcy i znakomicie ujść czujności wszech320 władnej policji. Pierwsze – na szerszą skalę – wianki zorganizowano w latach 1857-1858. „U nas zwykle późno wieczorem – notował „Czas” z roku 1857 – gdy dobrze się ściemni, niewielkie gromadki ludu wychodzą na brzegi Wisły i Rudawy, dziewczyny puszczają płynące wianki i milcząc śledzą ich losy, chłopcy to uganiają się za płynącymi wieńcami na łódkach ze światłem”. W innym zaś miejscu korespondent „Czasu” pisał: „Uroczy wieczór [świętojański] zwabił liczniejsze niż lat poprzednich tłumy ludzi na obchód świętojańskiej nocy, a gdy w Rudawie i Prądniku płynęły jak dawniej w cichości pojedyncze wianki i gdzieniegdzie tylko widać było nad wodą kilkoro ludzi, na obu brzegach Wisły, szczególniej od zwierzynieckiego klasztoru do zamku, zgromadziły się tłumy znaczniejsze, brzegi i galary pokryły się światłami, płonące wieńce płynęły gromadnie, mnóstwo ludzi płynęło po falach, a całą uroczystość ożywiło i urozmaiciło jeszcze kilka umajonych jaśniejących pochodniami, bengalski321 mi ogniami płynących wolno od Lipek ku zamkowi, gdy znajdująca się na nich młodzież nuciła różne pieśni”. To najstarszy opis klasycznych krakowskich wianków, urządzanych w pobliżu Wawelu. Pierwsze wianki, przekształcające się w rodzaj festynu, upamiętnił także Michał Bałucki: „Tradycyjnie tego zwyczaju przedtem nigdy nie obchodzono w Krakowie. Zjawiało się wprawdzie nad Wisłą jedno, drugie grono panien i bawiło się puszczaniem skromnych wianuszków na wodę, ciekawe wróżby zamążpójścia, ale to odbywało się prywatnie, tak jak np. lanie ołowiu lub wosku w wigilię św. Jędrzeja. Dopiero młodzież w roku – nie pamiętam dobrze, czy w pięćdziesiątym siódmym czy ósmym – zrobiła z tego zwyczaju publiczną uroczystość. Dość było puścić po mieście, że będą śpiewy, ognie nad Wisłą, pod zamkiem, aby od razu zebrały się tłumy ciekawych”. Wszelkie trudy organizatorskie wzięła na siebie młodzież uniwersytecka, najbardziej żywiołowy patriotyczny element. Wianki rychło stały się swoistą formą nieposłuszeństwa wobec zaborcy austriackiego, którego całym sercem nienawidzono. I ponownie oddajmy głos Bałuckiemu: „Spieszyliśmy na tę uroczystość (...) Szujski, Szczepański Alfred, Turski i ja – gdy na rogu ulicy Wiślnej któryś z kolegów, spotkawszy się z nami opowiedział z ferworem, że nad Wisłą tłumy nieprzejrzane czekają na wianki, ale i policja się zjawiła i obsadziła oba brzegi – a patrole snują się między publicznością z nasadzonymi bagnetami. – Brawo! będzie awantura – zawołał ucieszony Szczepański, gorący w owym czasie i chciwy na tego rodzaju sprawy – chodźmy panowie! I puściliśmy się w stronę Zwierzynieckiej ulicy, ale równocześnie spostrzegliśmy, że Szujskiego już między nami nie było. Zniknął, ani wiedzieliśmy jak i gdzie”. Z wianków w roku 1860 zapamiętano, iż na płynącym galarze wiślanym widniał transparent z herbem Krakowa, na którym znajdował się biały orzeł. Niestety, w roku następnym policja austriacka przyhamowała patriotyczne zapędy młodzieży uniwersyteckiej. Tym razem nie pojawił się już okręt z orłem. Na takie wybryki władze austriackie już nie pozwoliły. Z reguły wianki zapowiadał skoczny krakowiak, zaś zamykał wystrzał z moździerza. Pierwsze krakowskie wianki natchnęły młodego Jana Kantego Turskiego do skreślenia skocznego krakowiaka: 322 „Żwawo z łodzią, żwawo, krakowiaczku śmiały, Dziewczęta wianeczki w Wisłę porzucały. Uprzedź wody fale, uprzedź w rączym biegu. Przyklasną ci za to krakowianki z Brzegu; Przyklasną ci za to prześliczne dziewoje, Co z wiankiem na fale cisły szczęście swoje. Serduszka radośnie uderzą w ich łonie, Że wianka ich marzeń fala nie pochłonie, Nie pochłonie fala, lecz krakowiak hoży, Dogoni – pochwyci – i u stóp ich złoży”. Jak widać ten prastary obyczaj uroczystego świętowania wianków w wigilię św. Jana Chrzciciela ma w naszym mieście tradycję, sięgającą połowy XIX stulecia. Zatem dość młodą, jak na krakowskie obyczaje. „Noc to czarów, nadziemskich potęg, uczty czarownic i wybadywania przyszłości. Świat nadprzyrodzony schodzi się z człowiekiem i w tem sztuka, aby tak się ubezpieczyć, iżby nie szkodę, ale pożytek z niego odnieść” – pisał Oskar Kolberg. Wspomnijmy jeszcze kilka przysłów zebranych przez Samuela Adalberga pod hasłem: św. Jan, a ukazujących wierzenia sobótkowe: „Jutro św. Janek, puśćmy na wodę wianek”, „Już Jan ochrzcił wszystkie wody, odtąd wam nie będzie szkody”. A rzucone na wodę kwiecie w postaci wianków miało na celu pozyskanie jej życzliwości, czego wyrazem także przysłowie: „Na święty Jan woda kwitnie”. Równocześnie zanurzone w wodzie zioła nabierały mocy leczniczej. Ślady tych wierzeń odczytamy u Jana Kochanowskiego, którego Pieśń świętojańska o sobótce zawiera takie oto wezwanie: „Piękna nocy, życz pogody, broń wiatrów i nagłej wody”. Puszczanie ziela na wodę miało także charakter apotropaiczny (odpędzający zło). Wody jako żywiołu obawiano się, tym bardziej iż deszcze janowe dawały się nieraz we znaki, wywołując powodzie. Ludzie powiadali: „Jak się Jaś rozpłacze, Mama nie utuli, to będzie padało do świętej Urszuli” – mama w tym przypadku to św. Anna (26 VII), zaś święta Urszula przypada na 21 października. Inne przysłowie wręcz przestrzega – „Na świętego Jana bywa Wisła wezbrana”. 323