Untitled - Wydział Nauk Humanistycznych

Transkrypt

Untitled - Wydział Nauk Humanistycznych
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
Instytut Filologii Polskiej
recenzent:
doc. dr hab. Jerzy Snopek
redaguje zespół:
Bernadetta Kuczera-Chachulska (redaktor naczelny)
Tomasz Korpysz
Małgorzata Łukaszuk
Ewa Szczeglacka-Pawłowska
Joanna Trzcionka (sekretarz redakcji)
projekt okładki:
Mateusz Chachulski
adres redakcji:
Instytut Filologii Polskiej
ul. Dewajtis 5, 01-815 Warszawa
tel. 22 561 89 97
ISSN 1896-3455
Druk i oprawa:
OFICYNA WYDAWNICZO-POLIGRAFICZNA „ADAM”
02-729 Warszawa, ul. Rolna 191/193,
tel. 22 843 37 23, 22 843 08 79; tel./fax 22 843 20 52
e-mail: [email protected]
http://www.oficyna-adam.com.pl
Spis treści
Ewa Szczeglacka-Pawłowska, „Idę po spolszczenie mojego instynktu”............... 5
Szkice – rozprawy – interpretacje
Agnieszka Czechowicz, „Prawo powszechne, tor pospolity”. Kilka uwag do
interpretacji ,,Trenu XIX” Jana Kochanowskiego................................................. 7
Klara Leszczyńska, Narracja w „Historii” Ignacego Krasickiego....................... 25
Joanna Pietrzak-Thébault, Isabella Cortese – czyli alchemia urody. Kobiece
piękno w traktatach włoskich XVI w...................................................................... 65
Archiwalia – sztuka edytorska – przekłady
Monika Myszor-Ciecieląg, Nieznane listy Wincentego Pola................................. 73
Piotr Mitzner, Iwaszkiewicz „rozdwojony w sobie”.............................................. 101
Stanowiska – dyskusje – książki – wydarzenia
Lech Giemza, Recenzja książki Jerzego Kandziory „Ocalony w gmachu wiersza.
O poezji Stanisława Barańczaka”......................................................................... 105
Eugeniusz Sobol, Puszkin Andrzeja Turczyńskiego............................................... 111
Łukasz Cybulski, Wygodna demagogia? O problemach metody badań
kaznodziejstwa w ,,Rzeczypospolitej oskarżanych narodów”................................ 119
Joanna Stolarek, Afryka w oczach Polaków........................................................... 129
Teresa Winek, O czytaniu polskiego romantyzmu – konferencja........................... 135
Katarzyna Gędas, Sprawozdanie z konferencji poświęconej życiu i twórczości
Ryszarda Kapuścińskiego „Jestem bohaterem wszystkich moich tekstów, które
zaświadczam sobą”................................................................................................ 143
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Ewa Szczeglacka-Pawłowska
„Idę po spolszczenie mojego instynktu”
Tytułowe słowa napisał Zygmunt Krasiński o Janie Chryzostomie
Pasku, w liście do Konstantego Gaszyńskiego, z 2 maja 1847 roku.
Znajdziemy tam również myśl wskazującą na sposób, styl lektury
dzieła: „Paska czytaj i odczytuj, przejmij się nim, niech będzie krwią
twoich żył”. W innym liście (dużo wcześniejszym, bo z 1837, napisanym do Adama Sołtana) znajdziemy myśl: „A cóż Pasek? Nieprawdaż, że jedyny, wyborny polski szlachcic w całym znaczeniu? Gdybyśmy więcej takich Pasków mieli, mielibyśmy oryginalną literaturę,
różną od wszystkich europejskich.”
Staropolszczyznę odkrył wiek XIX. Mam na myśli nie tylko kwestie edytorskie i wydawnicze. Poeci, bo głównie oni, określili rangę tej literatury i jej znaczenie dla polskiej tożsamości i dla rozwoju
piśmiennictwa. Adam Mickiewicz w wykładach w Collège de France
odkrył ją dla zachodniej Europy i postawił na równi z dziełami literatury światowej, wyróżnił słowiańskość jako jej wręcz niezwykły atut.
Romantyczne odkrycie było istotne po rozbiorach, uczyło rozumieć
literaturę w perspektywie ciągłości, złożoności całego procesu historycznoliterackiego. Korzenie oraz związki literatury XIX-wiecznej ze
staropolską na gruncie poetyki, środków wyrazu oraz inspiracji, nawiązań, aluzji i motywów są czytelne, jasne i znaczące. Romantyzm
odkrywał kulturę staropolską nie tylko w kontekście narodowym czy
poetyckim, ale głębiej: w kontekście egzystencjalnym (interpretacje
Mickiewicza w wykładach paryskich poświęcone np. Rejowi, Kochanowskiemu czy innym poetom staropolskim).
Colloquia Litteraria
Staropolszczyzny pominąć się nie da w interpretacjach współczes­
nej literatury, w tym poezji, która w jawny i częstokroć bezpośredni
sposób z twórczością dawną koresponduje. Rangę pisarzy staropolskich podkreślał również Miłosz w swojej Historii literatury polskiej
oraz w esejach, dokonując pewnego przewartościowania. W miejscu
centralnym umieścił nie tradycję romantyczną, ale właśnie staropolską, jaką tę najbardziej inspirującą i oryginalną dla rozwoju polskiej
literatury i poetyckiej tożsamości. Wydobył bardzo istotny aspekt tej
twórczości: nie jej europejskość czy polskość (tak ważną dla romantyków), ale swego rodzaju metafizyczną realność bytu, szczegółowość
o randze ontologicznej. W eseju zatytułowanym O historii polskiej literatury, wolnomyślicielach i masonach odpowiadał na zarzuty, jakie
krytyka emigracyjna formułowała wobec jego koncepcji historii literatury. Miłosz napisał: „Łatwo jest odnieść się z ironią do sumiastowąsych staropolskich żarłoków, chłepczących swoją polewkę z piwa,
ale renesansowy humanizm znalazł w Polsce grunt przygotowany, był
niemalże płodem naturalnym, domowym, a to chyba o czymś świadczy. Tutaj bez żadnej megalomanii wypada stwierdzić, że tylko społeczeństwo o mocno zakorzenionych obyczajach civilitas mogło wydać
literaturę tak ciepłą, tak pełną łagodnego humoru, tak finezyjną nie
tylko w paru wyjątkowych jej osiągnięciach, także w anonimowych
pieśniach, padwanach i kolędach”1.
Ewa Szczeglacka-Pawłowska
1
Cz. Miłosz, Prywatne obowiązki, rozdział pt. O historii polskiej literatury, wolnomyślicielach i masonach, Kraków 2001, s. 162.
6
Szkice – rozprawy – interpretacje
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Agnieszka Czechowicz
Prawo powszechne, tor pospolity
Kilka uwag do interpretacji Trenu XIX
Jana Kochanowskiego*
1
1
Finalny wiersz czarnoleskiego cyklu, Tren XIX, w którym znajdują rozwiązanie wszystkie wątki myślowe, dopełniają się obrazy, przychodzą odpowiedzi albo wygasają pytania postawione w osiemnastu poprzedzających utworach, zyskał w badaniach miejsce osobne,
będące odzwierciedleniem jego szczególnej, bo wygłosowej, wieńczącej całość pozycji w zbiorze. Niniejsze uwagi są propozycją nieco odmiennego odczytania zakończenia tego tekstu – idzie zwłaszcza
o ustęp, w którym Matka, przybyła we śnie na głos płaczu swego syna,
stawia mu przed oczy długie lata, które spędził niegdyś na naukach,
i napomina, by jako c z ł o w i e k z b a c z e n i e m nie
czekał, aż upływ czasu uleczy jego cierpienie, lecz tę nazbyt powolną
kurację uprzedzał własnym rozumem. Oto ów fragment:
„Ná koniec, w co sie on koszt i oná utrátá,
W co sie praca i twoje obróciły látá,
Któréś ty niemal wszystkié strawił nád księgámi,
Máło sie báwiąc świátá tego zábáwámi?
Teraz by owoc zbiéráć swojego szczépienia
I rátowáć w záchwianiu mdłégo przyrodzenia.
Cieszyłeś przed tym inszé w tákiéjże przygodzie –
I będziesz w cudzéj czulszy niżli w swojéj szkodzie?
Szkic jest fragmentem większej całości.
*
Colloquia Litteraria
Teraz, Mistrzu, sam sie lécz; czás doktór káżdemu.
Ále kto pospolitym torem gárdzi, temu
Ták poznégo lékárstwá czekáć nie przystoi:
Rozumem ma uprzédzić, co inszé czás goi.
Á czás co ma zá fortél? Dawniejszé świéżémi
Przypadkámi wybija, czásem weselszémi,
Czásem téż z téjże miáry, co człowiek z baczeniem
Piérwéj, niż przyjdzie, widzi i tákim myśleniem
Przeszłych rzeczy nie wściąga, przyszłych upátruje
I serce ná oboję fortunę gotuje.
Tego się, synu, trzymaj, á ludzkié przygody
Ludzkié noś; jeden jest Pan smutku i nagrody”.
Tu zniknęłá. Jam sie téż ocknął. Áczciem práwie
Niepewien, jeslim przez sen słuchał czy ná jáwie.
(w. 137−158)2
Napomnienie Matki odczytywane było w licznych studiach o Trenach jako wezwanie do odnalezienia wewnętrznej równowagi i odzyskania, już we właściwych proporcjach, utraconej wiary w rozum.
Dostępną wszystkim, lecz zbyt powolną ścieżkę uzdrowienia, jakie
obiecuje czas, Jan, któremu nie przystoi czekać na zbyt późne lekarstwo, winien uprzedzić drogą dojrzałej racjonalizacji. W oparciu już
nie o rozum chłodny, zdyscyplinowany długoletnim trudem spekulacji filozoficznych, zaprawiony w odwracaniu się od świata i rozpoznający jego sprawy jako błazeństwo, który nawet rozpacza metodycznie
i metodycznie miesza ze sobą sen i jawę, prawdę i złudzenie, negując
realność życia i oczywistość jego doświadczenia3, ale o rozum uzdrowiony, oczyszczony przede wszystkim z hybris – przezwyciężonej
w Trenach pokusy humanistycznego renesansu4.
Mimo wszystko, w kontekście całego cyklu, to kierowanie poety,
Mistrza udręczonego nie tylko cierpieniem, ale też szeregiem pytań
bez odpowiedzi z powrotem na drogę rozumu, nie było ani tak oczy2
Wszystkie cytaty z Trenów podaję za wydaniem sejmowym: J. Kochanowski, Treny,
oprac. M.R. Mayenowa, L. Woronczakowa, J. Axer, M. Cytowska, Wrocław 1983.
3
Por. A. Nowicka-Jeżowa, Sen życia w Trenie XIX, „Rocznik Towarzystwa Literackiego
im. Adama Mickiewicza” 32 (1997), s. 44−45.
4
Por. tamże, s. 55.
8
Prawo powszechne
wiste, ani jednoznaczne. Badacze starali się więc pogodzić jakoś wymowę wszystkich wierszy zbioru jako całości z tym domniemanym
finalnym postulatem. Czyli: znaleźć pole porozumienia między znaczącym dystansem w wartościowaniu aktów racjonalizacji a proklamowaną koniecznością rozumowego wyprzedzania doświadczeń,
którą przez nieuwagę można by wziąć za powrót do punktu wyjścia
i pomylić z zachętą do „mocowania się gwałtem z przyrodzeniem”,
przedstawionego w Trenie I jako niechciana alternatywa płaczu.
Pytanie, które leży u początku tego szkicu, brzmiało: czy Matka,
wprowadzona w figurze prozopopei jako najważniejszy głos w końcowym utworze żałobnego cyklu, w którym poeta zmaga się jak nigdy
wcześniej z tajemnicą sądów Boskich, zatrważających ludzkie sumienie i serce (por. fraszkę III 84. Na słup kamienny) – czy Matka n a p r a w d ę przekonuje swego syna, że n i e p r z y s t o i mu czekać,
jak to się dzieje z innymi, na jedyne lekarstwo (czyli czas), zdolne
uleczyć cierpienie, ponieważ jej syn winien pozostać wierny swemu
dawnemu wyborowi, jakim była w z g a r d a p o s p o l i t e g o t o r u (XIX, w. 145-147), będącego udziałem każdego człowieka.
Badacze podchodzili do rzeczy rozmaicie. Karol Irzykowski przyjmował wezwanie Matki tak, jak zostało wypowiedziane, bez żadnych
zastrzeżeń:
I tu dodaje poeta, że czas ma „fortel”, bo klin klinem wybija. Ale
już sama myśl o czasie jest lecznicza – rozumem należy uprzedzić czas
(w. 148), antycypować jego działanie5.
Największym entuzjastą racjonalizacji jako drogi pocieszenia stosownej dla rozpaczającego poety okazał się Julian Krzyżanowski i to
on sformułował tezę o ostatecznym powrocie czarnoleskiego cyklu do
punktu wyjścia:
Co niezwyklejsze, jednostka wybitna, która „pospolitym torem gardzi”, która „rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi”, „człowiek z ba5
K. Irzykowski, Nurt uczucia w „Trenach”, „Wiadomości Literackie” 1930, nr 23, s. 3
(przedruk [w:] Jan Kochanowski. Życie – twórczość – epoka, materiały zebrał i wstępem opatrzył B. Nadolski, Warszawa 1966, s. 232–239; cytowany fragment – s. 236).
9
Colloquia Litteraria
czeniem”, który tylko co stratę tego „baczenia” opłakiwał, w nim właśnie,
w rozumie ludzkim znajduje jedyne ludzkie lekarstwo. Krótko mówiąc,
rozwiązanie dramatu filozoficznego w Trenach jest nawrotem do jego założeń, odrzucony pod wpływem cierpienia rozum powraca jako jedyna
droga pozwalająca człowiekowi zrozumieć sens istnienia6.
Stanisław Łempicki nie rozstawał się już z myślą o czasie tak radykalnie, jak uczynił to Krzyżanowski. Respektując złożoność wypowiedzi Matki, odnajdywał w niej płaszczyznę, na której czas i rozum nie stały na pozycjach konfrontacyjnych. Przestrzeń tę stwarzało
nowe pojmowanie samego rozumu, w którym już nie spekulacja liczyła się najbardziej, lecz przyległość do rzeczywistości:
A jak leczy się ostatecznie to cierpienie ludzkie? Bunt cierpienia musi
się przeistoczyć w p o k o r ę c i e r p i e n i a (stąd rola religii), a gdy
już cierpienie przejdzie wszystkie swoje okresy [...] – to leczy się c z a s e m i r o z u m e m . Rozum winien nawet uprzedzić leczenie przez
czas. Ale ten r o z u m to nie jest rozum stoicki, mędrkujący w c z a s i e
c i e r p i e n i a, ale rozum ludzki, n a t u r a l n y , który po w y b o l e n i u
r a n y d u c h o w e j dochodzi do głosu. Każe on (jak to widzimy w Trenie XIX) rozważyć wszystkie l u d z k i e okoliczności i względy, wszystkie l u d z k i e musy i przyrodzone nieodzowności, wszystkie jeszcze
możliwe pociechy i dobre nadzieje, i w ten sposób prowadzi człowieka
do ostatecznego opamiętania [...]7.
Wiktor Weintraub, który przez porównanie z trenami XVII i XVIII
dyskretnie odmawia Trenowi XIX liryzmu, postrzegał ów tekst jako
owoc racjonalizacji nowego poglądu na świat, stwierdzając podobnie
jak niegdyś K. Irzykowski:
6
J. Krzyżanowski, Poeta czarnoleski, [w:] J. Kochanowski, Dzieła polskie, oprac. J. Krzyżanowski, wyd. 10, Warszawa 1980, s. 18−19 (tekst datowany na rok 1950).
7
S. Łempicki, Rzecz o „Trenach”, [w:] tegoż, Renesans i humanizm w Polsce. Materiały do studiów, Warszawa 1952, s. 217. Zob. też na ten temat: A. Nowicka-Jeżowa, Sen życia
w Trenie XIX, dz. cyt., s. 45.
10
Prawo powszechne
Znalazło się tu też miejsce na przypomnienie, że czas leczy rany zadane przez nieszczęście, a człowiek rozumny powinien, nie czekając na to,
co czas mu przyniesie, wyperswadować sobie rozpacz8.
Postulat rozumowej autoperswazji, który miałaby stanowić konkluzję słów Matki, odczytał w zakończeniu Trenu XIX także Janusz
Pelc:
Jak poucza przemowa Matki, ,,Skryte Pańskie sądy” dopuszczają pewne przypadki, pewne odchylenia od normy praw natury (np. śmierć małego dziecka), ale na tyle częste, na tyle nawiedzające i innych ludzi, że
człowiek ,,z baczeniem” winien zrozumieć je, znieść je po ludzku9.
Tę linię interpretacyjną kontynuował też Stanisław Grzeszczuk, pisząc iż Tren XIX przywraca znaczenie rozumowi ludzkiemu i potwierdza wartość zdobywanej wieloletnim wysiłkiem mądrości10. Przytaczając wersy 107–110 i 137–142, badacz wnioskuje:
Zestawione wyżej cytaty, wsparte jakże wymownym wezwaniem,
aby ten, „kto pospolitym torem gardzi”, „rozumem [...] uprzedzi[ł], co
insze czas goi” (w. 146–147), zdają się dokumentować i uzasadniać interpretację dramatu filozoficznego Trenów zaproponowaną przez Juliana
Krzyżanowskiego, choć nie bez reszty i nie całkowicie; w każdym razie
potwierdzają jego pogląd, że „Treny [...] nie wykraczają poza obręb racjonalistycznego na świat poglądu”11.
W podobnym duchu wypowiedział się Krzysztof Mrowcewicz:
Konkluzja cyklu, którą zawiera tren XIX, brzmi bowiem bardzo dumnie. Nie ma już w nim próśb o boską pomoc, tak jak w trenach XVII
8
W. Weintraub, O poezji religijnej Jana Kochanowskiego, [w:] tegoż, Nowe studia o Janie
Kochanowskim, posłowie T. Ulewicz, Kraków 1991, s. 101; por. też tamże, s. 97.
9
J. Pelc, „Treny” Jana Kochanowskiego, Warszawa 1969, s. 90; tenże, Jan Kochanowski.
Szczyt renesansu w literaturze polskiej, Warszawa 1987, s. 457.
10
Por. S. Grzeszczuk, „Treny” Jana Kochanowskiego – próba interpretacji, [w:] tegoż,
Kochanowski i inni. Studia, charakterystyki, interpretacje, wydanie 2 zmienione i uzupełnione,
Katowice 1981, s. 97.
11
Tamże.
11
Colloquia Litteraria
i XVIII. Człowiek z dumą próbuje sam ratować się w nieszczęściu.
Rozum, który był tylekroć przedmiotem ataków poety, poczyna znów odbudowywać zachwiany ład12.
Także Kwiryna Ziemba zatrzymała się nad uzgodnieniem tych
dwóch rzeczywistości – pospolitego lekarstwa, jakim jest czas i rozumu – stwierdzając:
Charakter czasu sprawia, że, paradoksalnie, niesie on pociechę wobec
odmian fortuny i wszelkich cierpień związanych z życiem. Mówi o tym
Matka w Trenie XIX, dodając, że powoli działające lekarstwo, jakim jest
czas, Jan powinien rozumem uprzedzić. Bo w gruncie rzeczy lekarstwem
na czas nie może być czas13.
W tym krótkim wyciągu ze stanu badań wyraźnie rysuje się wewnętrzna niejednorodność wskazań kończących ostatni z utworów
cyklu. Mistrzyni mądrości Trenu XIX mówi w taki sposób i używając takich słów (a dobrano je, jak zresztą w każdym z czarnoleskich
wierszy, bardzo precyzyjnie), że w rezultacie dosłowność wypowiedzi
nie współgra z tym, co wyczuwa się jako jej (i Matki, i wypowiedzi)
prawdziwą intencję. Tu tkwi przyczyna pozornej niespójności naznaczającej końcowe napomnienie. Mówiąc o prawdziwej intencji mam
na myśli asertoryczną intensywność pewnych fraz, wychwytywalną
za sprawą szczególnego ruchu znaczeń, składni zdań, a także logiki
całego cyklu. Zmienność tej intensywności, a nawet jej nieobecność
w części sekwencji kończących Tren XIX nie tylko istnieje, ale przekłada się dodatkowo na wrażenie słyszalności następujących po sobie zmian intonacji w poszczególnych fragmentach monologu-rozmowy. Dopóki nie zostanie odnaleziony taki poziom znaczeniowy albo
taki porządkujący tę mowę retoryczny trop, który uzgodni jej niespójne sensy – mamy do czynienia z tekstem co najmniej dwuznacznym,
czyli takim, którego nie możemy rozumieć poprawnie, w zgodzie z intentio auctoris i intentio operis.
12
K. Mrowcewicz, Czemu wolność mamy? Antynomie wolności w poezji Jana Kochanowskiego i Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, Warszawa 1987, s. 191
13
K. Ziemba, Kosmos i czas w poezji Jana Kochanowskiego, „Topos” 2000, z. 3– 4, s. 17.
12
Prawo powszechne
W interpretacji intencji utworu, będącego częścią większej całości
– w tym przypadku cyklu 19 wierszy – jako wskazówka zawsze służy
obserwacja pola aksjologicznego, otaczającego kluczowe słowa i obrazy w ich wcześniejszym użyciu. Zważywszy, że w cytowanym fragmencie mowa jest o lekarstwie przeciw cierpieniu, a ściślej mówiąc,
o dwóch, czyli o czasie i rozumie, o Mistrzu, który lata strawił nad
księgami i o „torze pospolitym”, którym wzgardził, trzeba zwrócić
uwagę szczególnie na te właśnie myśli i na słowa z nimi związane.
Jeżeli w trenach poprzedzających Tren XIX mają one konotacje negatywne, stanowi to przesłankę, że nie wyzbyły się ich także w zakończeniu żałobnego cyklu. I analogicznie, jeśli w utworach wcześniejszych wnosiły ze sobą pozytywne skojarzenia i umieszczone były
w dodatnio wartościowanym kontekście, mamy prawo sądzić, że nie
zmieniło się to do końca.
2
Żeby lepiej zrozumieć, o czym mówi Matka, należy cofnąć się na
chwilę jeszcze przed Treny. W lekturze czarnoleskiej twórczości frekwencja słowa „pospolity” (wraz z derywatami) nie zwraca uwagi,
mimo to trudno przecenić jego udział w semantycznym pogłębieniu
i skomplikowaniu treści zbioru poświęconego zmarłej Orszuli. Słownik polszczyzny XVI wieku jako pierwsze i podstawowe ze znaczeń słowa zamieszcza: ,,powszechny, wszystkich (wszystkiego) dotyczący,
wszystkich (wszystko) obejmujący, do wszystkich skierowany”. ,,Pospolity” jest więc odpowiednikiem m.in. łacińskiego communis, generalis, universalis, perpetuus, passivus, popularis, vulgari’ i ma wydźwięk neutralny, nienacechowany emocjonalnie, wolny od jakichś
szczególnych wskaźników aksjologicznych14. Takich wskaźników nie
jest już pozbawione pokrewne ,,pospolitemu”’ – ,,pospólstwo”, które
może znaczyć tyle, co ,,ludzka zbiorowość”, ,,ludzie”, ,,obywatele”,
,,wspólnota wiernych” czy ,,zgromadzenie”, ale znaczy także ,,tłum”,
,,gmin”, ,,biedota”, ,,plebs” a nawet ,,tłuszcza”15. W poprzedzającej
14
Pospolity, [hasło w:] Słownik polszczyzny XVI wieku, red. M.R. Mayenowa [i in.],
t. XXVIII, Warszawa 2000, s. 82 (cały artykuł – s. 81– 97).
15
Zob. Pospolstwo, [hasło w:] Słownik polszczyzny XVI wieku, t. XXVIII, dz. cyt., s. 97– 104.
13
Colloquia Litteraria
Treny twórczości Kochanowskiego „pospólstwu”, którego drogi obce
są poecie (por. Muza, w. 19, 22) zdecydowanie bliżej jest do „prostego
gminu” i „liczby nieznacznej” (por. Muza, w. 19, 24) niż do „wspólnoty” i trudno się dziwić, że ten, który będzie Horacym Polaków, po
horacjańsku od takiego tłumu się oddala.
Proces wyłączania się z grona nic nieznaczących (por. Muza, w. 23–
24), wraz z konsekwencjami wyłączenia, najjaskrawiej ukazany został we fraszce I 101 O żywocie ludzkim16:
Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka,
jeśli cię też to rusza, co czasem człowieka,
wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy
patrząc na rozmaite świata tego sprawy.
Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci,
w taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.
Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci,
drugi tej krotochwile i włosy przypłaci.
Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,
to drugi, choćby nierad, czacz porzuci snadnie.
Panie, godno li, niech te rozkosz z Tobą czuję:
niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję17.
„Etyka stoicka – pisał Wiktor Weintraub – miała charakter elitarny. Stoik opancerzony swoją mądrością wynosił się wysoko ponad
tłum podległych namiętnościom ludzi”18. Kochanowski utrwala taki
elitarny stan świadomości z doskonałym wyczuciem każdego słowa.
W trakcie lektury czytelnik staje się świadkiem porzucania gromady
i wyodrębniania się z niej dziwującego się j a, stwarzającego własnym odłączeniem obcy sobie świat d r u g i c h, co za łby chodzą,
16
Fraszka ta także ma długą tradycję interpretacyjną. Z nowszych studiów warto tu przywołać przede wszystkim fragmenty książki Kwiryny Ziemby Jan Kochanowski jako poeta egzystencji. Prolegomena do interpretacji „Trenów”, Warszawa 1994, s. 71–79, 112–115 (oraz
obszerne przypisy do tego tekstu – s. 163–166, przyp. 4–5) a także artykuł A. Nowickiej-Jeżowej „U Boga każdy błazen”, [w:] Jan Kochanowski 1584-1984. Epoka – Twórczość – Recepcja,
red. J. Pelc, P. Buchwald-Pelcowa, B. Otwinowska, t. 1, Lublin 1989, s. 425– 443.
17
Wszystkie cytaty z Fraszek podaję za wydaniem: J. Kochanowski, Dzieła polskie, oprac.
J. Krzyżanowski, wyd. 10, Warszawa 1980.
18
W. Weintraub, O poezji religijnej Jana Kochanowskiego, dz. cyt, s. 97.
14
Prawo powszechne
walcząc o dary fortuny jak głupie dzieci o cacko, które i tak za moment przyjdzie im porzucić19. Najpierw jesteśmy m y, jednak podmiot
fraszki szybko się indywidualizuje, autonomizuje i odkleja od wspólnoty – od p o s p ó l s t w a – z innymi. Obserwuje, już z góry, t e g o,
komu rękaw urwą i t e g o , co czapkę straci, potem d r u g i e g o,
znów d r u g i e g o i potem jeszcze d r u g i c h (trzykrotnie powtórzone). Nie ma już n a s. Poeta kreuje doskonały wizerunek autarkicznego stanu, którego ideał stworzyła filozofia grecka, a w którym umysł –
jak pisał Sergiusz Awierincew:
nieczuły na cudze zawołania, wyzwolony z „sytuacji dialogowej” uzyskuje dzięki stworzonemu dystansowi między sobą i innymi „ja” niespotykane dotąd możliwości podpatrywania i obserwowania „z boku” samego siebie oraz innych, by te cudze „ja” obiektywnie scharakteryzować
i zaklasyfikować20.
W Trenach utrwalone zostało rozpoznanie niszczących skutków
tego rozdzielenia, które zyskują szczególnie gorzką wymowę, gdy
okazuje się, że bycie policzonym „miedzy insze” jako „jeden z wiela” (por. Tren IX, w. 20) to przebudzenie obcego wśród obcych. Poczucie dzielenia z innymi tożsamego losu powraca – w znaku zbiorowego podmiotu – w Trenie XI, ale jest to na razie tylko wspólnota
w ciemności, naprzeciw „nieznajomego wroga”, a jej zapowiedź odnaleźć można już w Trenie I, w nakreślonej w jednym z najwymowniejszych jego zdań wizji takiej społeczności ślepców: „Mácamy, gdzie
miękcéj w rzeczy, / Á ono wszędy ciśnie” (I, w. 17-18)21. Znakiem
prawdziwie odzyskanej „pospólności” z innymi będzie dopiero pierwszy wers Trenu XVIII: „My nieposłuszné, Pánie, dzieci Twoje”22.
Por. K. Ziemba, Jan Kochanowski jako poeta egzystencji, dz. cyt., s. 114.
S. Awierincew, Grecka „literatura” i bliskowschodnie „piśmiennictwo”, [w:] tegoż, Na
skrzyżowaniu tradycji (Szkice o literaturze i kulturze wczesnobizantyjskiej), przełożyła i opatrzyła wstępem oraz notami biograficznymi D. Ulicka, Warszawa 1988, s. 33.
21
Na temat „języka egzystencji” tego zdania zob. K. Ziemba, Jan Kochanowski jako poeta
egzystencji, dz. cyt., s. 78–79.
22
Por. D.P.A. Pirie, Wymiar tragiczny w „Trenach” Jana Kochanowskiego, [w:] Jan Kochanowski. Interpretacje, red. J. Błoński, Kraków 1989, s. 193. Sprawa oscylowania między
19
20
15
Colloquia Litteraria
Charakterystyczne, że pierwociny polskiej twórczości Kochanowskiego, jej symboliczny incipit, czyli hymn Czego chcesz od nas, Panie, rejestruje zupełnie inny obraz świadomości – nie dotkniętej jeszcze rozdzieleniem ani jego konsekwencjami. Młodzieńczy hymn
i fraszka O żywocie ludzkim różnią się od siebie pod każdym względem – przynależnością gatunkową, wymową, wysokością stylu, tonem, a wreszcie i długością. Oba utwory rozchodzą się bardzo jaskrawo także na płaszczyźnie poetyckich obrazów doświadczania ludzkiej
wspólnoty i związanych nimi wyobrażeń Boskiej obecności i hojności. I hymn, i fraszka wyznaczają w pewnym sensie progi ewolucji
czarnoleskiego wyobrażenia Boga, Jego dzieł i relacji między Stwórcą a człowiekiem.
Retoryczny układ hymnu wysnuty został z użytego w pierwszym
wersie słowa „hojne”. To słowo-klucz. Pieśń ta ma również swój wers-klucz i – podobnie jak w licznych innych wierszach Kochanowskiego – jest nim tu wers pierwszy, który „programuje” wszystkie zasadnicze analogie i opozycje semantyczne utworu23. Układ (strukturalny
i znaczeniowy) dwóch inicjalnych pozornych pytań znajduje dopełnienie w dwóch retorycznych eksklamacjach ostatniej strofy. Bezinteresowność pytania „Czego chcesz...?” skupia w sobie i zapowiada zarazem bezinteresowność samego Boga, który udzielając człowiekowi
wszystkiego – niczego od niego nie potrzebuje.
Pierwszy wers wprowadza i określa także relację i dystans między zbiorowym, hymnicznym podmiotem a adresatem – t y pieśni –
którym jest Bóg, obdarzony „najwiętszym” u „swobodnych” tytułem
P a n a24. Wolność, autonomia Boga udziela się także człowiekowi.
Bóg nie chce niczego i człowieka nie wiąże żaden przymus. Jego
dziękczynienie i wyznanie wiary jest wolnym aktem stworzenia, które
dzięki otrzymanemu rozumowi poznaje świat i swoje w nim miejsce,
podmiotem indywidualnym a zbiorowym w Trenach oraz powiązanych z tym znaczeń jest materiałem na osobne studium, dlatego teraz pozostawiam te kwestię zaledwie dotkniętą.
23
O retorycznym kunszcie utworów Kochanowskiego podporządkowanym klasycznej zasadzie „zmyślonej niedbałości”, która ów kunszt skutecznie maskuje pisał A. Karpiński w artykule „Wsi spokojna wsi wesoła”. Pieśń Panny XII i problem retorycznej kompozycji, „Poezja”
1980, nr 8-9, s. 78– 84.
24
Por. przedmowę do Satyra, [w:] J. Kochanowski, Dzieła polskie, dz. cyt., s. 57 (w. 1).
16
Prawo powszechne
Boga oraz boską nad sobą i światem opiekę. J a liryczne hymnu nie
jest indywidualne i izolowane, nie dystansuje się od wspólnoty z tymi,
którzy podzielają ten sam los, współuczestniczy z nimi w doświadczaniu świata i Boskich darów.
Stwórca udziela ich w obfitości, a Jego hojność na płaszczyźnie werbalnej udziela się całemu tekstowi w mnogości bliskich znaczeniowo określeń, jako obfitość („hojne dary”, „wielka hojność”,
„w swej szczodrobliwości”), bezmiar („dobrodziejstwa, którym nie
masz miary”, „wody nieprzebrane”, „nieobeszła ziemia”), mnogość
(„zioła rozliczne”, „rozliczne kwiatki”), różnorodność („jabłka rozmaite”), pełnia („wszędy pełno Ciebie”, „wszytko Twoje”, „wszytek świat”, „wszelkie źwierzę”), nieograniczoność („Kościół Cię nie
ogarnie”), wieczność („na wieki”, „nieśmiertelny”, „nigdy nie ustanie”, „zawżdy”)25.
To pierwotne religijne doświadczenie czarnoleskiej poezji jest bardzo różne od refleksji, której zapis odnajdujemy we fraszce I 101
O żywocie ludzkim. We fraszce proces oddzielenia od d r u g i c h
przebiega prawie równolegle do szczególnego równania się „ja” lirycznego z Bogiem, które sygnalizuje już sam tytuł, nadany Mu przez
poetę-mędrca – „Wieczna Myśl”. Na antypodach hymnu sytuuje fraszkę I 101 także optyka, jaką przyjmuje poeta, by opisać dary Stwórcy.
Ten, kogo nazwano „Wieczną Myślą”, nie jest szczodrym Panem, nie
udziela bezmiernych dobrodziejstw ani ,,h o j n y c h d a r ó w” , napełniających całe stworzenie , lecz ,,w y r z u c a l e d a c o” – trafiają się i „czacze”, i śmieci. Uwaga podmiotu, umiejącego należycie
– z mieszaniną drwiny i pobłażania – ocenić to Boskie rozdawnictwo,
odwraca się od rozrzuconych drobiazgów, skupia natomiast na samym
zamieszaniu, jakie walka o nie wywołuje wśród ludzkiej gromady26.
25
Szczegółową analizę i interpretację hymnu przedstawił W. Weintraub w studium Manifest renesansowy, [w:] tegoż, Rzecz czarnoleska, Kraków 1977, s. 287– 303. Zob. też J. Pelc,
Jeszcze o arcyhymnie Jana Kochanowskiego, [w:] Nurt religijny w literaturze polskiego średniowiecza i renesansu, red. S. Nieznanowski, J. Pelc, Lublin 1994, s. 307– 332.
26
Współczesnemu czytelnikowi nieodparcie w tym miejscu narzuca się scena z Tołstojowskiej Wojny i pokoju, w której Pietia Rostow, uczestnicząc wraz z moskiewskim tłumem w
entuzjastycznym powitaniu cesarza, pod oknami jego pałacu stacza z przypadkową staruszką
epicki pojedynek o jeden z biszkoptów z carskiego talerzyka, które monarcha – nie znajdując
chwilowo innych podarków – wyrzucił z okna, chcąc uhonorować swych poddanych i nagro-
17
Colloquia Litteraria
O ile trudno cokolwiek powiedzieć o domniemanym mięsopuście
Boga, nie sposób nie zauważyć, że tym, który szydzi tu na pewno, jest
samotne j a , dążące do osiągnięcia stanu bliskiego własnemu wyobrażeniu o „Wiecznej Myśli”.
3
W Trenach oczyszczanie przywiązania do „wysokich ścieżek” rozpoczyna się już od pierwszego utworu, wraz ze słowami „błąd wiek
człowieczy” (w. 18), będącymi wystawianą z innego już punktu widzenia i w całkiem odmiennym, pozbawionym drwiny tonie diagnozą
tej samej rzeczywistości, która we fraszce I 101 określana była jako
„rozmaite świata tego sprawy”, „treter”, „krotochwila” i „chodzenie
za łby”. Ten, który w Trenie IX rozpoznał siebie jako ,,j e d n e g o
z w i e l a” , w Trenie XI w obliczu ,,p r o s t a k ó w” nie naśladuje
już boskiego dystansu, lecz dostrzega przede wszystkim swoją ,,h a rd o ś ć” (w. 9– 10).
Odzyskiwanie przynależności do ludzkiej wspólnoty, a w tym
i przeczucia proporcji własnego nieszczęścia, ujawnia się jako punkt
wyjścia rozmyślania Trenu XV w pytaniu:
Mylę sie, czyli, pátrząc ná ludzkié przygody
Skromniéj człowiek uważa i swé własné szkody?
(w. 7–8)
Skala jednostkowego cierpienia ulega stopniowej relatywizacji,
w miarę jak dopuszcza się do świadomości perspektywę dzielenia
z innymi tych samych prób i uczestnictwa w podobnym losie. Z tą
zmianą wiąże się także różnica w tonie wypowiedzi, którą zauważył
dzić ich przywiązanie: „Dość spory kawałek biszkopta, który trzymał w ręce monarcha, odłamał się, spadł na poręcz balkonu, a z poręczy na ziemię. Stojący najbliżej stangret w kaftanie
rzucił się na ten kawałek biszkoptu i porwał go. Niektórzy z tłumu podbiegli do stangreta. Spostrzegłszy to, monarcha kazał sobie podać talerz z biszkoptami i jął rzucać biszkopty z balkonu.
Oczy Pieti nabiegły krwią, niebezpieczeństwo zgniecenia jeszcze bardziej go podniecało, rzucił się na biszkopty. Nie wiedział dlaczego, ale musiał wziąć biszkopt z rąk cesarza i nie wolno
mu było poddawać się. Podbiegł, zwalił z nóg staruszkę chwytającą biszkopt. Staruszka przecie
nie uważała się za pokonaną, a choć leżała na ziemi [...], Pietia kolanem odtrącił jej rękę, porwał
biszkopt i jakby w obawie, by się nie spóźnić, znów krzyknął „hura!” ochrypłym już głosem.”
(L. Tołstoj, Wojna i pokój, przeł. A. Stawar, t. 3, Warszawa 1979, s. 111).
18
Prawo powszechne
Donald Pirie, zwracając uwagę na obecność w cytowanych wersach
ważnego słowa skromniej: „Jan rozumie coraz lepiej – pisze badacz –
że jedyne wyjście z jego sytuacji zarazem beznadziejnej i tragicznej
stanowi pokora, skromność wobec srogich, wyższych sił. W próżni
po filozofach rysuje się bowiem coraz wyraźniej oblicze Stwórcy”27.
Tę intuicję wyrażoną w pytaniu o miarę własnej krzywdy, w ostatnim
z wierszy cyklu potwierdza Matka. W jej głosie jednak pobrzmiewa
już jakaś twarda nuta, nieprzystająca do standardowych wyobrażeń
macierzyńskiego pocieszenia:
Á co wszytkich jednáko ciśnie, nie wiem czemu
Tobie ma być, synu mój, naciężéj jednému.
(w. 115–116)
Słyszalna tu stanowczość, a nawet pewna szorstkość, emocjonalnie wzmacnia i tak już czytelną wymowę pozornego pytania. Pluralis,
którym posługuje się poeta w wypowiedzi poprzedzającej przywołany fragment („pocznimy, co chcemy: / jeśli po dobréj woli nie pójdziem, musiemy”, w. 113–114) oraz konfrontacja w s z y s t k i c h,
cierpiących j e d n a k o, z udręczoną świadomością tego, który czuje,
że najciężej jest tylko jemu j e d n e m u, odejmuje pozytywną wartość absolutyzacji zarówno indywidualnego bólu, jak i samej indywidualności. Absolutyzowanie bycia innym od wszystkich i wyciąganie
z tego zbyt daleko idących wniosków to hybris, której poecie ostatecznie udaje się wymknąć dzięki konfrontacji „dróg inszych niż pospólstwo” i „toru pospolitego”, dokonanej w religijnej perspektywie.
Rozpaczający ojciec zmarłej Orszuli narażony jest na przygody tego
świata jak wszyscy, bo jest to p r a w o p o w s z e c h n e , wszystkich
dotyczące, choćby i wydawało się „krzywdy pełne” (por. Tren II, w.
21). Do poddania się temu prawu Matka nakłania Jana, przekonując
zarazem, że ta uległość jest warunkiem ocalenia własnej godności:
Á ták i ty, folgując práwu powszechnému,
Zágródź drógę do sercá upadkowi swému,
27
(w. 133–134)
D.P.A. Pirie, Wymiar tragiczny w „Trenach” Jana Kochanowskiego, dz. cyt., s. 191–192.
19
Colloquia Litteraria
Śmierć Orszulki, czyli śmierć dziecka, choć tragiczna, jest w naturalnym porządku rzeczy wydarzeniem możliwym, a wreszcie przecież
i nierzadkim, o czym przypomina obserwacja „ludzkich przygód”. Zarazem jednak stanowi drastyczne pogwałcenie tego naturalnego porządku i naruszenie wypisanego w ludzkim sercu prawa, które mówi, że
dziecko powinno żyć i rosnąć, nie zaś umierać. Złamanie niewinnego
trwożyło człowieka od zawsze i na ten paradoks rozum nigdy nie znalazł odpowiedzi. Ociera się w nim bowiem o tajemnicę przekraczającą
zdolność rozumienia. Mówi o tym fraszka III 84 Na słup kamienny:
Jest coś na świecie (kto chce pilno wejźrzeć w rzeczy),
Z czego się dowcip wypleść nie może człowieczy.
Co rozumowi barziej, proszę cię, przystało,
Jeno żeby się złym źle, dobrym dobrze działo?
W czym tak częsta omyłka, że ten to sąd boży
Niejednemu sumnienie i serce zatrwoży.
(w. 1–6)
Bieg życia nie jest do końca racjonalny. Potwierdza to nie tylko
doświadczenie wstrząsu osobistego, ale także chłodna („pilna”) obserwacja rzeczy tego świata. Bezradność rozumu odsłonięta zostaje
wreszcie w Trenie XVII:
Á rozum, który w swobodzie
Umiał mówić o przygodzie,
Dziś ledwé sam wié o sobie:
Ták mię podpárł w méj chorobie.
Czásem by sie chciał popráwić,
Á mnie ciężkiéj troski zbáwić,
Ále gdy siędzie ná wadze,
Żálu ruszyć nie ma władze.
[...]
Á ja zátym łzy niech leję,
Bom strácił wszytkę nádzieję,
By mię rozum miał rátować;
Bóg sam mocen to hámować.
20
(w. 25–32, 49–52)
Prawo powszechne
W cytowanych słowach nie ma żadnego emocjonalnego nadmiaru ani hiperboli, którą poeta będzie chciał za chwilę korygować. Przeciwnie – potwierdzi to rozpoznanie monologiem ostatniego z utworów. Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy Trenie XVII, tu bowiem
po raz pierwszy mowa jest o „lekarstwie” i to o lekarstwie nazbyt
ciężkim, jakim są zarówno „próżne ludzkie wywody” (w. 33), jak
i same łzy:
Lékárstwo to, prze Bóg żywy,
Ciężkié ná umysł troskliwy.
Kto przyjaciél zdrowia mégo,
Wynajdzi co wolniejszégo.
(w. 45–48)
Prośba wyrażona w cytowanych wersach znalazła spełnienie przy
końcu cyklu. Przyjaciel przychodzi na głos płaczu i wskazuje czas
jako lek naprawdę skuteczny, który każdemu pomaga tym samym
sposobem: niepowstrzymaną odmianą. Tren XIX ukazuje poetę, który,
gdy dokonała się już jego rozprawa ze światem i jego prawami oraz
fortuną i jej sprawami, oddaje głos najbliższemu człowiekowi, by ten
dopowiedział za niego coś, czego on sam wypowiedzieć nie może, bowiem tego, o czym mowa, jeszcze nigdy nie skosztował.
4
Tren XIX jest rzeczywiście, jak było to nie raz podkreślane, mocno
zretoryzowany28, a w jego uporządkowanej i zracjonalizowanej konstrukcji ukryty został silny ładunek odprawy rozumowi, ujętej w tropy
wzięte z klasycznego repertuaru sztuki wymowy. Rzeczą w dotychczasowych interpretacjach utworu przeoczoną, która w bardziej ekonomiczny sposób pozwala dotrzeć do jego ukrytej całości, a także do
ukrytej całości całego zbioru, jest ironia, która wybrzmiewa dłużej niż
trwa wezwanie „Teraz, Mistrzu, sam sie lécz” (w. 145). Jej szczególne
brzmienie przenika całą wypowiedź przypadającą na wersy 141–148,
nie obejmuje jedynie słów o czasie – lekarzu wszystkich (w. 145).
28
Zwraca na to uwagę także A. Nowicka-Jeżowa, analizując szczegółowo zaplecze inwencyjne i argumentację Matki (por. A. Nowicka-Jeżowa, Sen życia w Trenie XIX, dz. cyt., s. 45–55).
21
Colloquia Litteraria
Trudno jest wskazać precyzyjnie ostrze antyfrazy, którą Kochanowski włożył w usta nawiedzającej go matki, ze względu na wysoki
współczynnik ironii obecny w całym wskazanym fragmencie (w. 141148). Niewątpliwie jednak wyjątkowo silny jej ładunek skupia się
w słowie „przystoi”, w zdaniu: „Ále kto pospolitym torem gárdzi, temu
/ ták poznégo lékárstwá czekáć nie przystoi: / rozumem ma uprzédzić,
co inszé czás goi”(w. 146– 148). „Przystałość” to kategoria estetyczna, opisywana między innymi w Dworzaninie polskim Łukasza Górnickiego, który słowem tym oddawał włoskie grazia, czyli wdzięk29:
Jeśli dobrze pomnię, panie Kryski – mówi w Dworzaninie pan Kostka – zda mi sie, żeś W. M. wielekroć to powtarzał, iż dworzanin w każdej swej sprawie, co jedno pocznie, ma sie o to starać, aby mu wszytko
przystało i to mi sie widzi, że W. M. kładziesz za jeden przysmak ku każdej rzeczy, bez którego to, cobykolwiek dworzanin dobrego miał w sobie,
wszytko by za nic stać miało. W tej mierze trudno spór trzymać, bo po
prawdzie gdzie co komu nie przystoi, niechaj będzie chocia nader dobrze,
jednak ludzkim oczom w smak to nie pójdzie30.
W dziele Górnickiego „przystałość” dotyczy estetyki zachowania
i błahość tego kontekstu, ewokującego „smak ludzki” w perspektywie sytuacji tragicznej, niestosowność jego aplikowania przez Matkę do stanu wewnętrznego rozdarcia, jakie dotknęło jej syna – nawet
uwzględniając potrzebę ładu i piękna w nieszczęściu – najlepiej może
wskazuje istotny, czyli odwrotny do dosłownego sens zdania o rzekomej nieprzystojności czekania na niepamięć – córkę czasu.
Cyceronowi nie przypada ostatnie słowo w cyklu Kochanowskiego31. Zakończenie Trenu XIX, będące, co pokazał Stanisław Grzeszczuk, w dużej części czytelnym nawiązaniem do Rozmów tuskulańskich32, odmienia wartość ich znaczeń właśnie przez obecność ironii,
Por. Ł. Górnicki, Dworzanin polski, oprac. R. Pollak, Kraków 1928, księga I, s. 54–58
Tamże, s. 54.
31
Odmienne wnioski formułuje W. Weintraub, O poezji religijnej Jana Kochanowskiego,
dz. cyt., s. 102 oraz S. Grzeszczuk, Cycero w „Trenach” Jana Kochanowskiego, [w:] tegoż, Kochanowski i inni, dz. cyt., s. 128–130.
32
Por. S. Grzeszczuk, Cycero w „Tranach” Jana Kochanowskiego, dz. cyt., s. 128–130.
29
30
22
Prawo powszechne
w którą wpisany został intertekstualny dialog między Trenami a pismami Arpinaty. Humana humane ferenda, podobnie jak „człowiek
z baczeniem” to frazy, które znaczą w Trenach coś innego niż znaczyły pierwotnie. Kochanowski dyskretnie zaszczepił nowy sens starym „terminom” i – ponieważ nowe myśli wypowiedziano tu starymi
słowami – przemiana przeszła w badaniach niemal niezauważona33.
Warto w tym miejscu przypomnieć zdanie Wiktora Weintrauba, jedno z najtrafniejszych, najzwięźlej identyfikujących czarnoleskie dzieło: „Poezja Kochanowskiego jest zwodniczo prosta”34.
Zamknięcie Trenów wprowadza do całości – jak pisał Janusz Pelc –
akcenty swoistego, trudnego optymizmu35. W zakończeniu swej długiej rozmowy z milczącym synem Matka odkrywa mądrość dotychczas mu obcą czy też może zapomnianą lub poniechaną. Obszerna jej
wypowiedź, jak zauważył Pelc, sprowadza się w dużej mierze do postulatu, by człowiek umiał przyjmować życie takim, jakim jest36. Racjonalność nie musi mieć z tym wiele wspólnego, chyba że mamy na
myśli to, co określa się mianem „zdrowego rozumu”. Pocieszycielka
z Trenu XIX nie skłania Jana, by starał się przeniknąć sprawy zapieczętowane tajemnicą wyroków Boga. „Skryte są Pańskie sądy” – powiada i dodaje, że najlepiej jest zgadzać się z tym, co postanowi Stwórca (w. 121–122).
„Jedyna nadzieja dla niego – pisał o poecie D. Pirie – to stopniowe zacieranie bólu w pamięci przez czas [...] oraz ufność w opiekę boską. [...] Jan zrozumiał, że nie rozum, lecz jedynie wiara ratu33
Takie nierzadko niepostrzeżone „odnawianie znaczeń” istniejących już i często szacownych terminów, ma swoją długą tradycję. Jako przykład można podać przejęcie przez średniowiecznych prekursorów humanizmu obecnego w scholastyce pojęcia poeta theologus, odnoszącego się wyłącznie do twórców starożytnych, którzy spekulowali na temat bóstw, i przemyceniu
pod jego osłoną zupełnie nowej, niescholastycznej koncepcji poety i poezji (por. U. Eco, Sztuka i piękno w średniowieczu, przeł. M. Kimula, M. Olszewski, Kraków 2006, s. 158-160) oraz
zmianę, jaką w rozumieniu terminu alegoria, mającego w średniowieczu znaczenie teologiczofilozoficzne wprowadził Petrarka, nadając mu sens estetyczny (por. W. Tatarkiewicz, Historia
estetyki, t. 3: Estetyka nowożytna, Warszawa 1991, s. 17−18).
34
W. Weintraub, „Fraszka” w tragicznej tonacji, [w:] tegoż, Rzecz czarnoleska, dz. cyt.,
s. 304.
35
Por. J. Pelc, Wstęp, [w:] J. Kochanowski, Treny, oprac. J. Pelc, wydanie XIII zmienione, Wrocław 1972, s. LXVI.
36
Por. tamże, s. LXVIII.
23
Colloquia Litteraria
je”37. Przyjmowanie życia takim, jakie jest, postulowane przez Matkę
g o d n e i r o z u m n e poddanie się jego biegowi, obrotom i przypadkom nie ma właściwie nic wspólnego z mądrością metodycznie
zdobywaną w trudzie rezygnacji z pełnego udziału w doznawaniu życia. Pracę i czas spędzony przez Jana nad księgami Matka oblicza według miary negatywnej: kosztu, utraty, strawionych lat i zaniedbanych
„zabaw tego świata”, którymi wzgardził jej syn, by stać się Mistrzem.
Teraz więc przychodzi do niego jako orędowniczka życia i ku niemu
na nowo go kieruje.
Treny są wielkim poematem powrotu do ludzkiej społeczności i odzyskania poczucia bycia „jednym z wiela”. Dokonuje się w nich przekroczenie izolacji, będącej konsekwencją wyboru wysokiej ścieżki
wspinaczki ku Boskim tajemnicom (por. Tren XI), czyli „chwytania
się” dróg „inszych niż pospólstwo” (por. Muza, w. 22). Cykl przynosi dopełnienie czarnoleskiego humanizmu o wymiar, który człowieka
dotyczy być może najgłębiej, a którym jest akceptacja tajemnicy własnego losu i przeznaczeń, wykraczających poza dostępne tu i teraz poznanie38. Smutek i nagroda zaś okazują się ostatecznie Boskimi darami, których Stwórca hojnie udziela swoim nieposłusznym dzieciom.
D.P.A. Pirie, Wymiar tragiczny w „Trenach” Jana Kochanowskiego, dz. cyt., s. 192, 195.
Tajemnicę tę, przenikającą i dźwigającą istnienie, wskazywała już Alina Nowicka-Jeżowa, pisząc o apofatycznych obrazach nieba w wypowiedzi Matki i o drodze apofatycznego poznania Boga, która okazuje się lekarstwem przeciw pysze. Por. A. Nowicka-Jeżowa, Sen życia
w Trenie XIX, dz. cyt., s. 55.
37
38
24
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Klara Leszczyńska
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
I. Narrator
Historia Ignacego Krasickiego niewątpliwie jest w dorobku literackim autora powieścią wyjątkową. Pozornie wydaje się, że nie różni się od pozostałych – fikcyjny narrator w pierwszoosobowej formie
przedstawiający własne doświadczenia, moralizatorsko-dydaktyczny
charakter, gatunkowe zbliżenie do pamiętnika (historia życia). Wystarczy jednak uważniej przyjrzeć się przedstawianiu przestrzeni, stosunkowi do odbiorcy, sposobom mówienia o świecie, by zauważyć,
że wszystko jest nowe – inny niż we wcześniejszych utworach jest
adresat dzieła, a nadawca zupełnie inaczej się do niego odnosi, inne
mu stawia wymagania; rzeczywistość też jest nie ta sama, mniej „dotykalna” i swojska niż w Panu Podstolim, mniej istotna niż w Mikołaja Doświadczyńskiego przypadkach. Znika świat szlachecki, zastąpiony przez otchłań dziejów, korowód ludzi i zdarzeń, literatura
i prawda znów przeplatają się ze sobą. Żeby podołać zadaniu analizy
figury narratora i jego czynności, przyjrzyjmy się kolejno różnym poziomom konstrukcji, jaką jest ostatnia z powieści Księcia Poetów.
1. Wydawca
Pierwszą instancją nadawczą, z którą styka się czytelnik, jest autor Przedmowy, a właściwie krótkiej notki na początku, dwóch uwag
i jednego przypisu, w którym określa się mianem edytora manuskryp-
Colloquia Litteraria
tu – jest to zresztą jedyna autotematyczna informacja, jaką podaje. Na
podstawie jego wypowiedzi można wyodrębnić jeszcze kilka najwyrazistszych cech jego osobowości:
Między Biłgorajem a Tarnogrodem jest karczma w lesie; w tej gdy
na popas stanąłem, postrzegłem siedzącego na podsieniu Kozaka, który
gdy mu zgasł tiutiun, poszedł do stajni i stamtąd zwinięty papier w trąbkę wyniósłszy zapalił go od końca, a przyłożywszy do lulki, gdy zagasły
ogień rozniecił, rzucił papier na ziemię, sam wsiadł na konia i pojechał.
Że reszta papieru nie dogorzała, podniosłem go i w małym, który się został kawałku, przeczytawszy te słowa: „Gdyśmy się więc przeprawiali
przez rzekę, obróciwszy się Lech do sw…”, chcąc wiedzieć, co dalej następowało, pobiegłem na owo miejsce, gdzie Kozak chodził; tam w sienie
pod żłobem znalazłem tę historią1.
Są to przede wszystkim charakterystyczne dla kompetentnego
i wiarygodnego badacza: dociekliwość i dokładność. W tym krótkim wstępie skrupulatnie wypisuje wszystko to, co wiąże się z jego
znaleziskiem: miejsce – podane może niezbyt precyzyjnie, ale wyraźnie lokujące akcję w rzeczywistości pozaliterackiej i tym samym
potwierdzające autentyczne istnienie odkrytego rękopisu; okoliczności – nieodznaczające się niczym niezwykłym, a tym samym również
tworzące iluzję prawdy; czyni nawet wzmiankę wyjaśniającą jego tam
obecność i odnotowuje pierwsze słowa (jak zauważył Wacław Walecki, niezbyt precyzyjnie, pomija bowiem zaimek wskazujący ,,tę”2).
Wszystko to jest poszerzeniem popularnej w XVIII wieku konwencji
nadawania powieściom pozoru prawdziwych dokumentów3. Prawda
1
Cyt. za: I. Krasicki, Historia, oprac. M. Klimowicz, PIW, Warszawa 1956. Wszystkie
dalsze cytaty pochodzić będą z tego wydania (oznaczanego dalej I.K.H.) i dla wygody Czytelnika ich lokalizacja podana będzie w tekście głównym w kolejności: cyfra rzymska – numer części, arabska – rozdział i takoż – strona. Małe p na początku oznaczać będzie, że mowa o przypisie, wielkie – że o Przedmowie.
2
Por.: W. Walecki, Wieczny człowiek. „Historyja” Ignacego Krasickiego i jej konteksty
kulturowe oraz literackie, Księgarnia Akademicka, Kraków 1999, s. 46–47.
3
Zabieg taki wykorzystał np. De Laclos w Niebezpiecznych związkach, innym przykładem
nadawania literackiej fikcji pozorów autentyczności była forma listów pisanych do rzeczywistego adresata, jaką nadał Diderot swojej Zakonnicy (na ten temat więcej w: M. Jasińska, Autentyzm i literackość a wiedza powieściowego narratora, „Pamiętnik Literacki” 1963, z.1.).
26
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
i zgodność z rzeczywistością historyczną jest zresztą dla edytora ważna tak bardzo, że gdy padają słowa: ,,[…] naszego książęcia Popiela Drugiego myszy zjadły” [III, 7, s. 162], nie może się powstrzymać
od potwierdzenia wiarygodności rękopisu i zarazem przestrzeżenia łatwowiernych czytelników: ,,Jakiś poeta opisał tę straszną awanturę;
czytałem ją, ale że pełna bajek ostrzegam, żeby mu nie wierzono”
[p, III, 7, s. 162]4. Od razu poznać można prawdziwego człowieka
oświecenia, niepodatnego na baśnie i zabobony, sądzącego świat wedle kryteriów rozumu, za pomocą szkiełka i oka, starannie sprawdzającego i odnotowującego inne źródła. Jest to niewątpliwie pierwszy
w literaturze przykład (i wzorzec) dla dzisiejszych redaktorów i wydawców, szczególnie dzieł noszących piętno czasu. Skoro zaś o czasie
mowa, ten temat w Przedmowie w żaden sposób nie jest poruszony,
zakładać zatem należy, że wiarygodny jest rok wydania Historii jako
moment nieznacznie późniejszy od jej znalezienia. Fakt nieobecności
na okładce pierwszego wydania nazwiska Krasickiego również przyczyniał się do podtrzymania wrażenia autentyczności. Na pytanie, jakie jest zadanie Edytora Manuskryptu i jak przysłużył się on całemu
dziełu, odpowiemy nieco później.
2. Kwiat piwonii
Drugi narrator, a raczej właściwy narrator i zarazem bohater opowiadanej przez siebie historii, nie sprawia aż takich kłopotów, mówi
o sobie wprost: pochodzi z kraju Lugnagianów, urodzony w mieście
Gangnapp i nazwany Grumdryppem (co tłumaczy się jako kwiat piwonii właśnie) należy do nielicznego grona nieśmiertelnych. Przez wiele lat prowadził normalne życie, później, po stracie ukochanej żony,
samotny i niemogący znaleźć wspólnego języka ani z nowymi pokoleniami, ani z podobnymi sobie, wybiera się w góry, by odsunąć się
od świata. Tam znajduje drzewko, którego żywica ma niezwykłą moc
przywracania młodości. Od momentu dokonania tego odkrycia wędruje po świecie i przybierając coraz to nowe imiona, obserwuje, poznaje i ocenia cywilizacje, kultury i ludzi. Tyle jako postać.
4
Aluzja, oczywiście, do Myszeidy.
27
Colloquia Litteraria
Jako opowiadacz bynajmniej się ze swoją funkcją nie ukrywa. Przeciwnie, od samego początku zaznacza fakt tworzenia:
Tego jestem rodzaju ja, który przypadki życia mojego pisać przedsięwziąłem [I, 1, s. 43].
Służy temu również budowanie relacji nadawca – odbiorca, podkreślane za pomocą bezpośrednich zwrotów do czytelnika:
Nie będą mi mieli za złe czytelnicy, że sposób myślenia przyjaciela
mego przytaczam [I, 17, s. 93];
Jeżeliby rzetelnej mojej powieści nie chcieli wierzyć czytelnicy, niech
patrzą w rocznych dziejach Tacyta [p, II, 1, s. 119].
Co więcej, ujawnia się w autorskiej kompetencji wpływania na
kształt tworzonego tekstu:
W tym miejscu niech mi się pozwoli zastanowić nieco czytelnik nad
lekkomyślnością i zuchwałością kronikarzów [I, 2, s. 50];
Mijam cuda, poprzedzające urodzenie tego bohatera [I, 4, s. 54];
Jeśli chodzi o sytuację narracyjną, nie jest ona jasno określona. Nie
ma żadnych przesłanek, które wyjaśniałyby, w jakich okolicznościach
Grumdrypp podjął swoją pracę. Można jednak określić czas, w którym musiało to nastąpić. Najpóźniejsze chronologicznie wydarzenie
wspomniane w rękopisie to pojawienie się książki Józefa Andrzeja
Załuskiego Programma literarium ad bibliophilos z 1732 roku, więc,
jeśli poważnie potraktujemy Przedmowę do dzieła, musiała historia
nieśmiertelnego powstać między 1732 a 1779 rokiem. Od początku
opisywanych wydarzeń dzielą go zatem stulecia. Wykorzystuje niejednokrotnie ten szeroki horyzont, dowolnie przemieszczając się nie
tylko pomiędzy czasem akcji a czasem narracji:
Przebywszy Ciaśninę Herkulesową stanęliśmy u portu Gades, k t ó r y t e r a z K a d y k s z o w i ą [wszystkie podkreślenia moje – K.L.]. […]
28
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Po kilkudniowej podróży wjechałem między góry, k t ó r e n a ó w c z a s
z w a n o O r o s p e d a , t e r a z S i e r r a M o r e n a [I, 9, s. 66];
lecz także robiąc retrospekcje (historia Neoklesa [II, 5]) oraz na
rozmaite sposoby antycypując przyszłość (oczywiście przyszłość
z punktu widzenia czasu akcji, a przeszłość – z płaszczyzny narracji):
po pierwsze, przez anachronizmy:
[…] i na dobre mi to wyszło, żem się nie znajdował w stołecznym mieście, gdy jakem się wkrótce z gazet dowiedział, naszego książęcia Popiela Drugiego myszy zjadły [III, 7, s. 162];
po drugie przez ujawnianie swoich przyszłych planów:
Wiedział on klucz hieroglifików i bardzo mi wiele dawnych napisów
[…] wytłumaczył. Zapisywałem je pilnie i całą relacją tej podróży mam
jeszcze dotąd przy sobie. Wydam ją z czasem na świat [I, 6, s. 59−60];
po trzecie wreszcie, poprzez wybieganie w bliższą lub dalszą przyszłość od przedstawianych właśnie wydarzeń:
Późniejszymi czasy najpierwszy z Europeanów Marcus Paulus, Wenecjanin, dostawszy się tam a mieszkając w Pekinie, znalazł mój manuskrypt […] Tych wszystkich okoliczności dowiedziałem się od samegoż Marka Pawła, gdym go za jego z Chin powrotem w Europie widział
[II, 8, s. 144−145]
Miejsca, w którym toczy się „akcja” pisania, nie sposób zlokalizować, podobnie jak niewyjaśnione pozostają okoliczności, w jakich
rękopis znalazł się między Biłgorajem a Tarnogrodem (choć niewątpliwie nie jest to dzieło przypadku). Nie sposób natomiast żywić jakichkolwiek wątpliwości co do celu narracji:
[…] ja, jako świadek oczywisty tych dziejów, mam to sobie za powinność, ażebym ile możności czytelników z błędu wywiódł powiedając
szczerze, co się, jak i kiedy działo [I, 2, s. 48−49];
29
Colloquia Litteraria
Temu, co widział i słyszał, najbezpieczniej wierzyć można [I, 4, s. 54].
Niejednokrotnie i na różne sposoby podmiot podkreśla swoją rolę
naocznego świadka, tego, czyim zadaniem jest utrwalenie i zachowanie dotychczasowego dziedzictwa kulturalnego. Jednym ze sposobów uwiarygodniania swojej obecności przy najważniejszych opisywanych przezeń zdarzeniach, jest podawanie szczegółów, które znać
może tylko ktoś, kto widział je własnymi oczyma:
Attal nie był podobny do Aleksandra, wzrostu był wyższego, ospowaty
i miał brodawkę na nosie, która go mocno szpeciła [I, 2, s. 50];
Również dbałość o prawdę i drobiazgowość5, niezwykle wręcz podobna do tej, jaka cechowała edytora, potwierdzają jego status bezpośredniego obserwatora i uczestnika wydarzeń:
Pisze Kurcjusz, iż wojska Porusowego było 30 000 pieszych; było nas
tylko 22 000; słoniów 85, było tylko 32 [I, 2, s. 49];
Powołuje się też na liczne dokumenty, które co prawda nie dotrwały współczesnych czytelnikom czasów, stały się jednak dla narratorabohatera źródłem wiedzy, którą przekazuje:
Pisał Ptolomeusz diariusz życia Aleksandrowego, ale że był szczery,
nie wyszedł na świat. Po śmierci jego dostałem kopii i stąd najwięcej powziąłem wiadomości i lepiej, niżeli gdym na żywego patrzył, poznałem
Aleksandra [I, 5, s. 22].
To zastrzeżenie wyjaśnia zresztą znajomość faktów sprzed spotkania Grumdryppa z Macedończykiem, które niejednokrotnie przywołuje, choćby te dotyczące jego wychowania i młodości. Z archiwum Ptolomeusza pochodzi jeszcze jeden „dokument”, na który powołuje się
opowiadacz, a nawet dokładnie go cytuje:
5
Innym przykładem skrupulatności narratora jest dokładne określanie każdej daty przemiany.
30
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Między innymi korespondencjami kancelarii królewskiej znalazłem
był […] list, za którym Arystoteles do dworu Filipa był sprowadzony […]
był zaś takowy: „Z zlecenia królewskiego donoszę ci, iż jesteś wyznaczony nauczycielem młodego królewicza. Jurgieltu będziesz miał dwa talenty, stół u dworu, mieszkanie i oprócz tego wszystkie inne wygody. […]
Bądź zdrów.” [I, 4, s. 55].
Jest to jedyny przypadek przytoczenia co do słowa fałszywego dokumentu. Powodem takiej decyzji była polemika z jedną z legend związanych z filozofem, według której Filip cieszył się bardziej z tego, że
syn urodził się w czasie życia Arystotelesa, niż z samego faktu posiadania syna. „Autentyczny” list w sposób oczywisty służy podważeniu
prawdy tej opowieści. Na marginesie rozważań o dokumentach warto
wspomnieć, że raz zdarza się, że prawdziwość słów Grumdryppa poświadcza rzeczywisty dokument:
Jeżeliby rzetelnej mojej powieści nie chcieli wierzyć czytelnicy, niech
patrzą w rocznych dziejach Tacyta, w rozdziale 42 księgi 13, co ten
w ustach Suiliusza, na którego Seneka instygował, kładzie: „Nec Suilius
quaestu […] etc.” [p, II, 1, s. 119].
Wreszcie skrupulatne zaznaczanie własnych „śladów” w historii
ma poświadczać rzeczywiste istnienie w niej narratora, a są to zwykle ślady niebagatelne – zachowanie dla potomności listów Cycerona
[I, 21, s. 108] oraz wielu innych ważnych dzieł starożytnych, między
innymi poematów Wergiliusza i Horacego [III, 8], wiadomości o właściwościach roślin, których części udzielił już ówczesnym ludziom
nauki [II, 10] i kilka innych, nad którymi zastanowimy się później.
Trzeba jeszcze wspomnieć o zasługach narratora-bohatera dla onomastyki polskiej:
[…] tam, idąc po stopniach, zostałem rotmistrzem i w nadgrodę zasług dana mi była osada, którą nazwałem Koninem dla dobrej paszy i łąk
rozległych. Miasto to trwa dotąd i wraz z okolicą jest starostwem [III, 6,
s. 158−159].
31
Colloquia Litteraria
Zdawać by się mogło, że wszystkie te zabiegi służą stworzeniu iluzji rzeczywistości, tak jak działo się to w innych powieściach Księcia
Biskupa. Jednak w istocie dzieje się na odwrót. Narrator jako naoczny
świadek historii jest niewiarygodny i bynajmniej nie jest to niezgodne
z intencją autorską. Już wymienione wyżej zabiegi – skrupulatność,
dokładność, wykłócanie się z kronikarzami o szczegóły – stają się parodią naukowości, ścisłości i wierności historycznej prawdzie. I o ile
wiele argumentów mimo to zachowuje swoją wagę, o tyle część z nich
staje się jedynie literacką grą, zabiegiem służącym wręcz wywołaniu
komicznego efektu (trudno brodawkę traktować jako poważny dowód
na niesłuszność twierdzeń kronikarza). Jednak autorytet Grumdryppa jako przekaziciela bezwzględnej prawdy historycznej zburzony zostaje znacznie wcześniej, zanim jeszcze on sam zostanie dopuszczony
do głosu. Dzieje się tak, ponieważ Przedmowa do dzieła również nie
spełnia swojego zadania, a może raczej spełnia je w przewrotny sposób. Krasicki wykorzystuje chwyt z założenia uwiarygodniający dzieło literackie jako chwyt właśnie, jako ograną konwencję, która świadczy wyłącznie o literackim charakterze utworu. Nie bez przyczyny
zresztą pierwsze słowa jego powieści odwołują się do Swifta, który
w Podróżach Guliwera zastosował podobny zabieg w tym samym
celu. Co więcej, XBW, jakby mu było mało, wykorzystuje do cna
wszystkie możliwości, jakie ta konwencja otwiera. Wydawca w swojej ścisłości i drobiazgowości, podobnie jak narrator powieści, kompromituje sam siebie i starając się udowodnić prawdziwość swojego
manuskryptu, podkreśla jeszcze jego fikcyjny charakter. Zaś jego dbałość o źródła staje się pretekstem do literackiej zabawy i stworzenia
związków między różnymi tekstami. Zresztą sam sposób, w jaki kończy swoją Przedmowę, powinien wzbudzić w czytelniku wątpliwości,
bowiem w słowach:
Kto by się spodziewał takiego skarbu między Biłgorajem a Tarnogrodem? [P, s. 41]
pobrzmiewa niespodziewanie silna ironia.
32
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Również pochodzenie narratora nie przyczynia się bynajmniej do
stworzenia wrażenia wiarygodności. Jego korzenie sięgają przecież innej fikcji literackiej, pokrewnej już choćby tym, że świat w niej przedstawiony również rościł sobie pretensje do bycia rzeczywistym tak,
by nikt nie miał wątpliwości, że takim nie jest. Kontynuuje zresztą
Książę Biskup grę dziekana kolegiaty św. Patryka, Grumdrypp powołuje się na nią jako na źródło historyczne, można zatem powiedzieć,
że oba teksty poświadczają się i demaskują jednocześnie. Baśniowy
motyw „magicznej” rośliny, dzięki której bohater się odmładza, także
wskazuje na dystans, jaki powinien mieć do niego czytelnik, przede
wszystkim ze względu na nieprzystawalność tak niepoważnej motywacji do poważnych założeń powieści (wędrówka bohatera w czasie
i przestrzeni nie służy bynajmniej zabawie, cel dzieła jest jak najbardziej serio). To, że balsam z drzewa działa w taki sposób jedynie na
niego, również sytuuje go poza rzeczywistością. Autor celowo nie podejmuje żadnych wysiłków, by choć trochę uczynić go prawdopodobnym. Co nie oznacza, że jest niewiarygodny pod każdym względem.
Pora wrócić do „śladów” pozostawianych przez bohatera w historii i przypomnieć dwa najwyraźniejsze i najlepiej oddające jego naturę i charakter działania – mowa oczywiście o nagrobku w Bolonii
i kronice Nakorsa Warmisza. Autorstwo obu narrator przypisuje sobie, co więcej: objaśnia wszystkie związane z nimi tajemnice – znaczenie i historię:
[…] chcąc sytuacji mojej nadzwyczajnej zostawić potomności pamięć
albo raczej aenigma, pod tytułem niby Aelii, matrony, sam sobie położyłem nadgrobek […] Żeby więc uspokoić ciekawość mędrców, a razem do
badania potrzebniejszych wiadomości nakłonić, tę życia mojego okoliczność umyślnie kładę [II, 3, s. 124−125].
W ten sposób pisze o nagrobku, krytykując jednocześnie pustą ciekawość, zwróconą w stronę tego, co nie przynosi pożytku.
Że zaś o wszystkich okolicznościach tak jak ja informowanym być
nie mógł [Józef Andrzej Załuski – przyp. mój, K.L.], przeto niektóre błędy relacji jego poprawiam […] Gdyby tę księgę kazali spalić wojewodo33
Colloquia Litteraria
wie, nie byłby ją mógł w słup zamurować Wojnar Walkoszyn grzebiąc
za Gnieznem syna swego Zublina. Jam ją kazał zamurować dla przyczyny, którą niżej powiem […] Data znalezienia roku 1574 prawdziwa [III,
6, s. 160−161].
Wyjaśnienia te dotyczą kroniki Nakorsa. Oba przywoływane „ślady” zostawione w historii przez bohatera są, jak widać, falsyfikatami,
a ten ich status podkreśla jeszcze fakt, że ich autorstwo przypisywane jest fałszywemu świadkowi dziejów. I odwrotnie, nieprawdziwość,
zmyślenie, pozorna wartość przedmiotów charakteryzują swojego
twórcę, pozwalają go rozpoznać jako byt równie niepewny jak one
same. W ten sposób kompromitują się nawzajem, ośmieszając jednocześnie tych, którzy bezkrytycznie uwierzyli w ich prawdziwość i historyczną wartość.
Skoro próbujemy scharakteryzować postać narratora, wypada poruszyć jeszcze jedną kwestię. Zajmujący się Historią badacze tak charakteryzują Grumdryppa:
[…] to według założeń pisarza uosobienie oświeceniowego rozsądku
i bezstronności. Nie należy do żadnej narodowości, z nikim nie wiąże się
węzłami powinowactwa, nie piastuje wysokich godności […] jego sympatie czy antypatie mają charakter filozoficznego stosunku do pewnych
spraw człowieka stojącego ponad nimi. Jest nawet nieczuły na powaby
płci pięknej […] Wyposażył go Krasicki we wszelkie atrybuty, które mają
warunkować postulowany przez Oświecenie obiektywizm krytyki historycznej6.
Nigdy też nie choruje. W swoich sądach jest beznamiętny i bezstronny7.
Obie te opinie przypisują bohaterowi cechy nadludzkie, które zgadzałyby się niewątpliwie z jego wyjątkowym statusem – fikcyjnego
uczestnika rzeczywistych wydarzeń, który nad „zwykłymi ludźmi”
ma przewagę nieśmiertelności. Przewagę tę zawdzięcza zresztą tylko temu, że odkrył sposób na powracanie do młodości; gdyby został
M. Klimowicz, Wstęp [w:] I. Krasicki, Historia, PIW, Warszawa 1956, s. 13.
W. Walecki, op. cit., s. 117.
6
7
34
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
w obrębie świata Swifta, nie byłby aż tak uprzywilejowany. Taki obraz, choć możliwy, nie jest jednak do końca zgodny z tym prezentowanym w tekście, wydaje się, że znakomici badacze tym razem dali się
uwieść narratorowi i zobaczyli go takim, jakim chciałby być8. Przyjrzyjmy się jednak tym momentom, w których jawi się on nieupozowany.
Przede wszystkim Grumdrypp nie jest absolutnie obiektywny. Niewątpliwie jest tolerancyjny wobec różnych kultur, języków, zwyczajów, jednak jego „zwykłe”, pierwsze życie musiało nań wpłynąć i go
ukształtować. Stąd na przykład niechęć do wojennego rzemiosła, którą wyraża ironicznie:
Dano mi łuk, strzały, dzidę, jedną większą, drugą mniejszą; a żem się
nie umiał z tą bronią obchodzić, setnik tak rzęsisto względem mnie używał kija, iż w kilka dni stałem się rycerzem ćwiczonym i w mojej profesji biegłym. W naszym kraju ten rodzaj nauki nie był używany, ale też nie
było rycerzów [I, 2, s. 48];
a która w dużej mierze wynika z wychowania. Naturalną konsekwencją takiej postawy jest fakt, że ceni wyżej kraje nieekspansywne
niż te, których polityka opiera się na podbojach, i przekłada władców
rządnych nad ambitnych.
Jedynie dla Hannibala robi wyjątek. Nie krytykuje, jak by nie było,
najazdu na Rzym, dopatrując się w tym konieczności politycznej. Nie
zmienia to jednak faktu, że jako obiektywny i bezstronny obserwator
powinien potępić i tę wojnę, zamiast pisać:
Nie należy dziwować się nad tym, iż szczęśliwe pierwiastki Annibala
zły skutek wzięły; temu się bardziej dziwować należy, żeśmy mogli mieć
8
Wniosek, że Grumdrypp kreuje swój obraz, pozwala sobie autorka wyciągnąć na podstawie wielokrotnie podkreślanego przez narratora autorytetu, jakim powinien się cieszyć naoczny świadek wydarzeń, oraz wypominanych zasług, jakie już położył i możliwych, w dziedzinie
literatury i nauki. Prawdopodobnie to właśnie przyczyniło się do wytworzenia takiej a nie innej wizji opowiadacza. Czytelnik nie powinien jednak mniemać, że bohater, opowiadając swoje dzieje, nie jest szczery, gdyby bowiem tak było, nie dałoby się odtworzyć jego rzeczywistego
charakteru, sposobu myślenia i stosunku do oglądanej rzeczywistości.
35
Colloquia Litteraria
takowe pierwiastki z garstką niewielką wojska rozmaitych narodów, obyczajów, z małymi posiłki, w kraju nieznajomym, wśród ludzi nieprzyjaznych i zdradzieckich [I, 12, s. 73−74].
W podobnej sytuacji był nieraz Aleksander, ale jego podboje nie
spotkały się z tak pozytywną oceną. Bierze się to z przekonania
o wyższości Kartaginy nad Rzymem jako kraju kupieckiego, z sympatii do jej wodza jako dbałego o dobro państwa polityka, z niechęci do Rzymu wreszcie, do którego podmiot przekonuje się dopiero po
pewnym czasie. A i tu wykazuje kolejne niekonsekwencje. Republika
wydawała mu się odstręczająca przez swoją ekspansywność, jednak
o czasach, gdy do władzy dochodził Cezar, pisze:
Im się bardziej na złe Rzymowi zanosiło [I, 20, s. 102]
i dalej o władzy Augusta:
Co lat dziesięć zdawał August jurysdykcją swoją w ręce ludu i senatu, jakby przy nich była najwyższa władza. Lud i senat wiedzieli, co ta
grzeczność znaczy; i jakby nie dość było być niewolnikami, musieli jeszcze prosić o niewolą [I, 21, s. 105].
Niekonsekwencje te nie są, wbrew pozorom, przypadkowe. Spójrzmy na jeszcze jeden przykład „uprzedzeń” narratora:
[…] a gdy się skończyła, kazano mi klęknąć przed tym pudełkiem i tak
jak drudzy dziewięć razy czołem o ziemię uderzyć. Czułem wstręt od tej
podłości; postanowiwszy jednak dawniej u siebie żyć tak jak ci ludzie,
w których bym się kraju znajdował, klęknąłem przed owym pudełkiem
i uderzyłem dziewięć razy czołem o ziemię [II, 6, s. 138−139].
Grumdrypp ma po prostu na wiele rzeczy poglądy dobrze ukształtowane: brzydzi się przemocą, szczególnie taką, u której podstaw leży
jedynie chciwość i ambicja. Wolność jest dla niego wartością zawsze
i bez względu na okoliczności, dlatego w tak ostrym tonie wypowiadał się o postępkach Augusta, którego mimo wszystko uważał za do36
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
brego władcę. Staje w obronie godności ludzkiej, jest przeciwnikiem
władzy absolutnej. Kartagina jest dla niego wcieleniem ideału (czytelnik nie powinien myśleć tutaj o Kartaginie historycznej, lecz o wizji przedstawianej przez Krasickiego), dlatego wojna przez nią prowadzona ma dla niego charakter obrony tego, co wartościowe, i jako
taka nie podlega potępieniu. Żeby móc udzielić nauki moralnej, trzeba najpierw określić jakiś system wartości, według którego rzeczywistość będzie oceniana. Kryterium korzyści, którym posługiwał się
Książę Biskup w dwóch pozostałych powieściach, nie było wystarczające – wyprawy Aleksandra i władza Augusta przynosiły korzyść,
a jednak nie zyskały aprobaty. Stąd właśnie pewna wizja świata, którą Grumdrypp ma w siebie „wpisaną” i która uniemożliwia mu obiektywizm absolutny.
Zdarza się oczywiście tak, że bohater „uczy się”, poznaje i dopiero
wtedy ocenia. Wówczas kryterium jest zdrowy rozsądek, a głównym
argumentem − rachunek zysków i strat:
Postanowiłem więc u siebie w rozmaitych naukach, a osobliwie w filozofii, wsparcia gruntowniejszego szukać […] Zacząłem więc filozofować
[…] uciekłszy z miasta odarty i bosy, w najpierwszym domku […] zrzuciłem filozofskie gałgany przeklinając nie tak ludzi, którzy mnie znieważyli, jak profesją, która mnie i wstydu, i bólu nabawiła [I, 16, s. 85−87].
W ten sposób Grumdrypp poznaje i ocenia to, co nowe i z czym
się wcześniej nie zetknął. Wówczas w istocie zdobywa się na obiektywizm, choć zaczyna od pewnego przekonania. W cytowanym fragmencie na przykład jest to przekonanie o wsparciu moralnym i wyższości, jakie daje filozofia. Trzeba zresztą przyznać, że z jednej skrajności
nie popadł bohater w drugą i sprawdził różne kierunki filozoficzne, zanim zawyrokował o całości tej nauki. W podobny sposób wyzbywa się
niektórych stereotypów:
Napisał późniejszymi czasy Tacyt o wyniesionych urzędem lub urodzeniem ludziach, iż się na dal lepiej wydają. Toż ja mniemałem o Amilkarze [I, 10, s. 68].
37
Colloquia Litteraria
I znów bliższe poznanie Hannibalowego ojca pozwala sprawdzić
zasadność tej opinii. Grumdryppem zresztą kieruje ciekawość i chęć
poznania świata, dlatego nie trwa uparcie przy jednym przekonaniu.
Jedynie pewne podstawowe wartości pozostają dla niego niezmienne.
Nie jest też narrator-bohater tak „nieludzki”, jak można by sądzić.
Długowieczność bynajmniej nie pozbawiła go pewnych słabości,
a wielość doświadczeń nie uczyniła zeń obojętnego i niepodlegającego emocjom. Zacznijmy jednak od wytknięcia bohaterowi jego słabostek. W pierwszym rzędzie kierowanie się uczuciami:
[…] że zaś nadto rozdrażniony byłem nieprawościami ludzkimi […]
zostałem cynikiem i w pierwszym zapale popędliwości mojej heroicznej
wrzuciłem w morze resztę pieniędzy [I, 16, s. 86];
ponadto skłonność do nadużywania trunków:
[…] ja sam, upiwszy się wielokrotnie, dostałem febry kwartannej; byłbym może maligną przypłacił tej niewczesnej ochoty, gdybyśmy w domu
dobrego lekarza nie mieli [I, 3, s. 53];
a nawet to, że zdarza mu się bać:
[…] ogień na kształt piorunu nagle wzniósł się ku górze […] Zadrżałem
patrząc na tak niespodziewane widowisko; wtem, gdy kilkadziesiąt podobnych piorunów razem się ku górze z trzaskiem wielkim wzniosło, odszedłszy prawie od siebie, począłem ze strachu krzyczeć i uciekać [II, 6, s. 139].
Oczywiście wszystkie te zarzuty należy traktować półserio, jednak
nie są one bez znaczenia. Przede wszystkim dlatego, że wpisują się
w polemikę z utopią nieśmiertelności. Możliwość wiecznego życia,
która zdaje się być spełnieniem pragnień, w satyrycznym dziele Swifta staje się przekleństwem ze względu na utratę sił wraz z młodością.
Grumdrypp zaradza temu za pomocą tajemniczego drzewka, więc wydawać by się mogło, że osiąga pełnię szczęścia, stan pożądany, który pozwala mu istnieć bez lęku przed śmiercią, gromadzić bogactwa
i wiedzę, cieszyć się urokami życia. Prawda jednak okazuje się inna.
38
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Zgromadzone doświadczenie nie uwalnia go od słabości ludzkich, na
co dowodem są choćby powyższe przykłady, co więcej, jego niezwykły stan staje się przyczyną innych udręk. Początkowo są to obawy
związane z możliwością utraty właściwości balsamu. W takim przypadku czeka go bowiem los gorszy od śmierci, której wcześniej bohater wręcz pragnął. Z czasem, gdy przestaje powątpiewać w trwałe działanie balsamu, okazuje się, że za nieśmiertelność płaci jeszcze
inną cenę:
Jeżeli co zmniejszało szczęśliwość moją, było natenczas to, co najosobliwszym […] uznawam przywilejem: moja nadzwyczajna trwałość.
Myśl, że kochanych przyjaciół przeżyję, zaprawiała niekiedy goryczą dni
moje słodkie [I, 14, s. 81];
te słowa objęte są jeszcze czarem „dni słodkich” i nadzieją, że moc
balsamu pozwoli wydłużyć również życie przyjaciół. Jak na ironię po
ich śmierci, po której żal stał się przyczyną decyzji o konieczności
„odmłodnienia”, okazało się, że szczęście jest nietrwałe:
[…] jak najspieszniej oddalałem się od owego miasta, w którym niegdyś życie tak szczęśliwe wiodłem. Świeże doświadczenie dało mi uczuć,
jak mało ubezpieczać się można na darach Fortuny, jak mniej jeszcze na
ludziach [I, 16, s. 85].
Zresztą nie z każdą stratą tak łatwo przyszło mu się pogodzić:
[…] z niezmiernym żalem dowiedziałem się, iż syn mój w Tyrze, gdzie
dla handlu był pojechał, po krótkiej chorobie życie zakończył. Uczułem
tę stratę z niezmiernym umartwieniem […] wziąłem z sobą znaczną sumę
i puściłem się do Tyru [II, 5, s. 136].
Za każdym razem bohater decyduje się zacząć „nowe” życie, wybór wyjazdu lub „odmłodnienia” jest namiastką śmierci, próbą ucieczki przed żalem po odejściu bliskich. A przecież nie są to wszystkie
obawy, jakim podlega. Nieustannie musi ukrywać się ze swoją długowiecznością, sięgać po różne podstępy, pilnować słów, troszczyć się
39
Colloquia Litteraria
o swój balsam. Wreszcie samotność i wyobcowanie stają się jego
udziałem, nie może być szczery nawet wobec przyjaciół:
Zdawało mi się podczas, iżem wykraczał przeciw obowiązkom przyjaźni, tając przed nimi sekret balsamu mojego; z drugiej strony bałem się,
aby takowe wyjawienie nie uczyniło w nich jakowej prewencji lub zazdrości, o co w ludzkiej naturze nietrudno [I, 14, s. 81].
Tak przedstawiona długowieczność, odarta ze swoich powabów,
staje się głosem Księcia Biskupa w sprawie utopii nieśmiertelności,
jest refleksją nad naturą człowieka i jego losem. Pesymistyczny wniosek, jaki z niej wypływa, jest jeszcze jednym dowodem na to, że prawdziwe szczęście daje umiar i pozostawanie w ramach wyznaczonych
przez naturę9. Dla samej narracji zaś istotna jest ta „ludzka” kreacja
narratora ze względu na pozycję, jaką zajmuje on wobec czytelnika.
Zamiast być kolejnym mędrcem, którego opinie są niepodważalne,
staje się kimś bliższym – uczestnikiem wydarzeń, którego słowa należy zważyć na szali rozsądku, ale w tonie którego nie ma nieznośnego pouczania; partnerem w rozważaniach dotyczących dziejów
i człowieka. Zresztą taka kreacja postaci jest jak najbardziej zgodna
z założeniem, jakie przyświecało Księciu Biskupowi przy tworzeniu
dzieła. Grumdrypp pod pewnymi względami jest równie niewiarygodny jak inni kronikarze, a czytelnik ma za zadanie nauczyć się samodzielnie myśleć, szukać prawdy i wyciągać wnioski.
II. Odbiorca
1. Książę Biskup rzuca wyzwanie
Kwestia adresu czytelniczego jest właśnie tym, co najbardziej wyróżnia Historię spośród powieści Krasickiego. Spróbujmy odtworzyć
punkt widzenia czytelnika osiemnastowiecznego, gdyż jedynie w ten
sposób można uchwycić wyjątkowość Historii i zrozumieć jej niewielką popularność wśród ówczesnych, tak chętnie sięgających po Mikoła9
Kwestię refleksji antropologicznej w Historii Krasickiego, tutaj jedynie zaznaczoną, pozostającą zaś do zbadania, zawdzięcza niniejsza praca p. prof. Teresie Kostkiewiczowej.
40
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
ja Doświadczyńskiego czy Pana Podstolego. Dzisiejszy czytelnik, dla
którego świat Mikołaja jest równie egzotyczny jak świat Grumdryppa
i który przywykł do fantastyczności i gry między tekstami, nie odczuje
tak wyraźnie tej różnicy, istotnej dla kreacji odbiorcy idealnego.
Przede wszystkim w przeciwieństwie do przywołanych powieści
opisywana w Historii rzeczywistość dalece wykracza nie tylko poza
ramy codziennego doświadczenia, lecz także niejednokrotnie poza
zakres wiedzy o świecie „przeciętnego”10 odbiorcy. Podobnie jest
z narratorem. Nie tylko nie pochodzi on z warstwy ziemiańskiej, lecz
w ogóle jego genealogia jest obca, nieweryfikowalna, nie sposób zastosować wobec niego jakichkolwiek stereotypów, wymyka się klasyfikacjom. Jak by mało było tego, że pochodzi z przeszłości (epoki starożytne funkcjonowały wszak w powszechnej świadomości jako
źródło wzorców i archetypów, nie były więc czytelnikowi ziemiańskiemu całkowicie obce), jego korzenie są fantastyczne, baśniowe.
Następuje więc podwójna dezorientacja – zarówno co do przedstawionego świata, jak i bohatera, który o nim opowiada, a z którym nie
sposób się utożsamić, który jest obcy.
Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego ta inność narratora jest tak istotna. Przede wszystkim dlatego, że stawia przed sięgającymi po powieść
nowe wymagania. Opowiadacz nie jest medium pomagającym swojemu interlokutorowi odnaleźć się i zakorzenić w świecie przedstawionym, ale staje się partnerem zapraszającym do współuczestnictwa
i gry11. Zamiast wyznacznika społecznego kryterium decydującym
o porozumieniu między autorem a czytelnikiem stają się erudycja
i wiedza ogólna12. Przyjrzyjmy się teraz, jakie zadania stają przed
tymi, którzy to zaproszenie przyjmą.
10
Autorka zdaje sobie sprawę z niestosowności terminu „przeciętny odbiorca”, z braku
jednak innego określenia na czytelnika pochodzącego z warstwy ziemiańskiej, kształconego
w szkołach publicznych lub w domu, o zakresie zainteresowań obejmujących przede wszystkim
sprawy życia codziennego – słowem typowego reprezentanta średniozamożnej szlachty, a tacy
właśnie byli adresaci pierwszych powieści Krasickiego, zmuszona jest go stosować.
11
O Historii w kategoriach gry pisał W. Walecki (por. W. Walecki, op. cit.).
12
Chciałoby się to ująć w kategorii fortunnego i niefortunnego komunikatu, z tym, że dotyczy to raczej aktu odbioru niż nadania. To właśnie niefortunny odbiór wpłynął na małe zainteresowanie Historią u ówczesnych i w konsekwencji również współczesnych. Trzeba zresztą
przyznać, że Książę Biskup przed swoim czytelnikiem stawia wysokie wymagania.
41
Colloquia Litteraria
Wirtualny odbiorca jest przede wszystkim znakomicie obeznany
z historią starożytną oraz początkami państwa polskiego i zna dotyczące ich źródła tak dobrze, by opowiadacz mógł, nie tracąc czasu na
zbędne tłumaczenia, komentować pewne zaistniałe w niej fakty lub
opowiadać anegdoty, na przykład:
Córka jego Wenda, albo Wanda, nie wzgardziła Rytygierem, bo go na
świecie nie było. Nie skoczyła z mostu w Wisłę, bo pod Krakowem na łodziach się przewożono; że utonęła, to prawda, ale nie ona była temu winna, lecz przewoźnik pijany [III, 6, s. 157].
Polemika z legendą Wandy przeprowadzona jest tak, że niezorientowany w legendach polskich odbiorca nie odczuje jej ostrości. Narrator jednak nie wprowadza go w podstawy, nawet o nich nie wspomina,
zakłada, że są mu świetnie znane. Opinia pochlebna, o ile czytelnik
stanie na wysokości zadania. Jeśli nie – zamysły autora, jego wizja nie
tyle dziejów, ile ludzi dawnych i współczesnych, pozostaną przed nim
ukryte, ironia i żart – niezrozumiane.
Zdarza się jednak, szczególnie w przypadku polemik z kronikarzami starożytności, że narrator jako rzekomy autor dzieła (którą to funkcję przypisuje mu Przedmowa i która zostaje konsekwentnie podtrzymana przez kształt przypisów), dbając o ścisłość i prawdę, opierając
się na źródłach, jak przystało w dziele mającym ambicje rewizjonistyczne13, robi odnośnik do tekstu i w przypisie cytuje dosłownie fragment dzieła, z którym wchodzi w dyskusję:
„In ulteriori cuius ripa [Hydaspis] Porus consederat, transitu prohibiturus hostem LXXXV elephantos obiecerat, eximo corporum, robore, ultaque eos currus CCC et peditum XXX fere milia” [p, I, 2, s. 49].
Fakt, że podaje je w oryginalnym łacińskim brzmieniu, nie powinien dziwić czytelnika, który znał poglądy Księcia Biskupa14. Cyto13
Trzeba tu jednak rozróżnić pomiędzy intencją autora a Autora, czyli Grumdryppa, który
jako świadek naoczny dąży do przedstawienia prawdy historycznej i weryfikacji dotychczasowych opinii o dawnych wiekach, i Krasickiego, któremu naprawdę nie o liczbę słoni idzie.
14
W Panu Podstolim są one wyrażone expresis verbis: „Gdyby za wspólną narodów zgodą
jeden był język wybrany do nauk, wzniosłyby się w dwójnasób. Do żadnego się w szczególno-
42
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
wanie dawnych pism w ich oryginalnym brzmieniu wyraża implicite
zapatrywania rzeczywistego autora na to, czym jest i na czym opiera
się kultura, i wyznacza krąg „wtajemniczonych”, zawęża adres czytelniczy, mimo że w tekście powieści tłumaczy on, parafrazując, opinie
kronikarzy, z którymi w polemikę wchodzi. Znajomość dziejów, przynależność do grona ludzi, dla których łacina jest językiem „żywym”,
którzy biegle się nią posługują – to dwa warunki, które stawia przed
czytelnikiem Historia.
Skoro zaś jesteśmy przy przypisach „odautorskich”, wypadałoby
bliżej przyjrzeć się, w jaki sposób służą one nawiązywaniu kontaktu
z odbiorcą. Nie tylko bowiem stanowią potwierdzenie słów opowiadacza poprzez przytoczenie cytatu ze starożytnego autora, lecz także są
miejscem na komentarz bezpośrednio się do nich odnoszący. Taki zabieg nie powtarza się zbyt często, tym bardziej jednak warto zwrócić
na niego uwagę. Przykładem może być komentarz dotyczący Seneki
[p, II, 1, s. 119], który ma na celu potwierdzenie prawdy słów Grumdryppa przez przywołanie innych, podobnie sądzących, a istniejących
rzeczywiście, pisarzy. Interesujący jest jednak również dalszy ciąg:
Qua sapientia, quibus philosophorum praeceptis, intra quadriennium
regiae amicitiae ter millies sestertium paravisset (Ter milies sestertium
wynosi złotych polskich pięćdziesiąt dziewięć milionów trzykroć siedemdziesiąt i pięć tysięcy.) [p, II, 1, s. 119];
przede wszystkim dlatego, że przeliczenie na walutę polską jest
wskazówką dotyczącą tego, do kogo Historia jest adresowana. Abstrahując od miejsca rzekomego znalezienia rękopisu, które mogło być
przypadkowe, i języka, w którym był napisany, jest to najwyraźniejsza i odautorska wskazówka określająca odbiorcę. Ponadnarodowe
i ponadczasowe treści zawarte w dziele Krasickiego stanowią kolejny
krok na drodze przemiany sposobu myślenia, już nie szerokich rzesz
szlacheckich, lecz ludzi światłych – obywateli Rzeczpospolitej.
ści nie przywiązuję, ale by się godziło przywrócić łaciński do dawnej posesji. Teraz, słyszę, zaczyna powszechnieć; tym gorzej” [I, 1, 5, s. 19]. Cyt. za: J. Krasicki, Pan Podstoli, red. K. Stasiewicz, Olsztyn 1994.
43
Colloquia Litteraria
Następny przypis ma nieco inną funkcję niż wcześniej wymieniony,
dlatego przyjrzyjmy się i jego treści:
Korespondencja Aleksandra z Arystotelesem w tymże Kadłubku wyrażona bardzo ciekawa. Z niej się dowiedzieć można, jako stołeczne Lechitów miasto nazywało się Caranthas; jako Aleksander do nich takowy list
pisał: „Si sapitis? valebitis; sin autem, non.” Jako tych listów było więcej
niż dwieście. – Żal się Boże, że zginęły! [p, III, 6, s. 158].
Tym razem posługuje się narrator ironią i to ostrą, zapowiadają ją
już słowa: „w tymże Kadłubku”, które tworzą dystans intelektualny pomiędzy opowiadającym a kronikarzem polskim, i elipsa: „korespondencja […] w tymże Kadłubku wyrażona bardzo ciekawa”.
Wykrzyknienie na końcu – niezwykłe u dość opanowanego narratora – potęguje ten efekt, przez zwrot do Najwyższej Instancji nadając
zaginięciu rzekomych listów rozmiary straszliwej katastrofy. Warto
jeszcze zwrócić uwagę na kształt paralelnych zdań, które streszczają zawartość zaginionej korespondencji. Przypominają budową inną
zmyśloną historię z innej powieści:
[…] jako Julianna zamknięta w klasztorze, ciężko płakała straty amanta
swojego; jako jednego czasu przechodząc się z towarzyszkami po ogrodzie
porwana była gwałtownie przez nieznajome osoby; jako w oddalonej puszczy odbita znowu była przez drugie nieznajome osoby [III, 17, s. 265]15.
Wydaje się, że taką budową również chciał mniemany autor rękopisu wyrazić powątpiewanie w prawdziwość listów i zawartych w nich
informacji. Skąd jednak tak ostra krytyka? Być może stąd, że mógł
być Książę Biskup wyrozumiały dla tworzenia w dziejach własnych
wzorców osobowych zaczerpniętych z legendarnych dziejów innego
narodu, ale raził go brak umiaru nawet w nobilitowaniu własnego kraju i niepokoiły jego konsekwencje.
Kolejną właściwością czytelnika wirtualnego, jak już wspominaliśmy, jest erudycja. Idealny odbiorca powinien przywoływane dzie15
I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, [w:] Idem, Działa wybrane, t. 2,
oprac. Z. Goliński, PIW, Warszawa 1989.
44
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
ła starożytnych znać i bez przypisów. Również dzieła współczesne nie
powinny być mu obce, jeśli chciałby odszyfrować wszystkie znaczenia zawarte w powieści. Wspominaliśmy już o dosłownym cytacie ze
Swifta, a przecież wspomina Grumdrypp również ody Pindara, pieśni
Horacego, treny Owidiusza i inne dzieła od starożytności poczynając, a na Telemaku – jako tekście porównawczym dla opisu Hiszpanii
i wymienianym już Programma literarium − kończąc. Odbiorca-erudyta dostrzeże też zaczerpnięty z Robinsona Crusoe motyw samowystarczalnego życia [II, 10], przedstawiony jednak inaczej, w świetle
dobrowolnego powrotu do natury z pism Rousseau. To, co dla angielskiego rozbitka było wyzwaniem i walką o przetrwanie, dla narratora
Historii jest sposobem na szczęśliwe życie, z dala od niegodziwości
świata, ludzkich podstępów i strachu (na marginesie, jakże różna jest
ta postawa od prezentowanej przez Grumdryppa na samym początku
[I, 2], kiedy to powrót do życia wśród ludzi stał się spełnieniem jego
pragnień).
2. W świecie tekstów
Zastanawiając się nad relacjami Historii z innymi tekstami literackimi, czy ściślej rzecz ujmując – z innymi powieściami, można zauważyć pewne podobieństwo do jeszcze jednego dzieła. Mowa
o Tristramie Shandym Sterne’a16. Podobieństwo to zasadza się przede
wszystkim na sposobie ukształtowania narracji – nieodmiennie angażującej i zaskakującej czytelnika, na wszystkich zabiegach, jakie podejmuje opowiadacz, żeby wejść z nim w kontakt, żeby zmusić go do
aktywności i współuczestniczenia. Różnica jest ta, że u Sterne’a porozumienie z odbiorcą przebiega na płaszczyźnie kompozycji i dotyczy powstawania tekstu, możliwości kreacyjnych autora, sposobów
przedstawiania świata. Krasicki natomiast nawiązuje dialog na poziomie idei, sposobów rozumienia, przedstawiania i oceniania człowie16
Krasicki miał w swojej bibliotece sześciotomowe wydanie Oeuvres de Sterne traduites de l’anglais wydane w Paryżu w 1797 roku. Nie wiadomo jednak czy znał wcześniej Życie
i myśli Jaśnie Wielmożnego Pana Tristrama Shandy, czy też ten sposób gry z czytelnikiem jest
jego własnym pomysłem. [Podaję za: Inwentarz biblioteki Ignacego Krasickiego z 1810 roku,
oprac. S. Graciotti, J. Rudnicka, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wydawnictwo PAN, Wrocław 1973.].
45
Colloquia Litteraria
ka i jego świata. Do tego zaś, by dialog był możliwy, niezbędny jest
wspólny zakres wiedzy i doświadczeń, wspólny język kulturowy. Dlatego Historia stawia swojemu czytelnikowi tak wiele wymagań.
Erudycja idealnego odbiorcy pozwala mu nie tylko bezbłędnie rozszyfrowywać aluzje, rozpoznawać źródła interstekstualnych odwołań
i pozostawać w nieustannym porozumieniu z narratorem, utrzymywać
jego zawrotne tempo prezentowania świata, kultury, sztuki w coraz to
nowych odsłonach, lecz także zorientować się w czymś, co można by
nazwać literacką mapą, na której Historia jest usytuowana. Mówiliśmy już o Swifcie i o tym, w jaki sposób narrator podejmuje jego grę,
traktując Podróże Guliwera tak, jak wynikać by mogło z poprzedzającego je listu, czyli jako rzeczywisty dokument, i jak uwierzytelnia
swoje istnienie zapiskami Guliwera. A także o tym, jak rzeczywisty
autor powieści podejmuje i prowadzi dalej refleksję nad nieśmiertelnością człowieka. Jednak to nie wszystko, bowiem powieść, w duchu
sternowskim, zaplątana jest w jeszcze inne relacje międzytekstowe,
czyli w przestrzeń twórczości samego Księcia Biskupa. I tu właśnie
jest miejsce dla tworzenia i rozbijania iluzji i literackości, dla demistyfikacji i przybierania masek. W Podróży z Warszawy – jednym z wierszy z prozą – zwierza się Książę Biskup swoim czytelnikom:
Zatrzymała mnie jednak ciekawość przy owej karczmie, gdzie jak powiadają, między Biłgorajem a Tarnogrodem Kozak jakowąś starą księgę znalazł.
Pytałem gospodarza, skąd wieść poszła taka?
Rzekł z przysięgą: „I księgi nie znam, i Kozaka.”
Chciałem więc reszty szukać, a gdym Żyda sfukał,
Znalazłem, ale wcale nie tę, którąm szukał17.
W ten sposób jednocześnie zaprzecza istnieniu rękopisu i wszystkim zabiegom, zastosowanym w Przedmowie, które miały go uwiarygodnić, oraz odcina się od bycia jego autorem. Przybiera maskę na17
I. Krasicki, Podróż z Warszawy. Do księcia Stanisława Poniatowskiego [w:] Idem, Pis­
ma wybrane, t. 2, oprac. Z. Goliński, M. Klimowicz, R. Wołoszyński, red. T. Mikulski, PIW,
Warszawa 1954, s.181−182.
46
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
wet nie tyle czytelnika, ile kogoś, kto zaledwie słyszał o „sławnym”
rękopisie i jest nim zainteresowany jako lokalną osobliwością. Zresztą w ten sposób „odpłaca się” edytorowi manuskryptu, który w przypisie do dzieła Grumdryppa tak źle go potraktował, określając mianem
,,jakiegoś poety” i zarzucając fałsz. Autoironia Krasickiego, którego
poglądy na wierność historycznej prawdzie i zadania stawiane przed
historią jako nauką znaleźć można już w liście Do Ks. Adama Naruszewicza, Koadiutora Smoleńskiego, sięga niezwykle daleko, kiedy
sam stawia siebie w rzędzie niewiarygodnych kronikarzy, z którymi
przez całą powieść polemizuje. Zresztą nie jest to jedyny autoironiczny komentarz18. Jest zatem w powieści Księcia Biskupa miejsce i na
rzeczywistość, i na literaturę, i na grę między nimi.
III. Konstrukcja
1. Podstawa
Pora przyjrzeć się temu, w jaki sposób tworzona jest fabuła powieści i jak prezentowany jest świat przedstawiony. W Historii wyróżnić
możemy dwa poziomy akcji: pierwszy to poziom bohatera i jego „historii prywatnej”, czyli te wszystkie momenty, w których Grumdrypp
swoje opowiadanie skupia na sobie jako jednostce:
Codziennie dwa razy przychodził do mnie ten nauczyciel i w kilka niedziel już mogłem rozumieć gadających, z czasem sam mówić dość dobrze nauczyłem się. Po czterech miesiącach nauki zaprowadzono mnie
do rządcy [I, 2, s. 47].
Dystans narratora do prezentowanych wydarzeń określić możemy
jako pamiętnikarski – relacjonowane są dłuższe okresy czasu (,,w kilka niedziel”, „po czterech miesiącach”), pojawia się wyraźna podsumowująca tendencja (,,z czasem sam mówić dość dobrze nauczyłem
się”), choć zdarza się, że ulega on skróceniu:
Inny, dotyczący zawodu pisarza, znajduje się w trzeciej części [III, 9, s. 167].
18
47
Colloquia Litteraria
Czułem po przebudzeniu jakowąś odmianę i wewnętrzną rewolucją
i ledwom sobie mógł wierzyć, gdy, przedtem nie mogąc się prawie ruszyć bez pomocy laski, porwałem się rześko i stanąłem na nogach [I, 1,
s. 45].
Wówczas uwaga narratora koncentruje się na wydarzeniach, które mają miejsce w krótkim przeciągu czasu, przywołuje je kolejno,
zwraca uwagę na swoje emocje. Takie sytuacje są jednak dość rzadkie i wiążą się albo z przełomowymi momentami w życiu bohatera
(jak powyższy lub moment ucieczki z więzienia [I, 16]), albo mają
cel dydaktyczny, a przykładem jest sam opowiadacz właśnie (postawa
Grumdryppa po stracie majątku na schodach świątyni [I, 7] lub pokaz
sztucznych ogni w Chinach [II, 6]).
Drugi poziom to poziom historii, dziejów ludzkich, w których bohater jest tylko częścią zbiorowości:
Następca tronu, tejże co i przeszły dynastii, nazywał się Lin-ti, jeszcze
gorszy, a bardziej nikczemniejszy od przeszłego. Ten, lubo mnie do dworu nie kazał wzywać, wszystko mnie jednak dochodziło punktualnie. […]
Na koniec Tong-tcho, wódz najwyższy bunt podniósł […] W tym zamieszaniu straciłem wszystko [II, 9, s. 146].
Konkretne wydarzenia historyczne – zmiany cesarzy, bunty – mają
swoje konsekwencje w życiu narratora, jednak to na przebieg dziejów społeczeństwa, a nie na jego losy zwrócona jest uwaga. Dystans
jest wówczas jeszcze większy, można go określić jako kronikarski,
opowiadacz odnotowuje bowiem najważniejsze fakty z historii ogólnej, czasami zaznaczając swoje w nich uczestnictwo. Uczestnictwo to
zresztą, jak zauważył Walecki19, jest przede wszystkim bierne.
W ten sposób przedstawiona jest fabuła, pora przyjrzeć się światu
przedstawionemu. Najistotniejszym wyznacznikiem są opisy, a raczej
ich kształt. W całym dziele zdarzają się dość rzadko i daleko im nie
tylko do zmysłowych i szczegółowych obrazów z Pana Podstolego,
lecz nawet do krótkich i wydobywających najważniejsze właściwości
19
48
Zob. W. Walecki, op. cit., s. 97.
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
przedstawień z Mikołaja Doświadczyńskiego. Celem większości opisów jest raczej scharakteryzowanie niż unaocznienie przestrzeni:
Tuż za miastem miałem piękną winnicę i przy niej domek gustowny,
ale niewielki […] Przy pałacu miejskim założyłem ogród piękny i bardzo
obszerny [I, 14, s. 79].
Najczęściej używany przymiotnik – „piękny” – nie służy prezentacji, a ocenie. Wymienione elementy przestrzeni zdają się być dekoracją teatralną: domek – gustowny, niewielki; ogród – obszerny, piękny; winnica – piękna i tak dalej. Wszystkie one wraz z określającymi
je przydawkami mają oznaczać dostatek, ład i gust, nie zaś ewokować
wyglądy. Można traktować je jako umowne znaki: bohater żyje szczęśliwie i w umiarze, panuje epoka spokoju. Opis taki staje się przez
to również charakterystyką szerszego kontekstu, w którym zawsze
umieszczony jest Grumdrypp: Efez, w którym przebywa, jest miastem
bogatym, nie jest uwikłany w żadne wojny, cieszy się pokojem, dzięki któremu może się rozwijać, z czego korzystają również obywatele.
Tym samym jest przeciwieństwem wszystkich uwikłanych w konflikty zbrojne miejsc. A wniosek, który może z tego wyciągnąć czytelnik?
Nie wojowanie czyni narody szczęśliwymi. Nie jest to bynajmniej za
daleko posunięta interpretacja i – biorąc pod uwagę cel dzieła i sposób, w jaki Książę Biskup rozumiał historię – pokrywa się z intencją
autora. Powróćmy jednak do opisów. Najbardziej „żywy” i oddziałujący na wyobraźnię jest najwcześniejszy z nich – prezentacja miejsca,
w którym doszło do pierwszej przemiany bohatera:
[…] gdzie między skałami piękną dolinę dzielił bystry, po kamykach
spadający strumyk. Cień cedrów stoletnich uśmierzał upały słoneczne,
a w pobliskiej skale jakby kunsztem ręki ludzkiej sporządzone pieczary
stały mi się miejscem wygodnym dla spoczynku [I, 1, s. 45];
i dla porównania opis miasta:
49
Colloquia Litteraria
Miasto było dość ozdobne, porządne i ludne. Domy inakszym, prawda, kształtem budowane niżeli u nas, przystojne jednak i wygodne [I, 2,
s. 47].
Mamy tu do czynienia z intelektualnym, a nie zmysłowym oglądem
świata, skłonnością do wyciągania wniosków z doznawanych wrażeń
– miasto ozdobne, porządne i ludne można by przecież przedstawić za
pomocą opisu architektury, tłumu na ulicach, poszczególnych, zwracających uwagę elementów.
Na szczególną uwagę spośród opisów przestrzeni zasługują jeszcze
opisy „chińskie”, przede wszystkim dlatego, że jest ich niespodziewanie dużo i dotyczą nie tylko miejsc, lecz także znajdujących się w nich
ludzi i przedmiotów:
Był to starzec poważny, ubrany w długie suknie z rękawami do samej
ziemi. Materia sukien była jedwabna, fiałkowa w kwiaty; na piersiach
miał jak tablicę, na której był smok haftowany, bez pazurów, ta bowiem
dystynkcja samemu cesarzowi służy [II, 7, s. 141].
W powyższym fragmencie szczególną uwagę należy zwrócić na
zakończenie: ,,ta bowiem dystynkcja samemu cesarzowi służy”. Zawiera ono informację dotyczącą kultury Chin, która dla Europejczyka zawsze będzie obca i odmienna. Można nawet posunąć się do przypuszczenia, że podobne opisy pojawiają się dlatego, by, jak twierdził
Klimowicz we wstępie20, oddać egzotykę tego kraju, a zamieszczone
na końcu uwagi służą nie tylko pouczeniu czytelnika o nieznanym mu
świecie, lecz także zaznaczeniu tej egzotyczności właśnie. Byłoby to
zatem jedynie poszerzenie o nowe elementy wobec wcześniejszych
opisów i tak jak one, opisy „chińskie” oznaczałyby, zamiast wywoływać wrażenie, byłyby rodzajem teatralnej dekoracji.
Kolejnym rodzajem prezentacji, czy raczej w przypadku Historii
– charakterystyki przestrzeni, są dwa fragmenty poświęcone przedstawieniu dwóch krajów. Nieprzypadkowo jednym z nich są dopiero co omówione Chiny [II, 8, s. 145], zaś drugim – Hiszpania [I, 9, s.
20
50
M. Klimowicz, op. cit., s. 22, passim.
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
66−67]. Wykraczają one poza ramy obrazowości, przypominają raczej
relacje podróżników i, tak jak opowieść Mikołaja o Nipu, zorientowane są wokół najważniejszych zagadnień z zakresu kultury, historii
i obyczaju. Nie można mówić o jakichkolwiek próbach unaocznienia.
Opis Chin to wyłącznie opis cech umysłowości – sposobu myślenia
o dziejach, nauce, postępowaniu. Na marginesie warto zauważyć, jak
zręcznie i taktownie postąpił Książę Biskup, krytykując wprost w kronikarzach chińskich to, co zarzucał również europejskim – skłonność
do zmyśleń i legend nobilitujących własny naród poprzez mityczne
początki. Czytelnik w żaden sposób nie może czuć się dotknięty, a naukę zapamięta. Opis Hiszpanii sięga jeszcze dalej, ponieważ przestaje
być nawet podróżniczą relacją, a staje się obrazem idealnych stosunków, utopią. Znów zatem odnosi czytelnika poza próbę konkretyzacji przestrzeni akcji do abstraktów, znaków i symboli kultury, do dziedzictwa myśli.
Zastanawiając się nad podstawą konstrukcyjną powieści, wypada
jeszcze zwrócić uwagę na jej wewnętrzny podział. Granica między
pierwszą a drugą częścią przebiega w toku lektury niemal niezauważalnie. Nie zmienia się zasadniczo ani czas, ani przestrzeń, w których
toczą się wydarzenia. Fabularna ciągłość jest zachowana, właściwie
wydawać by się mogło, że podział jest całkowicie przypadkowy. Inaczej dzieje się w przypadku granicy między księgą drugą a trzecią,
która poprzedzona jest notką skrupulatnego wydawcy:
Tu kilkadziesiąt kart z manuskryptu świeżo było wydartych, mimo najusilniejsze moje starania znaleźć ich nie mogłem. Co więc na pierwszej
karcie po wydartych następowało, wiernie kładę [II, 10, s. 151].
Tym razem cele autorskie są jasne, ów brak spowodowany jest
chęcią oszczędzenia sobie i czytelnikowi niecierpliwego oczekiwania na naprawdę zajmującą go kwestię, czyli początki narodu polskiego. Wydawca okazuje się więc użyteczny, z powodzeniem zewnętrznymi przyczynami usprawiedliwiając ogromny przeskok czasowy
i przestrzenny, jaki dokonuje się między księgami drugą i trzecią. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość dbałości Księcia Biskupa o szczegó51
Colloquia Litteraria
ły. Mimo początkowej dezorientacji czytelnik szybko odnajduje się
w nowych zagadnieniach, a jego przekonanie, że ma do czynienia
z jednym, choć nieco wybrakowanym tekstem, podtrzymywane jest
przez ukształtowanie narracji w taki sposób, jakby miał do dyspozycji całość:
Wyżej namieniłem, skąd Lech przyszedł, jakie były przyczyny i okoliczności przyjścia jego, jaka familia, z której pochodził. Zostaje mi teraz
wyrazić, co czynił, osiadłszy w kraju wynalezionym [III, 6, s. 154].
Oczywiście odbiorca tekstu nie ma pojęcia, skąd Lech przyszedł,
jakie były przyczyny i okoliczności przyjścia jego i z jakiej wywodził
się rodziny. Rękopis jednak zachowuje ciągłość. Jest ona raz jeszcze
podkreślona przez kolejną wzmiankę narratora:
Jakim sposobem dostałem się w towarzystwo Lecha, wyżej namieniłem [III, 6, s. 158],
a gdy najważniejsze kwestie polemiczne (bo księga trzecia, szczególnie fragmenty dotyczące Polski, opiera się niemal wyłącznie na
polemice z dotychczasowymi dziełami kronikarskimi) zostaną wyczerpane, wydawca znów wykazuje swoją użyteczność, lakonicznie
kończąc całe dzieło słowami:
Reszty nie masz [III, 10, s. 169].
Z powyższych rozważań wynika podstawowy dla „fortunnego” odbioru wniosek – celem narratora, a zatem i rzeczywistego autora powieści nie jest prezentacja świata przedstawionego (można tak przypuszczać, biorąc pod uwagę ubóstwo środków) ani losów bohatera
(skoro uwaga opowiadacza nie skupia się ani na jego życiu wewnętrznym, ani na jego jednostkowych losach). Żeby móc odkryć, co w takim razie jest celem Grumdryppa i Krasickiego, przeanalizujemy inne
środki podawcze i sposoby urozmaicania fabuły.
52
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
2. „Dygresje”
Skoro nie fabuła, jak w Doświadczyńskim, ani świat przedstawiony, jak w Panu Podstolim, co zatem jest nośnikiem najważniejszych
sensów Historii? Badając tę powieść, dostrzegamy, że ma ona budowę „dygresyjną”, akcja właściwa jest co i raz przerywana przez różne narratorskie zabiegi, które wypływają z relacjonowanych zdarzeń,
jednocześnie poszerzając krąg wiedzy, otwierając dla wydarzeń nowe
konteksty. Sposobem przekazywania tych treści są różne środki podawcze.
Jako pierwszy i, co zaskakujące, najmniej nośny, najrzadziej stosowany, wymienimy refleksje. Różnice między nimi zasadzają się przede
wszystkim na ukształtowaniu i pochodzeniu. Znajdują się wśród nich
takie, które otwiera bezpośredni zwrot do czytelnika, lecz przeważają inne, zaczynające się „bez ostrzeżenia” od zdania oznajmującego
i tylko ich uogólniający charakter pozwala zorientować się, że nie są
częścią relacji:
Wiadomi trybu wojennego nie na samych bitwach wygranych zasadzają umiejętność wodzów; […] rozporządzenie całej kampanii, opatrzenie
wojska w dostateczną żywność, marsze wczesne, pozycje dobrze obrane
[…] to wodzów zaszczyca [I, 12, s. 74].
Zresztą zawsze ich zakończenie otwarte jest na dalszy ciąg snutej
przez narratora historii, odnosi się w bezpośredni sposób do zdarzeń
lub bohaterów:
[…] i w tym właśnie celował innych Hannibal tak dalece, iż gdy w rozmowie z Scypionem jego nad siebie przeniósł, bardziej to było skutkiem
modestii lub polityki niźli prawdą rzeczywistą [I, 12, s. 74].
Różne są także źródła, z których wypływają refleksje opowiadacza.
Większość z nich odnosi się do rzeczywistości pozaliterackiej i czerpie z dokonanych w niej spostrzeżeń autora. Za przykład może posłużyć już cytowany fragment, w którym poruszane zagadnienia dotyczą
53
Colloquia Litteraria
sztuki prowadzenia wojen, być może jednak bardziej reprezentatywny
będzie następujący cytat:
Nad tym się zastanawiać zwykli prawi kronikarze, ażeby, opisawszy
dzieje zacnych ludzi, ich charakteru, sposobu działania i myślenia okreś­
lili wyobrażenie. Tym sposobem oświecony, czytelnik poznaje doskonale tę osobę, której dzieje czyta, wchodzi w najskrytsze onej wzruszenia,
a, jąwszy się tego pasma, docieka łatwie, jakie być mogły pobudki czynności, nad którymi się zastanowił. Historia tym sposobem uważana nauką
jest obyczajów [I, 4, s. 54].
Jest to opinia autorska, którą nota bene dzielił Książę Biskup z wieloma znakomitymi umysłami oświecenia, znana czytelnikowi z innych
jego dzieł. Narrator nie wygłasza jej w oparciu o swoje dotychczasowe doświadczenia, lecz podaje ją jako aprioryczne założenie, podstawę swojej działalności i bodziec do podjęcia relacji o swoim życiu.
To zwrócenie „na zewnątrz” cechuje zresztą całą zawartość myślową
Historii – świat przedstawiony składa się z samych konturów, fabuła
toczy się dzięki motywacji będącej w najlepszym razie naukową fikcją (w najgorszym – baśnią), a wszystkie przedstawione w niej sądy
i wnioski wykraczają poza komizm czy grę i powinny być traktowane
jak najbardziej serio. Odnoszą się one bowiem do rzeczywistości pozaliterackiej nie poprzez pośrednictwo świata przedstawionego i jego
podobieństwo do świata prawdziwego, lecz bezpośrednio. Można powiedzieć, że w niej biorą swój początek i w niej jest ich cel, a zmyślona, fantastyczna opowieść jest jedynie medium. I wydaje się, że to
właśnie jej nierealność jest gwarantem tego, że odbiorca doszukiwał
się w niej będzie czegoś więcej. Jego celem nie jest poprzestawanie
na zewnętrznej szacie, lecz dążenie do ledwo nią przesłoniętego przekazu, do właściwej treści. Nie ma tu mowy o żadnym utożsamianiu
się czy choćby przejęciu zmyśloną fabułą. Różne zabiegi demistyfikacyjne, jakimi posłużył się Książę Biskup, miały upewnić jego partnera w grze, że jest ona nieistotna. Analogicznie jak w przypadku bajek
– istotna treść spoczywa pod zmyśleniem.
54
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Powróćmy jednak do drugiego rodzaju refleksji, których źródłem
jest dotychczasowe istnienie narratora, czyli które są umotywowane
zdarzeniami w świecie przedstawionym:
Stan kupca jest dość szczęśliwy, ale, według mojego zdania, nie może
się równać z rolnictwem. Ustawiczny przemysł imaginacją natęża, bojaźń
straty czyni niespokojnym. Ilem razy wysyłał okręty na morze, lubom
się przeciw nieprzewidzianym wypadkom ile możności uzbrajał, przecież
trwożliwość moja przezwyciężała uwagę [II, 3, s. 127−128].
Zacytowany przykład, podobnie jak pozostałe, jest wynikiem rozmyślań związanych z bieżącą sytuacją narratora-bohatera (bieżącą
znaczy w tym przypadku akurat omawianą, dystans bowiem pozostaje
niemal wyłącznie pamiętnikarsko-kronikarski) i ma poparcie w przedstawionych w fabule wydarzeniach i opowiedzianej już historii.
Innym sposobem przerywania fabuły w celu poszerzenia świata
przedstawionego, czy może raczej w przypadku tego dzieła – świata przemyślanego, gdyż w jego obrębie najważniejsze są wyabstrahowane ze zdarzeń wnioski, jest charakterystyka bohaterów. W przeciwieństwie do bohaterów pozostałych powieści Krasickiego (Historia
najlepiej „wydaje się” na tle swoich poprzedniczek) nie są to charakterystyki powierzchowne ani krótkie, przeciwnie, dotyczą one wyłącznie cech wewnętrznych (naprawdę rzadko zaznaczone jest istnienie
tego, co powierzchowne) i zmierzają do wyczerpującego, przekonującego i całościowego przedstawienia postaci21. Jest to zresztą zgodne
z dopiero co cytowanym poglądem opowiadacza na historię jako
naukę o dziejach. Postacie, które prezentuje Grumdrypp, podzielić
można wedle dwojakich kryteriów: albo na rzeczywiste i fikcyjne,
albo na pozytywne, ambiwalentne i negatywne. Przy czym dokładnie przedstawione charaktery fikcyjne zawsze pełnią rolę wzorcową.
Są to zresztą jedynie dwie charakterystyki – kupca Hannona i Leontiusa. Pierwszy z nich określany jest przede wszystkim przez swoje
postępki:
21
Wacław Walecki w cytowanej już książce zauważył, że charakterystyki przeważnie nie
dotykają również życia prezentowanych osób, Książę Biskup skupia się na portretach osobowości, nie na karierze jednostek (W. Walecki, op. cit., s. 121).
55
Colloquia Litteraria
[…] skoro albowiem stanęliśmy w Kartaginie, przyjęty do jego domu,
zastałem gotowe wszystkie sprzęty, których mi tylko do uczciwego obchodzenia się potrzeba było [I, 8, s. 64].
Stanowią one obraz prawdziwej przyjaźni i w taki właśnie sposób
postrzega je narrator, który jednak nie pozostawia ich bez komentarza:
Modelusz prawy dobrze czyniących, nie tylko dawał, ale umiał dawać […] zgoła ten zacny i chwalebny mąż tak umiał korzystać ze wszystkich okoliczności życia swojego, iż stał się ojczyźnie pożytecznym, familii zdatnym, przyjaciołom szacownym, współobywatelom miłym [I, 8,
s. 64−65].
Drugiego z bohaterów, którzy mają stać się przykładem pozytywnym, poznaje czytelnik poprzez jego dzieje, te jednak również służą
podkreśleniu pewnych konkretnych cech osobowości:
Przystał do kupca […] i po kilkonastej w i e r n e j panu usłudze przyszedł do tego stanu, iż sam na siebie kupczyć począł. Rozmaite przygody nie zaraz go przywiodły do tej pory, jakiej żądał, przecież, nie tracąc
serca, tyle przez s t a t e k i c i e r p l i w o ś ć zyskał, iż na koniec wyrównał dostatnim. Że czynnością jego n i e r z ą d z i ł o ł a k o m s t w o […]
skończył handel i osiadł w Rodzie. Tam upatrzywszy sobie nie posażną
ani piękną, ale d o b r y c h o b y c z a j ó w panienkę, wziął ją za żonę […]
Znać było z jego dyskursów wielką e r u d y c j ą [wszystkie podkreślenia
moje – K.L.], pamięć zaś miał nadzwyczajną [I, 17, s. 90−91];
oraz przez jego wypowiedź, w której określa swoje zasady:
Najprzód kładę za fundament wszystkiego Istność wszechmocną, nieograniczoną, pełną dobroci […] Reguła obyczajności ta u mnie najcenniejsza: być użytecznym […] Ust strzegę ile możności […] Kłamstwa
w oczach moich nic nie usprawiedliwia […] Chronię się osobliwości […]
Zbyt by była pochlebna ta sposobu myślenia mojego definicja, gdybym
dodał, że to czynię, com sobie przepisał. Jestem człowiek, niedoskonałość jest moim podziałem [I, 17, s. 92−93].
56
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Również sposób, w jaki jest ona skonstruowana – zhierarchizowane według ważności wyliczenie najistotniejszych cech, po których następuje krótkie ich objaśnienie, język charakteryzujący się jasnością,
precyzją, dążeniem do ekonomiczności, samo zakończenie wreszcie,
w którym bohater zastrzega swoją słabość – należy do wzorca, jaki
konstruuje autor i przedstawia opowiadacz.
Co do charakterystyk bohaterów rzeczywistych, to, jak już wspominaliśmy, wyróżnić możemy ich trzy typy. Pierwszy to charakterystyki idealizujące. Wbrew pozorom nie jest ich wcale mało. Do grona
ludzi, których narrator stawia za wzór, zaliczają się Ptolomeusz, Amilkar, Hannibal, Lukullus, Attyk, Wergiliusz i wielu innych. Najwięcej
uwagi poświęca dwóm z nich – Hannibalowi i Lukullusowi, oni obaj
natomiast prezentują modele dwóch różnych ról człowieka. Przyjrzyjmy się pokrótce pierwszemu z nich.
Narrator przedstawia jak kronikarz – opowiadając jego dzieje.
Mniej przy tym uwagi Hannibala zwraca na czas, gdy podbijał Rzym
i podchodził pod Wieczne Miasto, traktując te wydarzenia raczej jako
okazję do polemiki z dziejopisami starożytności, natomiast skupia się
na jego postawie po klęsce:
[…] jeszcze by się dłużej trzymał, gdyby go powtórzone rozkazy nie
zaszły, żeby szedł na obronę ojczyzny […] W tym urzędzie dał dowody
wielkiej doskonałości. Prawa, które ustanowił, były zbawienne i do aktualnej sytuacji przystosowane. [I, 12, s. 74−75].
Dalsze dzieje bohatera, jego nieustanna walka przeciw Rzymianom, już nie na polu bitwy, ale na dworach królów, gdzie żył jako
zbieg, w końcu śmierć, do której zmusili go zawzięci przeciwnicy –
to właśnie według Grumdryppa zasługiwało na szacunek i uznanie tak
dalece, że podejmował dyskusję ze wszystkimi źródłami historycznymi, które przedstawiały tę postać:
[…] że zaś najwięcej przez Rzymiany doszła potomność wieść o jego
czynach, oddawać, prawda, musieli niekiedy hołd prawdzie, tam gdzie
była oczewista, ale też gdzie go oczernić mogli, nie żałowali czernidła
[I, 13, s. 78].
57
Colloquia Litteraria
Nie sposób nie zauważyć, że narrator prezentuje go przede wszystkim jako wzór „człowieka polityki” – prawodawcę zaangażowanego w rozwój państwa, poświęcającego wszystkie siły na jego obronę, chwytającego się wszelkich sposobów, aby zapewnić mu dostatek
i bezpieczeństwo (wśród tych sposobów znalazła się niepotępiona
przez opowiadacza wojna najeźdźcza). Hannibal i jego ojciec stają się reprezentantami cech, które wykształcić w sobie powinni również czytelnicy Księcia Biskupa nawet, jeśli ich wysiłki również mają
zostać skazane na niepowodzenie. Aluzja do stanu Rzeczpospolitej
w słowach:
Prawa, które ustanowił, były zbawienne i do aktualnej sytuacji przystosowane. [I, 12, s. 74],
jest dość wyraźna, a potrzeba ludzi światłych, którzy umieliby dać
właśnie do ,,aktualnej sytuacji przystosowane” prawa, by wzmóc siły
ojczyzny – oczywista. Dlatego właśnie na kartach powieści pojawia
się wzór wodza i prawodawcy, nawet jeśli taki model życia obcy jest
i narratorowi, i autorowi.
Z Lukullusem jest przeciwnie – jest to wzorzec człowieka prywatnego, wycofanego z rozgrywek politycznych, intelektualisty żyjącego we własnym zaciszu, oddającego się sztuce i nauce, wspierającego kulturę:
Dwór jego był liczny i okazały, ale wybór osób czynił największy honor panu. Cokolwiek najcelniejszych w każdym kunszcie znaleźć się mogło rzemieślników, wszyscy się garnęli do niego, wszyscy się doskonalili
pod jego okiem, przezornym i bystrym [I, 19, s. 97−98].
I znów uwaga narratora skupia się na późniejszym, zdawałoby się
mniej ciekawym okresie życia bohatera, jego służbę publiczną streszcza w jednej, niezbyt szczegółowej relacji. W przeciwieństwie do
Hannibala nie jest jednak Lukullus charakteryzowany przede wszystkim przez polemikę. Grumdrypp, przedstawiając odbiorcy sposób życia bohatera, wartościuje pozytywnie jego postępki i ukazuje go jako
58
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
wzór do naśladowania (,,pod okiem przezornym i bystrym”, „najcelniejszy, największy”).
Oczywiście są również bohaterowie negatywni, prezentowani czytelnikowi za pomocą tej właśnie metody – poprzez opowiadanie o ich
życiu, dziełach, jakich dokonali, poprzez polemikę ze źródłami historycznymi, przedstawiającymi ich w inny, często wyidealizowany sposób, poprzez przytaczanie ich słów wreszcie. Najdoskonalej, z postaci
w końcowym rozrachunku ocenionych negatywnie, model ten realizuje Aleksander. Trzeba jednak podkreślić, że Grumdrypp nigdy nie
skupia się na umniejszaniu ich zasług, ani na dowodzeniu, że nie zrobili czegoś, co zrobili. Jedyne, co podlega przekształceniu, to sposób
interpretacji tych faktów.
Wyżej wymienione charakterystyki cechują się przede wszystkim
tym, że większa ich część oparta jest na postaciowaniu pośrednim,
narrator nie wymienia wprost konkretnych właściwości postaci, ale
pozwala je wywnioskować, sugeruje je. Jest jednak w Historii wiele charakterystyk bezpośrednich, ujętych w zwarte „obrazki”, podsumowujących wiedzę opowiadacza o danej osobie. Przeważnie są one
ambiwalentne lub negatywne. Najlepszym, bo najwyraźniejszym, najczystszym przykładem takiego prezentowania bohaterów jest „galeria” stołowników Augusta i przyjaciół Lukullusa:
Wkrótce po naszym przyjeździe odwiedził go Cycero. Gdym mu był
prezentowany, zaraz na pierwszym wstępie poznałem, iż próżna chwała
była namiętnością jego panującą […] Katon, nie tak wymowny, nie tak
gadatliwy jak Cycero, kiedy chciał na moment zaniechać ponurej swojej reprezentacji, miłym był w posiedzeniu […] cenzor ostry, krytyk niebaczny, ganił wszystko, co mu się nie podobało; nie podobało mu się zaś
to wszystko, co nie on czynił. […] W posiedzeniu ustawicznie zamyślony, ponury, dotkliwy, Pompejusz mało mówił, ale roztropnie. Cezar, miły,
uprzejmy, towarzyski, i dobrze mówił, i to, co mówił, z ust jego wychodziło z niezwyczajną jakowąś przyjemnością [I, 19, s. 98−100].
W ten sposób opisywani są ludzie wielcy, będący niejednokrotnie
źródłem odwołań w epoce oświecenia. Warto zwrócić uwagę na fakt,
że narrator zawsze prezentuje sposób zachowania się w towarzystwie,
59
Colloquia Litteraria
postępowania z innymi. Istotną rzeczą, którą chciał przekazać swojemu odbiorcy, była metoda wartościowania, powoływanie się na zdrowy rozsądek, który każe przypuszczać, że najlepsi ludzie mają swoje słabostki. Skłonność Księcia Biskupa do demityzacji będzie miała
możliwość jeszcze się odsłonić. Powyższy sposób charakteryzowania
stosuje jednak przeważnie wobec postaci, które ocenia ambiwalentnie, jakby uważał, że różnicę między złem a dobrem odsłaniają tylko czyny i słowa.
Kolejnym środkiem, który stosuje narrator, by przerwać tok akcji
i zwrócić myśl czytelnika ku nowemu zagadnieniu, jest skracanie dystansu. Wspominaliśmy o tym przy okazji dystansu opowiadacza wobec opowiadanej historii. Pamiętać należy o tym, że jest to również
sposób wprowadzenia nowych wątków myślowych i nauk moralnych.
Wyjąwszy te sytuacje, gdy zmniejszenie dystansu służy analizie przeżyć bohatera, związanej z przełomową dla niego sytuacją, jest ono stosowane przeważnie, by skonstruować „scenkę”, krótki epizod, z którego czytelnik czerpać ma naukę:
Filip, lekarz ten, który go [Aleksandra – przyp. mój, K.L.] po owej kąpieli w Cydnie do zdrowia przyprowadził, wszedł raz do sali bankietowej i zaczął nawracać do wstrzemięźliwości Aleksandra. Ten, trzymając
w ręku kielich wybornego wina, przedsięwziął nawrócić Filipa. Skończyło się na tym, iż i króla, i doktora od stołu wyniesiono; nazajutrz legli obydwa. Doktor, nieprzyzwyczajony, leżał dwa dni bez pamięci; Aleksander,
wyszumiawszy się nieco, zaczął pić w najlepszą, i tak dobrze, iż, powtórnie zaniesiony na łóżko już z niego nie wstał [I, 3, s. 53−54].
Całość aż prosi się o morał: pijaństwo szkodzi, najważniejsze jest
znać umiar. Powiastek takich w tekście jest niewiele, ubarwiają go
jednak, wyraźnie odcinając się od przeważnie suchej i pobieżnej relacji narratora. Niektóre przywodzą na myśl szkice do bajek, inne stwarzają wrażenie anegdotek, wszystkie jednak podporządkowane są celowi pouczającemu, przedstawiają pozytywne i negatywne postawy,
wplatają się w krąg wartości prezentowany przez opowiadacza.
60
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
Ostatnim wreszcie, najczęstszym i powodującym najwięcej nieporozumień sposobem przerywania fabuły są polemiki z istniejącymi
dziełami historycznymi. Punktem wyjścia jest zawsze jakieś wydarzenie z szerszej, historycznej płaszczyzny które zostało już opisane
przez któregoś z kronikarzy:
Na lat kilka przed śmiercią [Lukullus – przyp. mój, K.L.] umknął się
z miasta […] Stąd Plutarch, wieści publicznych wierny opowiadacz, szeroce opisuje tę ostatnią życia Lukullowego okoliczność […] powiedając,
iż jedna z kochanek, chcąc go nadzwyczajnymi sposoby do siebie przywiązać, dała mu filtrum w napoju, które potem stało się przyczyną pomieszania rozumu. [I, 20, s. 102];
Po przywołaniu tego typu zdarzeń obala to, co uważa za fałsz i wymysł za pomocą argumentów, które wypływają z zastosowania wobec
powieści kronikarzy zdrowego rozsądku:
Rzecz dziwna, że człowiek roztropny, pisarz znamienity, a do tego filozof,
takowe baśnie plecie. Siedemdziesięcioletni starzec nie myśli o kochankach,
a gdyby je był miał, naówczas gust jego wyborny nie takie by wybierał, które by do przypodobania się musiały czarów zażywać [I, 20, s. 102].
Zwykle w swoich polemikach z kronikarzami przyświeca narratorowi jeden cel − prawda historyczna. Jeśli jednak zastanowimy się
nad wolą autorską, odkryjemy trzy powody, dla których podejmuje on
dyskusję z dotychczasowym dorobkiem piśmiennictwa historycznego. Pierwszy, którego przykład mamy powyżej, to oczyszczenie z zarzutów postaci, które chciałby prezentować jako wzorcowe. Podobną
taktykę stosuje wobec Hannibala. Zdarza się też, że broni takich historycznych bohaterów, którzy bynajmniej nie zdobywają sobie jego
sympatii, na przykład Nerona przed pogłoskami, jakoby spalił Rzym
dla kaprysu odbudowania go piękniejszym [II, 2]. Można powiedzieć,
że w takich przypadkach rzeczywiście dba o prawdę historyczną.
Drugim powodem podejmowania polemiki jest „rewizjonizm”,
czyli przedstawienie wykreowanego przezeń narratora jako rzeczywistego świadka wydarzeń historycznych, stąd właśnie, już cytowa61
Colloquia Litteraria
ne, spory o dokładną liczbę słoni, koni i piechoty, które skądinąd znakomity Paul Cazin potraktował zbyt poważnie22. Takich polemik jest
mało i służą one wyłącznie literackiej grze w prawdopodobieństwo
nieprawdopodobnego, mają jednocześnie zgodnie z zamiarem narratora – uwiarygodniać, a zgodnie z zamiarem autora – podważać funkcję Grumdryppa jako naocznego świadka.
Ostatni wreszcie powód do dyskusji z dziejopisami to po prostu
odarcie ich dzieł ze wszystkich zmyśleń i zafałszowań niezgodnych
ze zdrowym rozsądkiem:
Batalia pod Arbellą od Kurcjusza i Plutarcha inaczej jest opisana […]
Wełdug ich powieści siedział Dariusz na wozie złotym, stały posągi z drogich kruszców w kraju, gdzie przez religię magów reprezentacje takowe
były zakazane; zobaczył unoszącego się orła nad Aleksandrem wieszczek,
który był na odwodzie. Aleksander nie był nabożny, wieszczkowie tamtejszych wieków, zwyczajnym duchowieństwa trybem nie byli odważni. Kto
widział batalie, wie dobrze, iż w kurzu i zamieszaniu nie tylko jednego,
ale całego stada orłów postrzec by było trudno. Ptastwo zgiełk i wrzawa
straszy. Orzeł, choć go królem innych nazywają, tak wtenczas ucieka jako
i wrona. Wszystkie te złączone razem okoliczności sprzeciwiają się bajce,
prawda, że zabawnej, ale niedobrze wymyślonej [I, 5, s. 52−53].
Posługując się żartem i ironią, odwołując do racjonalnych przesłanek, traktując z pobłażaniem, ośmiesza Książę Biskup legendy związane z najistotniejszymi bohaterami i czynami starożytności i początków państwa polskiego:
[…] obróciwszy się Lech do swoich […] pobudzał ich do odwagi
i cierpliwości obiecując żyzne siedliska i zdobycz obfitą […] Ruszyło więc ochotnie nie tak wojsko, jak bardziej tłum rozmaitego gatunku
z żonami, dziećmi i bydłem […] i jeżeli nazwać można miastem namioty
22
„Nasz «naoczny świadek» obala twierdzenia Quinte-Curce’a dotyczące liczby słoni, miejscowych zwyczajów, braminów i wielu innych rzeczy. Podobną krytykę uprawia przez wieki,
w różnych państwach, aż do czasów panowania Bolesława Chrobrego” (cyt. za: P. Cazin, Książę biskup warmiński Ignacy Krasicki 1735–1801, tłum. M. Mroziński, posłowie i bibliografia
Z. Goliński, Wydawnictwo Pojezierze, Olsztyn 1986, s. 196).
62
Narracja w Historii Ignacego Krasickiego
i budy chruściane, powiem naówczas z Kadłubkiem i Długoszem, że miasto założył [III, 5, s. 153].
Stało się to przyczyną licznych nieporozumień zarówno wśród ówczesnych, jak i wśród współczesnych czytelników Historii. Rozważając przyczyny, dla których Krasicki podejmuje swoje polemiki, zwykło
się mówić o rewizjonizmie historycznym23. Wydaje się to jednak nie
do końca trafne, przede wszystkim ze względu na charakter narratora.
Rewizji mógłby dokonać albo rzeczywisty świadek, a takim przecież
Grumdrypp nie jest, przeciwnie, Książę Biskup podejmuje liczne starania, by nie był on wiarygodny, albo badacz w oparciu o rzeczywiste
dokumenty, a przecież większość z tych, na które powołuje się bohater,
jest fikcyjna. Wspominaliśmy już o tym, że zadaniem czytelnika jest
wyrobienie w sobie krytycznego podejścia do źródeł, racjonalnego myślenia i ostrożności wobec przekazów, tym większej, że zawsze są one
subiektywne. Założyć jednak można, że autorowi przyświecał jeszcze
jeden cel i nie bez przyczyny większa część księgi trzeciej poświęcona
Polsce składa się właśnie z polemik z autorytetami historiografii. Nie
kierowała Księciem Biskupem oświeceniowa niechęć do baśniowości, widział w niej jednak zagrożenie dla reform, proponowanych przez
obóz królewski. W podaniach o początkach tkwiły bowiem korzenie
ówczesnych stosunków społecznych, szlachta wywodziła się z Rzymu
– władcy całego cywilizowanego świata, co fundowało jej wyjątkową
pozycję zarówno w społeczeństwie polskim, jak i wobec innych narodów. Ten mityczny rodowód mógł być traktowany jako jedna z przeszkód w procesie przemian w strukturze państwa, uznaniu praw mieszczan, zmianie stosunku wobec chłopów. Niekwestionowanym wzorem
dla sarmaty byli na polu bitwy Aleksander, na mównicy – Cyceron. Demityzując przeszłość, walczył Książę Biskup o przyszłość, sprzeciwiał
się przesądom, wierząc, że jedyna wartość czy jednostki, czy narodu
wynika z tego, czym jest i jakimi wartościami się kieruje.
Na koniec wypada wspomnieć o jeszcze jednym środku podawczym – o wypowiedziach postaci. Nie jest ich w tekście wiele. Dialo23
Por. choćby cytowana już opinia Cazina czy tytuł jednego z rozdziałów wstępu Klimowicza.
63
Colloquia Litteraria
gi niemal się nie zdarzają, a i monologi są jedynie zmianą podmiotu
mówiącego, przekazywane treści nie sprzeciwiają się bowiem idei całości. Nie ma zresztą czemu się dziwić, bohaterowie, jako przynależni
do świata przedstawionego, interesują narratora jedynie jako ucieleśnienia pewnych idei, cech, sposobów postępowania. Jak już podkreślaliśmy, Historia opiera się na zawartości ideowej właśnie, a nie na
mimetyzmie. Ciekawą stroną wypowiedzi jest ich różnorodna funkcja w powieści. Służą one charakterystyce, jak przytaczany już zbiór
zasad Leontiusa [I, 17], pełnią rolę scenek, na co przykładem może
być opowieść Ptolomeusza o Diogenesie [I, 4], są nawet polemikami
[II, 4], wreszcie służą charakterystyce bohaterów (wypowiedzi Hanibala, Lukullusa i innych) lub przekazują jakąś istotną myśl. Przykładem na to ostatnie może być historia upadku Galii opowiadana narratorowi przez druida Astiorynksa [II, 4, s. 132]. Zrelacjonowana ustami
uczestnika tragedii, musiała wywierać większe wrażenie, niż gdyby
podjął ją kosmopolita-Grumdrypp i być może dlatego właśnie jest on
wyłącznie słuchaczem. Nie sposób pomylić się tutaj również co do intencji XBW, który wskazuje niemalże wprost potrzebę zmiany sposobu myślenia i rządzenia w kraju swoich współczesnych.
Wszystkie omówione wyżej zabiegi zmierzają do stworzenia właściwej płaszczyzny, na której toczy się „akcja”, czyli dyskusja o najważniejszych zagadnieniach – o tym, jakimi wartościami należy kierować się w życiu nie tylko po to by być szczęśliwym, lecz także by
móc wywiązać się ze swoich obowiązków względem innych ludzi
i względem kraju. Nie jest zresztą Historia tak ponadnarodowa, jak
zwykło się o niej myśleć, przeciwnie, sprawa polska poruszana jest
w niej na wiele sposobów: nieustanne aluzje do aktualnej sytuacji,
próba „wydyskutowania” już – a nie wychowania, jak w pozostałych
powieściach XBW – dobrego obywatela, walka z mitami leżącymi
u podłoża konserwatyzmu i ksenofobii – wszystko to sprawia, że wpisuje się ona w reformatorskie działania Księcia Biskupa. W przeciwieństwie do swoich poprzedniczek jest jednak ponadstanowa, jej
adresatem nie jest ziemianin, lecz każdy wykształcony, inteligentny
i myślący człowiek.
64
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Joanna Pietrzak-Thébault
Isabella Cortese – czyli alchemia urody.
Kobiece piękno w traktatach włoskich XVI w.
„Parmi ben che in lei [donna di palazzo] sia poi piú necessaria la
bellezza che nel cortegiano, perché in vero molto manca a quella donna a cui manca la bellezza.” [Jestem przekonany, że uroda bardziej jest
potrzebna dworzance, niż dworzaninowi, albowiem wiele nie dostaje takiej kobiecie, której brakuje nadobności.] Tak napisał Baldassare
Castiglione w traktacie Il Cortegiano1. Piękno zewnętrzne przedstawione jest tu nie tylko jako pożądany atrybut bywalczyni dworu, ale
wręcz jako jej obowiązek. Wszystkie inne cnoty: szlachetność, odwaga, siła charakteru, wykształcenie czy rozwaga określane są jako ornamenti, podobnie jak suknie i klejnoty. Kobietę zdobią ponadto dobre maniery, umiar we wszystkim, skromność. Castiglione przyznaje,
że kobiecie bardziej niż mężczyźnie przystoi dbać o urodę, lecz równocześnie napomina ją, że należy to robić w sposób nie nachalny i za
nic nie można pozwolić innym poznać, jak wiele starań włożyła w dobranie stroju. Kobieta powinna też umieć rozpoznać swój typ urody
i podporządkować mu sposób, w jaki będzie ukazywać się publicznie:
„Così, essendo un poco piú grassa o piú magra del ragionevole,
o bianca o bruna, aiutarsi con gli abiti, ma dissimulatamente piú che
sia possibile; e tenendosi delicata e polita, mostrar sempre di non mettervi studio o diligenzia alcuna.” [Tak
����������������������������������
więc, każda dama, czy to nieco za gruba czy za chuda, niż przyjmuje się powszechnie za właściwe,
blondynka, albo brunetka, może wspomagać swój wygląd, czyniąc to
1
B. Castiglione, Il Libro del Cortegiano, Gerolamo Cavalcaluolo, Venezia 1565, s. 268−
268. Jeśli nie zaznaczono inaczej, tłumaczenie polskie autorki artykułu.
Colloquia Litteraria
jednak w sposób jak najbardziej dyskretny, tak, aby, ukazując się na
zewnątrz jako osoba pełna delikatności i poloru, sprawiała wrażenie,
jakoby nie poświęcała zabiegom upiększającym najmniejszej uwagi
ani zachodu.]2.
Dyskurs normatywny każe tutaj kobiecie osiągnąć w dyskretny sposób wymierny efekt, nieledwie narzuca sprzeczne wymagania. Jakżeż
bowiem osiągnąć cel bez studio e diligenzia – uwagi i zachodu?
Podzielał pewno Castiglione opinię tych autorów, którzy za grzeszne uważali próby poprawiania własnej urody: „czy widział ktoś
bowiem, aby poprawiać dzieła naszego mistrza Tycjana?”, pyta
w Istituzione delle donne współpracownik weneckich oficyn i autor
oryginalnych traktatów na rozmaite tematy, Lodovico Dolce, porównując przy okazji pracę pędzla malarza, z którego Wenecja była dumna, do dzieła Boga – Stworzyciela 3. Najwyraźniej jednak twarze czytelniczek Messer Lodovica bywały malowane. Pragnąc odwieść je
od tego zgubnego zwyczaju autor, skądinąd propagator kształcenia
dziewcząt i krytyk zbyt surowego ich traktowania, opowiada pewne
wydarzenie, mające stanowić nauczkę dla stosujących makijaż kobiet: gdy podczas zabawy zaproponowano wszystkim zebranym damom przyłożenie do twarzy wilgotnego ręcznika, tylko te, których
skóra nie była pokryta żadną substancją, trzymały w dłoniach czyste płótno… Dla zwiększenia wiarygodności kompromitująca w rezultacie propozycja „zabawy” wychodzi z ust młodej, nieumalowanej
damy, która sama w niej naturalnie uczestniczy.
Do kogo pragnęły być podobne owe damy, uczestniczki niefortunnej zabawy? Czy nie do ariostowej Alciny: „con bionda chioma lunga
ed annodata”, o policzkach (dziś powiedzielibyśmy cerze) „misto color di rose e di ligustri” i oczach „sotto duo negri e sottilissimi archi/
son duo negri occhi, anzi duo chiari soli” Jak chce nasz tłumacz Piotr
Kochanowski „U długiej i na węzły powiązanej kosy/ Lśniały się, jako
złoto, jej żółtawe włosy”, „Róże się, wychowane w sabejskich ogrodach,/Z fiołkami rozeszły po gładkich jagodach;/ Z gładzonych alaba Id., s. 275.Tłum. idem.
L. Dolce, Dialogo dell’istitutione delle donne, (Dialog o wychowaniu kobiet) Venezia,
Giolito 1560, f. 26r-v.
2
3
66
Isabella Cortese – czyli alchemia urody.
strów ma wyniosłe czoło”, i dalej: „Pode dwiema cienkiemi, czarnemi
łukami/Są dwie oczy, ale je lepiej zwać gwiazdami”4? Taka wizja estetyczna podkreśla „etyczne” przesłanki urody: jasne włosy i cera (ze
śladami rumieńców będącymi oznaką zdrowia, ale także wstydliwości) – kojarzone są z bielą, symbolizującą, a więc i ukazującą, niewinność, dziewiczość, skromność.
Zapytajmy, czy istniały sposoby zbliżenia się do tego ideału, czy
zostały one opisane, czy zachowały się do naszych czasów?
Na ślad naprowadził nas już Dolce, ze swoim czystym albo brudnym ręcznikiem. Na pytanie zaś, w jaki sposób czyniły to czytelniczki
Ariosta, odpowiedzą nam traktaty i zbiory przepisów kosmetycznych,
które w tym samym czasie opuszczały prasy weneckich drukarni. Znamy dzisiaj pół tuzina dzieł, które możemy nazwać „kosmetologicznymi” i ok. 10 poświęconych wyłącznie destylacji zapachów i produkowaniu perfum. Z pewnością musiały one cieszyć się popularnością,
skoro były kilkakrotnie wznawiane.
Wszystkie powielają schemat ricettario (receptariusza), nie przeznaczonego do lektury ciągłej, lecz konsultacji wybranych przepisów
i sytuują się na granicy wiedzy z farmakologii, medycyny i alchemii,
czerpią równie chętnie z wiedzy „wysokiej”, jak i ludowej. Taka formuła, nawet jeśli utwór pisany był językiem monotonnym i płaskim,
gęsto usianym określeniami technicznymi, zapewniał mu sukces wydawniczy.
Są wśród tych wydań dzieła anonimowe, jak Le malicie de le Donne Narra(n)do tutti li lor belletti, & acque stilate (…) che usano per
farse belle (Sprytne wybiegi Kobiet. ����������������������������
Opowiadające o wszelkich kosmetykach i pachnących wodach, jakich używają, by wydawać się
urodziwymi) czy Opera nuova intitolata Dificio di Ricette…(Nowe
dziełko zatytułowane Zbiór Przepisów…), wydawane dwunastokrotnie, począwszy od lat dwudziestych aż po lata czterdzieste XVI w 5.
4
L. Ariosto, Orlando Furioso, canto VII, ed. Vincenzo Valgrisi, Venezia 1556, s. 62.Wyd.
polskie, J. Czubek, Akademia Umiejętności, Kraków 1905, t. 1, s. 129.
5
Por. pod red. D. Menjot, Les soins de beauté. Moyen Age, Temps Modernes, Nice, 1985,
P. Turrini, Bellezza di ieri...rivisitata oggi. Con un libretto di “segreti” di cosmetica del seicento, Università degli studi di Siena: scuola di specializzazione in scienza e tecnologia cosmetiche, Siena 6−7 luglio 2000.
67
Colloquia Litteraria
W tym samym czasie popularna była przeróbka dzieła wcześniejszego autorstwa lekarza i drzeworytnika Eustachio Celebrino Opera
nuova piacevole la quale insegna di far varie compositioni odorifere… Intitulata Venusta. (Nowe przyjemne dzieło, które uczy jak sporządzać rozmaite pachnidła, zatytułowane Venusta).
Na jego treść składa się ok. 100 różnorodnych przepisów z dziedziny kosmetologii, medycyny domowej, gospodarstwa domowego,
higieny (np. walki z muchami, pchłami, wszami). Zatrzymajmy się
tutaj jedynie przy przepisach kosmetologicznych, zajmujących większą część ricettaria. Znajdujemy tu kremy (ungento), podkłady pod
makijaż, proszki do zębów, farby do włosów (pozwalające np. uzyskać modny wówczas we Włoszech kolor blond, ale też pokryć włosy
siwe), produkty epilacyjne, do pokrywania plamek na skórze… Dużo
uwagi poświęcono produkcji pachnideł: wód pachnących (rodzajów
toników) stosowanych tam, gdzie my dzisiaj używamy kremów. Perfumowanymi wodami chętnie przemywano twarz, nasączano przedmioty, ubrania, pościel. Najczęściej stosowano olejek z migdałów
słodkich i gorzkich, wodę różaną i lawendową, sok z cytryny i jabłek,
a także kamforę, mączkę jęczmienną, liście pokrzywy…
Celebrino zaznaczał w pisanym oktawą wstępie, że nie potrafi,
a może nie wolno mu przekazać całej posiadanej wiedzy:
Et perche son secreti assai diversi
Non posso dir vi il tutto in questi versi
[A ponieważ są to sekrety tak bardzo różne,
Nie mogę w tych wierszach wszystkiego zmieścić]6
Niepozorną książeczkę mającą to samo słowo secreti w tytule napisała kobieta − Isabella Cortese. Dziełko tej autorki, o której nie wiemy nawet, skąd pochodziła, zachwieje dychotomicznym obrazem
piśmiennictwa dotyczącego kobiecej urody: Normatywna wizja estetyczno-etyczna w literaturze i traktatach, wyłącznie porady praktycz6
Za G. Corelli, Ricettario di bellezza di Eustachio Celebrino, (Receptariusz urody Eustachia Celebrino), Firenze, 1960, s. 137−150.
68
Isabella Cortese – czyli alchemia urody.
ne w piśmiennictwie powstałym do powszechnego użytku codziennego7.
Sekrety czy może Tajemnice pani Izabeli Cortese, w których zawierają się sprawy dotyczące minerałów, medycyny, rzeczy wytworzonych[?] i Alchemii oraz wiele ze sztuki perfumeryjnej, przynażne
każdej wielkiej damie, wraz z innymi najprzedniejszymi sekretami dołączonymi pozostawały popularne zaskakująco długo, bowiem między
pierwszym wydaniem w 1561, a ostatnim – (17. z kolei) w 1677 płynęło, co łatwo obliczyć, 116 lat8. Żywotność tytułu wraz z zejściem
z pras drukarskich nie wyczerpywała się ostatecznie i utwór nadal
mógł przez jakiś czas pozostawać w obiegu czytelniczym. Dziełko
nadal krążyło wśród licznych, średnio zamożnych, lecz stosunkowo „uczonych” czytelników. Mówi nam o tym z jednej strony mały
format (wszystkie wydania ukazały się w in-8º,) z drugiej – staranne
opracowanie tekstu, zawierające także spis treści.
O popularności dzieła świadczy nie tylko wspomniane już 17 wydań weneckich, ale także dwa tłumaczenia na język niemiecki (wydane trzykrotnie, w Hamburgu w 1592 i 1596 i we Frankfurcie w tymże
1596 r.) oraz cytaty i odwołania rozsiane w siedemnastowiecznej literaturze alchemicznej, głównie francuskiej9. Od lat osiemdziesiątych
XVII w. nie spotyka się już najmniejszego odwołania do utworu, a nazwisko autorki zapada w całkowitą niepamięć.
To, co wydawać nam się mogło zbiorkiem praktycznych porad,
okazuje się owocem, o czym sama autorka pisze w liście dedykacyjnym do archidiakona Ragusy (dzisiaj: Dubrownika), wieloletniej pracy i „wyrywania” naturze mądrości. Przekonana o potrzebie docierania do tajemnic natury wpisuje się Cortese w dyskusje na temat natury
7
Wiadomości o Isabeli Cortese czerpiemy głownie z M. Marra, Introduzione Ai Secreti di
Isabella Cortese, www.levity.com/alchemy/isabella.html.Wg P. Burke, La Renaissance en Italie : art, culture, société, Paris, 1991, spod piór kobiecych wyszło 158 utworów literackich i 38
określanych jako „naukowe”. Stanowi to najwyżej kilka procent „produkcji” wydawniczej, którą najnowsze obliczenia szacują na ok. 6000 wydań w I poł. stulecia i 7420 w II., z czego 556
stanowiły wydania dzieł powstałych współcześnie.
8
I. Cortese, Secreti…, Venezia, Giovanni Bariletto 1561 i Venezia, Antonio Tivanni, Venezia, 1677. Szerzej pisze na ten temat E. Bartochowska, Księga czarownicy, czyli kilka uwag
o ,,I Secreti de la Signora Isabella Cortese”, Roczniki Biblioteczne, 2007. r. 51, s. 127−144.
9
Por. M. Marra, op. cit.
69
Colloquia Litteraria
ducha i harmonii między ciałem a duszą. Zwraca uwagę na znaczenie
osobistego poznania natury metali, konieczność zachowania tajemnego charakteru wiedzy i jej łączność z modlitwą – pochwała Boga
i jałmużna powinny nieodłącznie następować po seansie w laboratorium… We wstępie do księgi drugiej autorka zamieszcza zbiór porad,
ujęty w formę dekalogu, przeznaczonych dla każdego, kto chce wejść
do świata trudnej sztuki alchemii. Isabella polemizuje równocześnie
z filozofami (Rajmondem Lullo czy Arnoldem da Villanova) jak równy z równym, czuje się ich partnerką − a tematy dotyczące kobiecej
urody i pracy nad jej ulepszaniem stają się tym samym godne poważnego dyskursu. Historycy alchemii twierdzą, że opisywane przez Izabelę procedury świadczą o jej dużej wiedzy w tej dziedzinie i o tym,
że osobiście przeprowadzała eksperymenty.
Przypomnijmy, że alchemia nie jest ani magią, ani przodkinią chemii. Nie wolno postrzegać jej, uciekając się do nowoczesnych kryteriów nauki eksperymentalnej. Alchemia poszukuje absolutu, rozumianego jako jedność tego, co materialne i duchowe, a swoje badania
opiera na zasadzie analogii i wierze w duchowy charakter materii. Całość Stworzenia: ludzie, planety, kamienie, rośliny, zwierzęta, nosi
w sobie „pierwszą przyczynę życia”. Cały wszechświat jest zasadniczo jednością, a „stężenie” Ducha warunkuje formę materii – w kamieniu jest go mniej niż w człowieku… Każda cząstka duchowa posiadała moc stwarzania, a celem alchemika było właśnie powtórzyć
ten proces, w skali mikrokosmosu. Należało wydestylować ów „pierwiastek stwórczy” – Ducha − z materii, oraz wejść w posiadanie substancji na tyle czystej, by była ona w stanie całkowicie „nasiąknąć”
duchem i stać się w ten sposób jego konkretyzacją. Zamiana żelaza
w złoto czy wody w eliksir młodości nie była zatem celem samym
w sobie, lecz dowodem na posiadanie zmaterializowanego Ducha. Teraz możliwe staje się powtórzenie procesu stwarzania – również poprzez tworzenie Piękna. Isabella Cortese, pisząc o miksturach służących kobiecej urodzie (wybieleniu skóry czy zębów, farbowania
włosów, zawsze przestrzegała 4 faz eksperymentu alchemicznego:
dekompozycji, oczyszczenia, redukcji i utrwalenia. Oczyszcza najczęściej na słońcu, redukuje za pomocą wyciskania bądź destyla70
Isabella Cortese – czyli alchemia urody.
cji, następnie studzi albo ponownie wystawia na słońce (konserwuje), ogromną wagę przywiązuje też do rodzaju pojemnika, w jakim
substancja będzie przechowywana i do jego szczelnego zamknięcia…
Upiększanie jest możliwe poprzez „oczyszczanie krwi i złych humorów i osuszanie słonej flegmy”, a więc przywracanie równowagi.
Czy uważna lektura pokazałaby tylko, że niektóre przepisy są nie
do powtórzenia (mamy współcześnie kłopoty z odczytaniem wszystkich podawanych przez autorkę wag), a inne – z powodzeniem mogą
być wykorzystane – o ile nie zniechęci nas długa i uciążliwa procedura produkcji mydła różanego czy wywabiacza tłustych plam? Czy zainteresowanie dziełkiem Isabeli Cortese jest jedynie odkurzaniem zabawnej skądinąd ciekawostki wydawniczej, czy może też szansą na
uchwycenie ważnego ogniwa między filozoficzną i literacką wizją
piękna, a praktycznym jego wspomaganiem? Ogniwa świadczącego
także o większej, niż zwykliśmy sądzić, jedności ówczesnego świata.
71
Archiwalia – sztuka edytorska – przekłady
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Monika Myszor-Ciecieląg
Nieznane listy Wincentego Pola1
Listy Wincentego Pola do Antoniego Edwarda Odyńca i Aleksandry
Borkowskiej z lat 1867 i 1869 znajdują się w zbiorze Korespondencja Antoniego Edwarda Odyńca i Aleksandry Borkowskiej. Stanowią
obecnie własność Zamku Królewskiego w Warszawie i są przechowywane w Archiwum. Korespondencja Odyńca i Borkowskiej przez wiele lat była w rękach Odyńca, po jego śmierci odziedziczyła ją córka
Teresa Chomętowska, a następnie wnuczka Maria z Chomętowskich
Ignacowa Balińska2. W okresie międzywojennym listy znajdowały się
w mieszkaniu Balińskich przy ul. Wiejskiej 11 „naprzeciwko wjazdu do Frascati”3. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy we wrześniu
1939 r. opuszczone już wtedy mieszkanie (rodzina Balińskich w lipcu 1939 wyjechała na wakacje na Litwę i już nie wróciła) zostało doszczętnie obrabowane. Skradziono, jak pisze Ignacy Baliński4, wiele cennych pamiątek rodzinnych zbieranych przez pokolenia. Jedyną
rzeczą uratowaną i wywiezioną przez syna Ignacego Stanisława do
1
Na ręce dr. hab. Tomasza Chachulskiego chciałabym złożyć serdeczne podziękowania za
ogromną pomoc, cenne uwagi i wskazówki, jakich udzielił mi w trakcie pracy nad niniejszym
materiałem.
2
Informacje o pochodzeniu zbioru uzyskano na podstawie badań porównawczych poszytu ze zbiorów zamkowych z podobnym z 15 listami A. Mickiewicza do A. E. Odyńca będącym własnością kolekcjonera T. Niewodniczańskiego, zob. J. Odrowąż-Pieniążek, Przedmowa,
w: Mickiewicziana w zbiorach Tomasza Niewodniczańskiego w Bitburgu, t. I, Deutsches Polen
Institut Darmstadt 1989, s. 8−11.
3
I. Baliński, Wspomnienia o Warszawie, Warszawa 1987, s. 49.
4
Ibidem, s. 49.
Colloquia Litteraria
Anglii była teka z listami Mickiewicza do Odyńca5. Zbiór korespondencji już na początku II wojny światowej uległ więc rozproszeniu.
Nie wiadomo, w czyich rękach znajdowały się listy pozostawione
w Warszawie i nieznane są ich powojenne losy. Pod koniec lat 80.
XX w. korespondencja Odyńca i Borkowskiej, w tym listy Pola, trafiła
do zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie. Niestety, na tym etapie badań nie można stwierdzić, co działo się z nią przez pół wieku.
Interesujące nas listy Pola znajdują się w dwóch poszytach. Osiem
listów do Odyńca wklejono na karty poszytu oprawionego w czarne
płótno, z ozdobnym złoconym napisem Korespondencja A.E. Odyńca. Natomiast jedyny list Pola do Aleksandry Borkowskiej pochodzi
z poszytu z korespondencją do Borkowskiej podobnie oprawionego
jak poprzedni, z napisem Autografy6. Ze wstępnych ustaleń wynika,
że pomysł posegregowania listów i wklejenia ich do obu zeszytów
zrodził się, gdy zbiór był w posiadaniu wnuczki Odyńca Marii Balińskiej, prawdopodobnie przed lipcem 1904 r. W tym czasie korespondencję Odyńca, a może i Borkowskiej, badał Józef Kallenbach,
prowadzący prace naukowe nad zbiorem listów Mickiewicza, i w artykule wydanym kilka lat później opisał listy naklejone na karty poszytu7. Jednak, biorąc pod uwagę bliską współpracę Odyńca z Borkowską
i ich długoletnią przyjaźń, można wysnuć jeszcze jedną hipotezę, że
po śmierci Odyńca korespondencję uporządkowała redaktor „Kroniki Rodzinnej”.
Listy Pola zostały napisane na bifoliach papierowych o różnych rozmiarach: 14,2 x 19,7 cm, 14,2 x 22,2 cm, 14,5 x 21,5 cm,14,5 x 22,5
cm, 14,5 x 23,2 cm i 21,7 x 28,7 cm. Nie zachowały się koperty z adresami. Jedynie list z 14 czerwca 1867 złożony w ten sposób, aby sta5
Obecnie zeszyt z 15 listami Mickiewicza do Odyńca znajduje się w zbiorach T. Niewodniczańskiego, przekazanych w depozyt Zamkowi Królewskiemu w Warszawie. Więcej na temat
listów zob. Mickiewicziana w zbiorach Tomasza Niewodniczańskiego..., t. I, s. 9−10, 16−77.
6
Poszyty z interesującymi nas listami są w trakcie opracowania i nie mają jeszcze stałej
sygnatury, przy przejęciu do Archiwum pierwszemu poszytowi wstępnie nadano tymczasową
D III/I, zaś poszczególnym listom sygnatury katalogowe D III/I/39−44, D III/I/47−48; drugi poszyt, w którym jest list Pola do Borkowskiej, nie ma jeszcze sygnatury, a list nie został skatalogowany.
7
Zob. J. Kallenbach, Pokłosie z listów A. Mickiewicza do A. E. Odyńca, „Pamiętnik Literacki” XXV, 1928, z. 2, s. 309−319.
74
Nieznane listy Wincentego Pola
nowił jednocześnie kopertę, na niezapisanej stronicy ma adres. Karty
papieru zapisywano obustronnie bez marginesów, w niektórych miejscach z powodu małej gramatury papieru atrament przebijał na drugą
stronę, co utrudniało odczytanie niektórych fragmentów tekstu. Wklejenie listów do poszytów, choć można by uważać za bardzo niefortunny pomysł, nie powoduje większych trudności w dokładnych badaniach. Na szczęście wykonano to delikatnie, bez szkody dla rękopisu
i samego tekstu. Obecnie poszyty z listami Pola prezentują się bardzo
okazale, nie poddały się upływowi czasu i pozostały nienaruszone.
Głównym adresatem listów Pola jest jego przyjaciel z czasów młodości Antoni Edward Odyniec (1804-1885) – pisarz, tłumacz, autor Pieśni filaretów, publicysta i współpracownik takich pism, jak „Tygodnik
Wileński”, „Dziennik Wileński”, „Kurier Wileński”, „Kurier Warszawski” czy „Kronika Rodzinna”. Zasłynął z przekładów ballad i legend,
dramatów, poematów z języka niemieckiego (m.in. z J.G. Her­dera,
G.A. Bürgera, J.W. Goethego, F. Schillera), angielskiego (z W. Scotta,
R. Southeya, G.G. Byrona) i rosyjskiego (z A. Puszkina, W. Żukowskiego) (1838-41/t.1-3, 1842-43/t. 4-6), oraz jako autor Listów z podróży...8, w których opisywał swoją dawną wyprawę z Adamem Mickiewiczem po Europie9. Znajomość Pola z Odyńcem rozpoczęła się
w trakcie pobytu Pola w Dreźnie, w 1832 r., kiedy jako wysłannik gen.
Józefa Bema przebywał tam w sprawach emigracji po powstaniu listopadowym. W Dreźnie oprócz Odyńca poznał Mickiewicza i krąg jego
przyjaciół oraz Klaudynę Potocką. Spotkanie z wieszczem wywarło
na Polu ogromne wrażenie, szczególnie że wówczas poeta przedstawił Mickiewiczowi swoje liryki z rozpoczętego zbioru Pieśni Janusza
8
Listy z podróży wyd. w częściach w „Kronice Rodzinnej” 1867−1878, całość druk: 1875
t. 1-2, (Seria druga) 1876 t. 3, (Seria trzecia i czwarta) 1878 t. 4.
9
Hasło: ,,Odyniec Antoni Edward (1804-1885)”, Bibliografia Literatury Polskiej. Nowy
Korbut (dalej: Nowy Korbut), oprac. pod kier. I. Śliwińskiej i St. Stupkiewicza, t. 8, Warszawa 1969, s. 517−528. Zob. też R. Skręt, hasło: ,,Odyniec Antoni Edward (1804-1885)”, Polski Słownik Biograficzny (dalej: PSB), t. 23, Kraków 1978, s. 571-576; Dawni pisarze polscy
od początków piśmiennictwa do Młodej Polski. Przewodnik biograficzny i bibliograficzny (dalej: Dawni pisarze polscy), praca zbiorowa, koordynacja całości R. Loth, t. III, Warszawa 2002,
s. 168−170.
75
Colloquia Litteraria
i uzyskał ich aprobatę10. Kolejnym spotkaniem po latach, jak wynika
z listów, była współpraca przy piśmie „Kronika Rodzinna”, założonym przez Aleksandrę Borkowską (1828-1898) – powieściopisarkę,
filantropkę, redaktor m.in. (z Józefą Śmigielską) „Kółka Domowego”, „Wieczorów Rodzinnych”; autorkę m.in. Wspomnień z przeszłości (1860), Powieści i opowiadań dla młodego wieku (1874), książek
do nabożeństwa Ołtarzyk nabożny i Ołtarzyk codzienny, opowiadań
historycznych drukowanych w „Rozrywkach dla młodego wieku”11.
Korespondencja Pola w przeważającej części porusza sprawy wydawnicze związane z rozpoczętą w 1867 r. współpracą z „Kroniką Rodzinną”, w tym ustalenia dotyczące terminów dostarczania tekstów,
rodzaju nadsyłanych do pisma artykułów i wynagrodzeń. „Kronika
Rodzinna”, wychodząca w latach 1867−1914, była dwutygodnikiem
konserwatywno-katolickim. W latach 1867−1873 pismo głównie skupiało się na literaturze. Pojawiały się tu wiersze i powieści, relacje
z podróży i wycieczek krajoznawczych, w tym Wspomnienia z Niemiec. Wyjątki z pamiętników Wincentego Pola. Po roku 1873 „Kronika” staje się pismem katolickim zaangażowanym społecznie, polemizującym z innymi dziennikami. Stanowczo przeciwstawia się
ateizmowi, materializmowi i pozytywizmowi, propaguje wzór idealnej rodziny, cechą wyróżniającą jest kult Mickiewicza i poezji doby
romantycznej. Na jej łamach drukowano artykuły filozoficzne, teksty dotyczące nauk ścisłych, dokumenty historyczne oraz pamiętniki, wspomnienia i korespondencję. Na konserwatywny program
pisma osadzony w kulturze chrześcijańskiej i kultywujący rolę wieszcza duży wpływ miał główny współpracownik Odyniec12. Nazywany ostatnim poetą romantykiem, po wydaniu Listów z podróży stał się
bardzo popularny w kręgu ziemiaństwa i inteligencji. Dzięki tej popu10
J. Hanik i J. Rosnowska, hasło: ,,Pol Wincenty”, PSB, t. 27, Kraków 1982, s. 256. Zob.
też Dawni pisarze polscy t. I, Warszawa 2000, s. 266−270.
11
H. Cichowski, hasło: ,,Borkowska z Chomętowskich Aleksandra”, PSB, t. 2, Kraków
1936, s. 327−328. Zob. też hasło: ,,Borkowska Aleksandra”, w: Nowy Korbut, t. 7, Warszawa
1968, s. 164−165.
12
J. Łojek, J. Myśliński, W. Władyka, Dzieje prasy polskiej, Warszawa 1989, s. 54-65;
K. Lutyńska, Ideologia czasopism rodzinnych Królestwa Polskiego w latach 1860−1880, „Przegląd Nauk Historycznych i Społecznych” VII, 1956, s. 289−329.
76
Nieznane listy Wincentego Pola
Pierwsza strona czasopisma „Kronika Rodzinna” 1867, nr 1
77
Colloquia Litteraria
larności oraz kontaktom towarzyskim i literackim udało mu się skupić
wokół pisma wiele wybitnych osobowości, m.in. Ignacego Domejkę, Adama Goltza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Teofila Lenartowicza, Jadwigę Łuszczewską, Gabrielę Puzyninę, Lucjana Siemieńskiego, Jana Zachariasiewicza, Józefa Bohdana Zaleskiego, Eleonorę
Ziemięcką13. Jak wynika z listu z 14 czerwca 1867 r., do współpracy
przy piśmie w imieniu redaktor Borkowskiej zaprosił również Pola.
Poeta chętnie przystał na tę ofertę. Jednak zgoda na pracę w piśmie
wypływała nie tylko ze względów ideologicznych – jak sam przyznawał w liście do Borkowskiej z 9 listopada 1867 r., bardzo mu odpowiadał konserwatywny charakter pisma – ale także z powodów finansowych. Poeta już od dawna walczył z postępującą chorobą oczu,
a w 1867 r. w wyniku pogarszającego się stanu zdrowia musiał opuścić Lwów i przenieść się do Krakowa, gdzie oczekiwał na operację.
Zabieg zdjęcia katarakty z jednego oka wykonano 16 maja 1868 r.,
niestety operacja nie powiodła się i Pol stracił wzrok. Już od połowy
lat 50. XIX w. samodzielne pisanie sprawiało mu ogromną trudność.
Jednak próbował pracować sam, szczególnie rano, w godzinach popołudniowych przepisywaniem rękopisów do ponownego wydania oraz
redakcją utworów zajmowały się dzieci Pola – jak wspomina w liście do Karola Rogawskiego 8 stycznia 1859 r. – „Zosia jest lektorką
moją, Julcia pisarzem [...]. Rano piszę sam, wieczorem dyktuję [...]”14.
Pogarszający się stan zdrowia Pola spowodował, że pomoc rodziny
i wynajętych sekretarzy stała się niezbędna w dalszej pracy twórczej
i zawodowej. Już w 1866 r. w korespondencji do przyjaciół pisał
o swojej całkowitej ślepocie15. W tej sytuacji nie trudno zrozumieć
prośbę poety w liście do Odyńca z 4 lipca 1867 r. o terminowe wypłaty honorarium przez redakcję.
W listach Pol często wraca do wspomnień z czasów drezdeńskich
(1832), kiedy dzięki Odyńcowi poznał Mickiewicza. Ten okres dla
pisarza jest bardzo znamienny, właściwie staje się początkiem jego
Ibidem, s. 297.
„Listy z ziemi naszej”. Korespondencja Wincentego Pola z lat 1826−1872, zebrał, oprac.
i wstępem opatrzył Z. Sudolski, Warszawa 2004 (dalej: Sudolski 2004), list nr 301, s. 336.
15
Sudolski 2004, list nr 267, s. 307; 328, s. 367-369; 388 i 389, s. 413-415; Hanik i Rosnowska, op.cit., s. 262−263.
13
14
78
Nieznane listy Wincentego Pola
poetyckiej twórczości. Odyniec w swoich listach namawia Pola do
napisania pamiętników i przekazanie w nich przyszłym pokoleniom
atmosfery i ducha tamtych wydarzeń. Uczucie tęsknoty za odchodzącą epoką powoduje, że Pol chętnie przystaje na tę propozycję, ale
z powodu trudności w pisaniu, w liście z 26 czerwca 1869 r. sugeruje, aby wspomnienia miały formę korespondencji wymienianej między nim a Odyńcem. Swój pomysł przedstawia również Borkowskiej.
Jednak taka korespondencja nigdy nie powstała, może z powodu „troski o chleb powszedni”16.
*
Korespondencja Pola do Odyńca i Borkowskiej przedstawiona
w niniejszym artykule nie była znana w całości, a tylko trzy listy (ze
Lwowa 14 czerwca 1867, 22 lipca 1867; z Krakowa, 11 lutego 1869)
z dziewięciu zostały opublikowane. Po raz pierwszy ogłoszono je
w „Kronice Rodzinnej”17. Krótki fragment listu z 22 lipca 1867 r.
znalazł się we wstępie K. Lewickiego do Pamiętników Pola18. Listy
z 14 czerwca 1867 i 11 lutego 1869 r. wcześniej nie były przedrukowywane. Dopiero w publikacji Listy z ziemi naszej...19 podejmującej
próbę zebrania i opracowania całej korespondencji Wincentego Pola
znalazły się znane z „Kroniki Rodzinnej” trzy listy poety20. Zarówno
pierwodruk, jak i późniejsze wydania nie stanowią pełnej wersji tekstu. Usunięto fragmenty dotyczące spraw wydawniczych związanych
z publikacją artykułów, pozyskiwaniem nowych autorów, kwestią finansową, a także prywatnych wiadomości o różnych znajomych ze
środowiska literackiego Krakowa czy Lwowa. Rękopisy w tych miejscach noszą ślady skreśleń ołówkiem, naniesionych prawdopodobnie
przez A. Borkowską. Brak części tekstu w pierwodruku spowodował,
Cytat z listu Pola z 11 II 1869.
„Kronika Rodzinna” 1883, t. 22, s. 681−683.
18
W. Pol, Pamiętniki, oprac. K. Lewicki, Kraków 1960 (dalej: Pamiętniki 1960). Zob. też
przyp. 71.
19
Sudolski 2004, list z 14 VI 1867, s. 432−433; list z 22 VII 1867, s. 436; list z 11 II 1869,
s. 466−467.
20
Z. Sudolski podaje, że listy z 14 VI i 22 VII 1867 zostały opublikowane we fragmentach w „Przewodniku Naukowym i Literackim” 1905, t. 33, s. 1128 i 1129. Jest to błędna informacja. W podanym piśmie są przedrukowane listy Pola (s. 19, 114, 234), ale listów do Edwarda Odyńca nie ma.
16
17
79
Colloquia Litteraria
że niektóre informacje zawarte w listach zostały inaczej odczytane
przez edytora Listów z ziemi naszej..., a w komentarzach błędnie wyjaśniane. Autorka niniejszego artykułu starała się wychwycić wszelkie
rozbieżności i sprostować powstałe na skutek braków nieprawidłowe
wnioski. Wszystkie odnalezione listy zostały ogłoszone tu w całości,
do autografów znanych z „Kroniki Rodzinnej” dodano usunięte fragmenty, zaznaczając to objaśnieniem w komentarzach.
Warto zwrócić uwagę, że rękopisy poszczególnych listów napisane są różnym charakterem pisma. W związku z tym przeprowadzono badania porównawcze autografów Pola z początku lat 50. XIX w.
z Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza21 z listami znajdującymi się
w Zamku Królewskim, z których wynika, że mamy do czynienia z autoryzowanymi rękopisami22. Listy pisały różne osoby pod dyktando
poety, on jedynie składał swój podpis: „Wincenty Pol” lub „WPol”,
który widnieje w ośmiu listach na końcu rękopisu, w jednym przypadku jest przed postscriptum.
Przy opracowaniu rękopisów kierowano się ustaleniami i zasadami edytorskimi przyjętymi w najnowszych publikacjach tekstów
XIX-wiecznych, w tym ze wspomnianego już zbioru listów W. Pol.
opracowanego przez Zbigniewa Sudolskiego oraz z najnowszej publikacji Adam Mickiewicz, Dzieła. Wydanie Rocznicowe 1798-1998,
cz. IV, t. XVII: Listy 1849-1855, oprac. M. Dernałowicz, E. Jaworska,
M. Zielińska, Warszawa 2005.
We wszystkich listach wprowadzono jednolitą pisownię zaimków
grzecznościowych, konsekwentnie wprowadzając dla nich wielkie litery. Ujednolicono końcówki narzędnika i miejscownika przymiotników rodzaju męskiego i nijakiego -em, -emi na -im, -ym, -imi, -ymi.
21
Składam podziękowania Panu Tadeuszowi Januszewskiemu, kierownikowi Działu Rękopisów w Muzeum Literatury, za udostępnienie autografów Pola i pomoc w badaniach porównawczych materiału.
22
Jako rękopis autoryzowany należy przyjąć umownie tekst podyktowany osobie piszącej, którego treść była weryfikowany przez ponowne słuchanie. Prawdopodobnie sekretarz dokładnie przenosił na papier dyktowany tekst, nie redagował listu po napisaniu i nie nadawał
swojego układu, o czym świadczy w jednym z listów postscriptum (list Pola do Odyńca z 4 VII
1867). Prawdopodobnie na prośbę Pola zaznaczał akapity, podkreślał tytuły utworów, a także
zachował charakterystyczne dla autora formy gramatyczne czasowników (przyszle, zastarzał,
rabiało) oraz archaiczne rzeczowników (wyjezdnem). Można mieć nadzieję, że listy wychodzące spod pióra sekretarzy odzwierciedlały intencję autora.
80
Nieznane listy Wincentego Pola
Ścieśnioną samogłoskę é pojawiającą się niekonsekwentnie zamieniono na samogłoskę jasną. Modernizacji uległa interpunkcja.
Poprawiono bez omówienia niewątpliwe pomyłki sekretarza, wynikające z pośpiechu, niewiedzy lub niedosłyszenia, np. zgubienie jakieś litery, błędy ortograficzne typu: ucz (ócz) czy in angustis (in angustiis), w wyrazach obcego pochodzenia zrezygnowano z podwojeń
spółgłosek.
Zachowano stare formy gramatyczne: przyszle, przeszle, zastarzał,
rabiało, oraz używane w listach archaizmy: folga, uobyczajenia, wyjezdnem, zaliczając je do indywidualnych cech języka autora.
Pozostawiono podkreślenia, które występowały w listach, i zaznaczono je rozstrzelonym drukiem.
Konsekwentnie wprowadzono zapis wymienianych w listach tytułów utworów – kursywą, zaś tytułów czasopism w cudzysłowie.
Zachowano nawiasy okrągłe ( ) używane w listach; wprowadzono ostrokątne < > dla oznaczenia nielicznych uzupełnień edytorskich
oraz nawiasy kwadratowe [ ] dla rozwinięcia występujących skrótów.
*
[Lwów, 14 czerwca 1867]
Drogi Panie Edwardzie23.
Jakież to wspomnienia i uczucia wywołał w duszy mojej Twój list!
Gdzie stąd do owąd?! Już nawet myślą trudno przebiec powtórnie tę
drogę, na której początku postać mi Twoja świeci24. Komu to mówić
dziś o tym, cośmy wnieśli i dali, z jaką miłością, jakim sercem? Komu
to mówić, co z tego świat zrobił?! I czym to zapłacił!
Spotkać świadka wspólnej drogi u kresu tej ciernistej drogi – oto
wielkie szczęście! Gdybym Cię w życiu jeszcze ujrzał, wyżaliłbym
się Tobie! Gdybym na Twojej piersi głowę złożył, jak niegdyś młodzieńcem, wypłakałbym całą boleść życia! Gdybym mógł przemówić
do Ciebie, poniósłbym Ci słowo pociechy! Ale papierowi żalić się nie
Antoni Edward Odyniec.
Pol wspomina pierwsze spotkanie z Odyńcem w maju 1832 w Dreźnie, gdzie przebywał jako wysłannik gen. Józefa Bema w sprawach emigracji (Sudolski 2004, list nr 407,
s. 432433).
23
24
81
Colloquia Litteraria
będę – płakać pono już nie trzeba, kiedy Bóg wziął oczy, a pociechę
czerpiemy z jednego źródła – z Boga i uczucia dopełnionego obowiązku. Więc przyjm żal niewyżalony, łzę niewypłakaną, pociechę niewysłowioną i wdzięcznego serca zapewnienie, że między żywymi Ciebie
tylko jeszcze odszukuje dusza uczuciem Janusza Nowiny25...
Nie ma rzeczy, w której bym nie umiał być Ci powolnym, a cóż dopiero kiedy chodzi o to, o rzecz tak miłą, aby z Tobą do jednego pisma26 przyłożyć ręki.
Strata wzroku27 oddzieliła mnie od świata, ale nie oddzieliła ani od
prac moich, ani od starych przyjaciół.
Poważam bardzo pisma pani Borkowskiej28 i stanowisko przez nią
zajęte w literaturze niewieściej – nie wiedziałem, że tak blisko Ciebie
stoi29 – i rad należeć będę do „Kroniki Rodzinnej”30 jako współpracownik stały, ale proszę o jej program, bo prócz wszelkich trudności
pisania dla Warszawy, mam jeszcze i te, że do nowych robót przybierać się nie mogę31 – a więc tym tylko rozporządzać zdołam, co dopełnia dawniejsze prace moje32.
Naukowo pracowałem na polu nauk przyrodniczych, mianowicie
na polu geografii polskiej – mam tedy Widoki kraju, które Kossak33
25
Pseudonim pisarza używany we wczesnym okresie twórczości (Sudolski 2004, list nr
407, s. 432433).
26
Chodzi tu o „Kronikę Rodzinną”, pismo dwutygodniowe wyd. w Warszawie w latach
1867−1914, poświęcone sprawom literackim, obyczajowym i społecznym.
27
Od 2. poł. lat 50. XIX w. Pol walczył z chorobą oczu. 16 V 1868 poddał się operacji
zdjęcia katarakty z jednego oka (na drugie był niewidomy od urodzenia), która niestety nie powiodła się i całkowicie stracił wzrok. Zob. też przyp. 31 i 52.
28
Borkowska – Aleksandra z Chomętowskich Borkowska (1828-1898) – publicystka, redagowała „Kółko Domowe” (1861−1867), „Kronikę Rodzinną” (1867-1898) „Wieczory Rodzinne” (od 1889).
29
Aleksandra Borkowska była siostrą zięcia Odyńca Stanisława Chomętowskiego
(1838−1881), znanego psychiatry, ożenionego z Teresą Odyńcówną w 1866.
30
Odyniec jako główny współpracownik „Kroniki Rodzinnej” w imieniu redaktor Borkowskiej zaprosił Pola do współpracy przy tworzeniu nowego czasopisma warszawskiego. Zob.
Sudolski 2004, list nr 72 z 1. poł. 1867, s. 628, w którym Odyniec przypomina o wcześniejszej
prośbie nawiązania współpracy z „Kroniką Rodzinną”.
31
Od 1857 Pol większość swoich utworów i listy dyktował wynajętym sekretarzom, także
dzieci Pola pomagały mu w pracy. Zob. przyp. 15.
32
W pierwodruku brak tego akapitu, został usunięty prawdopodobnie przez redaktorkę
A. Borkowską. W autografie został przekreślony ołówkiem.
33
Zapewne chodzi o zaprzyjaźnionego z Polem Juliusza Kossaka (1824−1899) – malarza,
rysownika i ilustratora; specjalizującego się w malarstwie historycznym i batalistycznym. Od
82
Nieznane listy Wincentego Pola
ilustruje w „Tygodniku Ilustrowanym”, gdzie je nazwano Obrazami
z natury i życia34. Przechodzą w nich typowe pod względem natury widoki naszego historycznego obszaru. Może się z nimi spotkasz
w „Ilustrowanym Tygodniku”: tego rodzaju tedy obrazami ojczystej
natury mógłbym służyć.
Mam Pamiętniki sioła35 – te obejmują doświadczenia zebrane w zetknięciu z ludem, pod względem uobyczajenia36, szkoły, ładu i zarządu moralnego włościan. Jeden ustęp taki każę przepisać i przeszlę go
wkrótce. Mogę dać także wyjątki z Pamiętników podróży37 po świecie
– i z nich każę ustęp przepisać. Zresztą nie wiem, o co chodzi? Jeżeli
o tak zwaną ludową literaturę, to do niej należeć nie mogę – bo znam
tylko naród i szkołę, i do podziału nawet jeszcze w życiu duchowym
nie przyłożę ręki.
Poetyczny mój zawód skończyłem wydaniem Pieśni o domu naszym38 – i do niej leżały pierwsze zadatki w tych czasach, w których
z panią Klaudią, z Tobą, z Adamem, z Stefanem i z Januszem Czetwertyńskim żyłem39. Po tej pieśni nic się więcej ode mnie spodziewać
1860 Kossak kierował działem artystycznym „Tygodnika Ilustrowanego” i do 1868 zajmował
się głównie pracą ilustratorską. Był jednym z inicjatorów utworzenia w Krakowie Muzeum Narodowego. (Inne utwory Pola opatrzone ilustracjami Kossaka: Obrazy litewskie, Rok myśliwca,
Pacholę hetmańskie, Mohort).
34
Obrazy z życia i natury. Północny wschód Europy, druk fragmentów w „Tygodniku
Ilustrowanym” 1867, nr 392, s. 150−152; nr 393, s. 160−163; nr 416, s. 123−127; nr 417,
s. 135−139; 1869, nr 53, s. 5−7; nr 54, s. 16−18; całość w seriach I-II, Kraków 1869−1870.
Artykuły ilustrował Kossak, później we współpracy z Alfredem Schouppe (1812−1899), malarzem, pejzażystą, jednym z założycieli Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie.
35
W opracowaniu Z. Sudolskiego nie ma informacji na ten temat. Prawdopodobnie chodzi
o artykuł Z pamiętników sioła, wydany w „Kłosach i Kwiatach” 1869; podano za: Hanik i Rosnowska, op.cit., s. 261. Nie znaleziono więcej informacji na temat tego czasopisma.
36
Uobyczajenia – dawna forma rzeczownikowa czasownika uobyczaić.
37
Brak wiadomości o tym utworze.
38
Pieśń o domu naszym wydana we fragmentach w „Dzienniku Literackim” 1858, nr 116,
s. 940−941, i „Gazecie Codziennej” 1858, nr 247, s. 1−2, całość Lwów 1866 (Sudolski 2004,
list nr 407, s. 432−433). Nie jest to ostatni utwór Pola, jak zapowiada w liście. Oprócz artykułu Kilka kart z krwawego rocznika, Lipsk 1864, i prelekcji Pamiętnik do literatury polskiej XIX
wieku, Lwów 1866, Dwie prelekcje o potrzebie wykładu geografii handlowej, Lwów 1866, napisał dramat Powódź, wystawiony we Lwowie w 1865.
39
Wspomnienie pobytu w Dreźnie w 1832 i spotkań z Klaudyną z Działyńskich Potocką
(1801−1836), Adamem Mickiewiczem (1798−1855), Stefanem Garczyńskim (1805−1833) i Januszem Czetwertyńskim (1805−1837) (Sudolski 2004, list nr 407, s. 432−433); (inf. o Czetwertyńskim zob. list Pola z 25 XI 1867, przyp. 97).
83
Colloquia Litteraria
nie można – i niczego więcej dać nie mogę, bom tak skończył, jak zacząłem – co nie dośpiewam, chyba tylko już wymodlić można.
Otóż proś panią Borkowską, aby mi nadesłała program swego
pisma i rozmiary jego, bo jeżeli pisemko małych rozmiarów, to trzeba
by z umysłu40 pisać dla niego artykuły, a tego ja już zrobić nie mogę
– bo mnie chodzi o wypróżnianie tek i skupianie robót, bo i tak wiele
czasu i pracy musiałem w życiu rozmieniać na drobną monetę. Jeszcze jedno o co proszę, jeśli punktualności w korespondencji, bo ja nie
mogąc sam pisać, chciałbym listem i przesyłką znać rzecz za odprawioną41.
Na tym kończę drogi mój panie Edwardzie42, pozdrawiając wszystkich Twoich od serca i polecając się nieoszacowanej przyjaźni Twojej jako powolny sługa
[własnoręcznie:] W Pol
Ze Lwowa, na Żelaznej Wodzie
willa Stillera43 –14 czerwca 1867.
[Karta adresowana:] Wielmożny Pan A. Edward Odyniec w Warszawie, plac Zielony – dom Zamojskich 1066 / pieczęć: LEMBERG 14/6
Rękopis w Archiwum Zamku Królewskiego w Warszawie (dalej: AZK), materiały nieopracowane, tymczasowa sygn. D III/I/39, rękopis autoryzowany; pierwodruk: „Kronika Rodzinna” 1883, nr 22, s. 681−682; przedruk w: Sudolski 2004, s. 432–433.
„Z umysłu” – w znaczeniu: napisać nowy artykuł.
W pierwodruku brakuje również tego akapitu, jak wcześniejszy prawdopodobnie został
usunięty przez redaktorkę A. Borkowską. W autografie został przekreślony ołówkiem.
42
Odpowiedź Odyńca na list Pola zob. Sudolski 2004, list nr 73 z 19 VII 1867, s. 628.
43
Żelazna Woda to park we Lwowie, jego nazwa pochodzi od występujących tu żelazistych źródeł. Willa Stillera znajdowała się w pobliżu parku. Prawdopodobnie właścicielem willi był Bonifacy Stiller (1823−1884), kupiec, twórca fundacji na rzecz wdów i sierot po lekarzach, pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim. W pierwodruku usunięto adres Pola podany na końcu listu. W publikacji Z. Sudolskiego pod listem Pola do J.I. Kraszewskiego (nr 406,
s. 427−432) widnieje adres „Na Żelaznej Wodzie – Willa Stellera.”, został on błędnie zapisany przez sekretarza. W korespondencji Pola, przedstawionej w niniejszym artykule, wysłanej
ze Lwowa wszędzie w adresie podano willę „Stillera”. Poprawny zapis nazwy willi potwierdza
ustalenia poczynione przez Z. Sudolskiego dotyczące prawdopodobnego właściciela Bonifacego Stillera. Z. Sudolski podaje w przyp. 10 do wspomnianego listu (s. 432) informację, że Żelazna Woda jest dzielnicą Lwowa, podczas gdy z dostępnych przewodników po Lwowie z końca
wieku XIX i współczesnych wynika jednoznacznie, że nazwa ta odnosi się tylko do parku, który znajduje się w dzielnicy Zofiówka.
40
41
84
Nieznane listy Wincentego Pola
List Wincentego Pola do Antoniego Edwarda Odyńca,
14 czerwca 1867 r., AZK, Korespondencja A.E. Odyńca i A. Borkowskiej,
tymczas. sygn. D III/I/39
85
Colloquia Litteraria
[Lwów, 4 lipca 1867]
Mój Drogi Panie Edwardzie,
Zaledwo byś uwierzył, ile mnie uszczęśliwiło odnowienie stosunków z Tobą44.
W uczuciu straconej pikiety45, stojąc na stanowisku moim przez lata,
pojmiesz, jaką otuchą mnie napawa przyjaźń Twoja, słowo Twoje.
Posełam46 tedy coś chciał do „R o d z i n n e j K r o n i k i”: dwa
wyjątki z P a m i ę t n i k ó w s i o ł a47 i dwa P a m i ę t n i k ó w
p o d r ó ż y p o N i e m c z e c h48 – a upraszam i Ciebie, i panią Borkowską o otwartość, czy się tego rodzaju artykuły nadadzą? – Ja nie
mogę z umysłu49 pisać rzeczy nowych50 do „Kroniki”51 – mogę to lub
owo wyjąć z teki, zastosować do dzisiejszego położenia dzienników,
i owo jest wszystko, co zrobić mogę.
Nie znam sił, jakimi rozporządza Redakcja przyszła, i jeżeli na stałe współpracownictwo liczyć mogę, chętnie bym co miesiąc jeden lub
dwa artykuły przesłał – bo żyję jedynie i to biednie z pióra, i mogę tylko dawać artykuły do pisma, które je honorować zechce.
Bez pisarza i lektora jestem bezwładny, a kilkadziesiąt złotych
kosztuje pisarz52 miesięcznie i nie pyta się oto, czy ja co zarobię czy
nie – otóż o regularność chodzi mi. Przestaję na tym honorarium, jakie
mi Redakcja przeznaczy – wiem, że o stosunki cenzury nie zawadzę53,
ale się ani obliczać, ani targować nie będę, ani się o honorarium upominać mogę, odsyłając artykuły z listem. Proszę przeto o odesłanie mi
Nawiązanie do propozycji Odyńca współpracy przy „Kronice Rodzinnej”.
Tu prawdopodobnie w znaczeniu ideały, postawa życiowa.
46
Posełam (dawne) – od czasownika posłać.
47
Chodzi o tekst Z pamiętników sioła, zob. przyp. 35.
48
Mowa tu o Wspomnieniach z Niemiec. Wyjątkach z pamiętników Wincentego Pola. Po
raz pierwszy drukowane na łamach pisma „Kronika Rodzinna” 1867, nr 1, 7; 1868, nr 8, 15, 16,
przedruk: „Strzecha” 1868, s. 184188, 220222; następnie całość opublikowana w tomie X
Dzieł W. Pola, Lwów 1878, s. 334−350.
49
Zob. przyp. 40.
50
Zob. przyp. 27 i 31.
51
„Kronika Rodzinna”.
52
Chodzi tu zapewne o pisarza-sekretarza, którego wynajmował Pol do czytania i przepisywania swoich utworów, redakcji tekstów i pisania listów. Zob. też przyp. 27 i 31.
53
Pol jest przekonany, że jego artykuły nie będą sprawiać kłopotu cenzurze.
44
45
86
Nieznane listy Wincentego Pola
honorarium po odebraniu artykułów, bo ja jednym listem i przesyłką
chcę mieć za każdym razem rzecz skończoną.
Jeszcze jedno o co proszę, jest: abym odbierał pocztą pod adresem
własnym każdy numer „K r o n i k i” od czasu54, jak wychodzić zacznie55. Przesłanie pisma na ręce księgarza i po upływie kwartału nie
zdało się dla mnie. Nie mam czasu słuchać z kolei kilkunastu numerów56, bo dziennie tylko załatwiam roboty bieżące, a zaległości odkładam na stronę, myśląc tylko o załatwieniu zaległości prac własnych.
Z całą otwartością piszę do Ciebie i tak jakbym do pani Borkowskiej pisać nie mógł – i upraszam Cię o stanowczą odpowiedź pod
względem tych praktycznych kwestii.
Mówiłem z p. Dębickim57 – zacny to chłopiec i będzie pisarz z powołania, jakich dziś w młodym pokoleniu nie spostrzegam. Od niego
możecie się dobrych rzeczy spodziewać. Będę także mówił z panem
Maurycym58 – i on coś przyszle59, lubo regularnie przesyłać nie będzie; ale od Bielowskiego60 nie spodziewaj się artykułów – zastarzał61
w duchu, a wziął młodą i piękną żonę, więc nawet o Pompei Trogu62
54
„Kronika Rodzinna” zaczęła wychodzić w październiku 1867. Zob. też list Pola do Borkowskiej, 9 XI 1867, przyp. 116.
55
Zgodnie z prośbą Pola redakcja przesyłała mu kolejne numery czasopisma, zob. list Pola
do Borkowskiej z 9 XI 1867.
56
Z powodu postępującej choroby oczu Pol zmuszony był korzystać z pomocy lektorów
przy czytaniu prasy.
57
Dębicki Ludwik Zygmunt (1843−1908) – pisarz, publicysta, dziennikarz, stały współpracownik krakowskiego pisma „Czas”.
58
Chodzi tu prawdopodobnie o Maurycego Dzieduszyckiego (1813−1877), literata, kuratora Ossolineum w latach 1851−1869, przyjaciela Pola jeszcze z czasów studiów na Uniwersytecie Lwowskim (1832−1836).
59
Przyszle (dawne) – od czasownika „przysłać”.
60
Mowa o Auguście Bielowskim (1806−1876), historyku, uczestniku powstania listopadowego, aresztowanym za działalność konspiracyjną i więzionym w latach 1834−1836. Od 1869
Bielowski był dyrektorem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie i wydawcą źródeł Monumenta Poloniae Historica.
61
Zastarzał (dawne) – od czasownika dk zestarzeć się (w znaczeniu: dożyć późnego wieku, trwając w czymś).
62
Porównanie Bielowskiego z Pompeiusem Trogusem (I w. p.n.e./I w. n.e.), historykiem
rzymskim, autorem historii powszechnej (Historiae Philippicae) w 44 księgach, i ironiczna sugestia, że przez powtórny ożenek wydawca zapomniał o swoim powołaniu i pracy zawodowej.
87
Colloquia Litteraria
zapomniał, a chcąc od niego artykuł uzyskać wypadałoby się chyba
udać do redakcji familijnej p. Bielowskiej63.
Zapewne widujesz się z Juliuszem Kossakiem – zapytaj go proszę,
czy odebrał ostatni artykuł mój do „Tygodnika Ilustrowanego” przesyłany N a B e s k i d z i e64? I proś go o to, aby mi Redakcja honorarium odesłała.
Dwa tygodnie leżałem teraz w łóżku – kurcz żołądka i jakaś gorączka przyplątała się – wczoraj powstałem pierwszy raz z łóżka – i przeszlę w tych dniach drugą część N a B e s k i d z i e do łaski pana Juliusza.
Do listu tego dołączam bilet do pani Borkowskiej65 – racz mnie Jej
polecić łaskawie, a sam przyjm ode mnie zapewnienia niezmiennej
przyjaźni i najgłębszego uszanowania, z jakim zostaję Twoim powolnym sługą
[własnoręcznie:] Wincenty Pol
Pani Eleonorze66 serdeczne pozdrowienia przesyłam.
Na Żelaznej Wodzie – w willi Stillera67
ze Lwowa 4 lipca 1867.
Rękopis w AZK, zbiór nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/40; rękopis autoryzowany, list dotąd niedrukowany.
63
Bielowski po śmierci żony Korduli Wisłockiej w 1865 ożenił się po raz drugi z Justyną Wisłocką. Prawdopodobnie Pol chciał zasugerować, że wszelkie decyzje w sprawie tekstów
Bielowskiego podejmuje jego żona.
64
Chodzi zapewne o artykuł Na Beskidzie, wyjątek z utworu Obrazy z życia i natury
W. Pola, ilustrowany przez Juliusza Kossaka, „Tygodnik Ilustrowany” 1869, nr 53, s. 5−7, nr
54, s. 16−18. Zob. też przyp. 34.
65
Nie jest znany bilet adresowany do Aleksandry Borkowskiej, o którym wspomina poeta.
66
Eleonora Ziemięcka (1815−1869), filozof, publicystka, współpracowała z czasopismami warszawskimi, m.in. z „Jutrzenką”, „Kółkiem Domowym”, „Przeglądem Tygodniowym”
i „Kroniką Rodzinną”.
67
Zob. przyp. 43.
88
Nieznane listy Wincentego Pola
[Lwów, 22 lipca 1867]
Drogi Panie Edwardzie!
Dnia 3 b.m. wysłałem do Ciebie list68, a w nim były cztery artyku69
ły do przyszłej „Kroniki Rodzinnej”, której chcę być współpracownikiem na łaskawe wezwanie Twoje i pani Borkowskiej. Nie wiem,
czy Cię ten list doszedł? Czy się tego rodzaju artykuły zdały dla Redakcji? Czy mam kazać dalsze przepisywać? Na to wszystko upraszam o odpowiedź.
Ja należę do tego rodzaju zwierząt domowych, które raz założone do roboty ciągną. Otóż zapytuję, czy mnie za zaprzężonego uważasz?
Na jeden punkt ostatniego Twego listu nie odpowiedziałem drogi
panie Edwardzie i gdyby to nie z Tobą sprawa była, powiedziałbym:
I nie wódź nas na pokuszenie!70 Żądasz ode mnie, bym opisał nasze
drezdeńskie czasy? Myślę o nich często – ale czy podołam Twemu zadaniu? Chyba że jako starszy po służbie każesz mi to zrobić, to zrobię
i złożę się Twym rozkazem. Osoby i stosunki nie trudno będzie opisać,
ale trudno się wznieść do Twego wysokiego nastroju ducha, który ówczesne koło drezdeńskie ożywiał. Trudno będzie dać dzisiejszemu pokoleniu wyobrażenie o oddechu tej atmosfery duchowej, która nasze
pokolenie otaczała; w każdym razie można taki ustęp z pamiętników71
podać dopiero z trumny żyjącemu światu. Ale kiedy chcesz, kiedy żądasz tego po mnie, to zrobię to. Jedyną i pierwszą zachętę, jaką w życiu do zawodu poetycznego otrzymałem, otrzymałem od Ciebie72 –
masz tedy prawo żądać, abym zrobił, co każesz, ale daj mi i tym razem
68
Wspomniany list Pola, o którym pisze Z. Sudolski, że się nie zachował, znajduje się
w AZK i datowany jest na 4 lipca 1867 (materiały nieopracowane, tymczasowa sygn. D III/I/40).
69
Prawdopodobnie chodzi tu o Wspomnienia z Niemiec. Wyjątki z pamiętników, które
wyd. w częściach w „Kronice Rodzinnej” 1867 nr 1, 7; 1868, nr 8, 15, 16.
70
Odwołanie do Modlitwy Pańskiej (Mt 6, 9-13; Łk 11, 2−4) (Sudolski 2004, list nr 411,
s. 436).
71
Zob. Pamiętniki 1960. Pierwszym impulsem do napisania pamiętników stała się korespondencja z Odyńcem, w której przez kilka lat publicysta namawiał Pola do opisania wspólnego pobytu w Dreźnie w 1832. Za życia Pola nie wydano wspomnień z lat młodości, można je
odnaleźć dopiero w Pamiętnikach wydanych 1960.
72
W trakcie wspomnianego pobytu Pol przedstawił rękopis swoich liryków ze zbioru Pieśni Janusza Odyńcowi i Mickiewiczowi, obaj wyrazili pełną aprobatę i uznanie (Sudolski 2004,
list nr 411, s. 436).
89
Colloquia Litteraria
radę, czy mam to napisać prozą czy wierszem? Może Cię to zdziwi,
więc racz rozważyć, o co proszę i pytam.
Pani Borkowskiej, pani Ziemięckiej73, domowi Twemu pozdrowienia serdeczne przesyłam – a sam racz ode mnie przyjąć wyrazy przyjaźni i uszanowania.
[własnoręcznie:] Wincenty Pol
22 lipca 1867 ze Lwowa
Na Żelaznej Wodzie – willa Stillerów74.
P.D.75 Dębicki76 wyjeżdża <w> tych dni<ach> do Wiednia, zacna to
bardzo dusza – i żal mi tego, że będzie musiał wstąpić w zawód praktyczny i skruszyć pióro, ale takie są nieszczęśliwe stosunki nasze. Napisał on dwa artykuły do „K r o n i k i”77, które są już zapewne w Warszawie – warto by go utrzymać jako współpracownika.
Zapewne czytałeś Jędrusia Koźmiana pamiełaiki, że też już trzecie
pokolenie tych Koźmianów męczyć nas musi78.
Nie wiem, jak daleko w „Ilustrowanym Tygodniku” posunął Kossak moje O b r a z y z ż y c i a i n a t u r y79? Pisz drogi panie Edwardzie – pragnę bardzo listu Twojego80.
Rękopis w AZK, materiał nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/41; rękopis autoryzowany, pierwodruk: „Kronika Rodzinna” 1883 nr 22, s. 682; fragment w: Pamiętniki 1960, s. 10-11; kolejny przedruk w: Sudolski 2004, s. 436-437.
73
W pierwodruku nie ma nazwisk Borkowskiej i Ziemięckiej. W rękopisie zostały przekreślone ołówkiem prawdopodobnie przez redaktorkę „Kroniki” Aleksandrę Borkowską.
74
Zob. przyp. 43.
75
P.D. – skrót od Postdata (hiszp.) – dopisek, postscriptum.
76
Chodzi tu o Ludwika Zygmunta Dębickiego. Zob. przyp. 57.
77
Brakuje informacji o artykułach Dębickiego drukowanych w latach 1867−1869 w „Kronice Rodzinnej”. Nie znaleziono tekstów pisarza ani pod jego nazwiskiem, ani pod pseudonimami, jakich używał.
78
Pol przywołuje tu postać Kajetana Koźmiana i jego Pamiętniki wydane w latach 1858–
–1865, całość wyd. 1872, później wyd. z komentarzem M. Kaczmarka, Wrocław 1972.
79
Zob. przyp. 34.
80
Tekst postscriptum usunięto z pierwodruku. Tak jak poprzednie fragmenty i ten został
w autografie wykreślony ołówkiem prawdopodobnie przez Borkowską.
90
Fragment artykułu W. Pola, Obrazy z życia i natury, cz. III Z puszczy (z rysunkami J. Kossaka i
A. Schouppe’go), „Tygodnik Ilustrowany” 1867, nr 416, s. 124-125
Nieznane listy Wincentego Pola
91
Colloquia Litteraria
[Lwów, 2 sierpnia 1867]
Drogi Panie Edwardzie,
Piszę tylko krótko, przesyłając Ci do „Kroniki Rodzinnej” dwa artykuły pana Ludwika Dębickiego81 i dalszy ciąg W s p o m n i e ń
z N i e m i e c (część III)82, upraszając abyś raczył odpowiedzieć, iż
poprzednio przeze mnie posłane artykuły otrzymałeś – i czy mam dalszy ich ciąg na przyszłość przesyłać?
Ściskam Cię serdecznie z uszanowaniem i przyjaźnią.
[własnoręcznie:] WPol
Ze Lwowa 2 sierpnia 1867
Żelazna Woda, willa Stillera83
Rękopis w AZK, zbiór nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/48; rękopis autoryzowany, list dotąd niedrukowany.
[Kraków, 29 października 1867]
Drogi Panie Edwardzie!
List ten piszę z Krakowa od poczciwego Jawornickiego84, który się
z Tobą widział, dowiedziałem się, żeś z lubelskiej wycieczki powrócił już do Warszawy85 – z prawdziwą tedy radością serca zawiązuję
z Tobą rozmowę na nowo i proszę Cię, żebyś pisał do mnie do Krakowa pod adresem moim ulica Szpitalna 39086.
Słyszę, że pierwsze numera „Kroniki Rodzinnej” wyszły w świat87.
Proszę Cię, zarządź tak te rzeczy, żebym ja odbierał regularnie pocztę w Krakowie, bo inaczej pisze się dla pisma, gdy czujemy uderzenie pulsu jego.
81
Brak informacji o artykułach Dębickiego drukowanych w latach 1867−1869 w „Kronice Rodzinnej”.
82
Chodzi tu o Wspomnienia z Niemiec. Wyjątki z pamiętników Wincentego Pola. Zob. też
przyp. 48.
83
Zob. przyp. 43.
84
Nazwisko „poczciwego Jawornickiego” wspomniane zostało także w Pamiętnikach Pola
(Pamiętniki 1960, s. 361), niestety, nie ma bliższych informacji o tej osobie.
85
Brak wiadomości na temat podróży Odyńca na Lubelszczyznę.
86
We wrześniu 1867 Pol z powodu pogarszającego się wzroku przeniósł się do Krakowa.
87
Pierwszy numer „Kroniki Rodzinnej” został wydany 19 IX/1 X 1867.
92
Nieznane listy Wincentego Pola
Ja przyjechałem tu, aby się poddać operacji ócz88, i myślałem, że
w parę tygodni rozstrzygnie się rzecz, ale Dr Rydel89 odracza operację
jeszcze, a że mu ufam, zgodziłem się na to, aby tu pozostać przez zimę
i doczekać się może do wiosny dojrzenia katarakty90.
Nie mały to zawód, we Lwowie został dom cały, a tu trzeba organizować nowy, więc uważam, że katarakta obmyślana z góry dla ludzi majętnych, ale nie dla literatów, skąd taka pomyłka na mnie się
ziścić musiała, i to nie jest mi jasne? Początek wspomnień moich
nadreńskich91 odebrałeś, jeżeli dalszy ciąg mam przysłać, donieś mi
spiesznie o tym, to każę je przepisać. Pani Borkowskiej, pani Twojej92
i Waszej Maryni93 przesyłam pozdrowienia i ukłony. Ciebie ściskam
z uszanowaniem i przyjaźnią.
[własnoręcznie:] WPol
29 października 1867 r.
w Krakowie
Rękopis w AZK, zbiór nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/44; rękopis autoryzowany, list dotąd niedrukowany.
[Kraków, 25 listopada 1867]
Drogi Panie Edwardzie!
List Twój i asygnację na pana Marcelego94 odebrałem. Dziękuję Ci za jedno i za drugie. Dalsze Wspomnienia podróży z Niemiec95
mogę kazać przepisać, kiedy mi mówisz, że się nadają do pisma; ale
co do wiersza, to nie tak łatwa sprawa. Pamiętam, co mi zacny kapitan
Ócz (forma rzadko spotykana) – D. l. mn. rzeczownika „oko”.
Docent Lucjan Rydel przeprowadził operację oka Pola w krakowskim szpitalu.
90
Zob. przyp. 27.
91
Mowa zapewne o utworze Wspomnienia z Niemiec. Wyjątki z pamiętników Wincentego
Pola, zob. też przyp. 48.
92
Zapewne chodzi tu o żonę Odyńca Zofię z Mackiewiczów (zm. 1871).
93
Marynia – prawdopodobnie Pol pomylił imiona córek Odyńca, Maria zmarła w 1843, jedyną żyjącą z czterech córek była Teresa.
94
Prawdopodobnie chodzi tu o Marcelego Michała Dobrowolskiego (1829−1879), lekarza, publicystę, powstańca 1863/1864.
95
Wspomnienia z Niemiec. Wyjątki z pamiętników Wincentego Pola, zob. też przyp. 48.
88
89
93
Colloquia Litteraria
Niszokoć96 mawiał, gdyśmy z nim i z Januszem97 objeżdżali sławne
pobojowisko lipskiej bitwy98.
Zapewne przypominasz sobie Niszokocia, otóż on mówił: „W trzydziestu leciech czas przestać kochać – w czterdziestu tańczyć – w pięćdziesięciu myśleć – w sześćdziesięciu czuć”. Ale na Twoje żądanie
i pani Borkowskiej nie chciałbym odmówić, chociaż nigdy okazjonalnych wierszy nie pisałem. Popatrzę, czy się nie znajdzie co z dawniejszych rzeczy, co by na kolędę dać można, ale z pewnością przyrzekać nie mogę.
Przybycie moje do Krakowa przypomniało mnie dawnym znajomym i przyjaciołom, a że to w tym Krakowie mrówczych robot mnóstwo99, więc nie można się usunąć od udziału tych rzeczy, które się
niegdyś rabiało100. Są więc i sesje, i posiedzenia naukowe, i prelekcje
na dochód studentów, na odbudowanie Sukiennic, na restaurację ołtarza Wita Stwosza – i do wszystkiego trzeba należeć, chociaż kapitan
Niszokoć zakazał po służbie myśleć od lat pięćdziesięciu, a czuć od
lat sześćdziesięciu.
96
Kapitan Niszokoć – Wincenty Nieszokoć (1792−1876), kapitan artylerii w 1831, organizator wytwórni prochu i saletry, kierował odlewnią dział. Na emigracji czynnie uczestniczył
w życiu społecznym, przeciwstawiał się partyzantce i ukrytej walce, propagował regularną wojnę (Pamiętniki 1960).
97
Januszem – chodzi tu o Janusza Światopełka Czetwertyńskiego (1805−1837), kapitana artylerii konnej litewskiej w 1831, adiutanta Naczelnego Wodza gen. Dezyderego Chłapowskiego, przyjaciela Pola z czasów kampanii 1831. Na emigracji Czetwertyński wspólnie z Polem odbywał podróże po Niemczech w celu niesienia pomocy emigrantom popowstaniowym.
Członek Towarzystwa Historyczno-Literackiego (1833). W 1832 przybył do Francji, najpierw
mieszkał w Paryżu, potem w Tarbes, gdzie przeniósł się ze względu na zły stan zdrowia i tam
zmarł w 1837.
98
Nawiązanie do bitwy pod Lipskiem, znanej jako Bitwa Narodów, stoczonej w dniach
16−19 X 1813 między wojskami francuskimi pod przywództwem Napoleona a wojskami koalicji antyfrancuskiej złożonej z Austrii, Prus, Rosji i Szwecji. Była to największa bitwa w kampaniach Napoleona i jego najcięższa porażka.
99
Pol po przeprowadzce w 1867 do Krakowa mimo swego kalectwa czynnie działał w Towarzystwie Naukowym Krakowskim i wykładał geografię w Muzeum Techniczno-Przemysłowym w Krakowie.
100
Rabiało (dawne) – od czasownika ndk rabiać (robić coś zwykle).
94
Nieznane listy Wincentego Pola
Ściskam Cię, drogi panie Edwardzie, bo kiedy nie ma folgi101 w sercu, to się zapędzam do zacnego serca Twego na ochłodę i pociechę,
z uszanowaniem i przyjaźnią.
[własnoręcznie:] WPol
Z Krakowa d: 25 listopada [18]67.
Ulica Szpitalna N[r] 390.
Rękopis w AZK, zbiór nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/43; rękopis autoryzowany, list dotąd niedrukowany.
[Kraków, 11 lutego 1869]
Najszanowniejszy Przyjacielu!
Jakże drogim dla serca mego był i Twój list, i to miłe poselstwo102,
które mnie razem z listem doszło! Bardzo boleję nad tym, że nie zdołam Wam w tej chwili niczym usłużyć – i stąd czuję się prawdziwie
ubogim. Może to i dobrze, bo pobudziło to we mnie myśl, abyśmy
między sobą zawiązali korespondencję, w której by się wiele rzeczy
wyświecić103 dało z epoki naszej pod względem literatury tego wieku.
Lepiej objaśniłem tę myśl pani Borkowskiej104 i ona trafiła do Jej przekonania. Jako na ostatnich, dziś jeszcze żyjących z tej epoki, ciąży na
nas niejako obowiązek dopełnienia tego, czego inni dopełnić nie mogli, albo dopełnić nie chcieli. Pomyśl o tym mój drogi Edwardzie; po
odebraniu pierwszego listu zrozumiesz mnie zupełnie. Potrzeba będzie przeźroczystości stylu i myśli, a jak bywało, będzie i dziś tj. że
ludzie wyczytają z tych listów pomiędzy linijami to nawet, czego my
wypisać nie zdołamy. Racz mi zaraz odpisać na ten list, bo ja nie lubię
Folga (dawne) – tu w znaczeniu: spokój, wytchnienie.
Prawdopodobnie list został przywieziony Polowi przez znajomą osobę. Nie ma informacji, kim był ów posłaniec.
103
Wyświecić – tu w znaczeniu: wyjaśniać, tłumaczyć.
104
W pierwodruku usunięto nazwisko Borkowskiej, dlatego w przypisie Z. Sudolskiego do
listu nr 450 (s. 466−467) pojawiła się informacja, że chodzi tu o żonę Odyńca Zofię z Mackiewiczów lub ich córkę Teresę. Dzięki rękopisowi można skorygować komentarz – Aleksandrze
Borkowskiej, redaktorce „Kroniki Rodzinnej”, Pol naświetlił pomysł korespondencji z Odyńcem. Zob. o idei korespondencji przyp. 71.
101
102
95
Colloquia Litteraria
rzeczy odkładać, a obu nam spieszyć się wypada. Jedno jest, na co już
dziś uwagę Twoją zwracam: listy będą bez dat i wypada im dać taki
pozór, jak gdyby należały nie do dzisiejszych, ale do wczorajszych
jeszcze czasów. Sądzę, że się rozumiemy; mnie by ta korespondencja
ożywiła na nowo. Do pisania pamiętników nie zostawia czasu troska
o chleb powszedni, ale wszystko może być pamiętnikiem i całe epizody literatury może syntetycznie dzisiaj objaśnić listów kilka. Ja Cię
zaczepię o czasy i ludzi, a Ty badaj mnie. Tak wyświeci105 się wiele
rzeczy i epizodów w literaturze naszego czasu ciemnych106.
Ściskam Cię, mój Drogi, i oddaję się nieoszacowanemu sercu Twojemu.
Z Krakowa d[nia] 11 lutego [18]69 r.
U[li]ca Szpitalna Nr 388
[własnoręcznie:] WPol
Rękopis w AZK, materiał nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/47; pierwodruk:
„Kronika Rodzinna” 1883 nr 22, s. 682–683; przedruk: Sudolski 2004, s. 466.
[Kraków, 26 czerwca 1869]
Drogi Panie Edwardzie!
Z tym ja jestem dłużnikiem, bo miasto107 spłacenia długu wnoszę
prośbę o nową pożyczkę. Zostaw trochę czasu mój drogi, a wszystko dojdzie do skutku com przyrzekł. Obecnie wszakże jestem in angustiis108, bo kończy się druk dwóch dzieł moich, a wiesz o tem co to
za kłopot, i jak nowe ciężary bibuły cisną człowieka. Nadto miałem
zimę bardzo pracowitą, a nie bardzo zdrów jestem na wyjezdnem109 do
Krzeszowic, gdzie bym chciał wytchnąć po pracy. Do tego przybywa
Zob. przyp. 104.
Nawiązanie do wcześniejszych propozycji Odyńca napisania wspomnień o wspólnym
pobycie w Dreźnie (1832), emigracyjnych przyjaciołach, w tym spotkania z Mickiewiczem.
Korespondencja taka nigdy nie powstała (Sudolski 2004, list nr 450, s. 466−467). Zob. też list
Pola z 22 VII 1867, szczeg. przyp. 71.
107
Miasto – w znaczeniu: zamiast.
108
Łac. in angustiis – w trudnej sytuacji.
109
Wyjezdnem (dawne) – od rzeczownika wyjazd.
105
106
96
Nieznane listy Wincentego Pola
jeszcze, że wyprawiam córkę moją Julię110 na Warszawę do Lublina
i oto jest właściwa treść mojej prośby.
Biedna dziewczyna musi jechać sama, by odebrać nasz folwark Firlejowszczyznę111, który mamy pod Lublinem z dzierżawy. Upraszam Cię
tedy, abyś ją w łaskawą opiekę wziąć raczył już od dworca kolei żelaznej w Warszawie. Telegramem doniosę Ci, którego dnia stąd odjedzie, w każdym razie przybędzie wieczornym pociągiem do Warszawy;
nie chciałbym, żeby w oberży mieszkała i na dzień albo dwa dni, które
w Warszawie zabawi, upraszam o łaskawe jej umieszczenie albo w Twym
domu112, albo u pani Borkowskiej. Pisałem o to samo <do> Doktora Wisłowskiego113 profesora Szkoły Głównej, który jest przyjacielem moim
i który zna Julcię, ale dziś właśnie dowiaduję się, że Doktór Wisłowski
jest chory i nie wiem, czy się będzie mógł zająć córką moją, dlatego Ciebie, drogi Edwardzie, o protekcję dla niej upraszam. Racz się widzieć
z Doktorem Wisłowskim, a jeżeli mi zaraz po odebraniu tego listu odpiszesz, to może jeden telegram ze strony mojej wystarczy już następnie.
Ściskam Cię drogi Edwardzie od serca, polecając i siebie, i Julcię
nieoszacowanej przyjaźni Twojej.
[własnoręcznie:] WPol
Z Krakowa dnia 26/6 [18]69 r.
Ulica Szpitalna N[r] 388.
Rękopis w AZK, zbiór nieopracowany, tymczasowa sygn. D III/I/42; rękopis autoryzowany, list dotąd niedrukowany.
110
Julia – córka Pola z pierwszego małżeństwa z Kornelią z Olszewskich (1810−1855),
żona Wojciecha Urbańskiego, dyrektora Biblioteki Uniwersytetu Lwowskiego.
111
Folwark Firlejowszczyzna pod Lublinem został kupiony przez ojca Pola Franciszka
Ksawerego w 1804, tylko kilka lat był ich własnością, dwa lata po urodzeniu Wincentego
w 1809 sprzedany przez rodzinę, która przeniosła się do Lwowa. Kiedy po blisko 40. latach,
w 1858, Pol odwiedził ponownie Lublin, mieszkańcy Lubelszczyzny z inicjatywy Kajetana
Suffczyńskiego i biskupa Walentego Baranowskiego w dowód uwielbienia dla pisarza i jego
twórczości ofiarowali mu Firlejowszczyznę. Niestety, Pol nigdy nie osiadł w majątku z powodu
nieprzychylności władz zaborczych. Majątek formalnie zapisano na dzieci Pola i pod ich opieką
pozostawał (stąd też podróż Julii) do 1877, kiedy po śmierci poety został sprzedany Witoldowi
Gierczyńskiemu. Obecnie znajduje się tam Muzeum biograficzne Wincentego Pola.
112
Odyniec w tym czasie mieszkał w Warszawie na placu Zielonym (później Dąbrowskiego) w kamienicy Zamoyskich nr 1066.
113
Doktor Wisłowski – zapewne chodzi o Teofila Wisłockiego (1815−1881), od 1858 profesora medycyny w Szkole Głównej w Warszawie, w latach 1856−1857 redaktora czasopisma
„Świt” (Pamiętniki 1960).
97
Colloquia Litteraria
List W. Pola do A. Borkowskiej
[Kraków, 9 listopada 1867]
Wielmożna Mościa Dobrodziejko!
Oto leżą przede mną dwa pierwsze zeszyty „Kroniki Rodzinnej”114,
których przeczytanie wiele mi przyjemności sprawiło, bom się znalazł
ze starymi przyjaciółmi znowu pod jednym dachem. To zachęca mnie
do przesłania Pani dalszego ciągu moich W s p o m n i e ń z N i e m i e c115, kiedy się pierwsze wyjątki nadały.
Co do pisma samego, uważam, że jest w idealnej sferze trzymane116.
Bardzo to trafia do mego przekonania, bo świat bez ideału biedny,
a sieroce serce czuje się więcej jeszcze osieroconym, gdy mu zabraknie tej rywalizacji z ideałem – robię wszakże uwagę, że świat dzisiejszy lubi docierać do żywego ciała, do nagiej rzeczywistości trzeźwo117.
Otóż czy się nie rozbiegniemy zbyt daleko od siebie na krzyżowych
drogach życia? Czy się nie upomni głodny o powszedni chleb118, a ścisły o dokładną liczbę z życia?119
Tę uwagę robię sam sobie...
Dwa pierwsze numery „Kroniki Rodzinnej” zostały wydane 19 IX/1 X 1867 i 3/15 X 1867.
W pierwszym numerze czasopisma przedrukowano fragment tekstu Wspomnienia
z Niemiec. Wyjątki z pamiętników Wincentego Pola („Kronika Rodzinna” 1867, nr 1, s. 3−8).
116
Pol pochwala tu „Kronikę Rodzinną” za utrzymanie pisma w tradycji chrześcijańskiej.
Z czasem (od 1889) pismo stało się ilustrowanym dwutygodnikiem skierowanym do katolickich
rodzin, później (od 1903) tygodnikiem religijno-społecznym.
117
Nawiązanie do wyznawanej przez Pola teorii, że świat współczesny nie może istnieć bez
tradycji narodowej. Każdy naród osadzony jest w historii i nie można jej odrzucać, tworząc nowe
idee. Społeczeństwo oderwane od swoich korzeni, staje się ubogie i osierocone (Sudolski 2004,
Wstęp, Listy z ziemi naszej..., s. 6−16). W nurt ten bardzo dobrze wpisuje się ideologia „Kroniki
Rodzinnej”, kładąca nacisk na chrześcijańskie tradycje i promująca wzorzec idealnej rodziny.
118
Nawiązanie do Modlitwy Pańskiej (Mt 6,11; Łk 11,3).
119
Refleksja Pola dotycząca misji pisarskiej i nachodzące go wątpliwości, czy przekazywanie nowych idei wystarczy rozbitemu społeczeństwu, czy nie powinno się mówić o sprawach
bardziej przyziemnych, prostych, nawoływać do jedności w imię miłości i dobra ogólnego.
114
115
98
Nieznane listy Wincentego Pola
Pani Puzyniny120 obrazki są świeże; wiersz pana Edwarda głęboki121.
Ja piszę ten list z Krakowa, gdzie zabawię przez zimę, a prawdopodobnie przez przyszłą wiosnę – jeżeli Pani do mnie pisać raczysz, to
proszę pisać pod moim adresem „Ulica Szpitalna N domu 390 w Krakowie”122, gdzie bym i „Kronikę Rodzinną” odbierać pragnął.
Pani Eleonorze123 i Panu Edwardowi124 przesyłam pozdrowienia
i ukłony.
Z uszanowaniem najgłębszym WWPani Dobrodziejki – powolny
sługa
[własnoręcznie:] WPol
Dnia 9 listopada 1867 r. z Krakowa
Rękopis w AZK, zbiór nieopracowany, brak sygn.; rękopis autoryzowany, list dotąd
niedrukowany.
120
Puzynina – z Güntherów Albina Gabriela (1815−1869) – pisarka, poetka, urodzona na
Wileńszczyźnie, pochodziła z zamożnej rodziny arystokratycznej, żona Tadeusza Puzyny. Debiutowała zbiorem wierszy W imię Boże (Wilno 1843). Autorka m.in. tomików wierszy: Dalej
w świat! (1845), W imię Boże – Dalej w świat! (1859); utworów prozatorskich Prozą a wierszem
(1856-1857, t. III), Małe a prawdziwe opowiadania (1857); pamiętnika prowadzonego przez
całe życie pt. Moja pamięć (wyd. t. I w 1928 pt. W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik
z lat 1815−1843). Współpracowała również z czasopismami, m.in. „Bluszczem”, „Kółkiem Domowym”, „Kroniką Rodzinną” i „Tygodnikiem Ilustrowanym”. (Puzynina poznała Pola w trakcie podróży zagranicznej w 1857, kiedy wraz z mężęm odwiedziła Kraków).
121
Mowa tu o wierszu Rodzina A. E. Odyńca oraz artykule Fotografie z życia G. Puzyniny,
wyd. w „Kronice Rodzinnej” 1867, nr 1.
122
Nawiązanie do przeprowadzki Pola w połowie roku 1867 ze Lwowa do Krakowa. Zob.
też przyp. 27.
123
Eleonora Ziemięcka. Zob. też przyp. 66.
124
Edward – Antoni Edward Odyniec.
99
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Piotr Mitzner
IWASZKIEWICZ „ROZDWOJONY W SOBIE”
W 2001 roku ukazał się kolejny tom Dziennika Zygmunta Mycielskiego, budząc zrozumiałe zainteresowanie krytyków, czytelników
i badaczy kultury polskiej w czasach PRL-u. Szczególną sensacją stał
się też, włączony przez autora do diariusza, list od Jarosława Iwaszkiewicza z 1966 roku. Była to niesłychanie ostra reakcja pisarza na
pewien gest ze strony Mycielskiego. Przypomnijmy, że był to czas
obchodów Millenium: władze uważały, że tysiąclecia państwa, Kościół obchodził tysiąclecie chrztu Polski. Uroczystości kościelne były
zakłócane przez esbeckie bojówki, propaganda atakowała Episkopat
i prymasa. W tej sytuacji Zygmunt Mycielski wystąpił do kardynała Stefana Wyszyńskiego z listem, zawierającym słowa solidarności.
Iwaszkiewicz uważał tę „epistołę” za szkodliwą. Sam atakował obie
strony: „głupotę” i „niezręczności” państwa oraz „rozwydrzenie” Kościoła. Zżymał się na „procesje z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, fanatyzm tłumów w pogańskim czczeniu tego obrazu”1 itd.
Można szukać źródeł tych antykościelnych opinii w psychice autora, w jego niechęci do wszelkich zbiorowych uniesień, zwłaszcza religijnych, ale tak czy inaczej, zwłaszcza w argumentacji, jest to wypowiedź szokująca. Tyle że ten list prywatny to nie jedyne świadectwo
dotyczące skomplikowanej kwestii: Iwaszkiewicz a Kościół.
1
Z. Mycielski, Dziennik 1960−1969. Warszawa 2001, s. 447.
Colloquia Litteraria
List do Mycielskiego napisał poeta 3 lipca 1966 roku. Być może już
wtedy pracował nad przemówieniem, które miał wygłosić w październiku na Kongresie Kultury Polskiej. Przemówienie wygłosił, tyle że
poważnie ocenzurowane, zapewne przez kogoś z Komitetu Centralnego lub Ministerstwa Kultury i Sztuki. Adnotacje na maszynopisie, zachowanym w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów (sygn.
172) wskazują na to, że jednym z pierwszych jego czytelników był
wiceminister Kazimierz Rusinek.
Wielu badaczy twórczości Iwaszkiewicza zwraca uwagę na jego
rozliczne wewnętrzne rozdarcia, rozdwojenia, widząc w nich przyczynę twórczego niepokoju pisarza. Życie publiczne jednak oceniane
bywa w innych kategoriach niż artystyczne.
To, co chciał Iwaszkiewicz powiedzieć publicznie, pozostało w archiwum, to, co było prywatną opinią, zapewne sformułowaną w afekcie, zostało wydrukowane. Chcąc naprawić tę niesprawiedliwość,
przedstawiam usunięte z przemówienia fragmenty2. Podkreślenia dokonał cenzor. Widocznie myśl ta szczególnie go wzburzyła.
Jarosław Iwaszkiewicz:
Nasze tysiąc lat liczymy od momentu przyjęcia chrześcijaństwa, to
znaczy od wstąpienia państwa i narodu do ogromnie żywotnego i mającego swoje tradycje zespołu kultury europejskiej (...).
Mieszko I, przyjmując chrześcijaństwo katolickie włączył kraj nasz
w orbitę wielkich zagadnień polityczno-społecznych, które realizowały się w „micie śródziemnomorskim”, w walce cesarzy z papieżami,
w walce dwóch elementów, z których oba miały pretensje do uniwersalizmu. I już tutaj w działalności dwóch pierwszych wielkich naszych
władców zaczęła się realizować polityka samodzielnego rozstrzygania tych zagadnień, polityka stworzenia samodzielnej drogi polskiego chrześcijaństwa, polskiego katolicyzmu. Usiłowania te przebiegają
przez cały obszar naszych dziejów, nie zawsze skazane na niepowodzenie. Jeżeli pogaństwo, prymitywna religia ziemi i płodności, pozo2
Część tego tekstu przytaczam w mojej książce: P. Mitzner, Na progu. Doświadczenia religijne w tekstach Jarosława Iwaszkiewicza. Warszawa 2003, s. 71–72.
102
IWASZKIEWICZ „ROZDWOJONY W SOBIE”
stawiło w nas nikłe ślady, to chrześcijaństwo naszego narodu do dziś
dnia jest czynnikiem pierwszorzędnym i naszą kulturę funkcjonalnie
kształtującym. I tu, jak potem we wszystkich naszych poczynaniach,
sytuacja geopolityczna odgrywa wielką rolę.
Pierwszą formą chrześcijaństwa, jaką podobno poznali nasi przodkowie w państwie Wiślan, na poły legendarnym, był obrządek „słowiański”. Potem przyszedł – u Mieszka – obrządek zachodni, niosący
z sobą element tak istotny dla naszego języka i, co na jedno wychodzi,
dla naszej kultury, element decydujący: łacinę.
Dwa te czynniki: kościół i łacina, odegrały rolę niezmiernie ważną,
przesądzając o powiązaniach naszej kultury na całe wieki.
Chrześcijaństwo, a ściślej mówiąc katolicyzm, a jeszcze ściślej Kościół, to czynnik w bardzo silnej mierze wpływający na proces naszej
kultury i na kierunki, w których się ona rozwijała. Wyraźnie tu odgraniczam chrześcijaństwo i katolicyzm od Kościoła, gdyż tak się złożyło
– czy to dzięki specjalnemu ukształtowaniu psychiki naszego narodu,
czy też dzięki okolicznościom historycznym – że w dziejach naszych
odgrywała rolę zawsze organizacja kościelna, w minimalnym stopniu zaś indywidualna myśl religijna. Nie mieliśmy ani świętego Franciszka, ani tej długiej listy mistyków i pisarzy mistycznych, jaką się
mogą poszczycić Francuzi. Myśl religijna Arian zduszona była w zarodku i wydała owoce poza granicami naszej ojczyzny. Mieliśmy zawsze do czynienia z kościołem jako aparatem zewnętrznym, jako organizacją. Trzeba przyznać, że organizacja to była potężna. Kultura
nasza zawdzięcza jej niezwykłe, pełne wpływu na dalszy jej rozwój,
osiągnięcia. Zaczątki naszej literatury, naszej historiografii, początki
zapisów naszego języka po większej części zawdzięczamy Kościołowi, nie mówiąc już o budynkach sakralnych, pierwszych tworach plastyki artystycznej na naszych ziemiach i pięknej sztuce muzycznej,
której najdawniejsze przykłady jeszcze dziś znajdujemy po kościołach i klasztorach. Musimy za to zachować w sercach naszych głęboką wdzięczność dla Kościoła.
Jeżeli wśród tych pomników brak nam – czy może już nie potrafimy ich odczytać – świadectwa mistycznego życia naszych przodków,
to w dziełach, jakie pozostawił nam Kościół katolicki odczytujemy
103
Colloquia Litteraria
bardzo często szczytny wyraz humanizmu, wyraz ludzkich cierpień
i tęsknot, które zawsze były jednakowe. W obrazie Matki Najświętszej i jej kulcie odnajdujemy wieczne pragnienie miłosiernej opieki,
w figurze Chrystusa frasobliwego – jakiej, jakie dziesiątkami spotykamy na rozstajnych drogach Sandomierszczyzny – znajdujemy kogoś,
kto cierpi jak my i frasuje się nad tym światem, w którym i nam przyszło smucić się i dziwować. (...)
Wielowiekowe doświadczenie organizacyjne Kościoła i jego umiejętności praktyczne także muszą skupić na sobie naszą uwagę, niekoniecznie jako wzorzec, ale jako podziwu godna egzemplifikacja „czynu ludzkiego”. Bo przecież kultura – jak to powiedziała gdzieś Anna
Tatarkiewicz – jest to jedyna „prawdziwie ludzka forma czynu”.
W opublikowanych w 1967 materiałach z Kongresu, w przemówieniu Iwaszkiewicza usunięte fragmenty zastąpione są zdaniem, którego nie ma w maszynopisie autorskim: „Tym bardziej widzimy ślady
działalności Kościoła katolickiego, który odegrał w ciągu naszej historii tak dużą, choć nie zawsze szczęśliwą rolę.”3
3
J. Iwaszkiewicz, Kultura świadectwem trwałości, w: Kongres Kultury Polskiej 7–9 października 1966. Materiały i dokumenty. Warszawa 1967, s. 67.
104
Stanowiska – dyskusje – książki – wydarzenia
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Lech Giemza
Recenzja książki Jerzego Kandziory „Ocalony
w gmachu wiersza. O poezji Stanisława
Barańczaka”1
Można powiedzieć, że Nowa Fala jest znów na fali. Po książkach
poświęconych Zagajewskiemu (ostatnia, świetna, Anny Czabanowskiej-Wróbel), Krynickiemu i nowym odczytaniom poezji nowofalowej (chociażby Jakuba Kozaczewskiego, poświęcona tradycji literackiej), przyszedł czas, by wrócić do Barańczaka. Właśnie ukazały
się wznowienia jego esejów, Etyka i poetyka oraz Książki najgorsze,
oba w wydawnictwie „Znak”, jest już na rynku wybór twórczości niepoważnej – Pegaz zdębiał, a próbę nowego odczytania poezji autora Korekty twarzy zaproponował Jerzy Kandziora w studium Ocalony
w gmachu wiersza. O poezji Stanisława Barańczaka. Przyznać od razu
trzeba, że jest to studium frapujące.
Badacz stanął bowiem przed zadaniem (czy raczej – sam je sobie
postawił) interpretacji dzieła wielokrotnie już komentowanego. Wśród
ważniejszych są tu: Pawelec, Biedrzycki, Bolecki, Dembińska-Pawelec. Dlatego też Kandziora regularnie wchodzi w spór z poprzednikami, co Barańczakowi zdaje się wychodzić jedynie na dobre. To polemiczne nastawienie badacz z ośrodka poznańskiego zaznacza zresztą
już we wstępie.
Równocześnie autor decyduje się w swej pracy na krok, który zawsze będzie budzić kontrowersje: negując dotychczasowe ustalenia,
wskazuje na inny krąg tradycji jako decydujący o kształcie Barańcza1
Ocalony w gmachu wiersza. O poezji Stanisława Barańczaka, Instytut Badań Literackich PAN, 2007.
Colloquia Litteraria
kowej poezji. Najważniejsze okazują się, jego zdaniem, wzorce ekspresjonizmu i Drugiej Awangardy, ze szczególnym wskazaniem na
Żagary. Przypomnijmy jedynie, że do tej pory Nową Falę (i Barańczaka) wiązano przede wszystkim z tradycją romantyczną i barokową, szeroko pojętą awangardą i lingwizmem (tu Kandziora jest szczególnie bezwzględny) oraz „ironicznymi moralistami”. W tym miejscu
upomniałbym się o jedną książkę, o której Kandziora milczy: wymienionego już Jakuba Kozaczewskiego Polską tradycję literacką w poetyce Nowej Fali (Kraków 2004). Jego ustalenia wydają się nie do pominięcia.
Można się z autorem Ocalonego… nie zgadzać, przyznać jednak
trzeba, że jego argumentacja jest wyjątkowo celna, spójna wewnętrznie i uciekająca od banału. Argumenty za tak rozpoznaną tradycją literacką są zasadniczo dwa: „temat sponiewieranego ciała ludzkiego”
jako „figury społecznej realności” oraz „wkroczenie poezji […] w materię przekazu ideologicznego”. Oczywiście, oba te elementy zostały
wcześniej dostrzeżone i poddane krytycznemu oglądowi. Ale czy docenione? Wydaje się, że Kandziora poszedł dalej niż pozostali w wyciąganiu konsekwencji płynących z tych dwu spostrzeżeń. Widać to
na poziomie pojedynczych analiz.
Warto dać w tym miejscu chociażby próbkę analitycznych kompetencji autora, bo to one decydują ostatecznie o niepodważalnej wartości jego dzieła. Tak pisze o wierszu Wziąłem sobie do serca, który już
przecież obrósł w odczytania:
Serce, zmysły i palce to sfery ciała o wzrastającym otwarciu na świat,
narastającym potencjale zaangażowania, od elementarnego istnienia, poprzez obserwację, ku czynowi. Jakby w samą logikę ciała wpisany był ten
rozwój: od bierności ku aktywności, od fizjologii do etyki, od podległości biologii ku wyzwoleniu i zmienianiu zewnętrznego świata. Wiersz zatem układa się jakby w dowód logiczny, u jego końca mamy imperatyw
postawy czynnej, zaangażowania w sprawy człowieka, prawdy, wyzwolenia (s. 39–40).
To właśnie takie analizy cząstkowe składają się na zasadniczą tkankę książki i decydują o jej atrakcyjności. Myślę, że rzecz czytałaby
106
Ocalony w gmachu wiersza. O poezji Stanisława Barańczaka
się jeszcze lepiej, gdyby zyskały one wyraźniejszy zarys kompozycyjny. Takiego wewnętrznego uporządkowania, pewnej z góry sformułowanej i narzuconej myśli momentami zdaje się tu brakować. Gdy
w jednym wierszu „na żywej tkance ciała dokonuje się gwałt ideologii” (s. 41), to w innym „czytanie ciała ludzkiego […] to wzorzec, który dźwiga Barańczaka ponad upokarzający dyktat państwa ideologii”
(s. 46). Chciałoby się zapytać: co łączy te dwa teksty? Sam autor zdaje
się przyznawać do swego rodzaju „gawędowej” narracji, pisząc: „od
dłuższego już czasu charakteryzujemy poetyckie kategorie […], które
upoważniają nas do użycia pojęcia katastrof i z m [ p o d k r. J . K . ] ”
(s. 66). W stylistykę gawędy wpisują się również powracające natrętnie zwroty, jak np. „tektonika historii”, które pozostawione swemu metaforycznemu brzmieniu, nie zawsze muszą być dla odbiorcy
w pełni jednoznaczne.
Nie z wszystkimi tezami Kandziory można się zgodzić (w końcu do
polemicznego nastawienia autor sam zdaje się nas wielokrotnie prowokować). W rozdziale II pojawia się teza o dwubiegunowym charakterze zbioru Atlantyda: „o ile dyskurs o Historii jest w wierszach
przede wszystkim obszarem jej ciągłej konkretyzacji […], o tyle rozważanie osobistego doświadczenia emigracji jest raczej procesem odwrotnym – odrzucaniem perspektywy indywidualistycznej”. Co do
pierwszego pełna zgoda, jeżeli natomiast mówimy o doświadczeniu
emigracyjnym w poetyckim zapisie Barańczaka, to samo nagromadzenie biograficznych szczegółów bohatera zdaje się hipotezę podważać. O problemie pisał zresztą już Dariusz Pawelec, przystępnie,
a zarazem przekonująco. Jego zdaniem Barańczak, podobnie jak inni
nowofalowcy-emigranci, dąży do wypisania się z wzorca emigrantawygnańca, właśnie w imię obrony swej indywidualności.
Jak się zdaje, polemiczny temperament Kandziory uderza (pytanie,
czy intencjonalnie) jeszcze w jedną opinię, która w książce nigdzie
expressis verbis nie została przywołana. Mam tu na myśli tekst Tomasza Burka, w którym znany krytyk przyrównuje Nową Falę do Skamandra, a samego Barańczaka – nieco złośliwie – do Tuwima, wirtuoza słowa, którego mistrzostwo formalne pozbawione jest głębi
intelektualnej (Słowo poety na rozstajach świata i ducha w Dziele ni107
Colloquia Litteraria
czyim). Kandziora odkrywa przed nami poetę, który wyjątkowo celnie
werbalizuje doświadczenie nowoczesnego człowieka, ujmując je przy
tym wyraźnie w kategorie filozoficzne. Na tym – moim zdaniem – polega zasadnicza innowacyjność spojrzenia autora Ocalonego… Przykłady można by mnożyć.
Gdy pisze o naturze u Barańczaka, podkreśla „inność człowieka
wobec natury” (s. 222), gdy porusza kwestię sacrum, tyle razy przecież już komentowaną, dostrzega zapis „utraty zdolności włączania
owego sacrum w całościowe widzenie świata” (s. 234), gdy podejmuje kwestię uwikłania bohatera w Historię, to zaraz też podkreśla budowanie przez niego „przestrzeni zaprzeczenia i ocalenia, przestrzeni
samoobronnej”. Choć sam Kandziora o tym nie pisze, niech mi będzie
wolno to dopowiedzieć: są to momenty, w których widać, jak daleko
poeta, który terminował u „ironicznych moralistów”, odszedł od ich
poetyckiej wykładni świata.
Czy nie takie wnioski nasuną się czytelnikowi, gdy natrafi chociażby na interpretację wiersza „Msza za Polskę”? Przywołajmy fragment:
Destabilizowanie, burzenie kanonicznych podziałów na sacrum i cielesność, co nie jest wszakże związane – trzeba to podkreślić – z profanacją Boga samego, lecz polega jakby na zdzieraniu zasłony swoistego decorum, w granicach którego chce się zamknąć sacrum, przez co dokonuje
się także poniżenie człowieka, jako w swej cielesności niby niegodnego
Boskiej natury, odbywa się jednak w wierszu Msza za Polskę nie tylko we
wskazanych dotąd miejscach. Dyskretnie ukryte jest także w czysto zdarzeniowej, anegdotycznej z pozoru warstwie wiersza – jako przeciwsta wienie wnętrza kościoła i przestrzeni poza nim (podkr. J. K.)
(s. 155).
Jeżeli po raz kolejny decyduję się przywołać tu kategorię ukutą
przez Janusza Sławińskiego, a odnoszącą się do Herberta i Miłosza,
to dlatego, że mimo wszystko patronują oni jakoś tej książce. Tytuł
„Ocalony w gmachu wiersza” zestawia ze sobą przecież dwie optyki, dwie wielkie tradycje literackie XX wieku. Ocalenie jest hasłem
wywoławczym dla nurtu moralistycznego, odkąd Miłosz zapytał;
108
Ocalony w gmachu wiersza. O poezji Stanisława Barańczaka
„Gdzież jest poeto ocalenie?”, a – przypomnijmy – nieobcym również
Nowej Fali, która ustami Krynickiego prowokacyjnie pytała: Czym
jest poezja, co ocala? Gmach wiersza z kolei, o czym Kandziora sam
wspomina, przywołuje idee awangardowe. Barańczak jawi się więc
jako ktoś, kto te dwie tradycje ze sobą łączy.
Bilans lektury Ocalonego… wypada więc zdecydowanie na korzyść. Chociażby dlatego, że zmusza do przewartościowania pozornych oczywistości, którymi dzieło Barańczaka obrosło. Czy dalej będziemy widzieć w nim poetę lingwistycznego i „politycznego”?
Zasługą Kandziory jest również to, że jego książkę czyta się nie tylko
z namysłem, ale i z przyjemnością. Autor pisze ze swadą, nie unikając stwierdzeń emocjonalnych, ryzykując też niekiedy odległe porównania (por. brawurowo potraktowany wiersz Kołysanka, zestawiony
z twórczością… Romana Polańskiego). Czego bym się domagał jako
czytelnik? Kilku tez nadrzędnych, porządkujących całość wywodu.
Inaczej skazani jesteśmy na jeszcze jedną, wątpliwą tym razem przyjemność: dopowiadania sobie tego, co „poeta miał na myśli”.
109
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Eugeniusz Sobol
Puszkin Andrzeja Turczyńskiego
Istotną cechą książki Andrzeja Turczyńskiego „Ten szalony Pan
Puszkin. Słowo o udręce”1 jest duży szacunek jej autora do rosyjskiej
kultury – to szczególnie ważne w naszym wieku pełnym antagonizmów, roszczeń historycznych i rewanżyzmów. Wydawałoby się, że
Turczyński nie ma powodów, by kochać Rosję. W roku 1940 został
wywieziony z matką i siostrą z rodzinnego Turczynówka na Podolu
do Kazachstanu, a do Polski powrócił dopiero w roku 1948. A jednak
nurt duchowości bizantyjsko-rosyjskiej przenika cały jego dorobek
pisarski. Wystarczy spojrzeć tylko na tytuły niektórych jego książek:
zbioru opowiadań Dietdomszczyzna, tomu esejów Święto ikony, cyklu
powieści Tryptyk ruski i Latopis. Innym, ważnym składnikiem twórczości Turczyńskiego są jego książki poświęcone życiu i twórczości
Jarosława Iwaszkiewicza – Ząb mądrości i Pan Bóg, pisarz i diabeł.
Napisanie biografii Puszkina w dzisiejszych czasach jest dużym
wyzwaniem. Badacz ma do czynienia z dwoma, nawzajem się wykluczającymi strategiami interpretacyjnymi życia rosyjskiego poety,
z których każda ma swoje mocne uzasadnienie w faktach. Z jednej
strony jest to Puszkin – liberał i wolnomyśliciel, którego świadomość
określały idee oświeceniowe i powstanie dekabrystów. Z drugiej – nadworny poeta cara Mikołaja I, sławiący w wierszach potęgę samodzierżawia i odmawiający podbitym przez Rosję narodom prawa do
1
Andrzej Turczyński, Ten szalony Pan Puszkin. Słowo o udręce, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.
Colloquia Litteraria
wolności. Oczywiście, należy podkreślić, że ta pierwsza interpretacja
przez dziesięciolecia była oficjalnym stanowiskiem radzieckiego literaturoznawstwa. Dwoistość Puszkina bardzo wyraźnie przejawiła się
w jego stosunku do Polski. Poeta przyjaźnił się z Adamem Mickiewiczem i okazywał szczery podziw dla geniuszu polskiego wieszcza,
tłumaczył jego poezję. A potem napisał tak antypolskie wiersze, jak
Oszczercom Rosji i Na rocznicę Borodina, które zbulwersowały nawet
postępową rosyjską inteligencję. Więc gdzież tu szukać owego „tajnego płomienia wolności”, o którym w bardzo przejmujący sposób pisał Aleksander Błok w jednym ze swych ostatnich wierszy Do Domu
Puszkinowskiego w 1921 r.: „Пушкин! Тайную свободу/Пели мы
вослед тебе!/Дай нам руку в непогоду/Помоги в немой борьбе!”2.
Głównym celem, który przyświecał Turczyńskiemu przy napisaniu
tej książki, była bez wątpienia próba odbrązowienia postaci rosyjskiego poety. To zadanie zostało zrealizowane na tyle skutecznie, że autor
często zostawia czytelnika sam na sam ze sprzecznościami tkwiącymi w charakterze Puszkina i unika odpowiedzi na pytanie, czy w jego
ocenie życie rosyjskiego poety było życiem zmarnowanym czy też
szczęśliwym. Turczyński pisze wprost: „Puszkin Niezłomny, Puszkin Wcielenie Męstwa i Prawdy – to postać fantastyczna, stworzona z imaginacji jego bezkrytycznych wielbicieli, niewiele ma wspólnego z prawdziwym Puszkinem”3. W innym miejscu niemal otwarcie
przyznaje się do powinowactwa z tekstem Andrzeja Siniawskiego
Przechadzki z Puszkinem, którego autor „zderzył carsko-bolszewicką
imperialną baśń z rzeczywistością, oczyszczając poetę z bielidła i pozłotki wieków: bóstwo stało się w niej człowiekiem”4. Chociaż szukając inspiracji dla Turczyńskiego, wcale nie trzeba, moim zdaniem,
sięgać zbyt daleko – jedną z najważniejszych będzie dramat Maskarada Jarosława Iwaszkiewicza. Utwór ten Turczyński, jako wnikliwy
2
A. Błok, Puszkinskomu Domu, w: Sobranije soczinienij w wos’mi tomach, Moskwa–Leningrad 1960, t. 3, s. 376. Przekład M. Jastruna: „Wolność zabronioną! – w odach/Wysławialiśmy jak w dni twe,/Rękę nam Puszkinie podaj/Pomóż w burzy w niemej bitwie”. (A. Błok, Do
Domu Puszkinowskiego, przeł. M. Jastrun, w: Poezje, wybór S. Pollak, Kraków 1981, s. 373).
3
A. Turczyński, Ten szalony Pan Puszkin. Słowo o udręce. Warszawa 2008, s. 161.
4
Tamże, s. 84.
112
Puszkin Andrzeja Turczyńskiego
badacz twórczości mistrza ze Stawiska, przyswoił sobie bardzo dokładnie.
Podstawową metaforą, przy której pomocy autor próbuje uchwycić skomplikowany układ relacji wokół Aleksandra Siergiejewicza,
będzie klatka. Należy zaznaczyć, że w polskiej puszkinologii takie
pojęcie już było wcześniej obecne, znajdziemy je chociażby w monografii Wiktora Woroszylskiego Kto zabił Puszkina5. W dyskursie
postmodernistycznym motyw wykluczenia i alienacji jednostki ze
społeczeństwa jest obecnie bardzo popularny. W tym sensie wyobcowanie Puszkina jawi się w sposób wielokrotny: jako artysty, potomka Murzyna, osoby podejrzanej politycznie, nie mogącej swobodnie
podróżować. Ale dla autora biografii najważniejsze jest przedstawienie konfliktu zbuntowanej jednostki, poety romantycznego z tłumem
i pospólstwem. Tę drugą stronę, paradoksalnie, reprezentuje cesarz
Mikołaj I. Poprzez wprowadzenie poprawek cenzuralnych chciał niejako współuczestniczyć w powstawaniu dzieł Puszkina, żeby w zwierciadle genialnej twórczości swego najwybitniejszego poety Rosja i jej
car wyglądały jak najlepiej. Narzędziem badawczym Turczyńskiego
jest przede wszystkim analiza psychologiczna. Na podstawie dokumentów historycznych, wspomnień bliskich mu osób i donosów agentów carskiej ochranki autor podejmuje próbę rekonstrukcji portretu
psychologicznego wielkiego artysty – zadania, wydawałoby się, niewykonalnego. Ale Turczyński jest też literatem. Puszkin w jego biografii został przedstawiony jako ekscentryk, ogarnięty przez lęki i obsesje, erotoman, nałogowy gracz karciany, nie stroniący od alkoholu.
Wierzył w przesądy i wróżby, na przykład w przepowiednię Cyganki, że poniesie śmierć z rąk wysokiego blondyna. Właśnie tak wyglądał d’Anthès, od kuli którego zginął w pojedynku. Dużą uwagę autor
przywiązuje do pozornie nic nie znaczących szczegółów: jak się ubierał Puszkin, gdzie bywał, jak spędzał wolny czas. Ale właśnie na postawie tych informacji usiłuje zrozumieć psychikę artysty.
Prefigurację owej klatki, skomplikowanej sieci międzyludzkich relacji, która uczyniła życie poety na tyle nieznośnym, że nawet sam
pragnął i szukał śmierci, Turczyński znajduje w urazach dziecinnych
Tamże, s. 84.
5
113
Colloquia Litteraria
młodego Aleksandra. Jego rodzice zostali przedstawieni jako azjatyccy despoci. Pojęcie klatki można uznać kluczowym dla tej książki. Na
początku klatką jest cała Rosja – kraj z którego Aleksander Siergiejewicz bezskutecznie stara się wyrwać, by odetchnąć „świeżym powietrzem” Europy. Potem zostaje zawężona do miejsc, do których został
zesłany przez cesarza Aleksandra I – Kiszyniowa, Odessy i majątku
w Michajłowskim. Nowy władca Mikołaj I, który objął tron w 1825 r.,
zamiast bezpośredniej represji zastosował wobec Puszkina bardziej
wyrafinowaną i perfidną politykę. Posłuchał rady naczelnego żandarma imperium hr. Benkendorfa, który przekonywał, że pióro Puszkina
należy odpowiednio skierować. Wtedy tą klatką stał się Petersburg,
a poeta tkwił w niej, znajdując się w sieci rozmaitych zależności od
władzy, wśród których najważniejsza, zdaniem Turczyńskiego, była
zależność finansowa. Autor Eugeniusza Oniegina lubił wystawny tryb
życia, z dumą mówił, że stać go na najdroższy obiad za 14 rubli. W jednym z rozdziałów książki znajdziemy dokładnie odtworzoną buchalterię rodziny Puszkina. Pomimo, że wydawcy płacili mu „po czerwońcu za linijkę”, jego długi przekraczały 60 tysięcy rubli, część z których
pokrył skarb państwa. „Najjaśniejszy Pan (...) stworzył mi możliwość
przyzwoitego życia z mojej pracy”6 – stwierdzał poeta. Ta klatka miała złote pręty. Woliera, w której miotał się rosyjski geniusz niczym
kanarek, coraz bardziej się zawężała, aż w końcu poczuł się osaczony przez bliskich. Turczyński nie rozwiązał podstawowej zagadki życia Puszkina – czy intryga, która doprowadziła do feralnego pojedynku z d’Anthèsem, była zainspirowana przez Mikołaja I zakochanego
w pięknej Natalii Puszkin. Iwaszkiewicz w dramacie Maskarada nie
zawahał się natomiast opisać intymnych schadzek żony Puszkina z carem, ale pisarz ze Stawiska mógł sobie pozwolić na puszczenie wodzy
wyobraźni. Warto zauważyć, że Turczyński także nie stroni od wprowadzania elementów literackich do swoich rozważań. Jego tekst eseistyczno-prozatorski, w którym przedstawił Puszkina na łożu śmierci,
wyróżnia się pisarskim kunsztem.
6
List A. Puszkina do A. Benkendorfa z 16 kwietnia 1830, cyt. za A. Turczyński, dz. cyt.,
s. 297.
114
Puszkin Andrzeja Turczyńskiego
Za zdarzenie przełomowe w życiu Puszkina, kiedy wyparł się on
dekabrystów i został pochlebcą tronu, autor biografii uznał rozmowę
poety z carem Mikołajem I, jaka odbyła się we wrześniu 1826 r. Poeta jechał na nią pełen najgorszych przeczuć. Obawiał się, że z Petersburga zostanie zesłany wprost na syberyjską katorgę. Był to jeden
z najgorszych okresów w życiu poety. Wielu aresztowanych uczestników powstania grudniowego z 1825 r. w trakcie śledztwa zeznawało,
że posiadali odpisy jego wierszy, z których czerpali inspirację dla wolnościowych poglądów. Przeciwko Puszkinowi toczyło się osobne dochodzenie o ustalenie autorstwa wiersza Na 14 grudnia oraz poematu Gabrieliada. Turczyński podważa wykreowaną przez radzieckich
badaczy legendę o tym, że Puszkin podczas rozmowy z carem w żadnym wypadku nie odstąpił od buntowniczych poglądów, co więcej,
z dumą oświadczył, że na pewno przyłączyłby do powstańców, gdyby był wtedy w Petersburgu7. Jedno jest pewne, pisze autor biografii,
po owej pamiętnej rozmowie Puszkin rozpoczął niebezpieczny flirt
z monarchą, który skończył się dla niego tak tragicznie. Badacz, eksponując zagadnienie relacji między artystą a władzą, podążył tropem
innego, bliskiego sobie polskiego puszkinisty, mam tutaj na uwadze
Jarosława Iwaszkiewicza, autora dramatu Maskarada i eseju Puszkin,
zamieszczonego w zbiorze Petersburg.
Nie można stwierdzić z całą pewnością, że wizerunek Puszkina,
z którym mamy do czynienia w biografii, został ukształtowany wyłącznie pod wpływem utworów Iwaszkiewicza. Obaj pisarze obficie czerpali ze wspólnych źródeł, mając do wyboru wiele ciekawych
opracowań. Sposób, w jaki Iwaszkiewicz i Turczyński dokonywali interpretacji dzieł swoich poprzedników, można prześledzić na przykładzie postaci Natalii, żony Puszkina. Badacze zazwyczaj opisują
ją przy pomocy kategorii femme fatal. Jej chłodną apolińską urodę
przeciwstawiają dionizyjskiemu i żywiołowemu usposobieniu poety.
Iwaszkiewicz skwapliwie podchwytuje ten wątek, zwłaszcza że był
7
W podobny sposób przedstawił relacje między władcą a poetą Iwaszkiewicz w Maskaradzie. Niczym Kordian z Bogiem, Puszkin stacza walkę z carem o „rząd dusz”. ,,Cesarz: (...)
Zrozumiałeś, co to jest Rosja! Puszkin: Nie nie... tego nikt nie rozumie! Cesarz: że Rosja – to ja!
Puszkin: Nie! Nie, tak nie jest. Równie dobrze mógłbym o sobie powiedzieć, że Rosja – to ja”.
(J. Iwaszkiewicz, Maskarada, w: Dzieła, Dramaty. Warszawa 1980, s. 271).
115
Colloquia Litteraria
on zbieżny z panującymi w literaturze dwudziestolecia międzywojennego tendencjami mizoginistycznymi. Awantury między żoną a mężem wybuchają w dramacie jedna po drugiej. Puszkin daje upust swej
anormalnej podejrzliwości: „Ubóstwiam cię, kocham cię! Tylko nie
wiem, co ty masz w sercu. Węża?”8. I jeszcze jeden fragment: „Strach
mnie ogarnia. Nic tak nie ukrywa ludzkiej myśli, jak piękne ciało. (...)
Kto to jest? Kim ona jest? Ta piękna obca bogini. Zeszła z Olimpu na
ziemię. Persefona wracająca z piekieł. Kto ty jesteś?”9. Za niezwykle trafny należy uznać pomysł autora w zakresie indywidualizacji języka bohatera. Puszkin w tym fragmencie wyraża uczucia przy pomocy sztafażu mitologicznego, bardzo mocno zakorzenionego w jego
własnej poezji. Porównanie Natalii do Persefony też nie jest przypadkowe. Wydaje się, że postać bohaterki greckiego mitu i jej związek
z motywem kobiety fatalnej bardzo zainteresowały autora dramatu.
Wkrótce po opublikowaniu w 1939 r. Maskarady napisał opowiadanie
Powrót Prozerpiny, wydane już po wojnie w zbiorze Nowele włoskie.
Natalia Puszkin, Persefona (Prozerpina), Kora Leeds, bohaterka tego
utworu – takie zestawienie kobiet fatalnych w twórczości Iwaszkiewicza pokazuje, jak rozległą świadomość kulturową posiadał ten pisarz,
swobodnie poruszający się pomiędzy odległymi epokami literackimi.
Turczyński zaś każdą legendę związaną z Puszkinem i jego otoczeniem traktuje podejrzliwie, skrupulatnie tropi rozmaite przekłamania
i przerysowania, które powstawały na użytek ideologii. Ze smutkiem
stwierdza, że chyba już nigdy nie poznamy całej prawdy o małżeństwie Puszkina, bo listy Natalii do jej męża bezpowrotnie zaginęły,
prawdopodobnie zostały zniszczone przez bolszewików, bo zawierały informacje sprzeczne z forsowanym przez nich wizerunkiem poety.
Turczyński przyznaje, że kobiety miały zgubny wpływ na Puszkina,
a za główną twórczynię negatywnego portretu Natalii uznał Marinę
Cwietajewą. Gorąca wielbicielka poezji autora Jeźdźca Miedzianego żywiła, zdaniem autora monografii, szczerą niechęć do tej kobiety,
w której widziała wyimaginowaną rywalkę do serca rosyjskiego ge8
9
Tamże, s. 219.
Tamże, s. 232.
116
Puszkin Andrzeja Turczyńskiego
niusza10. To jeszcze raz potwierdza, że dla badacza najważniejsza okazuje się subiektywna motywacja psychologiczna ludzkich czynów
i słów.
Pewnym mankamentem książki są zbyt arbitralne stwierdzenia jej
autora, które nie znajdują potwierdzenia w ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej. Tak na przykład Turczyński pisze, że Puszkin „bywał
szowinistycznym nacjonalistą, w gruncie rzeczy pogardzał demokracją i odrzucał ją w imię wielkomocarstwowej rosyjskiej idei hegemonistycznej”11. Wydaje się, że autor zbyt mechanicznie zinterpretował
poglądy Puszkina przez pryzmat realiów współczesności. Warto zaznaczyć, że na początku XIX wieku większość państw europejskich
niewiele miała wspólnego z ustrojem demokratycznym. Oczywiście,
w kwestii wolności jednostki Rosja znajdowała się na szarym końcu,
wielką hańbą tego kraju była obecność klasy chłopów pańszczyźnianych. „W Berlinie też poetów do ciupy sadzają” – ironicznie mówi cesarz w Maskaradzie12.
Książka została wydana w wydawnictwie Prószyński i S-ka i jest
obliczona na popularyzację wiedzy o Puszkinie. Znajdziemy w niej
bardzo wnikliwą analizę tekstów ogólnie już znanych. Są to opublikowane jeszcze w Polsce Ludowej wybór materiałów Wieriesajewa
Puszkin żywy oraz praca zbiorowa Puszkin we wspomnieniach współczesnych, a także dzienniki i listy. Zatem należy podkreślić duże walory bibliograficzne książki Turczyńskiego.
W tym roku uroczyście obchodzimy dwudziestą rocznicę upadku komunizmu w Polsce. Porównujemy też nasze dwudziestolecie
z dwudziestoleciem międzywojennym. W obu przypadkach można
zauważyć, że Polacy wtedy zdobywają się na autentyczne zainteresowanie rosyjską literaturą, gdy przestaje ona być instrumentem zniewolenia i ucisku politycznego, jak to miało miejsce w czasie zaborów
czy reżimu komunistycznego. W polemice z nią kształtują się postawy polskich intelektualistów i pisarzy, a twórczość Andrzeja Turczyńskiego jest tego przykładem. I nieprzypadkowo ten proces zaczyna
A. Turczyński, dz. cyt., s. 432.
Tamże, s. 119.
12
J. Iwaszkiewicz, dz. cyt.s.256.
10
11
117
Colloquia Litteraria
się właśnie od odczytywania na nowo rosyjskiego wieszcza Aleksandra Puszkina. Tom przekładów Juliana Tuwima Lutnia Puszkina był
uznawany za jedno z najważniejszych wydarzeń literackich tamtego
okresu, podobnie jak prace o Puszkinie autorstwa wybitnego rusycysty Wacława Lednickiego.
118
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Łukasz Cybulski
Wygodna demagogia? O problemach metody
badań kaznodziejstwa w Rzeczypospolitej
oskarżanych narodów
Kaznodziejstwo nie doczekało się po dziś dzień rzetelnej, pełnej
monografii. Podstawowym problemem jest przede wszystkim brak
wnikliwych badań nad jego poszczególnymi grupami (pogrzebowe,
weselne, obozowe i in.), co nie znaczy, że nie powstawały prace omawiające niektóre szczegółowe zagadnienia. Szczęśliwie zainteresowania kościelną sztuką mówniczą nie straciły aktualności wraz z zanikiem działalności badaczy, którzy kilkadziesiąt lat temu przyczynili
się do rehabilitacji retoryki, a tym samym gatunków spychanych przez
wiele lat na margines historii literatury, dziś dopiero wydobywanych
z czytelniczego niebytu dzięki zainteresowaniu edytorów oraz specjalistów różnych dziedzin1.
Praca historyka na tym polu nie należy do łatwych, trzeba bowiem
uwzględnić niemały materiał m.in. z dziedziny teologii, teorii i historii
literatury, czego zresztą autor Rzeczypospolitej się nie wyrzeka. Jest to
jednak przestrzeń, która stwarza możliwość dopuszczenia się różnych
uchybień, których, niestety, nie udało się uniknąć.
Interdyscyplinarne studium Roberta Kościelnego przynosi analizę
treściową tekstów sześćdziesięciu pięciu uznawanych za wybitnych
i wpływowych, a tym samym najbardziej reprezentatywnych pod
1
Przykładem choćby rozprawy M. Trębskiej, Staropolskie szlacheckie oracje weselne.
Genologia, obrzędy, źródła, Warszawa 2008; M. Skwary, O dowodzeniu retorycznym w polskich
drukowanych oracjach pogrzebowych XVII wieku, Szczecin 1999; idem, Polskie drukowane
oracje pogrzebowe XVII wieku. Bibliografia, Gdańsk 2010.
Colloquia Litteraria
względem realizacji wskazań Soboru Trydenckiego, przedstawicieli
różnych środowisk siedemnastowiecznego kleru katolickiego. Stanowi ono nie tylko kontynuację badań nad obszernym wycinkiem prozy barokowej, lecz także otwiera ponownie dyskusję nad kulturowym
podłożem sarmatyzmu, zagadnieniem, wydawać by się mogło, szczegółowo opisanym w przeciwieństwie do materiału kaznodziejskiego.
W obliczu zaskakujących opinii różnych badaczy jakoby kaznodzieje
w znacznym stopniu przyczynili się do sarmatyzacji szlachty, powyższa niewspółmierność staje się pobudką do przeprowadzenia analizy
homiletyki siedemnastowiecznej pod kątem występowania treści, które mogły formować ów stan „wygodnej demagogii”2. Głównym celem, jaki stawia sobie autor Rzeczypospolitej oskarżanych narodów,
jest falsyfikacja tego „obiegowego” i nie popartego faktyczną analizą
treściową sądu o sarmatyzacji środowisk klerykalnych, które poprzez
działalność kaznodziejską, będącą jednym z najsilniejszych środków
ówczesnej propagandy, miały wpływać na kształtowanie negatywnych, charakterystycznych dla XVII wieku postaw szlachty. W tym
celu historyk przedstawia zawarte w kazaniach opinie na temat przeszłości, teraźniejszości i przyszłości kraju, na temat szlachty, chłopów i kleru, jak również diagnozy i charakterystyki przyczyn upadku Rzeczpospolitej oraz wskazania sposobów jej wyjścia z zapaści.
Kompozycja rozprawy oparta jest na czteroczęściowym podziale wynikającym z politycznej sytuacji kraju, nie uwzględnia natomiast wewnętrznej specyfiki rozwoju rzeczonego gatunku prozy, pozostawia
też bez komentarza kwestię jego typologii i wszelkich konsekwencji
z niej wynikających.
Charakterystyka sytuacji kaznodziejskiej i teorii kazania wypełnia jeden z początkowych rozdziałów publikacji. Autor słusznie zwraca tu uwagę na rozliczne trudności w nauczaniu kościelnym, do których należało między innymi dotarcie do najniższej klasy społecznej,
jak również do szlachty. W pierwszym przypadku problem stanowiły kompetencje księży i audytorium na prowincjonalnych parafiach.
Dowodem na próby przezwyciężenia tej trudności było tworzenie sieci kolegiów oraz szkół parafialnych, a także poświęcanie wiele uwa R. Kościelny, Rzeczypospolita oskarżanych narodów, Szczecin 2003, s. 12.
2
120
Wygodna demagogia?
gi kształceniu księży oraz kontroli ich pracy duszpasterskiej. Jest to
przede wszystkim cenne świadectwo dbałości o kościelną ars praedicandi oraz wagi, jaką do niej przywiązywano ze względu na siłę oddziaływania. Drugi problem jawi się jako trudność dotarcia do wiernych, którzy, jak twierdzi Kościelny, nie czują potrzeby słuchania
o swoich wadach: „intencje nadawcy i odbiorców okazywały się rozbieżne”3. Chociaż przypadek ten zdaje się być typowy dla „literatury zaangażowanej”, ma on w tym miejscu szczególne znaczenie, gdyż
może stanowić potwierdzenie słuszności postawionej przez autora
tezy. Pytanie tylko, na ile jest to sytuacja typowa dla XVII wieku, na
ile zaś dla kaznodziejstwa w ogóle, bez względu na to, do kogo kierowane są słowa upomnienia. Opis elementów teorii gatunku opiera
się głównie na wypowiedziach pochodzących z końca XVI i początku XVII wieku, których autorami byli hierarchowie kościoła, oraz na
stosownych uchwałach soboru. Analiza obejmuje jedynie zakres wyżej wymienionych treści, pomija natomiast wszystkie pozostałe, jak
również właściwe każdemu z utworów okoliczności (kairos). W ten
sposób badacz przyjmuje założenie, że istniał przede wszystkim jeden
cel ogólnej „produkcji” homiletycznej – kształtowanie świadomości moralnej audytorium – ściśle związany z kościelnym programem
nauczania, a zatem nie stanowiący novum w okresie potrydenckim.
Stoi to w sprzeczności z podstawową zasadą retoryki (na której ars
praedicandi się opierała) wykładaną w inventio: mówca musi każdorazowo uwzględniać okoliczności towarzyszące omawianemu zagadnieniu, jak również specyfikę audytorium, do którego należy dostosować to, jak się mówi i co się mówi. W tej sytuacji ciekawe jest,
że autor przytacza wypowiedź Stanisława Karnkowskiego – który postuluje, aby „mówić według czasu, miejsca i osób” – nie wyciągając
z niej stosownych wniosków. Najogólniej rzecz biorąc, trudno przyjąć pogląd jakoby wprawny mówca lekceważył opinio communis. Doskwiera również to, że wciąż nie mamy wglądu w materię zawartą
w kompendiach teoretycznych, co z pewnością przyniosłoby wiele
istotnych informacji na temat kształtu formalnego sermones. Mam na
myśli przede wszystkim podniesioną w rozprawie kwestię prostoty.
op. cit., s. 30.
3
121
Colloquia Litteraria
Otóż mówi się o niej przy okazji referowania potrydenckich założeń
edukacyjnych, w myśl których nauczanie powinno obejmować tematykę swobodną, wykład podstawowych, prostych prawd moralnych
czy, ogólnie, prawd koniecznych do zbawienia. Bez wątpienia jednak
problem jest szerszy. Dotyczy również strony strukturalnej, owej „fabularyzacji”. Wątpliwości budzi zwłaszcza nacisk kładziony na prostotę, rozumianą również jako mówienie językiem zrozumiałym dla
odbiorcy. Pomijam sprawę mowy ojczystej, która była dla protestantów jednym z przedmiotów sporu, by skupić się na formie artystycznej. Jaki jest stosunek owego wymogu prostoty, czyli tego, że „kapłan
miał mówić jasno, zrozumiale dla wszystkich obecnych w świątyni”4, względem tendencji do komplikowania płaszczyzny kompozycyjnej i stylistycznej kazań z XVII wieku? Niewątpliwie miała ona
służyć jako narzędzie „do pomocy wiernym w przemianie obyczajów
zgodnej z zaleceniami Ewangelii”5. Wątpię jednak, aby chodziło tylko o bardziej przejrzyste wyłożenie prawd wiary czy uczynienie kazania „bliższym życia”. Owa „fabularyzacja” była przecież skutkiem
zwiększenia nacisku na movere, które zajęło w barokowym myśleniu
i działaniu retorycznym miejsce renesansowego inventio, jako lepiej
służącemu perswazji. Chodziło więc zatem o efektywne wzbudzanie
afektów, co usprawiedliwiano przekonaniem, że człowiek chętniej
działa pod wpływem silnych emocji. Wszelkie zastrzeżenia odnośnie
do wymogu prostoty rodzą się dlatego, że pochodzą od hierarchów,
którzy na początku siedemnastego stulecia posiadali świadomość wieku minionego, zaś wskazania trydenckie nie wniosły wielu praktycznych zmian w tej materii.
Jeszcze jedna uwaga. Odnosi się ona do zawartego we wstępnych
rozważaniach stwierdzenia: „musimy założyć, że badane przez nas
źródło było partyturą, której mówca trzymał się w sposób mniej lub
bardziej ścisły”6. Problem w tym, że wcale nie musimy; takie założenie
wiele nie zmienia w postępowaniu badawczym, o ile mamy na myśli
problem docierania treści kazań drukowanych do ludności niepi op. cit., s. 23.
ibidem.
6
op. cit., s. 37.
4
5
122
Wygodna demagogia?
śmiennej, co mogło odbywać się jedynie na drodze ustnego przekazu
z ambony. Prawdę mówiąc, z punktu widzenia wierności wobec pisanego wzorca nie ma większego znaczenia, czy dany tekst został wygłoszony, czy nie, ponieważ każdy kaznodzieja miał prawo dokonywania kompilacji na własną rękę7. Nie musiał w tym celu korzystać
z tekstów siedemnastowiecznych. W grę wchodzą, oprócz dzieł z epoki, chociażby rozważania ojców kościoła, jak i wzorniki obcojęzyczne. Ponadto stan bibliotek mniejszych parafii wskazuje raczej na nieobecność tekstów analizowanych autorów niż na ich powszechne
funkcjonowanie we wzmiankowanych środowiskach. Warto w tym
miejscu zastanowić się nad tym, czy najprzedniejsi kaznodzieje swojego czasu – takich bierze pod uwagę Robert Kościelny – mieli faktycznie największy wpływ na kształt mentalności rozsianej po całej Polsce szlachty (wszak o szlachtę przede wszystkim chodzi). Po
pierwsze, obieg książki drukowanej zmienił się drastycznie w przeciągu omawianego stulecia, w związku z czym utwory w ten sposób rozpowszechniane nie mogły oddziaływać z równą siłą w każdym okresie; odbiór nie był także jednakowo intensywny w poszczególnych
regionach Królestwa Polskiego. W związku z powyższym recepcja
poglądów wygłoszonych w danym roku, o ile w ogóle miała miejsce
w najgłębszych zakątkach Rzeczpospolitej, mogła być, i zapewne była,
znacznie opóźniona i nierównomierna. Po drugie, nie jestem przekonany, czy faktycznie kaznodzieje uznawani za wybitnych mieli przez
całe stulecie największy wpływ na kształt opinii publicznej. Duże znaczenie księży funkcjonujących lokalnie musiało rosnąć wraz z decentralizacją państwa. Na ile poglądy przez nich głoszone odzwierciedlały tezy czołowych twórców?
Właściwa część publikacji, zawierająca wynik badawczych eksploracji historyka, podzielona jest na cztery rozdziały, odpowiadające
dynamice rozwoju sytuacji społeczno-politycznej kraju: I − pierwsza
połowa XVII w., II − lata 1648−1660, III − okres „czarnego ćwierćwiecza”, IV − późny barok. Rozważania rozpoczyna stwierdzenie,
że faktycznie szlachta żyjąca na początku nowego stulecia nie miała
7
Zob. chociażby K.J. Wojsznarowicz, Author do łaskawego czytelnika, [w:] idem, Orator
polityczny różnym aktom pogrzebowym służący, Wilno 1644.
123
Colloquia Litteraria
wielu powodów do zmartwień, mogła w pełni cieszyć się swobodami
i być dumna z odnoszonych zwycięstw. Podobnie było z przedstawicielami kleru, którzy odczuwali satysfakcję z powrotu znacznej części
utraconych wiernych na łono Kościoła, co, ku powszechnemu zadowoleniu, odbyło się bez rozlewu krwi. Kaznodzieje nie ulegli jednak
złudnym przejawom optymizmu, zachowując krytyczny stosunek do
rzeczywistości, której negatywna ocena wypływała przede wszystkim z rzekomego upadku moralnego. Żadne bowiem zwycięstwo, żaden realny powód do radości nie są osiągnięciami na tyle wielkimi
i trwałymi, by zwolniły człowieka z podejmowana trudu, jakim jest
nieustanne baczenie na stan własnego sumienia. Każde zwycięstwo,
w ich przekonaniu, pociąga za sobą ryzyko popadnięcia w pychę
i zboczenia z drogi ku zbawieniu. Zdaniem historyka, to właśnie
w tym przekonaniu, wyłuskanym pieczołowicie z licznych wypowiedzi, tkwi przyczyna ich niewrażliwości na różnego rodzaju względy
wynikające z aktualnych okoliczności. Wiąże się z powyższym m.in.
problem captatio benevolentiae, które, zdaniem Roberta Kościelnego
„mogło przebiegać jedynie na płaszczyźnie formy, a nie treści”, gdyż
„te ostatnie budziły często bierny opór wiernych”8. Z jednej strony
jest to przeoczenie zasady sztuki dobrego przemawiania, w myśl której prawdziwym mówcą jest tylko ten, kto dostosowuje do audytorium
nie tylko formę, lecz także i treść. Znów, trudno byłoby w tej sytuacji
przyznać miano dobrego kaznodziei wielu wybitnym (przynajmniej
pod względem artystycznym) twórcom, którzy w sposób zdecydowany głosili hasła odnowy moralnej, czy gorliwie zabiegali o pokorę
i pokutną postawę wiernych. A przecież wśród takich postaci znajdują
się niewątpliwie wielkie nazwiska. Z drugiej zaś strony, w myśl przytoczeń zamieszczonych w głównej części rozprawy, należałoby przychylić się do tezy, że zawartość ideologizacyjna czy raczej perswazyjna kazań barokowych sprowadzała się w głównej mierze do szeregu
nagan i napomnień, które trwały przez całe siedemnastowiecze i nabierały jedynie dramatyzmu wraz z pogarszaniem się politycznej sytuacji państwa, faktycznie wykazując zaskakującą „niewrażliwość na,
często istotne, zmienne historyczne zachodzące w ciągu interesujące R. Kościelny, op. cit., s. 14.
8
124
Wygodna demagogia?
go nas stulecia”9. Aby móc pozwolić sobie na jednoznaczne rozstrzygnięcie tego konfliktu, trzeba postawić pytanie o to, w jakim kierunku każdorazowo zmierzała persuasio, jakie miejsce zajmowały w niej
napomnienia – czy były elementem kluczowym, czy też nie. Pozwoli to stwierdzić, czy zwracanie dużej uwagi na katalogi wad ludzkich
jest pracą, która daje nadzieję na realne korzyści badawcze.
Z prezentowanych przez ponad sto pięćdziesiąt stron cytatów wyłania się dość monotonny i jednobarwny ciąg utyskiwań i upomnień. Bez
trudu można spostrzec, że mamy do czynienia z obiegowymi chwytami, które polegały na przywoływaniu chwalebnej przeszłości, minionego złotego wieku, w którym żyli poczciwi przodkowie, chylącej się
ku upadkowi moralnemu teraźniejszości oraz, w późniejszym okresie,
wstrząsającej, przesyconej katastroficznymi proroctwami przyszłości. Są to owe opisy czasu minionego, oceny teraźniejszego i prognozy przyszłego, zapowiedziane na wstępie. W związku z powyższym
trudno wyzbyć się uporczywego wrażenia, że przez cały czas obcujemy z toposami. Zakres obserwacji badawczej nie objął jednak próby
ich opisania, klasyfikacji ani objaśnienia celów (strategii oratorskich),
w jakich każdorazowo były wykorzystywane, o czym świadczy choćby to, że bez słowa komentarza przytaczane są urywki kazań niedzielnych czy pogrzebowych, mogących realizować zupełnie odmienne
typy dyskursów. Nie można owych klisz traktować dosłownie. W tym
świetle dość niepoważnie brzmi stwierdzenie Roberta Kościelnego,
(komentarz dotyczy cytatu z Kazania abo kolendy Fabriciusa): „«kiedy wiara w Polszcze cała prosta i szczera była, tedy Polacy znali biskupów za ojców i pasterzy swoich» – w dawnych, dobrych czasach
prostej wiary Sarmaci uważali kapłanów za duchownych przewodników, słuchali ich nauk (…) Nakłonienie słuchaczy, aby powrócili do
tych praktyk zdaje się być jednym z podstawowych celów kazań
(podkr. Ł.C.).”10 Nasycone wyżej wspomnianymi treściami utwory
powstawać miały bez względu na to, czy istniał jakiś niezwykły pretekst (np. pojawienie się komety, wygrana bitwa), czy też nie, o czym
świadczą obfite i cenne (wszak większość utworów nie doczekała się
op. cit., s. 13.
op. cit., s. 67.
9
10
125
Colloquia Litteraria
współczesnych edycji) przytoczenia w każdym z czterech głównych
rozdziałów. Słowem, narzekania płynące z ambony miały być praktyką powszechną, zdecydowanie dominującą nad pozytywną tendencją do dawania nadziei na odkupienie (co powodowało wspomnianą wyżej niewspółmierność oczekiwań nadawczo-odbiorczych). Aby
zejść z drogi grzechu, która wiedzie nie tylko ku upadkowi osobistemu, lecz także ku unicestwieniu ojczyzny, powinno się podjąć najwyższe starania. Należało w tym celu wyzbyć się zepsucia moralnego, które zamiast maleć wraz z wypełnianiem określonych czynności
symbolicznych (zwycięstwo militarne nad innowiercami, wypędzenie
heretyków), rosło. Mówcy kościelni dążyli poniekąd do ukierunkowania zwróconej ku zdarzeniom zewnętrznym uwagi szlachty na jej życie wewnętrzne. Nakłaniali do rzetelnej introspekcji. Obecność heretyków stawała się (poza nielicznymi wyjątkami) raczej pretekstem do
czynienia kolejnych wymówek (ich wyliczanie zajmuje główną cześć
pracy) słuchaczom, których w cnocie prześcigają nawet wrogowie
wiary, niż dawania nadziei na wieczną łaskę w zamian za przepędzenie „sprośnych pogańców”. W przedziale lat 1648–1660, wraz z narastaniem świadomości katastroficznej społeczeństwa oraz profetycznego tonu kazań, pojawiają się nawet głosy uderzające w mesjanizm
oraz prowadzące do stwierdzenia, że szlacheckie rozumienie interesu
państwowego może się kłócić z planem Bożym.
Rzeczone przytoczenia i refleksje faktycznie nie wydają się w najmniejszym nawet stopniu pretendować do grona elementów kształtujących mentalność sarmacką; bez wątpienia, punkt po punkcie negują każdą jej cechę, co sprawia, że w efekcie z fragmentów wyłania się
postać szlachcica à rebours, a jedynym elementem jego świadomości kształtowanym przez kaznodziejów mogła być specyficzna wiara
w opatrzność, oparta na zależności: osobista moralność – dobro państwa. Mimo uchybień warsztatowych (prowadzących do podważenia
głównej tezy publikacji) Rzeczpospolitą oskarżanych narodów potraktować należy jako wołanie o rozleglejsze badania, które skupić się teraz powinny przede wszystkim na szlachcie, znajdujących się na jej
ustach ideach, sposobie, w jaki były one powtarzane i przetwarzane
na ambonach i nie tylko oraz na strategiach perswazyjnych realizo126
Wygodna demagogia?
wanych przez oracje. Omawiana praca stanowi jedynie punkt wyjścia
czy raczej odniesienia. Zastanawiający jest bowiem jednowymiarowy
obraz szlachcica-sarmaty, który nie ulega żadnym przekształceniom
w miarę rozwoju refleksji nad kolejnymi etapami historycznego rozwoju stulecia. Doskwiera więc brak symultanicznego przedstawienia
przemiany mentalności szlacheckiej. Przecież naczelny problem dotyczy właśnie „stawania się” sarmaty. W świetle refleksji nad prozą
oratorską, już nie tylko katolicką, lecz także świecką, wciąż bez odpowiedzi pozostają pytania o źródło owego znamiennego dla XVII wieku samousprawiedliwienia. Trzeba przede wszystkim rozstrzygnąć,
czy zasadne jest kierowanie ich w stronę wytworów sztuki mówniczej, czy też należy w nich szukać jedynie wynikających z pewnych
zjawisk konsekwencji, które prowadzą do zupełnie innych wniosków
niż spodziewane w powyższych (jak i powyższym podobnych11) rozważaniach. Jest to przede wszystkim problem doboru tekstów – sprawa istotna, domagająca się jasnych (choć nie zawsze możliwych do
osiągnięcia) rozgraniczeń genetycznych, której poświęcić należałoby
osobną rozprawę.
11
Zob. M. Brzozowski, Teoria kaznodziejstwa, [w:] Dzieje teologii katolickiej w Polsce,
T. 2, cz. 1, Lublin 1975. Warto przy okazji zwrócić uwagę na paralelność pracy ks. Brzozowskiego i Roberta Kościelnego, który, jak sądzę, poszerzył jedynie materiał egzemplifikacyjny
i postanowił obejrzeć go pod określonym kontem, zawężając zakres badań do jednej epoki.
127
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Joanna Stolarek
Afryka w oczach Polaków
Nurt badań postkolonialnych w Polsce został ostatnio wzbogacony
o książkę Haliny Witek Wizerunek obcego. Kultury afrykańskie w relacjach Henryka Sienkiewicza, Mariana Brandysa i Marcina Kydryńskiego1. Autorka przedstawia w niej różne doświadczenia i przeżycia
polskich Afica-trotters, ich odmienne postrzeganie kultury i obyczajowości mieszkańców Czarnego Lądu. Książka stanowi niewątpliwie
ogromne kompendium wiedzy i interesującą lekturę dla polskich czytelników wciąż niestety słabo zaznajomionych z kulturą i mentalnością byłych krajów skolonizowanych. Nie ulega wątpliwości fakt, że
pomimo upływu lat wiedza większości polskiego społeczeństwa na temat Afryki opiera się głównie na stereotypach, utartych schematach,
których zródła tkwią w dziewiętnastowiecznej literaturze podróżniczej.
Halina Witek oczami kulturoznawcy, antropologa i filozofa stara
się dotrzeć do conradowskiego jądra ciemności, mając za przewodników nie tylko trzech wymienionych w tytule polskich podróżników,
ale przede wszystkim wielu znamienitych pisarzy, dziennikarzy, historyków i filozofów, m.in. Ryszarda Kapuścińskiego, Leszka Kołakowskiego, Zbigniewa Bauera, Cliforda Geertza i Emmanuela Lévinasa.
Książki, reportaże, dzienniki i zapiski kilku wyżej wymienionych badaczy stają się bodźcem do prowadzenia intensywnych badań post1
Halina Witek, Wizerunek obcego. Kultury afrykańskie w relacjach Henryka Sienkiewicza,
Mariana Brandysa i Marcina Kydryńskiego, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2009.
Colloquia Litteraria
kolonialnych, których zasadniczym celem jest podkopywanie i reinterpretacja utartych schematów i dotychczasowych fundamentów
w poznawaniu kultur krajów pozbawionych państwowej niezależności i autonomii rozwojowej.
Wizerunek obcego to kunsztownie napisana książka i znakomita rozprawa naukowa poświęcona Afryce i jej mieszkańcom. Niemniej jednak tytuł książki wydaje się ambiwalentny, jeśli nie zwodniczy. Odbywając tak egzotyczną dla Polaków podróż w głąb Czarnego Lądu,
próbując odkryć, poznać na nowo chociażby cząstkę, fragment obcej im kultury, Sienkiewicz, Brandys oraz Kydryński wkraczają jako
obcy, outsiderzy, przedstawiciele innego etnicznie, rasowo i kulturowo świata. Kreując w swoich książkach wizerunek obcego, a więc
mieszkańców Afryki, w rezultacie dokonują konfrontacji między wyobrażeniami, mocno zsubiektyzowaną, wypełnioną stereotypami wiedzą o czarnym kontynencie, a własnymi doświadczeniami.
Pojęcie i definicja Obcego stanowi wstęp do badań i rozważań na
temat świata afrykańskiego. Jak podkreśla autorka, tylko dzięki interdyscyplinarnemu i wielowymiarowemu spojrzeniu możliwe jest poznanie i zrozumienie Obcego. U podstaw odkrywania i postrzegania
innej kultury leży filozofia dialogu, bez której padamy ofiarami własnych uprzedzeń, hermetycznie zamkniętych i schematycznych wyobrażeń i skojarzeń o innym, obcym nam świecie. W kolejnych siedmiu rozdziałach pisarka odsłania przed czytelnikiem różne aspekty
Afryki oraz rozmaite postawy i stanowiska polskich badaczy w obliczu ich przeżyć na Czarnym Lądzie. Motywem przewodnim książki traktującej o odmiennych doświadczeniach trzech Africa-trotters,
i co za tym idzie, kreowaniu przez nich odrębnych, czasami wręcz wykluczających się wizerunków Obcego, jest podróż. Wybierając się do
Afryki, Sienkiewicz, Brandys i Kydryński kierują się chęcią przeżycia ekscytującej przygody w egzotycznym świecie oraz pragnieniem
naocznego poznania i odtworzenia zasłyszanych wcześniej z książek
opowieści i utrwalonych przez media obrazów. Jednakowoż podróż
na obcy ląd wiąże się z opuszczeniem własnego domu, a więc swojego terytorium kulturowego, przynależności etnicznej i tożsamości
130
Afryka w oczach Polaków
narodowej2. Halina Witek, powołując się na Ewę Rewers i Karjalaina, zwraca uwagę na pojęcie domu i przywołuje istniejące w języku angielskim rozróżnienie między „house”, będącym obiektem materialnym, a „home”, odpowiadającym przynależności do określonego
kręgu kulturowego, społecznego i narodowego. Jak zauważa autorka, poszukiwanie „house” wiąże się z poszukiwaniem miejsca pobytu,
odkrywaniem nowego terytorium, podczas gdy poszukiwanie „home”
jest synonimem odkrywania i odnajdywania tożsamości. W przypadku trzech tytułowych odkrywców wyraźnie mamy do czynienia z procesem pierwszym. Warto w tym miejscu zauważyć, że w języku polskim także istnieje różnica między „domem” określającym bliskość
duchową, a „mieszkaniem” kojarzącym się głównie z miejscem pobytu. Niemniej jednak, przywołane przez autorkę angielskie zestawienie
tych dwóch kategorii językowych wydaje się bardziej wyraziste i precyzyjne w kontekście podróży obcokrajowców do Afryki.
Polska badaczka odbywa wraz z czytelnikiem wielokrotną podróż
w głąb Afryki, mając za przewodników trzech różnych autorów. Doświadczenia i przeżycia każdego z nich, mimo znacznych różnic czasowych i światopoglądowych, wzbogacają i poszerzają wciąż ograniczoną wiedzę przeciętnego polskiego czytelnika na temat czarnego
kontynentu oraz doskonale ilustrują wyraźną ewolucję w postrzeganiu
kultur byłych krajów skolonizowanych. Na początku mamy do czynienia z europocentrycznym, zdystansowanym, przepełnionym stereotypami i uprzedzeniami widzeniem sienkiewiczowskim. Według
autorki wędrówka wybitnego dziewiętnastowiecznego pisarza, twórcy Listów z Afryki czy Listów z pustyni i z puszczy w głąb Afryki,
z jednej strony unaocznia jego odkrywczy, twórczy stosunek do otaczającego świata, ale z drugiej strony zdradza ekspansywne zapędy
artysty. Henryk Sienkiewicz wkracza na obce terytorium jako kolonizator, zdobywca i myśliwy pragnący przywieźć do swojej ukochanej
ojczyzny hebanowe trofea. Z kolei Marian Brandys, którego podróż
dzieli od wyprawy twórcy Trylogii blisko pół wieku, usiłuje dociec
prawdy o Czarnym Lądzie posiłkując się uprzednio starannie nagro2
Por. E. Rewers, Język i przestrzeń w poststrukturalistycznej filozofii kultury, Uniwersytet
im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Poznań 1996, s. 52.
131
Colloquia Litteraria
madzonymi lekturami. Czerpiąc wiedzę z licznych dzienników, zapisków i reportaży, polski podróżnik dociera do różnych, czasami
bardzo odległych zakątków Afryki i wsłuchując się w jej odgłos, próbuje zgłębić jej najskrytsze tajemnice. Niemniej jednak, Brandys stara się uchwycić obraz tej egzotycznej dla niego kultury z perspektywy poczekalni. Dyskretnie obserwuje, nasłuchuje i czeka na to, co
nowego i niezwykłego ma mu do zaoferowania Czarny Ląd. Jednakże Afryka, badana i odkrywana przez człowieka, który jedynie szybuje nad nią i tylko od czasu do czasu schodzi do jej wnętrza, wydaje
się nieuchwytna i pilnie strzeże swej prywatności. Taką opinię wyraża Ryszard Kapuściński, były wychowanek słynnego pisarza i reportera. Dlatego też Halina Witek zastanawia się, czy Brandysowi chodzi
o ukazanie rzeczywistego, skrzętnie skrywanego od wieków wizerunku czarnego kontynentu, czy raczej o przeżycie niezwykłej przygody
i wcielenie się w bohatera powieści podróżniczej. Obraz Afryki kreślony przez ostatniego przewodnika, Marcina Kydryńskiego, wydaje się mocno zsubiektyzowany, osobisty, niesystematyczny i niepełny.
Jednakże celem dziennikarza redakcji „National Geographic” i autora Chwili przed zmierzchem nie jest zgłębienie wszystkich tajemnic
i tajników Czarnego Lądu, ponieważ pomimo licznych prób złamania
jego kodów pozostaje wciąż najbardziej nieprzenikniony ze wszystkich kontynentów. Kydryński usiłuje raczej uchwycić i zatrzymać obraz Afryki zapamiętany i utrwalony w dzieciństwie. Wychowany na
sienkiewiczowskich lekturach W pustyni i w puszczy, Listów z Afryki czy brandysowskich reportaży Śladami Stasia i Nel, młody reporter
pragnie niejako zatrzymać czas i poczuć klimat dawnej Afryki – nieokiełznanej, nieujarzmionej, odpornej na postęp, cywilizację i inwazję innych kultur.
Autorka Wizerunku obcego słusznie podkreśla, że żaden z bohaterów książki, pomimo gruntownej wiedzy, studiów i badań, nie jest
w stanie przekazać czytelnikom pełnego, rzetelnego, całkowicie
obiektywnego obrazu Afryki. Dzieje się tak z uwagi na specyficzny
charakter Czarnego Lądu, jego wielokulturowość, wielojęzyczność,
ogromne zróżnicowanie etniczne, rasowe, narodowe i społeczne.
Przywołując opinie wielu znakomitych filozofów, dziennikarzy i po132
Afryka w oczach Polaków
dróżników, między innymi Leszka Kołakowskiego czy Ryszarda Kapuścińskiego, Halina Witek zaznacza, że istnieje nie jedna Afryka, ale
wiele jej twarzy i odcieni. Dlatego też badanie i odkrywanie czarnego kontynentu zawsze oznacza odsłanianie tylko jednego z jej oblicz.
I tak też czynią tytułowi podróżnicy. Ponadto, Sienkiewicz, Brandys
i Kydryński wydają się coraz bardziej zagubieni w miarę zapuszczania się w głąb Czarnego Lądu. Z żalem przyznają, że im dłużej i intensywniej penetrują Afrykę, tym bardziej wydaje się tajemnicza i nieuchwytna i tym większą przepaść odczuwają między polską i zarazem
europejską cywilizacją a kulturą krajów pozbawionych do niedawna
autonomii rozwojowej i tożsamości narodowej.
Wizerunek obcego to ambitna i intrygująca lektura dla tych wszystkich, którym nieobce są nowe wyzwania kulturowe, filozoficzne i antropologiczne, w szczególności badania dotyczące literatury postkolonialnej. Pomimo licznych pozycji książkowych dotyczących
Afryki, jakie przewinęły się dotychczas przez polski rynek wydawniczy,
w szczególności reportaży, wywiadów, wspomnień czy książek podróżniczych z bezcennym Hebanem czy Cesarzem Ryszarda Kapuścińskiego na czele oraz prac naukowych, m.in. Wśród legend i prawd
Afryki Zygmunta Komorowskiego, Piekło Conrada Michała Komara, Czas i to, co inne Lévinasa Emmanuela czy Na egzotycznych szlakach. O polskich badaniach etnograficznych w Afryce, Ameryce i Azji
pod redakcją Leszka Dzięgiela, książka Haliny Witek stanowi kolejny ważny etap w odkrywaniu i rozwijaniu wiedzy na temat wciąż tak
obcej, odległej, niezrozumiałej i boleśnie niedostępnej kultury Czarnego Lądu.
133
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Teresa Winek
O CZYTANIU POLSKIEGO ROMANTYZMU −
KONFERENCJA
W dniach 1−3 kwietnia 2009 roku odbywała się w Ustce konferencja zatytułowana: Jak czytano i jak czytać polski romantyzm?, zorganizowana przez Instytut Polonistyki Akademii Pomorskiej w Słupsku.
W kameralnej sali Ośrodka Wypoczynkowego Politechniki Wrocławskiej zgromadziła ona przedstawicieli kilku uczelni: uniwersytetów
z Katowic, Krakowa, Lublina, Poznania, Torunia, Warszawy, Wrocławia, Akademii Podlaskiej w Siedlcach oraz Instytutu Badań Literackich PAN. Temat spotkania, niezwykle pojemny, obejmujący niemal
całą XIX- i XX-wieczną refleksję nad historią literatury polskiej, skłaniał równocześnie do pytań o stan dzisiejszego literaturoznawstwa
i jego kondycję badawczą.
Pytanie zawarte w pierwszym członie tytułu konferencji, choć nie
zyskało zainteresowania licznych referentów, sprowokowało jednak
do podjęcia zagadnień znaczących, a przedstawiony materiał będzie
stanowił istotny wkład w historię polskiej wiedzy polonistycznej. Literatura romantyzmu oraz idee tej epoki były ciągle żywe zarówno
w XIX-, jak i XX-wiecznej kulturze polskiej. Ich żywotność opisywali najwybitniejsi znawcy okresu: Stanisław Pigoń, Juliusz Kleiner,
Czesław Zgorzelski, Alina Witkowska, Maria Janion. O tym, jak czytali romantyczną literaturę jej spadkobiercy, mówili w Ustce: Włodzimierz Toruń, Cezary Zalewski, Jolanta Bajko oraz Iwona Puchalska.
Włodzimierz Toruń, w referacie zatytułowanym: Od literatury do
polityki. Polskie lekcje romantyzmu, przypomniał znaczenie piśmien-
Colloquia Litteraria
nictwa romantycznego w powstaniu listopadowym i późniejszych
walkach o wyzwolenie narodu, zgodnie z tezą, że romantyzm nie był
„sztuką czystą”, ale praktyką społeczną. Przywołał opinie i postawy
takich polityków i historyków, jak: Ludwik Mierosławski, Aleksander
Wielopolski, Józef Tokarzewicz, Józef Piłsudski, Roman Dmowski.
Cezary Zalewski, w referacie: „Pierwszy rewizjonista”. Literatura
a biografia Adama Mickiewicza w „Lalce” Prusa, omówił relacje intertekstualne między twórczością romantycznego wieszcza a najwybitniejszą powieścią „pozytywistyczną”. Zwrócił uwagę na takie ślady obecności pisarza, jak: przytaczanie i przywoływanie fragmentów
liryków, konstruowanie bohatera według Mickiewiczowskiej biografii, dyskusja z romantycznym wzorcem miłości, analizując znaczenie
tych składników w konstrukcji powieści. Zasygnalizował równocześ­
nie bogaty i złożony problem cytatu w dziele literackim.
O tym, jak czytał Norwida dwudziestowieczny poeta, mówiła Jolanta Bajko w referacie „Chytrze wysunięta kartka”, czyli Norwid
i Białoszewski, przywołując podstawowe dla obu poetów figury poetyckie, sposoby kreowania podmiotów lirycznych oraz podobne traktowanie uprawianych (zastanych) gatunków literackich.
Iwona Puchalska rekonstruowała Legendę Wielkiej Improwizacji,
ekscerpując prace Józefa Kallenbacha, Konrada Górskiego, Stanisława Pigonia, Kazimierza Cysewskiego i innych badaczy, i zastanawiała się nad trudnym problemem rozpoznawania legendy, gdy historyk literatury jest zaangażowany w jej podtrzymywanie. Zwróciła też
uwagę na zmienną rangę źródła badawczego, zależną od postawy badacza i perspektywy poznawczej okresu.
O tym, jak czytali polski romantyzm wybitni jego badacze, traktowały zaledwie trzy referaty. Maciej Adamski z Uniwersytetu Wrocławskiego omawiał monografię Antoniego Małeckiego Juliusz Słowacki. Jego życie i dzieła w stosunku do współczesnej epoki (t. 1−2,
Lwów 1866−1867 i nast.). Przedstawił ją w bogatym kontekście ówczesnej polonistyki (instytucjonalizującej się nauki o historii literatury
na tle powstających czasopism specjalistycznych i zjazdów historycznoliterackich), nawiązując do literaturoznawstwa obcego (anglojęzycznego). Zwięzła charakterystyka gatunków będących poprzed136
O CZYTANIU POLSKIEGO ROMANTYZMU − KONFERENCJA
nikami monografii (pochwała pisarza, portret literacki, monografia
bibliograficzna) pozwoliła uchwycić istotne wyznaczniki pracy mającej w założeniu stać się syntezą wiedzy o życiu i twórczości pisarza.
Referent zasygnalizował, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku monografia była traktowana jako gatunek pracy
organicznej i zainspirowała myślenie o historii literatury w kategoriach syntezy. „Plutarch Słowackiego” wykorzystał środki stosowane
wcześ­niej przez autorów portretów i żywotów pisarzy, ale zużytkował
też narzędzia w owym czasie nowatorskie, np. korespondencję poety
jako materiał dokumentacyjny.
Mirosław Strzyżewski przedstawił zebranym Konrada Górskiego
jako badacza i edytora literatury romantycznej, wybitnego znawcę
i wielbiciela dzieła romantycznego, także wspaniałego dydaktyka (swe
wykłady reżyserował jak spektakl teatralny), postać renesansową, ale
i zagubioną w rzeczywistości PRL-u. Referent starał się jednak przede
wszystkim uzyskać odpowiedź na pytanie, które z prac wydawcy Mickiewicza weszły na stałe do kanonu nauki o literaturze i na ile są one
inspirujące dla dzisiejszych badaczy romantyzmu. Stwierdzając, że
interpretacje szybko straciły aktualność (są rzadko cytowane), wskazał równocześnie na nośność problemową prac nad językiem Mickiewicza i autografami poety oraz opracowań edytorskich. Omawiając
polonistyczne dzieło Górskiego, Strzyżewski ukazał je na tle zjawisk,
z jakimi borykała się historia literatury w drugiej połowie XX wieku
i w zestawieniu z innymi uczonymi tego czasu, przede wszystkim Stanisławem Pigoniem i Czesławem Zgorzelskim.
O początkach filologiczno-edytorskiej drogi Stanisława Pigonia
mówiła pisząca te słowa. Trudne warunki studiowania sprawiły, że autor Z Komborni w świat początkowo nie mógł znaleźć swego mistrza
wśród profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Inspirująca dla niego okazała się myśl Wincentego Lutosławskiego, nie tylko jako działacza na rzecz odrodzenia moralnego narodu, ale, co istotniejsze, jako
edytora Genezis z Ducha Słowackiego. Przesłanie filologiczne tej publikacji ukształtowało poglądy Pigonia na podstawowe zagadnienia
edytorskie i określiło jego stosunek do literatury romantycznej.
137
Colloquia Litteraria
Zdecydowana większość referentów starała się odpowiedzieć na
pytanie, jak dziś badać polski romantyzm. Kilku uczestników konferencji podjęło na nowo znane już problemy piśmiennictwa z pierwszej
połowy XIX wieku.
Marzena Kryszczuk w referacie W sprawie wiedzy historycznej Słowackiego udokumentowała wpływ na dramaty autora Mazepy prac
polskich historyków i pamiętnikarzy: Jerzego Samuela Bandtkiego,
Aleksandra Bronikowskiego, Juliana Ursyna Niemcewicza i in. Znajomość ich dzieł pozwalała Słowackiemu na swobodne przetransponowywanie źródeł na realia poetyckie, które to zagadnienie wciąż jest
mało poznane.
Tematem czekającym na opracowanie jest także romantyczna tragedia, o czym przekonała Anna Ziętek-Ptak. Wskazała ona wyznaczniki gatunku, który w okresie romantyzmu tylko pozornie utracił swą
„tragiczność”, korzystając częściej z wzorców nowożytnych, ale zachował swój rdzeń antyczny w konflikcie wartości, jakie musieli zinterioryzować romantyczni bohaterowie.
Propozycje bogatszego i bardziej wszechstronnego czytania i badania kanonu romantycznego koegzystowały podczas konferencji z postulatem lektury szerszego zestawu literatury tego okresu; dotyczył on
przede wszystkim piśmiennictwa krajowego.
Magdalena Piotrowska wskazała na prawie nieobecną w myśleniu historycznoliterackim dziedzinę piśmiennictwa, jaką są mowy pogrzebowe. Analizując − głównie drukowane − oracje z terenu Poznańskiego, określiła ich poetykę w odniesieniu do estetyki romantycznej
i podkreślała ich rolę w kształtowaniu świadomości narodowej poprzez zachęcanie do walki ze złem społecznym i propagowanie wzorców dydaktycznych. Autorka wskazała, że teksty oracji mogły być
czynnikiem integrującym społeczeństwo i − pośrednio − przygotowującym do obcowania z literaturą wysoką.
Barbara Zalewska zaproponowała nowe odczytanie twórczości Słowackiego jako „naturalnego surrealizmu” w kontekście malarstwa i literatury awangardowej. Zasygnalizowała też wpływ Słowackiego na
literaturę czeską.
138
O CZYTANIU POLSKIEGO ROMANTYZMU − KONFERENCJA
Kilku referentów proponowało badanie polskiego romantyzmu
w perspektywie komparatystycznej. Magdalena Siwiec w referacie
„Modernité romantique”. Francuskie style lektury romantyzmu w romantyzmie polskim, przywołując klasyczne już przeświadczenie Hansa Roberta Jaussa, że romantyzm to jeden z progów nowoczesności, oraz stanowiska takich badaczy, jak: Dominique Combe, Graham
Robb, Michel Brix, Alain Vaillant, omówiła kierunki poszukiwań dzisiejszej francuskiej nauki o literaturze romantyzmu. Odwołując się do
twórczości Charles’a Baudelaire’a i Cypriana K. Norwida jako poetów nowoczesności, wskazywała na pokrewieństwa i analogie francuskiego i polskiego literaturoznawstwa (prace przywołanych wyżej
uczonych francuskich oraz Marii Janion, Michała Kuziaka, Kwiryny
Ziemby, Mikołaja Sokołowskiego), widoczne w dążeniu do odsłaniania tego, co w literaturze romantyzmu było zafałszowane − przez nią
samą lub jej badaczy.
Realizacją przedstawionych wyżej postulatów stał się referat Jerzego Borowczyka, który zaproponował lekturę romantycznego poematu
właśnie w perspektywie nowoczesności.
Obszary badania romantyzmu, proponowane przez komparatystykę, wymieniła Olga Płaszczewska, przypominając o rodzącej się pod
koniec XVIII wieku świadomości literatur narodowych oraz romantycznym szukaniu powinowactw i odmienności między nimi, z odniesieniami także do piśmiennictwa pozaeuropejskiego. Za znaczące
wśród ówczesnych stanowisk kulturoznawczych uznała poglądy Adama Mickiewicza, wypowiadane w prelekcjach paryskich.
O bajronizmie jako jednym z języków polskiego romantyzmu mówiła Agnieszka Wnuk. Streszczając legendę angielskiego poety, podkreśliła, że zdominowała ona ogląd jego twórczości, w dużej części
nieznanej lub czytanej tendencyjnie. Omawiając różnorodne kody, jakimi pisano o autorze Giaura, wskazała na ich obecność w polskiej literaturze i postawach Mickiewicza, Krasińskiego, Słowackiego i Norwida.
Pewnego rodzaju podsumowaniem obrad okazały się, wygłoszone
na początku, referaty Edwarda Kasperskiego i Jacka Lyszczyny.
139
Colloquia Litteraria
Czy i jak czytać romantyków w XXI wieku? − pytał Lyszczyna, przypominając romantyczny stosunek do literatury (na tle postawy oświeconych, społecznej roli pisarza i okoliczności utrudniających recepcję
piśmiennictwa w tym okresie). Przywołując podstawowe perspektywy lektury literatury romantycznej: historyczno-badawczą i egzystencjalną, referent szukał tych składników dzieła romantycznego, które
mogą być nie tylko nośne intelektualnie w polskiej kulturze, ale i znaczące dla myśli europejskiej.
Edward Kasperski zadał pytania zasadnicze dla historii literatury:
czym jest romantyzm w rozwijających się obecnie koncepcjach badań
literaturoznawczych?; jak czytano literaturę tego okresu w konwencji
romantycznej i epok późniejszych? oraz: co pozostało z romantycznego modelu kultury? Odwołał się do badań anglosaskich z ostatniego dwudziestolecia i tzw. szerokiego (nie zamkniętego chronologicznie i wykraczającego poza piśmiennictwo) rozumienia romantyzmu.
Widziana w tej perspektywie żywotność epoki pokazuje nowe obszary badawcze i kategorie poznawcze, wykraczające poza ujęcia narodowe literatur, a zmierzające do opisania jednej formacji kulturowej
z bogatymi wariantami narodowymi. W tym kontekście pytanie
o polski romantyzm jest przede wszystkim pytaniem o jego swoistość
niesprowadzalną do formacji romantycznej innych narodów, o samoświadomość tej odrębności, powodowanej okolicznościami pozaliterackimi.
Niemal wszystkie referaty prowokowały do burzliwych dyskusji;
obecni ustosunkowywali się do poszczególnych tez prelegentów (proponując własne odpowiedzi na pytania: czym jest nowoczesność?, jak
wygląda żywotność romantycznych ideałów dziś?, czy i jak rewitalizować duchowość romantyczną?), ale starali się podejmować też zagadnienia podstawowe dla refleksji historycznoliterackiej: czym jest
romantyzm?, a raczej: jakie romantyzmy obecne są w dzisiejszej refleksji badawczej?; jakie szkoły metodologiczne wnoszą obecnie istotne uzupełnienia do naszej wiedzy o kulturze literackiej pierwszej połowy XIX wieku?; jakie kategorie poznawcze ożywiają romantyzm
w najmłodszym pokoleniu badaczy i użytkowników kultury? Niejako
na marginesie pojawiły się sugestie tematów („obszarów romantycz140
O CZYTANIU POLSKIEGO ROMANTYZMU − KONFERENCJA
nych”) zaniedbanych i niezagospodarowanych badawczo (cyganeria
warszawska, prozatorska twórczość krajowa).
Konferencja została zorganizowana z okazji czterdziestolecia słupskiej uczelni (obecnie Akademii Pomorskiej). Wygłoszone referaty
mogą stać się podstawą ważnej książki, pokazały bowiem zarówno
osiągnięcia, jak i luki w badaniach nad polskim romantyzmem. Wraz
z wydanym przed laty tomem: Mickiewiczologia. Tradycje i potrzeby będą stanowiły istotny wkład słupskiego ośrodka polonistycznego
w poznawanie romantycznej spuścizny, ale i historycznoliterackiej samoświadomości.
141
Colloquia Litteraria
UKSW
6 2009
Katarzyna Gędas
SPRAWOZDANIE Z KONFERENCJI POŚWIĘCONEJ ŻYCIU
I TWÓRCZOŚCI RYSZARDA KAPUŚCIŃSKIEGO „JESTEM
BOHATEREM WSZYSTKICH SWOICH TEKSTÓW, KTÓRE
ZAŚWIADCZAM SOBĄ”
Drugiego kwietnia 2009 roku Koło Dziedzictwa Kulturowego działające w ramach Wydziału Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego zorganizowało konferencję naukową
poświęconą życiu i twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. Gościem
honorowym sesji była żona pisarza – Alicja Kapuścińska, a spotkanie
połączone zostało z promocją książki Zygmunta Ziątka i Beaty Nowackiej Ryszard Kapuściński. Biografia pisarza.
Tematem konferencji uczyniono osobę i twórczość jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy współczesnych, dobrze znanego
również poza granicami naszego kraju. Kapuściński zasłynął przede
wszystkim z tego, że wyniósł reportaż do rangi sztuki, dodając temu
gatunkowi walorów literackich. Przystępny język i wrażliwość w rejestrowaniu opisywanej rzeczywistości sprawiły, że jego teksty zawierają uniwersalne przesłanie, o czym świadczy choćby fakt, że sięgają
po nie kolejne pokolenia czytelników.
Wprowadzeniem do konferencji była prezentacja multimedialna
o Ryszardzie Kapuścińskim, przybliżająca najważniejsze fakty z biografii i twórczości pisarza. Przedstawianym fotografiom towarzyszyły
fragmenty tekstów Kapuścińskiego oraz wspomnienia o nim. Dzięki
temu słuchacze mogli zapoznać się z najważniejszymi informacjami
dotyczącymi twórcy.
Pierwszą część konferencji rozpoczął wywiad Piotra Müldnera-Nieckowskiego (UKSW) z Alicją Kapuścińską. Wieloletnia zna-
Colloquia Litteraria
jomość rozmówców wpłynęła na kameralny charakter wystąpienia.
Zgromadzeni mogli usłyszeć mało znane fakty z życia pisarza, o których żona nie zwykła mawiać publicznie, a które zawsze składają się
na pełniejszy obraz twórcy. Alicja Kapuścińska wspominała o podróżach do Meksyku, kontaktach z różnymi kulturami, trudzie reportażysty. Można było się również dowiedzieć, jak częste wyjazdy wpływały na życie rodzinne, co pisarz lubił jadać, jak spędzał czas wolny czy
też jakie były jego ostatnie słowa przed śmiercią.
Biograficzny niedosyt dopełniło i uporządkowało wystąpienie Zygmunta Ziątka (IBL PAN) Jaka biografia Kapuścińskiego jest nam dziś
potrzebna? Współautor książki wskazywał na trudności metodologiczne w tworzeniu tej publikacji. Mówił o sposobach zdobywania informacji oraz o niezastąpionym narzędziu, jakim często jest intuicja
badawcza. Od problemów ogólnych, przed którymi staje dzisiejszy
badacz (Jak pisać o faktach biograficznych? W jakim stopniu i w jaki
sposób można uwzględniać sferę prywatności pisarza? Jak powinna wyglądać biografia Kapuścińskiego wydana półtora roku po jego
śmierci?), przeszedł do prezentacji idei przyświecającej autorom.
Głównym zamysłem było pokazanie Ryszarda Kapuścińskiego
jako pisarza, gdyż w rozumieniu tych badaczy Kapuściński był przede
wszystkim wielkim talentem literackim oraz myślicielem i filozofem,
który z różnych powodów zajął się dziennikarstwem. Zadaniem autorów nie było skupienie się na jak największej liczbie faktów z życia,
ale naświetlenie tych najistotniejszych, które wpłynęły na twórczość.
Celem stała się więc rekonstrukcja życia jako biografii twórcy, a nie
biografia dla samej biografii. Zygmunt Ziątek zakończył swą wypowiedź, uzasadniając takie stanowisko słowami: ,,Biografia pisarza bez
historii jego książek byłaby jak biografia wielkiego aktora bez jego
ról, wielkiego wodza bez armii, którą stworzył czy bez bitew, które wygrał”. Zaznaczył też, że każdy czytelnik może na własną rękę
odkrywać Kapuścińskiego, szukając go w jego książkach, bo jest to
miejsce, w którym twórca „żyje” wiecznie.
Drugą część konferencji zapoczątkowało wystąpienie Jerzego
Snopka (IBL PAN), Kapuściński na Węgrzech. Badacz wspominał
o pasji podróżniczej Kapuścińskiego, który zwiedził ponad sto kra144
KONFERENCJA POŚWIĘCONEJ ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI RYSZARDA KAPUŚCIŃSKIEGO
jów i był na wszystkich kontynentach. Powołanie i profesja związały go z innymi częściami świata, przez co Europa długo pozostawała w cieniu jego zainteresowań. Sam Kapuściński mawiał jednak, że
Węgry są mu szczególnie bliskie. Dla narodu węgierskiego utwory pisarza też nie pozostawały obojętne (szczególnie Cesarz), były równie znane jak dzieła Herberta czy Miłosza. Co zadziwiające, ślady recepcji Kapuścińskiego na Węgrzech sięgają 1951 roku (Kapuściński
miał wtedy 19 lat) – nastąpił wówczas pierwszy przekład jego twórczości. Alegoryczny charakter tekstów sprawia, że czytelnik niezależnie od różnic kulturowych może odnaleźć w nich siebie oraz historię
własnego narodu.
Następnie słuchacze zapoznali się z referatem, a raczej niezwykle
barwną opowieścią Iriny Kisielowej (UW) Recepcja twórczości Kapuścińskiego w Rosji. Tłumaczka utworów Kapuścińskiego naświetliła okoliczności, w których poznała pisarza. Zaznaczyła też, że rosyjski czytelnik po raz pierwszy zetknął się z nim w 1963 roku, kiedy
przełożone zostały fragmenty Buszu po polsku. Kisielowa mówiła
o przeszkodach stawianych przez rosyjskie wydawnictwa i problemach z recepcją twórczości Kapuścińskiego w Rosji. Wymieniła wśród
nich m.in. mentalność narodu rosyjskiego czy eksponowany przez rosyjskich krytyków literackich brak obiektywizmu autora (zwłaszcza
w przypadku Imperium).
Dalszą część spotkania wypełniło wystąpienie ks. Jana Sikory
(UKSW) Świat jako bohater w twórczości Ryszarda Kapuścińskiego.
Mówca, próbując przewartościować twórczość Kapuścińskiego, starał się pokazać, że pisarz stale szukał środków i sposobów, aby usytuować siebie ponad prezentowanym światem słowa. Autor wystąpienia uważał, że dla Kapuścińskiego istniejące gatunki stawały się
niewystarczające, więc potrzebował nowych form wyrazu (reportaż
literacki). W swych poszukiwaniach pisarz starał się wznieść się ponad otaczającą go rzeczywistość. Prelegent zastanawiał się również,
czy świat u Kapuścińskiego nie jest za bardzo wymodelowany i określił jego twórczość jako „literaturę kreacji”.
O tym, że Kapuściński był również doskonałym fotoreporterem
przypomniało słuchaczom wystąpienie Agnieszki Smagi (UKSW),
145
Colloquia Litteraria
które otworzyło trzecią część obrad. Badaczka wygłosiła referat Portret fotograficzny – metoda nawiązania kontaktu z modelem, w którym
za genezę zainteresowania fotograficzną rejestracją twarzy wskazała
u Kapuścińskiego brak zdolności do ich rysowania (o czym mówił
sam pisarz). Technik fotografowania uczył się początkowo od kolegi z redakcji – Janusza Zarzyckiego. Traktował obraz i opis jako oddzielne kategorie, które często się wykluczały. Na szczególne upodobanie do prezentowania twarzy, zdaniem mówczyni, złożyły się cztery
czynniki: młodzieńcze pragnienie ich uwieczniania, szkoła Zarzyckiego, duży ładunek emocjonalny, jaki kumuluje się w wyrazie twarzy,
oraz próba zgłębienia ludzkiej tajemnicy.
Następnie Małgorzata Kowal (UKSW) opowiedziała o Obrazie
Gruzji i Armenii u Kapuścińskiego, opierając się na książce Kirgiz
schodzi z konia. W swoim referacie wydobyła subtelne spojrzenie
pisarza na kraje zapomniane, które mimo bliskiego sąsiedztwa geograficznego różnią się kulturą i tradycją. Tę odmienność widać też
w opisie – Gruzja przedstawiana jest w sposób bardzo poetycki i impresjonistyczny, Armenia natomiast bardziej realistycznie, niemal
naukowo. Zaprezentowane krainy zestawione zostały na zasadzie
kontrastu – Gruzja jako Arkadia, Armenia natomiast jako miejsce naznaczone bolesną historią.
Sesję zakończyło wystąpienie Zofii Dzieduszyckiej (UKSW) i Elizy Ziemińskiej (UKSW) Kapuściński o reportażu. Młode badaczki
na podstawie książki Autoportret reportera wskazały na główne wyznaczniki reportażu stworzonego przez Kapuścińskiego oraz na osobisty stosunek pisarza do wykonywanego zawodu, który traktował jako
swego rodzaju misję. Stykając się z różnorodnością kultur, zawsze
starał się zrozumieć ich inność, nie bał się brać odpowiedzialności za
to, co pisze i pragnął oddać różnorodność świata. Walczył o prawdę,
a jego głównymi narzędziami były talent i intuicja. Łączył różne techniki, które dobierał zależnie od opisywanej rzeczywistości
Sympozjum pokazało, że ponad dwa lata po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego zostało jeszcze wiele do powiedzenia na temat jego osoby i twórczości.
146
KONFERENCJA POŚWIĘCONEJ ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI RYSZARDA KAPUŚCIŃSKIEGO
SPROSTOWANIE do artykułu Jana Falkowskiego Spotkania
z ludźmi i kulturą w poezji w poezji Mirona Białoszewskiego. Leonardo i twarze z Matejki zamieszczonego w poprzednim (4/5; 1/2 2008)
numerze ,,Colloquiów Litterariów”: podczas konstruowania indeksu
malarzy (podobnie jak i pozostałych indeksów) autor, wbrew informacji zamieszczonej w przypisie na s. 77, wziął pod uwagę tomy 1–10
Utworów zebranych Białoszewskiego (Warszawa 1987–2000).
147

Podobne dokumenty