ŻYRAFA Jak ja lubię malować. Mieszać mokrym pędzlem
Transkrypt
ŻYRAFA Jak ja lubię malować. Mieszać mokrym pędzlem
ŻYRAFA Jak ja lubię malować. Mieszać mokrym pędzlem w farbie i przenosić kolorowe krople na papier, a potem pięknie je rozmazywać. Może z tego wyjść ośmiornica, mały szczurek albo moja siostra. Zresztą cokolwiek namaluję, babcia zawsze jest zachwycona. Wczoraj, specjalnie dla niej, narysowałem sikorkę z żółtym brzuszkiem. Sikorka stała po kolana w trawie i ćwierkała. Babcia powiesiła obrazek na drzwiach lodówki i powiedziała: – Z ciebie to prawdziwy artysta, Tomeczku. Ale skąd ci przyszedł do głowy pomysł, żeby namalować jajko sadzone? A to zielone u dołu to pewnie szpinak? – spytała. A ja pomyślałem, że dorośli w ogóle nie znają się na obrazach. Za to ja znam się doskonale. Dzisiaj namalowałem naszą rodzinę na plaży. W rogu kartki świeciło słońce, a my wszyscy leżeliśmy plackiem na kocu, w strojach kąpielowych i ciemnych okularach. Wszyscy, czyli ja, mama, tata, babcia, Agnieszka i kot Mruk. Mruk oczywiście bez majtek i okularów. Powiesiłem kartkę na ścianie i sam się zdziwiłem, że tak ładnie wyglądamy. Zaraz potem namalowałem drugi obrazek, a na nim psa, którego nie mam, i wszystkie ślimaki pomrowiki, które chodzą powoli w naszym ogrodzie. Ten obrazek też przypiąłem pinezką do ściany. Cofnąłem się kilka kroków i podziwiałem moje dzieła z daleka. Malarze zawsze tak robią, a potem gryzą pędzel, przekrzywiają głowę i coś tam jeszcze poprawiają. Ja postanowiłem poprawić słońce, to w rogu kartki. Właśnie chciałem domalować mu promyczki, gdy wielka kropla żółtej farby spadła z pędzla wprost na białą ścianę. Spłynęła w dół, aż do podłogi. Nie udało się zetrzeć jej rękawem, a kiedy spróbowałem skarpetką, to zamiast zniknąć, jeszcze bardziej się rozmazała. W tej sytuacji mogłem zrobić tylko jedno – namalowałem na ścianie żyrafę. Ta długa, żółta smuga nadawała się w sam raz na szyję. U góry domalowałem głowę, a dużo niżej cętkowany brzuch i krótki ogonek. Potem nogi i tuż nad podłogą cztery kopytka. Wyszła z tego całkiem spora żyrafa. Żeby miała co jeść, namalowałem obok duże drzewo. Musiałem nawet przysunąć sobie do ściany krzesełko, bo niektóre gałęzie rosły tak wysoko, że nie mogłem do nich dosięgnąć. Na same liście zużyłem trzy tubki farby. Pod drzewem było trochę miejsca, więc żeby się żyrafie nie nudziło, domalowałem krokodyla. Niestety zabrakło mi zielonej farby, wobec tego krokodyl musiał być fioletowy. Wystarczyło kilka machnięć pędzlem i już dwa winniczki i trzy pomrowiki siedziały na krokodylu. No i znowu musiałem wejść na krzesełko, żeby wysoko na ścianie namalować słońce, a przy okazji na nosie żyrafy ciemne okulary. Pomyślałem też o mrówkach. Wiadomo, że mrówki najlepiej rysuje się czarnym flamastrem. Kończyłem właśnie robić rządek mróweczek, tuż przy podłodze, gdy do pokoju weszła mama. – Wielkie nieba – szepnęła, podnosząc głowę wysoko, tam gdzie kończyło się drzewo. Stałem dumny jak paw z pędzlem w jednej, a flamastrem w drugiej ręce. – Jak chcesz, mogę jeszcze domalować papugę i ze dwie małpy – powiedziałem, a mama zbladła, pewnie ze szczęścia. Czekając, aż ochłonie, napisałem w rogu: TOMEK, żeby było jasne, kto stworzył to dzieło. – Co ci strzeliło do głowy, żeby malować po ścianie?! Przecież od tego są kartki! – Mama wreszcie odzyskała głos i dla odmiany zrobiła się czerwona. Próbowałem jej wytłumaczyć, że szyja żyrafy właściwie namalowała się sama. Ja tylko do niej dorysowałem głowę, brzuch i kopytka. Drzewo to już zrobiłem tak z rozpędu, a krokodyl… owszem jest trochę dziwny, ale to nie moja wina, że skończyła się zielona farba. Ale mama nie chciała słuchać, złościła się i musiałem jej obiecać, że już nigdy nie będę malował po ścianach. Szkoda, bo żyrafa wyszła mi świetnie. Stała pod drzewem jak żywa i nawet lekko się do mnie uśmiechała, pewnie była wdzięczna za te okulary. Ale dorośli tego nie zrozumieją.