Profesor J. Fernandes z Uniwersytetu w Porto twierdzi, że

Transkrypt

Profesor J. Fernandes z Uniwersytetu w Porto twierdzi, że
Profesor J. Fernandes z Uniwersytetu w Porto twierdzi, że
W FATIMIE OBJAWIŁO SIĘ UFO!
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 31 (439) 7 SIERPNIA 2008 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Str. 7
Ma dziewięć kręgów
dla coraz większych
grzeszników. Krąg
szósty przeznaczony
jest dla nas – heretyków.
Nad bramą napis:
„Lasciate ogni speranza”
(Porzućcie wszelką
nadzieję). Wewnątrz
– rozpacz i rezygnacja.
To znamy z „Boskiej
komedii” Dantego.
Piekło. Oto jego
prawdziwa historia.
Str. 9
Str. 21
Str. 13
ISSN 1509-460X
Str. 21
2
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Dużo ciekawszy niż ranking popularności jest tzw. plebiscyt negatywny – określający, jaki procent elektoratu na daną partię
nigdy w życiu nie zagłosuje. Według CBOS, prowadzi w nim
zdecydowanie PiS. Przed wyborami „NIE” mówiło Kaczorom
34 proc. wyborców, teraz – 48 proc. (aż 60 proc mieszkańców
miast). To pierwszy taki przypadek od 1989 roku, gdy negatywny elektorat partii opozycyjnej rośnie! No i kto powiedział, że
nie ma dobrych wiadomości?
Trwa PiS-owski bojkot TVN i trwać będzie. Oto Jarosław prezes wściekł się okropnie, czego dał wyraz na specjalnie zwołanej
konferencji prasowej. Rzecz w tym, że jakiś telewidz zadzwonił
do „Szkła kontaktowego” i nazwał partię braci K. „rynsztokowymi gnidami”. Tym razem złość prezesa jest, naszym zdaniem, ze
wszech miar uzasadniona, bo telewidz ów to po prostu ignorant
entomologiczny: gnidy nie żerują w rynsztoku. Na przyszłość prosimy więc liczyć się ze słowami! Same gnidy wystarczą.
Żelazko, ekspresy do kawy, czajniki, maszyny do szycia oraz...
naświetlacz do jajek – takie zapotrzebowanie ogłosiła kancelaria prezydenta Kaczyńskiego i rozpisała stosowny przetarg. Żelazko – rozumiemy, czajniki – akceptujemy, ale czy prezydent
naprawdę uważa, że braciszkowi pomoże naświetlanie jajek?
118 osób – głównie dziennikarzy – zamierza zwolnić katolicka
telewizja Puls. Powód? Coraz mniejsze zainteresowanie audycjami stacji, czyli gasnące dochody z reklam. Na zieloną trawkę
pójdzie m.in. Jacek Karnowski kierujący zespołem reporterów
Pulsu. W tym samym czasie Jonasz niestrudzenie poszukuje zdolnych dziennikarzy do zespołu „FiM”. Czy to jakiś znak czasu?!
Nasi parlamentarzyści są świetnie przygotowani do prac ustawodawczych. Świadczą o tym tematy ich prac magisterskich. Oto
Renata Burtyn z PO rozwodziła się nad „konsumpcją związków
erotycznych u Stefana Żeromskiego”, Eugeniusz Kłopotek (PSL)
porównywał jakość mięsa tuczników, Izabela Jaruga-Nowacka
(SLD) jest specjalistką w obrzędach pogrzebowych, Tadeusza
Cymańskiego (PiS) nikt nie zagnie w temacie przewozów towarowych, zaś Julia Pitera (PO) wie wszystko o „wpływie malarstwa na twórczość filmową Andrzeja Wajdy”.
Apel o „zupełną abstynencję w sierpniu” został odczytany we
wszystkich kościołach w Polsce. Do miesięcznej trzeźwości narodu wzywali z ambon zwykli wikarzy i arcybiskupi. Wszyscy.
Leszek Sławoj Głódź też.
Zapamiętajcie to nazwisko: Ewa Janczur, młodziutka prawniczka, a już wiceszef toruńskiej prokuratury. Nie może być inaczej,
skoro już kolejny raz umarza to samo śledztwo w sprawie Rydzyka znieważającego Żydów podczas słynnego wykładu (prezydentowa czarownica). Poprzednim razem powoływała się na
Wikipedię, co wywołało sensację w świecie prawniczym, teraz
zawyrokowała tak: wykład prowadzony był w szkole niepublicznej, a więc... nie był publiczny!
Włoska prasa zachłystuje się wakacyjną sensacją – podobno jak
najbardziej autentyczną. Otóż słynna pisarka i dziennikarka Oriana Fallaci tuż przed śmiercią – badając swoją genealogię – dowiedziała się, że ma polskie korzenie. Jej prababka poszła razu
jednego do łóżka z pewnym polskim arystokratą i wkrótce na
świat przyszła „babcia” Oriany. Ot, miłe. Może Monika Olejnik i Oriana Fallaci to siostrzyczki cioteczne?
Włoski kapucyn, brat Cesare Bonizzi, spotkał się z ostrą krytyką hierarchów katolickich. Z tego otóż powodu, że jest coraz
bardziej znanym na świecie muzykiem heavymetalowym. Zakonnik wraz ze swoim zespołem sławi w tekstach uciechy życia,
w tym... seks. Z połajanek niewiele sobie robi i właśnie wystąpił
u boku tyleż diabolicznego, co kultowego zespołu Iron Maiden.
W Wielkiej Brytanii przeprowadzono szeroko zakrojone, trwające kilka lat badania nad kondycją różnych odłamów Kościołów chrześcijańskich w Europie. Wyniki? Zatrważające dla Benedykta. Otóż zmniejszająca się liczba osób praktykujących,
a co za tym idzie – atrofia wpływów finansowych, sprawi, że
Kościół rzymski i jemu podobne staną się niezdolne do przetrwania ze względów ekonomicznych. Ta „apokalipsa” nastąpi
najpóźniej za 50 lat. I tylko na granicy RP stać będzie dumnie
tablica: „Witamy w religijnym skansenie Europy”.
Nowozelandzki sąd nakazał rodzicom idiotom (pod groźbą surowej kary) zmienić imię ich córki. Dowcipnisie nazwali dziecko „Talula Does The Hula From Hawaii” (Talula Tańczy Hawajskie Hula), a jakiś równie durny urzędnik oraz nie mniej
głupi ksiądz to zaakceptowali. Toż to przebiło nawet naszego
rodzimego Bożydara!
Do bazyliki w Guadelupe (Meksyk) dotarła kolejna pielgrzymka. No i co w tym dziwnego? A to, że pątnikami byli klauni, pajace i inni trefnisie. Wszyscy ubrani w charakterystyczne stroje
pierrotów i takiż makijaż. Było barwnie i wesoło. Mają szczęście Meksykanie, że przybraniem głowy klauna jest czapka frygijska, a nie moherowy beret.
Ściemniacze
N
ie mamy tego lata żadnej kampanii wyborczej ani
rozłamu w koalicji, ale czas ten jest w polityce nadzwyczaj gorący. Opozycja z Kaczej paczki urządziła narodowi istne igrzyska: blokowanie prac komisji sejmowych,
próby odwoływania ministrów, lustrowanie Wałęsy, burdy o traktat lizboński, próba wymuszenia zgody rządu na
amerykańską tarczę... Kulminacją tych POPiS-ów były zamieszki w Sejmie wokół Ziobry, czym PiS-owcy udowodnili, że wali im na łby niezależnie od promieniowania słonecznego. Bo przecież byli przed urlopami. Mieliśmy również okazję zobaczyć akcję bojówki ultrakatolickiej redakcji kwartalnika „Fronda”. Grupa kilkunastu oszołomów przez
ponad dwa tygodnie uniemożliwiała udzielenie pomocy
skrzywdzonej 14-letniej dziewczynce. Pod hasłami obrony
życia kazano zgwałconemu dziecku urodzić inne dziecko.
Dopiero stanowcze działania min. Kopacz doprowadziły do
stanu, w którym prawo znaczy prawo. Publicyści katoliccy od Terlikowskiego (z „Wprost”), poprzez Górnego („Fronda”), po nawróconego
Wildsteina („Rzepa”) z satysfakcją twierdzili, że
akcja „Frondy” jest dowodem na to, że wiara w społeczeństwie żyje.
„Kościół
rzymski ma
się dobrze”
– cieszyli
się ci, dla
których
watykański
klerykalizm w Polsce
jest tym, czym polska tarcza dla Amerykanów. Chroni ich
i daje papu. Tak naprawdę za akcją „Frondy” nie stała rzesza (jak przekonywano) ludzi, lecz szpitalni kapelani, którzy za publiczne pieniądze łamią prawo.
Dobrego samopoczucia radykalnych katolików nie popsuły inne informacje. Nie zszokował ich proboszcz, który
chciał zabić swoje dziecko i nakłaniał do tego lekarzy.
Z pewnością nie przyszło mu do głowy, że w szpitalu pw.
N.M.P., u podnóża Jasnej Góry, odmówią wykonania jego rozkazu i zakablują na policję. Gdyby zawiózł swoją bogdankę do warszawskiego szpitala, z którego wygnano 14-letnią Agatkę, prawdopodobnie nie byłoby z tym problemu. Tam działają zgodnie z katolicką doktryną – chroni się
życie w stanie embrionalnym, a urodzone dziecko już ochrony nie potrzebuje. Nie zawiodła za to księdza proboszcza
częstochowska prokuratura, której do głowy nie przyszło
odizolować potencjalnego mordercę od społeczeństwa.
Tymczasem prawicowi publicyści zaczęli akcję ściemniania. Mówili: dlaczego nie mamy wierzyć księdzu; kuria
wie co robi, poczekajmy na jej werdykt; nie można sądzić
pochopnie. No tak, tylko antyklerykałów można kamienować od razu, za samą wizytówkę. Jest jednak nadzieja, że
kolejna część myślących katolików przestanie ufać instytucji, która nie potrafi ze swoich szeregów usunąć bestii.
Jak można spowiadać się u mordercy? Kościół bez przerwy pokazuje (choćby w przypadku skandali pedofilskich),
że ważniejsze od ludzkiego zdrowia i życia jest dla niego
tzw. dobre imię; to samo, które u światłych ludzi stracił
już od czasów wypraw krzyżowych i inkwizycji. Ale nie
dziwmy się, bo przecież dobra opinia przekłada się na zyski i nieważne, czy rzecz dotyczy zakładu produkującego
wodę mineralną, wódkę, mięso, czy religijne złudzenia.
Kolejny cios dla Kościoła to spotkania pod hasłem „Jesteśmy z Sydney”. W ramach obchodów Światowych Dni
Młodzieży urządzono całodzienne imprezy, których koszt pokryły samorządy i budżet państwa (bezpłatna reklama
w publicznej telewizji, dojazdy, montaż telebimów i sprzętu
nagłaśniającego, koszt energii i ochrony). Mimo to imprezy spotkały się z mizernym zainteresowaniem. 30 tysięcy
księży w Polsce nie potrafiło zgromadzić kilku tysięcy młodych. Zobaczyliśmy słabość środowisk oazowych i modlitewnych, „Frondy” oraz innych kościelnych organizacji,
rzekomo rządzących duszami młodzieży. Jeszcze gorsze wieści nadeszły z Warszawy i Łodzi. W stolicy po raz pierwszy nie mogą sformować samodzielnej grupy akademickiej
w pielgrzymce do Częstochowy. I to nawet po przyłączeniu grup zagranicznych oraz grupy licealnej. Na ratunek abp.
Nyczowi szykuje się wojsko – żołnierze mają pomaszerować ze studentami. Ale jeśli do czerwonych i zielonych beretów dołączą jeszcze moherowe, to może być wesoło, ponieważ warszawska grupa akademicka jest najczęściej obserwowana przez zagranicznych dziennikarzy. Co roku o tej
porze w zachodnich telewizjach pokazują pielgrzymki z Polski. W serwisach typu
„ciekawostki ze świata” – obok cielaka o dwóch głowach, faceta
w ciąży i kobiety z brodą. Jeszcze większe kłopoty od
warszawskiej miała
Łódzka Pielgrzymka Akademicka. Chociaż Łódź to trzeci po
stolicy i Krakowie ośrodek studencki, nie udało się – mimo
kampanii reklamowej – zebrać wystarczającej liczby chętnych. Nie pomogły nawet prezenty: modne gadżety elektroniczne, markowe torby i plecaki. Studenci olali pielgrzymkę.
Szacunki wskazują, że w 2008 r. na polskich drogach kierowcy spotkają nie więcej niż 100 tysięcy pielgrzymów.
Jeszcze w 1998 roku było ich prawie 200 tysięcy, a w roku 1990 – 500 tysięcy. Biskupi ten dramatyczny spadek
tłumaczą pokrętnie zmianą stylu życia. Nie chcą się przyznać, że to klęska, widoczna oznaka utraty wpływów.
Kolejny cios to katolickie media. Są ich tysiące! – od
Radia Maryja, poprzez rozgłośnie diecezjalne, dziesiątki ogólnopolskich tytułów prasowych, aż po radia i gazetki parafialne. Ten zalew kruchtowej sieczki ma ogólny odbiór na
granicy błędu statystycznego! Podobnie jest z radiową
transmisją niedzielnej mszy i katolickimi programami w TV.
Jedyny liczący się program to „Ziarno” dla dzieci.
Polacy stają się odporni na kościelną propagandę. Coraz młodszą nację mierzi zakłamanie i obłuda, zarówno
u duchownych, jak też u świeckich kleropachołków. Ale
postępujący proces deklerykalizacji i utraty wpływów przez
watykańczyków można przyspieszyć. Wystarczy, abyście
Wy, Drodzy Czytelnicy, w czasie letnich wyjazdów, podczas wakacyjnych spotkań z rodakami przy grillu czy na
plaży, mówili odważnie o rabunku i zawłaszczaniu państwa
przez biskupów, o skali przestępstw z udziałem duchownych, o paradoksach tej wiary. Większość Polaków jest
wciąż nieświadoma, w jakim kraju żyje! Im więcej ich przejdzie na naszą stronę, tym trudniej politykom będzie wmawiać, że kolejne podarunki dla kleru służą dobru społecznemu. Nie bójmy się także wyrażać swoich poglądów
w trakcie internetowych dyskusji czy debat. Radykalnych
fundamentalistów religijnych jest naprawdę mało. Radio
Maryja traci na znaczeniu i wymiera. Wkrótce my, humaniści i racjonaliści, będziemy górą. Jesteśmy młodzi duchem, silni umysłem. Nasze szeregi rosną. Zwyciężymy!
JONASZ
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
szpitalu, gdzie domagał się uśmiercenia
dziecka
(„FiM” 30/2008),
którego jest ojcem, proboszcz
Wieńczysław Ł. pokazał swoje najgorsze oblicze.
Janiki to niewielka wieś (200
mieszkańców), czterdzieści domostw
i ceglany kościół postawiony w latach 80. ubiegłego wieku. Rolników
z prawdziwego zdarzenia tu na lekarstwo, większość uprawia trochę
ziemi, ale głownie dorabia w mieście. Parafia – ponad 600 dusz.
– Dotąd nie było o nas głośno,
choć mieliśmy się czym pochwalić
– dwóch wyświęconych księży, w tym
jeden biskup, nie każdej wsi się przy-
W
Już wtedy jej rodzina wiedziała, co
się święci, bo kościelny wprost nazywał proboszcza szwagrem, co słyszeli ministranci.
– Nietrudno było domyślić się
proboszczowskich amorów. Pojechał
z Edytą najpierw na wycieczkę,
a potem na wczasy. Nawet dziwiłem się nieco, bo przecież dziewczyna nie należy do najurodziwszych,
a i trochę opóźniona jest... Ledwo
podstawówkę ukończyła i lubi zajrzeć do kielicha jak i jej matka – opowiada jeden z sąsiadów wielebnego.
Proboszcz kilka razy dziennie
przyjeżdżał do domu Edyty. Przesiadywał z nią godzinami na piętrze.
Pokoik wyremontował, wykładzinę
położył, stare meble zakupił. Gdy
GORĄCY TEMAT
– Dobrze byłoby, żeby miała ojca, nawet księdza, ale jak będzie
trzeba, to ją sami wychowamy.
– Czy ksiądz przyznawał się do
ojcostwa?
– My od początku wiedzieliśmy,
że jest ojcem dziecka. Sam zresztą
temu nie zaprzeczał.
~ ~ ~
Początkowo ksiądz zachowywał
się jak prawdziwy ojciec. Woził Edytę do ginekologa i do szpitala w Częstochowie. A jednak później namawiał kobietę, by nie godziła się na
cesarkę. Liczył na to, że dziecko nie
urodzi się żywe. Chciał je w szpitalu udusić razem z Edytą. Siłą go odciągnęli. W końcu prosił lekarkę,
aby zabiła niemowlę.
Dziewczyna rozpłakała się i uciekła
do domu. Jej ojciec dał później księdzu w pysk przed remizą.
Dyrektorka szkoły Małgorzata
Wiewiórowska-Kluba o tej sprawie rzekomo nie słyszała, ale docierały do niej inne sygnały o niestosownym zachowaniu proboszcza.
– Ksiądz miał problemy z utrzymaniem dyscypliny podczas lekcji religii, wiele zastrzeżeń budził także język, jakim posługiwał się na co dzień.
Szczególnie trudno było zaakceptować jego niewybredne uwagi. Właśnie
z tego powodu interweniowała jedna
z matek i ksiądz musiał przeprosić
jej córkę. Dziewczynka zrezygnowała
z uczestniczenia w lekcjach religii, choć
pochodzi z katolickiej rodziny.
3
– To chłop jak każdy inny i powinien mieć babę. Wielu księży ma
dzieci, płaci alimenty i nic się nie
dzieje – mówi sąsiad proboszcza.
Jest w mniejszości.
~ ~ ~
Zszokowana kuria początkowo
milczała. Po kilku dniach rzecznik
archidiecezji częstochowskiej ks. dr
Andrzej Kuliberda wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że w ciągu 18 lat pracy duszpasterskiej proboszcza z Janik nie było żadnych
„problemów z zachowaniem celibatu kapłańskiego”, zaś księżowska
„opieka nad Edytą wypływała z troski o człowieka potrzebującego, a nie
z pobudek o podłożu seksualnym”.
I dodaje: „Ksiądz Wieńczysław nie
Chyba go diabeł opętał
– Nasz proboszcz miał dwie twarze:
jedną dla Pana Boga w kościele,
a drugą dla ludzi w parafii
– mówią mieszkańcy Janik.
darza – mówi pani Anna. – Ale takiej reklamy, jaką zafundował nam ten
proboszcz, na pewno nie chcieliśmy.
Ksiądz Wieńczysław Ł. (lat 45)
trafił tu w sierpniu ubiegłego roku.
Mówili na niego nygus.
– Przed ołtarzem nawet się starał,
krótkie kazania wygłaszał i od polityki stronił, ale poza kościołem zachowywał się okropnie. Podczas lekcji religii klął, a po wsi chodził w krótkich
portkach, niczym jakiś fircyk – oburza się jedna z mieszkanek Janik.
– A jak poznał Edytę?
– Przez kościelnego Piotrka,
brata dziewczyny. To on poznał ją
z proboszczem, który poszukiwał kogoś do prania i sprzątania plebanii.
Edyta L. myślała, że chwyciła
Pana Boga za nogi, ale szybko okazało się, że ksiądz nie płacił jej za
robotę. „To ofiara” – miał jej tłumaczyć. Mimo to dziewczyna przyjeżdżała pod kościół i czekała na
proboszcza, aż ten skończy mszę.
Marta Latusińska
matka Edyty usiłowała wejść na górę, wypraszał ją. Także ojcu nie pozwalał odwiedzać córki. Później
przyszła ciąża...
– Bałam się go. Groził mi wielokrotnie – mówi Marta Latusińska.
– Czy dawał córce pieniądze?
– Trochę pomagał, ale to sknera! Od początku nie podobały nam
się jego wizyty. Bezustannie na nas
krzyczał. Powtarzał, żeby córka zostawiła dziecko w szpitalu zaraz po
urodzeniu, ale ona nie chciała.
Pani Marta cierpi i – jak mówi
– ma „nerwicję i depresję”. Trzęsą
jej się ręce, gdy opowiada o księżowskich wizytach i amorach oraz
o szumie, który ostatnio ściągnął do
Dankowic dziennikarzy. Żyją biednie. Mąż Franciszek ma zaledwie
kilkaset złotych emerytury, a z niecałych 4 hektarów lichej ziemi nie
da się wyciągnąć kokosów. O niedawno narodzonej Karolince jej
babcia wypowiada się z troską:
Na piętrze tego budynku miało miejsce „niepokalane poczęcie”...
Prokuratura nakazała aresztowanie wielebnego, ale wkrótce odzyskał wolność. Dlaczego? Ponoć
jest chory na cukrzycę. Do dziś duchownemu nie przedstawiono żadnych zarzutów. Dochodzenie toczy
się... w sprawie.
– Wciąż przesłuchujemy świadków – usłyszeliśmy w Prokuraturze
Okręgowej.
Gdy wylała się medialna zupa,
ksiądz pod osłoną nocy pojawił się
ostatni raz na plebanii, by nad ranem wyparować niczym kamfora.
Zniknął też jego samochód. Kuria
przysłała na zastępstwo innego kapłana, który parafianom tłumaczył,
że „ksiądz Wieńczysław zachorował”.
Ludzie już kilka miesięcy temu
słali listy do kurii w Częstochowie,
by ta zabrała proboszcza. Biskup
jednak nie reagował. Julian Ceglarz, członek rady parafialnej, opisuje niedawny, nieprzyjemny incydent, gdy w szkole w pobliskim Aleksandrowie proboszcz podczas lekcji religii zapytał jedną z uczennic,
dlaczego ma tak duży dekolt. „Niech
ci matka biustonosz kupi, żeby ci
cycki nie wisiały. Bo ja lubię jak stoją” – miał powiedzieć wielebny.
– Czy w takim razie interweniowała pani w kurii?
– Nie, nadzór nad księdzem
uczącym religii mam znacznie ograniczony. Oceniać go i kontrolować
może kuria.
– Co zamierza pani teraz zrobić w związku z tym, co się stało?
– Nie wyobrażam sobie, by
ksiądz powrócił do nas po wakacjach. Ale odwołać księdza może
wyłącznie kuria...
~ ~ ~
Nikt w Janikach nie wyobraża
sobie powrotu księdza Wieńczysława. Już wcześniej nie darzyli go zaufaniem, dlatego np. nikt nie chciał
dawać pieniędzy na zakupienie kostki, która miała być ułożona wokół
kościoła. Ludzie mówili wprost, że
kostka będzie ułożona, owszem, ale
przed domem Edyty, by ksiądz nie
brudził sobie sutanny.
– A teraz tym bardziej nie chcemy spowiadać się u takiego diabła
– mówi „FiM” rozgniewana mieszkanka Dankowic.
A jednak historia z dzieckiem
księdza nie dla wszystkich była jednoznaczna. Są i tacy, którzy próbują go tłumaczyć.
przyznaje się do przypisywanego mu
ojcostwa”. Nic dodać, nic ująć. Wart
Pac pałaca... kurialnego.
~ ~ ~
W to, że Wieńczysław nie jest
ojcem dziecka, w parafii nie wierzy
nikt. Nawet nieliczni zwolennicy
księdza. Wszyscy są już jednak zmęczeni skandalem. Chcą jak najszybciej zapomnieć. Za wielebnego wstydzi się nawet jego ojciec, żyjący
w nędzy w Siewierzu. „Mojego syna chyba opętał sam diabeł” – mówi pan Stanisław.
BARBARA SAWA
Fot. Autor
Cudem ocalona
Radio TOK FM zorganizowało
konkurs na imię dla córeczki księdza Wieńczysława Ł. Słuchacze wykazali się dużą inwencją
w kombinowaniu, jak nazwać
uroczą, choć niechcianą księżowską latorośl. Padały propozycje:
Wieńczysława (po tatusiu) oraz
bardziej wysublimowane, np. Celibatka czy Kapłanna. Ostatecznie zwyciężyło imię Monstrancja. Prawda, że ładne?
PP
4
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Ale schiza!
Pitagoras twierdzi, że serial śmierdzi, a Tales dowodzi, że to nic nie
szkodzi.
W drugiej serii „Teraz albo nigdy!” czekają nas duże schizowe niespodzianki. Iwona Łaniewska (Tamara Arciuch), biznewomen, prezes firmy farmaceutycznej, próbuje
rozbić małżeństwo Marty (Marta
Żmuda-Trzebiatowska) i Roberta
(Bartek Kasprzykowski). Nie wiadomo, czy zostanie kochanką Roberta. Może i nie, bo Robert złamie sobie nogę, więc ślubna małżonka będzie się nim opiekować (poza złamaną nogą resztę ma OK...) i o żadnym skoku w bok nie ma mowy. Nasze scenarzystki, producentki i inkwizytor ksiądz Ołdakowski już zadbają o to, aby wszystko toczyło się w duchu tatki Tadka Rydzyka. Tamarze
ich pomysły zwisają kalafiorem, bo
przecież ma powodzenie jak tramwaj
w Boże Narodzenie: oprócz „Teraz
albo nigdy” nadal gra Karolinę
w kolejnych odcinkach „Niani”, a jesienią wystąpi w nowym serialu „Naznaczony”. Już po sezonie urlopowo-wakacyjnym w „M jak miłość” zobaczymy nowych aktorów. Będą to:
Małgorzata Teodorska, Michał Lesień oraz... Krzysztof Ibisz. Teodorska w związku z rolą Ady w „M jak
miłość” absolutnie nie zrezygnuje
z roli Irki Tosiek z „Plebanii” (gra ją
już od 8 lat). Miodowe i szmalowe
lata czekają także Cezarego Żaka.
Nie narzeka na brak propozycji.
W styczniu przyszłego roku rozpoczynają się zdjęcia do drugiej serii
„Halo, Hans!”, a w marcu do „Tajemnicy twierdzy szyfrów”. No i, co oczywiste, nadal pozostaje mu „Ranczo”.
Jeśli już o szmalu mowa, to Małgorzata Foremniak w serialach zarabia 60 tysięcy zł miesięcznie. Bije
ją Katarzyna Cichopek – kosi 90
patoli w miesiącu, a Małgorzata Kożuchowska i Izabela Trojanowska
chowają do torebki po 100 tysięcy zł!
W sumie są to „mizerne” zarobki, bo
taki na przykład Hugh Laurie, odtwórca tytułowej roli w „Dr House”,
za jeden odcinek serialu dostaje 350
tysięcy dolców... „Super Express” epatuje swoich czytelników wysokimi zarobkami idoli pop-music. Ale to tylko dziennikarska schiza! I tak na przykład Maryla Rodowicz zarabia ponoć 300 tysięcy zł miesięcznie,
Krzysztof Cugowski i „Budka Suflera” – 220 tysiaków, a piosenkarz
Piotr Kupicha, leader zespołu Feel... 600 tysiaków. Uff, z wrażenia
człowiekowi pocą się nawet powieki. Ale jest to nieprawdą taką, jak ta,
że to nie koń ciągnie wóz, ale wóz
konia. Dziennikarze świadomie fałszują rzeczywistość i robią ludziom
wodę z mózgu. Przez wiele lat byłem
szefem dużych firm z branży show-biznesu i z pełną świadomością
stwierdzam, że to są kłamstwa. I tak
na przykład Rodowicz dzieli się tą
stawką z muzykami, elekroakustykami, impresariem, a do tego dochodzą koszty podróży, hotele, niekiedy
dzierżawa sprzętu nagłaśniającego,
reflektorów, opłacenie podatków itp.,
itd. Generalnie więc nie są to kwoty, które rzucają na kolana. To samo dotyczy pozostałych solistów i zespołów. Nie dementują oni jednak
plotek, bo fama o wielkich zarobkach
robi reklamę, a w angażach i tak nie
przeszkadza, bo ludzie z branży wiedzą, o co loto.
Właśnie bufetowa Jadźka podawała mnie oraz chłopom z mojej wsi
po piątym browarku, bo gorąc straszny, kiedy do gospody wpadł Major
Gienek i powiedział: – Wy tu obliczacie szmal naszym kochanym artystom, a u mnie w domu tragedyja
i schiza. Teściowa w szpitalu na reanimacji. Przez nieostrożność przygryzła język i zatruła się własnym jadem!
ANDRZEJ RODAN
www.arispoland. pl
Prowincjałki
W Płouszowicach policja zatrzymała 43-latka, który mimo zasądzonej
kary pozbawienia wolności nie zgłosił się na odsiadkę. Na odsiecz ujętemu ruszyła jego 27-letnia małżonka uzbrojona w siekierę. Tylko dzięki szybkiemu unikowi jeden z mundurowych uniknął odrąbania głowy. Uszkodzeniu uległa za to szyba w radiowozie. Kochająca żona wylądowała w końcu tam, gdzie jej mąż – za kratkami.
GDZIE TY, KAJUSIE...
Właściciel stacji benzynowej w Wojsławicach zgłosił napad na swoją
placówkę. Podał rysopis sprawców, a straty powstałe w wyniku rabunku oszacował na ok. 10 tys. złotych. Policja zorganizowała blokady dróg,
włączyła do akcji pościgowej jednostki z ościennych powiatów i użyła
psa tropiącego. W toku czynności operacyjnych okazało się, że cała historia została przez 43-latka wymyślona, a pieniądze, które niby zniknęły
z sejfu, miały ukryć powstałe manko.
COŚ GO NAPADŁO
Niekoniecznie trzeba być osobą duchowną, aby z sukcesem realizować
dzieło Boże. Czasem wystarczy dobrze się nawalić i ruszyć „w miasto”,
jak uczynili to trzej rzeszowianie, którzy o piątej rano zabrali sprzed sklepu cztery pojemniki z chlebem i rozdawali go przechodniom. Stróże prawa nie zmiękli, gdy „misjonarze” (2–3 prom.) tłumaczyli się szczerą chęcią nakarmienia głodnych.
MISJONARZE
Sprawcą fałszywego alarmu bombowego we Włodawie okazał się 9-letni chłopiec. Dzieciak zadzwonił do jednej z sąsiadek z telefonu swojego
brata, informując, iż na jej posesji znajduje się ładunek wybuchowy. Zaalarmowana policja nic nie znalazła, natomiast szybko zidentyfikowała prowokatora. „To miał być tylko żart” – wyjaśnił małoletni przestępca, za
którego teraz będą odpowiadać przed sądem jego rodzice.
Opracowali: WZ i Jad
OSAMA LAT 9
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Gdybym nie był politykiem, byłbym reżyserem filmów fabularnych. Wiem to
na pewno. Czuję ten klimat. Projekt, wizja, interdyscyplinarność przygotowań,
kierowanie zespołem, mobilizacja, wyobraźnia i intuicja artystyczna. Mnóstwo
adrenaliny i nienormowany czas pracy. Coś dla mnie.
(Jacek Kurski)
œœœ
N
ie lubię, kiedy do mnie mówią „a nie mówiłem”,
aby mi udowodnić, że się myliłem i robiłem głupstwa mimo ostrzeżeń. Nie lubię też mówić tego innym. Ale jak czasem tego nie powiedzieć?!
Któregoś upalnego dnia sięgnąłem po „Gazetę Wyborczą” i po lekturze kilku tekstów na długo zaniemówiłem. Bo do tego, że w największym poważnym polskim dzienniku ograniczono
w ostatnich latach schlebianie
Kościołowi i zaniechano publikowania homofobicznych
tekstów, już się przyzwyczaiłem. Ale żeby tak krytykować
wojnę w Iraku? Żeby podawać w wątpliwość wysługiwanie się Amerykanom? Czyżby kolejny cud Jana Pawła?
Pamiętam, jak przed pięciu laty „FiM”– w przeciwieństwie do większości polskich mediów – przestrzegały przed wojną w Iraku. Zanim jeszcze wybuchła, krzyczeliśmy na pierwszych stronach, że to nie ma sensu, że
przyniesie więcej szkody niż pożytku. Przestrzegaliśmy
przed rozwojem terroryzmu. Wołaliśmy, że jesteśmy
w tej kwestii manipulowani przez tzw. sojuszników, że
to wojna o ropę w interesie garstki miliarderów. Niewielu nas słuchało. Klasa polityczna z prawa i lewa prześcigała się w wyrazach oddania dla Busha. Większość mediów biła im brawo. „Gazeta Wyborcza”, dla uspokojenia sumień, zorganizowała na szybko komitet „moralnych autorytetów”, głównie obłudnych intelektualistów
z kręgu „Tygodnika Powszechnego”, którzy przekonywali opinię publiczną, „jak to na wojence ładnie”. Udało
im się nawet zakrzyczeć głos żyjącego jeszcze wówczas
rzekomego Najwyższego Autorytetu Moralnego Całego
Świata, który przestrzegał przed tamtą wojną. No i wyruszyli Polacy na podbój Bliskiego Wschodu.
Minęły lata usłane dziesiątkami tysięcy trupów miejscowych, tysiącami trumien „wyzwolicieli” i setkami miliardów utopionych w piachu pustyni. Wiadomo już bez
wątpienia, że nas wielokrotnie okłamano, że za wysłanie
Polaków na śmierć nagrodzono ówczesnego lewicowego
prezydenta i premiera odpłatnymi wykładami w USA i że
braliśmy udział w „koalicji
przekupionych”. Miliardy z bajecznych kontraktów, na
które połakomili się polscy politycy i przedsiębiorcy, okazały się pustynną fatamorganą. Kontrakty, owszem, dostali swoi, czyli sponsorzy kampanii wyborczej Busha
z USA, a Polacy zrobili to, co do nich należało, i mogli
odejść. Nie wszyscy, bo 30 oddało życie.
Dzisiaj czytam w „Wyborczej”, jak Mirosław Czech,
tamtejszy komentator polityczny, przekonuje, że „do wojny w Iraku nie powinno było dojść i Polska nie powinna
była wziąć w niej udziału”. To miło, że po pięciu latach
przyznano nam wreszcie rację. Na kolejnej stronie „Wyborczej” widzę biadolenie, że Amerykanie nas lekceważą w sprawie tarczy, że zachowują się butnie itp., itd.
O tym, co sobą prezentują zdemoralizowane i sfanatyzowane religijnie elity amerykańskie, piszemy w cotygodniowych niemal odcinkach od dobrych 6 lat. Ech, ciężki jest los pionierów...
ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Mieliśmy rację
Poziom pogardy i pychy (...) przemawia przez posłów Platformy (...). Warto
popatrzeć na większą część Platformy, która wyje, krzyczy, wali pięściami
w stół, kiedy tylko Jarosław Kaczyński wchodzi na mównicę. (...) zachowanie Samoobrony wprowadziła do tego Sejmu Platforma Obywatelska.
(Zbigniew Ziobro)
œœœ
Jedno jest niesporne – że panu ministrowi Ziobro pomyliły się rzeczywistości
partyjna z państwową.
(Waldemar Pawlak)
œœœ
Można wydawać pieniądze dobrze i można wydawać źle. Uważamy, że pieniądze z budżetu państwa są źle wydawane przez ten rząd Donalda Tuska.
(Grzegorz Napieralski)
œœœ
Na jednym z portali internetowych wzywano do zabicia o. Tadeusza Rydzyka. Dlaczego odpowiednie służby nie zareagowały z urzędu w tym przypadku?
Czy to milczenie nie było przyzwoleniem? (Czesław Ryszka, senator PiS)
œœœ
Seksualność, która wyprzedza miłość i czułość, tłumi fantazję miłości, niszczy
wolność, zabija entuzjazm.
(„Czystość w małżeństwie”, „Niedziela”)
œœœ
Niewątpliwie w dłuższej perspektywie budowa u nas elementów tarczy antyrakietowej jest dla nas korzystna (...). My się kłócimy, a Czesi zakończyli rozmowy o budowie u nich radaru, elementu tarczy. Przy okazji w ogóle nie zabiegali o amerykańską broń czy gwarancje polityczne.
(Andrzej Grajewski w artykule „Czech potrafi, a Polak?”, „Niedziela”)
œœœ
Gdybyśmy doprowadzili do sytuacji takiej, że w mediach powszechnie zamiast
słowa „aborcja”, „zabieg” używałoby się określenia „zabicie dziecka poczętego”, „zabicie dziecka nienarodzonego”, to byłby to gigantyczny sukces.
(ks. Marek Gancarczyk, „Gość Niedzielny”)
Wybrali: OH i RK
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
NA KLĘCZKACH
MATKA BLIŹNIĄT
Mamusia Kaczyńska, tak jak
i jej synowie, garściami czerpie z przywilejów władzy. Ostatnio odpoczywała w prezydenckim ośrodku wczasowym w Juracie, korzystając zarówno z luksusów tego reprezentacyjnego kompleksu, jak i całodobowej
ochrony funkcjonariuszy BOR. O takich drobiazgach jak darmowe żarełko czy wożenie służbową limuzyną wcale nie wspominamy. Kto zapłaci za dogadzanie Kaczyńskiej, która obdarowała Polskę podwójnym
pechem? My. A miało być oszczędnie i sprawiedliwie.
PS
TOUR DE KSIĄDZ
Paweł P., jeden z kolarzy, miał
podczas wyścigu we wrześniu 2006
roku podwójnego pecha. Zderzył się
z autem księdza. Po kolizji ks. Jacek W. natychmiast odjechał sobie
w siną dal, bo... „pilnie musiał odwieźć biskupa”, a Paweł P. przez pół
roku był na zwolnieniu lekarskim.
Sąd w Bielsku-Białej uznał, że winę
za spowodowanie wypadku ponosi... kolarz, a nie ksiądz albo organizatorzy wyścigu, którzy nie zadbali
o należyte bezpieczeństwo sportowców. Paweł P. najpierw oniemiał,
a później zapowiedział odwołanie do
Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zarzuca stronniczość zarówno sądowi, jak i policji z Cieszyna, która bezkrytycznie
przesłuchiwała ustawionych wcześniej świadków – parafian i kapłana. Przy okazji sportowiec ujawnił,
że adwokaci, usłyszawszy, że sprawa
dotyczy wielebnego i biskupa, nie
chcieli podjąć się jego obrony. Dlaczego nas to nie dziwi?
BS
ŻYCIE JEST PIĘKNE!
Łódź jest jednym z najbardziej
zadłużonych i najmniej doinwestowanych miast w Polsce. Co na to jej
prezydent? On lata. Właśnie zaczął
nową podróż, by ją skończyć w USA
i Kanadzie. Towarzyszyła mu trójka
nadwornych urzędników, w tym córka byłego marszałka, sławna niegdyś
Monika Kern. Koszt przelotów
i pobytu ekipy to 50 tysięcy złotych.
Ale opłaciło się, bo prezydent Kropiwnicki (syn żydowskiego sklepikarza z Włocławka) rozmawiał ze
środowiskami żydowskimi na temat
obchodów 65 rocznicy likwidacji łódzkiego getta. W tym samym celu Kropa poleci jeszcze m.in. do Izraela (po
raz 11!). Szef miasta Łodzi bije wszelkie (światowe!) rekordy w liczbie podróży na koszt mieszkańców. Ostatnia eskapada była... 126 w jego prezydenckiej karierze. W ciągu 6 lat
„urzędowania” za granicą spędził
w sumie okrągły rok (bez dni wolnych). Nie dziwota, że od kilku lat
nie wykorzystuje należnych urlopów,
a na audiencję u niego trzeba czekać po dwa miesiące, o ile przypadkiem przebywa w Łodzi.
Na szczęście łódzcy radni w obronie budżetu miasta wprowadzili zmiany w statucie. Teraz zasadność zagranicznych wyjazdów będzie opiniowana przez specjalną komisję Rady
Miejskiej; także szczegółowy program wizyt będzie musiał być wcześniej przedstawiony rajcom. Do tej
pory jedynym efektem kilkudziesięciu wyjazdów prezydenta z ZChN
jest gruba księga ze wspominkami
z podróży po Izraelu.
RK, PS
BIZNES PAPIEŻEM
STOI
JAŚNIE OŚWIECENI
Aż 580 tys. zł – tyle rocznie wydaje miasto Gdańsk na oświetlenie
kościołów i innych zabytków. Ostatnio magistrat oświetlił za Bóg zapłać
kościół św. Elżbiety, wydając na ten
cel 193 tys. złotych. Za te pieniądze
zainstalowano 44 reflektory. Roczna iluminacja tylko tego obiektu kosztować będzie 8,5 tys. zł, z czego sam
prąd pochłonie 5,5 tys. zł. W najbliższym czasie magistrat oświetli także
kościół Matki Boskiej Bolesnej przy
ul. Głębokiej.
BS
WOJNA DOMOWA
Dwa lata temu „Carrefour” kupił w Rzeszowie 9 ha ziemi przy „błoniach papieskich” i chciał wybudować tam hipermarket, ale plany pokrzyżowała mu rzeszowska katedra.
Po takiej lekcji Francuzi zmądrzeli...
Zanim w 2006 roku żabojady skapowały, co może być grane, w rejonie planowanego hipermarketu urodził się park Papieski („Skansen katolicki” – „FiM” 15/2008). Całe 17
hektarów ma sławić imię i dzieło
JPII, na które to sławienie budżet
miasta musi wyskrobać 26 milionów.
Plany „Carrefoura” wzięły ostatecznie w łeb, gdy poprzednia rada
uchwaliła taki plan zagospodarowania terenu, w którym priorytet miał
park, a handel i usługi poszły w odstawkę. Gdyby teraz z pomocą nowej rady plan zmieniono, Francuzi
mogliby w końcu zainwestować. Tym
razem w galerię handlową, która ma
zastąpić planowany wcześniej hipermarket. Nie obejdzie się przy tym
bez zamiany części gruntów z miastem. Inwestor chce atrakcyjniejsze
od „papieskich” działki, ale nie za
friko, bo deklaruje wsparcie budowy... parku Papieskiego i obiecał
fundnąć obok katedry Ośrodek Myśli Papieskiej z kaplicą, salą wystawową i seminaryjną, biblioteką, księgarnią, czytelnią i tarasem widokowym, który w razie potrzeby może
też być ołtarzem polowym.
Rozmowy „Carrefoura” z władzami miasta trwają i niebawem okaże się, jak działa wabik à la JPII.
Jad
Uroczyście odchodzono 25-lecie
koronacji obrazu Matki Boskiej Zwycięskiej z Brdowa. Obraz ten zapewnił ponoć zwycięstwo samemu królowi Jagielle w bitwie pod Grunwaldem. Jak to w naszym świeckim
kraju bywa, w religijnych obchodach
uczestniczyli marszałek Wielkopolski, przedstawiciele Ministerstwa Kultury i wojewody, starosta, wójtowie
i burmistrzowie okolicznych miast.
Nęka nas pewna wątpliwość – jak to
się stało, że Matka Boska wysłuchała Jagiełły i pozwoliła mu pokonać
kościelną armię zakonu... Najświętszej Marii Panny, czyli Krzyżaków.
Matki Boskie się pożarły? W niebie
doszło do wojny domowej? A może
to problem... rozdwojenia jaźni? Czy
jest teolog na sali?
MaK
HERETYCY – WON!
Sanoccy franciszkanie urządzili
ciekawy Festiwal Ekumeniczno-Międzyreligijny „Jeden Bóg – Wiele kultur”, w którym obok wyznawców
jedynie słusznej wiary pokazali się
przedstawiciele innych wyznań. Taki grzeszny pluralizm mocno nie
spodobał się „prawdziwym Polakom”
i katolikom z Narodowego Odrodzenia Polski. Przed nabożeństwem,
na które zaproszono protestanckiego pastora, bojówka NOP zaśmieciła franciszkański kościół ulotkami
wzywającymi do bojkotu festiwalu
i „heretyków”. Braciszkowie w asyście policji wyprosili nacjonalistyczną dzicz z kościoła, a liczni świadkowie zajścia żałowali, że nie ma już
„ścieżki zdrowia”, przez którą palantów z NOP należało tego dnia
przepuścić...
Jad
KATOLIK NA LUZIE
Od Kościoła nie ma wakacji. Nawet na wczasach w egzotycznych krajach katolikowi nie wolno zapomnieć
o niedzielnej mszy oraz piątkowym
poście. Każdy organizator obozu, każdy ośrodek wczasowy czy turystyczny w Polsce ma obowiązek zadbać
o bezmięsne jedzenie w piątek
– twierdzi ks. Zbigniew Kapłański
na łamach tygodnika młodzieży katolickiej „Nasza Droga”. Dyspensa
od wstrzemięźliwości od pokarmów
mięsnych obejmuje katolika jedynie
w sytuacji, gdy nie ma absolutnie żadnego wyboru, tzn. kiedy domagał się
bezmięsnego jedzenia, ale jego żądanie nie zostało spełnione.
Planując wakacyjne wyprawy, katolik powinien dokładnie sprawdzić
na mapie lub w internecie, gdzie
w pobliżu są kościoły katolickie,
i najlepiej telefonicznie dowiedzieć
się o godzinach mszy. W przypadku wyjazdów organizowanych przez
biura turystyczne obowiązkiem katolika jest zapytanie o udział we mszy
niedzielnej. Jeśli w pobliżu miejsca
pobytu nie ma żadnego kościoła, należy zabrać ze sobą radio i na wszelki wypadek (gdyby żadnej transmisji nie było w zasięgu)... nagraną
mszę.
AK
W STARYM PIECU...
W Polsce człowiek po siedemdziesiątce to najczęściej sterany życiem i biedny jak mysz kościelna ludzki wrak przemieszczający się między ośrodkiem zdrowia i kościołem...
W Japonii rzecz ma się zupełnie odmiennie. Przykładem tej odmienności jest pan Shigeo Tokuda (lat 73), który po zakończeniu
pracy w biurze podróży realizuje
się jako aktor w filmach... pornograficznych! Jego dorobek obejmuje ponad 200 produkcji. Występował w nich z partnerkami w wieku
od 20 do 70 lat. Reżyser oraz producent filmów z Tokudą przed laty eksperymentowali z aktorami po
trzydziestce. Po ogromnym sukcesie spróbowali produkować filmy
z aktorami coraz starszymi. Efekty były zadziwiające. Okazało się
bowiem, że Japończycy, wśród których jest najwięcej na świecie ludzi po 65 roku życia, z wielkim
upodobaniem sięgają po filmy porno z udziałem aktorów w swoim
wieku. Reżyser widzi tu prostą zależność: „Dla swojej generacji Tokuda to wielka gwiazda. Sprawia,
5
że starsi ludzie zaczynają myśleć
inaczej. Jest stary, ale może”.
To może i Polska stanie się
w końcu „drugą Japonią”?
A
RAK GIGANT
Linda Rittenbach, mieszkanka stanu Oregon, nie rzucała się przesadnie w oczy.
Była bardzo gruba, owszem, ale
to jest raczej regułą w USA, gdzie
chudzielcy czują się nieswojo. Jednak wciąż nie przestawała przybierać na wadze, mimo że próbowała
wszystkich możliwych diet, a nawet
usiłowała wykonywać ćwiczenia fizyczne. Lekarze kiwali głowami i rozkładali ręce. Wreszcie nowy doktor,
do którego zgłosiła się z grypopodobnymi dolegliwościami, wykrył, że
kobieta ma na żołądku guz nowotworowy o wadze... 60 kg, który rósł
przez 15–20 lat. „Ma pani dwie opcje
– oznajmił medyk. – Operacja dająca 20 proc. szans lub śmierć”.
W celu usunięcia guza przeprowadzono trzy zabiegi w ciągu dwu miesięcy. Przy okazji pacjentka straciła
nerkę. Lecz żyje. Rodzaj raka, na
który cierpi, jest wyjątkowo rzadki
i nie poddaje się chemio- ani radioterapii. Lekarze czekają ze skalpelami, aż zacznie odrastać.
TN
PAPA NIE ROZUMIE
Jedno z włoskich stowarzyszeń
obrony praw zwierząt zbiera podpisy pod petycją do Benedykta XVI
o zaniechanie przez niego noszenia
odzieży sporządzonej z futra gronostajów. Skóry z tych zwierząt znajdują się m.in. w czerwonej zimowej
czapce Benedykta oraz w ciepłej papieskiej pelerynie. Podpisy Włosi
zbierają do września, a później chcą
wybrać się z nimi do Watykanu. Pomysłodawcy akcji uważają, że rezygnacja papieża z korzystania z futer
byłaby dobrym sygnałem dla świata,
który ciągle nie chce zrozumieć, że
„zwierzęta czują i cierpią, boją się,
gdy są zabijane i prowadzone na
rzeź”.
AC
6
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
S
ą rzeczy, o których nie
śniło się filozofom. Jak
na przykład to, że nadejdą czasy, kiedy ludzie będą modlić się przede wszystkim
o to, by księża nie budowali im
kościołów...
Oddalone zaledwie kilkanaście kilometrów od Poznania powojskowe
Biedrusko to osiedle mieszkaniowe,
a zarazem jednostka pomocnicza gminy Suchy Las – jednej z najgospodarniejszych w Polsce. Nic zatem dziwnego, że miasteczko dynamicznie się
rozwija. Dziś mieszka tu około 2 tys.
osób, a w roku 2015 ma ich być ponad pięć razy więcej!
zagospodarowania przestrzennego
Biedruska proponowana jest pod
szeroko pojętą rekreację i sport”.
Już miesiąc później okazało się
jednak, że ani sport, ani tym bardziej rekreacja nie są mieszkańcom
tak pilnie potrzebne.
~~~
W miejscowej parafii św. Wawrzyńca stacjonuje jako kapelan wojskowy ks. ppłk Józef Tymczuk.
O niczym tak nie marzy jak o wyrwaniu choćby kawałka atrakcyjnej
biedruskiej ziemi na chwałę swego
pryncypała biskupa polowego generała brygady Tadeusza Płoskiego.
Traf chciał, że ze wszystkich możli-
Najpierw pozyskał sojuszników.
Stanęli za nim murem pan kościelny
i pani przewodnicząca zarządu Danuta Wilk. Ta sama, która tak bardzo pragnęła dać ludziom miejsce do
odpoczynku!
W trójkę rozpoczęli kolędę do
urzędu gminy, żeby za zmianą miejscowego planu zagospodarowania lobbować u wójta Grzegorza Wojtery,
dla którego – jak sam przekonuje
– zawsze na pierwszym miejscu są potrzeby mieszkańców.
Szybko się jednak okazało, że samorządowcy oraz przedstawiciele
Wojskowej Agencji Mieszkaniowej
odczuwają przed ks. Tymczukiem du-
to płk Cezary Siemion, rzecznik prasowy resortu? „Pragniemy poinformować, że dotychczas nie zapadały żadne decyzje dotyczące budowy kościoła w Biedrusku, jak i sposobu jego finansowania” – odpowiada.
Księdzu Tymczukowi takie drobiazgi jakoś nie przeszkadzają: „Uważam, że działka nr 134 powinna być
w części przeznaczona pod kościół. To
jest logiczne i praktyczne rozwiązanie
dla rozwijającego się osiedla w Biedrusku” – zakończył jedno ze swoich
„ogłoszeń”, prosząc jednocześnie
o głosy poparcia.
Co na to mieszkańcy, o których
nikt w tym rozdaniu nie pomyślał?
Opór materii
A że podobna ekspansja musi
się odbywać jakimś kosztem, z Biedruska zniknie zieleń. Trudno to sobie wyobrazić, bo dziś terenów zalesionych jest tu sporo. Kiedyś zostaną
pojedyncze drzewka, a jedyną oazą
(o powierzchni 1,7 ha) ma być górka (tzw. kolba) usypana jakiś czas
temu przez żołnierzy i przylegający
do niej plac – w ewidencji określone
jako działka nr 134.
Problem braku miejsc do wypoczynku i spacerów mieszkańców dostrzegała przez krótki moment związana z PO, ale regularnie bywająca
na spotkaniach PiS-u Danuta Wilk,
przewodnicząca zarządu. Jeszcze
w kwietniu 2007 r. pisała: „Zarząd
Osiedla Biedrusko zwraca się do Pana Wójta z prośbą o przejęcie przez
Gminę od Wojskowej Agencji Mieszkaniowej działek o numerach ewidencyjnych 14/4, 96, 97, 134, 164,
194 (...). Jednocześnie prosimy
o w miarę szybkie rozpatrzenie możliwości zagospodarowania działki nr
134, która w miejscowym planie
S
wych działek wybrał sobie akurat tę
proponowaną – cytując słowa przewodniczącej Wilk – pod szeroko pojętą rekreację i sport. Na niej zapragnął wybudować kościół. Po jaką cholerę, skoro dotychczasowego (na zdj.)
nie jest w stanie wypełnić?
– Ksiądz jeden kościół już ma. Do
tego nigdy nie jest zapełniony. Potrzeby ludzi wierzących i praktykujących są więc spełnione – twierdzi jeden z mieszańców.
Potrzeby wierzących może i tak,
tylko że o niebo istotniejsze są przecież potrzeby biskupa, który podczas
jednej z wizytacji parafii też napalił
się na tę działkę. Generał brygady bp
Płoski wkrótce jednak z Biedruska
wyjechał, a ks. ppłk Tymczuk zabrał
się do realizacji zadania. A nie od
tego jest przecież wojskowym kapelanem, w dodatku odznaczonym Brązowym Krzyżem Zasługi za osiągnięcia w... umacnianiu obronności i suwerenności kraju (sic!), żeby nie wiedzieć doskonale, że w pojedynkę walczyć się nie da.
ą ich tysiące, stanowią większość
polskich zabytków, mają ciekawą,
często mroczną historię...
Każdy katolik zna drogę do swojego kościoła, rozpoznaje go na zdjęciu, nierzadko czuje
sentyment do świątyni, w której przyjął większość sakramentów. Niewielu zaś potrafi pochwalić się wiedzą o kulisach jej powstania
i funkcjonowania. Bo to wiedza tajemna, skrywana przez kapłanów, którzy często wiedzą, że...
nie ma się czym szczycić.
Rokokowy kościół św. Ludwika we Włodawie należy do tych obiektów sakralnych,
których początki to czyste profanum. Powstał z fundacji alkoholika, hetmana litewskiego Ludwika Konstantego Pocieja (zm.
1730), który odwdzięczył się w ten sposób Matce Bożej za uratowanie życia. Jednak ilość miodu, jaką zwykł wypijać Pociej, każe się zastanowić, czy jego relacja o interwencji Maryi
w ratowaniu jego skóry nie była przypadkiem
barokowym odpowiednikiem białych myszek...
W każdym bądź razie budowa kościoła
i klasztoru dla sprowadzonych z Jasnej Góry
żo większy respekt niż zwykli mieszkańcy Biedruska. Ci ostatni rozpoczęli bowiem walkę o swoje. Walkę,
która szybko – wobec braku porozumienia – przeniosła się na słupy, gdzie
ksiądz podpułkownik wywieszał rozmaitej treści obwieszczenia.
Z nich to dowiedzieli się maluczcy, że Wojskowa Agencja Mieszkaniowa nie ma nic przeciwko temu,
aby na jej ziemi ksiądz postawił kościół, że wójt zobowiązał się do zmiany planu zagospodarowania, a Ministerstwo Obrony Narodowej... do sfinansowania budowy świątyni. Co na
„My, mieszkańcy, stanowczo mówimy NIE lokalizacji kościoła w Biedrusku na działce nr 134. Z lokalizacją wiąże się nie tylko kwestia dzwonu, który swoim donośnym dźwiękiem będzie zakłócał codziennie tak
cenny spokój nasz i przyszłych pokoleń. To również wzmożony ruch samochodów, blokowanie przejazdu,
wystawione głośniki, emitowanie mszy,
chóralne śpiewy, zamknięte ulice
w trakcie realizacji obrzędów, procesje, a eskalacja żądań kościoła będzie ciągle rosła” – odpisali niepokorni na Tymczukowy apel.
– W miejscowych planach zagospodarowania nigdy nie było o kościele mowy, dlatego większość z nas
nowego kościoła nie chce. Kiedy kupowaliśmy swoje działki i stawialiśmy
domy, zapewniano nas, że obok powstanie park. Będziemy więc protestować tak długo, aż w końcu ktoś
nas usłyszy – twierdzi jeden z bliskich
sąsiadów przyszłej inwestycji. W przypadku niekorzystnych dla nich rozwiązań zapowiadają wystąpienie na
drogę sądową, by w ten sposób starać się o przywrócenie właściwego stanu prawnego.
~~~
Ksiądz ugiął się tylko o tyle, że
z planowanych 1,7 ha chce
tylko 4 tys. mkw. I jest niezmiennie pewien swego. Rozwiesza na słupach opatrzoną
stemplem parafii swoją wizję
Biedruska, wskazując, gdzie
ma być kościół, żeby nikt nie
miał wątpliwości, że wcześniej czy później jego słowo
ciałem się stanie.
No i pewnie ma rację, bo
– jak głosi zapis w studium
uwarunkowań i kierunków
zagospodarowania przestrzennego gminy Suchy Las
– ostatni zielony teren w Biedrusku, działka o numerze
134, w części ma być przeznaczony na usługi kultu:
„Przeznacza się około 4 tys.
mkw. działki o numerze ewidencyjnym 134 na budowę
obiektu sakralnego”.
Zgodnie z uchwałą Rady Gminy
Suchy Las (nr XXIV/213/2000), miały tu powstać małe boiska, place zabaw dla dzieci, a także tor saneczkowy. Czy zamiast tego stanie kościół?
To zależy wyłącznie od akceptacji
zmian w planie zagospodarowania
przez radę gminy oraz wójta Wojterę. Od tego, jak rozumieją oni słowa
„rozwój miasta” i „potrzeby mieszkańców”, w tym dzieci...
WIKTORIA ZIMIŃSKA
Fot. Autor
[email protected]
Nieświęty kościół święty
paulinów rozpoczęła się od gigantycznego barbarzyństwa. Oto bowiem, aby mieć budulec potrzebny do wzniesienia Pociejowego wotum, rozebrano zabytkowy pałac Sanguszków.
W XVIII wieku nikt się takimi sprawami nie
przejmował. Ówcześni włodawianie mieli sporo innych problemów, wśród których najpoważniejszymi były grożące śmiercią lub kalectwem
imprezy Pocieja z zakonnikami. Dlaczego ich
bale były takie groźne? Bo mnisi pili we Włodawie, a pan hetman w oddalonej o 10 km
Różance. Żeby toasty były wspólne, przywoływano się do nich strzałem z armat. Jak przeor
Paprocki strzelił, Pociej opróżniał puchar; jak
huknął Pociej, paulini rzucali się do beczek.
Klasztor był gotowy już po 12 latach od rozpoczęcia jego budowy. Jakim cudem? Władysław
Konopczyński, znawca epoki i autor „Dziejów
Polski nowożytnej”, twierdził, że Pociej fałszował pieniądze. Ergo: święte dzieło powstało dzięki trefnym dukatom, tynfom i czerwońcom.
Nie sposób dopatrzyć się wielkiej świętości
i w dalszym działaniu katolickiej placówki.
Z kronik dowiadujemy się, że duszpasterze skonfliktowali się z parafianami po tym, jak zaczęli wynajmować pokoje w klasztorze. Dlaczego
zbuntowali się włodawianie? Ano przez samych
paulinów, którzy nauczyli ich katolicyzmu. Wcześniej mający się dobrze w tych stronach protestanci przestrzegali tego, co sami głosili. Natomiast rzymscy mnisi – mający na ustach hasła
celibatu, a za ścianą niestare i niebrzydkie białogłowy – wypadali mało wiarygodnie. Może
dlatego pożegnano ich bez żalu po ukazie carskim kasującym konwent w 1864 roku. Paulini
odeszli z Włodawy z rozdartym sercem. Nie
dziwota, rozkazano im zostawić na miejscu majątek. Na początku XX wieku zaginęła przywieziona przez paulinów kopia (słynąca łaskami,
cokolwiek to znaczy) obrazu MB Częstochowskiej. Parafialne publikacje i kroniki mówią
w tym wypadku o „niewyjaśnionych okolicznościach”, natomiast mieszkańcy wiedzą, że ikonę ukradł odchodzący na inną posadę proboszcz.
Paulini wrócili do miasta nad Bugiem
w 1992 roku. Z wdzięczności za zaproszenie
do Włodawy kupili księżom diecezjalnym grunt
pod budowę nowego kościoła i przymykali oko
na wywożenie sprzętów ze starego. Później odbili sobie to w dwójnasób. Na kim? Na mieście!
Z obiecanek, że w odzyskanym klasztorze założą szkołę, wyszły nici, a dwupokojowe apartamenty dla jednego mnicha nadal nazywane
są zakonnymi celami.
OP
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
Rozmowa
z profesorem
Joaquimem
Fernandesem
– portugalskim
naukowcem
badającym
zjawiska
paranormalne
– Czy dostrzega Pan, że wszędzie, także w Polsce, coraz więcej osób szuka racjonalnych wyjaśnień wielu zjawisk o naturze
religijnej, choć odpowiedzi nie
muszą być ściśle związane z linią myślenia Kościoła?
– Wiem o wartościach, jakie polscy katolicy zawsze wiązali np. z kultem maryjnym, a także z objawieniami z Fatimy z 1917. To szczególny
wpływ Jana Pawła II. Ale nauka i historia ciągle się przez ten czas rozwijały, obejmując też kompleksowe
wydarzenia związane z tzw. doświadczeniami religijnymi lub wizjami,
do których dochodziło w wielu okresach naszej historii i wielu miejscach.
– Chcielibyśmy poznać Pana
opinię o zjawisku UFO, jego manifestacjach oraz tzw. „pozaziemskiej interwencji” na Ziemi. Czy
ma to jakiś związek z objawieniami fatimskimi?
– Od XX wieku stoimy wobec
nowego aspektu długotrwałych „podniebnych manifestacji”, które były
odczytywane przez specyficzny pryzmat kulturowy i związane z nim myślenie. Dla mnie „UFO” oznacza dokładnie „niezidentyfikowany obiekt
latający” widziany na niebie lub na
lądzie, który nie został rozpoznany
przez świadków oraz przez badaczy.
Hipoteza ich pozaziemskości to tylko hipoteza. Nie uważam, że zjawisko UFO ogranicza się jedynie do
aspektów i źródeł fizycznych oraz aeronautyki. Mówiąc o istotach pozaziemskich, mam na myśli także nieliniowe wymiary otaczającej nas czasoprzestrzeni.
– W jaki sposób pojawiły się
wnioski o zakładanej pozaziemskiej interwencji w Fatimie i kto
był pierwszą osobą, która wykonała kroki w kierunku ukazania
„drugiego oblicza” tego zjawiska?
– Moja znajoma Fina d’Armada oraz ja byliśmy pierwszymi świeckimi badaczami akademickimi, którzy uzyskali pozwolenie na wgląd
do Archiwów Sanktuarium Fatimskiego w końcu lat 70. Fakty, które dzień po dniu odczytywaliśmy
z oryginalnych raportów, zaskakiwały nas. Po pierwsze, relacja Łucji mówiąca o „młodej jasnej dziewczynie”
z jaskrawą kulą między dłońmi odbiega znacznie od klasycznego wizerunku Matki Boskiej Fatimskiej.
Z informacji zawartych w pierwszych dwóch naszych książkach pt.
POLSKA PARAFIALNA
Maryja z UFO?
Co one tak naprawdę widziały?
„Heavenly Lights” („Niebiańskie
(promieniowanie, jego wpływ na
światła”) oraz „Celestial Secrets”
ciała świadków, zjawiska elektro(„Niebiańskie sekrety”) wynika, że
magnetyczne, komunikacja telewizerunek Matki Boskiej Fatimskiej
patyczna oraz inne symptomy nonie powstał w oparciu o oryginalny
towane w przypadkach kontakopis Łucji, więc nie jest to wizerunek
tu z UFO), które mogły wystąpić
prawowierny, lecz skopiowany z fiw Fatimie?
gury Madonny z Lapa. Fakt ten usta– Wystąpił tam efekt, z jakim
lili historycy katoliccy, nie my. Przez
spotykamy się codziennie, używasiedem lat studiowaliśmy literaturę
jąc kuchenek mikrofalowych: nagłe
ufologiczną, porównując uzyskane inuderzenie gorąca osuszyło ubrania
formacje z dokładnymi dokumentai pełną kałuż glebę w ciągu kilku
mi na temat Fatimy oraz wspomniesekund. Świadkowie stojący w poniami świadków, aby zyskać lepszy
bliżu Luci dos Santos mówili o dziwobraz całej sytuacji.
nym efekcie „buczenia w głowie”,
kiedy tylko Lucia mówiła, że roz– Czy można wskazać kilka
mawiała z „Panią”. Ten szczegół
argumentów, które prezentują te
jest niezwykle ważny i kluczowy
wydarzenia jako serię kontaktów
w zrozumieniu procesu komunikamiędzy ludźmi i innymi inteligentcji między dwoma zakładanymi „sysnymi istotami? Czy fatimskie obtemami inteligencji”.
jawienia można opisać jako masowe bliskie spotkanie o unikal– Czy możemy zatem stwiernej charakterystyce?
dzić, że oficjalna wersja wyda– Podobieństwa są bardzo silne,
rzeń fatimskich to dzieło modyróżnice zaś dosłownie formalne
fikacji i ingerencji ze strony Ko(w aspektach zewnętrznych). Widziścioła? Innymi słowy, czy Kościół
my tam wszelkiego rodzaju zjawiska świetlne (nisko
Profesor Joaquim Fernandes jest hilatające niewielkie kule) czy
storykiem z Uniwersytetu w Porto. Jest
kilkakrotny opad tzw. anielteż założycielem Centrum Transdyscyskich włosów (jeden sfotoplinarnych Badań nad Świadomością
grafowano). W czasie kulprzy Uniwersytecie Fernando Pessoa,
minacji, która miała miejgdzie prowadzi także „MARIAN Project”
sce 13 października, „sza– międzynarodowy program skupiająry metaliczny dysk”, któcy naukowców poświęcających się bary został przez ludzi zidendaniom wszelkiego rodzaju „niezwytyfikowany jako Słońce,
kłych osobistych doświadczeń”, m.in.
manewrował nad tą okoodmiennych stanów świadomości. Prolicą, wykonując ruchy
wadzone przez profesora Fernandesa
w górę i w dół niczym
badania nad oryginalnymi relacjami
współcześnie obserwowaz Fatimy pozwalają na zbudowanie none obiekty UFO.
wego modelu wydarzeń, które nastą– Czy istnieją relapiły w 1917 r. w spokojnej miejscocje dotyczące zjawisk
wości w środkowej Portugalii.
o naturze czysto fizycznej
zmienił tę historię, nadając jej
wymiar religijny?
– Oczywiście. Wydarzeniami
w Fatimie hierarchowie Kościoła zajęli się w latach 20 ub. wieku, widząc w nich szansę na zmniejszenie problemów, jakie mieli w laickiej Republice Portugalii, która powstała po rewolucji z 1910 r. z inspiracji wolnomularzy. Był to jakby
prezent z nieba, który spowodował, iż znaczna część portugalskiej
wsi zwróciła się przeciwko miejskiemu ateizmowi. Wszyscy świeccy
uczeni zgadzają się, że wydarzenia
z 1917 roku przyniosły pożytek Kościołowi i poprawiły jego złą sytuację polityczną i społeczną z lat
1910–1917.
– Jaki jest główny dowód
świadczący o tym, że istota widziana przez dzieci była kimś innym niż Maryją?
– Pierwszy dokumentalny dowód
to pierwsza relacja Lucii dos Santos, złożona fatimskiemu księdzu.
7
Znajduje się w tamtejszych archiwach.
Z dokumentu dowiedzieliśmy się,
że zjawiskiem była „dziewczyna”
ubrana w lśniącą suknię, mająca między dłońmi świetlistą kulę. Kula została potem „przerobiona” przez katolicką ikonografię w serce. To znany proces akulturacji, używany od początków dziejów chrześcijaństwa, które zaadoptowało stare pogańskie rytuały i kulty.
– Co z kolejnymi objawieniami? Czy również możemy wyjaśnić je w podobny sposób?
– Myślę, że ten rodzaj zjawisk
to typowe drugorzędne efekty i reakcje związane z odmiennymi stanami świadomości, do których wystąpienia doszło także w Fatimie, gdzie
młodzi wizjonerzy doświadczyli wszelkiego rodzaju psychologicznych i paranormalnych efektów.
– Jeśli już założymy, że wydarzenia w Fatimie mają jakiś
związek z inną inteligencją, czy
widzimy jakiś sens w jej aktywności? Innymi słowy, czy dostrzega pan motywy skłaniające przedstawicieli tej inteligencji do pojawienia się przed trojgiem wiejskich dzieci?
– Wydarzenia w Fatimie mogą
być pewnego rodzaju spotkaniem zaaranżowanym przez rodzaj nieznanego świadomości lub nadrzędnego
umysłu, interpretowane poprzez nasze kulturalne i religijne pryzmaty
pierwszych dekad XX wieku.
– Czy pierwotne wersje relacji z fatimskich objawień zawierają inne informacje niż oficjalnie udostępnione?
– Odkryliśmy, że tzw. tajemnice
fatimskie to żywy proces, „długotrwała relacja” pisana przy pomocy jezuickich spowiedników siostry Łucji.
Dlatego w końcu lat 40. ub. wieku
spisane wspomnienia Łucji nie były
już wiarygodne, ponieważ możemy
wskazać na wiele zmian i różnic wobec oficjalnych raportów z okresu
1917–1923.
– Objawienia i inne cudowne
zjawiska są przydatne dla Kościoła. Czy możemy określić je mianem „religijnych reklam” przyciągających masową uwagę?
– Watykańscy astronomowie
wciąż powtarzają, iż rzekomi „obcy” mogliby być „naszymi kosmicznymi braćmi, stworzonymi przez tego samego Boga”. Nie jest to twierdzenie rewolucyjne. W XIII wieku
biskupi zgromadzeni w Paryżu doszli do wniosku, iż Bóg mógł stworzyć więcej światów – jako demonstrację swej siły. Chcę zasugerować,
że zarówno wierzący, jak i niewierzący, muszą być świadomi istnienia nowych informacji pojawiających się dzięki ewolucji nauki oraz
postępowi i jednocześnie pamiętać, że wydarzenia w Fatimie nie
są częścią jakiegokolwiek religijnego dogmatu, a jedynie kwestią osobistej wiary. Zjawiska takie muszą
zawsze stanowić otwarte terytorium
dla nauki.
Rozmawiał
PIOTR CIELEBIAŚ
www.npn.org.pl
8
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
CO BY TU JESZCZE SPIEPRZYĆ
D
wa największe polskie
samorządy, na które
zwrócona jest uwaga
reszty kraju, od lat nie mogą sobie poradzić z inwestycjami.
W stolicy leży projekt budowy drugiej nitki metra, zaś mazowieckie drogi należą do najgorszych w Polsce.
I to wszystko przy gigantycznych budżetach: stolicy – ponad 9 miliardów
zł, Mazowsza – ponad 3 mld.
Dlaczego sobie nie radzą? Na tę
okoliczność przepytaliśmy wielu ekspertów, przewertowaliśmy tysiące
stron mądrych książek i doszliśmy do
kilku ciekawych wniosków. Oto one.
najłatwiej rozładowuje się za pomocą stanowisk, a im jest ich więcej, tym więcej kosztują.
Mazowsze na administrację
wydaje ponad połowę swojego budżetu, Warszawa z 9 miliardów wydaje na urzędników ponad 1,8 miliarda złotych. Tanie państwo, według Adama Struzika, oznacza w 2008
roku wzrost wydatków na administrację o 100 milionów, zaś w opinii Hanny Gronkiewicz-Waltz – o 120 milionów. Ciekawe, dlaczego mieszkańcy Warszawy nadal stoją w tasiemcowych kolejkach po prawo jazdy
i dowód rejestracyjny...
majątkiem o miliardowej wartości.
Władze Warszawy musiały np. wydać prawie 100 milionów złotych,
aby odzyskać własną działkę, na której jeszcze rok temu stała zajezdnia autobusowa. Po prostu Hanna
Gronkiewicz-Waltz musiała odkupić wspomniany teren od... miejskiej
spółki. Gdyby tego nie uczyniła,
atrakcyjna działka pod inwestycje
stałaby pusta nawet przez pięć lat
(tyle trwają w stolicy procedury sądowe). W Płocku należąca do samorządu woj. mazowieckiego spółka MaxFilm zgodziła się ponieść
koszty inwestycji w nowe kino, przy
w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II, oraz teologiczną rozprawę na temat misji w nauczaniu
Karola Wojtyły.
Władze Warszawy na podobną
produkcję (przewodniki po miejscach
uświęconych stopą JPII) wydały dotąd 14,5 miliona złotych (Centrum
Myśli Jana Pawła II – patrz:
„FiM”26/2008). Hanna Gronkiewicz-Waltz znów jest gorsza, bo wydaje
rocznie tylko milion na Instytut Kresowy, zajmujący się studiami nad historią Kościoła rzymskokatolickiego
na wschodnich rubieżach II RP.
W podobny sposób marnowane
są pieniądze przeznaczone na promo-
Świętekradztwo
Po pierwsze: skrajne upartyjnienie.
Listy kandydatów na radnych oraz
kandydatów do władz tych samorządów ustalają centralni liderzy partyjni. Nie liczą się ani kompetencje,
ani umiejętności czy wiedza – liczy
się to, na ile lider zna daną osobę.
Radni ignoranci nie są w stanie skutecznie kontrolować pracy władz Warszawy i województwa. To powoduje,
że ich włodarze zdają się bardziej
na opinie przywódców swoich partii.
Pikniki i kościelne imprezy są bardziej fotogeniczne niż inwestycje
w wodociągi czy drogi. I dlatego Warszawa wolała wydać kilka milionów
złotych na organizację dwóch kościelnych imprez: Święta Dziękczynienia
(1 czerwca) i łączności z papieżem
w Sydney (19 lipca). Swoją kilkumilionową działkę dołożył do nich jak
zwykle marszałek mazowiecki Adam
Struzik. Włodarze miasta i regionu
po raz kolejny wyszli z założenia, że
jeśli arcybiskup Nycz dobrze ich zapamięta, wzrosną ich notowania.
Po drugie: przerost biurokracji. Partyjne bunty i konflikty
J
Po trzecie: poukrywani w najprzeróżniejszych instytucjach „specjaliści” z PiS oraz... LPR.
Hanna Gronkiewicz-Waltz za
wszelką cenę chce uniknąć walk politycznych, zaś Adamowi Struzikowi trochę nie wypada wyrzucać
z pracy dawnych koalicjantów
(z lat 2002–2006) Aby zneutralizować ewentualne konsekwencje obecności funkcjonariuszy PiS, włodarze
zatrudniają dodatkowych urzędników do ich kontrolowania. Przypomnijmy, Urząd Miasta Stołecznego
Warszawy w ponad 55 procentach
zatrudnia ludzi, którzy przyszli do
niego z Lechem Kaczyńskim.
Po czwarte: władze Warszawy
i Mazowsza utrzymują szereg dziwnych spółek i spółeczek.
Dają one korzyści w postaci dobrze opłacanych dodatkowych fuch
dla koleżków i członków ich rodzin.
Samorządowi zazwyczaj nie przynoszą dochodu, a na dodatek ciągle potrzebują pomocy miasta czy województwa (poręczenie kredytów i tym
podobne). W taki sposób samorząd
utracił bezpośrednią kontrolę nad
ak nazywa się oddawanie za darmo
miejskich działek Kościołowi? Nie
wiecie? Zapytajcie „lewicowego” burmistrza Barcina. Według niego, taka operacja to zaspokojenie potrzeb społecznych.
Leżący w powiecie żnińskim niewielki Barcin (osiem tysięcy mieszkańców) przez cztery
lata żył chorymi pomysłami pani burmistrz Ewy
Stankiewicz. A to ogłosiła w środku nocy mobilizację powszechną, a to zamykała pracowników w biurze. Jej rządy skończyły się w listopadzie 2006 roku. Następcą został lokalny działacz SLD Michał Pęziak.
Postanowił proboszczowi jednej z dwóch
barcińskich parafii wynagrodzić brak cmentarza. Uznał, że ów brak to powód do wstydu.
Ile parafii katolickich, tyle katolickich cmentarzy! – zawyrokował ten, co to ma ponoć serce
po lewej stronie, o ile w ogóle je ma. Na jego
wniosek w kwietniu ubiegłego roku radni grzecznie podzielili komunalny cmentarz na trzy części. Dwie z nich dostały za darmo w użytkowanie parafie katolickie (św. Maksymiliana i św.
czym większość zysków z niego czerpać będzie kuria biskupia.
Po piąte: oba samorządy utrzymują kosztowne instytucje, których jedynym zadaniem jest pompowanie pieniędzy w inwestycje
Watykanu.
W końcu sprzedaż z 95-procentowym rabatem to nic innego jak oddawanie za bezcen wspólnej własności. Gdy stolicą rządził Kaczyński
Lech, miasto traciło w ten sposób ok.
20 intratnych nieruchomości rocznie.
Hanna Gronkiewicz-Waltz jest nieco
„gorsza” i biskupom oddała tylko siedem działek. Struzik w taki sam sposób pozbył się działki położonej
w Wilanowie w pobliżu Świątyni
Opatrzności Bożej. Na niej stanął budynek kościelnego Instytutu Jana Pawła II, utrzymywanego w całości przez
mazowiecki samorząd („FiM”
30/2008). Na jego czele stoi... brat
marszałka, ksiądz Struzik. Za 24 miliony złotych dotacji do katolickich
wydawnictw mieszkańcy województwa mogą sobie poczytać m.in. książeczki o tym, jak SB zniszczyła pamiątkowy samochód, którym jeździł
cję sportu, pomoc
społeczną i edukację.
W zasadzie jedna
trzecia największych
grantów dostaje się
w ręce proboszczów,
wszelkich oddziałów
Caritasu, zakonów
i ich fundacji. Łącznie w taki sposób władze samorządowe rozdysponowują kwoty sięgające 120–180 milionów
złotych. Nas zadziwiło to, że
prowadzenie domu dla 20
bezdomnych przez pięć dni
(w okresie Bożego Narodzenia) mogło kosztować ponad 207
tysięcy złotych...
Lewus z SLD
Jakuba) – łącznie 5130 mkw. W rękach miasta
pozostało 12 tysięcy metrów. Po roku ks. kanonik Bronisław Wiśniewski, proboszcz od
świętego Maksymiliana, uznał, że podział był
niesprawiedliwy. Nie daliście mi kaplicy ani terenu na parking – żalił się w liście do włodarzy miasteczka. I zasugerował, że sprawę może załatwić przekazanie mu kolejnych 10 tysięcy metrów kwadratowych cmentarza. Oczywiście, za darmo. List zadziałał na burmistrza Pęziaka niczym rozkaz. Natychmiast zażądał od
rady przyjęcia uchwały.
Radni uznali, że sprawa nie wymaga dyskusji i postanowili z marszu przyklepać projekty darowizny. W końcu – jak wyjaśnił burmistrz – parafia od św. Maksymiliana ma plany inwestycyjne i chce wybudować kaplicę
z lodówką i toaletami. A na dodatek proboszcz
urządzi nam parking! – cieszył się Pęziak.
Spokój radnym i burmistrzowi zakłócił radny Henryk Popławski. Zaczął bezczelnie zadawać pytania, czy proboszcz, który stanie się
cmentarnym parkingowym monopolistą, będzie
miejsca postojowe udostępniał za darmo. Pytał też, dlaczego gmina ma dawać parafii kolejne grunty, skoro przez rok proboszcz nawet
nie ogrodził swojej części cmentarza. A przecież bierze od ludzi pieniądze, i to spore.
W końcu pan Henryk zapytał, czy ksiądz kanonik Wiśniewski ma zamiar chować zmarłych
gratis. Jeżeli my, włodarze Barcina, dajemy
mu za darmo ponad 14 tysięcy metrów, to
czemu nasi mieszkańcy mają płacić za prawo
do grobu? – indagował. Ostatecznie jednak to
Zachodzimy też w głowę, jakimi to
limuzynami przewożono 50 upośledzonych dzieci na opłatek Caritasu
Diecezji Warszawsko-Praskiej, że wydano na to aż 120 tysięcy! Ponad 120
tysięcy zł kosztowały imprezy Caritasu Diecezji Warszawsko-Praskiej zatytułowane: „Uczynki miłosierdzia
– dzieciństwo bez przemocy”. W tym
czasie fundacja „Synapsic”, która prowadzi profesjonalny ośrodek pomocy
dla dzieci dotkniętych autyzmem, dostała 30 tysięcy. Adopcją zajmuje się
oczywiście najlepiej Caritas Diecezji
Warszawsko-Praskiej, więc w 2007 r.
dostał prawie 200 tysięcy na... samą
tylko promocję. Tymczasem profesjonaliści zajmujący się pomocą rodzicom adopcyjnym od 40 lat dostali 100 tysięcy na uporządkowanie swoich archiwów i na nic więcej. Wałęsającymi się bez celu małolatami zajmuje się od ponad 30
lat Komitet Obrony Praw Dziecka, więc dostał na działalność...
14 tysięcy. To samo zadanie powierzono siostrom zakonnym ze
Zgromadzenia od św. Wincentego
à Paulo za drobne 300 tysięcy. Oba
Caritasy (Archidiecezji i Warszawsko-Praski) tylko na 10 parafialnych
klubów łyknęły w 2007 roku 725 tys.
Z ciekawszej dotacji wymieńmy prawie 30 tysięcy zł wydanych na msze
święte organizowane przez Towarzystwo Śpiewacze na Saskiej Kępie przy
parafii MB Nieustającej Pomocy,
w trakcie których prezentował się tamtejszy chór. Ale zimowisko organizowane przez Towarzystwo Przyjaciół
Dzieci (40 maluchów) kosztowało
miasto 9 tysięcy, zaś znacznie mniejsze, bo przeznaczone dla 20 dzieciaków, lecz znowu firmowane przez
proboszcza stołecznej parafii św.
Szczepana, łyknęło prawie 50 tys.
~~~
I właśnie dlatego nie ma na Mazowszu nowych dróg (poza tymi, które buduje rząd). Mieszkańcom Mazowsza i Warszawy gratulujemy wyboru!
MICHAŁ
CHARZYŃSKI
[email protected]
lewicowy burmistrz Pęziak przekonał większość
radnych, że przekazanie działek proboszczowi
to zaspokojenie potrzeb społecznych.
Inaczej niż burmistrz Pęziak do swojej misji publicznej podchodzi radny pobliskiego Mogilna Grzegorz Stochliński (bezpartyjny samorządowiec). Na żądanie proboszcza Andrzeja Panasiuka dotyczące obniżenia przez miasto opłat za wywóz śmieci z terenu parafii
i cmentarza odpowiedział złożeniem projektu
uchwały o przejęciu przez gminę fularnego biznesu. Mieszkańcy są „za”, gdyż ks. Panasiuk
wszystkie dochody z największego i najstarszego w Mogilnie cmentarza inwestuje w budowę
prywatnego hotelu. Niektórzy przypominają, że
tuż po I wojnie światowej miasto było przez kilka lat właścicielem cmentarza.
Urząd szuka rozwiązania, a proboszcz protestuje i podnosi poprzeczkę. Domaga się teraz, aby to władze Mogilna płaciły za utrzymanie parafialnego cmentarza. Twierdzi, że bałagan, jaki na nim panuje, odstrasza turystów.
Ciekawe, kto wygra...
MiC
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
Wszystko ma swoją historię – również piekło.
Różnie było nazywane i pojmowane (od posępnego
miejsca w zaświatach aż po stan lęku egzystencjalnego przeżywanego w życiu doczesnym;
jako wieczne albo przejściowe), ale w ludzkiej
świadomości zakorzenione jest od zarania dziejów.
Narodzin wiary w piekło nie da
się precyzyjnie usytuować w czasie.
Ponieważ wiara ta pojawia się już
w najwcześniejszych religiach piśmiennych, można wnosić, że stanowiła kontynuację wiary wcześniejszej – obecnej w kulturach opartych
na przekazie ustnym. Niektórzy badacze przyjmują, że już tzw. człowiek pekiński, żyjący w okresie od
500 do 200 tys. lat p.n.e., posiadał
pewne wyobrażenia religijne lub
magiczne. Jednak trudno przypusz-
stanowiła odzwierciedlenie ewidentnego lęku przed śmiercią i przed tym,
co po niej nastąpi. Silne było przekonanie, że dla wszystkich bez wyjątku – nie tylko dla ludzi złych lub
skrzywdzonych przez los – śmierć
oznacza egzystencjalną degradację. Dlatego heros Gilgamesz zdaje się niemal zaklinać los, mówiąc:
„Obym nie zobaczył śmierci, której
się lękam!”. Podjęta przezeń próba
uzyskania nieśmiertelności kończy
się fiaskiem, zaś morał eposu jest
MITY KOŚCIOŁA
później włączone do chrześcijańskich wyobrażeń piekła. W sztuce chrześcijańskiej bardzo często
przedstawiano archanioła Michała jako postać dokonującą ważenia
duszy na Sądzie Ostatecznym.
Ewolucję idei piekła szczególnie dobrze widać na przykładzie
hinduizmu. Najpierw wierzono, że
zmarli przebywają w pobliżu swojego domu i mogą szkodzić żywym,
jeśli nie zjedna się ich darami. Później przeważył pogląd, że wszyscy
bez wyjątku zmarli zamieszkują
podziemny „świat ojców” (jama),
gdzie prowadzą widmowy żywot
istot pozbawionych jakiejkolwiek
zdolności odczuwania. Z czasem
pojawiła się koncepcja, że „świat
ojców” dostępny jest jedynie dla
uprzywilejowanych i że znajduje
się w regionach nadziemnych, do
podziemia natomiast, czyli do pie-
W hinduizmie nie przyjął się pogląd
o wieczności kar piekielnych. Stanęła temu na przeszkodzie powszechna
wiara w reinkarnację (samsara), która dla każdego – prędzej czy później
– przewiduje nirwanę, czyli zbawienie (stan uniemożliwiający ponowne narodziny w ciele). Hinduistyczne
piekło i reinkarnacja w istocie często oznaczają to samo – duszę zniewoloną przez materię.
Na gruncie europejskim pierwszych wiadomości na temat piekła
dostarczają mity i epika rycerska,
której przekazicielami byli Homer
(VIII w. p.n.e.) i nieco późniejszy Hezjod (VIII / VII w. p.n.e.).
U Homera w „Iliadzie” i „Odysei” – dwóch epopejach otwierających historię literatury europejskiej
– doszukiwać się można echa kultury minojskiej Krety, a nawet powiązań z mitologią hetycką. Wedle
Dzieje piekła (1)
czać, aby wyobrażeniom tym towarzyszyła jakakolwiek koncepcja nagrody czy kary pośmiertnej, bo przecież nie istniał jeszcze ani obowiązujący kodeks moralny, ani pojęcie
odpowiedzialności. Początków wiary w zaświaty można doszukiwać się
u tzw. człowieka neandertalskiego,
żyjącego 100–30 tys. lat p.n.e., na
co zdają się wskazywać wykopaliska świadczące o jego wierze w pośmiertną egzystencję. Z tego okresu pochodzi skamielina znaleziona
w Tata na Węgrzech, na której wyryte są dwie krzyżujące się linie. Być
może jest to najwcześniejsze świadectwo koncepcji czterodzielnego
universum, rozpowszechnionego
w kosmologiach Starego i Nowego
Świata (Ake Hultkrantz, „Religia
prehistoryczna”).
Jeden z najstarszych w literaturze światowej zapisów dotyczących piekła znajdziemy w akadyjskiej wersji „Eposu o Gilgameszu”,
pochodzącej z II tysiąclecia p.n.e.
Piekło utożsamiane jest tam z krainą umarłych (kur) – ponurym miejscem pełnym kurzu, gdzie pewnym
duchom wiedzie się gorzej niż innym. Są to edimmu – prototypy piekielnych potępieńców – do których
zaliczają się osoby dotknięte losem
nieszczęśliwym lub nietypowym:
ofiary tragicznych wypadków lub
wojen, ludzie nieposiadający grobu, bezdzietni, których grobami nie
ma się kto opiekować, topielcy, kobiety zmarłe w połogu, dziewczęta
zmarłe w dziewictwie i inne. Nie są
one poddawane mękom piekielnym,
ale jako duchy rozgoryczone i rozczarowane rozpamiętują swoje strapienia, stając się coraz bardziej złe
i agresywne. Nakreślona w „Eposie
o Gilgameszu”, a wspólna wszystkim ludom Mezopotamii, pesymistyczna wizja życia po śmierci
taki, że wszystko to, co najcenniejsze i najlepsze dla człowieka, znajduje się tutaj – na ziemi.
Problematyką piekła i kar piekielnych w jeszcze większym stopniu zajmowali się starożytni Egipcjanie, u których wiara w życie pozagrobowe była wręcz obsesyjna.
Całe życie doczesne było dla Egipcjan przygotowaniem do śmierci
i pomyślnego przeistoczenia się
w świetlistą formę wielkiego boga
Ozyrysa. Egipcjanie nie wierzyli
w wieczne piekło (egipska eschatologia nie znała również pojęcia
czyśćca). Wierzyli, że jeśli psychostazja – ważenie duszy w zaświatach na sądzie Ozyrysa – wypadnie niepomyślnie dla duszy, to
zmarłego czeka wówczas „powtórna śmierć” (podobieństwo do Biblii). Skazywano na nią wszystkich
tych, którzy sprzyjali powstawaniu
zamętu na świecie, swoim postępowaniem naruszali maat – boski porządek świata (sumą przykazań było
„czyń maat i mów maat”). Celem
mąk piekielnych nie było zadawanie cierpienia samego w sobie, lecz
ostateczne unicestwienie. Dlatego
członki potępionych ulegały separacji i rozproszeniu: potępionym odcinano głowę, ciało zaś ćwiartowano ognistym mieczem, po czym części te gotowano w kotłach podgrzewanych przez ziejące ogniem węże
i wrzucano do ognistego jeziora. Innych zjadała „pożeraczka” – potwór
z tułowiem lwa i głową krokodyla
o imieniu Ammit (patrz rys.). Zniszczeniu ulegały wszystkie elementy
osobowości, w tym ba – pierwiastek
duchowy. Wszystkie te potworności
odbywały się w „krainie unicestwienia”, położonej poniżej świata podziemnego. Niektóre elementy egipskiej symboliki świata infernalnego i wizje tortur piekielnych zostały
kła, udają się duchy ludzi złych. Pojawia się już termin „piekło” (narka)
w znaczeniu miejsca, gdzie się cierpi. Dualizm piekło-niebo występuje
szczególnie w „Brahmanach” i naukach Siankary (788–820), filozofa
i reformatora. Od tego czasu piekło
hinduistyczne zaskakuje oszałamiająco realistycznymi opisami wyrafinowanych kar. Nieszczęśnik może
być w nim krajany, ćwiartowany,
miażdżony, przebijany, pożerany,
przypiekany, a nawet zamrażany.
W „Puranach” wymienia się 7 coraz
głębiej położonych oddziałów piekielnych, dzielących się na piekła
drugorzędne. Jedno z nich stanowi
las liściastych mieczy (asipattrawana), w którym na nieszczęśnika spadają ostre jak brzytwa brzeszczoty.
wierzeń homeryckich, piekło ulokowane było w najniższej części Hadesu, w Tartarze (tartaros). Było to
miejsce najcięższych kar, a pobyt
w nim był definitywny. Przebywały w nim wszakże wyłącznie ofiary osobistej zemsty Zeusa (Kronos, Tantal, Syzyf i inni), podobnie zresztą jak w Elizjum (elysion),
pierwowzorze nieba, przebywali jedynie boży wybrańcy, żyjący z nimi
w wielkiej zażyłości (chociażby Menelaos, zięć Zeusa). Zwykłym zmarłym pozostawał los mamideł błąkających się po Hadesie. Dopiero plebejski orfizm, z tak bliską Platonowi doktryną ciała jako grobu duszy
(soma-sema), uczynił z duszy (psyche) wartościowego bohatera eschatologicznych perypetii. Orfizm to
9
ruch religijny, który rozwinął się
w Grecji, począwszy od VIII w.
p.n.e., a założycielem był legendarny Orfeusz. Albo zagadkowy
Trak Zalmoxis... Niektórzy uczeni są zdania, że to właśnie orficy
wymyślili piekło. W orfizmie widzą genezę całej „literatury majaków”, która poprzez mity Plutarcha, piekło Wergiliusza, „Apokalipsę Piotra” prowadzi wprost do
piekła Dantego (M. Eliade, „Historia wierzeń i idei religijnych”,
t. II). Przyjęta przez Platona koncepcja piekła stała się nieodzowna
w prawidłowym funkcjonowaniu
jego idealnego polis. Platon przyjmował, że po śmierci człowieka odbywa się nad jego duszą sąd uczynkowy. Dusze podzielił na 3 kategorie: zbawione, cierpiące karę czyśćcową i przeznaczone na wieczne
męki. Do trzeciej kategorii zaliczył
dusze ludzi „nieuleczalnych z powodu rozmiaru przestępstw”, których „los im należny wrzuca do Tartaru, skąd nigdy już nie wychodzą”
(„Fedon”, XIX). Według Platona, na
wieczny wymiar kary zasługiwały
zwłaszcza jednostki aspołeczne,
wykazujące się brakiem obywatelskiej postawy, a przede wszystkim
– odpowiedzialni za brak ładu moralnego w życiu społecznym – politycy, królowie i tyrani („Państwo”,
X, 615b). Trudno jest ocenić, w jakiej mierze Platon wierzył w realność głoszonego przez siebie piekła. Wydaje się, że jeśli nie dyskredytował tego mitu, to tylko dlatego,
że opierał się na założeniu, iż również kłamstwa mogą być użyteczne.
Przyznawał otwarcie, że rządzący
w państwie mają prawo kłamać,
ale z zastrzeżeniem, że tylko dla
dobra państwa. Nawet w idealnym
państwie „rządzący będą musieli
często stosować kłamstwo i oszustwo dla dobra rządzonych”. Miało to również dotyczyć oszukiwania
w sprawach piekła.
Już żyjący o całe stulecie wcześniej Pitagoras odrzucał realność
kar piekielnych. Uznawał jednak
orfickie mity za pożyteczne, ponieważ zmuszały niewtajemniczonych
do obowiązkowej życzliwości. Inni
nie mieli tyle wyrozumiałości dla
tradycyjnych wierzeń. Modne stało się nawet powiedzenie, że w tych
sprawach „poeci wiele nakłamali”,
do spółki zresztą z chytrymi politykami (Krytiasz). Większość greckich i rzymskich szkół filozoficznych w imię rozumu odrzuciła istnienie piekła. Epikur uważał, że
bogowie nie interesują się ludzkimi
uczynkami, wobec czego nie będą
ich też sądzić. Dla Cycerona – chociaż gorąco wierzył w nieśmiertelność duszy – piekło było jedynie
baśniową kreacją poetów mitomanów, a alternatywą – wieczna
szczęśliwość albo nicość. Z kolei
cynicy z taką pogardą odnosili się
do wierzeń religijnych i przyjętych
obyczajów, że aktem pasowania na
cynika bywał publicznie wykonany samogwałt.
ARTUR CECUŁA
10
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
POD PARAGRAFEM
To państwo
niezmiennie
zmusza ludzi
do kombinowania!
Żyję w mieście wojewódzkim liczącym kilkaset tysięcy mieszkańców.
Jestem dziennikarzem prasowym i wykonuję swoją działalność od paru ładnych lat. Niestety, jestem tzw. wolnym strzelcem, co oznacza, iż nie zatrudnia mnie na etacie żadne wydawnictwo, żadna redakcja. Wiąże się
z tym nie tylko ryzyko, że tego, co napiszę (po uprzednim zebraniu informacji, a więc generowaniu kosztów),
redakcja nie zatwierdzi do druku,
ale też brak jakiegokolwiek ubezpieczenia. Czyli: za każdą wizytę u lekarza, każde badanie, zabieg itd. płacę ze swojej kieszeni; czyli: jeśli dostanę w mordę lub ktoś przetrąci mi
kulasy podczas zbierania materiału,
np. w trakcie jakiejś demonstracji, nie
otrzymam odszkodowania za wypadek przy pracy. Nikt mi nie zapłaci
za okres choroby ani nie pokryje kosztów leczenia, nikt mi też nie zwróci
za zniszczony prywatny sprzęt. Nie
„cyka” mi też emerytura, do której
pozostało mi – o ile dozipię – dobre
ponad 35 lat.
Oczywiście, mógłbym opłacać dobrowolną składkę zdrowotną albo też
wykupić polisę ubezpieczeniową, ale
przy niskich wycenach panujących
obecnie w większości tytułów prasowych jest to po prostu dla mnie
nierealne.
System rozliczeń, jaki panuje na
linii dziennikarz wolny strzelec a redakcja (wydawnictwo):
Być chłopem
Nie tylko w moim przypadku wygląda to tak, że jakiś czas od publikacji na łamach gazety dostaję jakieś
honorarium autorskie, nie podpisując
nawet jakiejkolwiek umowy o dzieło
czy też innej. Sam jednak nie prowadzę działalności gospodarczej, a jedyne, co państwo ma z moich dochodów, to podatek od osób fizycznych
odprowadzany na zasadach ogólnych.
Ale też: jakbym przestał pisać, przestano by mi płacić, więc moich dochodów nie należy traktować jako stałego źródła zarobków.
Za namową kolegów postanowiłem zostać rolnikiem. Nie żebym zaraz rzucił długopis, notes i wziął się
do pługa. Z zaprzyjaźnionym posiadaczem kilku hektarów zawarłem napisaną niemal na kolanie dziesięcioletnią umowę dzierżawy. Ważne jednak, by czynność taka nie była nieodpłatna. W zamian teoretycznie
mam mu co roku dawać kilka kwintali zboża lub ich równowartość pieniężną. Również powierzchnia „mojego” pola musi wynosić – i w hektarach fizycznych, i przeliczeniowych
(w zależności od klasy ziemi) co najmniej jeden ha.
Nie będę się wgłębiać w arkana i specyfikę funkcjonowania
rozmaitych polskich urzędów administracji publicznej różnego stopnia i pracujących tam ludzi, bo to
oddzielne zagadnienie. Najistotniejsze jest to, że z podpisaną i poświadczoną we właściwym urzędzie gminy
i zarejestrowaną w starostwie powiatowym umową udałem się do oddziału Kasy Rolniczego Ubezpieczenia
Społecznego. Tu zaczęły się schody.
– Dzień dobry – mówię, okazując kwity. – Jestem chłopem małorolnym i chciałem się zarejestrować
w KRUS.
– A prowadzi pan jakąś inną działalność gospodarczą?
– Nie – odpowiadam zgodnie
z prawdą.
– Czyli pan nie pracuje.
– Owszem, pracuję.
– No to ma pan już w ZUS ubezpieczenie!
– Nie mam. Nie mam z tą instytucją nic wspólnego – tłumaczę.
– Jak to
możliwe?
– Normalnie. Osiągam
dochody nieobjęte składkami
ZUS.
Porady prawne
Mam następujący
problem. Moja córka
wyprowadzała naszego
psa. Po drugiej stronie ulicy akurat wracała do domu moja druga córka. Pies
wyrwał się pierwszej córce i pobiegł w kierunku drugiej. W związku z tym wpadł
pod samochód. Doznał na szczęście dość
niewielkich obrażeń. Jednakże właściciel
samochodu żąda ode mnie zwrotu kosztów, jakie poniósł w związku z naprawą
samochodu (które uważam za bardzo zawyżone). Straszy mnie sądem. Czy muszę mu zwrócić koszty naprawy samochodu?
W opisanym przez Panią przypadku mamy do czynienia z odpowiedzialnością za szkodę wyrządzoną przez zwierzę. Kwestię tę reguluje kodeks cywilny w art. 431 par. 1: „Kto
zwierzę chowa albo się nim posługuje, zobowiązany jest do naprawienia wyrządzonej przez
nie szkody niezależnie od tego, czy było pod
jego nadzorem, czy też zabłąkało się lub uciekło, chyba że ani on, ani osoba, za którą ponosi odpowiedzialność, nie ponoszą winy”.
Oznacza to, że każda osoba, która chowa zwierzę lub się nim posługuje, jest zobowiązana
naprawić szkodę przez nie wyrządzoną. Jest
to odpowiedzialność obiektywna, niezależna
od winy osoby chowającej lub posługującej
się zwierzęciem. W Pani przypadku oznacza
to konieczność naprawienia szkody, jaką wyrządził Pani pies w mieniu poszkodowanego.
Oczywiście, jest Pani zobowiązana pokryć tylko rzeczywistą wysokość szkody, w związku
z tym, jeśli kwota podana przez właściciela
samochodu wydaje się Pani zawyżona, oczywiście może ją Pani kwestionować.
Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 1964.16.93.
~~~
Mój teść wraz z żoną i trójką synów
przyjechał na Ziemie Odzyskane w 1945
roku. W 1957 r. zmarł, a ja wraz z mężem wzięłam na siebie obowiązek opieki
nad teściową. W 1960 r. przenieśliśmy się
na gospodarstwo teściów. W 1964 roku
wróciliśmy do Łagowa, a teściowa pozostała z nami, pod naszą opieką. Na gospodarce teścia zamieszkał jego drugi syn
ze swoją żoną i trójką dzieci. Teściowa
zmarła w 1984 r. Mój mąż i jego bracia
również już nie żyją. Ani teść, ani teściowa nie pozostawili testamentu. Obecnie
moja szwagierka sprzedaje działki, które pozostały z gospodarstwa teścia. Czy
w zaistniałej sytuacji jakaś część ziemi
– Z czego?
– Z mocy ustawy o prawach autorskich.
– O, to pan wolny zawód uprawia! Nie możemy pana zarejestrować,
skoro prowadzi pan działalność gospodarczą.
– Uprawiam wolny zawód, ale
nie prowadzę działalności gospodarczej.
Po chwili rozmowa
przeniosła się do pani
kierowniczki i wyglądała mniej więcej tak
należy się mnie i mojej rodzinie? Czy
mam prawo ubiegać się o nią w ramach
spadku po teściu?
W przypadku niepozostawienia testamentu przez Pani teścia i teściową w grę wchodzi dziedziczenie testamentowe. Ponieważ teść
zmarł w 1957 r., zastosowanie do owej sytuacji będą miały przepisy Dekretu z dnia 8 października 1946 – Prawo spadkowe. Dekret nie
regulował odrębnie dziedziczenia gospodarstw
rolnych, wobec czego zastosowanie mają przepisy ogólne. Zgodnie z art. 22 pozostały przy
życiu małżonek dziedziczy z ustawy ze zstępnymi małżonka zmarłego – jedną czwartą część
spadku. Pozostałą część spadku dziedziczą
zstępni (synowie) w częściach równych – co
oznacza, że Pani mąż otrzymał jedną czwartą spadku. Dalsza część Pani listu nie zawiera wielu istotnych informacji. Teściowa zmarła w 1984 r. (przyjmujemy, że Pani mąż zmarł
później) – pod rządami „nowego” kodeksu
cywilnego. Zgodnie z art. 1059 spadkobiercy
(mąż i rodzeństwo męża) dziedziczą z ustawy gospodarstwa rolne, jeżeli w chwili otwarcia spadku:
1) odpowiadają warunkom wymaganym
dla nabycia własności nieruchomości rolnej
w drodze przeniesienia własności albo
2) są małoletni bądź też pobierają naukę
zawodu lub uczęszczają do szkół, albo
3) są trwale niezdolni do pracy.
Na podstawie Pani listu przyjąłem, że jedynie pkt 1 ma zastosowanie. Owe warunki
wymagane dla nabycia własności nieruchomości rolnej określa natomiast ówczesny art.
samo. Pokazano mi urzędowe wytyczne, że osoby uprawiające wolny zawód, a prowadzące własną działalność gospodarczą nie mogą być objęte ubezpieczeniem KRUS. Ja zaś
tłumaczyłem, że mnie to absolutnie
nie dotyczy i jako chłop mam prawo
do ubezpieczenia rolniczego. Zapytałem, czy jak autentyczny rolnik ze
wsi coś napisze i otrzyma honorarium,
to zostanie wykreślony z ewidencji
KRUS i czy przypadkiem nie kłóci
się z to prawem do wolności słowa.
Potem nastąpiły chwile szczerości.
– Proszę pana, a jak
prywatnie porozmawiamy,
to pan tego nie opisze?
– Nie opiszę – zełgałem.
Okazuje się, że KRUS, czyli
państwo, ma z takimi jak ja kłopot.
No bo to niby pracuje, niby zarabia
i płaci podatki, ale szczegółowe przepisy różnych instytucji tego w zasadzie nie przewidują. Stanęło na tym,
że ja we wniosku rejestracyjnym
o źródle zarobków z honorariów nie
wspomnę, a urzędnicy KRUS będą
mogli mnie potraktować jak rolnika.
Wówczas będę normalnie ubezpieczonym obywatelem. Kwartalnie muszę jedynie uiścić 300 zł, a nie np. 800
zł, gdybym prowadził własną działalność gospodarczą. Ale i tak będę
wnioskować o udzielenie ulgi, bo
przecież zysków z gospodarstwa nie
mam żadnych.
A gdzie leży „moje” pole? Nie
wiem. – Gdzieś tam pod lasem – pokazał mi wydzierżawiający kolega ręką z oddala. Ponoć jest nawet obsiane żytem.
KAZIMIERZ CIUCIURKA
160 kc., którego par. 1 stanowi, że własność
nieruchomości rolnej lub jej część może być
przeniesiona na rzecz osoby fizycznej tylko
wtedy, gdy nabywca:
1) stale pracuje w jakimkolwiek gospodarstwie rolnym bezpośrednio przy produkcji rolnej albo
2) ma kwalifikacje do prowadzenia gospodarstwa rolnego.
Z informacji zawartych w Pani liście nie
wynika fakt, zgodnie z którym Pani mąż
w chwili otwarcia spadku pracował w gospodarstwie rolnym albo posiadał kwalifikacje do
prowadzenia gospodarstwa rolnego. Natomiast art. 160 par. 3 wskazuje, że rozporządzenie Rady Ministrów określi, jakie kwalifikacje uważa się za kwalifikacje do prowadzenia gospodarstwa rolnego. Zgodnie z tym
rozporządzeniem za kwalifikacje do prowadzenia gospodarstwa rolnego uważa się ukończenie szkoły rolniczej, przysposobienia rolniczego lub uzyskanie tytułu kwalifikacyjnego w zawodach rolniczych. Ponadto przerwa
w pracy w gospodarstwie rolnym nie stanowi
przeszkody do uznania, że osoba zainteresowana odpowiada warunkom określonym
w art. 160 par. 1 pkt 1 kodeksu cywilnego.
W przypadku spełniania przez Pani męża i jego rodzeństwo wskazanych warunków,
każdy z braci otrzymałby 1/3 spadku po swojej matce (a Pani teściowej).
W takiej sytuacji powinna Pani wystąpić
do sądu o stwierdzenie nabycia spadku przez
męża po jego rodzicach.
opracował MECENAS
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
ZANIM ZAPŁONIE ZNICZ
11
DO IGRZYSK W PEKINIE POZOSTAŁO 8 DNI
Szybciej, wyżej, silniej (cz. 3)
ekin 2008 to pierwsze od
20 lat igrzyska olimpijskie
rozgrywane w Azji. Decyzja
o wyborze stolicy Chin zapadła 13 lipca 2001 roku. Przegrały: Toronto, Paryż, Stambuł i Osaka. Największa na świecie impreza
sportowa rozpocznie się 8, a zakończy 24 sierpnia.
Ósmy dzień ósmego miesiąca
ósmego roku tysiąclecia o ósmej
wieczorem (ceremonia otwarcia)
– cztery ósemki naraz to w symbolice chińskiej nieprawdopodobny zbieg szczęścia i spokoju.
jednak nic takiego się nie stało, bo
np. pod pretekstem zagrożenia spokoju władze Chin tuż przed igrzyskami wysiedliły poza stolicę (lub
aresztowały) „element” niepewny
politycznie (ok. 30 tys. osób) oraz
przymusowo eksmitowały od 2 do
3 mln osób (dane wg różnych źródeł), które miały to nieszczęście, że
zamieszkiwały w rejonie przyszłych
obiektów olimpijskich.
W proteście przeciwko temu,
a także ujawnionemu faktowi dostarczania przez ChRL broni do
Darfuru, z reżyserowania ceremonii otwarcia i zamknięcia igrzysk
zrezygnował Steven Spielberg.
Był to wielki cios dla organizatorów, bo komunikat o decyzji reżyser opublikował pół roku przed imprezą, czyli za pięć dwunasta.
sposób na udane przygotowanie
EURO 2012 w Polsce?).
Jednym z oficjalnych utworów inaugurujących igrzyska będzie specjalnie na tę okazję napisane oratoriom. Władze Chin zamówiły je u Krzysztofa Pendereckiego. Cena kompozycji nigdy nie została ujawniona.
Każde igrzyska to nowe konkurencje sportowe. W Pekinie będzie
ich kilka. Najciekawsza to maraton
pływacki na... otwartym akwenie
– dla kobiet i mężczyzn. Zrezygnowano niestety z kilku innych konkurencji pływackich.
w 2004 r. byli tuż za Amerykanami.
Amerykanie wywalczyli aż 103 medale (35 złotych, 39 srebrnych, 29
brązowych), a Chińczycy w sumie
63, z czego aż 32 złote.
Pewną nadzieję na polskie sukcesy daje niedawny występ w Pekinie naszych dziennikarzy. Zagrali oni trzy mecze piłkarskie z reprezentacją żurnalistów chińskich
i wszystkie trzy wygrali. Łączny
wynik – 19:4!
Tuż przed godziną „zero” wprowadzono w Pekinie ograniczenie
ruchu samochodów. W dni parzyste ulicami mogą poruszać się samochody, których rejestracja kończy się cyfrą parzystą, w nieparzyste – nieparzystą. W ten sposób z ruchu wyłączone zostanie 3,5 mln aut.
wykorzystali Rosjanie w Moskwie
w 1980 roku. Z powodzeniem.
Mieszkańcy Pekinu otrzymali polecenie, aby z turystami nie rozmawiać o... seksie. Nie wolno wdawać
się w dysputy o religii, dochodach
i prawach człowieka. Złamanie tego
zarządzenia grozi więzieniem.
Na igrzyskach wystąpią pod
własnymi flagami nader egzotyczne kraje: Antigua i Barbuda, Aruba,
Belize, Burkina Faso, Dżibuti, Gwinea Bissau, Komory, Nauru, Palau,
Saint Vincent, Samoa, Wyspy Cooka, Wyspy Dziewicze, Wyspy Marshalla i Wyspy Salomona.
Polski judoka Krzysztof Wiłkomirski będzie na matach Pekinu walczył o... życie. Jedenasto-
Nieprawdopodobny? Rzeczywiście niesłychane jest tak naprawdę tylko to, że władze ChRL igrzyska w tym właśnie czasie zaplanowały sobie już 40 lat temu! W roku
1968 wyznaczono w stolicy Chin
grunty pod przyszłe obiekty sportowe (na których przez cztery dekady nie wolno było budować czegokolwiek trwałego). W dokumentach chińskiej partii komunistycznej (z końca lat 60.) można przeczytać, że rok 2008 to jest czas, kiedy
Państwo Środka do uniesienia gigantycznej imprezy będzie optymalnie gotowe. Antycypacja, jasnowidzenie czy... dalekowzroczna polityka?
Chyba jednak polityka, bo nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby organizację igrzysk dostał kraj tak notorycznie łamiący prawa człowieka. Wielu członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego protestujących przeciwko pekińskiej lokalizacji imprezy udobruchano tym, że igrzyska wpłyną na poprawę sytuacji więźniów
politycznych, mieszkańców Tybetu, kobiet, mniejszości etnicznych,
religijnych, seksualnych itp. Chyba
Niedługo później Parlament Europejski w specjalnej rezolucji zaapelował do przywódców państw
o niebranie udziału w ceremonii
otwarcia igrzysk. Ile „koronowanych głów” do tego się zastosuje,
zobaczymy 8 sierpnia.
Chiński Komitet Olimpijski
ustalił główne hasło największej na
świecie imprezy: „Jeden świat, jedno marzenie”. Krytycy natychmiast
zobaczyli w tym ślady komunistycznego totalitaryzmu i opublikowali
slogan alternatywny: „Jeden świat,
wiele marzeń”.
A jednak fani sportu na całym
świecie czekają na swoje święto,
więc miejmy nadzieję, że przebiegnie ono pod znakiem pokoju i sportowej rywalizacji.
A oto garść pekińskich ciekawostek olimpijskich:
Robotnicy zatrudnieni przy budowie obiektów olimpijskich pracowali 12 godzin dziennie za 100
dolarów miesięcznie. Organizatorzy
prac przydzielili im łóżka w robotniczych miasteczkach namiotowych.
Jedno łóżko na dwóch... w systemie
zmianowym: jeden śpi, drugi pracuje (czy to przypadkiem nie jedyny
Oficjalne maskotki Pekinu to:
ryba Beibei, panda Jingjing, smok
Huanhuan, antylopa Yingying i jaskółka Nini. Pierwsze sylaby ich
chińskich imion tworzą zdanie:
„Pekin wita”.
Na imprezę przygotowano
6 tys. 150-gramowych medali, co
oznacza, że są one nieco cięższe
niż podczas poprzednich igrzysk.
Te dla zwycięzców mają nie mniej
niż 6 gramów złota, a dla zdobywców drugich miejsc są w całości
wykonane z czystego srebra. Krążki mają w centrum wyobrażenie
olimpijskiej pochodni, a na rewersie – kręgi z jadeitu, który w kulturze chińskiej symbolizuje cnotę i honor. Złoto jest wartościowe, ale jadeit jest bezcenny – mówi azjatyckie przysłowie.
Oczywiście, reprezentacja Chin
ma ochotę zdobyć pierwsze miejsce
w klasyfikacji medalowej, pokonując USA. I niewykluczone, że jej się
to uda: w Atlancie w 1996 r. Chińczycy zajęli czwarte miejsce, w Sydney w 2000 r. – trzecie. W Atenach
Za złamanie tego prawa grozi więzienie. Sportowców i dziennikarzy
wozić będą klimatyzowane autobusy z napędem elektrycznym.
Na czas igrzysk zakazano serwowania w pekińskich restauracjach potraw z... psów – tradycyjnego chińskiego smakołyku. Podobnie postąpiono w roku 1988
w Seulu. Po igrzyskach zakaz przestał obowiązywać.
Sportowcy w Pekinie rywalizować będą w 302 konkurencjach.
Przygotowano na nie ponad siedem
milionów biletów w cenie od 10 do
500 juanów (od 4 do 200 złotych).
W Pekinie mają wystąpić sportowcy z Afganistanu. Także kobiety. Talibowie ostrzegli je (i ich rodziny), że jeśli zdecydują się na udział
w igrzyskach, po powrocie do kraju zostaną zamordowane.
Pogoda w Pekinie jest zagwarantowana. Podczas igrzysk w chmurach detonowane będą rakiety
z jodkiem srebra, co ma zagwarantować błękitne niebo. Podobny patent
miesięcznego syna Franka! Jeśli
uda mu się stanąć na podium, zarobi pieniądze na nadzwyczaj pilną operację serca dziecka. Za złoty
medal dostanie 200 tysięcy, za srebro 150, zaś za brąz 100. Cena zabiegu określana jest na ok. 70 tys.
Trzymamy kciuki!
Pokoje sportowców w wiosce
olimpijskiej ozdobione będą kwiatami. Ma ich być 30 tysięcy. Samych
storczyków! Będzie też można kupić sobie dodatkowy bukiet. Najtańszy za 15 dolarów.
Aby żywność podczas igrzysk
(dla sportowców, trenerów, działaczy i dziennikarzy) była najwyższej
jakości, rząd ChRL wydał dwa lata
temu tajne rozporządzenie o hodowli
najwyższej na świecie jakości świń.
Świnie hodowane są w gospodarstwach, których lokalizacja jest ściśle
tajna, a dostęp do nich jest strzeżony.
Zwierzęta karmione są paszą niezawierającą żadnych antybiotyków
i sztucznych składników. Raz dziennie wyprowadza się je na spacer.
MAREK SZENBORN
PAULINA ARCISZEWSKA
P
12
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Więzienie w Strzelcach Opolskich. Dwie ciężkie
bramy otwierają się ze zgrzytem. Obowiązkowe
przejście przez rentgenowskie czujniki, czyszczenie
kieszeni z metalowych przedmiotów, wreszcie
przemarsz przez dziedziniec do sali widzeń
w więziennym bloku.
Ostatni
więzień
Ziobry
D
yrektor mamra nie zna
historii swoich pensjonariuszy. Dla niego „ten interesujący
dziennikarza skazany” jest kolejnym, pozbawionym życiorysu, anonimowym człowiekiem.
A „gości” u siebie jednego z najwybitniejszych polskich pięściarzy, człowieka, który ponad 20 lat temu występował na arenach świata w koszulce z orłem na piersi. Słynnego, ba, legendarnego już, Krzysztofa „Kurasia” Michałowskiego, fightera rodem z Włocławka, jedynego pogromcę gwiazd
kubańskiego ringu. Triumfatora wielu
międzynarodowych turniejów, w tym
Stamma i TSC Berlin, najmocniejszego wówczas turnieju amatorskiego, porównywalnego z mistrzostwami świata. Ten chłopak był obdarzony wielkim
sercem do walki.
Teraz naprzeciw dziennikarza siedzi 52-letni schorowany, ale słusznej postury mężczyzna, dobroduszny, wdzięczny za jakiekolwiek zainteresowanie jego osobistą historią,
która, niestety, zaprowadziła go tam,
gdzie jest obecnie. Za kraty. Właściwie
to on sam nie wie, dlaczego tak się stało. Jako jedna z wielu „wysłużonych”
sław wrócił do Włocławka i jedyne, co
potrafił robić, to zdyskontować swoją
sławę na „bramce”. Jako ochroniarz.
I to renomowany. Pracował najlepiej
jak potrafił. Miejscowa policja twierdzi
do dziś, że na ochranianych przez niego obiektach panował wzorowy porządek. Wiadomo, kto pozwoliłby sobie
na bliskie spotkanie z pięściami „Kurasia” i z jego sławą, typowo mołojecką? Takich silnych nie było. A jednak,
jak w tej branży bywa, spokój nie jest
wieczny. Sława tym bardziej.
Latem 1995 roku stał na „bramce” w słynnym hotelu „Cieniewski”
we Włocławku, bardziej znanym jako
„Wikaryjka” – od nazwy miejscowego jeziora. Od dawna fama krążyła,
że do opanowania tego miejscowego
źródła dochodu dążyła grupa bydgoskiego „Księcia”, który pragnął podporządkować sobie wszystkie liczące się knajpy w tym rejonie kraju.
To nie były czcze pogróżki. Feralnego wieczoru pod hotel zajechało kilkadziesiąt aut z żołnierzami „Księcia”. Świadkowie twierdzili, że samochody najeźdźców zablokowały
szosę na pięciokilometrowym odcinku. Później gliniarze tłumaczyli się, że
przez to nie mogli w porę przyjść napadniętym z odsieczą. W każdym razie większość ochroniarzy umknęła,
ale nie „Kuraś”. To się nie mieściło
w jego charakterze. Do pomocy miał
ekipę Ruskich, wynajętych przez powiadomionego o napadzie restauratora. Ponoć byli uzbrojeni w broń palną, ale po latach tego nikt już nie potwierdzi. Knajpiarz mógł wezwać policję, lecz najwyraźniej nie wierzył
w skuteczność takiej możliwości,
i zresztą słusznie. W każdym razie
na placu boju został fighter „Kuraś”
z grupą najemników. Ochroniarz walczył wspólnie z nimi do końca zadymy. Pod gradem kul – to nie jest żadna przesada. Nawet wtedy, gdy bandyci do mieszkania szefa hotelu wrzucili granat. Na szczęście nie było akurat
w tym miejscu jego dzieci.
Mówiono, że w szamotaninie
wyrwał pistolet jednemu z napastników. On sam mówi co innego. Powalił uzbrojonego bandytę na glebę, lecz
pistoletu nawet nie dotknął. Prokuratura twierdzi, że to on postrzelił jednego z nich, ale „Kuraś” temu zaprzecza. Ba, zaprzeczył temu sam postrzelony, który zeznał podczas rozprawy,
że nie wie, od kogo „dostał” kulę, lecz
z całą pewnością nie od „Kurasia”. Ruskich nie przesłuchano, bowiem tylko
szef „Wikaryjki” wie, kogo zatrudnił
i jakimi „argumentami” ten ktoś dysponował. Ale w końcu trudno wymagać od poszkodowanego, by sam siebie obciążał.
Po przeszło godzinnej gigantycznej
krwawej walce, kiedy na placu bronił
się jeszcze osamotniony „Kuraś”, pojawiła się policja. Zatrzymano 160 (!)
bandytów „Księcia”.
Właściciel zrezygnował z prowadzenia hotelu, a zatrzymani bandyci otrzymali śmieszne kary za bójkę
z użyciem niebezpiecznych narzędzi. Większość z nich wyszła po przesłuchaniu na wolność, a „Kuraś” dostał trzy lata za... nielegalne posiadanie broni palnej. Śmieszne, ale nie dla
niego. Od natychmiastowej paki broniły go choroby, karta rencisty i apelacja.
O efekcie tej ostatniej nawet nie wiedział. Dziś mówi, że adwokat nie poinformował go o rezultatach odwołania.
I nagle, po dwunastu latach wezwano
go do odsiedzenia zasądzonej kary.
„Kuraś” Michałowski krzyczy
o niesprawiedliwości, uważając siebie
za ostatniego więźnia Ziobry, który na
włocławskim terenie szukał gangsterów i znalazł akurat tego, który się
miejscowym mafiosom nie zwykł kłaniać. Ma głębokie poczucie krzywdy
i trudno mu się dziwić.
Ręczyły za niego władze Włocławka, działacze miejscowego klubu sportowego Start, Związek Hodowców Gołębi, którego jest wieloletnim prezesem, i wiele innych
osób, którym znana jest niepokalana
życiorysowa karta wybitnego pięściarza. Murem stanęli za nim działacze
z pięściarskich klubów Włocławka
i Jastrzębia. Nie pomogło. „Kuraś” siedzi już 10 miesięcy w Strzelcach Opolskich i stara się o przerwę w odsiadce,
jako że cierpi na pourazową padaczkę – pokłosie uprawianej dyscypliny. Już ponad dwadzieścia razy miał
w celi atak epilepsji, często zajeżdżało
do więzienia pogotowie ratunkowe, bo
bokser tarzał się nieprzytomny po posadzce, tocząc pianę. On sam ten swój
tragiczny los znosi z ringową godnością. – Toczę walkę – mówi – bo głupio byłoby zdechnąć za kratami.
Wkrótce na wokandzie ponownie stanie sprawa o udzielenie słynnemu bokserowi przerwy w odbywaniu
kary. Na leczenie. Czy wygra tę życiową walkę?
JAN SZCZERKOWSKI
Fot. Archiwum sekcji
bokserskiej Górnik Jastrzębie
Najnowsza płyta WALDEMARA KOCONIA – patriotyczna
i antyklerykalna – do nabycia w dobrych punktach muzycznych
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
R
uch pątniczy każdego roku
w sierpniu jest newsem rodzimych mediów. Jednak
pielgrzymka to nie tylko
choreografia, świadectwo złożone
przed kamerą, ksiądz grający na gitarze i łzy przed jasnogórskim szczytem, ale także miesiące przygotowań
niemających wiele wspólnego z wiarą, przestrzeń prywatnych karier księży i źródło całkiem niemałej kasy.
W czasie swojej kapłańskiej przygody siedem razy chodziłem w pieszych pielgrzymkach. Najdłużej byłem
przewodnikiem grupy z Włodawy, która maszerowała na Jasną Górę w ramach Pielgrzymki Podlaskiej. Pierwszy raz poszedłem w 2001 roku, aby
– jak mi tłumaczono – uspokoić atmosferę po skandalicznym prowadzeniu grupy przez o. Michała Pacana
Już wkrótce polskie drogi zaroją się
od pielgrzymów, którzy pod dyktando
swoich duszpasterzy będą manifestować wiarę i przywiązanie do Kościoła.
Czy wiedzą, co czynią?
gitarę, poinformowano mnie, że taka
składka miała miejsce w roku poprzednim i że zebrano wówczas... 2 tys. zł.
Poszedłem więc do o. Michała po instrument. Jakież było moje zdziwienie,
gdy powiedział, że do gitary dołożył
stówę ze swojej kieszeni i da mi ją pod
warunkiem, że za nią zapłacę.
Podlaska Pielgrzymka Piesza
uchodzi – nie bez racji – za jedną
roznegliżowani. Nie trzeba chyba
nikogo przekonywać, że młodzież
radziła sobie z wyświęconymi kontrolerami. Włodawscy paulini, którzy odpowiadali za grupę 17 z Podlasia, dokładnie wiedzieli (podobno tylko z plotek), która dziewczyna straciła cnotę na pielgrzymce,
kto się upił, kto ćpał. Pamiętam, jak
pierwszego roku wędrówki z Siedl-
prowadzenie grupy. Natomiast cała
moja zasługa polegała na tym, że
rozliczałem się z pieniędzy i oddawałem wszystko kierownictwu. Mój
poprzednik nie potrafił zrozumieć, że
kasę trzeba doić od świecczuchów,
a nie od kleru, i dlatego przez całe
5 lat słuchałem niewybrednych uwag
pod jego adresem.
Pielgrzymki były oczkiem w głowie episkopatu – pewnie ze względu na to, że grupy licznie obsadzała
młodzież, traktowana jako przyszłość
Kościoła. Wielu biskupów odwiedzało pątników w marszu, chcąc nieraz,
żeby to były wizyty niezapowiedziane,
jednak w pielgrzymkach chodzili koledzy kapelanów biskupów, którzy dawali cynk, a kierownictwo złaknione
pochwał, które mogłyby przejść koło
Pielgrzymka
od kuchni
Fot. WHO BE
z zakonu paulinów. Skandalem było to,
że o. Michał nie oddał kierownictwu,
tj. ks. Andrzejowi Głaskowi, kasy,
jaką pielgrzymi zostawiali przy zapisach. Ojciec Pacan wyliczył, że wyprodukowanie znaczka i książeczki to
koszt złotówki, dodał do tego po 2 złote na grupowe ubezpieczenie i żadną
miarą nie mógł pojąć, dlaczego ma zapłacić centrali 50 zł za jednego pątnika. Afera była ogromna. Podpuszczony biskup Henryk Tomasik interweniował u generała paulinów Stanisława Turka. Kasy od Michała nie wydusili, ale dostał chłop czerwoną kartkę z Siedlec i zrobił się wakat na stanowisku przewodnika grupy z Włodawy, dzięki czemu przez pięć kolejnych
lat mogłem poznawać kulisy przygotowań do pielgrzymowania.
Już na początku przekonałem się,
że mój poprzednik golił nie tylko kierownictwo. Gdy planowałem ogłosić
w kościele zbiórkę na potrzebną grupie
z bardziej konserwatywnych imprez
tego typu. W innych diecezjach pątnicy – owszem – mają spartańskie regulaminy, na które jednak w marszu
przymyka się oko. W Siedlcach cała
masa księży sprawdzała przestrzeganie najmniejszej litery prawa. Kapłani
i klerycy chodzili nocą po polach namiotowych i kwaterach, by zapobiec
noclegom koedukacyjnym, piciu alkoholu i przypomnieć o ciszy. Nie wszyscy potrafili przy tym zachować zdrowy rozsądek. Zdarzały się wtargnięcia do namiotów, a świecenie latarkami w oczy u niejednego wywoływało
niemiłe skojarzenia. Powtarzające się
upomnienia były powodem do odesłania pątnika do domu i wysłania nagany do proboszcza.
Podczas marszu pielgrzymi musieli mieć zakryte kolana i ramiona.
Zlani potem patrzyli z zazdrością
na swoich kolegów z Lublina, Kielc
czy Warszawy, którzy wędrowali
cami starsi pątnicy instruowali mnie,
w którym zajeździe nocuje kierownictwo, na jakiej plebanii imprezuje, kogo lepiej nie zapraszać, bo będzie odór gorzały... Pewnym usprawiedliwieniem duchowieństwa siedleckiego może być fakt, że biskup
delegował na pielgrzymkę najmłodszych kapłanów, którzy musieli iść
do Częstochowy w ramach własnego urlopu, więc korzystali z każdej
okazji, żeby się wyluzować. Może
dlatego ludzie świeccy byli w drodze bardziej podziwiani i wspierani niż kler.
W miejscowości Przyrów koło
Częstochowy właściciel domu zgodził się udostępnić pielgrzymom łazienkę pod warunkiem, że nie przyprowadzą ze sobą księdza.
Rokrocznie na zakończenie wędrówki diecezjalna centrala wystawiała mi laurki i chwaliła zakonnym przełożonym za wspaniałe
nosa (gdyby faktycznie purpurat wpadł
bez uprzedzenia), informowało po cichu ludzi, kogo mogą się spodziewać
w drodze. Gdy siedlecką pielgrzymkę najeżdżał bp Zbigniew Kiernikowski, mający hopla na punkcie Pisma Świętego, księża uczulali ludzi,
by zapamiętali treść ewangelii przypisaną na dany dzień. Biskup jak zwykle
pytał, o czym traktowało Słowo Boże,
a wszyscy oczywiście wiedzieli. Dlatego „następca apostołów” mógł poczuć sens swego powołania, a kapłani liczyć na awans przy najbliższej
obsadzie wolnych probostw. Wszystko to przypominało malowanie trawy
w epoce Gierka.
Zupełnie inne zwyczaje panowały w najstarszej, Warszawskiej Pielgrzymce Pieszej, wychodzącej prawie od 300 lat spod kościoła św. Ducha. Sami kapłani żalili się niejednokrotnie, że nie ogarniają bałaganu,
jaki tam panował. Połowa młodzieży
13
w ogóle się nie zapisywała, by zaoszczędzić kasę. Jeśli ktoś wnikliwie śledził informacje wakacyjne, to może
zauważył, że przy wyjściu z Warszawy pielgrzymka liczyła co roku dwa
razy mniej uczestników niż w czasie
wejścia do Częstochowy. Skąd się to
brało? Czy tylu ludzi zapisywało się
w trasie? Nic podobnego. Po prostu
księża podawali mediom na początku liczbę zapisanych pielgrzymów,
a pod koniec – by się pochwalić i pokrzepić serca słuchaczom Radia Maryja – wszystkich (także nie zapisanych) uczestników.
Warszawska Pielgrzymka oprócz
licznych grup miała w swoich szeregach tak zwaną szpicę. Była to zbieranina starszych osób, którzy nosili chorągwie, monstrualne różańce i inny religijny osprzęt, a szli na samym początku kolumny. Jednego roku miałem okazję iść z nimi do Częstochowy w charakterze ozdoby (na czele pielgrzymki powinien iść ktoś
w habicie). Moją uwagę przykuły dwie
ubrane na biało panie, których młodość
minęła wraz z pontyfikatem Piusa XII.
Niosły wytrwale ciężkie, haftowane jakimś metalem sztandary, których nikomu nie pozwalały nawet dotknąć. Dlaczego? Bo wedle dawnego zwyczaju,
takie rzeczy mogły nosić wyłącznie...
dziewice, a ponoć tylko one nimi były
w czołówce. Jedna zaczepiła mnie kiedyś na postoju, by wylać czarę goryczy z powodu jawnego profanum. Otóż
okazało się, że według niej, „ta druga” wcale nie była dziewicą, a mimo
to wepchała się bezczelnie do chorągwi. „Ja, proszę brata, jestem dziewicą dyplomowaną – wyrecytowała
mi z dumą – i mam na to zaświadczenie od lekarza, które pokazałam
ojcu kierownikowi, a tamta to stara
k... jest”. Rok później owa kobieta stała się hitem Teleexpressu jako pątniczka, która szła z Warszawą po raz pięćdziesiąty... Weterani z czołówki przysparzali wiele problemów organizatorom, bo potrafili wszcząć awanturę
nawet o to, że w jakiejś wiosce postój był przy drugiej figurce, a nie
jak zawsze – przy trzeciej.
Umęczeni pielgrzymi, licząc każdy kilometr dzielący ich od Częstochowy, nie zdawali sobie sprawy, że meta
ich marszu to żadna przystań spokoju,
kontemplacji i świętości. Jasną Górę
w czasie sierpniowych uroczystości sami paulini nazywali „młynem”.
Sami – zamiast zgodnie z zapewnieniami modlić się w intencji pielgrzymów – biegali z posiłkami dla księży
i prezentami dla biskupów. Nie mówili głośno, że ich główny dom staje się wtedy fabryką pieniędzy, ale
każde spóźnienie na obowiązkowe
u braci zbieranie tacy było powodem
do ostracyzmu i wywoływało całkiem
szczere zgorszenie.
Mimo wszystko pielgrzymka miała
w sobie jakąś siłę przyciągania, bo na
jej zakończenie uczestnicy zapominali o odciskach, przemęczeniu i deklarowali chęć pójścia w przyszłości. Jednak czas studził emocje i zaledwie połowa starej gwardii spotykała się w trasie w roku następnym.
o. Pius
14
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
ZE ŚWIATA
Ważka kopulacja nieważka G
P
owrót problematyki seksu w kosmosie to najlepszy dowód, że
sezon letni w pełni i ciężkostrawne tematy nie są pożądane.
Temat kopulacji w nieważkości jest atrakcyjny, bo: a) seks zawsze
jest atrakcyjny; b) seks na orbicie jest ciekawszy niż na wyrze;
c) jest wciąż zagadką i nie wiadomo na pewno, czy ktoś go uprawia.
Rzecznik NASA zbył indagacje dziennikarza „Space” stwierdzeniem: „Jeśli tylko to pana interesuje, to nie mamy o czym dyskutować”.
Lecz wielu rzeczoznawców (?) zaklina się, że eksperymenty w tej materii się odbywają, a agencja kosmiczna USA stara się uniknąć taniej sensacji. Sally Ride jako pierwsza Amerykanka poleciała w kosmos w roku 1983 i... od tego czasu na pokładach promów wśród załogi jest astronautka. Albo dwie. Teraz popęd płciowy można okiełznać,
bo loty nie trwają długo, ale co będzie, gdy dojdzie do trzyletniej wyprawy na Marsa?
„Jeśli ktoś twierdzi, że astronauci są supermanami, którzy mogą
3 lata wytrzymać bez seksu, to ja
w to nie wierzę” – deklaruje Jason
Kring z Embry-Riddle Aeronautical University na Florydzie. Jego
zdaniem, badania dotyczące tego zagadnienia są konieczne, bo ewentualna ciąża w stanie nieważkości
może mieć „negatywne konsekwencje, a astronautów nie będzie się
przed lotem na Marsa kastrować”.
Sytuację porównywalną z długim lotem kosmicznym można znaleźć na biegunie południowym, gdzie
polarnicy przez długi czas odcięci są
od świata. Niedawno ostatni (przed
przerwą podczas nocy polarnej) samolot dostarczył do bazy McMurdo 16 500 kondomów. „Jest tajemnicą poliszynela – mówi Jason Kring
– że każdy z polarników ma partnerkę, z którą stosunki kończą się
z chwilą opuszczenia placówki”.
Potwierdza to prof. Lawrence
Palinkas z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles: „Z pewnością kobiety i mężczyźni na stacji polarnej mają kontakty płciowe. Podczas lotu na Marsa będzie
tak samo”.
Dziennikarka Laura Woodmansee, specjalizująca się w tematyce naukowej autorka książki „Seks
w przestrzeni”, przepowiada, że miesiące miodowe w kosmosie i seks
poza Ziemią staną się realne w ciągu dekady. Opisuje nawet preferowane w nieważkości pozycje seksualne i przewiduje, że nie obędzie się
bez elastycznych pasów utrzymujących parę razem podczas pożycia.
Sprawa nie dotyczy tylko profesjonalnych astronautów: japońska
firma First Advantage – wespół
z amerykańską Rocketplane Global
– ogłosiła w lipcu, że przyjmuje zapisy na śluby w kosmosie. Cena: 2,3
mln dolarów.
TN
Jajcarskie pogrzeby
J
an Brzechwa przestrzegał, by na jego pogrzebie nie płakać,
bo będzie pukał w trumnę. Sprzeciw wobec smutnych nastrojów żałobników udziela się dziś nieboszczykom w Australii.
Tamtejsze zakłady pogrzebowe odnotowują spadek zainteresowania graniem przy pochówku żałobnych hymnów religijnych; przyszli denaci zamawiają weselsze, bardziej żywe kawałki.
Największą popularnością wśród
pieśni pogrzebowych cieszy się
utwór Franka Sinatry „Tak, jak
chcę”, a na drugim miejscu znajduje się szlagier śp. Louisa Armstronga „Cudowne życie”. Dobór
repertuaru pogrzebowego wskazuje,
że być może życie Australijczyków
opuszcza, ale poczucie humoru
– nie. Do preferowanych melodii
na pochówek zalicza się piosenka
zespołu Monthy Pytona „Zawsze
spoglądaj na jasne strony życia”
oraz takie utwory jak: „Dzyń-dzyń,
wiedźma nie żyje”, „Jeszcze jeden
gryzie ziemię” i „Będę spał, gdy
umrę”. Wzięciem (pobożnych najpewniej) cieszą się również „Schody do nieba” kapeli Led Zeppelin
oraz (to raczej gust ateistów) „Droga do piekła” zespołu AC/DC.
CS
dy „nasi” politycy prawicy
przekazują publiczne pieniądze na Kościół, to lubią podpierać się przykładem
USA: „Patrzcie, tam życie publiczne jest przepełnione religią, a prezydent w co drugim zdaniu odwołuje się do Boga. My tylko podążamy za dobrym przykładem.
W końcu chcemy, żeby u nas też
było jak w Ameryce!”. Czy wiedzą, co mówią?
Madison. Do dziś jego pisma wyjaśniające intencje Pierwszej Poprawki stanowią istotny punkt odniesienia dla tych, którzy w amerykańskich
sądach walczą z decyzjami władz naruszającymi Kartę praw.
Różne formy zaangażowania
– głównie władz stanowych – w sprawy, które wielu uznawało za kościelne, bardzo często prowadziły i prowadzą do sądu. W wielu takich sprawach
wyrokował Sąd Najwyższy. Swoimi
Ściana separacji
Jak zwykle mylą się lub grają społeczeństwu na nosie. Stany Zjednoczone – przy całym swoim religijnym
zadęciu – są bowiem wzorem, jeśli
idzie o rozdział poszczególnych Kościołów od państwa. Konstytucyjna
zasada nakazująca oddzielenie jednego od drugiego nosi tam zwyczajową
nazwę: ściana separacji... (wall of separations). Obowiązuje do dziś, w myśl
uchwalonej w 1789 roku Pierwszej
Poprawki do Konstytucji USA. Zawierają się w niej dwie reguły. Jedna
to zakaz ustanowienia Kościoła państwowego, z czego wynika także zakaz wspierania (lub dyskryminacji)
– zarówno finansowego, jak i symbolicznego – Kościołów w ogóle. I druga – będąca właściwie klasyczną formą „wolności wyznania”.
Takie sformalizowanie spraw Kościoła w młodziutkich Stanach Zjednoczonych wynikało z warunków historycznych. Był to w końcu kraj
budowany przez imigrantów z różnych krajów Europy, ludzi należących do odmiennych wyznań i często jadących do Stanów, by uciec
przed prześladowaniami „Kościołów
państwowych”. Sama fraza pochodzi
z pism baptysty Rogera Williamsa, który już w XVII wieku pisał
o „ścianie separacji między ogrodem
Kościoła, a dzikością świata”. Do zobrazowania zasad zawartych w Karcie praw użył jej Thomas Jefferson.
Już w 1802 roku zapewniał, że „religia jest sprawą wyłącznie pomiędzy
człowiekiem i jego Bogiem”, a skoro
tak, to państwo powinno zostawić
ją w spokoju.
Podobnie jak Jefferson, choć
z jeszcze większą mocą, za zbudowaniem ściany pomiędzy Kościołami a państwem orędował James
N
a antypodach objawił się następca Twardowskiego. 24-letni Walter Scott z Nowej Zelandii na internetowej aukcji wystawił na sprzedaż swą duszę:
„Nie mogę jej zobaczyć, dotknąć
ani poczuć, to może mogę ją
sprzedać temu, kto oferuje najwyższą cenę...”.
Propozycja zainteresowała 32
tysiące internautów. 100 wystąpiło
z ofertą kupna. Najwyższa cena wyniosła 3799 dolarów australijskich,
ale okazało się, że nie była poważna.
werdyktami tworzył obowiązującą
wykładnię Konstytucji.
Jedną z najbardziej istotnych spraw tego rodzaju zapoczątkował złożony w 1946 roku pozew Eversona przeciwko Radzie Edukacji
miasta Ewing. Chodziło o dofinansowania
dojazdów do szkół.
Stan New Jersey niedługo przed pozwem
wprowadził prawo pozwalające na dofinansowanie dojazdów uczniów do szkół
prywatnych. Wśród nich były szkoły
katolickie. Everson nie zgadzał się,
by pieniądze pochodzące z podatków
służyły finansowaniu, nawet pośredniemu, instytucji religijnych, do których należą także szkoły wyznaniowe.
Mimo odwołań do Pierwszej Poprawki przegrał w sądach stanowych. Przegrał także – stosunkiem głosów 5:4
– w Sądzie Najwyższym. Większość
sędziów uznała, że program pomocy
publicznej był skierowany do wszystkich uczniów szkół prywatnych, a nie
tylko szkół wyznaniowych, oraz że
pomoc ta trafia do rodziców, a nie
do instytucji religijnych, w związku
z czym nie narusza ducha Pierwszej
Poprawki. Czterej sędziowie uznali
jednak, że nawet taka ogólna i pośrednia forma pomocy jest niedopuszczalna, gdyż może być wykorzystana do celów religijnych.
Nie osiągnąwszy swojego celu,
Everson osiągnął jednak coś innego.
Sędziowie w uzasadnieniu wyroku
podkreślili, jak wielka jest waga zasad zawartych w Karcie praw.
Stwierdzili między innymi:
„Pierwsza Poprawka wzniosła mur
pomiędzy Kościołem i państwem. Ten
mur musi zostać zachowany wysoki
i niewzruszony. Nie możemy pozwolić na najmniejszy wyłom”.
Z polskiej perspektywy ciekawy
jest też inny fragment większościowego uzasadnienia. Czytamy w nim:
„Pieniądze pochodzące z podatków,
w żadnej ilości, dużej lub małej, nie
mogą być pobierane dla wsparcia religijnych działań lub instytucji, jakkolwiek byłyby one nazywane lub jakąkolwiek formę by przybrały dla nauczania lub praktykowania religii”.
Sprawa Eversona oraz kilka podobnych stworzyły grunt dla sformułowania przez Sąd Najwyższy
tzw. „testu Lemona”.
Sprawa Lemon vs Kurtzman
(1971) dotyczyła dofinansowania
szkół
katolickich
w Pensylwanii. Sąd
Najwyższy orzekł takie
dofinansowania za naruszające Pierwszą Poprawkę i, co bardziej
istotne, sformułował
trzy zasady, które do
dziś pozwalają określić
konstytucyjność publicznych wydatków.
Zgodnie z werdyktem z 1971 r., oceniając działania rządu
z perspektywy Pierwszej Poprawki,
należy wziąć pod uwagę, czy tworzone prawo ma świecki cel (jego podstawowym zadaniem nie jest wspieranie lub powstrzymywanie jakiejkolwiek religii) oraz czy nie skutkuje ono „nadmiernym splątaniem”
państwa z Kościołem. Przy czym do
uznania niekonstytucyjności prawa
wystarczy naruszenie choć jednej
z wymienionych zasad.
Zapisy Pierwszej Poprawki oraz
orzecznictwo amerykańskich sądów
zbudowały „wysoki i niewzruszony”
mur pomiędzy państwem i Kościołem. Przejawia się on w zakazie finansowania instytucji religijnych, zakazie odmawiania modlitw i czytania
fragmentów Biblii przez nauczycieli
w szkołach publicznych, zakazie wprowadzania religii do szkolnych uroczystości oraz umieszczania symboli religijnych w budynkach publicznych.
No, panowie i panie z polskiej
(a może watykańskiej?) prawicy,
gdyby podobne zasady obowiązywały w Polsce, wówczas bez cienia przesady można by zakrzyknąć: „Ameryka!”.
ANDRZEJ BOREJSZA
Kup pan duszę!
Realnie zainteresowany nabywca zaoferował 456 dolarów. Wówczas
ofertę Scotta zdjęto z aukcji, bo pobożni zaczęli się uskarżać na obrazę uczuć religijnych. Wtedy sieć nowozelandzkich pizzerii wyraziła chęć
kupna duszy. Cena – 3800 dolarów. Transakcja została sfinalizowana. Firma zwie się Hell Pizza (Piekielna Pizza), więc dusza trafiła we
właściwe ręce. Menedżer od reklamy zapowiedział, że akt sprzedaży
duszy wywieszony zostanie w kwaterze głównej przedsiębiorstwa.
W roku 2001 duszę na giełdzie
internetowej e-Bay usiłował opchnąć
amerykański student Adam Burtle,
ale oburzenie wierzących zmusiło
kierownictwo giełdy do wycofania
oferty.
JF
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Komu świat zawdzięcza Hitlera...
...u władzy w Niemczech ze wszystkimi konsekwencjami jego kanclerstwa? Kościołowi! Katolickiemu jak
najbardziej. Dokładniej – jego szefowi, papieżowi Piusowi XII.
Taką diagnozę przedstawia Gerard Noel – znany wykładowca katolicki, były redaktor „Catholic Herald” i wiceprezes stowarzyszenia Council of Christian and Jews, który
w latach 50. spotkał się z Piusem XII.
Udowadnia to w książce „Pius XII
– the hound of Hitler” (Pius XII
– fascynacja Hitlerem), która właśnie
pojawiła się na rynku. Pius nie był
antysemitą – wywodzi autor – i nie
był zwolennikiem Hitlera. Często
wstawał z łóżka w środku nocy i odprawiał nad Hitlerem ezgorcyzmy in
absentia, bo był przekonany, że jest
on opętany przez diabła. Postępowanie papieża motywowane było
„wielkimi ambicjami, jakie miał co
do roli Kościoła katolickiego. Wierzył,
że to jedyny prawdziwy Kościół”.
„Pius był katastrofą z punktu widzenia żydów nie dlatego, że był antysemitą, lecz z powodu swych ogromnych ambicji politycznych”. Noel tłumaczy je tym, że Pius „był produktem Kościoła przed II soborem watykańskim, który wyznawał wiarę w nawrócenie żydów”.
Autor szczegółowo analizuje konkordat między III Rzeszą a Watykanem z roku 1933; konkluduje, że
umożliwił on dojście Hitlera do władzy. „Przed konkordatem Kościół
w Niemczech był zdecydowanie przeciwny Hitlerowi. W zamian za materialne koncesje na rzecz Kościoła,
Watykan zagwarantował, że niemieccy katolicy będą politycznie niezaangażowani. Z polecenia papieża
rozwiązana została partia katolicka.
M
Pius XII
Pełniła ona rolę języczka u wagi,
bez niej Hitler zdobył pełnię władzy.
Kilka dni po konkordacie rozpoczął
represje wobec żydów. Podpisawszy
konkordat, Pius XII obawiał się, że
jeśli skrytykuje Hitlera lub hitlerowców, doprowadzi to do rozłamu katolicyzmu w Niemczech. Papież miał
wielkie wizje ogólnoświatowego,
triumfującego, posiadającego olbrzymie wpływy Kościoła. Sygnując konkordat, zyskał materialnie, ale stracił moralnie” – pisze Noel.
Jego książka przedstawia także
platoniczną, trwającą 40 lat zażyłość z niemiecką zakonnicą siostrą
Pasqualiną, która opiekowała się
nim, gdy w latach 20. przeżywał załamanie nerwowe podczas sprawowania funkcji nuncjusza papieskiego w Niemczech. Była ona przez
ało kto z wierzących jest w stanie powiedzieć,
kiedy i gdzie spotkał Boga. Jeśli w ogóle takie spotkanie miało miejsce...
Ale Justin Fatica nie ma z tym problemu: Boga spotkał, gdy w wieku 17 lat wychodził z konfesjonału. Efektem spotkania (Justin nie opisuje przebiegu) stało się
założenie przez 29-latka
Hard as Nail Ministries
(Duszpasterstwo Twarde
jak Gwóźdź).
Metody, jakie Fatica
stosuje wobec swych owieczek, są wysoce niekonwencjonalne, co przysparza mu
zarówno zwolenników, jak i krytyków. „Przekazuję naukę Chrystusa w intensywny i dynamiczny sposób” – wyjaśnia. Czasem trochę zbyt dynamiczny: jeden z młodych wyznawców podczas kazania wpadł w religijną ekstazę i zaczął skakać jak szalony, skutkiem czego wybił
sobie ramię. „Jestem brutalnie szczery” – ostrzega duszpasterz. To też bywa problemem. „Jesteście tłuste”
– wykrzykuje podczas kazania, oskarżycielsko wyciągając
palec w kierunku korpulentnych parafianek. – „Obżarstwo to grzech!”. Ale panie nie zawsze to pojmują, są
więc szlochy i oburzenie. Jednym z popisowych numerów Fatiki jest polecanie, by podczas kazania walono go
krzesłem w plecy, za każdym razem, gdy wrzaśnie: Kocham Jezusa! Po co? Kiedy grzeszymy, to Jezusa boli,
4 dekady najbliższą powierniczką Piusa, ale mimo że miała bardzo silny
charakter, że sprzeciwiała się konkordatowi, nienawidziła Hitlera
i Mussoliniego, nie udało jej się
wpłynąć na poglądy papieża w tej
sprawie. Noel uważa, że po załamaniu nerwowym Pius czuł się zbyt słaby psychicznie, by stawiać czoła Hitlerowi i jego pretorianom. „Pozwolił, by nastroje antysemickie utrzymywały się w Kościele, i nie uczynił nic,
by położyć temu kres. Uważał, że żydzi muszą sobie radzić sami”.
Noel katolik twierdzi, że nie było jego intencją pisanie oskarżycielskiej książki. Przeciwnie – zamierzał
„obronić Piusa przed najcięższymi
oskarżeniami o antysemityzm”. Co
napisaliby o Piusie XII jego oskarżyciele?
PZ
a ludzkie wyznania nigdy nie są szczere, czyli są grzeszne – to banalnie proste. „Wiem, że Bóg jest ze mnie dumny, i to sprawia, że jestem dumy z siebie” – deklaruje kaznodzieja, którego niekonwencjonalne metody ewangelizacyjne stały się tematem dokumentalnego filmu HBO.
Fatica nie ma w USA patentu na oryginalne metody. Kto wie, czy jeszcze
dalej nie posunął się nauczyciel fizyki i biologii ze
szkoły Mount Vernon
w Ohio, John Freshwater. Od dawna miał problemy z bezbożnym kierownictwem szkoły, któremu
przeszkadzało, że Freshwater trzyma na katedrze Biblię, a prócz teorii Darwina (prikaz...) wykłada kreacjonizm. „Nauka jest w błędzie: Biblia stwierdza, że homoseksualizm jest grzechem, więc każdy, kto decyduje
się być gejem, jest grzesznikiem” – głosi John.
Ale Freshwater załatwił się sam – poniosła go religijna ekstaza. Jednemu ze swych uczniów na lekcji fizyki wytatuował na ramieniu krzyż, pomysłowo używając
przyrządu do demonstracji elektrostatyki. Religijny symbol, nie dość, że w szkole zakazany, był bolesny i pozostał na skórze przez kilka tygodni. Dyrekcja wyrzuciła
pobożnego nauczyciela z 21-letnim stażem na zbity pysk,
bo inaczej miałaby proces. Teraz on może się pocieszać,
że Bóg jest z niego dumny.
TN
Duma boska
15
Wiara cię „wyzwoli”
W
USA już kolejny raz wiara zaowocowała śmiercią. Neil Beagley, 16-latek z Gloucester w Oregonie, cierpiał od dłuższego czasu na zatory dróg moczowych.
Mocz, zamiast przez moczowód wydostawać się na zewnątrz,
wlewał się do organizmu, zatruwając go. Wreszcie serce, szczególnie wrażliwe na toksyczne
składniki, nie wytrzymało i chłopak zmarł. Uratowałby go zwykły cewnik.
Lecz rodzice Neila należeli do
liczącego 1200 wiernych Kościoła Followers of Christ i młodzieniec od dzieciństwa poddawany
był praniu mózgu. Ponieważ religia rodziców zakazuje jakichkolwiek interwencji medycznych, nie
zgodził się on na leczenie. Chłopak chorował przez tydzień i stan
jego zdrowia stopniowo się pogarszał. Zamiast wezwać lekarza,
członkowie Kościoła i rodzice modlili się przy jego łóżku. Teraz nie
przyznają się do winy. Prawdopodobnie rodziców nie będzie
można oskarżyć, bo prawo stanowe przewiduje, że osoby powyżej 14 roku życia mają prawo
samodzielnie podejmować decyzję o terapii.
W marcu 15-miesięczna kuzynka Neila Beagleya zmarła z powodu zapalenia płuc, bo rodzice – wierni tego samego Kościoła – nie zgodzili się na leczenie. Zostali postawieni w stan oskarżenia i bronią się argumentem o wolności religii. Dzieci wiernych Followers of
Christ umierały z powodu braku
pomocy medycznej już wcześniej.
Z tego powodu w roku 1999 zmodyfikowano w USA prawo, uniemożliwiając korzystanie z argumentu wolności religijnej.
CS
Szejk Cantenbury?
R
owan Williams, arcybiskup Canterbury, zwierzchnik Kościoła
anglikańskiego, coraz częściej otwarcie wyraża poglądy, które nie zjednują mu sympatii hierarchów ani nie przybliżają momentu ewentualnego pojednania z papiestwem.
Williams poddał właśnie krytyce historię chrześcijaństwa, wytykając przemoc, okrutne kary
i inicjowanie wojen. Co gorsza,
konstatacje te znalazły się w liście
do przywódców islamu, wzywającym ich do pojednania „w imię
wspólnego dobra”. „Doktryna
chrześcijańska obraża muzułmanów. Zwłaszcza koncepcja Trójcy Świętej, sprzeczna z islamską
wiarą w jednego wszechmogącego
Boga. Razem możemy wypowiedzieć się w obronie tych, który
nie mają głosu; najbiedniejszych,
pogardzanych, słabych, kobiet i dzieci, imigrantów oraz przedstawicieli mniejszości” – oświadczył hierarcha anglikański i... chyba tylko
B16 może mu to mieć za złe.
Przed kilku miesiącami Williams wyraził znacznie bardziej
kontrowersyjną opinię, stwierdziwszy, że w brytyjskim systemie prawnym powinno się znaleźć miejsce
dla szariatu – brutalnego prawa
obyczajowego islamu. Arcybiskup
został za to surowo ofuknięty
przez rząd i członków parlamentu.
PZ
Jezus niemoralny
D
yrektor szkoły katolickiej w Mount Vernon nazywał się Gabriel de Jesus. Nie uchroniło go to przed pokusami, które
mogą go kosztować utratę posady.
Dyro de Jesus ma bardzo silne potrzeby seksualne skierowane na własną płeć. Nie wystarcza
mu jeden partner: pełnię erotycznego szczęścia odczuwa dopiero
podczas orgii.
41-letni pryncypał podczas poszukiwań w internecie wszedł
w kontakt z dwoma panami o podobnych upodobaniach. Trójka
umówiła się na randkę w realu.
Nie mogąc znaleźć miejsca na
skonsumowanie swego związku,
wybrali opuszczony dom i włamali się doń. Nie docenili czujności
sąsiada, który miał okolicę na oku
i zadzwonił po policję. Funkcjonariusze założyli obrączki dyrektorowi i jednemu z jego partnerów, których zastali w budynku au naturel.
Trzeci uczestnik orgietki rzucił się
do ucieczki. Ponieważ był bez jakiejkolwiek konfekcji, trudno mu
było nie zwracać na siebie uwagi
i na drugim zakręcie został schwytany. Obecnie arcybiskup Nowego
Jorku duma, co począć z ognistym
pedagogiem. Z kontynuacją kariery edukacyjnej de Jesus będzie miał
problemy. Może przeniesie się do
innego stanu i pójdzie na księdza?
ST
16
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (98)
Ofiara czy kolaborant?
W 2007 r. biskup kielecki Czesław Kaczmarek został
pośmiertnie odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu
Odrodzenia Polski. Dowody na jego współpracę
z okupantem hitlerowskim środowiska prawicowe
uznały za spreparowane przez żydokomunę.
Biskup Czesław Kaczmarek
(1895–1963), syn młynarza i pokojówki, urodził się w Lisewie Małym,
wsi położonej w województwie mazowieckim. Po ukończeniu szkoły
wiejskiej i seminarium nauczycielskiego najpierw pracował jako wiejski nauczyciel, a potem wstąpił do
seminarium duchownego w Płocku.
Teologię studiował w Lille i Paryżu, gdzie uzyskał tytuł doktora teologii. W latach 1922–1926 pracował
jako duszpasterz emigracji polskiej
we Francji, by po powrocie do kraju objąć stanowisko dyrektora diecezjalnego Akcji Katolickiej w Płocku. Sakrę biskupią przyjął 4 września 1938 r. z rąk nuncjusza papieskiego Filippa Cortesiego. Cieszył
się zaufaniem kardynała Hlonda
i – jako zagorzały antykomunista
– poparciem obozu sanacyjnego.
Kiedy został ordynariuszem kieleckim, przyjął sobie – zgodnie ze zwyczajem – herb szlachecki, wywodząc
swoje rzekome szlachectwo od strony matki, co było już wbrew obyczajowi. W książce „Oglądały oczy
moje”, autobiografii Leonarda Świderskiego, byłego księdza, kanclerza
kurii i kierownika dwóch seminariów
duchownych (w 1961 roku, po 34
latach kapłaństwa, zrzucił sutannę,
K
nie mogąc już znieść fałszu i obłudy w strukturach Krk), piszącego
między innymi o życiu erotycznym
biskupa Kaczmarka z zakonnicą, czytamy: „Otóż zirytowało mnie, gdy
Czesław najzupełniej serio kazał sobie zrobić herb »rodzinny«, twierdząc,
że matka jego była szlachcianką i że
jej herbem jest »Prawdzic«. Robienie siebie szlachcicem przez matkę
– rzecz nie praktykowana – wydało
mi się przykro śmieszne, zwłaszcza że
wiedziałem, iż nieprawdziwego »Prawdzica« spreparował mu dawny bibliotekarz w Płocku, człowiek zacny, ale
trochę Figaro i typ »nadwornego« historyka z czasów Renesansu, ks. kn.
Władysław Mąkowski”.
Już w pierwszych miesiącach
okupacji hitlerowskiej biskup Kaczmarek podjął się – zgodnie z oczekiwaniami III Rzeszy i wytycznymi
Watykanu – prowadzenia polityki
uległości wobec okupanta. Był czynnie zaangażowany w akcję werbunku młodzieży polskiej na roboty do
Niemiec oraz akcję kontyngentową
na rzecz niemieckiego wojska prowadzoną na wsi. Większość duchowieństwa katolickiego w Polsce nie
godziła się na współpracę (przynajmniej tak jawną) z okupantem, zdając sobie sprawę, że działalność taka
ościół i jego poddani martwią się
tym, że Unia Europejska nie idzie
w kierunku, w którym chciałoby
ją prowadzić papiestwo. Rozpoczęto więc
krucjatę modlitewno-p
polityczną, aby wola papieska działa się jako w Watyka nie, tak i w Brukseli.
„Europa dla Chrystusa” to prężna akcja mająca na celu wywieranie presji na polityków, aby
działali w zgodzie z tzw. wartościami chrześcijańskimi objawianymi nieomylnie Europejczykom przez centralę Kościoła. Istotą ruchu kierowanego przez grono katolickich aktywistów
z Wiednia jest modlitwa o nawrócenie Europy. Ale wiemy, że Kościół nie bardzo ufa przy
ewangelizacji w skuteczność samych modłów.
Zwykł im pomagać – a to paragrafem odpowiednio sformułowanym przez usłużnych polityków, a to dotacją budżetową, a w dawniejszych czasach bywało, że także ręką kata lub
karabinem pobożnych rzeźników pod dowództwem synów Kościoła: Franco czy Pavelicia.
Czasy mamy złe, niechrześcijańskie, więc
stosy wygaszono i zapanowała... cywilizacja
śmierci, czyli rządy humanistycznych praw człowieka. Ich śmiertelność w oczach Kościoła
polega na tym, że stawia się na piedestał życie i prawa każdego człowieka od urodzenia
dyskredytowałaby kler w oczach społeczeństwa. Byli jednak i tacy przedstawiciele hierarchii kościelnej, którzy – zwłaszcza w pierwszym okresie okupacji – wykazywali skłonność
do wielkiej uległości, a nawet czołobitności wobec okupanta. Dotyczyło to szczególnie władz kościelnych diecezji kieleckiej i sandomierskiej. Od końca września 1939 r.
do maja 1940 r. biskup Kaczmarek
rozesłał do swoich parafii trzy listy
pasterskie, inspirując w nich ludność
w duchu posłuszeństwa wobec hitlerowców. W liście z maja 1940 r.
czytamy: „Dlatego wzywałem was 24
września 1939 r., abyście najpierw,
wierni przykazaniom Boga i Kościoła, okazali się posłusznymi względem
władz administracyjnych we wszystkim, co się nie sprzeciwia sumieniu katolickiemu. W tydzień później powtórnie wskazywałem
wam, jakie stanowisko macie zająć wobec władz niemieckich. Chcę tedy i wzywam was, pisałem, abyście
z całą sumiennością zachowywali wszystkie przepisy dane nam z obietnicą, że nie będzie nam nakazane nic, co by
się sprzeciwiało sumieniu katolickiemu. W społeczeństwie musi
być porządek
i ład (...). Tym
bardziej nie wolno
wam nakłaniać ucha na
podszepty podejrzanych ludzi, gdyby usiłowali wciągnąć społeczeństwo nasze, zwłaszcza młodzież,
do śmierci, czasem świadomie wybranej. To
już nie Kościół i „Bóg” (ślepy los) decydują
o życiu i śmierci człowieka, ale wolni i suwerenni ludzie robią to sami za siebie. Ta możliwość wolnego życia jest właśnie nazywana
do nieobliczalnej, konspiracyjnej akcji”. List ten, napisany tuż po podpisaniu przez biskupa lojalki na gestapo w Radomiu, wywołał liczne
kontrowersje. Za swoją postawę, czyli sprzeciwianie się walce zbrojnej
podziemia, biskup Kaczmarek został napiętnowany w Biuletynie Informacyjnym Armii Krajowej, a następnie w Sprawozdaniu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Londynie Stanisława Mikołajczyka
(w latach 1940–1943 wicepremier,
a od lipca 1943 do listopada 1944 r.
premier rządu RP na uchodźstwie).
W zamian za swoją lojalistyczną postawę biskup Kaczmarek otrzymywał ze strony władz okupacyjnych
pewne przywileje. Jednym z nich było zezwolenie na prowadzenie własnej drukarni diecezjalnej.
Wedle świadectwa wspomnianego Leonarda Świderskiego, który
doskonale znał biskupa Kaczmarka, wykazał się on obojętnością wobec losu księży aresztowanych przez
W deklaracji tego nowego ruchu czytamy,
że „kultura europejska wiele zawdzięcza Ewangelii: solidarność i prawa człowieka, uniwersytety, szpitale i katedry”. Cytat ten jest niemal
książkowym przykładem taktyki przejmowania
ŻYCIE PO RELIGII
Krucjata A.D. 2008
przez Watykan „cywilizacją śmierci”. To taki
ponury żart Kościoła, wielkiego grabarza Europy, aby nikt nie mówił, że duchowni są pozbawieni poczucia humoru.
Zatem odkąd odebrano Kościołowi władzę, jest on zdany na demokratyczne zasady
gry i ewentualne zakulisowe naciski. Akcja „Europa dla Chrystusa” koordynuje działania tysięcy katolickich ochotników, którzy mają tak
naciskać na europarlamentarzystów, aby ci głosowali zgodnie z zaleceniami Watykanu. Jednym ze środków nacisku mają być listy masowo wysyłane do polityków, aby mieli oni wrażenie, że wyborcy chcą tego samego, czego życzy sobie Kościół rzymskokatolicki.
zasług i fałszowania historii przez kościelną
propagandę. Prawa człowieka, takie jak np.
wolność sumienia i wyznania, czy sam ustrój
demokratyczny, były przez stulecia wściekle
zwalczane przez Kościół w imię... Ewangelii
właśnie. Szpitale, owszem, Kościół zakładał,
ale raczej jako przytułki dla chorych nędzarzy
zepchniętych na dno przez system społeczny
– niesprawiedliwy, ale pobłogosławiony przez
biskupów. Łożąc na ich utrzymanie, feudałowie mogli skutecznie uspokajać sumienia.
Powszechny dostęp do służby zdrowia
przyszedł ze schyłkiem władzy Kościoła pod
naciskiem lewicy i ze strachu przed komunizmem, podobnie zresztą jak wymieniona
gestapo – ks. Szwajnocha, jego osobistego sekretarza, i ks. Wajdy
– dyrektora diecezjalnego Caritasu.
„Jak w obliczu aresztowania osoby
bądź co bądź bliskiej zachował się
Kaczmarek? Po prostu wstyd mówić.
Gdy upływały godzina za godziną,
a żaden z dwu biedaków nie wracał,
trwogą przejęty był tylko wierny, choć
znacznie młodszy towarzysz i przyjaciel prałata, ks. Przybyła; niepokoiłem się ja również. Kaczmarek był
za to pogodny i wygodny, jak gdyby
nigdy nic. Przy kolacji we trójkę,
kiedy już była pewność, że tamci nie
wrócą, Kaczmarek śmiał się, a nawet swoim beczącym głosem zadowcipkował: »No, wypijmy zdrowie prałata. Pewnie wsiąkł. Jak myślisz, Leonard?«”. Obydwaj aresztowani księża ponieśli śmierć.
W 1951 r., pod zarzutami szpiegostwa na rzecz USA, próby obalenia ustroju Polski Ludowej i kolaboracji w okresie okupacji, biskup Kaczmarek został aresztowany przez
Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
Był torturowany w areszcie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego
podczas śledztwa trwającego 2 lata i 8 miesięcy. Po publicznym
procesie pokazowym, relacjonowanym szeroko przez prasę i radio, skazano go na 12
lat więzienia jako zdrajcę
i przestępcę. Wypuszczony na
wolność w grudniu 1956 r.,
powrócił do diecezji kieleckiej. Dziś uchodzi za największą ofiarę komunizmu.
Środowiska zainteresowane rehabilitacją
Kaczmarka uznają
dowody jego kolaboracji za wyjęte z kontekstu,
zmienione
i spreparowane. Co zresztą w Katolandzie nikogo chyba
nie dziwi.
ARTUR CECUŁA
solidarność. Kościół dla swoich celów zakładał uniwersytety, owszem, ale kilkaset lat
wcześniej pozamykał ówczesne wyższe uczelnie, czyli szkoły filozoficzne, a uczonych zamordował lub wygnał. Katedry natomiast pobudował często na fundamentach zburzonych
świątyń tych religii, które zniszczył. Wielki
zaiste i wcale nie kontrowersyjny jest wkład
Kościoła do naszej kultury!
Krucjatorzy „Europy dla Chrystusa” wynaleźli nawet własny znak – rybę sformowaną z europejskich gwiazdek na błękitnym tle
– i zachęcają do naklejania ich na samochody. W Polsce „Gość Niedzielny” dołączył nawet takie samoprzylepne rybki do jednego ze
swoich wydań.
W owej unijnej rybce odczytuję pewien
symboliczny, choć zapewne niechciany przez
jej twórców przekaz: Europa, która podda się
presji Kościoła, przestanie być sobą. Koło, na
którym widnieją gwiazdy na unijnym sztandarze, jest symbolem równości. Rybka – to te same gwiazdki uformowane wedle kościelnej modły. Śmierć równości, niech żyje kościelny projekt dla Europejczyków! Niech to będzie dla
nas ostrzeżenie przed pomysłami „Europy
dla Chrystusa”, czyli – w wydaniu katolickim
– dla... papieża.
MAREK KRAK
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
an Meslier poznawał Kościół i religię od środka. Pozostawił po sobie opasłe
dzieło krytycznego religioznawstwa, w którym na czynniki
pierwsze rozbierał nie tylko funkcjonowanie instytucji kościelnej, ale
i zorganizowanego systemu religijnego organizującego wiernym świat
przekonań i wartości.
Jako człowiek dał dobre świadectwo ateistyczne – przez całe bowiem życie był księdzem niezwykle
prawym, wstrzemięźliwym, surowych
obyczajów, czym wyróżniał się spośród duchowieństwa swego czasu.
Żył samotnie i ascetycznie, oddając
się kształcącym lekturom. Jako kapłan niezwykle troszczył się o swoją
J
się błędów religijnych”. Tak głosi dekret Konwentu z 17 listopada.
Co według księdza Mesliera stoi
za sukcesem trwałości religii?
„Wiara w Boga jest jedynie mechanicznym przyzwyczajeniem pochodzącym z dzieciństwa. Ludzie wierzą w Boga na słowo tych, którzy nie
wiedzą o Bogu więcej od nich. Pierwszymi naszymi teologami są nasze
piastunki. Opowiadają dzieciom
o Bogu, tak jak opowiadają o wilkołakach. Uczą je od najmłodszych
lat machinalnie składać ręce do modlitwy. A czyż piastunki mają jaśniejsze o Bogu pojęcie niż dzieci, którym każą doń się modlić? (...) Niewielu ludzi na świecie miałoby Boga, gdyby się nie postarano o to, by
PRZEMILCZANA HISTORIA
na siły organizmu (...). Świat nasz
można porównać do placu publicznego, na którym szarlatani porozkładali swoje towary; każdy z nich usiłuje przyciągnąć przechodniów, krzykliwie odmawiając wartości lekom
sprzedawanym przez swoich kolegów.
Każdy sklepik ma stałych klientów,
którzy wierzą wyłącznie w skuteczność leków swojego znachora. Nie
zdają sobie sprawy, że chociaż stale
ich zażywają, nie czują się wcale lepiej i są tak samo chorzy jak zwolennicy szarlatanów ze sklepików
konkurencyjnych. Dewocja jest chorobą wyobraźni, której się człowiek
nabawił w dzieciństwie. Świętoszek
to hipochondryk, który pogarsza lekarstwami stan choroby, na którą
to obiecują sobie praktykować kiedyś, zachowują sobie religię w rezerwie jak lek, którego wcześniej czy później będą zmuszeni użyć, aby znieczulić własne sumienie na zło, które jeszcze zamierzają popełnić”.
Religia zrodziła się z ignorancji w czasach, kiedy byliśmy wobec
świata bezbronni: „Początki wierzeń
religijnych sięgają na ogół tych czasów, kiedy dzikie narody przeżywały okres dzieciństwa. Założyciele
religii zwracali się zawsze do prostaków, ludzi ciemnych i głupich, i obdarzali ich bogami, ustanawiali dla
nich religijne obrządki, wymyślali mitologię, pełne cudów i budzące przerażenie baśnie. Te majaki przyjęte
bezkrytycznie przez ojców zostały
KOŚCIÓŁ I NAUKA (25)
Ksiądz religioznawca
Jest wśród księży postać ze wszech miar wyjątkowa.
Jan Meslier (1664–1729) był proboszczem w Etrépigny
i But, we francuskiej Szampanii. Przez całe życie prowadził
swoisty eksperyment religijny – choć nie wierzył w Boga,
pozostawał w strukturach Kościoła, obserwował i notował.
trzodę, wspomagając biedotę z własnych dochodów. Był nieustraszonym obrońcą sprawiedliwości, piętnował nadużycia panów wobec ludu, a umierając, rozdał wszystko
swym parafianom. Jego stosunek
do parafian może być stawiany za
wzór wszystkim księżom. Żyjąc
wśród chłopstwa gniecionego z jednej strony przez panów świeckich,
a z drugiej przez duchownych, był
świadkiem niesłychanego wyzysku,
a efektem obserwacji było sformułowanie przez niego postulatów
przeobrażeń społecznych w duchu
wzajemnej miłości i egalitaryzmu.
Po jego śmierci pozostało parafianom dzieło jego życia – testament duchowy, w którym drobiazgowo analizuje religię, której był
funkcjonariuszem. Tuż po ukazaniu się pierwszego wydania zostało ono natychmiast „skazane” na spalenie na stosie przez
parlament paryski. Później wielokrotnie było skazywane na tę
samą karę przez inne trybunały (ostatni raz w 1838 r.). Zachwycali się tym dziełem francuscy
filozofowie. Nawet Wolter pisał
o nim w listach do swych znajomych:
„Jan Meslier musi nawrócić ludzkość. Dlaczego ewangelia jego trafiła do rąk tak niewielu?”; „Testament
Mesliera wszyscy porządni ludzie powinni nosić w kieszeni”. W roku 1793
Konwent Narodowy Francji uchwalił wniosek skierowany do Komitetu Oświecenia Publicznego „z propozycją wzniesienia pomnika proboszczowi Janowi Meslierowi (...)
pierwszemu księdzu, który miał odwagę i siłę przekonania, aby wyrzec
im go dać. Każdy otrzymuje od swoich rodziców i nauczycieli Boga, którego oni także otrzymali kiedyś od
swoich rodziców i nauczycieli. Lecz
każdy przyrządza go, zmienia i przedstawia na swój sposób, stosownie do
swego usposobienia.
Mózg człowieka – zwłaszcza
w dzieciństwie – jest miękki jak wosk
i skłonny do ulegania każdemu naciskowi. Kiedy dziecko niezdolne jest
jeszcze do samodzielnego myślenia,
wychowawcy wpajają mu prawie
wszystkie przyszłe sądy. Jednym z najbardziej zasadniczych źródeł naszych
błędów jest przekonanie, że prawdziwe lub fałszywe poglądy, które w dzieciństwie wbito nam do głowy, są
darem natury i że z nimi przyszliśmy na świat (...). Nauczyciele rodzaju ludzkiego postępują bardzo
przezornie, wpajając ludziom zasady religijne, zanim potrafią oni odróżnić prawdę od fałszu, a rękę lewą od prawej. Równie trudno byłoby oswoić umysł człowieka w wieku
czterdziestu lat ze sprzecznymi pojęciami bóstwa, jak odzwyczaić od nich
kogoś, kto nimi nasiąkał od wczesnego dzieciństwa (...). W gruncie
rzeczy lud nie ma żadnego pojęcia
o swojej religii. To, co nazywa religią, jest tylko ślepym przywiązaniem
do nieznanych mu przekonań i tajemniczych praktyk”.
Czym jest choroba wyobraźni?
„Ludzie to chorzy z urojenia. Chciwi szarlatani dbają o utrzymanie ich
w stanie szaleństwa, aby nie stracić
zbytu na swoje leki. Lekarze, którzy
zapisują dużo lekarstw, mają o wiele więcej posłuchu niż ci, którzy zalecają zdrowy tryb życia lub zdają się
Jan Meslier
cierpi. Mędrzec nie używa lekarstw,
lecz prowadzi zdrowy tryb życia.
I zdaje się na działanie natury”. Religia jest więc, według Mesliera,
zbiorowym szaleństwem, niezauważonym przez to, że zaszczepianym
w maleńkości. Badania nad zachowaniami rytualnymi i natręctwami
występującymi w postaci chorobowej – przeprowadzone w państwach
Afryki Północnej i w Arabii Saudyjskiej – ujawniły, że aż 87 proc.
pacjentów cierpiało na zaburzenia
o podłożu religijnym. Religia bywa
określana jako ostatnie tabu psychiatrii. Badanie przeprowadzone
przez Amerykańskie Towarzystwo
Psychiatryczne w ubiegłym roku na
1200 lekarzach wykazało, że najwięcej ateistów jest wśród psychiatrów
i że najbardziej religijni lekarze są
najmniej skłonni do posyłania swoich pacjentów do psychiatrów.
Według Mesliera, religia jest anestezjologią dla sumienia. „Nie ma
nic bardziej powszedniego niż widok
pyszałków, zboczeńców, ludzi zepsutych i nieobyczajnych, którzy wyznają jakąś religię i nawet okazują niekiedy żarliwość w sprawach wiary; jeśli nie wypełniają praktyk religijnych,
przekazane z mniejszymi lub większymi zmianami ich ucywilizowanym dzieciom, które często niewiele więcej posługują się rozumem
niż ich ojcowie”.
Tymczasem należy... mieć odwagę nie wiedzieć. Helwecjusz radził: „Należy wydobyć, co się tylko
da z obserwacji, posuwać się tylko
wraz z nią, zatrzymywać się, gdy nas
opuszcza, i mieć odwagę nie znać tego, czego jeszcze nie można wiedzieć”. Odwaga, by nie znać tego,
czego wiedzieć nie można (która
bynajmniej nie oznacza pogodzenia
się ze stanem niewiedzy), oznacza
wyrzeczenie się pozornych wyjaśnień
o świecie rzeczywistym. Ta naukowa postawa, która pozwala unikać
największych błędów, nie nadaje się
jednak do powszechnego zastosowania. Wiąże się to z naszym popędem do wyjaśniania wszystkiego, czego doświadczamy.
Według księdza Mesliera, religia – wbrew temu, co się twierdzi
– nie była społecznie korzystna, lecz
przeciwnie – powodowała niepokoje społeczne i hamowała rozwój
ludzkiego ducha i nauki: „Pojęcie
tej istoty bez sensu, a raczej słowo,
17
którym się ją nazywa, byłoby rzeczą obojętną, gdyby się ona nie stała przyczyną niezliczonych zniszczeń
na ziemi (...). Niespokojne rozmyślania o przedmiocie niemożliwym
do pojęcia, a mimo to uważanym
przez człowieka za przedmiot niezwykle dlań ważny, mogą wprowadzić go w zły nastrój i wywołać
w jego umyśle groźne uniesienia.
Niech do tych ponurych skłonności dołączą się jeszcze korzyść, próżność i ambicja, a spokój społeczeństwa będzie zakłócony (...). Tysiąckroć widziało się we wszystkich częściach świata oszalałych fanatyków,
którzy mordowali się nawzajem, zapalali stosy, bez skrupułów i z poczuciem spełnionego obowiązku popełniali najstraszniejsze zbrodnie
i przelewali ludzką krew”.
Do czasów Oświecenia całe społeczeństwa dzięki religii utrzymywano w pierwotnym labiryncie zniewolenia: „Jakże umysł ludzki, trapiony przerażającymi widmami i kierowany przez ludzi, którzy czerpali
korzyści z jego niewiedzy i zastraszenia, mógł się rozwijać i czynić postępy? Zmuszono człowieka do wegetacji w stanie jego pierwotnej głupoty, mówiono mu jedynie o niewidzialnych mocach, od których miał
jakoby zależeć jego los. (...)
Każda religia, która zakłada istnienie Boga skłonnego do wpadania
w gniew, zawistnego, mściwego, drażliwego na punkcie swoich praw lub
należnych mu zaszczytów, Boga tak
małego, że można go zranić poglądami o nim, Boga tak niesprawiedliwego, że wymaga on, aby wszystkie związane z nim pojęcia były ujednolicone, każda taka religia musi się
stać źródłem zamętu, musi być niespołeczna i krwiożercza”.
Aby rządziły nami sprawiedliwość i rozum, trzeba wyeliminowania fikcji religijnej, którą od wieków pęta się i hamuje poznawanie
przyczyn naturalnych: „Przeznaczeniem ignorancji i służalczości jest
czynić ludzi złymi i nieszczęśliwymi.
Jedynie nauka, rozum i wolność mogą ich poprawić i dać im szczęście
(...). Niemal zawsze ludy, urzeczone
swoimi religijnymi pojęciami lub metafizyczną fikcją, zamiast dostrzegać naturalne i dostrzegalne przyczyny swoich nieszczęść, wady swoje
przypisują niedoskonałości własnej
natury, a źródła nieszczęść upatrują
w gniewie bogów (...). Niech idee
prawdziwe będą od dzieciństwa wpajane w umysły, niech rozwijany będzie rozum ludzi, niech rządzi nimi
sprawiedliwość”.
Według księdza Mesliera, nauka nie tylko jest sprzeczna z religią, ale jest główną rękojmią rozwoju ludzkości.
Wszystkie wypowiedzi Jana Mesliera pochodzą z książki „Testament” (wyd. PWN 1955), będącej
fragmentem jego obszernej pracy.
Książka nie była dotąd wznawiana,
a jest tymczasem fundamentalną
pracą krytycznego religioznawstwa.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
18
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
aprawdę nazywał się
Claus Philipp Maria
Schenk hrabia von
Stauffenberg. Urodził
się 15 listopada 1907 r. w Jettingen
w Bawarii.
Dzieciństwo miał sielankowe. Po
maturze wstąpił do 17. pułku kawalerii Reichswehry w Bambergu.
W nagrodę za wspaniałe osiągnięcia 1 stycznia 1930 r. mianowano go
podporucznikiem. W trzy lata później był już porucznikiem.
Śmiałe kroki zaborczej polityki
Hitlera nie uchodziły uwadze Clausa. Von Stauffenberg wnikliwie analizował głoszoną ideologię i obserwował grę, jaką prowadził nowy przywódca Niemiec.
N
bombardujących. W czasie nalotu
Stauffenberg został poważnie ranny
– stracił prawą rękę, dwa palce lewej
ręki, lewe oko, a ponadto odłamki
uszkodziły mu kolano, ucho i prawe
oko. Mimo to Claus nie zrezygnował
z wojska. Z jeszcze większą determinacją włączył się w przygotowywanie
spisku na życie wodza III Rzeszy.
Zabiegi mające na celu obalenie reżimu hitlerowskiego zostały
opatrzone kryptonimem Walküre
(„Walkiria”).
W czerwcu 1944 r. – kiedy upadek III Rzeszy był już przesądzony
– von Stauffenberg objął funkcję szefa sztabu Armii Rezerwowej. Sztab
mieścił się w gmachu przy Bendlerstrasse (dziś Stauffenbergstrasse).
udali się do Rastenburga. Bomba
ukryta w teczce posiadała bezdźwięcznie funkcjonujący zapalnik (tzw.
czasowy ołówek). Zaczynał on działać w momencie skruszenia metalowymi obcążkami szklanej kapsułki
wypełnionej kwasem. Kwas, przeżerając drut, zwalniał iglicę, powodując tym samym wybuch.
Po dotarciu na teren kwatery płk
Stauffenberg spotkał się z gen. Erichem Fellgieblem. Zadaniem generała było natychmiastowe zerwanie
wszelkich połączeń telefonicznych pomiędzy Wolfschanze a Berlinem w kilka minut po wybuchu bomby.
W biurze feldmarszałka Wilhelma Keitla Stauffenberg zapoznał
się z przebiegiem narady. W drodze
zwykłego, murowanego baraku. To
wzbudziło niepokój zamachowca, który zdawał sobie sprawę, że efekt eksplozji w zwykłym budynku będzie
mniejszy niż w betonowym bunkrze.
Wchodząc do pokoju, dyskretnie
postawił teczkę po lewej stronie masywnej podpory stołu. Plan zakładał,
że w trakcie narady von Haeften wywoła Stauffenberga na zewnątrz pod
pozorem ważnego telefonu z Berlina.
Człowiek, który chciał
zabić Hitlera
Nie ma chyba w historii hitlerowskich Niemiec większego
bohatera niż pułkownik Claus von Stauffenberg.
Poświęcił się on dla dobra własnego kraju
i zapłacił za to najwyższą cenę: życie.
Pierwszych wątpliwości co do
czystych intencji Hitlera Stauffenberg nabrał już w 1938 r., kiedy to
– w wyniku prowokacji – z wysokimi wojskowymi stanowiskami musieli się pożegnać minister wojny
– gen. Werner von Blomberg i gen.
Werner von Fritsch. Konflikt
Blomberg–Fritsch i pogrom Żydów
w 1938 roku sprawiły, że Stauffenberg po raz pierwszy zaczął myśleć
o przejściu do obozu opozycji.
Gdy wybuchła wojna, Stauffenberg chwilowo zapomniał o swej
nieufności wobec Hitlera. Ten wyszkolony i doświadczony żołnierz
służył jako oficer kwatermistrzostwa
w 6. dywizji pancernej.
W roku 1941 Clausa mianowano majorem. Wzrost okrucieństwa
hitlerowskiego reżimu sprawił, że
Stauffenberg powrócił do artykułowanej już wcześniej krytyki Führera.
Wiosną 1942 r. – u szczytu zwycięstw
Wehrmachtu – postanowił bezpowrotnie odwrócić się od wodza Rzeszy. Podczas wizyty w jednej z kwater Führera w Winnicy na Ukrainie
Stauffenberg krzyknął: „Czy tam,
w kwaterze głównej Führera, nie ma
oficera, który by wziął pistolet i zastrzelił tego bydlaka?” (G. Knopp,
„Hitler – dziedzictwo zła”). Wtedy
też zadecydował o przyłączeniu się
do organizacji, zwanej Geheimes
Deutschland („Tajne Niemcy”) .
W lutym 1943 r. Stauffenberg
rozpoczął służbę w 10. Dywizji Pancernej w Tunezji. 7 kwietnia 1943 r.
kolumna pojazdów dowodzona przez
młodego majora stała się celem
ataku amerykańskich myśliwców
Przejście na tak eksponowane stanowisko zaowocowało awansem do stopnia pułkownika. Kierowanie sztabem
dawało Clausowi to, czego pragnął:
bezpośredni dostęp do Hitlera.
6 lipca 1944 r. płk Stauffenberg
uczestniczył w dwóch dwugodzinnych
odprawach w Berghofie. Już wtedy
miał ze sobą materiały wybuchowe.
Do zamachu jednak nie doszło. Oficer postanowił zabić Hitlera pięć dni
później – 11 lipca. Niestety, tego dnia
Stauffenberg również nie uruchomił
mechanizmu zegarowego umieszczonego w bombie.
Kolejną próbę zlikwidowania Hitlera zaplanowano na 15 lipca. Na
ten dzień Hitler wezwał pułkownika na odprawę do Wolfschanze (Wilczy Szaniec) nieopodal Rastenburga (dziś Kętrzyn). Tam znów nie doszło do zamachu.
Czwartek, 20 lipca 1944 r.
Rankiem Stauffenberg oraz adiutant ppor. Werner von Haeften
powrotnej oficer poprosił feldmarszałka, aby wyznaczył mu pomieszczenie, w którym mógłby zmienić
przepoconą koszulę. Keitel – choć
niezbyt chętnie – zgodził się. W rzeczywistości Stauffenberg chciał uruchomić zapalnik bomby zegarowej.
Zgniecenie kapsułek z kwasem
sprawiało pułkownikowi wiele trudności. Jego okaleczona, pozbawiona dwóch palców dłoń, nie mogła
utrzymać obcążków. Wyślizgiwały się
raz po raz i spadały na dno teczki.
W pewnym momencie w drzwiach
pojawił się adiutant feldmarszałka
Keitla, prosząc pułkownika, aby się
pospieszył. Zjawienie się esesmana spowodowało, że Stauffenberg
zdołał zgnieść tylko jedną kapsułkę, drugi zapalnik – jeszcze nieuzbrojony – w popłochu włożył do
swojej kieszeni.
Gdy opuścili budynek, Claus
zauważył, że nie kierują się w stronę bunkra Führera, lecz w stronę
Gdy ten się zjawił, oficer – przez nikogo niezauważony – opuścił pokój.
W tym czasie jeden z uczestników
narady – płk Heinz Brandt – chcąc
bliżej przyjrzeć się mapie, zaczepił nogą o teczkę pozostawioną przez Stauffenberga. Niewiele myśląc, wziął ją do
rąk i przestawił na prawą stronę podpory stołu. Nastąpiła chwila ciszy, którą wnet przerwała potężna eksplozja,
po czym Hitler znalazł się w centrum
oślepiającego, niebiesko-żółtego płomienia. Była godzina 12.42. „Okna
i drzwi wypadły (...). Odłamki szkła,
kawałki drewna, deszcz papierów i inne szczątki latały we wszystkich kierunkach. Niektóre części drewnianego baraku stanęły w płomieniach” (I. Kershaw, „Hitler 1941–1945...”).
W momencie eksplozji, w baraku znajdowały się 24 osoby. W wyniku doznanych obrażeń jeden
z uczestników narady zmarł jeszcze
tego samego popołudnia, dwóch kolejnych nazajutrz, a czwarty z obecnych wówczas w baraku – kilka tygodni później.
Według ustalonego wcześniej
planu, w kilka minut po zamachu
trzeci spiskowiec, gen. Fellgiebel,
miał nadać meldunek do Berlina,
aby tamtejsi spiskowcy uruchomili
operację „Walkiria”. Już miał to zrobić, gdy zobaczył, jak z tlącego się
baraku w towarzystwie feldmarszałka Keitla wyszedł... Adolf Hitler.
Miał osmaloną twarz oraz podarty
i nadpalony mundur. Fellgiebel spanikował. To, że Hitler wyjdzie cało
z zamachu, nie zostało wzięte pod
uwagę. Mimo to zadzwonił do Berlina, nakazując rozpoczęcie akcji.
Samolot ze spiskowcami dotarł do
stolicy o godz. 15. Stauffenberg, zjawiwszy się w gmachu na Bendlerstrasse, powiedział: „Nie żyje. Widziałem,
jak go wynosili”. „Wybuch był tak silny, jakby w barak trafił pocisk kalibru
150 mm. Stamtąd nikt nie mógł wyjść
żywy” (B. Wołoszański, „Tajna wojna Hitlera”). Pułkownik mówił tak
przekonująco, że podlegli mu oficerowie dali wiarę tym słowom. Niebawem do pokoju, w którym przebywali spiskowcy wtargnął gen. Friedrich
Fromm: „»Zamach się nie udał – wrzasnął. – Stauffenbergowi nie pozostało
nic innego, jak się zastrzelić«. »Nie zamierzam się zastrzelić« – odparł ozięble pułkownik” (M. Baigent, R. Leight, „Tajne Niemcy...”).
Około godziny 22.30 w gmachu
wywiązała się strzelanina. Stauffenberg zaniepokojony hałasem wyszedł
na korytarz, po czym z tyłu w jego
kierunku padł strzał. Pocisk trafił go
w ramię. Gen. Fromm oznajmił spiskowcom, że właśnie zwołał w trybie
pilnym sąd wojskowy. Pułkownik
Merz, generał Olbricht, pułkownik
Stauffenberg i porucznik von Haeften zostali skazani na śmierć. „Skazanych mężczyzn, szybko sprowadzono pod strażą schodami na podwórze, gdzie czekał już pluton egzekucyjny (...). Bez ceregieli ustawiono Olbrichta na kupie piachu i szybko zastrzelono. Następny miał być Stauffenberg. Gdy pluton egzekucyjny otwierał
ogień, Haeften rzucił się przed Stauffenberga i zginął pierwszy. Na próżno.
Stauffenberga natychmiast ustawiono
ponownie na kupie piachu. Gdy rozległy się strzały, usłyszano, jak krzyknął: »Niech żyją święte Niemcy!«. Kilka chwil później, nastąpiła egzekucja
ostatniego z tej czwórki, Merza von
Quirnheima” (Kershaw, op. cit.).
Gen. Friedrich Olbricht zginął
mając 56 lat, pozostali nie przekroczyli nawet czterdziestu wiosen: płk
von Quirnheim – 39 lat, płk Stauffenberg – 37, a ppor. von Haeften
– zaledwie 36.
Egzekucja pułkownika Clausa
von Stauffenberga i jego trzech podkomendnych była początkiem wielkiej fali represji, jaka objęła ludzi
bezpośrednio bądź pośrednio związanych z zamachem.
Rolę głównego sędziego w procesach spiskowców powierzono Rolandowi Freislerowi. Wyroki, jakie zapadały na koniec każdego procesu, były dla każdego jednakowe: śmierć przez
powieszenie. Egzekucji dokonywano
w berlińskim więzieniu Plötzensee.
Trudno oszacować, ilu ludzi zostało aresztowanych w związku z podejrzeniem o przynależność do grupy spiskowej. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że oskarżonych zostało kilkadziesiąt tysięcy ludzi, spośród których na śmierć skazano blisko 5 tys. osób – głównie nie mających nic wspólnego z zamachem.
BARTOSZ KOZINA
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
LISTY
Dać świni rogi...
...to będzie bodła. Podobnie jest
z immunitetem poselskim, którego
istnienie coraz bardziej pokazuje
nam, jak daleko może posunąć się
władza w obronie tego przywileju.
23 lipca mieliśmy doskonały tego
sprawdzian w Sejmie. Przywilej ten
deprawuje i degeneruje posłów. Już
wielokrotnie wielu z nich zapowiadało swój udział w zlikwidowaniu
go – i co?! Skończyło się jedynie
na pustych deklaracjach, bo któżby
chciał oddać coś, co daje mu olbrzymią przewagę nad innymi?! Nawet
nad prokuraturą i sądami, które są
bezsilne w stosunku do naszych wybrańców, dopóki oni sami nie orzekną, kto w ich gronie cuchnie i trzeba się go pozbyć, a kogo bronić jak
niepodległości. A zatem, hulaj dusza, piekła nie ma!
Dopóki więc nie zostanie zniesiony ten ze wszech miar antydemokratyczny przywilej (przeniesiony
żywcem z czasów złotej wolności
szlacheckiej i „liberum veto”, które na ponad 120 lat wymazały Polskę z map Europy), a minister sprawiedliwości nie przestanie pełnić
jednocześnie funkcji prokuratora generalnego, dopóty Polska będzie stała nierządem i bezprawiem. Już
choćby tylko z tych dwu jakże istotnych względów. Nie sądzę jednak,
by szybko mogło do tego dojść, gdyż
władza nie oddaje tak łatwo raz zdobytych łupów. Nawet jeśli musi innym przekazać pałeczkę, to zawsze
liczy, że niebawem znów złapie za
wodze, które tylko na moment wymknęły się z rąk.
Jakże iluzorycznie, naiwnie i kłamliwie brzmi w tym kontekście art. 4
Konstytucji RP, którego treść jest
następująca: „Władza zwierzchnia
w Rzeczypospolitej Polskiej należy do
Narodu” i „Naród sprawuje ją przez
swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Dziwna zaiste jest ta... „władza narodu”, a raczej jego do niej
dostęp. Może się nią bowiem wykazać tylko co 4 lata w powszechnych
wyborach lub wówczas, gdy wybrani przezeń parlamentarzyści wspaniałomyślnie mu na to pozwolą, ogłaszając referendum. A robią to niezwykle rzadko i tylko wówczas, gdy
są stuprocentowo pewni, że NARÓD
zagłosuje zgodnie z ich zapotrzebowaniem. A zatem, kochany NARODZIE (mówią w duchu panowie
z immunitetem), morda w kubeł, bo
to my rządzimy Polską! Oddałeś na
nas głos, więc się teraz odwal, siedź
cicho na dupie i przytakuj!
Jaskrawym wręcz przykładem
lekceważenia NARODU przez parlament jest odebranie mu głosu
w kwestii wypowiedzenia się w sprawie aborcji (co raz na zawsze przerwałoby niepotrzebne dyskusje
i związane z tym wątpliwości), a także obecności religii w szkołach oraz
potrzeby istnienia konkordatu, który
został cichcem zatwierdzony. Podobnie jak krzyż zawieszony nocą
w Sejmie. Ludzie, którzy to zrobili, kierowali się utartą w Polsce normą, że nie znajdzie się śmiałek, który odważy się go zdjąć. I nie pomylili się, mimo że zostały w ten sposób złamane zasady praworządności państwa świeckiego. W świetle
faktów, które wyżej przytoczyłem,
również artykuł 2 Konstytucji RP
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Wiara kosztuje
„Ksiądz też człowiek” (tak mówi
nawet napis na koszulkach „FiM”),
więc musi się z czegoś utrzymywać.
Jak powiedział rzecznik kurii siedleckiej ks. dr Jacek Szostakiewicz na
łamach „Życia Siedleckiego”, ksiądz
nie otrzymuje wynagrodzenia z kurii. Skoro nic od pryncypała nie otrzymuje, a ma na utrzymaniu młodego
do 600 zł. Jest przecena, bo jest więcej skórek.
Wszystko zależy od „owczarza”
– np. jeden za pochówek dziecka
zażyczył sobie 300 zł, a drugi, widząc cierpienie rodziców, pochował
za ,,Bóg zapłać” i chwała mu za to.
Dochodzą do tego chrzty (około
100–200 zł), akta, komunie, bierzmowania, msze, wypominki, poświęcenie jajek, kolęda, kasa za działki
na cmentarzu, pod który ziemię dało za darmochę miasto...
Jest to temat dla urzędów skarbowych, gdzie tych panów nie widać (chyba że po zwolnienie od cła).
Czy kiedyś się pojawią?
Marian Kozak
RACJA Siedlce
Detektyw w sutannie
Po „Plebanii” i „Ranczu” czas
na nowy serial z duchownym jako
głównym bohaterem. Tym razem
Telewizja Polska kręci 13 odcinków
nowego serialu o roboczym tytule
„Ojciec Mateusz”, którego emisję
planuje się w czasie najwyższej oglądalności, czyli w niedzielne popołudnie. Serial kręcony jest w Sandomierzu, odtwórcą głównej roli jest
Artur Żmijewski, a gosposię księdza zagra Kinga Preis. Ksiądz wcieli się w rolę detektywa, który zajmie się rozwiązywaniem pogmatwanych zagadek, wyręczając w ten sposób stróżów prawa. Moja propozycja: iść dalej za ciosem i spikerów
TVP przebierać w stroje duchownych, a oglądalność podskoczy o 100
proc.
Zbigniew Ciechanowicz
(„Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”) jest zwyczajną fikcją. Dotyczy to także art. 32, którego pierwsze zdanie brzmi następująco: „Wszyscy są wobec prawa równi”. Mógłbym zacytować także art.
30 i inne, które również kolidują
z sensem istnienia immunitetu poselskiego, ale czy tego nie wystarczy?! Wszystko jest wręcz kpiną ze
zdrowego rozsądku! Należy przede
wszystkim umieścić w konstytucji
odpowiednie zabezpieczenia dla
„Władzy Narodu”. By ci, których
potem wybierze on do rządzenia,
reprezentowali właśnie NARÓD,
a nie tylko WŁADZĘ i... Watykan.
Prawo kanoniczne dominuje u nas
nad prawem państwowym. Nie powinna zatem nikogo dziwić nazwa
KATOLAND.
– Żenada to i hańba, Wysoka
Izbo! Aż mnie ręka świerzbi, by dopisać – Kołtuńska i Zdewociała!
– (Rydzykowa, Marko-Jurkowa i Cymańska). O Kaczorach nawet nie
wspomnę, gdyż to tylko pionki, którym udało się przez jakiś czas utrzymać na wierzchu i nasmrodzić (gówno też pływa i śmierdzi), lecz niebawem odejdą w całkowity niebyt.
Jeśli ktoś identyfikuje się z moimi poglądami, to proszę o kilka
słów na mój e-mail – [email protected]
Jan Nowak-Niejeziorański
wypasionego osiołka dobrej zachodniej firmy i konkubinę z przychówkiem – to co może robić, jak
nie sprzedawać wiarę? Wiara różną ma cenę, a zależy ona od miejsca podaży. W małych wioskach
o wiele trudniej jest dobrze sprzedać sakrament niż w wielkim mieście. Jak podawał w 2003 r. ks. Siedlanowski – poprzedni rzecznik siedleckiej kurii – średnio za ślub, pogrzeb itd. wyszło mu po 300 zł. Teraz trzeba być przygotowanym na
wydatek 1200 złociszów za ślub plus
średnio 180 zł za zapowiedzi. Co
roku wzrasta opłata za sakrament
małżeństwa.
Ale niech ktoś nie myśli, że dostanie ślub na raty. Pewna para
w Siedlcach zapłaciła część pieniędzy przed mszą, a po mszy... w czasie składania życzeń wielebny upomniał się o resztę należności. Słyszało to grono zaproszonych gości
i znajomych. Swoim zachowaniem
potwierdził, że są to ludzie bez honoru i ambicji, że dla nich liczy się
tylko kasa!!! Stawkę ustalają np. taką, jak muzykanci, tylko że ci muszą dojechać, przywieźć sprzęt, no
i grają we czterech, i to przez całą
noc! Wielebny jest jeden i „pracuje” zaledwie około godziny.
Z kolei na pogrzeb w małych
miejscowościach trzeba przeznaczyć
do 1500 zł. W Siedlcach możemy
już za taką usługę zapłacić od 800
W cieniu dębu...
Z racji sprzyjającej pogody staram się umilić sobie wakacje spędzane w brudnym, rozkopanym
i śmierdzącym mieście, popołudniową porą przesiadując z książką
w ręku w parkach.
Ostatnio w cieniu dębu urocze
staruszki oderwały mnie od lektury
szalenie pasjonującą rozmową. Na
początku przysłuchiwałam się im
przymusowo, gdyż damy nie były zdecydowanie ani pierwszej, ani drugiej
młodości, poza tym temat był nieciekawy – tradycyjnie licytowanie się
na choroby. Gdy temat został wyczerpany, nastąpiła chwila zadumy
i refleksji nad kondycją Polski i Polaków. Dowiedziałam się, co następuje: wszelkiemu złu na świecie winny jest TVN i Żydzi (w zasadzie na
jedno wychodzi, wszak wszyscy dziennikarze to przynajmniej pół-Żydzi),
a ojczyzna ostatnimi czasy mocno
podupada, gdyż Wojtyła Karol, święty za życia, odszedł i nie ma się kto
u Pana Boga wstawić za Polską (znaczy Wojtyła zbyt blisko Boga Ojca
być nie może...), a poza tym w szkołach uczy się alkoholizmu, narkomanii i seksu (?), więc zdemoralizowana młodzież, zamiast do kościoła, jeździ na Przystanek Woodstock,
gdzie dostaje narkotyki i alkohol,
19
wszystko w celu uzależnienia jej
i odwrócenia od Kościoła. Jurek
Owsiak to syn Belzebuba, diabeł
wcielony i zło w czystej postaci, który – pod przykrywką zbierania na
sprzęt szpitalny – za pieniądze zebrane podczas WOŚP kupuje tony
narkotyków i hektolitry alkoholu,
które potem wciska na siłę młodzieży. A naklejki na sprzęcie medycznym, głoszące, że został zakupiony
za pieniądze zebrane podczas Wielkiej Orkiestry, pokazują tylko w TVN,
czyli wszystko się zgadza. Cała ta
teoria spisku została zakończona
smutną refleksją, że na raka piersi chorują tylko kobiety, które stosują antykoncepcję („pani, kiedyś
tych raków to takich nie było!”).
Zastanawiam się, co stosował w nadmiarze mąż jednej z tych pań, skoro, jak wspomniała przy okazji opowieści o chorobach, umarł na marskość wątroby...
Ciężko mi ze świadomością, że
istnieją ludzie tak bezbrzeżnie, ordynarnie głupi. Niestety, w pustą
głowę najłatwiej napchać takich nonsensów jak te wyżej. I nie widzę perspektywy poprawy.
Joanna
Uznanie dla
M. Agnosiewicza
Nie chcąc urazić żadnego ze
wspaniałych autorów publikujących
w „Faktach i Mitach”, w sposób
szczególny chciałbym jednak wyrazić swoje wielkie uznanie, podziw
i szacunek dla Mariusza Agnosiewicza. Jego bardzo wnikliwe, rzetelnie udokumentowane artykuły
z powodzeniem zaliczyć można do
skarbnicy ateistycznej wszechnicy.
Pozwalają one poszerzać horyzonty racjonalistycznej myśli i wielu ateistom dostarczają niezbitych argumentów w częstych polemikach
z innowiercami.
Jego głębokie ateistyczne przekonanie może być też zachętą do
naśladowania dla wielu jeszcze nie
do końca przekonanych.
Mariuszowi Agnosiewiczowi serdecznie gratuluję tak rozległej wiedzy, bardzo mądrych artykułów publikowanych w „FiM” i życzę sukcesów w dalszym rozwijaniu i wzbogacaniu racjonalistycznej wiedzy
u wszystkich czytelników tego wspaniałego pisma.
Kazimierz Krzyżak
Apostazja
W związku z licznymi zapytaniami Czytelników informujemy, że
szczegółowe informacje oraz wzory
dokumentów potrzebnych do wystąpienia z Kościoła rzymskokatolickiego można znaleźć na stronie internetowej www.apostazja.pl
Redakcja
Redakcja nie zawsze utożsamia się
z treścią zamieszczanych listów
20
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Jeden Kościół (cz. 1)
Czy Kościół rzymskokatolicki słusznie – zgodnie z nicejskim
wyznaniem wiary z 325 roku – określa siebie jedynym,
świętym, powszechnym i apostolskim Kościołem?
Co w istocie mówi Biblia na ten temat i w ogóle o Kościele?
Rozpocznijmy od samej nazwy
„kościół”. Jak pisze David H. Stern,
„w odróżnieniu od słowa »kościół«
greckie słowo »ekklesia« nigdy nie
odnosi się do organizacji albo do
budynku” (,,Komentarz żydowski do
Nowego Testamentu”). Zazwyczaj
odnosiło się ono do wierzących
(choć wcześniej u Greków termin
ten oznaczał zgromadzenie polityczne), którzy zostali „wywołani” ze
świata i „powołani do społeczności
Jezusa Chrystusa” (1 Kor 1. 9).
A zatem greckie słowo ekklesia (które dosłownie oznacza „wezwani, powołani”, podobnie jak hebrajskie
kahal oznacza „zgromadzenie, zbór,
wspólnota”) faktycznie nie odnosi
się do tej czy innej instytucji kościelnej, lecz do wszystkich, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, stali się
uczestnikami Jego życia i „zostali
ochrzczeni w jedno ciało” (1 Kor 12.
13). Dotyczy więc tylko tych, którzy złączeni są z Nim jako Głową
w organicznej jedności. Oznacza
więc „(...) duchową społeczność ludzi opartą na ufności do Boga i Jego Syna Mesjasza Jeszui. Określenia
te mogą dotyczyć ogółu wszystkich
ludzi w całej historii (...) bądź też
konkretnej grupy takich ludzi, żyjących w konkretnym czasie i miejscu,
np. wspólnota mesjaniczna w Koryncie albo w Jeruszalaim” (D.H. Stern).
Automatycznie przekreśla to więc
ideę kościoła jako ogólnoświatowej scentralizowanej organizacji.
Tym bardziej że jedyną Głową całej społeczności chrześcijańskiej,
a tym samym i każdego lokalnego
zboru, jest wyłącznie Jezus Chrystus
(Ef 1. 22). Każdy zbór znajduje się
więc w bezpośrednim stosunku do
Niego i od niego czerpie swój autorytet i przed Nim jest też odpowiedzialny (Ap 2. 1–3. 22).
Warto więc w tym miejscu podkreślić, że Jezus nie założył jakiejkolwiek organizacji z apostołem Piotrem lub biskupem Rzymu na czele (por. Mt 23. 8–12). Jak wiadomo, przyszedł On bowiem do „owiec
zaginionych z domu Izraela” (Mt
15. 24), aby przede wszystkim odnowić i zbawić społeczność izraelską,
do której zaprosił wszystkie inne narody (,,inne owce” – J 10. 16), aby
i one uczestniczyły w wierze Izraela
(Dz 1. 8; Ga 3.2 6–29; Ef 2. 11–22).
W tym celu Jezus wybrał też
dwunastu apostołów – wysłanników,
a nie monarchów, jakimi są biskupi rzymscy – oraz siedemdziesięciu
dwóch uczniów. Istotą ich przesłania było głoszenie nadejścia nowego przymierza i nowego, duchowego królestwa, które jakkolwiek „nie
jest z tego świata” (J 18. 36), to jednak – jak powiedział Jezus – „jest
pośród was” (Łk 17. 21). Znakiem
zaś rozpoznawczym tego królestwa
Bożego ma być bezwarunkowa miłość Boga i bliźniego,
w tym również nieprzyjaciół (Mt 22.
37–40; 5. 43–48; J 13.
34–35). Poza tym królestwo to ma charakter uniwersalny. To
znaczy, że nie posiada
ono tu na ziemi jakichkolwiek granic terytorialnych czy ram organizacyjnych i administracyjnych podobnych do królestw ziemskich (por. Mt
20. 25–28; Ga 3. 28–29).
Obejmuje bowiem wszystkich tych – bez względu
na przynależność konfesyjną – którzy rzeczywiście zostali „wyrwani z mocy ciemności [grzechu] i przeniesieni do Królestwa Syna [Bożego]” (Kol 1. 13), czyli
wszystkich duchowo odrodzonych, a nie takich, którzy jedynie wyznają, że są
chrześcijanami, podczas gdy
ich życie jest zaprzeczeniem prawdziwej pobożności (2 Tm 3. 5, por.
Ga 5. 22–23).
Cokolwiek by więc powiedzieć
o tej nowej społeczności, o tym „rodzie wybranym, królewskim kapłaństwie” (1 P 2. 9), jedno jest pewne:
w Nowym Testamencie nie ma ani
jednej wzmianki o tym, by Jezus
ustanowił jakąkolwiek sformalizowaną społeczność – religijną czy społeczną. Nie ustanowił On bowiem
pod względem organizacyjnym jakiegokolwiek kościoła. Przypomnijmy, że sama nazwa „kościół” nie
pochodzi nawet od greckiego słowa
ekklesia, lecz od łacińskiego słowa
castellum (w języku czeskim kostel),
które oznacza gród, miejsce warowne. Kiedy więc umownie używamy
tej nazwy (,,kościół”) – która pojawiła się dopiero w łacińskim tłumaczeniu Biblii (Wulgata) – w odniesieniu do chrześcijańskiej społeczności, warto pamiętać, że ów nowotestamentowy „kościół” narodził
się (powstał) faktycznie w Jerozolimie
podczas zesłania Ducha Świętego
w dniu Pięćdziesiątnicy (Dz 2),
a nie w Rzymie. A zatem jeśli jakiekolwiek miasto miałoby zostać
wyróżnione w związku z powstaniem
pierwszej wspólnoty mesjanicznej,
a przede wszystkim w związku ze
zbawczym działaniem Boga, to miastem tym może być tylko Jerozolima, „(...) miasto wielkiego króla”
(Mt 5. 35). Tym bardziej że Biblia
wyraźnie mówi o tym, i to w wielu
miejscach: „(...) z Syjonu wyjdzie
zakon, a słowo Pana z Jeruzalemu”
(Iz 2. 3); „Tak mówi Wszechmocny,
Pan: Oto Ja kładę na Syjonie kamień,
kamień wypróbowany, kosztowny kamień węgielny, mocno ugruntowany:
Kto wierzy, ten się nie zachwieje”
(Iz 28. 16), oraz: „(...) na górze Syjon i w Jeruzalemie będzie wybawienie” (Jl 3. 5, por. Iz 46. 13; 59. 20;
Ab 1. 17; Rz 11. 26).
Tak więc Kościół rzymskokatolicki – zwany oficjalnie po łacinie
Sancta Romana Ecclesia, czyli Święty Kościół Rzymski – bezpodstawnie uważa się za macierzysty i źródłowo prawdziwy. Przypomnijmy, że
kiedy powstał „kościół” w Jerozolimie, w Rzymie jeszcze długo nie było jakiejkolwiek wspólnoty chrześcijańskiej. A zatem, jakkolwiek chrześcijańska gmina rzymska wyrosła
z pierwotnego chrześcijaństwa, powstała ona znacznie później niż „kościół” jerozolimski i inne „kościoły”, które rzeczywiście zostały założone przez apostołów, w przeciwieństwie do gminy rzymskiej, która powstała na skutek działalności bliżej
nieznanych nam osób. Z tych też
m.in. względów rzeczą oczywistą jest,
że chrześcijańska społeczność w Rzymie nie mogła zajmować pierwszego miejsca, i długo go też w istocie
nie zajmowała. Szczególnie że lokalne gminy były autonomiczne,
a pierwszeństwo honorowe przysługiwało „kościołowi” w Jerozolimie,
w którym filarami byli Jakub, Piotr
i Jan (Ga 2. 9).
Nasuwa to pytanie: co więc spowodowało, że właśnie gmina rzymska wybiła się na pierwsze miejsce?
Przede wszystkim przyczynił się do
tego tzw. edykt mediolański z 313
roku, ogłoszony przez cesarza Konstantyna i Licyniusza. Ów akt
prawny nie tylko zapewnił chrześcijanom równouprawnienie z wyznawcami innych religii, ale przyczynił
się również do przekształcenia się
chrześcijaństwa w instytucję, czyli Kościół, i zapoczątkował też
specyficzny układ wzajemnych
stosunków między państwem a Kościołem, którego faktycznym władcą stał
się cesarz Konstantyn. Jak
wiadomo, to cesarz zwołał sobór w Nicei (325 r.) i przewodniczył mu. A zatem układ, który czynił Kościół instytucją religijno-polityczną, przynosząc
mu wiele korzyści materialnych,
miał również służyć umocnieniu Cesarstwa Rzymskiego chylącego się ku upadkowi. Ten
stan rzeczy (sojusz religii z państwem) w wielu gminach chrześcijańskich uznano jednak za
odstępstwo od ewangelii i nauki apostolskiej.
Ale to był dopiero początek. Jakkolwiek bowiem Konstantyn przyczynił się do upolitycznienia struktur Kościoła i umocnienia rangi
biskupów rzymskich, jego następcy poszli jeszcze dalej. Na przykład
syn Konstantyna, cesarz
Konstancjusz, wydał pierwszy znaczący dekret wymierzony
w kulty pogańskie. Oto co głosił:
,,Postanawia się, że we wszystkich miejscach i wszystkich miastach
świątynie mają być zamknięte natychmiast oraz – po ogólnym ostrzeżeniu – możliwość grzeszenia ma być
odjęta niegodziwym. Postanawia się
również, iż nie będziemy więcej składać ofiar. A jeżeli ktokolwiek popełniłby takie przestępstwo, niech zostanie uderzony mieczem pomsty. Dodatkowo postanawia się, że dobra tego, który zostanie stracony, zostaną
przejęte przez miasto oraz że zarządcy prowincji będą karani w ten sam
sposób, jeżeli zaniedbają karania
takich przestępców” (Codex Theodosianus, XVI 10. 4).
Innymi słowy: tych, których nie
skusiły uprawnienia i przywileje przyznane Kościołowi, aby stanąć po jego stronie, zmusiły do tego restrykcyjne zarządzenia. To dzięki nim
Kościół rozrastał się więc coraz bardziej. Podstawą rozwoju Kościoła
rzymskokatolickiego przestało więc
być Słowo Boże (Ef 6. 17; Hbr 4.
12), które ma być jedynym orężem
prowadzącym do nawrócenia (Rz
10. 17), a stało się Cesarstwo ze swoimi dekretami i armią.
Że tak było, świadczą o tym również restrykcyjne zarządzenia wydane przez cesarza Teodozjusza I,
który za namową biskupa Damazego wydał w 380 roku edykt, który
„nakazywał wszystkim swym ludom
wyznawać tylko tę religię, której przestrzegają biskup Rzymu Damazy i biskup Aleksandrii Piotr; jej wyznawcy mają z rozkazu cesarza nosić nazwę chrześcijan katolików. Wszyscy
inni to szaleńcy i obłąkani, heretycy,
a miejsca ich zebrań nie mogą być
nazwane kościołami. Było to prawne usankcjonowanie katolicyzmu”
(Aleksander Krawczuk, „Kronika
Rzymu i Cesarstwa Rzymskiego”).
W części końcowej owego edyktu, mówiącego o napiętnowaniu „heretyków”, czytamy:
,,Będą oni [heretycy] cierpieć,
w pierwszej kolejności, karcenie boskiego potępienia oraz, w drugiej kolejności, karę naszej władzy, którą postanowimy im wymierzyć zgodnie z wolą niebios” (Codex Theodosianus XVI 1.2).
Oto więc jak doszło do upaństwowienia religii chrześcijańskiej
oraz do tego, że stała się ona jedyną i obowiązującą, a Kościół rzymskokatolicki jedynym Kościołem. Nie
przyczynił się do tego ani Jezus
Chrystus, ani apostoł Piotr, który
nigdy w Rzymie nie był – bo powierzono mu głoszenie ewangelii
wśród obrzezanych (Ga 2. 7) – lecz
cesarze rzymscy, względy polityczne oraz fakt, że Kościół rzymski
znajdował się w stolicy Imperium.
Dodajmy, że chociaż Nowy Testament głosi, iż jest „jedno ciało”
(Ef 4. 4), którego Głową jest Jezus
Chrystus (Ef 5. 23), nie jest nim Kościół rzymskokatolicki, który faktycznie jako instytucja religijno-polityczna powstał dopiero w IV wieku. Nie
może nim być również dlatego
(oprócz tego, o czym była już wyżej
mowa), że Nowy Testament wyraźnie rozróżnia pomiędzy lokalnymi
zborami (a takim była przecież gmina rzymska) a „jednym ciałem” (organizmem obejmującym wszystkich
duchowo odrodzonych), co oznacza,
że żadna lokalna pojedyncza społeczność nie stanowi jednego, prawdziwego „Kościoła” ani nie może panować nad inną lokalną społecznością. Roszczenia Kościoła rzymskokatolickiego są zatem bezzasadne.
Bezpodstawnie więc uważa się on za
jedyny, macierzysty i źródłowo prawdziwy. Przed nim istniały bowiem
już inne, o wiele bardziej znaczące
gminy chrześcijańskie. Zawsze też
istniały, i istnieją do dziś, niezależne od niego wspólnoty, bliższe ewangelicznej linii chrześcijaństwa, które Kościół zwalczał. Ponadto Kościół rzymski nigdy też nie był i nie
może być źródłowo prawdziwy, bo
faktycznie takim źródłem dla chrześcijan jest wyłącznie Biblia, a tej Kościół się sprzeniewierzył (cdn.).
BOLESŁAW PARMA
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Trzeci bliźniak
Gdyby ktoś pół roku temu rozszyfrował mi skrót SLD jako Sojusz Lewicy Demokratycznej z partią Kaczorów, to przecież śmiechem bym go zabił, nazywając
idiotą. Cóż, idiotą okazałem się
ja, a dokładniej głupcem.
Wszystko jest kwestią stylu i smaku. No i jeszcze terminologii. Nawet
zwykłe dawanie d..y niekoniecznie
trzeba zaraz nazywać k...stwem. Można choćby prostytucją. Albo najstarszym zawodem świata. Niby to samo,
ale o ile lepiej brzmi. Teraz właśnie
mamy przykład takiej frazeologii.
W październiku ubiegłego roku,
w przeddzień wyborów parlamentarnych, PiS ustami Kaczyńskiego
grzmiał, że oto historia zatoczyła
koło i Polacy są świadkiem sojuszu
Platformy Obywatelskiej z SLD.
Czyli z komunistami! Na zgubę
i hańbę narodu.
Postawiony pod ścianą i przerażony Tusk oświadczył, że „z komuchami nigdy w życiu!”. Osiem miesięcy
później sojusz z Sojuszem zawarł Kaczyński – prezydent – ku akceptacji
i radości Kaczyńskiego – prezesa. I to
już nie nazywa się prostytucją, tylko...
polityką. Racją stanu. Wyjątkowo wyjątkowego. Oczywistą oczywistością.
No bo cel uświęca środki.
W
„Co wy, k...a, robicie?! Nigdy już
nie będę na was głosował. Deklaruję to w imieniu mojej rodziny i przyjaciół” – SMS-y tej treści otrzymywali od swoich wyborców liczni parlamentarzyści Sojuszu po tym, jak
swoim wstrzymaniem się od głosu
de facto poparli weto prezydenta
w sprawie ustawy medialnej. Weto
tego prezydenta! Poparli niemal jak
jeden mąż. Tylko Kalisz demonstracyjnie wyjął kartę do głosowania z czytnika i nie wziął udziału
w plebiscycie „za” lub „przeciw” Kaczyńskiemu. Czy reszta nie miała
żadnych wątpliwości? Otóż miała.
Z naszych informacji wynika, że
Klub Parlamentarny Sojuszu, który
zebrał się kilka godzin przed sejmową debatą i obradował przy drzwiach
zamkniętych, przypominał jedno
wielkie pole bitwy.
„Chcesz, to wierz, nie chcesz, nie
wierz, ale komisja w sprawie immunitetu Ziobry, której transmitowane obrady zbulwersowały pół Polski, to był Wersal w stosunku do
tego, jak wyglądała i przebiegała nasza narada. Były obelgi, gwizdy, tupania i tak naprawdę rozpad struktur. Na starych i młodych. Starzy,
np. Szmajdziński i Kalisz, a nawet Piekarska, odwoływali się do
wykazie podręczników przeznaczonych do nauczania świeckiej
ponoć etyki w szkołach ponadgimnazjalnych pojawiła się nowa pozycja. Nietuzinkowa.
„Pogadanki z etyki” wydało... Wydawnictwo
Tygodnika Katolickiego „Niedziela”, a napisał
je Andrzej Szostek („FiM” 29/2008). Ten ostatni przymiotów ma wiele – był m.in. uczniem samego papieża, rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a obecnie pracuje tam jako
wykładowca w Katedrze Etyki. Ale przede wszystkim jest katolickim księdzem. Właśnie dlatego
postanowiliśmy do owego podręcznika zajrzeć.
Poniżej wybrane fragmenty podręcznika:
Etyka a teologia: Chrystus niewątpliwie
objawia prawdy, których nie jesteśmy w stanie pojąć bez Niego. Ale wiara potrzebna do
przyjęcia Objawienia znajduje swe oparcie
w naturalnej wrażliwości moralnej, bez której łatwo wypaczyć sens praw religijnych – tak
właśnie, jak to czyniło wielu uczonych w Piśmie i faryzeuszy.
Czyn: Od wpływu różnorakich czynników ograniczających naszą rozumną wolność
nie uwolnimy się aż do śmierci. Doskonale
wolni będziemy dopiero wtedy, gdy będziemy
mogli całkowicie przylgnąć do poznanego
w sposób jasny i pewny, prawdziwego i „wypełniającego nas” bez reszty dobra. Uprzedzając dalsze rozważania, dodam, że takim
Dobrem jest sam Bóg, i że pełnię wolności
osiągnąć będziemy mogli dopiero w niebie.
Autorytet i rozum: (...) o kryzysie autorytetu – zwłaszcza u młodzieży – mówiło
się bodaj zawsze, ale dawno nie mieliśmy
sumień i przyzwoitości, krzycząc, że
nie wolno nam umacniać PiS-owskiego układu z Urbańskim, Targalskim i Czabańskim w publicznych
mediach. Że to skrajnie niemoralne, że lewicowy elektorat tego nie
kupi i nie przełknie. I będzie miał
rację. Odpowiedzią były szyderstwa
młodych pro-Napieralskich, czyli
anty-Olejniczaków. Koniec końców
rozsądek i umiar przegrały. Wygrało kunktatorstwo. Nakazano dyscyplinę partyjną” – opowiadał mi jeden z prominentnych SLD-owców,
uczestnik opisywanej hucpy.
– Czy to prawda, powiedz, bo nie
mogę uwierzyć, że – jak donoszą niektóre media – możemy już mówić
o sojuszu Sojuszu z PiS? – pytam rozmówcę i całym jestestwem chcę, by
zaprzeczył. Ale on nie zaprzecza.
– W pewnym sensie tak. Pomysł
jest taki, że sparaliżuje się rząd Tuska kolejnymi wetami Kaczyńskiego, przy odrzucaniu których SLD
będzie wstrzymywał się od głosu,
a więc popierał je. Tak ma być np.
ze wszystkimi ustawami okołozdrowotnymi, z prywatyzacją, podatkiem
liniowym, z autostradami i mniej
więcej dwudziestoma innymi pryncypiami” – mówi mój komuch, wyraźnie zasępiony.
do czynienia z tak ostrą krytyką Kościoła. Podejmowana jest dziś ona zwłaszcza z pozycji,
które określić można najkrócej jako liberalne.
Liberał podkreśla rangę wolności i uważa, że
ograniczanie jej mnóstwem nakazów i zakazów
krępuje człowieka i go poniża (...). Czy Kościół
nie ma prawa oczekiwać od wiernych, by go
uważnie słuchali i próbowali mu zawierzyć także wtedy, gdy głosi prawdy trudne do pojęcia,
a jeszcze trudniejsze do życia zgodnie z nimi?
– Kurde (w oryginale słowo było ciut dosadniejsze), przecież stając się kolejną przystawką, podzielicie losy przystawek już skonsumowanych, Samoobrony i LPR!
– wściekam się.
– Ja to wiem, ty to wiesz i... oni
też.
– Jak to oni? Wiedzą i idą na
rzeź?
– A tak. Bo coś im obiecano.
Im, ich totumfackim, ich matkom,
żonom i kochankom... Przecież to
jeszcze trzy i pół roku. Przez ten
czas nieźle można się ustawić. Ot,
na przykład dostać lokalne radio
i telewizję. Wiesz, ile tam jest stanowisk do obsadzenia... Na tym właśnie polegał dil trzeciego bliźniaka,
czyli Napieralskiego.
– Nie wierzę!
– Twoja sprawa. Casus Gadzinowskiego w Radzie Programowej
TVP ci nie wystarczy? To był dowód. I pokaz, że można. Że jak wy
nam, to my wam. I część „nas” na
to poszła.
– Jaka część?
– Mniej więcej połowa.
– Czyli co? Rozpad SLD?
– To możliwe. Coraz bardziej.
– Ale to koniec lewicy. Na lata.
Czy Napieralski tego nie widzi?
– Napieralski w ciągu ostatnich
dni urósł o dwie głowy. Z tej perspektywy świat jest inny. Najpierw
kompletnie niespodziewanie i przy
waszej czynnej pomocy został szefem
Sojuszu – co już niebezpiecznie zabąbelkowało mu w głowie sodówą.
Później on, jeszcze nieopierzony
swą odnajduje w miłości innych osób, a ostatecznie – samego Boga.
Sumienie i prawda: Uderzając w innych,
uderzam zarazem w siebie (...). Obrażam przy
tym Boga, który jest Stwórcą moim i innych
ludzi; Boga, który wszczepił we mnie tę cudowną, choć zarazem zobowiązującą zdolność
poznania prawdy o dobru, poznania dobra
i zła, poznania prawa moralnego, które od
samego Boga pochodzi.
Szkolna herETYKA
Bóg – fundament bytu: (...) otaczający nas
świat, a także my sami, istniejemy nie „z siebie”. Żyjemy w świecie stworzeń i sami jesteśmy stworzeniami. Niezwykłymi, nieporównywalnie wielkimi, ale stworzeniami: bytami przygodnymi, które swe istnienie zawdzięczają Stwórcy. Co więcej: stworzenia samym swym istnieniem, całym jego bogactwem mówią o ich Autorze, „odsłaniają Go, na swój sposób Go objawiają. Stąd też postawa wobec świata (...)
jest w gruncie rzeczy postawą wobec Boga.
Nie może być inaczej (...). Bóg stanowi fundament wszelkiego bytu i rację jego dobra. I On
jest ostatecznym „Adresatem” wszelkich naszych czynów. Do Niego człowiek zmierza jako do tego, w którym jedynie może odnaleźć
swe pełne szczęście. To jedna z tych centralnych prawd w etyce, których rangę doceniamy
dopiero z czasem.
Osoba ludzka: Człowiek jest osobą: rozumnym i wolnym podmiotem, który pełnię
Cnoty teologiczne: Doceniając ogrom radykalnej zmiany perspektywy, jaką niesie
z sobą chrześcijańskie Objawienie, można jednak powiedzieć, że wiara rozświetla i pogłębia cnotę roztropności i pełni podobną do
niej funkcję w życiu nadprzyrodzonym. Jej
bowiem podstawą jest przyjęcie prawdy o Bogu, ukazanej nam w pełni przez Jezusa Chrystusa. (...) nadzieja umacnia nas w dążeniu
do Dobra – największego i najtrudniejszego
– którym jest sam Bóg. Ugruntowuje otuchę
i pozwala znieść wszelkie utrapienia, traktując je jako proces oczyszczenia i pogłębienia
niezbędny w naszej drodze do Boga.
Aborcja i prawo: Jeśli powiadamy, że
osobie ludzkiej przysługuje godność, że wzgląd
na osobę i jej dobro stanowi podstawowe
kryterium wartościowania poszczególnych
ludzkich czynów – to aborcja, która jest przecież aktem bezpośredniego zabójstwa, godzi
wprost w tego, na którym jest dokonywana.
21
polityk, przyjmowany jest w Pałacu.
Cztery godziny radzi z prezydentem
nad przyszłością Polski i z minuty
na minutę czuje się coraz ważniejszy. Już nie zwyczajny poseł ze Szczecina, ale języczek u wagi, mąż opatrznościowy. Jeśli nie całego narodu,
to przynajmniej lewicy.
– I nikt mu nie powiedział, że
to już było, że to déjà vu? Tuż po
poprzednich wyborach Kaczyński,
mamiąc Leppera i Giertycha podobnymi obietnicami, w ciągu jednej nocy „odzyskał” media, montując w nich Wildsteina (później
Urbańskiego) i Czabańskiego. Potem połknął i wypluł przystawki, gdy
już nie były mu potrzebne. To się
powtórzy. I wróży koniec lewicy. Na
kadencję? Na lata?
– Obawiam się, że tak. I nie
wierz sondażom. Też są sterowane.
Być może wkrótce okaże się, że SLD
urosło. Nawet o 5, może 6 procent.
To będzie obliczone na chwilowy
triumf, czyli na uśpienie. Liczą się
tylko profity, te materialne...
~ ~ ~
Tak oto prawiłem sobie „miło”
z moim arcyprominentnym postkomuchem, a później, nieco rozbity
i zdemolowany psychicznie, przedstawiłem zapis rozmowy Jonaszowi.
– Wytłumaczysz to jakoś naszym
Czytelnikom? – zapytałem. – Dokonasz jakiejś egzegezy tego, co się
dzieje? Jak zrozumieć coś, co jest
nie do zrozumienia?
– Dobra, spróbuję. Ale sam potrzebuję tygodnia na otrząśnięcie.
MAREK SZENBORN
(...) uznaje się za niekaralne już nawet nie porzucenie człowieka, ale wręcz jego zabicie (...).
Zapłodnienie in vitro: W ogłoszonej 10
lat temu instrukcji watykańskiej o szacunku
dla rodzącego się życia ludzkiego i o godności jego przekazania obydwie odmiany sztucznego zapłodnienia uznane zostały za moralnie niedopuszczalne (...). Zasadniczym i trudnym, ale też szczególnie ważnym powodem
takiego stanowiska jest to, że dziecko jest owocem nie małżeństwa jako instytucji, ale aktu
małżeńskiego. To przez ten akt, w którym małżonkowie łączą się ze sobą szczególnie ściśle,
duchowo i cieleśnie; w którym łączą się także – a nawet nade wszystko – z Bogiem, który jest Miłością i Ojcem wszystkich ludzi, powołany zostaje do życia nowy człowiek.
Eutanazja: Kościół nie zezwala na eutanazję w żadnej postaci i w żadnych warunkach
(...). Człowiek zostaje powołany do życia przez
samego Boga, w Nim też tylko – i w Nim dopiero – odnaleźć może pełnię swego szczęścia.
~ ~ ~
Nowa podstawa programowa, która – jak
zapowiada minister edukacji Katarzyna Hall
– zacznie obowiązywać od września 2009 roku daje uczniowi wybór pomiędzy etyką i religią. Nie będzie już możliwości niechodzenia
na żaden z tych przedmiotów. Ma to – według pani minister – wreszcie uporządkować
sprawę religii w szkołach.
Można by się cieszyć z takiej determinacji resortu, gdyby nie fakt, że z podręcznikiem
księdza Szostka w ręku dzieciaki będą miały
wybór pomiędzy katechezą a... katechezą do
kwadratu!
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
22
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
RACJONALIŚCI
W
iodącym tematem bieżącego numeru „FiM” jest
piekło. No to co my na to w naszym „Okienku”? No to my na to mamy tekst Herberta „Co myśli
Pan Cogito o piekle”.
Okienko z wierszem
Najniższy krąg piekła. Wbrew powszechnej opinii nie zamieszkują go
ani despoci, ani matkobójcy, ani także ci, którzy chodzą za ciałem
innych. Jest to azyl artystów pełen luster, instrumentów i obrazów. Na
pierwszy rzut oka najbardziej komfortowy dział infernalny, bez smoły,
ognia i tortur fizycznych.
Cały rok odbywają się tutaj konkursy, festiwale i koncerty. Nie ma
pełni sezonu. Pełnia jest permanentna i niemal absolutna. Co kwartał
powstają nowe kierunki i nic, jak się zdaje, nie jest w stanie zahamować
triumfalnego pochodu awangardy.
Belzebub kocha sztukę. Chełpi się, że jego chóry, jego poeci i jego
malarze przewyższają już prawie niebieskich. Kto ma lepszą sztukę, ma
lepszy rząd – to jasne. Niedługo będą się mogli zmierzyć na Festiwalu
Dwu Światów. I wtedy zobaczymy, co zostanie z Dantego, Fra Angelico
i Bacha.
Belzebub popiera sztukę. Zapewnia swym artystom spokój, dobre
wyżywienie i absolutną izolację od piekielnego życia.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Pierwsze porażki PO
Ostatnie – przed wakacyjną przerwą – posiedzenie Sejmu przyniosło PO pierwsze poważne porażki. Partia Tuska przegrała dwa
prestiżowe głosowania.
Nie odrzuciła prezydenckiego weta do ustawy medialnej i nie przepchnęła do drugiego czytania projektu ustawy o zniesieniu finansowania
partii politycznych z budżetu państwa.
Ponieważ nieszczęścia nie chodzą parami, tylko wilczymi stadami, Polacy
winą za komisyjną „awanturę o Zbyszka” obciążyli PO na równi z PiS, który ją wywołał. W odróżnieniu od Boga, który trójcę lubi, Tusk – niekoniecznie. A przynajmniej nie taką.
Nawet pojedyncza klęska jest
trudna do przełknięcia, a cóż dopiero trzy naraz. Ponieważ nie da się
ich przedstawić jako sukcesu, są
sprzedawane w takim opakowaniu,
aby nie spowodowały zbyt dużych
strat wizerunkowych.
Odwetowy gniot Platformy miał
jedną zaletę. Usuwał PiS z mediów.
W kosmos wylatywali Urbański,
Czabański i ich świty. Subito. Ceną było wprowadzenie na ich miejsce ludzi PO. Może nieco kulturalniejszych, ale równie upolitycznionych. Jak Dworak, który zafundował
– zamiast misji – „Misję specjalną”
i Pospieszalskiego z „Warto rozmawiać”. Od początku nie było zgody
SLD na zmianę układu pisowskiego
na platformerski, ale wszystkie poprawki demokratyzujące i odpolityczniające ustawę zostały odrzucone.
Zwyciężyła buta. Nienawiść do Urbańskiego okazała się mniejsza od nienawiści do lewicy. Miłość własna – nawet nie tyle Tuska, co Śledzińskiej-Katarasińskiej – większa od mądrości. Z zapowiadanym od dawna
wetem liczyli na cud. Szantażowali lewicę, że popieranie PiS i prezydenta
to kompromitacja. Dowód braku odpowiedzialności, a przynajmniej złego smaku. Uwierzył tylko Kalisz. Widocznie zapomniał, jak w kadencji
2005–2007 ludzie Tuska bez najmniejszych oporów oddawali głos na Kacze projekty. Z niekonstytucyjną ustawą lustracyjną na czele. Oczywiście,
co wolno Platformie, to nie Sojuszowi. Po przegranej oskarżyła SLD
o polityczną korupcję. Wszak rozmowy Kaczyński-Napieralski to nie
Kaczyński-Tusk. Inny smak. Herbaty,
nie wina, a – jak wiadomo – bez
procentów nie razbieriosz.
Bez jednego procenta został,
w wyniku autopoprawki, projekt
ustawy zmieniający sposób finansowania partii politycznych. Platforma
w ostatniej chwili zrozumiała, że nawet dobrowolne przeznaczanie części podatku na jakikolwiek cel to
w dalszym ciągu finansowanie z budżetu państwa. W dodatku umożliwiające niekonstytucyjną identyfikację zwolenników określonych partii.
Ze wszystkimi konsekwencjami ustawowego przymuszania obywateli do
ujawnienia preferencji politycznych
w urzędzie skarbowym. Pozostały po
autopoprawce pomysł, aby partie utrzymywały się głównie z darowizn, został
odrzucony jako korupcjogenny.
Platforma Obywatelska oczami
swoich prominentnych przedstawicieli leje krokodyle łzy. Nie zmądrzała
nawet po szkodzie. Obraziła się, zamiast przyjąć propozycję szerokiej
współpracy i stworzyć wspólnie z lewicą projekt odpolityczniający media
publiczne i przywracający wykonywanie przez nie prawdziwej misji. Grozi, że będzie rządzić rozporządzeniami i dekretami. Jak za dawnych lat bywało. Powołuje się na międzywojnie.
Od PRL, jak zwykle, odcina. Niesłusznie. Gdyby zadekretowała sanację służby zdrowia w takim stylu, jak ongiś
PKWN reformę rolną, przeszłaby i do
historii, i do wdzięcznej pamięci pacjentów.
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
Antyklerykalne Stare Miasto
Fot. R. Głowacki
Mieszkańców Trójmiasta oraz turystów serdecznie zapraszamy do
odwiedzenia stoiska „FiM” na Jarmarku Dominikańskim
Zaproszenia RACJI Polskiej Lewicy
z Szczecin: 9 sierpnia o godz. 10.00 z placu Grunwaldzkiego wyruszy marsz
protestacyjny RACJI PL woj. zachodniopomorskiego pod hasłem: „Nie chcemy
tarczy antyrakietowej w Polsce”. Marsz zakończymy pikietą pod budynkiem
TVP w Szczecinie. Będziemy domagać się zmiany art. 196 kk, dotyczącego obrazy uczuć religijnych, oraz dostępu RACJI PL do mediów publicznych. Zapraszamy wszystkich naszych sympatyków, organizacje współpracujące oraz osoby solidaryzujące się z powyższymi hasłami.
z Katowice: 9 sierpnia o godz. 15.00 w centrum Katowic na placu przed Teatrem Śląskim odbędzie się manifestacja mająca na celu uczczenie 6 rocznicy
powstania RACJI. Naczelnymi hasłami będą: sprzeciw wobec zainstalowania
tarczy antyrakietowej w Polsce, zmiana artykułu 196 kodeksu karnego w sprawie obrazy uczuć religijnych i dostęp RACJI Polskiej Lewicy do mediów publicznych. Będziemy też domagać się faktycznego rozdziału państwa od Kościoła.
z Łódź: zapraszamy wszystkich zainteresowanych na cykl odczytów: „Socjalizm i jego różnorodne koncepcje” oraz „Ideowość w polityce”. Spotkania odbywają się w każdy pierwszy wtorek miesiąca o godz.17.00 w siedzibie RACJI
w Łodzi przy ul. Zielonej 15, pok. 10. Odczyty wygłasza liderka RACJI PL w Łodzi – Halina Krysiak. Po nich zawsze odbywa się dyskusja merytoryczna.
W niedzielę 27 lipca warszawskie koło RACJI Polskiej Lewicy zorganizowało na terenie Starego Miasta happening związany z 15 rocznicą podpisania konkordatu.
Celem imprezy było zwrócenie uwagi opinii publicznej na nieprawidłowości i łamanie prawa, jakie mają miejsce w trakcie
realizowania tej umowy.
Motto happeningu brzmiało: „Nie pytaj, co Polska dała Tobie. Pytaj, ile Kościół katolicki zagarnia z tego, co Ty dajesz krajowi. My wiemy: od 5 do 7 miliardów złotych rocznie z naszych podatków! Z budżetu Polski!”.
Członkowie grupy aktorskiej mieli usta
zaklejone czarną taśmą, spętane ręce i zawieszone na piersiach następujące hasła:
„Konkordat odbiera Polakom, a daje Kościołowi katolickiemu”, „Kościół łamie wolność sumienia”, „Konkordat uzależnia Polskę od Watykanu”, „Konkordat to fundament państwa wyznaniowego”.
Joanna Gajda, przewodnicząca warszawskiego koła RACJI PL i organizatorka
happeningu, szczegółowo informowała licznie zgromadzonych widzów, dlaczego RACJA opowiada się za wypowiedzeniem konkordatu. Mocno zabrzmiała deklaracja, że uznajemy ten dokument za symbol utraty przez Polskę suwerenności na rzecz Watykanu i Kościoła katolickiego. Spośród 29 artykułów
konkordatu aż 22 to artykuły zabezpieczające interesy strony kościelnej, reszta artykułów nic państwu polskiemu nie daje. Konkordat nie zobowiązuje Kościoła nawet do tak oczywistej sprawy jak respektowanie postanowień Konstytucji RP. Prowadzi do recepcji prawa kanonicznego, do polskiego ustawodawstwa państwowego, nadaje Kościołowi uprzywilejowaną pozycję wobec innych
wyznań i osób niewierzących. Daje też pełną wolność Krk w jego działalności misyjnej za granicami Polski i władze państwowe nie
mają wpływu na te kwestie, co jest jedną z istotnych przyczyn złych relacji Polski z Rosją i Białorusią.
Umowa zatwierdza wprowadzoną wcześniej w sposób nielegalny naukę religii do szkół oraz narusza prawo rodziców do nieujawniania swoich religijnych przekonań i praw dziecka do swobodnego rozwoju światopoglądowego. Sprzyja nietolerancji i dyskryminacji. Uwalnia katechetów nauczających w szkołach spod kontroli Ministerstwa Edukacji Narodowej. Konkordat zatwierdza
m.in. wcześniejsze wprowadzenie do Wojska Polskiego kapelanów, istotnie rozszerza też katalog instytucji, w których kapelani
powinni być opłacani z budżetu państwa i samorządów.
Happening na Starym Mieście spotkał się z pozytywnym odzewem warszawiaków spędzających niedzielne popołudnie na
warszawskiej Starówce, a także wywołał znaczne zainteresowanie RACJĄ Polskiej Lewicy.
Krzysztof Mróź
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
NIECH WAS ZOBACZĄ!
23
♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ;
Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630
73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks
(42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Już jest subito!
W Watykanie frajerzy w purpurze debatują nad tym, czy JPII zasługuje na wyniesienie na ołtarze. A tymczasem w Swolszewicach
Małych nad Zalewem Sulejowskim Karol Wojtyła już jest czczony
w przydrożnej kapliczce.
Fot. 100sik
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 31 (439) 1 – 7 VIII 2008 r.
JAJA JAK BIRETY
T
ak z warowniami potężnemi
bywa, że z jednej zjawy każda z osobna słynie – bądź postać kobiety, bądź mężczyzny przybierającej... Ale zna historyja przypadki, że jeden kasztel kilka widm
w swych murach gości, tak jak
ma to miejsce w Łańcucie...
Zamczysko rzeczone, w latach
1629–1641 powstałe, było sto lat później – z woli ówczesnej kasztelanki,
Izabelli z Czartoryskich Lubomirskiej, żony marszałka wielkiego
koronnego, księcia Stanisława Lubomirskiego – na barokową rezydencyję przebudowane. Miejsce one,
pełne bogactwa i przepychu, słynie
ze zjaw różnorakich, od wieków po
komnatach się przechadzających...
Nieraz tedy widywano tu – w tak
zwanej galerii rzeźby, w pespektywie korytarza długiego, na tle okna
barokowego – postać kobiecą w suknię koloru błękitnego spowitą, ubraną jak na portrecie mistrza Lampiego – w krynolinę niebieską i wysoką perukę pudrowaną... Lecz ktokolwiek zbliżyć się do niewiasty odważył, ta blednąć powoli zaczynała,
by po chwili zniknąć w powietrzu...
Takąż samą damę spotkano razy kilka i w apartamencie tureckim (onegdaj buduarze księżnej samej), na sofie bogato zdobionej odpoczywającą,
ale ilekroć z bliska chciano jej się
przyjrzeć, podobnie jak niewiasta
z galerii i ta błyskawicznie znikała...
WAKACJE Z DUCHAMI (14)
Zjawy z Łańcuta
Według legendy, obie magnatki
w kolor błękitny ubrane, duchami
księżnej Izabelli okazać się miały.
Zna jednakże i warownia łańcucka jeszcze jedną niewiastę, w rozmaitych komnatach spotykaną, tym
razem w biel jak śnieg przyodzianą...
Znaleźć ją można choćby w chińskim apartamencie, kiedy to siedząc
przy rokokowym sekretarzyku, listy
długie pisze. Ludzie powiadają, że
to widmo córki Izabelli – Julii Potockiej – która, mając lat zaledwie
osiemnaście, poślubiła nieszczęśliwie Jana Potockiego, podróżnika
sławnego, erudytę i dziwaka. Gdy
ten stale na wojażach bywał, piękna patriotka do konspiracyji powstanie kościuszkowskie szykującej przystąpiła. Tam też niejakiego Sanguszkę poznawszy, oficera rosyjskiego, bez pamięci się w nim zakochała... Lecz kiedy wojna z Rosyją wybuchła, wróciła Julia do Łańcuta, a ukochany na front walczyć
wyruszył. Tęsknotą wielką poruszona, słała białogłowa do ukochanego list za listem... aż w końcu nad
którymś kolejnym dokonała żywota. Z rozpaczy!
Jest jeszcze na zamku w Łańcucie jedna zjawa, tym razem postać
mężczyzny w strój szlachcica polskiego z wieku XVII ubranego, przybierającą. Jak wieść gminna niesie,
to ponoć Stanisław Stadnicki,
warchoł i banita okrutny, drwiący stale z sądowych wyroków. Żywota swego burzliwego na wojnie
prywatnej z Opalińskimi dokonał,
a widmo jego spotkać można w noce ciemne, burzliwe, kiedy to drogą
wokół zamku, z opończą rozwianą,
na czarnym koniu mknie bezszelestnie.
PAR

Podobne dokumenty