System pamięci

Transkrypt

System pamięci
System pamięci
Katarzyna Tórz
Public Movement zdemaskowało konwencje społeczne towarzyszące
zaangażowaniu. To, co dzieje się w naszych głowach, jest równie ważne jak
wielka polityka
Wiosna w Warszawie. Spacer przez getto pod przewodnictwem Public Movement.
18 kwietnia 2009, kuratorka Joanna Warsza, Akcje Nowego Teatru.
fot. Tomasz Pasternak
Czy przechodząc przez Muranów, można uwierzyć, że kiedyś (w czasach, które pamiętają
jeszcze nasi dziadkowie) mieszkali tu – w nie-tym pejzażu i w nie-tej rzeczywistości –
zupełnie inni ludzie?
Ten kwartał Warszawy wciąż istnieje, ale na nowo, z inną twarzą i sercem – jakby
obumarłym. Przebywa w ukryciu, kipi od podskórnych, stłumionych energii – zapomnianych
historii osobistych i spektakularnych bohaterskich czynów, po których pozostały
skonwencjonalizowane ślady – tablice wyliczające ilość poległych lub zaaranżowane do
celów refleksyjnych zakątki.
Performerzy z Public Movement wzięli ten kontekst pod uwagę na dwa sposoby. Po pierwsze
– całkowicie mu się (p)oddali, respektując stacje tej swoistej drogi po męczeństwie getta,
którą stale podążają izraelskie wycieczki. Po drugie – podjęli próbę dekonstrukcji tej
sztucznej, narzuconej przez system pamięci warstwy. Posługując się pozornie prostymi,
amatorskimi narzędziami – dramaturgią podstawowego ruchu, popowego beatu
i reżyserowania tłumem – przedzierali się przez palimpsest materii przemilczanej, wypartej
i spychanej w pustkę nieuwagi. Był to jednak proces dyskretny i na tyle nieoczywisty, że
pozostawiał uczestnikowi-widzowi przestrzeń na własne przeżycie i decyzję
o zaangażowaniu.
Niespieszny pochód przecinał ulice Muranowa, niebudzące trwogi w tych, którzy nie wiedzą
lub zapomnieli o ich historii: plac Umszlag, bunkier Anielewicza, ulica Miła… W kolejnych
punktach-przystankach Public Movement próbowało dotykać stref niewypowiedzianych lub
przegadanych jak w heideggerowskiej Gerede (czczej gadaninie).
fot. Mateusz Bala
Izraelscy artyści ubrani w białe spódniczki/spodnie, tenisówki, kurtki – wyglądali trochę jak
młodzież ze szkoły, trochę jak dziwni sanitariusze. Za rekwizyt służyła im flaga. Ale nie flaga
Izraela, a ustroju artystycznego: Public Movement z poziomymi pasami, niebieskim i białym,
przeciętymi czernią żałoby. Wszystko bez zbędnych, natrętnych symboli. Następuje redukcja,
tak jakby białe stroje i brak nachalnej scenografii miały wchłaniać niewidzialne, ciężkie
oddechy traumy, która pozostała.
Podobnie jak inne części miasta, Muranów zbudowano na gruzach pozostałych po dramacie.
Pagórki porośnięte trawą to pozostałości zrujnowanego getta. Mury powstały z przemielonych
cegieł starych pożydowskich domów. Świadomość tego faktu nie skłania do moralnej oceny,
bezowocna i nieadekwatna pozostanie też postawa pragmatyczna, racjonalizująca. To tylko
fakt. I aż fakt. Brutalny i druzgocący, ale zarazem pozwalający historii na dalszy bieg
i codzienne ludzkie życie. Jeśli miasto jest przestrzenią doświadczalną, polem drobnych, ale
intensywnych zdarzeń, które pozostawiają trwałe ślady w egzystencji i tożsamości jego
obywateli, to Public Movement – niczym grupa badaczy – eksperymentuje na tym właśnie
polu. Izraelscy artyści w rytmie tandetnych poprockowych przebojów oddają hołd
zgładzonym mieszkańcom. Wykonują przy tym uproszczoną, poddaną rygorowi musztry
choreografię. Te proste, „małoartystyczne” działania znoszą wzniosłość, budzą wzruszenie –
pozbawione melodramatu, oczyszczające. Lekkie – czy to w ogóle możliwe?
Na placu dwóch performerów z megafonami i czerwono-białą izolującą taśmą. Stają się
rzecznikami biegunowych komunikatów. Po jednej stronie „prawda”, po drugiej „fałsz”,
„kobiety” – „mężczyźni”, „przeszłość” – „przyszłość”. Zgromadzona publiczność powoli
zaczyna rozumieć ten system i przemieszcza się w zgodzie z własnymi przekonaniami. Nie po
raz pierwszy okazuje się, że w kilkuliterowych tworach zaklęta jest emocja i niekontrolowana
myśl. Wypowiadane przez megafon, zaczynają rosnąć: „socjalizm” – „komunizm”,
„Auschwitz” – „Oświęcim”, „Polacy kolaborowali z Niemcami” – „Polacy ratowali Żydów”.
Na hasło „Izrael” – „Palestyńczycy”, ktoś przeciąga swoje dzieci na właściwą stronę.
Z zabawy w „co wybierasz” rodzi się ruch, publiczna deklaracja. Na tym etapie wędrówki
Public Movement dobitnie demaskuje podstawowe mikrokonwencje społeczne towarzyszące
zaangażowaniu, dokonywaniu wyboru i przyjmowaniu wynikających z niego postaw. To, co
dzieje się w naszych zwykłych głowach, jest równie ważne i decydujące jak wielka polityka.
W pamięci pozostaje scena finałowa, w której odegrana pod Pomnikiem Bohaterów Getta
uroczysta zmiana warty, zwieńczona złożeniem żałobnego wieńca (z opaską-flagą PM),
przekształca się w mechaniczny taniec disco. Rodzi on ambiwalencje – nie jest do końca
wyzwolony, swobodny, nie niesie czystej radości. Raczej melancholię, niespełnienie –
cokolwiek by się zrobiło, nic już nie ożywi tego, co martwe, przeszłe, zasypane. To, co można
zrobić, to stworzyć ruch publiczny.
Francuski filozof Georges Didi-Huberman w książce „Obrazy Mimo Wszystko” (Universitas,
Kraków 2008) gwałtownie odrzuca możliwość kapitulacji: „wyrwać obraz temu piekłu, mimo
tego wszystkiego? Tak. Trzeba było za wszelką cenę nadać kształt niewyobrażalnemu”. Akcja
Public Movement to próba wyrwania z paraliżu niewyobrażenia tych, którzy pozostali i mogą
zabrać głos.
Katarzyna Tórz, redaktor działu produktów ubocznych w „Dwutygodniku”
Dwutygodnik nr 3/2009