NASI NAUCZYCIELE Jestem optymistą
Transkrypt
NASI NAUCZYCIELE Jestem optymistą
NASI NAUCZYCIELE Jestem optymistą - wyznaje profesor Tadeusz Pilch Co myśli pedagog społeczny, patrząc na awantury publiczne i antagonizmy dzielące nasze społeczeństwo – od Sejmu, po młodzież na ulicach? Czyżbyśmy – jako zbiorowość - zmierzali do rozpadu? Nie sądzę. Bo wie pan, jeśli mówimy to w odniesieniu do młodzieży, to warto sobie uświadomić, że człowiek od zawsze wieszał psy na młodym pokoleniu, zawsze ktoś twierdził, że młode pokolenie jest zwiastunem najgorszych przemian, jakie sobie można wyobrazić, że niesie zniszczenie, destrukcję, upadek obyczajów. I nigdy te dramatyczne zapowiedzi się nie sprawdzały, bo młodzież, wkraczając w pewnym momencie w dorosłość, doznaje jakiegoś olśnienia świadomością własnej odpowiedzialności i wchodzi w buty swoich poprzedników, kontynuując w sposób mniej lub bardziej udany dzieło swoich dziadków. Więc lęki o to, że młode pokolenie zmieni oblicze świata na gorsze, są nieuzasadnione. Natomiast inną sprawą jest aktualna sytuacja polityczna w naszym kraju. Odznacza się ona zawstydzającą formą braku odpowiedzialności. Przede wszystkim odpowiedzialności za słowo, bo czyny, kiedy spojrzymy na bieg życia politycznego i gospodarczego, okazują się nie takie dramatyczne i w sumie nasz kraj jest zarządzany w miarę racjonalnie i w miarę odpowiedzialnie. Dowodzą tego wyniki gospodarcze, dowodzi tego zachowanie jakiegoś – mimo wszystko – spokoju społecznego. I nawet kiedy obserwujemy ze zgorszeniem awantury sejmowe, to warto sobie uświadomić, że w wielu utrwalonych już demokracjach podobne zjawiska też się zdarzają, i to w znacznie drastyczniejszej skali. Toteż patrząc na te przejawy naszego życia politycznego trzeba zachować dystans i spokój, bo one są rodzajem... ja bym to nazwał: jakichś plemiennych odruchów. Życie partyjne w Polsce przybrało postać plemiennego, dualistycznego postrzegania świata: „nasz i obcy”, „my i wrogowie”... nawet nie „my i wy”, nie „my i partner” albo nawet „przeciwnik”. Nie. Wróg! To postrzeganie tak zdominowało świadomość polityków, że ręce załamujemy: dokąd oni zmierzają, co zamierzają, dlaczego oni są tacy prymitywni, albo tacy agresywni? Lecz okazuje się, że jest w tym też coś z szopki politycznej, bo panowie politycy chyba całkiem świadomie grają, odgrywają przed nami rodzaj spektaklu, w którym spotwarzenie przeciwnika, odebranie mu godności, odebranie mu prawa do posiadania rozumu, dobrych intencji – uważają za przejaw dobrych kwalifikacji politycznych. I tu jest dramat. Cierpi na tym nie tyle interes kraju, ile pewna kultura życia, obyczajowość, wzorce, które są utrwalane i które nolens volens śledzę jako przykłady dla młodego pokolenia. Powodują one zniechęcenie do polityki, do aktywności politycznej, czego dowodem jest udział w wyborach, który w Polsce należy do najniższych w Europie. Kiedy czytamy o frekwencji w wyborach prezydenckich we Francji, o tych osiemdziesięciu paru procentach, to zazdrość ogarnia. U nas zastanawiamy się, czy przekroczymy czterdzieści procent. Czy nie obawia się Pan Profesor, że właśnie taka postawa polityków może być zaraźliwa, jako przykład dla młodzieży? Widzimy, jak to się przenosi i szerzy; oglądamy erupcje zupełnie abstrakcyjnej nienawiści i negacji, na przykład wobec wybitnych postaci naszej kultury. Co się działo po śmierci Czesława Miłosza, a niedawno - po śmierci Wisławy Szymborskiej... Słuszna to jest uwaga i trafna obserwacja, ale moim zdaniem postawy polityków nie zagrażają kondycji intelektualnej ani moralnej młodego pokolenia, ponieważ młode pokolenie zupełnie, ale to zupełnie nie identyfikuje się z klasą polityczną. Zupełnie tę klasę – za przeproszeniem, używając ich określenia – olewa. Żyje swoimi wartościami, wedle swoich wzorców. A wzorce, które upowszechniane są przez politykę, nie odciskają się jakimkolwiek znaczącym piętnem w świadomości młodego pokolenia. I to jest znakomite, i to jest krzepiące. Po drugie: pan słusznie zauważył, że są rzeczy zawstydzające, jak to, co się działo właśnie przy okazji pogrzebu Miłosza, czy - z drugiej strony – podczas pogrzebu prezydenta Kaczyńskiego, czy też przy okazji śmierci noblistki, pani Szymborskiej. To rzeczywiście jest żenujące. Ale ja byłem też na Krakowskim Przedmieściu, przy różnych tych miesięcznicach, i z obserwacji osobistej, jako pedagog społeczny, oceniam, że spotykają się tam ludzie, którzy znajdują w tych manifestacjach rodzaj spełnienia, satysfakcji, świadomości, że są w jakiejś wspólnocie. Człowiek osamotniony to człowiek nieszczęśliwy, więc szuka przynależności gdzie bądź, i niektórzy z nich ją znajdują właśnie w kręgach, które są kręgami nienawiści, kręgami wrogości, kręgami, których jedynym celem jest zniszczenie autorytetu, zniszczenie czegoś co dla innych jest autorytetem i wartością. Lecz to są stosunkowo wąskie kręgi, inspirowane przez zdeterminowanych, niekiedy myślę też: manipulowanych ludzi, przywódców; organizmy, które po prostu potrzebują walki, konfliktu, bo poza konfliktem oni nie istnieją, oni się nie liczą. Oni są dostrzegani, kiedy krzyczą: „precz!”, „zabić!”, „zniszczyć!” – wtedy dopiero się liczą. A więc jest tu taki problem: spektakularny, głośny, przerażający w niektórych momentach, ale jego społeczna doniosłość, jego społeczne znaczenie - jest moim zdaniem znikome. To są stosunkowo niewielkie, marginalne enklawy społeczne. Inna rzecz, że w pewnych okolicznościach i w pewnych warunkach takie grupy mogą obrastać w masę, a w sytuacjach szczególnych mogą nawet rozpalić masowe emocje. I to by był dramat. Bo nad masowymi emocjami, nad świadomością tłumów, nikt nie panuje. Więc tu jest pewne niebezpieczeństwo. Ale wyłączywszy skrajności, można też na to patrzeć jak na zwyczajność, taką, która niczym nie zagraża. Staje grupka na ulicy i krzyczy „precz z Miłoszem!”. A drudzy: „precz z Komorowskim!”, a jeszcze inni „precz z Kaczyńskim!”. I to są zwykłe koszty demokracji. A nie obawia się Pan roli mediów, które mogą to wyolbrzymiać? Najwyższa pora powiedzieć, że już na pewno mamy cztery władze. Nie tylko te trzy tradycyjne, czyli ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Bo mamy też władzę mediów. I to jest potężna władza. To jest kreator świadomości społecznej, to jest kreator emocji społecznych, to jest kreator wyobrażeń społecznych. Już nawet mamy obiegowe powiedzenie: czego nie było w telewizji, to nie istnieje, czego nie było w prasie, to nie istnieje, to nie ma znaczenia. Albo w Internecie. Właśnie. To jest władza! Nie wiem, czy nie największa i nie najpotężniejsza. I odpowiedzialność tej władzy jest niewyobrażalna. Na razie jest to władza jeszcze labilna, jeszcze nieokreślona, bo ja mówię: media, pan dodaje Internet, a to w ogóle jest jakiś cud, twór, nad którym nawet w wyobraźni nie panujemy, bo jest jak kosmos - nieogarniony. I odpowiedzialność tej władzy - dziennikarzy, ludzi kierujących mediami - to jest coś, przy czym nawet odpowiedzialność premiera czy jakiegoś szefa komisji sejmowej staje się bez znaczenia. Jeden dziennikarz potrafi rozniecić znacznie większe emocje i bardziej panować nad emocjami niż premier czy inny polityk... Niech za przykład posłuży tzw. lista Wildsteina. Jeden dziennikarz stworzył fakt, który przez lata jest przykładem zła i nieodpowiedzialności. Jest karykaturalną postacią jednej z najgłupszych zasad etyki walki: „prawda was wyzwoli”. Wielkość krzywd, które wygenerowała ta lista i podobne działania osławionego IPN – jest niewyobrażalna. I ciągle znajdują się następcy, którzy wzorem Herostratesa gotowi są podpalić dom, aby oświetlić jakąś malutką prawdę, która ma kogoś „wyzwolić”. A z drugiej strony... jesteśmy w sytuacji braku autorytetów. Dla jednych Tadeusz Rydzyk to jest wielki demiurg współczesności, człowiek o wielkich zasługach, dla innych jest to wielki manipulator. I podobnie o każdym można by powiedzieć: ktoś, kto dla jednych jest wielkim, dla drugiego jest kimś, kogo należałoby zniszczyć dla dobra powszechnego. Nie mamy autorytetów, które by wyrastały ponad granice kulturowe, tak jak kiedyś, powiedzmy Albert Schweitzer, albo Mahatma Ghandi. To były autorytety uniwersalne. ... które do dziś pozostały symbolami. Otóż to. I autorytetu Ghandiego nie kwestionują zarówno ci, którzy zgadzają się z jego nawoływaniem do pokoju, jak i ci, którzy walkę uważają za podstawowy mechanizm. A dziś mamy z tym coraz większe trudności. No bo na przykład siostra Chmielewska. Człowiek wielkiego ducha i wielkiego serca. Ale autorytetem jest ona tylko dla garstki. Kogóż jeszcze możemy szukać w naszym polskim kręgu kulturowym? Ileż kontrowersji wywołują piękne postacie: Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego, a z dawniejszych Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, nawet Wincentego Witosa. Poza ewentualnie Janem Pawłem II nikt Polaków nie jednoczy. Tym większa jest odpowiedzialność, tej władzy, jaką kreują media. Lecz jeśli premier liczy się z głosem mediów, to jedni mu zarzucają, że robi to tylko dla sondaży, a inni mówią: nie, to właśnie dowód, że słucha głosu społeczeństwa. Jak Pan Profesor to widzi? To już jest owoc podziału w naszym społeczeństwie. To samo dla jednych jest czarne, a dla innych białe, ten sam człowiek jest dla jednych zacny, dla drugich złowrogi, ten sam czyn uznawany jest przez jednych za czyn wielki, a dla innych za zły, czy kierujący się interesem. I ja nie bardzo widzę szanse, abyśmy to przezwyciężyli. Musiałaby przyjść wielka trauma, żebyśmy się zjednoczyli. Bo Polacy potrafili się jednoczyć w momentach dramatycznych przełomów czy kryzysów, ale to były zawsze okoliczności związane z jakimś straszliwym niebezpieczeństwem, więc lepiej żeby nas nie spotkało nic takiego. Lepiej już cierpmy na punkcie tych podziałów i tylko apelujmy do mediów, żeby one... bo one są tą potęgą, która może powiedzieć: to jest głupie, tak nie należy postępować. Nie wiem, czy media mają ochotę przyjąć na siebie rolę pedagogów. Nie mają ochoty, nie mają... Media są także podzielone. I nie są to podziały polityczne. Bo w tej chwili różnica między lewicą, czy jakąś tam socjaldemokracją a centrum jest w gruncie rzeczy bez znaczenia. Podziały, które dotykają dziennikarzy, w ogóle mediów jako takich, to są podziały aksjologiczne, ideowe, są to podziały orientacji ogólnych. W Polsce już kilka pokoleń pielęgnuje anachroniczne podziały sprzed stu lat, te od Dmowskiego i Piłsudskiego. Tak, ale coraz więcej jest też apeli ze strony społeczeństwa, domagającego się pewnego ładu, spokoju, porzucenia tego klimatu walki. Człowiek pierwotny w klimacie walki czuł się dobrze, bo był jak gdyby stworzony do walki, bo ewolucja to jest swoisty rodzaj walki. Ale ten archetyp myślenia dzisiaj już nie ma uzasadnienia. Dzisiaj jesteśmy stworzeniami sposobnymi do współdziałania, a nie do rywalizacji, i na tym polega zasadniczy przełom w myśleniu, że oto rywalizacja jest przeszłością gatunku ludzkiego i kultury człowieka, a jedyną uzasadnioną moralnie formą dającą nadzieje na przyszłość jest współdziałanie. I to musimy sobie uświadomić. I my, i Tusk, i Kaczyński, i Brudziński, i Komorowski, i Bóg nie wie kto jeszcze – ci wszyscy rycerze walki, uznający ideologię rywalizacji za podstawowy mechanizm istnienia. To jest zasadnicza kwestia świadomości społecznej, a z drugiej strony, przynajmniej na naszej scenie, przełom który mógłby wygasić wszystko i mógłby doprowadzić do pokoju – nazwijmy to umownie – społecznego. Jednak jest Pan optymistą... Ja jestem optymistą, bo wierzę, że człowiek mimo wszystko potrafi myśleć racjonalnie. I dlatego, że w gruncie rzeczy nic innego nie pozostaje. Bo pójście w kierunku tej wyniszczającej walki i życie według zasady „walczę więc jestem”, „jestem przeciw, w związku z tym mam rację”, jest bez sensu i bez przyszłości. Natomiast działanie dla wspólnego dobra, działanie zjednoczone i działanie dla zjednoczenia, ma znacznie większe szanse. Zresztą, powiedziałbym, znaczna część humanistyki opowiada się za takim rozwiązaniem. I jeśli spojrzymy na globalne zjawiska ekonomiczne, na globalne mechanizmy rządzące dziś światem, to widzimy, że te dawne, archetypiczne formy funkcjonowania polegające właśnie na podziale, na hierarchicznych układach, na oligarchicznych i często groteskowych rozwarstwieniach, nie maja żadnej szansy na przetrwanie. I ten, na razie symboliczny „ruch oburzonych” jest zwiastunem, że to nie przejdzie, że to nie ma przyszłości. On w każdej chwili może się przerodzić – tak jak to się w ostatnich latach w tych despocjach bliskowschodnich przeradzało w chaotyczne, masowe ruchy agresji i niszczenia tego właśnie ładu i porządku. Na razie mamy - w Rosji, w Chinach czy w Stanach Zjednoczonych - bardzo symboliczne akty protestu „oburzonych”, jak to się potocznie mówi, ale są to akty optymistyczne, bo w nich drzemią olbrzymie potencjalne siły, w każdej chwili grożące statusom, formom życia dotychczasowego, polegającego na rozwarstwieniu, na podziałach, na tych nieprzekraczalnych granicach, które obserwujemy na każdym kroku. Patologią polską są na przykład tak zwane grodzone osiedla. Można powiedzieć: a co tam, drobiazg, bramkę sobie postawili. Nie – to jest symbol myślenia, dzielenia społeczeństwa na „my” i „tamci”, którzy nam zagrażali, i dlatego musieliśmy się otoczyć murem. Mamy największy wskaźnik w Europie tych ogrodzeń. I to spowodowało między innymi, że mamy też m.in. najniższy wskaźnik zaufania do drugiego człowieka najniższy wskaźnik aktywności wolontariackiej, czy gotowości do budowania społeczeństwa obywatelskiego, bo kształtujemy się od dziesiątków lat w takim właśnie klimacie. Trzeba ogrodzić osiedle, bo tamci zagrażają. My i wrogowie. I w imię interesów deweloperów pozwala państwo, tutaj mam pretensje do naszego państwa, na rzeczy zawstydzające z punktu widzenia demokratycznej kultury wspólnoty. To musi dawać takie efekty. Szanse na zbudowanie społeczeństwa obywatelskiego przy takich mechanizmach i przy takim klimacie są żadne. Ale to jest droga donikąd, droga podziałów, które muszą się skończyć buntem. Przyszłość należy raczej do społeczeństwa obywatelskiego, niż do całkowicie podzielonego na różne światy, które ze sobą walczą. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Tadeusz Szyłłejko Tadeusz Pilch Ur. 1939, filozof, etyk, psycholog, pedagog społeczny, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Dwukrotnie podsekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, współautor przyjętego przez sejm dokumentu „Główne kierunki doskonalenia systemu edukacji w Polsce”, będącego podstawą do reformowania polskiego szkolnictwa. Członek PAN oraz Rady Edukacji Narodowej, kierownik Ośrodka Badań Problemów Nietolerancji i pracownik Katedry Pedagogiki Społecznej Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Autor monografii, podręczników akademickich, publikacji i artykułów z zakresu metodologii badań pedagogicznych, pedagogiki społecznej i pracy socjalnej, redaktor naczelny wielotomowej Encyklopedii pedagogicznej XXI wieku. W WSIiE TWP w Olsztynie wykłada od 2010 roku.