FRANCUZI, czyli WARLIKOWSKIEGO OBRAZY i SCENY z

Transkrypt

FRANCUZI, czyli WARLIKOWSKIEGO OBRAZY i SCENY z
FRANCUZI,
czyli
WARLIKOWSKIEGO OBRAZY i SCENY
z PROUSTA
Lesław Czapliński
„ Francuzi, czyli Warlikowskiego obrazy i sceny z
Prousta”
Za śmiałość graniczącą nieomal z bezczelnością uznać
można próbę zamknięcia siedmiotomowego cyklu
powieściowego Marcela Prousta w jednym, to prawda,
że długim, bo prawie pięciogodzinnym przedstawieniu.
O jego monumentalnej skali świadczy organizacja
przestrzeni scenicznej. Tworzą ją ściany, ustawione
w głębi i od lewej kulisy. Ta pierwsza od czasu do
czasu zmienia się w ekran, na którym wyświetlane są
projekcje filmowe i wideo, towarzyszące dłuższym
monologom: młodego narratora (Bartosz Gelner) oraz
pani Verdurin (Małgorzata Hajewska – Krzysztofik).
Czynnikiem dynamizującym akcję jest regularnie
wysuwająca się zza prawej kulisy i wycofująca się
tam
ruchoma
platforma
z usytuowanym na niej
salonem księstwa Guermantes, z nimi samymi oraz ich
gośćmi
. Stanowi to
niewątpliwe nawiązanie do scenicznych mobili Jerzego
Grzegorzewskiego, ale w przeciwieństwie do
dramaturgii jego przedstawień, w których kwestie
postaci stanowiły montaż wypowiedzi, wyrwanych z
różnych kontekstów, tutaj występuje ciągłość
sytuacyjna w obrębie scen.
Ze ściany, znajdującej się po lewej, od czasu do
czasu wysuwa się łoże, sygnalizując w ten sposób
przestrzeń prywatną. Rozegrają się tu sceny pomiędzy
baronem de Charlusem (Jacek Poniedziałek) i
Charles’em Morelem (Piotr Polak) oraz Swannem
(Mariusz Banaszewski) i Odetną (Maja Ostaszewska), w
których dominuje pierwiastek sadomasochistyczny.
Towarzyskie konwersacje maskują w istocie pustkę i
konwencjonalny
charakter
relacji
pomiędzy
postaciami, osłaniając rozpad autentycznych więzi.
Także dialogi są pozorne. Postacie toczą właściwie,
niczym u Czechowa, równoległe monologi, pomimo
zajmowania wspólnej przestrzeni. Stąd wrażenie
drętwoty niektórych scen, zwłaszcza w pierwszej
części przedstawienia, i duszenia się aktorów w
gorsecie narzuconych im ról, co być może uznać
należy za świadomą i zamierzoną strategię
inscenizacyjną? Zresztą we współczesnym teatrze
klucz do odczytania spektaklu zazwyczaj dostarczany
bywa dopiero w trakcie jego trwania. Akcja zatem
niejednokrotnie
jakby
wyhamowuje,
ulega
dezintegracji niczym u Antonioniego.
Ponowoczesna poetyka przedstawienia polega między
innymi na heterogeniczności składowych. A więc mamy
do czynienia, obok wspomnianych projekcji, z
multiplikacjami działań aktorskich na pierwszym
planie poprzez jednoczesne wyświetlanie ich w
powiększeniu na tylnej ścianie, a także z włączeniem
w obręb przedstawienia manifestacji z innych
dziedzin sztuki – monologi Racine’owskiej Fedry w
wykonaniu aktorki Racheli (jej pierwowzorem była
Sarah Bernhardt), w którą wcieliła się Agata Buzek,
oraz recital wiolonczelisty (Adam Zdunik).
W jego trakcie akcja jakby zamiera, postacie stają
się jednocześnie publicznością i muszą w jakiś
sposób wypełnić ten dla nich martwy czas. Niektórzy
z nich wydają się wyraźnie zagubieni. Na przykład
Ewa Dałkowska, która w „Kabarecie warszawskim” dała
popis gry aktorskiej, choć jakby przeniesionej z
teatru z innej epoki, tym razem, jako Królowa
Neapolu, poprzestaje na strojeniu min.
Każda z trzech części zostaje na ogół spuentowana
błyskotliwie rozegraną sceną finałową. W pierwszej
jest to rozmowa pomiędzy Odettą i Swannem, który
przepytuje ją na okoliczność jej wcześniejszych
związków z kobietami
, w drugiej spotkanie tegoż z księstwem Guermantes
(Magdalena Cielecka i Marek Kalita), w trakcie
którego powiadamia ich o swojej śmiertelnej
chorobie, w trzeciej przywołany występ Racheli.
Na długo zapada w pamięć wybitna kreacja aktorska
Zdzisława Malanowicza, na początku przywołującego
postać Dreyfusa i wygłaszającego długi monolog na
tle dobiegających z oddali odgłosów szczekających
psów
, a pod koniec
wcielającego się w postarzałego narratora. W ogóle
wyjątkowo przejmujące wrażenie wywiera ostatnia
część, w której pojawiają się wszyscy żyjący spośród
dotychczasowych bohaterów, noszący na sobie brzemię
lat, co zostało bardzo zręcznie osiągnięte w równej
mierze środkami aktorskimi, co charakteryzatorskimi,
choć w przypadku barona de Charlusa, miast
zrośniętego z nim statywu z kroplówką, widziałbym
przytroczony do spodni pojemnik odcewnikowania,
coraz częściej oglądany latem na ulicach miast.
Zastanawiającym może być stereotypowe kojarzenie
mężołóstwa z transwestytyzmem, a więc z mężczyznami
przebranymi w baletowe paczki i „Jeziorem łabędzim”
Czajkowskiego, choć akurat w tle rozbrzmiewa w tym
przypadku muzyka z jego „Dziadka do orzechów”. Z
kolei monologowi młodego narratora (Bartosz Gelner)
o mężołóstwie towarzyszą w tle kadry dwuznacznego
filmu Jeana Painlevé „Konik morski”, z jednej strony
stanowiącego naukową obserwację, z drugiej
ukazującego niespożyty instynkt rozrodczy tych
stworzeń, a zatem, czyżby dostarczającego
ironicznego kontrapunktu dla zachowań i obyczajów
postaci spektaklu, aluzję, że ludzkim światem rządzą
podobne mechanizmy?
Teatr Nowy w Warszawie: „Francuzi”. Scenariusz: Krzysztof Warlikowski,
Piotr Gruszczyński.
Reż. Krzysztof Warlikowski. Scen. Małgorzata Szczęśniak. Muz. Jan
Duszyński.
PODWOJNE ŻYCIE AUTORÓW
Lesław Czapliński
„Podwójne życie autorów”
Roger Harwood w swoim „Zatrutym piórze” przywołuje
przypadek kompozytora, który zawzięcie zwalcza
siebie samego i własną twórczość, wcielając się w
tym celu w fikcyjnego recenzenta.
Jerzy Kosiński pierwsze zbiory swych amerykańskich
esejów publikował pod pseudonimem Josepha Nowaka, co
– jak przewrotnie utrzymywał – pozwalało mu
wypowiadać o nich pochlebne opinie.
Z kolei Romain Gary po latach pisarskich sukcesów
wymyślił Emila Ajara, aby pod jego nazwiskiem
jeszcze raz rozpocząć wszystko od nowa. Za „Życie
przed sobą” otrzymał w 1975 roku po raz drugi
Nagrodę Goncourtów, którą dziewiętnaście lat
wcześniej uhonorowany został za „Korzenie nieba”,
wydane pod własnym nazwiskiem, choć na dobrą sprawę
i ono było pseudonimem…
We Francji znalazł się bowiem dopiero w wieku
czternastu lat. Przybył tam z matką, która w
przedrewolucyjnej Moskwie byłą aktorką teatru
francuskiego. Zrodziło to nawet domniemanie, że jego
naturalnym ojcem był słynny amant rosyjskiego kina
niemego Iwan Mozżuchin (wcielił się miedzy innymi w
Kmicica w ekranizacji Piotra Czardynina powieści
Sienkiewicza sprzed I wojny światowej). Po drodze
zatrzymywali się na dłuższy i krótszy okres w Wilnie
oraz w Warszawie.
Nieco uroda sprawiała, że brany był za Turka lub
przybysza z Maghrebu. Również zbyt cudzoziemsko
brzmiące, a przy tym nie odznaczające się urodą
nazwisko Kacew, pogłębiało poczucie wyobcowania. Nic
zatem dziwnego, że gdy zaczął poważnie myśleć o
literackiej
karierze,
postanowił
przybrać
artystyczny pseudonim. Zanim się ostatecznie
zdecydował, sporządził obszerną listę, na której
figurowały takie zawołania jak Alexandre Natal,
Roland de Chanteclere, Vasco de La Fernaye, Romain
de Mysere, Alain Brisard, Romain Cortès, Hubert de
Langpré, Armand de La Terre.
Powieści Garyego należały skądinąd do ulubionych
lektur matki Kosińskiego – Elżbiety – o czym pisała
w liście do syna, dzieląc się z nim swymi wrażeniami
po lekturze jego „Malowanego ptaka”. On sam
uwielbiał wymykać się na miasto w przebraniach
kloszarda, ortodoksyjnego żyda, a nawet murzyna,
przyczepiając sobie wąsy i brodę, czy też zakładając
perukę. Inną jego pasją było odwiedzanie nocami
klubów erotycznych, od których roiło się w Nowym
Jorku w radosnej epoce rewolucji seksualnej i
beztroskiego promiskuityzmu sprzed nastania epidemii
AIDS. Gary skrył się natomiast za plecami swego
kuzyna Paula Pavlovitcha, odgrywającego na publiczny
użytek nieistniejącego Ajara.
Czy ucieczkę od własnej tożsamości i skłonność do
maskowania uznać należy za dziedzictwo holokaustu,
syndrom ofiary, wymykającej się swym prześladowcom?
Kosiński utrzymywał, że jego pierwszym odruchem w
każdym nowym mieszkaniu lub tylko odwiedzanym
pomieszczeniu było szukanie ewentualnej kryjówki.
Ale, czy w jego przypadku, nie był to jeszcze jeden
przejaw autorskiej mistyfikacji, którą ujawniła
Joanna Siedlecka w swym głośnym „Czarnym ptasiorze”,
a za nią James Park Sloan, biograf pisarza. Podczas
wojny rzeczywiście się ukrywał, ale nie w tak
drastycznych warunkach jak jego powieściowe porte
parole z „Malowanego ptaka”, albowiem okres ten
spędził razem z rodzicami i we względnym komforcie,
jeśli zważy się pochodzenie i okupacyjne realia (np.
jego matka przez cały czas utrzymywała przy sobie
służącą). Gary zaś lata wojny przeżył jako oficer
eskadry lotniczej de Gaulle’a w Anglii i północnej
Afryce. Obydwaj więc nie doświadczyli bezpośrednio
shoah, ani nie byli w dosłownym znaczeniu jego
ofiarami.
Poza tym żyjąca już w zupełnie innych czasach Sarah
Kane, autorstwo swej przedostatniej sztuki „Łaknąć”
również ukryła za zmyśloną biografią nieistniejącej
Marie Kelveden. A zatem wydaje się to być zjawisko
wykraczające poza urazy, wywołane przez konkretną
sytuacje historyczną.
Gary opublikował jeszcze dwie książki pod
pseudonimami Foso Sinibaldi i Shatan Bogat. Kosiński
stał się obiektem nieprzyjaznej kampanii, poddającej
w wątpliwość niezaprzeczalne autorstwo jego powieści
oraz oryginalność niektórych pomysłów, mogących
uchodzić za plagiat (np. postać Chance’a O’Grodnicka
z jego „Wystarczy być”, wykazująca wiele paraleli z
losami Nikodema Dyzmy z przedwojennej powieści
Tadeusza Dołęgi-Mostowicza).
Pierwszy targnie się na życie 2 grudnia 1980 roku, w
rok po swej byłej żonie, amerykańskiej aktorce Jean
Seberg (pamiętnej studentce z „Do utraty tchu”
Godarda, później grającej w filmach reżyserowanych
przez męża), która zginęła w nie do końca
wyjaśnionych okolicznościach.
Drugi odbierze sobie życie 3 maja 1991 roku.
Umieszczona w zakładzie psychiatrycznym Sarah Kane
wiesza się 20 lutego 1999.
A gdy zostaje zdemaskowany, samobójstwo popełnia
również bohater przytoczonej na wstępie sztuki
Rogera Harwooda.
Czyżby igranie z losem i własną tożsamością nie
pozostawało bezkarne?
SŁUCHOWISKO SCENICZNE, albo
TEATR MINIMALISTYCZNY
Lesław Czapliński
„Słuchowisko sceniczne, albo teatr minimalistyczny”
Ponieważ przez większą część autorskiego przedstawienia Iwana
Wyrypajewa
„Nieznośnie
długie objęcia” w warszawskim Teatrze Powszechnym imienia
Zygmunta Hübnera aktorzy zasiadają na czterech krzesłach i w
zasadzie nieruchomo wygłaszają swoje kwestie, czasami będąc
właściwie zredukowanymi do samych głosów i sylwetek,
wydobywanych
z
mroku
punktowymi
reflektorami
. Tylko kilka razy wstają
i okrążają swoje miejsca, żywiej gestykulując.
W ten sposób przywołują historie czterech postaci, pomiędzy
którymi tworzą się nietrwałe konstelacje. Są to: osiadła w
Nowym Jorku Serbka z Belgradu Amy, a właściwie Bilana, rdzenny
mieszkaniec tego miasta Charlie, poślubiający Polkę Monikę z
Wrocławia, oraz Czech z Pragi Krištof. Dwoje ostatnich
przybyło do Nowego Jorku z Berlina, dokąd, rozczarowani,
wracają, a także, w ślad za nimi udaje się tam Charlie, po raz
pierwszy opuszczający rodzinne Stany. Przemierzają zatem duże
odległości, ale niewiele to wnosi nowego do ich życia, skoro
wszędzie szukają i znajdują to samo: relacje oparte na szybkim
seksie, promowane przez popkulturę modne miejsca (na przykład
sieć restauracji wegańskich).
Karolina Gruszka
Wyszyńska, Maciej
Buchwald
i
Dobromir
, Julia
Dymecki
tworzą ich wizerunki
głównie za pomocą intonacji, dobierania odpowiedniej barwy
głosu i jej modulacji, różnicowania rytmu i tempa wypowiedzi.
Poza tym grają na dwóch planach (niczym w inscenizacji
Kazimierza Dejmka staropolskiej „Historyji o chwalebnym
Zmartwychwstaniu Pańskim”, jako postacie i zarazem narratorzy:
„Nazywam się Krištof, powiedział Krištof”, jako postacie oraz
ich wewnętrzne głosy, dochodzące ponoć z zaświatów, a zgodnie
z obowiązującymi wyobrażeniami pop kultury z innej galaktyki),
a niekiedy nawet i trzech, gdy podczas podróży samolotem
Monika i Krištof (ten ostatni falsetem) przywołują wypowiedzi
ich sąsiadki-współpasażerki – Rosjanki Żanny.
Uderza muzyczna struktura tekstu, w której powracają pewne
tematy i motywy, na przykład siadania na ławce w parku,
padającego śniegu, okazującego się symbolem wieczności i
nieskończoności, których pojęcie i poczucie zostały zagubione.
Okazuje się w tym przypadku, że, jak utrzymywał Mickiewicz w
słynnej Lekcji XVI wykładów w Collège de France w związku z
teatrem słowiańskim, wystarczy aktor i słowo, by zaistniał
spektakl, który może się obejść bez całego inscenizacyjnego
sztafażu, sprowadzonego tu do niewielkiej estrady i neonowej
arabeski
. Zarazem wymaga to
spełnienia jednego, podstawowego warunku: posiadania
umiejętności warsztatowych ze strony aktorów oraz
przemyślanego
ich
poprowadzenia,
czyli
solidnego
wyreżyserowania, zapewniającego im poczucie scenicznego
bezpieczeństwa. Na tych podstawach można dopiero wznosić
pomysły inscenizacyjne, bo w przeciwnym razie jest to stąpanie
po lotnym piasku.
Teatr powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie: Iwan
Wyrypajew „Nieznośnie długie objęcia”. Reż. Iwan Wyrypajew.
Dek. Anna Met. Kost. Katarzyna Lewińska. Muz. Casimir Liske.
OSTATNI POETA IDZIE PO WŁADZĘ
OSTATNI POETA IDZIE PO WŁADZĘ
Dobry mam fach w ręku
pisze w tajnych notatkach Ostatni Poeta
układam zręczne kłamstwa
a lud bije brawo
jeszcze mały kredyt
do pomocy poeci
bo znają robotę hejtera
za niewielkie stypendia
będą żarliwie kłamać
na mityngach
lepsi będą aktorzy
ładnie mówią
po co im idea
plastycy nie będą się lenić
będzie paru dziennikarzy
niedrogo
sprzedają swe usługi
paru osiłków
będzie mnie nosić na ramionach
potem do ekipy
dołączy grupa oddanych profesorów
udowodnią wszystko co potrzeba
posłowie zagłosują podczas snu
będą chcieli szybko w góry
w kościele wierni usłyszą
bóg honor i ojczyzna
rząd jak to rząd
nierządem stoi
będzie godnie reprezentował
resztę zrobią sądy wojsko i policja
a potem ludu mój ludu usłyszysz
spierdalaj dziadu
SAMOPOCZUCIE OSTATNIEGO POETY
SAMOPOCZUCIE OSTATNIEGO POETY
Od niedawna Ostatni Poeta czuje się lepiej
przykre doniesienia gazet
o zwycięstwach demokracji
zniesieniu cenzury
skutecznej walce z bezrobociem
i inflacją
dobrych stosunkach z sąsiadami
a nawet tak groźnych
jak pojednanie
śmiertelnych wrogów
i tych grożących
zawałem serca i unicestwieniem
Ostatniego Poety
jak poszanowanie innego
tolerancja
zakończenie wojen
nie mówiąc już o rozkwicie kultury
równouprawnieniu kobiet
rozwoju nauk i nowoczesnych technologii
Ostatni Poeta martwił się
że jego cierpienia
nie będą już tak metaforyczne
a eksperymenty stylistyczne
będą omawiać na seminariach
tylko studenci literatury
Teraz ma lepszy humor
dostał przyjemne tematy do ugryzienia
teraz to mój czas
jestem także bojownikiem
o prawa uciśnionych i odzyskanie codzienności
czas na walkę
czas na pomnik ze spiżu
O TEMPORA, O MORES!
O TEMPORA, O MORES!
Czy to tylko u nas:
politycy psują państwo,
prawnicy prawo,
naukowcy naukę,
kościół religię,
banki gospodarkę,
artyści sztukę,
lekarze zdrowie,
biznesmeni produkty,
wojskowi armię,
prasa, radio i telewizja informację,
policja porządek publiczny,
szkoła nauczanie,
rodzice wychowanie dzieci,
tajne służby swoich agentów.Młynarski, oby żył wiecznie,
pytał:„co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?”
OSTATNI POETA
ANIOŁAMI
ROZMAWIA
OSTATNI POETA ROZMAWIA Z ANIOŁAMI
Ta nasza młodość
gdy szliśmy ścieżką aniołów
i krzyczeliśmy
za waszą i naszą
wiatr wolności wiał
a my widzieliśmy śmierć szatana
tyrani byli coraz słabsi
ZOMO miało tylko pałki i gaz łzawiący
śmieszne
Z
prorocy prowadzili nas do szczęścia
a prawda została wszystkim objawiona
potem musieliśmy niepewnie tłumaczyć
potrzebę ofiary
jak zawsze myśleliśmy
dzieciom będzie lepiej
lecz źródło biło słabiej i słabiej
mówiliśmy że idziemy drogą światłości
a mury rosły rosły
ta nasza młodość
co z czasu drwi
widziała upadek proroków
niepewna co zrobił brat
gdy pieniądze głuszyły strumieniami
serca
w huku i wrzasku zaczęły odpływać obłoki
może trzeba było o nich pisać
zaklinać pustkę
gdy tyrani przyjęli słowo prawdy
nasza młodość odeszła
Ostatni Poeta nie czuje radości
naszym losem tylko szambo
powiedział cichutko
OSTATNI
POLSKI
POETA
I
ŻOŁNIERZ
OSTATNI POETA I ŻOŁNIERZ POLSKI
Miałem strzelać
lecz brakło karabinów
miałem stary pistolet
i byłem pijany bezwstydnie
lecz ze strachem w kalesonach
szedłem skulony
bałem się bardziej kul z tyłu
bo ich nie słychać
wyłamałem się z szeregu
wyjących ze strachu jak ja
a później nie słyszałem już nic
niczego nie widziałem
obudziłem się cały zasrany
nie było się gdzie umyć
było cicho
maki czerwieniły się fałszywie
leżałem jak niedorżnięta świnia
i czekałem
czekałem
aż się to skończy
ocalałem
ból przeszywał całe ciało
a wódki już nie było
potem znalazł mnie Staszek
prawie bez sił
lecz pomógł
w zaroślach przeczekaliśmy noc
rano znalazła nas chyba Gretchen
tyle zrozumiałem po niemiecku
dała pić
przyniosła coś do jedzenia
A ty Ostatni Poeto o tym nie pisz
OSTATNI POETA: NIE MÓW NIGDY
MEA CULPA
OSTATNI POETA: NIE MÓW NIGDY MEA CULPA
Są w ojczyźnie rachunki krzywd
lecz ty nie schylaj głowy
mea culpa
te słowa niech zabiją tych
co splamili się zdradą
tyś zawsze odarty do kości
inni skrzywdzili ciebie
szukaj pamiątek po zdrajcach
oni kryją się wszędzie
mea culpa
to ich powinność
sprawiedliwość jest bronią
więc nie wstydź się
gdy nią ugodzisz brata
mea culpa
brzmi tylko w ustach zaślepionych
oni cicho płyną w otchłań
teraz krzycz
teraz bij
teraz bądź wierny
cisza zamkniętych powiek
nie powie już nic
nikt nie słucha słabszych
a historię piszą zwycięzcy
mea culpa
przypominaj oprawcom
w nich raz sierpem raz młotem
właściwie to tylko retoryka
lecz ku przestrodze
więc bądź dumny
idź
OSTATNI POETA DO NARODU: NIE
LĘKAJCIE SIĘ!
OSTATNI POETA DO NARODU: NIE
LĘKAJCIE SIĘ!
Nie lękajcie się
uderzać w piękne widma
bądźcie jak skała
nieustraszeni i wierni
napełniajcie jadem słowa
mówiąc wszem i wobec
będziesz milczał w całunie
zaplutym pogardą narodu
gdy usłyszysz śpiew
gdzie marzenie jasności
wypływa z obłoków
uderz
by nie siało zwątpienia
nie lękajcie się
marzyciele mówią szeptem
po nich zostanie
głuchy szloch pokoleń
a śmiech
troszkę niebezpieczny
jest bronią bezbronnych
nie pijcie wina
może zakazić współczuciem
a teraz trzeba pokazać
jedność zwartość i gotowość
proszę was jeszcze raz
gdy zbudzi się
wieczorna otchłań
nie wahajcie się
pan z wami
a przeciw wam
cierpliwość słabych
i opór bezsilnych