Antologia opowiadań grozy City 3

Transkrypt

Antologia opowiadań grozy City 3
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53)
Antologia opowiadań grozy City 3
— z Kazimierzem Kyrczem Jr., Michałem J. Walczakiem
i Romanem Aleksandrowiczem rozmawia Ksenia Olkusz*
Ksenia Olkusz: Jaką drogą każdy z Was dotarł do City 3?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Dosyć pokrętną, a zarazem naturalną… Pierwsze dwie odsłony tej
antologii przygotowywałem wspólnie z Bartkiem Paszylkiem. W ramach przypomnienia;
City 1 ukazało się w 2009, zaś City 2 w 2011 roku. Nie ma co kryć – była to ciężka i emocjonalnie wyczerpująca praca, musiałem więc zrobić sobie kilka lat przerwy. Ale, że ciągnie wilka do lasu, więc przy wsparciu redakcyjnym Marka Grzywacza i Pawła Nowakowskiego z Wydawnictwa Forma, pokusiłem się o kolejne podejście do tematu. Na tyle
zresztą udane, że do wydawniczych zapowiedzi trafiła już czwarta książka z cyklu, która
ma się ukazać wiosną 2018 roku.
K a z i m i e r z K y r c z J r . — ur. 1970, prozaik i redaktor. Mieszka w Krakowie. Współautor zbiorów
opowiadań: Piknik w piekle (2004), Horrorarium (2006), Twarze szatana (2009), Chory, chorzy, trup (2011)
i Lek na lęk (2011), a także powieści Siedlisko (2009), Koszmar na miarę (2010), Efemeryda (2011), Wojna
świrów (2014). Autor powieści Podwójna pętla (2013) oraz zbioru opowiadań Femme fatale (FORMA 2015).
Jego utwory znalazły się w licznych antologiach, m.in. City, Halloween czy Księga strachu. Tłumaczony na
angielski, rosyjski, czeski i słowacki. Na podstawie opowiadania, które napisał z Łukaszem Śmiglem, powstał film Head to Love wyreżyserowany przez Amerykanina Vana Kassabiana.
*
M i c h a ł J . W a l c z a k — ur. 1986, z wykształcenia nauczyciel języka angielskiego, tłumacz, fonetyk;
w wolnych chwilach muzyk, wokalista i tekściarz zespołu Voodoo Seeds. Debiutował na łamach „Niedobrych literek”, opowiadaniem Śmierć po kolędzie. Od pewnego czasu ściśle współpracuje z Kazimierzem
Kyrczem Jr, czego efektem są opowiadania opublikowane w magazynie literacko-kryminalnym „Pocisk”,
kwartalniku „OkoLica strachu” i antologii City 3.
R o m a n A l e k s a n d r o w i c z — ur. 1972, prozaik, tłumacz, redaktor. Mieszka w Bielsku-Białej. Debiutował w 1997 roku opowiadaniem Proszek („Nowa Fantastyka”). Jego opowiadania i miniatury literackie były
publikowane w „Dzikiej Bandzie”, „Niedobrych Literkach” oraz „Qfancie”. Wraz z Kazimierzem Kyrczem Jr.
przygotował antologię Infections (2015), która prezentuje polskie opowiadania grozy w tłumaczeniu na
język angielski.
1
K.O.: To jest fantastyczny news! Romek, a Ty jak trafiłeś do City 3?
Roman Aleksandrowicz: Któregoś dnia otrzymałem email od Kazika Kyrcza Jr, w którym
pytał, czy nie byłbym zainteresowany włączeniem któregoś z moich opowiadań do tej antologii. Przekopałem dysk i znalazłem dwa teksty, które pasowałyby tematycznie. Pierwszy z nich, Zbiornik, odpadł ze względu na długość, natomiast Ćmy spodobały się selekcjonerom.
K.O.: Michale?
Michał J. Walczak: Finałowe opowiadanie z City 3 jest pierwszym, jakie napisałem wspólnie z Kazkiem. Nie było to tak znowu dawno, ale wspomnienia związane z jego powstawaniem zatarły się już w mojej pamięci. Zapewne zaczęło się od „czemu nie” i „zobaczymy
jak to wyjdzie”. Wcześniej miałem na swoim koncie jedynie debiutanckie opowiadanie
Śmierć po kolędzie, które można znaleźć na portalu Niedobre literki.
K.O.: Dlaczego miasto jako leitmotiv?
M.J.W.: Myślę, że Kazek czy Romek będą mieli znacznie więcej do powiedzenia w tej kwestii. Z mojego skromnego doświadczenia mogę powiedzieć jedynie, że miasto jest niezwykle plastyczną i wdzięczną materią do kształtowania, na potrzeby akcji wszelakiej. Nie
mówię tu tylko o literaturze. Miasto daje możliwość korzystanie z tego, co oferuje autentycznie – wystarczy wyjść ze swojej gawry, rozejrzeć się i wziąć napotkaną scenerię jako
gotową scenografię. Można również nieco dołożyć miastu od siebie. Tu jest wymagana
cokolwiek większa wyobraźnia, ale na ogół ono chętnie podpowiada, czego mu brakuje.
R.A.: Jeśli to pytanie dotyczy leitmotivu antologii, nie jestem władny odpowiadać na nie;
myślę, że Marek Grzywacz, Kazik Kyrcz Jr i Paweł Nowakowski jako redaktorzy tomu powinni się z tego tłumaczyć. Jeśli pytanie dotyczy leitmotivu opowiadania mojego autorstwa (tj. Ciem), odpowiedź będzie trochę dłuższa i trochę bardziej skomplikowana. Kiedy
piszę opowiadanie, nie zastanawiam się nad tym, jaki będzie jego leitmotiv, bo i po co?
A co się stanie, jeśli zdryfuję w inną stronę? Co miałbym wtedy wybrać: ścieżkę, którą zaczęli podążać bohaterowie czy jakiś abstrakt w postaci leitmotivu? Kiedy piszę opowiadanie, proces ten przypomina raczej malowanie obrazu czy wykuwanie rzeźby z bryły granitu. Spora część tego procesu przebiega intuicyjnie – postacie kiełkują z zarodników
i niejako tworzą się same, zdarzenia to ciągi przyczynowo-skutkowe, sposób opowiadania
2
o nich również pojawia się sam w mojej głowie. Ja tylko muszę powybierać co trzeba z tej
kotłowaniny i pokazać czytelnikowi.
K.K.Jr: Utarło się przekonanie, że najlepiej pisze się o tym, co się zna. W przypadku grozy
sytuacja ma się nieco odmiennie. Lepiej opisywać to, czego się obawiamy. Wtedy autor,
niejako z musu, tworzy na większym poziomie wiarygodności. A miasto? Cóż, miasto, ze
swoją historią, zakamarkami, mrowiem mieszkańców i wpisaną w swą istotę przypadkowością, stanowi doskonały obiekt generujący w nas całą gamę lęków. Nic tylko korzystać.
K.O.: Długo powstawała ta antologia? Jak wyglądało zbieranie materiałów do publikacji?
K.K.Jr: Powiedziałbym wręcz, że strasznie długo. Początkowy zarys antologii powstawał
mniej więcej przez rok. Minął kolejny i nagle okazało się, że wydawca odrzucił niemal połowę tekstów. Pojawiło się pytanie: walczymy dalej czy odpuszczamy? Jestem upartą bestią, więc postanowiłem sprawę dociągnąć do końca. Droga przez mękę, czyli dobieranie
brakujących opowiadań, trwała jeszcze z rok. Tym razem wydawca kwalifikował do druku już pojedyncze opowiadania. Na tym etapie przesiew był bardzo duży – z czterech,
pięciu tekstów, które mu wysyłałem, zwykle wybierał jeden. Przyznam szczerze, że początkowo taki rozwój sytuacji budził mój wewnętrzy sprzeciw. W pewnym momencie jednak
uświadomiłem sobie, że podwyższenie poprzeczki wyjdzie antologii na dobre. I rzeczywiście tak się stało – uważam, że City 3 to zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych
odsłon serii.
K.O.: Jak odbierane są przez czytelników Wasze opowiadania z antologii City 3?
K.K.Jr: Jeden ze znajomych wydawców, po przeczytaniu Nie tylko kochankowie przeżyją,
czyli opowiadania, które napisałem z Adrianem Miśtakiem, stwierdził, że dawno się tak
nie uśmiał. I dodał od razu, że musimy być nienormalni. Z kolei napisane przeze mnie
i Michała J. Walczaka Granie na czekanie bardzo podobało się mojej żonie. Jest ona wyjątkowo wymagającym czytelnikiem, więc polegam na jej zdaniu. Zarówno, gdy chwali, jak
i gdy gani to, co napiszę.
M.J.W.: Nie miałem styczności z czytelnikami, którzy nie są moimi bliższymi czy dalszymi
znajomymi, więc ciężko powiedzieć jak nasze opowiadanie odbierane jest globalnie. Lokalnie, po znajomości, ludzie doceniają (szeroki uśmiech). Bardzo to cieszy, kiedy ktoś
3
wyłowi „hasełko” i oświadczy, że włącza je do swojego kanonu albo zwyczajnie stwierdzi,
że się z jego powodu pośmiał konkretnie.
R.A.: Moje opowiadanie spędziło kilka lat krążąc po znajomych, a reakcje były podobne:
każdy z czytających miał po lekturze poczucie zagubienia i dezorientacji. Nie zależało mi,
aby w tym opowiadaniu czytelnika oszołomić czymś szczególnie krwawym albo przeczołgać przez makabryczne opisy, więc wyszła rzecz w miarę delikatna. Co mnie trochę zdziwiło, czytelnicy mniej uwagi poświęcali Markowi, a mocniej przejmują się losem Małgosi.
Dla mnie była postacią pretekstową – ktoś musi stać po drugiej stronie aparatu i być fotografowany – a tu nagle stała się ważniejszą osobą niż Marek czy Bydlę.
K.O.: Tak, też tak miałam, że ją zauważyłam bardziej niż jego. Tak to widzę i spekuluję przypominając sobie jednocześnie, że było to jedno z tych opowiadań, które
bardzo mocno zapada w pamięć, zostaje z czytelnikiem, jakoś tak ugniata psychikę.
A powiedzcie, proszę, skoro już o czytelniczych odczuciach mowa, jak reagujecie na
uwagi krytyczne względem swoich tekstów? Wiem, że to bezczelne pytanie, ale ponieważ sporo recenzuję, chciałabym wiedzieć, jak to jest po tej drugiej stronie (nie,
nie barykady!)
K.K.Jr: Jeśli uwagi krytyczne są merytorycznie uzasadnione, wtedy staram się przemyśleć
je i korzystać z nich przy tworzeniu następnych tekstów. Jeśli natomiast jest to quasi-recenzowanie, typu „nie podoba mi się, bo mi się nie podoba”, wówczas zazwyczaj złoszczę
się na samego siebie, że straciłem czas czytając te dyrdymały. Nie urodziłem się wczoraj,
zdaję więc sobie sprawę, że część negatywnych recenzji nie wynika z nędznego poziomu
tego, co napisałem, lecz ze zwykłej zawiści. Inna sprawa, że mam swoich antyfanów, co –
jakby to ująć? – w jakimś sensie mi pochlebia.
K.O.: Przypominam, że do nich nie należę, ale zawsze Ci mówię wprost, co uważam
o tekście (śmiech). Romek, a u Ciebie jak z uwagami krytycznymi i recenzjami?
R.A.: Zacznijmy od tego, że „uwagi krytyczne” bywają różnego rodzaju. Na najprostszym
poziomie, mechanicznym, uwaga krytyczna to wytknięcie błędu ortograficznego lub interpunkcyjnego – jeśli sprawa jest oczywista, nie ma się co z tym kłócić. Błąd trzeba poprawić i podziękować wytykającemu za spostrzegawczość. A na wyższym poziomie? Każde opowiadanie sam czytam wielokrotnie, aby sprawdzić, czy zdania dobrze się układają
i czy nie da się jeszcze czegoś usunąć z pożytkiem dla tekstu. Kiedy już uznam tekst za
4
prezentowalny, rozsyłam go po „czytelnikach pierwszego kontaktu”, aby zaliczył rundę
czytania. To bardzo interesująca faza. Czytelnicy zawsze coś ciekawego powiedzą; najczęściej bezlitośnie wytykają moje manieryzmy, doradzają w kwestii różnych szczegółów,
a zdarza się też, że wskażą mi oczywisty kretynizm, który wsadziłem do tekstu. Dowiaduję
się również wtedy, jak opowiadanie działa na czytelnika – wachlarz reakcji ludzkich bywa
zaskakująco szeroki i nie zawsze odpowiada temu, co planowałem.
Recenzji swoich opublikowanych tekstów nie czytam, bo po co? Ja już swoje zrobiłem,
niech się tekstem zajmują teraz inni.
K.O.: Czyli tacy, jak ja… Michał?
M.J.W.: Ja z reguły zamykam się w domu, w kuchni, vis-à-vis lodówki i zajadam wszystkie
negatywne uwagi (śmiech).
K.O.: Mówimy teraz o mnie, czy o Tobie…? (śmiech) OK, kontynuuj, proszę…
M.J.W.: Każdy popełnia błędy i każdy może coś przeoczyć, zrobić gorzej. Jeśli negatywne
uwagi są odpowiednio umotywowane, poparte logicznym argumentem, korzystam z nich.
Jeśli zaś są zazdrosnym przytykiem, bo w dobie Internetu każdy może sobie na nie pozwolić, spływają po mnie jak po kaczce.
K.O.: W jaki sposób pracujecie nad tekstami, jak wygląda proces pisania, kształtowania pomysłu i dopracowywania narracji?
K.K.Jr: To zależy, czy dany tekst piszę sam, czy w duecie. Gdy piszę sam, z grubsza mogę
wyróżnić trzy najczęściej powtarzające się modele. Gdzieś z odmętów nieświadomości
wyskakuje mi intrygujący tytuł, który pobudza moje szare komórki do napisania adekwatnego tekstu. W mojej głowie osiedla się postać, która jest tak strasznie żądna sławy, że
zmusza mnie, żebym opisał koleje jej życia. No i ostatni – słyszę o historii lub wymyślam
taką, która prosi się o przelanie jej na papier. Rzadko piszę plan opowiadania, przy powieści jest to niestety nieuniknione.
Jeśli natomiast tworzę z Michałem, zwykle zaczynamy od rozmowy. Omawiamy różne
pomysły, przeciągając linę w różne strony, aż wreszcie dochodzimy do konkluzji, że warto
zasiąść do pisania. Później już leci szybko. Pewną nowinką w kolaboracji z Michałem jest
5
dla mnie to, że dwa razy zastosowaliśmy już metodę braci Strugackich. Mianowicie usiedliśmy razem i tworząc opowiadanie dogadywaliśmy słowo po słowie, zdanie po zdaniu…
Jak łatwo się domyślić, mieliśmy przy tym mnóstwo frajdy.
K.O.: Taaaak, jestem w stanie to sobie wyobrazić, zaczynam wam zazdrościć tego
wspólnego pisania.
M.J.W.: Z racji tego, że widujemy się z Kazkiem prawie codziennie, możemy bez większych
problemów dyskutować nad przebiegiem fabuły, postaciami i innymi elementami narracji, po czym ten z nas, który ma w głowie pomysł na zawiązanie akcji, siada i przelewa na
papier całość do momentu, aż się wystrzela, albo zwyczajnie zakończy akapit. Potem ten
drugi dostaje pole do popisu i tak aż do końca. W trakcie często zmieniamy to, co założyliśmy sobie na początku. Wynika to na przykład z tego, że pomysł, który wpada nam po
drodze, otwiera nowe możliwości, albo ten oryginalny z jakichś powodów okazał się zbyt
słaby. Potem zostaje już tylko redakcja – nierzadko bolesny proces – i dobra reklama dla
potencjalnego wydawcy.
R.A.: Pomysły zjawiają się same. I proszę nie zmuszać mnie do rozwinięcia tematu, gdyż
tu musiałby się wypowiedzieć biolog albo neurolog znający się na pracy mózgu, a nie językoznawca (którym jestem). O pracy mózgu nadal wiemy bardzo mało, więc nawet fachowiec nie miałby za wiele do wyjaśniania. Najczęściej zaczyna się to tak, że w głowie pojawia się pewna scena z ukształtowanymi bohaterami i za diabła nie chce się ode mnie odczepić. Biorę takie sceny na przeczekanie – bywa, że trwa to kilka albo kilkanaście miesięcy. Jeśli nie chce się odczepić, trzeba zacząć sporządzać notatki. Zapisuję więc zeszyty
różnymi opisami i szkicami. Potem zaczyna się drążenie tematu: co to za osoby? Co to za
wydarzenia? Skąd się te postacie wzięły? Trzeba zbudować historie bohaterów i pozbierać wszystkie istotne informacje o ich otoczeniu. Na moje szczęście ten cały proces rozgrywa się sam w mojej głowie i stopniowo do historii dołączają kolejne elementy. Kiedy historia nabiera w miarę konkretnego kształtu, pora na zadanie najważniejszego pytania: jak
to się ma skończyć? Tu trzeba się sprężyć i w miarę świadomie zbudować ostatnią scenę.
Dobrze, jeśli tak wypracowana struktura trzyma się kupy. Gorzej, jeśli zakończenie rozwali historię i wszystko trzeba przekonstruowywać i przekładać od początku. Sam proces
pisania wygląda tak, że bierze się ołówek w łapę – najlepiej HB lub 2B – i pisze się. A potem
to, co napisane, trzeba przepisać na komputerze. Wtedy następuje przycinanie, docinanie
i kompresowanie materiału. Opowiadanie trzeba pisać jak najkrótsze, gdyż mają się
6
w nim znaleźć tylko potrzebne słowa i nic więcej. Krótko mówiąc: ciekawy pomysł, minimum słów i strzał w pysk na koniec, żeby czytelnik zapamiętał, o czym czytał.
K.O.: No faktycznie, ze strzałem w pysk to Ty nie masz problemu – ja dobrze sobie
zapamiętuję takie literackie danie po buzi (śmiech). Dobra, to teraz pytanie z gatunku takich właśnie. Jakie pisarskie wyzwanie byłoby dla Was najtrudniejsze?
R.A.: Napisać następne opowiadanie.
K.O.: ?
K.K.Jr: Chyba napisanie powieści dla młodzieży. Uważam, że tego typu literatura powinna
mieć pozytywne przesłanie, a ja jestem na to zbyt wielkim pesymistą. Albo zbyt małym
cynikiem.
M.J.W.: Nie mam pojęcia. Choć czasami mam wrażenie, że nie umiem pisać pism służbowych (śmiech).
K.O.: Mogę Cię przygarnąć na przeszkolenie, jestem urodzoną biurwą (śmiech). No
właśnie, a kiedy nie tworzycie literatury, zajmujecie się…?
K.K.Jr: Zarabianiem pieniędzy. Momentami zaczynam podejrzewać, że jestem maszynką
skonstruowaną właśnie do tego. Co nie znaczy, że dobrze mi idzie.
K.O.: Znam ten ból… Romku? Michale?
R.A.: Zajmuję się projektowaniem i pisaniem podręczników do nauki języka angielskiego.
Obecnie pracuję nad podręcznikiem maturalnym, tzw. teacher’s resource book z materiałami do matury ustnej.
M.J.W.: Ja ostatnio mam milion rzeczy, które staram się wykonywać w najbardziej możliwie sprawiedliwym podziale. Moim ulubionym pozaliterackim zajęciem jest tworzenie
i granie/śpiewanie dla zespołu Voodoo Seeds, w którym wraz z moim przyjacielem Maciejem „Matthew” Ptaszyńskim działamy od kilku lat. Poza tym, jak już wspomniałem, pracujemy z Kazkiem w tym samym miejscu, a jest to Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie. Jesteśmy funkcjonariuszami.
K.K.Jr: Ciii! To miała być tajemnica…
7
K.O.: Ups… To ja może przejdę do kolejnego pytania: czego oczekujecie od polskiego
rynku wydawniczego?
M.J.W.: Większej otwartości i wiary w rodzimą literaturę.
K.K.Jr: Niczego dobrego. Wydawcy w naszym kraju w przeważającej większości nastawieni są wyłącznie na zysk. I na nienależne splendory. Ostatnio czytałem wywiad z właścicielką jednego z największych wydawnictw w Polsce, chełpiącą się miłością do literatury
popularnej. Jednocześnie na stronie tego wydawnictwa widnieje informacja, że nie przyjmują rodzimych propozycji wydawniczych… Czy tylko ja uważam to za hipokryzję? Po
cichu łudzę się, że nasze państwo – wzorem innych krajów europejskich – w końcu obejmie mecenatem literaturę i inne formy sztuki. Ponoć od tego roku pisarze mają otrzymywać jakieś grosiki za ich książki wypożyczane w bibliotekach. Moja radość z tego faktu
byłaby zapewne większa, gdyby nie świadomość, że Polska należała do jednego z trzech
krajów Unii Europejskiej, które dotąd nie wprowadziły tej formy wspierania literatów.
R.A.: Aby wydawcy zrozumieli, że czytelnictwo nie zwiększy się samo z siebie. Obecnie
wysiłki wydawców skupiają się na przekonywaniu już przekonanych, co jest zajęciem jałowym i pozbawionym jakiegokolwiek sensu. Jedynym sposobem na zwiększenie w przyszłości liczby czytelników jest wprowadzenie do szkół podstawowych programu czytania
książek. Jak pokazuje doświadczenie, jeśli młody człowiek nie nauczy się w wieku kilku
lat biegłego posługiwania tak skomplikowanym instrumentem, jak książka – nie nauczy
się tego nigdy. W szkołach brakuje systemu, który rok po roku prowadziłby dziecko przez
książki, poczynając od tych najprostszych, a kończąc na najbardziej wysublimowanych.
K.O.: No tak, pisanie i wydawanie książek to jedno, ale czytanie ich to już rzeczywiście grząski grunt i zgadzam się, że szkoła (ale też rodzice wspierający rozwój intelektualny pociech) powinna w tym partycypować. To jest bardzo złożona kwestia
i niestety nierozwiązywalna w najbliższym czasie. Zrobiło się nieco przygnębiająco,
więc pytanie na „odtrutkę”. Jak reagujecie na pytania dotyczące pomysłów czy inspiracji związanych z autentycznymi wydarzeniami czy osobami? Jak duże bywa niezrozumienie dla istnienia granicy między fikcją i wyobraźnią a faktycznością?
K.K.Jr: Zdarzają się anegdotyczne sytuacje, gdy osoby pojawiające się na spotkaniach autorskich traktują literaturę grozy jako swoisty instruktaż czy zachętę do czynienia zła…
Rzecz jasna próbuję wówczas tłumaczyć, czym różni się fikcja od rzeczywistości. Jak sama
8
wiesz, nie jest to jednak łatwe zadanie. Zwłaszcza, gdy ktoś nie chce słuchać cudzych
argumentów, bo swoje własne uważa na najlepsze.
M.J.W.: Nigdy nie spotkałem się z niezrozumieniem.
R.A.: A istnieje jakaś granica między fikcją i wyobraźnią a faktycznością??? Kiedy jesteśmy
bardzo mali, każdy z nas buduje sobie obraz świata. Obraz ten tworzymy w naszym mózgu, odbierając różnorodne bodźce i odpowiednio je przetwarzając. Jednak nasze zmysły
mają zbyt niską przepustowość, by dostarczyć nam wszystkich potrzebnych informacji,
więc nasz mózg musi „dośpiewać” sobie resztę. I do tego nasze mózgi przystosowały się
świetnie. Konstruujemy więc w głowie unikalny obraz świata i to jest ta nasza „faktyczność”... Idąc dalej... Istnieją badania naukowe pokazujące, że dla mózgu nie ma żadnej różnicy między wykonywaniem pewnej czynności, a wyobrażaniem jej tylko sobie. Zarówno
kiedy wykonujemy czynność, jak i wtedy, gdy wyobrażamy ją sobie, aktywuje się u nas
dokładnie ten sam obszar mózgu. Dla tego narządu granica między fikcją a rzeczywistością nie istnieje.
K.O.: Jak się czujecie w konwencji grozy? Co dla każdego z Was jest w niej najistotniejsze, warte wypunktowania, podkreślenia?
K.K.Jr: Moim zdaniem groza ma coś, co fantastyka w dużej mierze zatraciła. Mianowicie
potrzebę eksplorowania nowych terenów, poszukiwania, wyjścia poza utarte schematy.
Mogę więc stwierdzić, że póki co z grozą wciąż mi po drodze.
M.J.W.: Dla mnie groza, a zwłaszcza jej tworzenie, jest zupełnym novum. Może dlatego
uciekam bardziej w groteskę, czy po prostu czarny humor. Uczę się tego gatunku i odkrywam jego możliwości, ale nie czuję się do końca w nim zadomowiony.
R.A.: Odpowiem na to pytanie, jeśli zdefiniujesz konwencję grozy.
K.O.: Jak tak, to podczytaj sobie moją książkę o horrorze i grozie we współczesnej
polskiej literaturze i wtedy pogadamy… (śmiech). Á propos gadania, Romku, wprawdzie miałam się miarkować, ale rozmowa o fetyszach dała mi do myślenia, generując pytanie na temat tego, czy faktycznie istnieją jakieś miejskie fetysze (fetysze
mieszczuchów)? Bo jednak specyfika dużych aglomeracji może jakoś pobudzać
imaginację… Co Wy na to?
9
R.A.: Może nie będzie to wypowiedź ściśle o fetyszach, ale... jednym z najważniejszych
miejskich obiektów jest klatka schodowa. Wiele rzeczy dzieje się na klatce schodowej...
spotkania, śpiewanie, rzyganie, tupanie. Właściwie można by nazwać klatkę schodową
„generatorem przypadku”. Innym ciekawym fetyszem (obiektem?) jest piwnica. Oraz
trzepak.
K.K.Jr: Na pewno jednym z najważniejszych punktów miejskiej rzeczywistości są knajpy… Niestety, ostatnio bardzo rzadko mam czas, żeby w nich bywać (śmiech). Wracając
zaś do pytania – obserwując wspólników niedoli, w ten czy inny sposób zamuszonych do
mieszkania w Krakowie, no i ich zmagania z życiem, wydaje mi się, że najbardziej rozpowszechnionym ostatnio fetyszem jest zdrowy styl życia i kariera. Niekoniecznie w tej kolejności.
K.O.: Powiedzcie, proszę, jakie są Wasze zamiary twórcze? Co jest aktualnie na
Waszym warsztacie i jakie są plany?
R.A.: Skrobać coś dalej.
K.K.Jr: Tradycyjnie już mam więcej planów, niż czasu na ich realizację. Piszę powieść, której gatunkowo najbliżej do thrillera, dłubię przy następnych antologiach, a myślę jeszcze
o setce innych projektów. Jako osobnik przesądny wolę jednak nie chwalić się tym, co dopiero powstaje. Szczególnie, że w jeśli chodzi o docieranie do czytelników, to nie autor ma
decydujący głos, lecz wydawca.
M.J.W.: Każdy chciałby wiedzieć – najlepiej już – co będzie za chwilę? A gdzie element
zaskoczenia, niespodzianka? (uśmiech). W tym momencie wspólnie z Kazkiem mamy dwa
spore projekty na horyzoncie. Co z nich wyjdzie, czas pokaże. Na bieżąco? Piszemy kolejne
opowiadania i czekamy, aż ujrzą światło dzienne.
K.O.: Super! Wiemy już, że powstanie kolejna antologia z serii City. Jak wygląda
plan?
K.K.Jr: Lada dzień prześlę do wydawnictwa kilka pierwszych tekstów, następne będę
przesyłał sukcesywnie w pakietach po kilka. Aż do skutku. Aż tych naprawdę dobrych uzbiera się wystarczająco, żeby złożyć z nich książkę. Poza tym jeszcze do końca października trwa ogłoszony przez Wydawnictwo Forma konkurs na opowiadanie grozy, w trakcie
10
którego wyłoniony zostanie przynajmniej jeden tekst, który trafi do City 4. Wzorem poprzednich odsłon antologii, do udziału w niej zaprosiłem też znanego i szanowanego pisarza, który z różnych względów ostatnio rzadko publikuje. Nie chcę tu podawać nazwiska,
żeby nie zapeszać, ale jestem pewien, że jego nowe opowiadanie ucieszy wielu czytelników… Chciałbym, żeby „czwórka” była jeszcze lepsza od „trójki” i wierzę, że uda się tego
dokonać. Rzecz jasna, o ile autorzy dopiszą.
K.O.: A jak mają nie dopisać, skoro ta antologia to jest wydarzenie! Jestem przekonana, że wszystko pójdzie bezproblemowo, bo tego Ci właśnie życzę. Dziękuję Wam
wszystkim za przemiłą rozmowę i zapraszam częściej do „Creatio Fantastica”.
K.K.Jr: To my Ci dziękujemy za to, że poświęciłaś nam tyle uwagi i pozytywnej energii!
11

Podobne dokumenty