opis
Transkrypt
opis
17 czerwca 2014 No i jak tam? Gdy się zbudziłem, zaraz do okna. Wczoraj przelotne opady śniegu, a dziś? Słońce. Oby tak dalej. A że zimno? To nie Wietnam. Gdy opracowywaliśmy podróż, nazwaliśmy ją „Podróż na Nordkapp”. W Norwegii z kolei zastanawiałem się, czy to Nordkapp jest tym celem rzeczywistym, czy może Lofoty, a Nordkapp jest po to, żeby tam być? W zeszłym roku siostra z mężem spędzili tam noc (białą, jak by kto nie pamiętał). Strasznie wtedy wiało i bali się, by im się kamper nie przewrócił. A dziś wiatru nie ma, słońce świeci, więc sprawdzi się prognoza z yr.no Te prognozy z tej strony prawie zawsze się sprawdzają. Widoki do Nordkapp są ciekawe. Reniferów nie brakowało. Bardzo ciekawe są tam niektóre skały. Można je odłupywać gołymi rękami, co też i czyniłem. Nie było tyle czasu, by te kawałki skał jak dachówki odłupać, by wyrównać norweski krajobraz, ale kilka „dachówek” przywiozłem. Ostatni etap drogi do Nordkapp prowadzi długim tunelem podmorskim do wyspy Magerøya z głównym miastem Henninsvåg. Potem drogą czasem prostą na płaskowyżu, czasem krętą i nieco straszną z zakrętami, potem znów na płaskim terenie, by zobaczyć wreszcie budynek z kulą, charakterystyczny i znany ze zdjęć, czyli Centrum Nordkapp. Za pobyt trzeba zapłacić chyba z 250 NOK. Tam w centrum jest cały kompleks turystyczny, a więc sala kinowa, kaplica, muzeum. Wszystko to w skale. Poza tym oczywiście kawiarnie i sklepy z pamiątkami. Obejrzeliśmy film, zwiedziliśmy całe to piękne centrum, ale mnie korciło, by wreszcie podejść do krańca Europy, by nieco nami powiało. Doczekałem się. Sam Nordkapp nie jest wcale najdalej wysuniętym punktem. Ten punkt jest doskonale widoczny i mam go na zdjęciach. Samo wybrzeże jest skaliste i spadziste. Trudno podejść w niektórych miejscach do brzegu. Na dole Morze Barentsa i dalej już nic. Patrzy się na to z lubością. W roku ubiegłym byłem w Portugalii na zachodnim krańcu Europy, na Cabo da Roca. Tam wiało bardziej, a tu z kolei rzecz jasna było zimniej. I tam i tu były wspaniałe widoki. Za te bilety moglibyśmy zostać do jutra, ale nie mieliśmy takiego zamiaru. Nie można było natomiast opuścić sklepu. Na zdjęciu trzymam pluszaka renifera siedzącego. Nie puściłem go wtedy, dokąd za kasą nie znalazł się w reklamówce. Obecnie pilnuje mojej drukarki na biurku, w pokoju pracowni. Po zjeździe do Heninngsvåg zatankowaliśmy i teraz do Karasjok. Zatrzymaliśmy się na zjedzenie kanapek (często tu byłem głodny). Tym razem stanęliśmy na odludziu, przy jakimś rozwalonym zburzonym domku, przy fiordzie. Podeszliśmy na plażę i tam zobaczyliśmy dziwne „robaczki” z piasku, widoczne na zdjęciach. To chyba działalność morskich żyjątek, a działają sobie one podczas odpływów. Przypływy i odpływy nie są tak efektowne we fiordach, jak na odkrytym morzu, ale są widoczne. Te plaże z „robaczkami” są tego właśnie dowodem i widoczne są dzięki odpływom. Zebrałem też z plaży dziwny fioletowy piasek do butelki, bo kamienie i piasek, jeśli są oryginalne, zbieramy od lat i eksponujemy w naszym pokoju pracowni. Do Karasjok zajechaliśmy bez problemu, ale by trafić na kamping, trzeba było popytać ludzi. Pani Norweżka jednak nam podpowiedziała. Na kampingu pani recepcjonistka, młoda dziewczyna czekała na mnie specjalnie, by zrobić mi niespodziankę. Gdy się przedstawiłem i powiedziałem, że „I am from Poland”, odpowiedziała „Ja też”. No i miło sobie pogaworzyliśmy, dostałem Internet za darmo (na większości parkingów jest on w ogóle za darmo, ale nie wszędzie i nie tu). Gdy się wdaliśmy w rozmowę okazało się jeszcze, że jest z Piły. Szok! Ona zdziwiła się, że my zamierzamy sprzątać hyttę jutro. To ona właśnie jest tu sprzątaczką, ale czasem pracuje w recepcji. Okazało się, że Karasjok Camping, to jeden z nielicznych kampingów, gdzie klient nie sprząta po sobie.