Znak 09-2014

Transkrypt

Znak 09-2014
106 ludzie - książki - zdarzenia Nie nasz
„poeta ziemi naszej”,
czyli co zrobić z von Eichendorffem?
Tadeusz Zatorski
ZNAK 09•2014
Wola przypomnienia Eichendorffa jako poety
filozofującego, uprawiającego refleksję o bardziej
uniwersalnym charakterze, ma swoją wagę. Jego
polska recepcja w ostatnich dziesięcioleciach nie
jest bowiem wolna od pewnej jednostronności,
by nie rzec: naiwności czy prostoduszności
107
Ruiny pałacu Eichendorffów w Łubowicach|fot. Maciej Kulczyński/Reporter
T
omasz Mann nazywał jego wiersze „klejnotami liryki niemieckiej”, Heine – jak to Heine:
nie bez odrobiny ironii – podziwiał zawartą
w nich „świeżość lasu” i „krystaliczną prawdę”, a Otto
von Leixner, autor popularnej na przełomie XIX i XX w.
historii literatury niemieckiej, uznał je za „punkt szczytowy romantyzmu”. Joseph von Eichendorff to z pewnością autor wart uwagi i pamięci. Dobrze się więc stało,
że polski czytelnik otrzymuje do rąk jeszcze jeden wybór
jego poezji, tym razem w przekładzie Marty Klubowicz.
Eichendorff przyszedł na świat w 1788 r. w Łubowicach pod Raciborzem (wówczas miejscowość ta nazywała
się Lubowitz), a zmarł w 1857 r. w Nysie. Większość życia
spędził co prawda gdzie indziej – w Halle, Heidelbergu,
Wiedniu, Berlinie, Gdańsku i Królewcu – ale szczęśliwe
dzieciństwo na zamku w Łubowicach zawsze wydawało
mu się swoistym „rajem utraconym”, utraconym zresztą
w dosłownym znaczeniu, bo ojciec poety Adolf Theodor
von Eichendorff w następstwie ryzykownych i nierozważnych spekulacji postradał większość posiadanego
majątku, co sprawiło, że jego synowie musieli szukać
zatrudnienia w rozmaitych urzędach. Josephowi sławę
przyniosły wiersze, melodyjne i rytmiczne, opiewające
piękno krajobrazów i uroki pieszych wędrówek – chętnie
komponowano do nich muzykę, dzięki czemu spora ich
część na trwałe weszła do „skarbnicy pieśni młodzieży
i ludu” (Tomasz Mann). Pisarzem znanym i uznanym
uczyniła go jednak przede wszystkim nowela Z życia
nicponia, los „szczęśliwego wędrowca”, dla którego całe
życie jest „wieczną niedzielą”, przeciwstawiająca się żywotowi „niemrawych, co po domach leżą”, nieświadomi
nawet nędzy swego „biednie upływającego życia”, jak
pisał w jednym z najsłynniejszych swych wierszy, zatytułowanym Szczęśliwy wędrowiec, otwierającym opowiadanie, a zamieszczonym również w zbiorku Klubowicz.
Nota bene sam Eichendorff, przykładny urzędnik i odpowiedzialny ojciec rodziny, bliższy był raczej tym drugim:
mieszkał w różnych miejscach, ale prowadził tam żywot
dość monotonny – Z życia nicponia to raczej wyraz niespełnionych pragnień niż zapis osobistych doświadczeń.
Poeta filozofujący
Przekład prostych z pozoru wierszy Eichendorffa nie jest
wcale zadaniem łatwym, a tłumaczenie go po Kazimierze
Iłłakowiczównie i Jacku St. Burasie to także akt sporej
odwagi. Klubowicz to jednak tłumaczka szczególna: jest
zarazem sama poetką – wydała kilka tomików wierszy –
oraz aktorką. Jej przekład istotnie jest bardzo poetycki,
co sprawia, że stara się „ocalić w tłumaczeniu” raczej
ducha niż literę tej poezji – w jakimś sensie realizując
w ten sposób postulat innego niemieckiego romantyka,
Novalisa, by tłumacz był „poetą poety”– a ponieważ
tłumaczka często sama recytuje swoje przekłady, dba
o zachowanie jej specyficznych melodyki i rytmu,
co doceni nie tylko jej czytelnik, ale i słuchacz.
O swojej fascynacji Eichendorffem Marta Klubowicz pisze ciekawie we wstępie. Aktorka wychowała
się w Nysie, mieście, gdzie poeta zmarł i gdzie do dziś
znajduje się jego grób. „Z zupełnie inną świadomością
wzrasta się w mieście, gdzie zamieszkiwały pokolenia
przodków, niż kiedy te korzenie zostały ucięte i przeniesione w inny grunt”. Podobne myśli towarzyszą zapewne
wszystkim, którzy przechadzają się ulicami Wrocławia
i innych miast na Ziemiach Zachodnich, bo też trudno
nie postawić tu sobie pytania, jak odnaleźć się wśród
wytworów kultury, która nie jest kulturą wytworzoną
rękami n a s z y c h przodków. Jak to przejęte w szczególnych okolicznościach dziedzictwo – materialne
i duchowe – przyswoić czy choćby tylko oswoić? Takie
pytania długo były zakazane i nieobecne w oficjalnym
dyskursie, dziś stawiać je wolno, a nawet należy. Marta
Klubowicz, tłumacząc niemieckiego poetę urodzonego
i zmarłego na Śląsku, udziela na nie własnej, oryginalnej
odpowiedzi. Przekład bowiem, choć sam w sobie raczej
rzemiosło niż sztuka, daje się przecież – zwłaszcza jako
przekład poezji – postrzegać jako pewna forma nie tylko
biernego, ale i c z y n n e g o, t w ó r c z e g o, adaptowania
tego spadku po innym, nie zawsze przyjaznym narodzie.
A szczególnego zabarwienia dodaje temu procesowi to,
że uczestniczy w nim i rodak Eichendorffa: w tomiku
zamieszczono bowiem także dramat Freda Apke Pan
baron przychodzi boso i płaci guzikiem, również w przekładzie Marty Klubowicz, wystawiony zresztą przez nich
we własnym wykonaniu.
W sporządzonym przez poetkę wyborze widać
przy tym pewien wyrazisty zamiar: tłumaczka pragnie
pokazać Eichendorffa nie tylko jako twórcę owych tak
popularnych niegdyś wśród „młodzieży i ludu” wierszy,
opiewających piękno wyidealizowanych krajobrazów,
lecz także jako poetę-myśliciela, zadumanego nad pytaniami filozofów, stąd obecność aforystycznego wręcz
Memento, utworu, który dał zresztą tytuł tomikowi
i który wydaje się dość reprezentatywny dla poetyckiej filozofii autora, opłakującego w innym miejscu,
w wierszu Gdzie wierna chęć (Wo treues Wollen), koniec
09•2014 ZNAK
108 ludzie - książki - zdarzenia Tłumaczka pragnie pokazać
Eichendorffa nie tylko jako twórcę tak
popularnych niegdyś wśród „młodzieży
i ludu” wierszy, opiewających piękno
wyidealizowanych krajobrazów,
lecz także jako poetę-myśliciela,
zadumanego nad pytaniami filozofów
„królestwa wiary” i upadek „poczciwej prostoty w nabożnych sercach”, pognębionej w „naszych bezlitosnych czasach” przez „zuchwałe szyderstwo”, a przestrzegającego
przed nieokiełznanymi siłami wyzwolonej z wszelkich
zewnętrznych ograniczeń indywidualności. W Memento
niepokój ten wyraża tak:
ZNAK 09•2014
Dopóki prawo i obyczaj rządzi,
Pośrodku idziesz, bezpieczny, nie błądzisz,
Pomiędzy traszką a smokiem przystajesz,
A gdzie spoczywasz, anioł ze snu wstaje.
Lecz jeśli siła, zwana „sobą samym”,
Którą drżąc, zgadujemy i nie znamy,
Bestie związane, w ścian szczelinach śpiące,
Na dawną, ciemną wolność czyhające –
Uwolni z więzów, te w niszczącej mocy,
Wiarę, obyczaj, prawo w prochy stoczą,
I w oka mgnieniu żywiołem się staną:
Bogiem być musisz lub diabłem zostaniesz.
Eichendorffa poznajemy przy tym nie tylko jako
moralistę i historiozofa, ale i jako poetę opisującego
przejmująco w cyklu Na śmierć mego dziecka jedno z najboleśniejszych ludzkich doświadczeń egzystencjalnych.
Tu nota bene Klubowicz prostuje błąd popełniony niegdyś przez Iłłakowiczównę, która przyjęła pochopnie,
że owym dzieckiem był syn poety, podczas gdy w rzeczywistości chodziło o jego zmarłą w marcu 1832 r. ledwie
półtoraroczną córkę Annę.
Ta wola przypomnienia Eichendorffa jako poety
filozofującego, uprawiającego refleksję o bardziej uniwersalnym charakterze, ma tu swoją wagę. Jego polska
recepcja w ostatnich dziesięcioleciach nie jest bowiem
wolna od pewnej jednostronności, by nie rzec: naiwności
czy prostoduszności. Eichendorff stał się jednym z najczęściej przekładanych i wydawanych w Polsce autorów
niemieckojęzycznych. Trudno
to zauważyć, bo na ogół próżno go
szukać w przeciętnej, nawet większej
księgarni, a wśród jego wydawców
raczej nie znajdziemy oficyn wielkich i znanych – to raczej inicjatywy
lokalne, niskonakładowe przedsięwzięcia towarzystw naukowych (jak
Konwersatorium im. Josepha von
Eichendorffa) czy ośrodków kultury
(jak Górnośląskie Centrum Kultury
i Spotkań im. Eichendorffa w Łubowicach, popularyzujące od lat twórczość autora Marmurowego posągu). Zwrócił zresztą na to uwagę Andrzej Lam
w przedmowie do przygotowanego przez siebie wyboru
dzieł śląskiego poety. Ten „okolicznościowy”, niekiedy
jakby uroczysty klimat owych edycji nie zawsze jednak
sprzyja obiektywizmowi ocen i prezentacji. Eichendorff
wykreowany został ochoczo na „poetę ziemi naszej”
(to tytuł wydanego w Raciborzu albumu z jego wierszami) i ogłoszony „patronem pojednania” (katowickie
wydanie „Gazety Wyborczej” z 22 listopada 1997). Nie
bez znaczenia był tu także głęboki katolicyzm poety,
który zwrócił nań uwagę autorów, tłumaczy i wydawnictw bliskich Kościołowi (tłumaczył go m.in. ks. Jerzy
Szymik, a autorem wstępu do jego przekładów był bp
Alfons Nossol, wielki miłośnik poezji Eichendorffa).
„Wciąż noszą tam kołtuny”
Rzecz w tym, że „poetą pojednania” da się Eichendorffa
uczynić tylko wówczas, gdy pominie się nieco zaambarasowanym milczeniem sporą część jego twórczości, jak ten
choćby, najbardziej „polski” chyba z jego wierszy, zawierający taki oto konterfekt „typowego” naszego rodaka:
A kiedy zjawiam się bez futra,
Me dziewczę wypytuje mnie:
Gdzieś ty zostawił swoje futro?
I wcale nie przejmuje się.
W gospodzie wódka jest i piwo,
I szynkarz na klarnecie gra,
Więc tam spieramy się co żywo,
Kto najpiękniejsze dziewczę zna.
A ja z bucika twego piłem,
Zostało w domu futro me,
109
Nie nasz „poeta ziemi naszej”...
Tadeusz Zatorski
Co nieco włosów też zgubiłem
I wcale nie przejmuję się.
(tłum. Andrzej Lam)
(„Dom”, w którym zostaje rzeczone futro, to oczywiście wspomniana wcześniej „gospoda”). Choć polskiego
czytelnika utwór ten mógłby z oczywistych przyczyn
zainteresować bardziej niż romantyczne opisy krajobrazów, znajdziemy go tylko w jednym z tak licznie
wydawanych na Śląsku zbiorków poezji Eichendorffa,
a i to pod nieco wygładzonym tytułem Polak – słowo
der Polack (częściej Polacke) w tytule oryginalnym
ma w niemczyźnie na ogół posmak nieco pejoratywny,
kpiący, to raczej „Polaczek” niż neutralne określenie
narodowości. Niewiele dobrego o sobie znajdziemy także
w szkicu historycznym o odbudowie zamku krzyżackiego w Malborku i w skądinąd niezbyt udanym literacko
dramacie Ostatni bohater Malborka, poświęconym wielkiemu mistrzowi zakonu Heinrichowi von Plauen, który
w lecie 1410 r. obronił twierdzę przed wojskami Jagiełły.
Wspomni o nas poeta w szkicu poematu Emigrant, ale
też w tonie dalekim od okolicznościowej laurki:
Przez Polskę w dalszą ruszyłem drogę,
Wciąż noszą tam kołtuny.
Nie chodzi oczywiście o to, by naiwnie i anachronicznie rozliczać XIX-wiecznego autora ze współczesnej
„poprawności politycznej”, lansowanej dziś oficjalnie
w Europie, choć przecież rzadko przestrzeganej w praktyce. Nawiasem mówiąc, chętnych do takich rozliczeń
nie brakuje: „Zobaczcie, jak ziemie zachodnie zaczynają żyć niemieckością”, grzmiał 26 listopada 2011 r.
portal w Polityce na wieść o obchodach 154. rocznicy
śmierci poety w Nysie, a wtórowali mu w komentarzach
wierni czytelnicy, przerażeni tym aktem nowej germanizacji. Ale nie warto też popadać w drugą skrajność,
którą jest manipulowanie faktami i tekstami, mające
na celu przeprowadzenie dowodu na to, że „wielki poeta”
wzniósł się ponad narodowe uprzedzenia i na przekór
nieprzyjaznemu nam zwykle światu ukochał nas miłością czystą a zasłużoną, my zaś miłość tę teraz odwzajemnimy, kultywując jego pamięć, organizując stosowne
obchody „ku czci”, a nade wszystko dyskretnie pomijając
te wszystkie elementy jego twórczości, które mogłyby
zepsuć ich podniosły nastrój.
Przed mianowaniem Eichendorffa „heroldem porozumienia polsko-niemieckiego” przestrzega także Martin
Hollender, autor znakomitej monografii O politycznym
i ideologicznym zawłaszczaniu twórczości Josepha von
Eichendorffa. Poeta bowiem traktowany bywał i bywa
w Niemczech jako dowód i symbol niemieckości Śląska,
a „uchybienia, których dopuszczono się, powołując się
na niego w XX wieku, są zbyt ciężkie, by tenże Eichendorff dziś, w wieku XXI, mógł bez obciążeń wspierać
współpracę Niemiec i Polski”. Taka prowadzona w duchu
wzajemnego zbliżenia „reinterpretacja Eichendorffa
natrafiłaby na zasadnicze trudności, gdyby teraz oto niejako odwracając zawstydzającą niekiedy tradycję minionych dziesięcioleci, próbowano przeistoczyć »najbardziej
niemieckiego z niemieckich poetów« w piewcę porozumienia polsko-niemieckiego, emisariusza pośredniczącego między obu kulturami i narodami. Tego rodzaju
próba, zapewne szlachetna w intencji, doprowadziłaby
niechybnie do nowych zafałszowań, bo nie ulega wątpliwości, że w twórczości Eichendorffa przeważały »elementy niemieckie«. Pochodził wprawdzie z regionu przygranicznego, niemniej postrzeganie go jako progresywnie
ponadnarodowego »pioniera europejskości« musiałoby
budzić poważne zastrzeżenia”.
Co ciekawe, sam Eichendorff pozostawił po sobie
szkic wiersza, który dziś czyta się omalże niczym proroczy opis ścierania się takich przeciwstawnych tendencji
kulturowych:
Europo, fałszywa kreaturo,
Męczymy się tu wciąż z kulturą.
Dajcie parowóz z jednej strony,
Wraz inny z drugiej już doczepiony.
Jeden w dół ciągnie, drugi zaś w górę –
W miejscu stoimy przez tę kulturę.
Z kolei eksponowanie go jako „poety ziemi naszej”,
znakomitość, której pamięć krzepi lokalny patriotyzm,
kwalifikuje Hollender jako „nieszkodliwe i nieideologiczne zawłaszczanie Eichendorffa” – Śląsk, jak się okazuje, nie jest tu wcale wyjątkiem, mnóstwo miejscowości
w Niemczech chętnie przypomina o bodaj kilkudniowym
pobycie poety w swoich granicach. Nie ma w tym oczywiście nic złego, choć inicjatywy takie nie zawsze są całkiem
wolne od pewnej przesady czy śmieszności. A w wypadku
Raciborza czy Nysy sytuację komplikuje jeszcze okoliczność, że ten „poeta ziemi naszej” nigdy tak naprawdę
całkiem „nasz” przecież nie będzie.
Co więc zrobić z Josephem von Eichendorffem?
Z pewnością docenić należy wszystkie podejmowane
09•2014 ZNAK
110 ludzie - książki - zdarzenia ZNAK 09•2014
przez lokalne władze i ośrodki kultury działania, których celem jest podtrzymanie pamięci o ważnej postaci
literatury niemieckiej. Dobrze więc, że powstało w Łubowicach, miejscu narodzin poety, wspomniane już wyżej
Górnośląskie Centrum Kultury i Spotkań jego imienia,
prowadzące bardzo aktywną działalność popularyzatorską. Byłoby zresztą niesprawiedliwością twierdzenie,
że polska recepcja Eichendorffa ogranicza się wyłącznie
do okolicznościowego celebrowania jego rzewnej poezji
i do nieco egzaltowanych zachwytów nad żarliwością
jego wiary. Tym nieco odświętnym akcjom towarzyszy
bardzo poważna aktywność badawcza, której owocem
jest choćby cenny zbiór artykułów poświęconych twórczości poety, wydany najpierw w Niemczech, a później, w 2009 r., także w przekładzie polskim (Joseph
von Eichendorff: poeta niemieckiego romantyzmu z perspektywy Niemców i Polaków), czy wspomniana wyżej
monografia Martina Hollendera. Ciekawe analizy ukazują się i gdzie indziej: godny wzmianki jest tu choćby
artykuł Martina Fabera, rozważający pytanie, czy Eichendorff był niechętny Polakom. Szkoda jedynie, że wciąż
tak trudno dostępne są ciekawe szkice o związkach
Eichendorffa z Polską, opublikowane przed laty przez
wybitnego tłumacza polskiej poezji romantycznej Hermanna Buddensiega w wydawanym przezeń periodyku
„Mickiewicz-Blätter”.
Istotne jest jednak również pytanie, jak wydawać
samego Eichendorffa. Ożywienie jego poezji to zadanie
niełatwe, nawet dla wybitnego tłumacza. Da się zapewne
wśród jego wierszy – jak dowiodła tego także Marta Klubowicz – znaleźć utwory wciąż frapujące, ale zapewne nie
będzie ich zbyt wiele. Ich uniwersalną wartość ogranicza
przy tym niekiedy, jak widzieliśmy, dość wąska perspektywa wyznaniowa. Dobrym kierunkiem jest niewątpliwie
upowszechnianie pism autobiograficznych poety (kilka
lat temu ukazało się Niegdyś przeżyłem w przekładzie
Wojciecha Kunickiego). Może warto by jednak sięgnąć
także po jego bardziej kontrowersyjne teksty prozatorskie i dramatyczne, jak wspomniany już wyżej szkic historyczny o zamku w Malborku czy Ostatni bohater? Choćby
po to, by pokazać, jak odmienne mogą być „narracje
historyczne” i jak różnie postrzega się te same wydarzenia z różnych perspektyw narodowych. Polski czytelnik ze zdumieniem mógłby tam przeczytać o tym,
jak to szlak wojsk Jagiełły znaczyły latem 1410 r. „ogień
i dym” oraz „płonące wsie”, z których uciekali przerażeni
mieszkańcy. A w nie mniejsze zdumienie wprawiłby go
Heinrich von Plauen, bohatersko i skutecznie broniący
wówczas krzyżackiej stolicy, który na widok „pijanych
zwycięstwem hord” (to o naszym dzielnym rycerstwie
spod Grunwaldu) otaczających zamek ze wszystkich
stron wykrzyknął dziarsko: „Bóg i Najświętsza Panienka
nas ocalą”. No bo jakże to? Najświętsza Panienka, Królowa Korony Polskiej, ogłoszona nie tak dawno przez
biskupa polowego „hetmanką” naszej armii, spiskuje
z odwiecznymi wrogami swych poddanych? Opublikowanie w Polsce niezbyt udanego dramatu, interesującego
jednak dla nas z przyczyn pozaliterackich, to właśnie
pole do popisu dla pasjonatów twórczości Eichendorffa,
bo zapewne trudno byłoby znaleźć dla niego wydawcę
poza tym dość wąskim środowiskiem. Za to Odbudowa
zamku w Malborku mogłaby dostarczyć świetnego pretekstu do wydania książki bogato ilustrowanej rycinami
historycznymi (tak wydawano zresztą to dziełko w Niemczech), interesującej już choćby przez to dla szerszego
kręgu odbiorców.
Przez pryzmat wiary
Także katolicyzm Eichendorffa dałoby się pokazać nieco
inaczej, niż to czyniono dotychczas, a więc nie tylko uroczyście i podniośle jako „źródło nieprzemijających wartości etycznych i religijnych” – to fragment tytułu pracy
powstałej na jednej z uczelni kościelnych – ale w sposób
nieco bardziej krytycznie pogłębiony. Ten katolicyzm był
niewątpliwie żarliwy i autentyczny, współcześni doceniali
jednak także umiarkowanie i takt poety w tej materii:
„Jest katolikiem – pisał jeden z jego przełożonych – ale
praktyki swego Kościoła wypełnia bez egzaltacji i ciasnej nietolerancji”. Głęboka religijność nie czyniła go
zresztą ślepym na tradycyjne przywary duchowieństwa:
Eichendorff otwarcie pisze o „niebywałym prymitywizmie kleru” oraz o klasztorach jako „barbarzyńskich siedliskach próżniactwa i ignorancji”. Ta otwarta postawa
czyniła go idealnym wręcz pośrednikiem w kontaktach
między władzami pruskimi a duchowieństwem katolickim, a podtrzymywanie takich kontaktów należało
właśnie do jego obowiązków jako urzędnika.
Z drugiej jednak strony to przywiązanie do bardzo
tradycjonalistycznie pojmowanej wiary formowało też
w szczególny sposób jego obraz świata, czasem dość
ubogi i jednostronny. Widać to może najlepiej w szkicach historycznoliterackich, które miały być prawdopodobnie odpowiedzią na wolnomyślicielskie eseje
Heinego, nigdy jednak nie zbliżyły się nawet do ich
intelektualnego wyrafinowania i literackiej błyskotli-
111
Nie nasz „poeta ziemi naszej”...
Tadeusz Zatorski
09•2014 ZNAK
Krzyżanowice, lipiec 1998 r., Georg Latton wykonuje rzeźbę Eichendorff’a | fot. Ulrich Baumgarten/Getty
112 ludzie - książki - zdarzenia ZNAK 09•2014
wości. Już współcześni przyjmowali je – jak pisze biograf poety – „wzruszeniem ramion”, a i dziś nie cieszą
się one wielką estymą wśród historyków literatury. Nie
bez przyczyny: Eichendorff ma zwyczaj oceniać wszystkich omawianych przez siebie autorów przez pryzmat
swej wiary, a streszczenia dzieł niedających się żadną
miarą pogodzić z moralnością katolicką (jak choćby głośnej swego czasu, bardzo śmiałej obyczajowo powieści
Wilhelma Heinse Ardinghello) przypominają chwilami
pohukiwania słynnego o. Pirożyńskiego, bo też główną
stosowaną przezeń miarą jest wierność wobec chrześcijaństwa, i to chrześcijaństwa średniowiecznego, przedreformacyjnego, albowiem reformacja przyniosła jego
zdaniem jedynie nieokiełznany i bezbożny indywidualizm. Jednak choć poeta ubolewa nad odwracaniem się
swej epoki od religii przodków, to przecież opisuje ten
proces dość uczciwie i rzetelnie, nie podejmując prób
naiwnej „rechrystianizacji” najwybitniejszych poetów
i pisarzy tamtego czasu. Wiele pod tym względem
mógłby się odeń nauczyć pewien nasz rodzimy piewca
„głębi Goethego”, z uporem doszukujący się w dziełach
tego ostatniego „chrześcijańskiej, zwłaszcza katolickiej
perspektywy”, gdyby w tym niepodejrzanym przecież
źródle przeczytał o chrześcijaństwie uformowanym
jakoby przez autora Fausta „na prywatny użytek”,
że to chrześcijaństwo, które „miano takie rościć sobie
może wyłącznie zgodnie z zasadą lucus a non lucendo”1.
Eichendorff trzeźwo i nieufnie podchodzi również
do romantycznej, mocno egzaltowanej fascynacji katolicyzmem, dostrzegając jej czysto estetyczny charakter,
niewiele mający wspólnego z autentycznym przeżyciem
religijnym ani z prawdziwą potrzebą wiary. Romantycy
„byli mniej lub bardziej więźniami swej epoki, sami nie
mieli już w sobie wiary, o którą walczyli”, a w poezji
świadomie „brak nabożnej treści zastępowali przepychem formy, ubóstwo zagłuszali luksusem”. I przytacza
słowa Augusta Wilhelma Schlegla, który pod koniec
życia szczerze wyznał, że katolicyzm był dlań jedynie
„nowoczesną mitologią” i „skutecznym środkiem pobudzającym przeciwko apatii jego współczesnych”. Tu –
dość paradoksalnie – formułowana przez Eichendorffa
ocena tej romantycznej mody na katolicyzm wypada
bardzo podobnie do opinii Heinego.
Naturalnie, tekstów takich nie wolno pozostawiać
bez komentarzy. Dobrze byłoby przy tym, by w wypadku
szkicu o Malborku i dramatu o jego „ostatnim bohaterze”
były to komentarze polskie i niemieckie. Z kolei przez
pryzmat esejów historycznoliterackich Eichendorffa
Nie nasz „poeta...
”
Tadeusz Zatorski
można by, opatrując je obszerniejszymi nieco analizami
krytycznymi, świetnie pokazać jedną z najważniejszych
epok w dziejach kultury niemieckiej. Kto wie, czy właśnie taka inspiracja do rzetelnych i wnikliwych debat
historycznoliterackich to nie najcenniejsza przysługa,
jaką wciąż oddać nam może śląski poeta.
Joseph von Eichendorff, Memento. Wybór poezji; Fred Apke, Pan baron
przychodzi boso i płaci guzikiem, tłum. Marta Klubowicz, Wrocław
2012.
Inne ważniejsze przekłady Eichendorffa oraz wydane w Polsce
opracowania na jego temat (wybór):
I. Przekłady:
Gedichte/Wiersze (wydanie dwujęzyczne) w tłum. Zenona
Przesmyckiego-Miriama, Stefana Napierskiego, Kazimiery
Iłłakowiczówny, Bolesława Lubosza, wybór i oprac. Ryszard Kincel,
Racibórz 1990.
Poezje/Gedichte. Z życia nicponia, tłum. Andrzej Lam, Warszawa–
Opole 1997.
Dwanaście wierszy, tłum. ks. Jerzy Szymik, Opole 1997.
Marmurowy posąg, tłum. Margarethe Korzeniewicz, Łubowice 2003.
Poeta ziemi naszej (dwujęzyczny wybór wierszy), Racibórz 2004.
Niegdyś przeżyłem, tłum. Wojciech Kunicki, Kraków 2007.
II. Opracowania:
Ryszard Kincel, Joseph von Eichendorff – wielki poeta spod Raciborza,
Katowice 1991.
Martin Faber, Ist Eichendorff antipolnisch?, w: Die deutsche Sprache
und Literatur als Brücke in Europa, red. Roman Golesz, Zbigniew
Swiatłowski, t. 2: Beiträge zur Literaturwissenschaft, Rzeszów 1996,
s. 183–193.
Martin Hollender, O politycznym i ideologicznym zawłaszczaniu
twórczości Josepha von Eichendorffa, Wrocław 2005.
Ks. Henryk Rzega, Joseph von Eichendorff: uniwersalny charakter
wartości religijno-moralnych w twórczości Josepha von Eichendorffa,
Opole 2005.
Joseph von Eichendorff: poeta niemieckiego romantyzmu z perspektywy
Niemców i Polaków, red. Grażyna Barbara Szewczyk, Renata Dampc-Jarosz, Katowice–Wrocław 2009.
Joseph von Eichendorff w literaturze i muzyce, materiały do druku
przygotowali Rudolf Brom, Jan Malicki, Józef Śliwiok, Katowice 2011.
1
Lucus a non lucendo (dosł. „las, bo nie lśni”) – absurdalna reguła
derywacji, zgodnie z którą brzmienie wyrazu wyprowadza się
od cechy przez dany przedmiot… nieposiadanej.
Tadeusz Zatorski – germanista i tłumacz. Ostatnio wydał zbiór
esejów Goethe mniej znany (2011)

Podobne dokumenty