Mistyka w czarnej skorupie

Transkrypt

Mistyka w czarnej skorupie
Anatol Ulman
Mistyka w czarnej skorupie
Jeśli potraktować ten tekst realistycznie, to mamy do czynienia z nudną opowiastką, rozwlekłą,
nużącą, poznawczo żadną i raz zabawną, gdy bohater dowiaduje się, że spełnia funkcję koguta
w seraju naby, czyli jest białym inseminatorem czarnych kobiet należących do królika w
niewielkiej wiosce nazywanej (tych nadętych wielkości występuje w powieści wiele) szumnie
miastem. W dodatku ten śnieżny kogut został sprzedany nabie przez żebraka (osiągnął cenę
osła i tłustej kobiety!). Historia owa nie tylko ciągnie się jak flaki, ale jest psychologicznie
nieprawdziwa, bowiem nadaje białemu duszę Murzyna (oczywiście uważam, że dusza taka nie
jest gorsza, lecz niewątpliwie bardzo inna). Trudno przypuścić, aby nawet życiowo przegrany
Francuz, którego z dala od kraju rodzinnego nie stać na przyzwoity hotel oraz nie budzące
obrzydzenia jadło, ratunek dla siebie zobaczył ni stąd, ni zowąd w konieczności nieokreślonej
oddanej pracy dla młodziutkiego króla niewielkiego kraju gdzieś w Afryce. Clarence właśnie cały
powieściowy czas poświęca nadziei spotkania z owym tajemniczym władcą i odbywa w tym
celu uciążliwą podróż na piechotę do wioski na Południu, którą być może król nawiedzi i zechce
białego zaszczycić uwagą, choćby niby dlaczego miałby to zrobić. Podziw oraz miłość bohatera
utworu dla owego szlachetnego młodzieńca są równoznaczne z niezrozumiałym dla nas
bezkrytycznym poddaństwem (tak chyba odbierają władzę tych malutkich królów podlegli im
Murzyni), więc nie da się go uzasadnić u Europejczyka w żaden sposób. Ale przecież jest to
opowieść pisarza afrykańskiego, czarnego literata, cóż, że w języku francuskim. Takie dzieło nie
może być realistyczne: czarna, tajemnicza Afryka, niejasna, wieloznaczna kultura, mowa
bębnów, wyposażone w siły futurologiczne czarownice, wrodzona skłonność tubylców do tańca i
golizny, także do okrucieństwa. Nie, to nie może być utwór realistyczny, lecz pełen symboli, w
których należy się rozczytać. Wobec tego Clarence (jego przeszłość, prócz faktu, że stracił
wszystkie pieniądze, więc biali go odrzucają, jest nieoznaczona i chyba tylko wszystkowiedząca,
brzydsza od ropuchy i zażywająca podejrzanych przyjemności z wężami stara czarownica Dioki
ze wsi Azjana mogłaby coś na ten temat powiedzieć) jest kimś więcej niż gołym (także
dosłownie) Francuzem, jest symbolicznym białym, który musi się nauczyć Afryki. Wtedy
oczywiście wymiary powieści (nadal nudnej) stają się większe, bo każdy niemal wyraz może
oznaczać coś innego, a konteksty bogacą tę wymowę w sposób nieskończony. Sytuacja to
bardziej wygodna do interpretacji: uprawniona jest prawie każda. Trzeba więc na początku
zauważyć rzecz główną, podkreślaną w utworze w wielu sytuacjach, że biały jest głupi, niczego
nie dostrzega, niczego nie rozumie i winien w pokorze nauczyć się innego niż europejskie
patrzenie na czerwoną ziemię czarnej Afryki. Takie przekonanie pisarza nikogo nie obraża,
bowiem gdyby Camara Laye, doskonale rozumiejący swoich Gwinejczyków, bo wśród nich się
wychował, przybył, powiedzmy, do naszej kaszubskiej wiochy, też byłby głupi i musiałby się
uczyć prawie wszystkiego. Te różne symbole nie wydają się być bardzo skomplikowane. Stary
żebrak prowadzący Clarence’a po różnych drogach (by młodego człowieka korzystnie sprzedać)
oznacza tamtejszą mądrość ludową. Tu z zazdrością warto zauważyć, że doświadczenie starości
bardzo jest w Afryce cenione. Żebrak błyskawicznie spostrzega – by nimi podążać – wszelkie
ścieżki w gęstej ścianie dżungli poprzetykanej kolczastymi cierniami. Zadziwia to białego
bohatera, podejrzewa nawet przewodnika, że ten zabłądził i kręci się w kółko. Cały ten
kontynent, poucza nas pisarz, jest gęstym lasem bez ścieżek dla ludzi innej kultury i cywilizacji.
Potrzebna jest więc wiara oraz zaufanie do tubylców, by Afrykę zacząć pojmować. I tak dalej.
Wiele można sobie zafundować, takich albo innych tłumaczeń. W tym sensie powieść zawiera
obietnicę, że jeżeli biały człowiek zaakceptuje Afrykę taką, jaką jest, w tym zgodzi się przejść
przez własne poniżenie, to pod brudną skorupą, jaką stanowią wrogie mu obyczaje, znajdzie
mistyczne jądro Czarnego Lądu i utkwi w nim cenne spojrzenie Króla. W spojrzeniu tym można
odnaleźć wielką miłość, w jaką stapia się człowiek i natura, przed wszystkim nieskomplikowaną
miłość życia. Być może, być może. Skorupa ta jednak, czego autor nie kryje, trudna jest do
zaakceptowania. Należy bowiem pogodzić się z brudem, brzydkimi woniami, obrzydliwym
jedzeniem,
nagością,
brutalnością,
niesprawiedliwością,
korupcją,
złodziejstwem
i
poddańczością. To znaczy szukać pod tym wszystkim kopiąc głęboko. Taka teoria – że wszędzie
głęboko wnikając doszukamy się kruszcu, także moralnego. Wydaje się jednak, że mówimy już
o zupełnie innym utworze literackim, o tym, jaki tworzymy sobie sami przydając nazwom
rzeczy oraz zjawisk całe bogactwo wszelkich znaczeń. Niekoniecznie musi je akurat wywoływać
ta powieść.
Camara Laye
Spojrzenie króla
Tłum. z franc. J. Jarnuszkiewicz, J. Krzywicki
Warszawa 1987 Iskry
Nowe Książki, nr 7-8/1988