Sobota, 11-12 września 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
Transkrypt
Sobota, 11-12 września 2010 r. - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji
14 PARTNER CYKLU Sobota–niedziela 11-12 września 2010 Gazeta Wyborcza www.wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Akcja społeczna „Gazety” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej ALBERT ZAWADA Rak: mój dekalog LIST DO „GAZETY” [email protected] Wpisałem do wyszukiwarki internetowej hasło „rak jądra”. Wszystkie objawy się zgadzały. Ale natychmiast to wyparłem. Myślałem: To nie może być rak, to na pewno tylko obrzęk, za dużo jeżdżę na rowerze. Czytelnicy dopisują swoje punkty do „Antyrakowego dekalogu”, który w poniedziałek zaproponował na łamach „Gazety” reżyser filmowy Krzysztof Krauze, który od czterech lat walczy z rakiem prostaty: 1. Badaj się – choć trudno w to uwierzyć, nie jesteś nieśmiertelny. 2. Rak to nie wyrok. 3. Nie szukaj najlepszego lekarza – szukaj dobrego. 4. Zasięgnij drugiej opinii. 5. Nie zadowalaj się diagnozą urologa, chirurga ani nikogo, kto nie jest specjalistą od raka. Jeżeli masz raka – idź do onkologa. 6. Nie odtrącaj rodziny i bliskich. 7. Szukaj wsparcia. 8. Bądź gotów dużo w swoim życiu zmienić. 9. Pytaj, szukaj, drąż. 10. Myśl pozytywnie! Dziękujemy Państwu za listy, prosimy o kolejne Ułóżmy wspólnie antyrakowy poradnik dla zdrowych i chorych: najprawdziwszy, bo poparty doświadczeniem waszym i waszych bliskich. Dostaliśmy już 450 listów, codziennie publikujemy ich wybór. E-mail: [email protected]. Piszcie też do nas: „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa Wcale nie jestem wdzięczna rakowi Anna Mazurkiewicz* Dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii, powiedział mi kiedyś: – Jeżeli ktoś powie, że masz przed sobą trzy miesiące życia, to uciekaj na drugą stronę ulicy! Ma rację Krzysztof Krauze, gdy podkreśla, jak wiele zależy od naszej woli przeżycia. Podobnie jak pan Krzysztof uważam też, że w jakiś sposób tego raka lubię – dzięki niemu przeżyłam w pełni swoje człowieczeństwo i doznałam różnych uczuć – od lęku, przerażenia, rozpaczy po przyjaźń, miłość, lojalność, wsparcie. Zawsze byłam otoczona ludźmi, ale nagle zobaczyłam, że jest ich aż tylu. Kiedyś policzyłam: przychodziło do mnie do szpitala 40 osób. Wtedy sama złapałam się na myśli: do łóżek ilu z nich pielgrzymowałabym tak jak oni, a ile razy powiedziałabym sobie, że dzieci, że mąż, że praca, albo „a może ona nie chce”? Ale umówmy się: wcale nie jestem wdzięczna rakowi, że przyczepił się akurat do mnie. Życie jest wystarczająco trudne z jego przemijaniem, z utratą bliskich ludzi. To, że chory wkońcu akceptuje chorobę, że ją oswaja ipotem się jej przeciwstawia, że próbuje przejąć nad nią kontrolę, to forma samoobrony, przystosowania do sytuacji, ale przecież nie jego wolny wybór. Oswajanie choroby, próba przejęcia nad nią kontroli może polegać np. na przystąpieniu do grupy wsparcia czy stowarzyszeń walczących zrakiem. Nie jest jednak tak, jak pisze Krzysztof Krauze, że „stopień całkowitych wyleczeń wprzypadku kobiet zrakiem piersi jest opołowę wyższy, jeżeli należały do grupy wsparcia”. Takich badań nie ma. Jak wiadomo, jest kilka typów raka piersi, wtym tzw. rak potrójnie negatywny, wobec którego medycyna na razie jest bezsilna. Owszem, są badania dowodzące skuteczności psychoterapii. Bycie wgrupie też pomaga – odbudować na nowo swą utraconą kobiecość, zaakceptować nową rolę – chorej. Jednak rozpowszechnienie opinii o tym, że rak z choroby śmiertelnej stał się chorobą przewlekłą, zaowocowało, niestety, także tym, że kobiety wcale nie biegną na mammografię, bo myślą: skoro wyleczalny, to nie ma problemu. Może trochę przesadziliśmy z tym oswajaniem? *Autorka książki „Jak uszczypnie, będzie znak”. Raka zdiagnozowano u niej w 1996 r. Poruszyło mnie wponiedziałkowej „Gazecie” wyznanie Krzysztofa Krauzego: „Bardziej niż raka bałem się na wakacjach rekina”. Ze mną było podobnie. Mając dwadzieścia dwa lata i subiektywne poczucie nieśmiertelności, myślałem owszystkim, tylko onie otym, że mogę być na cokolwiek chory. Bo przecież nigdy nie byłem: jakieś otarcia, wyrostek robaczkowy w podstawówce, czasami grypa, a poza tym – nic. Aż do 18 lipca 2008 roku, kiedy – pamiętam ten moment doskonale – wyszedłem spod prysznica i stwierdziłem, że moje ciało nie wygląda tak jak kiedyś. Choć powinienem od razu jakoś zareagować, nie zareagowałem. Wpisałem tylko do wyszukiwarki internetowej hasło „rak jądra”. Wszystkie objawy się zgadzały. Ale natychmiast to wyparłem. Uznałem: To nie może być rak, to na pewno tylko obrzęk, za dużo jeżdżę na rowerze. Przez pół roku udawałem, że nic mi nie jest. Guz rósł, coraz trudniej było mi go ukryć, ale nic nie bolało, nie czułem się źle. Byłem zajęty innymi sprawami. Udawałem tak długo, aż moi rodzice – lekarze – zaniepokojeni moim dziwnym zachowaniem zmusili mnie do wizyty uzaprzyjaźnionego urologa. Wszystko dramatycznie przyspieszyło: duży guz, lita zmiana. Inagle mój świat skurczył się do rozmiarów szpitalnej sali. Operacja, dziesiątki badań, wreszcie chemioterapia i ciągnące się dni w szpitalu. Całą swoją energię skoncentrowałem na tym, by się raka „nauczyć”. By wiedzieć, jak jestem leczony, dlaczego odczuwam takie a nie inne skutki uboczne, co robić, by im przeciwdziałać itd. Szok minął tak szybko, jak się pojawił. Teraz, blisko rok po zakończeniu leczenia, mam kilka wniosków, którymi chciałbym się podzielić i w ten sposób być może komuś pomogę. cjentów. Świadomość, że choćby względnie wiem, co się ze mną dzieje, bardzo mnie uspokajała. 2. Choroba to nie jest stan, to czynność. Każdy pacjent ci to powie: cho- rowanie to ciężka praca, zadanie, wysiłek, który trzeba podjąć. Sam, jak każdy na początku, byłem jak sparaliżowany. Nigdy nie zapomnę, jak leżałem przestraszony i wpatrywałem się w kroplówkę. Wtedy przyszedł do mnie starszy pan w czapce z daszkiem, bardziej doświadczony pacjent, i powiedział: „Wstawaj, młody, weź stojak (z kroplówką) i chodź pogadać na korytarz, jeszcze się należysz”. Miał rację. Potem sam namawiałem nowych pacjentów, żeby w tej trudnej sytuacji walczyli o odrobinę normalności. Wtedy łatwiej znosi się leczenie. 1. Przede wszystkim – to niby oczywiste, ale zarazem najtrudniejsze – nie uciekaj przed rakiem. Znajdzie cię na 3. Rak nie musi być „końcem świata”. Oczywiście, leczenie onkologicz- Za rok przebiegnę maraton innych znacznie ciężej chorych. Odnowienie mojej wiary. Co straciłem podczas choroby? Pewność, że skoro jestem taki wysportowany, to nie zachoruję w życiu na nic poważnego. I możliwość biegania długodystansowego. Na szczęście czasową. Mam 47 lat, jestem zdrowym, wysportowanym facetem. Od siedmiu lat regularnie biegam, startuję w maratonach. Dlaczego człowiek taki jak ja miałby odwiedzać gabinety lekarskie? Na przełomie marca i kwietnia zacząłem odczuwać lekkie kłucie w mosznie, zwłaszcza po jeździe samochodem. Przez miesiąc nic z tym nie zrobiłem. Dlaczego? Powstrzymywał mnie przede wszystkim wstyd. Któregoś dnia w końcu zebrałem się w sobie i odwiedziłem lekarza pierwszego kontaktu. Dostałem antybiotyk. Nie pomógł. Przełamałem kolejny opór i wybrałem się do urologa. Stwierdził, że to nic groźnego, ale może powinienem odwiedzić radiologa. Dopiero wczerwcu przeszedłem badanie USG nerek, jamy brzusznej i jąder. Po badaniu lekarz posadził mnie na krześle ipoważnym głosem powiedział: – Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć, ale ma pan zmiany nowotworowe wjądrze. Guz nie jest duży, więc należy być dobrej myśli. Proszę jak najszybciej zgłosić się na oddział chirurgii onkologicznej w dowolnym szpitalu. Mówcie dzieciom o raku Marta D. 9 września minęła rocznica mojej pierwszej chemii. Myślałam wtedy, że roku nie przetrwam... atu proszę –włosy odrosły, skóra nabrała naturalnej barwy, właśnie wróciłam zwakacji, wszystko wraca do normy. Do „An ty ra kowe go de ka lo gu” Krzysztofa Krauzego chcę dopisać kilka punktów. 1. Zaangażujcie najbliższych. Nie potrzebujemy ich łez, współczucia, ale kopniaka itego, by zmusili nas do pewno ida osobie znać wnajmniej spodziewanym momencie. Wbrew obawom, wbrew tej okropnej „metafizyce” nowotworu, musisz się z nim konfrontować. Im więcej się onim dowiesz, tym łatwiej będzie ci znieść: badania, operacje, radio- i chemioterapie. Nic mnie tak nie złościło jak puste pocieszanie, mówienie, że będzie dobrze, kiedy nie wiadomo, czy będzie. Zdecydowanie lepiej reagowałem – choć to pewnie subiektywne – na bezlitosne, konkretne i konstruktywne odpowiedzi lekarzy i rady innych pa- Pod koniec czerwca przeszedłem operację. Z wynikami badań histopatologicznych miałem zgłosić się do Centrum Onkologii w Warszawie. Pierwsze zetknięcie z tym szpitalem przerosło moje wyobrażenia. Był środek lata, ponad 30 st. C, a w środku zbity tłum chorych w gigantycznej kolejce do rejestracji. Stałem ponad cztery godziny. Jedna z pacjentek żartowała: – Skoro to przetrwaliśmy, to żadna chemia nam niegroźna. Dziś jestem w połowie leczenia. Przede mną jeszcze dwa kursy chemii. Znoszę je dość ciężko, ale staram się porównywać je do biegu maratońskiego. Każdy kurs chemii to 10 kilometrów. Jestem więc na półmetku. Co zyskałem podczas choroby? Przekonanie o mądrej i przyjacielskiej miłości mojej żony Małgosi. Potwierdzenie wyjątkowości moich rodziców. Pewność, że tak wielu ludziom na mnie zależy i że mogę polegać na innych. Naukę, że choroba jest normalną częścią naszego życia, a ból fizyczny jest niczym w porównaniu z lękiem, niepewnością czy rozpaczą. Umiejętność współczucia dla mobilizacji. Najlepiej, żeby chory wyznaczył „zadania” tym wszystkim, którzy mogą mu pomóc. 2. Nie ukrywajcie przed kimkolwiek, że macie raka i się leczycie. Mło- da, łysa damska głowa powinna wkońcu przestać być czymś wstydliwym ikojarzonym ze śmiercią! Powinna prowokować pytanie, jak wesprzeć chorą, zwłaszcza jeśli jest samotna lub nie może liczyć na współpracę najbliższych –jak ta żona alkoholika, która ma raka piersi inie może się sobą zająć, bo ma wdomu pasożyta. Oj, nasłuchałam się takich historii wpoczekalni szpitalnej. ne wymusza radykalne zmiany w życiu twoim i bliskich. Ale nie wolno rezygnować z przyjemności i pasji. W szpitalu obejrzałem większość zaległych filmów, przegadałem godziny ze znajomymi, z którymi na co dzień nie miałem czasu się spotkać. Oczywiście, były momenty, kiedy nie miałem siły na nic i moja głowa była pełna najczarniejszych myśli. Ale myślę, że takie bzdury, jak biblioteczka w szpitalu, komputer, muzyka czy nawet zegarek, pozwoliły mi czuć się bardziej sobą niż tylko leczącym się obiektem. ŁUKASZ ANDRZEJEWSKI Jakie mam rady? 1. Chorych proszę: nie wstydźcie się choroby, szukajcie oparcia w bliskich, zachowajcie wiarę w swoje wewnętrzne, nieznane wam jeszcze zasoby. Nie poddawajcie się rozpaczy. 2. Zdrowych proszę: nie bójcie się nas, jeśli kogoś znacie, lubicie, kochacie, nie urazicie go, pytając o jego chorobę i samopoczucie. Znacznie gorszy jest telefon, który milczy, lub odwracany ze strachu wzrok. Chorzy chętnie rozmawiają o kłopotach, ponieważ choroba staje się ich codziennością. Opowiadajcie, co u was słychać, jaką książkę czytaliście, gdzie byliście na wakacjach. To nieprawda, że mówienie o zwykłym życiu może nas, chorych, urazić. Moje marzenia? Wyzdrowieć, a jednocześnie zachować stan ducha z czasu choroby. Przebiec maraton warszawski w 2011 r., nauczyć się wspierać innych, tak jak wspierano mnie. WOJCIECH SZYMON ŚWIĘCICKI 3. Rozmawiajcie ze swoimi dziećmi. To bardzo trudne. Niby nie ukry- wałam przed moim pięcioletnim synem, że mam łysą głowę, ale ca łej prawdy nie ujawniłam do końca. To był błąd. Mój synek doskonale wiedział, że coś jest nie tak. Dziś wiem, że powinnam powiedzieć: – Ciężko choruję, ale się leczę. Leki powodują wypadanie włosów, ale dzięki nim będę zdrowa. 4. Pracujcie, zajmijcie się czymś, to pomaga. Ja wtrakcie chemii pisa- łam dużą pracę ito mi pomagało zapom nieć, co się ak tu al nie ze mną dzieje. 1