PIKNIK TEAM czyli rzetelna determinacja

Transkrypt

PIKNIK TEAM czyli rzetelna determinacja
„PIKNIK TEAM czyli rzetelna determinacja”
Trudna sprawa. Udowodnić ile gatunków ptaków można zobaczyć na
obszarze
jednego
województwa
w
ciągu
zaledwie
24
godzin...
Udowodnić innym, ale też udowodnić sobie. Sprawa tym trudniejsza,
że na miejsce naszych zmagań z czasem i własnymi słabościami
wybraliśmy
środowiskiem,
rodzime
śląskie,
industrialanym
kojarzone
krajobrazem
z
i
zanieczyszczonym
mało
atrakcyjnym
przyrodniczo areałem.
Tymczasem śląskie to chyba najbardziej rozmaite ze wszystkich polskich
województw. Nie tylko pod względem przyrodniczo-krajobrazowym - utworzone
na terenie gdzie mieszają się różne kultury a przez wieki swe wpływy odciskały
bardziej lub mniej długotrwałe mocarstwa, śląskie jest zaskakująco malownicze
i różnorodne. Nic dziwnego więc, że właśnie tą różnorodność postanowiliśmy
zamienić na nasze atuty planując trasę tegorocznego Rajdu Ptasiarzy.
Spotykamy się w nocy. Wokół śpi miasto a my, ledwo rozbudzeni, już
obieramy trasę na południe. Jeden z kolegów opowiada, że śniła mu się ta
droga, ten rajd i to co się wydarzy... Gdy zapytaliśmy jaki wynik udało nam
się w tym śnie uzyskać odpowiedział standardowo; nie wiem bo zadzwonił
budzik... Było jasne, że prawdziwy wynik naszych zmagań poznamy dopiero
przed północą...
Tymczasem jedziemy do Wisły i dalej na Przełęcz Salmopolską, w miejsce
gdzie mamy nadzieję zobaczyć typowo górskie gatunki. Gdy docieramy na
miejsce noc trwa w najlepsze, ale pierwsze paszkoty, kosy i drozdy obrożne
już śpiewają. W milczeniu podejmujemy wędrówkę na szczyt, nie wiemy nawet,
że to co tam zobaczymy przejdzie nasze oczekiwania. Jest wyjątkowo zimno,
wiadomo, że tegoroczny maj nas nie rozpieszcza, ale swoje trzy grosze do
niskiej temperatury dodaje też wysokość – jesteśmy 900 metrów npm i
pniemy się wyżej... Na szczycie zastajemy wschód słońca, które odsłania przed
nami niepowtarzalny spektakl – w dole pod nami jest tylko mgła, ale na
horyzoncie rysuje się szczyt Babiej Góry a za nią – Tatry.
Dla takich chwil warto żyć – mówi jeden z nas. Choć tak naprawdę nie
zdajemy sobie sprawy, że już niedługo zapłacimy wysoką cenę za możliwość
obserwowania tego spektaklu przyrody.
Na razie jak urzeczeni wpatrujemy się w horyzont licząc po cichu na to, że
wschodzące słońce choć trochę podniesie temperaturę. I podniosło. Choć zanim
to nastąpiło udało nam się zaobserwować kilka kolejnych gatunków; na listę
wpisujemy zniczka, mysikrólika i pokrzywnicę. Wielkim nieobecnym stał się
natomiast dzięcioł trójpalczasty, na którego w głębi ducha liczyliśmy. Co gorsza
na liście nie ma w tej chwili żadnego dzięcioła. A każdy uczestnik rajdu wie
przecież,
że
dzięcioły
to
wręcz
żelazny
repertaur.
Jeszcze
przez
chwilę
podziwiamy kołdrę z mgły i wschodzące nad nią słońce po czym ruszamy w
dalszą drogę.
I wtedy staje się to, czego nie przewidzieliśmy. Mgła z dolin podnosi się a my
jesteśmy naocznymi świadkami, że powiedzenie „pogoda w górach zmienia się
w ciągu kilku minut” jest jak najbardziej prawdziwe. Otacza nas wilgotna
papka, widoczność ogranicza się drastycznie do killu metrów, a podziwiany
przed chwilą spektakl zostaje przerwany niczym film w kinie, w którym
zabrakło prądu. Ostrożnie, krok za krokiem, podejmujemy wędrówkę w dół;
ptaki dziwnie zamilkły, o obserwacji też nie ma mowy. Mamy dość minorowe
nastroje, a gęste mleko rozrzedza się dopiero wtedy gdy docieramy na parking.
Kilka kilometrów niżej pogoda zdecydowanie się poprawia – do naszej listy
udaje nam się też dopisać pluszcza i pliszkę górską – gatunki, bez których nie
mogliśmy wręcz wyruszyć w dalszą drogę.
Przez Szczyrk i Bielsko udajemy się dalej na północ; żwirownia w Kaniowie to
mocny
punkt
naszego
planu;
to
tutaj
między
innymi
można
zobaczyć
ślepowrony, dziwonię, turkawkę i podróżniczka – to pewne strzały a my nie
chybiamy. Niestety nie ma czasu by podziwiać ptaki; dziś musimy zobaczyć ich
jak najwięcej, po „odhaczeniu” tracimy więc zainteresowanie danym gatunkiem.
Kilkanaście minut później jesteśmy już w okolicach zbiornika Goczałkowickiego;
po drodze odwiedzamy znajomy kościół; bynajmniej nie po to by prosić o
łaskę w znajdywaniu kolejnych ptaków – niestety, w świetle dnia strasząca tu
nocą wiernych płomykówka nie chce z nami współpracować. Odjeżdżamy z
niczym, by już za chwilę cieszyć się rybitwami czarnymi na brzegu zbiornika
Łąka. Są też inne rybitwy – rzeczne, białowąse – ale to te czarne, lęgowe
tutaj, cieszą najbardziej.
Jednemu z nas przez moment wydaje się, że widzi rybitwę białoskrzydłą –
owszem te ptaki wielokrotnie były tutaj obserwowane – poświęcamy więc kilka
minut by odnaleźć ptaka – bezskutecznie. Rzetelnie odrzucamy więc tą
obserwację (podobnie jak kilka innych wątpliwych podczas rajdu), chodzi
przecież nie o tanie zwycięstwo, ale o to, by móc sobie spokojnie spojrzeć w
oczy pod koniec tego dnia. A przy okazji – ten koniec dnia; owszem; też
mamy już zaplanowany; w zaprzyjaźnionym pubie będzie czekał na nas stolik i
kilka innych atrakcji. Sami najlepiej wiecie jakich.
Tymczasem jesteśmy już w drodze; objeżdżamy zbiornik Goczałkowicki od
południa; to tutaj we Frelichowie czekają na nas największe atrakcje; trzy
spuszczone
samotnikiem,
stawy
z
brodźcem
piskliwcem
i
śniadym,
sieweczkami
biegusami
rzecznymi.
małymi,
Wszystkie
łęczakami,
gatunki
skrupulatnie fotografujemy – dokumentacja to przecież podstawa - a nuż
któraś z ekip podda w wątpliwość nasze obserwacje? Bonusem jest trzmielojad
– początkowo od niechcenia oznaczony jako kolejny myszołów, zwrócił jednak
uwagę naszego drużynowego drapologa – Roberta. Na tyle szybko że i
trzmielojada zdążyliśmy przemielić przez matryce naszych aparatów...
Teraz czeka nas największy skok – i to nie palcem po mapie - z Goczałkowic,
przez Katowice docieramy nad zbiornik Dzierżno niedaleko Gliwic. Zajmuje nam
to niecałą godzinę i pozwala docenić zalety autostrady. Cóż, gdyby takie drogi
łączyły więszość miast w Polsce, twicherska wyprawa na Pomorze czy Biebrzę
byłaby o wiele łatwiejsza i przyjemniejsza. Zostawmy jednak te dywagacje, bo
oto Dzierżno obdarowało nas kolejnymi obserwacjami; na naszą listę trafia
gągoł, hełmiatka, żurawie, piegża, gąsiorek i kilka kolejnych gatunków. Jest
nieźle bo przekroczyliśmy setkę. Inna sprawa, że w tej chwili dużo trudniej
idzie już odhaczanie kolejnych pozycji. Cóż zrobić... taka karma.
Znad Dzierżna kierujemy się na południe – lasy wokół Kuźni Raciborskiej
obfitują
w
dzięcioły,
muchołówki,
pełzacze
i
inną
drobnicę.
Znamy
też
stanowiska lelków – niestety słusznie podejrzewamy, że zabraknie nam czasu
by w nocy je usłyszeć...
Na dosłownie dwadzieścia minut zatrzymujemy się też w parku Cystersów w
Rudach Raciborskich. Jak się okazuje w stojącym tutaj zabytkowym kościele
zaraz rozpocznie się ślub a nasze trio wzbudza małą sensację wśród weselnych
gości. Ledwo uniknęliśmy uczestnictwa na wspólnym weselnym zdjęciu, nam
jednak udało się – standardowo – zrobić kilka fotek. W końcu - co już przed
chwilą zaznaczyliśmy – rzetelna dokumentacja to podstawa.
Przez piękne lasy Kuźni Raciborskiej kierowaliśmy się jeszcze dalej na południe
– do kultowego rezerwatu Łężczok. W międzyczasie załamała się pogoda i
słońce, które towarzyszyło nam przez większość dnia, zniknęło za ciężkimi
chmurami. W Łężczoku wśród rybitw czarnych i rzecznych wyczesaliśmy
niespodziwany gatunek – rybitwę białoczelną. To naprawdę rzadki gość w
rezerwacie, choć jeszcze większym rarytasem wydała nam się gęś zbożowa. O
tej porze roku praktycznie się ich tutaj nie spotyka...
Z Łężczoka kierujemy się do Wielikąta, który okazał się chyba największym
rozczarowaniem tego dnia – nie udało nam się odnaleźć zgłaszanych tutaj
niedawno mew czarnogłowych, na spuszczonym stawie przy drodze nie było
obecnych jeszcze dwa dni wcześniej kwokaczy a w dodatku popołudnie zaczęło
się zmieniać w dość ponury wieczór. Nad stawami wisiały ciężkie chmury –
zapowiedź zbliżającego się załamania pogody. Nie było jednak czasu by myśleć
o pogodzie czy pogodynkach (nawet takich jak Dorota Gardias Skóra czy
anielska Agnieszka Cegielska) – konsekwentnie kierowaliśmy się dalej na
południe, do opuszczonych żwirowni w okolicy Roszkowa.
Lęgowa tutaj populacja gęsiówki egipskiej nie zawiodła, podobie jak lęgowe
nurogęsi i mewy pospolite. I na tym w zasadzie zakończyliśmy dzienne
–
obserwacje
zapadł
zmrok
–
a my
przejechaliśmy
kilka
kilometrów
i
znaleźliśmy się wśród bezkresnych pól pomiędzy Roszkowem a Krzyżanowicami.
Nadszedł
czas
by
sprawdzić
czy
nauka
głosowego
naśladowania
kilku
gatunków, jakiej namiętnie oddawaliśmy się w ostatnim tygodniu nie poszła w
las... Przepiórki zareagowały prawie natychmiast, podobnie jak wodniki, żywo
odzywające się na osadniku kopalni Zofiówka w Jastrzębiu Zdroju, gdzie –
patrząc na bezlitosny zegarek - zakończyliśmy nasz rajd. Co ciekawe wszyscy
w naszym Piknik Teamie mieliśmy podobne odczucia – tak jak rok temu,
zabrakło nam czasu by zaliczyć kolejne gatunki, choć niedługo potem; sącząc
zimne piwo we wspomnianym gdzieś wyżej pubie, nie mogliśmy ukryć radości.
Przegraliśmy
z
czasem
ubiegłoroczny wynik!
ale
wygraliśmy
sami
ze
sobą
poprawiając
nasz
Na naszej liście zabrakło wielu oczywistych gatunków – choćby gawrona,
którego próbowaliśmy odnaleźć do końca (już w ciemnościach, desperacko
kontrolowaliśmy nawet niegdysiejszą – a dziś opuszczoną jak się okazało -
kolonię gawronów w parku obok dworca PKS w Wodzisławiu), albo czyżyka czy
dzięciołka, którego trudno o tej porze odnaleźć bez głosowej symulacji. Jednak
gdy do dyspozycji ma się zaledwie 24 godziny, a w plecaku rzetelność i
determinację, odnalezienie 135 gatunków w takim województwie jak śląskie
wydaje się całkiem udanym wynikiem, prawda?
W imieniu Piknik Team: Darek Świtała