Naim Ovator S-400 - Hi

Transkrypt

Naim Ovator S-400 - Hi
Hi-end kolumny
ne Naimtor
en y va 0
mi an O -40
t
S
Od s
i
W 1969 roku
niejaki Julian Charles
Prendergast Vereker
30
Hi-end kolumny
1973 roku Vereker zdobył
kontrakt na dostawę sprzętu nagłaśniającego do Radia
Capital i dzięki niemu wypłynął na szerokie wody. I właśnie ze wzmacniaczami
Naim jest kojarzony najczęściej.
Od początków działalności Julian Vereker lekko dystansował się od mainstreamowego hi-fi. Jako jeden z nielicznych zwracał np. uwagę na niebagatelną rolę zasilania, pętle masy i materiały
używane do produkcji obudów, co przekładało się na konkretne rozwiązania
stosowane w jego urządzeniach.
Po śmierci założyciela w 2000 roku
nowi szefowie firmy nie zmienili nic
z jej filozofii. Nie ulegli także pokusie
„optymalizacji kosztów” poprzez przeniesienie produkcji do Chin; zresztą
jako nieliczni.
Przez cztery dekady mury fabryki
w Salisbury opuszczały ciekawe urządzenia, które od kilkunastu lat można kupić
także w Polsce. Niestety, ich znikoma
popularność nad Wisłą nie odzwierciedlała walorów brzmieniowych. Po części
działo się tak za sprawą złącz DIN, z lubością stosowanych przez Naima.
konwencjonalny. Przykładem niech będą
ręcznie wyciągane szuflady na płyty w odtwarzaczach CD. Spadkobiercy Verekera
nie byliby sobą, gdyby nie pomajstrowali
też przy kolumnach. Choć podłogówki
Naima wyglądają zwyczajnie, znacząco
się różnią od większości konkurencyjnych
propozycji.
Ovatory S-400 nie należą do gorących
nowości; liczą sobie już trzy lata. Są jednak na tyle nowatorskie, że projektanci
Naima nie kwapią się, by je zastąpić.
Małe Ovatory nie wzięły się znikąd.
Ich bezpośrednim protoplastą jest model
S-600, który swego czasu pełnił rolę flagowca. Choć zastosowano w nim niespotykane rozwiązania techniczne, a kolumny
grały naprawdę dobrze, przeszkodę na drodze do ich popularno-
w połowie zaś panel z antyrezonansowego
tworzywa sztucznego. Kosze głośników
osadzono w nim za pomocą śrub wkręcanych w nagwintowane tuleje. Nie mają
one fizycznego kontaktu z właściwą obudową.
Zamiast konwencjonalnych maskownic
zastosowano okrągłe, obojętne akustycznie stalowe siateczki wciskane w szczeliny
wokół koszy przetworników.
Ovatory S-400 to dwudrożna konstrukcja zamknięta. Każdy głośnik pracuje
we własnej komorze akustycznej. Pasmo
Wszystkie przetworniki
z magnesami neodymowymi.
Rozbudowana zwrotnica.
Do recenzji wybrałem początkowo najtańsze kolumny podłogowe, ale w trakcie
przeglądania katalogu pojawił się spory
apetyt na kilka urządzeń z pozostałej
oferty.
Budowa
Wszyscy tzw. znawcy tematu wiedzą, że
sprzęt Naima jest, łagodnie mówiąc, nie-
ści stanowiła wysoka cena. W tej sytuacji
konstruktorzy Naima opracowali tańsze
kolumny, zbliżone wizualnie i brzmieniowo do S-600 i zawierające podobne
rozwiązana techniczne, ale za znacznie
strawniejsze pieniądze.. I tak narodził się
Ovator S-400.
Pod względem konstrukcyjnym kolumny Naima są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Nic tu nie pozostawiono przypadkowi.
Skrzynie wykonano z wygiętych płyt
MDF-u, pokrytych naturalnym fornirem.
Do wyboru jest kilka gatunków drewna
oraz biały lakier fortepianowy. Boczne
ścianki mają 25 mm grubości, zaś front
aż 5 cm. W połowie składa się nań MDF,
przenoszenia zaczyna się od 36 Hz i sięga
35 kHz. Dolny przetwornik basowy pracuje w komorze o objętości około 20 litrów, wyposażonej w dodatkową ażurową
przegrodę wzmacniającą. Wyższy musiał
się zadowolić objętością o jedną trzecią
mniejszą. Kolumny obficie wytłumiono
płatami watoliny o grubości 2 cm.
W obu przetwornikach zastosowano
kosze odlewane z metali lekkich oraz
wydajne magnesy neodymowe, zamknięte w ekranujących puszkach. Papierowe membrany wooferów mają średnicę 16,5 cm. I o ile one wyglądają w miarę
zwyczajnie, to nie można tego samego
powiedzieć o średnio-wysokotonowym
przetworniku BMR (Balanced Mode
Radiator), dla którego zresztą wymyślono całą serię Ovator.
W przeciwieństwie do standardowych
konstrukcji z podziałem pasma w okolicach 2,5 kHz, głośnik BMR zaczyna grać
już od 700 Hz. Dzięki temu ominięto
problemy ze spójnością fazy w newralgicznych dla ludzkiego słuchu częstotliwościach, co powinno znaleźć odzwierciedlenie w jakości reprodukcji średnicy.
Szerokopasmowy przetwornik Naima
wygląda naprawdę nietypowo. Płaska
31
Hi-end kolumny
membrana o średnicy 46 mm ma strukturę kanapkową. Wykonano ją z ultralekkiego nomeksu w kształcie plastra miodu,
pokrytego celulozą. Napędzana jest cewką
zawieszoną w podwójnym magnesie neodymowym. Wymaganą sztywność całego
układu zapewnia odlewany ciśnieniowo
kosz. Kołnierz przetwornika BMR został
osadzony w pierścieniu z uszczelniającego elastomeru, który jednocześnie izoluje
go od drgań obudowy, wywoływanych
przez woofery.
Nietypowy głośnik pracuje we własnej
komorze akustycznej, mającej kształt walca ciągnącego się przez całą głębokość
12 Hz. W dna cokołów należy wkręcić
dołączone kolce z chirurgicznej stali.
W zwrotnicy wykorzystano komponenty z górnej półki, m.in. laminowane
cewki powietrzne oraz polipropylenowe
kondensatory z metalizowanymi okładzinami. Dodatkowe sprężyste zawieszenie
płytki montażowej zapobiega mikrofonowaniu. Stosunkowo łatwy dostęp do
zwrotnicy umożliwia odłączenie jej i używanie kolumn w trybie aktywnym. Można
też stosować bi- albo triamping.
Dość luźne firmowe gniazda nie imponują masywnymi zaciskami czy złoceniami. W dodatku przyjmują wyłącznie
wtyczki bananowe. Mają ponoć budowę uniemożliwiającą przenoszenie drgań z kabli
na elementy zwrotnicy.
To, co ewentualnie przedostanie się do środka,
załatwiają selektywnie
montowane tłumiki. Tak
przynajmniej twierdzi
producent.
Wieść niesie, że urządzenia Naima mają to
do siebie, że najlepiej
grają w towarzystwie
firmowych
klocków.
W związku z tym nie
kombinowałem jak koń
pod górkę, tylko poprosiłem dystrybutora
o stosowną elektronikę. W rezultacie wraz
z Ovatorami przyjechał SuperUniti, czyli
wzmacniacz zintegrowany z przetwornikiem
c/a i odtwarzaczem plików. System pracował
w pokoju o powierzchni 20 m2. Elektronika
stała na ciężkim stoliku
z kamiennymi blatami, zaś
kolumny od podłoża oddzielały granitowe
płyty o grubości 3 cm.
obudowy. Ścianki o grubości 10 mm wykonano z kompozytu, a wnętrze obficie
wytłumiono.
Zwrotnicę Ovatorów S-400 zamknięto
w ciężkim odlewanym cokole. Od skrzyni oddziela go resor piórowy izolujący
przetworniki od drgań podłoża powyżej
32
Kolumny Naima różnią się od wielu znanych mi konstrukcji nie tylko pod
względem budowy, ale także charakteru brzmienia. W żadnym wypadku nie
są gorsze; są po prostu inne, a ich odmienność każe przeanalizować dotychczasowe
poglądy na temat naturalności dźwięku,
budowy sceny i ogólnie pojętej muzykalności.
Przede wszystkim należy odrzucić
ugruntowane przekonania dotyczące
idealnego brzmienia, np. miłość do głębokiego basu połączonego z plastyczną
średnicą i analitycznymi wysokimi tonami. Zapomnijcie o kontrabasie rozmiarów dzwonnicy, wokalistce przykładającej usta wprost do ucha i czystych
wysokich tonach, drażniących zakończenia nerwów słuchowych z precyzją lasera. W ten właśnie sposób często stroi się
brzmienie kolumn, mając na celu zaspokojenie oczekiwań odbiorców, ale to swoisty muzyczny Photoshop. W przypadku
Naima wszystkie aspekty brzmienia są
nieco inne, ale – co zaskakujące – dzięki
temu bliższe prawdy. Wystarczy zresztą
przejść się do filharmonii lub opery, gdzie
dźwięk instrumentów i ludzkich głosów
nie jest zniekształcany przez sprzęt nagłośnieniowy, by po powrocie do domu
z satysfakcją skonstatować: „u mnie gra
lepiej”. Czyżby? U Naima nie jest lepiej.
Jest prawdziwiej. A jak?
Pierwsze wrażenie to uczucie aksamitnej gładkości brzmienia, bez wyostrzeń
na przełomie średnich i wysokich tonów. Pomysł z obniżeniem punktu podziału okazał się znakomity. Wyrazista
średnica korzysta z uprzywilejowania,
co jednak nie odbywa się kosztem basu
czy wysokich tonów. Wokół wokalistów
było dużo powietrza, jakiejś nieuchwytnej aury i nawet trudne arie koloraturowe były wykonywane z niewymuszoną swobodą i naturalnością. Duża klasa,
a to dopiero wstęp do głównych atrakcji
Ovatorów. Bez wątpienia należy do nich
stereofonia.
Scena ulokowała się za linią głośników
i szerokim łukiem sięgała daleko poza
kolumny. W słabiej zrealizowanych nagraniach wykraczała dobre pół metra na
zewnątrz od ich fizycznego ustawienia.
W dobrych – była trudna do ogarnięcia.
Pod tym względem Ovatory wyznaczają
poziom odniesienia dla zestawów w zbliżonej cenie, a może nie tylko.
Hi-end kolumny
Organizacja sceny w małych składach,
np. w akustycznym jazzie, była po prostu
obłędna. Lokalizacja instrumentów nie
odbiegała od tej w występie na żywo i co
najważniejsze, wykonawcy bez problemu
mieścili się na scenie. Prawdziwym Olimpem w tej dziedzinie jest płyta „Traveling
Miles” Cassandry Wilson. W czasie jej
odtwarzania odnosiłem wrażenie, że słucham dobrego systemu wielokanałowego. Prezentowana w ten sposób muzyka
zmusza do skupienia. Angażuje, dając
w zamian coś więcej niż iluzję uczestniczenia w spektaklu.
Co ciekawe, punkt najlepszego odsłuchu (sweet spot) był zdecydowanie
szerszy niż w przypadku wielu standardowych konstrukcji. Spokojnie pomieściłby dwóch słuchaczy, co bez wątpienia
może sprzyjać zacieśnianiu więzi międzyludzkich.
Kolejne spostrzeżenie dotyczyło niskich tonów. Mając przed sobą konstrukcje zamknięte, oczekiwałem szybkiego
i precyzyjnego basu, z ponadprzeciętną kontrolą, jednak kosztem rozciągnięcia. Ale w przypadku Ovatorów w pierwszej chwili poczułem się zawiedziony.
Odniosłem wrażenie, że basu jest wyraźnie za mało. Tak jak się spodziewałem,
nie powarkiwał na dole ani nie schodził
na dno piekieł, wydawał się jednak lekko
onieśmielony poczynaniami wyższych
zakresów. Muzyce organowej wyraźnie
brakowało majestatu, do którego zdążyły
nas przyzwyczaić konstrukcje wentylowane podobnej postury. Dopiero w nagraniach orkiestrowych bas udowodnił,
że nie w kupie siła. Mocny, zróżnicowany
barwowo i pewnie prowadzony, był właśnie taki, jak w czasie wykonania na żywo.
Z kolei w małych składach jazzowych
kontrabas schodził zaskakująco nisko,
zachowując przy tym naturalne rozmiary.
O braku podkolorowania nawet nie wspominam. Pierwsze wrażenie niedostatku
odeszło w niepamięć i z czasem zacząłem
coraz wyżej cenić kontrolę i naturalność
niskich tonów.
Choć powyższe spostrzeżenia odnoszą
się do akustycznego jazzu i klasyki, to
Ovatory bez zastrzeżeń podeszły też do
rocka. Sekcje rytmiczne, bez śladów dudnienia ani ospałości, budowały granitowy
fundament, na którym pozostali członkowie kapel mogli szaleć do upojenia.
Potrzebowałem sporo czasu, by się
otrząsnąć z wrażenia, jakie pozostawiły
po sobie Ovatory. Już kilka razy zdarzało mi się po testach z trudem wracać do
słuchania muzyki na posiadanym systemie i S-400 znów wywołały ten efekt.
Jeżeli rozglądacie się za prawdziwe audiofilskimi kolumnami w zbliżonej cenie,
koniecznie musicie ich posłuchać. Wcale
się nie zdziwię, jeśli dalsze poszukiwania okażą się zbędne.
88 dB
4 omy (minimum 3,2
36 Hz – 35 kHz
25 – 150 W
106/33/34,5 cm
31 kg
hi-end
33

Podobne dokumenty