Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
GAYLE FORMAN
Przełożyła
Magda Witkowska
Tytuł oryginału
LEAVE ME
Copyright © 2016 by Gayle Forman
All rights reserved
Projekt okładki
Wojciech Wawoczny
Zdjęcie na okładce
© sanjagrujic/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Monika Kalinowska
Redakcja
Maria Talar
Korekta
Mariola Będkowska
Sylwia Kozak-Śmiech
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-023-6
Warszawa 2016
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12.
Dla Willi i Denbele
Nowy Jork
Rozdział 1
M
aribeth Klein siedziała do późna w pracy. Czekała na ostateczną wersję grudniowego wydania. To wtedy miała zawał.
Najpierw pojawiło się lekkie kłucie w klatce piersiowej. To było raczej uczucie ciężkości niż ból, dlatego
w pierwszej chwili nie skojarzyła go z sercem. Uznała
to raczej za objaw niestrawności, bo godzinę wcześniej
zjadła przy biurku talerz tłustej chińszczyzny. Skłonna
też była zrzucić to na stres, bo przecież następnego dnia
czekała ją długa lista zadań do wykonania. Powiedziałaby może, że to ze zdenerwowania po rozmowie telefonicznej z mężem, Jasonem, który urządził sobie w domu
imprezę taneczną z Oscarem i Liv, za nic mając narzekania sąsiada z dołu, Earla Jablonskiego, i zupełnie nie
bacząc na to, że jeśli bliźniaki nie pójdą spać o ósmej, to
jedno z nich może się później w środku nocy obudzić,
więc obudzi również ją.
Z sercem jakoś tego zupełnie nie skojarzyła. Miała
czterdzieści cztery lata. Była przemęczona i obarczona zbyt wieloma sprawami, ale przecież to normalny
stan dla pracującej matki. Poza tym Maribeth Klein nie
9
należała do osób, które na dźwięk sygnału alarmowego
zaczynają się nerwowo rozglądać wokół siebie. Uznałaby
raczej, że ktoś za głośno ogląda telewizję.
Gdy więc jej mięsień sercowy zaczął się dusić, ona
wydobyła z szuflady buteleczkę z tabletkami na zgagę, które później ssała, z niecierpliwością oczekując na
moment, w którym drzwi do gabinetu Elizabeth w końcu się otworzą. Te jednak pozostawały zamknięte. Za
nimi Elizabeth dyskutowała z Jacqueline, dyrektor do
spraw kreatywnych, czy należy coś zmienić na okładce w związku z pojawieniem się w internecie sekstaśm
z udziałem młodej i znanej aktorki.
Po godzinie decyzja w końcu zapadła, a gotowe
materiały po ostatecznej aprobacie trafiły do drukarni. Przed wyjściem Maribeth zatrzymała się jeszcze
w biurze Elizabeth, chcąc się pożegnać. Natychmiast
stwierdziła, że zrobiła to niepotrzebnie. Przede wszystkim dlatego, że Elizabeth i Jacqueline, wcześniej z wielkim zapałem omawiające plany wspólnej kolacji, na jej
widok nagle zamilkły, jak gdyby właśnie rozmawiały
o przyjęciu, na które ona nie została zaproszona. Elizabeth spojrzała na zegarek i powiedziała, że Maribeth
wygląda na bardzo zmęczoną, po czym zaproponowała
jej kupon na samochód, który by ją odwiózł do domu.
Maribeth poczuła z tego powodu zażenowanie, ale nie
odmówiła.
Po powrocie do domu zasnęła snem sprawiedliwego i obudziła się dopiero, gdy Oscar wgramolił się do
niej do łóżka i położył obok. Jason zdążył już wyjść.
Czuła się jeszcze gorzej niż poprzedniego wieczoru. Do
10
poczucia skrajnego zmęczenia i mdłości, które uznała za skutek kiepsko przespanej nocy i niezbyt udanej
kolacji z chińskiej restauracji, dołączył teraz ból szczęki, którego w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć,
a który – jak się później dowiedziała – stanowi jeden
z typowych objawów zawału serca. Mimo to zwlekła
się z łóżka i jakimś cudem zdołała ubrać Liv i Oscara,
a następnie przejść dziesięć przecznic dzielących ich
dom od przedszkola BrightStart. Na miejscu sprawnie
przecisnęła się przez tłum innych matek, które rzucały
jej chłodne i krytyczne spojrzenia, zapewne dlatego, że
przyprowadzała dzieci tylko w piątki. W pozostałe dni
robił to Jason – czym zaskarbił sobie wielkie uznanie
innych mam z BrightStart – żeby ona mogła wcześniej
dotrzeć do pracy i wyjść o wpół do piątej.
„Krótki dzień pracy”, obiecywała Elizabeth. „Wolne
piątki”. Tak było dwa lata temu, gdy Elizabeth objęła
stanowisko redaktor naczelnej „Frap”, nowego i przyzwoicie dokapitalizowanego czasopisma o życiu gwiazd.
W ten sposób Elizabeth chciała ją skusić do powrotu
do pracy w pełnym wymiarze godzin. Poza tym zaproponowała też bardzo przyzwoite pieniądze, których
Maribeth i Jason potrzebowali, żeby móc w przyszłości
opłacić – „absurdalne do kwadratu”, jak czasem żartował Jason – czesne za przedszkole. Maribeth pracowała
wtedy w domu jako freelancer i zarabiała zdecydowanie
mniej niż na etacie. Jason był natomiast zatrudniony
w organizacji non profit, która prowadziła archiwum
muzyczne, gdzie zarabiał tyle, że czesne za przedszkole pochłonęłoby połowę jego rocznego wynagrodzenia.
11
Mieli co prawda do dyspozycji spadek po ojcu Maribeth,
i to całkiem spory, ale nawet tych pieniędzy wystarczyłoby zaledwie na rok. Musieli się też liczyć z tym, że nie
uda im się zdobyć miejsc w publicznej placówce – jak
bowiem głosiła wieść gminna, szanse na to były nawet
mniejsze niż na indeks Uniwersytetu Harvarda. Słowem,
potrzebowali pieniędzy.
Z drugiej strony, nawet gdyby przedszkola były darmowe – tak, jak są podobno darmowe we Francji – to
Maribeth i tak pewnie przyjęłaby tę ofertę, ponieważ
dzięki niej wreszcie zyskała możliwość bliskiej współpracy z Elizabeth.
Niebawem się jednak okazało, że krótki dzień pracy trwał osiem godzin, a przed zamknięciem wydania
nawet dłużej. Wolne piątki zaś były w rzeczywistości
najgorętszym dniem całego tygodnia. Współpraca z Elizabeth też nie przebiegała tak, jak Maribeth to sobie
wyobrażała. Ogólnie nic w jej życiu się nie układało,
może poza przedszkolem. To bowiem w rzeczywistości
nie kosztowało aż tyle, ile sądzili.
Dzieci zgromadziły się w kółku i Maribeth otworzyła
książkę, którą Liv wybrała na dzisiejszą lekturę. Była to
Lilly’s Purple Plastic Purse. Zaczęła nerwowo mrugać,
ponieważ słowa tańczyły po całej stronie. Jeszcze przed
wyjściem z domu, ale już po tym, jak wypluła do toalety
sporą porcję żółci, Maribeth próbowała namówić córkę
na przełożenie tego czytania książek na kolejny piątek.
Liv zaczęła się wściekać:
– Przecież ty nigdy nie przychodzisz do przedszkola
– wyła. – Nie możesz złamać słowa.
12
Zdołała dobrnąć do końca książeczki, choć z wyrazu
twarzy Liv wyczytała, że nie poszło jej najlepiej. Po spotkaniu w kółeczku pożegnała się z bliźniakami, po czym
trasę z powrotem do domu pokonała już autobusem.
Miała wielką ochotę położyć się do łóżka, ale zamiast
to zrobić, zajrzała do skrzynki pocztowej. Na szczycie
długiej listy wiadomości znalazła e-mail, który Finoula, asystentka Elizabeth, wysłała zarówno na jej adres
służbowy, jak i prywatny. Do wiadomości został dołączony artykuł, którym Maribeth miała się zająć w trybie
„na wczoraj”. Poza tym w skrzynce odbiorczej znalazła
też listę rzeczy do zrobienia, które wysłała sobie wczoraj wieczorem z pracy. Lista obejmowała dwanaście
punktów. Teraz należało do niej dopisać trzynasty, ten
artykuł od Finouli. Maribeth ogólnie starała się niczego
nie odkładać na później, wiedziała bowiem, że sprawy
mają wówczas w zwyczaju rozmnażać się jak chwasty. Tym razem dokonała jednak szybkiej analizy swoich planów i podziału zadań na te, których nie da się
przełożyć (wizyta u ginekologa i księgowego, spotkanie
z Andreą); te, które przełożyć się da (rozmowa telefoniczna z logopedą Oscara, pralnia chemiczna, poczta,
przegląd samochodu); oraz te, które można przerzucić
na Jasona. Zadzwoniła do męża do pracy.
– Cześć, to ja – powiedziała. – Czy dałbyś radę
wykombinować coś dzisiaj na kolację?
– Jeśli nie masz ochoty gotować, to po prostu coś
zamówimy.
– Nie da rady. Bliźniaki mają dziś umówione spotkanie z kolegami. U nas – przypomniała mu. Przypominała
13
mu o tym już kilka dni wcześniej. Te dziecięce spotkania
odbywały się co drugi miesiąc od czterech lat, a termin
został już dawno wpisany do kalendarza. Mimo to Jason
wydawał się zaskoczony tą wiadomością. – Nie najlepiej
się czuję.
– No to odwołaj – powiedział.
Maribeth wiedziała, że to właśnie od niego usłyszy.
Jason miał w zwyczaju stawiać na najprostsze rozwiązania. Rzecz w tym, że spotkanie zostało ostatnio odwołane dwa lata temu, po ataku huraganu Sandy. Maribeth
doskonale zdawała sobie sprawę, że Jason nie przepadał
za dziecięcymi imprezami, ale dołączyła do grupy, gdy
bliźniaki miały sześć tygodni, a ona padała na twarz
ze zmęczenia i miała dość samotnego przesiadywania
całymi dniami w domu z dziećmi. Owszem, inni rodzice
bywali irytujący (na przykład Adrienne, która co rusz
zmieniała dietę Clementine i Mo w zależności od tego,
jakie badania ostatnio opublikował „Times” – raz dzieci
nie jadły nabiału, raz glutenu, teraz na tapecie była dieta
paleo). Byli to jednak jej pierwsi znajomi, których zyskała
w związku z posiadaniem dzieci. Pewnie nie wszystkich
faktycznie lubiła, ale stali się jej towarzyszami broni.
– Naprawdę nie mam siły – powiedziała Jasonowi –
a jest za późno, żeby to odwołać.
– Mam w pracy urwanie głowy – odparł Jason. –
Aktualizujemy bazę danych i trzeba przenieść dziesiątki
tysięcy plików.
Maribeth też by chciała, żeby urwanie głowy w pracy
wystarczyło jako wymówka od gotowania. Jako wymówka od czegokolwiek. Ależ to by było wspaniałe!
14
– Naprawdę nie mógłbyś czegoś ugotować? Proszę. –
Tylko mi nie mów, że mam zamówić pizzę, pomyślała.
W tym samym momencie poczuła silne ukłucie w klatce piersiowej. Pomyślała, że to ze zdenerwowania, tak
naprawdę jednak krew właśnie usiłowała się przecisnąć
przez zwężoną tętnicę wieńcową. Proszę, tylko mi nie
mów, że mam zamówić pizzę.
Jason westchnął:
– No dobrze. Zrobię kurczaka z oliwkami. To wszystkim smakuje.
– Dziękuję. – Aż się rozczuliła, tak bardzo była mu
wdzięczna, że ją uwolnił od jednego z obowiązków.
Gdzieś w głębi duszy czuła też jednak smutek, że na co
dzień, niestety, właśnie na nią to wszystko spada.
Potrzebowała aż piętnastu minut, żeby pokonać dystans
trzech przecznic dzielący jej mieszkanie od kawiarni,
w której umówiła się z Andreą Davis, koleżanką z dawnej pracy w „Rule”. Chętnie by to spotkanie odwołała, ale
Andrea – rozwódka z dwójką nastoletnich dzieci – właśnie straciła pracę w związku z zamknięciem czasopisma
o zakupach. „Rule” też zostało zamknięte, podobnie zresztą
jak wiele innych tytułów, w których wcześniej pracowały.
– Masz dużo szczęścia, że pracujesz we „Frap”, że
pracujesz z Elizabeth – powiedziała Andrea znad kawy,
której zapach przyprawiał Maribeth o mdłości. – Strasznie ciężko jest na tym rynku.
Tak, Maribeth zdawała sobie z tego sprawę. Na rynku
było ciężko. A ona miała dużo szczęścia.
– Dużo wody upłynęło od czasów „Rule” – stwierdziła
Andrea. – Pamiętasz, jak po zamachach z jedenastego
15
września podarliśmy całe wydanie i robiliśmy wszystko od zera? Siedziało się w pracy po nocach, wszyscy
harowaliśmy w oparach topiącego się plastiku. Czasami sobie myślę, że to był najlepszy okres mojego życia.
Chore, nie?
Maribeth chciała powiedzieć, że też jej się zdarza tak
pomyśleć, ale nagle zabrakło jej tchu i nie była w stanie
wydobyć z siebie ani słowa.
– Wszystko w porządku? – zapytała Andrea.
– Coś się nie najlepiej czuję – przyznała Maribeth.
Aż tak dobrze się nie znały, więc bez większych oporów
wyznała koleżance prawdę. – Mam jakieś dziwne objawy. Takie bóle. W klatce piersiowej. Zaczynam się obawiać, że to może być… – Nie zdołała dokończyć zdania.
– Serce? – zapytała Andrea.
Maribeth tylko skinęła głową, ponieważ wspomniany
narząd właśnie przeżył kolejny szok.
– Ja jeżdżę na izbę przyjęć tak mniej więcej raz do
roku, bo mi się wydaje, że mam zawał. Odczuwam ból
w ramieniu i mam wszystkie inne objawy. – Andrea
potrząsnęła głową. – Zawsze się jednak okazuje, że to
nic. No, może nie do końca nic, ale tylko refluks. Tak to
w każdym razie wygląda u mnie.
– Refluks?
Andrea skinęła głową.
– Właśnie. Skutek uboczny tego czegoś, co się nazywa
stresem. Pewnie o tym słyszałaś, nie?
No tak, stres. To by wiele tłumaczyło. Tyle że „Frap”
publikował ostatnio artykuł o dwudziestosiedmioletniej
aktorce serialowej, u której stwierdzono stwardnienie
16
rozsiane. „Nigdy nie wiadomo, co człowieka spotka”,
dziennikarz przytaczał wypowiedź aktorki. Do tego zaledwie dwa tygodnie temu podczas rozmowy telefonicznej
matka Maribeth wspomniała, że trzydziestosześcioletnia córka jej przyjaciółki Ellen Berman ma raka piersi
w czwartym stadium zaawansowania. Maribeth co prawda nie znała ani Ellen Berman, ani jej córki, ale zrobiło
jej się ich strasznie żal… A poza tym tak się przestraszyła, że od razu umówiła się na wizytę do ginekologa
(stwierdziła też, że najwyższa pora zrobić mammografię,
bo od ostatniego badania minęło już ładnych parę lat).
Aktorka miała przecież rację: nigdy nie wiadomo, co
człowieka spotka.
W rzeczy samej, choć wtedy Maribeth nie zdawała
sobie z tego sprawy, komórki w jej sercu już od pewnego
czasu obumierały z powodu niedotlenienia. Ona tymczasem realizowała kolejne punkty swojego planu na
ten dzień. Obiecała Andrei, że zapyta Elizabeth o możliwość jej zatrudnienia w ich piśmie lub w innej gazecie, a potem pojechała taksówką do księgowego, żeby
podrzucić wszystkie dokumenty niezbędne do przygotowania rocznego zeznania. Z podatków powinni się
rozliczyć do końca kwietnia, ale udało im się uzyskać
odroczenie i przesunąć termin na koniec przyszłego
tygodnia. Później Maribeth zatrzymała następną taksówkę i poprosiła kierowcę, żeby zawiózł ją do gabinetu doktor Cray. Kręciło jej się w głowie i najchętniej wróciłaby
do domu, żeby się zdrzemnąć, ale coroczną kontrolę
ginekologiczną odkładała już od pół roku, a przecież nie
chciała skończyć jak córka Ellen Berman.
17
Nie wiedziała, że uczucie skrajnego wyczerpania
wynika z obniżonego poziomu tlenu we krwi, więc
powiedziała położnej w gabinecie doktor Cray, że nic jej
nie dolega. Położna zmierzyła jej ciśnienie, a jego niską
wartość zrzuciła na karb odwodnienia. Maribeth pomyślała, że może faktycznie powinna więcej pić. Dlatego
chętnie przyjęła szklankę wody.
Zupełnie nie myślała, że może chodzić o serce. Pewnie nigdy by tak nie pomyślała, gdyby doktor Cray nie
zapytała o jej ogólne samopoczucie.
Pytanie padło zapewne zupełnie pro forma, ale doktor
Cray – która wcześniej towarzyszyła Maribeth w trudnych chwilach i sprowadziła na świat Oscara i Liv –
zadała je akurat podczas badania piersi. Padło w momencie, gdy palce lekarki dotykały delikatnie tkanki po lewej
stronie klatki piersiowej, tuż nad sercem. Maribeth nie
czuła już bólu, raczej ucisk i coś jakby dudnienie, które
kojarzyło jej się z wrażeniami odczuwanymi w brzuchu
podczas ciąży. Odpowiedziała więc: „W sumie…”.
Rozdział 2
D
wie godziny później Maribeth zaczynała powoli
panikować.
Doktor Cray co prawda powiedziała, że najprawdopodobniej nie ma powodów do obaw, ale poleciła jej
jechać na izbę przyjęć do najbliższego szpitala, sama zaś
zadzwoniła tam, żeby uprzedzić o przyjeździe pacjentki.
„Niech panią zbadają, na wszelki wypadek”, powiedziała. W szpitalu Maribeth dostała plastikową bransoletkę
i została podpięta do różnych urządzeń w punkcie obserwacji kardiologicznej. Tam też zajęli się nią niezliczeni lekarze, z których żaden nie osiągnął chyba jeszcze
wieku uprawniającego do spożywania alkoholu, a co
dopiero mówić o praktykowaniu medycyny.
Po drodze do szpitala zadzwoniła do Jasona i nagrała mu wiadomość na automatyczną sekretarkę. Przypomniała sobie, że miał tego dnia przebywać przez jakiś
czas poza biurem, więc zadzwoniła jeszcze na komórkę.
Połączenie zostało przekazane do poczty głosowej. Normalne. Jason miał alergię na telefon. Tym razem już nie
zostawiła wiadomości. Jechała wynajętym samochodem,
tak samo jak poprzedniego dnia wieczorem, gdy wracała
19
z pracy do domu. Spodziewała się, że za godzinę czy
dwie o całej sprawie będzie można po prostu zapomnieć.
Napisała zatem wiadomość do Robbie, którą zatrudniła do opieki nad bliźniakami, gdy te skończyły rok,
a ona zaczęła dostawać tyle zleceń, że mogła uzasadnić
wydatek na nianię. Wtedy Robbie była słodką i kreatywną studentką Wydziału Teatralnego Uniwersytetu Nowojorskiego. Od tamtej pory zdążyła jednak skończyć studia i teraz pracowała jako aktorka w bardzo zmiennych
godzinach. Maribeth specjalnie się więc nie zdziwiła,
gdy w SMS-ie zwrotnym przeczytała: Nie mogę. Wołają
mnie na plan!!!!!! Do wiadomości dołączonych zostało
kilka emotikonów, które miały dodatkowo podkreślać
radość z tego faktu. Niebawem Robbie przysłała jeszcze
jedną wiadomość: Przepraszam i kilka smutnych buziek,
które miały wyrażać żal.
Dochodziło wpół do trzeciej. Bliźniaki kończyły za
chwilę zajęcia, a nie miał ich kto odebrać. Maribeth
ponownie wybrała numer Jasona. I znów połączyła się
ze skrzynką głosową. Stwierdziła, że nie ma sensu zostawiać kolejnej wiadomości. On przecież i tak nie zdoła
dotrzeć do BrightStart na czas. Poza tym wiedziała, że
gdyby zajrzeć do poczty głosowej Jasona, pewnie znalazłoby się tam nieodtworzone wiadomości jeszcze z czasów poprzednich wyborów prezydenckich.
Zadzwoniła więc do przedszkola. Odebrała recepcjonistka, niewątpliwie ładna, ale zdecydowanie niekompetentna młoda dziewczyna, która ciągle gubiła różne
formularze i rachunki. Maribeth zapytała, czy Oscar
i Liv mogliby zostać dzisiaj trochę dłużej.
20
– Przykro mi, ale nie zapewniamy opieki poza godzinami pracy przedszkola – odpowiedziała recepcjonistka,
zupełnie jak gdyby pytanie zostało zadane przez jakiegoś
przypadkowego obcego człowieka, a nie rodzica, który
korzysta z usług placówki już od ponad roku.
– Wiem o tym, ale… zaistniały pewne niezależne ode
mnie okoliczności.
– Regulamin BrighStart mówi wyraźnie, że dzieci
należy odbierać najpóźniej o wpół do czwartej – odezwał się trzeszczący głos w słuchawce. Maribeth miała
bardzo słaby zasięg.
– Znam regulamin, ale… – Zawahała się przez chwilę. Nagła sytuacja? Teraz jej się wydawało, że wcale nie
chodzi o serce i że to wszystko tylko wielka strata czasu.
– Znalazłam się w położeniu bez wyjścia. Nie dotrę na
wpół do czwartej, mój mąż też nie i opiekunka też nie.
Wiem, że nauczyciele czasem zostają po godzinach. Czy
Oscar i Liv nie mogliby się po prostu pobawić gdzieś
w kącie? Na pewno nie jestem pierwszym rodzicem,
któremu się coś takiego przytrafiło.
Chociaż kto wie? Może była? Tribeca – bo tam znajdowało się przedszkole, jak również budynek, w którym od ponad dwudziestu lat wynajmowała mieszkanie, korzystając z dobrodziejstw przepisów dotyczących
ochrony lokatorów – ściągała ostatnio najzamożniejszych ludzi z całego kraju. Czasami można było odnieść
wrażenie, że nawet nianie mają tam swoje nianie.
Recepcjonistka wydała z siebie nieprzyjemny odgłos,
po czym włączyła muzyczkę na czas oczekiwania. Po
kilku minutach odezwała się ponownie. Poinformowała
21
Maribeth, że jeden z rodziców zgodził się odebrać bliźniaki.
– Aha, no dobrze. A kto?
– Niff Spenser.
Niff Spenser nie miała akurat dzieci w BrightStart.
Dwoje starszych przeszło już do zerówki, a trzecie miało
dopiero rozpocząć naukę w przyszłym roku. W czasie
„rocznej przerwy” Niff udzielała się w przedszkolu jako
wolontariuszka, żeby „pozostawać na bieżąco”, jak sama
mówiła. Zupełnie jak gdyby zmiany w życiu przedszkolnym dokonywały się w takim tempie, że nie można było
sobie ani na chwilę odpuścić. Maribeth darzyła ją szczerą niechęcią.
Problem polegał na tym, że Jason nie odbierał telefonu, a Robbie nie miała czasu. Maribeth przez krótką
chwilę pomyślała o Elizabeth, ale ostatecznie uznała, że
to by było niestosowne. Z jakiegoś powodu miała poczucie, że musiałaby się zwrócić z tą nietypową prośbą do
szefowej, a nie do wieloletniej przyjaciółki.
Spisała więc sobie podany przez recepcjonistkę
numer do Niff, a następnie wysłała jej dane kontaktowe
Jasona wraz z obietnicą, że dzieci zostaną odebrane jeszcze przed kolacją. Wysłała też SMS do Jasona, podając
mu numer do Niff. Napisała, że coś ją zatrzymało i że
będzie musiał się dogadać z Niff w sprawie odebrania
dzieci. Proszę, potwierdź, że odebrałeś tę wiadomość,
napisała.
Odebrałem, dostała SMS zwrotny.
W ten oto sposób decyzja podjęła się niejako sama.
Maribeth postanowiła nie zdradzać Jasonowi, co ją
22
właściwie zatrzymało, dopóki cała sprawa się nie zakończy. Gdyby się okazało, że to fałszywy alarm, zamierzała
w ogóle nie mówić mu nic na ten temat. Nie spodziewała
się, żeby miał jakoś szczególnie dociekać.
Maribeth przyglądała się czujnikowi, który zamontowano jej na palcu. To był pulsoksymetr. Przypomniała
sobie, jak coś takiego założono jej ojcu po udarze. Czuła swędzenie w miejscach, w których zamocowano jej
elektrody do piersi. Podejrzewała, że wieczorem będzie
się musiała sporo namęczyć, żeby usunąć resztki kleju.
– Przepraszam – zawołała w kierunku jednej z rezydentek, młodej, eleganckiej kobiety, która miała na sobie
drogie buty i mówiła z kalifornijskim akcentem. – Czy
potrafi mi pani powiedzieć, kiedy zostanę stąd zwolniona?
– Wydaje mi się, że zlecono dla pani kolejne pobranie
krwi – odpowiedziała lekarka.
– Kolejne? A po co? Myślałam, że EKG nic nie wykazało.
– Taka jest procedura.
Akurat, szpital kryje własny tyłek albo nabija rachunki. Maribeth redagowała kiedyś raport na temat praktyk
finansowych szpitali.
Ta myśl przypomniała jej o artykule, który dostała
od Finouli. Może powinna wykorzystać ten czas, aby
skrócić swoją listę zadań choćby o jeden punkt. Temat
był co prawda ciekawy – dotyczył tego, jak celebryci
wykorzystują swoją popularność w mediach społecznościowych dla promocji swoich przedsięwzięć dobroczynnych (Maribeth nawet sama kiedyś proponowała
23
podczas kolegium, żeby się zająć tą tematyką) – ale został
fatalnie przedstawiony. Maribeth zazwyczaj potrafiła na
pierwszy rzut oka rozpoznać główne problemy ze strukturą, logiką czy przesłaniem tekstu. Od razu wiedziała,
jak należałoby to poprawić. Tym razem ani druga, ani
trzecia lektura nie pomogły. Nadal nie potrafiła dostrzec
w tym wszystkim głównego sensu. Nie miała też pomysłu na to, jak się z tym problemem uporać.
Szpital ją dekoncentrował. W takim miejscu ciężko się
pracuje. Pomyślała, że pora wracać do domu. Powoli zbliża się czas kolacji. Jason pewnie już wrócił z dziećmi do
domu. Niewykluczone, że już się nawet zaczął zastanawiać, gdzie ona się podziewa. Może już się nawet zdążył
zmartwić. Maribeth zamknęła artykuł i stwierdziła, że
ma na telefonie kilka nieodebranych połączeń z telefonu
domowego. Oddzwoniła. Jason odebrał niemal od razu.
– Maribeth – powiedział. – Gdzie ty się podziewasz?
Jego spokojny dźwięczny głos zawsze ją poruszał.
Przez telefon brzmiał jak głos radiowca i ciągle jeszcze przenosił ją myślami dwadzieścia pięć lat wstecz
– do tamtych wieczorów, kiedy siedziała ze znajomymi w pokoju w akademiku i słuchała programu Demo-Gogue, zastanawiając się, kim jest tajemniczy Jinx i jaki
jest poza anteną. „Pewnie jest brzydki jak noc”, spekulowała jej współlokatorka Courtney. „Seksowny głos,
paskudna morda”. Maribeth, która pracowała wtedy
w uczelnianej gazecie, raczej nie spekulowała na temat
wyglądu Jinxa, nie miała natomiast większych wątpliwości co do tego, że podczas osobistego spotkania okazałby
się nieznośnym snobem, tak samo jak wszyscy autorzy
24
tekstów muzycznych i artystycznych z jej redakcji.
„Może powinnaś zrobić z nim wywiad i się przekonać”,
podpuszczała ją Courtney.
– Gdzie jesteś? – Jason powtórzył pytanie. Tym razem
usłyszała w jego głosie irytację, a za chwilę coś, co wiele
w tej kwestii wyjaśniało. W tle rozbrzmiewały bowiem
hałaśliwe odgłosy rozmów dorosłych i zabawy dzieci.
Sporej gromadki dzieci.
Spotkanie. To dzisiaj. Cholera!
– Chciałaś, zdaje się, żebym zrobił kurczaka. Tylko
że nie mamy w domu kurczaka, a goście już przyszli –
powiedział Jason. – Przyniesiesz coś do jedzenia?
– Nie. Przepraszam. Zapomniałam.
– Jak to zapomniałaś? – Teraz Jason był już naprawdę
wściekły. Maribeth teoretycznie potrafiła go zrozumieć,
a mimo to znów poczuła ukłucie w klatce piersiowej.
Ile razy to on dał ciała, a później ona musiała ratować
sytuację?
– Po prostu zapomniałam. – W jej głosie zabrzmiała nutka zgryźliwości. – Byłam zajęta kilkoma innymi
sprawami, choćby tym, że całe popołudnie spędziłam
w szpitalu na ostrym dyżurze.
– Co takiego? Co się stało?
– Poczułam ból w klatce piersiowej, więc doktor Cray
wysłała mnie do szpitala na kontrolę – wyjaśniła Maribeth.
– Jasna cholera! – Jason chyba się wściekł i to tak
na poważnie, tyle że jakby inaczej niż wcześniej. Teraz
zachowywał się trochę tak, jak gdyby przygotowywał się
do walki w jej obronie.
25

Podobne dokumenty