Untitled - Kraków Miasto Literatury

Transkrypt

Untitled - Kraków Miasto Literatury
Kraków jest prawdziwą potęgą wydawniczą. Działa tu ponad 100 wydawców publikujących
dosłownie wszystko: od literatury sensacyjnej po wiersze noblistów, od romansu po podręczniki akademickie,
od biografii po fantastykę. Publikacje krakowskich oficyn odnoszą sukcesy na krajowym rynku
wydawniczym, otrzymują najważniejsze nagrody literackie, ale przede wszystkim stanowią znakomitą ofertę
dla czytelnika, który w bogactwie tytułów i gatunków zawsze znajdzie coś dla siebie.
Dlatego wspólnie z krakowskimi wydawcami proponujemy Ci blisko 70 tekstów, jakie warto
przeczytać tego lata. Wśród nich z pewnością znajdziesz opowieść idealną dla siebie. A jeśli po przeczytaniu
darmowego fragmentu książki nie będziesz w stanie się już od niej oderwać, z łatwością możesz nabyć
e-booka klikając w link na końcu zeskanowanego fragmentu. Możesz też udać się do jednej
z poniższych krakowskich księgarń, gdzie pokazując pobrany fragment e-booka skorzystasz
z 10-procentowego rabatu na zakup tradycyjnej wersji książki:
• Księgarnia Bona przy ulicy Kanoniczej 11
• Księgarnia Matras przy Rynku Głównym 23 i w Galerii Kazimierz
• Księgarnia Młoda w Kamienicy Szołayskich przy Placu Szczepańskim 9
• Księgarnia Muza przy ul. Królewskiej 47
• Księgarnia Pod Globusem przy ul. Długiej 1
Wirtualna Biblioteka Wydawców to część programu Kraków Miasto Literatury.
Akcję organizuje Krakowskie Biuro Festiwalowe. Partnerami akcji są: Instytut Książki oraz wydawnictwa
i organizacje: a5, Austeria, Bona, Dodo Editor, Fundacja Przestrzeń Kobiet, Insignis Media, Karakter, Koobe,
Sine Qua Non, Skrzat, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, WAM, Wydawnictwo Literackie, Wydawnictwo
Otwarte, Znak, Znak Literanova, Znak Emotikon.
Projekt dofinansowany jest ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu
Promocja Czytelnictwa.
Więcej informacji na stronie www.miastoliteratury.pl
Organizatorzy:
Patroni medialni:
Dofinansowano ze środków
Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
Patroni medialni:
Walter Isaacson Steve Jobs
Przełożyli
Przemysław Bieliński
i Michał Strąkow
Tytuł oryginału Steve Jobs
Copyright © Walter Isaacson, 2011
through Simon & Schuster, www.simonandschuster.com
Simon & Schuster: 1230 Ave of the Americas, New York 10020
All rights reserved. The moral law of the authors has been asserted
Przekład Przemysław Bieliński (rozdziały 4–22, 36–41, Bibliografia, Przypisy),
Michał Strąkow (Wprowadzenie, rozdziały 1–3, 23–35)
Redakcja Małgorzata Poździk / d2d.pl
Korekta Zuzanna Szatanik, Anna Woś, Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład d2d.pl
Konsultacja Tomasz Brzozowski
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2011
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-61428-53-4
Insignis Media
ul. Szlak 77/228–229, 31-153 Kraków
telefon/fax +48 12 636 01 90
[email protected]
www.insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
EKSKLUZYWNA BIOGRAFIA
TWÓRCY FIRMY APPLE – STEVE’A JOBSA
(JEDYNA NAPISANA PRZY JEGO WSPÓŁPRACY)
PIÓRA WALTERA ISAACSONA,
AUTORA BESTSELLEROWYCH BIOGRAFII
BENJAMINA FRANKLINA I ALBERTA EINSTEINA
Opierając się na ponad czterdziestu rozmowach z Jobsem, przeprowadzonych w ciągu dwóch lat, a także na wywiadach z ponad setką osób: członkami rodziny, przyjaciółmi, przeciwnikami, konkurentami i kolegami Jobsa,
Walter Isaacson spisał wciągającą opowieść o pełnym wzlotów i upadków
życiu oraz płomiennej osobowości twórczego przedsiębiorcy, którego wykraczająca poza wszelkie schematy pasja i perfekcjonizm zrewolucjonizowały
sześć branż: komputery osobiste, filmy animowane, muzykę, telefony, tablety
i publikacje cyfrowe.
W czasach, kiedy społeczeństwa całego świata dążą do zbudowania gospodarek ery cyfrowej, Jobs pozostaje najbardziej wyrazistą ikoną wynalazczości
i wyobraźni kształtującej rzeczywistość. Wychodząc z przeświadczenia, że
najlepszym sposobem stworzenia wartości w XXI wieku jest zintegrowanie kreatywności z technologią, założył firmę, w której nieskrępowane niczym wizjonerstwo połączyło się z zadziwiającymi osiągnięciami nowoczesnej techniki.
Choć Jobs współpracował przy powstawaniu tej książki, nie domagał się ani
kontroli nad tym, co zostanie w niej ujęte, ani nawet prawa do przeczytania
jej przed wydaniem. Niczego nie zatajał, wręcz przeciwnie: zachęcał ludzi,
których znał, do szczerych wypowiedzi.
O osobach, z którymi pracował i rywalizował, wypowiadał się bez ogródek,
czasem nawet brutalnie. A równie szczere relacje przyjaciół, wrogów i kolegów Jobsa sprawiają, że jego pasje, pragnienia, perfekcjonizm, artyzm,
przewrotność i obsesyjna potrzeba kontroli – słowem: wszystko to, co ukształtowało jego podejście do biznesu oraz doprowadziło do powstania innowacyjnych produktów – poznajemy bez upiększeń i koloryzowania.
Gnany przez wewnętrzne demony, Jobs potrafił doprowadzać swoje otoczenie
do furii i rozpaczy. Ale jego żywiołowa osobowość i tworzone przez niego
produkty były ściśle zespolone – podobnie jak warstwa sprzętowa i oprogramowanie urządzeń Apple – funkcjonując jak jeden zintegrowany organizm.
Przemawiająca do wyobraźni historia Jobsa ukazuje, jak ważne są w życiu
pomysłowość, siła charakteru, talenty przywódcze i wierność wartościom.
Ludzie wystarczająco szaleni,
by sądzić, że mogą zmienić świat,
są tymi, którzy go zmieniają.
Fragment tekstu z reklamy Apple
„Think Different”, 1997 r.
Spis treści
Wprowadzenie
Jak doszło do powstania tej książki / 11
Rozdział 1
Dzieciństwo
Rozdział 2
Dziwna para
Rozdział 3
Odrzucenie
Rozdział 4
Atari i Indie
Rozdział 5
Apple I
Rozdział 6
Apple II
Rozdział 7
Porzucony i wybrany / 21
Dwóch Steve‘ów / 47
Włącz się, dostrój… / 61
Zen i sztuka projektowania gier / 75
Włącz, wystartuj, wepnij… / 91
Świt nowej ery / 109
Chrisann i Lisa
Ten, którego porzucili… / 125
Rozdział 8
Xerox i Lisa
Rozdział 9
Wejście na giełdę
Rozdział 10
Narodziny Maca
Rozdział 11
Pole zniekształcania rzeczywistości
Rozdział 12
Wzornictwo
Graficzne interfejsy użytkownika / 131
Człowiek sławny i bogaty / 143
Mówicie, że chcecie rewolucji… / 151
Gra według własnych zasad / 161
Prawdziwi artyści upraszczają / 169
7
Rozdział 13
Budowanie Maca
Rozdział 14
Oto Sculley
Rozdział 15
Start
Rozdział 16
Gates i Jobs
Rozdział 17
Ikar
Rozdział 18
NeXT
Rozdział 19
Pixar
Rozdział 20
Zwykły facet
Rozdział 21
Toy Story
Rozdział 22
Drugie przyjście
Rozdział 23
Restauracja
Rozdział 24
Myśl inaczej
Rozdział 25
Zasady projektowania
Rozdział 26
iMac
Rozdział 27
Dyrektor generalny
Rozdział 28
Sklepy Apple
Rozdział 29
Cyfrowe centrum
Rozdział 30
Sklep iTunes
Rozdział 31
Music Man
8
Podróż jest nagrodą / 181
Pepsi Challenge / 197
Ślad we wszechświecie / 209
Gdy przecinają się orbity / 223
Co leci w górę, musi spaść / 233
Prometeusz wyzwolony / 267
Technologia spotyka sztukę / 297
Miłość to tylko słowo na sześć liter / 311
Buzz i Chudy na ratunek / 345
I cóż za bestia, której czas wreszcie powraca… / 357
Bo ten, kto dziś jest przegrany… / 371
Jobs jako iDyrektor / 401
Studio Jobsa i Ive’a / 417
Witaj (ponownie) / 429
Po tylu latach – wciąż niezły świr / 441
Bary geniuszy i piaskowiec ze Sieny / 457
Od iTunes do iPoda / 471
Szczurołap z cudownym fletem / 493
Ścieżka dźwiękowa jego życia / 517
Rozdział 32
Przyjaciele Pixara
Rozdział 33
Mac XXI wieku
Rozdział 34
Runda pierwsza
Rozdział 35
iPhone
Rozdział 36
Runda druga
Rozdział 37
iPad
Rozdział 38
Nowe bitwy
Rozdział 39
Na koniec świata
Rozdział 40
Runda trzecia
Rozdział 41
Dziedzictwo
Postaci / 705
Źródła
Bibliografia / 711
Przypisy / 713
Spis ilustracji
…i jego wrogowie / 535
Wyjątkowość Apple / 559
Memento mori / 571
Trzy rewolucyjne produkty w jednym / 587
Nawrót raka / 601
Era post­‑PC / 617
…oraz echa dawnych / 639
Chmura, statek kosmiczny i jeszcze dalej / 655
Zmagania o zmierzchu / 669
Najwspanialszy raj wynalazczości / 693
Lista osób, z którymi przeprowadzono wywiady
(2009–2011) / 709
Źródła ilustracji otwierających poszczególne
rozdziały / 729
Wprowadzenie
Jak doszło do powstania tej książki
Wczesnym latem 2004 roku zadzwonił do mnie Steve Jobs. W cią‑
gu minionych lat miał do mnie stosunek niedbale przyjazny, a nasza
znajomość od czasu do czasu zyskiwała na intensywności, zwłaszcza
wtedy, gdy Steve wprowadzał na rynek jakiś nowy produkt i chciał,
by trafił on na okładkę „Time’a” albo został przedstawiony w CNN –
w obu tych miejscach zdarzyło mi się bowiem pracować. Jednak od
czasu, kiedy stamtąd odszedłem, nie odzywał się do mnie zbyt czę‑
sto. Porozmawialiśmy trochę o Aspen Institute, do którego ostatnio
dołączyłem, po czym poprosiłem go, by wygłosił przemówienie na
naszym letnim obozie w Colorado. Odparł, że z przyjemnością przy‑
jedzie, ale nie wystąpi na scenie. Zamiast tego chciał wybrać się ze
mną na spacer, abyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
Wydało mi się to dosyć osobliwe. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że
zwykł odbywać poważne rozmowy właśnie podczas długich spacerów.
Okazało się, że chce, abym napisał jego biografię. Niedługo przed‑
tem opublikowałem biografię Benjamina Franklina i byłem w trakcie
pisania kolejnej, poświęconej Albertowi Einsteinowi – w pierwszej
chwili zacząłem się więc półżartem zastanawiać, czy widział siebie
jako naturalne następne ogniwo tej serii. Ponieważ zakładałem, że
znajduje się w samym środku swojej pełnej wahań kariery i ma przed
sobą jeszcze wiele wzlotów i upadków, odmówiłem.
„Nie teraz – powiedziałem. – Może za dziesięć lub dwadzieścia lat,
kiedy będziesz już na emeryturze”.
Znałem go od 1984 roku, kiedy to przyszedł do biurowca Time­‑Life
Building na Manhattanie, by na lunchu z redaktorami wychwalać pod
11
niebiosa swojego nowego Macintosha. Nawet wówczas był drażliwy
i skrytykował korespondenta „Time’a” za artykuł, którym poczuł się
urażony, bo ujawniono w nim zbyt wiele informacji. Jednak podczas
naszej późniejszej rozmowy ujął mnie, podobnie jak tylu innych lu‑
dzi w ciągu tych wielu lat jego kariery, urokiem swojej żywiołowo‑
ści. Pozostaliśmy w kontakcie nawet po tym, jak usunięto go z Apple.
Kiedy tylko miał coś, co chciał sprzedać, czy był to komputer NeXT,
czy też film ze studia Pixar, w jednej chwili skupiał się na mojej oso‑
bie i zabierał mnie do restauracji sushi na dolnym Manhattanie, aby
oznajmić, że to, co właśnie zachwala, jest najlepszą rzeczą, jaką zda‑
rzyło mu się stworzyć. Lubiłem go.
Kiedy powrócił na tron Apple, umieściliśmy go na okładce „Time’a”.
Wkrótce potem zaczął podrzucać mi swoje pomysły dotyczące pub‑
likowanej przez nas serii artykułów o najbardziej wpływowych po‑
staciach stulecia. Rozpoczął też własną kampanię pod hasłem „Think
Different” [Myśl inaczej], w której wykorzystywał najlepiej rozpozna‑
walne zdjęcia niektórych spośród uwzględnionych przez nas postaci.
Próby oceny ich wpływu na historię wydawały mu się pasjonujące.
Po tym, jak odrzuciłem propozycję napisania biografii Jobsa, od
czasu do czasu docierały do mnie wieści od niego. Pewnego razu wy‑
słałem mu e­‑maila z pytaniem, czy prawdą jest to, o czym opowie‑
działa mi moja córka: że logo Apple stanowiło hołd dla Alana Turinga,
brytyjskiego pioniera komputeryzacji, znanego ze złamania niemie‑
ckich szyfrów w czasie wojny, który popełnił samobójstwo, ugryz‑
łszy nasączone cyjankiem jabłko. Odpowiedział, że nie, choć bardzo
chciałby właśnie to mieć na myśli. W ten sposób zaczęła się między
nami dyskusja o początkach firmy Apple, ja zaś złapałem się na tym,
że zbieram materiały w razie, gdybym kiedyś zdecydował się napisać
na ten temat książkę. Gdy ukazała się moja biografia Einsteina, Jobs
przyszedł na spotkanie autorskie w Palo Alto1 i wziął mnie na stronę,
by ponownie zasugerować, że jego życiorys stanowiłby dobry temat.
Zaskoczył mnie jego upór. Był znany z tego, że strzegł swojej pry‑
watności; poza tym nie miałem podstaw, by sądzić, że kiedykolwiek
1 Miasto w stanie Kalifornia, położone w Dolinie Krzemowej. Siedziba wielu
firm zajmujących się nowymi technologiami (wszystkie przypisy, których nie oznaczono jako autorskie, pochodzą od tłumaczy).
12
przeczytał którąś z moich książek. „Może kiedyś” – odpowiadałem
konsekwentnie. Jednak w 2009 roku jego żona Laurene Powell po‑
wiedziała wprost: „Jeśli zamierzasz kiedykolwiek zabrać się do na‑
pisania książki o Stevie, lepiej zrób to teraz”. Było to tuż po tym, jak
udał się na drugi urlop zdrowotny. Przyznałem się jej, że gdy po raz
pierwszy poddał mi pomysł książki, nie wiedziałem o jego chorobie.
Odparła, że niemal nikt o niej nie wiedział. „Zadzwonił do mnie tuż
przed pierwszą operacją nowotworu, ale nawet wtedy zaledwie mi
o tym wspomniał” – wyjaśniła.
Zdecydowałem więc, że napiszę tę książkę. Jobs zaskoczył mnie,
przystając chętnie na to, że nie będzie jej kontrolował, ani nawet nie
zastrzegł sobie prawa do wcześniejszego wglądu w jej treść. „To twoja
książka – powiedział. – Ja nawet jej nie przeczytam”. Wydawało się
jednak, że późną jesienią naszły go wątpliwości co do naszej współ‑
pracy; pojawiły się też u niego, o czym wówczas nie wiedziałem, nowo­
tworowe powikłania. Przestał odpowiadać na moje telefony, a ja na
pewien czas odłożyłem ten projekt.
A potem niespodziewanie późnym popołudniem w sylwestra
2009 roku zadzwonił do mnie. Był w domu tylko ze swoją siostrą, pi‑
sarką Moną Simpson. Jego żona wraz z trójką dzieci urządziła krótki
wypad na narty, ale stan jego zdrowia nie pozwalał na towarzyszenie
im. Był w refleksyjnym nastroju i przegadaliśmy ponad godzinę. Zaczął
od wspomnienia, jak w wieku dwunastu lat, chcąc skonstruować mier‑
nik częstotliwości, odnalazł w książce telefonicznej Billa Hewletta,
założyciela firmy HP i zadzwonił do niego, by zdobyć potrzebne czę‑
ści. Jobs stwierdził, że ostatnie dwanaście lat jego życia, od powrotu
do Apple, było najpłodniejszym okresem pod względem tworzenia
nowych produktów. Lecz, jak sam przyznał, dla niego ważniejszym
celem było dokonanie tego, co udało się Hewlettowi oraz jego koledze
Davidowi Packardowi – stworzenie firmy, która była do tego stopnia
przepojona nowatorską kreatywnością, że zdołała przeżyć założycieli.
„Jako dzieciak zawsze uważałem się za humanistę, ale lubiłem też
elektronikę – powiedział. – Potem przeczytałem to, co jeden z moich
bohaterów, Edwin Land z Polaroida, powiedział na temat znaczenia
ludzi działających na styku humanistyki i nauk ścisłych, i uznałem,
że to właśnie chcę zrobić”.
13
Było to zupełnie tak, jakby podsuwał mi tematy do biografii (i przy‑
najmniej w tym przypadku temat okazał się ważny). Kreatywność,
która może się objawić, gdy zdolności humanistyczne oraz zdolno‑
ści w zakresie nauk ścisłych splotą się w jednej, obdarzonej silnym
charakterem osobie, stanowiła przedmiot mojego największego zain‑
teresowania w biografiach Franklina oraz Einsteina; jestem też prze‑
konany, że będzie ona stanowić klucz do tworzenia innowacyjnych
gospodarek XXI wieku.
Zapytałem Jobsa, dlaczego chciał, żebym to akurat ja napisał jego
biografię. „Sądzę, że jesteś dobry w nakłanianiu ludzi do mówie‑
nia” – odparł. Była to zaskakująca odpowiedź. Zdawałem sobie sprawę,
że będę musiał odbyć rozmowy z całym mnóstwem ludzi, których Jobs
zwolnił, znieważył, porzucił lub w inny jeszcze sposób rozwścieczył,
i obawiałem się, iż nie będzie czuł się dobrze z tym, że nakłaniam ich
do mówienia. I rzeczywiście, okazało się, że reagował w humorzasty
sposób, kiedy kolejno docierały do niego opinie tych, z którymi prze‑
prowadzałem wywiady. Jednak po kilku miesiącach sam zaczął zachę‑
cać ludzi, by ze mną porozmawiali – dotyczyło to nawet jego wrogów
i byłych dziewczyn. Nie próbował też uczynić niczego tematem tabu.
„Z wielu rzeczy w moim życiu nie jestem dumny, wliczając w to zro‑
bienie mojej dziewczynie dziecka, gdy miałem dwadzieścia trzy lata,
i sposób, w jaki załatwiłem tę sprawę – powiedział. – Ale nie ma w mo‑
jej szafie żadnych trupów, których nie wolno byłoby z niej wyciągać”.
Odbyłem z nim około czterdziestu rozmów. Niektóre z nich miały
charakter formalny i przeprowadzone zostały w jego salonie w Palo
Alto, inne odbyły się podczas długich spacerów, jazdy samochodem,
albo też telefonicznie. W czasie osiemnastu miesięcy, kiedy odwiedza‑
łem Jobsa, stawał się on wobec mnie coraz bardziej otwarty, choć chwi‑
lami byłem też świadkiem tego, co jego starzy koledzy z Apple określali
mianem pola zniekształcania rzeczywistości. Czasem było to po pro‑
stu przypadkowe odcięcie zapłonu w komórkach pamięciowych, coś,
co przydarza się każdemu z nas; czasem zaś Jobs roztaczał zarówno
przede mną, jak i przed samym sobą swoją własną wersję rzeczywi‑
stości. Aby sprawdzić i uzupełnić jego historię, przeprowadziłem
rozmowy z ponad setką jego przyjaciół, krewnych, konkurentów, ad‑
wersarzy i kolegów.
14
Jego żona Laurene, która pomagała przy całym tym przedsięwzię‑
ciu, również nie prosiła o żadne ograniczenia lub prawo do kontroli,
ani też nie domagała się wcześniejszego wglądu w to, co zamierzałem
opublikować. Właściwie to usilnie zachęcała mnie, bym był szczery
zarówno w odniesieniu do wad, jak i zalet jej męża. To jedna z najbar‑
dziej bystrych i twardo stąpających po ziemi osób, jakie kiedykolwiek
poznałem. „Prawda jest taka, że w jego życiorysie i w jego osobowo‑
ści są miejsca, w których panuje straszny bałagan – powiedziała mi
na samym początku. – Nie powinieneś ich wybielać. On jest dobry
w zmyślaniu, ale ma też za sobą niezwykłą historię i chciałabym, żeby
to wszystko zostało opowiedziane zgodnie z prawdą”.
Ocenę tego, czy moja misja się powiodła, pozostawiam czytelni‑
kowi. Jestem przekonany, że wśród bohaterów tej opowieści znajdą
się tacy, którzy niektóre z wydarzeń zapamiętali inaczej lub którzy
uznają, że zdarzyło mi się czasem wpaść w pułapkę roztaczanego
przez Jobsa pola zniekształcania. Podobnie jak zdarzało mi się to
podczas pisania książki na temat Henry’ego Kissingera, co pod pew‑
nymi względami stanowiło dobre przygotowanie do tego projektu.
Zauważyłem, że osoba Jobsa wzbudza wśród ludzi tak silne pozytywne
lub negatywne emocje, iż często widoczny staje się efekt Rashōmona.
Zrobiłem jednak co w mojej mocy, by zachować równowagę w przy‑
padku sprzecznych relacji oraz przejrzystość, jeśli chodzi o źródła,
z których korzystałem.
Książka ta opowiada o pełnym wzlotów i upadków życiu oraz ży‑
wiołowej osobowości twórczego przedsiębiorcy, którego zamiłowanie
do perfekcji i nieokiełznany zapał zrewolucjonizowały sześć różnych
dziedzin: komputery osobiste, animację, tworzenie muzyki, telefony,
komputery przenośne oraz system publikacji elektronicznych. Można
by nawet dodać jeszcze siódmą – system sprzedaży detalicznej, jakkol‑
wiek Jobs raczej zmienił nasze o nim wyobrażenie, niż go zrewolucjo‑
nizował. Do tego utorował drogę dla nowego rynku cyfrowych treści,
opartego w większym stopniu na aplikacjach, niż stronach interneto‑
wych. Przy okazji tworzenia przełomowych produktów Jobs zdołał,
wprawdzie za drugim podejściem, ale jednak zbudować solidną, ob‑
darzoną jego własnym kodem genetycznym firmę, pełną twórczych
projektantów i śmiałych inżynierów, zdolnych nieść dalej jego wizję.
15
Jest to także książka poświęcona innowacjom. W czasach gdy Stany
Zjednoczone poszukują sposobu na podtrzymanie swojej przewagi
w tej dziedzinie, a społeczeństwa na całym świecie próbują budować
niekonwencjonalną gospodarkę ery cyfrowej, Jobs stał się ikoną po‑
mysłowości, wyobraźni i ciągłego nowatorstwa. Zdał sobie sprawę, że
w XXI wieku najlepszym sposobem na wytworzenie wartości doda‑
nej jest powiązanie kreatywności z technologią – stworzył więc firmę,
w której wysiłek wyobraźni połączony został z wyjątkowymi doko‑
naniami z zakresu inżynierii. Jobs oraz jego koledzy z Apple potrafili
„myśleć inaczej”, a nie tylko ograniczać się do skromnego ulepszania
swoich produktów na podstawie wyników badań grup fokusowych,
wprowadzali nowe urządzenia i usługi, o których sami klienci nie
wiedzieli jeszcze, że będą im potrzebne.
Jobs nie był wzorem szefa ani człowieka, nie był gotowym przy‑
kładem do naśladowania. Sam prześladowany przez swoje demony,
potrafił doprowadzać do furii bądź rozpaczy ludzi, którzy go otaczali.
Jednak jego osobowość, jego namiętności oraz jego dzieła były, tak
jak w przypadku oprogramowania oraz komputerów Apple, wzajem‑
nie ze sobą związane – zupełnie jakby stanowiły części zintegrowa‑
nego systemu. Historia Jobsa jest więc pouczająca, a przy tym zawiera
przestrogę; nie brak też w niej lekcji nowatorstwa, charakteru, przy‑
wództwa oraz wartości.
Król Henryk V Szekspira (będący opowieścią o upartym i niedoj‑
rzałym Księciu Hal, który staje się gwałtownym, choć wrażliwym;
bezlitosnym, choć sentymentalnym; porywającym, choć pełnym wad
królem) rozpoczyna się wezwaniem: „Ach, muzo płomienna, ześlij
nam rajski dar wynalazczości”2. Książę Hal miał łatwiejsze zadanie –
musiał uporać się z dziedzictwem jednego tylko ojca. W przypadku
Steve’a Jobsa wiodąca pod górę droga ku rajskiemu darowi wyna‑
lazczości zaczyna się od opowieści o dwóch parach rodziców oraz
dorastaniu w dolinie, która właśnie uczyła się, jak przemieniać krzem
w złoto.
2 Cytat za: W. Szekspir, Król Henryk V, w przekładzie Stanisława Barańczaka.
Fotografia ze szkolnej księgi absolwentów
Jobs i jego ojciec Paul
Jobs i Allen Baum
Dom, w którym Jobs spędził dzieciństwo
Rozdział 1
Dzieciństwo
Porzucony i wybrany
Adopcja
Kiedy Paul Jobs po drugiej wojnie światowej został zwolniony ze
straży wybrzeża, zawarł zakład ze swoimi kolegami z załogi. Przybyli
do San Francisco, gdzie ich okręt został wycofany ze służby, a Paul
założył się, że w ciągu dwóch tygodni znajdzie sobie żonę. Był gib‑
kim, wytatuowanym, mierzącym metr i osiemdziesiąt centymetrów
mechanikiem silnikowym, przypominającym nieco Jamesa Deana.
Jednak to nie dzięki swojej aparycji udało mu się umówić na randkę
z Clarą Hagopian, uroczą i pogodną córką ormiańskich imigrantów.
Zawdzięczał to temu, że wraz ze swoimi kolegami miał dostęp do
samo­chodu, w przeciwieństwie do grupy, z którą Clara planowała
początkowo wyjść tego wieczoru. Po dziesięciu dniach, w marcu
1946 roku, Paul zaręczył się z Clarą i wygrał zakład. Małżeństwo oka‑
zało się szczęśliwe i trwało ponad czterdzieści lat, aż do chwili, kiedy
śmierć ich rozłączyła.
Paul Reinhold Jobs wychowywał się na farmie mlecznej w Ger­
mantown w stanie Wisconsin. Jego ojciec był alkoholikiem i czasem
uciekał się do przemocy, ale Paul wyrósł na mężczyznę, który pod
pozorami szorstkości skrywał łagodne i spokojne usposobienie.
Porzuciwszy szkołę średnią, włóczył się po Środkowym Zachodzie,
od czasu do czasu pracując jako mechanik, aż w wieku dziewiętnastu
lat zaciągnął się do straży wybrzeża, choć nie miał pojęcia
o pływaniu. Przydzielono go na okręt USS M.C. Meigs, na którym
spędził większą część wojny, przewożąc żołnierzy do Włoch, do
oddziałów generała Pattona. Jego talenty operatora maszyn oraz
strażaka przynosiły mu wyróżnienia, ponieważ jednak zdarzało
21
mu się pakować w drobne kłopoty, nigdy nie awansował powyżej
stopnia marynarza1.
Clara urodziła się w New Jersey, gdzie wylądowali jej rodzice,
uciekając z Armenii przed Turkami. Gdy była jeszcze dzieckiem,
przeprowadzili się do San Fancisco, do dzielnicy zwanej Mission.
Clara miała pewien sekret, zdradziła go niewielu osobom: była
wcześniej zamężna, lecz jej mąż zginął na wojnie. Poznawszy Paula
Jobsa na tamtej pierwszej randce, była już gotowa rozpocząć nowe
życie.
Jak wielu innych ludzi, którzy przeżyli wojnę, oni również przeszli
w jej trakcie wystarczająco wiele, by w czasach pokoju chcieć już tylko
się ustatkować, założyć rodzinę i wieść życie mniej obfitujące w wy‑
darzenia. Mieli niewiele pieniędzy, przenieśli się więc do Wisconsin
i przez kilka lat mieszkali z rodzicami Paula, by następnie wyruszyć do
Indiany, gdzie Paul dostał pracę jako operator maszyn w International
Harvester2. Jego pasją było majstrowanie przy starych samochodach;
w wolnym czasie dorabiał, skupując je, remontując, a następnie od‑
sprzedając. W końcu zrezygnował z pracy na etat i zajął się wyłącznie
handlem używanymi autami.
Clara kochała jednak San Francisco i w 1952 roku przekonała męża,
by tam wrócić. Kupili mieszkanie w położonej nad Pacyfikiem dziel‑
nicy Sunset, tuż przy południowej granicy Golden Gate Park. Paul za‑
trudnił się w firmie finansującej sprzedaż ratalną, gdzie został swego
rodzaju „komornikiem” – jego zadaniem było otwieranie wytrychem
samochodów, których właściciele nie spłacili pożyczek, a następnie
przejmowanie takich pojazdów. Oprócz tego kupował, reperował
i sprzedawał samochody, zarabiając w ten sposób całkiem przyzwo‑
ite pieniądze.
Czegoś jednak w ich życiu brakowało. Chcieli mieć dzieci. Clara
zaszła w ciążę, ale była to ciąża pozamaciczna – zapłodniona komórka
jajowa zamiast w macicy zagnieździła się w jajowodzie – i w efekcie
stała się bezpłodna. W roku 1955, po dziewięciu latach małżeństwa,
zaczęli więc rozważać możliwość adopcji.
1 (ang. Seaman) – w amerykańskiej straży wybrzeża jest to trzeci w hierarchii
stopień wojskowy.
2 Amerykańska firma produkująca sprzęt rolniczy.
22
Joanne Schieble, podobnie jak Paul Jobs, pochodziła z miesz‑
kającej w Wisconsin rolniczej rodziny o niemieckich korzeniach.
Jej ojciec, Arthur Schieble, przybył jako imigrant na przedmieścia
Green Bay, gdzie wraz z żoną prowadził fermę norek i z powodze‑
niem parał się rozmaitymi innymi interesami, począwszy od pro‑
wadzenia agencji nieruchomości, aż po chemigrafię. Był bardzo
surowy, zwłaszcza jeśli chodziło o związki jego córki, i z wielką
dezaprobatą odnosił się do jej pierwszej miłości – artysty niebędą‑
cego katolikiem. Nie było zatem niespodzianką, że gdy Joanne pod‑
czas studiów magisterskich na Uniwersytecie Wisconsin zakochała
się w asystencie Abdulfattahu „Johnie” Jandalim, muzułmaninie
pochodzącym z Syrii, jej ojciec zagroził, że zerwie z nią wszelkie
kontakty.
Jandali był najmłodszym z dziewięciorga dzieci w prominentnej sy‑
ryjskiej rodzinie. Jego ojciec posiadał rafinerie ropy oraz wiele innych
firm; wśród nich były także duże gospodarstwa rolne w Damaszku
oraz w Homs, dzięki czemu w pewnym okresie właściwie kontrolo‑
wał ceny pszenicy w regionie. Podobnie jak rodzina Schieble, Jandali
również wysoko cenili sobie wykształcenie. Kolejne pokolenia człon‑
ków rodziny wyjeżdżały studiować w Stambule lub na Sorbonie.
Chociaż Abdulfattah Jandali był muzułmaninem, został wysłany do
prowadzonej przez jezuitów szkoły z internatem; dyplom licencjata
uzyskał na Amerykańskim Uniwersytecie w Bejrucie, a następnie
kształcił się na Uniwersytecie Wisconsin, gdzie został też asystentem
wykładowcy z dziedziny nauk politycznych.
Latem 1954 roku Joanne pojechała z Abdulfattahem do Syrii.
Spędzili dwa miesiące w mieście Homs, gdzie jego rodzina nauczy‑
ła Joanne gotować syryjskie potrawy. Kiedy wrócili do Wisconsin,
Joanne odkryła, że jest w ciąży. Oboje mieli po dwadzieścia trzy
lata, jednak zdecydowali się nie zawierać małżeństwa. Jej ojciec był
wówczas umierający i groził, że wydziedziczy córkę, jeśli ta poślu‑
bi Abdulfattaha. W małej katolickiej społeczności aborcja też nie
wchodziła w grę. Na początku 1955 roku Joanne udała się więc do San
Francisco, gdzie trafiła pod skrzydła życzliwego lekarza, który udzie‑
lał schronienia niezamężnym przyszłym matkom, odbierał ich poro‑
dy i załatwiał­ciche adopcje.
23
Joanne zastrzegła, że jej dziecko musi trafić do ludzi, którzy ukoń‑
czyli wyższą uczelnię. Lekarz załatwił więc przekazanie noworodka
pewnemu prawnikowi i jego żonie. Kiedy jednak na świat przyszedł
chłopiec – stało się to 24 lutego 1955 roku – owa para uznała, że wo‑
lałaby dziewczynkę, i wycofała się z umowy. W ten sposób chłopiec
zamiast zostać synem prawnika, wylądował u pasjonata mechaniki,
który porzucił szkołę średnią, oraz u jego żony, będącej prawdziwą
solą tej ziemi, która pracowała jako księgowa. Paul i Clara nadali
swemu nowo narodzonemu dziecku imiona Steven Paul.
Wciąż jednak otwarta pozostawała kwestia postawionego przez
Joanne warunku, by nowi rodzice jej dziecka byli absolwentami szkoły
wyższej. Dowiedziawszy się, że dziecko trafiło do pary, która nie ukoń‑
czyła choćby szkoły średniej, odmówiła podpisania dokumentów ad‑
opcyjnych. Impas trwał przez całe tygodnie, nawet po tym, jak mały
Steve zadomowił się już w rodzinie Jobsów. Ostatecznie Joanne ustą‑
piła, pod warunkiem, że para złoży obietnicę – właściwie to podpi‑
sze stosowne zobowiązanie – iż utworzą fundusz, który pozwoli im
wysłać chłopca na studia.
Był jeszcze jeden powód, dla którego Joanne wzbraniała się przed
podpisaniem dokumentów adopcyjnych. Jej ojciec był bliski śmierci,
ona zaś planowała, że tuż po niej poślubi Jandaliego. Jak wyznawała
później swoim bliskim – czasem czyniąc to ze łzami w oczach na
samo wspomnienie – żywiła wtedy nadzieję, że kiedy już się pobiorą,
będzie mogła odzyskać swoje dziecko.
Arthur Schieble zmarł w sierpniu 1955 roku, kilka tygodni po sfi‑
nalizowaniu adopcji. W tym samym roku, tuż po świętach Bożego
Narodzenia, Joanne i Abdulfattah Jandali wzięli ślub w katolickim koś‑
ciele pod wezwaniem Świętego Filipa Apostoła w Green Bay. W następ‑
nym roku Abdulfattah uzyskał doktorat z polityki między­narodowej;
później mieli jeszcze jedno dziecko – dziewczynkę o imieniu Mona.
Po rozwodzie z Jandalim w roku 1962 Joanne rozpoczęła marzy‑
cielskie, wędrowne życie, opisane we wzruszającej powieści Anywhere
But Here przez Monę Simpson, jej własną córkę, która wyrosła na
wspaniałą pisarkę. Ponieważ znalezienie domu dla Steve’a odbyło się
w ramach prywatnej i zamkniętej adopcji, musiało minąć dwadzieś‑
cia lat, zanim wszyscy spotkali się ponownie.
24
*
Steve Jobs od najmłodszych lat wiedział, że został adoptowany. „Moi
rodzice byli ze mną w tej kwestii bardzo szczerzy” – wspominał. Pa‑
mięta doskonale, jak w wieku sześciu lub siedmiu lat, siedząc na traw‑
niku przed swoim domem, zwierzył się z tego dziewczynce, która
mieszkała po drugiej stronie ulicy. „Czy to znaczy, że twoi prawdziwi
rodzice cię nie chcieli?” – spytała dziewczynka. „Ooooch! Z mojej
głowy posypały się wtedy błyskawice – opowiadał o tym Jobs. – Pa‑
miętam, jak wbiegłem z płaczem do domu. A rodzice powiedzieli:
»Nie, musisz to zrozumieć«. Byli bardzo poważni i patrzyli mi pro‑
sto w oczy. Powiedzieli: »My specjalnie wybraliśmy właśnie cie‑
bie«. Powiedzieli to oboje, a potem powoli powtórzyli. Akcentując
każde słowo”.
Porzucony. Wybrany. Wyjątkowy. Te pojęcia stały się częścią tego,
kim był Jobs i w jaki sposób sam o sobie myślał. Jego najbliższy przy‑
jaciel uważa, że świadomość tego, iż został oddany po narodzinach,
zostawiła w nim pewne blizny. „Myślę, że jego pragnienie posiadania
całkowitej kontroli nad wszystkim, co tworzy, wynika bezpośrednio
z jego osobowości i z faktu, że tuż po narodzinach został porzucony –
mówi jego wieloletni kolega Del Yocam. – Pragnie kontrolować swoje
otoczenie, a produkt postrzega jako przedłużenie siebie samego”.
Greg Calhoun, który zbliżył się do Jobsa tuż po studiach, zauwa‑
ża jeszcze jedną rzecz. „Steve mówił mi wiele o swoim porzuceniu
i o bólu, jaki ono wywołało – opowiada. – To uczyniło go niezależnym.
Zawsze chadzał innymi ścieżkami niż pozostali, a wzięło się to stąd,
że żył w świecie innym niż ten, w którym się urodził”.
W późniejszym okresie życia, gdy osiągnął dokładnie ten sam
wiek (23 lata), w jakim był jego biologiczny ojciec, kiedy go porzu‑
cił, Jobs sam został ojcem i także opuścił swoje dziecko, choć osta‑
tecznie wziął za swoją córkę odpowiedzialność. Chrisann Brennan,
matka dziecka, mówi, że bycie oddanym do adopcji sprawiło, iż wnę‑
trze Jobsa „wypełniło się rozbitym szkłem”; uważa też, że pozwala
to wyjaśnić niektóre z jego zachowań. „Został porzucony i teraz
sam porzuca” – stwierdziła. Andy Hertzfeld, blisko współpracujący
z Jobsem w Apple we wczesnych latach osiemdziesiątych, należy do
tych niewielu osób, które pozostały w zażyłych stosunkach zarówno
25
z Brennan, jak i z Jobsem. „Kluczowe pytanie dotyczące Steve’a brzmi:
dlaczego czasem nie potrafi nad sobą zapanować i powstrzymać się
przed byciem okrutnym i wyrządzaniem komuś krzywdy – mówi
Hertzfeld. – Tym samym wracamy do doświadczenia bycia porzu‑
conym po urodzeniu. Motyw porzucenia to naprawdę zasadniczy
problem w życiu Steve’a”.
Jobs odnosi się do tych stwierdzeń z niejakim lekceważeniem.
„Niektórym wydaje się, że ponieważ zostałem porzucony, praco‑
wałem bardzo ciężko tylko po to, aby dobrze mi się powodziło i aby
w ten sposób sprawić, że moi rodzice zechcą mnie z powrotem. Albo
inne tego typu nonsensy. To niedorzeczne – podkreśla z naciskiem. –
Świadomość bycia adoptowanym mogła sprawić, że miałem większe
poczucie niezależności; nigdy jednak nie prześladowała mnie myśl,
że zostałem porzucony. Zawsze miałem poczucie pewnej wyjątko‑
wości. To moi rodzice sprawili, że taki się czułem”. Później obruszał
się za każdym razem, kiedy ktoś mówił o Paulu i Clarze Jobsach jako
o jego rodzicach „adopcyjnych” lub kiedy sugerowano, że nie byli oni
jego „prawdziwymi” rodzicami. „Byli moimi rodzicami na tysiąc pro‑
cent” – zapewnia. Z drugiej strony, gdy mówi o rodzicach biologicz‑
nych, jego ton staje się szorstki: „Byli dla mnie wyłącznie bankiem
spermy i komórek jajowych. To nie jest nic bolesnego, po prostu tak
właśnie było. Bank spermy, nic poza tym”.
Dolina Krzemowa
Dzieciństwo, jakie Paul i Clara Jobsowie stworzyli swojemu synowi,
było pod wieloma względami typowe dla późnych lat pięćdziesiątych.
Gdy Steve miał dwa lata, adoptowali córkę o imieniu Patty, zaś trzy
lata później rodzina przeprowadziła się do jednorodzinnego domu na
przedmieściach. CIT, czyli firma finansująca sprzedaż ratalną, w któ‑
rej Paul pracował jako komornik, przeniosła go do biura w Palo Alto;
ponieważ jednak nie było go stać na to, by tam zamieszkać, Jobsowie
wylądowali ostatecznie na osiedlu w Mountain View – mieście poło‑
żonym nieco bardziej na południe, a przy tym tańszym.
Tam też Paul Jobs próbował przekazać synowi swoją miłość do
mechaniki i samochodów. „Steve, od teraz to będzie twój warsztat
26
pracy” – powiedział, wydzielając część stołu w garażu. Jobs pamięta,
że był pod wrażeniem wagi, jaką jego ojciec przywiązywał do staran‑
ności wykonania. „Uważałem, że zmysł konstrukcyjny mojego taty
jest całkiem niezły, bo przecież potrafił zbudować dowolną rzecz. Jeśli
potrzebowaliśmy szafki, budował szafkę. Kiedy zaś stawialiśmy płot,
wręczył mi młotek, żebym mógł pracować razem z nim”.
Pięćdziesiąt lat później ten płot dalej otacza ogród z tyłu i z boku
domu w Mountain View. Gdy Jobs mi go pokazywał, gładził piesz‑
czotliwie deski ogrodzenia i przypomniał to, co głęboko zaszczepił
w nim jego ojciec. Ważne jest, mawiał Paul Jobs, by starannie wy‑
konać tył szafki czy płotu, nawet jeśli pozostanie on niewidoczny.
„Uwielbiał robić wszystko jak należy. Przykładał wagę nawet do tych
części, których nie było widać”.
Jego ojciec w dalszym ciągu odnawiał, a następnie odsprzedawał
używane samochody; ściany garażu przyozdobił zdjęciami swoich
ulubionych aut. Zwracał uwagę syna na ich detale: linie, wloty powie‑
trza, chromowania, obszycia foteli. Codziennie po powrocie z pracy
przebierał się w roboczy kombinezon i znikał w garażu, gdzie często
towarzyszył mu Steve.
„Sądziłem, że jeśli zdobędzie trochę umiejętności z zakresu me‑
chaniki, uda mi się utrzymać go w jednym miejscu. Jednak tak
naprawdę nie interesowała go ciężka praca – wspominał później
Paul. – Nigdy nie zaprzątał sobie głowy mechaniką”.
Grzebanie pod maską faktycznie nigdy nie wydawało się Jobsowi
szczególnie pociągające. Powiedział kiedyś: „Nie ciągnęło mnie do
naprawiania samochodów, ale chętnie spędzałem czas w towarzy‑
stwie taty”.
Choć rósł, mając świadomość, że jest dzieckiem adoptowanym,
wzmacniało się jego przywiązanie do ojca. Pewnego dnia, kiedy miał
osiem lat, Steve Jobs odkrył fotografię ojca z czasów służby w straży
wybrzeża – „Stał w maszynowni, nie miał na sobie koszuli i wyglą‑
dał jak James Dean. Dla dzieciaka to był jeden z tych momentów Oh
wow. Wow, więc moi rodzice byli kiedyś bardzo młodzi i naprawdę
dobrze wyglądali”.
Dzięki samochodom ojciec Steve’a umożliwił mu pierwszy kon‑
takt z elektroniką. „Nie miał jakiegoś wielkiego pojęcia o elektronice,
27
ale często stykał się z nią w samochodach i innych naprawianych
przez siebie rzeczach. Wprowadził mnie w jej podstawy, a ja bardzo
się tym zainteresowałem”. Jeszcze bardziej interesujące okazały się
wyprawy w poszukiwaniu części. „W każdy weekend urządzaliśmy
wycieczkę na złomowisko. Szukaliśmy akumulatora, gaźnika, wszyst‑
kich możliwych elementów”. Pamięta też, jak jego ojciec negocjował
przy kasie – „Był dobry w targowaniu się, bo lepiej od sprzedawców
zdawał sobie sprawę, ile te części naprawdę powinny kosztować”. To
pomog­ło wypełnić przyrzeczenie, złożone przez jego rodziców pod‑
czas adopcji. „Mój fundusz studencki uzbierał się dzięki temu, że tata
płacił pięćdziesiąt dolarów za forda falcona albo jakiś inny rozbity,
niesprawny samochód, pracował nad nim przez kilka tygodni, a na‑
stępnie sprzedawał go za dwieście pięćdziesiąt dolarów. Nie mówiąc
o niczym urzędowi podatkowemu”.
Dom Jobsów, położony przy alei Diablo 286, podobnie jak pozo‑
stałe domy w sąsiedztwie został wzniesiony przez dewelopera Josepha
Eichlera, którego firma pomiędzy rokiem 1950 a 1974 zbudowała po‑
nad jedenaście tysięcy domów na rozmaitych kalifornijskich osiedlach.
Zainspirowany roztoczoną przez Franka Lloyda Wrighta3 wizją pro‑
stych, nowoczesnych mieszkań dla amerykańskiego „szarego człowie‑
ka”, Eichler budował niedrogie domy o konstrukcji słupowo­‑ryglowej,
z sięgającymi od podłogi aż po sufit szklanymi ścianami, z otwarty‑
mi przestrzeniami, z podłogami z płyt betonowych oraz całym mnó‑
stwem przesuwanych szklanych drzwi.
„Eichler dokonał czegoś wspaniałego – stwierdził Jobs podczas jed‑
nego z naszych spacerów po okolicy. – Jego domy były modne, tanie
i dobre. Dzięki nim porządny design i styl stały się dostępne dla lu‑
dzi z niższymi dochodami. Tamte domy miały wiele niepozornych,
a przy tym wspaniałych elementów, na przykład ogrzewanie podło‑
gowe. Kiedy byliśmy dziećmi, wystarczyło położyć dywan i miało się
przyjemnie cieplutką podłogę”.
Jobs twierdzi, że uznanie, jakim darzył domy Eichlera, stało się in‑
spiracją dla jego pasji do tworzenia modnie zaprojektowanych pro‑
duktów z myślą o masowym rynku zbytu. „To wspaniałe, gdy świetny
3 Wybitny amerykański architekt modernistyczny (ur. 8.06.1867, zm. 9.04.1958).
28
design i czystą wydajność udaje się zawrzeć w czymś, co nie kosztuje
zbyt wiele – powiedział, zwracając uwagę na prostą elegancję do‑
mów Eichlera. – Taka właśnie była oryginalna wizja przyświecająca
Apple. Próbowaliśmy to osiągnąć, konstruując pierwszy komputer
Mac. Udało nam się to w przypadku iPoda”.
Naprzeciwko Jobsów mieszkał człowiek, który odniósł sukces jako
handlarz nieruchomościami. „Nie był szczególnie bystry – powie‑
dział Jobs – ale sprawiał wrażenie kogoś, kto zbija fortunę. Mój tata
pomyślał więc: Ja też tak potrafię. Pamiętam, jak bardzo ciężko pra‑
cował. Chodził na wieczorowe kursy, zdał test, żeby uzyskać licencję,
i wreszcie dostał się do branży handlu nieruchomościami. A potem
nastąpiło załamanie rynku”.
W rezultacie rodzina Jobsów popadła w trwające około roku finan­
sowe tarapaty. Steve chodził wtedy do szkoły podstawowej. Jego
matka podjęła pracę jako księgowa w Varian Associates, firmie zaj‑
mującej się produkcją przyrządów naukowych; Jobsowie wzięli też
drugi kredyt hipoteczny. Pewnego dnia, gdy nauczyciel w czwartej
klasie zapytał Jobsa: „Czego nie rozumiesz we wszechświecie?”, ten
odparł: „Nie rozumiem, dlaczego mój tata nagle został bez grosza”.
Mimo to był bardzo dumny, że jego ojciec nigdy nie wyrobił w sobie
służalczego podejścia i lizusowskiego stylu, które mogły uczynić go
lepszym sprzedawcą. „Aby sprzedawać nieruchomości, trzeba pod‑
lizywać się ludziom, a on nie był w tym dobry. To nie leżało w jego
naturze. Podziwiałem go za to”. Paul Jobs wrócił więc do zawodu
mechanika.
Ojciec Steve’a Jobsa był człowiekiem spokojnym i łagodnym – te
dwie cechy jego syn bardziej wychwala, niż naśladuje. Paul Jobs był
jednak także stanowczy.
Nieopodal nas mieszkał inżynier pracujący nad fotoogniwami
w Westinghouse4. Był kawalerem, typem bitnika. Miał dziewczy‑
nę, która czasem dorabiała jako moja niania. Oboje moi rodzice
pracowali­, więc po szkole chodziłem do nich na kilka godzin. Kilka
razy zdarzyło się, że facet upił się i uderzył tę dziewczynę. Pewnego
4 Amerykańskie przedsiębiorstwo wytwarzające urządzenia wykorzystujące
energię atomową.
29
wieczoru pojawiła się u nas, śmiertelnie przerażona, a za nią przyszedł
także ten facet, pijany. Mój tata usadził go, mówiąc: „Ona jest tutaj,
ale ty nie wejdziesz”. Tamten momentalnie się zatrzymał. Lubimy
sobie myśleć, że lata pięćdziesiąte były jedną wielką idyllą, ale tam‑
ten gość był jednym z tych inżynierów, którzy zawalili własne życie.
Tym, co odróżniało tamtą okolicę od tysięcy innych upstrzonych
krzewami trzmieliny amerykańskich osiedli, było to, że nawet lokalni
hultaje byli inżynierami. „Kiedy się tam sprowadziliśmy, na każdym
rogu rosły sady śliwkowe i morelowe – wspominał Jobs. – Jednak
z powodu inwestycji wojskowych okolica zaczynała dynamicznie
się rozwijać”. Jobs chłonął historię doliny i zapragnął odegrać w niej
jakąś rolę. Edwin Land z firmy Polaroid opowiedział mu później
o tym, jak Eisenhower poprosił go o pomoc przy budowie aparatów
foto­graficznych w samolocie szpiegowskim U­‑2, za pomocą których
chciano sprawdzić skalę sowieckiego zagrożenia. Klisza została zrzu‑
cona z samolotu w metalowym pojemniku, a następnie przekazana
do należącego do NASA ośrodka badawczego Ames w Sunnyvale, nie‑
opodal miejsca, w którym mieszkał Jobs. „Terminal komputerowy
zobaczyłem po raz pierwszy wtedy, gdy tata zabrał mnie do ośrodka
Ames – powiedział Jobs. – Zakochałem się w nim”.
W latach pięćdziesiątych na tym terenie pojawili się kolejni do‑
stawcy sprzętu i usług dla wojska. Missiles and Space, czyli oddział
firmy Lockheed, w którym zbudowano wystrzeliwane z łodzi pod‑
wodnych rakiety balistyczne, powstał obok ośrodka NASA w roku
1956. Kiedy cztery lata później w okolicy osiedlili się Jobsowie, za‑
trudniano tam już dwadzieścia tysięcy ludzi. Kilkaset metrów dalej
Westinghouse zbudował zakłady, w których wytwarzano lampy elek‑
tronowe oraz transformatory stosowane w systemach rakietowych.
„Żyliśmy w otoczeniu tych wszystkich nowatorskich firm wojsko‑
wych – wspominał Jobs. – Było to tajemnicze i bardzo nowoczesne
i sprawiało, że życie tam było niezwykle ekscytujące”.
W ślad za przemysłem obronnym ruszył świetnie prosperujący
dział gospodarki oparty na technologii. Jej korzenie sięgały roku 1938,
kiedy to Dave Packard i jego świeżo poślubiona żona wprowadzili
się do mieszkania w Palo Alto. Na zewnątrz stała szopa, w której
wkrótce ulokował się przyjaciel Packarda Bill Hewlett. Dom, w którym
30
mieszkali Packardowie, miał także garaż (dodatek, który w tej dolinie
nie tylko okazał się użyteczny, ale też miał zacząć pełnić funkcję jej
symbolu). Packard i Hewlett majstrowali w nim tak długo, aż wresz‑
cie gotowy był ich pierwszy produkt: oscylator dźwiękowy. W latach
pięćdziesiątych Hewlett­‑Packard była już szybko rozwijającą się firmą,
produkującą urządzenia elektroniczne.
Na szczęście w okolicy nie brakowało miejsca dla tych przedsię‑
biorców, którzy wyrośli już z garaży. Tym, co pomogło przekształcić
ten obszar w kolebkę technologicznej rewolucji, była podjęta przez
dziekana Wydziału Inżynierii Uniwersytetu Stanforda, Fredericka
Termana, decyzja o stworzeniu na należącym do uniwersytetu i liczą‑
cym dwieście osiemdziesiąt hektarów obszarze parku przemysłowego
dla prywatnych firm, które mogłyby wprowadzać na rynek pomy‑
sły jego studentów. Pierwszym lokatorem parku była firma Varian
Associates, w której pracowała Clara Jobs. „Terman miał świetny po‑
mysł, który w największym stopniu przyczynił się do tego, że roz‑
winął się tutaj przemysł technologiczny” – stwierdził Jobs. Do czasu,
gdy Jobs skończył dziesięć lat, firma Hewlett­‑Packard zatrudniała już
dziewięć tysięcy pracowników, miała renomę i odpowiednio wyso‑
kie dochody; chciał dla niej pracować każdy szukający finansowego
bezpieczeństwa inżynier.
Najbardziej znaczący dla rozwoju regionu był, rzecz jasna, półprze‑
wodnik. William Shockley, jeden z wynalazców tranzystora w zakła‑
dach Bell Labs w New Jersey, przeprowadził się do Mountain View
i w roku 1956 założył firmę, która miała produkować tranzystory przy
użyciu krzemu, zamiast droższego i powszechnie wówczas stosowa‑
nego germanu. Shockley był jednak coraz bardziej niekonsekwentny
i w końcu porzucił swój krzemowy projekt, co skłoniło ośmiu z jego in‑
żynierów – a w szczególności Roberta Noyce’a oraz Gordona Moore’a –
do odejścia i utworzenia Fairchild Semiconductor. Firma ta wkrótce
rozrosła się i zatrudniała dwanaście tysięcy osób, lecz w roku 1968 do‑
szło w niej do podziału po tym, jak Noyce przegrał walkę o fotel dy‑
rektora generalnego. Zabrał ze sobą Gordona Moore’a i założyli firmę,
która stała się znana jako Integrated Electronics Corporation – na‑
zwę tę mądrze skrócili do Intel. Trzecim wspólnikiem został Andrew
Grove, który w latach osiemdziesiątych rozwinął firmę, kładąc nacisk
31
nie na układy pamięci, lecz na mikroprocesory. W ciągu zaledwie kil‑
ku lat w regionie pojawiło się ponad pięćdziesiąt przedsiębiorstw wy‑
twarzających półprzewodniki.
Szybki rozwój tego przemysłu korelował z fenomenem odkrytym
przez Moore’a, który w roku 1965 narysował wykres przedstawiający
prędkości układów scalonych, w zależności od liczby tranzystorów,
które można było umieścić w danym układzie. Wykres pokazywał, że
liczba tranzystorów podwajała się co dwa lata; wykres pozwalał też
oczekiwać, że ten trend utrzyma się w przyszłości. To potwierdziło się
w roku 1971, gdy Intel zdołał wytrawić kompletną centralną jednostkę
przetwarzającą na jednym układzie (nazwanym Intel 4004), który zo‑
stał ochrzczony mianem mikroprocesora. Prawo Moore’a utrzymało
się aż po dziś dzień, a dokonywane na jego podstawie wiarygodne
przewidywania zależności pomiędzy wydajnością a ceną pozwoliły
dwóm generacjom młodych przedsiębiorców, do których należeli Steve
Jobs oraz Bill Gates, przewidywać koszty ich przyszłych produktów.
Region zawdzięczał produkcji układów swą nową nazwę – w stycz‑
niu 1971 roku Don Hoefler, felietonista z branżowego tygodnika „Elec‑
tronic News”, rozpoczął cykl zatytułowany „Dolina Krzemowa USA”.
Licząca sobie sześćdziesiąt pięć kilometrów Dolina Santa Clara, roz‑
ciągająca się od południowego San Francisco, przez Palo Alto, aż do
San Jose, posiada swój handlowy kręgosłup w postaci El Camino Real,
czyli Królewskiej Drogi. Niegdyś łączyła ona dwadzieścia jeden mi‑
syjnych kościołów w Kalifornii, zaś obecnie stanowi ruchliwą aleję,
która łączy istniejące tu już firmy oraz nowe przedsięwzięcia, stano‑
wiące jedną trzecią wszystkich inwestycji typu venture capital 5, jakie
dokonywane są każdego roku w USA. „Dorastając tutaj, byłem inspi‑
rowany przez historię tego miejsca – stwierdził Jobs. – To sprawiło,
że zapragnąłem stać się jej częścią”.
Podobnie jak większość dzieciaków, znajdował się pod wpływem
pasji otaczających go dorosłych. „Większość ojców w sąsiedztwie
zajmowała się naprawdę świetnymi rzeczami, takimi jak fotoogniwa,
baterie i radary – opowiadał Jobs. – Dorastałem więc pełen podziwu
5 Sposób finansowania innowacyjnych projektów inwestycyjnych; charakteryzuje się wysokim stopniem ryzyka utraty kapitału, ale zarazem wysoką stopą zwrotu
w przypadku sukcesu projektu.
32
dla tych rzeczy i wypytywałem o nie ludzi”. Najważniejszym z owych
sąsiadów był mieszkający siedem domów dalej Larry Lang. „Był dla
mnie wzorem tego, jaki powinien być inżynier HP: zapalony radio‑
amator, facet do szpiku kości przesiąknięty zamiłowaniem do elek‑
troniki – wspominał Jobs. – Przynosił mi do zabawy najróżniejszy
sprzęt”. Kiedy podeszliśmy do dawnego domu Langa, Jobs wskazał
na podjazd: „Pewnego razu wziął mikrofon węglowy, akumulator
i głośnik i postawił to wszystko na tym podjeździe. Kazał mi mówić
do mikrofonu, a z głośnika dobiegał wzmocniony głos”. Ojciec po‑
wiedział kiedyś Jobsowi, że mikrofony zawsze potrzebują elektro‑
nicznego wzmacniacza. „Pobiegłem więc do domu i oświadczyłem
tacie, że nie miał racji”.
Ojciec zapewnił go, że mikrofon potrzebuje wzmacniacza. A gdy
Steve mimo to oponował, jego ojciec stwierdził, że syn zwariował:
„On nie może działać bez wzmacniacza. To musi być jakaś sztuczka”.
„W kółko zaprzeczałem i powtarzałem tacie, że musi to zobaczyć.
W końcu faktycznie poszedł ze mną to obejrzeć. A potem powiedział:
»A niech mnie«”.
Jobs przywołuje to zdarzenie, ponieważ to wtedy po raz pierwszy
uświadomił sobie, że jego ojciec nie wie wszystkiego. Następnie zaświ‑
tało mu w głowie jeszcze bardziej niepokojące spostrzeżenie: że jest by‑
strzejszy od swoich rodziców. Zawsze podziwiał swego ojca: „Nie był
wykształcony, ale zawsze uważałem go za cholernie bystrego. Nie czy‑
tał wiele, ale wiele potrafił. Umiał rozpracować niemal wszystko, co
miało związek z mechaniką”. A jednak, jak przyznał Jobs, zdarzenie
z węglowym mikrofonem zapoczątkowało irytujący proces uświada‑
miania sobie, że w gruncie rzeczy jest inteligentniejszy i błyskotliwszy
od swoich rodziców. „To był bardzo ważny moment, który zapadł mi
głęboko w pamięć. Kiedy uświadomiłem sobie, że jestem bystrzejszy
niż moi rodzice, poczułem dojmujący wstyd z powodu tego, że w ogó‑
le coś takiego pomyślałem. Nigdy nie zapomnę tamtej chwili”. Jak po‑
wiedział później swoim przyjaciołom, tamto odkrycie w połączeniu
z faktem, że był adoptowany, sprawiło, że poczuł się nieco wyobcowa‑
ny – odrębny i oddzielony – zarówno od swojej rodziny, jak i od świata.
Kolejny stopień świadomości osiągnął wkrótce potem. Nie tylko
spostrzegł, że jest lotniejszy od rodziców, ale odkrył, że oni także mają
33
tego świadomość. Paul i Clara Jobsowie byli kochającymi rodzicami,
gotowymi dostosować swoje życie do sytuacji, w jakiej się znaleźli –
do posiadania syna, który był nad wyraz inteligentny, ale też samo‑
wolny. Zadali sobie wiele trudu, by go zadowolić, by traktować go jak
kogoś wyjątkowego. Wkrótce Steve odkrył także i to. „Oboje moi ro‑
dzice mnie rozumieli. Czuli wielką odpowiedzialność, odkąd pojęli,
że jestem kimś wyjątkowym. Potrafili podsuwać mi coraz to nowe
rzeczy i umieszczać mnie w coraz to lepszych szkołach. Gotowi byli
podporządkować się moim potrzebom”.
Jobs dorastał zatem nie tylko z poczuciem, że został kiedyś porzu‑
cony, ale też z przeświadczeniem o własnej wyjątkowości. To ostat‑
nie jego zdaniem miało większe znaczenie dla procesu formowania
się jego osobowości.
Szkoła
Matka nauczyła go czytać, jeszcze zanim poszedł do szkoły podsta‑
wowej. Wyniknęły z tego jednak pewne problemy. Jobs wspomina:
„Przez kilka pierwszych lat szkoły byłem dosyć znudzony, znajdowa‑
łem więc sobie zajęcie, pakując się w rozmaite tarapaty”. Stało się też
szybko jasne, że ani geny Jobsa, ani jego wychowanie nie skłaniają go
do poszanowania autorytetów. „Zetknąłem się z autorytetami zupeł‑
nie innego rodzaju niż te, z którymi spotykałem się wcześniej, i wcale
mi się to nie podobało. Prawie udało im się mnie dopaść. Byli blisko
wybicia mi z głowy wszelkiej ciekawości”.
Szkoła podstawowa Monta Loma Elementary, do której uczęsz‑
czał Jobs, składała się z kilku niskich budynków pochodzących z lat
pięćdziesiątych i była oddalona o cztery przecznice od jego domu.
Szkolną nudę zwalczał robieniem kawałów. „Miałem dobrego ko‑
legę, nazywał się Rick Ferrentino. Razem pakowaliśmy się we wszel‑
kie możliwe kłopoty – wspominał. – Jak wtedy, gdy zrobiliśmy małe
plakaty: »Przynieś do szkoły swoje zwierzątko«. To było szaleństwo,
wszędzie dookoła psy uganiały się za kotami, a nauczyciele wycho‑
dzili z siebie ze złości”. Innym razem przekonali dzieciaki, by podały
im kombinacje cyfr do swoich zapięć do rowerów: „Następnie wy‑
szliśmy na zewnątrz, pozamienialiśmy wszystkie zapięcia, i nikt nie
34
mógł dostać się do swojego roweru. Była już późna noc, zanim doszli
z tym wszystkim do ładu”. Kiedy Jobs dotarł do trzeciej klasy, psikusy
stały się nieco bardziej niebezpieczne: „Pewnego razu zdetonowa‑
liśmy ładunek wybuchowy pod krzesłem naszej nauczycielki, pani
Thurman. Nabawiła się przez nas tiku nerwowego”.
Nie zaskakuje więc, że zanim skończył trzecią klasę, został dwa
lub trzy razy odesłany do domu. Jego ojciec jednak, który zaczął już
traktować go jak kogoś wyjątkowego, we właściwy sobie spokojny, ale
stanowczy sposób dał do zrozumienia, że tego samego oczekuje od
szkoły. „Posłuchajcie państwo, to nie jego wina… – To powiedział
nauczycielom, zdaniem jego syna, Paul Jobs. – Jeśli nie potraficie go
zainteresować, to jest to wasza wina”.
Jobs nie przypomina sobie, by rodzice ukarali go kiedyś za wy‑
kroczenia, których dopuszczał się w szkole. „Ojciec mojego ojca był
alkoholikiem i chłostał go pasem, ale ja nie pamiętam, żebym kie‑
dykolwiek dostał klapsa. – I dodaje: – Oboje rodzice zdawali sobie
sprawę, że problem tkwił w samej szkole, która starała się zmusić
mnie do uczenia się na pamięć głupot, zamiast mnie stymulować”.
Zaczynał już wtedy przejawiać mieszaninę wrażliwości i zobojętnie‑
nia, zniecierpliwienia i dystansu, która charakteryzować go będzie
przez resztę życia.
Kiedy miał pójść do czwartej klasy, szkoła uznała, że Jobsa i Fer‑
rontino lepiej będzie rozdzielić. Nauczycielką w klasie dla najzdol‑
niejszych dzieci była obdarzona zdecydowanym charakterem kobieta,
Imogene Hill, znana też jako „Teddy”, która – jak to określił Jobs – sta‑
ła się „jedną ze świętych mojego życia”. Obserwowała go przez kilka
tygodni i zrozumiała, że najlepszą metodą poradzenia sobie z nim
będzie przekupstwo. „Pewnego dnia po szkole wręczyła mi książkę
z problemami matematycznymi do rozwiązania i powiedziała, że chce,
bym zajął się tym w domu. Pomyślałem: »Czyś ty oszalała?«. Potem
jednak wyjęła jeden z tych gigantycznych lizaków, które wydają się
wielkie jak cały świat. I powiedziała, że kiedy uporam się z zadaniami,
a większość z nich będzie rozwiązana poprawnie, da mi tego l­izaka
i dorzuci jeszcze pięć dolarów. Oddałem jej książkę po dwóch dniach”.
Po kilku miesiącach łapówki nie były już potrzebne: „­Po prostu chcia‑
łem się uczyć, by sprawić jej przyjemność”.
35
Rewanżowała mu się, ofiarowując zestawy dla majsterkowiczów,
pozwalające na przykład samodzielnie oszlifować soczewkę albo skon‑
struować aparat fotograficzny. „Nauczyłem się od niej więcej, niż od
jakiegokolwiek innego nauczyciela; gdyby nie ona, z pewnością tra‑
fiłbym do więzienia”. Po raz kolejny wzmocniło to jego przekonanie,
że jest kimś wyjątkowym: „Spośród całej klasy dbała tak tylko o mnie.
Coś we mnie dostrzegła”.
Tym czymś była nie tylko inteligencja. Wiele lat później nauczy‑
cielka lubiła chwalić się zdjęciem tamtej klasy, zrobionym z okazji
Dnia Hawajskiego. Jobs przyszedł do szkoły bez zalecanej hawajskiej
koszuli, ale na zdjęciu widać, jak stoi z przodu, w samym środku,
ubrany w taką właśnie koszulę. Zdołał przekonać innego dzieciaka,
by oddał mu swoją.
Pod koniec czwartej klasy pani Hill zrobiła Jobsowi test. „Uzys­
kałem wynik na poziomie ucznia drugiej klasy szkoły średniej” –
wspominał. Kiedy fakt, że Jobs jest wyjątkowo inteligentny, stał się
jasny nie tylko dla niego samego oraz jego rodziców, ale także dla
nauczycieli, szkoła wysunęła niecodzienną propozycję, aby pozwolić
mu przeskoczyć dwie klasy i aby od razu po ukończeniu czwartej
przeniósł się do siódmej. To byłby najprostszy sposób, by zapewnić
mu intelektualne wyzwania i odpowiednią stymulację. Jego rodzice
wykazali się jednak większą rozwagą i postanowili, że przeskoczy
tylko jedną klasę.
Przenosiny okazały się bolesne. Jobs był nieporadnym towarzysko
samotnikiem, który znalazł się w otoczeniu dzieciaków starszych od
siebie o rok. Co gorsza, szósta klasa znajdowała się w innej szkole –
Crittenden Middle. Od Monta Loma Elementary dzieliło ją zaledwie
osiem przecznic, pod wieloma względami był to jednak inny świat,
położony w okolicy, w której roiło się od gangów. „Bójki były na po‑
rządku dziennym, tak samo jak wymuszenia pieniędzy w łazienkach –
wspomina Michael S. Malone, dziennikarz z Doliny Krzemowej. – Do
szkoły regularnie przynoszono noże, by udowodnić, że jest się macho”.
Mniej więcej wtedy, gdy do tej szkoły zaczął uczęszczać Jobs, grupa
uczniów trafiła do więzienia za zbiorowy gwałt; spalono też autobus
należący do sąsiedniej szkoły, po tym jak tamtejsza drużyna pokonała
reprezentację Crittenden w zawodach zapaśniczych.
36
Jobs często padał ofiarą prześladowań i w siódmej klasie, w środku
roku szkolnego, postawił rodzicom ultimatum. „Nalegałem, by prze‑
nieśli mnie do innej szkoły” – wspominał. Ze względów ­finansowych
było to żądanie trudne do spełnienia. Jego rodzice ledwo wiązali ko‑
niec z końcem. Jednak na tym etapie nie było już właściwie wątpli‑
wości, że ustąpią. „Kiedy się opierali, powiedziałem im, że jeśli będę
musiał wrócić do Crittenden, po prostu w ogóle przestanę chodzić do
szkoły. Sprawdzili więc, gdzie są najlepsze szkoły, po czym wspólnie
zebrali grosz do grosza i za dwadzieścia jeden tysięcy dolarów kupili
dom w lepszej dzielnicy”.
Przenieśli się zaledwie pięć kilometrów na południe, gdzie na miej‑
scu dawnego sadu morelowego w południowym Los Altos powstało
osiedle niczym się od siebie nieróżniących domów jedno­rodzinnych.
Ich dom, stojący przy Crist Drive 2066, miał jedno piętro, trzy sypial‑
nie i bardzo ważny garaż z opuszczaną, wychodzącą na ulicę bramą.
Paul Jobs mógł w nim dłubać przy samochodach, zaś jego syn przy
elektronice. Kolejną istotną cechą tego domu było usytuowanie w ob‑
rębie, choć tuż przy granicy okręgu szkolnego Cupertino­‑Sunnyvale –
jednego z najlepszych i najbezpieczniejszych w Dolinie. „Kiedy się tu
przeprowadziliśmy, na rogach ulic wciąż jeszcze rosły sady – poka‑
zywał Jobs, gdy przechodziliśmy obok jego dawnego domu. – Gość,
który tu mieszkał, nauczył mnie, na czym polega naturalne ogrod‑
nictwo i jak zrobić kompost. Wszystko, co uprawiał, rosło doskonale.
Nigdy w życiu nie jadłem smaczniejszych owoców. To wtedy zaczą‑
łem doceniać owoce i warzywa z ekologicznych upraw”.
Mimo że rodzice Jobsa nie byli żarliwie wierzący, to chcieli, by
ich syn odebrał wychowanie religijne i w większość niedziel zabie‑
rali go do luterańskiego kościoła. Skończyło się to, gdy Steve miał
trzy­naście lat. Rodzina Jobsów prenumerowała magazyn „Life”, na
którego okładce w lipcu 1968 znalazło się zdjęcie dwójki głodują‑
cych dzieci z Biafry. Jobs zabrał ją do szkółki niedzielnej i stanął na‑
przeciw pastora:
– Czy jeśli podniosę palec, Bóg będzie wiedział, który to będzie,
jeszcze zanim to zrobię?
Pastor odparł:
– Tak, Bóg wie wszystko.
37
Wówczas Jobs wyciągnął okładkę „Life’a” i zapytał:
– Dobrze, a czy Bóg wie o tym i czy wie, co stanie się z tymi dziećmi?
– Steve, rozumiem, że tego nie pojmujesz, ale tak, Bóg o tym wie.
Jobs oznajmił, że nie chce mieć nic wspólnego z oddawaniem czci
takiemu Bogu, i nigdy więcej nie poszedł do kościoła. Spędził jednak
lata na studiowaniu i próbach praktykowania zasad buddyzmu zen.
Rozważając po latach własne poglądy na sprawy duchowe, stwierdził,
że jego zdaniem religia ma się najlepiej, gdy kładzie nacisk na ducho‑
we doświadczenia, zamiast na ogólnie przyjęte dogmaty. „Chrześci‑
jaństwo traci soki, gdy zaczyna bazować w zbyt dużym stopniu na
wierze, zamiast na życiu i postrzeganiu świata w taki sposób, w jaki
robił to Jezus – powiedział mi Steve Jobs. – Wydaje mi się, że różne
religie to różne drzwi do tego samego domu. Czasem myślę, że ten
dom istnieje, a czasem, że nie. To wielka tajemnica”.
Ojciec Jobsa pracował w tym czasie w położonej opodal Santa
Clara firmie Spectra­‑Physics, produkującej lasery wykorzystywane
w sprzęcie elektronicznym i medycznym. Jako operator maszyny wy‑
konywał prototypy produktów zaprojektowanych przez inżynierów.
Jego syn był zafascynowany tym, jak ważna była tu precyzja. „Lasery
wymagają precyzyjnych ustawień – powiedział Jobs. – Te najbardziej
wyrafinowane, stosowane w lotnictwie czy medycynie, miały niezwy‑
kle dokładnie wykonane elementy. Przychodzili więc do mojego taty
i mówili mu coś w rodzaju: »tego nam potrzeba i chcemy, żeby to
było zrobione z jednego kawałka metalu, tak by współczynniki roz‑
szerzalności były jednakowe«. A on musiał sam wykombinować, jak
tego dokonać”. Większość części trzeba było wykonywać zupełnie od
zera, co oznaczało, że Paul Jobs musiał konstruować narzędzia i ma‑
tryce według własnego projektu. Jego syn interesował się tym, jednak
w warsztacie mechanicznym pojawiał się rzadko. „To byłaby frajda,
gdyby tak ojciec nauczył mnie używać frezarki i tokarki. Ale niestety
nigdy tam nie chodziłem, bo bardziej interesowała mnie elektronika”.
Pewnego lata Paul Jobs zabrał Steve’a do Wisconsin, by odwie‑
dzić rodzinną farmę. Wiejskie życie do niego nie przemawiało, lecz
w pamięci utkwił mu jeden obraz. Obserwował narodziny cielęcia
i zdumiało go, jak nowo narodzone zwierzę po trwających kilka
minut usiłowaniach zaczyna chodzić. „Nie było to coś, czego się
38
ono nauczyło, ale co było w nim zapisane, niczym informacja na
twardym dysku – wspominał. – Ludzkie dziecko by tego nie potra‑
fiło. Wydawało mi się to niezwykłe, nawet jeśli nikt inny tak na to
nie patrzył”. Ujął to w kategoriach hardware’u i software’u: „To było
zupełnie tak, jakby coś w ciele zwierzęcia i w jego mózgu zostało
skonstruowane w ten sposób, by od razu zacząć współpracę, zamiast
dopiero się jej uczyć”.
Dziewiątą klasę Jobs rozpoczął w liceum Homestead High, po‑
siadającym rozległy kampus dwupiętrowych budynków z pustaków,
w tamtym okresie pomalowanych na kolor różowy. Służyły one dwóm
tysiącom uczniów. „Ten kompleks zaprojektował słynny architekt spe‑
cjalizujący się w więzieniach – wspominał Jobs. – Chcieli, żeby było
to niezniszczalne”. Jobs nabrał upodobania do spacerów i każdego
dnia maszerował do szkoły przez piętnaście kwartałów.
Miał paru kolegów w swoim wieku, ale poznał też kilka osób z ostat‑
niej klasy, zaangażowanych w kontrkulturę późnych lat sześćdzie‑
siątych. Był to okres, w którym światy technomaniaków i hipisów
zaczynały się przenikać. „Moi koledzy byli naprawdę bystrymi dzie‑
ciakami – powiedział. – Ja interesowałem się matematyką, naukami
ścisłymi i elektroniką. Oni również, a oprócz tego także LSD i całymi
tymi kontrkulturowymi »tripami«”.
W tym czasie do swoich kawałów wykorzystywał już elektronikę.
W całym domu zainstalował głośniki. Ponieważ zaś głośniki mogą
być też wykorzystywane jako mikrofony, zbudował w swojej szafie
centrum kontrolne, w którym mógł słuchać wszystkiego, co działo
się w innych pomieszczeniach. Pewnej nocy, gdy ze słuchawkami na
uszach podsłuchiwał odgłosy z sypialni rodziców, przyłapał go ojciec
i ze złością zażądał demontażu całego systemu. Jobs spędził też wiele
wieczorów na wizytach w garażu Larry’ego Langa, inżyniera mieszka‑
jącego opodal jego dawnego domu. Lang w końcu podarował Jobsowi
mikrofon węglowy, który tak bardzo go fascynował, a także zwrócił
jego uwagę na ukochane w tamtych czasach przez miłośników za‑
bawy lutownicą zestawy „zrób­‑to­‑sam” firmy Heath, umożliwiające
samodzielne zbudowanie odbiornika radiowego oraz innego sprzętu
elektronicznego. „Zestawy Heath zawierały płytki i części oznaczone
odpowiednimi kolorami, ale oprócz tego w instrukcji tłumaczono
39
też teoretyczne podstawy działania – wspominał Jobs. – Dzięki temu
zdawałeś sobie sprawę, że możesz zbudować i zrozumieć właściwie
wszystko. Kiedy już zbudowałeś kilka radioodbiorników, patrzyłeś
na telewizor w katalogu i mówiłeś sobie: »To również potrafiłbym
zbudować«, nawet jeśli wcale tak nie było. Miałem wielkie szczęście,
bo kiedy byłem dzieckiem, mój tata oraz zestawy Heath przekonali
mnie, że jestem w stanie skonstruować wszystko”.
Lang wprowadził go także do Klubu Odkrywcy Hewletta­‑Packarda –
gdzie odbywały się cotygodniowe spotkania, na których gromadziło
się około piętnastu uczniów; odbywały się one we wtorkowe wieczory
w firmowej kantynie. „Przychodził na nie inżynier z jednego z labo‑
ratoriów i opowiadał, nad czym pracuje – wspominał Jobs. – Zawoził
mnie tam tata. Byłem wniebowzięty. HP był pionierem w dziedzinie
diod świecących. Rozmawialiśmy więc o tym, jak można je wyko‑
rzystać”. Temat ten interesował go szczególnie, ponieważ jego ojciec
pracował w tamtym czasie dla firmy produkującej lasery. Pewnego
wieczoru po dyskusji zaczepił jednego z inżynierów zajmujących się
w HP laserami i załatwił sobie zwiedzanie laboratorium holograficz‑
nego. Największe wrażenie wywarł na nim widok małych kompu‑
terów, nad którymi firma pracowała. „To tam zobaczyłem pierwszy
biurkowy komputer w moim życiu. Nazywał się 9100A i był zwy‑
kłym kalkulatorem, ale zarazem pierwszym biurkowym komputerem.
Był olbrzymi, ważył może z osiemnaście kilogramów, ale był piękny.
Zakochałem się w nim”.
Dzieciaki w Klubie Odkrywcy zachęcano do robienia własnych
projektów. Jobs postanowił zbudować miernik częstotliwości, słu‑
żący do pomiaru liczby impulsów na sekundę w sygnale elektrycz‑
nym. Potrzebował trochę części produkowanych przez HP, chwycił
więc za telefon i zadzwonił do dyrektora generalnego firmy. „W tam‑
tych czasach ludzie nie miewali zastrzeżonych numerów. Znalazłem
więc Billa Hewletta w Palo Alto i zadzwoniłem do niego do domu.
Odebrał telefon i gawędził ze mną przez dwadzieścia minut. Obiecał
mi te części, ale też załatwił mi pracę w fabryce, w której produko‑
wali mierniki częstotliwości”. Jobs pracował tam latem, po ukończe‑
niu pierwszej klasy w Homestead High. „Tata zawoził mnie tam rano
i odbierał wieczorem”.
40
Praca polegała głównie na staniu przy taśmie produkcyjnej i „wkła‑
daniu nakrętek i śrubek w różne rzeczy”. Wśród jego kolegów z pracy
panowała pewna niechęć do bezczelnego dzieciaka, który wkręcił się
do fabryki, gadając z dyrektorem generalnym. „Pamiętam, że powta‑
rzałem jednemu z brygadzistów: »Uwielbiam tę robotę, uwielbiam tę
robotę«, po czym zapytałem, co on lubi robić najbardziej. A on odpo‑
wiedział: »Ruchać, ruchać«”. Łatwiejszym zadaniem okazała się dla
Jobsa integracja z inżynierami pracującymi piętro wyżej. „Codziennie
o dziesiątej rano serwowano tam kawę i pączki. Szedłem więc na górę
i siedziałem w ich towarzystwie”.
Jobs lubił pracować. Roznosił też gazety – gdy padało, ojciec woził
go samochodem – a w drugiej klasie szkoły średniej pracował w week‑
endy oraz wakacje jako ekspedient w wielkim sklepie elektronicznym
o nazwie Haltek. Był on dla ludzi zajmujących się elektroni­ką tym,
czym złomowiska, po których buszował jego ojciec, dla mechaników
samochodowych: rajem poszukiwacza, ciągnącym się na długość ca‑
łej ulicy, pełnym nowych, używanych, odratowanych i nadmiarowych
części, które poupychano w labiryntach półek, powrzucano niepo‑
sortowane do koszy i spiętrzono na zewnętrznym dziedzińcu. „Na
tyłach, w pobliżu zatoki, mieli ogrodzony obszar, gdzie można było
znaleźć takie rzeczy, jak wnętrze łodzi podwodnej Polaris, które zo‑
stało wyrwane i sprzedane na części – wspominał Jobs. – Wszystkie
kontrolki i przyciski były na swoim miejscu. Kolorystycznie domi‑
nowały wojskowa zieleń i szarość, ale przełączniki i osłonki żarówek
były bursztynowe i czerwone. Były tam też takie duże, staromodne
przełączniki dźwigniowe – kiedy je przełączałeś, czułeś się tak, jak‑
byś właśnie wysadzał w powietrze Chicago”.
Przy drewnianych, wyładowanych katalogami w obszarpanych se‑
gregatorach ladach z przodu sklepu ludzie targowali się o przełącz‑
niki, rezystory, kondensatory, a czasem o najnowsze układy pamięci.
Ojciec Jobsa tak samo targował się, kupując części do samochodów,
i odnosił sukces, ponieważ znał ich wartość lepiej niż sprzedawcy.
Jobs poszedł za jego przykładem. Pogłębiał wiedzę na temat części
elektronicznych, wspomaganą przez upodobanie do negocjowania
i osiągania zysku. Odwiedzał pchle targi z elektroniką, takie jak giełda
w San Jose, targował się o obwód drukowany z jakimś wartościowym
41
układem albo o inne części, a następnie sprzedawał je swojemu kie‑
rownikowi w sklepie Haltek.
Z pomocą ojca Jobs mógł sobie pozwolić na swój pierwszy samo‑
chód, kiedy miał piętnaście lat. Był to dwutonowy nash metropoli‑
tan, który ojciec wyposażył w silnik MG. Jobs tak naprawdę nie lubił
tego samochodu, ale nie chciał mówić tego ojcu, ani też zaprzepaś‑
cić szansy na posiadanie własnego auta. „Z perspektywy czasu nash
metropolitan może się wydawać, na swój paskudny sposób, odjazdo‑
wym samochodem – powiedział później. – Wtedy był to najbardziej
nieodjazdowy samochód na świecie. A jednak był to jakiś samochód
i już samo to było świetne”. W ciągu roku dzięki swoim różnym pra‑
com zaoszczędził wystarczająco dużo, by wymienić go na czerwonego
fiata 850 z silnikiem Abartha. „Mój tato pomógł mi go kupić i zro‑
bić przegląd. Wyjątkowo ekscytująca była sama satysfakcja płynąca
z tego, że na coś zaoszczędziłem i zapłaciłem za to”.
Tego samego lata, między pierwszym a drugim rokiem nauki w Ho‑
mestead, Jobs zaczął palić marihuanę. „Tamtego lata najarałem się
po raz pierwszy, miałem wtedy piętnaście lat. Od tamtej pory pali‑
łem trawkę regularnie”. Pewnego razu ojciec znalazł nieco narkotyku
w fiacie należącym do syna. „Co to jest?” – zapytał. Steve spokojnie
odparł: „To marihuana”. Był to jeden z niewielu momentów w jego
życiu, gdy musiał stawić czoła gniewowi ojca. „To była jedyna praw‑
dziwa kłótnia, w jaką wdałem się z tatą” – stwierdził. Jednak ojciec
ponownie nagiął się do jego woli. – „Chciał, żebym obiecał, że nigdy
już nie zapalę trawki, ale ja tego nie obiecałem”. W ostatniej klasie
zaczął eksperymentować z LSD oraz haszyszem, a także badać odu‑
rzające efekty deprywacji snu. „Zacząłem narkotyzować się trochę
częściej. Od czasu do czasu zdarzało nam się też zarzucić kwas, zwy‑
kle gdzieś na polach lub w samochodzie”.
W ciągu ostatnich dwóch lat spędzonych w liceum Jobs rozwinął się
także intelektualnie i znalazł się, jak sam to postrzegał, na skrzyżowa‑
niu dróg tych, którzy maniakalnie wsiąknęli w elektronikę, oraz tych,
którzy interesowali się literaturą i podejmowaniem wysiłków twór‑
czych. „Zacząłem częściej słuchać muzyki oraz czytać więcej rzeczy
spoza nauk ścisłych i elektroniki – Szekspira, Platona. Uwielbiałem
Króla Leara”. Do jego ulubionych pozycji należały także Moby Dick
42
oraz wiersze Dylana Thomasa. Zapytałem go, dlaczego przemawiali
do niego akurat król Lear i kapitan Ahab – dwaj spośród najbardziej
upartych i pełnych determinacji bohaterów literackich, ale ponie‑
waż nie odniósł się do związku, który ja zauważałem, porzuciłem
ten temat. „Kiedy byłem w ostatniej klasie, chodziłem na fenome‑
nalne zajęcia z literatury angielskiej. Nauczycielem był gość, który
wyglądał jak Ernest Hemingway. Zabrał kilkoro z nas na zimową
wędrówkę z rakietami śnieżnymi po Parku Narodowym Yosemite”.
Jeden z kursów, na które uczęszczał Jobs, stał się częścią dziedzic­
twa Doliny Krzemowej. Były to lekcje elektroniki prowadzone przez
Johna McColluma, byłego pilota lotnictwa marynarki wojennej. Miał
showmański talent do wzbudzania emocji uczniów za pomocą takich
trików, jak uruchomienie cewki Tesli. Jego mały składzik, do którego
klucz pożyczał ulubionym uczniom, zapchany był tranzystorami i in‑
nymi elementami, które zdobył. Posiadał godną pana Chipsa6 umie‑
jętność wyjaśniania teorii z zakresu elektroniki oraz wiązania ich
z praktycznymi umiejętnościami, takimi jak wykonywanie połącze‑
nia szeregowo­‑równoległego oporników i kondensatorów, a następnie
wykorzystywanie zdobytych umiejętności do budowy wzmacniaczy
czy radioodbiorników.
Klasa, w której odbywały się zajęcia McCulloma, znajdowała się
w przypominającym szopę budynku na skraju kampusu, tuż obok
parkingu. „To było tutaj – oświadczył Jobs, zaglądając przez okno. –
A te drzwi obok prowadziły kiedyś do warsztatu, w którym odbywały
się zajęcia z mechaniki samochodowej”. To zestawienie pokazuje, jak
różniły się zainteresowania Jobsa i jego rówieśników od tego, co inte‑
resowało pokolenie jego ojca. „Pan McCullom uważał zajęcia z elek‑
troniki za nowe wcielenie warsztatu mechaniki samochodowej”.
McCullom wierzył w wojskową dyscyplinę i szacunek dla autory‑
tetów. Jobs jednak tej wiary nie podzielał. Swojej awersji do autory‑
tetów nie starał się już nawet ukrywać; przyjął postawę stanowiącą
połączenie nieokrzesanej i niesamowitej żywiołowości z pełną dy‑
stansu buntowniczością. „Przeważnie siedział w kącie, robiąc coś
6 Bohater powieści Żegnaj Chips autorstwa Jamesa Hiltona, opowiadającej o nauczycielu prywatnej angielskiej szkoły.
43
w pojedynkę i nie chcąc mieć tak naprawdę nic wspólnego ani ze
mną, ani z resztą klasy” – wspominał McCullom. Nigdy nie powierzył
Jobsowi klucza do swojego składziku. Pewnego dnia Jobs potrzebował
części, która była niedostępna. Zadzwonił więc na koszt rozmówcy do
producenta, firmy Burroughs w Detroit, i powiedział, że projektuje
nowy wyrób i chciałby ową część przetestować. Przysłano mu ją po‑
cztą lotniczą kilka dni później. Gdy McCullom zapytał, jak ją zdobył,
Jobs opisał – z arogancką dumą – swój telefon na koszt rozmówcy
oraz historyjkę, którą opowiedział producentowi. „Byłem wściekły –
powiedział McCullom. – To nie było zachowanie, jakiego oczekiwa‑
łem od moich uczniów”. Odpowiedź Jobsa brzmiała: „Ja nie mam
pieniędzy na telefon. Oni mają ich mnóstwo”.
Jobs chodził na zajęcia McCulloma tylko przez jeden rok, mimo
że uczniowie mogli uczęszczać na nie przez trzy lata. Jednym z pro‑
jektów, jakie tam przygotował, było urządzenie z fotokomórką, która
pod wpływem światła powodowała zamknięcie obwodu elektrycz‑
nego – taki projekt mógł wykonać każdy uczeń szkoły średniej. Jobsa
o wiele bardziej interesowała zabawa laserami, coś, co przejął od swo‑
jego ojca. Wraz z kilkoma kolegami tworzył na imprezach pokazy
łączące muzykę ze światłem – w tym celu odbijał promień lasera od
luster przytwierdzonych do głośników zestawu stereo.
Steve Jobs i Steve Wozniak
Ciąg dalszy w wersji pełnej.
E-booka Steve Jobs kupisz tu (kliknij/dotknij!):
Papierowe wydanie biografii Steve'a Jobsa kupisz tu (kliknij/dotknij!):
www.insignis.pl
Dołącz do nas na Facebooku
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
aktualności, zapowiedzi, konkursy